– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 4201 – 4400 z 5000 Nowsze› Najnowsze»- Gdzieś mam bogów - burknął, widząc ostatnią osobę, którą miał w tej chwili ochotę oglądać. Jeszcze brakowało mu dogryzek szalonej babuni Deorin. Nie zamierzał się przed nią tłumaczyć z tego co zrobił, poza tym, nie rozumiał.
- Jak przyszłaś mnie dobić, to sobie daruj. Sam to zrobię - dodał po chwili, uznając, że babka Szept w istocie przyszła tu tylko po to, by pogłębić jego smutek.
Biały skierował się w stronę Devrila, a za nim poszła zaciekawiona Vetinari.
- Co jest? - spytał, ale widok nieprzytomnej Iskry sam mu odpowiedział. Przyklęknął obok i zabrał się za oględziny ciała furiatki, a Charlotte przystanęła obok.
- Co z nią?
- Rana kłuta, krwotok i chwilowa utrata przytomności - zawyrokował po chwili medyk i zabrał się za leczenie. A Marcus, ten wstrętny chędożyciel, rozwiązał Luciena, wbrew woli elfów.
Elfiemu władcy opadła szczęka. Dosłownie, siedział i patrzył na wielkiego wilka z otwartymi ustami i z niedowierzaniem w oczach. Dotąd sądził, że to Moro, czy Mokka są największymi z żyjących dotąd boskich wilków, ale jak widać, źle myślał. Miast też rzucić się na kolana by okazać przybyszowi stosowny szacunek, siedział bez ruchu, nie wiedząc co właściwie ma zrobić. A potem... Potem był spokój. Dziwna pewność, że cokolwiek się stanie, będzie dobrze.
I rzeczywiście. Choć nastał świt, magiczka wciąz z nimi była, w dodatku oddech jakby się normował. Pytanie Deorin pozostało bez odpowiedzi, uleciało w eter, bo Wilk nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Wychowywany był na wierze w Ducha Lasu, owszem znał pozostałych bogów, ale nigdy nie sądził, że i oni ingerują w ich życie, jak ingerował Duch, czy duszki Kodama.
I królik zaznał spokoju, każdy w jego otoczeniu zdawał się dziwnie ukojony. On sam miał wrażenie, że cała ta sprawa ze zdradą Luciena skończy się dobrze, bo... Bo inaczej nie może się skończyć.
Charlotte przyjrzała się Devrilowi, jakby poza nim nic więcej nie istniało na świecie i po prostu go przytuliła, ciesząc się z obecności arystokraty. Wszystko było dobrze.
Czar nie objął chyba tylko Marcusa, albo jego wypaczona psychika nie zauwazyła ingerencji Huana, bo siedział tylko z dziwną miną i gapił się na wszystkich. Co oni, zawiesili się, czy jak? Zresztą... Nie ważne.
Cokolwiek by nie powiedziec o Wilku, pewne rzeczy rozumiał w mgnieniu oka. Zwłaszcza te dotyczące osoby Szept i jej reputacji.
- Szept schwytano kiedy przyszła mnie uwolnić. W lochach - odpowiedział, również zamierzając głosić taką, a nie inną wersję. Elfy nie wybaczyły by jej czegoś takiego zapewne, mając w pamięci to, że przecież niedawno była Wygnańcem. A gdyby dowiedziała się Starszyzna...
- Ale już wszystko jest dobrze... Już dobrze... - jak to dobrze brzmiało. Tak adekwatnie do tego jak się czuł.
Królik nie zdązył odpowiedzieć, bo oto odpowiedź nadeszła sama, kiedy Iskra się wybudziła. Ze skwaszoną miną rozmasowała siniak na głowie i zerknęła na stojących przy niej ludziach i nieludziach.
- Ale... Co się stało? - mruknęła, nie zauważając dziwnego nastroju, jak i tego, że czyjaś, obca magia łata jej rany.
Charlotte zaśmiała się cicho, nie wiedząc co ją tak właściwie rozbawiło. Dawno nie słyszała żadnych komplementów, nie takich, które nie były niczym wymuszone.
- Nawet brudny i śmierdzący dymem nie masz sobie równych. Mam szczęście, że cię mam...
Wilk przeniósł elfkę do ogniska, gdzie przedtem leżała Charlotte i skorzystał z kocy porzuconych tu przez siostrę. Otulił nimi magiczkę, dbając o to by nie zmarzła i nie nabawiła się dodatkowo kataru. Nie były to co prawda warunki na miarę królowej ale chwilowo musieli się tym zadowolić.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął uspokajającym tonem, muskając jej czoło wargami, nie domyślając się nawet, że magiczka może go słyszeć.
Iskra byłaby mu powiedziała skąd tą ranę ma, ale opamiętała się. Coś podpowiadało jej, że to nie jest dobry pomysł, poza tym, czy to było teraz takie ważne? Ważne, że żyli oboje i nic poważnego, zagrażającego życiu, im nie było.
- Odkąd przestałeś być moim mentorem to ciągle o tym zapominam - odgryzła się, choć docinek ten sprawił ją prawdziwą przyjemność. Dawno już z nim tak nie rozmawiała. Bardzo dawno.
- Nic ci nie jest? - spytała jeszcze, chwytając jego dłonie, oglądając przetarte nadgarstki i smucąc się na ten widok.
Vetinari uśmiechnęła się zadziornie, dopowiadając sobie co nieco w myślach.
- Dasz sobie radę z umyciem pleców? I kto ci będzie podawał gąbkę... - parę z myśli nawet zostało sformułowanych w słowa, bo nie mogła się powstrzymać. Od wypełniającego ją szczęścia miała ochotę na różne, dziwne rzeczy.
- Co więc… teraz… ze mną zrobicie?
To go zaszokowało, bo nie spodziewał się, że magiczka się ocknęła. Nie tak szybko. I to pytanie. Kompletnie nie na miejscu...
- A co możemy zrobić? Musimy przepędzić resztki mrocznych z miasta i wrócimy do siebie. Kto wie, może nawet Starszyzna da nam spokój na parę dni - on nie zauważył, że Szept chyba nadal trzyma czar Porthiosa.
- Racja, poważnie ranna. Byłam, znów trafnie bo to czas przeszły. A ty nadal masz brzydkie otarcia - zaczęła mu matkować i kombinować z własną magią, a raczej jej resztkami. Musnęła palcami otarcia, a te pokrył szron, dziwnie ciepły, jak nie lód. Rany powoli zaczynały się goić.
- Cieszę się, że już wróciłeś Lu. Naprawdę. Napędziłeś mi stracha pod lochami...
Charlotte podparła się bojowniczo pod boki i łypnęła na niego z miną, która miała być groźna, ale niezbyt jej to wyszło.
- Kpisz sobie ze mnie, panie Winters? Zimne potoki to moja specjalność! A o gąbki to się nie martw. Zadbam o to. Jak i o to, by ci coś w tym zimnym potoku nie odpadło, na przykład pośladki - i oto doigrał się, kpina za kpinę. Choć wiadmo było, że Vetinari nie myślała w tej chwili o pośladkach a czymś innym, co również odpaść mogło.
Patrzył na nią tak, jakby jej co najmniej wyrosła druga głowa. Oprzytomniał dopiero po długiej chwili, przeżywając drugi straszny szok tego wieczoru. Jak tak dalej pójdzie, to zejdzie na zawał. Gwizdnął ostro, przywołując do siebie Lethiasa i machnięciem dłoni usiłując ściągnąć tu Heianę.
- Ona dalej jest pod wpływem czaru - szepnął konspiracyjnie do Radnego czując się znów beznadziejnie bezradnym.
- Nie? A od czego? - jego sprzeciw nic nie dał, bo magia płynęła dalej, niczym nie zmącona, łatając jego tkanki i odnawiając co poniektóre zerwane połączenia nerwowe.
- Lu... Musimy porozmawiać. Bo mimo tego, że się cieszę, że żyjesz... To jednak widziałam jak umierasz. Na wzgórzach byłeś martwy. A teraz... - nie zdołała dokończyć, czując jak łzy napływają jej do oczu na wspomnienie wydarzeń tamtej nocy. Widma...
- Widzisz, więc ktoś nie dość, że musi kryć ci tyły, to jeszcze przydałoby się, żeby cię ogrzał. A w lesie jest parę rodzajów źródeł, może natkniemy się na te gorące - och, ile by dała by właśnie je znaleźć. Prócz ciepła oferowały jeszcze przeróżne minerały odżywcze dla skóry, powodowały rozluźnienie i ogólną poprawę nastoju, czy stanu ciała. Wszyscy powinni się udać do tych źródeł, jednak... Vetinari wolała najpierw zaciągnąć tam tylko Devrila. I to potajemnie.
Właśnie, Lucien nie był już pod czarem klątwy. Tylko... Dlaczego? Wilk spojrzał na Szept, na Lethiasa i na Heianę.
- Popilnujcie jej - sam się poderwał i wpadł między Iskrę, a Luciena ścierająćego jej łzy. To Cień w ogóle wiedział jak się w takich chwilach zachować? No proszę...
- On był pod wpływem czaru tego dupka. Czemu już nie jest? - wypalił do Iskry, całkiem ignorując Poszukiwacza.
- Nie wiem... Mówiłam do niego, całowałam... I pomogło...
- No dobra - i elfa już nie było, jak szybko się pojawił tak i zniknął odbiegając do Radnego, uzdrowicielki i samej magiczki.
- Wygląda na to, że czar da się zdjąć... - tylko jak? Przecież i on do niej mówił, głaskał, przytulał? Może czar był mocniejszy i potrzeba było po prostu więcej czasu?
Iskra chwilę jeszcze stała nieco wybita z rytmu tą nagła wizytą Wilka, ale udało jej się ocknąć z tego letargu.
- Teraz jesteś... Ale przedtem... Służyłeś Porthiosowi, to taki mroczny elf, mag. Stałeś pod wejściem do lochów, miałeś nikogo nie przepuszczać, a ja chciałam żebyś wrócił... - Iskra zaczynała mówić bez ładu i składu.
- A ty władowałeś jej sztylet między żebra - dokończył Królik, zbierając się i odchodząc do ogniska.
- Może lepiej będzie, jak sam zobaczysz - i nim Lucien zdązył zaprotestować, czy choćby wydusić z siebie słowo, zalały go wspomnienia całego zajścia z perspektywy Zhao.
- Tak się składa, że ja wiem gdzie mogą być. I jestem całkiem dobra jeśli idzie o zabawy z tropieniem - zupełnie jakby on nigdy o takim czymś nie słyszał. Ujęła jego dłoń i pociągnęła go w głąb lasu, nic nikomu nie mówiąc, nie domyślając się, że ich zniknięcie może potem wywołac poważny problem.
- Inaczej dalej byś na wszystkich buczał - mruknęła dotykając rany. Goiła się, choć jak na jej gust zdecydowanie zbyt wolno. Królik chyba oszczędzał manę, albo nie chciał więcej ingerować w jej organizm - Cienie uznały cię za zdrajcę, nie wiem czemu... - i jakoś nie pocieszała jej myśl, że teraz jadą na tym samym wózku. Oboje jako zdrajcy Bractwa. Po pierwsze, on tego nie przeżyje. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, w końcu Bractwo było dla niego wszystkim. Sposobem na bycie. Sposobem na zarobek, na pozyskanie pozycji. Życiem.
- Nie mamy Nathaira, bo nam niepotrzebny - mruknął Wilk krążąc wokół ogniska, nie zdając sobie sprawy, że miast magiczkę pocieszyć, to pewnie sprawił, że zachodziła teraz w głowę jakie to wymyślne tortury jej zgotują.
- Czar da się zdjąć... - powtarzał jak mantrę, nie pamiętając już nawet, że przecież niedawno sam wysnuł taki wniosek. Nagle dopadł do Szept, wbijając spojrzenie w jej oczy, jakby usilnie tam czegoś szukając.
- Kim jestem? - spytał cicho. Potem powiódł dłonią, wskazując Lethiasa i Heianę - Kim są oni?
- Wilk pewnie teraz cieszy się odzyskanym... Wszystkim, Cień zaraz zaciągnie pewnie Iskrę w krzaki, więc daruj sobie, mości przyjacielu. Nikomu teraz nie jesteśmy potrzebni, poza tym, przecież nie będziemy siedzieli tam niewiadomo ile... - a szkoda, bo przydałoby się im parę dni wytchnienia. Cóż, parę godzin jednak musi im starczyć.
- Wiem. Ja o tym wiem. Ale Cienie nie wiedzą... - przygarnęła go do siebie, przytulając, wplątując palce w ciemne włosy Poszukiwacza, starając się go uspokoić.
- Pokażesz im umysł, jeśli tego zarządają. I wtedy zobaczą, że nie byłeś sobą. Wszystko będzie dobrze... - wtuliła się w niego mocniej, pragnąc przede wszystkim bliskości, której tak dawno nie czuła. Nie wiedziała ile już byli rozdzieleni, jak długo była na niego zła za to wszystko.
Wilk usiadł na tyłku, porażony jej niewiedzą. Znaczy, wiedzą. Albo jednak niewiedzą? Przedstawiła mu suche fakty, nic poza tym. Lethias nie był dla niej szanowanym Radnym, Heiana nie była drogą kuzynką, a on nie był... Aż zrobiło mu się przykro, a cały spokój jaki przyniósł Huan już zdążył się z niego ulotnić.
- Nie będziemy cię torturować Nira, przecież wiesz... To jest głęboko w tobie. Wiedza, ta którą próbował okiełznać Porthios, wiedza i uczucia jakie żywisz do każdego z nas. Próbował cię złamać, podporządkować swojej woli, ale nie udało mu się to, bo jesteś... Jesteś najlepszym magiem jakiego znam. Jesteś moją żoną i królową elfów... - choć przemawiał łagodnie, głos w końcu mu się załamał. A jeśli ona sobie nie przypomni? Jeśli Porthios zdąży wezwać ją nim złamią czar...?
- Należy nam się chwila wytchnienia - rzuciła jeszcze, by ukoić własne sumienie mówiące, że powinna zobaczyć co z bratem i Szept. Byli w dobrych rękach.
Skierowała swe kroki zgodnie z tym, co pamiętała. Widziała na mapach stare ścieżki, poza tym, na jej węch, to gorące źródła nie był wcale tak daleko. Czuć było w powietrzu ich zapach, jeśli się skupić i dobrze zaciągnąć. I miała rację. Dotarli po blisko kwadransie spaceru, którego szybkim nie można było nazwać. Trawa ustępowała spieczonej, dziwnie suchej ziemi, w której potworzył się doły wypełnione gorącą, parującą wodą. Charlotte przypominało to łazienkę z komnat zza Wież, w której...
Nie zdążyła powstrzymać uśmieszku wyginającego jej wargi.
- Tobie może się nie podobać, ale może to być jedyna droga do ocalenia ci skóry. A ja... Ja nie chcę się znowu z tobą rozstawać. Nie teraz, kiedy mogę cię mieć jeszcze chwilę przy sobie - wprawdzie ona była wolna, wygnana, uznana za zdrajczynię była wolnym strzelcem, choć teraz odkrywała, że wcale jej to nie cieszy. Chciałaby znów być z nim, jako podopieczna, nic nie znaczący szaraczek, a jednak miałaby wszystko czego jej trzeba.
- Chodźmy stąd... - chyba nie tylko Lucien nie miał skrupułów.
- Nie zdradziłaś swoich, bo nie byłaś sobą. On cię zmusił, oczarował cię, a to zupełnie inna kwestia, za którą jak go dorwę, to wypruję flaki - i tu mówił całkiem powaznie, choć jeszcze nie wiedział jak niby pokona tak potężnego maga będąc zaledwie medykiem.
- Nawet najlepsi potrzebują czasu Szept. A ty się opierasz. Sama widzisz... Widziałaś co się działo w lochu. Chciałaś mnie chronić przed nim... - przysunął się bliżej, pochylając się po porzucony na ziemi płaszcz i naciągając go na jej ramiona - Zmarzniesz...
Vetinari chyba czekała na takie, a nie inne pytanie, bo całkiem ostentacyjnie, jakby w ogóle go tu nie było, rozpięła jedyny guzik trzymający materiał opinający piersi, zaraz potem w ruch poszedł gorset, który ustąpił równie łatwo i został rzucony obok, na ziemię razem z butami.
- Zamierzasz wchodzić w spodniach? Pomoczą się... - zauważyła uprzejmie i wślizgnęła się do jednej z jam rozkoszując się ciepłem.
Uśmieszek zdobiący wargi elfki wystarczyć musiał mu za odpowiedź. Zawierało się w nim wszystko, drwina, prowokacja, ale i obietnica. Iskra obejrzała się za siebie, oceniając jak sporo jest tu elfów i jak daleko będzie musiała się z Lucienem oddalić. W końcu nie chciała by ktokolwiek widział co zamierzają robić. Ona by się wstydziła, a Cień zapewne poprzysiągłby wszystkich pozabijać.
- Chodź - Lucien został pociągnięty za rękę w stronę bardzo obiecujących krzaków.
Rzeczywiście, jej zaprzeczenia brzmiały zupełnie tak, jakby miał przed sobą dawną Szept, co spowodowało, że poczuł się nieco lepiej. Był na dobrej drodze. przynajmnije tak mu się wydawało.
- A widok mi się podoba, zresztą sama wiesz. Ale nie podoba mi się widownia którą tu mamy. Nigdy nie lubiłem się dzielić - przyznał cicho, z lekką nutą rozbawienia w głosie, która zaraz zniknęła pod wpływem wspomnień z lochu.
- Chciałem. Uznałem to za najlepsze rozwiązanie. Myślałem, że poświęcając siebie... Jakoś wyzwolisz się spod czaru i że ten baran zostawi cię w spokoju... - przygarnął ją na powrót do siebie, poprawiając płaszcz i przeczesując kasztanowe włosy. Jak dobrze było mieć ją przy sobie.
Charlotte zanurkowała, chcąc oczyścić twarz i włosy. Chcąc pozbyć się całego pyły, krwi i wszystkiego co kojarzyło jej się z tym brzydkim epizodem jakim było przejęcie stolicy przez mroczne elfy. Wypłynęła tuż przed Devrilem, od razu podciągając się do niego, oplatając rękami szyję arystokraty i muskając zachęcająco jego wargi.
- Dopiero zaczynasz? A ja myślałam, ze po tych wszystkich latach to jest jedno z twoich ulubionych miejsc - przedarła się przez krzewy, a jedna z niesfornych gałązek zarysowała jej udo delikatnie, ledwo naruszając naskórek, pozwalając paru kroplom krwi na wypłynięcie poza obieg ciała. Lucien z ciągniętego za nią, został nagle przyciągnięty i pchnięty na trawę, między krzewami a drzewem. Chwilę potem padła na niego elfka, nie dbając ani o to czy ktoś ją usłyszy ani o to, jak ona się z powrotem ubierze jak już skończą.
Z początku miał wrażenie, że Porthios przejął nad nią kontrolę. Ale tylko przez chwilę, bo potem miał ochotę się śmiać. I rzeczywiście, parsknął śmiechem widząc, że Szept ma się całkiem dobrze, a nawet niewiele brakuje do tego, by mu rozkwasiła nos. I zamiast się bronić, czy sprzeczać, porwał ją w ramiona i się okręcił z nią wokoło.
- W końcu mówisz jak ty - i co on by bez niej zrobił? Kto by go ratował? Nawet takie przedstawienie sytuacji wcale go nie obchodziło, choć na jego myślenie, to on próbował ocalić ją.
Nie pozostawała bierna w pieszczotach, jej dłonie z równą co Devrila sprawnością, odnajdywały jego słabe punty, jakby jeszcze ich nie znała. Zabawa zaczynała się od nowa z każdym zbliżeniem, drażniąc, prowokując by sięgnąć po więcej.
Ups, rozdarło się? I jak ona się potem pokaże... Takie myśli powinny zaprzatać jej umysł, jednak tak nie było. Jedynym co teraz było jej w głowie, to bliskość. Jego bliskość, do której tak było jej tęskno, którą tak się upajała równie niecierpliwie zdzierając z niego ubiór. Odgłos rozrywanego materiału znów wypełnił ciszę.
- Ups... Rozdarło się? - nie jej wina, że nosił jakieś byle jakie spodnie, czy cokolwiek to było. Kto go w takie coś ubrał? Ach, Porthios... No nic, przynajmniej ułatwił jej zadanie, bo Poszukiwacz nie miał zbyt wiele na sobie.
- Tak, wspominałem - ale oni, w przeciwieństwie do Cienia i reszty nie mogli sobie ot tak zniknąc, bo byłby niezły problem. Ale obiecał sobie w duchu, że jak tylko to wszystko się skończy to zrobią sobie długie wolne. Żadnych Radnych, Starszych, czy czegokolwiek.
- Chodź, musimy powiedzieć Lethiasowi i Heianie, bo twoja kuzynka niedługo osiwieje.
Widok parskającego Devrila, na nowo przystępującego do przerwanych czynności i to z takim zapałem kojarzył się Charlotte z człowiekiem młodym, nieskażonym jeszcze problemami tego świata. Zupełnie jakby robił to pierwszy raz i chciał go w pełni wykorzystać. Jej też udało się parę razy puścić wodze fantazji, przez co Devril miał teraz na szyi dużo zagadkowych, fioletowo-czerwonych śladów, któe jednoznacznie wskazywały na winowajcę. W końcu kto inny odważyłby się tak Wintersa urządzić?
Brzeszczot zamrugał. Jego ząb? To pewnie to go bolało i kuło w buźce... Można zapić, po co od razu wyrywać, jeszcze może się przydać ten ząb.
- Wiesz, że coś masz w królewskim tyłku? - odbił, przyglądając się utytłanej w mokrym piasku pani królowej, której nie powinien teraz zobaczyć nikt ze starszyzny, bo by ich chyba przegonili wokół całej stolicy, albo jeszcze dalej. - Piasek! - wykrzyknął głośno, podrywając się i zasypując magiczkę lepkimi ziarenkami. Tak, nie mógł wymyślić nic innego, ale piasek był pod ręką. Chyba, że jeszcze zaciągnie... Uśmiechnął się. - Mam pomysł - magiczka sobie siedziała, więc złapał ją za nogę i chyba miał zamiar wpakować ją do wody. - Trzeba wykąpać królową.
Tak, Dar uwierzył, nawet nie trzeba było długo go przekonywać. Nawet nie pomyślał, że magiczka mogła go okłamać. Widać jego czerwoną łepetynę zaprzątało coś innego. I chyba nie był to piasek, a już na pewno nie zamartwianie się tym, że nie godzi się tak traktować królowej. Bo kto ciągnie głowę najstarszej rasy na świecie za nogę i targa do wody, jak worek kartofli?
- I wymyśliłem! - byłby szedł dalej z tym żywym, przyjaznym i miłym dla jego serca elfim workiem, gdyby nie... - Ała! - wyrwało mu się, kiedy oberwał z buciora w łydkę. Bogowie, to koń, a nie elfka! - Co ty, kopyta masz? - no to złapał i za drugą nóżkę i idąc tyłem ponowi z uśmiechem marsz ku wodzie. Pewniej zimnej. Cholernie zimnej.
- Na potęgę oszukujesz! - od kiedy Szept lubiła pływać? Ojej, było coś, czego Dar nie wiedział. Ona i woda i pływanie? Ale to nie tak miało być... To się miało jej nie spodobać, a ta paskuda bawi się świetnie, sądząc po zachowaniu.
Brzeszczot rozejrzał się; ponad wodą wystawała tylko jego czupryna, oczy i nos, co by się głupiec nie udusił. Zatoka cicho szemrała, płonące latarnie na statkach rzucały migotliwe światła na wodę, a śpiew ludzkich załóg niósł się echem po porcie. Nie było tu głęboko, najemnik zaraz znalazł oparcie dla stóp; pływał średnio, na pewno nie jak ryba, wodę wolał oglądać z brzegu lub pokładu statku.
- Jesteś najgorszą szefową na świcie - burknął, starając się nie połknąć słonej, śmierdzącej glonami wody. Tylko jakoś tak śmiały mu się oczy i widać było, że wcale tak nie myśli. Odnalazł nawet wystający nad wodę kamień, na którym sobie usiadł, obserwując magiczkę; zastanawiał się nad czymś - Dobra, przyznaję. Jestem cholernie zazdrosnym najemnikiem.
- Jesteś okropny. Nie doceniasz ani natury, ani elfów, musisz mieć ostatnie słowo. Klniesz jak szewc, jesteś jak duże, niedorosłe dziecko. Ale jesteś jeden taki. Więc nie bardzo wiem, o kogo masz być zazdrosnym. I niby dlaczego. Wybij sobie z głowy, że się tak łatwo mnie pozbędziesz, wlepiając mi przybocznych i najemników do pomocy. Mowy nie ma. Nawet nie próbuj.
Brzeszczot zamrugał. Bogowie, na moment zapomnieli o tym, że są najemnikiem i magiczką, że przecież się nie lubią, nie troszczą i w ogóle są przy sobie tylko ze względu na swoją pracę. I to było fajne, a najemnik przyrzekł sobie, że od teraz będzie bardziej... uczuciowy. Tak odrobinkę. Tyćkę.
- Ale jestem twoim najemnikiem, nie? - Dar się uśmiechnął, opierając łokieć na kolanie, a na nim brodę - A ty masz zostać moją magiczką...
Usłyszał kroki. Ktoś szedł leśną ścieżką. Potem chlupnęło i elfka zniknęła.
- Niraneth-elda!
- Nie, bo ja Brzeszczot! - odkrzyknął najemnik - Ja sobie chcę tu popływać nago!
Ochlapał ją wodą, kiedy znalazła się bliżej, przez co go zielonego glona w jej włosach dołączył także morski ślimaczek bez skorupki.
- Ja nie będę nic nikomu pokazywać. Tobie też nie. A elfom w ogóle! Niech znajdą sobie inne pośladki - i jakby ma potwierdzenie swoich słów, naciągnął na tyłek koszulę, jakby chcąc ratować boskie pośladki przed wszędobylskim wzrokiem elfów. - Ty powinnaś mnie chronić, a nie jeszcze straszyć. A jak mnie ukradną i zaczną je czcić?
Najemnik groźnie zmrużył oczy. Pod tym spojrzeniem mężczyzna z pałką niemal się skulił, mimo iż nie było ono skierowane bezpośrednio w jego stronę.
- Sugerujesz, że moi ludzie to chłopska hołota z widłami, która nie zna się na tym co robi? - W głosie mężczyzny zagrzmiała nuta groźby, najeżonej zalanymi krwią ostrzami sztyletów. Z pewnością nie zawahałby się dać nieznajomemu porządną nauczkę za zniewagę.
Kiedy padła ostateczna cena, najemnik zbliżył się niebezpiecznie blisko, niemal zaglądając pod kaptur klienta, niemal stykając się nosem z jego. Milczał efektowną chwilę, wbijając w jego ukryte w cieniu ślepia chłodne, wyzywające spojrzenie.
- Sześć i pół za potwora i krótki pokaz jego umiejętności. Ja kontra łuskowate bydle.
Ravenhir nieznacznie poruszył się w klatce, drgając nozdrzami. O ile dobrze zrozumiał rozmowę, najemnik chciał wystąpić na arenie przeciwko niemu. A to dawało mu niepowtarzalną okazję do srogiej zemsty. Na samą myśl o pozbawieniu życia swego oprawcy, napuszył kolce na grzbiecie, chwytając się krat zdrową dłonią.
Rivarn
Iskra wpatrywała się w gałęzie przepuszczające pomarańczowe promienie słońca. Było już dobrze popołudniu, a oni wciąz siedzieli w lesie. Dokładnie rzecz ujmując w krzakach. Leniwie przesunęła dłonią po piersi Luciena, rozkoszując się dotykiem nagiej, ciepłej skóry i bardziej wtuliła się w jego szyję. Pachniał tak przyjemnie...
- Myślisz, że powinniśmy wracać?
Naprawdę się ciszył widząc Heianę tulącą Szept, jakiś lekki uśmieszek na ustach Viorego... Było prawie tak, jak powinno być. Z jednym ale. Wciąż Atax było pod włądzą wroga, mroczne elfy nie opuściły go jeszcze, nadal więżąc co słabsze jednostki.
- Musze odzyskać Atax - mruknął niz z tego ni z owego. Jak widać, chęć urlopowania mu przeszła, bo w dwukolorowych oczach pojawiłą się chęć walki, działania. A może powodem tych chęci było pragnienie jak najszybszego spotkania sam na sam w swoich komnatach z magiczką?
Mężczyźni.
- Musimy wracać - szepnęła, z nieskrywaną niechęcią w głosie. Tu było ciepło, przyjemnie... Mogłaby tu zostać, przy nim, wtulona w jego ciało. Gdyby nie to głupie, gryzące poczucie obowiązku, że coś musi zrobić, pomóc...
Z westchnieniem odsunęła się od Devrila i wysunęła z wody sięgając po ubrania i zakłądając je na wciąz mokre ciało, przez co przyległy do niej dając dośc interesujący widok.
- Tylko musimy najpierw wyschnąć.
[Widzę, że subiektywność dziennika kole;) Ja powstrzymałam się od komentarza w KP, bo głupio było bohaterce przyznawać się do rewizji klamotów szpiega...
Meh. Moja kara gadzina była i jest fryzyjczykiem:D Od kilku lat.Sorry.
Wiedziałam, że będzie z tą zmiennokształtnością problem. Bo to trudno jest inaczej nazwać... To jak z żeńską formą słowa jeździec;) To i tak nieoficjalnie i improwizowanie, więc kłopotu z tym nie będzie. Szczególnie, jeśli usunę to słowo :)
Co do wątku. Czy znasz jakąś ogólną zasadę, wedle której zaczyna się przygody z artefaktem na czele? Taka mieszanka detektywistyczno-przygodowa, nie na sesję, tylko na wątek. Jakie informacje byłyby potrzebne? I jak taki wątek poprowadzić? Szukam pewnej mapy... ;)]
Najemnik zmrużył groźnie oczy i sięgnął do dłoni nieznajomego. Uścisnął mu rękę, nawet jeśli ten niespecjalnie kwapił się do tego gestu, jednocześnie niemalże miażdżąc mu kości siłą palców.
- Zgoda.
~~~~
Arena w podziemiach, tuż obok katakumb, nie należała do legalnych, lecz już od samego początku swego istnienia wiodło jej się dobrze. Odwiedzała ją istna śmietanka towarzyska, wśród której można było znaleźć skorumpowanych strażników. Jako że była dobrą formą rozrywki i równie dobrą formą zarobku jak i straty, klienteli nie brakowało.
Wybudowana na bazie solidnych filarów, zamykała się w obrębie koła, nad którym zawieszono kutą klatkę, której zadaniem było zapobieganie ewentualnych prób ucieczki z pola walki.
Najemnik wyborem tego miejsca na starcie z potworem, wykazał się ponadprzeciętną inteligencją jak na człowieka tej profesji. Bardzo dobrze wiedział, że na widowisku zarobi dodatkową sumkę.
Rivarn zaszeleścił łańcuchem, zerkając pomiędzy kratami klatki na arenę, w okół której kłębił się wianuszek ludzi. Zapachy jakie dominowały w tym miejscu nie podobały mu się. Kojarzyły mu się z gniazdem goblinów, które w bestialski sposób zabijały wężowatych aby później ich ugotować i zjeść.
Walka z samego początku nie miała należeć do równych. Z racji iż Rivarn kwalifikował się do potworów, nie otrzymał on broni. Na domiar tego od samego początku jego ruchy miały ograniczać łańcuchy o określonej rozpiętości, których zasięg sięgał ledwo połowy średnicy areny. Najemnik natomiast był wyposażony w miecz jednoręczny, tarczę i zbroję, a jego pola zasięgu nie ograniczało nic.
Po krótkim przemówieniu najemnika, które rozgrzało tłum do białości, z rykiem trąb wypuszczono Rivarna z klatki.
Widzowie zawyli na widok wielkoluda, rąbiąc czym popadnie w kraty. Ilość hałasu przytłoczyła wężowatego, sprawiając iż chciał cofnąć się w stronę klatki, lecz szybko mu to uniemożliwiono, zamykając jej zasuwę.
Obejrzał się za siebie, zwężając źrenice wydął nozdrza czując jak wzbiera w nim złość.
- No dalej, cholerny kutafonie! - Ryknął najemnik i rąbnął mieczem o tarczę, zwracając na siebie uwagę łuskowatego. - Przerżnę Cię ostrzem jak tą Twoją sukę.
Rivarn zrozumiał jego słowa, natychmiast nadymając kolce na grzbiecie. Zatoczył ogonem łuk nad ziemią, lokując w mężczyźnie nienawistne spojrzenie.
Jęli krążyć w okół siebie. Łuskowaty utykał na zaropiałą wyrwę w udzie, opuchnięte, złamane przedramię zwisało bezwładnie przy jego boku a całe ciało, przy tak marnym wyżywieniu, kościste wydawało się być bardziej tyczkowate niż normalnie.
Najemnik skoczył ku niemu, z bojowym rykiem, wyprowadzając cios zza głowy. Rivarn uskoczył wprawnie, z nader dużą prędkością jak na tak zwalistego i zdewastowanego stwora, po czym zgrzytnął szponami o tarczę przeciwnika. Cios odrzucił mężczyznę w tył, lecz jako że był wprawnym wojakiem, utrzymał się w pionie.
Wężowaty syknął wściekle, obnażył jadowe kły i załopotał nerwowo językiem w powietrzu. Najemnik splunął, rzucił się do kolejnego ataku, tym razem szczęśliwie trafiając w bok stwora. Klinga zgrzytnęła o pancerz, nie czyniąc mu specjalnej krzywdy, natomiast sam Rivarn uderzył w odsłonięte przedramię wroga, rozdzierając mu zbroję z trzaskiem. Uniósł go za wyciągniętą rękę, grzmotnął nim o ziemię z wściekłym sykiem i byłby wbił w jego tors zakrzywiony szpon łapy, gdyby ten w porę nie osłonił się tarczą. Niewyobrażalnie ostry pazur przeszył drewno osłony, zawisając cal nad korpusem broniącego się najemnika, który zaraz odepchnął się z trudem, umykając poza zasięg wężowatego.
Tłum zaryczał, gdy Rivarn rozsadził tarczę na pół z dziecinną łatwością.
- Koniec tej zabawy. - Wysapał najemnik i jął go prowokować. - Opowiedzieć Ci historyjkę na dobranoc? - Uśmiechnął się paskudnie i zakręcił młynka ostrzem. - Były sobie dwie paskudy. Jedna była kobietą, druga chłopem, lecz nie szło ich rozróżnić poza tym, że pierwsza miała cipkę, druga kutasa.
Rivarn zatoczył półkole, czekając, chociaż jego nozdrza i język coraz szybciej pracowały wskazując rosnący gniew.
- Żyły sobie prymitywnie, dopóki nie zjawił się osławiony, litościwy mężczyzna, który postanowił wybawić je z ciemnoty. Użył w tym celu swego wspaniałego miecza i zarąbał brzydkie cipsko, aż puściło soki!
Wężowaty syknął, rzucił się w jego stronę, zapominając o zasięgu swoich pęt. Skoczył w górę, wyrzucając przed siebie uzbrojone w zakrzywione szpony nogi i byłby sięgnął wroga, gdyby łańcuch nie napiął się, zwalając go na ziemię. Oszołomiony zachłysnął się powietrzem a najemnik zaatakował, pewien swej wygranej.
Klinga wbiła się w ziemię obok Rivarna, kiedy ten instynktownie przetoczył się na bok i wyprowadził kopniak w zgięcie łokcia przeciwnika. Ten puścił unieruchomioną broń, ratując się od wyłamania stawu. Natychmiast skoczył w tył, w bezpieczny obręb areny.
Rivarn z trudem pozbierał się z ziemi. Rana na udzie jak i złamane przedramię mocno ucierpiało w trakcie upadku, odbijając się wściekłym grymasem bólu na twarzy wężowatego. Wyszarpnął śmiesznie mały miecz w porównaniu do jego dłoni i przyjrzał się mu z pogardą.
Tłum zaryczał zaskoczony, kiedy Hellireitr wbił ostrze między oczka swego łańcucha, rozrywając go. Kolory wnet odpłynęły z twarzy najemnika, który jął się wydzierać:
- Dajcie mi broń! Dajcie broń!
Rivarn z sykiem złamał klingę w dłoniach, chwycił za łańcuch coby mu nie przeszkadzał i rzucił się w stronę wroga. Najemnik chwycił prędko podany mu topór i odruchowo zamachnął się na nacierającego wroga, lecz uwolniony od pęt wężowaty, skręcił ostro i gwałtownie. Natychmiast wyskoczył on w górę, chwycił się zdrową ręką i nogami krat stalowej kopuły, sprawiając iż publiczność z krzykiem rzuciła się w tył.
Utkwiwszy wzrok w najemniku, z sykiem rzucił się na niego, powalając go na ziemię, wbitym w łopatkę szponem. Mężczyzna zawył z bólu, próbował poderwać dłoń z toporem, lecz Rivarn przydepnął mu nadgarstek, kucając nad nim.
