– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 3601 – 3800 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Wgryzł się w jabłko słuchając słów Devrila i analizując to z tym, co sam zasłyszał.
- W pałacu trzymają magów, którzy potracili moc i zapadli w śpiączki. Iskra też tu jest - mruknął przyglądając się skórce jabłka - ale jakoś się trzyma.
- Jest tu jakaś wanna? - Char nie wytrzymała. Miała wrażenie, że zaraz umrze z zimna.
- Ahia, jest, tam za drzwiami - wskazał jej pokoik łazienkowy, ale alchemiczka o dziwo nie ruszyła się z miejsca. I w tym momencie wpadła Szept.
- Jetses prawie punktualnie - uspokoił ją Wilk, a przynajmniej spróbował. Spojrzał krytycznie na całą przemoczoną trójkę - Wszystkim wam się przyda kąpiel, zanim poumieracie z zimna.
- Czekaj. Najpierw niech Szept powie co widziała, potem pójdziemy... - Char wolała jednak zakończyć przesłuchanie tu i teraz.
Skinął głową, zapamiętując teraz z kolei to, co powiedziała Szept. Nowe ognisko... Spojrzał w okno, po którym lały się strugi deszczu. Wizje. Czy i jego też to dopadnie? Oby nie, bo oszaleje.
- Z kolei Argornst mówił o wpływie ognisk na elfy. Te niemagiczne, ci którzy nie rozwijali swojego talentu... Chorują i umierają, co podburza klasę średnią i te biedniejsze do buntu. Medycy są wyczerpani, a arystokracja jak zwykle ma dostęp do wszystkiego.
- Widziałam na mieście - Char wykręciła włosy pozbywając się z nich wody i osuszając je na tyle ile mogła - Elfy mówią, że to koniec świata i gniew bogów. Jeden nawet wyglądał jakby gnił... - az się wzdrygnęła i nie wiedziała czy to z zimna, czy z obrzydzenia. Nigdy nie widziała gnijącego człowieka.
- Myślę, że elfy stąd... Tu rzadko dosięgała je jakaś klęska... - o dziwo, wodząc wzrokiem po ciele Szept do którego tak ściśle teraz przylegały szaty, zapomniał o czym chciał powiedzieć - Tego, no... Myślę, że dzieje się tu coś bardzo dziwnego. - o bogowie i jeszcze prześwituje! Wilk przełknął nerwowo ślinę, wepchał ręce do kieszeni - Chodź Szept, pokaże ci nasza komnatę. Jest całkiem niedaleko...
Char podparła się pod boki i spojrzała wojowniczo na brata - I co, to koniec? gdzie mamy się niby jutro spotkać?
- Em... przyjdę po was. - i Wilk, nim ktokolwiek zaczła protestować, wyciągnął magiczkę za rękę z komnaty i skierował się do własnch apartamentów. Char wzruszyła ramionami.
- Ide zobaczyć co z tą wanną...
- Bogowie, jak tu gorąco - to był głos alchemiczki dobiegający z pokoju łazienkowego. Rzeczywiście, musiało być tam gorąco, skoro unosiła się para przesłaniając nieco widok. A wanna była duża, wbudowana w podłogę, jak to zawsze bywało u elfów.
- Jak chcesz, to będzie miejsca i dla ciebie. To bardziej chyba basen niż wanna - przykucnęła i zanurzyła palce w gorącej wodzie. teraz tylko się rozebrać i wejśc. No i spróbować nie usnąć, bo przecież jak ciepło, to zaraz będzie jej się chciało spać. I chyba zapomniała o tym, że powiadomiła o tym, że może sobie przyjść, bo szybkim ruchem ściągnęła koszulę, a chwilę potem tez i spodnie.
- U nas też jest wanna, marudo - przynajmniej była tam kiedy ostatnio tam był... Idąc, potknął się o nierówny kafelek i gdyby nie wrodzona zwinnośc zaryłby twarzą w podłogę - U nas jest wanna... - powtórzył się, całkiem tego nieświadom - Więc nie będziesz musiała czekać w lokejce... tfu, kolejce - nie dość, że nie myślał, to plątał mu się język. A do komnaty, czy raczej całego kompleksu komnat było naprawdę niedaleko, bo chwilę po niefortunnym przejęzyczeniu już wślizgnęli się do środka.
Char rzeczywiście przysnęła lekko, nawet nie wiedziała kiedy. Było tak ciepło i tak wygodnie... Poza tym, kiedy ona ostatnio miała okazję siedzieć w wannie? Chyba dobre parę miesięcy temu, przed otruciem w Twierdzy.
Przysnęła oparta wygodnie o jedną ze ścian, z głową przechyloną lekko na bok. Włosy śliskie od wody zsunęły się i przesłoniły nieco jej twarz, część przesłoniła także i szyję plącząc się. Aż cud, że się nie utopiła.
Wilk nie pił nic. Nic, a nic, nawet mu to przez myśl nie przeszło. To wszystko wina magiczki. Tak, wszystko jej wina... Podniósł z podłogi porzucony płaszcz, usiłując zająć czymś myśli. Rozwiesił go na krześle koło kominka w którym także płonął ogień i zerknął nerwowo w stronę wanny. też by mu się przydała kąpiel...
- Szept? Znajdzie się tam i dla mnie miejsce, czy już zagarnęłaś całą wannę?
Obudziła się wraz z momentem kiedy Devril rozchlupał większośc wody po podłodze przez upadek. Byłaby krzyknęła, ale w porę zorientowała się, że to tylko Winters. Odruchowo przesłoniła biust ręką i przysunęła się nieco do miejsca gdzie wpadł nieszczęsny arystokrata.
