– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 4001 – 4200 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Char spojrzała na swój brzuch. Dość wymownie, jakby coś było z nim nie tak. Czy az tak już odstawał? Przecież... To za wcześnie. Jedyne zresztą co zauważyła takiego znaczącego to większe piersi i te bóle. No i apetyt na jakieś dziwne rzeczy.
- Może i jedno i drugie - mruknęła skubiąc mięso pieczeni i grzbiąc jedną ręką w torbie. O wątpliwej jakości moralności swojego ojca wiedziała, sama nawet stosowała tą metodę. Cel uświęca środki.
- A twój towarzysz? Wniósł coś do sprawy, pomaga czy.. Czy w ogóle co robi?
- Miło mieć znajomych wśród wrogów - może chociaż był byłym Myśliwym, to wciąz pozostawał nieocenionym źródłem informacji. Coś jak Iskra, tylko chętniej dzielące się informacjami.
- Skoro byłeś jednym z nich... Da się tam jakoś dostać? Na razie nie po to by uwalniać, ale po to by się dowiedzieć. Nie możemy pchać się do Duor w ciemno - oblizała palce z pieczeni i na dobre zaczęła grzebać w torbie, póki nie wyciągnęła z niej tryumfalnie bułki, którą to pochłonęła wraz z resztką pieczeni - Devril wie? - prędzej czy później musiała spytać, to było silniejsze od niej.
- Zamek jest strzeżony dla magów - Char już widziała inne zastosowanie tego co powiedział Carin. Wymamrotała jeszcze parę razy to zdanie pod nosem i nagle doznała olśnienia.
- W razie czego, zanim zaryzykujemy twoim życiem Szept, mogę podszyć się pod kogoś ze służby. Skoro twój przyjaciel ma tak rozległe kontakty... Nie powinno to być aż tak trudne. A co jak co, udawać potrafię. Całkiem nawet skutecznie - nie uśmiechało się jej puszczanie magiczki jako przynęty. Raz, że traktowała ją jak kogoś sobie bliskiego, a dwa była żoną Wilka. Wilk urwałby jej głowe gdyby Szept się coś stało. Poza tym, Char już dość natraciła się bliskich jej osób w życiu.
- No tak... - westchnęła cicho na wieści na temat Devrila. Działał na własną rękę, jak zwykle. Tylko czemu tym razem wolałaby, żeby nie łaził nigdzie sam? - Nocą osiądzie mgła, będzie zimno a na ubraniach skropli się rosa. Macie jakieś miejsce w miarę osłonięte żeby się przespać?
- Nie w twoim stanie - przedrzeźniła magiczkę Char, nie mając zamiaru ustąpić - A ty to jak byłaś z Mer to niby siedziałaś grzecznie w Atax na poduszkach? Mój plan jest lepszy, mnie przynajmniej nie obedrą ze skóry jak wykryją, a zapewniam cię, że tak się nei stanie - tu był problemik, bo ani Szept nie chciała ustąpić, ani tym bardziej Char. Ale wizja znalezienia groty chyba skutecznie do niej przemówiła, bo dźwignęła się z ziemi i zarzuciła torbę na ramię.
- Chodźmy więc szukać czegoś co da nam schronienie. Resztę można omówić w drodze.
I.
- Midar jezdem, ten tu to Odrin, uważaj na kieszenie nawiasem.
- Heianę, panią od cholery znasz.
- Choroby - poprawiła uczynnie Heiana.
Brzeszczot parsknął śmiechem pod nosem, krztusząc się plasterkiem sera. To było dobre, godne zapamiętania. Aż się naszemu najemnikowi zaświeciły oczy, kiedy powtórzył sobie w myślach to, co przed chwilą powiedzieli przyjaciele.
- O moje kieszenie nic się nie martw - życie nauczyło najemnika, że sakiewka przy pasie, sakiewka w bucie, pod kurtą, czy nawet w spodniach, to nie jest dobry sposób uchronienia swojego dobytku, zwłaszcza na Bucie, gdzie plaga złodziei i rabusiów, chociaż rozbijana, wraca uparcie co jakiś czas. Póki co sprawdzała się magia; zaklęcia nałożone na sakiewkę, na rzemyk, którym była przywiązana do paska, na sam pasek, na wnętrze mieszka i każdą część, która mogłaby posłużyć do jej otwarcia, czy odcięcia. Stary mag z Iluny postarał się, chociaż Rudy i tak uważał, że trzeba zachować ostrożność; nigdy bowiem nie wiadomo, co przyniesie nadchodzący dzień. - Ludzie gadają, że w wiosce jest złodziej.
Maltorn zakrztusił się kiełbaską, sięgnął więc po mleko, by przepić.
- Jednego dnia poznikały nawet widelce. Podobno wszystko jest w domu kowala.
Maltron opluł się mlekiem.
- Chociaż słyszałem też, jak chłop mówił, że to Skarbek, skrzat kolekcjoner.
- Może ja po nią pójdę? - Heiana, sama chyba nie zdając sobie z tego sprawy, uratowała kowala, który westchnął i udawał, że nic nie wie.
- Muszę w krzaczki. Zobaczę, co robi nasza burza - najemnik wstał i wydreptał z pomieszczenia. Brzeszczot wyszedł przed dom, zbiegając po schodkach; po lewej zamknięta na cztery spusty stała ojcowska kuźnia, dalej wiekowa gruszka i mała szopa. Za murkiem i dróżką widać było młyn nad rzeką i dom młynarza. Tuż przy studni stała Szept i sądząc po jej minie, była zdziwiona. Dar stanął obok i zarzucił ramię na jej braki. - Zaskoczona, co? Rudy wbrew pozorom wie, jak ważne dla najemnika są zwierzęta - przy studni pasła się nie siwa klacz, którą widział karzełek, a młody kasztanek. Najwyraźniej starszy konik, ten zajechany, został u Ogniomistrza, a Milczek przyjechał na wypoczętym młodziku. - Wciąż pamiętam lanie Charkota, kiedy nowi nie chcieli dbać o konie. No, nie dąsaj się elfeczko - palcem szturchnął magiczkę w policzek, co by straciła ten zawzięty wyraz twarzy.
Nagle, całkiem niespodziewanie, przerywając swojskie odgłosy pracujących wieśniaków, do uszu mieszańca dotarł dziwny dźwięk; odległy, zniekształcony przypominający… Końskie kopyta uderzające o ziemię, w której poupychane są kamienie rzeczne. Dar spojrzał za rzekę, w stronę gościńca biegnącego ku Sevilli, cofając rękę z ramion magiczki.
II.
- Jeźdźcy na trakcie. Trójka. Bardzo im się śpieszy. Mam złe przeczucia - i mamrocąc pod nosem coś, co można uznać za mieszaninę przekleństw i marudzeń, w kilku krokach dotarł do drzwi. Ale nie, nie wszedł do środka, gdzie tam, wsadził tam tylko swoją łepetynę. - Milczek! Rudobrody nie śpij, kurwa!
- Gdzie?!
- W dupie… - zza framugi wyłoniła się czerwona czupryna mieszańca - Ściągnąłeś tu kogoś?
- Ja nie wiem, co masz na myśli - najemnik nabił na widelec pieczarkę z miną niewiniątka, które nic nie wie, ani nic.
- Ktoś jedzie do nas? - kowal, nalewając uzdrowicielce do kubeczka naparu z mięty i melisy, który posłodzony uwielbiał najbardziej, zerknął na syna. Goście. Coraz więcej gości, a to go niepokoiło. Prawa gościnności nie pozwalały jednak nikogo wyrzucić, gdy prosi się o nocleg, czy posiłek.
- Albo kłopoty, albo tego idiotę gonią strażnicy - mieszaniec wskazał paluchem Milczka - Taki tętent koni idzie gościńcem od Sevilli, że uszy bolą.
- A! No patrz, zapomniałem ci powiedzieć, dzieciaku - Rudy się uśmiechnął - To nasi.
- Będziemy mieć gości? - tym razem w głosie kowala pojawiło się prawdziwe zmartwienie. Chyba nadszedł czas, aby zamknąć się w kuźni.
- Trójkę - odpowiedział uczynnie najemnik oblizując palce.
- Nasi nasi, czy nasi twoi - Dar zmarszczył brwi; to była znacząca różnica - Bo nie wiem, czy barykadować drzwi i szykować się na oblężenie, czy stroić talerze.
Rudobrody westchnął; jak nic przeszkadzają mu w posiłku; kiełbaski czekają, chlebek się marnuje na stole. No nie dadzą zjeść w spokoju. Co z tego, że ktoś jedzie? Najwyżej będą prowadzić walkę pozycyjną i się rozerwą. - Wyjec jedzie z Etir, Łaskę ściągnąłem z Devealanu, a Kulawiec, jedyna rozsądna, przybędzie z Pogórza. A teraz daj mi zjeść.
- Aha - jakże mądra odpowiedź Dara. Po co zjawił się tu Rudobrody? Po co ściągnął starych znajomych? Brzeszczot zaniepokojony zmarszczył brwi. Milczek chciał go o coś poprosić? Po to właśnie wybrał dom kowala na miejsce spotkania z najstarszymi członkami bandy? Tylko, co takiego mogło się stać, że posunął się aż do takich kroków? A jeśli poproszą o wypełnienie przysięgi, co wtedy z Kresami? Weterani Bezimiennych, kto by pomyślał, że znowu będą razem.
Mieszaniec westchnął. Jego głowa cofnęła się, a skrzypnięcie progu sugerowało, że wrócił na werandę. Usiadł na schodkach i z garścią orzechów wyciągniętych z kieszeni, przez chwilę obserwował magiczkę krzątającą się przy siwej klaczy. - Wiesz co? Coś się dzieje. Za dużo tu ruchu i hałasu. Wieśniacy normalnie przez kolejne pięćdziesiąt lat będą gadać o masowym znikaniu przedmiotów, a do tego o bandzie dziwaków w domu kowala - orzeszek chrupnął między zębami najemnika; jednym uchem słuchał tego, co dzieje się obok, drugim śledził trzy konie na gościńcu. Ot takie powiedzenie, bo nie miał możliwości włączania i wyłączania jednego i drugiego ucha. - Ojciec zaraz zamknie się w kuźni. Kupa ludu w domu, to nie dla niego, wiesz? - zaraz też dodał - Czemu my zawsze pakujemy się w wyprawy na skalę świata? Jakby nam nie wystarczyło tak po swojsku, po Keronii.
Char długo mierzyła magiczkę spojrzeniem, nim w końcu zdecydowała się ustąpić. Przynajmniej na razie, bo usadzić siebie na amen na pewno nie miała zamiaru pozwolić. Najwyżej pójdzie razem z magiczką, czy ta tego chce czy nie, wedle zasady, że pójdą obie albo wcale.
- Racja - pociągnęła swojego rumaka za sobą, kierując się we wcześniej wskazane wzgórze.
Char nie spała zbyt dobrze, ścigana widmami strachu i niepokoju nawet podczas snu, kiedy umysł powinien odpocząć, dać szansę na wytchnienie ciału.
- Już tak późno? - spytała rozespana, przecierając piekące oczy i mrugając co chwila, czując jak wzrasta poziom irytacji wobec niesfornych promieni słońca, które już przedzierały się między gałęziami i świeciły jej po oczach. Odruchowo poprawiła koszulę, nieco ją naciągnęła, a po chwili zastanowienia całkiem wyjęła ją ze spodni. Co prawda czuła się wtedy jakby nosiła worek, ale pod tym workiem miała coś do ukrycia. Lepiej się nie zdradzać, nie wiadomo co spotkają po drodze.
Wśród śladów znalezionych przez Ciernia były odciski łap innego zwierza, pokrewnego mu gatunkiem, ale z dośc sporymi różnicami. Zgodnie z tradycją, znalezione odciski łap były większe, a magiczka mogła się domyślić do kogo należą. W końcu obiecał, że będzie jej zakłócał spokój i życie po kres.
Magiczka usypiająca na warcie? Char ściągnęła brwi, nie to nie mogło być to. Szept, jak ją znała, nigdy na wartach nie przysypiała, chyba, że maczał w tym paluchy pewien elfiak o skłonnościach do zmiany skóry, którego tu jednak nie było. Ktoś musiał ją podejść. Ktoś... Char wyraźnie zbladła, a jej obawy potwierdził lekko drwiący głos należący do Wintersa. Odruchowo przymknęła oczy, dziękując bogom, że w tej chwili stoi do niego tyłem i ten nie widzi wyrazu jej twarzy. W duchu odliczyła spokojnie do dziesięciu po czym odwróciła się mierząc intruza dziwnym spojrzeniem.
- Carin, zostaw. To przyjaciel - uniosła dłoń, dotykając lekko palcami ostrza miecza rycerza, zniżając je nieco. Powitania jednak nie było, bo alchemiczkę po prostu zatkało. Nie powinno go tu być.
Tak samo jak i ciebie, podpowiedział irytujący głosik.
Wilk nie spodziewał się, że głupi wąż za nim popełznie. Tak, w myśli nadał Lucienowi nowy przydomek i z ponurym rozbawieniem stwierdził, że idealnie nadaje się do rudowłosej właścicielki Róży. Tak, wąż i skorpion, co za ironia losu.
Intruza obrzucił nieprzychylnym spojrzeniem dwukolorowych ślepi, byłby warknął, ale uznał, że na niego szkoda słów, a nawet i warknięć. Fakt, że niemal dorównywał mu wzrostem w wilczej formie jakoś nie poprawiał mu nastroju.
Pamiętał o tym czego chciał Nieuchwytny, pamiętał co mówił Darmar i co twierdziła Iskra w jego namiocie, nim zdecydował się jeszcze tej samej nocy opuścić Dolinę tym samym zostawiając ją tam samą. W myśli uśmiechnął się sam do siebie. Lubił denerwowac Cienia, a pewnikiem gdy ten zobaczył jak ją prowadzi do siebie osiągnął coś, co można by było nazwac stanem przedszałowym.
- Gdyby ojciec rzeczywiście chciał nas uchronić, to przekazałby wiadomość. Taką, której ty nie utajnisz - burknęła Charlotte, nie mając zamiaru się poddawać i rezygnować, kiedy Duor mieli pod nosem. I źródło informacji w postaci byłego rycerza.
- A znając mnie i Szept mogłeś się domyślić, że prędzej trafimy do celi w Duor niż damy mu tak po prostu zrobić krzywdę - przynajmniej powinien to wiedzieć. W końcu... Kłopoty to ich specjalność, tak?
Wilk nigdy nie komentował cycków Iskry, toteż nie spodziewał się, że Lucien uderzy z tej strony. Jakby nie patrzeć, Szept miała jednak większe...
Ty ryzykowałeś Bractwem i swoją nieskalaną reputacją bandziora dla cycków które wcale nie są ładniejsze. Nawet większe nie są. Szkoda zachodu, z tej strony Cienia jeszcze nie próbował podejść. Ciekawe jak zareaguje obrażanie Iskry tuż pod jego nosem.
Charlotte zamiast zwietrzyć podstęp ze strony magiczki tylko utwierdziła się w przekonaniu, że jej autorski plan wchodzi w zycie.
- Nie oszalałam, robię tylko to co konieczne! Szept jest magiem, więc tam nei wjedzie, ty też nie wejdziesz, bo powieszę cię na suchej gałęzi! A mnie nikt nie zna, wystarczy tylko się podszyć pod kogoś ze służby, Carin mógłby pomóc...
To było wtedy, kiedy byłem za głupi, żeby pojąć pewne kwestie. Na nieszczęście dla tego świata, ty chyba nigdy ich nie pojmiesz, Wilk ruszył w głąb lasu boleśnie siadom tego, że głupi Cień i tak za nim pójdzie. A gdyby tak... Ściągnąc tu Iskrę? Lucien zapewne zająłby się pilnowaniem jej tyłka, miast za nim łazić i truć mu umysł.
- Och, wielki pan szpieg się odezwał! - Char była zła. Była nieugięta, zirytowana i własnie zaczynała czuć mdłości. Wszystko przez niego - Nie pójdziesz nigdzie, bo jestes zbyt... zbyt cenny, nazwijmy to tak - nigdy za dobrze nie wychodziło jej mówienie o uczuciach. Nie mniej jednak, puścić go nie zamierzała i dopiero kiedy obejrzała się na magiczkę po wsparcie zauważyła co się święci.
- Cholera. Podpuściła cię - ona oczywiście była niewinna i wcale nie dała się wpuścić w maliny.
Szept miała szczęście, że nadęty bufon w postaci Cienia nie zaalarmował elfa o tym co tu się wyrabia, bo miałaby dosyć spore kłopoty. Zamiast tego, Wilk odszukał Iskrę i najzwyczajniej w świecie nakłonił ją do pojawienia się w lesie. Co prawda zejdzie jej chwila, ale mina Cienia będzie bezcenna. A wtedy się wymknie.
- Tym lepiej, popilnujesz gratów i obozu z Carinem. Ja idę po Szept - i z takim samobójczym niemal postanowieniem alchemiczka okręciła się na pięcie i ruszyła w stronę Duor z determinacją w spojrzeniu, która z powodzeniem mogłaby wytopić dziurę w murze.
Wilk nieświadomie chyba się tu skierował, a komentarz Luciena tylko spowodował prychnięcie elfa. Zguby, też coś. Inaczej zaczniesz śpiewac jak pojawi się chędożona furiatka...
Ale coś tu się działo dziwnego. Nie było Szept, był Devril, a Char właśnie maszerowała w stronę Duor z miną maniaka. W jej stanie. Duor. O mało nie połamał sobie łapy o wystający pniaczek kiedy rzucił się w sam środek obozu chcąc ich powstrzymac nim każdy się do zamku pofatyguje.
Świat się definitywnie kończył, bo Wilk w sporej części zgadzał się w tej chwili z Lucienem. To, co zrobiła Szept było w większej mierze głupie niż szlachetne i honorowe. Według jego pokrętnego rozumowania, sama idea ratowania Ala była godna najwyższych tytułów i innych towarzyszących temu ceremoniałów, ale pchać się samej do zamku kiedy ostatnim razem wyszło się wyciszonym i ledwo żywym? A on się tak napracował, żeby wtedy jej pomóc. Tak mu się odpłacała? Leząc samej do Duor?
Pokręcił łbem i przysiadł, całkiem tracąc zdolność obiektywnej oceny sytuacji. Czarny ogon parę razy uderzył w ziemię, choć nie była to oznaka radości a zdenerwowania i irytacji. Zielone ślepie łypnęło na Char, w tej chwili postępującą równie głupio jak magiczka. Chwilę później stał już między nimi jako elf, w swoim ulubionym płaszczu jak i kapeluszu, z którym się ostatnimi czasy nie rozstawał.
- Idź - skinął głową rycerzowi, niech idzie ją znaleźć. On nie znał zamku i nie chciał stracić życia dla przywódcy ruchu, choć mogło to się tu zebranym wydać samolubne i wręcz bezczelne. Miał na głowie rodzinę i królestwo, nie mógł ryzykowac głową dla wszystkiego.
- Uważałabyś na siebie. Zwłaszcza teraz - burknął do Char, która odpłaciła mu spojrzeniem godnym jadowitej żmii, ale nic nie powiedziała. Strzepnęła za to rękę Devrila z ramienia, choć nie bez trudu, bo uścisk był dość stanowczy, ale kiedy pojawił się Wilk, chyba jasnym dla wszystkich stało się, że mając dwóch nadopiekuńczych panów na karku nie zdoła się wymknąć.
- Kiedy ja chcę pomóc... - mruknęła jeszcze do siebie siadając na pieńku ściętego niedawna drzewa.
- Pomożesz jak przestaniesz bez sensu ryzykować głową. Nie tylko swoją w dodatku.
- Nikt z nas nie idzie - burknął początkowo Wilk, łypiąc znów na każde z nich, tylko nie an rycerza. Jego nie znał i miło było, że chciał im pomóc ale nie zamierzał się nim przejmować.
- A jak już mamy iść to wszyscy. W grupie siła. - nagła zmiana planów. Poza tym, gdyby wszyscy tam poszli to zapewne byłoby łatwiej. I każdego mieliby na oku.
- Jestem za opcją numer dwa - Char podniosła się nagle z pniaka, gotowa do działania. Jak oni idą to ona też. Nie ma to tamto.
Wilk już miał mówić, że nikt Cienia nie pytał o to co wie, ani czego nie wie, kiedy szelest krzaków stał się wyraźniejszy i głośniejszy. Zwykle też za informacje od Luciena trzeba było prędzej czy później płacić taką czy inną cenę, więc lepiej będzie jeśli ten zamknie jadaczkę.
- Coś idzie... - pociągnął nosem, chcąc zlokalizowac źródła zapachu, ale to źródło samo im się podało na talerzu.
- Uhm... Przeszkadzam? - spytała dość niepewnie Iskra, która wyszła spomiędzy krzaków, a była źródłem szelestów. Od razu jednak przeszła do rzeczy. I tu Lucien został pominięty, kompletnie potraktowany jak powietrze, a furiatka zbliżyła się do Wilka. - Wzywałeś.
- Mhm. Są drobne kłopoty.
- Co się stało?
- Szept polazła do Duor.
Iskra wetschnęła. Obejrzała się na resztę, na alchemiczkę, na Devrila, na krzaki i w końcu na widniejący w oddali zamek z którego wypadli jeźdźcy. Czy już ją pochwycili?
- Jaki jest plan?
- Siedzimy na dupie - burknęła alchemiczka rozmasowując obolałe kolano.
Nie tylko Devril zdążył ukryć się wśród gąszczu, bo podobnie postąpiła alchemiczka, wślizgując się między krzaczory. Wilk przyczaił się przy powalonym pniu, a Iskra błyskawicznie wręcz znalazła się na drzewie, w gęstym listowiu.
Łapiąc dośc dosadnie sugerujące spojrzenie Devrila, elf zastanowił się czy czasem nie jest to pułapka. Myśliwych może i było dwóch, ale niedaleko zawsze mogą krążyć posiłki. I nie mogli kombinować z magią, kolejne utrudnienie. Nawet alchemia wydawała się ryzykowną bronią przeciwko Myśliwym i ich cudownej rudzie.
O dziwo, pierwszy atak na Myśliwych nadszedł ze strony Iskry. Czarna strzała świsnęła tuż obok jednego z intruzów i choć w niego nie trafiła, drasnęła giermka nie tak dobrze uzbrojonego jak zacni panowie. Zaraz potem zza powalonego pnia wyskoczył Wilk i rzucił się na jednego z Myśliwych zwalając go z konia. Pech chciał,że jego ofiara zaplątała sobie nogę w strzemieniu i upadkowi tej dwójki na ziemię towarzyszył krzyk i chrupot chrząstek.
Wilk sam w pamięci miał swoje ataki furii, więc zachowaniu Ciernia się nie dziwił, a można by powiedziec, że wręcz je aprobował. Puścił trupa, którego do tej pory trzymał by się nie wyrwał i starł dłonią z twarzy nieco krwi. No pięknie, a mieli wyciągnąć z ich informacje...
- Nie zabijaj go!
Elf odwrócił się zauważając dopiero teraz co się święci. Jeśli ten głupi Cień zabije giermka...
- Zostaw go - to był głos Iskry, która nie wiadomo nawet kiedy znalazła się na ziemi. Podeszła teraz z wolna do Luciena przytrzymującego giermka jakby podchodziła do jakiegoś szaleńca, z którym trzeba postępowac ostrożnie, a potem zafundowac mu biały kaftanik.
Charlotte oddaliła się kawałek po śladach koni, bo mogłaby przysiąc, że Myśliwych było trzech i giermek, zaś tu dotarły tylko dwie sztuki.
- Szczeniak nic nie wie - prychnął Wilk po krótkim przesłuchaniu przerażonego chłopaczka. Zirytowany warknął coś pod nosem i wstał z pieńka na krótym siedział, zaczłą krązyć wokoło.
- Gdyby nie Cierń pewnie wiedzielibyśmy więcej. Nie mam pojęcia co go do cholery skłoniło do takiego zachowania. Zresztą, nie jestem specjalistą od zwierzaków, to Szept nimi jest - zły, roztargniony dziurą w poszukiwaniach prychnął.
- Przynajmniej wiemy, że ich złapali - odezwała się Charlotte, która wróciła ze swojego drobnego zwiadu dopiero teraz - Nie jest to dobra informacja, ale jednak. Ktoś ma jakieś pomysły?
- Czemu nikt jeszcze nie zburzył tego cholernego zamku? Choćby głupim taranem? - fuariatka jak zwykle, pierwsza do bitki.
- Jak tak ci śpieszno, to droga wolna - Iskra byłaby jeszcze biednemu Lucienowi pokazała dokąd ma się ulotnić, ale powstrzymał ją złośliwy uśmieszek Wilka. A ten co się tak głupio uśmiechał? I to do tego człowieka?
Wilk rzeczywiście, głupio się uśmiechał ale to tylko dlatego, że bogowie w końcu postanowili utrzeć nosa głupiemu Cieniowi.
- Nie rozpędzajmy się - Char uniosła dłonie jakby miało to ich powstrzymać - Szept niedawno tam weszła, nie zązyli by tak szybko zrobić jej czegoś... Takiego. Ale skoro mają ją i Carina to trzeba wymyślić jak ich wyciągnąć. Może... - spojrzała na dwa trupy, potem na Devrila i Wilka - Może się za nich przebierzecie? Wydają się być mniej więcej waszej postury. A krew... Powiecie, że znaleźliście w lesie intruzów, czy coś.
- Myślisz, że zdołam go powstrzymać przed włożeniem drugiej zbroi? Pójdzie za tobą, choćby miał to zrobić pod wilczą postacią i dać się tam pokroić na kawałki - nie pytała, czy on by dał się usadzić na miejscu gdyby coś groziło bliskim jemu osobom, bo... Cóż. Czasami jednak plan wyzwolenia Keronii, plany ruchu były ważniejsze.
Po chwili dołączyła do Devrila, pomagając mu w rozbrojeniu trupa, a później w założeniu zbroi, która okazała się wcale nie tak prosta do rozgryzienia. I kiedy tak już stał, zakuty w tą swoją zbroję, Char poczuła się bardzo dziwnie. W normalnych okolicznościach zapewne by siedziała cicho.
- Nie daj się złapać do kompletu. Wróć.
Westchnęła, ale nie powiedziała nic więcej. W tym żelastwie daleko było mu do zjawy, ale skoro był taki pewien swego... Przeniosła spojrzenie na brata, który sam się usiłował uporać ze zbroją.
- Wilk zostaw, Dev pójdzie sam, bo tak będzie po prostu lepiej...
- Chyba kpisz - wiedziała, że nie będzie łatwo go przekonać o ile to będzie możliwe. Na ich szczęśćie Wilk nagle zesztywniał, zastygł w pół ruchu, po czym runął na glebę jak worek kartofli. Kiedy zaś on znalazł się już na ziemi, odsłonił Iskrę, która chowała cienką dmuchawkę do rękawa. Na widok miny Char wzruszyła tylko ramionami.
- I tak by poszedł. A tak trochę pośpi.
Char się niepokoiła. Niepokój jej nie służył, bo nie mogła nocami spać. Wpatrywała się tylko w pochodnie i mury Duor, jakby oczekiwała zbawienia. Mijały kolejne godziny a nikt z nich nie wracał, nadzieja znikała.
Iskra poderwała się na nogi z łukiem w pogotowiu, o wiele szybciej wychwytując kroki. To jej ruch zaalarmował alchemiczkę, która przyczaiła się przy zwalonym pniu i pilnie obserwowała otoczenie. Nie spodziewała się tylko tego, kto się pojawi.
- Tato! - Char wyskoczyła zza pniaka i wręcz rzuciła się na maga nie dbając ani o to, że może się potknąć, ani o to, że spostrzegawczy Al może dostrzeć to, co tak usilnie chowała pod koszulą. Iskra bez słowa opuściła łuk widząc, że to nie wróg a przyjaciel zawitał do obozu.
- Co z resztą?
- Czemu zniknąłeś? Co się stało? - spytałą kiedy tylko odsunęła się nieco od maga i zerknęła przez ramię na wciąż pozbawionego przytomności Wilka - On się kiedyś obudzi? Mógłby pomóc Carinowi...
- Obudzi się jak mu wyrwę strzałkę. Nie prędzej - odpowiedziała Iskra, dziwnie napięta w obecności Ala.
- TO może wyrwij teraz... Medyk będzie potrzebny kiedy wróci reszta. Chyba.
- Mhm - Iskra przysunęła się do Wilka i wyrwałą niewielką strzałkę z szyi elfa. To by było na tyle.
Wilk mlasnął raz czy dwa, a potem otworzył oczy. Spojrzenie miał nieco mętne, ale co się dziwić, spał przez długi okres czasu snem sztucznym i wymuszonym. Z trudem podniósł się na nogi i rozejrzał z niezbyt szczęśliwą miną.
- O, wróciłeś - zatoczył się, aż Char musiała go podtrzymać - A ten dokąd?
- Chce wracać do Duor.
- Po co?
- Po Szept i Deva...
- Ja też!
- Nie kretynie, nigdzie nie idziesz - półelfka stanowczo posadziła go na kocu i odeszła z powrotem do ojca - Wrócą stamtąd? Prawda?
Char wmurowało w ziemię po tych słowach. Jak miała nie pytać jego to kogo niby? Carina? Może Al spisał ich już na straty... A może cenił bardziej swojego szpiega od magiczki, która była mu jak córka?
- Jak chcesz - prychnęła tylko, rozczarowana postępowaniem maga. Zupełnie, jakby go od tej strony nie znała, a przecież nie raz już słyszała takie rzeczy z jego ust. Może teraz po prostu była mniej wyrozumiałą niż zwykle.
Wróciła do reszty, ze złością wbijając wzrok w przeklęty zamek, jakby od tego miał się stać cud. Czas płynął.
Pierwszy poderwał się Wilk, zaalarmowany zachowaniem towarzysza magiczki. Spodziewał się ataku, zasadzi, a nie... Nie tego.
- O bogowie - dopadł do nich odbierając arystokracie ostrożnie Szept, od razu doszukując się urazów i obrażeń. Do Devrila zbliżyła się ostrożnie Charlotte już od razu szukając tego samego co jej przyrodni brat.
- Co się stało?
- Już ja wiem jak to wygląda. To twoje nic mi nie jest - burknął sprawdzając teraz dotykiem jakiegoś lekkiego sińca.
- Yhm. Już pomagam - zaraz zabrała się do pracy, odnajdując rzemyki i podpięcia trzymające zbroję na swoim miejscu. Parę minut potem Devril mógł się cieszyć zasłużoną wolnością, a Char wymarudziła od Wilka kompres na rozcięte czoło arystokraty.
- Dobrze, że już po wszytskim - westchnęła jeszcze cichutko uspokajając się w miarę.
- Pojadę do Sevilli. Powiedz temu osobnikowi, że kupuję od niego konia. Zapłacę tak, jakby był w pełni sił i zdrowy. Nikt inny tyle mu nie da. Zwłaszcza teraz, gdy wierzchowiec jeszcze nie doszedł do siebie.
No i pojechała.
Stawiając buciora na pierwszym schodku, poprzez tętent koni galopujących gościńcem, usłyszał łopot potężnych skrzydeł; gdzieś ponad lasem, nad górskimi szczytami leciały wielkie ptaki. Nadciągały sowy od strony elfiej stolicy.
- Gwarek wysłał je po was.
Najemnik podskoczył. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś go zaskoczył i chociaż powinien do tego przywyknąć, nagłe pojawienie się Tarana sprawiło, że byłby się potknął na schodach. Skąd, do cholery, ten przeklęty elf się tu wziął? Zawsze go straszył i najwyraźniej, sądząc po jego uśmiechu, miał niezłą przy tym zabawę. Pojawiał się jak duch, bezszelestnie, nawet w tym swoim płaszczu i buciorach. Wystarczyło, że obrócił się bokiem i już go nie było, znikał. Cholerna magia. W dodatku czuł się nieswojo bez magiczki; w sensie, że ona lepiej sobie radziła z czarami.
- Uwiążę ci na szyi krowi dzwonek, przysięgam. To nienormalne, żeby nie wydawać dźwięków.
- Ivelios zawsze wiedział, kiedy nadchodzę.
- Halooo - Dar pomachał informatorowi przed nosem rękami - To był dziadek. Założę się, że on nawet słyszał, jak mrówka robi kupę.
- Gwarek też słyszy.
- Bo ma ucho grajka…
- Solas też dawał radę, Diarmund również…
- Dobra, weź się ugryź w język. Albo nie. Powiedz mi, co masz do powiedzenia.
- Sowy…
- Przecież je słyszę.
- Jeźdźcy…
- Ich, wyobraź sobie, też słyszę.
- Naprawdę? To powiem ci, że Mary zawinęła do portu. Tor nie może dogadać się z elfami i nie chce zejść z pokładu. Dwa pozostałe statki są niedaleko. Za to tobie uciekła magiczka.
- Za to wy, przysyłacie mi dwie sowy. Niby jak mam pomieścić tam siebie i siedem moich gąsek? Do tego moja wredota. Nie mogłeś pojawić się chwilę wcześniej? A teraz szukaj magiczki w polu.
- Pojechała do konika. Przed chwilką. O, w tamtym kierunku - i Taran uczynnie pokazał gościniec ku Sevilli. A Dar pomyślał, że miano wredoty zaczyna należeć się temu elfiakowi, a nie magiczce. - Mam wieści o Wronie, ale to później - i elf obrócił się bokiem, znikając, jak to miał w zwyczaju.
- Brzeszczot? - Milczek stanął w drzwiach, dłoń trzymając na rękojeści miecza przy pasie; najwyraźniej usłyszał szepty i wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Nie wyglądał na uspokojonego, jak ujrzał samego najemnika, można by powiedzieć, że zaniepokoił się jeszcze bardziej. Bo słyszał rozmowę, był tego pewien, ale z kimże mówił Dar, skoro był sam? Rozejrzał się po werandzie, posłuchał, po chwili puszczając miecz - Z kim mówiłeś?
- Sam do siebie - machnięcie ręki niby zbyło Rudego, ale jego obaw już nie ukoiło - Gdybym powierzył ci, z pomocą Heiany, dotransportowanie wszystkich do portu Atax, podjąłbyś się?
Rudy zmarszczył brwi. To nie był Brzeszczot, którego pamiętał. W sumie nie powinien się zdziwić, minęło kilka lat i ten dorosły facet nie był już tym pyskatym dzieciakiem, którego pamiętał. Gdyby ktoś mu teraz powiedział, że jest on także głową rodu, Rudy by nie uwierzył; wyśmiałby, popukał się w czoło i nazwał tego kogoś głupcem. Darrus hyvanem? Dobre sobie. Przecież on nawet samym sobą nie umie dowodzić, a co dopiero całym rodem! - Gdzie ty się chcesz wybrać, co?
- Muszę coś załatwić. Niech Heiana pośle wieść naszej Burzy - ocho, ktoś zyskał nowe miano - Spotkamy się w porcie. Skoro Mary zarzuciła kotwicę, będzie czekać na dwa pozostałe. Mam kilka dni. Gwarek pewnie będzie się wściekał, ale Tor przyjmie was z otwartymi ramionami.
- Będę chciał z tobą porozmawiać - surowe spojrzenie Rudego sugerowało, że to ważna rzecz. Jednak Dar nie był już niżej w hierarchii, bo teraz, kiedy Bezimienni się rozpadli, stali na ostrzu jednego miecza.
- Wiem, przyjacielu. Ale to później.
- Później.
Ktoś kiedyś powiedział, że sowy zawsze są na czas. I wcale się nie mylił.
[Niestety, aktualnie jestem wyprany z pomysłów. Skyrim pochłonął całą moją kreatywność, eh te gry :c
Dlatego za jakąś skromną propozycję byłbym wdzięczny. Co prawda równie dobrze mogę zacząć jakiś wątek otagowany #zDupy, który zacząłby się na szlaku w trakcie wędrówki Ramireza a Twoje postaci by się jakoś przypałętały, co może się skończyć nim się zacznie. Ale to w ostateczności, gdy nie będziesz mieć pomysłów. ]
Ramirez
- Samych dobrych rzeczy - obok Midara pojawił się wysoki mężczyzna odziany w czerń; chusta zasłaniała mu usta i nos, a kaptur twarz, chociaż spod niego wyłaniały się jasne kosmyki włosów. Taran jak zawsze pojawił się bezszelestnie, bez żadnego znaku, że nadchodzi; po prostu w jednej chwili, w innym miejscu, obrócił się bokiem, a w drugiej już był w stolicy. - Elfy, mości krasnoludzie, to zadziwiające stworzenia. Te tutaj - miał na myśli długouchych, którzy osiedlili się w Keronii - …w niczym nie przypominają naszych za wodami - tym razem chodziło mu o elfy, które pozostały na rodzinnych ziemiach. - Sądzę, że Emis E’gon miał na myśli, że mały Odrin jest nieuchwytny, a po krasnoludzkiemu: kurewsko trudno go zatrzymać.
Taran klapnął na omszały kamień; najwyraźniej nigdzie mu się nie śpieszyło, miał czas i postanowił popatrzeć na elfi port. A było na co patrzeć. Taran, gdy ktoś pytał, zawsze powtarzał, że chociaż widział wiele przystani, nawet tą będącą częścią Irandal, najbardziej uwielbiał oglądać ruch w porcie stolicy. W tej chwili w oczy rzucały się trzy statki. Dwumasztowy szkuner Torkyna, bryg Flyna z Q i kolejny już Vinnie Garreta; który dokładnie, elf nie potrafił powiedzieć, bowiem zgubił się gdzieś przy Vinnie IV.