- Opowie Ci bajkę. - Wychrypiał donośnym basem, kalecząc akcent. Chwycił go za włosy, odchylając jego głowę w tył. - Żyły sobie w pokoju, dwa piękne istoty. I wtedy przyszedł nagi karzełek człowiek, który jak zwierz, jak ork zarąbał jeden z nich.
Najemnik krzyknął, gdy wężowaty poruszył wbitym pazurem w jego łopatce.
- Wtedy życie istota, piękna i łaskawy zemści się za śmierć, zabijając małego, nagiego karzełka. - Po czym chwycił go za głowę, naprężył ciało w resztkach siły i z bojowym rykiem, wykręcił ją, odrywając od korpusu. Bryzgnęła krew. Rivarn uniósł łeb nad siebie, rozkoszując się słodką posoką wroga, spływającą po twarzy. Jego krzyk zmieszał się z wściekłym rykiem tłumu.
Rivarn
Darrus prychnął; patrzcie państwo, mądrala się znalazła. Zmokła kura, a nie dostojna królowa. - Teraz, ta twoja magia, powinna wysuszyć nasze ubrania - ale najemnik dobrze wiedział, że coś takiego raczej nie ma możliwości zaistnienia. W głowie odezwał mu się cichy głosik Sorena mówiący, że magii nie należy nadużywać, że odesłanie deszczu znad głowy oznaczać będzie powódź w innym miejscu. Takie tam gadanie magów. - Szkoda, że nie ma słoneczka, albo ogniska. Zjadłbym pieczone kartofle - i jakby chcąc być solidarnym, brzuch najemnik wydał donośny dźwięk, powszechnie znany jako burczenie i domaganie się jedzonka. - Cholera, nie chcę jechać na Kresy. Tym powinny się zająć mądrzejsze głowy, nie jedna magiczka ze stadem najemników. Dziadek by coś wymyślił. Nie było okazji, ale on sugerował, że Sinodzioby w Tarok złożył ofiarę, by stać się drellem - na gałęzi drzewa zaskrzeczał kruk - Zwariuję. Mogłabyś sprawić, że nikt nas nie usłyszy?
Iskra nic nie odpowiedziała, widząc jak Cień zbiera się do odejścia. Nieco ją zawiódł, znów świat kręcił się tylko wokół Bractwa. Westchnęła smutno i podniosła się do siadu. W co ona się ubierze, kiedy wszystko jest rozdarte na strzępy? Oczywiście to nie problem Luciena, gdzież tam...
- To leć, odzyskuj Bractwo - mruknęła podnosząc się i zdając na łatwiznę, przyzwała magię. Na ziemi zalęgła się białą mgiełka, która wraz z gestem Iskry podskoczyła do góry opatulając ją. Na skóze dało się odczuć chłód, nawet można to było okreslić jako lekki mróz. Mgła z pomoca magii okryła jej ciało dokładnie zmieniając się w białe szaty, w których znalazł Iskrę Wilk. Kiedy poczuła znajomy chłód i spokój ogarniający duszę, przeanalizowała sytuację raz jeszcze. Po co ona się tak wściekała? Zawsze taki był. Bractwo, Bractwo, Bractwo. Nie powinno jej to dziwić.
Chociaż taka obojętność z jego strony aż bolała.
- Pośpiesz się, kto wie kiedy wróci reszta Cieni - z tymi słowami, ruszyła przez krzaki z powrotem do obozu.
Czegokolwiek by nie zarzucać Wilkowi, potrafił wyczuć nagłą zmianę w powietrzu, tak i potrafił zauważyć, że Heiana zdecydowanie zbyt łatwo odpuściła Szept. Ściągnął brwi, usiłując sobie przypomnieć czy czegoś nie przeoczył przypadkiem, cofnął się myślą wstecz...
Ach, miał zbadać Szept? Ale czemu? Nie pamiętał...
- Coś tu śmierdzi. Heiana za łątwo ustępuje - a to oznaczało, że skoro uzdrowicielka odpuściła, to on nie zamierza. Coś było na rzeczy.
- Muszę znaleźć resztę alchemików - tak jak on zamierzał włóczyć się i szukać Sarriela i guza, tak ona zamierzałą zrobić mniej więcej to samo, choć priorytetem byli alchemicy. Nie zostało ich już wielu, nie tych wolnych. Odruchowo poprawiła płaszcz i paski gorsetu.
- A ciebie trzeba odstawić do obozu - los jak zwykle sobie zadrwił z planów Devrila odnośnie odstawienia Charlotte do obozu.
Iskra przystanęła wpół kroku porażona myślą, jaką właśnie podsunął jej umysł. Skoro wydobyli z miasta Luciena, to i Szept też. Dopiero po chwili przypomniałą sobie, że przecież sama usiłowała uratować magiczkę przed śmiercią. Skoro wilki nie wyły, a las nie reagował, to musiała przeżyć.
Czy powinna pojawiać się teraz w obozie? W końcu... Była Wygnańcem i prędzej czy później wszyscy sobie o tym przypomną.
Nieco zakłopotana podniosła spojrzenie z ziemi na las przed sobą. Czuła już zapach potu, czuła też i zioła, specyficzny zapach burzy przenikający ziemię i powietrze... Nie pójdzie tam. Nie po to żeby znowu patrzyli na nią jak na zło konieczne. Zrobiła co mogła by wrócić zdrowie magiczce, zrobiła co mogła by ocalić Eredina. Nie pójdzie tam tylko po to by wysłuchiwać jaką to jest złą elfką, jak nielubianym Wygnańcem. Koniec, kropka. Jeśli oni nie akceptowali jej, czemu ona wciąż im pomagała? Skoro nikt nie stał po jej stronie, dlaczego ona miała stac po czyjejkolwiek stronie?
Ściągnęła brwi, mocniej zacisnęła dłonie w pięści walcząc z samą sobą.
- Dalej pójdziesz sam - odezwała się, słysząc za sobą kroki nadchodzącego Cienia - Ja dalej nie idę.
- Ja muszę - wcale nie zamierzał jej ze sobą zabierać. Miała tu zostać, bezpieczna i pod stosowną opieką... - Nie będziesz się włóczyć po Medrethu, kiedy ten jest na wpół zdziczały i opanowany przez mrocznych. Przypominam ci, że niedawno byłaś prawie martwa! Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, Szept opamiętaj się! - czując się całkiem bezradnie stanął jak ten kołek i wlepił spojrzenie w postać magiczki mając poniekąd nadzieję, że go usłucha, chociaż... Musiałby się zdarzyć cud, by Szept odpuściła. Nic, na co można liczyć w tym życiu ani w dziewięciu następnych.
- Pewnie będą próbowali odbić całkiem Atax - rozczesała wilgotne włosy palcami ruszając w stronę tymczasowego obozowiska. To akurat byłoby dośc logiczne i całkowicie przewidywalne posunięcie - Jak znam Wilka, wytropi Darkaia i resztę jego bandy, będzie chciał mieć pewność, że żadne plugastwo dalej się tu nie gnieździ. Ale może jest i coś czego nie przewidziałam, więc chodźmy - zachęcająco skinęła na Wintersa dłonią, choć podejrzewała, że ten zachęty nie potrzebuje. W końcu, był Duchem.
Gdyby Lucien przyjrzał się dokłądnie, dostrzegłby słabo migoczący klejnot na szyi elfki. Było to nic innego jak Gwiazda, a przy niej dopięta byłą też i obrączka elfki, która powinna mieć swoje miejsce na palcu, nie na naszyjniku.
- Nie. Odkąd wystąpiłam przeciw nim w twojej obronie, to jestem Wygnańcem jakbyś nie pamiętał. Po co mam tam iść i znów znosić te niechętne spojrzenia i plotki szeptane za plecami? Pomogłam im dość, im mniej wie, że ja to ja tym lepiej - burknęła, nagle poirytowana, choć nie sprecyzowała źródła tej irytacji - Potropię pewnie jeszcze mroczne elfy po lesie, ale nic poza tym...
- Ja wcale nie byłem prawie martwy! - ktoś tu miał króką pamięć, albo wcale nie traktował tamtego epizodu jako prawie umieranie. Po prostu... Wypadek przy pracy, ot co.
- Zostaw - mruknął widząc jak zsuwa z ramion płaszcz - Ja nie zmarznę, za to tobie może się przydać - i zamiast nakłaniać ją dalej do pozostania w obozie, po prostu gwizdnął na drugiego wierzchowca, który ku niemu podszedł. Jednak elf miał w sobie coś władczego, co nakazywało zwierzętom słuchać go bez względu na to czego chciał. Wdrapał się na siodło z miną mówiącą chyba wszystko. Jedzie z nią. W końcu, czy nie zarzekał się, że od chwili zlecenia na niego wolnym jest i będzie jej zatruwał żywot po wieki?
- Wilk rzadko coś planuje - dodała, nieco posępnie. Tu się różnili i to znacznie. Ona musiała miec plan, taktykę, przemyślaną każdą, nawet najbardziej nieprawdopodobną możliwość. On za to porywał za sobą swoją gadaniną czy zachowaniem paru ludzi, elfów, czy krasnoludów i po prostu... działał. Co najgorsze, zazwyczaj mu to wychodziło lepiej niż jej.
- Nie wiem nawet, czy zastaniemy jeszcze tego szaleńca w obozie - a w takim wypadku powinni się rozdzielić. W końcu... Devril pewnie miał wazniejsze rzeczy na głowie niż szukanie alchemików po krzakach, co przyznała sobie w duchu nie bez stosownej dozy smutku.
- Ale potrzebowałeś tej ochrony, bo cierpliwość Szept wtedy właśnie się skończyła - odparła dość sucho, bawiąc się czarnym lokiem i wracając myślą do tamtego momentu. Jednak kiedy padła propozycja Cienia, elfkę zamurowało, a ciemny kosmyk wysunął jej się z palców. Spojrzała na niego jakby widziała ducha, albo co gorsza ludzkie wcielenie Ponurego Gona.
- Astrid zapewne byłoby to na rękę. Ale nie Nieuchwytnemu. Radzie. Nie ma dla mnie powrotu, Lu - chociaż tego wcale nie była taka pewna. W końcu, kto znał lepiej przepisy te dawne i te nowe jak Cycero? Szkoda tylko, że szalony błazen nie chciał w ogóle opuszczać kryjówki, bojąc się o stan Matki.
- Nie będziesz się sama włóczyć po lesie, po moim trupie - i to chyba tyle jeśli chodzi o próby wstrzymania go, czy nakłonienia by został. Może było to z jego strony działanie wysoce nierozsądne i ryzykowne, ale wątpił by ktokolwiek postąpił inaczej, gdyby miał pozwolić na ryzyko ukochanej osobie.
- Wrócimy tak szybko, że nawet nie zauważysz - zwróćił się słodko do Heiany, parodiując głos magiczki.
- Mojemu bratu daleko jest do określenia "rozsądny" - taki był jego urok i nic na to nie mogli poradzić. A gdybanie co powinien a czego nie prowadziło niestety do nikąd.
- Masz jakiś plan? - zawahała się chwilę, wyraźnie rozwodząc się nad pewną myślą - Głupie pytanie. Ty zawsze masz plan.
- Problem w tym... Że nie wiem czy chcę - przyznała cichutko, unikając jego spojrzenia. Wiedziała, że tymi słowami mogłaby go zranić. Zapewne to zrobiła, bo mogłoby być jak dawniej. Mogłoby. Gdyby tylko potrafiła uwierzyć w siłę Bractwa jak on. Problem leżał w tym, że nie potrafiła. Znała zbyt wiele sekretów i tajemnic, które powinna trzymac z dala od Nieuchwytnego i jego myślowych macek. Chociaż, gdyby było tak jak dawniej...
Potrząsnęła głową uwalniając się od kuszących wizji. To musiałaby być dogłębnie przemyślana decyzja. Świadoma.
- Jak uda ci się zbadać Szept, to uda ci się przebadać i mnie - stwierdził całkiem rozbawiony i szturchnął boki konia, by podązyć śladem Szept. Teoretycznie mógłby zmienić postać, ale... Ale będąc wilkiem rezygnował z wielu rzeczy, jak chociażby ewentualne dogryzanie magiczce.
- Jakieś pomysły co do tego, gdzie może się ukrywać ten d... Sarriel? - w porę powstrzymał się od wygłoszenia tego, co sądzi o szanownym księciu.
- W zasadzie już prawie jesteśmy - nie zorientowała się nawet, że idą tak szybkim tempem. Może to ta chwila oderwania od rzeczywistości przy źródłach tak na nią podziałała, dodała sił? Nie było to teraz co prawda ważne, ale...
- Gdzie Wilk? - spytała pierwszego lepszego napotkanego elfa i tak też dowiedzieli się tego, co przewidziała Vetinari. Wilka ani Szept nie było już w obozie. W dodatku, nie został wyznaczony nikt sensowny na dowódcę.
Nie umknęło jej nagłe zdziwienie malujące się na jego twarzy, ale nieco zaskoczyło. Co on takiego zobaczył? Może miała coś na twarzy?
- Co się stało? - spytała niepewnie, oglądając się za siebie, spodziewając się jakiegoś niebywałego zjawiska.
Z tego co mówiła magiczka, ławo można było domyślić się, że pierwszym ich przystankiem będą Kryształowe Groty. Trzeba będzie je przeszukać, a potem... Potem czas pokaże.
Do rzeczonych grot dotarli niebywale szybko, zapewne miało to związek ze wciąz popędzanymi końmi. Nie wiadomo czy Sarriel i jego ludzie byli bezpieczni, trzeba było się śpieszyć.
- Widzisz coś? - spytał, pilnując wejścia do jaskiń.
Charlotte parsknęła śmiechem. Ona i dowodzenie nad elfami? Musiałby sie świat skończyć.
- Starsi prędzej by powołali do dowodzenia jego bękarta niż mnie. Ale na co ci dowodzący? - ona poszłaby za Wilkiem. Chociaż... Po chwili, kiedy opanowała siostrzane uczucia dostrzegła, że lepiej byłoby zostawić go w spokoju. Im mniejsza grupa będzie poszukiwać Sarriela tym lepiej. Oni powinni wytropic mrocznych wałęsających się po okolicy.
Spojrzała w dół, na szyję gdzie dostrzegła elfi amulet. Rzeczywiście... Całkiem o niej zapomniała. Płynnym ruchem sięgnęła do zapięcia łańcuszka i opięła ją, przez chwilę po prostu ważąc w dłoni.
- Mam. Po tym... Po tym co się stało na wzgórzach to była po tobie jedyna pamiątka jaka mi została. Czas, by wróciła do ciebie - wysunęła dłoń z wisiorkiem w jego stronę, a sam klejnot jakby rozbłysnął pod wpływem promieni słońca. Zupełnie jakby cieszył się, że wraca do właściciela.
- Coś się zbliża... - mruknął ponuro starając się na razie nie dobywać broni. To byłoby zbyt głośne, a mroczne elfy miały przecież tak samo dobry słuch jak oni. Odruchowo sięgnął do szyi, obmacując Gwiazdę, jakby sprawdzał czy ta wciąz jest an jego szyi. W razie czego ją zerwie, a w wilczej formie zdziała więcej niż jako elfiak.
Charlotte chyba wstydu nie czuła, bo wzroku w buty nie wbiła, a za to obdarzyła Lethiasa długim, badawczym spojrzeniem.
- Jestem półkrwi. Już dali mi odczuć co znaczy mieszany bękart, w dodatku płci żeńskiej. Więc owszem, niektórych an pewno można o to swobodnie oskarżyć, a nawet i skazać jeśli byłby za to wyrok - wepchała dłonie w kieszenie płaszcza, niezadowolona ze swoich słów. Ale co poradzić, taka była prawda. To, że Lethias i paru innych odbiegali od normy jeszcze niczemu nie dowodzi.
Przysłuchała się wymianie zdań między Starszym a Devrilem. Dziwnie było widzieć go zakłopotanym, czy wręcz nawet zawstydzonym. Uśmiechnęła się mimo woli, lekko, niemal niezauważalnie.
- A dla mnie masz jakieś zadanie? - ktoś tu chyba zapomniał, że miał szukać swoich.
- Chciałam mieć pamiątkę jak myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. Teraz... Dałam ci ją w prezencie. Podarków się nie odbiera, a skoro ty żyjesz, to powinna wrócić do ciebie, jako prawowitego właściciela... - nie wspomniała, że przecież Gwiazda miałą go chronić, przelać częśc obrażeń na nią jeśli zajdzie taka potrzeba. Jeśli o tym zapomniał to dobrze, nie będzie protestów. Sprawnie zawiesiła ją znów na szyi Cienia, muskając chłodny klejnot okraszony srebrem i uśmiechnęła się lekko. Dobrze było znów widzieć go na szyi Luciena.
Odetchnął kiedy dosłyszał słowa magiczki. Bogowie, jak dobrze, znaleźli ich. Spiął konia idąc śladem Szept i oczywiście wszystko musiała popsuć obecność Sarriela. Musiał się wręcz zmusić by nie burknąć czegoś pod nosem, tylko grzecznie skłonić głowę jak przystało na wychowanego elfa.
W następnej chwili już miażdżył go Eredin, a Wilk nie miał pojęcia co robić. Przecież to nie on, to...
- Duszność, brak oddechu - zdołał tylko wydukać, czując jak Strażnik niemal łamie mu żebra.
- To bogowie... - spróbował jeszcze, ale widząc wzruszenie Eredina zrezygnował. I tak nikt by mu nie uwierzył w wielkiego, boskiego wilka przychodzącego akurat do Szept.
- Musimy połączyć siły - sapnął, kiedy w końcu udało mu się uwolnić.
Charlotte ugryzła się w język powtrzymując od komentarza, że to być może on jej nie rozkazuje, ale byli inni i wciąż są, którzy ochoczo zdegradowaliby ją do jakiegoś podnóżka, czy ciekawego elementu wystroju.
- Racja - bąknęła zamiast tego wszystkiego i obejrzała się na prowizoryczny obóz. Tam łatali rannych, tam siedział Królik i coś majstrował, Marcus rzecz jasna przemawiał do swojej torby, przez co wyglądał jak skończony idiota i kretyn... Żadnego alchemika. Nikogo prócz niej. Może zostali w mieście? Zresztą, przecież mogła ich wyczuć. Skupiła się, lekko przymykając oczy, szukając znajomych wyładowań, charakterystycznych dla każdego z nich... Ale ziemia nie odpowiedziała. W umyśle zaległa cisza.
Czy wszyscy polegli? Tak nie mogło się zdarzyć.
- Nie czuję żadnego z nich... - mruknęła jeszcze, będąc już całkiem w swoim świecie. Rozejrzała się jeszcze za koniem, a kiedy dopadła do zwierza już nic nie było w stanie jej powstrzymać od umoszczenia się w siodle i rozważenia jeszcze raz możliwości. Wszystko wskazywało na to, że coś niemiłego wydarzyło się w mieście. Musi tam wrócić.
Takie wyznanie u Luciena było czymś niezwykłym, wręcz niemożliwym do usłyszenia, więc Zhao przez dłuższą chwilę tylko stała i patrzyła na niego, nie mogąc znaleźć słów na to co usłyszała. Otrzęsiny przyszły dopiero potem.
- Cieszę się, że nie potraktowałeś tego jak kolejnej, tandetnej błyskotki - dodała cicho, poddając się nagłej ochocie objęcia go, przytulenia się.
Wilka obecność Cieni i dzieciaka wcale nei zdziwiła. Choć nie wziął tego pod uwagę, że mogą się zjawić, to jednak nie było to żadnym zaskoczeniem. Jego śmierć byłaby idealną okazją do prób przejęcia władzy za pomocą tego chłopaka. Wydziedziczyć, zapamiętać.
- Niepotrzebnie się fatygowali - mruknął tylko, ściagając wodze nerwowego wierzchowca. Coś cziło się w pobliżu, a może po prostu trafił mu się przewrażliwiony, koński osobnik?
Darmar był zmartwieniem Wilka. To on przywrócił mu status pełnoprawnego elfa, co poniekąd zobowiązywało go do jakichkolwiek działań by wesprzeć elfy. Mroczny nie poczynił nic. Sprawa ta jednak musiała zaczekać, bo Wilk miał inne sprawy na głowie.
- Wiem, że las jest zaburzony, ale... Cokolwiek powinno być. Ślad. Rozdźwięk. Cokolwiek... - nie przemawiało do niej to, że Medreth potrafi zagłuszyć wszystko, nawet słowa które wypowiada osoba obok ciebie. Wierzchowiec, jakby wyczuwając nastrój jeźdźca poruszył się niespokojnie.
- Pojadę sama, tak będzie prościej. Powinnam wrócić do zachodu - nawet ona nie był atak lekkomyślna by włóczyć się po lesie w nocy.
Nie zamierzała w jakikolwiek podważać tego stwierdzenia, bo i nie miała ku temu powodu. Odsunęła się, mówiąc sobie, że dość już wykorzystywania go jak dość sporej przytulanki. To nie przystoi magowi, takie publiczne tulenie.
- Mogę ci pomóc znaleźć Cienie. A potem... potem pewnie się ulotnię - przyszło jej to powiedzieć z ciężkim sercem, a umysł znów podsunął wspomnienie propozycji Cienia. Wrócić...
Skoro tak wyglądała sytuacja, nie pozostało mu nic innego jak zgodzić się z magiczką. Poza tym, w obozie, czy nawet na jego obrzeżach przybywał ich łup w postaci Poszukiwacza. Pewnikiem zamiast zajmować się nim i elfami, pośpieszą do niego kiedy tylko usłyszą, że się uwolnił.
- Odpoczynek będzie konieczny. Sam opatrzę tych najgorzej rannych, co powinno nieco umniejszyć rozmiar pracy jaki czeka uzdrowicieli - zerknął na magiczkę, a znając jej niechęć do Łowczyni i całego tego tałatajstwa nie dziwił się, że najchętniej by się ulotniła.
- Szept, możesz wrócić się po kogoś jeszcze. Heianę na przykład i paru innych elfów, z ich pomocą na pewno uda nam się szybciej przedostać do obozu.
- Więc chodźmy do obozu - a wraz z tymi słowami ruszyła przed siebie, kierując się do miejsca o którym była mowa, choć mogłaby przysiąc, że widziała tam tylko Marcusa i Białego, bez zaklinacza. Może nie zauważyła, zbyt zajęta ratowaniem cudzego życia... Zresztą, spacer nic złego jej nie zrobi.
A Bractwo nie zostało całkowicie przez nia odrzucone. Myśl wciąz krążyła gdzieś po umyśle pozostawiając po sobie coraz to głębsze wątpliwości, nasilając niepewność, wymuszając myślenie o tym i prawie tylko o tym. Cienie wymagały lojalności, a w zamian oferowały naprawdę sporo. Tylko... Kim będzie w oczach elfów kiedy tam wróci?
Nikim. Dokładnie tak samo, jak teraz, podpowiedział złośliwy głosik, a Iskra przyznała mu całkowitą rację.
Brak reakcji w sprawie płaszcza wynikał z Wilkowego zapominalstwa. Kiedy magiczka zsunęła płaszcz z ramion po prostu się zagapił, zapominając nawet o odpowiedzi. Szok i zawieszenie umysłu minęły dopiero kiedy magiczka zniknęła w mrocznej toni lasu.
- No... Ubranie - spróbował grać na czas i udać, że Szept wcale nie jest prawie naga, bo co to niby za strój, który więcej odsłaniał niż okrywał - Do Wodospadu, do Wodospadu... - wymruczał jeszcze, chcąc odciągnąć myśli w innym kierunku niż elfka i to czego na sobie w tej chwili nie ma.
- Co się stało? - spytała, cicho, ostrożnie, nie chcąc zostac zauważoną. Przyszła tutaj, jednak, całkiem wbrew temu co wcześniej mówiła. Miała go opuścić na skraju obozu, a tymczasem... Co ona w ogóle robiła?
- Mogę poszukać Valentino - podsunęła, zgadując, że Lucien raczej się stąd nie ruszy. Już raz zniknął co mogło zostać wzięte za ucieczkę i pogorszyć jego sytuację, drugi raz by na to nie pozwoliła.
Wilk nie zainteresował się Cieniami. Wlekł się na początku całego niewieliego pochodu skupiając się na rozciągnięciu nad rannymi łączonego czaru, któy wzmocniłby ich siły i przyśpieszył gojenie. Takie zaklęcia zżerały ogromne porcje many i sił fizycznych, więc wolał nie oddawać nikomu konia. Jeszcze by się potknął o byle kamień i gdzies runął.
Iskra westchnęła rezygnując. Humorek Cienia zawsze odbijał się na jego zachowaniu, czego więc się spodziewała? Że przytaknie i skorzysta z jej pomocy?
- Odchodzą - mruknęła widząc zbierające się do wymarszu elfy. Większość uzdrowicieli, jednak znalazły się też jednostki, które nie były magami czy medykami. Starszy lud ewidentnie próbował połączyć swoje siły.
- A nie możesz spytać... - nie dokończyła zdania, zdając sobie sprawę, że przecież pytanie Białego czy Marcusa byłoby poniżej jego godności. Mimo tego, że Królik tez był Radnym, a pytanie nie boli. Znów westchnęła, kręcąc głową.
Ignorował chłopaka. Co prawda, nieco go bolał fakt, że mały teraz będzie musiał swoje wycierpieć, choć nic nie zawinił ani jemu ani światu... Bądź co bądź był jego synem. Potomkiem, którego zamierzał wymazać z pamięci zarówno elfów jak i jego samego.
Po dotarciu na miejsce zsunął się z konia, a lądując na ziemi nie zapanował nad ciałem i prawie osunął się na kolana. W porę jednak odzyskał władzę i wyprostował się. Jak tak dalej pójdzie, jeśli Szept się w porę nie zjawi to się wykończy.
Iskra znała Cienia. Znała go na tyle dobrze, że ten dziwny uśmiech wielce ją zaniepokoił. Spojrzała przelotnie na obiekt obserwacji Cienia, potem znów na niego i ściągnęła brwi.
"Chyba, że wcześniej uwierzą...", podpowiedział cichy głosik, niby echo w jej umyśle. Mina elfki daleka była od zadowolenia, ale nie powiedziała nic. W końcu, czy ona miała jakikolwiek wpływ na Cienia? Nie. Zrobi wszystko by odzyskać Bractwo, a nawet jeszcze więcej. Jedynym co mogła uczynić było złagodzenie skutków jego działań. Trzymając się jednak na dystans... Nie było jak tego dopilnować.
Boleśnie ubodła ją wiedza, że rzeczywiście, oto stoją koło siebie, zdrajczyni i Cień oskarżony o zdradę. Niby tak sobie bliscy, a jednak tak dalecy... I co ona miała zrobić?
- Poszukam mrocznych elfów - podsumowała krótko, zamierzając miast myśleniu poświęcić się pracy, nawet jeśli niezbyt bezpiecznej.
Wilk skinął głową, usiłując utrzymać chociaż pozory. No przecież nie będzie pokazywał, że mu słabo, po jego trupie.
Przysiadł przy brzegu, zanurzył dłonie w chłodnej wodzie i schłodził sobie kark.
- Nic mi nie jest... Posiedzę jeszcze, podtrzymam zaklęcie - ale nie wytłumaczył o jakim zaklęciu mowa, ani jak ono działa.
Z tym, że Zhao zazwyczaj odbierała jego przejawy zakamuflowanej troski jako jawne powątpienie w jej umiejętności. Nic więc dziwnego, że obrzuciła Luciena dziwnym spojrzeniem, a chwilę potem odeszła i gdyby nie poszycie leśne, dałoby się słyszec głośne, buntownicze tupanie.
Zaśmiał się cicho, zdając sobie sprawę z tego jak to musi brzmieć. Zazwyczaj słyszał to od Szept, samemu wymyślając inne słowa... Chyba coś z niej przeszło na niego.
- Nikt ci nic nie urwie, a mi nic nie jest. Wypatruj lepiej Szept, powinna już tu być...
Na widok magiczki poderwał się z ziemi, zachwiał się i usiadł z powrotem na trawie. Czy mu się wydawało, czy były tam dwie Niry?
- Ale was dużo... - mruknął jeszcze, dopiero po dłuższej chwili pojmując, że obraz mu się podwoił. Niedługo potem poczuł przyjemne odciążenie, kiedy uzdrowiciele zajęli się rannymi, a jego zaklęcia nie były juz tak potrzebne. Potrząsnął głową i zamrugał parę razy, by efekt podwojenia całkiem minął.
Tym razem podniósł się i pośpieszył ku Szept, w marszu ściagając z siebie płaszcz i narzucając go na ramiona elfki.
- Ja bym się na twoim miejscu przebrał - mruknął do szpiczastego ucha magiczki i rozejrzał się. Wszystko wydawało się być w normie.
- Nie zmarznę, gorąco mi - rzeczywiście, miał wrażenie, jakby coś paliło go od środka. Jakiś prywatny krasnoludzi piec zasilany jadłem? Ciekawa koncepcja...
- Kontroluję to. Zaklęcie. Wiedziałbym kiedy przestać... - sęk w tym, że powinien przestać dobre parę godzin temu, ale nie przestał. Wszystko przez chęć pomocy swoim. Nigdy nie lubił patrzeć na cudzą krzywdę...
- I też się cieszę, że cię widzę - dodał, uśmiechając się złośliwie. Ona na niego tak napada, a on odpłaci jej pięknym za nadobne, o.
- Dla ciebie wszystko kochanie - uśmiechnął się szeroko, jak dzieciak widzący po raz pierwszy kobiecy biust. Doprawdy, i to miał być elfi władca?
Do prowizorycznego obozu wparowała alchemiczka, niestety bez konia, za to z miną jakby goniło ją sto demonów z Pustki. Migiem dopadła do Wilka i Szept, łapiąc tego pierwszego za ramiona i potrząsając nim.
- Elfy, mroczne elfy. Widziałam je! Są niedaleko, kierują się w stronę tamtej polanki gdzie się zbieraliśmy... Ktoś im powiedział, ktoś nas zdradził...
W tej chwili Wilk pożałował, że to powiedział. POżałował i to sromotnie bo jak się okazało, nadęty dupek Porthios powrócił. A on... On był zmuszony siedzieć na tyłku. Z irytacją przewrócił oczami, burknął coś pod nosem, ale ostatecznie się nie ruszył. Jeszcze nie.
Charlotte nadal panikowała. Devril poszedł gdzieś z jakimiś elfami szukać guza. Poszedł i nie wrócił, w dodatku miał wrócić tam, na polankę. Co jeśli Porthios go dorwał? Co jeśli... Nie odważyła się skończyć tej myśli, zamiast tego znów dosiadła konia i nie bacząc na to, że to las, czy że doskwiera zarówno jej jak i zwierzęciu zmęczenie, pognała z powrotem.
Na polance została również Iskra. Miała szukać mrocznych, ale okazało się, że ci znaleźli ją. Białe szaty i kaptur skutecznie uniemożliwiały rozpoznanie jej tożsamości, swoje czyniła też biała mgiełka okalająca jej postać, a sarnie rogi już całkiem wybijały z tropu nawet najbardziej domyślnych. Zaszyła się wśród ciemnych drzew, wyczuwając wrogą aurę mrocznych magów i kogoś znacznie odeń potężniejszego. Pewnie Porthios.
Wilk przeanalizował całą sytuację. Były z nim Cienie, więc wątpliwe by to one ich zdradziły... Chociaż kto ich tam wie. Nic nie było pewne z Bractwem. Ale wbrew temu co obiecał Szept, nie zamierzał siedzieć na tyłku. Odczekał trochę czasu po tym jak magiczka opuściła ich z niewielkim oddziałem i sam zaczął szukać drogi "ucieczki".
Brzeszczot się uśmiechnął, no po prostu nie mógł się powstrzymać; to była cała jego magiczka, która brała wszystko na poważnie, która przywołując magię wyglądała jak ryba, co w końcu trafiła do wody. Jeśli potrzeba było podać kogoś za przykład pełni i spełnienia, jak nic można był pokazywać magiczkę, która z magią płynącą w jej żyłach tworzyła jedną całość. Bogowie, najemnik miał ochotę wybuchnąć śmiechem na takie skojarzenie, ale się powstrzymał; jedynie lekkie drżenie kącików ust sugerowało, że coś go rozbawiło.
Kichnął, a jak, na magiczkę, ale niechcąco. Po czym wsadził palec do ucha i troszkę je sobie przeczyścił; nie lubił tego uczucia, kiedy dźwięki cichły, robiły się mniej wyraźne. Brrr.
- Zawsze robisz się poważna, kiedy chcę z tobą pogadać. No dalej, bądź magiczką. Nie chcę gadać z poważną królową - i przesuwając się na skale, ustąpił jej miejsca - Nie popłynę na Kresy - wróć, źle się wyraził - Nie od razu. I chciałbym, żebyś zrobiła to samo - nie powinien o to prosić, nie powinien prosić magiczki, by zostawiła wyprawę w rękach... kogo właściwie? Sam też nie powinien znikać, tym bardziej chcąc wprowadzić w życie plan, który ktoś powinien mu wybić z głowy. - Obserwują nas, a ja muszę coś zrobić zanim tam dotrzemy. Nie wiem, czy to możliwe, ale... jeśli nie odlecisz ze mną, chciałbym żebyś sprawiła, aby ktoś z załogi wyglądał jak ja. On musi być pewien, że jestem na pokładzie - teraz sam nie wiedział, co zrobić. Przydałaby mu się Szept, ale jeśli odejdzie z nim, czy toś będzie w stanie utrzymać jego kłamstwo?
Najemnik westchnął; czasami czuł się starym, zmęczonym życiem dziadkiem i nie mógł zrozumieć, jak z presją, odpowiedzialnością i całym tym bagażem radzi sobie Szept. Tak, podziwiał ją, bo bywały chwile, kiedy sam nie dawał rady, a ród zdawał się być nie sową na ramieniu, a cholernie ciężkim kamieniem na obu. Wiedział, co znaczy być odpowiedzialnym, jak to jest prowadzić elfy ku przyszłości i kiedy myślał, że jego magiczka ma trzy razy gorzej, bo pod swą opieką ma tak wiele elfów...
- Powiedz mi więcej Dar. Potrzebuję konkretów.
- Zobowiązania i przysięgi, które złożył Ivelios, przeszły na mnie. Niektóre są uciążliwe jak komar, inne kąsają jak węże. Nie jestem jednak dziadkiem, nie rozumiem części jego decyzji, które trzymają mnie jak kajdany. Jak on się poruszał w tym więzieniu przysiąg i umów? - teraz najemnik odbiegał od tematu - Spóźniłem się do was, bo wezwały mnie sowy, Wiewiórki coraz śmielej sobie poczynają, ale ja je rozumiem - i znowu nie o tym, o czym powinien - Wiesz o tym, że dziadek śledził poczynania Rylda. Ja uważam, że to była jego obsesja, której wciąż nie rozumiem do końca. Musisz pogadać z Taranem, wiem, że go nie lubisz, ale on był najbliżej dziadka. Wie najwięcej o tym nekromancie. A ja chyba zbyt długo zwlekałem z powiedzeniem ci wszystkiego. Sam nie dam rady.
- Ja to sobie myślę, że ten staruch zrobił ze mnie hyvana, bo miał z tego niezłą zabawę - uśmiechnął się na myśl o dziadku, a jego słowa wcale nie były protestem przeciwko woli Iveliosa, czy zarzutem, że zrobił coś na złość wnukowi. Mało kto mógł to zrozumieć i wydawać by się mogło, że najemnik złorzeczy na starego elfa. - Długo po tragedii w Tarok znalazłem zapiski dziadka, które wprost mówiły, że alchemik działa na życzenie kogoś innego. W sumie o tym wiesz. Dziadek ładny figiel wam wtedy wywinął - Dar nie potępiał zachowania Iveliosa, nie chwaliło go też; uważał, że stary elf zrobił to, co uważał za słuszne nie całkiem dobrymi metodami - Sinodzioby poświęcając miasto, dopełnił swojej ofiary. Złożył w Tarok hekatombę z ludzkich i elfich żyć, przelewając krew. Dziadek sugerował, że po tej ofierze może stać się grelem, inną formą licza. Cóż, obawiam się, że staruszek miał rację, a teraz jego ruchy na Kresach pokazują, że przygotowuje się do kolejnej ofiary stu. Tak twierdzi Nenna. Taran nie jest pewny. Poza tym, Wiewiórki zdają się działać pod czyimś rozkazem. Maan zasugerował mi, że obie te sprawy mogą mieć ze sobą związek. W dziadkowych zapiskach są informacje o grelach, o ich pojemnikach na duszę, którą tracą, stając się niemal nieśmiertelnymi.