- Devril? Żyjesz? - wolną dłonią odgarnęła włosy za szpiczaste ucho i z niepokojem zapatrzyła się w wodę.
Wilk zaś, nie słysząc konkretnego sprzeciwu, wślizgnął się do łazienki. Trochę dezorientowała go ta para, ale uparł się, że dotrze do magiczki i wanny.
- A jak zagarnęłaś całą wannę... To będziesz musiała się posunąć - on jednak nie władował się tak niefortunnie jak Devril. Zdołał się rozebrać i kulturalnie wślizgnąć.
Przykucnęła na powrót niknąc w wodze aż po ramiona i uniosła brew.
- Nie musisz nigdzie iść, w końcu też zmarzłeś, a nie chciałabym żebyś się przeziębił... - i po co ona się o niego tak martwiła? Przecież i tak niedługo to Tari... Ech, życie bywało do bani.
- Rozbierz się, w tej parze i tak niewiele widać jak się cofnąć - i to właśnie zrobiła, cofnęła się na swoje pierwotne miejsce, znów wygodnie opierając.
- Ale ja musiałem użerać się z tym wszystkim. I musiałem słuchać Argo, a on lubi mówić niejasno, nieskładnie i w ogóle... Czasami mówi tak, jakbym miał już ze cztery tysiące na karku, a nie pięćdziesiąt - westchnął. Rozmowa z Arcymistrzem była doprawdy męcząca. A magiczka i tak niepotrzebnie się odsuwała, bo zaraz przyciągnął ją z powrotem do siebie, czując się bardziej uzależnionym od jej bliskości niż od czegokolwiek innego - Jutro musimy zacząć działać - mruknął leniwie.
Char zaśmiała się krótko, cicho. Devril nie przypominał samego siebie w tym momencie.
- Hm... Wolałabym jednak nic nie udawać, bo nie mam na to po prostu siły - przeczesała włosy palcami i przerzuciła je na lewe ramię - Nie zrobiłeś sobie nic? Kafelki mogły być nieco nadłamane i mógłbyś sie skaleczyć... - najgorsze było to, że zmęczenie gdzieś uleciało, kiedy pojawiła się świadomość, że on tu jest. Całkiem niedaleko. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę...
To było dobre pytanie i sam chciałby znać na nie odpowiedź.
- Eilendyr stało odkąd elfy wylądowały w Keronii. Pewnie nie mieli czasu by budować takie rzeczy, a potem najzwyczajniej w świecie uznali, że lepiej nic nie zmieniać - niespodziewanie Szept mogła poczuć czyjeś natrętne ręce na brzuchu - Ale jak tak bardzo ci się podoba, to uwzględnię to w planach Atax - mruknął jeszcze już całkiem nie panując nad tym co robi, a czego robić nie powinien, bo przecież magiczka zmęczona była i on zresztą też...
Problem polegał na tym, że dopominała się o niego każdym gestem, każdym słowem, więc nawet przez myśl jej nie przeszło by protestować.
Z początku dość niepewnie dotknęła jego szyi, ramion, jakby nie była pewna czy to dzieje się naprawdę, czy już dosięgnęły ją wizje i omamy spowodowane tymi siedliskami. Nawet jeśli... Lepsze omamy i chwila zapomnienia niż wieczna samotność. Wbiła lekko paznokcie w ramiona Wintersa teraz będąc już całkowicie pewną, że niech się dzieje co chce. Póki on jest obok niezbyt ją obchodzi reszta.
- Nie wiedziałem, że własna wanna aż tak przypadnie ci do gustu - mruknął błądząc wargami gdzieś po szyi elfki i nie sposób było odgadnąć, czy się po prostu z nią drażni, czy nie wychwycił aluzji.
Char nie wiedziała gdzie podziać ręce. Chciała go objąć, przyciągnąć jak najbliżej się da... Z drugiej strony chciała przeczesać jego włosy, chciała zadrapać skórę na plecach... Finalnie skończyło się na tym, że drżącymi dłońmi przesunęła po plecach arystokraty to w górę to w dół, raz drapiąc raz głaszcząc, a zębami lekko podgryzając wargi Devrila prowokując do coraz śmielszych rzeczy.
- Mhm... - Wilk wiedział dokładnie co musi. I na pewno nie miało to nic wspólnego z wanną, chyba, że miała zostać zakwalifikowana jako miejsce do chędożenia. Innego zastosowania chwilowo nie widział, zaślepiony pożądaniem.
Dostał czego chciał, bo alchemiczka nie była w stanie długo siedzieć cicho. prócz wytrzymałego łóżka miała inny problem - czy ściany tu aby były grube i solidne, bo nie chciałaby później słuchać opowieści o tym co tu dziś wyprawiali. Spaliłaby się ze wstydu.
Zaś igraszki w szybko stygnącej wodzie rzeczywiście okazały się niewystarczające i konieczne było przejście na łóżko.
Odwzajemniał pocałunki, a natrętne dłonie przycisnęły ją bliżej niego, zupełnie jakby było mu jeszcze mało, niewystarczająco. Zadrapania zaś miast ostudzić nieco zapał elfa, wzmogły go po dwakroć gwarantując wrednej magiczce bardzo męczącą noc.
Char, dotąd grzecznie leżąca pod Devrilem, teraz zapragnęła władzy. Przewróciła go na plecy, sama lądując na górze, przejmując dowodzenie. Odrzuciła długie, wciąż wilgotne włosy w tył i uśmiechnęła się kątem ust jakby tryumfując.