- Lubię tę atmosferę. Zapach morskiej bryzy. Krzyk mew i ruch na deskach pokładów, szanty przy pracy - na Mary było najspokojniej. Ładownie były załadowane, Mary uzupełniała jedynie zapasy słodkiej wody. Trzymasztowy szkuner zdawał się spać; wiatr leniwie szturchał jego ciemne żagle, a na pokładzie krzątało się tylko kilku ludzi: Rudobrody, Łaska i Wyjec, a Kulawiec kłóciła się o coś z Torem. Milczek nie wyglądał najlepiej, nigdy nie lubił podróżować morzem, na statku mdliło go, a większość czasu spędzał albo z głową za burtą, albo w kubełku. Kołysanie fal źle na niego działało. Łaska, niski mężczyzna z czarną czupryną kręconych włosów, miecznik, siedział na beczce śledzi, strugając coś nożem w kawałku znalezionego drewna. Wyjec siedział na bocianim gnieździe; nie lubił tłumów, więc po prostu się schował ten jasnowłosy kusznik, lubiący też tarcze. Kulawiec, nazywana jedyną rozsądną, kobieta średniego wzrostu, z brzozową laską maga, o niebieskich oczach i kasztanowych włosach, kłóciła się z Torem; najwyraźniej o coś związanego z czarami. Być może Torkyn chciał, by pobłogosławiła dobrą runą statek, a magiczka się nie zgodziła.
- Heiana-elda, widziałaś Brzeszczota? - dziwne to było pytanie w ustach Tarana. Przecież on wiedział, gdzie jest Dar. Czyżby pytał, by przypomnieć o nim komuś, czy by nie zdradzić się z tym, jak wiele wie?
[Jestem wyprany z pomysłów, lecz mam chrapkę na zderzenie się tych dwojga (mam na myśli Szept), ponieważ jak zdążyłem wywnioskować nieco ich łączy, a przynajmniej w przeszłości.
Oboje wygnani.
Oboje mają śmieszne fobie związane z magią.
Pytanie tylko jak ich w to wpleść. Kusi mnie jakaś eskapada do ruin, jednak nie widzę powodu, dla którego Ramirez by się miał tam udać, ponieważ nie łazi w takie miejsca, chyba że jest zmuszony przez kogoś albo przechadza się akurat nieopodal. Jest ciekawski, ale bardziej skupia się na swoim zadaniu od Zakonu.
Jakieś pomysły?]
Ramirez
- Świetnie. Brakowało jeszcze jednego elfiego dziwadła.
- Za to krasnoluda pijusa i awanturnika już mamy - burknął opryskliwie Taran, chociaż ktoś uważniejszy wyczułby, że więcej w tym żartu i przekomarzania, niż czystej złośliwości. Taran z zasady nie okazywał wrogości, chyba że ktoś by go wyprowadził z równowagi. Nie czerpał wypaczonej radości ze sprawiania przykrości, nie szukał słabości, by je wykorzystać, chociaż jego humor mógł dla niektórych uchodzić za krzywdzący.
- Zaraz się pożygam.
- Podać kubełek? - Taran usłużnie zaoferował pomoc, chociaż nawet w magiczny sposób w jego ręku nie pojawiło się wiadereczko. Podrapał się po kolanie, jakoś wcale nie przestając gapić się na port. Przeszkadzało panu krasnoludowi? Niech sobie stąd idzie. Najlepiej popilnować koleżki Odrina. Taran słyszał, plotki, opowieści i niemalże mity, jakie urosły wokół karzełka. Niektórzy uczynili go półbogiem, synem cwanego, przewrotnego Szachraja, boga złodziei. Inni twierdzili, że w kradzieżach pomaga mu magia. Ale i tak jego boskie pochodzenie było jedną z lepszych wieści.
- Heiana-elda, widziałaś Brzeszczota?
- Dlaczego oni są tutaj? Nie uwierzę, że mają lepszych magów niż Szept. Nie uwierzę, że chcą nam pomóc. I nie wierzę, że Starszyzna chce, by z nami płynęli.
Taran uśmiechnął się. Wyszła elfia wiara w to, że mają najlepszych magów, że ludzkie plemię to tylko awanturnicy. Dla Tarana to była tylko część prawdy; owszem, elfi magowie nie mieli sobie równych, ale na palcach ręki można wyliczyć ludzi, ludzi, którzy stali na równi z długouchymi. Manipulowanie maną przychodziło im trudniej, dłużej musieli się szkolić, poświęcić wiele, ale nie można było odmówić niektórym ludziom miana arcymaga; Taran na przestrzeni wieków znał trzy takie osoby, dlatego uważał, że nie sposób przypisywać elfom wyższości. Poza tym, było kilka elfów, którzy i królową przewyższali. A czy ludzie byli awanturnikami? Oczywiście, że tak. Żyli krócej, ale dzięki temu intensywniej, dbali o każdą chwilę wiedząc, że następnej może już nie być - to urzekło Tarana w ludziach. Chociaż części z nich poderżnąłby gardło, tym, którzy pozjadali wszystkie rozumy. Elfy były powolne, żyły wieki i wieki jeszcze przed nimi były, nie śpieszyły się, przez co czasami zwlekały, robiąc krok w tył.
- Powinnaś znać zdanie Brzeszczota. On nie zapytał Starszyzny, on ją poinformował, że ludzki statek właśnie zarzucił kotwicę. To są jego ludzie, dla niego tutaj przypłynęli. Więzy, które ich łączą są silne. Najemnicy to nie tylko banda, która się trzyma dla brzęczących monet. No, przynajmniej nie każda. Zapytaj go. Ci ludzie też są rodziną. On czasami zapomina, że powinien mówić o sobie.
- Czego chcą?
- Zemsty - padło proste, jedno zdanie, jednak nim elf zdołał wyjaśnić, o co dokładnie mu chodzi, wtrącił się pan przyboczny.
- Jeśli nie mylą mnie zmysły, tamea wraca.
- I to nie sama - Taran odwrócił się od uśmiechniętego Emisa i zadarł głowę do góry. Przez chwilę nic się nie działo, ale wkrótce koronami drzew poruszył wiatr, podmuch wielkich, sowich skrzydeł. Ich łopot niósł się echem po porcie, a zacumowane statki poruszyły się na wodach zatoki. Ktoś krzyknął. Inny ktoś uniósł dłoń ku niebu. Tam, gdzie patrzył Taran pojawił się cień. Ktoś zawołał: turdus! Pióra ptaka były w odcieniach szarości z czarnymi końcówkami. - Przybył jeden z morun'naran, pierzasty smok. I oto jest królowa i jej błazen - na grzbiecie sowy, kiedy ta obniżyła lot, szukając miejsca do wylądowania, dostrzec można było dwie sylwetki. Rude kłaki rozwiane przez wiatr należały do najemnika, a płaszcz łopoczący na wietrze musiał być odzieniem tamei.
Sowa dwa razy okrążyła port, a przy kolejnym leciała już tak nisko, że na pokład Mary zeskoczyły rude kłaki, oczywiście lądując na tyłku, obijając sobie pośladki. Za to sówka ładnie wylądowała i mości królowa mogła zejść z niej jak należy.
- Świetnie. Brakowało jeszcze jednego elfiego dziwadła.
- Za to krasnoluda pijusa i awanturnika już mamy - burknął opryskliwie Taran, chociaż ktoś uważniejszy wyczułby, że więcej w tym żartu i przekomarzania, niż czystej złośliwości. Taran z zasady nie okazywał wrogości, chyba że ktoś by go wyprowadził z równowagi. Nie czerpał wypaczonej radości ze sprawiania przykrości, nie szukał słabości, by je wykorzystać, chociaż jego humor mógł dla niektórych uchodzić za krzywdzący.
- Zaraz się pożygam.
- Podać kubełek? - Taran usłużnie zaoferował pomoc, chociaż nawet w magiczny sposób w jego ręku nie pojawiło się wiadereczko. Podrapał się po kolanie, jakoś wcale nie przestając gapić się na port. Przeszkadzało panu krasnoludowi? Niech sobie stąd idzie. Najlepiej popilnować koleżki Odrina. Taran słyszał, plotki, opowieści i niemalże mity, jakie urosły wokół karzełka. Niektórzy uczynili go półbogiem, synem cwanego, przewrotnego Szachraja, boga złodziei. Inni twierdzili, że w kradzieżach pomaga mu magia. Ale i tak jego boskie pochodzenie było jedną z lepszych wieści.
- Heiana-elda, widziałaś Brzeszczota?
- Dlaczego oni są tutaj? Nie uwierzę, że mają lepszych magów niż Szept. Nie uwierzę, że chcą nam pomóc. I nie wierzę, że Starszyzna chce, by z nami płynęli.
Taran uśmiechnął się. Wyszła elfia wiara w to, że mają najlepszych magów, że ludzkie plemię to tylko awanturnicy. Dla Tarana to była tylko część prawdy; owszem, elfi magowie nie mieli sobie równych, ale na palcach ręki można wyliczyć ludzi, ludzi, którzy stali na równi z długouchymi. Manipulowanie maną przychodziło im trudniej, dłużej musieli się szkolić, poświęcić wiele, ale nie można było odmówić niektórym ludziom miana arcymaga; Taran na przestrzeni wieków znał trzy takie osoby, dlatego uważał, że nie sposób przypisywać elfom wyższości. Poza tym, było kilka elfów, którzy i królową przewyższali. A czy ludzie byli awanturnikami? Oczywiście, że tak. Żyli krócej, ale dzięki temu intensywniej, dbali o każdą chwilę wiedząc, że następnej może już nie być - to urzekło Tarana w ludziach. Chociaż części z nich poderżnąłby gardło, tym, którzy pozjadali wszystkie rozumy. Elfy były powolne, żyły wieki i wieki jeszcze przed nimi były, nie śpieszyły się, przez co czasami zwlekały, robiąc krok w tył.
- Powinnaś znać zdanie Brzeszczota. On nie zapytał Starszyzny, on ją poinformował, że ludzki statek właśnie zarzucił kotwicę. To są jego ludzie, dla niego tutaj przypłynęli. Więzy, które ich łączą są silne. Najemnicy to nie tylko banda, która się trzyma dla brzęczących monet. No, przynajmniej nie każda. Zapytaj go. Ci ludzie też są rodziną. On czasami zapomina, że powinien mówić o sobie.
- Czego chcą?
- Zemsty - padło proste, jedno zdanie, jednak nim elf zdołał wyjaśnić, o co dokładnie mu chodzi, wtrącił się pan przyboczny.
- Jeśli nie mylą mnie zmysły, tamea wraca.
- I to nie sama - Taran odwrócił się od uśmiechniętego Emisa i zadarł głowę do góry. Przez chwilę nic się nie działo, ale wkrótce koronami drzew poruszył wiatr, podmuch wielkich, sowich skrzydeł. Ich łopot niósł się echem po porcie, a zacumowane statki poruszyły się na wodach zatoki. Ktoś krzyknął. Inny ktoś uniósł dłoń ku niebu. Tam, gdzie patrzył Taran pojawił się cień. Ktoś zawołał: turdus! Pióra ptaka były w odcieniach szarości z czarnymi końcówkami. - Przybył jeden z morun'naran, pierzasty smok. I oto jest królowa i jej błazen - na grzbiecie sowy, kiedy ta obniżyła lot, szukając miejsca do wylądowania, dostrzec można było dwie sylwetki. Rude kłaki rozwiane przez wiatr należały do najemnika, a płaszcz łopoczący na wietrze musiał być odzieniem tamei.
Sowa dwa razy okrążyła port, a przy kolejnym leciała już tak nisko, że na pokład Mary zeskoczyły rude kłaki, oczywiście lądując na tyłku, obijając sobie pośladki. Za to sówka ładnie wylądowała i mości królowa mogła zejść z niej jak należy.
Wasza Miłość.
Nawiązałem kontakt z tymi, o których mówiliśmy przed moim wyjazdem. Wiele wskazuje na to, współpraca przyniesie oczekiwany przez WM efekt. Niestety, mam też uzasadnione podejrzenia, że wiadomi bracia działają na dwa fronty. Ze względu na to zalecałbym ostrożność.
Z wyrazami szacunku,
Zawsze oddany WM i Królestwu,
S. Arhin
Zmrużyłem oczy. Wciąż nie podobał mi się ten list. Co nie zmienia faktu, że król musiał go jak najszybciej otrzymać.
- …mówiłam ci, zajmie mi to z tydzień! Może mniej. Po prostu tam pojadę i… - Nemain wyrwała mnie z zamyślenia.
- Ale jesteś potrzebna tutaj. Koniec tematu – uciąłem, przywiązując rulonik do nóżki gołębia pocztowego. Nemain wzniosła oczy ku niebu. Odwróciłem od niej wzrok. Nie mogłem się przyzwyczaić do jej nowego wizerunku… i do dziwacznej świadomości, że gdybym był kobietą, wyglądałbym dokładnie tak, jak ona.
- A jak ktoś zestrzeli ptaka?
Zmarszczyłem brwi.
- Wątpię. To już siódmy. Któryś doleci. Poza tym, ciebie też ktoś mógłby zabić.
- Jestem magiem, głupi człowieku.
- Nie ty jedna – westchnąłem. Ignorancja Nemain była jedną z głównych przyczyn, dla których nie zamierzałem pozwolić jej wyjeżdżać samej. Sytuacja była już wystarczająco napięta bez jej udziału. Poza tym, skoro ona stojąc obok mnie nie wyczuwa, że mam zdolności magiczne, to chyba nie jest z nią za dobrze. Chyba, że nekromancja rządzi się jakimiś innymi prawami? – Założę się, że połowa Cieni także.
- Ale…
- Przestań. Zabezpieczenie się u króla to jedna sprawa… a możliwość odwrotu druga. Załatw łódź i załogę. Takich, którzy w razie potrzeby będą płynąć do Wirgini jak po życie, rozumiesz? Ma być po cichu, tak, żeby nikt o tym nie wiedział. Bractwo Nocy na pewno ma tu swoich szpiegów.
- Tak jest. – Uśmiechnęła się.
- Masz jakieś pytania?
- Nie. Mam pomysł.
*
Idąc na miejsce spotkania, czułem się niepewnie. Nie podobała mi się ta okolica. W powietrzu wisiało coś dziwnego, budzącego lęk. Mimo to starałem się wyglądać na pewnego siebie, jak zwykle. Kulenie się nic tu nie da. Może poza tym, że jakiś zbir uzna mnie za odpowiednią ofiarę. Poza tym, ilekroć miałem ochotę zawrócić, przed oczami pojawiała mi się szydercza twarz Cienia.
Niech go piaskal zeżre. Pewnie specjalnie wybrał to miejsce.
Zapach idący od morza wydawał mi się dziwny.
Ale niby skąd mam wiedzieć, jak pachnie morze? Możliwe, że w tej wodzie coś jest… Oczywiście coś całkiem zwyczajnego. Dla takich okolic. I dla innych oczywiście też.
Przełknąłem ślinę.
Niepotrzebnie się straszysz .
Drgnąłem. W cieniu ktoś stał.
Odetchnąłem. Spokojnie, może to…
Uśmiechnąłem się, chcąc ukryć ulgę, jaka pojawiła się na mojej twarzy, kiedy rozpoznałem skrytego w mroku człowieka. Cień. Cień ukryty w cieniu. Nie wiem czemu, wydało mi się to naraz zabawne.
*
[cz. 2]
Poczułam opadający na moje ramiona materiał. Nieco szorstki, nic ekskluzywnego. Uniosłam głowę. Dev. Zatrzymałam wypływający na moje usta cień uśmiechu.
Nie rozumiałam, co mówił. Słowa padały za szybko i choć wymawiał je z naszym rodzimym akcentem, nie udało mi się uchwycić w zasadzie niczego.
„- Pójdz ze mną.”
Zawahałam się, instynktownie oglądając się, dokąd wprowadzą Devrila. Do niedawna mojego towarzysza... Przyjaciela? Potem poszłam. Rozglądałam się dookoła. Mogłabym nie lubić Quingheńczyków, ich kultury, budownictwa… Ale nawet przy takim stanie rzeczy fregata musiałaby zrobić na mnie wrażenie. Była ogromna. Wspaniała, choć należała do wroga. I na swój sposób piękna.
*
Rozejrzałam się po kajucie. Spodziewałam się czegoś więcej, ale w zasadzie nie byłam zawiedziona. Po prostu myślałam, że powierzchowność statku współgra z jego wnętrzem.
Brak wygód minie przeszkadzał. Nigdy nie spałam w hamaku, ale nie wydawało mi się, by był mniej wygodny, niż siennik albo rozłożone na ziemi skóry. W najgorszym razie trochę się poobijam. Jeżeli w ogóle dałabym radę spać na quingheńskim okręcie, w co wątpię.
Spróbowałam się uśmiechnąć. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej, pamiętaj.
- Nie mam innych ubrań – powiedziałam, również we wspólnej mowie. Wzruszyłam ramionami. – Ale i tak dziękuję.
Zlustrowałam go wzrokiem. Spojrzałam na podłogę. Jak powinnam się zachować?
Z powrotem popatrzyłam na oficera. I na dziwny rodzaj broni, który nosił u boku.
- Czemu twój miecz jest taki cienki?
Uhm. Raczej na pewno nie zadawać głupich pytań.
[Przepraszam, że tak się czaiłam z tym odpisem. Zbliża się koniec roku i moi nauczyciele zwariowali.]
[ Myślę, że to by było dobre. Ramirez przybyłby tam bo jako mag, wyczułby drastyczne zmiany zachodzące w biegu wydarzeń, czasu i magii, którego źródło skupiałoby się w okół tych ruin, więc z ciekawości by tam zaglądnął. ]
Ramirez
[witam! Przepraszam, że tak późno, jednak ostatni natłok prac nie pozwalał mi na dłuższe skupienie się na blogu :C
Zastanawiałam się nad jakimś wątkiem z Szept. Wydaje się być bardzo interesującą postacią :) A skoro mówisz, że są do siebie w pewien sposób podobne... może warto by spróbować? :)]
Kora
- Nie ma czasu na zgrywanie bohaterów - Char była stanowcza w tym względzie, bo ani Szept ani rycerza zostawiać nie zamierzała. A na głupie honorowe zachowanie nie mieli ani czasu ani dość sił.
Szarpnęła jeden z pasków trzymających napierśnik zbroi, a ten opadł ze szczękiem na dół pozwalając Devrilowi na głębsze wdechy.
- Myśliwi - mruknęła Iskra ze swojej gałęzi i odruchowo poprawiła kołczan na plecach. Paru jeźdźców wypadło znów z bramy, w dodatku elfie ucho dosłyszeć mogło coś w rodzaju sygnału alarmowego, którego nijak nie dało się sprecyzować - Za chwilę będziemy mieli towarzystwo.
- Niedobrze - Wilk wycofał się chwilowo z organizmu Szept i rozejrzał się w poszukiwaniu środku transportu. Niby mieli Ciernia, niby był jakiś koń ale dla nich wszystkich było to za mało - Cahir na konia, niech ktoś z nim pojedzie. Ja wezmę Szept, wiejemy - i o ile mógł magiczkę prosić by ta nakłoniła Ciernia do zmienienia się z walecznej bestii w środek transportu, to uniósł się dumą i sam się zmienił. Zresztą, bestia może przydać się do obrony kiedy on sam będzie zajęty.
Iskra zbliżyła się do Carina i w tym samym momencie kiedy znalazła się za rycerzem naszła ją dziwna myśl, że Cieniowi bardzo by się takie coś nie spodobało. Tknięta tym dziwnym przeczuciem, rozejrzała się, jakby Poszukiwacz miał wyskoczyć zza pierwszego lepszego krzaka, ale tak się nie stało. Wobec tego wzruszyła ramionami przekonując samą siebie do tego, że nic się nie dzieje.
- Południe. Zobaczymy czy sprzyja nam szczęście - mruknęła jeszcze, obejmując Carina.
- To ja z Szept? - alchemiczka niepewnie zerknęła na bestię magiczki, choć bez takiego panicznego lęku jak zazwyczaj. W tej chwili to strach przed Myśliwymi i tym co moga im zrobić przeważał nad strachem przed wilkiem.
Wilk podreptał nieco naprzód, chcąc dać wszystkim znak ponaglający. Nie ma czasu. Myśliwi poszli w pole, a gra o ich wolność i życia zaczęła się na nowo.
- Zobaczymy się na mokradłach - rzuciła Iskra i zręcznie przejęła wodze od Carina, po czym zawróciła konia i wyrwała do przodu jakby ścigał ją sam diabeł.
Wilk ruszył chwilę później, jakby chciał zwięszyć nieco odległość między sobą a furiatką. Nie powinni się rozdzielać, ale i nie powinni trzymać się blisko siebie, duże zbiorowisko znacznie łatwiej wypatrzeć niż pojedyńczego jeźdźca. W głębi ducha sądził, że Szept nie przyjdzie do głowy nic głupiego, ale się pomylił. Dosiadanie samej Ciernia było głupie, przynajmniej wedle jego przewrażliwionego myślenia i co chwila próbował magiczkę odszukać wzrokiem zamiast po prostu skupić się na trasie.
Oddział Myśliwych okazał się sporym zaskoczeniem. Przynajmniej dla Iskry, która korzystając z elfich zmysłów oceniała ich opóźnienie na co najmniej kwadrans. Wychodziło na to, że byli o wiele lepiej przygotowani do pościgu niż zakładała. Zaklęła szpetnie pod nosem, a wodze zostały wciśnięte Carinowi w dłonie. Zhao okręciła się na końskim grzbiecie, tyłem do kierunku jazdy i dobyła łuku. Wprawnie naciągnięta cięciwa, analiza kierunku wiatru, wszystkie czynniki wzięte pod uwagę... Strzała wyprysnęła w powietrze, a za nią kolejna, unosząc się wysoko w górę sprawiały wrażenie chybionego strzału, który rzeczywiście się takim okazał. Jedna strzała wbiła się o wiele bliżej niż konny oddział, druga strzała jeszcze bliżej nich.
Pudła jednak okazały się przydatne, przynajmniej wedle elfiej rachuby. Kiedy jeźdźcy Duor minęli pierwszą strzałę wbitą w ziemię, Zhao puściła kolejną, tym razem korzystając z punktów odniesienia jakimi były powbijane w ziemię strzały zdołała trafić jednego z Myśliwych, a raczej jego konia w zad, przez co z kwikiem zwalił się na ziemię.
Charlotte, dotąd siedząca bardzo spokojnie za plecami Devrila zaczęła gorączkowo myśleć nad wyjściem z sytuacji. Alchemia nie zadziała. To było... Czas reakcji był zbyt wolny jak na te warunki i tą prędkość. Musieliby stanąć, choć na chwilę, a sama doskonale wiedziała jak ciężko jest się zatrzymać kiedy pędzi się w szale przed siebie. Mocniej zacisnęła dłonie na koszuli siedzącego przed nią Devrila jakby to miało jej pomóc w rozwiązaniu sprawy pościgu, który z każą chwilą był coraz bliżej. Jedynym nikłym uśmiechem losu zdawał się być fakt zbliżających się mokradeł. Czy Myśliwi wjadą za nimi na zdradzieckie, podmokłe tereny?
Zaczęło się od kości. Ich mądrość przewyższała rozumy największych mędrców, o ile potrafiło się z nimi rozmawiać.
Zawsze przed snem wykonywał parę rzutów, zadając różnorakie pytania i nie zawsze otrzymując treściwą odpowiedź. Lecz tym razem było inaczej. Nie ważne jakie pytanie by zadał, runy szeptały w jego głowie:
Rozpoczął się początek końca
Tam gdzie nie ma życia ani słońca
I mimo iż nie wyczuł tego od razu, gdyż był zbyt daleko, z każdym dniem wędrówki widział, słyszał i wchłaniał więcej. To go niepokoiło i wiedział iż musi coś w tej sprawie uczynić.
Ostatniej nocy na świeżym powietrzu, wśród listowia, dobył kości. Runy jarzyły się nienaturalnym, opalizującym blaskiem, idealnie oszlifowane i wygładzone ścianki zdawały się opierać czasowi swą potęgą.
Zwinął je w pięść, przysunął do bliznowatych warg i szepnął:
- Gdzie zaczyna się początek końca, gdzie nie ma życia ani słońca?
Rzucił. A kości potoczyły się z klekotem po ziemi i zamarły ukazując wynik.
Pochylił się ku nim, przymknął oczy i zatoczył krąg dłonią.
Tam gdzie nie ma życia ani słońca
Zaczyna się granica końca
Zmarszczył brwi, zebrał każdą z kości, z czułością i delikatnością po czym po dłuższym zastanowieniu, rzucił ponownie.
- Wieści ulotne mkną z głębi ciemności, tam gdzie bieleją kości, gdzie nie ma życia ani słońca, gdzie się zaczyna granica końca, którędy prowadzą drogi mrocznego gońca?
Kości uderzyły o siebie, lecz nie zamarły tak prędko niż przedtem. Toczyły się w kółko, jak żywy organizm pełzający po ziemi, ostatecznie nieruchomiejąc.
Życie tam więdnie i umiera
Plaga pożera
Gdzie kruk srebrno-skrzydły spoziera
Jak brama Niebytu się otwiera
Ciarki przeszły mu po grzbiecie, kiedy pomiędzy kości opadł schorowany liść drzewa. Ujął go w dłonie, jak umierającą w cierpieniach istotę po czym rozkruszył palcami i posmakował. Skrzywił się, zebrał kości i łapiąc swoją laskę, która podtrzymywana nienaturalną siłą stała obok, jednym słowem i ruchem, zdusił płomień ogniska. Zapadły głębokie ciemności, przecinane pasmami zachodzącego księżyca. Dzień powoli wstawał, lecz mag i tak kiepsko widział w mroku, zwłaszcza gdy jego oczy były chore od przeszłości.
Zacisnął palce na powietrzu, formując z nich prymitywną klatkę, jakby trzymał tam motyla. Mówiąc do żywiołu po imieniu, zbliżył je do rozgałęzienia laski i kończąc formułkę, rozprostował dłoń.
Ogień zaiskrzył się w powietrzu i rozświetlił mu drogę, owiewając światłem wszystko w okół, lecz nadal wisząc w niewidzialnej klatce laski.
Ruszył za oddechem cuchnącej śmierci, która toczyła chorobą drzewa w okół.
Na miejsce zaszedł dopiero za dnia, kiedy słońce wspinało się na szczyt niebiańskiego wzgórza.
Zatrzymał się przed ruinami, które mimo iż mało widoczne, były wyraźnie wyczuwalne dla kogoś takiego jak on. Zerknął w bok na ptaki z poskręcanymi karczkami, które w agonii powpadały na drzewa kończąc żywot. Wszystko w okół umierało, toczone chorobą. Trawa żółkła, gałęzie wysychały jakby trawione ogniem od wewnątrz i jedynie kruk siedzący nieopodal wydawał się nie przejmować stanem rzeczy.
Ramirez przechylił głowę, spoglądając mu w paciorkowate ślepka. W końcu podszedł do wejścia ruin, chwycił laskę oburącz i zawiesił jej kraniec na wejściem, tocząc łuki.
Szeptał przy tym, słowa ulotne niczym wiatr lub oddech, które niosły się w eterze szukając jakiegokolwiek żywego, zwierzęcego organizmu we wnętrzu budowli. Lecz takiego tam nie było, a jeśli się znajdowało, nie należało do tego świata.
Cofnął się, nabrał głęboko powietrza w płuca czując jak dziwna magia próbuje wedrzeć się w jego jestestwo i rozedrzeć je pazurami od środka.
- Źle się dzieje, źle się dzieje. - Wymruczał do siebie, nieświadomy własnych słów po czym uniósł laskę, tak ażeby jej rozwidlony kraniec wychylił zza cienia drzew, łapiąc wątłe promienie słońca.
Kolejne szepty, kolejne słowa układające się w prośby, w rozmowę do Bytu w Niebycie. Promienie zamajaczyły między gałązkami laski, cienie prześlizgnęły się niczym małe węże i otuliły światło aż to nie rozbłysło w ich okowach własnym życiem. Mając taką latarnię za przewodnika na końcu laski, zatonął w ciemnościach ruin, gdzie nawet echo umykało tłumione przez pulsującą magię.
Jego sylwetka natomiast ginęła w blasku uwięzionych promieni słonecznych, jedynego, skutecznego leku przeciwko mrokom, które z potępieńczym, nienawistnym jękiem cofały się przed swym śmiertelnym wrogiem. Stąpał ostrożnie, nie robiąc zbyt wiele hałasu. Uważał na poniszczoną ścieżynę czy stopnie, na zawalające się sklepienie lub ściany pokryte płaskorzeźbami tak starymi iż niezdolnymi do przekazywania swego powołania.
Ramirez
Kora należała do tej części społeczeństwa, którą uważa się za niewidzialną. Dokładnie tak, jakby żyła w jakimś równoległym świecie, gdzie osoby z tego prawdziwego nie mogą jej ani zobaczyć ani usłyszeć. Za to ona, mimo, że nie widziała, to wszystko słyszała dokładnie. I choć była „biedną kaleką” „nieszkodliwą, ślepą dziewuchą”, to jednak potrafiła sobie poradzić sama. Nie potrzebowała niczyjej łaski, nie znosiła, gdy ktoś próbował uszczęśliwić ją na siłę.
Nawet teraz, kiedy wędrowała przez zatłoczony targ, gdzie wiele osób popychało ją udając, że w ogóle jej nie widzą, doskonale dawała sobie radę. Niezbyt grubą, drewnianą laską szukała przeszkód na swej drodze, a beżowy szczur, skryty pod kapturem, wystawiał nosek, węsząc ciekawsko, poszukując co lepszych i smakowitszych zapachów. Jednak tylko trochę, bo jednak bardzo bał się gwaru i tłoku jaki panował dookoła. Gdyby sam próbował się tędy przedostać, niewątpliwie zostałby zadeptany.
Zakupy zawsze stanowiły dla niej coś w rodzaju wyzwania, zwłaszcza w tak tłoczny dzień jak dzisiaj. Każdy, kto zaledwie dostrzegł fragment białej przepaski na oczach, zwykle skrytej w cieniu kaptura, próbował oszukać ją i tym samym zyskać. Niestety, ale większość kupców nie słynęła z uczciwości. Mimo to kosz kobiety sukcesywnie napełniał się pieczywem, serem i owocami. Właściwie mogła już wracać, jednak chciała pospacerować się jeszcze, korzystając z przepięknej pogody. Z tego co mówili, od wielu dni na niebie nie pojawiła się ani jedna chmurka, a i ona mogła to odczuć za każdym razem, kiedy nadstawiała twarz do słońca, a ciepłe promienie głaskały jej twarz.
Akurat przechodziła obok, gdy usłyszała okrzyk kupca. Zmarszczyła brwi i zwróciła się w tamtą stronę. Może i nie lubiła ingerować w życie mieszkańców. Wolała trzymać się na uboczu, trzymając w sekrecie swój dar, który kosztował ją tak wiele sił. I przede wszystkim stanowił zagrożenie. Ci, którzy wiedzieli co potrafi często popadali w obłęd i chcieli ją zatrzymać na własność. Jakby była jakimś przedmiotem. Opakowaniem maści na każdy ból. Często patrzono na nią w ten sposób, nie dostrzegając człowieka.
Tym razem jednak nie przeszła obojętnie. Nie znosiła chamstwa, jakim wykazał się właśnie kupiec. Sama niejednokrotnie została w ten sposób potraktowana i wiedziała, jak bardzo takie słowa potrafią zranić czy też zwyczajnie wystraszyć.
Kupiec krzyknął, zarówno z bólu jak i z zaskoczenia, kiedy cienka laska zdzieliła go w dłoń, którą wymachiwał, jakby opędzał się od much. Solidny cios zostawił na zniszczonej skórze czerwoną pręgę.
- Wybacz, panie, wybacz niewidomej… - Kora rzuciła standardowym tekstem, z głosem przesiąkniętym uniżonością i pokorą. Kupiec spojrzał na nią z wściekłością po czym w ramach zemsty trącił kosz który dziewczyna trzymała w dłoni. Owoce potoczyły się po bruku, chleb został zdeptany przez jakiegoś zainteresowanego klaczą mężczyznę. Kora pochyliła się, aby pozbierać rozrzucone jedzenie, a gdy zniżała się, na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech satysfakcji. Dobrze tak, staremu dziadowi. Ona swoje rzeczy pozbiera, a jemu piętno po jego braku wychowania zostanie na długo.
[Oczywiście, że może być :) Mam nadzieję, że niczego nie zepsułam :3]
Kora
Jedyną osobą, która chyba nie leciała z nóg i była jeszcze całkiem przytomna i trzeźwa była Iskra. Kiedy tylko oddalili się nieco od oddziału, kiedy wkroczyli na mokradła, zeskoczyła z końskiego grzbietu i rozejrzała się szybko. Błoto, woda, ropuchy i jakieś dziwne opary. Nie było to wymarzone miejsce na odpoczynek, ale na pewno lepsze niż palące się stepy.
- Wilk poszukaj jakiegoś bardziej suchego skrawka ziemi i się nimi zajmij. Ja zatrę ślady i jeszcze trochę poutrudniam życie Myśliwym jeśli ominą ogień i postanowią dalej iść naszym tropem - elfka nie czekała na protesty, czy sprzeciwy. Nawet na przyzwolenie nie czekała, bo ledwie skończyła zdanie, a już ruszyła z powrotem, ku Duor i płonącym równinom.
Wilk, nieco zmęczony po szaleńczym biegu powlókł się przed siebie, nasłuchując i węsząc co chwila w powietrzu, rozeznając teren i szukając jakiejś kryjówki, miejsca na odpoczynek.
Zhao zmierzyła pozostałych dziwnym spojrzeniem.
- Ja tu jestem z was wszystkich najbardziej przytomna. To ja mam jeszcze siły iśc o własnych nogach. Ślady ktoś musi zatrzeć, a im więcej ludzi ze mną pójdzie tym szybciej nas odkryją. Więc siedźcie na tyłkach i znajdźcie kryjówkę - zawsze usuwaj dowody, jak mawiał kiedyś jej znajomek szmuglując fioletowy proszek do wciągania.
- Trzeba zatrzeć ślady - Char obejrzała się za Iskrą, ale chyba nie zamierzała dołączać do elfki. Nie tym razem. - A ty, panie honorowy rycerzu, powinieneś nam pomóc tutaj. Potrzeba nam siły - chociaż nie do końca wiedziałą jeszcze do czego potrzeba jej tej siły, to miałą nadzieję, że tak uda jej się rycerza skłonić do pozostania. Nie miała sił uganiać się za nim i za jego kodeksem honorowym. Za Zhao tym bardziej.
I.
Emis nie kwapił się, by być tym, który poinformuje magiczkę o obecności dodatkowych ludzi. Prawda była taka, że nikt nie miał ochoty powiedzieć królowej, która szczęśliwie wróciła do stolicy, czyli tam, gdzie według niektórych powinna być cały czas, że na ludzkim statku, tym nazwanym Mary, jest nie tylko Rudy, ale i wszyscy weterani Bezimiennych. Cała kupa luda - jakby to powiedział pewien oswojony olbrzym, który zapewne za nazwanie go oswojonym, połamałby komuś gnaty.
Z prawdą bywa tak, że nie każdy ją zna. Szept nie wiedziała o weteranach, ale nie wiedział także Brzeszczot; znaczy wiedział, że jadą, że ciągnął do Mall Resz, ale dałby sobie włosy obciąć do samych cebulek, że na statku ich nie spotka, że płynąć z nimi nie mają zamiaru. Fortuna to jednak prawdziwa suka; grała w swoją dziwną grę, wciągała w nią świat i wszystkie rasy, a potem ich dymała - jak to ładnie powiedział kiedyś znany wszystkim olbrzym. A propo Jaruuta to Dar chętnie zabrałby go ze sobą, wielkie pięści zawsze warto mieć przy sobie, tak jak cięty język, ale nie potrafił wymyśli sposobu na przetransportowanie Jaruuta na Kresy.
Kiedy wielka sowa odleciała, zrzucając kilka liści z drzew, łamiąc gałęzie i poruszając żaglami statków, Taran podniósł swoje dupsko z kamienia. - W imieniu hyvana, zapraszam na Mary. I radzę ostrzec elfy w porcie, że spokojna to ta noc nie będzie - szybkie spojrzenie na królową, dość wymowne, i Taran obrócił się bokiem, znikając. I tylko elfi wzrok mógł dostrzec, że pojawił się na pokładzie szkunera, siadając na skrzyni przy maszcie.
Mary zarzuciła kotwicę jako ostatnia; z dala od innych statków, na uboczu, niemal na końcu drewnianego pomostu, wzmocnionego kamieniami. Na pokładzie krzątała się załoga. Ludzie nasienie. Nie schodzili na elfią ziemię; dreptali jedynie na koniec trapu, skąd odbierali zapasy wody i świeżego suszonego jedzenia od kilku członków rodu Crevan, którzy biegali po nabrzeżu; wszak to nie stolica uzupełniała zapasy szkunera, a Sowie Pióra. Wątpliwie nawet, by jakiś inny elf zgodził się podejść do ludzkiej jednostki pływającej.
Ludziom to jednak nie przeszkadzało.
___
II.
Noc nad elfim portem, w spokojnej zatoce, gdzie lekki, ciepły wiatr poruszał leniwie żaglami i marszczył wodę, mogłaby uchodzić za najpiękniejszą noc na świecie; granatowe, niemal czarne niebo usiane tysiącem gwiazd, pełne było konstelacji: na prawo lśniła Panna, którą ludzie nazywają Dziewicą, nad lasem widać było Psa, którego elfy zwą Wilkiem, a na północy Sowa, znana obu rasom. Księżyc zbliżający się do pełni skrył się za przywianymi z zachodu chmurami. Woda chlupotała o burty statków i nabrzeże, nocne ptaki co jakiś czas odzywały się melodyjnym trelem, czasem zawył wilk, a gdzieniegdzie fruwały świetliki i robaczki świętojańskie. Wszystko było by piękne, gdyby nie jeden szczegół.