Po części najemnik rozumiał magiczkę, ale tylko odrobinę. Jedna jego część broniła dziadka, którego kochał, który był traktowany na równi z ojcem, który tak wiele poświęcał uwagi wnukowi, pokazując mu, że elfy to nie tylko nienawiść, nie tylko wrogowie. Wiele zawdzięczał dziadkowi, ale rozumiał także Szept. Inna część jego duszy szeptała, że Ivelios to samo zrobił z nim, tylko na mniejszą skalę, mniej niebezpiecznie. Przecież bez jego wiedzy i zgody wepchnął go do roli hyvana, czyli tam, gdzie Dar nigdy nie chciałby się znaleźć; i dziadek wiedział, że elfy nie są tymi, wśród których chce przebywać, a mimo to i tak zrobił swoje. Jak zawsze. Ivelios zawsze robił po swojemu.
Brzeszczot potrząsnął głową.
- Chcę sprawdzić, czy on naprawdę stał się grelem. Znam miejsce, prawdopodobne miejsce ukrycia naczynia jego duszy. Może w końcu uwolnimy świat od niego. To nie są pewne wieści. Nenna... to nie zaufane źródło, ale czuję, że muszę to sprawdzić - być może z zemsty, po części przez zemstę, po części przez całą resztę - Nie jestem magiem, ale nie podoba mi się to, co robi z maną. Nie mam dowodu, ale myślę, że kolejna hekatomba będzie musiała być czymś więcej niż ofiarą z krwi - krótka przerwa i najemnik znów zaczął gadać - Może powinienem się z tobą pokłócić, żebyś za mną nie szła. Nie powinienem cię prosić, żebyś szła. Wolę dostać po łapach sam, niż ciągnąć cię za sobą w burzę. Chyba nie jestem lepszy niż dziadek.
[Z tymi fryzyjczykami to jest choroba, bo gdy z Aedówką oglądamy jakiś film, w którym pojawia się czarna kobyłka, to zaraz skupia się na mnie masa zaniepokojonych spojrzeń z gatunku "Rozpłacze się czy zacznie piszczeć?". Faktycznie miałam srokatą klacz u Dyjanny. Zawzięłam się, że nie będę znów grać z karym ogierem... i zakochałam się się w rasie gypsy vanner. Bo duże łaciate kobyłki też są piękne.
Choć nie są fryzyjskimi. (w tle dzikie piski)
Fakt, robię z igły widły.
Nie żeby mi to ułatwiało cokolwiek.
Powiedzmy, że dysponuję bardzo mocną iluzją. Oddziałuje na większość zmysłów... przez co zdaje się być rzeczywistością.
(Humanistka doszła do sedna, co można uznać za sukces. Komputer się przy tym tak nie nagrzał jak mój mózg. Idę po kubeł wody, bo mi się dysk przegrzeje.)
Czyli wszystko w porządku. Nie żebym rozumiała siebie lepiej. Ale odpowiedź mnie zadowala. Jak zwykle na wierzch wychodzi moja nieumiejętność budowania fabuły.
Nie obrazisz się, jeśli wymyślę coś dopiero w sierpniu? Wrócę z Bieszczad i ruszę z kopyta z tą Jakże Magiczną i Nikomu Nieznaną Organizacją. Wtedy postaram się sklecić z Tobą wątek :)]
- Nie chcę tam Darmara - zabrzmiał jak dzieciuch, jak mały, kapryśny smarkacz, który nie potrafi dostrzec mądrości płynącej ze słów starszej. Gdyby mógł, pewnie tupnął by swoim buciorem, co by pokazać, jak bardzo jest mu nie w smak towarzystwo mistrza magiczki.
- Ale weź go, jeśli uważasz, że pomoże - najemnik miał obawy i bał się jak prosty człowiek tego, co wydawało mu się mroczne i niespokojne, a taki właśnie był Darmar w oczach mieszańca. Wywoływał niepokój. Samo jego pojawienie się zwiastowało kłopoty, był jak cisza przed burzą. A jeśli i on postanowi sięgnąć po to, co kusiło Sinodziobego?
- Chciałbym, żeby poleciał Soren - stary mistrz, ograbiony z magii, pozostawiony jedynie z wiedzą w pustych, bezsilnych dłoniach. Bogowie, jak bardzo by się im przydał ten, który ukochał kiedyś nekromancję, czyniąc ją jasną magią - Albo Diarmud, ale ten staruszek znowu zniknął - wziąłby Milczka, jednak to nie byłaby najlepsza decyzja; pozostawał więc Taran - Zastanów się nad tym Szept. To może być drugie Tarok.
Wnet cała energia opuściła jego wychudłe ciało. Nogi się pod nim ugięły a stwór, dysząc ciężko, opadł na kolana podpierając się zdrową ręką. Otwarta, ropiejąca rana na udzie dawała o sobie znać, jednak nic nie przyćmiewało go bólem tak bardzo jak poruszona, złamana kość.
Najemnicy spojrzeli po sobie niczym hieny widzące lwa; trochę z przestrachem, lecz z nutką przebiegłości w oczach. Oczywiście, że chcieli zarobić, ale mało kto z nich rwał się do wejścia na arenę nawet w kupie, po tym jak bestia pokonała najsilniejszego z nich.
- Jeżeli załapie się więcej chłopa, to wleziemy na arenę. - Ozwał się w końcu, rudy i bliznowaty, zapewne najlepszy kandydat na zastępcę poprzednika. Długo nie musiał czekać, aby zebrał się tłum żądny krwi stwora.
Tłumne głosy odbijały się echem w jego głowie, kiedy mrużąc oczy, skupiał wzrok na zalanej krwią ziemi. Bicie jego własnego serca zaszumiało mu w uszach, odbierając resztki sił. Ugiął się pod własnym ciężarem ciała, lecz gdy niewyraźne krzyki, oddalone jakby z drugiego końca tunelu w jaskini, dotarły do niego, zmusił się do wyprostowania. Chwycił się kraty, z trudem podciągnął na nogi, uniósł spojrzenie, coby omieść nim arenę. Przez chwilę wydawało mu się, że ktoś stoi przy klatce, po drugiej stronie placu.
- "Jeszcze nie dzisiaj, moja droga.." - Wychrypiał w swym ojczystym, o ostrym, niecodziennym akcencie. - "Jeszcze nie dziś. Obiecałem, przysiągłem.. i mam zamiar wypełnić dane jej słowo. Dopiero wtedy.." - Głowa przechyliła mu się na bok, bezwładnie opadła na ramię. Przez chwilę niemal wisiał na kratach, trzymając się ich kurczowo jedną ręką. - "..dopiero wtedy będziesz mogła mnie do siebie zabrać."
Przymknął powieki. Niewyraźny kształt zjawy, zniknął z areny, jakby stłumiony okrzykami wściekłych ludzi. Nabrał głęboko powietrza w płuca, odepchnął się od ściany i powłócząc nogami, podszedł do toporka, wybitego z dłoni trupa. Podniósł go, wyważył w dłoni i z trudem rozprostował grzbiet, nadymając kolce.
Jego nozdrza drżały, pierś unosiła się w rytmicznym oddechu. Chwilę stał tak, pośród wzburzonych krzyków, nabierając nowych sił do dalszej walki z przeciwnościami losu, aż w końcu rozwarł ślepia o zwężonych źrenicach i obnażając jadowe kły, zasyczał głośno.
Rivarn
Przyjął płąszcz z powrotem, choć niekoniecznie z tego zadowolony. Miał ją chronić, chociaż przed chłodem i zimnem. A ona nawet tego od niego nie chciała...
- Idę... Idę siku! - mógłby jeszcze tupnąc nogą dla lepszego efektu, choć taka wymówka wydała mu się całkowicie genialna i niepotrzebująca wspomagaczy.
Rzeczywiście, czmychnął w krzaki, ale tylko po to, by przeczekać momentw którym Heiana zbytnio skupiała na nim uwagę. Musi stąd czmychnąć. Musi pomóc swoim.
Charlotte wpadła konno do obozu, który już zbierał się do obrony. Zastała tu też Kapitana i Desmonda, dwóch alchemików których udało się jej odnaleźć, a których zostawiła tu, by ostrzegli resztę. Widać poskutkowało, w dodatku pieczę nad tym zdawał się trzymać Lethias, czyli wcale nie byli w złych rękach. Żeby to tylko byli luźni żołnierze, bez Porthiosa czy Darkaia. Byłoby łatwiej... Chociaż znając jej szczęście, dostaną tu pełen komplet.
Miał problemy z przyznaniem, że Heiana ma rację. Ba, nie tylko problemy, co wręcz niechęc do przyznania tego. Nie dlatego, że uzdrowicielki nie lubił, czy nie poważał, ale nie chciał takich rzeczy słyszeć. Nie chciał ich przyjąć do wiadomości. Jej racja oznaczała, że musiałby zostawić Szept samą sobie, na pastwę chwiejnego losu. A przecież dopiero co ją odzyskał...
Poirytowany własną niemocą sapnął ciężko i pacnął tyłkiem na glebę. I co on miał teraz zrobić?
Char skryła się za wałami razem z elfami. Alchemia na nic by się nie zdała, kiedy się wroga nie widzi, a ona odkąd oberwała w głowę kamieniem miałą trudności ze zogniskowaniem spojrzenia na jednym punkcie. Strzelała więc z łuku, trochę na oślep, trochę nie, ale zawsze usiłując się trafić.
Des z Kapitanem pod jej komendą majstrowali przy znakach na ziemi. Kombinowali nad stosowną transmutacją gdyby konieczne było użycie gruntu jako czegoś, co mogłoby atakować. Gliniaki były specjalnością Kapitana, który lubił o nich mówić per "Golemy", choć Gliniakom sporo do golemów brakowało.
- Uważaj! - choć nie było to do niej, odruchowo się obejrzała dostrzegając jak częśc mrocznych przelewa się bocznymi krzakami, dopadając do tych, którzy chowali się do tej pory za wałem.
Widok Szept nie tylko Lethiasowi przyniósł ulgę. Char westchnęła odkładając łuk i zrzucając z ramienia pusty kołczan. Było jej ciężko, nieprzyzwyczajona do ciągłego strzelania z łuku ręka niemiłosiernie piekła, a mięśnie drżały. Ale oto i jest ratunek. Sięgnęła do przywiązanego do uda sztyletu, zamierzając bronić się i atakować z bliska. Poza tym, materię sztyletu dośc łatwo będzie zmienić, w przeciwieństwie do pędzącej strzały.
Na polanie działał jeszcze jeden mag. Czuć było wyraźnie jego obecność, choć ciała ni ducha zobaczyć się nie dało. Jakby się chował, a korzystał głównie z magii mroźnej, sprowadzając na ziemię chłód i lód, skuwając ją śliską pokrywą przewracając co niektórych, nieuważnych mrocznych. Z tej śliskiej pokrywy od czasu do czasu wynurzały się lodowe kolce, czasem kogoś przebijając na wylot. Inni, uciekając z lodowej tafli, zmieniali się w lodowe statuy po chwili rozlatujące się w różowe, mięsno - lodowe kawałki ukazując w szczegółach wnętrze elfiego ciała w mniej lub bardziej estetyczny sposób. Ale mimo tego, wciąz było ich więcej.
W tym ścisku atakującym mrocznych znalazła się Charlotte. Doszło nawet do tego, że któremuś z mrocznych wyszarpała ucho, choć sama nie wiedziała jak do tego doszło. Zaatakowałą go, on ja pochwycił, już widziała jak kieruje ostrze w jej stronę... A potem chęc przeżycia i instynkt wzięły górę, a ona stała samotnie nad zwiającym się z bólu mrocznym trzymającym się za bok głowy, skąd wyszarpała mu kawałek ucha. Wypluła go pośpiesznie, czując zalewającą ją falę obrzydzenia. Ktoś dobił jej niedoszłą ofiarę i pchnął ją dalej, w morze ciał i krwi.
- Chronić NIraneth! - jak ona miałą do cholery ją chronić, kiedy elfy szarżowały coraz dalej i dalej... Obejrzała się za siebie i może to był błąd, bo ktoś zdzielił ją solidnie w głowę kończąc tym samym jej udział w bitwie.
Iskra także dosłyszała ten rozkaz, ale egoistyczna i buntownicza częśc jej natury przeciwstawiała się mu. Dlaczego miałaby ją chronić? W końcu, miała ją za wroga, czyż nie? Nie pomogły przeprosiny, nic nie pomagało. W jakim celu miałaby teraz ją chronić?
Była twoją przyjaciółką. Nadal nią jest? podpowiedział cichy głosik, który z początku zignorowała. Przyjaciel wybacza, burknęła sobie samej w myśli, nim coś pchnęło ją do działania. Sięgnęła magii, znów skuwając ziemię lodem, wiążąc ją ze stopami mrocznych elfów unieruchamiając ich. Wolę skupiła zaś na sondowaniu otoczenia i przebijania osłon co słabszych magów, eliminując ich jak podmuch wiatru eliminuje słabsze płomienie.
Iskra ściągnęła brwi. Używanie magii, w dodatku w takiej ilości powinno pozwolić na chociażby częściowe zlokalizowanie. Tymczasem zaś wroga ani widu ani słychu. No, chyba żeby liczyć wrzaski eksplodujących elfów.
Zadrżała. Czyzby to był Porthios? Może Darkai? Ktokolwiek jednak to był, należąło go unicestwić i to najszybciej jak to możliwe.
- To musi być Porthios - mruknął Viori, przypominając sobie Darkaia w mrocznych celach. Przywódca mrocznych też był magiem, ale nie takim. Chwila grozy padła na elfy niczym ciemny, duszący płaszcz.
Że też wcześniej na to nie wpadła. Czary ochronne, psia mać. Przecież biali magowie byli w tej dziedzinie nie do pokonania. Szczególnie ci, którzy przeszli nauki. Skupiła wolę, skupiła myśli i moc w jednym miejscu, wysyłając miękkie, myślowe macki w pole bitwy, określając gdzie walczą ich elfy, a gdzie te wrogie. Chwilę potem tuż pod tarczą Szept zagnieźdźiła się druga tarcza, znacznie mocniejsza, w dodatku z funkcją odbicia. Zadane obrażenie odbijało się po prostu od tarczy i pędziło w kierunku osoby zadającej obrażenia, choć nie zawsze była to stuprocentowa wersja na trafienie w atakującego. Magia miała swoje defekty. Zhao wykonała skomplikowany gest dłonią, a pomiędzy jej palcami błysnęło blado błękitne światło wzmacniając elfy, wracając im znaczną część sił, a niektórych nawet lecząc. Tak też krwawienie z policzka Szept nagle straciło na intensywności, a ból ciała nieco zelżał, choć wciąz był boleśnie obecny.
Usiadła pod drzewem, skupiając się na podtrzymaniu tarczy, wyrzekając się poniektórych części mocy, które trzymała w zapasie na czarną godzinę, choć z dala omijając zakamarek umysłu, gdzie siedziała Bestia, wynik klątwy.
I co on miał teraz zrobić? Przekonać ją, że pomoc tego cholernego maga jest im potrzebna? Że bez niego wszystko może pójść źle, bo diabli wiedzą, jak nekromanta zabezpieczył naczynie ze swoją duszą? Że byłby dobrym zabezpieczeniem? Ale jak, do diaska, ma to zrobić, skoro sam tego nie czuje? Bardziej by wolał ściągnąć tutaj Wilka, czy elfią furiatkę, każdego tylko nie tego maga, który budził zbyt wiele wątpliwości i strachu; tak, Darmar budził w ludzkich i elfich sercach strach, nie tylko przez swoją magię, w której z pewnością nikt po tej stronie morza mu nie dorównywał, ale też przez całą swoją osobę. Jego pewność, opanowanie, subtelna wyższość... Najgorsze było to, że nie sposób przewidzieć jego zachowania. Nie był ani dobry, ani zły; stał jedną nogą tu i tam, przez co był jeszcze niebezpieczniejszy. I jak, cholera, poprosić go o pomoc? Brzeszczot nie wiedział, czy ma w sobie dość odwagi do wciągnięcia Darmara w sprawy rodu; jakaś jego część buntowała się przeciwko takiemu rozwiązaniu, ciągnąc w drugą stronę. Potrzebował Giorsala Szlachetnego - najpotężniejszego maga, jaki od starych lat, narodził się w rodzie Crevan; elfa, którego sowie pióra niemal czczą, stawianego na równi z Faolinem Odnowicielem. Jednak... Giorsal zniknął. Tak twierdził Taran. Podobno nie opuścił tych ziem, z pewnością nie udał się zza morze, więc gdzie był, kiedy stanowił najlepsze rozwiązanie?
- Twój mistrz... - skrzywił się na te słowa; nie lubił nazywać tego ciemnego, otoczonego złą aurą maga, nauczycielem swojej magiczki, ale cóż, był nim czy najemnik tego chciał, czy nie - To tak, jakbym poprosił o pomoc w walce z wężem skorpiona. Nie podoba mi się to, jednak może będę zmuszony to zrobić - Dar miał wrażenie, że prosząc o coś Darmara, zniża się do poziomu błota, że porzuca szacunek do siebie.
- Boisz się, Dar?
Chciał odpowiedzieć, że cholernie, ale może powinien powiedzieć, że nie, co by magiczka poczuła się bezpieczniej? Nie, to nie w jego i nie w jej stylu. Szturchnął ją lekko łokciem, by po chwili objąć ramieniem - Co to w ogóle za pytanie? Pewnie, że czuję strach. Boję się głębokiej wody. I mleka. Koni też, czasem to nawet byle goblin sprawia, że piszczę jak dziewczynka - takie tam strachy dorosłego mężczyzny - Boję się też o was, o ród, wiele rzeczy sprawia, że cały drżę w środku. Chyba tylko głupiec mówi, że nie lęka się niczego.
Pośród tłumnych krzyków, nie doszła go rozmowa elfki z Szczurem, a nawet jeśli, nie zrozumiałby całego przekazu. Cały język jakiego zdążył się nauczyć w ciągu tych paru miesięcy pobytu w niewoli, bazował głównie na przekleństwach i wyzwiskach.
Rivarn zachwiał się na słabych nogach, kolano pod rannym udem, ugięło się, sprawiając iż niemal przyklęknął. Podparł się toporkiem, który w jego szponiastych dłoniach wyglądał jak dziecinna zabawka i nabrał parę głębokich wdechów. Zebrawszy się w sobie ponownie, zacisnął zęby przezwyciężając ból i upokorzenie.
Kiedy elfka wkroczyła na arenę, pierwsze co dostrzegł to broń w jej ręku. Uniósł swój toporek, zasyczał ostrzegawczo, lecz naruszona rana, odezwała się ponownie, zmuszając go do nagłego przetoczenia się w bok. Upadł na kolano, sypnął piaskiem, uderzając ogonem o ziemię, aby złapać równowagę i nie wyrżnąć jak długi. Dobrze wiedział, że to przesądziłoby jego los.
Dopiero za drugim, pełnym wściekłych błyskawic spojrzeniem, dostrzegł iż wojownik jest ludzką.. albo przynajmniej przypominającą człowieka samicą. Twarz jego lekko złagodniała, gdy omiótł wzrokiem jej urodę, w duchu stwierdzając iż nie jest tak brzydka jak inni przedstawiciele karzełkowatej, nagiej rasy, z którymi do tej pory miał do czynienia.
Wnet jednak przypominając sobie, że jest wojowniczką, a w jego świecie wojujących kobiet się nie ignorowało, podniósł się z ogromnym trudem na nogi. Kiedy dyskretnie próbował osłonić obnażoną męskość, jako że oprawcy już w dzień zniewolenia pozbawili go odzienia, tłum ryknął śmiechem.
Rivarn
Mieszaniec nie słuchał. Stał jakby zamienił się w słup soli albo jakby korzenie zapuścił, tępo gapiąc się na puste miejsce obok siodła srokatej, w którym przed chwilą znajdowała się przytroczona do reszty juków sakwa. Ocknął się dopiero na wzmiankę o gryzoniach.
- Szczury? – powtórzył, nie bardzo wiedząc, o co się rozchodzi. W końcu wypalił ironicznym tonem: - Szczurów to ja będę z wytęsknieniem upatrywał, żeby nie zdechnąć z głodu, jak będę siedział w najciemniejszej piwnicy kansaskiego ścieku, jeżeli teraz, zaraz, natychmiast nie znajdę tego, który przywłaszczył sobie moje... – urwał, o mały włos nie obnosząc się z posiadaniem map - ...moją sakwę! Już ja mu powiem bajkę o kpie!*
Rozglądanie się po stajni nie wniosło nic nowego. Jakoś nikt nie palił się, żeby z wyrazami przeprosin na ustach potulnie przynieść mu to, co zabrał. Poza tym Aed zachowywał się, jakby ze zwykłym, wytartym skórzanym workiem łączyło go nieledwie psie przywiązanie*. Za normalne to uchodzić nie mogło. Ani tym bardziej budzące zaufanie. Wręcz przeciwnie.
Tłumiąc przesycone złością prychnięcie, Aed bezwładnie opadł na stertę słomy nieopodal midarowego posłania. Podłużny stóg jakimś cudem uratował się od zatopienia, wznosząc się nad półpłynne bajoro niczym maleńka wyspa pośród oceanu. Mieszkańcy stajni byli co prawda nieliczni, ale właściciel karczmy widocznie zaglądał tu z widłami na tyle rzadko, że liczba zwierząt nie czyniła różnicy.
Panika mieszańca stygła. W jego głowie zaczynał kiełkować pewien pomysł. Pomysł, który mógł po raz kolejny pomóc mu zjednać nieocenioną, jak się okazało, przychylność krasnoluda, w tym celu wykorzystując jego największą chyba słabość. Uczciwe rozwiązania nigdy nie były aedową specjalnością.
- Jak dorwę, co moje, chyba schlam się w trupa ze szczęścia.
Dłużej wysiedzieć w miejscu nie zdołał. Poderwał się, otrzepał ze słomy i ruszył w kierunku wyjścia. Nic się nie zmieni, jeżeli utnie sobie drzemkę zamiast szukać cennego trzosa. Bogowie niejedyni, przecież długo w tej gospodzie nie siedział!
[Oj, nie chwal, ja łasa na pochwały jestem. xD Dzięki.
Tym razem krótko, bo z pomysłami licho. :I
Ależ zamulam. Przepraszam. Lubię odkładać sobie rzeczy „na jutro”, najlepiej przez dwa tygodnie. :P „Osiemnastka, ubrać i umalować się trzeba, dziś nie mam głowy ani czasu.” „Po imprezie, zmęczona jestem.” „Dwa dni po imprezie, jeszcze zmęczona jestem.” I tak w nieskończoność. Dla lenia każdy argument dobry...
Pewnie, że przymusu nie ma. Ale jeszcze nie zdziczałam (do reszty), żeby przerywać rozmowę, która mnie wciągnęła. :D Dałam radę „Lalce” i taaaka dumna z siebie jestem. (*W odpisie właśnie z „Lalki” zżynam.) Przez pewien czas mówiłam „jedynasta” zamiast „jedenastej”, no ale... Z polecanek ode mnie tyle, bo całą fantastykę zostawiłam sobie na „po maturze”. Teraz będzie mnie gnębić ostatni rok szkolny, w tym olimpiada z historii... Już widzę swoją aktywność na blogu, skoro w wakacje tak słabo mi idzie pisanie. Już, już wyczuwam ten kilkumiesięczny urlop. xD]
Iskra siedziała i analizowała sytuację. I doszła do jednego wniosku. Po kiego na tym świecie inni magowie, skoro magowie krwi byli najpotężniejsi, najlepsi, najodporniejsi, najtrudniejsi do opanowania i w ogóle naj?
Ściągnęła brwi przejmując jaźń jaskółki jako obserwatora. "Pożyczanie" cudzego umysłu i ciała było dla niej czymś nowym, więc ptak lekko zgubił trajektorię lotu i spadł w dół, dopiero parę metrów odzyskując wątek. Przeleciała między elfami, minęła walczących i wzniosła się wyżej, w korony drzew tam przysiadając na jednej z gałęzi. Losowe uderzenia magii wroga zostały jakby powstrzymane, rzecz jasna dzięki Szept. Nagła fala irytacji zalała jej ciało, destabilizując cienką wiązkę magii łączącą ją i jaskółkę, przez co gwałtownie wróciła do ciała i jeszcze przez chwilę była święcie przekonana, że jest ptakiem. Czar regenerujący cofnął się, kiedy się zdekoncentrowała, co miało w późniejszym czasie odbić się i na niej, ale w tej chwili nie to zajmowało jej myśli.
Elfy jej tu nie chciały. jej pomoc ewidentnie była zbędną, bo Szept doskonale sobie dawała radę. Pewnikiem zaraz znajdzie się tu Wilk, a duet uzdrowiciela i maga krwi był doprawdy wyborny. Po co się w ogóle mieszała? Po co jej to wszystko?
Zależało ci na nich, podpowiedział cichy głosik, a Iskra przyznała mu rację. Potem znów na wierzch wypłynęło zapytanie po co jej to było. Ingerencja nigdy nie przynosi nic dobrego, równie dobrze mogła zostawić Wilka w tym wąwozie, mogła się w ogóle nie ujawniać...
Przed oczami mignęło jej wspomnienie Cienia. Dlaczego postanowiła rzucić Bractwo w cholerę, skoro tam była jej rodzina? Tam był jej syn, jej córka i ich ojciec. Cenili ją przez to co zrobiła, zdecydowali się ignorować po tym jak się zbuntowała. To Bractwu winna była lojalność, Bractwu powinna zadośćuczynić swoje postępowanie.
Cokolwiek ją trzymało dotąd w przekonaniu, że powinna starać się o ściągnięcie z Wygnania, zniknęło, rozpłynęło się. Znajdzie Cienie. Albo one znajdą ją.
Viori odczuł nagłe zniknięcie pewnej części magii, jaka wypełniała powietrze. Nie był to jakiś potężny ubytek, ale zwracał uwagę. Przypisał to jednak osłabieniu Szept, w końcu ona wiodła tu główny prym w czarach.
Wybuchające ciała jego pobratymców napawały go przerażeniem. Każdy mógł być następny. Wszyscy byli zagrożeni, jeśli tarcza zawiedzie... A on nie wiedział kompletnie jak pomóc magiczce. Ciął na oślep krótkim mieczem, jaki nawinął mu się w dłoń, ochronił się przed cięciem z boku i wywinął piruet na bok. Potrzebowali więcej elfów. Przydałby się Wilk i ci, którzy byli z Sarrielem. Ci, którzy wciąż byli zdolni do walki.
Wilk łypnął na trzymające się w lekkiej oddali Cienie. Coś mu mówiło, że powinien mieć ich na oku. Zwłaszcza teraz, kiedy dołączył do nich Lucien, mimo tego, że był postawiony w stan oskarżenia.
- Muszę pomóc Szept - mruknął sam do siebie, rozglądając się, szukając kogoś, kto mógłby dowodzić.
- Heiana! Jeśli dopadną was mroczni, uciekajcie na zachodni brzeg - coś, co w normalnych warunkach byłoby szaleństwem, wałęsanie się po ziemi umarłych. Ten jednak mocno rabnięty w czaszkę elf wyglądał tak, jakby miał jakiś plan.
Wilk wychwycił poruszenie wśród Cieni, odwrócił się poirytowany. Kim do cholery jest Erril? Zresztą, pies go kąsał, miał inne problemy.
- Tak, idziecie na zachodni brzeg jeśli taka zajdzie potrzeba. Są tam złe duchy, ale tez i dobre. Te dobre powinny wam pomóc, zwłaszcza jak będziecie trzymać się grobowca mojego ojca, albo któregokolwiek z elfów, które były z miastem mocno związane - takie coś wyczytał w jednej z ksiąg, poza tym, tak podpowiadała mu podświadomość. Gdzie było zło, musiało się pojawić też dobro je równoważące.
- Naprawdę muszę - dodał jeszcze przepraszającym tonem patrząc na Heianę, po czym dopadł do pierwszego lepszego konia i poszedł w las.
Tak, brakowało im jeszcze rozstępującej się ziemi i większego chaosu. Viori zachwiał się i tylko fakt, że ktoś w porę wciągnął go w głąb uchronił go przed śmiercią w dziurze. Najgorsze było to, że stracił z oczu Szept, a obcy mag najwidoczniej dopiero się rozkręcał.
Zawał ziemi ustał, podobnie jak dziwne, obce naparcie mocy. Jak nagle się pojawił, tak nagle zniknął, kiedy wyczuł, że nie jest już sam. Bez pomocy tego tajemniczego ktosia, resztki mrocznych elfów były skazane na zagładę. Obrońcy zmobilizowali się i wyparli ich, co poniektórych goniąc po lesie w ferworze walki.
Viori schował klingę do pochwy i rozejrzał się po poległych w poszukiwaniu twarzy Szept. W końcu magiczki nigdzie nie było... Póki jego wzroku nie ściągnął Devril wycinagjący sobie drogę do rzeczonej magiczki. I on pośpieszył w tamtą stronę.
- Jakie straty? - na to pytanie załapał się dopiero Viori. Ściągnął brwi i rozejrzał się, puszczając swoją magię w obieg.
- Trzydzieści stygnących ciał - podsumował po krókim milczeniu, a i tak nie był pewny wyniku. Niektórzy z nich mogli być po prostu nieprzytomni, albo umierający, nie zaś deifnitywnie martwi...
Desmond z impetem wyrwał miecz z ciała mrocznego elfa, aż się przewrócił. Był mu słabo, niedobrze od wysiłku i zapachu krwi. Rozejrzał się w poszukiwaniu swoich, ale nikogo nie dotrzegł. był na polu bitwy sam, jeśli nie liczyć Szept i pozostałych magów niedaleko niego. Gdzie był Kapitan? Charlotte? I reszta?
Wraz z Cieniami, na polanę wpadł zdyszany Wilk. W pędzie zeskoczył z konia i dopadł do magiczki czując już z oddali krew.
- Co ci... - nie dokończył zdania, bo wiedział już co jej dolega. I nawet nie spytał czy życzy sobie pomocy w zaleczeniu ran, bo po prostu brutalnie wkroczył do akcji zaleczając conieco.
Noc jeszcze nie całkiem pierzchła znad elfiego portu, ale już było widać, że jej zmagania z nadchodzącym dniem są coraz słabsze; na wschodzie pomału, nieśmiało, jaśniała coraz większa łuna podnoszącego się słońca. Plemię Wodników patrząc na wschód, powiedziałoby, że oto Ojciec Słońce na swej złotej barce wynurza się z zaświatów, które przemierza, gdy Bart Księżyc króluje na niebie. Wiewiórki rzekłyby, że Jasny Wojownik na swym rydwanie zaprzężonym w ogniste rumaki, zwycięsko powraca po walce z Ciemnym Wojownikiem w jego królestwie.
Na Vinnie IV także trwała dziwna, zupełnie niepotrzebna walka; nie na miecze, nawet nie na pięści, ot toczono bój na słowa.
- Ciebie już do reszty pochrzaniło! - Frilweryn kręcił się niespokojnie w kajucie Garreta, zupełnie jak kwoka, która nie może znaleźć swojego kurczaka i przeczuwa już najgorsze: siekierkę albo toporek w karku. - A ty się na to zgodziłaś? - tym razem rzucił złowrogie spojrzenie Szept, bo Dar przed chwilą oberwał dłonią w kudłaty, czerwony łeb bez rozumu i teraz siedział jak ta łazega, jak ten gamoń i masował sobie głowę. - I co, my w jedną, a wy w drugą? Tak to sobie wyobrażacie?
Gwarek ciskał się i miotał, bo oto miał przed sobą dwójkę śmierdzących najemników, jakby jeden to było za mało. Bogowie, świat by nie przeżył musząc znosić dwóch mieszańców w śmierdzących buciorach. Tym drugim była Wyjec; wyglądała całkiem jak Dar, jak cholera jego brat bliźniak, tylko amulet ukryty pod koszulą był nowy.
W pomieszczeniu oprócz magiczki, Frila, dwóch Darów, Milczka i Tarana, który wepchnął tu swój nos całkiem nieproszony, nie było nikogo więcej. To i tak za dużo osób wiedziało o planowanej podmianie. Im mniej tym lepiej, ale jak Wyjec wiedziała to zaraz by dowiedział się Milczek, Taran to w ogóle wiedział wszystko, więc trudno było Brzeszczotowi coś przed nim ukryć. Szept to wiadomo, ktoś musiał pokazać, że na magii się zna. A Fril miał grać drugie skrzypce, czyli jesteśmy prawą ręką hyvana i udajemy, że wszystko jest po staremu.
- Gorączkujesz się jak kwoka.
- Tak? Czyli mam być spokojny, kiedy najlepszy mag i pan czułe ucho sobie odlatują, nie racząc nam powiedzieć po co, w dodatku zostawiając tutaj kopię tego śmierdziela?
- Ej, kąpałem się dziś! - ale najemnik został uprzejmie zignorowany.
- Nic mi...
- Mhm, nic mi nie jest, a ta magia? A te rozdarcia? A otarcia? Nawet nie wiesz, że takie otarcie to zabić może! No! - trochę przesadził, ale to przecież dla jej dobra. Byłby ściągnął ją z Zahria i w ogóle to zaniósł gdzieś na bok, byleby dalej od niebezpieczeństwa, ale spróbuj złapać Szept. I utrzymać w miejscu. Ta, dobre sobie.
- Zbierzcie paru żołnierzy, niech odeskortują tych mniej rannych do Wodospadu. Reszta... Zajmiemy się nimi. Pochowamy tych, którzy nie przeżyją nocy - mruknął do jednego z dowódców, który znalazł się pod ręką i rozejrzał się. Takie zniszczenia po lekkiej potyczce magów...
- Gdzie Charlotte? - zwrócił się do jakiegoś alchemika, który znalazł się w pobliżu, ale ten tylko wzruszył ramionami i jął opatrywać sobie rozdartą do kości nogę. I dowiedz się tu czegoś.
Cienie były obserwowane. Obserwator, czekając w cieniu jednego z wykręconych drzew o ciemnofioletowej korze czekał spokojnie, aż spostrzeże go Poszukiwacz. Do niego i tylko do niego miał interes, choć sięgał on znacznie głębiej niż jego znajomości i władza. Obserwator odrzucił kaptur ujawniając ciemne loki i fiołkowe spojrzenie, pełne determinacji, od którego nie sposób było uciec.
Charlotte poczuła, że ktoś bije ją w głowę łomem. Co najmniej łomem. Albo maczugą trolli.
Dopiero po chwili domyśliła się, że to nie czyjaś sprawka, a po prostu tak bardzo boli ją głowa. Jakby mózg dobijał się od środka, że chce wyjść na zewnątrz.
- Ał... - jęknęła i podniosła się na klęczki. Chwilę potem otworzyła oczy i rozejrzała się po rozmazanym świecie. Coś... Czemu tu była taka dziura? Wielka dziura? Wzrok wyostrzył się i nieomal padła na zawał kiedy okazało się, że leżała tuż przy krawędzi wielkiej rozpadliny. Z krzykiem rzuciła się do tyłu obijając się o nogi konia, który się spłoszył i prawie że ją stratował. Cudem tego uniknęła w porę unikając kopyt i uciekając kawałek dalej. Dopiero tam pozwoliła sobie oprzeć się o drzewo i odpocząć.
- Biedna, zdyszana a tu takie rzeczy... - mruknęła jeszcze, normując oddech i rozglądając się po pobojowisku. Co ona, całą bitwę przeleżała?
- ja panikuję?! Ja?! - nie dowierzał włąsnym uszom. Przecież on był całkiem spokojny. Twardy głaz. Niewzruszony. Nic go nie rusza, nic a nic.
- Ja wcale nie panikuję - burknął jeszcze, krzyżując ręce na piersi i patrząc spode łba na wszystkich. Zupełnie jakby się obraził.
Lekki, ledwie dostrzegalny gest. Skinienie dłoni, by podążył za nią. Nic więcej nie było, bo jak na razie furiatka nie miała zamiaru rozmawiać z Łowczynią. Nie kiedy ta bardzo chętnie władowałaby jej sztylet w plecy. Najpierw porozmawia z nim. Najpierw to niech on sam uratuje swoją skórę ratując swoją pozycję w Bractwie. Potem ona. O ile to przejdzie.
Iskra odwróciła się, wolno odrywając wzrok od Luciena i ruszyła w głąb lasu.
Roztargniona, podniosła spojrzenie z podłoża na Devrila. Ból w głowie nadal nie ustępował, a teraz do tego wszystkiego dołączył ból świeżo naderwanego strupa na głowie. Dotknęła go odruchowo, jak ciekawski dzieciak i syknęła. Nie dość, że strup to i siniak.
- Ktoś mi przyrąbał w głowę, ale poza tym to nic - przytaknęła, teraz skupiając się na nim - A tobie nic nie jest? W sumie chodzisz i szukasz guza, czyli norma - podsumowała go, odpychając się od dotychczasowej podpórki jaką był pień i stając chwiejnie o własnych siłach - Trzeba będzie pomóc...
- Gdzie? - magiczka dość skutecznie odwróciła jego uwagę od swojego stanu, bo rozejrzał się zbity z tropu i chwilę mu zajęło by dostrzeć alchemiczkę. Była z Devrilem, czyli wszystko w normie.
- A ty dokąd? - dogonił Szept, nim zniknęła mu z oczu nie zamierzając ot tak puścić wolno. Po jego trupie.