Wbiła mu paznokcie w pierś kiedy tylko spróbował się ruszyć, ale nie mogła długo pozostawać pozbawiona jego pieszczot, dotyku warg na skórze. Pochyliła się, smakując warg ponownie, zachłanniej i zachłanniej.
Gdyby tylko pamiętał kiedy i jakim cudem magiczka nagle znalazła się na górze... Co też to pożądanie z nim robiło. Tracił kontrole nad samym sobą, zdając się na instynkt, który w tej chwili podpowiadał mu jedno - łóżko. Muszą przenieść się na łóżko, co też zrobił, choć znów nie wiedział kiedy. W jednej chwili byli wciąż w wannie, Szept sobie z nim igrała... W kolejnej zaś chwili, w kolejnym przebłysku myśli byli już na miękkiej pościeli, nieco mokrej z ich winy.
Chciała być blisko, jak najbliżej się da. I była. Raz na górze, raz na dole, odzyskując władze, to ją tracąc, choć niezbyt o to dbała. Nie było w tym momencie nic ważniejszego prócz niego, prócz wszędobylskich dłoni i ciepłego oddechu na szyi.
Wszystko co dobre jednak zawsze musi mieć swój koniec, tak i noc igraszek znalazła swój finał o świcie, kiedy słońce już wschodziło, kiedy co poniektórzy budzili się do życia, ona usnęła, ciasno wtulona w pierś arystokraty, ze skołtunionymi włosami i częściowo okryta kawałkiem koca, który dzieliła z Devrilem.
Podobnie rzecz też miała się w sąsiednim pokoju, gdzie figle zakończyły się jeszcze później, a któych elfi władca połowy nie pamiętał. Powinni takie maratony robić częściej, zdecydowanie...
Charlotte obudziła się niedługo po Devrilu. Spodziewała się po wczorajszej nocy jakiegoś zmęczenia, wręcz buntu organizmu... A nie było tego wiele. Lekkie zakwasy zastałych, nieużywanych mięśni o których wcześniej nie miała pojęcia. I głód.
Otworzyła jedno oko, usiłując rozeznać się w terenie. Ciemno. Co oni, zasłony tu mieli? Gdzie światło dnia... Usiadła marszcząc brwi i spoglądając w okno.
- Cholera jasna - burknęła odrzucając jednym ruchem koc i... I nic nie zrobiła. Posiedziała tak jeszcze chwilę, nim obejrzała się na Devrila i wróciła do poprzedniej pozycji znów robiąc sobie z arystokraty poduszkę.
- Wilk nas zabije - kolorowa wizja przyszłości.
- Charlotte nas zabije - mruknął sennie Wilk powoli zdając sobie sprawę z tego, że nie do końca wszystko wyszło tak jak chciał. Obudził się, owszem, ale... Nie o tej porze o której planowo miał wstać. Poruszył się lekko, układając wygodniej i pilnując, by przypadkiem nie dobudzić Szept, choć sądził, że już swoim mamrotaniem ją obudził.
- A może tu był jak spaliśmy? I uznał, że lepiej będzie nas zostawić? - powaga sprawy momentalnie zmalała, kiedy poczuła otaczające ją ramię - Zresztą... Mógł nas obudzić gdyby tu był. Pewnie sam zaspał - chyba znała juz swojego brata na tyle dobrze by móc spokojnie przewidywać jego ruchy.
- Skoro obudziliśmy się teraz... To zapowiada się bezsenna noc...
Zamrugał, chąc pozbyć się mgiełki sprzed oczu jak zawsze gdy wstawał. Teraz zresztą miał powód, bo koc zsunął się z Szept...
- Jest środek nocy, nie ma sensu się teraz zrywać bo i tak nic nie osiągniemy. Devril z Charlotte pewnie się tym zajęli - o ile Vetinari mogłą spokojnie mówić, że brata zna, tak Wilk chyba nie mógłby tego powiedzieć. Chociaż... Kto by pomyślał, że tak to się w ich przypadku skończy.
- Bo byłam - nic nie mogła poradzić na łobuzerski usmiech, który ozdobił jej wargi - Ale przespałam caaaały dzień, ty zresztą też. I teraz jestem całkiem wyspana - przesunęła palcami po odkrytym brzuchu arystokraty, wyżej, sięgając piersi a chwilę później i ramienia.
- Wstaniemy skoro świt i pójdziemy ich obudzić - zadecydowała jak mogąc odwlekając czas przymusowego opuszczenia ciepłego łóżka.
Wilk usiadł i przeczesał szare włosy ziewając. Szept nie byłaby sobą gdyby chwilę odpoczęła.
- Chodź tu do mnie. W nocy to coś się nasila i wszyscy magowie mają siedzieć w pokojach, z dala od działania tej magii, czy cokolwiek to jest - w pewnym momencie po prostu nie wytrzymał, pochwycił ją gdy przechodziła obok łóżka i wciągnął do środka - Nic teraz nie zrobimy.
Char przyjrzała mu się uważnie, jakby się zastanawiała. Drażnić, czy nie drażnić? Miała pomóc elfom. Co prawda, nie miała pojęcia jak to zrobić, ale miałą pomóc... I on miał pomóc. A jak na razie to zalegali w łóżku nie robiąc nic pożytecznego, chyba, że dla nich samych.
- Na pewno wstanę. Za to lepiej ty uważaj, żebyś się przypadkiem nie zmęczył.
- Po zmroku - zauważył, owijając magiczkę kocem - Nie w środku nocy, a to spora różnica. Wielu magów, którzy wyszli w noc już nie wróciło, a jednak nie chciałbym żeby moja żona nagle przepadła jak kamień w wodę.I Mer też by nie chciała.