Poprzez głosy zwierząt, poprzez wiatr i kojący szum wody, w świetle gwiazd i świetlików, słychać było przebijające się przez wszystko śpiewy, krzyki i śmiech. Ludzkie odgłosy ulatujące z pokładu szkunera Mary, niszczące obraz spokojnej nocy w elfim porcie. Szanty niosły się nad wodą, śmiech je poganiał, a męskie pokrzykiwania prześcigały. Na statku lał się rum i piwo. Bezpiecznie zakotwiczony w porcie, z pełnymi ładowniami, z kompletną załogą, szkuner huczał od ludzkich emocji. Noc była ciepła, tym gorzej dla portu.
Na deskach pokładu bawiła się załoga. W kapitańskiej kajucie, która nie powinna się tak nazywać ze względu na swoje niewielkie rozmiary, przy okrągłym stole siedzieli inni. Tak naprawdę poza stołem i hamakiem umocowanym nad deskami nic więcej się tu nie zmieściło. No dobra, była skrzynia, w której zawsze był rum, gacie i koszule, ale tylko tyle. W końcu Mary nie była jednym z tych wielkich okrętów, które kajuty kapitańskie mają tak wielkie, że zmieściłby się tam mały domek - a przynajmniej Tor tak uważał.
Na taborecikach, bo krzesła się nie zmieściły, siedział Torkyn, Brzeszczot, Fril, Taran i Rudy. Butelka rumu, samotnie stojąca na środku, budziła pewien niepokój; bo jak to tak, jedna tylko butelcyna? Taka samiuteńka na szkunerze? Cóż, prawda była taka, że reszta została skrzętnie zgarnięta do skrzyni, której wieko nawet się nie domykało przez szyjkę butelki.
Taran drzemał sobie w kącie, z taborecikiem pod ścianą i opuszczoną głową; kaptur odrzucił na plecy i teraz widać było wyraźnie jego czerwone włosy ścięte niemal na krótko, z kilkoma dłuższymi warkoczykami z przodu. Pochrapywał cicho, wcale nie rozluźniony tak, jak powinien być śpiący elf. Wypił jeden kufelek ten drań i usunął się na bok, mając w dupie namowy Tora. Został więc należycie i przykładnie zignorowany.
Łaska, Wyjec i Kulawiec czmychnęli do kubryku; wymigali się zmęczeniem po podróży, że niby kości mają stare, że muszą odpocząć, że głowy bolą i Dar aż zapytał, czy ich czasem dupy też nie bolą, ale oni zignorowali pytanie i sobie poszli. W kubryku ułożyli się do snu właściwie gdzie się dało. Deski okazały się najlepszym siennikiem na świecie, własny płaszcz najcieplejszym okryciem, a łokciem najwygodniejszą poduszką. I tylko jakoś chrapania nie było słychać. Szuje, wredne padalce, łajdaki cholerne, bardziej wolące się pod kocem miziać, niż ze starym druhem wypić! A niech ich w dupę pchła ugryzie.
- Tor, a pamiętasz, jak obrzygał Krokusicę?
III.
- To była jej pierwsza i ostatnia wizyta u mojego brata. Bogowie, z jakim przytupem zarządziła odwrót! - Frilweryn i Torkyn parsknęli śmiechem; oboje dobrze pamiętali ten dzień, kiedy Urian ze swoją ustrojoną świtą nawiedziła Mall Resz, by zobaczyć wnuka. Kajtek Dar miał wtedy lat cztery i akurat cierpiał na brzuchowe boleści po leśnych jagodach i mleku. I nie dość, że jak zobaczył wyniosłą babkę to się poryczał ze strachu, to jeszcze zwrócił to, co przed chwilą zjadł, roniąc łzy tak wielkie jak grochy.
- Brakowało jeszcze tego, by puścił bąka i się posikał, wtedy to by go chyba przeklęła.
- A pamiętasz jego siódme urodziny?
- To nie były ósme?
- A czort wie. Nieważne! Chodzi mi o te, kiedy dostał psa!
- Krówkę, która okazała się psiskiem?
Rudobrody popijał piwo. Nad kuflem widać było jego twarz i od razu rzucało się w oczy, że powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem; drżały mu ramiona, kąciki ust też, kiedy wyobrażał sobie malutkiego Darrusia, który sikał w gacie, albo latał po polach z psem bez nich, rycząc jak bóbr, bo w paluszka wbił sobie oset. Bogowie, a kilka lat temu na żywca nastawiał mu Cebr bark i chociaż wył jak zarzynane zwierzę, łzy nie uronił. Malusi Darruś.
Milczek zadławił się piwem.
- Rudy, a opowiadałem ci… - Brzeszczot wcale nie zły na towarzyszy, podniósł głowę i uśmiechnął się, patrząc na ulubionego wujaszka - Z Frila to kiedyś babiarz był taki, że jak się ze szlachetną panną elfką nocą spotykał, co by ich jej ojciec nie nakrył... - tym razem zadławił się Frilweryn - …to potem tydzień nie siadał na dupie, jak goluśki wypadł przez okno w różane krzaczki.
- Napraaaaawdę? - Tor jakoś tak inaczej spojrzał na Gwarka, jakby zobaczył w nim nową osobę, lepszą.
- No. Chociaż jak tak sobie myślę, że ty mógłbyś się pochwalić swoją chorą miłością do tego statku… - wujek Tor westchnął, jakby żałując, że jego szkuner nie jest żywą kobietą - …o który zazdrosna jest twoja żona.
- Hej! Ty to lepiej się nie wymądrzaj, dzieciaku, bo sam o babę zadbać nie umiesz!
Ocho, przyszła pora na utarcie nosa najemnikowi.
- Znaczy on - Rudy pokazał paluchem Dara - I ta miła elfka Heiana? - wielkie oczy, jakie zrobił Milczek jasno sugerowały, że jest w głębokim szoku. - Niemożliwe! On to sobie wymyślił, nie? Znaczy… - chwila szukania słowa i uważne obejrzenie zarośniętego Brzeszczota, z czerwonymi oczami i włosami, które wyglądały jak po sztormie - Ubzdurał sobie. Błagam was chłopy, przecież on śmierdzi, drapie się po tyłku, pewno ma zwierzątko we włosach, klnie, brudzi się, ma te swoje buciory, pijus jeden. Co za elfka by go chciała? Toż to najemnik! - Rudy utrafił w sedno, ale uśmiech na jego twarzy sugerował, że on sam takie życie uwielbia i wcale nie ma za złe Darowi, że taki właśnie jest.
- Ale już nie pamiętasz, co mówiła o tobie Elena? - Brzeszczot uniósł brwi, uśmiechając się pod nosem; oj pamiętał on, jak i pozostała trójka weteranów Bezimiennych, jak Milczek i Elena, ich zwiadowca, do siebie podchodzili. Jak pies do jeża. Obrażali się, kłócili, bili, a ich współpraca nigdy nie układała się dobrze i to do tego stopnia, że Charkot tylko raz popełnił ten błąd i wysłał ich gdzieś razem. - Elena zawsze nazywała Milczka brudnym chamem, bez kultury, bez ogłady, a on ją… jak to było?
IV.
- Zimną babą bez serca. Ależ jaka to była gorąca kobieta! - Rudy aż się rozmarzył, przypominając sobie swoje młodzieńcze lata, bandę najemników i Elenę, ach Elenę. - Jaka gibka, jaka chętna - zaszurały buciory i Milczek jęknął, zginając się w pół, kiedy buciorem dostał w kolano. - Za co, kurwa?
- Bo za chwilę cię poniesie, a chłopów rżnąc nie dam! - złośliwość godna wspomnianej wcześniej Krokusicy, chociaż stara elfka pewnie nie wypowiedziałaby swoimi szlachetnymi ustami tak niegodnych słów.
- O elfkach też możesz zapomnieć. Ty sobie nie grab, bo królowa zamieni cię w kamień, najlepiej ze statku nie złaź - Fril słyszał już o historii z koniem, o pomocy tamei i jej złości, więc wolałby, dla dobra Dara, wyprawy, elfów i stolicy, by Rudobrody siedział na dupie na statku i nigdzie nie chodził. Już i tak szeptano, że ludzki statek nie powinien zawijać do elfiego portu. Fril dobrze wiedział, że wystarczy iskierka, aby ten kruchy spokój poszedł się paść. Wiedział, bo od tygodnia krążył po porcie niczym duch, uprzedzając o Mary, zapewniając, że ludzie na ląd nie zejdą, że uzupełnią zapasy i odpłynął wraz z innymi statkami.
- Kiedy nie chciałem! Kurwa, wyszło tak, jakbym był dręczycielem zwierząt.
- To może przeproś? - zasugerował Dar; o ile znał wredną magiczkę, szczere przeprosiny i rozmowa powinny odrobinę załagodzić ten konflikt, którego właściwie nie powinno być, bo Rudy nie zajeżdża zwierząt na śmierć. Wplątała się dziwka Fortuna, ot co. Rudy lubił elfy, lubił naturę, nie był bezsensownie okrutny, nie niszczył dla kaprysu ani nie krzywdził. A z konikiem wyszło całkiem nie tak. Gdyby spytać Dara, powiedziałby, że ze wszystkich weteranów Bezimiennych, to właśnie Milczka powinna Szept polubić najbardziej. A teraz jak uda się sprawić, że spokojnie będzie obok niego przebywać, stanie się cud. - Zdrowia klaczy nie przywrócisz, wiem. Najwyżej magiczka na ciebie nawrzeszczy. Jak wolę jak krzyczy, gorzej jak mi nic nie mówi.
- Wiemy, wtedy wpadasz w nerwicę, plątasz się i bez kija do ciebie nie podchodź - Fril i Tor przybili sobie piątkę nad stołem, zadowoleni z siebie - Jak kwoka, co zgubiła swoje kurczaki.
- Bo ja wolę wiedzieć! Lepiej jej tego palucha wsadzonego w drzwi opatrzeć, niż zabijać je dechami, bo i tak wlezie. Niech sobie tego durnego przybocznego spławia. Emisa cudownego, ą-ę według zasad i jaki ja jestem wspaniały…
Fril popatrzył na Tora. Tor popatrzył na Milczka i cała trójka westchnęła i jednym głosem mruknęła - Znowu zaczyna…
Charlotte zmarszczyła brwi. Coś... Coś się nei zgadzało, nie pasowało. W dodatku czuła nasilający się ból głowy w okolicach skroni. Ból był dziwny, pojawił się zupełnie znikąd, w dodatku szum w uszach...
- Po co komu honor? - burknęła Iskra posyłając Carinowi urażone spojrzenie. Przez niego musi zostać, bo inaczej zbytnio ich narazi, cholera jasna.
Dziwny ból głowy jeszcze się nasilił, alchemiczka musiała się nieco skulić na grzbiecie Wilka. Najgorsze było to, że ból nie ustępował, a nasilał się, stopniowo rozsadzał czaszkę.
- Coś... Czy Myśliwi mają jakiś wygłuszacz magii? - Iskra też to czuła. Zakłócenia w powietrzu, które oddziaływały na niezahartowany organizm.
- Może i mają... Ale na mnie nie powinien działać - wymamrotała szeptem Char, a po chwili runęła z wilczego grzbietu na ziemię.
- Kurwa - Iskra musiała aż sobie zatkać uszy dłońmi, bo pisk i szum stawały się nie do zniesienia. Jeśli to coś działało też na alchemiczkę... Może to nie Myśliwi?
- Równościowcy - oznajmił Wilk po szybkiej przemianie. Przykucnął przy siostrze, dotknął jej czoła, sprawdził puls. Nic nei wskazywało na nieprawdiłowości, a jednak Char z minuty na minutę coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością - Musimy się ukryć... - potem ból i piski uderzyły też w niego. Odwrócił twarz jakby ktoś mu solidnie przyłożył i zmrużył oczy. Musi ich jakoś obronić. Chociaż... Widząc co się dzieje obawiał się, że magowie i alchemicy będą całkowicie wykluczeni.
- Dam radę sama. Dam radę... - mruczała Iskra machając dłońmi, jakby odpędzała muchy. Kiedy jednak Carin ją chwycił, okazało się, że ciało elfki jest wyjątkowo wiotkie, jakby miała mu zaraz lecieć przez ręce.
- Myśliwi nas dopadną - Wilk, choć z trudem, zdołał podnieść się z ziemi kiedy Devril zajął się Vetinari. Zatoczył się, miał dziwne wrażenie, że zaraz mu coś rozsadzi żyłę w uchu. Słyszał własny puls szalejący w jego głowie, głośny jak ryk wodospadu.
- Szept... - obejrzał się na magiczkę, zmrużył znowu oczy jakby nie dowidział i zakaszlał. Coś drapało go w gardle, uporczywie, nie dając spokoju - Możesz iść?
Wilk poszedł w ślad za Cierniem, ale nie doszedł, runął na ziemię parę kroków przed powaloną magiczką i sam jęknął. Teraz, kiedy ciało się rozluźniło, kiedy czuł pod sobą twardy, obiecujący grunt to wcale nie było tak prosto zebrać się do wstania. Nie, żeby nie próbował. Przewrócił się na bok, spróbował usiąść, ale ciało domawiało posłuszeństwa. Czuł się jak wywrócony żuk. Tak prosty do zgniecenia. Taki bezbronny...
Nie dał się. Za piątą próbą udało mu się usiąść, podnieść chociaż na czworaka i pokonać ostatnie metry dzielące go od magiczki.
- Cierń... Nie wiem czy ty w ogóle rozumiesz co ja do ciebie mówię... Ale weź ją stąd. Weź i idź za Devrilem - obraz mu się rozmazywał, dźwięki cichły, pozostawał tylko szum.
Charlotte obudziła się parę minut po tym jak sprawdzono jej puls. Miała przekrwione białko lewego oka i czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę, a potem spił najczystszą wódką jaką tylko da się wytworzyć. Podniosła się do siadu z miną męczennika i jęknęła.
- O bogowie... - spostrzegła wykończonego Devrila, chwilę potem Carina i Iskrę, a na końcu Szept z Wilkiem. Cud, że wszyscy uszli z życiem... - Nie ma nikogo, kto mógłby nam tu pomóc? - spytała cichutko patrzęc na każdego po kolei ze złudną nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.
Powinna coś zjeść i to nawet jeśli nie ze względu na nią to na obecny swój, utajniony, stan. Problem bardziej leżał w tym, że żołądek zawiązał jej się w supeł i patrząc na suchary czy kawałek sera miała ochotę zwymiotować.
- Trochę mi niedobrze, ale przejdzie. Za to ciebie nie trzeba wcale pytać bo wyglądasz... Lepiej nie mówić. Prześpij się, zjedz coś. Usiądź przede wszystkim - gdyby mogła zapewne sama by go pociągnęła na ziemię, by usiadł ale nie miałą na to sił. Zerknęła jeszcze raz kontrolnie na Wilka, ale ten nie zdradzał oznak przytomności.
Iskra powoli wracała do świata żywych, gdziekolwiek teraz przebywała. Zaś wraz z tym ocknięciem się pojawił się wspomnienia, dotąd zaginione, teraz nagle odkryte na nowo jak karty. Wciąż były luki, były niedokończone sny i wizje, ale ogólny obraz wrócił. I bardzo jej się nie podobał.
- Okrycia też nie mamy za wiele - w końcu zwijali się w pośpiechu. O ile ona wzięła swój znoszony i wysłużony płaszcz, o tyle na przykład Iskra nie miała nic prócz swojego tradycyjnego ubioru jakim były proste skórzane kozaki, ciemna tunika i bawełniane spodnie.
- Możemy się ścisnąć wszyscy. Podobno to pomaga - niesforna pamięć podsunęła Iskrze wspomnienie jak to zwykle ogrzewała się do spółki z Poszukiwaczem. I nic nie mogła poradzić na lekkie drgnięcie warg w akcie powstrzymanego uśmiechu.
Char owinęła się ciaśniej swoim płaszczem i zerknęła na Devrila robiąc przy tym miny godne bezbronnego szczeniaczka.
I tak posnęli, Charlotte blisko Wintersa, Iskra gdzieś obok Carina, a Wilk nadal leżał kompletnie nieprzytomny śniąc o jakichś dziwnych, zdeformowanych kształtach o kolorach trudnych do określenia. Stan jego poprawił się dopiero w godzinach wczesnego poranka, wróciła mu świadomość, nawet się ocknął, chociaż skory do ruszania się i mówienia nie był. Rozejrzał się za to, na tyle ile pozwalały mu płaszcz i to, czym okryła go Szept. Wszyscy w komplecie. Czyli się udało. Nie kryjąc ulgi, odetchnął.
Snu pozostałych nic nie zakłóciło, dopiero koło południa Charlotte rozdrażnił ptak siedzący na pobliskim drzewie i wydzierający się w niebogłosy jakby go z piórek obdzierali.
I.
Taran uniósł powieki, spoglądając na przybyłe elfki. W kajucie zrobiło się cicho i najwyraźniej właśnie to go zaniepokoiło i skłoniło do przyjrzenia się całej sytuacji. Nie podobała mu się mina królowej. Miał wrażenie, że ostatnio nad najbliższymi jego hyvana znęcała się dziwka Fortuna.
- Mówiłeś, że będzie załoga Mary. Nie wspominałeś nic, że zamierzasz zabrać ze sobą jakiś najemników. Mnie też zamierzasz postawić przed faktem dokonanym, tak jak Starszyznę, hyvan?
Nie krzyczała, nie podniosła nawet głosu i to było najgorsze. Brzeszczot poczuł się tak, jakby oblali go zimną wodą, jakby dostał w twarz laską maga. Taka Szept była… wolał, gdy na niego krzyczała, kiedy się złościła, klęła jak szewc, groziła pięściami, czy straszyła kosturem, albo zamienieniem w żabę. Wolał, jak wykrzykiwała mu prosto w twarz, co takiego zrobił, czym ją uraził, jak zawinił, jakim był idiotą. Ta Szept tylko stała i patrzyła. Słowa, które wypowiadała raniły bardziej niż ostrza. Nie rozumiał tego, przecież go znała, przecież świadomie nigdy by nie zrobił czegoś, co by ją uraziło. Nie skrzywdziłby jej. A Rudy? Liczył, że jakoś to będzie. Faktycznie jego przywiązanie do magiczki przytępiło odrobinę wiedzę o tym, jak bardzo dba o zwierzęta i jaką nienawiścią darzy ich dręczycieli. Może po prostu naiwnie sądził, że się dogadają. Mogłaby na niego nakrzyczeć. Mogłaby złapać za fraki i potrząsnąć. Nienawidził sytuacji, kiedy traktowała go jak intruza, jak obcego, z góry i protekcjonalnie, jakby był tylko mieszańcem wynajętym do pracy, jakby nic więcej nie było. Nie cierpiał, kiedy otaczała się murem uznając, że jest niegodzien, czy niewart jakiegokolwiek słowa. Nazwała go hyvanem. To było jeszcze gorsze. Ton jej głosu przynosił ból. Hyvan - tak zwracali się do niego Starsi, mówiąc tym samym chłodnym, pozbawionym emocji głosem. Jak do robaka. Jak do szkodnika, którego tolerowało się tylko dlatego, że rozdeptanie go zrobiłoby za dużo bałaganu. Tym właśnie dla niej się stał? Robakiem, którego trzyma obok z przyzwyczajenia? Starą zabawką, której szkoda wyrzucić, bo tyle lat była obok, że nie wypada? Jak mogła pomyśleć, że traktuje ją jak Starszyznę? Właśnie ją? Nie był hyvanem, był przyjacielem, prawda? Chciał nim być. Chciał jej powiedzieć o najemnikach, ale dopiero na Mary dowiedział się, że chcą płynąć, więc zostawił poinformowanie magiczki na później, jak przyjdzie do kajuty, bo przecież Taran zapraszał. Miał Szept wszystkich przedstawić, nawet ich magiczkę, która chciała elfkę poznać. Czemu więc wyszło tak? Czemu wypowiedziała słowa, które bolały? Sądził, że nie będzie miała nic przeciwko dodatkowym mieczom, które mogą się przydać, że ufa mu na tyle, by choć odrobinę zawierzyć jego ludziom. On jej wierzył. Gdyby kazała wskoczyć mu w ogień, zrobiłby to wierząc, że nic złego się nie stanie. Czasami bywał naiwny i głupi, ale miłość zmiękczała serca. Czemu więc nie zawierzyła? Nawet gdyby coś zrobił za jej plecami, uczyniłby to z miłości. A najemnicy? Starzy przyjaciele, których miała poznać. Co też takiego uczynili jej Łaska, Kulawiec i Wyjec? Rudy owszem, on tak. Czym on sam zawinił… Chciał dobrze, ale zapomniał, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
- Jeśli masz jakieś inne zobowiązania względem tych…ludzi, wystarczyło powiedzieć.
To bolało. Każde kolejne słowo sprawiało ból. Jego magiczka, jego ukochana magiczka. Wredna elfeczka, co pcha paluchy w szparę między drzwiami. Jedyna osoba, która znała go najlepiej. A wyrzut i pretensje w jej głosie…
II.
Smutek przerodził się w gniew. W zaprzeczenie, w chęć wytknięcia wszystkiego, co myślał, na złość, na przekór, nawet kłamiąc i mówiąc pod wpływem złości. Gniew przysłonił ból, był reakcją na zadawane ciosy.
- Siłą nikogo nie zmuszę, by płynął ze mną na Kresy. Równie dobrze wystarczy statek Flyna.
Rudobrody miał na tyle zdrowego rozsądku i pomyślunku, że siedział cicho, nawet nie podnosząc głowy. Wiedział, że wystarczyło jedno jego słowo, aby wywołać burzę. Źle się czuł z tym, że przez niego cierpiał Brzeszczot, bowiem jego winą było zajechanie konia i to na niego powinna złościć się elfia królowa. Powinien wstać i wziąć to na siebie, ale siedział cicho, nienawidząc siebie jeszcze bardziej. Wszystko wyszło nie tak.
Torkyn zainteresował się butelką rumu; obracał ją w dłoniach, jakby była magicznym skarbem. Fril wiercił się niecierpliwie i widać było, że chce coś powiedzieć, ale wciąż się waha. Zastanawiał się, jakim cudem posiadówka przy kufelku i wspomnieniach przerodziła się w coś takiego? I co ugryzło Szept? Potrafił zrozumieć nienawiść do Rudego, ale reszta? Czy naprawdę musieli oberwać rykoszetem?
- A może to kolejny fakt, który zamierzasz przedstawić dopiero teraz i owi najemnicy dziwnym trafem zostali włączeni do załogi Mary?
Taran wstał, ale było za późno. Nie zdążył i bardzo tego żałował.
- Ach tak? Nagle moja rodzina stała się kłopotem? - Brzeszczot odwrócił się twarzą ku magiczce, a jego mina nie była dobra. W przeciwieństwie do przyjaciółki nie krył emocji, nie chował się za obojętnością i rzeczowy tonem. Mówił, być może za dużo, patrząc miodowymi oczami, które przypominały teraz dwie łyżki dziegciu; była w nich złość, był ból. I trochę głupoty, bo mądry nie rzekłby nic i przemilczał wszystko. - Nagle cię boli, że czegoś nie wiesz? A myślisz, że jak ja się czułem, kiedy mi elfy powiedziały, że masz tych swoich przybocznych, cholernych strażników? Nic nie pisnęłaś. Słowem się nie odezwałaś. Wiesz jak to boli, kiedy spychają cię z bycia czyimś wsparciem i ochroną pleców? Bo co, bo mieszaniec jest gorszy, niegodny? Bo zgodziłaś się, aby Starszych ugłaskać i by nie truli ci za uszami? A może królowej nie przystoi mieć obdartego najemnika u boku, kiedy siedzi na tronie? Ale co ja tam mogę mówić, nie? Elfie prawa i tak będą górą. A teraz niech ułożony i przykładny Emis dba o twoje zdrowie, niech się troszczy. I co z tego, że mnie szlak trafia, kiedy sam z tobą do ruin czy na szlak nie idę. Ty mogłaś pójść sobie do olbrzymów, nic mi nie mówiąc. Zabierałaś Emisa wszędzie z nami, chociaż wiesz, że go nie chcę. Ale i to przełknąłem, bo wolę mieć drugi miecz obok, gdyby coś się stało. Ale jak ja zabieram swoich to już jest problem, bo co, bo jest coś, o czym królowa nie wie? Bo coś ci umknęło? Jestem tylko prostym najemnikiem, głupim idiotą, co od jakiegoś czasu ma wrażenie, że jego maiczka już go nie potrzebuje, ale to nie znaczy, że jestem ślepy i głuchy - i bał się tego, że któregoś dnia Szept powie, że to koniec, że nic więcej już nie ma, że tu i teraz się rozstają i żegnają na dobre, że nie będzie już magiczki i najemnika, że nie będzie niczego, że rozejdą się i zapomną.
III.
A on nie chciał tego. Cholernie się bał zostać bez Szept i nazwijcie go głupim, nazwijcie płaczliwą babą, ale co zrobić, że przywiązał się do wrednej długouchej magiczki, że nawet teraz mówiąc jej to wszystko kochał ją całym sercem. Była jego elfką. Jego upartą, złośliwą magiczką, którą wyciągał z kłopotów, która jemu samemu ratowała tyłek. Bał się myśleć, że pewnego dnia może się to skończyć. Nie chciał być niepotrzebny, nie chciał być nieprzydatny. Chciał być jej najemnikiem, chronić jej życia na szlaku, w jaskini, na morzu, w górze, wśród ludzi i elfów. A jeśli to już się dzieje? Jeśli Szept po prostu mu nie powiedziała? Jeśli to ciągnie… Wiedział, że taka nie jest, że nie zrobiłaby czegoś takiego, jednak… Strach był strachem, a świadomość swojego pochodzenia nie pomagała. Wciąż niepewnie poruszał się po świecie elfów, wciąż czuł się od nich gorszy, chociaż na co dzień miał to zazwyczaj w nosie. Ale w takich chwilach czuł się źle, czuł, że nie pasuje do elfiej królowej, że jako mieszaniec nie ma prawa… Nie pomagała świadomość, że Szept miała to w nosie, że nie dbała czy jest elfem, czy człowiekiem, że go akceptowała. Widział miny innych elfów, słyszał słowa i wiedział, że wszystko jest nie tak. - Nigdy nie chciałem cię pominąć. Jeśli uznałaś, że cię zdradziłem, nie mówiąc o najemnikach, przepraszam. Nie zrobiłem tego świadomie, ale to w sumie nie wytłumaczenie - mówił szczerze, spokojniej, ciszej, jakby złość się wypaliła; teraz został tylko smutek i rezygnacja - Nie zostaną z nami długo. Na Kresach nasze drogi się rozejdą. Będą na Mary, nie będziesz musiała ich oglądać z pokładu statku Flyna - po jej słowach uznał, że właśnie na nim odbędzie magiczka podróż - Rudy chce zostać, a dobry kusznik się przyda. Możecie się na siebie złościć, ale dopóki będzie trafiał we wrogów, nie odprawię go - brakowało w jego głosie emocji, to nie był nawet rozkazujący, czy chłodny ton, Dar po prostu mówił, jakby ktoś wkładał w jego usta puste słowa. Ani wesołe ani smutne. Bezbarwne, wypalone. - Mary będzie płynąć z tyłu, w ogonie. Nie będziesz musiała jej oglądać. A Rudego biorę na siebie, jeśli uczyni coś złego, wezmę za to odpowiedzialność. Nie będzie twoim zmartwieniem.
- Sprawdzę - obiecał Wilk i na razie zajął się ułożeniem ostrożnie Szept tak, by choć trochę złagodzić ból jaki zapewne poczuje po wybudzeniu. Czemu nikt go nie dobudził? Albo nie kazał jej położyć się obok? Przecież będzie obolała...
- Pójdę się rozejrzeć - odezwała się ni z tego ni z owego Iskra i chwilę później już zniknęła w krzakach. ktoś tu chyba potrzebował samotności.
Charlotte natomiast ze zmarszczonym noskiem przypatrywała się jak Devril oprawia zwierzynę. Niby nic w tym złego, ani specjalnego, w dodatku sama tak też robiła wiele razy, ale... No właśnie, zawsze było jakieś ale, a w tej chwili pewne "ale" miał osobnik roszczący sobie prawa wynajmu w jej łonie.
Upewniwszy się, że Szept choć chwilę jeszcze pośpi i to w wygodnej pozycji, Wilk wrócił myślami do rzeczywistości. Spostrzegł brak Iskry, więc przeszedł do zbadania siostry, która wedle logiki i praw rozumu nie powinna być w to wszystko zamieszana. Nie próbował się nawet kryć z tym, że znaczną częśc uwagi poświęca brzuchowi alchemiczki, co nie do końca się jej samej podobało.
- W porządku. Dziecku też nic nie jest - podsumował ot tak, za jednym zamachem wyjawiając całą misternie utrzymywaną w mroku tajemnicę. Vetinari tego nei skomentowała, jedynie puknęła się dwa razy w czoło jakby chciała by i tym razem Devril w gadanie Wilka po prostu nie uwierzył.
Cz. I
Skierowany w twarz krasnoluda cios był raczej czymś w rodzaju szermierczej parady, wykonanej w celu obronnym, nie ofensywnym niż zwykłego aktu agresji. Nie sięgnął celu.
Chuchro odruchowo zamknął oczy. Odłamki barwionego szkła rozprysły we wszystkich kierunkach, tworząc barwne widowisko z załamującego się w ich wnętrzu światła. Dźwięczny brzęk wypełnił zatęchłe powietrze, skutecznie przykuwając uwagę nielicznych gości karczmy. Szynkarz gdzieś zniknął. Zapadła cisza, zakłócana jedynie przez trzepot skrzydełek spasionych much.
Pierwszą reakcją chuchra było, delikatnie rzecz ujmując, zaskoczenie. Ta niema prośba, zawarta w rozpaczliwym spojrzeniu była raczej podjętą od niechcenia próbą wyręczenia się kimś innym, poprzedzającą właściwe działanie. Mieszaniec nie chciał w końcu tak łatwo dać się wykopać z gospody – nawet jeżeli była najbardziej zapyziałym i chylącym się ku ziemi zajazdem, jaki kiedykolwiek ujrzały jego oczy – skoro miał tu czekać na sowitą zapłatę, na którą nawet uczciwie nie zapracował. A tu proszę – natrafił na kompana-marzenie, nic tylko unieść rączki w poddańczym geście i cieniutkim głosikiem oznajmić gapiom „To nie moja wina, ten zaczepił, a ten zaczął.”
Nie przyszło jeszcze do mieczy i krasnoludzkiego toporka. I niech tak pozostanie.
Aed zeskoczył ze stolca i w jednej chwili znalazł się przy najemnym, stając niebezpiecznie blisko niego. Jego spojrzenie przez moment spoczęło na grupce kompanów wojaka, który teraz leżał rozpłaszczony na podłodze i usiłował się podnieść. Krew z pociętej skóry twarzy zalewała mu oczy, uniemożliwiając widzenie, i zlepiała i tak już z dawien dawna niemyte kudły, w jego przypadku nazywane włosami chyba jedynie przez nielicznych. Wyglądał na bezbronnego jak różowiutkie niemowlę, ale Aed nie dał zwieść się pozorom. Za tą udawaną niezdarnością i po części wymuszonym grymasem bólu kryły się zwinność, szybkość i przebiegłość godna jadowitego węża, które tylko czekały na odpowiedni moment, by zostać wykorzystane jako nieoceniona broń podczas ataku z zaskoczenia.
W ręce mieszańca błysnął nóż, dobyty z połów odzienia.
- Pijemy, tak? W takim razie stawiasz.
Wyciągnął przed siebie wolną, otwartą dłoń i ponaglająco skinął głową. Jar rękawem otarł z twarzy posokę, by móc posłać odmieńcom mordercze spojrzenie. Aed uśmiechnął się wesolutko i ponowił gest. Mieszek z cichym chrzęstem wylądował w jego dłoni.
Chuchro wiedział doskonale, że to jedynie tymczasowy stan rzeczy. Jeżeli on albo krasnolud szybko nie nauczą się otwierać teleportowych wrót, dojdzie do dość dynamicznej wymiany ciosów, dobytku i zatartych przez czas pretensji. Na cudowne ocalenie się nie zanosiło. Mieszaniec z magią był na bakier, a krasnolud... po prostu był krasnoludem.
Aed powolutku przesunął w dłoni nóż, szykując go do rzutu. Ujął w palce stalowy sztych, ważąc broń i jednocześnie uruchamiając wyobraźnię.
Sytuacja patowa. Jeżeli któryś z najemnych sięgnie po broń, skończy z krótką, ale za to ostrą jak żądło głownią, zagłębioną w ciało na całą długość. Jeżeli mieszaniec wyrzuci nóż, stanie się bezbronny i nadal będzie miał na głowie trzech, a w najgorszym wypadku pięciu zbrojnych, którzy z lubością będą dążyć do tego, by widzieć go zesztywniałym truchłem.
Spojrzenie Aeda pomknęło za szynk i spoczęło na uchylonych drzwiach prowadzących do kuchni. Wejście za kontuar znajdowało się stosunkowo blisko, po ich stronie, za plecami. Wystarczyło dać nogę.
Ręka z sakiewką powędrowała w bok, by zagrodzić drogę krasnoludowi. Jeszcze brakowało, żeby rozochocony krążącą we krwi gorzałką i widokiem pierwszej w tym starciu krwi wojownik wpadł w bojowy szał. Tego tylko jeszcze brakowało. Poza tym gorzej już być chyba nie mogło.
Chyba.
[Lichy ten odpis, ale muszę odżyć po szkole...
I znów przepraszam. Chyba mi się zapomniało, że końcówka roku szkolnego to takie morderstwo na wenie, śnie, czasie wolnym i w ogóle chęci do życia. Wymiękłam psychicznie i fizycznie, palcem nie mogłam ruszyć, żeby coś wystukać. :I Jak mogłam mieć weekendy wolne, to po zawodach jeździłam i zdychałam przez resztę tygodnia, bo jak nie umęczę się na krótkim dystansie, to sobie zaserwuję ćwierćmaraton. Na szczęście następne dopiero za dwa miesiące.
Moje zaległości w czytaniu wyglądają tak, że nie czytam nic... Sporządziłam sobie wakacyjną listę i tylko czekam końca roku, ale najwięcej na niej lektur i książek historycznych. Pożyczoną Le Guin mam na półce („Czarnoksiężnik z archipelagu”), muszę przeczytać. Któreś wydanie „Ziemiomorza” ma tak cudowną okładkę, że nawet nie trzeba mnie zachęcać. xD Tylko grubość odstrasza. Ale jak się rozkręcę, powinnam spokojnie dać radę.
Jeśli chodzi o wiedzę dotyczącą średniowiecza, to pod tym kątem raz jeszcze polecam Brzezińską. Trzeba się nieźle spiąć, żeby zrozumieć to, co się czyta (przynajmniej ja muszę, bo nie jestem zbyt kumata), ale styl ma tak idealnie archaiczny... Kocham ją. Ostatnio pisałam opowiadanie w stylizacji archaicznej i przejrzałam pół internetowego słownika archaizmów, hasło po haśle... I już mi 99% z głowy wyparowała. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić, chyba przeczytam jeszcze raz „Potop” i w ogóle doczytam resztę „Trylogii”...
Co do Sapkowskiego, to ze mną dzieje się bardzo ciekawa rzecz, jak go czytam. Łatwiej mi się pisze i łatwiej mi się wysłowić (z tym drugim miewam problemy). Magia.
Stosunek do Pratchetta rozumiem. :D Ze mną jest taki problem, że nie jestem odpowiednią osobą do polecania książek. Mogę przeczytać świetne fantasy i mogę przeczytać PRLowską książkę o zakładaniu sadu, przesiąkniętą komunistyczną propagandą. Obydwie przeczytam bez skrzywienia.
Ekhem... A co to znaczy „za dużo” gadać? Bo nie wiem. :D]
[ I razem, i osobno, jeśli się przypadkowo "zejdą". Rivarn przebywa na powierzchni w niewoli, wiozą go do miasta żeby sprzedać magowi albo jakiemuś alchemikowi, co robi wyciągi z takich jak on.
I w sumie obojętne mi gdzie przebywają. Rivarn jest tam gdzie jego oprawcy, Ravenhir szlaja się za pracą po całym kontynencie. ]
Ravenhir/Rivarn
- Sposobu na czworonoga nie mam - mruknął Wilk postanawiając, że magiczki za nic nie ruszy. Ani on ani nikt inny, niech wypocznie - Ale sam mogę przeszukać okolicę. W końcu mogę być też czworonogiem. I też takim włochatym, więc to nie problem - pominął fakt, że był tu jedynym uzdrowicielem, który potrafił załatać coś więcej niż niegroźne rany, ale nie było jak z nim o tym teraz dyskutować, bo zaraz sięgnął srebrnego łańcuszka na którym wisiała Gwiazda i po prostu go zdjął. W ostatnim ruchu zdążył go jeszcze rzucić Charlotte, nim pochłonęła go zmiana, a już po chwili mieli przed sobą pokaźnego szarego wilka.
Char złapała klejnot w wolną dłoń i westchnęła - Tylko nie pakuj się w niepotrzebne kłopoty. Potrzebujemy cię. Żywego. - mogłaby przysiąc, że basior przewrócił ślepiami nim zniknął w wysuszonych krzakach. Objęła się ramionami czując nagłe osamotnienie i zagubienie. Rzadko się tak czuła, a zawsze był to zwiastun czegoś mało przyjemnego.
- Co takiego czai się na wzgórzach, że Carin nie chce tam iść? - spytała przysiadając się w końcu obok Devrila i przyglądając się oprawianemu zwierzowi.
[W sumie to nie burzy mi koncepcji postaci. Mogą go uwolnić, lub po prostu przyjść popatrzeć, mnie to obojętne.
Co do języka, to spokojna głowa, Rivarna wleczono po kraju przez prawie rok, przez co zdążył się osłuchać języka i co nieco bąknąć potrafi, głównie przekleństwa. Jakoś się dogadają. I tak, magowie z racji iż są "uczonymi" mogą znać jego język, ale nie muszą. ]
Rivarn/Ravenhir
[ Mnie pasuje. I wiedźmin i Rivarn będą mieli pole do popisu.]