Nie musiał długo częstować Iskry swoim kunsztem milczenia, bo elfa zatrzymała się w momencie kiedy uznała, że teren jest bezpieczny, a odgłosy rannych i uzdrowicieli dostatecznie dalekie i niezrozumiałe.
Stanęła i wbiła w niego intensywne spojrzenie, dopiero po dłużej chwili zdając sobie sprawę, że spojrzeniem nijak mu nie przekaże tego, co postanowiła. W końcu westchnęła przymykając oczy i rozcierając palcami skroń, jak po potężnym bólu głowy.
- Jak znam ciebie, to pewnie zrobisz wszystko by wrócić do Bractwa. Jak znam Nieuchwytnego, to zrobi to, co będzie najlepsze dla Bractwa, więc cofnie zarzucaną ci zdradę... - zawahała się na moment, skupiając uwagę na czymś innym, na wahaniach magii, do których nie była jeszcze przyzwyczajona i które ją niepokoiły - Pamiętasz o czym rozmawialiśmy przed obozem? Powiedziałam, że nie wiem czy chciałabym wrócić. To się zmieniło - znów spojrzenie wbiło się w niego, jakby chciała skupić na sobie całą jego uwagę - Jeśli Bractwo mnie zechce, wrócę. Lojalna tylko Cieniom i ich zasadom.
- Nikt mnie oglądać nie będzie, to tylko strupek - burknęła tak reagując na jego apodyktyczny ton i rozglądając się za mozliwym zajęciem, którego tu miała aż nadmiar - O, a ten ma chyba złamaną rękę... - i tyle było z prób ściągnięcia tu Wilka, bo raz że ten miał kogo innego na głowie, a dwa, że alchemiczki już obok nie było, za to już usiłowała złozyć komuś rękę.
Rzeczywiście, zabolało. I gdyby go nie powstrzymała, zapewne by się ulotnił, nie chcąc doprowadzać do kolejnej kłótni. Przecież dopiero co ją odzyskał.
- Widać - skomentował, dośc oschle, nie będąc zdolnym do wygłoszenia milszego komentarza - Skoro chcesz im pomóc to najpierw daj mi zając się tobą. Inaczej nigdy do nich nie pójdę jak ciągle będziesz tak uciekać.
Nie spodziewała się radości i spraw idących z góry jednym, prostym torem. Była świadoma tego, co zrobiła, boleśnie świadoma. Ale też wiedziała czego chce. Ścieżka była jasno wytyczona, a jeśli Bractwo jej nie zechce, to będzie grać na własny rachunek. Nie wróci tu, do elfów. Zresztą, kto by ją chciał.
- Jeśli cię nie przyjmą, to i mnie nie. Ty jeden możesz ich przekonać. I ciebie tylko o to proszę. Nikogo innego - westchnęła znów, a spojrzenie znacznie złągodniało, jakby wyrzuciła z siebie straszny ciężar. Sięgnęła po jego dłoń, wciąz schowaną w kieszeni.
- No bo dostałam, ale... - i już, koniec pomocy. Cholera jasna, przecież ten elf potrzebował pomocy!
- Devril no! - ale na nic zdały się protesty, na nic szarpanina i jawna niechęc do badania. Zawlókł ją prosto do Wilka, do Szept. Już z niedaleka dało się wyczuć dośc napiętą atmosferę, którą ich nadejście pogorszyło? Polepszyło? Tego nie byłą w stanie ocenić.
Oni są waźniejsi od niej? Od jej stanu zdrowia i od tego, czy on tu zwariuje, czy nie? To wcale nie polepszyło mu nastroju, wręcz przeciwnie. Burknął coś pod nosem, zupełnie jak jeszcze niedawno Charlotee i łypnął na siostrę.
- Co jest?
- Nic mi nie jest...!
Uśmiechnęła się lekko widząc jak jego spojrzenie łagodnieje. Mocniej zacisnęła palce na jego nadgarstku, jakby chciała poczuć jego obecność fizycznie.
- Nic nie przeceniam, mówię jak jest... - wolną dłonią odgarnęła za ucho zaplątany kosmyk włosów - Znajdź mnie kiedy będziesz już coś wiedział. Akurat to zwykle wychodziło ci najlepiej - zwłaszcza, kiedy był jej mentorem.
Wilk sam nie wiedział co go drażni, to było w tej chwili najgorsze. Bo jak tu rozwiązać problem, kiedy nie wiedziało się co jest jego przyczyną? Obejrzał się tylko przez ramię, na odchodzącą magiczkę, ale nagły napływ irytacji nakazał mu pozostać w miejscu. Łypnął na Charlotte i na Devrila.
- Nic jej nie będzie - mruknął jeszcze nawet nie sprawdzając co alchemiczce rzeczywiście dolega i ruszył pomagać tym, którzy w tej chwili mogli umierać.
Char spodziewała się raczej natrętnego zamartwiania się, więc oszołomiona patrzyła za Wilkiem nie wiedząc co powiedzieć.
- Co mu się stało? - spytała cicho, oglądając się na Devrila i odruchowo dotykając strupka.
Jeszcze musnęła palcami jego policzek, chcąc choć na chwilę zatrzymać jeszcze przy sobie świeże wspomnienie jego bliskości i zapachu. Nie mogła go tu długo trzymać. Nie, jeśli miał odzyskać swoje stanowisko.
- Wracaj już. I tak nie powinieneś był za mną iść... - w tonie głosu elfki dało się odczuć wyraźnie smutniejszą nutę. Nie lubiła rozstań. Wolałaby się nie żegnać, znowu skazując ich na rozłąkę nie wiadomo jak długą. Ale cofnęła dłonie i odsunęła się, najpierw krok, później drugi, aż w końcu odwróciła się by zniknąć między drzewami.
To już było coś. Zamiast nią niańczyć, dał jej zajęcie. I to wcale nie byle jakie, bo mogła nawet się ruszać. I nawet pomagać. Może Devril upadł na głowę, że jej pozwalał na takie rzeczy? Zresztą, nie ważne. Mogła być przydatna.
Pomogła odprowadzić elfy do obozu pod Wodospadem i o mało nie padła na zawał, kiedy zobaczyła Cienie. Była pewna, że już się ulotnili, w końcu cóż mieli tu do roboty?
Nie dała jednak po sobie poznać roztargnienia, jak i zadbała o to, by nie zdradzać zbytnio oznak tego, kim jest. Alchemik jak alchemik, nikt nie musi wiedzieć, że jest akurat TYM alchemikiem.
Wilk, kiedy w końcu znalazł się w obozie z niezadowoleniem pewnym odkrył, że Bractwo wciąz tkwi na swoich miejscach. Co im, Czeluśc się zapadła? Dokąd iśc nie mają? Zaraz... Raz, dwa, trzy, osiem... Nie było Luciena. Pewnie im uciekł. No, albo już go stracili.
- Raport - mruknął do pierwszego z napotkanych elfów wyższych rangą.
Vetinari czuła się nieco niespokojnie. Nawet gdy miała najlepszą z ról i przebranie, nie byłą pewne czy czasem Cienie czegoś się nie dowiedzą. Nerwowo zerknęła na zamieszanie przy Wilku, ale ostatecznie postanowiła się w to nie pakować. Nie jej interes. Zamiast tego...
- Heiano - no pewnie, teraz to wołał uzdrowicielkę, kiedy jej wcale nic nie było.
Wilk z początku nie wiedział jak zareagować. Wciąz tkwił w siodle, z raportem w dłoni i po prostu czytał. A kiedy Valentino zbliżył się z dzieckiem, po prostu postanowił, że doczyta do końca, może sobie pójdą.
Oni jednak nie odeszli. Zły, w nienajlepszym nastroju oderwał w końcu dwukolorowe spojrzenie od zaplamionej krwią stronicy i spojrzał najpierw na zaklinacza, potem na swojego syna. A mówił tej głupiej elfce, żeby trzymała malucha z dala od niego. Miał być dla niego martwy.
Ześlizgnął się z siodła, stopy ciężko uderzyły o ziemię. Nadal jednak nie odezwał się, nie do nich. Słyszał ciszę, brzęczała mu w uszach jak natrętna mucha, której nie sposób odgonić. Wcisnął w dłoń żołnierza raport i spojrzał na niego ponuro. W takim nastroju na pewno nie wyglądał miło i przyjaźnie, jak powinien wyglądać ojciec przy spotkaniu z synem.
- Zajmijcie się rannymi - mruknął, jak gdyby nic się nie stało, po czym odwrócił z wolna głowę w kierunku małego. I co on miał zrobić?
Odetchnął, zaczesał opadające włosy do tyłu i obejrzał się na elfy. Co, miał im powiedzieć, że kłamie? Przecież nie byli ślepi.
- Erril. Całkiem ładne imię - skomentował w końcu, tonem równie ponurym co spojrzeniem - Szkoda tylko, że widzimy się pierwszy i ostatni raz, chłopcze.
- Nic się nie... - nie zdązyła dokończyć, bo zrobił to za nią Devril. Westchnęła tylko i w przeciwieństwie do magiczki, dała się opatrzyć. W końcu, Devril chciał dla niej dobrze.
- Myślicie, że bęzie rewolucja...? - spytała cicho, krzywąc się od maści nałożonej na rozciętą skórę.
Sam się zastanawiał, czy dobrze zrobił odtrącając go od siebie. Chciał dla niego dobrze, nic nie mógł poradzić na to, że był jego synem, ale... Bękart nie polepszyłby relacji na linii on-Szept. Zresztą, magiczka nigdy by go nie zaakceptowała. Byłby rywalem Mer. Byłby... Zburzyłby spokój. I tak to zrobił.
- Jestem - odparł, siląc się na równie niewzruszony ton. Starsi pewnie będą mu suszyć głowę w tej kwestii... W dodatku, że Mer zaginęła.
Char przyglądała się tej scenie z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony widziała dziwne, pokręcone relacje ojca z synem, z drugiej zaś strony widziała niechciane dziecko, kłopot. Co czuła ona sama trudno było rozszyfrować, pewnikiem było, że błądziła gdzies myślami stosując klasyczny przypadek filozofii i gdybając, co by było gdyby dziecko jednak przeżyło. Czy w ogóle nadawałaby się na matkę? Ona i jej chroniczny brak czasu...
Spojrzała mimowolnie na Devrila. Czy i on myślał o tym samym?
- Nie było mnie, bo o tobie nie wiedziałem. Twoja matka cię zabrała do Czeluści i tyle - coś w nim drgnęło. Przecież to było dziecko. Przyuczone, wpojono mu już pewne zasady, ale wciąż można było je odratować, nauczyć podstawowych wartości życia, dobra...
- Jak mogłem nie chcieć czegoś, o czym nie wiedziałem? Ale teraz, skoro już wiem... Nie powinieneś zostać Cieniem mały. To nie jest dobra droga życia - a co jak co, on cos o tym wiedział.
Tak, widmo Tariny ścigało czasami Vetinari w snach. Przemyślała już różne scenariusze, te dobre, jak i te najczarniejsze, w których nie było innego wyjścia jak tylko powiedzieć ojcu, że nie da rady dłużej grać Quingheńskiego ambasadora. Nie będzie w stanie patrzeć na niego i na nią i... Po prostu stamtąd się ulotni. Będą się widywali tylko kiedy jakimś cudem scalą ich kłopoty ruchu.
Poczuła ukłucie w głębi serca i westchnęła ciężko. Czemu gubernator uparł się na Wirginkę? Miała nakłonić Quinghenę i cesarza by stawił opór Wirginii, by Escanor zaczął o nich poważniej myśleć? Może wtedy by zmienił zdanie...
Plan wydawał się szalony i wręcz niemożliwy. Czyli taki, w których specjalozowała się Charlotte.
- Bractwo, Bractwo, Bractwo - przewrócił oczami, poirytowany słuchaniem tej samej śpiewki od tak długiego czasu.
- Jestem elfim władcą. Wykiwałem Bractwo. I nadal jestem kimś - może nagiął nieco fakty, ale przecież był na niego kontakt? Był. On wykiwał Cienia? Tak. Potem nawet sam Cienia udawał, czego skutek stoi przed nim, ale cóż. Liczą się fakty.
- Bractwo nie jest wszystkim. I nigdy nie było. To tylko organizacja. Nic więcej.
Char ocknęła się z ponurych myśli akurat w samą porę. Szalony plan? Góry, bagna, rzeki i dużo niebezpieczeństwa?
- Trzeba odnaleźć Mer... - szepnęła, z początku sama do siebie, odrywając w końcu spojrzenie od Wilka. On był zajęty Cieniami i sprawą z Errilem, Szept chciała iśc do Darmara... Więc sprawa była naprawdę poważna. A oni? Rzeczywiście, mogliby znaleźć Mer...
Zerwała się z posłania na ktróym ją usadzono i rozejrzała się za jakimś koniem. Muszą wrócić do polanki po alchemików. Przecież nie pójdą jej śladem sami...
- Trzeba jechać.
Instynkt podpowiadał. To Cień. Mały, przeszkolony Cień. Umysł krzyczał, żeby się opamiętał nim popełni błąd, jeden z najgorszyh w życiu. Ale elf miał dobre serce, więc nie dziwota, że widok dzieciaka nieco go zmiękczył. Ale jeszcze nie na tyle, by upadł na głowę.
- Tak, jesteś - nawet się z tym nie krył. I tu rozmowa się urwała, bo Wilk wychwycił kątem oka poruszenie wywołane przez osobę Charlotte i Szept. Powinien z nią porozmawiać...
Ruszył szybkim krokiem w kierunku magiczki, zostawiając chłopca pod opieką Valentino. Może jeszcze zdązy nim magiczka znów się ulotni.
Tym razem wiedziała nieco więcej niż pozostali. To w sumie było wtedy, kiedy udało jej się porozmawiać z bratem sam na sam, choć była to rozmowa krótka to była całkiem owocna.
- Wilk twierdził, że ją ocalił przed kamienną lawiną, która miała go zabić. Tam musimy zacząc Devril. A akurat ślady po lawinie, jak i samą lawinę będzie łatwo znaleźć - przynejmniej mieli punkt zaczepienia. I to dośc solidny.
- Nie boję się uzdrowicieli - prawie się uśmiechnął. Prawie.
- Ja mam wrażenie, że jednak czasem się boisz - nie wiedział, czy Heiana przytrzymała ja celowo, czy był to czysty przypadek. Chociaż... Nie wiedzieć czemu, cichy głosik podpowiadał mu, że jednak chodzi o pierwszy przypadek.
- Gdzie znów chcesz jechać? Sam nie dam rady z tym wszystkim... - a już na pewno nie z tymi Cieniami. Bogowie, czemu zawsze odchodziła kiedy potrzebował jej przy sobie?
- Wiesz chyba, że przesłuchiwanie Cienia to samobójstwo? - burknęła, przyjmując identyczną pozę jak Szept. Jeśli Bractwo zechce się na nim odegrać będzie zagrożony. On i ruch oporu.
- Wiem, że minęło dużo czasu, ale... Nie mamy innej poszlaki. Cienia zostaw lepiej w spokoju, jeśli chcesz być żywy. Albo jeśli chcesz żebyśmy my byli żywi.
No tak, niby rozumiał wagę sprawy, wiedział, że jest poważnie, ale... Czy nie mogli czegoś zrobić w tej sprawie razem? Wspólnie? A nie, że ona znów się narażała.
- Co zamierzasz? - przez myśl mu przeszło wspomnienie Otchłani, Pustki, gdzie raz trafił szukając Szept. Plugawiec. Pięknie, tego jeszcze im tu brakowało, świetnie po prostu.
- Wiem, dlatego z nim nie zadzieram - burknęła, prychając i odwracając się od niego. Będzie jej tu wytykał no. Bezczelny jeden. A on to nie ryzykował? Nie drażnił się z nim? Przecież już samo to jak się w istocie poznali było doskonałym dowodem na to, że earl Winters szuka guza.
- Jak chcesz to sam sobie go przesłuchuj, ja zbiorę alchemików i idę w góry - ktoś tu chyba nie usłyszał następnych słów Devrila. Ktoś tu był już za bardzo obrażony by cokolwiek słyszeć.
Wilk sie zapowietrzył. Niby ściągnął go z Wygnania, niby nie mieli się za wrogów, ale... No właśnie, było to jedno, malutkie ale które czyniło między nimi przepaść. I to małe ale właśnie stało przed nim i chciało iść do wroga... Przepraszam, do wielce szacownego czarnego maga, byłego shalafiego i kochanka.
- Niech i tak będzie - mruknął, wiedząc, że tam za nią nie pójdzie. Zresztą, nawet nie chciała by jej towarzyszył, co skutecznie go zniechęcało do wszystkiego.
- Wabów tu nie ma, ale jesteś ty. Ich brat i uczeń - a to wiele znaczyło. Char uparcie wierzyła, że ślady w wąwozie jednak były, a on je znajdzie. W końcu, niemal im dorównywał. Wciąz były różnice, były niedociągnięcia, ale jednak to jego nauczali.
- Weźmy konie i ulotnijmy się stąd. Alchemicy nadal są z ciężej rannymi, z tego co mi wiadomo, cała ósemka - czuła ich. Po prostu czuła, że tam są, za sprawą jakichś dziwnych, alchemikowych zmysłów.
Bali się Darmara. Wiedział o tym, przecież widział reakcję na powrócenie mu elfich praw. A jednak... jednak czuł irytację. Dlaczego wszyscy się go bali? Dlaczego to akurat ona musiała do niego iść?
- Nie mamy wyjścia, rozumiem, przyjąłem do wiadomości - mruknął sucho, oglądając się na źródło swoich problemów. Cienie. Jeszcze mu tylko Nieuchwytnego tu brakowało, naprawdę bogowie sobie z niego kpili.
- Zostanę. Jak zwykle - westchnął, zrezygnowany.
Nagle zastygł bez ruchu, zesztywniał cały i wpatrzył się w bliżej nieokreślony punkt. wargi szeptały jakieś słowa, choć za cicho by je zrozumieć. Wilk miał wizję.
Char wyszukała im jakieś wierzchowce, reszta była już tylko formalnością. Zresztą, i tak nikt nie zwracał na nich uwagi, wiec zniknięcie tej dwójki było niezakłócone.
Gdy pojawili się na polanie przywitał ich zapach stęchlizny i krwi, aż Charlotte musiała przytkac nos dłonią. Większość cięzko rannych zmarła, a elfy nie nadaążały z chowaniem ciał. Ciał, które podejrzanie szybko się rozkładały.
- Asznan! - tylko osiem osób mogło się tak do niej zwrócić, choć miano to znało o wiele więcej ludzi. Tylko ta ósemka jednak czynnie go używało, traktując jak jej imię, miano, jedyne i nieomylne.
Byli tu, wszyscy, co do jednego. Bogowie, dobrze było ich widzieć, wszystkich na raz, w jednym miejscu. Całych, w miarę zdrowych.
- Desmond - dostrzegła najbliższego jej, mężczyznę, który dla sprawy dał sobie odrąbac pół dłoni i który nie pisnął ani słowa - Parquasha - osoba towarzysząca Desmondowi, młoda kobieta o specyficznej urodzie rodem z Kresów. Wielki i potęzny alchemik zwany Kapitanem a z nim drobna osóbka o białych włosach, wyglądająca prawie jak dorastająca dziewczynka, mimo tego, że liczyła już sobie dobre dwadzieścia wiosen, nosząca miano Zanfry.
Była też Georgiana w towarzystwie Irenicusa, najmniej uchwytni, podobnie jak ona sama. Lubili zmieniać skóry i przebierać w rolach, dlatego też nie martwiła się o nich aż tak bardzo jak o resztę. Na samym końcu wlekli się bliźniacy, Dorrien i Dorian, dwaj jasnowłosy mężczyźni, których oblicza wprawiłyby niejedną niewiastę w niemy zachwyt i problemy z oddychaniem.
- Dobrze was wszystkich widzieć - westchnęła jeszcze, ściskając każdego po kolei i każdego z osobna - Będziecie mi potrzebni.
- Co się dzieje? - Desmond jak zawsze pierwszy chciał wiedzieć co się szykuje.
- Musimy znaleźć Mer, córkę...
- Tak, wiemy. Córkę Wilka, chyba nawet ją poznałam - Geo poprawiła rękawiczki, przygładziła mankiety, ulegając po raz kolejny swojej morderczej dokładności i zamiłowaniu do czystości.
- Ślad urywa się w górach, na przełęczy gdzie zeszła lawina. Sama z Devrilem moge nie dać rady, więc musicie iść z nami.
- Tu i tak na wiele się nie zdaliśmy - Dorian kwaśno spojrzał na niedobitki i martwe ciała. Ich specjalnością była zmiana materii, nie leczenie, co wcale nie znaczyło, że łatwiej było im się pogodzić z tak wielkimi stratami, nawet jeśli nei dotyczyły ich szeregów.
Na szczęście Szept nie musiała długo bić się z myślami co zrobić. Wizja ustąpiła równie gwałtownie jak się pojawiła, aż nim zachwiało i musiał przytrzymać się pnia drzewa. Rozmasował nasadę nosa a chwilę później poczuł jak ścieka mu z lewej dziurki jakaś ciecz. Niechybnie krew.
- Darkai będzie szukał Mer - oświadczył tylko, w miarę krótko, bo wciąz czuł jak świat wiruje, choć wcale tego nie robił.
Charlotte posłała Devrilowi karcące spojrzenie. Może on w nich nei wierzył, jak zresztą większośc ludzi z ruchu, ale ona tak. Wiedziała na co ich stać i czy można im ufać. Ostali się tylko oni, ich dziewiątka.
- Umiemy dochować tajemnicy - mruknął Desmond mrużąc lekko oczy i zerkając na Charlotte. Nie wiedział co robi tu Winters, ale skoro Vetinari zachowywała się normalnie, to raczej nie był to ktoś im wrogi. Niezupełnie.
- Znajdź Eredina - zwróciła się do Devrila, postanawiając jego przestrogi i uwagi puścić mimo uszu. Juz zdązyła zapomnieć, że był przede wszystkim szpiegiem - Ja zbiorę informacje.
Drgnął pod wpływem jej dotyku, zupełnie zaskoczony takim obrotem sprawy, a jednocześnie na nowo rozpamiętując to, co przed chwilą widział. Darkai. Ten orczy pomiot włóczył się po górach. No i alchemicy... Szkoda, że wizja nadeszła dopiero teraz. Mógłby ostrzec Charlotte. Ostrzec Devrila. W górach czekał Darkai.
- Myślisz, że ja chcę się kłócić? - odpowiadanie pytaniem na pytanie nie było dobrym rozwiązanie i wiedział o tym, choć nie mógł się powstrzymać - Wiedzą przez te cholerne Cienie. Gdyby wiedzieli, że nic nie wskórają już dawno by ich tu nie było... - odzyskując Mer i stolicę będą mieli spokój. Jako taki.
- Idź do niego - dobrze wiedzieli o kim mowa. Skoro zaś ona miała sprowadzić tego konkretnego maga, on powinien zając się sprawą elfów i stolicy - Idź i wracaj szybko - dodał jeszcze, odwracając głowę, muskając wargi krnąbrnej magiczki.
Chwilę jeszcze patrzyła za nim, upewniając się, że przynajmniej na razie nic strasznego mu nie grozi.
- Sprawa wygląda tak... - dopiero teraz zaczęła tłumaczyć reszcie jak się sprawa ma i w jakiej znaleźli się sytuacji.
- Poszła? - skinął głową w odpowiedzi, rozmasowując znów nasadę nosa. Czuł się znacznie lepiej, jakby nagłe pojawienie się wizji wpłynęło na niego kojąco, gasząc niektóre ogniska nerwów i przynosząc spokój.
- Nie wiem czy będzie chciała. To nie jest lekki kawałek chleba, zresztą wiesz o tym - przetarł jeszcze skórę pod nosem, pozbywając się resztek krwi - Ale jeśli zechce, to ja chętnie. Ale to teraz nie ważne... Mamy stolicę do odbicia. Gdzie są Starsi kiedy mi ich trzeba... - mruknął, zdecydowanie już do siebie.
Char akurat kończyła długą przemowę na temat tego co się w ogóle działo i jakie mają ślady, kiedy spostrzegła zmierzającego ku niej Devrila.
- Coś się stało? - spytała od razu, nie kryjąc niepokoju. Może Eredin mu coś powiedział? Może było za późno...
- NIedobrze - im mniej człowiek ukrywał swoją obecność tym pewniejszy był tego, że nikt go nie zaniepokoi. Przynajmniej takie wnioski wyciągnął Wilk podczas całego tego zajścia z mrocznymi elfami. One też się nie kryły, po prostu wparowały mu do miasta. I teraz miał tego skutki.
- Sprawdźcie kto to, ale bez bezpośredniego kontaktu. W razie niebezpieczeństwa odejdźcie - wydał polecenie. Miał zbyt mało ludzi by nimi ryzykować, chcąc zaspokoić ciekawość tożsamości tamtej dwójki. Jak znał życie, dowiedzą się. prędzej, czy później.
- I znajdźcie mi Lethiasa. I Viorego, jak najszybciej - kolejne polecenie padło, a on odszedł do rannych, chcąc pomóc im jeszcze przez chwilę, odciążyć uzdrowicieli. Jeszcze moment. Chwilę.
- Mapa... - mruknęła do siebie, w końcu przypominając sobie co to takiego. I skąd to ma. Ciekawa rzecz, ale Iskra czasami potrafiła trafić z podarkiem. Ten wymownie o tym świadczył.
- I co tam widz... - urwała widząc natłok kropek. Zamrugała, próbując odróżnić co jest czym i zmrużyła oczy. Niby nie miała problemów ze wzrokiem, ale tu jednak wskazane byłoby noszenie okularów.
- Cholera, nic nie widzę - burknęła po dłużej chwili przecierając oczy.
– To nasi ludzie. Uznaliśmy, że przydadzą się tutaj posiłki.
- Pięknie - prychnął - bardzo mi to potrzebne, te wasze posiłki. Zresztą, nie ważne, dwa Cienie w tą czy w tą, i tak mam kłopoty.
Ale nie spodziewał się JEGO. Bogowie, co on takiego zrobił, że go tak karali? Nieuchwytny w obozie, Kyria, Valentino... Zaraz, zaraz. Nieuch. Brzydka wampirzyca, stary zaklinacz, do tego przecież mógłby przysiąc, że mignął mu gdzieś Szczur, widział też Królika. Nie był pewien, czy Dama też tu była. Jeśli zaś tak... Nawet jeśli nie, to mieli tu prawie całą Radę. A Lucien był oskarżony o zdradę. Czyżby chcieli go tu sądzić? A może wyrok już zapadł?
Nie odpowiedział na zaczepkę Kyrii, zlustrował spojrzeniem tylko przywódcę i skupił uwagę na Lethiasie.
- Musimy odbić Atax. Teraz. Nie mamy czasu, nasi ludzie umierają, a Darkai szuka Mer w górach - to było posunięcie samobójcze. Nie mieli wielu elfów, nawet ci byli osłabieni. Wilk chyba upadł na głowę.
Charlotte podązyła podobnym tokiem myślenia co Devril. Z tym, że ona próbowała wczuć się w Mer. Co mogłaby zrobić mała, wystraszona dziewczynka? Ona... przeciez widziała co dzieje się z Wilkiem. Toć wedle tej wersji on nie żył, mroczni zajeli jej dom... Ona uciekła by jak najdalej, szukając bezpiecznego miejsca. Z tym, że w górach trudno było takie znaleźć, nie było tam bezpiecznej ostoi prócz twierdz Moriaru.
- Szukaj w górach... - mruknęła, nieco ponurym tonem, zdając sobie sprawę z tego jak dziewczynka musi się okropnie czuć.
Tego nawet Wilk nie brał pod uwagę. Myślał nawet o ataku z powietrza (choć nie miał pojęcia jak go zorganizować), ale umarły brzeg... Odruchowo spojrzał w tamta stronę, na zachód. Jeśli duchy i umarlaki im nie przeszkodzą, jeśli żadna moc nie zmąci ich planu, powinno się udać. Było całkiem prawdopodobne, że się uda.
- To dobry plan - w zamyśleniu podrapał się po brodzie - Ale dośc trudny w realizacji. Mamy jakieś bezpieczne przejście stąd na brzeg tak by nas nie wypatrzyli z miasta?
- Pokaż... - instynktownie też zniżyła głos, niemal do szeptu i zajrzała mu przez ramię. To był spory kawałek drogi, ale przynajmniej wiedzieli gdzie się kierować.
- Musimy się śpieszyć - skinęła dłonią na alchemików dając znak, że powinni się zbierać.
- Nie, żadnych Cieni - tego był pewien wręcz na sto procent. Im mniej Bractwo wie, im mniej ma tu wpływów tym lepiej. Dlatego nie mógł uznać syna. Dlatego najlepiej by było gdyby go wyrwał Bractwu i wywiózł do jakiegoś zapomnianego miasta, póki nie jest jeszcze całkiem skażony zasadami Cieni.
- Ryzykowany plan. O takie posunięcie bym Starszego nie podejrzewał... - coś błysnęło w oczach elfa, być może było to uznanie, a być może ekscytacja nadchodzącym starciem.
- Zbierzmy elfy. Wyprawimy się kiedy Cienie zajmą się względnie sobą...
Nieuczciwość walki bynajmniej nie była dla mnie szokiem. Początkowo nie chciałem się mieszać. To Cień jest tu od zabijania, nie ja. Zmieniłem zdanie, gdy zorientowałem się, że on chce pozostawić przeciwnika przy życiu. Tak będzie trudniej.
Przydałoby się trochę… magii?
Nie wiedziałem, czy robię to poprawnie. Po prostu kiedyś zrobiłem to przypadkiem i zapamiętałem, że można. Potem wykorzystałem kilka razy. Zawsze działało.
Pomyśl o świecie jako o energii. Rozdziel martwe od żywego. Odnajdź cel. Pokonaj blokadę. Przez chwilę czuję serce tamtego człowieka. Nieomal słyszę jego myśli. Czuję pulsującą energię życiową. Pobieram. Nie jestem w stanie zrobić tego precyzyjnie. Jedyne, co mogę zrobić, to ograniczyć marniejący obszar tak, by nie dotykał Cienia. Czuję, że wróg słabnie. Nie wiem, czy tym czymś można zabić. Nie będę sprawdzał. Wystarczy, żeby osłabł.
~*~
Przez chwilę bezmyślnie patrzyłam na drzwi. Czułam, jak zaczyna ogarniać mnie poczucie beznadziei.
- Piractwo? – mruknęłam. W przypływie bezsilnej złości zdjęłam prawy but i cisnęłam nim przez kajutę. – Piractwo, a to dobre – parsknęłam.
Przecież to jakiś nonsens. Totalna bzdura. Oni nie mogą nas za to skazać! Nie mogą. To by było takie… takie głupie.
A Devril… Cholera, mogłam się bardziej postarać. Mogłam zmusić Kha’sana, żeby załatwił nam zezwolenie. Mogłam… Ale wtedy musielibyśmy zmarnować przeszło dwa tygodnie.
Skrzywiłam się. Może wtedy rzeczywiście dotarlibyśmy do Quingheny. Kto wie, ile czasu zmarnujemy tutaj... Kto wie, czy w ogóle przeżyjemy.
Niech to wszystko szlag.
Podniosłam z ziemi rzucony wcześniej but. Podniszczona podeszwa całkiem oderwała się na pięcie. Klnąc na czym świat stoi, wciągnęłam go na nogę.
Trzeba być idiotą, żeby wpływać na quingheńskie wody tak, jak my, bez zezwolenia.
Spojrzałam na drzwi. Złość wcale nie chciała przechodzić. Wiedziałam, że nikt mnie nie pilnuje. Inaczej musiałabym słyszeć, jak ktoś podchodzi pod drzwi. Miałam tu czekać, tak?
Bez większej nadziei popchnęłam drzwi. Uchyliły się. Zdziwiłam się. Nawet zamka nie ma?
Wyszłam i rozejrzałam się po pokładzie.
W tym czasie, gdzie Devril i jego mała kompania szukali królewskiej córki sam elfi władca, czy też elfi król, szykował się do podbicia miasta. Zaczaili się na zachodnim brzegu, który był nad zwyczaj spokojny. Zupełnie jakby duchy, zjawy i ciemne moce miały inne zajęcie i skupiły się w innym miejscu.
*
Iskra stała na kawałku powalonej kolumny i patrzyła przed siebie, na majaczące w oddali światła Ataxiar. Gdzieś tam był Wilk i elfy, wyczuwała ich z oddali. Akurat mieli całkiem sporo szczęścia, bo duchy i zjawy zgromadziły się tutaj. Ściągnęły je uskoki magii, kiedy próbowała dostać się do dawnych pomieszczeń górnej kondygnacji wykutej w skale.
*
przekradli się. Darkaia nie było, Porthios się nie pojawił, więc kiedy przneiknęli do głębi miasta mieli wygraną w kieszeni. Mroczni bez przywódcy się wycofali, podejrzanie prosto, aż Wilk miał podejrzenia, że coś tu jest nie tak.
- To może być nasza jedyna szansa, Fril.
- Albo śmiertelna pułapka - mruknął, wciąż nieprzekonany do całej sprawy. Brzeszczot zapewne nigdy by nie przypuszczał, że to właśnie ze strony Gwarka spotkają go takie trudności. - Dobrze rozumiem, że chcecie we dwójkę rzucić rękawicę nekromancie, który prawdopodobnie jest nieśmiertelny?
- Źle rozumiesz - najemnika zaczynała boleć głowa; odruchowo masował palcami skronie, starym sposobem matki próbując ukoić ból - Szukamy tylko pojemnika duszy.
- Tylko? - prychnął Fril. - A wiesz, gdzie on jest?
- Ja wiem - wtrącił Taran, sadowiąc się wygodniej na wąskim taborecie, najwyraźniej zniecierpliwiony i znudzony - Wyspa Elegba na Oceanie Zachodnim. Więcej nie powiem
- I sądzicie, że tak po prostu znajdziecie na wyspie pojemnik? A może liczycie na wskazówki, co? Byłeś tam chociaż?
Taran pokręcił głową. - Nie, wyspę otaczają wiry i prądy morskie. Nie sposób się tam dostać wodą - tak, elf świadomie przyznał się, że nie wszędzie może się udać; tylko tam, gdzie już był i co widziały jego oczy. Konstrukt miał swoje ograniczenia. - To podobno wyspa Rylda.
- Jeszcze lepiej!
Wyjec-Dar chrząknęła. Naprawdę zabrzmiała jak najemnik, czyli amulet sprawował się świetnie. - Ogłaszam rozejm. Ich sakwy są już przygotowane. Sowy nadciągają. Teraz lepiej pomyśl, śpiewaku, jak sprawić, że ta dwójka zniknie niezauważona.
- Bardziej się martwię tym, że Milczek popłynie ze statkami sam.
- Udają handlarzy. Zarzucą kotwicę w jakimś porcie i tam przeczekają. Bez unieszkodliwienia pojemnika i tak nie tkniemy Rylda nawet paznokciem.
Tym razem chrząknął prawdziwy Dar - Sowy są nad Medrethem.
- Jaka magia? - podpytała Eredina Charlotte, nagle znajdując się obok nich. Alchemicy trzymali się nieco z tyłu, albo też z boku - Masz na myśli to, co określa się magią tego całego Ducha, czy coś innego?
Gdyby Wilk wiedział, na co porwała się Szept, pewnikiem zacząłby wyrywac sobie włosy z głowy i zastanawiać się, po co on sobie żyły wypruwa jak magiczka sama wchodzi pod ostrze Mrocznego Kosiarza. Nie wiedział tego jednak, uwagę swoją skupił całkowicie na prześledzeniu możliwych rozwiązań i końców tego ataku. Mimo tego, że miasto przejęli nadzwyczaj łątwo, wciąż istniał Darkai i wciąż istniał Porthios. Przynajmniej według jego stanu informacji.
- Musimy sprowadzić tu elfy spod Wodospadu i tych, którzy wciąz są na polanie Ducha. Nie są tam bezpieczni, a tu mamy leki - zwrócił się do świata w ogólności, oczekując, że ktoś to polecenie wykona.
- Jaka magia? - podpytała Eredina Charlotte, nagle znajdując się obok nich. Alchemicy trzymali się nieco z tyłu, albo też z boku - Masz na myśli to, co określa się magią tego całego Ducha, czy coś innego?
Gdyby Wilk wiedział, na co porwała się Szept, pewnikiem zacząłby wyrywac sobie włosy z głowy i zastanawiać się, po co on sobie żyły wypruwa jak magiczka sama wchodzi pod ostrze Mrocznego Kosiarza. Nie wiedział tego jednak, uwagę swoją skupił całkowicie na prześledzeniu możliwych rozwiązań i końców tego ataku. Mimo tego, że miasto przejęli nadzwyczaj łątwo, wciąż istniał Darkai i wciąż istniał Porthios. Przynajmniej według jego stanu informacji.