Tym razem Devril został brutalnie uszczypnięty w brzuch.
- Byłam nie bardziej zmęczona niż ty, bawidamku. Jak na taką reputację, to słabą masz kondycję - odgryzła się, odkrywając, że taka gra jest całkiem ciekawa. Swoją drogą zastanawiała się ile jeszcze czasu się tak podroczą i komu pierwszemu puszczą nerwy. Kto pierwszy weźmie sobie za punkt honoru udowodnić, że to nie on usnął pierwszy, czy też kto ma słabszą kondycję.
- Nie prowokuj mnie, bo znowu nie wstaniemy... - mruknął usiłując wstrzymać rosnące pożądanie, któe nijak nie chciało poddać się jego woli.
Uniosła brew przyglądając mu się zagadkowym spojrzeniem.
- Może i... Słyszano tu czyjeś jęki, ale na pewno nie były osamotnione - stwierdziła ostrożnie - Ale sam też nie narzekałeś, a nawet zachęcałeś. W końcu, to ty zacząłeś, ja byłam grzeczna - na pewno, prócz chwil kiedy krok po kroku rozbierała go w myślach i prócz snów o takiej a nie innej treści, łudząco podobnej do ostatniej nocy.
Uśmiechnął się przyglądając jej poczynaniom i poczuł się wielce urażony tym, że jednak prowokacji zaprzestała.
- No ale jak to... Już koniec? Uciekłaś sobie ode mnie?
Przygryzła wargę domyślając się, że to już koniec. Nie miała więcej argumentów, nie było czym się przekomarzać. Pozostała jej tylko jedna broń, atak z zaskoczenia.
Znów pojawił się dotyk, z początku delikatny, badający, czy Devril naprawdę poszedł sobie spać. Potem dołączyły do tego wargi sunące po szyi. I kiedy wydawać się mogło, że zaraz znów do czegoś dojdzie... Alchemiczka przekręciła się na bok, plecami do hulaki i bawidamka i owinęła się szczelnie kocem.
- To dobranoc - wymruczała równie bezczelnie.
Wilk zrobił minę zbitego szczeniaka. Jak ona mogła mu takie straszne rzeczy robić?
- Jaśnie panienka wybaczy, ale nie zamierzam spać, jeszcze nie. A to oznacza, że ty też nie będziesz spać - bo cóż za obronę stanowi kocyk przed natrętnym i niewyżytym elfem?
- Jesteś okropny - dopowiedziałą jeszcze, cicho, szeptem ledwie słyszalnym. Ale chyba dała za wygraną uznając, że lepiej będzie jak dadzą spokój. Jeszcze tylko przesunęła palcami po oplatających jej ciało ramionach i przymknęła oczy nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że się uśmiecha.
- Chcę mojej magiczki - mruknął do szpiczastego ucha kasztanowłosej wredoty jednocześnie zabierając jej kocyk. Spać zawsze mogą pójść nieco później... Przesunął dłonią po brzuchu elfki ciesząc się dotykiem i ciepłem jej skóry, a ustami muskając kark.
Już prawie spała. Brakowało kilku chwil by przenieść się do krainy snów. Tyle się starała by się opanować i uspokoić, by zasnąć. A on to wszystko bezczelnie zepsuł.
- Ty łobuzie... - nie wiedzieć czemu, rozbawiło ją nazywanie go w ten sposób. Powiedziała by coś więcej, gdyby nie dłoń sunąca po brzuchu w dół, przez którą zachłysnęła się powietrzem i poczuła przyjemny dreszcz na plecach.
- Ja? Skądże - on przecież nie robił jeszcze nic specjalnego. Ot, prosty dotyk, a jak wiele potrafił zdziałać - Ale przecież jej wysokość chciała spać - przewrócił się na plecy jedną rękę wsuwając sobie pod kark - A szkoda, mogłoby być tak fajnie...
- Mówiłam... - ale nie zdążyła dokończyć, westchnęła cicho czując przypływ ekstazy i pożądania. Przekręciła się na plecy wargami odszukując jego usta, chcąc czuć więcej i jednocześnie na więcej mu pozwolić.
Otworzył jedno oko zerkając na magiczkę. Nie podejmie wyzwania...? Podniósł się na łokciu i przyjrzał się jej uważnie. Słyszał, że oddech wciąż ma przyśpieszony, więc przysunął się na powrót, odnajdując jej usta i smakując ich ponownie. Tym razem bez zamiaru odejścia.
Devril zaś usłyszał to, co chciał usłyszeć. Swoje imię i to w różnych wariantach. Szeptane, wymruczane, zdarzył się może raz czy dwa jakiś krzyk, którego w porę nie zdążyła stłumić.
Powinna mieć mu za złe takie maltretowanie, ale o dziwo... Wcale nie miała. Wręcz przeciwnie, czuła się całkiem szczęśliwa, przynajmniej w tym momencie.
- I znowu nie dałeś mi spać... - mruknęła cicho próbując się jakos ułożyć by choć trochę pospać.
Zachowywali się jakby kompletnie zapomnieli po co tu przyszli. Nie, żeby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Zaś z planu odpoczynku i snu nie wynikło wiele, bo znów słońce wschodziło, a oni wciąż nie spali, choć Wilk był już półprzytomny i niedługo potem zasnął tuląc do siebie magiczkę.
Jej również się przysnęło, zmęczenie wzięło górę i po prostu odpłynęła. A kiedy zdolnośc myślenia powróciła...