Rivarn/Ravenhir
[Po prostu mi się nie podoba i to w każdym możliwym aspekcie. Jedyne, co mnie w miarę zadowala, to zdjęcie, choć i tak nie oddało w pełni tego, jak wyobrażałam sobie Ryhesę. Nie mniej jednak dziękuję za tak miłe słowa.
Co do jakichkolwiek pomysłów i wątków... ja naprawdę na obecną chwilę chyba nie jestem w stanie pomóc. Nie zapoznałam się jeszcze do końca ze wszystkimi zakładkami, a i parę wątków musiałabym zacząć prowadzić, aby zorientować się, jaka atmosfera i klimat panuje na blogu.
A tak poza tym... byłam na naprawdę wielu blogach. Niestety, większość z tych, do których się przywiązywałam, naprawdę szybko upadały. Niektórych do dzisiaj nie mogę przeboleć :c]
[Byłam na Domain of Dreams i na Randialu też, jeśli dobrze pamiętam, ale chyba na żadnym dłużej miejsca nie zagrzałam. Do tej pory jednak nie stawiałam na fantasy na blogach, bo jakoś nigdy mi to nie szło. Właściwie z Ryhesą sporo ryzykowałam, zapisując się tutaj, ale warto spróbować.]
Cz. I
Mieszaniec natychmiast puścił się w pogoń za krasnoludem, starając się zyskać jak największą przewagę nad narwanymi najemnikami. W duchu odetchnął z ulgą – wnioskując z krótkiej, acz wylewnej pogawędki, brodaty jegomość rezygnował z nie lada przyjemności, odpuszczając sobie karczemną bijatykę. Przynajmniej na zdrowie mu to wyjdzie. W takim układzie większych szans nie mieli, a przez gospodę tłumy się przecież nie przewalały - na ewentualnych stronników nie było co liczyć. Chociaż...? Po kilku kuflach i z tym specyficznym rodzajem charyzmy – kto tam wie tego krasnoluda?
Sadząc wydłużone kroki, lawirując między stolcami i ławami, Aed wpadł w kuchenne drzwi. Ledwie zatrzasnął je za sobą z rozmachem i nieopatrznie obejrzał się za siebie, a wpadł na brodacza, który zatrzymał się, bogowie niejedyni wiedzą, po co.
Aed zamarł, gapiąc się w chropowatą ścianę. Ścianę, która za nic w świecie nie przypominała wyjścia, choć wyobraźnia chuchra pracowała w prawdziwej gorączce.
Drzwi otworzyły się ponownie, z impetem odpychając elfiego mieszańca, który zbyt późno rzucił się, by je zaryglować... o ile w ogóle kiedykolwiek miały jakiś rygiel. Najemni wsypali się do ciasnej, zabrudzonej kuchni.
Aed wycofał się pod dogasającym palenisko. Westchnął ciężko, z rezygnacją kręcąc głową. Nie patrząc na krasnoluda, wyciągnął do niego dłoń. Po prawdzie lewą, ale nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Miło mi było. Aed jestem.
Opuścił rękę, w której trzymał nóż. Dobywanie go było błędem, tylko rozwścieczyło najemników. Panująca ciasnota nie pozwalała na chwycenie za miecz, a tą żelazną drzazgą ciężko pozbawić kogoś życia.
- To jak? – Naiwna nadzieja pobrzmiewała w jego głosie. - Pertraktujemy?
Odpowiedział mu obelżywy śmiech kogoś bardzo, ale to bardzo rozbawionego.
- Co takiego? - odparł jeden z najemnych, siląc się na niedowierzanie. - A co ty możesz mi zaoferować? Ostatnią parę łatanych gaci? Czy może chcesz się ze mną przespać? Bo nic więcej mi do głowy nie przychodzi, a to i tak więcej, niż jesteś w stanie wymyślić.
Ręka elfiego mieszańca powędrowała do kaletki.
- Chyba jednak znalazłoby się coś na przetarg...
Pomieszczenie wypełnił syk, gdy mała, owinięta w przesiąknięte oliwą szmaty kulka wielkości niedojrzałego jabłka wylądowała w gorącym popiele. Snop iskier strzelił w górę. Gęsty, ciężki dym wypełzł z paleniska i w okamgnieniu spowił kuchnię, sięgając od zatłuszczonej podłogi aż po jej koślawy sufit.
Teraz to dopiero było „W nogi!” Najemni rzucili się przed siebie, chcąc sfinalizować sprawę. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, zachwiali się, gdy wymierzone na ślepo ciosy trafiły w pustkę. Ci, którzy mieli go mniej, wyciągnęli się na podłodze po tym, jak potknęli się o naprędce przestawiony zydel i o siebie nawzajem.
Po elfim mieszańcu i jego kompanie krasnoludzie nie było śladu. Po gościach gospody, zaalarmowanych odgłosami zwiastującymi wybuch pożaru – również.
Cz. II
[Niby wakacje, niby wolne, niby człowiek powinien być wypoczęty, a odpisy to idą mi jak krew z nosa...
Z Brzezińską sprawa ma się tak: pierwszy tom to „Zbójecki gościniec”, ale wydana została jego druga, poprawiona przez autorkę wersja – „Plewy na wietrze”. Nie mam jako takiego porównania, bo czytałam tylko „Gościniec”, ale kolega, który czytał nowszą część, wspominał o kilku wątkach, których w ogóle nie kojarzyłam. Potem są: „Żmijowa harfa”, „Letni deszcz. Sztylet” oraz „Letni deszcz. Kielich”. Dobrnęłam do „Harfy”, za następne części jeszcze się nie brałam. Pewnie skończy się tak, że będę musiała czytać od początku, bo pozapominam... Co do reszty, to nie wiem, czy ciekawe ani o czym. Eh. Tyle fantasy, a ja „Lalkę” Prusa kończę. Podoba mi się, ale gdzie jej tempem akcji do epickich fantasy-przygodówek, nawet tych najmarniejszych?
Nie wyjdziesz na żaden dziw, „Potop” też uwielbiam. :D Czytałam co najmniej tak wolno, jak na wątki odpisuję, ale jak skończyłam, nie wiedziałam, co zrobić z życiem. Na ratunek przyszła mi mama z ekranizacją, ale to nie to samo... Dla mnie film powinien trwać 15 godzin, z czego 12 byłoby poświęconych na same bitwy.
Pewnie, każdy ma własny gust. Te „wzory fantasy” są klasyfikowane jako wzory chyba na podstawie liczby sprzedanych egzemplarzy. Jak mnie ktoś pyta, dlaczego spodobała mi się jakaś książka, to odpowiedź najpewniej będzie brzmiała „Podobała mi się i już”. Albo wywlokę jakiś szczegół, w którym się zakochałam, a którego nikt nie zapamiętał, bo tak mało znaczył dla fabuły.]
I
Wilk nie słyszał wybuchu Devrila. Nie słyszał tego, że wbrew jego zaleceniom obudził Szept. Nie usłyszał cichego westchnienia Charlotte, kiedy poczuła się kompletnie zignorowana i jak potworny ciężar. Zaabsorbowany był czyms innym. Teraz, kiedy się obudził czuł się taki rześki, taki... Czuł każdą grudkę ziemi przez poduszki łap, nos odnajdował wciąz nowe zapachy, a wiatr przyjemnie mierzwił sierść. Świadomośc podpowiadała, że tak powinno być zawsze. Otwarta przestrzeń, on i cały świat przed nim...
Ciche stąpanie. Ledwo słyszalne, a jednak wilcze ucho bez problemu je wychwyciło. Ktoś się ku niemu zbliżał, a sądząc z wprawy w krokach musiał to być nie byle kto. Cień, albo jakiś elf. A może i to i to, a przez ta myśl przed oczami miał wspomnienie Łowczyni. I syna, któremu kazał powiedzieć, że nie żyje. Może to był błąd? Może powinien go wyrwac Cieniom z łapsk i... Potrząsnął odruchowo łbem usiłując pozbyć się niechcianych myśli. Postąpił tak, jak trzeba było. Nie może sobie pozwolić na chowanie bękarta ze względu na Szept i Mer i ze względu na to kim był.
Z nosem przy ziemi podjął się wyszukania intruza który krążył niedaleko obozu, a tym samym mógł zagrażać bliskim mu osobom. W życiu nie spodziewałby się elfiego posłańca, który w rzeczywistości był intruzem, który tak cicho stąpał po zdradzieckiej leśnej ściółce. W dodatku, nosił na sobie barwy Ataxiar. Wilk usiadł i podrapał się tylnią łapą za uchem. Głupie robale.
Posłaniec go spostrzegł - w końcu trudno jest przeoczyć wilka dorównującym rozmiarowi krowie. Stanął jak wryty, co ogólnie Wilka ucieszyło, choć spodziewał się, że lada moment zostanie rozpoznany. Miał zbyt charakterystyczne spojrzenie.
II
- Wasza wysokość! - zaczął elf ściągając z głowy kaptur. Wilk rozpoznał w nim syna Łotra, przełożonego wojowników Moriaru. Innymi słowy... Elfia straż coś od niego chciała, a to nie zdarzało się często. Brak środków na odbudowę Karmazynowej Twierdzy od zachodniej strony? Trolle zeszły z gór? Głębinowcy zaczęli wysadzac tunele? Powodów mogło być wiele, ale żaden z nich nie był zgodny z prawdą.
- Są problemy w Ataxiar, jesteśmy pod ostrzałem małego oddziału mrocznych elfów! Przewodzi im Dorian, tamtejszy szlachcic. Wywiad twierdzi, że ten szaleniec próbuje przejąc władzę w mieście. Powodem jest twoja... przedłużająca się nieobecność panie. Elfy przywykły, ale sąsiedzi w końcu spostrzegli, że miasto jest w rozsypce a w dodatku nie ma w nim nikogo z rodu panującego.
Wilk siedział i wyglądał jak włochaty posążek. Informacje odbijały się od niego, nie docierały do uszu, kłębiły się w umyśle jak dym i utrudniały skupienie. Atax atakowane? Mroczne elfy? Co to za Dorian? Tam została Mer... Co z Radą? A Starszyzna? Gdzie jest Moriar? Dlaczego znowu dał się wciągnąć w jakąś eskapadę zamiast siedzieć na dupie w stolicy? Ach tak, bo bał się o Szept... Warknął podnosząc zadek z ziemi i pokręcił się chwilę w miejscu. Niedobrze, niedobrze, niedobrze. Musi się zmienić, a jego Amulet...
Charlotte!, w wilczej postaci o wiele prościej było mu nawiązać kontakt z siostrą, która od tego ryku w głowie spadła z pieńka i uderzyła tyłem głowy o spory kamyk. Jęknęła i podniosła się z trudem, rozcierając sińca i zaklęła pod nosem. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie było prośby w głosie Wilka. Nie było nuty pytającej, to był czysty... Rozkaz.
Spojrzała wystraszona na Szept, to na Devrila, aż w końcu zerwała się na nogi i pognała do brata bojąc się najgorszego.
Chwilę to trwało nim tam dotarła. Zdyszana i z igiełkami sosny we włosach, plując pajęczyną, ale dotarła. A widząc elfiaka, wzięła go za wroga. Już miała sięgnąć do buta po sztylet, ale dostrzegła spojrzenie Wilka, które nakazywało wręcz zaprzestanie głupiego zachowania i oddanie Amuletu. Tak też zrobiła, a elfi władca mógł w końcu stanąc na dwóch nogach. Wytrzepał płaszcz i skupił uwagę na posłańcu, który miał nietęgą minę. Nikt go nie uprzedzał, że Raa'sheal potrafi zmieniać postacie a w dodatku wygląda dość... Strasznie.
- To prawda? - spytał gładko Wilk odgarniając czarne włosy z czoła i mrużąc dwukolorowe oczy. Posłaniec skinął głową nie mogąc wydobyć słowa z ust - Cholera jasna...
- Co się dzieje? - spytałą Char czując się jak wioskowy głupek.
- LUCIEN! - ten głos należał do kogoś jeszcze innego i unosił się gdzieś w oddali. Iskra chyba sobie coś przypomniała skoro na włąsną rękę szukała Cienia ryzykując nie dośc, że swoim życiem, ale też i ich. Nie miał teraz na to czasu. Ataxiar wymagało uwagi i to natychmiast.
- Pójdziesz z nami - mruknął i odwrócił się na pięcie odchodząc z powrotem do obozu szybkim, zdecydowanym krokiem. Char zerknęła jeszcze raz na drzewa spomiędzy którch doszedł ich wczesniej krzyk. Nic jednak się nei stało, więc ruszyła za bratem i posłańcem do obozu.
Iskra czuła się źle. Było jej duszno i gorąco, choć dzień nie należał do ciepłych. W dodatku magia była kapryśna, nie chciała jej słuchać mimo tego, że jak pamiętała, była właścicielką całkiem sporej potęgi opierającej się na białej magii. Oparła się dłonią o korę drzewa i nieco pochyliła się w dół usiłując złapać więcej powietrza. Czemu go odprawiła? Co ją podkusiło? Przecież go znała... I co to za głupi zanik pamięci? Ktoś jej grzebał w głowie? Szlag...
- Lu... - poczucie zagubienia i żalu zastąpił nagle gniew. Iskra znana była z wahań nastrojów, ale nie było to dobre, zwłaszcza teraz, kiedy dziwne urządzenie, czy zaklęcie tak ją wytrąciło z równowagi. Powinna być spokojna, zebrac magię... Właśnie. Gdzie był Kalcifer? Gdzie nosiciel znacznej części jej mocy? Z trudem spojrzała w zachmurzone niebo i otarła pot z czołą wierzchem dłoni. Poziom gniewu znów wzrósł, a ona poczuła gwałtowny przypływ magii, który byłby ją rozsadził gdyby jej natychmiast nie uwolniła jakimkolwiek zaklęciem. Wiedziała, że na terenach Myśliwych nie powinno się, ba, wręcz nie można używac magii. Wiedziała o tym doskonale, ale jednak mając do wybrania autodestrukcję, lub uwolnienie magii, wybrała to drugie.
Moc uformowała się w wołanie, długie, magicznie wzmocnione echo ukierunkowane do konkretnych osób. Jedno było rzecz jasna skierowane do Poszukiwacza, drugie zaś do Kalcifera. W końcu, mieli kontrakt, mieli umowę a jego teraz nie było przy niej. Demon nie powinien zostawiać podopiecznego. Fala magii odbiła się od ziemi i uleciała w górę, chmury jeszcze bardziej pociemniały formując się w dziwne, nienaturalne kształty. Iskra osunęła się po pniu na ziemię i odetchnęła głębiej. Zdecydowanie lepiej się teraz czuła, nawet nie było jej już tak gorąco. Ale Luciena jak się nie pojawiał, tak dalej był nieobecny.
- Bądź łaskaw i powiedz im to samo co mi.
- Ale... Słowo w słowo?
- Tak. Słowo w słowo - wycedził Wilk mrużąc oczy i lustrując elfa wzrokiem jakby nagle ogarnęły go wątpliwości odnośnie jego inteligencji.
- Więc... Ataxiar jest atakowane. Mroczne elfy połasiły się na władzę odkąd rozeszła się wieść, że nikogo z rządzących nie ma w mieście, a my nei mamy jak się bronic - Wilk ukrył na chwilę twarz w dłoniach i wymruczał coś pod nosem, co brzmiało na krasnoludzki. Char opadła znów na swój pieniek, na którym tak namiętnie siedziała ostatnimi czasy z miną taką, jakby właśnie dostała od Devrila w twarz. Atax znów pod ostrzałem? Tam zostali alchemicy, którzy pomagali odbudować miasto. Być może zdołają ochronić ich jakiś czas, ale ich siły nie są nieskończone. Westchnęła i oparła łokcie na kolanach chowając twarz w dłoniach, czując jak nowe problemy przygniatają jej barki z niewyobrażalną siłą.
- Muszę wrócić. Nie dam po raz kolejny jakiemuś wariatowi wyrżnąc ocalałych w pień - Wilk nie patrzył na nikogo konkretnego. Jakby mówił do powietrza. Tak było znacznie prościej niż mówić tak patrząc w oczy Szept, czy nawet Vetinari. POsłaniec tylko skinął głowa aprobując taką wypowiedź. Potrzebowali go. Natychmiast.
Nie spodziewał się, że wyrazi chęć powrotu. Inaczej by to wyglądało, gdyby chodziło o Irandal, ale wtedy to on nie paliłby się do powrotu. Przymknął oczy wyczuwając wahania magii gdzieś w oddali. Coś wyraźnie zakłócało otoczenie.
- Nie oczekuję, że ktokolwiek ze mną pójdzie i nawet tego bym nie chciał. Podróż niesie zbyt wielkie ryzyko, w dodatku dużo grupą się nie przemkniemy. Wrócę sam. Załatwię to sam. Powinienem tam teraz z nimi być... - lekki wiatr targnął jego płaszczem, zburzył ułożenie włosów znów ześlizgując je na czoło. Pochylił nieco głowę usiłując wyzbyć się wrażenia, że każda z jego decyzji okazuje się błędem i niesie za sobą coraz gorsze konsekwencje.
- Devril będzie miał o jednego idiotę mniej, wrócę jak najszybciej się da - pominął fakt, że jeśli atak okaże się poważny, jeśli przełamią kruchą obronę miasta to nie wróci wcale, bo po prostu tego nie przeżyje. Nie znosił pożegnań, zwłaszcza takich - Im szybciej ruszymy tym szybciej wrócę. Uważajcie na siebie. Wszyscy i każdy z osobna. - podniósł powieki, znów nie partrząc na nikogo konkretnego. Nie miał odwagi nawet spojrzeć na Szept - Ruszamy - mruknął i po prostu się oddalił, a wraz z nim posłaniec.
Ktoś powinien nauczyć elfiaka się żegnać. Ktoś powinien i wychodziło na to, że najlepszym nauczycielem byłby w tej chwili Devril. Nim odszedł, uścisnął jeszcze dłoń arystokraty, ale nie znalazł żadnych słów prócz tych, które już padły. Chwilę czasu wykorzystała jeszcze Charlotte podnosząc się z pieńka i podchodząc do brata, doszukując się jego spojrzenia.
- W mieście są alchemicy. Nie wiem ilu, ale jeśli to poważne, znajdą sposób by ściągnąć całą ósemkę. Zrobią co w ich mocy, żeby pomóc... - wyciągnęła dłoń, chcąc złapać materiał jego płaszcza, powstrzymać od odejścia, ale zastygła wpół ruchu, a Wilk wykorzystał to by zniknąć między drzewami.
Iskra czuła znów uderzenia gorąca, jakby miałą się stopić od środka. Nawet przytulenie się do chłodnej ziemi niewiele dało. Działo się coś niewytłumaczalnego, wychodzącego poza krąg jej zrozumienia. Miała być twarda, co się więc z nią działo? Trzeba będzie wrócić do obozu, do reszty. I jakoś ich z tego bagna wyciągnąć.
Nikt chyba nie kwapił się by chociaż przytaknąć arystokracie, bo Char wciąż stała i patrzyła się w las, a magiczka milczała. Pozostawało im tylko czekać na resztę.
A reszta, przynajmniej w postaci Iskry, miała pewne problemy z dotarciem. Szła wolno, dysząc ciężko i walcząc z samą sobą by nie położyć się znów na ziemi i nie błagać o szybką śmierć. Szkoda, że magicznie nie zjawi się tu Królik. On umiałby coś poradzić na takie stany...
Z niewielkiego wzgórza ześlignęła się wprost do obozu po śliskim listowiu, bo już nie miała siły. A nieobecność Wilka przyjęła z dziwną obojętnością. To jednak też oznaczało, że nie mają nawet uncji medyka i jest zdana tylko na siebie. Przeklęci medycy, zawsze ich nie ma gdy są potrzebni...
A Iskra mamrotała coś w języku elfów, w dodatku nie tym powszechnym a tym, którym posługiwały się jedynie wyższe sfery i stare rody. Char nic z tego kompletnie nie rozumiała, ale jak siostra medyka umiała już nawet rozpoznać gorączkę, którą można było wyczuć od Iskry na kilometr. Wręcz parzyła samą swoją obecnością, zupełnie jakby nie chorowało tylko ciało, ale także i zawarta w nim moc.
- Cienie... Potrzebne mi są Cienia. Królik. Potrzebny mi Królik... - Char, która nie poznała nigdy Białego nie miała pojęcia o jakim Króliku mowa. Spojrzała zagubiona na Carina i Devrila, jakby ci byli bardziej oświeceni w tej kwestii, ale wydawało się, że nic z tego.
- Ma gorączkę - oświadczyła Vetinari kucając przy elfce i przyglądając się jej jeszcze. I co oni mieli teraz zrobić? Może rzeczywiście całkiem dobrym pomysłem byłoby wezwać Bractwo, niech ją sobie wezmą. Tylko... Jak wezwać Cienie?
Miłosierna siostra Charlotte wynalazła kawałek szmatki, którym otarła Iskrze czoło. Nie wyglądało to tak, jakby furiatka miała zaraz się podnieść i powiedzieć, że to tylko taki żarcik i żeby szli już dalej. W dodatku nie mieli koni, co znaczylo, że albo ją zostawią, albo ktoś będzie musiał ją ponieść, bo na pewno nie była w stanie iść. Co najgorsze, ani jedno ani drugie nie nie było dobrym rozwiązaniem.
- Równościowcy zapewne czają się w pobliżu. Cholernie sprytne robactwo - wymamrotała Iskra w przerwach na złapanie powietrza. Bogowie, jak gorąco...
- Znasz ich? - Char uznała za stosowne wypytać Iskrę, póki ta jeszcze kontaktowała i była skora do rozmowy.
- Nie. Nie do końca. Słyszałam o nich z paru źródeł, jednego śledziłam przez pewien czas, ale to nic, czym można byłoby się pochwalić.
- Możesz iść?
- Nie wiem. Nic nie wiem... - elfka przymknęła oczy odpływając na chwilę, a Char podniosła się z kucek. Devril sobie chyba kpił jak sądził, że pójdzie sam z Carinem.
- Chyba nie myślałeś, że sobie po prostu pójdziesz z Carinem a ja będę siedzieć na tyłku i patrzeć? Mowy nie ma.
Dar klnąc pod nosem gorzej niż krasnolud, wyszedł trzaskając drzwiami.
- Oni są jak dzieci - Taran pokręcił głową.
- Gdyby był tu ojciec, wytargałby ich za uszy i nawrzeszczał, że są głupcami - Frilweryn żałował, że Iveliosa nie ma z nimi, bo chyba tylko on znalazłby najlepsze wyjście z tej dziwnej sytuacji, która tak naprawdę nigdy nie powinna zaistnieć. No bo dwójka ludzi, w sumie elf i mieszaniec, którzy daliby sobie rękę odciąć i wskoczyliby w ogień byleby drugiemu nic się nie stało, głupi najemny miecz i kula u nogi, tak naprawdę para przyjaciół, a dogadać się nie mogą. Jedno warte drugiego.
- No to… może tak zrób?
- Chcesz nawrzeszczeć na królową, to śmiało, otworzę ci drzwi i kopnę w dupsko na szczęście.
- W sumie masz troszkę racji.
~~
Człapanie i tupanie niosło się po ciemnym lesie. Noc rozkwitła w pełni, sowy i świerszcze słychać było pośród drzew, a w tle rozbrzmiewał szum fal uderzających o nabrzeże i burty statków. Ciężkie kroki łamały gałązki na dróżce, a sapanie jakoś nieszczególnie pasowało do dźwięków lasu.
Brzeszczot zdążył wytrzeźwieć, zapewne dzięki świeżemu powietrzu, pewnie pomogło też łażenie po lesie ponad godzinę i chłód wdzierający się pod koszulę. Teraz to nawet był spokojny, tak w miarę, bo jeszcze kwadrans temu ze złością przywalił pięścią w drzewo, obdzierając sobie kostki palców. Łaził nie wiadomo po co po leśnych ścieżkach, kręcił się jak bąk w gaciach to tu to tam i w ogóle bez kija do niego nie podchodź.
Nie powiedział nic złego. Nie miał nic złego na myśli, może tylko nieodpowiednio wyraził swoje uczucia. Ale jakoś nigdy wcześniej nie musiał tego robić, nie było potrzeby otwarcie mówić o tym, co go boli, co mu nie pasuje i w ogóle wszystkich tych myśli i uczuć nie musiał mówić na głos. I może to był błąd. Jaki w ogóle facet gada na prawo i lewo, że mu na kimś zależy i że jest zazdrosny? Dar czasem powinien, zdecydowanie, zwłaszcza pewnym osobom, ale był idiotą i zapominał, że inni nie czytają mu myśli i uczuć i nie wiedzą tego, co on wie. Był uwięziony jak śliwka w kompocie; więziły go normy, wpojone postrzeganie najemnictwa i tego, jak powinien zachowywać się mężczyzna. To też nie było tak, że on nie chciał o uczuciach mówić, po prostu nie wiedział jak i do tego czuł się głupio. Zdecydowanie był w kropce.
Wszystko poszło nie tak, jak powinno. Ale czego niby się spodziewał? Że magiczka będzie słuchać, jak ją atakuje? Phi, dobre sobie. Sam by nie stał jak kołek, sam by odpyskował. Tylko… Cholera no. Mógł jej to wszystko powiedzieć przy piwie, albo orzeszkowej gorzałce, normalnie, jakoś tak bardziej swojsko, to nie, zachciało mu się pyskowania. W ogóle… magiczka też powinna teraz bić się z myślami!
Kręcenie bez celu zaprowadziło najemnika nad brzeg. Z prawej migały latarnie w uśpionym porcie, odbijając się na burtach kołyszących statków. Z lewej coś trzasnęło…
Brzeszczot zatrzymał się w miejscu. No, na kogo też trafił. Zaraz wszystko ładnie wyjaśni.
- Ty wredna, głupia, zasmarkana magiczko! - zawołał, lepiąc w dłoniach kulkę z mokrego, wilgotnego piasku, krzycząc do magiczki, którą bardziej usłyszał nad wodą niż zobaczył - Długoucha, głucha elfko! - i piaskowa kulka poleciała, trafiają Szept w ramię. - Jak ty nic nie rozumiesz. Mości królowa, a głupia, jak but! - zakrzyknął, a jego głos poniósł się nad wodą; schylając się, znów nabrał piasku. Rzucał w magiczkę, krzyczał, ale nie ze złośliwości, ot z nieporadności i zwykłej, ludzkiej niemocy. - Obrażalska smarkula! - tym razem trafił w kolano, a przy zamachu prawie sam się przewrócił. Cóż, najwyraźniej to był sposób najemnika na wyrzucenie z siebie tego, co mu nie pasowało, w sposób bardzo dla niego typowy i najwyraźniej liczył na to, że i Szept pociągnie tę głupią grę. Może i to był jakiś sposób, skoro nie potrafią inaczej. - Ja sobie żyły wypruwam dla ciebie! I wcale nie jestem, głupia, przeciwko tobie! - teraz piaskowa kulka trafiła magiczkę w czubek głowy.
Char czuła się w obowiązku protestować, ale tego nie uczyniła. Znowu pewnie zostałaby zaliczona do bandy idiotów, bądź by go poirytowała, jak wcześniej, a tego nie chciała. Devril więc spotkał się z kompletnym brakiem sprzeciwu i dziwną, zalegającą ciszą, którą przerwała w końcu Iskra zwaleniem się po prostu na ziemię. To zmobilizowało alchemiczkę do jakiegokolwiek działania. Pomogła się Iskrze podnieść, pozwoliła nawet elfce wesprzeć się na swoim ramieniu i zerknęła na Carina.
- Prowadź Carin, nie możemy tu siedzieć - i zamiast poczekać na przewodnika, po prostu ruszyła w stronę, która wydawała jej się dobra.
Iskra niedługo po odejściu kompanii straciła ponownie kontakt ze światem. Odpłynęła do krainy snów, bądź majaków, a Charlotte naprawdę nie miała ochoty sprawdzać gdzie w tej chwili przebywa myślami Iskra. I tego się trzymała, póki nie pojawił się Kalcifer. Ognisty demon zmaterializował się w obłoczku dymu na ramieniu Carina i natychmiast nadpalił mu nieco skórę jak i część ubioru. Vetinari odwróciła się szybko czując swąd spalenizny i zabrała demona z dala od rycerza. Póki nikomu nie stała się krzywda. Co gorsza, nie było tu wiele materiału, który mógłby pomóc utrzymać się Kalciferowi w tej formie.
Pojawienie się demona doprowadziło furiatkę do jako takiej przytomności.
- Kalcifer... - mruknęła mrugając szybko, przyzwyczajając się do światła dnia. Alchemiczka wyciągnęła ku niej dłoń, a ogienek przeskoczył z jej ręki na Iskrę. Od razu zaczynając spalać magię furiatki jak kawałek drewienka.
- Dam radę - mruknęła jeszcze Zhao usiłując dać Carinowi do zrozumienia, że nie musi już jej nosić. Czuła się o wiele lepiej, zwłaszcza od momentu kiedy pojawił się jej osobisty demon.
~*~
Zatrzymał się wpół kroku, tym samym niepokojąc Vioriego, który dopadł go niedaleko Karmazynowej Twierdzy. Rany obejrzał się na Wilka ze strachem wymalowanym w spojrzeniu.
Elfi władca zastygł bez ruchu, jakby ktoś rzucił na niego obłędny czar, czy klątwę. W głowie kołatały się myśli, które jednak nie pozostawiały żadnego echa, niknąc po chwili, a jednak utrudniając skupienie i logiczne myślenie. Z tego całego zgiełku na wierzch wypłynęło parę słów.
Zostawił ich. Zostawił, a jak się okazuje, o wiele większe niebezpieczeństwo groziło Szept i reszcie niż elfom. Ale... Był władcą. Nie mógł zostawić miasta, nawet jeśli Szept była mu nieprzychylna. Taki był jego obowiązek, taka powinność, której przyrzekał dopełnić.
- Szybciej - ponaglił w końcu Radnego i sam wypruł do przodu jakby zupełnie nic się nie stało. Załatwi to z mrocznymi i wróci jak najszybciej się da.
Gdyby ktoś spytał o zdanie na temat demonów Iskrę, zapewne skońćzyłoby się na prywatnym wykłądzie o istocie rzeczy, jak i krótkiej prezentacji na omawianym "przedmiocie". Jak ludzie, demony bywały złe i okrutne, ale i obojętne, a czasami, jesli dobrze się poszukało, trafiał się taki, który był przyjaźnie nastawiony do świata. Choć to nie Iskra oswoiła Kalcifera, więź wytworzona między tymi dwoma była specyficzna i bardzo silna. Dzięki temu właśnie mały ogienek zdołał odnaleźć magiczkę i tym samym pomóc w wypaleniu skażonej magii jaka zaległa w jej ciele po ataku równościowców.
- Musimy iść, a dźwiganie mnie nie ma sensu, skoro mogę już sama utrzymać się na nogach. Ale dziękuję ci za troskę - uśmiechnęła się lekko, zgarniając kosmyk czarnych loków za szpiczaste ucho.
- Kalcifer nie mógłby jakoś... Przeszukać otoczenia? Niedługo znów się ściemni, a my jesteśmy na obcym terenie, gdzie rządzą stwory - Char roztarła dłonie czując znajome mrowienie, które zwykle towarzyszyło jej kiedy wracała zdolność morfowania bez kręgu.
*
Jak na złość, wizji było coraz więcej. Kilka z nich ukazywało tak zaskakujące wydarzenia, że sam już się w tym wszystkim gubił. Śmierć Cienia? No niby za nim nie przepadał, ale jakoś... Nie mógłby się z tym pogodzić. Nie do końca.
I Charlotte. Jeśli ją zna, a znał już całkiem dobrze, zrobi coś głupiego, co w książkach i pieśniach określiliby mianem bohaterskim. Coś jak zapłacenie najwyższej ceny za niezgodną z zasadami świata transmutację.
A on był za daleko. Za daleko żeby mieć wpływ na nieuchronnie zbliżające się wydarzenia.
- Kalcifer, zrób co trzeba - mruknęła Iskra rozcierając zaczerwienione ramię na którym przesiadywał demon. Chwilę później ogienek spadł na ziemię w locie zmieniając się w dym, który w parę sekund skumulował się i przybrał kształt sowy. Odleciał szukać im schronienia, albo wyszukać niebezpieczeństwo. Czujka wśród wrogów.
*
Ktoś kiedyś zawsze jej mówił, że czuje się nadchodzący koniec. Żeby tylko wiedziała teraz kto to był... Może Alastair? Suna? Ojciec Wilka? Nie... Wyczytała to w dzienniku swojego ojca, nim ten został nawleczony na pal w zamku Rentus. Śmierć ma swój zapach. W tej chwili czuła go aż nazbyt wyraźnie, ciało drżało, wyczerpane od długiej walki.
- Charlotte! - przeciwników było za dużo. I cały czas zwiększali swoją liczbę. A ona... Ona nie byłą magiem, nie posiadała tak wielkiej mocy jak Iskra czy Szept. Miała tylko swoje wzory i intuicję alchemika.
Wszystko ma swoją cenę.
Widziała jak Devril usiłuje ją ochronić, widziała, a jednak udawała, że wcale tego nie dostrzegła. Musiała skupić wolę i myśli by spróbować ich ochronić, nawet jeśli miałaby za to zapłacić najwyższą cenę. Zacisnęła parę razy dłonie w pięści nim finalnie złączyła je ze sobą, jak to zawsze czyniła nim używała alchemii. Przymknęła oczy, ściągnęła brwi i sięgnęła po to, co było głęboko schowane za Drzwiami. Drzwi znajdowały się w jej umyśle, pokryte wzorami alchemii, wysokie i niekończące się, niknące daleko w oddali. Ukazały się jej dawno temu, kiedy po raz pierwszy przyszli Oni by odebrać jej jedną nerkę za transmutację. Za próbę odwrócenia procesów zachodzących w ciele, za próbę ożywienia. Wtedy zza drzwi wysunęła się dłoń, która po prostu z niej to wyrwała. I choć działo się to tylko w jej głowie, efekt był widoczny.
Tak samo było teraz. Widziała przed sobą Drzwi. Zatrzaśnięte, nie do przebicia. Ale kiedy tylko przyłożyła dłonie do ziemi, gwałtownie uchyliły się wrota sięgając ku niej. Tamci wiedzieli co chce zrobić, a żeby proces został zakończony musieli zabrać to, co teraz należało do nich.
Ziemia zadudniła, tuż nad nią potoczyła się fala gorącego powietrza zwalająca część wrogów z nóg, dematerializując ich tkanki i kości w popiół, odwracając procesy na jej korzyść. Ci, którzy byli wrogami mieli teraz ich chronić, choć wciąż cząstka ich należała do tego, kto powołał ich do życia.
Wraz z kolejną falą gorąca pojawił się i ogień trawiąc pozostałości traw, choć omijając z daleka tych, których alchemiczka uważała za przyjaciół. Płomienie sięgały coraz wyżej i wyżej, oddzielając ludzi od siebie, oddzielając nawet Iskrę od Luciena, choć wydawać by się to mogło nieprawdopodobne.
Kiedy opadły pozostały tylko popioły i śmierdzący dym unoszący się ze spalonej ziemi. Gdzieś tam, wśród resztek kości poległa Vetinari, oddając nie tylko swoją duszę, ale i duszę dziecka za to by ratować tych, których los nie był jeszcze przesądzony.
*
- Co się dzieje? - Viori nie wytrzymał. Wilk co chwila stawał, raz nawet rąbnął solidnie w drzewo bo nie patrzył gdzie idzie. Ewidentnie było coś na rzeczy.
- Nic... Ja po prostu... - Wilk był wstrząsnięty do szpiku kości tym co udało mu się zobaczyć. To... Nie mogło się tak po prostu skończyć. To musiała być jedna z tych wizji, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Tak, na pewno.
Kogo on oszukiwał? Bogowie byli dupkami, więc to na pewno zaraz się wydarzy. A on ich zostawił.
- Musze wrócić...
- Właśnie wracamy... - Viori wiedział już, że władca ma co innego na myśli. Nie znał jednak przyczyn - Wilk nie możesz teraz ich zostawić. Mroczni są tuż obok, sa na zachodnim brzegu, wśród kurhanów i mogił tych, którzy polegli w bitwie o Eilendyr. Nie możemy dać im bezcześcić tej ziemi. I przejąc miasta. Nie możemy...
Wilk nie odezwał się. Nie potrafił wybrać, bił się z myślami, co Radny wykorzystał, delikatnie wiodąc go za rękaw w stronę dawnej stolicy elfów.
Sprzeciwu nie było, Charlotte po prostu padła na kawałek ziemi z mchem i zasnęła, a Iskra przysiadła gdzieś pod ścianą. Kalcifer nadal nie wrócił, co trochę ją martwiło. Ale... W końcu był demonem, tak? Poradzi sobie...
- Bedę po tobie. O ile w ogóle zasnę - mruknęła spoglądając na swoje dłonie, pozwalając myślom rozbiec się na wszystkie możliwe kierunki. I pierwszym wspomnieniem jakie wypłynęło był Cień. Gdzie był teraz? Dlaczego go tu nie było?
*
Ocknął się kiedy już przekraczali granice miasta. Zamrugał zbity z tropu, ale nie musiało dużo czasu upłynąc nim doszedł do siebie i pokojarzył fakty. Kiedy go tylko zobaczyli Starsi, od razu ruszyli ku niemu jak bardzo zdecydowana chmura gradowa.
Nie słuchał co do niego mówili mimo tego, że się starał. Wspomnienie wizji było zbyt żywe i zbyt poruszające by był zdolny doc zegokolwiek innego niż tylko rozrząsania tego, co widział.
Jestem beznadziejnym władcą, podsumował w końcu sam siebie, przyłapany na tym, że nie słuchał.