- Musimy sprowadzić tu elfy spod Wodospadu i tych, którzy wciąz są na polanie Ducha. Nie są tam bezpieczni, a tu mamy leki - zwrócił się do świata w ogólności, oczekując, że ktoś to polecenie wykona.
Rzeczywiście, martwiła się, choć nie było tego aż tak widać. Jedynie przygryzła wargę, czasem też nerwowo szarpała kawałek swojego płaszcza. Wiedziała, że nic nie zrobi. Jeśli coś mu się stało, to nie pomoże, była za daleko nawet by wspierać go duchem.
- A... a nie wiesz kto zginął? Dobry? Czy zły? - spytała z nadzieją w głosie.
- To weź Gallara ze sobą, Rima też pójdzie z wami - jego przyboczna, skąpo odziana wojownicza wystąpiła naprzód i przyjrzała się obu przybocznym Szept, bez słowa skinęła głową godząc się z tym rozkazem.
- Sacharissa - magiczka pojawiła się zaraz obok władcy - idź do elfów pod Wodospadem, przekaż wieści i osłaniaj w drodze tutaj.
- Tak jest - magiczka ruszyła szybkim krokiem w stronę swojego konia. Wilk odwrócił się i spojrzał na ogniki miasta. Tam pochodnia, tam krasnoludzki lampion... Czekało ich dużo pracy. Wciąż i wciąż.
- Mhm - pokiwała głową, usiłując uspokoić cisnące się na wierzch ponure myśli. To ktoś zły, wróg. Wilk pewnie już zdobył Atax i teraz przeganiają resztę mrocznych, nie ma sie co bać. A oni mają odnaleźć Mer, a nie sie zamartwiać. Tak.
Desmond, trzymający się nieco za plecami Charlotte, westchnął. Znał ją już ładny kawałek czasu i wiedział kiedy się zamartwia, a kiedy jest to tylko chwila słabości. Teraz niepokój miała wypisany prawie na czole. Zrównał się z nią i przejął rolę Devrila, otoczył alchemiczkę ramieniem w pocieszającym geście przysuwając ją do siebie.
- To na pewno nie on. Przecież sama mu mówiłaś, że jak da się zabić, to go zabijesz. Taka groźba to nie byle co - spróbował ją pocieszyć, ale chyba niezbyt mu to wyszło, bo jednym co uzyskał było dośc smętne spojrzenie i pokiwanie głową. Nie tak zachowuje się normalna Charlotte.
Wilk już miał się do Gallara przyczepić, że nie wykonuje poleceń władcy, kiedy to poczuł. Rozpoznał go, jeszcze nim przyboczny Szept był łaskaw ich powiadomić co widzi. Najeżył się cały, zaklął pod nosem. Jeszcze im tu Mrocznego brakowało. Czego chciał?
- On coś... niesie - to jednak zaintrygowało Wilka na tyle, że zwrócił większą uwagę na sylwetkę Darmara. I przezył coś na kształt szoku zmieszanego z ślepą furią. Mówił, żeby dała spokój. Mówił. Ale po co go słuchać?
Rzucił się w ślad za Gallarem nie maąc zamiaru dać dopaść mu do nich jako pierwszemu. Szept była jego żoną i powinien o tym pamiętać. Chyba mu to wypomni.
Char z markotną miną przyjęła mapę i chwilę lustrowała zbieraninę kropek w Atax, a kiedy wypatrzyła brata, zauważyła, że...
- Ten debil biegnie na zachodni brzeg! - aż stanęła, obserwując w napięciu co się stanie. Obok niego był Gallar, śpiszyli do... Szept? Co ona tam u locha robiła? I kim była ta kropka, której nie podpisano? Kropka która co chwilę niknęła i pojawiała się znów, jakby sama mapa nie była pewna jak się zachowac wobec tej osobistości.
- Coś dziwnego się tam dzieje... - mruknęła odrywając wzrok od Atax i przenosząc go na góry. Skoro jest Szept, jest Wilk to nie ma mocnych żeby ich pozabijać. Eredin miał rację. Zresztą, już raz go zabili i co? I wrócił, nie do rozpoznania, jeszcze bardziej denerwujący niż dotychczas.
Może Darmar był najpotężniejszym magiem chodzącym po tej ziemi, ale w tej chwili Wilka niewiele to obeszło. Magiczka została czarnemu magowi odebrana, bo w końcu on tu był medykiem. On i nikt więcej.
Oczywiście, nie obyło się bez typowej dla Mrocznego złośliwości, którą puścił mimo uszu. Wszak chodziło tu o dobro magiczki, a gdyby mu odpyskował, to zapewne by się nie skończyło, a wręcz przeciwnie. Chociaż nie stawiał oporu przy zabieraniu Szept.
- Co się stało? Za dużo many nie zużywa się na spacer po zachodnim brzegu? - mruknął koncentrując się na przebadaniu organizmu w poszukiwaniu uszkodzeń w jak najkrótszym czasie.
- Ten debil jest elfim władcą.
- Może być nawet panem tego świata, i tak nie zmienia to faktu, że pchanie się na zachód to czysty kretynizm - za krzty szacunku do władzy, pomyślałby ktoś postronny. Charlotte aż się nie pohamowała i kopnęła z całej siły w kamień, który okazał się całkiem głęboko zakorzenionym głazem, aż jęknęła i chwyciła się za obitą stopę. Głupi głaz. Głupi Wilk. Po cholerę on tam szedł!
- Najkrótsza droga to linia prosta - burknęła jeszcze, nadal poirotowana irracjonalnym zachowaniem brata, ale i bolącą stopą - problem w tym, że wchodzimy w góry i rzadko widuje się tam linie proste. Jako Strażnik powinieneś o tym wiedzieć - dorzuciła jeszcze, ale po chwili milczenia złość jej minęła i westchnęła, kręcąc głową - Wybacz, poniosło mnie - ostrożnie stanęła na obitej stopie i spojrzała na Eredina, potem na swoich alchemików. Może udałoby im się wygładzić teren? Znaleźć przejście przez góry morfując teren? Wymagałoby to sporego nakładu sił i dużo czasu, ale... Zajęłoby na pewno mniej niż chodzenie ścieżkami na około.
- Och, takie twoje życie mógłbym poświęcić nawet w zamian za spławienie Garreta - udał, że nie wie o co chodzi, choć podejrzliwa część jego natury węszyła podstęp. Głupi Darmar, czy było coś o czym nie wiedział?
No i jeszcze Cienie, jakby ich tu mu brakowało. Obejrzał się zły na Nieuchwytnego, na Errila, na Gallara.
- Wszyszcy powariowaliście. A ona najbardziej - a mimo to, czuł dumę, że to właśnie ona dokonała tego czynu.
- Przez niektóre miejsca można się przebić alchemią. Skrócimy sobie tym drogę, a skoro Darkai zagraża Mer to liczy się każda minuta - odparła drapiąc się po podbródku, co Desmond trafnie rozpoznał jako bardzo poważną zadumę. Taką zadumę jaka przyświeca tworzeniu planu, który ma się zamiar wprowadzić w najbliższym czasie.
- Nawet jak na ciebie to... niemożliwe - skomentował kwaśno nie chcąc, by ryzykowała.
- Ależ nie jestem tu sama - to przeciez było by wykonalne, doprawdy nie wiedziała o co mu chodzi. Na pytanie Devrila spojrzała wymownie an swoją nogę, jakby spodziewała się nagłego ataku bólu - Już w porządku. Trochę poboli i przestanie, przecież nic sobie nie złamałam...
- Czy ty aby nie wiesz za dużo? Może już sobie pójdziesz? Pewnie masz jakieś bardzo ważne sprawy, na przykład jakaś magia, albo jakieś artefakty - najchętniej to by zapakował go na statek i wywiózł poza mapy, niech sobie siedzi tam w jakiejś przeklętej wieży i da im spokój.
- Ta, mocno przywiązany - tu Wilk musiał przyznac Darmarowi rację. Dwukolorowe oczy błysnęły ostrzegawczo - Trzeba będzie coś z tym zrobić - jednak wzrok władcy spotulniał jak na zawołanie kiedy obok znalazł się Lethias. Bądź co bądź, nie byłą to sprawa Radnych.
- Osłabienie typowe dla walk magicznych i dziwna śpiączka. Nie widzę zagrożenia dla życia, nie bezpośredniego. Zajmę się nią.
Char się naburmuszyła. Struktury dało się wrócić, a małe zmiany na poziomie cząstek nie wprowadzały nierównowagi do wszechświata. W tej chwili jednak odezwał się umysł, a za sprawą magicznej nauki zwanej matematyką, Vetinari wyciągnęła wnioski. Przeciwko sobie miałą Eredina, Desmonda, a w dodatku, stał tu Devril. To dyskwalifikowało wszystko, gdyby nawet tylko chciała iść na ryby, zapewne nie obeszło by się bez protestów i sprzeciwów, albo co najmniej jakiegoś ochroniarza. Sprawa z alchemią wydawała się stracona.
- Dobra, wygraliście - burknęła jeszcze, nim dogoniła Eredina.
Wilk był tak zaabsorbowany magiczką i jej stanem, że gdzieś miał Nieuchwytnego i Darmara. Niech się żrą, niech rozmawiają, co mu do tego. Przynajmniej teraz tak uważał w swej niedorzeczności i lekkomyślności.
Wrócił do miasta, a Szept została złożona na jednym z niewielu łózek jakie posiadali i owinięta kocem z łatami.
Czuła się tylko trochę zmęczona, choć doskwierał jej ból w kostce, kiedy raz zsunęła się ze sporą częścią niewielkiego zbocza na które wlazła tłumacząc, że musi coś zobaczyć. Zaskoczona, obejrzała się na Devrila i wtedy to dostrzegła. Skoro ona nie czuła takiego zmęczenia, to co dopiero Eredin, ale reszta... Alchemicy wyglądali na padniętych, podobnie Devril, a to przeważało szalę.
- Powinniśmy odpocząć. Ty jesteś elfem Eredinie i mógłbyś przeć naprzód do świtu albo i dalej, ale oni są tylko ludźmi. Potrzeba nam przerwy.
Sen Szept trochę go martwił. Oczywiście, organizm był wycieńczony, nie było śladów many, potrzebowała tego... Ale jednak go to niepokoiło. Powinna się chociaż przewróćić na bok, coś mruknąć, cokolwiek. Nawet nie było snów, co potęgowało jego lęk. Źle ocenił sytuację?
Cokolwiek to było, nie mógł zrobić nic więcej jak cierpliwie czekać.
Schronienie. Na drzewie.
Była to największa osobliwość jaką widziała do tej pory. Owszem, słyszała o schronieniach, na przykład taki Moriar. Oni chowali się w swoich twierdzach, mieli też jakieś tunele, jaskinie, kryjówki znane tylko im. Ale kto słyszał, żeby chować się na drzewie? Takie coś wymyslić mogli tylko Strażnicy.
Dostanie się na gałęzie zajęło im nieco czasu, zwłaszcza dojście do samego drzewa. Kiedy zaś byli już na górze każdy wyszukał sobie kawałek miejsca by tam się ułożyć. Charlotte siedziała na skraju i wpatrywała się w ciemność jakby miała zamiar tam cokolwiek zobaczyć.
Ruch. Ulga. Ulga jaką poczuł kiedy zobaczył jak jej dłoń drży była nie do opisania. Przeniósł się ze swojego dość niewygodnego fotela na taboret przy łóżku Szept, delikatnie ujął jej dłoń w uspokajającym geście.
- Jestem - mruknął odgarniając kasztanowy kosmyk z czoła magiczki.
- Pozwól im myśleć, że iluzje, twory amuletu to my.
- To się nie uda.
Brzeszczot też tak sądził, popierając w myślach słowa Lethiasa; przecież ten cholerny jasnowidz, co własnego kataru przewidzieć nie może, i uzdrowicielka, co wyłapywała chyba wszystkie odchylenia od normy, od razu zorientują się, że podmieniono im żonę i kuzynkę. I oczywiście posądzą o to najemnika, że znów gdzieś magiczkę wyrwał zupełnie nie myśląc o tym, że ciąga za sobą królową. Cóż, teraz akurat się nie pomylą, zwalając winę na niego, a on w końcu będzie mógł powiedzieć: tak, moja to wina, odwalcie się.
- Elfiak ma rację - już samo to, że najemnik nie nazwał Lethiasa długouchym sugerowało, że w pewien pokrętny sposób go szanuje. - Jak wrócimy to nam nogi z dupy powyrywają - Wilkiem to się nasz pan najemnik nie martwił, bardziej niepokoiła go wizja wściekłości uzdrowicielki. No ale magiczka sama uznała, że lepiej ich nie wtajemniczać, więc co się będzie z butami pakował w jej decyzje... Chociaż wprawę w tym już ma, więc może by tak...
- Pomartwcie się lepiej o siebie - Gwarek wciąż nie był przekonany i skłamałby, gdyby powiedział, że w końcu się przychyli do ich decyzji. Nie, on jej nie zaakceptuje, nawet mając na uwadze to, że ścigają zabójce jego ojca, że próbują przegnać z tego świata nieobliczalnego nekromantę. Nie we dwójkę. Tam powinien udać się cholerny tuzin najlepszych magów i strategów, a nie dwójka szaleńców; jeden mag, nawet najlepszy, i jeden najemnik - naprawdę imponująca armia. Tylko czasami dwie osoby potrafiły powalić mury i załamać szeregi wroga sprawniej niż cała armia. Były też zadania, które wymagały dyskrecji i nierzucania się w oczy. Fril o tym wiedział, ale to wcale mu nie pomagało oswoić się z sytuacją. Wciąż uważał, że powinni zabrać kogoś jeszcze. Na wszelki wypadek.
Gwarek usłyszał głosy. Ktoś go szturchnął. To Taran trącił jego nogę czubkiem buta. Dwójka szaleńców właśnie wychodziła, żegnana przez uśmiechniętego Dara, który im machał i milczącego Rudego.
- Nie wyglądasz jak ten Łazęga - teraz to Fril szturchnął Wujec-Dara - On się nie uśmiecha.
- A szkoda, bo ładnie wtedy wygląda.
- Jak niezrównoważony, co chce wszystkich zamordować łyżeczką - złote myśli Frila powinny być zachowane tylko dla niego. - Macie tydzień. Po tym czasie posyłam po was cholerną armię elfów.
Char obejrzała się przez ramię, na śpiących alchemików i Eredina. Mieli jeszcze sporo drogi do przejścia, a ona już zdązyła się zacząć zamartwiać o bezpieczny powrót. Jak oni się wyżywią? Żywności już teraz jest mało, a kiedy dołączy do nich Mer... Złapała Devrila na zerkaniu w jej stronę, chwilę przetrzymała spojrzenie i poklepała posadzkę obok siebie zapraszając go koło siebie.
Królik ściągnął brwi. Darmara nikt nie przewidział, a Nieuchwytny nie wydawał się całą tą szopką zachwycony. Mroczny nie powinien się mieszać w ich sprawy. Chyba, że ma coś do powiedzenia na temat Poszukiwacza. Biały poskrobał się po brodzie rozważąjąc możliwe wyjścia. Były dwa. Ewentualnie trzy. Darmar się nudził i szukał rozrywki, Darmar chce Luciena pogrążyć... Lub też wie coś, co może mu pomóc.
- Wiem, że dasz radę. Zawsze dajesz... - nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Mer wciąż nie odnaleziono, a on siedział tutaj, bo tak być powinno. Musiał dopilnować by nic nie stało się elfom z polany i znad Wodospadu, musiał też jakoś wybić im z głów wizję Szept jako magini Porthiosa. A tak bardzo chciałby po prostu pójść za córką. Znaleźć ją...
Siedział tam, na tym samym drewnianym, niewygodnym taborecie, z tym, że głowa jego królewskiej mości spoczywała na wątpliwej jakości kocu. Po prostu padł ze zmęczenia.
Korzystając z jego bliskości, oparła głowę na Devrilowym ramieniu i wzięła głębszy wdech. Miło było tak posiedzieć.
- Ale nie umiem zasnąć. Nie wiem czemu, bo czuję zmęczenie, ale mimo to... Może za dużo myślę.
Królik nie odzywał się do nikogo, po prostu siedział na głazie i przyglądał się wszystkim dookoła. Nikt zbytnio nie kwapił się, by sprawdzać wspomnienia Poszukiwacza. Może po prostu chcieli się go pozbyć?
Nie cieszyła go ta myśl.
Do pomieszczenia gdzie znajdowali się Szept i Wilk zajrzała Sacharissa. Magiczka miała umorusaną twarz i zmęczone spojrzenie, które najpierw spoczęło na Wilku, a dopiero potem na Szept.
- Dobrze widzieć cię przytomną - powitała ją i zmieszała się po chwili - Miałam mu przekazać...
- Co, co się... - Wilk już oprzytomniał i podniósł głowę. Dało się zauważyć, że na połowie twarzy miał odciśniętą kołdrę.
- przepraszam - bąknęła cicho, spuszczając głowę - elfy są już tutaj, te z Wodospadu i te z polany.
Podejrzliwie przyjrzała się jego twarzy z nowej perspektywy. A jeśli jej nie obudzi? Wtedy przepadnie jej warta, a on sam będzie spał mniej.
- Jakoś mam wątpliwości czy mnie obudzisz - mruknęła jawnie nieprzekonana. Owinęła się płaszczem jak kocem, nogi podciągnęła do brzucha usiłując się wygodnie ułożyć.
Według Królika, NIeuchwytny doskonale wiedział, że usuwanie myśli i wspomnień z własnej woli to nie jego poziom. Lucien był od zleceń, od szukania rekrutów i bardziej walki wręcz niż magii. Nie poradziłby sobie z taką magią.
Ale milczał. Jak zawsze.
Przetarł zmęczone oczy i rozejrzał się bardziej przytomnie po pokoiku.
- Dobrze
- Dobrze - mruknął w tej samej chwili co magiczka i ziewnął. Pospał by jeszcze, ale skoro obowiązki wzywały... - O, już nie śpisz... - to skierowane było tylko do Szept, tak samo jak spojrzenie, nagle łagodne, a zarazem ciekawskie, badające czy wszystko w porządku. Ułożył dłoń na czole Szept sprawdzając temperaturę.
- Wygląda na to, że wszystko w normie. Tylko czasem nie wstawaj - i tu zauważył swój błąd. Cholera, mół powiedzieć, że koniecznie musi wstać i iść. Chociaż... czy to by na pewno zadziałało?
- Może nim nie jesteś, ale... no nie wiem. Ja bym cię nie obudziła - ale posłusznie przymknęła oczy pod wpływem jego dotyku, a zmęczenie zalało jej ciało kolejną falą. Miło byłoby zasnąć. Sen...
Chwilę później już spała.
To było zagranie naprawdę dobre. Musiał to przyznać. Gdyby to były szachy, zapewne klasyfikowałoby się to jako szach mat, bo nie zamierzał jej szkodzić, a sam chętnie by się przespał. Wobec tego władował się do łóżka przy Szept, naciągnął na siebie kawałek koca i przyciągnął ją do siebie.
- To idziemy spać - podsumował krótko, a jak dobitnie.
Następny w kolejce był Dorian. Kiedy się obudził, dosżło do niego, że jakby zaspał. Czy ktoś nie powinien go obudzić? Devril?
Spojrzał w kierunku arystokraty i dostrzegł obrazek jak z książeczki. Spał. On i Charlotte, aż żal było mu ich budzić, ale jednak trzeba było coś zrobić. Odsiedział swoje, a potem zabrał się za ostrożne budzenie alchemiczki.
Obudził go Viori, lekko dotykając ramienia, wiedząc, że najlżejszy ruch może władcę obudzić.
- Jesteś potrzebny. Elfom trzeba wytłumaczyć to i owo - na myśli miał rzecz jasna śpiącą obok Szept.
Wilk kiwnął tylko głową, wciąz zaspany i ziewnął - Już idę - spojrzał kontrolnie na Szept zastanawiajac się, czy ją budzić, czy udawać, że nie słyszał tego co powiedziała nim się posnęli.
I.
- No to w drogę.
Musieli zejść ze statku, sowy prędziej by go i wszystkie inne poprzewracały, niż się zbliżyły, nie mówiąc już o wylądowaniu. Nikt nie chciał połamanych masztów, czy zerwanych żagli. A kamienisty cypel, który mieli przed sobą, był zdecydowanie lepszy.
- Pani magiczko, a jak mi wywiniesz jakiś numer, to sam ci nogi powyrywam z tyłka. Jak idziemy, to razem, a nie jakieś wymyślanie - miał na myśli skłonność Szept do nie narażania bliskich i trzymania ich z daleka od kłopotów. Jasne, taki kijek, nie ma żadnego rozdzielania się, czy "ty tu zostajesz, bo ja się znam".
Na jaśniejącym niebie pojawiły się dwa punkciki; nadlatywały od strony Medrethu.Dwie wielkie sowy, tylko...
- Dlaczego dwie? - mruknął pod nosem najemnik, bardziej do siebie niż do magiczki, a może jednak też i do ptaków, posyłając pytanie do turdusów w myślach. Miała być jedna, tak przecież zadecydował Maan Mówca. Czyżby postanowił im umilić życie i wysłać jeszcze jedną sowę? Niemożliwe.
Dar ruszył z miejsca; kamienisty cypel, mokry i śliski ciągnął się trochę na wschód, zataczając koło, tworząc małą zatoczkę. Sowy same zdecydowały, że spotkają się właśnie tam. Z ich skrzydłami zawsze był problem w miejscach ciasnych, zalesionych, wszędzie tam, gdzie nie mogły swobodnie wylądować.
- To on! - krzyknął swoim głosem w cele Eredina*, obracając się w stronę magiczki, która szła za nim. Trzeba przyznać Wyjec rację, uśmiechnięty Dar wyglądał naprawdę ładnie, a teraz to nie tylko się uśmiechał, ale wręcz szczerzył jak głupi i pewnie byłby skakał z radości. Był tylko jeden problem. Kichnął. Od magii Szept i czaru, który sprowadził mgłę. Bladym świtem, kiedy gwiazdy wciąż jasno świeciły, znad morza przywiało mgłę. Magiczną jak jasna cholera. Dar kichnął, kiedy blade opary owiały jego nogi, gdy zanurzył się w nich, patrząc jak spowijają Szept, jak zakrywają statki i port. Osłaniają. Dar uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż z nosa kapała mu woda.
- Szept, weźmiemy kogoś jeszcze, dobrze? - nie musiał się kryć, mgła tłumiła dźwięki i zamazywała kształty. Iluzja magiczki nie była już potrzebna.
Łopot skrzydeł i wiatr, tylko tyle zapowiedziało przybycie sów. Na kamienistym cyplu zgrzytnęły pazury, raz i drugi. Mgła, która otuliła port rozwiała się nieco na cyplu; pośród jej oparów pojawiły się dwa ciemne kształty. Turdusy z ciasno złożonymi skrzydłami po jako takim usadowieniu się, spojrzały wielkimi ślepiami na dwójkę towarzyszy. Z grzbietu mniejszej sowy ześliznął się cień.
- Atra du evarínya ono varda** - padło elfickie pozdrowienie, pośród cichego pohukiwania sów i szelestu ubrań. Oto z mgły wyłonił się elf, szpiczaste uszy wyraźnie o tym świadczyły. Członek rodu Crevan, bo któż inny mógłby mieć włosy w kolorze czerwonego wina i oczy o barwie płynnego miodu? Mężczyzna był wysoki, smukły, ale nie chudy; Dar dobrze wiedział, że ten elf oddawał się zarówno ćwiczeniu ciała jak i umysłu. Pod tuniką i spodniami do walki kryły się mięśnie, które nie raz powalały młodego najemnika na ziemię. Przy pasie przytroczony miał krótki sztylet i sakiewkę, a na ubranie barwy ciemnej zieleni, narzucony płaszcz spięty zapinką w kształcie sowy.
II.
Nic nie wskazywało na to, że na cyplu stoi jeden z najpotężniejszych magów rodu Crevan.
- Diarmud - najemnik powinien wymówić też jego miano: w Smutku Pogrążony, ale celowo tego nie zrobił. Nie lubił go tak nazywać. Rozumiał, że wzięło się ono z rozpaczy po śmierci brata bliźniaka, ale i tak nie akceptował. - Własnym oczom nie wierzę - i całkiem po ludzku zignorował skinięcie głową elfa na znak powitania, i po swojemu wziął i Diarmuda złapał w ramiona, klepiąc go po plecach. Tak się powinno witać z członkami rodziny!
- Fin, dzieciaku, pozwól mi przywitać się z tameą... - głos elfa przyjemny był dla ucha, brzmiał jak szelest deszczu.
- A tam królowa, to Szept jest. Koronę schowała do kieszeni, prawda? - spytał najemnik magiczkę, puszczając elfa i spoglądając na Nirę.
- Jednak powinienem...
- A mnie hyvanem nie nazwiesz?
- Nie masz pierścienia. Cały czas go nosisz w kieszeni - uśmiech elfa rozjaśnił jego oblicze; ot skoro Fin tak o królowej, to Diar tak samo o hyvanie. - Tamea, bądź pozdrowiona - skinieniem głowy pełnym szacunku, przywitał się Diarmud z Szept. A jakże, bez tego by nie przeszył, jak sądził najemnik.
_________
*jeśli iluzja zmienia też głos, to niech będzie: "krzyknął głosem Eredina" ^^
**niechaj gwiazdy was strzegą
A, założyłam, że gdzieś tam Szept rozwiała iluzję *rządzi się*
Krzyk.
Charlotte poczuła ciarki i dreszcze przebiegające po plecach i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że istotnie, pomiędzy dreszczami a ciarkami jest spora różnica, a występując równocześnie powodują poczucie zgrozy i potęgują strach.
Bała się. W tej chwili się bała, choć nie o siebie, ale o tego kto krzyczał. To mogła być Mer. Jeśli coś się jej stało...
- Idziemy - decyzja może była pochopna, ale podejrzenia robiły swoje. Alchemiczka ruszyła na ziemię ześlizgując się z gałęzi na gałąź, a pozostali członkowie Brzasku nie zamierzali stać i się przyglądać.
O ile takie nie budzenie jej było dość proste, to ucieczka z elfich objęć i wciąż nieobudzenie magiczki była bardzo trudna, jeśli by nie pokusić się o stwierdzenie, że niemożliwa. Ale mimo tego, spróbował, najpierw lekko cofając jedną rękę Szept, potem dopiero drugą. Nawet próbował jej w ramiona wcisnąc poduszkę, co by się nie zorientowała i nie obudziła.
Widziała jak Devril niknie w mroku. Z obitą nogą nie mogła dotrzymac mu kroku, nie kiedy ten pędził jakby paliło się same Drummor z Henrym na czele.
O dziwo, zauważyła, że Desmonda też już nie było obok, nie było Kapitana i bliźniaków. Wszyscy pognali jakby byli pewni, że to Mer. Obejrzała się na sceptycznie patrzącą na wszystko Geo, która w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
Potem puściła się kuśtykanym biegiem w ślad za Duchem.
Wilk zaklął szpetnie pod nosem, ale kiedy się odwrócił, jego twarz przedstawiała doprawdy wyśmienicie zagrane uosobienie niewinności i zaskoczenia.
- Naprawdę? Nic nie wspominałaś, słyszałem też, że chciałaś wypocząć... - a mimo to, przysiadł się jeszcze obok, odgarniając kasztanowe włosy za szpiczaste ucho magiczki - Muszę pomówić z Radą i wyjaśnić sytuację. To z Porthiosem i tobą. Musze to wyprostować nim skorzystają na tym Cienie.
Pierwsi zjawili się alchemicy. Desmond nerwowo zerknął przez ramię Devrila i doszło do niego, że w istocie nie krzyczała Mer, ale jakaś... kobieta. Co oczwyiście nie przeszkadzało mu w wygłoszeniu kolejnych słów.
- Trzeba ją chronić... - zaczął, ale obok niego przepchnął się Dorian i przyklęknął obok.
- Pewnie, że trzeba. Przecież... - nie dokończył, jawnie porażony pięknej nieznajomej.
Niedługo potem pojawiła się Charlotte i reszta. O dziwo, część damska tej przedziwnej kompanii nie była zachwycona widokiem kobiety.
- Myślałam, że to Mer... - mruknęła Charlotte podchodząc do zbiorowiska.
Wzruszył ramionami, jakby ta sprawa była dla niego błahostką, czymś co trzeba odhaczyć na liście spraw.
- To, jak było. Że to nie byłaś ty, a on cię wykorzystał jak byłaś osłabiona. Innymi słowy, prawdę - podniósł się, otrzepując płaszcz spodnie z kłaków z koca i spojrzał na nią - Też chcesz iść? Od razu mówię, że nie wiem jak zareagują.
Alchemiczka posłała mu dziwne spojrzenie. Od kiedy tak się rzucał na pomoc nieznajomym?
- Nie - mruknęła raz, potem głośniej, zagradzając im drogę - nie wiemy czy to nie podstęp. W górach kręci się Darkai, nie wiadomo czy to nie jego szpieg - widziała pobłażliwe spojrzenie Desmonda, widziała jak Irenicus prycha pod nosem.
W dodatku widok tej... tej obcej w ramionach Devrila wcale nie działał kojąco, wręcz przeciwnie. Char miała ochotę komuś coś urwać, albo wyrwać.
- Hm... - rozejrzał się, podszedł do jednej z niewielkich, prowizorycznych komód i przejrzał zawartość. W końcu stanął przy magiczce z parą spodni sięgających kolan i jakąs koszulą, zdecydowanie męską - Nic innego nie wynalazłem. Włóż to, a na plecy zarzucisz mój płaszcz, to nie zmarzniesz. Idzie burza.
- Ale... - zatkało ją, po prostu odebrało jej mowę. Stała wpatrując się w plecy Strażnika i alchemików, w plecy Ducha.
- Dobrze! To dalej pójdę sama! - krzyknęła jeszcze za nimi, usiłując cokolwiek wskórać.
- To cześć! - usłuszała tylko Dorriena i zauwazyła jak macha jej ręką na pożegnanie. Zszokowana spojrzała na Geo, ale ona też miała minę, jakby ktoś przyłożył jej w twarz.
- Co jest kurwa... - Zanfra była mniej oględna w słowach. Nie miały wyjścia, jak tylko za nimi iść.
Uśmiechnął się kątem warg i nie miał zamiaru się odwracać, wcale a wcale.
- Ale kto powiedział, że ja jestem przyzwoitym... Poza tym, ktoś może cię napaść jak nie będę patrzył i co? Nie ma przebacz, nie odwracam się.
Char w posępnym nastroju wdrapała się na drzewo i ze zdziwieniem odkryła, że miejsce które zajmowała ona zajmuje nikt inny jak piękna, cholerna nieznajoma.
- Co to ma być? - warknęła do Doriana, który to czuwał przy kobiecie, która leżała na JEJ płaszczu. JEJ PŁASZCZU ALCHEMIKA.
- Nie może przecież leżeć na gałęzi - usłyszała w odpowiedzi i tylko szybka reakcja Geo i Zanfry powstrzymały Vetinari od rzucenia się do gardła Doriana.
Wilk przyglądał się, wielce zadowolony, że nikt go stąd nie wygonił, ani nie przeszkadza. Szkoda tylko, że musieli iść do Rady...
Zsunął z ramion płaszcz i zarzucił go na Szept. krytycznie przyjrzał się ledwie trzymającym się spodniom, ale nie skomentował.
- Chodźmy. Im szybciej tym lepiej - ujął jej dłoń i poprowadził w miejsce gdzie czekali na nich Radni.
Stanęła jak wryta, zamierając w połowie szarpania się z alchemiczkami, by ją puściły. Zamrugała i spojrzała na arystokratę tak, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Co? - spytała tylko, hamując swój gniew, ale i smutek. Dlaczego ją tak traktował? Co zrobiła źle, przecież jeszcze parę godzin temu wszystko było dobrze...
- Woda. Przydałaby się wo-da - przeliterował niemal Desmond wskazując jej kierunek - tam mijaliśmy źródełko.
- Tylko się pośpiesz - dodał Dorrien, opiekuńczo gładząc dłoń kobiety.
Vetinari popatrzyła na nich jak na bandę niedorozwiniętych idiotów, po czym dopadła do Devrila, chwyciła go za poły koszuli odwracając do siebie, zmuszając by na nią spojrzał.
- Devril, przecież to chore! Ona może być wrogiem, a ja mam się włóczyć po górach żeby przynieśc jej wodę?! Co ja ci takiego zrobiłam...
Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie ten incydent. A potem doszło do niego, że widzieliby to Starsi, elfy, żołnierze... Nie, zdecydowanie nie mogła nic zgubić.
- Musimy wyjaśnić pewne kwestie - mruknął poważnie i zerknął na burzowe niebo. Niedługo zacznie padać. A oni poszli w góry... - Trzeba wyjaśnić sytuację z Porthiosem.
- Ale... - zaczęła, ale nie skończyła. Poczuła się tak, jakby ktoś dał jej w twarz, nie pierwszy to raz tego wieczoru. Patrzyła oszołomiona na twarz arystokraty, otwierała bezgłośnie usta, zamykała je. W końcu się poddała, odchodząc. Jesli tak bardzo chciał jej pomóc, to czemu miałaby mu w tym przeszkadzać...
Wilk zakończył bardzo stanowczo, mówiąc, że jeśli oskarżają ją o złe uczynki i złe zamiary to tak jakby oskarżali jego. A jakby na potwierdzenie, w tle odezwał się grom, a chwilę później lunął deszcz.
Geo pokręciła głową, prychając pod nosem na zachowanie tych głupich oszołomów i popatrzyła za odchodzącą alchemiczką.
- Nie powinna włóczyć się sama po góach w środku nocy bo wy, jełopy, chcecie ocalić jakąś pannę, która z nieba spadła - mruknęła ponuro, ale nie doczekała się reakcji, bo po prostu ją zignorowano. A tak się nie działo. Irenicus nigdy jej nei ignorował, nawet kiedy się awanturowali. Coś tu było mocno nie tak.
- Nie jestem obiektywny i bardzo dobrze, bo znowu próbujecie się przyczepić do niewinnej osoby - warknął poirytowany i przyjrzał się każdemu z osobna - A co, gdyby to mnie Porthios wziął za swoją zabawkę? Też byście mnie oskarżali? Nie? Więc czemu oskarżacie ją? Jest mi równa pozycją, więc albo ktoś wysunie sensowny argument, albo koniec dyskusji.
Charlotte pojawiła się długo później, z bukłaczkiem wody i paroma siniakami. Spacer po śliskich kamieniach to nie jest to, co powinno się robić w nocy. Z pewną dozą goryczy pomyślała o ciepłych objęciach Devrila, któremu najwyraźniej się znudziła.
- Macie... - mruknęła zmęczona rzucając im bukłak i tracąc nimi zainteresowanie. Przysiadła na gałęzi i w podłym humorze zaczęła wyczekiwać świtu.
- Proszę bardzo - wskazał magiczkę dłonią - oto jest prawidłowa postawa! Darmar może i był renegatem, ale przypominam wam, że ten status mu cofnięto i przywrócono prawa obywatela. A to, że większośc z was po prostu trzęsie portkami nic nie zmienia. Nira taka nie jest, nigdy nie była.
Cokolwiek lub ktokolwiek na nią patrzył, nie miało to znaczenia wobec tego jak bardzo bolało ją ignorowanie przez Devrila. Posłuszenie przesiedziała swoją wartę, patrząc na górskie szczyty i wschodzące słońce. Nawet nie czuła jak moknie, za to dosyć często oglądała się na śpiącego arystokratę, kontrolując jego bezpieczeńśtwo.
Stali w deszczu, on mierząc spojrzeniem Starszych, oni równie dokładnie taksując jego i Szept.
- Niech tak będzie - mruknął, chcąc to po prostu zakończyć. Nie dbał już o ugłaskanie Starszyzny, jako władca miał prawo wymienić skład jesli uzna to za stosowne. Co prawda ostatnie takie posunięcie elfi historycy datowali na przeszło tysiąc lat temu, ale... Nie będzie tolerował podważania jego zaufania wobec magiczki.
Zanfrze się to nie podobało. Vetinari prawie zleciała z drzewa, Geo sobie zwichnęła nadgarstek przez tego kretyna, Doriena, który skakał po gałęziach byleby tylko znaleźć się szybciej przy tej kobiecie.
- Zaczekaj - chwyciła za ramię Charlotte i wstrzymała Geo, by nie odchodziła - coś tu mi nie pasuje. Nieznajoma może i ładna, ale nie tak zachowuje się wujek szukający dziecka siostry - mruknęła wskazując Eredina. Zresztą, żaden z nich nie wykazywał krzty zdrowego rozsądku.
- I co teraz? - Char rozmasowała obolałą nogę i spojrzała kwaśno na szalejących z podniecenia panów.
- Pójdę do elfów, wrócę się... Nie wiem co to jest, może to magia, albo może to pułapka Darkaia - Geo poprawiła mankiety koszuli, jak zwykle ni mogąc znieść nieładu w swoim ubiorze.
- Niech będzie. Tylko szybko... - Parquasha obejrzała się także w kierunku odchodzacych panów.