Obudziła się spanikowana, że znów jest wieczór i znów nic nie zrobili. Zerwała się z łóżka, ale na szczęście nie był to wieczór, a pora południowa. Promienie słońca wpadały przez wielkie okna do komnaty, oświetlając jej ciało, nadając włosom czerwonawe refleksy.
- Devril?
Uśmiechnął się na dzień dobry, w końcu jego lekki sen się na coś przydał i magiczka nie musiała się zbytnio wysilać by go obudzić.
- Znowu mamy wieczór? - przeciągnął się z błogim wyrazem twarzy, zupełnie jakby elfom nic nie zagrażało a oni byli tu na wakacjach.
Uśmiechnęła się lekko do siebie widząc go takim. Bez zwykłych trosk, bez wiecznego czuwania i spięcia by nikt nie odkrył prawdy. Tego kim jest.
Wróciła na łóżko choć nie po to, by spać, a po to by i arystokratę wybudzić. Delikatnie odgarnęła włosy przesłaniające jego szyję i musnęła ją ustami. Chwilę potem ucałowała policzek Wintersa, skroń, nawet ucho. Zdecydowanym ruchem dłoni zaś przewróciła do na plecy nie pozwalając spać i ucałowała jego usta na powitanie.
- Devril wstawaj...
Po prawdzie i jedno i drugie miało swój udział w doprowadzeniu go do tak błogiego stanu, choć więszą częśc tego sukcesu przypisywałby magiczce i jej leczniczym dłoniom.
- To znaczy, że jeszcze mogę sobie pospać? - przekręcił się znów, ty razem oplatając magiczkę w talii i wtulając nos między jej piersi. Tak zdecydowanie najlepiej by się spało.
Ona wcale nie była lepsza. Asznan, którą ostatnio obwołano Lisicą z powodu sprytu i nieuchwytności, a także z powodu koloru włosów już drugi dzień zalegała w łóżku. Co by powiedział Albert gdyby to widział...
Promienie słońca działały na nią zbawiennie. Szybkim krokiem przeszła do łazienki, która straciła już swój wczorajszy czar i pozbierała z ziemi swoje, suche już, ubrania. Do pokoju wróciła już w pełnym komplecie usiłując dopiąć pod szyją klamrę płaszcza.
- A ty jeszcze się wylegujesz? - cmoknęła niby to zawiedziona takim Duchem - No, no, no co by Al powiedział o swoim super szpiegu...
Spodziewał się jakiegoś cienia sprzeciwu, czegokolwiek co zmusiłoby go do wstania. Ale wyglądąło na to, że magiczka ma naprawdę zamiar dać mu trochę pospać. Chętnie by skorzystał, ale...
- Musimy wstawać Szept.. - mruknął spomiędzy piersi niezbyt zadowolony.
Nie mógł nic o niej wiedzieć. O jej winie, ani o niewinności tym bardziej, nie znał jej przecież. To, co widział teraz, należało do tej jej części natury, która była niezgłebiona, nawet przez samą Sol. Zwłaszcza, ze dziewczyna nie miała nawet pojęcia, kim jest.
Zachowanie jak dziewek sprzedajnych... cóż i to mogłaby znieść, obelgi jakimi była obrzucana, nauczyła się ignorować i pozwalać im spływac po sobie jak woda. I zdarzało jej się nawet jak taka sprzedajna dziewka iść do sypialni z kimś za pokój, zwłaszcza w tak mroźne zimy, kiedy nawet borsucze nory nie dawałys chronienia. Lecz tylko ona sama wiedziała jak podejść kogoś, by samej pozostać czystą a tamtemu dać jednoczesnie to, czego pragnął, lub co wydawało mu się, odpowiednią zapłatą.
Staneła prosto szarpnięta przez mężczyznę i potrząsneła głową. Przebił się do niej przez chwilę głos kogoś innego, nie Myśliwego, ale kogoś, kogo już spotkała. Ito moze nawet tutaj... na Drummor, niedawno. Zmarszczyła brwi i uniosła wzrok znów na zamaskowaną twarz. Już nie zamaskowaną!
- Devril pan! - zaczerpneła gwałtownie powietrza i aż zachłysneła się nim, więc zakasłała jeszcze wa razy. Wielkimi z zdziwienia oczyma wpatrywała się w niego. Teraz spoglądały na nią zielone oczy, twarz spokojna, lecz zacięta. Ale twarz, nie mrok, ani nie maska. I tylko jedna myśl ją tkneła, ze to on jest myśliwym. A ona do niego do domu sama się wprosiła i sama została.
Staneła prosto, choć blada i wyraźnie wystraszona. Nie gotowa kusić i uwodzić kobiecymi sztuczkami jak chwilę temu. Nawet jakby nie gotowa do rzucenia zaklęcia, czy czaru. Ale uniosła głowę dumnie i wbiła oczy w jego tęczówki.
- Puść mnie. Oszczędź mnie, a odejdę - teraz wydawało się, ze chce sie targować o swoje życie. Czy on w ogóle zdawał sobie s tego sprawę?
Alchemiczka zdawała się nie podzielać jego trosk, choć kto wie co tak naprawdę myślała. Jak zwykle kiedy przychodziło do działania, to zaczynała maskować część uczuć, myśli. Innym słowem, grała, tak jak ją nauczono.
Co powiedziałby Al? Zapewne to, co ostatnim razem, gdy jednak powodem dla którego wylądowali w kajucie na łóżku był dziwny specyfik jej roboty, użyty zresztą nieumyślnie. Nawet pamiętała, że wtedy papa był wybitnie wściekły i nawet chciał ich przymusić do ślubu. Posmutniała nieco, a żeby nie dać nic po sobie poznać, zajęła się układaniem splątanych włosów. Teraz Devril miał Tari, więc prócz wspomnień tej nocy... Nie będzie miała nic więcej.