Charlotte protestowałaby, gdyby miała na to choć trochę siły i nie dostrzegała pewnej racji w słowach Carina. Jeśli miał konie, to ich dogoni w szybkim tempie. Był Duchem, więc ze znaleźieniem śladów na pewno da sobie radę.
- Chodźmy - mruknęła tylko, zrezygnowanym tonem zmęczonego człowieka.
*
Wilk miał lekki uraz do Widzącej. Juz raz przez jej zawiłe słowa i gadanie zagadkami o mało Szept nie stracił. Wtedy, gdy historia się powtórzyła a przeszłość upomniała o swoje, kiedy biały mag, czarny mag i alchemik zeszli do krasnoludzkich tuneli. Ściągnął brwi posyłając babce Szept dziwne spojrzenie, które dalekie było od zwykłej dla władcy życzliwości.
- Niektóre rzeczy musza się stać, ale się nie staną, bo taki kretyn jak ja im przeszkodzi - burknął tylko jasno dając do zrozumienia co o tym wszystkim sądzi - Pokażcie mi tych mrocznych, gdzie się pochowali? - to juz było pytanie do Rady i tropicieli z Medrethu.
- Cholerne potwory! - zdązyła jeszcze zakląć pod nosem Iskra nim rzuciła się za rycerzem w cień jednej ze skał. Szybkim ruchem wciągnęła też do nich alchemiczkę. Stwór przeleciał niby kawałek dalej, ale jednak zaraz zawrócił jakby wiedziony na niewidzialnej nici. W dodatku nigdzie nie mogła wypatrzeć Szept.
- Kurwa, kurwa, kurwa... - furiatka rozejrzała się rozpaczliwie szukając czegoś co mogłoby ich ochronić, pomóc. Nic jednak nie znalazła. A Kalcifera wciąz nie było.
Nozdrza najemnika niebezpiecznie się poruszyły. Jak każdy tego typu (nie)przyjemniaczek nie cierpiał gdy się go poucza w czymś, na czym bardzo dobrze się znał. Wszak z tego żył odkąd pamiętał.
- Jeśli nie chcesz skuńczyć jako jego obiad, to stul dziób, dobrze Ci radzę. - Warknął ochryple, grożąc karłowi pałką nabitą ćwiekami. - Nienażarty nie jest taki ruchawy, o! - Pierdyknął pałką z łoskotem o klatkę. Rivarn jedynie podkulił nogi pod siebie i otoczył je jaszczurzym ogonem.
- Matt! Czego tak łomoczesz tą pałą w kraty, durniu! - Rozległ się donośny, basowy głos o władczej nucie. Z pewnością należał on do przywódcy całej tej radosnej ferajny.
Mężczyzna zeskoczył z wozu, dzwoniąc ciężkimi butami. Odziany w imponującą zbroję, bo sklekuconą z różnorakich części kości potworów, wśród których można było rozróżnić smocze zęby, prezentował się co najmniej groźnie. Poznaczona bliznami twarz sprawiała wrażenie człowieka, który przeszedł i widział nie jedno. Budził ogólny respekt, nawet jeśli rozmówca nie był świadom do czego nieznajomy był zdolny.
- Jakiś problem, towarzyszu? - Zbliżył się ku nim, zakładając dłonie na piersi. Rivarn na jego widok zasyczał cicho, lecz zaraz przymknął paszczękę, czując lepki wzrok na karku. Obejrzał się, prześwidrował wzrokiem tłum dostrzegając w oddali opartą o mur postać. Nozdrza mu zadrgały, język samoistnie wysunął, łopocąc w powietrzu.
Rivarn
- Głupcze! - warknęła Iskra usiłując złapać Carina za kołnierz i wciągnąć go z powrotem, ale było już za późno. Rycerz pognał w kierunku stwora a elfka zaczęła bardzo żałować, że nie mają przy sobie wiedźmina. Co z tego, że Lucien najchętniej widziałby go martwym, ale jednak wiedźmin to wiedźmin.
- Carin! Wracaj! - żadnego efektu.
- Na niebie! - Char wskazała ciemne chmury wśród których jakby szalały płomienie, zupełnie jakby ogniste burze opisywane w dawnych księgach nie były tylko fantastycznym wymysłem.
Iskra nabrała powietrza w płuca i cofnęła się o krok za skałki. Cokolwiek siedziało w chmurach zapewne nie było im przyjazne.
Los zdawał się jednak uśmiechać do nich, przynajmniej w tej chwili bo z chmur wypadł Kalcifer w smoczej postaci. Rubinowe łuski mieniły się, a on sam przypominał lecącą ku ziemi czerwoną kulę.
- Kalcifer! Zajmij się tą wiwerną! - wrzeszczała jeszcze Zhao znów usiłując ściagnąc rycerza z powrotem.
Znalazł ich.
Char poczuła ogromną ulgę na jego widok. Cały i zdrowy, cały i zdrowy, zdawała się powtarzać w myśli jak mantrę.
- Devril... - zaczęła odruchowo zapominając, że przecież powinni brać nogi za pas a nie dyskutować.
- Wiejemy! - Iskra, wyjątkowo przytomna, złapała Char za rękę i pognała w przeciwnym kierunku do wiwern - Za mną! - chociaż nie miała zielonego pojęcia gdzie biegnie.
Nawet Iskra nie podejrzewała, że coś jest nie tak. Nie z Szept.
Informacje nie były pocieszające, zwłaszcza, że ona wciąż czuła się słabo, mieli jedną osobę w stanie wyjątkowym i do tego zero wierzchowców. No, jeśli nie liczyć Kalcifera, ale nie dźwignąłby pięciu osób na raz. Nie był prawdziwym smokiem.
- Im dalej się dostaniemy tym lepiej. Może Kalcifer wypatrzy coś z góry, nie wiem - mruknęła Iskra przystając by złapać nieco tchu. Bogowie, co oni takiego zrobili, że los był dla nich taki okrutny?
Szli zgodnie z tym, co wcześniej zostało postanowione. Iskra dotąd myślami przy kompanach, teraz jakby nagle zaczęła bujać w obłokach. Myślała o synu, o córce których tak dawno nie widziała. Myślała o magii i o tym co teraz zrobi nie mając do kogo pójść. Jako buntownik z Bractwa nie miała tam już wstępu, podobnie zresztą do elfich miast. Pozostawały więc ludzkie siedziby, lub... Samotność. I ku temu właśnie skłaniała się Zhao.
- Tam - zamrugała, wyrwana z zamyślenia i spojrzała w kierunku wskazanym przez Carina. Ciało. Wiwerny jednak kogoś dopadły. Jeśli się nie myliła był to człowiek. Ciemnowłosy, z lekkim zarostem, jakby od dłuższego czasu przebywał poza ucywilizowanymi miejscami. Wtedy do niej dotarło. Bez słowa rzuciła się biegiem w kierunku człowieczej sylwetki rozpoznając Poszukiwacza.
- Lu! - zawołała lądując na kolanach przy jego ciele. Ale Czarny Cień nie raczył odpowiedzieć.
Tym razem jednak Zhao miała głęboko w poważaniu mówienie, że magii nie powinno się używać, bo to bo tamto. Myśliwi i tak ich ścigali, byli też Równościowcy, a teraz jeszcze wiwerny.
Złapała Luciena za ramię i zaczęła go ciągnąć w kierunku reszty jednocześnie mamrocząc pod nosem słowa czaru, które formowały tarczę. Słabą, bo słabą, znikającą po jednym uderzeniu, ale była w stanie prawie natychmiast ją odnawiać, przez co wiwerna nawet jeśli się do niej zbliżyła, odbijała się i z sykiem wzlatywała parę metrów wyżej.
- Jeszcze jego nam tu brakowało - burknęła Charlotte w końcu widząc kogo zatargała do nich Iskra.
- Zamknij się - warknęła elfka i potrząsnęła Poszukiwaczem. Znów brak efektu - Musimy się stąd zmyć. Natychmiast.
- To trzeba było mnie zostawić i pozwolić mi zdechnąć! - elfka też miała swoje granice, a naskok Devrila wcale sytuacji nie poprawił. Zhao poczuła się osaczona, jak nie z jednej strony to z drugiej. Ciekawe czy on stałby spokojnie w kryjówce gdyby na miejsce Cienia wsadzić alchemiczkę. Aż parsknęła poirytowana.
Char zaczęła się rozglądać za stosowną kryjówką. Wzgórza jednak nie oferowały takiego rarytasu jak gęste lasy, ba, nawet drzew nie było, a kępki trawy. Wiwerna, jedna z tych największych, zanurkowała ku nim.
- Musimy biec! - i tu tkwił problem. Lucien swoje ważył, a Iskra nie była pewna czy będzie mogła długo ciągać go po ziemi. W końcu mogła go jeszcze bardziej poranić. Zrobić krzywdę... Nie pozostawało jej nic innego jak wezwać Kalcifera by ten zajął się transportem Cienia. I tak też zrobiła, zostając nieco w tyle, bo ktoś musiał Luciena wrzucić na grzbiet demona i czymś przymocować. Niebezpieczeństwo wiszące nad głową Zhao nie miało w tej chwili dla niej zbyt dużego znaczenia, liczył się tylko Cień i jego ocalenie. Dopiero kiedy Kalcifer wystartował ruszyła pędem za pozostałymi.
Char się to wszystko nie podobało. Szept nigdy nie szczędziła im magii, nawet będąc wykończoną do granic możliwości. I nigdy nie bała się ryzykować. Alchemiczka ściągnęła brwi. Co więc się stało z Szept, że teraz, kiedy wiwerna prawie spadła im na głowę nie zrobiłaby nic? Gdyby nie Devril...
Char zastanawiała się ile z tego wszystkiego może odbić się na dziecku. W końcu, teoretycznie nie powinna być w ciąży, to już pierwszy powód by się martwić. Dwa, ostatnie dni nie obfitowały w spokój, mieli niedobór... Wszystkiego, łącznie ze świętym spokojem. Problemów mieli aż nadto, jakby wygrali w kole fortuny urządzonym przez bogów. Westchnęła przysiadając na kamieniu i rozmasowując skronie. Jeszcze do tego wszystkiego łapała ją migrena.
Iskra poświęciła najwięcej uwagi Cieniowi, który został mocniej przywiązany do Kalcifera, co by nie spadł gdyby demon musiał ulecieć w powietrze. Martwił ją fakt, że tak długo pozostawał nieprzytomny, bez żadnego znaku życia, czegokolwiek... Odruchowo musnęła jego szorstki policzek opuszkami palców.
- Obudź się... - westchnęła jeszcze, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
Charlotte czuła się dziwnie. Z jednej strony wszystko było logiczne, pospali się, bo byli zmęczeni, nic szczególnego. Carina drasnęła wiwerna... Więc skąd to wrażenie, że ktoś ich ciągle robi w konia?
- Musimy znaleźć jakąś kryjówkę. On w takim stanie nigdzie nie pójdzie a nikt z nas nie będzie go niósł. Poza tym, wszyscy musimy odpocząć - o wiele lepiej brzmiało to w głowie, w formie myśli, stwierdziłą Vetinari z kwaśną miną.
W głowie alchemiczki zrodził się pomysł. Mogłaby alchemią zmienić nieco ukłąd terenu, znaleźc nową kryjówkę... Ale zaraz zmęczony umysł podpowiedział, że Myśliwi na pewno i na alchemię mają jakieś sposoby i jeszcze łatwiej pójdzie im ich wytropienie. Wobec tego milczała przygryzając policzek od wewnątrz i przyglądając się Iskrze, która nadal mamrotała coś do nieprzytomnego Cienia.
Kryjówka nie była idealna, ale lepsza taka niż noc pod gołym niebem. Przynajmniej takie było zdanie Charlotte, która ledwie znalazła się w kryjówce, a już prawie zasnęła. Potrzebowałą chwili spokoju, wytchnienia. Skuliła się przy jednej ze ścian i niedługo potem odpłynęła do krainy snów, a chłód wydawał się jej nie przeszkadzać.
Iskra podobnie nie reagowała, ale spowodowane to było dziwną apatią w jaką popadła. Siedziała tylko przy ciele Luciena i wpatrywała się przed siebie. Zapowiadało się na długą noc.
Jak Cieniowi się polepszało, to teraz zaczynało się pogarszać alchemiczce. Pociągała od czasu do czasu nosem chcąc jakoś pozbyć się wrażenia zatkanego nosa, pojawiła się też gorączka, choć jak na razie tylko jeden raz. Ktoś tu się przeziębił.
Zhao zaś wydawała się być w coraz to lepszej formie, choć nie odzywała się praktycznie do nikogo. W tej chwili pochłaniał ją Cień i skupiała całą uwagę i wszystkie siły na tym, by wyciągnąć go z tego letargu. Jak widać, przynosiło to jakieś efekty.
Niepokoiła ją tylko białą mgła. Czytała kiedyś w księgach Hauru o tym miejscu, ale były to jedynie informacje, które z powodzeniem można by było już uznać za przedawnione, niesprawdzone albo po prostu nieaktualne. Wyczuwała nadchodzące niebezpieczeństwo, ale nie potrafiła określić jak dużo pozostało im czasu. Mgła myliła, sprawiała, że nawet elfie zmysły zaczynały poważnie szwankować przez co trudno było uwierzyć samej sobie.
Zaraz po Devrilu podniosła się Charlotte mrużąc oczy by dostrzec więcej szczegółów. Chód mieli dośc nierówny, ciało nie miało takiej samej sprężystości jak normalni, żywi ludzie. Czym zatem byli?
Rozprostowała palce skupiając myśli na celu. Na celach, każdym z osobna, usiłując ich policzyć, coś oszacować. Na przykłąd szanse na wygraną.
Jawne niebezpieczeństwo oderwało również Iskrę od Cienia. Stanęła nieco za Devrilem i Vetinari, jakby w cieniu z nieco dalszej odległości obserwując nadchodzących.
Nie dotrwacie świtu, orzekł smutno Kalcifer, ale Iskra już mu nie odpowiedziała.
Po ziemi pełzały błyskawice, teren falował a wszystko to było sprawką alchemiczki, której nie było nawet widać. W ferworze walki zagnała się dalej niż inni, w białą mgłę, na obcy teren. Była otoczona, a choć słyszała pozostałych, nie potrafiła określić gdzie się znajdują. To jednak nie przeszkadzało jej by ryzykowac wszystkim czym tylko mogła, by oszczędzić innym walki.
Iskrę zatkało. Lucien broniący Devrila przed nieumarłym? Świat się kończył. A ona stała obserwując go z szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając, że w końcu się obudził.
Nieruchomy cel to łatwy cel. Słowa te znalazły swoje potwierdzenie akurat w tej chwili kiedy miała ruszyć i przemówić mu do rozsądku, by nie pchał się tam gdzie go nie potrzeba. Nim zrobiła choćby krok poczuła jak ostrze włóczni przebija jej bok. Napastnik zaszedł ją od tyłu. Bezgłośnie nabrała powietrza i z niedowierzaniem spojrzała w dół, na wystający z biodra grot.
- Lucien! - akurat podkładanie się pod cios nie był tym, czego Iskra oczekiwałaby od Cienia. Zwłaszcza, że sama już nie należała do Bractwa, a ginąć za coś co nie było związane z organizacją... Nie pasowało to do stylu bycia Poszukiwacza. Tak bardzo nie pasowało...
Wezwała na pomoc magię, całą falę i spopieliła paru najbliższych ożywieńców. Zdawało się, że nie przeszkadzał jej fakt, że oni powstaną. Znów i znów. Przyklęknęła przy Cieniu nie wiedząc za co się zabrac najpierw. Obrażenia były takie rozległe... Zaczęła więc od wszystkiego na raz dzieląc strumień magii, faszerująć Luciena swoją mocą, byleby go odratować, utrzymać przy życiu.
- Nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie... - nie wiedziała kiedy do krwi pokrywającej jej twarz dołączył również łzy.
To był dla Iskry szok. Jej moc zawodziła, a przecież uczyła się od najlepszych. Była całkowicie bezradna i musiała patrzeć na śmierć tak bliskiej jej osoby. Walka w tle była teraz nie ważna, nie ważnym była osoba Szept czy Devrila, nic nie obchodziła ją Charlotte walcząca z paroma przeciwnikami na raz. On odszedł, tylko to miało znaczenie. Siedziała przy nim na klęczkach, trzymając kurczowo jego dłoń i patrząc. Nie była zdolna do żadnego ruchu, ni myśli. Pozostawała tylko przerażająca pustka wchłąniająca wszystkie dobre wspomnienia, pozostawiając tylko żal i poczucie porzucenia.
Charlotte zauważyła, że coś się dzieje, ale jeszcze nie pokojarzyła faktów. Widziała Devrila, który wyglądał źle. Widziała załamaną Iskrę nad ciałem Cienia, widziała też stojącą w bezruchu Szept, ale to przypisała szokowi po śmierci Poszukiwacza. W końcu spodziewać można się było, że wszyscy zginą ale on nie. Bo jak to, Cień ginący nie na misji?
Złapała umarlaka za czaszkę, rozległy się trzaski wyładowań i chwilę potem ożywieńcem targnęły silne konwulsje a jego ciało i kościec objęły niewielkie błyskawiczne charakterystyczne dla alchemii. Musiała przebić się do reszty.
- Jesteś pijany. Idź do domu. Idź sobie. Nie chcę tutaj twoich krzyków.
- To nie jest twój kawałek plaży - burknął, przebierając mokrymi palcami, oblepionymi piaskiem. Jego buciory zapadły się odrobinkę, ale i tak zrobił krok do przodu, jakby chciał pokazać, że ma takie samo prawo być tutaj, jak ona. - Nigdzie nie ma tabliczki z napisem „to należy do głupiej magiczki”.
- Jak chcesz sobie poćwiczyć rzucanie do celu, to znajdź inną tarczę. Najlepiej przybitą na własnym czole!
Znalazła się mądrala, patrz świecie i słuchaj, oto wiekopomne przemówienie elfiej królowej. Uwaga, najemnik też ma coś do powiedzenia i czy to się komuś podoba, czy nie, będzie gadał, a jak go chcą uciszyć, to najlepiej szmatą do gęby.
- A guzik! Będę wrzucać w ciebie, durna! - i jak powiedział najemnik, tak też zrobił; kolejna piaskowa kulka poleciała w stronę magiczki. Gdyby mógł, pewnie zarzuciłby ją całą hałdą piachu, zakopał, zasypał, a kiedy nie mogłaby się ruszyć, wygarnąłby jej, co sobie myśli. Czasami naprawdę trudno było zrozumieć logikę świata. Poza tym był zły… za zmuszenie do wyboru, do dokonania tego cholernego wyboru, do zdecydowania pomiędzy magiczką, a kusznikiem, pomiędzy starym, a nowym. Nie powinno się dokonywać takich wyborów. Nie pomiędzy jednym przyjacielem, a drugim. To… niewłaściwie. Nieludzkie. Oboje byli ważni, nie sposób powiedzieć, które bardziej. Czemu więc nie mógł zabrać ich oboje? Czemu Los postanowił go pomiędzy młotem i kowadłem?
Powinien to wszystko rzucić w cholerę. Powinien machnąć na nich ręką i pójść sobie, niech sami się gryzą i warczą. Ale nie potrafił, choćby chciał, nie dałby rady. Zawróciłby po trzech krokach i biegiem wrócił. Jak piesek? Nie lubił tego skojarzenia, ale miało w sobie coś prawdziwego i pasującego. O dziwo uśmiechnął się na tę myśl, i o dziwo podszedł do Szept bez słowa i w ciszy przerywanej jedynie szumem fal wziął i magiczkę popchnął, bezczelny jeden najemnik, co to ma za nic koronowane głowy w tym sensie, że koronę mogą sobie w dupę wsadzić, jak to powiedział kiedyś pewien krasnolud.
Szept wylądowała na piasku; mokrym, zimnym, lepkim od słonej wody zatoki. I jakby na złość, jakby Los chciał wyrównać rachunki, najemnik robiąc krok do przodu potknął się o własne nogi i wylądował jak stary, niezgrabny dziad obok magiczki z cichym plaśnięciem.
- Kurwa.
A miał taki piękny plan wytarzać, utytłać magiczkę w piasku i klops wyszedł. Za to miał plucie piaskiem, który wlazł mu do buzi i wycieranie języka o rękaw koszuli, co wcale nie pomagało.
Nie miała już nawet siły płakać. Nikt nie widział tego co ona i nikt nie czuł tego co w tej chwili nękało ją. Nie oddychał, nie było znaku życia. Po co więc się bronić? Po co próbować przeżyć skoro nie było już na tym świecie osoby dla której warto było się budzić? Bezwładnie opadła na ziemię przy nim, wlepiając spojrzenie w jego szyję, lękliwie podnosząc co chwila wzrok na twarz. Wszystko trwało nadal, choć dla niej świat właśnie dobiegł końca.
*
Charlotte nic z tego nie rozumiała. Za Szept szli nieumarli, Devril płakał, potem... To wszystko stało się zbyt szybko. Sztylet, zdziwienie i kolejne fale krwi. Stanęła wpół kroku obserwując ich z paru metrów, widząc jak magiczka opada ze sztyletem w piersi na ziemię. Sztyletem, który rozpoznałaby wszędzie.
Czy Devril był tak naprawdę ich wrogiem? Może rola Ducha była kolejną z tych, które były mu niezbędne do przeżycia? Gdzie była prawda, a gdzie krył się fałsz?
- Bogowie... - wyszeptała tylko automatycznie wykonując ruch parujący cięcie z góry, klinga ożywieńca odbiła się od kościanych szponów, które nieświadomie wytworzyła.
Iskry też nigdzie nie było, ale elfka odkąd się ocknęła po utracie przytomności rzadko przebywała w towarzystwie Carina, czy nawet innych ludzi. Siedziała osowiała na uboczu nie odzywając się do nikogo, wyglądając jak marny cień samej siebie.
Charlotte wciąż była nieprzytomna. Opatrunki pokrywały znaczną część prawego ramienia i skroń. Padła niedługo po Devrilu a mętlik w głowie skutecznie utrudniał jej wybudzenie. Medycy mówią, że kiedy ktoś nie chce się obudzić to nie ma na to szansy. Być może to był właśnie ten przypadek.
Iskra nie odezwała się. Iść? Po co? Nie widziała w tym sensu, jak na jej gust mogli tu usiąść i czekać na koniec dnia, miesiąca, czy świata. Wszystko straciło wartość. Zaciskała w dłoni Gwiazdę, tą którą kiedyś mu podarowała. Która miała go chronić, przekazać część obrażeń na nią by ułatwić mu walkę. Czemu amulet nie zadziałał? Dlaczego zabrali jej akurat jego? Bogowie byli okrutni, bogowie byli dupkami.
- Nigdzie nie musimy iść - orzekła tonem pozbawionym jakiejkolwiek barwy. W legendach o miłości między człowiekiem a elfem zwykle mówiło się, że pozostawiony sam sobie elf umierał. Iskra właśnie tak się czuła, jakby jej marna egzystencja zbliżała się ku końcowi.
Dzieci. Powinna do nich wrócić, ale... Natan miał już swoje życie, które jak jego ojciec poświęcił Bractwu. Robin też tam była, miała zapewnione bezpieczeństwo, przynajmniej na razie. Musiała do nich wrócić? Egoistyczna część jej charakteru mówiła, że nic nie musi, ewentualnie może. Straciła chęć do wszystkiego.
- Vetinari się nie obudzi jeśli nie zechce. A po tym co zobaczyła wierz mi, że nie będzie chciała - brak nastroju i wszechogarniający smutek wydobył z niej wredotę. Gdyby to wszystko się nie stało...
Westchnęła podnosząc się z trudem z ziemi. Nadal była obolała i posiniaczona i nie wiedziała dokąd powinna się udać. Iść z nimi? Iść do Czeluści?
Ostatecznie furiatka powlokła się wraz z resztą kompanii do Królewca. Nim jednak tam doszli, obudziła się w końcu Charlotte. Z początku wydawała się całkiem normalna, jak normalny może być ktoś kto uderzył w kamień głową o parę razy za dużo. Kłopot polegał na tym, że kiedy zatrzymali się na nocleg, Vetinari ich opuściła. Nie potrafiła siedzieć, iść a nawet przebywac w towarzystwie earla, którego przecież kochałą całym sercem a w dodatku nosiła jego dziecko, o czym ten nawet nie wiedział. Ale nie umiała, nie miała sił na niego patrzeć. Widziała go jedynie w formie mordercy, którego ręce już zawsze będą pokryte krwią.
Iskra nie przejęła się zniknięciem Charlotte. Ot, kolejna osoba której nagle z nimi nie ma.
W Ataxiar nie działo się dobrze. Wilk zbyt długo pozostawiał stolicę samą sobie, Starszyzna nie miała takiego autorytetu jaki miał władca, a wieści rozchodziły się z prędkością błyskawicy i docierały daleko. Tak daleko, że elfią stolicą zainteresował się Darkai, trzynasty syn pewnego wysoko postawionego mrocznego w ichniejszych stronach. Nikt go nie znał, nie cenił i nie szanował. A on chciał tego, pragnął władzy i szacunku niż czegokolwiek innego.
Wybór padł na Atax. Słabe, pozostawione same sobie. Ledwo wznoszące nowe mury. Idealna zdobycz, łatwy łup. Tak sądził póki nie pojawili się na zachodnim brzegu rzeki, póki nie doszło do pierwszego starcia. Okazało się bowiem, że ktoś przestrzegł ichniejszego władcę, a ten wrócił. Nic bardziej nie mobilizowało ludzi czy elfów jak widok walczącej z nimi władzy. W jednym szeregu, ramię w ramię. To krzyżowało mu plany i postanowił zaskoczyć Wilka i jego popleczników. Zebrał więc niewielki oddział swojej prywatnej armii i poszedł do strony gór, zeszłej nocy mijając nawet Karmazynową twierdzę. Moriar czasami był jak duże, śpiące dziecko, któremu wystarczyło powiedzieć, że nic się nie dzieje a ten od razu zasypiał. Wszystko szło gładko, a na miejsce zasadzki wybrali wąski wąwóz. Teraz musieli czekać.
- Panie! - Wilk obrócił się przez ramię wściekły, że znowu czegoś od niego chcą. On tu próbował ustalać taktykę!
- Czego znowu - warknął odwracając się do posłańca i mierząc go nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Są wieści z gór, ponoć widziano tam Darkaia i parę elfów. Starszyzna sądzi...
- Gówno mnie obchodzi co sądzi Starszyzna. Niech dalej się chowają po kątach - był zły. Na Starszyznę najbardziej, bo prócz Viorego i dwóch innych nie miał w radzie żadnego oparcia. Przynajmniej tak to wyglądało z jego punktu widzenia.
- To trzeba ich stamtąd wykurzyć. Nikt nie będzie nas brać od dwóch stron. Zbierz mi paru dobrych łuczników albo magów. Zajmę się tym sam. I przyślij do mnie Eredina.
- Tak jest - młody elfiak skłonił się i pognał wypełniać polecenia.
- W istocie, wzywałem - mruknął dopijając resztki wody z kielicha i przywołując Eredina do siebie gestem dłoni. Pochylił się nad stołem z mapami i wskazał przesmyk między Moriarem a Ataxiar, głęboko w górach.
- Darkai próbuje zajść nas od drugiej strony, zwiadowcy mówią, że stąd. Pójdę tam i przetrzepię im tyłki, raczej nie ma ich dużo. Ponadto będzie za nami element zaskoczenia. Podczas mojej nieobecności ty zajmiesz się obroną miasta... Starszyźnie nie ufam, a Viorego posłałem do lasu na poszukiwanie Ducha, bądź innego bóstwa, które skore byłoby nas wesprzeć. - urwał i zamyślił się na chwilę, bębniąc palcami o blat stołu. Czy to aby nei za proste? Dwa fronty, wykrycie... Chociaż mówią, że najprostsze rozwiązania łatwo przeoczyć. Jeśli chciał ocalić miasto to musiał zaryzykować jak niegdyś jego ojciec i dzadowie. Tego się od niego oczekiwało i tego on sam od siebie oczekiwał.
- Im szybciej wyruszę tym lepiej...
- Zawsze na siebie uważam, bo inaczej Nira skopie ci tyłek - albo za dobrze znał już Szept, albo ktoś tu czytał Strażnikowi w myślach. Wilk wciągnął na dłonie rękawice, sprawdził jeszcze raz czy ma oba sztylety i jeden nóż w bucie. Do tego doszedł ukochany przez niego kapelusz i był już gotów do drogi.
- I poślij wiadomość do Ymira. Brak nam krasnoludzkich toporów, brak nam ich siły - z tymi słowami odszedł, jakby zakłądał, że może się tylko udać. Cóż, mylił się, bo właśnie ładował się w zasadzkę z któej miał nie ujść cało.
To wszystko przewidziała Mer, na tyle już duża, że zaczynałą pojmować pewne kwestie, nade zaś wszystko nie chciała, by coś stało się jej ojcu. Mimo zakazu, mimo straży pod jaką była trzymana, poszła w góry za nimi, za oddziałem władcy.
Przywódca wesołej kampanii uniósł grubą brew, mierząc z góry karła i krasnoluda, jakby twierdził iż jest ponad nich, jako że był człowiekiem.
- To Hellireitr. - Palnął ten z pałką upstrzoną w ścieki, lecz zrazu się skulił i wycofał w tył pod wzrokiem swego wodza. A ten odprowadził ich wzrokiem z litościwym uśmieszkiem, po czym kopniakiem pogonił nieszczęśnika z bronią do roboty.
Rivarn nie odrywał oczu od zakapturzonej postaci. Nie pasował mu jej zapach, styl poruszania się, ton głosu, sposób w jaki nań patrzył. Najeżył automatycznie wszystkie kolce na grzbiecie, posykując ostrzegawczo.
- Ciężko było go złapać. - Najemnik zaczął się zastanawiać na głos, jednocześnie gładząc dłonią grube kraty klatki. - Do tego zabił mi sześciu, dobrych ludzi. Wezmę sześć tysięcy w złocie i ani monety niżej. - Spojrzał na kupca, pewny swego, wszak nie przywykł do odmowy.
Rivarn
I
Góry były nieprzyjazne. Zimne, ciche, zdradzające każdy ich ruch. Wilk posłał magów przodem by sprawdzili ścieżki, ale to okazało się błędnym posunięciem, bo tam czekali już przyczajeni magowie Darkaia. Sam przywódca zaszył się na półce skalnej wąwozu i czekał na finał. Wszystko, prawie wszystko rozgrywało się tak jak sobie to zaplanował.
Wilk wytropił Darkaia sam. Kiedy magowie nie wrócili kazał trzymać się łucznikom z tyłu, a sam zapuścił się do wąwozu, skupiając się na jakimkolwiek drgnięciu obcej magii, czy czymkolwiek co mogły wykryć zmysły. Darkai nie korzystał ze swych mocy, czekał przyczajony wśród skał ciesząc się z nadchodzącego zwycięstwa. Cel był tak blisko, wręcz szedł wprost do niego. Jeszcze chwila...
Moriar działał. Stare dźwignie blokujące nasypy kamieni, dźwignia odpowiedzialna za tamę, wszystkie one zostały użyte by chronić elfy. Nikt nie wiedział co dzieje się w górach, nikt nie opuszczał Twierdzy odkąd pojawiły się mroczne elfy. Skąd mogli wiedzieć, że przyczynią się do tego wszystkiego?
Ziemia zadrżała, wąwóz wypełnił huk kamieni spadających z olbrzymią szybkością. Darkai zaklął pod nosem zdradzając się tym samym. Wilkowi to wystarczyło by go zlokalizować, ale w tym samym momencie dostrzegł włąsną córkę kryjącą się wśród kamieni. W pierwszej chwili stał oniemiały i tylko gapił się na nią niedowierzając. Co tutaj robiła? Kazał jej pilnować...
Okropny hałas zmienił się w istny huk, dudnienie rozsadzające czaszkę. Szła lawina, toczyła się wąwozem, wspierana siłami magów Darkaia dostrzegających w tym łatwą szansę zabicia dotychczasowego władcy Ataxiar. Sam przywódca mrocznych elfów nie był zadowolony. Chciał zabić Wilka osobiście, patrzyc mu w oczy jak umiera, napawac się tą chwilą, tryumfem...
- Mer! - wrzasnął Wilk starając się przekrzyczeć hałas. Drżenie ziemi nasiliło się, lawina była coraz bliżej. Co gorsza, lekkie zakręty wcale nie zatrzymywały kamieni ani zerwanych drzewek. Wszystko przez przeklętych magów. - Mer! - w końcu ją wypatrzył, wystraszoną, bezradną wciśniętą między skałki. Jeśli w porę nie ucieknie to lawina ją porwie. Tak nie mogło się stać i elf rzucił się córce na pomoc. W paru skokach znalazł się obok, porywając ją na ręce i wskakując na skały wyżej. Opierając się na półce nieco niżej zdołał podrzucić Mer jeszcze wyżej, do niewielkiej jamy, ale w tej chwili odezwali się magowie trafiając go zaklęciem.
II
Puścił się i spadł na ziemię, a z wzgórza stoczyły się głazy, jak na zawołanie przyśpieszając i lecąc w dół. Wilk podniósł się szybko, ale nie zdązył nic zrobić, znów trafiło go zaklęcie. Dopadł jedynie do zagłębienia przy skałach, potem wszystko przykryła kamienna lawina.
*
Pył opadał. Cisza na nwo zalegała w wąwozie, zupełnie jakby nic tutaj nie zaszło. Mer wyjrzała z kryjówki kichając od nadmiaru pyłu. Trudno było cokolwiek zobaczyć, w dodatku nigdzie nie widziała ojca. Czy coś mu się stało? Gdzie się schował, przecież nie mógł... Dostrzegła go w końcu, gdzieś na ziemi. Leżał i nie ruszał się, ale to jeszcze nie był znak prawda? Zeskoczyła po skałkach na dół i podbiegła.
- tato! - dopadła do ciała, wstrząsnęła nim, ale nie było żadnej odpowiedzi. Tato wyglądał tak, jakby spał, ale jednak nie było oddechu, nie odpowiadał kiedy raz po raz do niego wołała. W końcu łzy potoczyły się po zabrudzonej, dziecięcej twarzyczce, kiedy pojęła co się stało.
Darkai od dłuższego czasu obserwował całe zajście. Musiał się pozbyć małej elfki, ale z drugiej strony nie usmiechało mu się brudzić rąk krwią dziecka. Wyłonił się z opadającego kurzu jak duch, czy zjawa i przykucnął obok Mer wpatrując się w nią.
- Och Merileth... Coś ty narobiła? - spytał z udawaną troską, jak prawdziwy aktor.
- To nie ja... To był wypadek! Ja nic złego nie zrobiłam...!
- Ależ oczywiście, że nie... Ale co pomyślą elfy? A twoja matka? Wujek? Oni wszyscy... gdybyś została w mieście do niczego by nie doszło, a on wciąż by żył.
- I co teraz...?
- Będą źli. Będą się gniewali na ciebie... Musisz więc uciec. Daleko, jak najdalej stąd by nie dosięgnął cię ich gniew. Słyszysz? Uciekaj!
Dziecko w takim stanie łatwo było przerazić, łatwo było je wygonić. Darkai uśmiechnął się paskudnie do siebie widząc dziecęcą sylwetkę niknącą w kurzu i pyle. Zginie, to pewne. On już o to zadba.
Strażnicy Medrethu, sama stolica jak i wszystkie wydarzenia były pod ścisła obserwacją. Yanemes nigdy nie lubił żyć w niewiedzy, a ostatnie bliskie sąsiedztwo elfów nieco go zaintrygowało. Bitka międzyrasowa, tajemnicze zniknięcie księżniczki, śmierć obu władców. Do tego Cienie, które rozpoznał właśnie teraz, kiedy zbliżli się do Strażników. No i alchemicy, ósemka z Brzasku, a jak dobrze wiedział, powinna być ich dziewiątka. Gdzie przebywała ostatnia z nich, Asznan? Tego nie wiedział nawet on, choć chętnie znalazłby się w posiadaniu tego skrawka informacji.
Las kompletnie zdziczał, uznał Szczur, kiedy zatrzymali się na krótki postój. Nie było już tych, którzy o niego dbali, nie było linii wiodącej prym wśród elfów. Królewski ród wygasł i to chyba martwiło go najbardziej.
Miał dostęp do starych elfich podań, był najlepiej poinformowanym człowiekiem w kraju jednak nawet on nie potrafił powiedzieć, czy wygaśnięcie linii pociągnie za sobą jakieś mistyczne konsekwencje, czy po prostu przejdzie to bez boskiego echa. Na razie wszystko wskazywało an to, że bogowie mieli elfy, za przeproszeniem, w dupie.
*
Desmond nie lubił mrocznych elfów. Nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia, ale sam ich sposób bycia... No po prostu nie i koniec. Skinął dłonią na pozostałą siódemkę przyzwając ich do siebie.
Musieli dołączyć do Strażników. W końcu, oni też wymówili posłuszeńśtwo Darkaiowi. Choć sam Brzask nikomu nie podlegał, to... No i nie było Asznan. Ciężar decyzji spadał więc na niego, a on postanowił wesprzeć buntowników. Nie ma innej władzy w Ataxiar niż Raa'sheal, koniec kropka.
Wytropili ich. Znaleźli Strażników i bez oporu pokazali się, cała ósemka w czerwonych płaszczach z Krzyżem Flamela na plecach. Gotowi do pomocy, gotowi by uprzykrzyć najeźdźcy życie.
Desmond, zastępca Vetinari skinął głową na powitanie elfom. Wyglądali okropnie, zupełnie jakby dawna duma uszła gdzies bokiem. PO prawdzie, oni sami nie wyglądali wcale lepiej. Zginął Wilk, zginęła Szept, Merileth. Ponadto nikt nie widział Vetinari od paru miesięcy, plotki mówiły, że wygasł cały ród Raa'sheal. Czy cały obejmował również bękarty? Desmond bał się odpowiedzi na to pytanie.