- Wrócę niebawem - Geo odwróciła się nic więcej nie mówiąc. Char nie wątpiła, że sobie poradzi, ale...
- Niech ktoś z tobą idzie. Nie lubię jak chodzicie osobno - mruknęła Vetinari i skinęła na Parquashę. Obie alchemiczki oddaliły się szybko. Pozostałe dwie powlokły się za cieniami panów.
- Byle szybko - skrzyżował ręce na piersi, gotów interweniować gdyby zaczęli ją krzywdzić albo zgłębiać obszary umysłu których im nie udostępniła. Był zły, nawet ślepy by to zauważył.
Burza szalała w oddali.
Char ze smutkiem przyglądała się tym kłótniom, sprzeczkom i całemu temu cyrkowi. Raz, kiedy próbowała rozdzielić tłukących się bliźniaków to i pod swoim adresem usłyszała to i owo, co wcale nie uważała za prawdę, ale mimo to, bolało.
Kolejnej już nocy z kolei, trzeciej od kiedy odeszły Geo z Parquashą, stało się niepokojącego. Oczywiście, panowie tego nie zauważyli, zbyt zajęci nadskakiwaniem Sarianie. Niepokojące wrażenie, że ktoś ich obserwuje.
- Idę to sprawdzić - mruknęła Vetinari mając już dość patrzenia na to wszystko. Podniosła się z kamienistego podłoża i rozprostowała nogi.
- Sama? Pogięło cię? - Sha była innego zdania - Nas nie chcesz puszczać samych...
- Bo ja to co innego. Poza tym, ktoś ich musi pilnować żeby sobie dup nie pourywali dla tej całej Sariany, czy jak jej tam. Idę i koniec. Wrócę pewnie o świcie, trzeba zbadać teren... - i tyle jeśli chodzi o powstrzymanie alchemiczki przed zrobieniem tego, co uznała za słuszne.
Nie wiedział jak to jest wpuszczać obcych ludzi do swojej głowy, przynajmniej tak świadomie. Nie wiedział i widząc reakcję Szept, nie chciał wiedzieć.
Chcąc ją jakoś wesprzeć, pochwycił zaciśniętą w pięść dłoń Szept. Tylko tyle mógł na razie zrobić.
Geo nie znalazła niczego interesującego. Zeszły niedawno z gór, powinny spotkać jakiegoś elfa. Elfkę najlepiej.
- Geo... Popatrz - Zanfra wskazała jej kierunek. Zachodni brzeg, przez elfy uważany za nawiedzony i niesprzyjający... Ktoś tam był. I kierował się w ich stronę.
- Chodźmy - może to było jawne pakowanie się w kłopoty, ale nie miały wyjścia.
Osobą włóczącą się wśród duchów i zjaw była oczywiście elfia furiatka, którą alchemiczki rozpoznały niemalże natychmiast.
- Iskra! - Geo przyśpieszyła kroku dopadając do elfki i chwytając się jej ciemnego płaszcza.
- Co? - burknęła elfka, która na zachodnim brzegu szukała samotności, a tu się okazywało, że więcej tu ruchu i dziwnych spraw niż w samym Atax.
- Mamy problem...
- Chodzi o Wintersa i resztę...
- Bo była taka kobieta...
- Kurwa, stop - Iskra wyplątała się z uścisku Geo i strzepnęła niewidoczny pyłek z płaszcza - Po kolei.
Więc opowiedziały. Po kolei.
- Lamia. To się fachowo nazywa lamia i jest paskudne - Iskra już nie raz miałą z tym do czynienia. Jednak, jeśli lamia była stworem wytrawnym w boju... Biała magia na której się skupiła w większości skupiała się na wzmacnianiu umysłu, sił i łamaniu barier. Marna broń przeciw lamii, ale... Ale miała jeszcze zbiornik mocy Gona. Moc pochodząca z klątwy. Jeśli splotłaby odpowiedni czar, to powinna dać jej radę. Jeśli nie...
- To będzie kosztowało was przysługę - mruknęła, przyjmując Darmarowy system działania, jakoby na świecie nie było nic za darmo i ruszyła z alchemiczkami w góry.
Lethias zaczął słowami. Choć były ostre i stanowcze to jednak nie było to coś, co natychmiast przerwałoby badanie, bo Starszy ewidentnie miał drugiego Starszego w nosie. A Wilk ostrzegał. Słowo władcy było tu świętością, przynajmniej za czasów jego dziada i ojca. Nie będzie mu jakiś Radny olewał rozkazów.
Poza tym, bolała go dłoń, którą podsunął Szept. Z zaciśniętymi mocno zębami, nadepnął na stopę Radnemu i przytrzymał ją, kiedy drugą nogą z całej siły kopnął go w piszczel, jednocześnie wsadzając w to tyle magii ile się dało. A magia Wilka potrafiłą wyrządzić szkody, jeśli źle ją ukierował.
Kość pękła, a elf upadł z wrzaskiem na ziemię. Raa'sheal pochylił się nad nim na tyle, ile pozwalała mu wciąz trzymająca go za rękę Szept.
- Ostrzegałem - syknął.
Biedna Sha, którą wszyscy (ci normalni) zostawili nie wiedziała co począć. Devril zniknął bez śladu i przypisałaby to temu, że poszedł śladem Charlotte, ale... Wspomniałby o tym. I przede wszystkim najpierw zebrał jakieś informacje. Nie poszedł by tak na sucho, na żywioł.
Szczęściem, kawałek czasu później zjawiły się one. Geo, Zanfra i... ktoś jeszcze. Iskra.
- Devril zniknął - poinformowała je na wstępie, na co Iskra cmoknęła z irytacją.
- Nie wiem za dużo o lamiach, ale zobaczę co można zrobić - bezceremonialnie je wyminęła i zbliżyła się do obozowiska, oglądając sobie każdego z osobna jak obiekt badań, nie zważając na sprzeciwy czy protesty.
Powoli chwycił Radnego za poły szaty i uniósł go lekko nad ziemię. Wbił dwukolorowe spojrzenie w jego twarz i znów coś wysyczał, tym razem przeznaczone tylko dla uszu tegoż Radnego. Dopiero potem puścił go i podniósł się i krzyknął by przyszedł jakiś uzdrowiciel.
- Szept... nie sądziłem, że to się tak skończy - wyznał cicho, zbliżając się do magiczki, upewniając się, że nie wyrządzili jej większej krzywdy.
- Nie chciałem... - przygarnął ją do siebie, oferując dyskretne oparcie póki znajdowała się w jego ramionach.
- Ależ doskonale zdaję sobie z tego sprawę - mruknęła, nie odwracając się do Eredina, ale słysząc ruch. Czując zmianę w powietrzu. Chwyciła Doriana za szczękę i odwróciła go najpierw w lewo, potem w prawo. Struktura skóry była nieco mniej giętka niż powinna, nabrała niezdrowego kolorytu, a sam badany cały czas się wyrywał. Iskra pstryknęła mu palcami przed oczyma, ale powstrzymała się przed użyciem magii. Już kiedyś spotkała lamię. Co prawda wtedy nie była zmuszona do starcia, ale wiedziała jak wygląda człowiek, czy elf pod jej wpływem. Mruknęła coś sama do siebie i odeszła, nim doszło do rękoczynów, zrównując się z alchemiczkami stojącymi w bezpiecznej odległości.
- Jestem praktycznie pewna, że to lamia... - chyba, że był to jeszcze inny stwór o jakim nie wiedziała. To byłaby przykra niespodzianka - Wiem tyle, że lamia to stwór magiczny. A magią magii zwalczyć się nie da. Nie do końca. Trzeba by było zużyć masę pokładów sił i many by choćby ją drasnąć.
- Ale jest takie powiedzenie, że kto mieczem wojuje... - Geo nie była przekonana.
- Od miecza ginie, wiem, ale to nie miecze tylko magia - skomentowała kwaśno furiatka i przysiadła na kamieniu. Na ramieniu elfki pojawił się wróbel o czerwonych piórach, lotkach wpadających w odcienie złota. Przypominał nieco mały ognik. A jak ognik...
- Kalcifer, co wiesz o lamiach? - nie ma to jak pytać demona o magiczne stwory.
Wskazał Heianie jęczącego Starszego i pogłaskał Szept po głowie starając się nieco ją uspokoić.
- Więc chodźmy - ale Szept nie poszła, nawet nie miała okazji spróbować, bo została uniesiona na rękach przez jego wysokość, który miał ochotę Radnemu jeszcze coś połamać. A najlepiej to napuścić na niego Cienia.
Kalcifer zaćwierkał bezrozumnie mogłoby się wydawać, a potem spłonął i już w formie ogienka, trawiącego jakąs suchą gałązkę, przyjrzał się temu co się wyprawia w obozie.
- Lamia - odezwał się po chwili, zerkając na Iskrę i jej towarzyszki - potwora magiczka, z magii się wywodząca. Nic jej nie zrobisz, bo jest na czary prawie całkowicie odporna.
- Mówiłam - burknęła Iskra krzyżując ręce na piersi.
- Ale da się ją pokonać. Jakbyś chwilę pomyślała to byś do tego doszła - skarcił ją demon i wepchał sobie do otworu gębowego kawałek gałązki.
- Ale nie mam czasu, potrzebuję odpowiedzi i pomocy. Tu i teraz... Prosze cię...
- Krzywdę można jej zrobić, a nawet zabić za pomocą broni. Ostrze i sporo szczęścia to wszystko co może wam pomóc.
Iskra podniosłą spojrzenie na obóz. Jeśli tak to mają załatwić...
- Trzeba będzie odciągnąc ich od niej. Inaczej nie ma szans, rozszarpią nas.
- Wiem, że możesz, ale nie chcę ryzykować. Badanie umysłu, zwłaszcza takie, może pozostawić jakieś skutki uboczne. Więc nici z chodzenia... - wyminął parę elfów i wślizgnął się do pomieszczenia w niewielkim domku które uprzednio zajmowali i posadził Szept na łóżku, a sam przysiadł obok.
- Przynajmniej się odczepią - spróbował ją pocieszyć.
Diarmud, gdyby ktoś go o to spytał, gdyby ten ktoś także powiedział co myśli na głos, mógłby spokojnie odpowiedzieć. Długo praktykował magię, być może minione lata wpłynęły na niego osąd, ale starał się myśleć trzeźwym okiem, okiem użytkownika many, chociaż nie lubił tego ludzkiego określenia. Nie rozumiał tylko jednego: pewnej obawy przed używaniem zaklęć. Jeśli słuchałby ich teraz ktoś potężniejszy, kto chce im zaszkodzić to... Nawet iluzja nie byłaby dla niego przeszkodą, więc skoro ten zły już słuchał, to musiał też widzieć kogo głosy niosą się nad wodą. Po co więc tajemnica? Po co marnotrawienie many? Ze względu na słabszych, bo jeśli podglądały ich oczy pomniejszych sług, szpiegów to magiczna mgła ochroni ich dostatecznie dobrze - przed wzrokiem i uchem.
Diarmud może miał dziwną i pokrętną logikę, ale wiedział co robi, zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw i ryzyka, jednak uważał też, że nie należy przesadzać. Według niego magia uczyła też elastyczności, szybkiego reagowania, dostosowywania się i zrozumienia, kiedy jakieś działanie nie miało sensu.
A to, że sama mgła mogła być podejrzana, bo pachniała magią? To był elfi port, elfy parały się magią, co prawda nie szastały nią na prawo i lewo, ale zawsze można powiedzieć, że to jakiś uczeń ćwiczy, albo jakiś mag-naukowiec prowadzi swoje eksperymenty. Dużo bardziej by Diarmuda zdziwiła mgła na pustyni, albo w mieście, gdzie magów nie powinno być, czy tam, gdzie same opary nie powinny występować.
- Póki co Heiana. Szept została w stolicy.
- Tak, tak - magiczka musiała wybaczyć elfowi, dla niego była królową i koniec i nawet iluzja tego nie zmieni. I proszę, oto Diar wyglądał, jakby go ktoś uderzył otwartą dłonią w twarz; tamea wyciąga rękę jak człowiek? W pierwszej chwili spojrzał na najemnika, jego winiąc za to, ale potem zrozumiał, że nie tylko on może uczyć ludzkich zwyczajów królową. Szybko się zreflektował, ściskając wyciągniętą dłoń, starając się nie myśleć, że to niegodne tej, która prowadzi ich lud. W ogóle Diar mało i kiepsko orientował się w sprawach ludzi.
- No i patrz, zaskoczyłaś go. Na mnie w takich chwilach zawsze patrzy z politowaniem - Dar westchnął.
- Bo zaskakiwanie tym, że latasz bez portek, jest raczej dziecinne - elf chrząkając, wyciągnął z podróżnej torby dwa szale; sam jeden miał zawiązany pod szyją, chcąc ochronić twarz przed zimnem i podmuchami wiatru. Dwa kolejne wręczył najemnikowi i magiczce.
- To skoro się przywitaliśmy, te sprawy, może ruszymy w drogę?
Zahukały sowy. W samą porę potwierdzając słowa magiczki.
- One też marudzą. Chcą się jeszcze zatrzymać na małej wysepce, żeby odpocząć - Brzeszczot raz dwa się owinął, po same oczy i uszy, bo dobrze wiedział, jak to jest latać z sowami, podciągnął portki, sprawdził czy na miejscu jest sztylet, zaciągnął rzemień na warkoczu i cmoknął, patrząc na elfy - No, na co czekacie?
[Tak jak się umówiłyśmy odzywam się z pomysłem. :)
Przez pewien czas, (tak mi wynikło z jednego z wątków), Isleen miała wartościowe dokumenty. Ktoś mógł chcieć je ukraść, ponieważ miały coś oskarżającego jego osobę itp.
Dowódca z siatki szpiegowskiej, która dała Isleen te papiery mogła by wynająć któregoś z Cieni (tutaj Luciena) jako kogoś kto zajmowałby się ochroną Is i dokumentów. Co ty na to?]
[Szajka szpiegowska jest keronijska, ale zbiera informacje o wszystkich krajach. Wysyłają też agentów do państw innych niż Keronia. :)
I myślę, że wątek będzie ciekawy właśnie dzięki tym relacjom. :]
[Siatka będzie podlegała Szafirze i nie ma nic wspólnego z Ruchem Oporu. ]
- Kalcifer, znajdź Devrila - demon zniknął w obłoczku ciemnej mgiełki by wypełnić polecenie swojej kontrahentki.
- A my... Jakoś musimy ułożyć plan rozdzielenia ich. Lamia nie podda się ot tak, trzeba będzie podejść ją postępem. I najlepiej jakby zaatakować z dwóch stron równocześnie - układanie planu szło w najlepsze.
Przeczesał uspokajającym gestem kasztanowe włosy i się uśmiechnął lekko.
- Żadnych więcej gmerań w umyśle - powtórzył, nieco przekręcając słowa i wzdychając, nadal głaszcząc Szept po głowie - Może odpocznij? Drżysz, a to nie jest dobry znak.
Lamia została unicestwiona.
Kosztowało je to sporo wysiłku i zachodu, takich bliźniaków Iskra musiała potruć magią kiedy Sarina obróciła ich przeciwko nim, Kapitan został trafiony solidnie w głowę i stracił przytomność. Eredina odciągnęła siłą Geo, przypłacając to własną krwią, a z Desmondem rozprawiła się Sha. Zanfra i Iskra miały do czynienia z lamią. Zaszczuta z dwóch stron, zaatakowana. Po długiej walce zaś unicestwiona.
- Kalcifer powinien niedługo przywlec tu Devrila, nie jest z nim dobrze... zresztą z nimi też nie - rozejrzała się po pobojowisku i trąciła butem Kapitana. Żadnej reakcji.
- Co się... - Desmond, jeden z nielicznych przytomnych zachwiał się i spostrzegł, że ma spętane ręce i nogi - co do...
- O, przechodzi mu - zauważyła Sha i skierowała się w stronę partnera żeby mu powiedzieć co tu w ogóle zaszło.
Iskra spojrzała na swoje pokryte lepką krwią dłonie. Jednak nauki Marcusa i Luciena na coś się zdały, nie była kompletnym beztalenciem jeśli idzie o sztylet.
- Zostanę z wami póki nie będzie wiadomo, że wszyscy przeżyją - zaznaczyła jeszcze, nim zabrała się za odtruwanie ciał bliźniaków.
- Mogę sam się tym zająć przez parę godzin, naprawde nic mi nie będzie - przez myśl przeszło mu wspomnienie Mer i tego, co wtedy widział. On wiedział co planuje Darkai. Wiedział w co mogą włądować się Devril i Charlotte, choć nie było to wcale takie pewne.
- Darkaia tu nie ma, Porthios nie żyje, a Cienie wyniosą się jak znajdzie się Mer. Nie jest tak źle, więc wcale nie musisz się od razu zrywać - zaczesał magiczce włosy z czoła do tyłu i znów się uśmiechnął - Poleż jeszcze trochę. A zalecenia medyka lepiej realizować.
Iskra poczuła się nieco urażona stwierdzeniem Strażnika. W końcu, mogła mu pomóc. Mogła... A zarazem nie musiała. Więc wzruszyła tylko ramionami, okręciła czarny lok wokół palca i doszła do jedynego, słusznego wniosku. Zrobiła swoje.
- Wszyscy powinni przeżyć. Za wyjątkiem Wintersa, za niego nie ręczę, bo lamia zdążyła się nim posilić - nim ktokolwiek zdołał coś jeszcze dodać, zniknęła w niewielkim obłoczku dymu.
- Zboczyliście pod jej wpływem z kursu - Geo wskazała dłonią za siebie - Charlotte poszła sama, uparła się, że znajdzie Mer. Ale... Nie wraca. A my nie wiemy czy prócz elfiej córki nie znalazła czegoś jeszcze. W ogóle zachowywaliście się jak barany.
- To nie nasza wina - mruknął Desmond, podnosząc się z pomocą Shy - to jej magia.
- Mniejsza - Geo machnęła ręką - jak chcesz szybko przetransportować go do Atax? Może jakiś gołąb pocztowy do włądcy, czy coś...
- Trzepnąć? Ciebie? Prędzej by mi ręka sama z siebie odpadła. A to nic takiego, zagoi się - to było nic, przeżywał o wiele gorsze katusze. Obawiał się też, że gdyby Szept zdzierała z niego skórę to nadal nie czułby jakiegoś specjalnego bólu.
- Ale prawda jest taka, że zwykle się tym zajmuję sam - smutny ton głosu mół świadczyć o tym, że wcale to włądcy nie cieszy - ciebie tu zwykle nie ma. Nie, żebym miał coś przeciwko... - urwał, skupiając uwagę na niezwykle mało ważnym elemencie framugi okna. Widział coś, co nie dane było dotrzec zwykłym magom, czy elfom.
- A nie widać czegoś na tej nieszczęsnej mapie? - Sha zerknęła przez ramię Strażnikowi, ale mapa była biała. Nikt chyba prócz Devrila nie znał tutaj słowa, które aktywowało magię skrawka papieru.
- Pójdziemy jej śladem - mruknął Desmond, bardzo niepocieszony rozwojem sytuacji - alchemik alchemika wyczuje więc nie trzeba nam mapy. Eredin zajmie się sprawą Merileth, Devrila odeślą do Atax, do Wilka. Zadania podzielone, więc do roboty.
Rzeczywiście, słowa dotarły do niego, choć ich nie pojął, skupiony aż nadto na rozszyfrowaniu obrazów wizji. Nie były to widoki, które pokrzepiały jego serce, wręcz przeciwnie. Kiedy w końcu oderwał wzrok od ramy okna i na nią spojrzał, nie było już tego spokoju jakim emanował jeszcze chwilę temu.
- Alchemików i Devrila dorwała lamia - mruknął, podnosząc sie i przechadzając nerwowo po pokoju - unicestwili ją do spółki z furiatką, Devril potrzebuje pomocy. Lamia się nim chyba pożywiła, albo co... A Darkai dopadnie alchemików, bo ci się porozdzielają. Musze dorwać tego szmaciarza - innymi słowy, ta rozmowa musiała poczekać.
- Wilki... - zaczął Dorian, ledwie wybuczony, czując mdłości i zawroty głowy, jakby ktoś go potruł. jeszcze nie poznał prawdy.
- Mhm, ruszaj dupę, nie będziesz leżał cały dzień.
- Ale co się...
- Opowiemy ci w drodze - Geo podciągnęła w górę Doriana i otrzepała mu przykurzoną szatę.
- Skoro te... wilki odpowiedziały na twoje wezwanie - Zanfra obrzuciła Eredina zainteresowanym spojrzeniem - to Winters szybko otrzyma pomoc. My idziemy szukać Vetinari.
A już miał nadzieję, że uparta magiczka zostanie i choć raz go posłucha. Przeliczył się. Jakże sromotnie się przeliczył, bo nie dość, że postanowiła jechać z nim to najwyraźniej uznała to za fakt dokonany.
- Niech będzie - w końcu, przekonaj Szept. Niewykonalne, zwłaszcza kiedy wtajemniczy się ją w to co się dzieje.
W sumie, to sam mógł się stać jednym z takich wilków, równie nieprzystępnym, wielkim i włochatym, ale... Chyba bardziej był potrzebny w swej elfiej formie. Jako wilk nie rozgryzł jeszcze tajemnicy mówienia, a w dodatku ostatnio miał ochotę ganiać za własnym ogonem, co było wystarczającym znakiem, że zaczyna mu się w głowie przewracać od tych przemian, a ciało nie pamięta już dobrze ani jednego, ani drugiego kształtu.
- Alchemicy szukają Charlotte, nie wiem czemu się odłączyła tak nagle. I głupio. Wiem, że kierują się mniej więcej na północ, widziałem parę charakterystycznych znaków. Eredin chyba kombinował jak Devrila ściągnąć do Atax - była też część, o której nie wspomniał. Szept raczej nie cieszyłaby całkiem spora szansa na spotkanie w górach furiatki, toteż milczał, choć go to niepokoiło.
Kruk. Diarmud nie spodziewał się kruka, ale przecież forma i kształt chowańca była indywidualna dla każdego maga. Zreflektował się w myślach, że nie powinien się dziwić. Kruk kojarzył się elfowi różnorodnie; miał w głowie jego obraz, jako ptaka, który łączony jest ze śmiercią i wojną, wszak podążały za wojskiem i żywiły się ciałami poległych. Niektóre ludy uważały ptaki za duchy brutalnie zamordowanych. Inni, jak przypomniał sobie elf, utożsamiali je z pośrednikami pomiędzy życiem i śmiercią. Dla pierwszych ludów, które spotkały elfy zaraz po przybyciu na te ziemie, kruki były ptakami, które pomagały duszyczkom przedostać się z Wyraju na ziemię, by mogły wstąpić do kobiecych łon, dając początek brzemienności.
- Bo cię zostawimy! - to krzyknął Dar, który starał się ignorować wrednego kruka, co mógł spokojnie za nimi lecieć, a nie mościć się jak kot na jego kolanach.
- Pragnę ci przypomnieć, mości hyvanie - ocho, będzie pouczająca gadka - ...że sowy sprzyjają rodowi, a nie tylko jego przedstawicielowi - Diarmud poprawił szal, związał ciaśniej rzemień trzymający włosy w zgrabnym koku i w kilku skokach znalazł się na sowie, ciesząc się swobodą ruchów. - Deloi moi! - krzyknął w języku elfów, prosząc turdusa by wzbił się w powietrze i leciał daleko.
Mniejsza sowa rozłożyła skrzydła i po chwili już łapała cieplejsze prądy, aby wznieść się ponad mgłę.
Brzeszczot poklepał swoją sówkę, starą przyjaciółkę i mruknął jej do ucha te same słowa - Deloi moi!
Mgła została za nimi, wody zatoki szemrały pod nimi, a wiatr owiewał twarz. Słońce przegnało ostatecznie noc, królując nad światem. Diarmud pozwolił rozwiać się mgle, powoli, jak zwykłemu oparowi, uwalniając statki i port z jej mlecznego uścisku. Dał wyprzedzić się półelfowi, kątem oka zerkając na chowańca magiczki. Jego, kiedy dopiero przybyli do dzisiejszej Keronii, przybrał formę niewielkiego lelka, brata był wróblem. Niestety kiedy choroba pokonała Roana, a jego dusza odleciała, wraz z nim zniknął wróbel; jakiś czas później lelek podzielił jego los. I tak Diarmud pozostał sam, bez brata i chowańca. Pytany o to Griosal wierzył, że to przez bliźniactwo; Roan i Diarmud zawsze mówili, że mają jedną duszę w dwóch ciałach, a po śmierci tego pierwszego, Diar powtarzał, że połowa jego duszy umarła wraz z bratem. Być może dosięgło to i jego lelka.
- Diar! - wołanie najemnika wyrwało go z rozmyślań; sowy znały drogę, kierunek, jednak nic nie zwalniało elfa z udziału w locie. - Wiesz, gdzie podziewa się Griosal-elda? - drugi mag rodu Crevan byłby naprawdę mile widziany wśród nich, jednak Dar podejrzewał, że jego akurat nie spotkają tak łatwo, jak Diarmuda w Smutku Pogrążonego.
- W Górach Mgieł. Jego sowa przyniosła tylko tyle informacji.
Szept mogła usłyszeć rozczarowanie w westchnięciu najemnika.
[Jeśli chodzi o zaczęcie to chyba "nie aż tak bardzo"... Mogłabyś to zrobić, czy nie masz pomysłu? Bo w razie czego mogę coś sklecić.]
[Jak dla mnie nie ma problemu. :]
- Mer jest... nie wiem, to coś wygląda jak jaskinia, ale nie jestem pewien do końca czy to jest jaskinia. Jest dużo zakłóceń, jakby wokół było skupisko jakiejś magii - już sprawdzał czy może podejrzeć gdzie jest jego córka. Raz kryształ pokazał rozmazany obraz, którego za nic nie dało się rozszyfrować, potem widział to. Ani jedno ani drugie nie uspokoiło jego myśli.
- Jeśli znajdziemy Charlotte to pewnie znajdziemy też resztę. Jeśli Devrila niosą wilki... nie sądzę żeby twój brat wrócił z pustymi rękami. Znajdźmy kogokolwiek a znajdziemy wszystkich - powtórzył i wgramolił się na grzbiet drugiego wilczarza, choć nadal nękały go wąpliwości czy powinien na nim siadać.
- Bo się oddzieliła, nie wiem czemu, nie byłaby przecież taka głupia - choć czasami w to wątpił, szczególnie jeśli w rozgrywkę wchodził Winters. Tak, wtedy określić by ją mógł jako wyjątkowo nierozważną młódkę.
*
Dotarcie do gór zajęło im mniej czasy niżby się spodziewał. Wilki szybko podjęły trop, najwidoczniej alchemicy zostawiali znaki drogowe dla ich nosów, bo bestie były pewne podjętego śladu. W niedługim czasie dogonili alchemików, całą ósemkę, która na widok wielkich bestii zareagowała dosyć ostro. Nie mieli wzroku elfów, więc z daleka wyglądało to tak, jakby wilki gór, wielkie bestie, czy cokolwiek to było, zamierzało zrobić sobie z nich kolację. Rozproszyli się w miarę, byli nawet gotowi do ataku lub obrony, kiedy w porę Desmond spostrzegł kto wili dosiada.
- To Wilk!
- No przecież widać! - Dorrien jeszcze nie połączył faktów, za co dostał w głowę od Geo stojącej już za nim.
- To elfi władca, kretynie. Myśl czasami.
Wilk zeskoczył z grzbietu wilczarza i wylądował miękko na ziemi. Przeliczył szybko alchemików i stwierdził, że spełniły się jego obawy. Charlotte nagle się tu magicznie nie pojawiła.
- Co się stało?
- Lamia. Wszystkich objęła czarem, a Vetinari, którą rozdrażnił Winters poszła szukać waszej córki. Chyba. Bo z nią to jedynym pewnym jest fakt, że prędzej niż cel znajdzie kłopoty - nie całkiem na temat była to odpowiedź, wygłoszona przez Dorriena masującego tył głowy.
- Wywęszyliśmy elfy Darkaia - Desmond wskazał niedaleki wąwóz, jeden z wielu w górach - stacjonują tam już dłuższy czas sądząc po śmieciach i rozleniwieniu wojowników. Darkaia nie widziałem, ale oni czegoś szukają.
- Pokaż mi to miejsce. Długo tu jesteście? - przeszedł od razu do rzeczy. Pamięć analizowała widok z kryształu. Zakłócenia magii, źródło... być może to tam wywiało Darkaia. Jeśli zaś brac na poważnie to, co pokazywała wizja, to zostanie powstrzymany. Przynajmniej tymczasowo i to przez osobę, której by się tam nie spodziewał. Furiatka potrafiła zaskakiwać.
- Na moje, to siedzą tam odkąd sprawa z przejęciem Atax wymknęła się spod kontroli. Odkąd Darkai zbiegł, chowa się tu. Ale nie jestem Strażnikiem, więc mogę się mylić - Kapitan pochylił się, schował za ścianą z głazów i skinął dłonią na Wilka, by podszedł co ten uczynił szybko. Razem wyjrzeli ostrożnie zza skałki.
Doliczył się dwudziestu zwykłych elfów, może paru magów, ale pozbawionych doszczętnie magii. Po chwili wrócili do reszty.
- Czekają i szukają. Mer musi gdzies tu być. Szkoda tylko, że wizja niewiele mówi na ten temat... - chociaż... teraz wpadł na ten pomysł. Jeśli Iskra stanie w obronie Mer, wywiąże się walka. Wyładowania magii na takim stopniu czuć nawet jesli magowie ukrywają swój potencjał.
- Szept, skup się na wychwyceniu choćby najmniejszych zmian w magii w otoczeniu... zaklęcia ofensywne, defensywne, wszystko. Chyba mam pomysł...
Powiedzieć jej? Nerwowo zerknął na Szept, potem na wąwóz i góry. Tak byłoby chyba prościej.
- Mer trudno zobaczyć, bo otaczają ją silne zakłócenia. Jakby źródło czystej magii, coś w ten deseń. Darkai jest słaby, pewnie wyczuł to źródło, a prócz tego w wizji były zakłócenia powodowane odłamkami rozbitych zaklęć... więc z kimś się bił. Podejrzewam, że znalazł Mer, ale nie tylko on jej szukał. Tam była też Iskra, a nie wierze w to, że chciałaby jej zrobić krzywdę. Zatrzyma go - chciał w to wierzyć, bo prócz tego, że było to jego pobożne życzenie by tak ułożyły się wydarzenia, nie miał na to żadnych potwierdzeń - Dlatego sądze, że trzeba się skupić na wyładowaniach. Darkai nie podda się łatwo, a Zhao nie odpuści, przecież ją znasz. Ale możesz spróbować tak jak szukałaś jej w Larvenie.
Prychnął, zirytowany. On, w przeciwieństwie do Szept nadal głupio wierzył, że Iskra nie zdurniała do reszty i nie będzie próbowała do Bractwa wrócić.
Nie pozwoliłby magiczce rzucać się na Darkaia, bo... Była mu bliższą osobą niż Iskra. Była jego oczkiem w głowie, ukochaną, a Iskra była tylko furiatką, może więc dlatego nie drżał na myśl, że czarnowłosą elfkę może spotkać coś złego. Od tego miała przecież głupiego Cienia.
- Jak chcesz - rzucił jeszcze, ruszając w kierunku którym ciągnęło go przeczucie. Sam może spróbować wyczuć magię. Poszuka Mer sam, skoro ona tak unosiła się dumą. Przecież on chciał jak najlepiej...
- Sam ją znajdę - postawił kołnierz płaszcza i zniknął między skałami zostawiając Szept z alchemikami. Oczywiście, że da sobie sam radę. No przecież. Parę siniaków czy jakiś tam Darkai go nie powstrzymają.
Nadal mamrotał pod nosem przeróżne rzeczy, kiedy to poczuł. Silne, jednorazowe wyładowanie jak przy dłużej plecionym zaklęciu, była też odpowiedź tarczy defensywnej, były kolejne wyładowania, aż zaległa cisza, która mocno go zaniepokoiła.
Nie chodziło o stan Iskry, ale o to, że jeśli furiatka poległa, to Darkai może dopaść Mer. Może zrobić krzywdę jego córce. Przyśpieszył kroku, a chwilę potem już biegł, nie zważając na luźne kamienie i obsuwiska. Wpadł do niewielkiego wąwozu z którego wyjście było tylko jedno. Naprzeciw niego zaś jaskinia, którą natychmiast rozpoznał. To tam kryła się Mer, a przynajmniej kryła, bo dziewczynka teraz chowała się za sporą skałą do pary z wielkim wilkiem. Niedaleko walczyli dwaj magowie.
Iskra osłaniała elfią dziewczynkę sobą, parowała zaklęcia i widać było, że stara się grać bardziej defensywnie niż ofensywnie, stąd nagła cisza w echach magicznych. Darkai ciskał czym popadnie, podnosił magią głazy i skały, które w obrębie działania magii Iskry po prostu stawały w miejscu, jakby zawieszone. Przyglądał się temu chwilę, nim pochylił się i spróbował przekraść do córki. To spostrzegł mroczny elf i jakby na nowo wezbrały w nim siły, całą magią cisnął w elfiego władcę, wkładając tam cała nienawiść, zło i poczucie niesprawiedliwości. Skoncentrowało się to jako wielka kula dziwnej, rozrywającej cząstki energii. Sunęła ku niemu, ryjąc skaliste podłoże, a on czuł, że zaraz spotka się ze śmiercią.
Odruchowo cofnął się pod skałę, słyszał krzyk Mer, ale kiedy już w myśli żegnał ten świat, wszystko zamarło. Nawet powietrze wydawało się stanąć, zastygnąć w miejscu. Kula także zawisła, parę kamieni toczących się po urwisku zamarło w powietrzu. Przyjrzał się zdezorientowany Darkaiowi, którego mina mówiła tyle co jego własna, spojrzał na Iskrę i znalazł swoją odpowiedź.
Ktokolwiek ją tego nauczył, zdawała się kontrolować mały odcinek czasu, który dotyczył tego obszaru, zaklęć w szczególności. Dostrzegł zmarszczkę przecinającą jej czoło, widział dziwnie błyszczące oczy i usta mamroczące wciąż zaklęcie. To chyba nie był koniec.
Korzystając z tego, że chwilowo nic go nie trafiło, dopadł do córki łapiąc ją w ramiona i tuląc. O dziwo, oni i wilk nie weszli w zatrzymanie czasu. Chyba nadal było to poza zasięgiem magii Iskry.
- Tato... - usłyszał cienki, wystraszony głosik i tyle mu było trzeba. Podniósł się i czym prędzej ruszył ku wyjściu z wąwozu, czując wściekłość i niemoc mrocznego elfa. Wyczuwał napięcie w powietrzu.
II
W końcu to usłyszał. Kroki. Szybkie. Bieg. Darkai biegł i najwyraźniej zamierzał władować mu sztylet w plecy. Błyskawicznie odstawił Mer i sparował nadchodzące uderzenie, odepchnął go, a ten w szale mordu próbował rzucić się na Mer. Wilk kopnął go w nogę wytrącając tym z równowagi, padli na ziemię w śmiertelnym uścisku teraz usiłując się udusić. Iskra, choć chciała, nie mogła nic zrobić. Zatrzymanie czasu unieruchamiało ją praktycznie całkiem, musiała czekać na rozwój wydarzeń...
Darkai znalazł się na górze, wpił mu palce w gardło usiłując to zakończyć, ale on się nie zamierzał poddawać. Miał dla kogo żyć. I po co. Chwycił kamień zalegający obok niego i przyłozył mrocznemu w bok czaszki az go odrzuciło. Byli niedaleko miejsca gdzie miała lecieć magiczka kula, a bystre spojrzenie Wilka dostrzegło niewielkie zsunięcia czasu. Skumulowana, wroga magia znów zaczynała się ruszac, przesuwać milimetr po milimetrze, więc Iskra traciła już nad tym kontrolę. Spojrzał na nią, po raz chyba pierwszy od swojego wejścia i dostrzegł coś w spojrzeniu. Desperację. Nie utrzyma tego dłużej, a tak wielka magia może spustoszyć całą okolicę.
- Mer! uciekaj stąd! - już raz słyszała takie polecenie, wtedy w wąwozie. Posłuchała go w tamtym czasie, posłuchała i teraz uciekając ile sił w krótkich nóżkach, z płaczem i wilkiem przy boku.
Elfi władca dopadł oszołomionego Darkaia, porwał go za poły koszuli w górę i rzucił w miejsce gdzie zmierzała jego własna magia.
- Będę cię prześladował nawet jako duch - usłyszał jeszcze zachrypięty głos swojego dotychczasowego arcywroga.
- To dobrze, nie będe się nudził - burknął kiwając dłonią w stronę furiatki.
Czas został puszczony dawnym biegiem, a wąwóz i część drogi do niego zalała fala cienia i duszącej magii.
Iskra nie miała sił by choćby spróbować podnieść jakąkolwiek tarczę. Zaklęcie wstrzymania czasu zeżarło pokłady many zarówno jej jak i te, które miała do dyspozycji w ramach klątwy. Przez następne długie dni będzie kompletnie bezbronna, jak teraz...