Leżał na niej? Naprawdę? Aż sam nie był w stanie w to uwierzyć, dopiero jak się cofnął i przyjrzał podejrzliwie magiczce, wciąż uśpiony móżdżek podpowiedział, że to prawda.
- Wybacz - mruknął siadając i przecierając twarz dłońmi, co by się dobudzić. Bogowie, będzie musiał coś zjeść. No i pójść po Charlotte i Devrila. Ciekawe co odkryli za ten czas jak on był z Szept...
Tak, Wilk nadal był święcie przekonany, że w drugim pokoju nic nie zaszło.
W głębokim zamyśleniu splotła warkocz i odrzuciła go na plecy. Co ona sobie w ogóle myślała zapraszając go do łazienki? Teraz to wszystko tylko będzie boleć, a ona głupia nie pomyślała o tym wcześniej. Kretynka. Powinna wiedzieć, że na każdego faceta widok nagiego ciała działa tak samo. NIe było tu nic więcej. Po prostu... On też miał swoje potrzeby, tak? I je zaspokoił. Koniec tematu.
- Idę po Wilka - mruknęła i wyszła z komnaty jak najszybciej się dało. Jeszcze przed chwilą czuła się tak dobrze... Póki nie wstała i nie zaczęła myśleć. Teraz pozostał tylko wstyd i gorycz.
Narzekań nie słyszał, ale słyszał za to inne, ciekawsze rzeczy, jak na przykład swoje imię w różnych wersjach tonacji głosowej. Uśmiechnął się pod nosem wciągając na tyłek jakieś spodnie.
- Myślę, że przyjemnie to mało powiedziane - usłyszał nerwowe stukanie do drzwi i chyba wróciła mu zdolność jasnowdzenia, albo też myślenia, bo wiedział kogo zobaczy za drzwiami - Wejdź - do komnaty wślizgnęła się alchemiczka.
Życie Sol moze i było w jakimś stopniu równie poplatane jak dotychczasowe earla. On i jego powinności urodzone z tytułu, jego miłość i jej utrata, ciągłe wędrówki i działania konspiracyjne... Gdyby o tym wiedziała, sądziłąby, że on nadal szuka swego miejsca i jednocześnieucieka od bólu, jakie zadały mu odniesione straty i rany. Ona z kolei nigdzie nie umała zagrzeć miejsca i to z owodu tego, ze nikt jej tego nie pokazał - jak czuć sie miło i dobrze, jak być z kimś i jak to jest mieć dom. Bo wiele domów i wielu opiekunów to nie to samo co marzenie i to, jak powinno być.
Myslałą tylko o tym, by sie uwolnić od Mysliwych. A teraz, sądząc, ze młody kuzyn i pan tego dworu, który ją przyjłą dzięki wstawiennictwu młodziutkiej kuzynki pana, że on jest jednym z nich na jego pytanie o magiczkę spieła się. Zacisneła mocno usta, zasznurowałą je i dodatkowo zmarszczyła brwi. Zacięta mina, upór i złość. Jak on śmie jeszcze ją o elfkę wypytywać! Ta potęzna i opanowana kobieta miałaby także stać się celem? Nie, Sol nie zdradzi, Sol nie wskaże im drogi do Szept. Jeszcze czego!
- Znam - rzuciła krótko i zrobiła krok do przodu, niemal napierając na niego swoim ciałem, nie było w tym jednak nic prowokującego, nic wyuzdanego i uwodzicielskiego, jakby tylko pokaz siły charakteru. - Jesteśmy podobne, lecz jej nie dosięgniecie - nadal mimo zieleni tęczówek iluzja się utrzymywała i Devril odziany w czerń, w zmysłach Sol i moze już w jej umyśle na trwałe zapisał się jako jeden z tych, co zabijają magicznych. - Ona jest daleko i jej nie zdołącie ująć jak mnie - stwierdziłą pewnie.
Głupi elfiak wyszczerzył się jeszcze w stronę kocyka pod którym skryła się magiczka i przymknął drzwi.
- To tylko Charlotte, nikt więcej. Nie ma się czego wstydzić - przecież i tak miały to samo? Zerknął jeszcze na alchemiczkę i szturchnął ją łokciem pod żebro - I czego się dowiedzieliście?
Char zatkało. On myślał, że oni... Że... Przełknęła nerwowo ślinę i podrapała się po głowie.
- Noo...Eee... Byli ci z rodu Erianwen, ale powiedziałam, że was nie ma i sobie poszli - skłamała gładko korzystając z informacji jakie miała z poprzedniego spotkania - I tego... Arcymistrz cię szukał... - teraz to już improwizowała zakłądając najbardziej prowdopodobny scenariusz - I ogółem, pogarsza się.
Przygryzla wargę. Miała go zawołać? Pokazać mu się na oczy po tym co oni...
- Zaraz go przyprowadzę - poczucie obowiązku zwyciężyło, przecież nie może pogrążać elfów tylko dlatego, że boi się tam wrócić...
Opuściła szybko komnatę i wróciła do tej, którą dzieliła z Devrilem. Wślizgnęła się bez pukania, w końcu widziała już dość i Winters nie miał już chyba co przed ni,ą ukryć jesli chodzi o swoje ciało.
- Szept chce żebyś przyprowadził tamtą elfkę... - bąknęła, przyglądając się uważnie marmurowym płytom w podłodze.