- Chcemy pomóc - przeszedł od razu do rzeczy, nie mając ani ochoty ani sił na gierki polityczne - Zrobimy co w naszej mocy, jak dotychczas.
Yanemes z uznaniem pokiwał głową. W nosie miał czy go wykryją, czy nie i tak już nie żył, a bardziej martwym niż on nie można było być. Informacje rzucane przez Cienie były... Bardzo interesujące. Wampir zmienił swoją formę we wronę i skromnie odleciał na sąsiednią gałąź.
Desmonda zamurowało. Nie znał na tyle Wilka by deklarować swoją wiarę czy niewiarę w to co mówiło Bractwo. Był tylko jeden sposób by to sprawdzić.
- Chłopiec mógłby być dowodem, którego chyba jednak nie macie. Żaden elf nie uwierzy, póki nie zobaczy.
Trawa pod ich stopami obumarła, a po chwili znów rozkwitła na nowo, jeszcze silniej i bujniej. Strażnicy, choć tylko nieliczni z nich znali ten znak. Duch krążył gdzieś w pobliżu, choć nie ujwniał swojej obecności. Duch, bądź coś, co potrafiło naśladować jego moc.
Desmond z niepokojem przyjrzał się dziwnie ziemi, jakby ta zaczęła do niego co najmniej mówić. Dziwne zjawiska, bękart Wilka... Zaraz, bękart. Nie orientował się dobrze w kolejności do tronu, ale Vetinari była córką byłej królowej, a matki Wilka. Może...
- Wilk miał siostrę. Więc ona...
Tu uznał za stosowne odezwać się Szczur. Uśmiechnął się wymownie, unosząc tylko kącik ust w paskudnym uśmiechu typowego łotrzyka spod ciemnej gwiazdy.
- Słuszne spostrzeżenie. Miał. Jego siostry nie widziano od przeszło paru miesięcy, mówi się, że nie żyje.
Sarriel miał rację. Póki Darkai siedział w Ataxiar, póki Starsi byli więzieni, nie mieli nic do gadania. Bękart Wilka, czy nie bękart, nic nie znaczy kiedy tron zagarnął ktoś zupełnie obcy.
- A Duch Lasu? Wasi bogowie? Co z nimi? Nie pomogą wam? - Desmond wiedział, że Duch Lasu prawdopodobnie poległ kiedy Wirgińczycy podbili Eilendyr, ale skoro las odżywał, dziczał niepielęgnowany... Skoro elfia rasa wciąż żyła, znaczyło to też, że i Duch żyje. Dlaczego im nie pomógł?
- Duch nie ma nam pomagać, nie tak - odezwał się nowy głos, a spomiędzy krzaków wyłoniła się zdyszana, podarta i pokryta zaschniętą krwią Sacharissa. Jedna z przybocznych władcy, także uznana za zaginioną, bądź martwą. Desmond poczuł lekki powiew ciepła w sercu. Skoro ona żyła, może i inni mieli szansę? Wilk już raz wywinął się śmierci i to niesionej przez samego Poszukiwacza. Z drugiej strony, gdyby żył nie zostawiłby tak elfów. Nie pozwoliłby Mer zaginąć.
Desmond po części miał rację, bo Wilk przetrwał lawinę. Jako medyk zdolny przenieść własną duszę do innego ciała mógł także zabezpieczać się w inny sposób przed nieoczekiwanym zgonem. Nawet on jednak nie przewidział, że przysypie go cała lawina. Być może dlatego proces odnawiania tkanek rozpoczął się tak późno, kiedy kruki już zaczęły krążyć nad ciałem a Darkai już dawno siedział na jego tronie. Poza tym, dziwnym trafem ocknął się z dala od wąwozu, gdzieś w lesie. Rozpoznał w nim Medreth, a dokładniej serce lasu gdzie niegdyś do reszty zdziczał, gdzie mieściła się niewielka wysepka i jeziorko, własność Ducha. Kiedy się ocknął, nie było przy nim nikogo, prócz wielkiego dzika, który niestety nie był Udunrą. Nie miał sił by kiwnąć palcem i wtedy pojawiła się ona. Tajemnicza, dziwna postać owiana słabym światłem, otulona mgłą o delikatnych dłoniach, z obliczem skrytym pod białym kapturem. Nie widział kim jest, widział jednak krótkie rogi podobne do sarnich. Nie mógł wiedzieć, że są przymocowane do kaptura. Nie rozpoznał też zapachu, wciąż będąc niezdatnym do niczego.
- Zaczekaj... - wychrypiał, kiedy zjawa pojawiła się znów, dotykając delikatnie jego ran, wspomagając jego samoleczenie i podając mu wodę z niewielkiej, glinianej miseczki o dziwnych wzorach, które jego podświadomość skądś kojarzyła. To był staroelficki, język z którego korzenie brał ich obecny dialekt Wysokich Elfów. Wątpliwości miast zniknąć, jeszcze się rozgałęziły - Kim jesteś...? - z trudem przekręcił głowę na bok obserwując milczącą postać. Przyklęknęła przy nim, a biała mgła wraz z nią, jakby zalała trawę. Powiało lekkim, orzeźwiającym chłodem.
Fehu, głos odezwał się bezpośrednio w jego głowie, pomijając wszelkie zabezpieczenia jego umysłu i bariery jakby kompletnie ich tam nie było.
Isar aldtregi Fehu*, znów ten sam, łagodny głos. Przymknął oczy, czując wewnętrzny spokój, zalewający go jak biała mgła pokrywająca polanę Ducha. Sądził dotąd, że nie pojmie ani słowa ze staroelfickiego, z języka Dur. Rozumiał go podświadomie, całym sobą, choć słów nie znał.
Rotlaust tre fell, a skildi kvad' ristna**, po tych słowach osunął się w miękką ciemność.
*Nazywaj mnie Fehu.
**Zdycha ci bydło, umierają krewni i ty sam umierasz.
- Ja pierdolę, Szept! - zasypany piaskiem, plujący najemnik, odwrócił głowę od wrednej magiczki; przez chwilę słychać było tylko charkanie i coś, co można uznać za wypluwanie drobinek piasku z buzi, po czym szelest ubrań wszem i wobec oznajmił, że pan najemny miecz przekręcił się i… sru! Oto piach, który jeszcze przed chwilą był częścią plaży i leżał sobie spokojnie, nie niepokojony, znalazł się w dłoniach mieszańca, by sekundę później trafić na głowię magiczki. Ładna kupka piasku posypała się po kasztanowych włosach, opada na ramiona, by częściowo wpaść za szatę. Niech ma, wredota! Niech sama zobaczy, jak to jest miło mieć piasek wszędzie, nawet w gaciach i nawet tam, gdzie słońce nie dociera, czyli w dupie.
- Masz za swoje, niewyparzona gębo - powtórzył jak papuga, bo i magiczka miała pyskatą buźkę, tylko nie chciała się do tego przyznać. A klęła gorzej niż krasnolud, do tego jednym zdaniem potrafiła strzelić człowiekowi w pysk tak, że aż się zakręci. To teraz ona dostała drugą porcję piachu, tym razem za dekolt, bo dlaczego by nie. A najemnik siedział obok, szczerzył się jak głupi i wyglądał na uradowanego.
- Gorzej niż dzieci. Naprawdę jesteśmy głupsi niż dzieci.
Sacharissa zmarszczyła swój idealny nosek nie będąc do końća przekonaną czy powinni współpracować z Bractwem. Niby nie było wiele na przeszkodzie, wszyscy chcieli się pozbyć Darkaia, ale potem ich cele, drogi rozchodziły się. Kto wie, co zrobią kiedy Ataxiar zostanie wyzwolone. Co zrobią jeśli Merileth się odnajdzie...
Auraia, najmłodsza z alchemików, nachyliła się ku swojemu partnerowi, barczystemu Kapitanowi, jak zwykli się do niego zwracać.
- Co robimy? - syknęła cicho, kierując spojrzenie zielonych oczu na twarz kompana. Ten wzruszył ramionami. Nie było z nimi Asznan, był za to Desmond, który zwykle ją zastępował. Skoro on nie protestował, to oni też nie powinni.
- Odetnijmy ich od dostaw żywności. Atax jest nadal mocno uszkodzone po ataku Wirginii, żywność była dostarczana z lasu, ale ten zdziczał, więc Darkaia musi zaopatrywac ktoś inny. Bez żywności się nie utrzyma. W każdym bądź razie nie na długo - podsunął Kapitan, nieoczekiwanie zabierając głos, czym zdziwił nawet Desmonda.
Knyter deg til meg, vever rot i rot, over og under. Nærer meg av deg, vinder grein or grein, over og under*, Wilk śnił o gwiazdach, o szczęściu i braku problemów kiedy wybudziły go słowa. Słowa wypełniające ducha i umysł, znów rozumiane przez jego jestestwo, nie umysł. Otworzył oczy i od razu ją spostrzegł. Stała przy jeziorze, wpatrując się w taflę wody, która od jej bliskości zamarzała.
Chciał się ruszyć, ale jego ręce i nogi krępowały oplatające go, lekko migoczące korzenie. Ze strachem spojrzał w kierunku jeziorka, gdzie stała, ale jej już tam nie było. Pojawiła się sekundę później tuż przy nim, uspokajająco muskając jego włosy. Strach ustąpił.
- Co się dzieje...
Knyter deg til meg, vever rot i rot, over og under. Nærer meg av deg, vinder grein or grein, over og under*
Na to nie znalazł odpowiedzi.
*Przywiązałam cię do siebie, splatając korzeń w korzeniu, powyżej i poniżej. Opiekuję się tobą, jak wiatr w konarach lub gałęziach, powyżej i poniżej.
- I co, chcesz się tak po prostu poddać? Nie możemy tego zrobić, choćby przez pamięć o dawnych czasach. Elf nigdy nie kłaniał się mrocznemu - mruknęła Sacharissa dźgając mrowisko kijkiem. Nawet mrówki wyglądały na zrezygnowane i pozbawione chęci życia.
Elfie ucho magiczki wyłapało szelest. Głośny, a chwilę potem głuchy odgłos padającego na ziemię ciała. Podniosła spojrzenie na Strażników, oni też to słyszeli. Ktoś się wyłożył od strony miasta. Niewiele myśląc, zerwała się i poszła w krzaki by sprawdzić kto to. Ostrożnie stąpając, cicho by w razie czego uniknąć zasadzki... I stanęła jak wryta wpatrując się w leżącą na ziemi Vetinari. Nie wyglądała zbyt dobrze.
- Bogowie niejedyni... - szepnęła Sacharissa i spróbowała alchemiczkę podnieść, ale ta nie współpracowała - Niech mi ktoś pomoże! - zawołała za siebie, w kierunku obozu buntowników.
Na polanie ćwierkały ptaki. Jedne większe od pozostałych, kolorowe, pstrokate, jedne w kropki inne w paski. Polana żyła własnym życiem, zupełnie jakby dawny Medreth nigdy nie przestał istnieć. A on siedział tutaj, pośrodku tego wszystkiego i przyglądał się magicznym korzeniom drzew usadzonych tutaj przez bogów. Brązowe wici przybrudzone ziemią oplatały jego lewą nogę i jarzył się słabo w kolorze chłodnego błękitu, naprawiając zerwane ścięgna i stłuczone nadmiernie tkanki. Czuł się już prawie jak nowy, wracały mu siły i apetyt, zaczął nawet szukać wyjścia z polany, ale ta nie chciała go wypuścić tworząc krzewy tak splątane, że nie sposób było się przez nie przedrzeć. Dlaczego las był przeciw niemu?
Jedynym towarzystwem i źródłem jakichkolwiek informacji była Fehu. Odwiedzała go coraz rzadziej, swą rolę pozostawiając zwierzętom i drzewom. Ostatni raz widział ją wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył korzenie Ygdrasil. Potem cisza, nic. Aż do teraz.
Blanda ok gjöfum skipta (Cieszy mnie powrót twoich sił), odezwała się widząc, że już z nim lepiej. Biaława mgiełka znów zalała polanę, jeziorko pokrył cieniutki lód, a jego włosy pokrył gdzieniegdzie szron. Uśmiechnął się sam do siebie.
- Już niedługo będę mógł chodzić. - oświadczył wesoło, jakby nie pamiętał o tym, że Atax jest pod władzą Darkaia a Mer mogło się coś stać. Jakby zapomniał o wszystkim prócz polany.
Avl i bringa - Avl i jordi (siła w ciele - siła ziemi), usłyszał w odpowiedzi a tajemnicza kobieta przybliżyła się do niego. Dostrzegł runy wyszyte srebrną nicią na obrzeżach kaptura, dostrzegł spękaną Gwiazdę na szyi Fehu. Twarz wciąż była przed nim ukryta, co sprawiało mu niebywałą przykrość.
II
- Co się tam dzieje? - spytał usiłując jej dosięgnąć, dotknąć, ale napotkał tylko mgłę, ona sama już stała przy jeziorku, zwrócona do niego plecami.
Hanar galande, galdrar groande,
Nornar spinnande, lagnadar bindande,
Gudar gråtande, ulvar ulande,
ravnar ropande, risar sovande,
Skuggar truande, aksen skinande,
ulvar jagande soli flyktande (Koguty pieją, zaklęcia rosną
Przekleństwa wirują, losy się wiążą
Bogowie płaczą, wilki wyją
Kruki kraczą, olbrzymy śpią
Cienie grożą, jęczmień się kołysze
Wilki polują, słońce ucieka.)
- Kiedy stąd wyjdę?
Vin sínum (gdy nadejdzie czas). Ściągnął brwi czując się tak, jakby rozmawiał z Deorin... Nachmurzył się jeszcze, przypominając sobie o świecie poza laskiem i polaną, poza jeziorem i poza Yggdrasilem. Musiał wracać i to szybko.
Sacharissa prowadziła wewnętrzny rozrachunek z samą sobą. Znaleźli Vetinari, znaleźli też jednego ze Starszych. Ta dwójka zdołała zbiec tunelami lochów aż tutaj. Darkai nei wiedział, że więzi alchemika, a po przejściu paru dni tortur Charlotte zebrała siły i zdołała wymknąć się nocą. Przynajmniej tak mówił Viori, któremu właśnie teraz ktoś nastawiał wybity bark. Znaleźli go w sumie chwilę po tym, jak odprowadzono Vetinari do prowizorycznego azylu dla rannych. Wieści były tragiczne. Darkai wieszał elfy, te które odważyły mu się otwarcie sprzeciwić, na zachodnim brzegu rozpoczął jakieś budowy, choć o tym wiedzieli.
Było coraz gorzej.
Do prowizorycznego obozu uzdrowicieli wpadł Desmond. Udało mu się przkonać resztę alchemików by dali spokój i nie pchali się do szpitalika całym stadem, bo wkurzą Heianę, a on pamiętał jak uzdrowicielka potrafi być zła.
- Co z nią? - spytał jakiegoś uzdrowiciela i rzecz jasna, pytał o Vetinari. Uzdrowieciel streścił mu szybko wyniki badań i to, czego już zdołali się dowiedzieć od Viorego.
Hanar galande, galdrar groande... (Koguty pieją, zaklęcia rosną...)
Desmond potrząsnął głową. Coś jakby słyszał, dosłownie w głowie, jakby ktoś, jakiś mag... A może mu się wydawało? Ostatnio nie sypiał za dobrze, może to tego wina.
- Co widzieliście? - w następnej kolejności dopadł do powracających z patrolu.
Gudar gråtande, ulvar ulande... (bogowie płaczą, wilki wyją...)
Wilk spał. Uciął sobie drzemkę po tym, jak korzeń w końcu wypuścił jego nogę, całkowicie naprawioną. Ze zdumieniem odkrył, że czuje się pełen sił, jakby był na wakacjach, z dala od trosk, problemów i wszystkiego.
Coś w głębi jego duszy kłóciło się z tym spokojem i zadowoleniem. Przypominało o tym, że poza tą polaną czekają go problemy o których dotąd mu się nie śniło. I to wszystko mam pozamiatać sam?, pytał sam siebie w myśli rozważając jak dużego bajzlu narobił. Nikt mu nie odpowiedział, przynajmniej tak mu się wydawało, póki krzaki otaczające polanę nie zrzedły, drzewa pochowały dodatkowe konary i gałęzie, umożliwiając mu wyjście. Podniósł się i niepewnie spojrzał na tak powstałą dziurę. Ścieżkę do wolności.
Powinien z niej skorzystać?
Thurs*.
Obejrzał się. Stała tam, ze splecionymi dłońmi, przyglądając się mu. Szaty falowały, falowało powietrze i mgła, która musnęła jego płaszcz pokrywając go delikatnym szronem.
- Powinienem iść? - spytał cicho, zwieszając głowę, czując jak szczęście się z niego ulatnia.
Den tridje er deg. Ok tri ek nemnar. (Jesteś trzeci. Trzech wezwałam.)
- Co masz na myśli? - wydawało mu się, że rozbawił ją tym pytaniem, choć nie widział wyrazu jej twarzy.
Med den tridje du ris. Ok vegen er nemd. (Jako trzeci powstaniesz. Ścieżka przemówiła). Wskazała mu rozstępione krzaki, a on poczuł jakby go stąd wyganiała.
- Nie pomożesz mi?
Stien kovnar, togna talar. (Jeśli drogi znikną, język przemówi).
- Znaczy tak? - spytał z nadzieją i rozczarowany patrzył jak Fehu rozpływa się w powietrzu. Został sam. Musiał wrócić i stawić czoło Darkaiowi.
Wyślizgnął się z polany Ducha Lasu i pognał tam, gdzie kierował go instynkt, gdzie pchała go śćieżka, teraz nagle widoczna.
- Pomogę - mruknęła Sacharissa wzmacniająć najbardziej wyczerpanych uzdrowicieli swoją magią, która odnawiała się prawie najszybciej ze wszystkich magów. Taka była jej zaleta.
- Zbierajmy się stąd. Kozi Szlak wcale nie jest tak daleko, skoro tam ich dopadli... To obawiam się, że zostało nam niewiele czasu na ewakuację w głąb lasu - gdyby tylko wiedzieli gdzie będzie na tyle bezpiecznie by rozbić następny obóz. I gdzie był krasnoludy?
*słowo dawnej magii, zaklęcie przywołujące dobre duchy.
Wraz z Sarrielem obudziła się i Charlotte. Niezbyt kontaktowała, coś bredziła pod nosem, co było zapewne wynikiem tortur, ale w końcu udało jej się przywrócić zdolność czystego myślenia. Wraz z nią przyszło rozpamiętywanie tego, co zaszło w lochach, a na samo wspomnienie chciało jej się płakać. Musiała jednak zachować twarz.
Za elfim księciem podążyła Sacharissa, w końcu była magiem, całkiem zresztą zręcznym. W międzyczasie, koło północy, do Kryształowych Grot zawitał też Królik, wezwany przez Bractwo. W końcu musieli się jakoś łatać, bo i niektóre Cienie odniosły obrażenia. Wiadomo też, że jak Królik to i Marcus, który pojawił się godzinę po uzdrowicielu.
W lesie zaczęły wyć wilki. Te zdziczałe i te, które był ongi pod włądzą Moki, wilczej bogini. Wielkie zwierzęta wyły, choć wycie to było pozbawione tej żałosnej nuty jaką dało się słyszeć w ich głosach ostatnimi czasy. Jakby coś zwiastowały.
Charlotte wzdrygnęła się od tego wycia, szczelniej otuliła się płaszczem, przynajmniej na tyle na ile pozwalała złamana ręka. Cień zdradzający Bractwo, koniec świata...
Wilki polują, słońce ucieka, słowa Fehu nieustannie wędrowały w jego umyśle, kiedy tak biegł ścieżką wytyczoną przez duchy. Musiał się śpieszyć, to pewne. Z każdą chwilą szansa na ocalenie elfów malała. Szansa na odnalezienie Mer też. Czy wraz z buntownikami przyszła Szept? Wizja, którą miał jak wracał do Atax nieśmiało skrystalizowała się w jego umyśle, ale ją odrzucił. To nie mogło sie stać.
Wilk miał czulszy węch niż elfy. Zapewne zawdzięczał to zdolnościom zmiany postaci w wilczą, być może był to uboczny wynik magii Fehu i Ducha. Kiedy się zbliżał, czuł coraz większą wolę walki, chęć pomocy, oswobodzenia elfów.
Wywęszył ich, dotarł w pobliże Grót i stanął jak wryty przy jednym z wejść. Nie wiedział co ma zrobić. Tak po prostu wejść? Po tylu miesiącach, kiedy mieli go za zmarłego? Nie miał wyjścia. Wszedł.
Charlotte odwóicła się słysząc słowo "duch". Jeszcze im tu zjaw brakowało do kompletnej zguby i utraty zmysłów. Ale sama stanęła jak wryta jak go zobaczyła. Dwukolorowe spojrzenie, ciemne włosy... I nawet nie miał ran. Najmniejszych, a przecież zginął w kamiennej lawinie.
- To... To niemożliwe... - szepnęła cofając się o parę kroków, bojąc się tego co widzi.
Wilk też nie wiedział co powiedzieć. Niby nie spodziewał się ciepłego powitania, ale na ducha nie wiedział co powiedzieć.
Wilk sam nie spodziewał się, że dostanie w nos na dzień dobry. Spojrzał oszołomiony na Eredina i byłby mu oddał, gdyby nie to, że wszyscy zaczęli mu się kłaniać. No, wszyscy prócz Cieni, ale to go nie obeszło.
- Wstańcie - mruknął smarkając krwią na podłogę i ocierając twarz - Co tu robią Cienie? I gdzie do cholery jest Szept? - musiał spytać, musiał. Spodziewał się, że to magiczka właśnie będzie dowodziła obroną i buntem a nie ten śmierdzący Sarriel, niech go piekło pochłonie i pchły zjedzą.
Gdzie byłą cholerna furiatka i jej niszczycielska magia? Gdzie była Mer? Przecież ją ocalił...
- Gdzie Mer? - spytał jeszcze, na dobitkę. Char pokręciła głową nie dowierzając w to, co słyszy. Ten bałwan nic nie wiedział. Ale przynajmniej żył.
- Mojego co? - wykrztusił z siebie mocno wytrącony z równowagi tymi nowościami. No tak, mógł się tego domyślić. Cienie nie ominęłyby takiej okazji by zawładnąć Atax, co za oczywistość. Będzie musiał pamiętać, by uczynić stosowny zapis by w razie jego śmierci młody nie był brany pod uwagę. Tak, zajmie się tym potem...
Obezwładnienie Strażnika, zmęczonego Strażnika, nie było trudne. Eredin odsłonił się, a Wilk sprytnie to wykorzystał, uchylił się od ciosu i po prostu go obezwładnił. Ale prawdziwy cios zadał mu własnie poskromiony elf. Nie żyją? Uścisk rozluźnił się, Wilk go puścił i sam cofnął się o parę kroków.
- Jak... Jak nie żyją?! - grunt zawalił mu się pod nogami, a Charlotte poczuła się w obowiązku interweniować. Przysunęła się do brata, chwyciła go za ramię i wlepiła spojrzenie w jego dwukolorowe oczy.
- Uspokój się. Ja wiem, że to trudne i w ogóle... Ale nie możesz wariować. Nie teraz... - spojrzał na nią przytomniej, chociaż tyle. Widziała błysk podejrzenia w spojrzeniu, co nie było dobrym zwiastunem.
- Co ci się stało? - spytał, chwilowo odciągnięty od tematu Szept i Mer. Widział rany, czuł zapach maści przyśpieszającej gojenie. Widział rękę w łupkach.
- Tortury - mruknęła krótko, czując że wpakowała się po uszy. Teraz nie da jej spokoju.
- Co z... - zaczął, ale ucięła jego słowa krótkim gestem.
- Masz inne zmartwienia. Szept, Mer, nie pamiętasz? - zręcznie wybrnęła z sytuacji, aż sobie pogratulowała. Widok jego smętnej miny budził w niej najgorsze uczucia, zawsze zamiatane pod dywanik. Była twardą kobietą, ale do czasu.
- Ale jak to Szept nie żyje... - Wilk nie mógł tego pojąć. Wyglądał jak dziecko, któremu umarł rodzic, czy ukochany kompan, dziecko, które nie pojmuje wcale sytuacji jaka zaistniała.
Charlotte stanęła nieco na uboczu, obserwując zachowanie Wilka i tamując cisnące się do oczu łzy.
Wybaczać? Ale co on u licha miał mu... Zamarł. Bezwiednie zacisnął Gwiazdę w dłoni doznając olśnienia. On zabił. Zabił Szept skazując tym samym Mer na śmierć. Gdyby żyła magiczka odnalazłaby córkę, mała by nie zginęła... Bogowie...
Spojrzał na niego tak, jak zwierz patrzy na swoją ofiarę. Char znała ten wzrok i wiedziała, że nie zwiastuje nic dobrego.
- Ty... Ty... - Wilk dyszał. Nie zdołał znaleźć należytej obelgi dla tego pajaca, który śmiał podnieść rękę na JEGO SZEPT. JEGO. MAGICZKĘ. JEGO. Nie myśląc ani trochę, mając kompletnie w poważaniu sprawę Cienia, rzucił się na biednego Devrila, ślizgiem przejechali pod jedną ze ścian gdzie po prostu Wilk zaczął okładać Wintersa pięściami ile wlezie. Ktoś powinien go odciągnąć, inaczej pewnikiem Devrila rozszarpie na strzępy.
Thurs, zignorował tym razem wołanie dawnej mowy, wściekłość przesłaniała mu wzrok, wściekłość i żal.
- Devril! - chociaż sama nie mogła z początku nawet o nim myśleć, uczucia były silniejsze i Char rzuciła się na brata by go odciągnąć od obitego już do granic Wintersa.
- Zostaw mnie! - Charlotte, osłabiona, z jedną sprawną ręką została odrzucona na bok.
- Opamiętaj się!
- Zamknij się - warknął obezwładniony Wilk. W tej chwili nie chciał go słuchać, nawet jeśli jego słowa mogły okazać się pomocne. Względnie się uspokoił, kiedy pojął, że to jedyna droga do wolności, a kiedy w końcu go puścili, warknął jeszcze raz coś pod nosem i wyszedł. Po prostu wyszedł, nie mając zamiaru przebywać w jednym pomieszczeniu z tym... tym...
Charlotte zebrała się z trudem z ziemi i roztarła na nowo stłuczone ramię. Popatrzyła za bratem, ale nie zrobiła nic by go powstrzymać. Potrzebował czasu. Chwili spokoju. Z westchnieniem pokręciła głową, nie znajdując po prostu słów odpowiednich do tej beznadziejnej sytuacji. Ona też opuściła grotę, choć zamiast uciec gdzieś w głąb lasu, po prostu wyszła przed Groty, upierając się, że zmieni strażnika na warcie.
Wilk wrócił późnym rankiem, cień dawnego siebie, ubłocony i gdzieniegdzie podarty. Siostrę z początku minął bez słowa, dopiero później wrócił do niej i zaczął wypytywać. Szczegółowo, zmuszając wręcz niekiedy do odpowiedzi. Potrzebował siły napędowej. Skoro nie miał już Szept, nie miał Mer, to jedyną siłą która zdolna by była go zmusić do akcji była zemsta. Zemsta na Darkaiu, niech go szlag.
- Pokaż mi to ramię - posłusznie podsunęła mu rękę w łupkach. Obejrzał ją, wzmocnił i przyśpieszył leczenie magią. Potrzebował jej sprawnej, całkiem sprawnej - Minęło wiele miesięcy. Co z ...
- Nie żyje - mruknęła, odsłaniając się już kompletnie.
- Ale nie mówię o Szept. Co z twoim dzieckiem?
- Mówię ci przecież... - szepnęła unikając wzroku brata, który znów wyglądał jakby ktoś go spoliczkował.
- I nikt cię nie ochronił?
- Nie było jak.
Wilkowi znów skoczyło ciśnienie. Devril miał ją chronić, do cholery. Powtarzał mu, tyle razy mu powtarzał, że Vetinari jest w stanie nadzwyczajnym. A on co? Nie dość, że zabił Szept, to jeszcze jej nie ochronił! Tego było za wiele.
Podniósł się i ruszył na poszukiwanie Wintersa by znowu mu przyłożyć, tym razem nie za Szept (chociaż jednak trochę za nią też), a za swoją siostrę.
- Gdzieś mam Cienia - oświadczył i znów rzucił się na Devrila. Tym razem zaczęło się od złapania go za fraki i wstrząsów - Nie dość, że zabiłeś mi żonę, to jeszcze pozwoliłeś żeby siostrę zamknęli w mieście i torturowali! Czy ty czasem myślisz chłopie?! Ona nosiła dziecko! DZIECKO! TWOJE! - chwilę potem Devril miał na nowo rozkwaszony nos, a przed rozniesieniem arystokraty na strzępy powstrzymał go... Marcus. Pajęczarz rzucił się na Wilka z boku zwalając go z nóg i siadając na nim bezceremonialnie. Chwilę potem pojawił się jego nieodłączny towarzysz, Królik.
- Marcus, na władcach się nie siada - upomniał go spokojnie, a Cień tylko burknął coś pod nosem o ratowaniu życia.
- Niekoniecznie on - odezwał się Marcus wstając z Wilka i podając mu dłoń, ale ten nie skorzystał. Podniósł się sam, wciąż wściekły - Ja mogę jechać. I Królik. On jest uzdrowicielem, wie czego wam trzeba, więc to znajdzie. Ja mogę robić za ochronę - torba Marcusa tradycyjnie żyła włąsnym życiem i spod klapy wysunęły się dwa, włochate odnóża. Pupilek. - Ach, no i Figiel, może porobić za zwiadowcę. To jak?
Cień chyba się całkiem dobrze bawił. NIeznający go Sarriel czy Eredin mogli tak pomyśleć, bo Marcus miał po prostu taki styl bycia.
Charlotte pojawiła się parę minut później, nieco za późno, bo Devrila już tu nie było. Był za to wściekły Wilk i reszta.
- Powiedz, że mu tego nie powiedziałeś...
- Powiedziałem - oświadczył buńczucznie i się oddalił. Nie miał ochoty na towarzystwo.
- To nie - Marcus wzruszył ramionami. I tak mieli iść na zwiad, bo Cienie potrzebowały informacji. A czy pójdą z Eredinem, czy bez niego... Po prawdzie niewiele to Cienia obchodziło.
Eredin zaś nie wracał. A to skłaniało elfy do niepokoju, słusznego zresztą. Jeśli dorwał go Darkai... Zapewne przeczesze mu umysł. Znajdzie ich nową kryjówkę, dowie się o Wilku. Nie były to dobre rokowania i musieli działać szybko. Musieli go odbić.
Charlotte też szukała Devrila bojąc się w równym stopniu co Heiana, a może nawet bardziej. Błąkała się po lesie, aż w końcu zgubiła ścieżkę powrotną. Mimo elfiej krwi, nie orientowała się w Medrethu, nie kiedy nikt o niego nie dbał. Zapadł zmierzch, a jej i Eredina nie było.
Wilk jednak okazał się dość nieprzewidywalny jeśli chodzi o kwestie poszukiwań. O ile siostra była dla niego ważna, bo owszem, wysłał w Medreth paru zwiadowców a w dodatku namówił Królika by przeszukał pobliski teren, to jednak wiedział, że to od odnalezienia Eredina zależy teraz najwięcej. Charlotte szczęśliwie zniknęła w innej części lasu, tam, gdzie Darkai nie odważył się zapuszczać. Wtedy do Wilka dotarło, gdzie Vetinari może zajść i zatrzymał się wpół kroku. Polana Ducha. Niegościnna i wroga dla tych, których tam nie chciano. Ponadto, nadal nie wiedział po której stronie jest Fehu, kimkolwiek była. Pomogła mu, ale też i omamiła. Pamiętał jak nie chciał stamtąd odchodzić...
Sam jednak skierował się w ślad za Heianą, a wraz z nim część elfiego oddziału, któy wciąz czuł się na siłach by walczyć.
Wilk też to czuł. Słyszał. Choć potrafił zachować twarz, w jego spojrzeniu dało się wyłapać niepokój. Niepokój podbarwiony strachem.
- Sama mu nie pomożesz, dasz się tylko zabić - wydukał w końcu Wilk, a z sąsiednich krzaków pomachał do niej wyszczerzony Marcus - Musimy poczekać do zmierzchu, nie dotrą do miasta w takim tempie. Będzie konieczny postój... Wtedy ich dopadniemy. Problemem będzie tylko ta magini, kimkolwiek jest.
Wilk miał rację co do tego, gdzie zmierza Vetinari. Kierowała swe kroki ku wysepce, choć całkowicie nieświadomie. Wzywało ją coś, ściągała ją tam magia, a im bliżej się znalazła, tym poczucie że powinna iść szybciej było mocniejsze.
Devril odnalazł ją w końcu na polanie. POlanie Ducha, choć o tym zapewne sam nie wiedział. Leżała pod drzewem śpiąc i doprawdy nie byłoby nic złego w tym obrazku, gdyby nie fakt, że nieco wyżej, w niskch gałęziach dębu siedziała postać odziana w białe szaty, otoczona białawą mgiełką, która zalewała trawę i okrywała częściowo Charlotte. W powietrzu czuć było mróz.
Siedząca w gałęziach postać ani drgnęła, przynajmniej z początku. Trawę przy drzewie skuł szron, z oddech zmieniał się w mgiełkę.
Det er så kaldt her, vinden tok mine siste lauv. Postać rozpłynęła się w białej mgiełce i zmaterializowała się na ziemi. Mógł dostrzec sarnie różki, runy na kapturze i złoty pierścień zawieszony na łańcuszku, na szyi.
- Jest tu tak zimno, wiatr odebrał mi ostatnie liście - odezwała się, dotykając dłonią kory drzewa, którą w moment skuł lód - Nie jesteś elfem, a jednak zdołałeś tu dotrzeć. Pod korzenie Yggdrasil - znał ten ton, znał jego barwę, choć skojarzenie osoby z głosem było trudne, rozwiązanie umykało, wyślizgiwało się jak kawałek lodu z ciepłych dłoni. Charlotte zatrzęsła się pod wpływem nagłego ataku dreszczy, czym ściągnęła na siebie spojrzenie białej postaci.
- Słońce ucieka - spojrzała w niebo, obecnie pomarańczowe od zachodzącego słońca i westchnęła, a oddech jej przybrał formę lekkiej mgiełki - Odpocznij.
Nawet w najgorszym założeniu Wilk nie podejrzewał, że cholerny Cień się wymknie. Marcus też tego nie podejrzewał, no bo skąd. Poza tym, nie on tu był od myślenia, on miał działać. Byc może przez to działanie narobił tuzina dzieciaków w siczy, które teraz ścigały go po całej Keronii, ale to chwilowo było nie ważne.
Elfiak tymczasem zaczął snuć plany. Misternie ułożony, zakładający niemal każdy scenariusz prócz tego, który miał się właśnie wydarzyć.
Wilk się najeżył, gotów skoczyć magini do gardła, byleby dać reszcie choć sekundę więcej na ucieczkę. I byłby to głupek zrobił, gdyby znów Marcus nie powalił go na ziemię. Razem się przetoczyli w bok póki Wilk nie zrzucił Cienia z siebie.
Nic nie mogło władcy powstrzymać przed rzuceniem się na czarną, wysoką postać. Zrobił to, a Marcus aż jęknął z żałości. A szkoda go, no cholera taki fajny był...
- Uciekajcie! - krzyknął jeszcze do reszty, zupełnie jakby jego osoba miała stanowić dla magini jakiekolwiek wyzwanie.
Kobieta przykucnęła na ziemi z wolna, obserwując ruchy Devrila, z początku nie ingerując w to co się dzieje. Krok za krokiem wpatrywała się w plecy arystokraty licząc w myśli do dziesięciu. Czar snu cofnął się, kiedy Charlotte znalazła się zbyt daleko od drzewa. Zamrugała, z początku niezbyt przytomnie, ale kiedy do ospałej świadomości trafiła informacja, że obok jest Winters, zachowała się prawie tak jakby porazili ją magią. Wyrwała się jak zdziczały zwierzak i stanęła parę kroków przed nim, nie dowierzając temu co widzi. Bogowie, wcale się nie powiesił!
Nawet nie spodziewał się, że wytrwa aż tyle. Myślał, że po prostu zmieni go w kupkę popiołu, czy czegoś, a tutaj proszę... Jeszcze żył!
Wola walki nasiliła się i mimo wyraźnego niezdecydowania ze strony magini, nie zamierzał jej odpuścić. Ledwie odeszła, a on znów się a nią rzucił, tym razem bez powodzenia. Każdy następny jego zryw kończył się tak samo, rzucał się, chwilę powalczyli, po czym albo lądował na drzewie, albo w krzakach. Nic poza tym, żadnego ognia, błyskawic czy nieumarłych. Nic...
W końcu opadł z sił. Osiągnął granice swojej wytrzymałości i po kolejnym odrzuceniu po prostu się nie podniósł.
Charlotte miała ochotę się rozpłakać i było to po niej widać. W końcu trudno niezauważyć błyszczących oczu.
- Myślałam... Myślałam, że poszedłeś się powiesić, albo jeszcze gorzej po tym co powiedział ci ten bałwan - nie myśląc dalej nad swoim zachowaniem, po prostu rzuciła się na niego, obejmując go, ciasno przytulając do siebie.
Oszołomiony patrzył jak się oddala. Obolałe ciało nie pozwalało na ruch, choć tak wiele by dał, by się podnieść. Cień zwiał? Więc wiedzieli... Wszystko stracone.
- Heiana... - wymamrotał sprawdzając, czy uzdrowicielka jeszcze tu jest, czy może jednak skorzystała z jego heroicznego czynu i uciekła wraz z resztą. Będą musieli inaczej odbić Eredina. Tylko inaczej, to znaczy... Jak?
Charlotte westchnęła cicho, chowając twarz w meteriale koszuli Devrila.