Widząc zbliżający się wybuch pomyślała o rodzinie, której juz prawie nie miała. Cień wrócił do Bractwa, Robin i Natan także tam należeli, a tak długo ich nie widziała... Czy oni w ogóle ja pamiętają? Zresztą, czy to ważne w obliczu takiej potęgi przeciw bezbronnemu ciału?
Pierwsze co poczuła to to, jak w pewnych miejscach przepala jej się płaszcz, jak magia parzy skórę. Potem nie było już nic, błoga nieświadomość jaka towarzyszy utracie przytomności.
Z Wilkiem było lepiej. Nie dość, że znajdował się dalej, to był jeszcze medykiem, więc jego ciało korzystało ze zbawiennych automatycznych zaklęć zaleczających rany póki nie wyczerpie się mana. A że był wypoczęty, to niewiele mu się stało podczas wybuchu. Z tym, że się poobijał i zarobił głową w głaz też opuszczając na chwilę świat ludzi świadomych.
Alchemicy odnaleźli Charlotte, którą trzeba było odesłać z Desmondem do stolicy, a teraz, widząc i czując, że coś się stało, skierowali się głębiej w wąwóz. Nie wyglądało to zachęcająco, kamienie były osmolone, śmierdziało spalenizną.
Wilk ocknął się po dłuższej chwili, potoczył nieprzytomnym spojrzeniem wokół siebie. Wszystko było rozmazane. gdzie on był...
Wtedy mu się przypomniało. Wybuch. Szept. Gdzie była Szept? Poderwał się, upadł z powrotem, więc podniósł się nieco wolniej. Wtedy dostrzegł Eredina, tym razem niedaleko Iskry, która nie dawała żadnych znaków życia.
- Szept... - tylko tyle zdołał wychrypieć, nim zaczął się na dobre rozglądać na magiczką.
- Dobrze się czuję! - warknął, usiłując odepchnąć Eredina na bok, ale nie wiele to dało. Nie dałby rady nawet krzesłą przesunąc, a co dopiero dorosłego elfa. W końcu jednak udało mu się go jakoś wyminąć, jak uparty osioł dopadł do sterty pomniejszych kamyczków i zaczął je nerwowo odgarniać.
- Pomóż mi! Ona tam jest! - tego był pewien. Co jak co, ale miał nosa do takich spraw.
Geo, bo to z nią pojechała Merileth, wpadła do namiotu uzdrowicieli zdyszana, wciskając dziewczynkę na ręce Lethiasowi i dopadając do Heiany.
- Tam, w górach w wąwozie... Darkai, Wilk... Była walka i wybuch jakiś, magia, prawie ich popaliło żywcem, nie znam sie... - z tego całego bałaganu dało się wysnuć tylko tyle, że ktoś walczył.
- Dało się wyczuć, jakieś obsunięcia w magii... - mruknął Viori, mocno zaniepokojony, podchodząc.
- To była Iskra, ona tam też... Potrzebni będą naprawdę dobrzy uzdrowiciele...
- Mówiłem, mówiłem, że tu jest! - nie zauważył nawet Darmara, zbyt zajęty wyrywaniem się Strażnikowi i pełzaniem do magiczki. Doszło do tego, że znalazł się obok, odgarnął kasztanowe kosmyki na bok i sam padł. Nie miał nawet siły by próbować ją docucić.
Wśród elfów, któe ruszyły na wyścig z czasem był też Królik, który uznał, że może być pomocny. Widział jak Lucien się ładuje na konia i puszcza się w ślad za wilkami. Po pierwsze, ktoś powinien go pilnować. Po drugie, znając go, będzie żądał od elfów pomocy dla Iskry, której zapewne nie udzielą. Wygnaniec w końcu. By obyło się bez morderstw, zjawi się on, poskładają Iskrę i tyle.
Ale nawet on nie podejrzewał, nie spodziewał się, że widok pobojowiska i rannych po prostu odbierze mu zdolność mowy.
- Zostaw Lucien - w tej chwili pojawił się drugi Cień. Dwa do dwóch. W dodatku medyk, którego tak usilnie szukał Czarny Cień. Złapał towarzysza za kołnierz płaszcza i odciągnął w kierunku Zhao.
Kiedy już nie groziło im zszarganie reputacji, a Cień przestał sobie grabić, obejrzał elfkę. Ledwo żyła, w zasadzie gdyby nie obca magia podtrzymująca jej procesy w organiźmie to już dawno by stąd odeszła. Nie potrafił jednak zlokalizowac tego źródła. Możliwe, że to klątwa, która nie pozwalała umrzeć nosicielowi, może co innego. Zamiast gdybać, zabrał się za leczenie, przynajmniej za to co dało się zaleczyć teraz, bez sprzętu, maści i opatrunków.
- Noc będzie decydująca - mruknął w końcu, odklejając delikatnie materiał koszuli od poparzonego solidnie przedramienia i wpływając nań magią - jeśli przeżyje noc to z tego wyjdzie - nic więcej nie mógł mu obiecać. Był pozbawiony swoich zabawek, a większość jego najlepszych wynalazków została w Czeluści.
Najgorszy był fakt, że nawet w stolicy uzdrowicieli wciąż zbyło mało. Wszak nie tylko ci z wąwozu potrzebowali pomocy, były elfy ranne w bitwie, byli Charlotte i Devril.
Teraz na dokładkę dowieziono jeszcze trójkę w tragicznym stanie, którzy wymagali najwięcej uwagi.
Królik, który wiedział, że elfy nie pomogą, przywołał do siebie Marcusa. Co prawda ten tyle znał się na uzdrawianiu co on na wędkowaniu, ale zawsze było prościej kiedy ten opatrywał rany, a on mógł już przejśc do następnych. No i służył mu jako darmowy zbiornik z całkiem pokaźną ilością many.
Zapadła noc.
Alchemicy siedzieli w swoim gronie, nijak nie mogąc pomóc i nie chcąc przeszkadzać fachowcom. Od czasu do czasu któryś z nich podnosił się i odchodził do miejsca, gdzie leżała Charlotte by zapytać o jej stan, ale ten był niezmienny odkąd ją tu przywieziono. Wobec tego czekali, jak każdy.
Królik siedział po drugiej stronie posłania i myślał. Nogę wygodnie oparł o wolny taborecik, spojrzenie wlepił w postać elfiej furiatki i zaczął analizować co tak narpawdę zaszło. Połowa sukcesu w leczeniu to dogłębne poznanie przyczyny, zawsze to powtarzał.
Ranek przyniósł im rosę osiadającą na źdźbłach trawy i śmierć paru towarzyszy broni. Wilk nieoczekiwanie próbował umrzeć tuż przed wschodem słońca, ale nie pozwolono mu na to i teraz spał snem sprawiedliwego.
Królik wciąż czuwał, od czasu do czasu sprawdzając najgorzej poparzone miejsce i smarując je na nowo swoimi mieszankami.
Najlepiej z nich wszystkich miał się Wilk. Mimo załamania przed świtem, kiedy to niemal wszyscy drżeli o jego życie, poprawiało mu się. Z godziny na godziny oddech był coraz to stabilniejszy, skóra stopniowo odzyskiwała naturalną, zdrową barwę. Ale wciąż bano się go dobudzić.
Królik w dalszym ciągu czuwał nad furiatką. Parę razy się przeszedł, wynalazł dla Luciena kawałek jakiegoś koca, by ten nie zmarzł doszczętnie i wrócił na swoje miejsce. Jako medyk Bractwa była zaprawiony w długich siedzeniach przy podopiecznych, których osobiście truł w ramach testów, które musiał przejść każdy rekrut. Niektóre przypadki wymagały nawet trzech dni ciągłej kontroli.
Nie mniej jednak, Zhao się wcale nie poprawiało. Owszem, przeżyła noc nie sprawiając mu większych problemów, ale oddech wciąz był płytki i urywany, a oddech i puls dało się wyczuć dopiero po paru sztuczkach, albo elfiej czułości.
Biały nie brał udziału w dyskusji, nie była to jego sprawa. Nie do niego Iskra zwróciła się o pomoc w przedstawieniu sprawy, poza tym nie miał sił by teraz urabiać Nieuchwytnego, choć zwykle mu się udawało przegnać nawet najbardziej niebezpieczne nastroje przywódcy.
Nie miał na to sił. Ani ochoty. Czegokolwiek nie robił, któregokolwiek z leków i zaklęć nie użył, Iskra na nie po prostu nie odpowiadała. Gdyby ją znał, gdyby wiedział w co pakuje się mag podczas szkolenia u kogoś pokroju Hauru może by postąpił inaczej. Sprawdziłby przede wszystkim czynności umysłu. A Iskra, czując zagrożenie ze strony śmierci przeskoczyła ze stanu świadomego w sny. W mroczne, senne mary, które potrafili tworzyć właśnie ci, którzy parali się tak zwaną białą magią, bądź magią snów.
Plany Nieuchwytnego odnośnie otrucia mogły już zostać skreślone, bo oto elfi władca się wybudził. Nadal w połowie otumaniony lekami, nie zdając sobie sprawy z praktycznie niczego więcej niż jak z tego, że Szept nie ma obok. I gdzie jest Szept. Mer. Chciał być z nimi, a nie z jakimiś przebrzydłymi uzdrowicielami i Radnymi, co też wyraził na głos, dosć wyraźnie.
Nawet Królik nie wpadł na to, by szukać kwiatu. Nie, on wolał raz, że sposoby sprawdzone, to dwa, prawdziwe, a nie tkwiące w legendach. Kto wie, czy kwiaty ocalały po tym jak Medreth spłonął. Chociaż jeśli las się odradzał...
- Nie wiem już sam. Rany niby się goją, ale ciało nie odpowiada na moją magię. W sumie na nic nie odpowiada - nie chciał mówić Lucienowi z czym mu się to kojarzy. Na pewno by mu to nie pomogło.
Wilk się wkurzył. Wilk się zirytował. A zdenerwowany władca to nic dobrego.
- Dość! - warknął, mocnym tonem, jakby to kogoś innego znaleźli w wąwozie, a nie jego - Wynocha mi stąd, wszyscy! - powstrzymał tylko Lethiasa i Heianę. Dyszał po tym okropnym wysiłku jakim było podniesienie głosu, ale nie zamierzał polecenia cofać.
- Co z Szept? - mruknął, rozmasowując obolałe ramię i łypiąc na Lethiasa. Chyba interesowało go zeznanie tylko tej dwójki jaką tu zostawił niż kogoś postronnego.
- Żyć będzie - mruknął, nakładając oleistą maź na jedną z ran. Ale co to za życie? Iskra w tej chwili bardzo przypominała mu po prostu warzywo. Funkcje życiowe były, ale nic poza tym, żadnych znaków, ruchów, czy słów. A Lucienowi zapewne nie o takie utrzymanie przy życiu chodziło.
Skończyło się to tak, że ledwie zobaczył jak wymieniają spojrzenia, a już się podniósł i runął na glebę. Ale choćby miał się czołgać, znajdzie ją.
- Idę do Szept - oświadczył buńczucznie, pełznąc na czworaka, nie dbając o nic, a już na pewno nie o swój stan. Musiał ją zobaczyć. Natychmiast.
Królik westchnął. Zerknął na Marcusa, który odsypiał bycie pojemnikiem z darmową maną na jakimś posłaniu nieco dalej, Poszukiwacz już poszedł. I co, miał tak siedzieć bezczynnie? Wyglądało na to, że tak.
- Zostaw mnie kobieto! - darł się Wilk, przykłądny elfi władca i jeszcze się wyrywał. Nie z nim te numery, naobiecują mu, nawrzeszczą, a potem sprzedadzą pierwsze lepsze zaklęcie usypiające i tyle ją zobaczy.
- Najpierw tam dojde! - i nie było mocnych, bo się szarpnął, zaskakująco mocno jak na kogoś kto ledwo zipie, a Heiana została z kawałkiem koszuli w ręce. Elf nie miał jednak za dużo szczęścia, bo siły opuściły go nim zdązył opuścić swój namiot, leżał więc tylko w progu, przewróćił się na plecy i mamrotał coś o tym, że świat wiruje.
Wilk ocknął się znów parę godzin później, kiedy to już był w namiocie magiczki. Zamrugał niemrawo i rozejrzał się w poszukiwaniu Szept. Była tu, całkiem niedaleko. No i Mer. Czyli miał co chciał.
Zwlokł się z łóżka i dopadł do posłania Niry, wciąz zastanawiając się czemu wszystko mu tak wiruje przed oczami. Dotknął jej dłoni, sprawdził ciepłotę ciała, ale żaden z jego medycznych zmysłów nie raczył podsunąć mu stosownego działania. Za to niechcący obudził Mer, czego skutkiem było to, że musiał wrócić na swoje posłanie i jakoś ją utulać do snu. Co najgorsze, sam tez się pospał, tuląc do siebie córkę.
Królik widział spojrzenia elfów. Słyszał też mruczane pod nosami uwagi na temat Cieni, które niezbyt go obeszły, ale czepiali się też obecności Iskry. Wygnaniec. Zdrajczyni. Jak nigdy, miał wrażenie, że jeśli nie rany elfkę wykończą to zrobią to szanowni elficcy uzdrowiciele. Wobec tego postanowił Iskrę przenieść w inne miejsce, gdzieś na skraj, dalej od Cieni, dalej od elfów. To już była jego trzecia noc bez snu i zaczynało mu t przeszkadzać, wobec czego w nowym miejscu pilnował jej Marcus, a Królik po prostu zajął jego posłanie przy ich wcześniejszym miejscu. Oczywiście nikomu nic nie powiedział, toteż nikt nie wiedział co się w sumie z Iskrą stało.
O dziwo, następną w kolejce do budzenia okazała się Charlotte. Rany zagoiły się już na tyle, że nie ryzykowali przerywając jej sen, który także wymuszony był magicznie.
Otworzyła oczy, mocno zdezorientowana, bo ostatnim co pamiętała był wąwóz i mnóstwo krwi, która niekoniecznie należała do wrogów. Zamrugała, odzyskując wątek i rozglądając się nieco.
- Słyszysz nas? - spytał jeden z uzdrowicieli, na co skinęła delikatnie głową. Pomógł jej powoli usiąść i przytrzymał, bo nie potrafiła się tak utrzymać.
- Ile... ile spałam... i gdzie reszta... - chyba wszyscy ranni zadawali to samo pytanie. uzdrowiciel nie znał jej na tyle, by wiedzieć o kogo konkretnie pyta.
Odetchnęła słysząc wyjaśnienia uzdrowicielki. Alchemicy byli cali, jej brat, Szept, Devril... Co prawda nie wiedziała o co chodzi z Iskrą, ale nie miała nic przeciwko furiatce jak na razie.
Spuściła nogi z posłania i przetarła twarz chłodną dłonią. Czuła się całkiem dobrze, choć dokuczał jej bok i obita noga, jeszcze z czasów kiedy dopiero wyruszali w góry.
- Chcę go zobaczyć - i jasnym się stało, że prędzej trzeba ją będzie znów uśpić, bo alchemiczka podobnie jak Wilk, nawet czołgając się próbowałaby ucieczki. Chociaż jej stan był w miarę stabilny.
Wilk oberwał łokciem w żebra, aż się zakrztusił. Najpierw sennie otworzył oczy i zalała go zimna fala potu. Zabójca. Ktoś próbował się ich pozbyć. Cienie? Niewykluczone.
Poderwał się, mimo protestu obolałych mięśni, a widząc, że napastnik nie tylko usiłuje zrobić krzywdę Szept, ale też Mer, po prostu się na niego rzucił, przygniatając twarzą do ziemi i odpychając córkę na bok, by przypadkiem nie zarobiła sztyletem. Miał opóźniony czas reakcji, więc z trudem uchylał się przed ciosami, aż w końcu za którymś razem oberwał.
Biały przebudził się mniej więcej parę minut po tym jak Lucien wparował do namiotu. Co prawda nie czuł się w pełni wypoczęty, ale to wystarczy. Ruszył się z posłania, przeciągnął się... i wtedy go spostrzegł. Poszukiwacza, który nie wyglądał najlepiej, a torbę ściskał tak, jakby od tego zależało jego życie i kariera w Bractwie. POnadto wyglądał na... mocno zaniepokojonego. Ruszył więc w jego kierunku nawet nie podejrzewając jakie umysł Cienia może snuć myśli.
- Tak mamo - mruknęła alchemiczka, całkiem ześlizgując się z posłania i w końcu stając o własnych siłach. Dziwnie się czuła. Jakby... spała za dużo? Nie, to nie było to uczucie. W każdym bądź razie, było dziwne i osobliwe.
- Zaprowadź mnie do niego - poprosiła jeszcze cichym tonem, nie potrafiąc się zorientować gdzie jest Devril.
Wilk osunął się na ziemię, nagle pozbawiony sił. Wbrew zdrowemu rozsądkowi i logice, wyszarpnął sztylet z uda, tylko po to, by jeszcze w ostatnim zrywie sił rzucić się na zabójcę, korzystając z tego, że skutecznie go osłabiła Szept, dokończył dzieła, chcąc być pewnym, że ten będzie martwy. Że nic im nie zagrozi.
Królik przeraził się widząc Poszukiwacza w takim stanie. Co on, też odpłynął? Dotknął jego ramienia, najpierw lekko, co by go nie wsytraszyć, a potem nawet nim potrząsnął, bo nie było efektu.
- Lucien! - spróował wydrzeć mu się do ucha - przeniosłem Iskrę w inne miejsce. Elfy nei patrzyły na nią zbyt przychylnie i bałem się, że mogą jej coś zrobić. Chodź, zaprowadzę cię.
- Idę w zakład, że gdybyś miała tu kogoś takiego jak dla mnie Devril to nawet jakbyś się miałą czołgać i gryźc po kostkach to nie dałabyś się uziemić. I co chwila byś pytała - burknęła Charlotte, obecnie nieświadoma tego, co istnieje między najemnikiem o śmierdzących skarpetach i uzdrowicielką.
Odetchnęła widząc go takim spokojnym. Miał zapewniony spokój, wyglądał naprawdę dobrze, prócz tego, że wciąz spał, co niezbyt się jej podobało. Przysiadła się obok, zamierzając poczekać aż go wybudzą, choćby miało to trwać i parę dni.
Wilk leżał bez życia na ziemi, niemrawo obserwował Szept i Mer. Były bezpieczne. Przynajmniej na tą chwilę, bo kto wie... Uniósł lekko głowę i wychrypiał coś niezrozumiałego. Odkaszlnął i krzyknął ile miał jeszcze sił.
- Straż! - potem stracił przytomność, zabójca utrafił w tętnicę.
Nic nie odpowiedział, po prostu ruszył ledwie widoczną ścieżką w kierunku bram miasta. Tam, między namiotami niewiele znaczących elfów, wśród tych, którzy czasami nawet nie wiedzieli kim jest Iskra, znaleźli posłanie. Siedział przy nim Marcus, najwyraźniej grając w karty sam ze sobą, niewielkie ognisko płonęło obok, a furiatka leżała okryta grubym kocem, który został skradziony Wilkowi.
- Niech śpi tyle ile trzeba - usłyszała uzdrowicielka w odpowiedzi. Charlotte odgarnęła mu parę kosmyków z twarzy, poprawiła też koc go okrywający i upewniła się, że poduszka pod głową jest należycie puchata.
- Niech śpi... - mruknęła jeszcze w zadumie.
Uzdrowiciele dali z siebie wszystko co im jeszcze zostało. Najgorszym było to, że na samo zasklepienie rany nie wystraczyło im już magii, więc rana musiała zostać zaszyta i obandażowana. Ale na szczęście, tętnica była scalona.
Marcus przeciągnął się na ich widok i odrzucił karty na bok.
- Nareszcie! Już mi dupa zdrętwiała od tego siedzenia! - podniósł się i dopiero teraz zauważył minę Luciena - A temu co?
- Weź się zamknij i idź gdzie chciałeś - burknął Królik, nie mając ochoty na tłumaczenie Marcusowi o co tu włąściwie chodzi. Zabójca pokazał mu język i odwrócił się na pięcie. Nie to nie, łaski bez, znajdzie sobie nowych, lepszych kolegów.
- Żyje, zgodnie z tym co powiedziałeś, ale temperatura ciała spada - mruknął Biały poprawiając furiatce koc. Była strasznie blada, choć klatka piersiowa unosiła się w dośc regularnym oddechu.
Przysypiała już, kiedy nagle usłyszała głos. Ten głos. Otworzyła oczy i spojrzała na twarz Devrila z ciepłym uściskiem na sercu odkrywając, że ten sie wybudził.
- Uśpili mnie...
- Nie tylko ciebie - pochyliła się, muskając jego czoło wargami - ale już się wybudziłeś i tylko to się liczy.
W tym stanie w jakim obecnie się znajdował zapewne nie obudziłoby go stado dzikich koni tratujące stolicę, albo latające mamuty. Leżał, czasami coś mamrocząc, nieskładnie i niezrozumiale. Parę razy padło imię magiczki, bądź Mer, ale nic poza tym. Wilk spał snem kamiennym, ale wyglądało na to, że niesie mu to poprawę, bo rana mimo braku magii, goiła się stosunkowo szybko.
Nie było natychmiastowego ozdrowienia. Iskra nagle nie usiadła i nie zaczęła na nich krzyczeć, jak to miała w zwyczaju, ale Biały jako medyk zauwazył znaczną poprawę już po paru minutach od zaaplikowania kwiatu. Przykucnął obok przyglądając się uważniej.
- Oddech się ustabilizował i jest spokojniejszy, tętno też. Wygląda na to, że to rzeczywiście pomogło - przeliczył coś w milczeniu, potarł w zamyśle podbródek i sprawdził temperaturę ciała furiatki - temperatura wraca do normy.
- Heiana coś wspominała - przetarła nieco zaczerwienione oczy, nie wiedząc na co zwalić to, że ciągle ją piekły. Może od tego intensywnego patrzenia się w niego? Kto to wiedział.
- Reszcie też nic nie jest - nie słyszała rewelacji z namiotu Wilka, nadal więc była święcie przekonana, że nic się nie stało - tylko nie wstawaj tak od razu, bo jeszcze znowu cię uspią...
Po tych słowach jakby nieco się uspokoił, jego sen był płynniejszy, nie przerywany mamrotaniem co jakiś czas. A po paru godzinach doszło nawet do tego, że się wybudził, choć nadal cholernie zmęczony i śpiący.
- Co się... - mruknął, podnosząc się na łokciu i sycząc, kiedy przypadkiem naruszył ranę na udzie.
Tak ich zostawił Biały, uznając, że nic tu już po nim. Kwiat powinien zrobić za niego resztę, w końcu był przecież legendarny.
Iskra pod wpływem dotyku Poszukiwacza wymamrotała coś cicho pod nosem i była to pierwsza oznaka powrotu do zdrowia odkąd ją przywieźli z gór.
- Wszyscy są w stolicy, Mer też - nieco zmarkotniała na wspomnienie lamii, ale przecież nie był wtedy sobą. Żaden z nich nie był.
- Was, wszystkich facetów dopadła lamia. Nie wiedziałyśmy co to, więc Geo zaproponowała by ktoś z nas wrócił się tu po pomoc. No i się wróciły. Ja poszłam szukać żołnierzy Darkaia bo wam jedynie w głowach było zaspokajać potrzeby... jak jej tam było... no, tej lamii.
- To nie na mnie rzucił sie zabójca, tylko na ciebie. I Mer - on to widział rzecz jasna inaczej, zresztą, nawet gdyby rzeczywiście przyszedł po niego, to nie omieszkałby zabić też jego córki i żony. Trzy pieczenie na jednym ogniu.
Połozył się z powrotem na posłaniu wzdychając ciężko i obmacując ranne udo. Nie wyglądało to za przyjemnie.
- Powinnaś spać, a nie przy mnie siedzieć - mruknął, gotów jeszcze wezwać kogoś by magiczkę uśpił.
Iskra obudziła się dużo później i nawet nie można nazwac tego wybudzeniem, bo odzyskała świadomość, wydostając się ze swoich snów, wiedząc, że ciału już nie zagraża śmierć. Ucieczka w świat snów gwaratowała przetrwanie.
Otworzyła oczy, rozglądając się na boki z wysiłkiem. Czuła skutki zatrzymania czasu, zaklęcie wciąz pobierało od niej manę, która dopiero co się odnowiła. Jeszcze przez długi czas tak będzie. Spojrzała w bok, dostrzegając Cienia najeżonego igiełkami i uśmiechnęłaby się, gdyby miała siłę.
Char właśnie pojęła swój błąd. Już miała tłumaczyć, że to wcale nie tak, że się przesłyszał i jakieś kłamstwo wymyślić na poczekaniu, ale nie zdązyła.
– Poszłaś. Sama. Szukać. Darkaia - jęknęła mimowolnie, czując nadchodzącą burzę.
- Tak! Ty byłeś zapatrzony tylko w lamię, a czas nam uciekał! Poza tym, miły to tez nie byłeś! - zupełnie jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Wyglądało jednak na to, że dla alchemiczki miało.
- Nie to co powinnaś, bo powinnaś spać. Odpoczywać. A nie czuwać, od tego są straże... - mruknął, usiłując przewrócić się na bok, bo bolały go już plecy. Ktoś tu chyba miał do strażników nadal takie samo zaufanie jak wcześniej, mimo ataku.
- Jak Mer? Nie ranił jej ten kretyn? - wydawąło mu się, że już o to pytał, ale wolał się upewnić.
Drgnął jej kącik ust w marnej próbie uśmiechu do samej siebie, więc po prostu na niego patrzyła przez dłuższą chwilę. Po przeszło kwadransie spróbowała ruszyć wolną dłonią i wyjąc mu chociaż parę igiełek. Udało się, choć na krótko, bo wyjęła ledwie dwie, a już opadła z sił.
- To jako niemagiczny nie powinieneś się pchać na taką wyprawę! - wybuchła, mając dość oskarżeń i twierdzenia, że jej postępowanie było głupie - Zrobiłam co musiałam, reszta musiała was pilnować, żebyście się o tą durną babę nie pozabijali!
- To dobrze - z wdzięcznością przyjął pomoc w przewróceniu go na bok, choć wcale mu się nie podobało, że takiej pomocy potrzebuje. Czuł się jak żuk wywrócony na plecy.
- Jak tak będziesz cały czas czuwać to w końcu zaśniesz ze zmęczenia i co? - spróbował ją podejść w ten sposób, może to oś da.
Nim zdązyła chociażby jęknąć z bólu po tym jak dostała w rekę, to już znalazła się w jego ramionach i zastanawiała się w którym momencie wypluje płuca. Rozumiała, że się cieszył, przynajmniej tak jej sie wydawało...
- Ała, Lucien, miażdżysz mnie...
- Dobrze, więc następnym razem was zostawię! - padła odpowiedź, a alchemiczka postanowiła zostawić Devrila samego. W końcu, po co ona tu siedziała, zamartwiała się, kiedy on ledwo co się obudził, a już wrzeszczał?
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony! - padło jeszcze, nim podniosła się i po prostu sobie poszła, usiłując nie utykać, bo to zepsułoby dramatyzm chwili.
- Chciałbym, żeby tak było - usłyszała w odpowiedzi, bo nie wierzył, że wszystko jest pod kontrolą. Zawsze było coś, co im umknęło, jakaś drobnostka która potem sprawiała, że niebo waliło im się na głowy. Ale mimo to, spróbował się odpręzyć, rozluźnić. Zamknął oczy, czując przy sobie znajomy zapach, jeszcze po omacku wyszukał ręce Szept i pociągnął ją delikatnie na siebie, obejmując. Zupełnie jak dzieciak, który nie może zasnąć bez ukochanego misia.
- Wiem - kaszlnęła i wtuliła nos w szyję Cienia, zaciągając się zapachem i delektując chwilą spokoju - Ja też tak myślałam. Ale już chyba najgorsze za mną, zaklęcie się wyczerpuje, więc niedługo mana zacznie się regenerować.
Nie, alchemiczka nie zamierzała się wracać, przynajmniej dopóki nie usłyszała jak pada na ziemię i póki nie poczuła krwi. Wtedy odwróciła się, niemal błyskawicznie do niego dopadając i dźwigając za ramię z ziemi.
- Kto ci pozwolił wstać! Widzisz co sobie zrobiłeś!
Na szczęście, śpiącemu Wilkowi nic nie przeszkadzało. Ani nikt. Żaden strażnik się nie władował do namiotu, żaden uzdrowiciel, nawet żaden Starszy a to była prawie że nowość. Mógł więc spokojnie wypocząć.
Spodziewała się tego. No przecież, że tak. Lu i brak kazania? Nie w tym zyciu.
- Zrobiłam co musiałam - mruknęła tylko wymijająco nie chcąc tłumaczyć się ze swoich poczynań. Po części uważała, że jest im coś winna. Po części chciała udowodnić swoją wartość. Po części zaś chciała sama siebie sprawdzić i swoje granice. O mało ich nie przekroczyła, ale to było nic.
- Przecież żyję, nie musisz tak dramatyzować...
- Rozwaliłeś sobie nos głupolu - pogrzebała w kieszeni i wydobyła stamtąd chusteczkę, dokładniej oczyszczając mu twarz z krwi i sprawadzając delikatnie co z nosem. Nie była medykiem, więc jedyne co przyszło jej do głowy...
- Heiana! - nie znała żadnego innego sensownego uzdrowiciela.
W przecwieństwie do niej, on spał cały czas, nie mając nawet sił na sny. Ale kiedy się obudził, czuł się o niebo lepiej.
Poruszył się lekko, poprawiając się i zerknął na magiczkę, którą wciąz miał przy sobie. I dobrze. To znaczy, że w nic się nie pakuje, a on może się choć chwilę nie martwić.
- Chwast? - Iskra w pierwszej chwili nie załapała, ale umysł zaraz podsunął rozwiązanie i nie mogła przez chwilę wyjść z szoku. Lucien włóczący się po Medrethu, szukający czegoś, co mogło równie dobrze już nie istnieć? To było... Aż nie wiedziała jak to nazwać.
- Dramatyzujesz, Lu - znów został posądzony o dramatyzm, ale tym razem w głosie furiatki pojawiła się jakas inna nuta. Popatrzyła jeszcze chwilę na niego, nim przysunęła się, uwalniając twarz spomiędzy dłoni Cienia i po prostu się w niego wtulając - Ale to miło, że się martwiłeś.
- Ale to nie ja - burknęła Charlotte na nowa zła. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na oboje wyzywająco - On sam sobie go rozbił bo się potknął o koce jak na mnie wrzeszczał!
- Nie śpię - stwierdzenie oczywistego faktu. A skoro i ona nie spała, to pozwolił sobie na lekkie przeciągnięcie. Czas... Po prawdzie on sam nie miał pojęcia ile dni minęło i co teraz właściwie jest. Po ogólnym półmroku wnioskował, że wieczór. A może to tylko przez te poły namiotu wydawało sie, że jest wieczór.
- Będzie trzeba kogoś spytać, bo ja nie mam pojęcia. I coś zjeść. Na głodniaka najgorzej się regeneruje siły.
Oczywiście, że mu nie uwierzyła. Gdyby się nie martwił, to nie byłoby kazania. Ba, nawet by tu nie przyszedł a tymczasem zastała go śpiącego przy jej posłaniu. Choć Cień się wypierał, to mówiło samo za siebie.
- Będziesz mi robić za ocieplacz? - spytała jeszcze, tuląc się do niego jak za dawnych czasów, kiedy chwilę musiała się jeszcze przed spaniem powiercić, nim w końcu się ułożyła.
- Wszyscy jesteście przeciwko mnie - burknęła niezadowolona Char i tupnęła nogą. Ona nie widziała w tym nic śmiesznego, a wręcz przeciwnie, czuła, że ktoś tu stanął po niewłaściwej stronie mocy.
- Chciałam być miła, a on na mnie nawrzeszczał! i to niby moja wina?!
- Tak? - Wilk podniósł nieco głowę, co by zobaczyć czy faktycznie coś rozdarł, ale kiedy nic konkretnego nei zobaczył, to połozył się znów. Wtedy napatoczył się uzdrowiciel.
- O, bardzo dobrze - skomentował słowa medyka odnośnie jedzenia i podniósł się na łokciu uważając, by nie strącić magiczki.
- Ty też odpocznij - mruknęła gdzieś spod płaszcza, grzejąc się i mrucząc coś jeszcze. Niedługo potem już opłynęła.
- To musiałeś tak krzyczeć? - mruknęła pod nosem dziwnie zmieszana. No bo ona tez się martwiła. A on co? Najpierw krzyczy a potem takie kwiatki...
- Już ci nie krwawi, usiądź lepiej zanim znowu coś sobie zrobisz.
- rzeczywiście - dziwne, ale nie pamiętał kiedy zarobił takie rozdarcie. Naprawdę nie pamiętał. Za to ochoczo zabrał się za konsumowanie kawałka chleba zerkając co chwila na Szept.
- Moche ty też chcesz coś? - podsunął jej talerz który mu wręczono z nadzieją, że magiczka cokolwiek zje.
Iskra wybudziła się gdzieś w środku nocy, tym razem nie mogąc ponownie zasnąć. Powierciła się chwilę, ale to nic nie dało. Wobec tego, teraz ona przyglądała się Poszukiwaczowi, który wciąz przypominał jej jeżyka.
- Musiałam tak ryzykować - mruknęła, ale zamiast sobie gdzieś iśc to usiadła na posłaniu Devrila - I nie, nie zamierzam. Zostanę, ktoś musi cię pilnować, bo jeszcze sobie coś zrobisz.
- Nie, rana wygląda całkiem znośnie - zerknął kontrolnie na nogę, ale ta nagle nie odpadła - I tak, zamierzam cię nakarmić choćbym miał zrobić to metoda usta-usta - uśmiechnął się, a uśmiech ten zwiastował, że władcy do głowy wpadają dziwne, niekonieczne grzeczne mysli.
Gdyby Lucien zaczął nad nią skakać i nadskakiwać, to Iskra pewnikiem ogłuszyłaby go czymś cięzkim, albo zaciągnęła go namiotu żeby skupił się na czymś innym.
Przypadkiem. Przypadkiem to ona mogła mu an czyms usiąść, a nie uznać za przypadek wręcz obmacywanie. Spojrzała na dłoń-winowajcę i na Devrila, marszcząc nieco brwi.
- Czyżbyś czegoś chciał, panie Winters? - to była typowa zagrywka. Zawsze jak się tak do niego zwracała, to kryło to podtekst. Szkoda tylko, że nie byli sami...
Nie musiał ściagac bandaża by wiedzieć takie rzeczy. Wystarczyło wysłać odrobine magii w tamto miejsce i już wszystko było jasne.
- Mówiłem - zaczął, ale zaraz znów pochłonął go pocałunek - że - i znów - mamy... - tym razem urwał na dłużej, po prostu porwając elfkę w objęcia - widownię - stety, niestety, była z nimi w namiocie Mer. Co prawda dziewczynka spała, ale Wilk nie był pewien czy przypadkiem nie odziedziczyła po nim magicznej zdolności budzenia się w najmniej odpowiednim momencie.
- Nie, Lu, nie jestem. Ale jak zaraz nie przestaniesz, to ci coś zrobię - zagroziła, mając nadzieję, że skutecznie. Ale czego nie dokonały słowa, dokonały dłonie elfki, błądzące już gdzieś na poziomie Lucienowych spodni skutecznie odciągając jego uwagę od naskakiwania i nadwrażliwości.
Charlotte usiłowała skupić myśli, co skutecznie utrudniały jej dłonie Devrila. Może i nikt nie widział, ale zaraz wszyscy usłyszą. A tego nie chciała. Jeszcze jakieś elfki się zlecą i będą podglądać jej Devrila. Co to, to nie.
- Nie mam namiotu, nie mam magii by pozbyć się ich wszystkich - mruknęła zerkając w stronę krzaków - ale wiem, gdzie będziemy mieli spokój - nie tylko Winters wpadł na pomysł wykorzystania darów natury.
- Ja? Ależ jestem doskonale opanowany, to ty wyglądasz na nieopanowaną - mruknął, chwytając delikatnie Szept za nadgarski i powalając ją na plecy, przytrzymując ręce. Odszukał jej wargi, ale nie miał zamiaru poprzestawać na całowaniu tylko warg. Nie, póki uniemożliwiał jej ruch przytrzymując nadgarstki.
- Teraz już nie - usłyszał Lucien w odpowiedzi, a elfka odpowiedziała podobnymi czynami, usiłując zdjąć z niego niepotrzebne według niej ubrania, dobrać się do jego ciała, którego tak długo nie widziała i nie czuła.
- Teraz nie możesz przestać - mruczała jeszcze, w krótkich przerwach kiedy nie przygryzała jego warg.
Więc jednak. Wybór padł na krzaki. Nie, żeby jej to przeszkadzało, w sumie ciekawie będzie tak na trawie, na kocyku, w jakichś krzaczorach...