Wilk, będąc całkiem uprzejmym elfem, poszedł po spodnie magiczki do łazienki, po czym wrócił i podał jej rzeczy. Potem sam sobie z jakiejś komody wygrzebał świeżą koszulę. Chyba czuł się jak u siebie w domu.
- A t co będziesz robić?
- To... To dobrze. To ja pójdę. Teraz. Wrócę potem. Cześć. - zdecydowanie, ktoś tu był nieswój i to jak diabli. Char umknęła z komnaty chociaż tak naprawdę nawet nie miała pojęcia co mogłaby tu robić. Węszyć? Nie znała się na magii, nie znała się na tych siedliskach, ale... Skoro to działało na magów, to może jej nic się nie stanie? Sprawdzi. Wyjdzie za mury.
Skinął głowa obserwując jak zawiązuje tasiemki i obiecał sobie, że jak wrócą do Atax to zaszyją się gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie i będą mieć oficjalny urlop. W końcu, będzie im się należało.
- Tylko wróć przed nocą. Proszę cię - wychodziło na to, że ona bardziej ryzykowała niż on, co niezbyt mu się podobało. To on powinien wyjść za mury, a ona powinna tu zostać... Ale co zrobić. On tu był tylko medykiem, nikim więcej.
- A jak to przeskoczy na mnie? I też zapadnę w śpiączkę?
Rozeszli się, każdy do swoich zajęć. Wilk co prawda jeszcze truł magiczce pośladki, by wróciła przed zmrokiem uświadamiając ją jakie to niebezpieczne i co może się stać. I chyba tylko jej wyjście uratowało ją od dłuższego kazania.
Sam Wilk zajął się tymi, którzy zapadli w śpiączkę, a których wcale mało nie było. Całe wschodnie skrzydło przeznaczone było dla ofiar magii dziwnych siedlisk. Zaszył się tam i ze smutkiem odkrył, że ofiar przybywa. Najgorszym zaś ciosem okazało się ciało, które przynieśli na noszach, okryte białym płótnem. Medycy przenieśli kolejną ofiarę na wole posłanie, a Wilk chwilowo zapomniał co miał robić. Dotąd sądził, że furiatka jest niezniszczalna... Ale najwidoczniej się pomylił, bo śpiączka dosięgnęła i ją.
Charlotte faktycznie wyszła za miasto węsząc gdzie się dało. Z początku przyłączyła się do myśliwych, udając, że chce poznać tajniki ich sztuki. Odłączyła się kiedy tylko weszli głębiej w tajemnicza puszczę, która kojarzyła jej się z Medrethem, chociaż tu drzewa zdawały się sięgać nieba, aż dziw, że nie zahaczały o chmury.
*
Wilk się martwił. Krążył przy głównym wejściu wyczekując powrotu któregokolwiek z nich. Devrila, Char, Szept. Słońce zachodziło, a żadnego z nich nikt nie widział i to martwiło go najbardziej. Jeśli się spóźnią... Jeśli wyszli poza bramy... To mogą nie wrócić, bowiem dziś Argornst rozkazał zamykać bramę wraz z zachodem słońca. Cholera jasna.
- Ja też nie wiedziałem. Rozporządzenie wyszło późnym popołudniem, Argo postanowił, a to on jest w tym mieście prawem - martwił się. Martwił się jak diabli, bo wrócił tylko Devril...
- Nie widziałeś Szept? Albo Charlotte? - w głosie elfa było słychać ewidentną troskę, nic zresztą dziwnego. Bramy zamknięto, rozpoczęła się pora gdzie magowie byli narażeni najbardziej. A co jeśli stwory te nie ineteresowały się tylko magami? Charlotte miała jeszcze mniejsze szanse na powrót niż Szept...
Zaklął szpetnie pod nosem i zaczął krążyć w te i we wte. A przecież prosił. Upominał, by wróciły przed zmrokiem... Nagle przystanął i obejrzał się przez ramię, na strażników. Nie pozwolą mu wyjść. Devrilowi też nie. Czy naprawdę jedyną opcją było bezczynne czekanie?
- Nie wypuszczą nas - mruknął wpychając ręce w kieszenie - nie mam pojęcia co możemy zrobić... Moja władza jest tu ograniczona.
Wilk spojrzał na Devrila jakby ten oświadczył, że od wczoraj jest Cieniem i chędoży Iskrę.
- Pogięło cię? Chcesz iść tam sam? Zapomnij - i tyle jeśli chodzi o kwestię "ty zostań, ja pójdę".
- Wyjdziemy albo razem, albo nikt nie pójdzie. Zresztą, nawet znając ciebie wątpię czy przebijesz się przez zabezpieczenia. Wszędzie pełno straży, a mury otacza magiczna bariera, podobnie bramę. Nikt nie wejdzie i nikt nie wyjdzie...
Przynajmniej tak sądził, bowiem w praktyce bariera ta przepuszczała osoby niemagiczne, kompletnie pozbawione zapasu many czy talentu.
To go poniekąd zadowoliło. Znał parę słabszych stron muru, tam, gdzie niegdyś był wyłom i tam też skierował swe kroki.
- Spróbujemy najpierw tam, gdzie ściany powinny być słabiej obsadzone i gdzie bariera powinna być słabsza.
I chyba Devril nie wiedział na co się porywa jeśli miał zamiar go gdzieś zgubić, czy podkablować. A jeszcze gdyby się elfiak dowiedział co arystokrata wyprawiał w nocy z jego siostrą, niechybnie przestałby być tak miły i obrał sobie za cel życiowy rozkwaszanie Devrilowego nosa.