- Mówił prawdę - przyznała cicho po chwili dłuższego milczenia - Ale mimo to nie jest to powód żeby sobie coś robić. Poza tym... Nie wiem czy umiałabym zyć gdybyś jednak skorzystał z kuszącej wizji odebrania sobie życia - taka była prawda, a vetinari rzadko przyznawała się do tego co czuje do danej osoby. Nawet jesli wszyscy dookoła już dawno o tym wiedzieli.
- Musimy wrócić... Wilk się pewnie będzie martwił i znó spróbuje rozkwasić ci nos biedaku.
- Wiem, że nie jestem. Nikt z nas nie jest... - obejrzał się w ślad za Heianą, na oddalającą się magini. Muszą przenieść kryjówkę. Teraz. Potem będą musieli jeszcze raz rozważyć to co próbowali zrobić. Darkai i tak już o wszystkim wiedział, więc Strażnika nie powinien zabijać.
- Musimy przenieść obóz, póki Darkai będzie zajęty. Inaczej nie mamy szans - podniósł się z trudem i zachwiał, czując jak kręci mu się w głowie o zaklęć magini. Fatalnie.
- Więc chodźmy - uwolniła się z jego uścisku, choć nie tak gwałtownie jak przedtem. Wspięła się na palce, musnęła wargami chłodne czoło Devrila. Cieszyła się, że tu był. Mimo tego wszystkiego co ich spotkało, cieszyła się, że przyszedł.
Wilk zamarł, słysząc ponownie krzyk umęczonej duszy. Wszystko wskazywało na to, że kimkolwiek jest magini, nie chce być tym, kim się stała.
- Zostaw ją Heiana. Ja nie mam z nią szans, ciebie zetrze w pył przy pierwszej okazji, a nie mam zamiaru dożyć czasu, gdzie wszystkich Erianwenów szlag trafił - w tej kwestii był nieugięty. Powinien był też zatrzymać wtedy Eredina zamiast znęcać się nad Devrilem, ale... Cóż, każdy miał chwile słabości, on ostatnio aż nadto.
- Wrócimy wszyscy i nawet ze mną nie dyskutuj.. - dodał, nieco słabszym tonem, bo poczuł silne kłucie w boku. Chyba sobie coś uszkodził.
Vetinari tym bardziej unikała tematu uznając, że tak po prostu będzie lepiej. Trzymała to w tajemnicy przed nim i tak miało pozostać do końca, by nie czynić mu zbędnych problemów. Ona sama byłą już wystarczająco sporym problemem.
Wrócili do Jaskiń, gdzie zastali poruszone elfy. Po krótkiej rozmowie ze Strażnikami wydało się, że Cień zbiegł. Charlotte nie wiedziała czy lepszym sposobem byłoby rzucenie się w przepaść teraz i liczyć na bezbolesną śmierć, czy czekać aż Darkai w końcu ich wytropi. A był coraz bliżej celu.
Już miał odpowiedzieć jakimś ciętym żartem, kiedy wepchnięto go bezceremonialnie w krzaki, które poharatały jego i jego ubiór, który i tak już wymagał poprawek. Tętent kopyt słyszał i on, a kiedy dźwięk był znacznie bliższy, kiedy dotarł też i zapach, poczuł jak serce mu zamiera ze strachu. Magini ich wypatrzy. Dopadną ich... Chyba, że wyjątkowo szybko się stąd ulotnią. Bez większego namysłu zerwał z szyi Gwiazdę i wcisnął ją Heianie w dłonie. Chwilę potem miała przed sobą czarnego basiora, który ruchem pyska nakazał by wdrapała się na grzbiet i nawet nie próbowała dyskusji. Może tak uda im się uciec. Może...
- Z Wilkiem poszedł Desmond. Wytropię alchemika nawet jeśli jest na drugim końcu Wirginii, a to zdecydowanie pewniejsze niż szukanie śladów, zwłaszcza po zmierzchu - zacisnęła palce na ramieniu Devrila oczekując sprzeciwu, albo protestów. W końcu, jej samej nie podobało się to, że zamierzał iść i ich tropić zamiast uciec do innej kryjówki.
Zrobiło się zimniej.
In curo chendhor, curo Carendo Troidhor (Istnieje jeszcze miejsce, miejsce Ducha Lasu)
Charlotte obejrzała się gwałtownie za siebie i dostrzegła ta samą białą postać, którą spotkała w lesie. Nieodłączna biała mgiełka trzymała się ziemi, delikatnie rozlewając się i oplatając pobliskie korzenie. Wśród promieni gasnącego słońca wyglądała jak duch.
- Kim to jest... - spytał jakiś elf, cofając się. Z jaskiń wyjrzał Viori i stanął jak wryty słysząc w głowie słowa dawnego dialektu. Reszta elfów zachowywała się podobnie.
Cień trafił, jakże mógł nie trafić. jeden ze sztyletów utknął w barku Wilka, utrudniając bieg, ale elf nie zamierzał się poddawać. W dodatku, oszalały czy nie, rzucił się na Cienia, chcąc oszołomić go uderzeniem wielkiej łapy czy kopnięciem. Liczył też, żę Heiana zdoła wyjąc ten sztylet z barku i zrobi z niego użtek. To kupiłoby im cenny czas.
- Gdyby nie byli razem, to by wrócił - Vetinari była uparta. Nie zamierzała puszczać go samego, nie po tym co widziała. Może wciąż szukał śmierci z rąk żołnierzy Porthiosa albo samego Darkaia?
- Zbierać się! - Viori przejął pałeczkę i zaczął wydawać rozkazy poganiając co chwila tych, którzy nie mieli jeszcze zajęcia. Zjawa, kimkolwiek była, miała po części rację. Polana Ducha rzeczywiście istniała, byłą gdzieś w lesie i stanowiłaby dla nich azyl, ale nie wiedział gdzie jest. Nikt nie wiedział.
Wilk kłapnął zębiskami i szarpnięciem głowy powalił jednego z nadbiegających mrocznych. Łapą zgniótł kolejnego, a ogonem przewrócił następnych. Ale nic nie mógł poradzić na to, że na miejsce każdego z nich pojawiał sie nowy. I ten upierdliwy Cień. Co z nim? Znowu zamierzał wszystko zniszczyć? Devril wspominał, że nie panuje nad sobą... Władca wpadł na brzydki pomysł wystawienia przeciwko niemu Iskry. Gdyby zabił i ją, to nie wiedziałby nawet czy ktokolwiek bylby w stanie Cienia powstrzymać. Szkoda tylko, że nie wiedział gdzie jest Iskra.
przegryzł kolejnego na pół i zawył, kiedy ktoś wbił mu w udo włócznię. Musiał uciekać. Jesli chciał ocalić skórę, musiał uciekać... I zostawić Heianę?
Charlotte to odpowiadało. Jak najbardziej. Tak będzie miała go na oku, będzie mogła mu pomóc, ochronić... I na krzywe spojrzenie Devrila odpowiedziała buntowniczym uśmiechem.
- Chodź, idziemy.
Viori też marzył, by krasnoludy odpowiedziały. Martwił się ciszą z ich strony, nie zwiastowała bowiem niczego dobrego. Czy i ich dopadły problemy na podobnym tle? Może posłaniec nie żyje...
- Jeśli krasnoludy nie odpowiedzą, to możemy być zgubieni.
Przewrocili go. W końcu paru mrocznych dopadło wielką bestię i siłą ściągnęli go do ziemi. Wilk jednak nie zamierzał się poddawać, prędzej umrze nim da się tak po prostu złapać. Okręcił się, tarzając w ziemi, znów miażdżąc ciężarem jakiegoś nieszczęśnika i wypruł do przodu jakby go goniły demony z Pustki.
- Idę z tobą. A dyskutując ze mną tylko pomniejszasz ich szanse - uśmiech znikł, jak zdmuchnięty wiatrem. Co prawda ręka była niezaleczona, nie do końca, ale nawet to nie powstrzymałoby jej przed pójściem tam z nim. Nie i koniec.
Słyszał. Słyszał kopyta uderzające o ziemię, słyszał trzask gałązek i uciekające w popłochu zwierzęta. Miał nie dać się złapać, a jak na razie jedyne co robił to ciągnął magiczkę w stronę elfiej kryjówki. Czym było jego życie wobec życia wszystkich zgromadzonych tam elfów? Mógłby uciekać do kryjówki Ducha, licząc na to, że spotka tą, która mu wtedy pomogła, choć tak naprawdę nie znał jej mozliwości? Czy mogła się równać z maginią? Czy miał w ogóle prawa by naruszac spokój Ducha? Lepiej nie. Jeśli plan zawiedzie, Darkai zainteresuje się również Duchem. Nie mógł na to pozwolić.
Zwolnił bieg i nagle skręcił w stronę hałasów, które przypisał magiczce. Nie ona zastąpi mu drogę. To on przeszkodzi jej.
- Zatem idę sama - znał ją chyba za dobrze, bo takie dokładnie okazało się być działanie Vetinari po jego sprzeciwie. Nie, żeby nie ceniła jego umiejętności. Dla niej prócz osobnika bliskiego Tropiciela był jeszcze kimś znacznie droższym, stąd upór nie mający końca. Jeśli chciał zostać - to nawet lepiej.
Poprawiła płaszcz i ruszyła przed siebie, a kiedy okazało się, że Devril jednak uległ, nie kryła zdziwienia.
- Myślałam, że zostajesz.
Elfi mieszaniec wziął się pod boki, przez chwilę przypatrzył się karczmie, pokiwał głową. Byli żywi. Nie siedzieli tam, gdzie by chcieli i niekoniecznie byli tam wyjątkowo mile widziani, ale byli żywi. Aedowi wylatywanie z karczmy również nie było obce, nie musiał zbierać z ziemi swojej godności. Zwykle, jak już ktoś mu taki lot fundował, mógł dodatkowo narazić się na gniew szynkarza, gdy nieomal zabierał ze sobą drzwi. Tym razem odbyło się bez większych strat.
Chwilę potem okazało się, że już dłużej nie wytrzyma – oczy zaszły mu łzami, a niewidzialne stworzonko, wgryzające się w jego gardło, zaczęło wściekle się szamotać. Koniec filozofowania, chuchro zaniosło się wielce niefilozoficznym kaszlem, do spółki z krasnoludem. Na wzmiankę o płucach zakrył usta dłonią, rozpaczliwie próbując się opanować. Na próżno.
- Stajnia, powiadasz? Bliżej natury – odparł, chrypiąc przez zaciśniętą krtań. – Jak na elfa przystało. Jasne, że... khę... – ze świstem wciągnął powietrze - nie mam nic przeciwko. Lepiej, żeby nas tu nie zobaczyli, kiedy już wyjdą, nieprawdaż?
Jeżeli karczma wyglądała jak ogromna, zabiedzona, od niepamiętnych czasów opuszczona szopa, to dla stajni zabrakło już Aedowi porównania. Szczęście, że gospoda nie cieszyła się liczną klientelą – dzięki temu odór końskiego łajna co prawda wykręcał nos aż do dźwięku miażdżonych chrząstek, ale przynajmniej nie zagrażał życiu. Buty zapadały się w rozmiękłą, nadgryzioną przez zgniliznę słomę. Pyszności.
Mieszaniec podszedł do zagrody, wewnątrz której uwiązane były dwa jego wierzchowce – srokata, mizernie wyglądająca klaczka i narwany gniadosz, śledzący ich od samego wejścia. Odruchowo uchylił się przed zębami ogiera, który nie zaprzestawał prób pozbawienia go jego spiczastego ucha. Do niedawna Aed miał nadzieję wynieść się stąd na tyle szybko, by nie spierać się z właścicielem gospody o tę krótką chwilę, podczas której jego wierzchowce raczyły się jakże cennym powietrzem z jego stajni. Teraz marzenie o krótkim zabawieniu w tym jakże urokliwym przybytku można było spokojnie odesłać w siną dal na, zasłużony bądź nie, wypoczynek. Znalezienie zleceniodawcy w takim zamieszaniu mogło okazać się zajęciem co najmniej czasochłonnym.
Aed zaczął szperać w jukach w poszukiwaniu zgrzebła, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. Brakowało jednej sakwy. I to nie tej z pieniędzmi. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Gdyby tylko był wywodzącą się z arystokracji panienką i mógł pozwolić sobie na krótkotrwałą, ale za to wielce dramatyczną utratę przytomności... Ale panienką nie był, a kogoś, kto potwierdziłby jego szlacheckie pochodzenie od strony matki musiałby chyba ze świecą szukać, a i tak pewnie by nie znalazł. Nie mając pojęcia, gdzie podziać wściekłość, zdecydował się wreszcie na tuzinkowe, ale za to swoje ulubione przekleństwo:
- Jasna cholera.
Okazał się naiwnym, przewidywalnym idiotą.
[Tak na szybko, nie jestem pewna, co mi z tego odpisu wyszło. W razie czego mogę zwalić na pogodę. 33 na plusie to jednak nie jest temperatura mogąca odpowiadać wytężaniu mózgownicy.
A za drugą część odpisu, tę klamrową, zabiorę się jutro, bo spać. ;)]
Osiągnął to, czego chciał. Chciał by go pochwycono i tak się stało. Nie oczekiwał tylko tego, że od razu odkryja jego tajemnicę, niech to szlag. Gdyby wciąz był w wilczej postaci, to nieźle musieli by się namęczyć by go tu ściągnąć.
- Łapy precz ściero - warknął do strażnika chcąc sprawdzić jakie dostał rozkazy. Czy i jemu się oberwie za rozmowę, zniewagę strażnika czy też ma pozostać nietknięty. To było ważne.
- Zawsze jestem rozsądna - burknęła wciskając dłoń w kieszeń płaszcza. Ona też to czuła. Poprzedni lekki, orzeźwiający chłód towarzyszący tej dziwnej osobie zniknął, pojawiła się duchota. I mrok. Ciemność, przez którą niewiele było widać.
- Mogłaś mi powiedzieć. Powinnaś mi powiedzieć. - też sobie wybrał porę na rozmowę... W dodatku na taki temat. A już myślała, że się wywinie, że już więcej do tego nie wróci...
- Masz większe zmartwienia na głowie. Tarina chociażby. Mały nie miałby szans nawet na normalną rodzinę - ani na to, by widywac ojca, dodała gorzko w myśli jemu jednak szczędząc tych słów. On, Duch, ojcem? Powinna wiedzieć, że tak to się skończy, choć była już tak blisko rozwiązania.
Biedny Porthios, czy też biedni strażnicy, który musieli spętać Wilka. O ile dłonie miał mocno skrępowane i podejrzewał, że skręcili mu nadgarstek, to nogi miał wolne. Skorzystał z tego i kiedy tylko Porthios się zbliżył, podciął go błyskawicznie a kiedy ten runął na kolana, uderzył czołem w jego głowę aż chrupnęło.
- Uważaj, żeby Darkai nie pomyślał, że coś mi zrobiłeś - uśmiechnął się zadziornie. Wyglądało na to, że to Wilk groził Porthiosowi, a powinno być na odwrót.
Miał coraz mniej czasu. Nie da się ani zabić ani torturować. Musi znaleźc wyjście, dotrzeć do elfów które wciąż przebywały w Ataxiar. Odnaleźć Starszych. Tak dużo do zrobienia, a tak mało czasu...
- Zawsze powtarzałeś, że Ruch i twoje szpiegownie jest najwazniejsze. Że w razie czego poświęcisz dla tego życie - zabrzmiało to trochę jak wyrzut, łapanie za słówka zachowane w pamięci. Po prawdzie, ona naprawdę tak uważała. Mimo całej zmiany jaką przeszła, wciąz pozostawał w niej jakiś strach przed ujawnianiem odmiennego stanu jakim była ciąża.
- To nie była moja wina... - głos jej sie załamał. Najwidoczniej ktoś tu obwinił siebie samą za śmierć dziecka, miast winić tych, którzy ją torturowali i byli bezpośrednio za to odpowiedzialni.
Wilk dopiął swego, wyprowadził Porthiosa z równowagi. Choć teraz zwijał się z bólu i pluł krwią, to musiał przyznac, że było warto. Naprawdę, podobało mu się robienie z tego nadętego dupka idioty.
- Widac jak cię matka kurwa wychowała, tchórzu - splunął krwią pod nogi rozwrzeszczanego dowódcy napinając mięsnie brzucha by złagodzić kolejny cios, którego się spodziewał - Sam sił nie masz, to uciekasz się do magii. I co gorsza, nie własnej a cudzej, bo na maga jesteś zbyt tępy.
Grabił sobie. Grabił sobie i to okrutnie.
Chciałaby zaprzeczyć cała sobą, ale nie znalazła odpowiednich słów. Wszystkie argumenty wydawały jej się błahe, nieprzekonujące. Mimo to, podjęła próbę wybicia mu takie myślenia z głowy.
- To nie ty mnie torturowałeś - mruknęła odruchowo wzdrygając się na samo wspomnienie. Rozżarzone szczypce, żelazna dama...
- I nie ty go ze mnie wyciągnąłeś - dodała znacznie ciszej, po chwili łudząc się, że słowa te porwał wiatr, albo zagłuszył jakiś szmer. Nic z tego, las na obecną chwilę był milczący, żadnych odgłosów, nawet szmeru liści.
- Znowu jakaś zabawka? Doprawdy Porthios nie stać cię na nic lepszego? - zadrwił sobie z niego lekkim tonem skupiając się na tym, by nie okazać strachu. Słyszał opowieści o tym stworze i naprawdę nie byłby pocieszony, gdyby to coś go dziabnęło. Niestety, na wpół oszalały z gniewu Porthios łaknął zemsty.
Nathair wysunął się ze szkatułki i wylądowął na jego ramieniu. Nie musiał długo czekać, by zatopił ostre ząbki w jego ciele, dziabnął go w szyję. A on nie mógł stłumić krzyku bólu, bo ten był zaiste nieziemski. Na chwilę nawet oślepł, stracił wzrok i słuch, ale po dłuższym czekaniu wszystko wróciło. A mały stwór ugryzł znowu.
*
Wydłużające się krzyki zwabiły na dół samego Darkaia. Mroczny elf mógłby uchodzić za przystojnego, gdyby nie długa blizna przecinająca lewy policzek. Rozwścieczony, zgromił podwładnego wzrokiem.
- Łapy precz, potrzebny mi żywy i zdrowy na umyśle - warknął przez zaciśnięte zęby. Tylko Wilk mógł mu zdradzić tajemnicę kryształów, które mieściły się pod ziemią. Kamienie dawnego Kurhanu nie chciały się przed nim otworzyć.
- Kiedy zobaczyłam co zrobiłeś Szept... Miałam cię za potwora... - wyznała cicho, przystając, przywołując w pamięci tamte uczucia, obrazy - Nie mogłam na ciebie patrzeć. Nie mogłam o tobie myśleć. Bałam się tego, co mogę w sobie nosić. Dopiero potem dotarło do mnie, że zrobiłeś to, co trzeba było zrobić by nas wszystkich ratować. Nie miałeś wyboru, a Szept, gdyby była normalna, zapewne sama władowałaby sobie sztylet w pierś... - umilkła zerkając na niego - Nie zrobiłeś nic, bo pogrążyłeś się w żalu po przyjaciółce. Nie zrobiłeś nic, bo nie wiedziałeś. Zjawiłam się w Ataxiar na własną rękę, wpadłam w zasadzkę jaką pozostawił Darkai. Nikt nie wiedział, że razem ze Starszymi jestem w lochach. Nie wiń siebie za to, czego wiedzieć nie mogłeś... - przysunęła się, dotykając palcami jego twarzy, sunąc delikatnie opuszkami po policzkach - Nie myśl o tym, co się stało, bo to cię zjada od środka. A jestes mi potrzebny cały, żywy i myślący. Myślący trzeźwo, jak na Ducha przystało.
- To coś z nią zrób, nie wiem, wypierz mózg. To ty jesteś tu specjalistą od tej dwójki - pomysł z umieszczeniem Wilka niedaleko sali tortur przypadł Darkaiowi do gustu. I to jak. Elf uśmiechnął się od ucha do ucha i gdyby nie był to uśmiech szaleńca można by było to uznać za zwiastun poprawy. Pstryknął palcami i wskazał leżącego bez sił Wilka.
- Zabrać go i ulokować na dole.
- Uciekasz mi - zauważyła, nie bez smutku w głosie. Teraz zamierzał już zawsze się tak zachowywać? - Ale niech i tak będzie... Skoro stronisz od mojego dotyku, prosić się nie będę - więcej słów nie było, alchemiczka ruszyła uprzenio odnalezionym przez nich tropem, skupiając się w pełni na wyznaczonym zadaniu. Znaleźć Wilka. Desmonda. I resztę patrolu.
- Całkiem dobre, ale brakuje jakiegoś zimnego drinka, najlepiej to z parasolką. Bądź łaskaw i mi przynieś - nadal sobie grabił kiedy mógł. Irytował tego śmiecia, bo tylko tak mógł coś zrobić. Widok torturowanych towarzyszy wcale mu nie polepszał nastroju, wręcz przeciwnie. Zatracał się powoli w rozpaczy i poczuciu beznadziejności.
Ale wieść rozeszła się. Wilk żył, był między elfami, siedział w celi, jak większośc z nich i musiał znosić to co oni. Takie rzeczy łączą. A elfy, które wciąz cieszył się swobodą zawiązały spisek.
- Co ty? - spytała dośc oschle, będąc nadal urażoną za to, że wywinął się od dotyku, uciekł kiedy ona chciała zgody. Tak się nie robi, nie jej.
Przystanęła analizując znaleziony ślad. Kawałek lodu. Skąd tu się u licha wziął kawałek lodu?
- Gówno mnie obchodzi ta wasza magini - burknął jeszcze, nim prawda uderzyła w niego z wielką siłą, pozbawiając na chwilę tchu i szokując. Nie zdołał się tym razem osłonić maską drwin i obojętności, po prostu go zamurowało. O ile Cienia podejrzewałby o taką zdradę, to Szept... Ale ona nie żyła. Przecież wszyscy tak mówili, myśleli...
- Szept... - podczołgał się do krat celi, uchwycił pręty w dłonie chcąc się podciągnąć, co niezbyt mu wyszło. I wtedy zwykłą niewiedze co zrobić zastąpił żar gniewu. Miał powód do działania, znacznie bardziej palący niż całe Ataxiar, które przeciez było mu drogie. Nie pozwoli tak traktowac Szept. Znajdzie sposób na zdjęcie z niej tego głupiego czaru, a Parthiosa osobiście wypatroszy według tradycji plemienia Szarych Grzyw, o której kiedys wspominała mu Charlotte.
Stała dłuższą chwilę w bezruchu, wciąz wpatrzona w nietopiący się lód. Słuchając i analizując jego słowa. Czy była zdolna mu wybaczyć? Nie wiedziała sama, w dodatku umysł nie podsuwał sensownych sugestii, prócz takich które obejmowały natychmiastowe znalezienie się przy nim.
- Nie wiem czy ci wybaczę - orzekła w końcu, odrywając spojrzenie od lodu i przenosząc je na Devrila - Nie wiem kiedy i w jakich okolicznościach - przynajmniej zdobyła się na szczerość wobec niego - A skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, chodź. Musimy ich znaleźć.
Patrzył na jej cierpienie, a gniew wrzał w nim pozwalając na natychmiastowe opamiętanie, przynajmniej z zewnątrz. Łypnął na Porthiosa znów z tym błyskiem w oku, który tak go drażnił.
- COś słabo ci to wychodzi, Porthios. A zabaweczkę lepiej schowaj, bo jak sam widzisz, jego jad słabnie. Za niedługo już nikt nie będzie się ciebie bał - zrobił przy tym minę zbitego niesłusznie dziecka, zupełnie jakby sugerował, że tak właśnie wygląda twarz Porthiosa - Ale mogę ci obiecać jedno - przywarł do krat, prostując się mimo zranionej nogi - Twoją śmierć wszyscy zapamiętają. Na wieki.
Nie mogła na niego patrzeć. Nie, kiedy był taki pozbawiony... Wszystkiego. Radości życia, celu, czy czegokolwiek innego. Po częsci była to też jej wina, ale tego umysł nie akceptował. I choć może było już na to za późno, w pewnym momencie ich poszukiwań po prostu go wstrzymała, przytulając się doń i szepcząc - Kocham cię.
Co go podkusiło? Przecież wiedział, że ten bufon nie wyżyje się na nim tylko na Szept... Spojrzał na kulącą się magiczkę i westchnął. Co on miał zrobić? Jak się wydostać? Może spróbuje...
Przybliżył się do niej, ostrożnie, jak do spłoszonego zwierza. Przyklęknął przy kratach i przyjrzał się jej uważnie.
- Pokaż mi to... - powiedział cicho, łagodnie, jakby liczył, że to zadziała. Że sobie cokolwiek przypomni, wyrwie z zaklęcia.
Charlotte uśmiechnęła się mimowolnie tuląc go do siebie. Było ciepło, przytulnie wręcz. Mogłaby tak zostać... Niestety, mieli zadanie. Z cichym, pełnym niezadowolenia westchnieniem uwolniła się z jego objęć i rozejrzała wokoło. Wilk niestety cudownie nie wyskoczył z krzaków.
- Śpieszmy się. Musimy im pomóc.
Westchnął w duchu. No to klops. Jak on miał jej pomóc? Skoro nie rozpoznawała go, nawet się nie odezwała? Gdyby chociaż znał rodzaj tej magii, może by coś zaradził... A może powinni się zwrócić do Darmara? W końcu kiedyś, ku jego niezadowoleniu, coś było pomiędzy nią a jej mentorem. Gdyby odpowiednio mrocznego podejść może i by pomógł, przynajmniej wydostać spod zaklęcia Szept. To już dałoby bardzo wiele.
- Nie bój się - dodał jeszcze, cicho.
- Skończony kretyn! - Charlotte nie wytrzymała. Rąbnęła zdrową dłonią w drzewo aż chrupnęło i osunęła się na kolana opierając czoło na chłodnej korze. Co za skończony głupek. Co on myślał, że osiągnie? Że zatrzyma maginię? Albo Darkaia? Teraz mroczny miał go w garści, a oni zostali bez dowódcy. Mieli próbować go odbić? A jeśli już nie żył?
To go zdziwiło. Elfi władco? Przecież formalnie to nie on był... Ściągnął brwi, przyglądając się jej uważniej, czując pilną potrzebę przygarnięcia jej do siebie. Gdyby nie te kraty...
- Ja myslę, że jednak się czegoś boisz - mruknął, uznając, że lepsza dyskusja, niż nic.
Jeśli Devril sądził, że cokolwiek przekona Charlotte do zostania z elfami, to się grubo mylił. Mylił się do tego stopnia, że bogowie postanowili zagrać mu na nosie i dać klapsa, bo kiedy wrócili do elfów, alchemiczka zaczęła namawiać ich do potajemnej akcji wewnątrz miasta. Cichej, objętą ścisłą tajemnicą. Było ich coraz mniej, niektórzy potrzebowali pomocy a ich nadzieją był Wilk, którego pojmano. Nie mieli już praktycznie nic do stracenia, czemu więc tej siły nie przełożyć z pomyślunku na działanie?
O dziwo, znaleźli się poplecznicy takiego myślenia, głównie młode elfy, które koniecznie chciały coś zrobić. Ci starsi patrzyli na to wszystko sceptycznie, choć gdzieniegdzie budził się dawny duch walki.
- Inni, ci o których walczę są tutaj. Są ze mną, otaczają mnie. Jesteśmy przecież w moim mieście. Jesteśmy przy Medrethu, w którym każdy elf pragnie wygonić stąd Darkaia. Nie jestem sam. Nigdy nie byłem - usiadł na ziemi, krzyżując nogi i wlepiając w nią spojrzenie jak wilk wpatruje się w niedoszłą ofiarę. Czy miał jakieś szanse na złamanie czaru spojrzeniem? Pewnie nie, ale zawsze można było próbować.
Charlotte uważała inaczej. Kiedy była w Twierdzy, owszem, bezpieczeństwo i cicha praca były priorytetem. Tu jednak chodziło o coś więcej. Darkai gasił elfy, jeden po drugim, odbierał im chęci do życia i z rozbawieniem obserwował jak same rzucają się ze zbocza, czy topią w rzekach. Ona sama czuła, że powinni mu pokazać, że tak nie będzie. Zrzucić go z tronu a potem utopić w D'vissie. Widziała co robią z elfami w sali tortur, wiedziała też co znaczy przebywac w jednej z brudnych cel. Takie wspomnienia skłaniały do działania, które choć bohaterskie i heroiczne zwykle z pomyślunkiem niewiele miało wspólnego, a na szczęściu się opierało.
- Ale nie możemy tam po prostu tak wejść i powiedzieć, że przejmujemy miasto - dodała po dłuższym wywodzie na temat "dlaczego powinni ratować Wilka" - To trzeba przemyśleć. Ustalić plan działania... - wyglądało na to, że jednak ktoś tu jako tako myślał i nie chciał dać się zabić.
- Darkai mnie nie zabije, bo nie zna jeszcze wielu tajemnic tego miasta. Póki ich nie pozna, nie zrobi tego. A ja tych tajemnic wyjawiać nie zamierzam - uśmiechnął się zadziornie, na samo wspomnienie tego co wie, a czego nie wiedział mroczny. Jeśli dobrze rozłozy wiedżę, jeśli wytrzyma ból jaki zapewne mu zada... To utrzyma się może dwa tygodnie. Do tego czasu ktoś powinien po niego przyjśc. Ktokolwiek... Tak, Wilk naiwnie wierzył, że ktoś go z tego bagna wyciągnie.
Symulacja? Ten pomysł zaciekawił Vetinari na tyle, że zaczęła go rozważac na poważnie. Mogłaby poprowadzić to tak, jak gdyby rozgrywali prawdziwy atak, mogłaby sobie pozwolić na typowe błędy, które wprawiłyby Darkaia w pewność, że ma do czynienia z młokosami. A wtedy Devril mógłby się wkraść... Moment, ale sam Devril? Tak bez niej? Nie, to trzeba było rozważyć.
- Pomysł z symulowanym atakiem jest dobry. Ale jeśli myślisz, że potem wedrzesz się sam to chyba na głowę upadłeś. Idę z tobą - i tyle jesli chodzi o samotny ratunek władcy.
I on przysunął się do krat, nachylił się i zniżył głos do szeptu.
- Ale ja znam takich jak Darkai. Twoja magia to łatwizna, a on jest zdobywcą. Będzie chciał mnie złamać, do tego potrzeba bólu. Tortur. A nie wyciągania informacji z głowy i podawania ich na tacy - modlił się tylko, by nie pomylił się w ocenie elfa. Na jego gust, tak właśnie powinno być, ale kto wie... Jesli bogowie mu niesprzyjali to będzie w bardzo niekolorowej sytuacji.
- Poprowadzi ich Viori. Albo Sarriel. Ja jestem tylko bękartem - odpowiedziała mu zeskakując z głazu na którym wygłaszała swoją mowę - Sam tez możesz się władować w kłopoty i nie ulotnisz się tak szybko. A jeśli pójdę z tobą to zawsze możemy coś wymyślić.. - do głowy wpadło jej wspomnienie jak kto kiedyś włóczyli się po Twierdzy i znaleźli kryjówkę w ścianie. Takie umiejętności były przydatne.
Może ona nie wykonałą tego ruchu, nie wsunęła dłoni między kraty, ale za to on wysunął swoją. I dotknął jej nim zdołała uciec. Skorzystał z jej chwilowego roztargnienia i mętliku w głowie jaki zapewne miała. Wzrok miała też inny.
- Przypominasz sobie - ona nie oczekiwała odpowiedzi, może nawet jej nie chciała, ale on czuł się w obowiązku odpowiedzieć.
To ją zaskoczyło. O ile pamiętała co mówił w Medrethu, pamiętała jak trudno mu było to wszystko przyznać... To mimo tego ustąpić nie chciała.
- Ale nie wpadnę w jego łapy - spróbowała go zapewnić, przekonac jakoś do swoich racji. Uchwyciła się jego koszuli, zaciskając palce na materiale - Nie chcę żebyś szedł tam sam. Boję się, że nie wrócisz...
Spodziewał się chyba wszystkiego, ale nie tego, że da mu broń. Tak po prostu mu ją wręczy, a potem ucieknie. Teoretycznie powinien być zadowolony, ale... Ale zjadało go zmartwienie i troska. Co oni jej zrobili? Bał się nie o swoje zdrowie, czy życie, ale o to czy w ogóle uda im się przywrócić Szept taką jaką była.
Sztylet schował za pasek spodni, pod koszulą, w poważaniu mając ryzyko skaleczenia. Musi się pośpieszyć. Nie dla swojego dobra, a dla niej.
Ku zaskoczeniu wszystkich - z Charlotte włącznie - Devril osiągnął sukces. Pocałunek skutecznie rozwiał jej myśli o wspólnym wypadzie, w dodatku narobił niezłego mętliku w głowie, bo jak to tak, przy świadkach takie sceny? Dotąd w sumie się z uczuciami nie pokazywał, nie przy publiczności, a teraz...
Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu się od siebie oderwali, to Vetinari nie wiedziała gdzie podziać wzrok, przynajmniej z początku, bo potem utkwiła go w jego oczach, szukając potwierdzenia dla tej obietnicy. Westchnęła.
- Niech będzie. Ale uważaj na siebie...
- Co tam, Cieniu? Porthios trzęsie potrkami i sam nie zejdzie? - zaganął strażnika Wilk, choć tak naprawde nie łudził się, że ten mu odpowie. Miło jednak było się do kogoś odezwać, bo samotność mu dokuczała niezmiernie.
Devril współpracował z Łowczynią. Jeśli Vetinari by o tym wiedziała, arystokrata niechybnie oberwałby w ucho. A Łowczyni w nos, jeśli by się do Wintersa w jakikolwiek sposób przymilała.
Ta dwójka jednak nie była w mieście sama. Ktoś jeszcze wziął sobie za punkt honoru odbić władcę i był to ktoś, kogo znał zarówno Devril, jak i Łowczyni. Siedziała na jednym ze spadzistych dachów, stopy opierając na bordowych dachówkach. Ciemny ubiór maskował ją, ułatwiał zadanie. Zresztą, korzystała z nauczonych dawno technik Cieni dotyczących szpiegowania bez wykrycia. Ciemne loki były puszczone luzem, a bladą twarz elfki zdobił wyraz zmartwienia i niepewności. Najwyraźniej nie dostrzegła ani Łowczyni, ani Devrila.
Charlotte za ten czas przygotowywała taktykę. Musiała być gotowa na każdą ewentualność, a atak miał być tylko pozorowany by odciągnąć żołnierzy Porthiosa i samego Porthiosa od miasta.
- Tak, nudzi mi się, a twoja twarz nie przynosi mi za wiele rozrywki - mruknął w odpowiedzi spinając mięśnie na dźwięk dalszych słów. Weźcie go? Czyli się zaczyna...
Zadanie Devrila i Łowczyni ułatwiło się w momencie, kiedy strażnicy podnieśli alarm.
- Elfy! Elfy od północnego muru! Wysłać posiłki! - grzmiał jeden z dowódców sypiąc rozkazami jak z rękawa. Niedługo potem nastąpił kolejny atak, tym razem na bramę zachodnią, od ziemi po której stąpały duchy i upiory. Niebezpieczny ruch, ale przynajmniej kupił im nieco czasu i przerzedził straże.
Gdy zobaczył Cienia, to dosłownie opadła mu szczęka i gdyby nie mięśnie i ścięgna, to musiałby ją zbierać z podłogi. Gdyby Cień był sobą, to podjerzewałby, że taki strój to sprawka Iskry. Furiatki jednak nikt nie widział od miesięcy, poza tym Lucienowi daleko było do tego by "być sobą". Warknął odruchowo, kiedy pchnął go przed siebie, jakby miał się zaraz na Poszukiwacza rzucić i ugryźć.
Wszystko przerwał alarm. I gwałtowny wybuch niedługo po nim.
Charlotte poruszyła się, podnosząc się na kolana z trudem, zrzucając z siebie pył i kawałki desek i kamieni. Trochę przesadziła z prochem i ogniem, ale przecież nic się nikomu nie stało... Przynajmniej nie im. Włam od strony Gór był całkiem dobry, kiedy ujawnili się wybuchem to strażnicy musieli się rozdzielać nie an dwie, ale już na trzy strony, co wcale nie ułatwiało im zadania.
- Charlotte! - Desmond dopadł do alchemiczki i pomógł jej pozbierać się z ziemi. Nawet on nie przewidywał, że wybuch będzie taki silny.
- Nic mi nie jest - burknęła stając w końcu na równych nogach i otrzepując się z reszty pyłu. Alchemik nieco ściągnął brwi widząc jej ubiór, którego... No, on tego by zbroją nie nazwał, ale Vetinari upierała się, że to jest zbroja i koniec.
- Tam są! - usłyszeli krzyk żołnierzy a chwilę potem doszło do starcia.
Na to czekała Iskra. Wiatr poniósł zapachy, w tym zapach, którego na pewno nie powinno tu być. Słyszała plotki, podsłuchała pare rozmów elfów, pare zebrań. Cień żył. Podobno, tak mówili. A ona musiała się o tym przkeonać na własnej skórze, choćby miała to przypłacić życiem.
Poruszyła się, a chłodny wiatr szarpnął delikatnym materiałem okrywającym jej biodro i prawą nogę. Płytki zbroi okrywające ramiona zachrzęściły cicho, kiedy szykowała się do zlecenia z dachu na dół. Przyczaiła się jak kot, a kiedy spod dachu wybyli dwaj strażnicy, spadła na nich niby cień wydobywając dwa ukryte ostrza z mechanizmu i wbijając je równocześnie w dwa karki. Zaraz potem odskoczyła na bok, w ciemność. Przekradła się dalej, w kierunku lochu. Stał tam Cień. Stał, cały i żywy. I całkiem sam.