A skoro miała jedną dłoń wolną, bo za druga ją ciągnął, to nie powstrzymała się i po prostu uszczypnęła go w pośladek. Nie mogła sobie tego odmówić. Nie kiedy w powietrzu wisiała obietnica niezapomnianych wrażeń.
- Hmm? - mruknął gdzies pomiędzy całowaniem jej szyi a obojczykiem - Coś nie tak? - głos Wilka jasno wskazywał, że jest to czysta gierka, prowokacja, czy też inna czynność mająca na celu wydobycie z magiczki jego imienia w różnych tonacjach. Pod tym względem niewiele różnił się od Luciena, ale przeszkodą była Mer, co go trochę hamowało. Gdyby tylko wiedział jak zagwarantować jej dłuższy sen bez ryzyka wybudzenia...
Wtedy na to wpadł. Toć miał jeszcze manę, to co zdązyło się odnowić, niewiele, ale na wzmocnienie snu wystarczy, a małej krzywdy nie wyrządzi. Szept, jako mag mogła wyczuć drobną magiczką manipulację w powietrzu, wtedy też pocałunki urwały się na sekundę czy dwie tylko po to, by zaraz powrócić, nagle bardziej natrętne i zdecydowane.
- Mamy dłuższą chwilę dla siebie - wymruczał cicho.
Nie zastanawiała się, w czym ona się do licha pokaże z rana. Jej umysł skupił się teraz na innych rzeczach, jak na przykłąd na dłoniach Cienia, na jego wargach i na tym co się między nimi dzieje. Kto by się przejmował ubraniem. Kto by się przejmował tym, czy ktoś usłyszy.
A Iskra nigdy nie była cicho.
Nawet miażdżenie w jego wykonaniu było dla Vetinari czymś w rodzaju szczytu marzeń, podobnie jak krzaki. Jeśli tylko obok był on, to wszystko urastało do potęgi szczytu.
Starała się być cicho. Naprawdę, starała się, ale nie wyszło. Najpierw, po tłumionych jękach pojawiły się te cichsze, jakby nieco wstydliwe. W końcu, ktoś mógł ich usłyszeć. Ale w miarę jak czas upływał, coraz mniej jej zależało an dyskrecji.
Szept w końcu doczekała się tego, że uwolnił jej dłonie, po prostu będąc ciekaw co magiczka może teraz zrobić, kiedy tak długo pozostawała w bezruchu, pozbawiona możliwości odwetu na nim.
- Nie za dobrze ci? - mruknął do szpiczastego ucha zaczepnym tonem.
Tak jak Lucien uwielbiał słuchać dowodów tego jak jest jej dobrze, tak iskra lubiła najpierw zadrapać mu całe plecy i ramiona a potem to oglądać. To był znak. Znak, że Cień jest jej i tylko jej i żadnej więcej kobiecie nie wolno go tak drapać. Ba, nie wolno nawet tego oglądać.
Ubranie Devrila też nie ocalało, przynajmniej nie całe. Tu nadprute nieco spodnie, tam dziura w koszuli jak puścił szew. Normalnie co oni teraz za ubrania szyją, tak łatwo je rozerwać...
Ale dobrała się do niego w końcu, czuła ciepło jego skóry, oddech na szyi, smak warg. W tej chwili był tylko on i rozkosz.
- Idealnie - mruknął w odpowiedzi, przyciskając ją do siebie, czując pod dłońmi miękkość jej skóry i zapach ciała od którego kręciło mu się w głowie. Jak zbyt silny lek, albo i narkotyk. Tak na niego działała.
Chciał słyszeć swoje imię, którego tak nie znosił, swoje przezwisko, nazwisko, jakkolwiek by go nie nazwała, byłoby to o nim. O nim, a nie o jakimś Darmarze, czy Gallarze, czy jakimś innym elfiaku. Była jego i tej nocy przypomniał jej o tym tak jak nigdy wcześniej.
Brakowało jej poranków, gdzie czuła każdy, nawet najmniejszy mięśień. Brakowało jej budzenia się przy nim. Tym razem miała to w pakiecie, bo zanosiło się na to, że Lucien nie zamierzał tak po prostu odpuścić po paru godzinach. Nie, maltretował ja wręcz do białego rana, a sama Zhao musiała przyznać, że przeszedł sam siebie, co potwierdzały szramy na plecach i rmaionach, momentami nawet poznaczone niewielką ilością krwi Cienia, kiedy się nie opamiętała i zadrapała go zbyt mocno.
Pech chciał, że alchemiczka nie spała juz od pewnego czasu, jedynie pozwalając sobie na drzemki co parę minut, więc byle co potrafiło ją wybudzić. Tak też się stało, kiedy Devril się chociażby odrobinę przesunął. Fioletowe oko spojrzało na arystokratę i tyle jeśli chodzi o niebudzenie.
- Już nie śpisz? - potwierdzenie oczywistego faktu. Alchemiczka przeciągnęła się i ułożyła wygodniej korzystając z jego ramienia jak poduszki, a brzuch traktując jako drapaczkę.
Obudziła go pierwszym ruchem, ale nie dał tego po sobie poznać. Zdecydowanie zabawniej było udawać śpiącego i słuchać tego, co magiczka ma do powiedzenia.
- Wszystko przez ciebie - no proszę, a on sądził, że to ona zaczęła. On był grzeczny, no przecież!
– Bolą mnie mięśnie. Za rzadko je ćwiczymy – na to nie mógł już pozostawać głuchy i udawać, że go tu nie ma.
- To trzeba będzie to robić częściej, żeby cię tak nie bolało - mruknął otwierając oczy i ziewając. On też czuł każdy mięsień, każde ścięgno. A przede wszystkim czuł naderwane szwy na udzie.
Zhao jako jedyna chyba spała jeszcze dłuższy czas snem kamiennym, tak że nie byłoby w stanie jej nic wybudzic, łącznie ze wstającym Lucienem. Obudziła się dopiero dobre dwie godziny później, a przy pobudce towarzyszył jej jęk boleści.
- Moje mięśnie... - usłyszał Lucien na dzień dobry, a furiatka znów się chwilę powierciła nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji.
- Wiesz, że nie będę miała w czym wrócić? Wszystko mi podarłeś... - nie, żeby miała mu to za złe, wręcz przeciwnie. Martwił ją tylko fakt, że będzie musiałą chyba wystąpić nago, bo jej torba została u alchemików, a ci obozowali znacznie dalej od pola uzdrowicieli.
Usmiechnął się, bardzo zadowolony ze słów magiczki i podłożył ręce pod głowę.
- Jakiś czas - ale nie określił jak długi. Fakt faktem, że posłuchał sobie tego i owego jak to Szept sądziła, że jeszcze śpi.
- Powinniśmy się pokazać i coś zjeść - stwierdził, cmokając i zerkając na płachtę przesłaniającą wejście do namiotu. Ciekawe czy ktoś ich odwiedzał jak spali..
Iskra dźgnęła go palcem w pierś i ziewnęła.
- No nie wiem, a może to już będzie dobry wieczór? W końcu za niedługo znów zajdzie słońce. A ja bym coś zjadła... - na jej nieszczęście, ubrania miała praktycznie w strzępach, więc raczej stąd nie wyjdzie. Z drugiej strony... Niezbyt jej to przeszkadzało.
Ona pamiętała to inaczej. To była jego wina. Spodnie. On zepsuł spodnie, bo źle je z niej ściągnął, ona chciała pomóc i nagle trach. Tak, to na pewno była jego wina.
- Zostawiłbyś mnie tu samą? A jak mnie coś napadnie i wykorzysta? - wprawdzie potrafiłaby się obronić nawet nago, ale chciała się z nim podroczyć.
Spojrzał po sobie i rzeczywiście, większosć koca była na nim. Cholera, jak ktoś tu wszedł... Niech on tylko się dowie, że ktoś trąbi cokolwiek na temat magiczkowego ciała, to zabije.
- Jak zaglądał to odechce mu się więcej podglądania - mruknął siadając , pozwalając by koc zrolował mu się w pasie i przecierając dłońmi twarz. Umyłby się. Naprawdę z miłą chęcią przywitałby kąpiel.
- Tylko się ubierz, jeśli masz w co. Bo inaczej... no, ja wyjdę żeby ci coś przynieść, a ty się możesz kocykiem owinąć i poczekać.
- Ale ja lubię cię dźgać i drażnić - usłyszał w odpowiedzi, a na dodatek poczuć mógł usta elfki na swojej szyi - Ale co będzie jeśli wyjdziesz, a ktoś mnie będzie szukał i tu wejdzie? Albo ciebie będzie szukać ktoś z Bractwa? Taki Marcus... - zaśmiała się w myśli po wyobrażeniu sobie takiej sceny. Lucien by go chyba rozniósł za samo wejście, lub znajodwanie się w pobliżu.
Ryki tłumu ginęły wśród wbijających szpilę zgrzytów stalowego zabezpieczenia kopuły. Ukryta w głębokim półmroku, kobieca sylwetka wojowniczki, rozmazywała się, ginęła wśród bólu w czaszce wywoływanego hałasem.
Rivarn zachwiał się, wbił spojrzenie w ziemię, przez dłuższą chwilę walcząc z utratą przytomności. Upadek oznaczał śmierć. Koniec. Porażkę.
Coś uderzyło go w ramię. Nie był pewien czy to był pomidor czy gnijący ogryzek, który miał wyprowadzić go z równowagi, ale owszem, osiągnął cel. Wężowaty rozprostował grzbiet, kolce uniosły się na jego plecach a stwór zasyczał wściekle w stronę widowni. Jad prysnął na rozdwojony język, który zrazu wysunął się spomiędzy ust i zaraz to ukrył wśród szczęk.
Zwrócił gniewne spojrzenie w stronę wojowniczki, jakby i ją obwiniał za wszystko co go spotkało, i mimo posiadania jedynie czterech palców, zwinnie zatoczył toporkiem młynka. Dobrze wiedział, że będąc w takim stanie miał kiepskie szanse z kobietą, która mimo iż była od niego znacznie mniejsza i gorzej opancerzona, stale posiadała swą wrodzoną gibkość i zwinność.
Mięśnie szczęk poruszyły się pod chropowatą skórą policzków bestii, gdy zacisnął usta w wysiłku, jaki sprawiało mu obserwowanie jej rąk. Co rusz chwiał się na boki, lecz tylko raz był zmuszony cofnąć łapę coby nie runąć w tył.
Udo doskwierało skurczami bólu, pomiędzy zrogowaciałymi płytami pancerza, wiły się ciemne wstęgi ropy, upstrzone w gryzące drobinki piasku. Złamana ręka pulsowała opuchlizną, odbierając czucie w palcach.
Rivarn wydał z siebie dźwięk przypominający ostatnie westchnienie zdychającego, bardzo starego kundla, po czym zacisnął mocniej palce na toporku. I wtedy wojowniczka odrzuciła broń.
Zdezorientowany jej postępkiem po prostu chwilę tkwił w jednej pozycji, nie rozumiejąc tego co się stało. W jego stronach tego typu gest można było różnie zinterpretować, lecz głównie był on uznawany za akt uległości, tchórzostwa i braku jakiejkolwiek godności.
Spojrzał na nią nieprzytomnie.
Tłum zaryczał wściekle, uderzył w kraty z podwójną siłą. Posypały się resztki jedzenia doprawione wyzwiskami i bluzgami, nie tylko pod adresem potwora.
Rivarn nie miał zamiaru tak łatwo pozbywać się broni, dlatego też jedynie cofnął ostrza w tył, wzdłuż spodu przedramienia. Uginając czujnie kolana, szurał ogonem po piasku, krążąc w okół wojowniczki czujnie.
- Nie zrobi. - Wychrypiał po chwili, chcąc ją zapewnić, że nie ma zamiaru atakować a jedynie się bronić. - Nie zrobi.
Jednak nie ufał jej na tyle, aby porzucić jedyne narzędzie, które jest w stanie utrzymać jakikolwiek dystans pomiędzy nim a ewentualnym wrogiem.
Rivarn
Cz. I
Ano, guza rzeczywiście szukał, jak to zwykle on. Nie byłby sobą, gdyby siedział spokojnie na swoim kościstym tyłku w jakimś bezpiecznym miejscu, grzał się przy kominku i objadał smakołykami. Tak więc po zwiedzeniu stajni i stwierdzeniu, że jest zbyt cichym miejscem, należało z niej wyjść i poszukać kłopotów. Długo mieszaniec nie szukał.
Znalazł wreszcie zleceniodawców, których do niedawna z takim upragnieniem wyglądał. No właśnie. Do niedawna.
W kobiecie rozpoznał tą, która zleciła mu dostarczenie kopii map, wyznaczyła miejsce i czas spotkania i ofiarowała mu kilkanaście denarów na częściowe opłacenie fałszerza. Prawdziwe mapy miały jakimś sposobem odnaleźć się i wrócić do twierdzy gubernatora tak, by ich poszukiwania zostały przerwane – by Escanor ściągnął swoje rozesłane po Keronii gończe psy i przestał martwić się o to, że ktoś zamorduje go we śnie lub obrabuje jego mieszkanko i da nogę jakimś ukrytym przejściem, o którym świat miał się nie dowiedzieć. Aed zadanie wykonał, ale z drobnymi, zaplanowanymi przez siebie modyfikacjami. Wynajęty przez niego fałszerz sporządził dlań dwie mapy – wierną kopię oraz wersję uboższą o kilka przejść i znaków oznaczających, że korytarz jest zawalony lub zamurowany. Ta druga była przeznaczona dla elfki.
Nie dość, że zdecydował się na przekręt podczas wykonywania nielegalnego zlecenia, to jeszcze nie miał owego zlecenia przy sobie – teraz, gdy należało grzecznie je oddać, wziąć zapłatę i wiać nim się zorientują, że coś jest nie tak. To były już trzy powody, dla których miałby wpakować się w coś, z czego wykaraskać się nie będzie łatwo. W zaistniałej sytuacji ci dwaj musieliby być idiotami, żeby nie zacząć czegoś podejrzewać. A na idiotów nie wyglądali, ani trochę, ani odrobinę. Czwarty powód.
- Wierzę, że masz coś dla nas, półelfie.
„Półelfie”. Jeszcze tylko brakowało, żeby elfka publicznie wylała mu na łeb przysłowiowy kubeł pomyj tylko za to, że jego matka była człowiekiem. Bogowie, nawet jej nie poznał! Dajcież mu wszyscy święty spokój!
- Owszem, miałem. Pół godziny temu. Jakimś - bogowie niejedyni wiedzą, jakim - cudem dostało nóżek i wybrało się na przechadzkę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Ale spokojnie, zaraz wróci. – Zabawiając swoją zleceniodawczynię kretyńską gadką, zaczął ukradkiem rozglądać się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek szczegółu, który podszepnąłby mu, gdzie obecnie znajduje się jego sakwa. Nie mogła być daleko, wszak dzięki uprzejmości starych znajomych zabawił w karczmie jedynie dłuższą chwilę.
Przez sondowanie otoczenia wzrokiem nie dostrzegł zmarszczki gniewu, która przeorała blade, wytatuowane czoło elfki.
- Kpisz sobie ze mnie, mieszańcu...? – syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Ależ skąd? – odparł machinalnie z udawaną urazą w głosie, w ogóle nie patrząc na swoją rozmówczynię. – W tej stajni okrutnie cuchnie, wystarczy na nią spojrzeć. Wcale się nie dziwię, że chciało nieco się przewietrzyć...
Zarówno elfka, jak i obcy najemnik postąpili krok do przodu w stronę Aeda. Ten jednak prędko obrócił się na pięcie i odszedł jak gdyby nigdy nic.
- Dokąd?! – Kobieta zatrzymała się gwałtownie. Ganianie za elfimi mieszańcami zdawało się być poniżej jej godności. Rzuciła najemnikowi rozkazujące spojrzenie i skinęła w kierunku oddalającego się półelfa.
Garstka ludzi wciąż stała przed karczmą – część z nich gawędziła z braku innego zajęcia, część rozchodziła się do domów, część marudziła szynkarzowi, by ten był uprzejmy wynieść jedną ławę, dwa zydle oraz podał dzban piwa i parę kufli. Wśród nich mieszaniec dostrzegł niską postać. Postać, która bardzo nie chciała być zauważona, ale z braku innego wyjścia musiała udać się tymi właśnie drzwiami, żeby nie zakaszleć się do pęknięcia żyłki w oku. Teraz przypomniał sobie, że już ją widział. Niedawno, swoją drogą.
- Myśmy się już chyba spotkali, co? – zagaił Aed, siląc się na przyjazny ton, ale nie próbując maskować jego sztuczności. Spojrzenie ciemnych oczu mówiło wszystko.
Cz. II
[Aaaj, „Opowieści Okrągłego Stołu”. Dostałam na urodziny albo imieniny od koleżanki, która zajmuje się dostarczaniem mi dobrej literatury przy każdej nadarzającej się okazji. I nie czytam, bo mam tonę innego papieru do przewertowania. *smuty* :c
Moja wakacyjna lista najpierw zawierała książki, które muszę przeczytać i które chcę przeczytać. Później ograniczyła się do tych pierwszych. A teraz po prostu po łebkach i od niechcenia czytam to, co muszę, bo inaczej grożą mi poważne konsekwencje. :P
Taaak. Czasami (albo i często...) piszę komuś, że „dzisiaj odpis na pewno pójdzie”, ot, tak, żeby się zmobilizować. I robię dokładnie na odwrót. :P Powinnam się tego oduczyć, i to prędko, bo w moim przypadku sensu nie ma to ani krztyny.
Olimpiada z historii + mój nauczyciel = baaardzo poważna mieszanka. :D Ale przynajmniej czegoś się nauczę, bo o finaliście ani laureacie nie marzę – po prostu chcę lepiej przygotować się do zdawania rozszerzonej historii na maturze i zyskać motywację do przeczytania kilku „mądrych” książek. No i tak zwany urlop naukowy, który przysługuje ludziom piszącym pracę na olimpiadę też jest kuszący. I całkiem długi, i na korzystnych warunkach, bo potem nauczyciele serwują taryfy ulgowe, „bo przecież się uczyłam”. :D]
Uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem na znak tryumfu. Czasem sprytna manipulacja w słowach i proszę, jaki efekt.
- Jakoś sobie poradzę - mruknęła wtulając się bardziej w niego, chcąc skorzystać jeszcze z ostatnich chwil takiego lenistwa. kto wie kiedy będą mogli sobie znowu pozwolić na takie zabawy w krzakach.
- Ja tam ubrania mam całe, a dziura w koszuli mnie nie powstrzyma - otworzył jedno oka, obserwując jak pewne magiczka pozbawia go koca, aż w końcu pozbierał się w sobie i usiadł. Tylko gdzie on miał swoje rzeczy? Ach, tam widział chyba swojego buta...
- Wrócę zanim sie obejrzysz. Jakieś specjalne życzenia co do jadłospisu? - spytał pochylając się po kapelusz. Tak, z jego garderoby chyba najważniejszy był właśnie kapelusz, bo to było pierwsze co raczył na siebie ubrać.
Tak, to właśnie był on. Cień, co się zowie. Uśmiechnęła się delikatnie obejmując go w pasie i przerzucając udo nogę przez jego udo.
- Dlaczego mnie twoja odpowiedź wcale nie dziwi... - tak było wygodnie. Było ciepło, przyjemnie, a wokół unosił się zapach ich dwojga wymieszany z typowym zapachem roślin i ziemi Medrethu. Mogłaby tu zostać już na zawsze.
Szkoda, że on nie mógł.
- Kiedy Cienie zamierzają odpuścić? - spytała cicho, jakby miała nadzieję, że pytanie jednak rozpłynie się w powietrzu zaburzone hałasem i nie dotrze nawet do jego uszu.
Błogą ciszę jaka zapadła przerwał odgłos brzucha Vetinari. Brzucha, który upominał się o swoje po nieprzespanej, intensywnej nocy.
- Pora wstać - a było tak przyjemnie... teraz pora na Marsz Wstydu, czyli przechadzkę przez połowę Ataxiar w podartej koszuli i naddartych spodniach. Nie mniej jednak, Charlotte mogłaby oddac wszystkie spodnie świata by to powtórzyć.
Jego też zdziwiło to podziękowanie. Ucałował miękki policzek magiczki, po czym zaczął się ubierac w to co znalazł. Nie obeszło by się bez pomocy Szept, która wskazała mu parę rzeczy.
- Czyli jedna kąpiel, zestaw ubrań i niesprecyzowane śiadanio-obiad - podsumował wiążąc na szyi chustkę, ale nie przesłaniając nią twarzy - To idę. Wrócę za kwadrans, może ciut dłużej - ale nie za długo. Jeszcze ktoś ją tak zobaczy, albo kłopoty przyciągną...
- Widziałam dzisiaj w nocy jak pewien Cień nie odpuszcza - skomentowała, wcale nie zrażona zmianą tematu na tory śniadaniowe. Po nocy miałą zbyt dobry humor, zbyt była odprężona i zrelaksowana by się irytować takimi, wedle Iskry, pierdołami.
- A mogę zjeść ciebie? - spytała intonując pomruk, podgryzając Cienia w ramię - Owoce. Naszło mnie na owoce, więc nawet nie otwieraj swoich juków - aż za dobrze pamiętała,że główną strawą Poszukiwacza był zwykle kawałek chleba, od święta kawałek suszonego mięsa.
- To ty masz płaszcz? - Char nie kryła zaskoczenia, bo jak dotąd nie widziała Devrila w czymkolwiek co kwalifikowało by się jako płaszcz. Wciągnęła na pośladki spodnie z wyrwaną niemalże tasiemką, która je trzymała i z dziurą po wewnętrznej stronie uda, zapewne puścił jakiś szew.
Wciągnęła przez głowę koszulę, która wyglądała jak worek kartofli, dekolt kończył się w okolicy pępka i Char spojrzała z wyrzutem na arystokratę. Jak on to z niej zdejmował?
Wilk nie był zadowolony. Naprawdę nie był, bo sądził, że zastanie magiczkę samą, ewentualnie z Mer, a tu... Wparował do namiotu i zamarł.
- Czego? - warknął od razu szukając wzrokiem Szept, która leżała grzecznie pod kocem. Toć mogli ją zobaczyć... - Bez lania wody. Konkrety. A jak brak konkretów, to wynocha - nie był w humorze. Jego dobry humor skończył się w chwili kiedy odkrył, że Szept ktoś napastował w ich namiocie. Jeszcze brakowało tylko tego dupka Sarriela.
- Mhm - usłyszał w odpowiedzi Lucien, a elfka zakopała się bardziej w kocu, a kiedy Cień opuścił ich legowisko, podniosła się na łokciach, zerkając na niego prowokacyjnie.
- Tam masz buta - wskazała mu stopą demonstracyjnie nie zwracając uwagi na to, że kocyk zrolował jej się w pasie - A tam masz koszulę - wskazała mu ruchem brody przeciwległy kąt namiotu.
- Nie wiem, czy wytrzymają!
Brzeszczot ledwo słyszał słowa magiczki; łopot skrzydeł i szum wiatru, do tego wzburzone morze pod nimi, skutecznie go ogłuszały. Kaptur już dawno zerwały mu podmuchy, a chusta na niewiele się przydawała przy takiej pogodzie.
- To nie ode mnie zależy!
Pierwsze krople deszczu zmoczyły jego skórę chwilę później; wpierw nieśmiałe, po momencie krótszym niż oddech, stały się ścianą deszczu. Niebo otworzyło się i wylewało z siebie wodę, zalewając świat; nie było widać dalej, niż na kilka stóp w przód, a wszystko zlało się w jeden, tonący w deszczu obraz. Diarmuda lecącego obok, ledwo dało się dostrzec; był tylko rozmazanym kleksem na tle szarości. Sowy obniżyły lot, ale nic nie wskazywało na to, by miały gdzieś przycupnąć, wręcz przeciwnie, Darowi zdawało się, że leciały szybciej, mozolnie przedzierając się przez ulewę. Bo w sumie, gdzie niby miały wylądować?
Ale turdusy wiedziały, gdzie mogą odnaleźć ląd. Ptaszysko Diarmuda lekko skręciło, zawróciło i zniknęło pośród deszczu. Brzeszczot już miał wyrazić swój sprzeciw, kiedy w jego głowie zahukała sowa. - One twierdzą, że pod nami są wyspy. I lądujemy - mruknął gdzieś za siebie najemnik, mając nadzieję, że elfka go usłyszy. Spojrzał też w dół, ale nie dostrzegł nic więcej poza szarością. Postanowił więc zaufać sowom.
~~
A sowy wiedziały, co robią. Pomimo tego, że niektóre plemiona kojarzyły je z ciemnością, nocą, smutkiem i śmiercią, bo żyły w nocy i chowały się za dnia; Wiewiórki widziały w nich symbol pioruna, manifestację ich boskiego orędownika, a w ludach stepów budziły nabożny lęk, jak znak rychłego nieszczęścia. Dla niektórych sowa była, jako stworzenie nocy, związana z ciemną magią, mistyką i wiedzą tajemną. Plemiona z lasów północy uważały krzyk sowy w nocy, jako krzyk kobiety zmarłej przy połogu. Inne widziały w nich towarzyszki strzyg. Cóż.
Skubane wiedziały gdzie mogą znaleźć schronienie, chociaż ich jeźdźców nie można było nazwać szczęściarzami. Wyspy okazały się czterema, czy pięcioma kawałkami skał i lądu; jedna z nich była czymś więcej niż kupą kamieni, ot skrawek lądu pośród wzburzonych wód oceanu. Miała nawet maleńki lasek, jakieś pagórki i podmyte skały tworzące naturalne jaskinie, w których schronili się mości podróżnicy. Poza nimi żyły tu chyba tylko kraby.
Deszcz nie ustał. Wiatr nie przestał hulać. Ogień ledwo się tlił, a dwie sowy skulone obok siebie, niemal całkowicie zasłaniały wejście do niewielkiej, płytkiej jaskini. Brzeszczot siedział w samych gaciach; ubrania rozłożył na kamieniach, aby się wysuszyły; trząsł się trochę, ale o dziwo nie marudził, może to przez rzucie suszonej wołowiny. Diarmud suszył buty i płaszcz, ale jak zwykle zimno mu nie przeszkadzało, wręcz zdawał się odsuwać od ognia.
- Czy ktoś ma mapę?
- No proszę - zauważyła jego potworne oburzenie na twarzy. Nie zdołał go ukryć, znała go już dość dobrze i nie z nią takie numery. Nawet jeśli oburzenie było udawane, ona wzięła je całkiem poważnie. Podeszła powoli i ucałowała jego policzek.
- Nie dąsaj się, pewnie masz płaszcz lepszy nawet od Wilka.
- Tak? Otóż mamy się świetnie - burknął krzyżując ręce na piersi i łypiąc na nich wrogo. Sprawdzać im się kuźwa zachciało. Dobrze, że nie weszli tu w nocy...
- Wynocha. Wszyscy wynocha zanim stracę cierpliwość - te słowa zawdzięczali wszyscy obecnośći chędożonego książątka.
- Dobrze panie mentorze - mruknęłą podciągając kocyk na odsłonięte piersi i usiadła, nadal trzymając go przy sobie, ale nie zamierzając zostawac tu w miejscu. Musiała iść za potrzebą, ale o tym Lucienowi lepiej było nie mówić. Jeszcze go coś trafi jak sie dowie, że musi wyjść z leża.
- Jak dobrze, nie będę publicznym pośmiewiskiem - odetchnęła z teatralną ulgę i zabrała Devrilowi koszulę, zrzuciła swoją i przez chwilę udawała, że się zastanawia którą stroną powinna założyć ubiór. A kiedy uznała prowokację za skończoną, po prostu wciągnęła ją przez głowę i wcale nie zdziwiona zauważyła, że jest na nią za duża. Sporo za duża.
- Przynajmniej nie ma dziur - odezwała się po chwili lustrowania siebie wzrokiem.
- Skoro mieliśmy Straż, to nie powinnaś się bawić w podchody tylko sobie pójść - mruknął niechętnie, ale widząc, że Szept zamierza ramię pokazać, przysiadł bezradny na drewnianym taborecie i patrzył bezradnie jak uzdrowicielka ogląda to nieszczęsne ramię.
- W ogóle się mnie nie słuchają... - burczał jeszcze pod nosem urażony elfi władca.
Iskrze się nudziło. Nudziło jej się tak bardzo, że rzeczywiście wyszła z namiotu i tylko co jakiś czas zaglądała, czy Lucien wrócił. Nie zastała go raz, nie zastała drugi, za trzecim tylko posłała wiązkę magii by sprawdzić czy ktokolwiek jest w namiocie, a potem zapomniała, że miała wrócić.
I tak też pojawiła się dopiero kwadrans po tym, jak wrócił Cień. Całkiem zadowolona, jakby nie dajcie bogowie, trafiła na kogoś kto dorównuje Lucienowi w pewnych umiejętnościach.
- Na pewno narzucę, raczej nie chciałabym żeby wszyscy widzieli te dziury w spodniach i... no i się domyślili - schyliła się po kocyk i narzuciła go na ramiona jak jakiś płaszcz - No. To możemy iśc do alchemików i poszukać mojej torby.
- Żadnego szycia - on też był tego zdania. Nikt tu nie będzie szył jego magiczki, zwłaszcza, że to bolesne i w ogóle, on się nie godził. Podniósł się i szybkim krokiem podszedł do uzdrowicielki i magiczki, przykucnął i sięgnął many. Parę sekund później po ranie nie było śladu a Wilk posłał z ukosa tryumfalne spojrzenie Heianie.
- Już nic nie trzeba i możesz sobie iść.
Iskra westchnęła widząc go w takim stanie. Nie było owoców, był zły i pijany Lucien na posłanku. Pokręciła głową i przysiadła obok niego, nie czując kompletnie złości i uśmiechnęła się pod nosem.
- Nudziłam się, jak cię nie było, Lu - szepnęła układając się obok i przyglądając się nieco już zarośniętej buźce Poszukiwacza - Myślałam, że już ci się znudziłam.
- Zadanie godne szpiega twojej rangi - ale nie protestowała. To był całkiem dobry plan, przynajmniej nikt nie będzie jej pytał co zrobiła ze spodniami. Albo raczej, kto jej to zrobił.
- Chodźmy. I prowadź, panie Duchu.
Wilk wyszczerzył ząbki na pożegnanie do uzdrowicielki i tyle jeśli chodzi o jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
- Już to zrobiłem, dlatego nie utykam - pomachał zdrową już nogą w powietrzu i wrócił się przed namiot, tylko po to by przynieść koszyk z owocami i kawałkiem ciemnego chleba - Prosz, kolacja, czy jakkolwiek by to nazwać. Ale na kąpiel trzeba poczekać, nie tylko my byśmy chcieli się potaplać w czystej wodzie.
- Mhm, wcale nie jesteś pijany. Nic a nic. Tylko cię uwiecznić we wspomnieniach a potem ci pokazać z rana. Jak już wytrzeźwiejesz - odsunęła się, w obawie przed tym, że Lu może zwrócić dopiero co zjedzoną kolację. I może zwrócić ją na nią.
Teoretycznie, jak uzdrowiciel mogłaby mu cofnąć upojenie, ale... Ale zdecydowanie lepiej było się przyglądać jego pijaństwu.
- A mi nic nie zostawiłeś? - spytała niewinnie.
- Alchemicy obozują gdzieś pomiędzy murami, a uzdrowicielami. Tak na wszelki wypadek - wychodziło więc na to, że to ona ma prowadzić chyłkiem do obozu, nie zaś Devril. Przepchała się więc naprzód, paradując dumnie w kocu i rozmawiaj tu z taką. Niepoprawna alchemiczka.
- O kurka - rzeczywiście, o ubraniach dla magiczki zapomniał, celowo, czy też nie, ale zapomniał. Zastygł w pół ruchu myśląc gorączkowo nad tym faktem, aż w końcu wzruszył ramionami i sięgnął po brzoskwinkę.
- Poczekasz trochę to ze mną się wykąpiesz, nic ci się nie stanie jak jeszcze chwilę poleniuchujesz. Ja też nic przeciwko nie mam - znów się uśmiechnął pod nosem w ten specyficzny sposób. W ogóle nie było widać o czym myśli, no przecież że nie. A ten błysk w oku to tylko przypadek!
- Poszłam pochodzić po obozie, rozprostować nogi. Do żadnych elfiaków nie latałam, zazdrośniku jeden - mruknęła siadając i rozglądając się po namiocie. Była cholernie głodna, aż skręcało jej żołądek. Chelb i ser... w sumie mogła trafić gorzej.
I kiedy Lucien po prostu zapadał w pijacki sen, ona dopiero jadła zasłużoną kolację z dość nietęgą miną. Bo jak to, ona chciała owoce.
- I tak pójdziemy - alchemiczka niby szła pewnie, ale na widok pierwszego lepszego elfa, który śpieszył w kierunku przeciwnym niż oni, schowała się za Devrilem, że niby to ona dodatkowa para nóg i nic nadzwyczajnego...
- Poszedł? - usłyszał Winters syk za swoimi plecami, a chwilę potem Vetinari wyjrzała ponad jego ramieniem - Czysto - osądziła bez jego odpowiedzi i ruszyła dalej. A chowanie się po krzakach, choć rzadko,b o droga ta była nieuczęszczana, to zawsze wyglądało tak samo.
Zachęcony przysuniętym koszyczkiem wydobył stamtąd kolejny owoc, tym razem jabłko. I już miał je sobie wesoło ugryźć, kiedy padły słowa, że jego myśli wypisane są na twarzy. Spojrzał na nią, to na swoje buty, znów na nią.
- Bo ci się kocyk zsunął... - wytłumaczył cichutko, potulnie, zupełnie jak nie on.
Iskra znalazła brzoskwinkę i z wielkim zadowoleniem ją skonsumowała rozkładając się przy tym na wolnej częsci posłania i przyglądając Lucienowi. Po wyrzuceniu pestki postanowiła go:
a)rozbroić,
b)rozebrać,
c)okryć kocykiem, jak przykładna żona swego pijanego męża.
To wszystko zrobiła, nawet ułożyła go nieco wygodniej nie przejmując się wcale tym, że może go obudzić. Pijany Lucien to prawie martwy Lucien, więc nie było się co martwić na zapas. Z troską ułożyła jeszcze obok niego bukłak z wodą, przewidując, że już w nocy zapewne zbudzi go pragnienie i najzwyczajniej w świecie ułożyła się obok, zabierając mu kawałek koca.
- Dla pewności. Zawsze trzeba być pewnym - usłyszał Devril w odpowiedzi, a alchemiczka już szła wydeptaną ścieżynką dalej, zupełnie jakby nic nie zaszło.
Blisko kwadrans musieli maszerować, skradać się chyłkiem by dotrzeć do obozowiska. Alchemików w większości nie było, wspomagali uzdrowicieli, uzupełniali zapasy, albo pomagali budowniczym. W końcu szybciej zadziała alchemia niż mieliby stawiać kamień po kamieniu ręcznie.
- Tam jest - syknęła Char spomiędzy krzaków wskazując Devrilowi skórzaną torbę z długim paskiem na ramię leżącą tuż przy niezasłanym, prowizorycznym posłaniu na którym spał niewielki, skulony lisek. Prezent od magiczki, a który dopiero niedawno otrzymał imię.
Wilk udał, że wcale nie widzi tego, że okryła się dopiero po dłuższej chwili. Nawet próbował się nie gapić tak otwarcie na magiczkowe krągłości, ale przegrał z instynktem.
- Lubisz mówisz... A mówiłem, że i tak musimy poczekać na kąpiel? A skoro zjedliśmy a ty dalej nie masz ubrań...
Iskra parsknęła cichym śmiechem widząc co robi z nią Lucien, ale nie protestowała. Przeczesała jego ciemne włosy palcami, drapiąc lekko skórę głowy, jakby głaskała kota. Niedługo potem sama oddała się w objęcia snu.
Błyszczące oczka pupila alchemiczki obserwowały poczynania arystokraty. Znał go, pamiętał, ale nie zamierzał dać mu ot tak zabrać jej torby. Miał jej pilnować i tak zrobi.
Kiedy Devril znalazł się parę kroków od posłania, zerwał się na nogi i wyszczerzył ostre ząbki.
- Szlaczek - mruknęła Char w krzakach, obserwując całą tą sytuację. Na jej pech Devril nie był Szept, która obłaskawiała wszystko i wszystkich.
- Bo nie było nic stosownego - usłyszała burknięcie w odpowiedzi, a Wilk zrezygnował z dalszego jedzenia i po prostu wciągnął magiczkę na kolana. Tak było prościej, pogrzeje ją trochę, bo pewnie zmarzła i te sprawy.
Iskra od dłuższego czasu już nie spała, tylko drzemała od czasu do czasu otwierając oko i kontrolując otoczenie. Wyczuła moment, kiedy Cień się rozbudził, czuła jak przyśpiesza mu serce, jak oddech ze spokojnego i głębokiego zmienia się.
- Boli głowa? - spytała zerkając na niego z iskierką złośliwości w oku.
Prześlij komentarz