- Zmanipulowany... - mruknęła mrużąc oczy, przypominając sobie słowa Devrila. Będzie musiała go jakoś unieruchomić, żeby nie uciekł. Ani żeby nie wrzeszczał.
Uniosła dłoń do ust i dmuchnęła jakby posyłając komuś pocałunek, a z tej dłoni posypał się szron, szybko oplatając nogi Cienia i zastygając, tworząc bryły lodu, które przykuły go do posadzki. Usta skleiły się, język przywarł do podniebienia uniemożliwiając krzyk. Dopiero potem wyłoniła się z mroku i śmiało podeszła chcąc się przekonać. Chcąc się dowiedzieć.
- Nic ci nie powiem - mruknął Wilk i splunął pod nogi głupiego elfiaka. Mer nie żyła, a on próbował go zwieść. Wyciągnąc tajemnice przodków. PO jego, kuźwa trupie. Chociaż widok Szept w takim, a nie innym stroju wcale nie pomagał, wręcz przeciwnie. Dobrze, że nie widział tego cały czas, bo skrywał ją płaszcz.
- Sam nie umiesz torturować to się kimś wyręczać. I ty jestes mrocznym elfem? Proszę cię, to już ja byłbym lepszy.
- Nic nie powiem. Ani tobie, ani jej - warknął znów, szarpnął łańcuchy, ale nic to nie dało. Odwrócił wzrok by na nią nie patrzeć. Może jeśli będzie to wystarczająco utrudniał, to się nie wedrze... Gdyby Porthios miał mózg to przeszukałby dokładniej umysł Szept. Ona też wiedziała jak to działa.
- Mówiłem, że po mnie idą - mruknął i zaczął gorączkowo myśleć. Jesli Cień zabije intruza... Nawet jeśli nie, to miał mało czasu. Zbyt mało na cokolwiek, prócz próby samobójstwa. Znał zasady, zresztą to było jego osobiste zaklęcie. Wystarczyło tylko sięgnąć do zakazanych obszarów mocy. Albo spróbować zaatakować Szept mentalnie. Może ktoś zdązy go odratować...
Iskra wiedziała, że może się to źle skończyć. Wiedziała, że może przypłacić to życiem i nic już im wtedy nie pomoże. Ale musiałą spróbować. Nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała.
- Lu... - odezwała się, łagodnym tonem, przepełnionym jakąś troską, czy czułością. A może to była tęsknota? Zbliżyła się. Podeszła do niego tak, że znalazła się na wyciągnięcie ręki i drżała przy tym ze strachu.
Zmusiła go by na nią spojrzał, ale tylko an chwilę, bo złośliwie zamknął oczy nie dając szansy na opanowanie się jej woli. Nie ma tak łatwo. Poza tym... Zdecydował. A decyzja ta musiała mieć czas na wejście w życie. Nim zdołała przedrzeć się przez bariery, on sięgnął składu upakowanej magii , daleko w głębi umysłu. Coś, czego nigdy by nie uaktywniał gdyby miał inne wyjście. Tu jednak go nie miał.
Ciało elfa zesztywniało, zbladło, a w chwilę potem żyły mocno odcięły się granatowym kolorem na skórze, jakby nagle na coś zachorował. Z nosa pociekła strużka krwi.
Spodziewała się tego, a jednak... Jednak była zaskoczona tym co zrobił. Gdzieś w głębi wciąz karmiła się nadzieją, że ją pozna, że wróci mu zdolność myślenia, ale jednak nie. Trafił między żebra, bo nie uskoczyła. Krew powoli wyciekała i plamiła jego dłoń i jej skórę, kapiąc powoli na posadzkę. Zamrugała czując jak jej siły słabną, spojrzała na niego dziwnie, jakby widziałą go pierwszy raz na oczy.
- Spodziewałam się tego, a jednak... mnie zaskoczyłeś... - kolejne ryzyko, wyciągnęła dłoń dotykając jego skóry. Był przyjemnie ciepły. A może to ona była zbyt zimna? I czemu wszystko zaczynało być takie rozmazane...
Uchylił powieki ze sporym wysiłkiem chcąc rozeznać się w sytuacji. Coś go przygniotło, ale o co tu chodziło?
Zamarł na widok bezwłądnie opierającej się na nim Szept. Co ta wariatka sobie zrobiła? I czemu miał taką mokrą koszulę? Ociężały umysł wolno łączył fakty, ale kiedy w końcu doszedł do słusznego wniosku, zebrał w sobie wszystkie pozostałe mu siły, całą magię i pchnął w magiczkę, chcąc zaleczyć okropną ranę jaką sobie zrobiła. Usiłując jej pomóc. Może wyrwie się z tego czaru, na co liczył. Wtedy chociaż jedno z władających będzie obecne.
Powoli osunęła się na kolana, nie mogąc już ustać. Chwyciła się za bok, usiłując zatamować dłonią krwotok, ale dało to słaby efekt. Z kolei lód oblepiający jego nogi roztapiał się, język odkleił się od podniebienia, z każdą sekunda czyniąc go coraz bardziej wolnym. Jej magia słabła. Nie chciała zrobić mu krzywdy.
- Widzisz Porthios? - wycharczał jeszcze uśmiechając się złośliwie - Jakbyś się nie wyręczał zabawkami to byłbyś o wiele bliżej celu. A tak... - urwał krzywiąc się, czując jak czar rozprzestrzenia się. Nie zostało mu za wiele czasu. Spojrzał jeszcze na Szept, zastanawiając się, dlaczego u licha nie chciała jego pomocy. Powinna żyć...
- Szept nie bądź taka... - dodał jeszcze, ciszej nim zwiesił głowę tracąc chwilowo przytomność.
Iskra nie spodziewała się ratunku. W sumie, oczekiwała na wyrok śmierci, co gorsza z jego rąk. JEGO.
Po tym jak wkroczyli Łowczyni i Devril, otrzęssneła się nieco. przecież była pieprzonym białym magiem! Znała magię umysłu! Powinna coś zrobić, do cholery jasnej a nie się patrzeć i czekać na śmierć!
- Zostaw - nie chciała pomocy, nawet jeśli ta była niesiona przez Wintersa. Podniosła się z trudem na czworaka a chwilę potem stanęła na nogi.
- Na dole... Na dole jest Wilk. I ten cały... Dowódca... On trzyma zaklęcie. Tak mi się wydaje... - nie czuła innego maga w pobliżu, prócz słabnącej aury Szept. A co jak co, Szept sama by się nie nakłoniła do tego wszystkiego.
Wzdrygnął się, czując dotyk obcej mocy. To nie tak, że się nie przejął, to nie tak, że Atax było ważniejsze... Po prostu pewnych rzeczy wyjawić nie mógł, czy tego chciał czy nie. Najgorsze było to, że Porthios próbował go odratować, a on nie wiedział czym to może się skończyć.
- Nie macie z nim szans. Rozerwie was na strzępy - mruknęła wspierajac się na ścianie - Ja mogę go czymś zająć, osłabić. Skupi się na tym, żeby mnie zabić, a wtedy ktoś z was mógłby mu władować sztylet w pierś i tyle. Wbrew pozorom ja nie zamierzam umierać - mimowolnie spojrzała na Luciena. Biedak. Może zdoła i jemu jakoś pomóc, chociaż...
- Niech będzie - mruknęła iskra pragnąc zrobić cokolwiek, byleby nie stać bezczynnie. Odetchnęła głębiej parę razy, a miejsce rany pokrył czerwony szron. Na jakiś czas musi wystarczyć - Tylko nie giń - przestrzegła jeszcze Devrila nim zagłębiła się w tunele lochów, kierując się węchem, szukając towarzyszy.
Niedługi czas później udało im się znaleźć Starszych, których uwalniały jednego po drugim. Ci prowadzili ich do kolejnych, a ci do następnych. Okazało się, że Darkai zamknął w lochach prawie wszystkich z Wysokiego Rodu.
Wilk opadł bezwładnie na ziemię, ale w porę go złapali. Spostrzegli też leżącą na ziemi Szept i podniosły się wątpliwości. Co królowa tu robiła? Jakim cudem się tu dostała? Podobno przecież nie żyła...
Iskra przywołała małe światełko, które umieściła pod sufitem tunelu. Ona co prawda jeszcze widziała w ciemności, ale nie można było tego powiedzieć o co poniektórych, mocno poturbowanych i osłabionych elfach. W dodatku, musieli jeszcze odszukać Devrila. Zhao nie darowałaby sobie zostawienia tak arystokraty. I jeszcze musieli zabrać Luciena, jego też nie zostawi.
- O bogowie... - zatrzymała się na progu sali tortur widząc prawie martwego Wilka i Szept ze sztyletem w piersi. Co ta dwójka tu wyprawiała? A może to Porthios?
- Zabierzcie ich, szybko. Musimy uciekać, zanim...
- Wali się! - ktoś krzyknął z góry, a chwilę potem wstrząsnął nimi wybuch. Ktoś znowu coś wysadzał, żołnierze Darkaia krzyczeli... Devril znał ten głos. Jego właścicielki nie powinno tu być, powinna się dawno stąd wycofać. Zamiast tego wychodziło na to, że Charlotte z powodzeniem władowała się do miasta i wysadzała mroczne elfy.
- Zbieramy się - Iskra sama złapała Szept pod pachy i wytargała ją na zewnątrz, elfy to samo zrobiły z Wilkiem.
Iskra zajęła się Wilkiem, choć być może "zajęła się" to złe słowa. przeczesała jego organizm w poszukiwaniu przyczyny takiego zachowania, ale nic nie znalazła, zaś proces obumierania postępował zbyt szybko. Musiała skonsultować się z Królikiem. On pewnie poradziłby coś w tym temacie. Jak na złość, zabójcy nigdzie nie było, nie w pobliżu. Nie miała więc wyjścia.
- Muszę go zamrozić - mruknęła, ściągając na siebie niedowierzające spojrzenia wszystkich wokoło - Nie wyleczę tego, nie ot tak! A zmrożenie organizmu może spowolni cały ten śmiertelny proces! - nie lubiła się tłumaczyć z tego co robi, a miny Starszyzny jeszcze bardziej ją drażniły, więc zrobiła swoje. Chuchnęła w dłonie i przyłożyła je do ciała Wilka. Chwilę potem zaczął pokrywać go lód.
- Co z Szept? - spytała jeszcze przez ramię, skupiając się częściowo na zakończeniu zmrażania Wilka.
jak na zawołanie pojawiła się dwójka alchemików. Zeskoczyli miękko z dachu, w podartych i nieco nadpalonych płaszczach, z sadzą na twarzach, ale z drapieżnym błyskiem w oku. Był to potężnie zbudowany Kapitan i niziutka Kyou.
- Wiadomo, co z alchemikami?
- Każda para jest w innym miejscu, Darkai się zabarykadował w największym z budynków, a zawały spowodowały, że budynek zaczął się obsuwać na prawą stronę, grożąc zawaleniem na więzienie - wyjaśniła Kyou ocierając sadzę z twarzy - Desmonda z Parquashą widziałam na północnej bramie, reszta nie wiem...
- Asznan widziałem jak goniła do elfów, które zostały objęte aresztem domowym, a których budynki grożą teraz zawale... - dalszy ciąg zdania zagłuszył kolejny łomot, jeden z budynków nieopodal się obsunął zabijając zamknięte w nim elfy.
- Wyjdzie. Musi. - już ona zrobi wszystko co się da, by jej pomóc. Może potem nie będzie to docenione, magiczka pewnie znów pokręci nosem i uda, że jej w ogóle nie zna. Ile jeszcze miała płacić za swój błąd? To wiedzieli tylko bogowie. Podobnie jak i to, czy magiczka dożyje świtu.
- Potrzebny mi Królik - wyraziła swoją potrzebę i gorączkowo rozejrzała się w poszukiwaniu rzeczonego medyka. Ten jednak nie wyskoczył magicznie zza płotu.
Zorganizowali jako taką ucieczkę z miasta, paru elfów niosło Wilka, kolejni holowali Szept, a na końcu wleczono Cienia. Musieli ujść stąd jak najszybciej i schronić się gdziekolwiek, byle dalej od wściekłego Darkaia.
- Serce lasu... - mruknęła Iskra rozglądając się, przywołując malutki płomień nad dłonią i podchodząc do wielkiego zagłębienia niedaleko wysuszonego jeziora. Tu stał Nemnes. Stary dąb, serce roślin, ich opiekun i strażnik. Obejrzała się też na wyschniętą sadzawkę, ongi siedzibę Ducha. Elfy zapewne czuły smutek widząc tę ruinę, ale nie ona. Ona znała miejsce, gdzie znalazł się Duch. Widziała Yggdrasil, drzewo życia. Właśnie. Yggdradil i jego korzenie... Być może to pomogłoby Szept? I Wilkowi?
Obejrzała się na Starszych. Magiczka zawsze ufała Lethiasowi, Wilk wolał Viorego, a ona nie ufała nikomu z nich. Jednak... Ktoś musiał się dowiedzieć. Jeśli ma przedstawić ten pomysł reszcie, musi najpierw spytać o zdanie ich.
- Lethiasie, Viori, pozwólcie na chwilę... - oddaliła się kawałek od reszty elfów, upewniając się, że nikt ich nie podsłucha - Kiedyś to Nemnes stróżował nad lasem wespół z Duchem. Teraz dębu nie ma, a sadzawka Ducha jest pusta, wysuszona. Myślę... Wiem, gdzie teraz jest Duch. Widziałam też nowe drzewo, drzewo o świadomości i zdolności rozumowania. To Yggdrasil, którego korzenie pomogły mi wyleczyć Wilka po tym jak zasypała go kamienna lawina. To bezpieczne miejsce, w którym możemy się schronić. To siedziba Ducha - umilkła widząc zdziwioną i zszokowaną minę Viorego. Przecież chciała dobrze...
- Nie wiem czy dobrym pomysłem byłoby tam iśc z Cieniami. Wykorzystają to jako nasz słaby punkt pewnie.
Zhao westchnęła, a coś grzechotnęło za jej plecami. Odwróciła się i dostrzegła na kopcu ziemi niewielkiego ludzika mieniącego sie na zielono z niekształtną główką w której dwa czarne otworki odgrywały rolę oczu, a trzeci, podłużny, układał się w minę. Główka przekręciła się nieco w bok i wróciła na swoje miejsce grzechocząc przy tym.
- Kodama - szepnęła Iskra, rozpoznając w ludziku malutkie stworzenie, ducha drzewa, który przynosił szczęście. Może jednak nie wszystko było stracone?
- One jeszcze istnieją? - spytał cicho Viori, wpatrując się w maleńkiego duszka szeroko otwartymi oczami. Sądził, że wszystkie zmarły po zburzeniu Eilendyr.
- Na to wygląda. Jeśli wciąż jest to zwiastun szczęścia... To mamy nadal szanse na polepszenie ich stanu zdrowia - trzasnęły wysuszone gałązki, a w słaby krąg światła wkroczyła Moro, wilczyca której podczas bitwy o Medreth dosiadała Szept. Najwidoczniej las rzeczywiście odżywał i wracal do dawnego życia. Iskra na ten widok miała ochotę się rozpłakać.
Koło pierwszego Kodamy przysiadł drugi, a koło drugiego, trzeci, razem grzechocząc wytwarzali dziwny rodzaj magii, magii lasu.
- To niedaleko. Lethiasie, pomóż mi z Szept. Ja wezmę Wilka, zobaczymy czy to cokolwiek pomoże. Królika i tak jeszcze nie ma.
Szli równym tempem, a kolejne duszki Kodama pojawiały się na ich drodze, niosąc się nawzajem na barana, czy też wesoło biegnąc przed nimi. W niedługim czasie pojawiły się ich setki, przez co światełko przywołane przez Iskrę nie było już wcale potrzebne, duszki emanowały światłem. Ciepłym, pokrzepiającym blaskiem.
- Już niedaleko... - trochę ciężko było jej targać Wilka ze sobą, ale nie chciała uciekać się do magii. Musiała ją zachowac na potem, jeśli Yggdrasil zawiedzie. Pochód zamykała Moro, stąpając cicho i od czasu do czasu obwąchując szlak.
Po pokonaniu gąszczu krzewów i drzew o grubych pniach, znaleźli się w końcu na polance. Była tam sadzawka, jak kiedyś przy Nemnesie, choć teraz pusta. Ducha nie było tutaj, zapewne krążył po lesie pilnując by niestrzeżony las nie atakował elfów. Było tam też i drzewo o grubym pniu i miękkiej w dotyku korze. To właśnie tam udała się Iskra i złożyła Wilka pod nim, przyklękając obok. Przymknęła oczy, uwalniając odrobinę magii, pozawalając by otoczenie ją rozpoznało. Pojawiła się przy niej mleczna mgiełka, choć słaba, przypominająca bardziej dym. Owinęła się wokół władcy, a z ziemi wyłonił się korzeń. Najpierw jeden, potem kilka i oplotły elfa szczelnie, najpierw rozgrzewając jego ciało, a później przystępując do leczenia, co można było stwierdzić po zielonym blasku wydobywającym się z drewna.
- Tutaj Szept - wskazała Starszemu drugie miejsce, gdzie ziemia była na tyle spulchniona by wydostały się z niej korzenie. Obok złożonej na ziemi elfki pojawił się Kodama, nachylił się nad twarzą magiczki i zagrzechotał. Chwilę potem jej dłoń oplótł korzeń.
Iskra kontrolowała Wilka. Nadal nie było dobrze. Zaklęcie nadal trawiło tknanki i przerywało nerwy, ale przynajmniej w mniejszym stopniu. Zupełnie jakby się wyczerpywało. Ukryła twarz w dłoniach dopiero teraz czując jak bardzo jest zmęczona. Najadła się dziś strachu, poza tym była też sprawa Cienia i... Rana. Zapomniała o niej. Obejrzała się na swój bok, wciąż skuty mrozem, który hamował krwotok z rany. Być może dlatego czuła się tak bardzo słaba.
No i Szept. Magia drzewa widocznie jej zaszkodziła, choć Iskra nie miała pojęcia dlaczego.
- To nic jej nie dało... - westchnęła przesiadając się koło Szept i sprawdzając puls. Słaby, urywany, jakby serce miało ledwo siły na kolejne uderzenia.
- Magia lecznicza jej nie pomaga, a szkodzi - mruknęła gorzko zastanawiając się co to u licha jest. Co Porthios jej zrobił? Jakieś zaklęcie? Może zatruty sztylet? Nie miała pojęcia i to było w tym wszystkim najgorsze, dla niej, jako białego maga, który na uzdrawianiu powinien się znać jak ci najlepsi medycy.
- Spróbuję ogrzać ją jakimś czarem, ale nic więcej na razie nie mogę poradzić... Weź Moro. Odstawi was z powrotem do obozu, może tam będzie ktoś kto wpadnie na to co jej jest. Leczenie nie pomaga. Nie to magiczne. Królik... Powiedz Cieniom zeby się pośpieszyły... Ja zostanę z nim - obejrzała się na Wilka i westchnęła smutno.
W pół godziny po pojawieniu się z powrotem Lethiasa i Szept pojawił się również Królik. Na widok małego obozowiska wstrzymał konia i zeskoczył z niego nim ten zdązył się zatrzymać.
- Śmierdzi magią - stwierdził na wstępie i rozejrzał się. Zobaczył ogłuszonego Cienia, widział też i magiczkę otoczoną swoimi. Dokładnie też zorientował się w sytuacji czy jest tu jakiś Cień. Prócz niego nie było na razie nikogo. Nieprzytomnego Poszukiwacza w to nie wliczał.
- Przepraszam - mruknął przepychając się do magiczki i stanął oko w oko z Heianą - Powiedz mi co wiesz miła pani.
- Heeeej! - nadjechał drugi koń, a na nim dwóch jeźdźców. Rzecz jasna był to Marcus, niestety bez swojego płaszcza, a przed sobą w siodle trzymał Vetinari, ściśle opatuloną jego płąszczem i przyciśniętą do niego, choć to ostatnie pewnikiem było zasługą samego Marcusa, bo Charlotte nie dawała znaku życia czy przytomności.
- To co pomaga jednemu nie zawsze pomaga innym - mruknął dobywając swojej sakiewki w której mieściły się wszystkie zioła jakie posiadał i zdając się na zmysły przy ocenie stanu. Skoro Heiana nie była zbyt rozmowna, musiał wszystko sprawdzać sam.
- Królik dał jej coś na sen chyba. Albo nie? - Marcus podrapał się po głowie i nachylił się ku Charlotte usiłując wsłuchać się w jej oddech. Był całkiem równy, więc to chyba znaczyło, że jest dobrze.
- Próbowała wstrzymać zawał na paru budynkach, a potem goniła za Darkaiem. Zbiegł z miasta - poinformował ich sucho Królik także wsłuchując się z nierówny oddech Szept.
Iskra nie mogła wybrać lepszego momentu na pojawienie się. Dosiadając wilka, białego o rozdwojonym ogonie wpadła między elfy domagające się sprawiedliwości.
- On nie był sobą! - wrzasnęła powstrzymując się przed dobyciem sztyletu i odstraszenia elfów bronią. Zeskoczyła z wilczego grzbietu i dopadła do Luciena, potrząsając nim, jakby całe to zaklęcie miało po prostu z niego wypaść.
- Słyszysz! Obudź się bufonie jeden! Bractwo cię wzywa! - w końcu Bractwo było wszystkim. Kto jak kto, ale on powinien na to zareagować.
Królik usiadł na trawie obok i zamyślił się. Pierwszy raz miał do czynienia z takim przypadkiem.
- Pomyślmy... - mruknął zaczesując rude włosy do tyłu, żałując że jednak nie zaplótł ich w warkocz. Szept nie odpowiadała na magię, zaś rany trzeba było zatamować, ciału dać szansę na regenerację. Magia powodowała skutek odwrotny do leczenia.
- Coś jak trucizna... - myślał na głos, nie zwracając uwagi na otoczenie. Nie mógł leczyć elfki metodami Bractwa, Cienie i rekruci byli odporni na większośc trucizn, a niektóre z nich czasami działały lepiej niż leki. Zwłaszcza te, które on sam modyfikował.
- Pachnie obcą magią - spotkał przecież Szept, wiedział jak powinna się zachowywać. Widział też jak używa magii, a śladu tej mocy w niej nie wyczuwał. Nie wiedział czy była zakamuflowana, czy po prostu wyczerpana. Rany musiały być odkażone, a Heiana wykryłaby truciznę, gdyby takowa zaatakowała jej ciało. Pozostawało tylko jedno rozwiązanie. Najgorsze ze wszystkich.
- Ktoś rzucił na nią klątwę. Leczenie daje odwrotny skutek byśmy patrzyli na jej powolną śmierć. Tu nie potrzeba medyka, nie teraz. Potrzeba potężnego maga, który zna się na łamaniu takich rzeczy.
Marcus udał, że tego pytania nie słyszy. Na pewno nie chcieli słyszeć prawdy a on na pewno nie chciał ich informować. Przynajmniej nie w tej chwili. A może jednak?
- Powiedzmy tak, uciekający zwykle broni się przed tym, kto go ściga. A Darkai to nie byle kto - dalej nie dawało to pełnego obrazu tego, co mogło spotkać Vetinari, ale obity skroń i rana na szyi zakamuflowana bandażem wymownie świadczyła o tym, że Darkai próbował pozbyć się problemu.
- Nie był sobą! Gdyby był... - urwała. Gdyby był sobą, to zapewne też by ich zdradził, jeśli taki byłby interes Bractwa. Westchnęła zrezygnowana i spojrzała na te patrzące bez wyrazu oczy. Nie miała już do niego siły, nic nie dawało efektu. I ranił ją jak ostatnio próbowała z nim po dobroci. Co prawda teraz był związany, ale kto wie. Już raz wyswobodził się z więzów. A jeśli jeszcze teraz, na oczach wszystkich zrobi jej krzywdę to nie zdoła go ocalić. Wściekłe elfy rozerwą go na strzępy, albo nawleką na pal.
Mimo to, zbliżyła się znów, powstrzymując łzy cisnące się do oczu, dotknęła jego twarzy, policzków pokrytych zarostem.
- Wróć do mnie, słyszysz? Wróć...
Królik rozważył tę sugestię. Mroczny byłby może i całkiem dobrym wyborem, ale skoro dotąd się nie zjawił i nie wspomógł rodaków to szczerze wątpił w to by pojawiał się dla Szept.
- Jesli zdoła dotrzeć na czas, czemu nie. Chociaż na moje to marna szansa - postawił na szczerość, w końcu chodziło o dobro pacjenta, którym chwilowo była magiczka.
Przeskoczył spojrzeniem z bladej twarzy Szept na owiniętą płaszczem Marcusa Charlotte. Ten przypadek był o wiele prostszy, po prostu nalezało naprawić to i owo, scalić tkanki i naprawić jedną z grubszych żył. Nic wielkiego, a jednak miał zając się tym potem, jak już wyciągnie z dołka Szept. Los jednak pokryzżował mu plany zamieniając pacjentki miejscami.
- Darkai chyba chciał jej poderżnąć gardło, ale Figiel mu przeszkodził - znaczyło to tyle, że mroczny elf najprawdopodobniej zginie. Mało który osobnik potrafił przeżyć ugryzienie Figla dłużej niż tydzień - Do wesela się zagoi.
Dotyk już coś dał. Choć z początku sądziła, że ją ugryzie, to jednak nie zrobił nic. Nic, co mogłoby jej zaszkodzić. Wobec tego, postanowiła ryzykować dalej, podbić stawkę. Przysunęła się bliżej niego i odgarnęła parę zaplątanych kosmyków włosów z czoła.
- Wiem, że nie zawsze było między nami dobrze, wiem, że byłeś zły... A potem ja zapomniałam, o wszystkim, jak ty teraz. Ale już pamiętam. Więc i ty sobie przypomnij... - nie wiedziała kiedy, a już była ledwie pare centymetrów od jego twarzy. Instynkt pchnął sprawę dalej, złączając ich wargi w pocałunku.
Drgnąłem, jednak nie ze strachu. Tylko tyle, ile było potrzebne, by uchylić się przed ewentualnym ostrzem. Nie czułem już lęku. Ludzi nie należy się bać. Nie, kiedy widzi się, gdzie są.
Szybkim, wyćwiczonym ruchem dobyłem własnego ostrza. Krótki, pozbawiony ozdób sztylet nie błysnął. Właśnie po to zrobiony był z tak zwanej „wirgińskiej stali”. Matowej, żeby nie zdradzać swojego posiadacza.
Mógłbym dołączyć do Cienia. Tylko po co? Członek Bractwa nie da się tak łatwo załatwić. A gdyby napastnik zagroził mnie – obronię się. Póki jednak Cień jest w formie, dlaczego miałbym się wtrącać, w bądź co bądź, jego specjalność?
~*~
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. On się rumienił. Oficer z gigantycznej fregaty należącej do floty potężnego mocarstwa stał przede mną i czerwienił się jak pensjonarka, bo mnie pomyślał o ubraniach dla mnie. Przeżyłam „lekki” szok.
Chociaż, musiałam przyznać, że to było dość… miłe. A raczej byłoby, gdybym nie przywykła do rozmów złożonych głównie z półsłówek, karczemnych bluzgów i nieszkodliwego dogryzania sobie nawzajem. To był mój świat przez ostatnie cztery lata. To, plus świadomość że inaczej jest tylko w wąskim gronie powiązanych ze mną osób. Tych, które mają powód, żeby im na mnie zależało. W obecnym stanie rzeczy to, jak mnie potraktował wydało mi się krepujące. Gdybym jeszcze pamiętała, jak w takiej sytuacji powinna się zachować dama… ale nie miałam o tym pojęcia.
Spuściłam wzrok. I znów spojrzałam na oficera.
- Czy możemy… ekhem. Czy możemy się umówić, że zostawisz tytuł „pani” dla kogoś, kto bardziej na niego zasługuje? – powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć, co właściwie robię. Było mi strasznie głupio. Zwłaszcza, że ja nawet nie pomyślałam o tym, żeby go jakoś tytułować. Nie, ja odezwałam się per „ty”. Jakbyśmy byli sobie co najmniej równi. Jak prostaczka. Dev ma chyba zaćmę umysłową, że bierze mnie pod uwagę jako królową. Dev. Na nowo poczułam swego rodzaju przygnębienie i niepokój. Nie o siebie, o niego. Bałam się, że będzie chciał mnie chronić niezależnie od wszystkiego. Od tego, co mogłoby grozić jemu. Nie wybaczyłabym sobie tego.
Ruch Oporu pewnie też by mi tego nie wybaczył.
Szabla? A co to jest szabla, miałam ochotę zapytać. Wydawało mi się, że gdzieś już słyszałam to określenie. Wyglądało na to, że istniało sporo rodzajów broni, o których w Keronii nie mieliśmy pojęcia. Albo zdążyliśmy o nich zapomnieć.
- Ty widziałeś takie walki, prawda? Mówisz o praktyce - uśmiechnęłam się nieznacznie. Opowiadał ciekawie, ale nie jak laluś z salonów. Jak ktoś, kto wiedział, o czym mówi, a nie naczytał się za dużo barwnych, ugładzonych historyjek. Słuchanie go było przyjemnością.
- Gdyby nie okoliczności, z pewnością byłoby mi miło – uśmiechnęłam się. A potem zrobiło mi się gorąco. Ja też powinnam się przedstawić. Ale jak? Nie miałam pojęcia, co powie na mój temat Devril. Nie mieliśmy czasu tego ustalić. Nie wiedziałam, co wyjawi o sobie. Ale coś odpowiedzieć musiałam. Czy „Nefryt” będzie brzmiało dziwnie? Przecież to nawet nie jest imię. To nazwa kamienia. Więc imię. Przecież nie Eleonora. Cholera.
- Lana. Po prostu Lana. – Miałam nadzieję, że nie zauważył mojego wahania. Co jeżeli Devril wspomni o mnie jako o Nefryt? Będę udawać, że Lana to moje prawdziwe imię. Albo… albo coś wymyślę.
- Flynn? – mój głos zabrzmiał niepewnie, ale jednocześnie nie uciekałam wzrokiem, patrząc wprost w jego oczy. – Co chcecie z nami zrobić? – właściwie nie wiem, czemu postawiłam na szczerość. Może dlatego, że w gierkach byłam beznadziejna. A może dlatego, bo miałam wrażenie, że jeżeli ktokolwiek z Quingheńczyków powie mi prawdę, będzie to właśnie on?
Królik westchnął. Nie mógł tu więcej zdziałać, więc odstąpił od Szept zostawiając ją w rękach rodziny. Zerknął jeszcze na Charlotte i zatrzymał się przy Devrilu, uznając go za odpowiedzialnego za jej stan obecny.
- Wiesz kim jestem - zaczął, całkiem łagodnym tonem - Ale mogę jej pomóc - nie wiedział skad ta nagła troska o ludzi spoza Bractwa. Może to wpływ Lumi? Nie miał pojęcia.
Iskra odsunęła się na parę centymetrów i przyjrzała się jego twarzy. Spojrzenie było inne, wyraz twarzy...
- Bogowie... Pomogło! - i zamiast go rozwiązać, pomóc mu jakoś, to się na niego rzuciła przewracając go na ziemię i tuląc do siebie. Dopiero po dłuższej chwili przyszło opamiętanie i Zhao zabrała się za rozplątywanie więzów wiążących jego dłonie. Jakiś elf ją zaczepił.
- Co ty robisz?
- Uwalniam go - burknęła, a sekundę potem dostała w głowę jelcem miecza. I była tylko ciemność.
Lethias nie musiał się nigdzie fatygować. Iskra nie była tak nieodpowiedzialna, by zostawić niewyleczonego, półżywego Wilka samego. Zostawiła go pod opieką drzewa, a to już coś.
Zostawiła go w chwili kiedy odzyskał przytomność, decydując, że musi zobaczyć co z Szept i resztą. Co prawda do magiczki nie zaglądnęła, ale to nadrobi za nią Wilk. Wiedział w jakim Szept jest stanie, pamiętał wydarzenia z sali tortur. Wpadł na polanę na czerwonym jeleniu i w pędzie zeskoczył z niego przepychając się przez ponownie zaskoczone elfy. Byle szybciej, byle do niej.
Nie wyglądała lepiej niż wtedy. A nawet znacznie gorzej.
- Szept... - nie bacząc na kogokolwiek, przepchał się do magiczki, okrywając ją swoim płaszczem - Co jej jest?
Królik puścił słowa Devila mimo uszu i przyklęknął przy Charlotte. Wprawnym ruchem usunął bandaż z jej szyi odsłaniając paskudne cięcie, gdzieniegdzie poszarpane. Ciężka sprawa, ale nie tak ciężka jak przypadek Szept. Sięgnął do swojej torby i wydobył stamtąd parę słoiczków z różnymi maściami i wziął się do pracy, najpierw dezynfekucjąc ranę, potem nakładając rzeczone maści, a dopiero potem wprowadzając do obiegu magię.
Elf, który uderzył Iskrę uskoczył, a Cienia pochwycił Marcus i usadził go na ziemi.
- On należy do Bractwa - oznajmił zimno, a kiedy elf chciał rzucić się na niego z widłami, wyciągnął z pochwy na plecach Lód, który zrobił takie wrażenie, jak zwykle na istotach nieznających Pajęczarza - Powiedziałem. To łup Bractwa, nie wasz.
- Ale on zdradził!
- Gdyby nie on, wszystko byłoby inaczej!
- Sługus Darkaia!
- Powiesić go!
Wilk czuł się całkowicie bezradny. Jego leczenie opierało się głównie na magii... Stłumił cisnące się na usta słowa i przytulił ją do siebie mocniej, chcąc ogrzać własnym ciałem.
- Klątwa... - klątwy przecież można zdjąć, prawda? Albo chociaż przerzucić? Właśnie - Ktoś próbował przerzucić klątwę na kogoś innego? - widząc po ich minach, nikt nie wpadł na taki pomysł - Czy w ogóle mamy zdolnego maga w pobliżu...?
Marcus, z sympatii do Cienia, udał, że wcale nie widzi tego jak próbuje się uwolnić. Na jego nos, cała ta sprawa śmierdziała magią, a jak magowie to kłopoty u niewinnych Cieni. Dlatego kulturalnie się odwrócił, zbierając Iskrę z ziemi i odciągając ją kawałek dalej, pod jedno z drzew.
Szlag. Szlag by to wszystko trafił. Nienawidził być bezsilnym, nienawidził kiedy zmuszano go do patrzenia na cierpienie bliskich. To było nie w porządku, bogowie powinni ją ocalić. Byli mu coś winni w końcu, więc z wyrzutem spojrzał w ciemne niebo. Nic się jednak nie stało, Asuryan nagle się nie objawił, Szept nagle nie odżyła. A jemu skończyła się siła do trzymania wszystkiego w sobie, zapłakał więc gorzko nad jej ciałem.
- Nie zostawiaj mnie samego. Nie znowu... - wargami musnął chłodne czoło, policzek i usta magiczki, ale i to nie dało żadnego efektu, a pogłębiło jego rozpacz.
Iskra miała się całkiem dobrze, jeśli nie liczyć braku przytomności. Oddychała równo, zupełnie jakby spała, a siniak na głowie rósł.
Marcus przysunął się do Cienia widząc, że ten niezbyt sobie radzi z więzami.
- Słuchaj mnie - mruknął, byle cicho - Zdradziłeś Bractwo, choć wydaje ci się to pewnie niemożliwe. Ja myślę, że jakieś magiczne coś cię opętało. Widziałem na włąsne oczy jak słuchasz się jakiegoś skretyniałego mrocznego elfa i rzucasz się na Cienie. Iskrę prawie zabiłeś, bo głupia nie chciała władować ci sztyletu w plecy. Jest tu Czarna Ręka i chyba czeka cię osąd. I kara.
Już po części stracił nadzieję na szczęśliwe zakończenie tego wszystkiego. Zostawi go. Zostawi, a on będzie musiał trwać całą wieczność sam... Mimo to, wciąz trzymał ją przy sobie, fukając na wszystkich którzy chcieli mu magiczkę zabrać. Nie odda. Już raz ją zostawił i widać jak to się skończyło, drugi raz jej nie zostawi. Będzie tu siedział do końca, albo i dłużej. Bogowie byli dupkami.
Marcus spojrzał poirytowany na Luciena, który go w ogóle chyba nie słuchał, bo wpatrywał się w Iskrę i Devrila. Skoro tak... To Marcus sięgnął po jedyną znaną mu broń przeciw Poszukiwaczowi.
- Ładne ma cycki w tej zbroi - uśmiechnął się, jak to zwykł uśmiechać się Marcus - Ile bym dał by znów je ujrzeć bez jakichś zbroi, czy materiału - swoją drogą, ciekawe czy Lucien wiedział, że Iskra kiedyś z nim spała? Nie był chyba jednak aż takim samobójcą by mu o tym mówić, choć mimowolnie już się wygadał.
Charlotte ocknęła się i spojrzała nieprzychylnie na Królika, który wzruszył ramionami.
- Raną się zająłem, już jej nie ma. Tylko nie wykonuj gwałtownych ruchów głową... - mruknął podnosząc się z ziemi i odchodząc, nie dając jej nawet szans na podziękowanie. Wobec tego podniosła się do siadu, uwalniając spod koca i swojego płaszcza, zostając tylko w przybrudzonym stroju, którego zbroją nikt nie odważyłby się nazwać. Był to jakby kawałek sukni, choć z dekoltu miał zbyt wiele wycięte, tułów alchemiczki opinał gorset, a dół sukni został ostro zmodyfikowany, tak, że odsłaniał całe jej nogi, aż do połowy ud. Ramiona także były odsłonięte, tylko nadgarstki miała obwiązane rzemykami. No i buty, sięgające nieco powyżej kolana.
Królik pokręcił głową. Co się działo z tą dzisiejszą młodzieżą? Powinni normalne zbroje zakładać, a nie jakieś wymyślne wdzianka autorstwa (zapewne, mógł się założyć) Lofara.
Prześlij komentarz