Wilk podkradł się zaraz za nim. Wyciągnął dłoń, na próbę dotykając bariery... ta sparzyła mu dłoń, aż syknął. Wyglądało na to, że mimo osłabienia, wciąż nie przepuszcza magów.
- Kurwa mać - nie klął często, ale kiedy już to robił to pełną gębą. Spojrzał jeszcze na Devrila, jakby to wszystko była jego wina i spróbował znów, niestety, bariera nie ustępowała. I co on miał teraz zrobić?
- Znajdź je. Ją. Szept. I przyprowadź pod mury.
Charlotte zaszyła się tak głęboko w lesie, że najzwyczajniej w świecie się zgubiła. Owszem, elfie zmysły i orientacja w terenie to jedno, a całkiem co innego odnaleźć się w lesie, który co chwila się zmieniał. Trochę przypominało jej to Tir Faldr, choć tu na szczęście nie chodziły żadne przerośnięte jaszczurki.
Miała też aż nadto czasu na rozmyślania i dziwnym trafem jej myśli nijak nie chciały zejść z toru jakim przebiegła wczorajsza noc. I przedwczorajsza. Być może dlatego była na tyle nieostrożna, że wlazła w mysliwski dół, przezornie tylko obłożony liśćmi. W środku zaś, na samym dole czekał zaostrzony pal i aż cud, że się jedynie o niego otarła.
- O bogowie... - wydyszała, ciasno przyciśnięta do ściany czując, że może i na pal się nie nabiła, ale z pewnością zdarł jej spory kawałek skóry z pleców.
Przetarł oczy, uznając to za zmęczenie.
- Szept! - wyrwało mu się, ale w tej samej chwili magiczka zniknęła. Wizje? Omamy? Coś takiego dolegało tutejszym magom... Czy teraz przyszła kolei i na niego?
Po jego trupie, cholera.
Podniósł się z kucek i wypelzł z kryjówki rozglądając się za jakimś kapitanem na zmianie, czy kimś podobnym.
- Ej! Ty! - wycelował w jakiegoś elfa noszącego kapitański hełm - Brama w górę!
- Zakaz...
- W dupie mam twój zakaz! Jestem Gh'ldil est raa'sheal i władam zarówno tą ziemią jak i tą kerońską! Więc nie denerwuj mnie, tylko brama w górę! - dawno już się tak nie wydzierał, ale ulżyło mu. A strażnik, mimo początkowych niechęci, nakazał podnieśc bramę.
- Idę do gospody. Nie ma to jak gorzała na suchy pysk. Coście tak nosy na kwintę pozwieszali? Zmarł kto? Się nie martwta, wam też gorzały przyniosę… toto na wszystko najlepsze.
- Pojebało cię do reszty, zapity krasnoludzie? - nie były to ze strony Brzeszczota słowa mające sprawić przykrość, jedynie ich standardowe przekomarzanie się, ale na bogów niejedynych, niechże ten wredny Moczymorda siedzi na dupie, bo zaraz ojciec będzie musiał wydać ostatni grosz na kupno nowych kufli, na stolarza i zapłacenie za gorzałkę, a to się najemnikowi nie podobało, bo Maltorn nie będzie tu nikogo spłacał, przecież ojciec nie jest królewskim płatnerzem i nie dostaje za każdą robotę mieszków złotych monet. - Nikt do tego domu nie wchodzi i nikt nie wychodzi. Kurwa, Odrin gdzieś przepadł, pół wioski dobija się do drzwi, bo już jego lepkie paluszki poszły w ruch, a ty idziesz się uchlać? O nie, mości krasnoludzie - Dar zastawił Midarowi drzwi, zaplatając ramiona na piersi - Chcesz pić? To wypad do piwnicy, tata tam ma bukłaczki z samogonem - kładąc dłonie na barczystych ramionach krasnoluda, Dar go obrócił i pokazał palcem drzwiczki do piwniczki. Jak ma chlać, niech lepiej robi to w domu, gdzie szkody nie będą tak dotkliwe. Swoją drogą… Szkody… Odrin. Maltorn nie był jeszcze w kuźni, karzełek pewnie zajrzał tam najpierw. Oj.
Ale, ale… Znowu ktoś nadchodził; przesz chwilę półelf sądził, że to kolejny wieśniak, któremu zginęło coś ważnego, pożytecznego, pomocnego, bliskiego sercu, ale nie. Ci goście wywołali uśmiech na twarzy Dara.
- Tato, nasze posiłki przybyły - chwilę po słowach najemnika, do tylnych drzwi prowadzących na werandę, ktoś zastukał. Kowal się podniósł, ale syn był szybszy, stał bliżej, i pierwszy dopadł do drzwi, naciskając na klamkę; otworzył je szeroko i chwała szczęściu przysługującemu biednym, że za nimi stała czwórka dzieciaków Horstów. Lila i Lana oraz Tom i Karo, łobuzy w podobnych wieku, zapatrzone na najstarszego Toma, podążające krok w krok za nim.
- My do kowala - Lila, najmłodsza z całe czwórki, drobna blondyneczka w potarganej sukience i obdartych kolanach, pierwsza weszła do domu; za nią weszła Lana, trzymając za rękę starszego brata Karo.
Tom chwilę się wahał, ale zamknął za sobą drzwi. - I chcemy dwóch złotych monet!
- Wcale nie. Proszę braciszka nie słuchać. My tak o, dla kowala dobra - Lana, zbyt wysoka jak na swoje siedem lat i zdecydowanie za chuda, podbiegła do wychodzącego z pokoju Maltorna, przytulając się do jego nóg, bo wyżej niedostawała. - Dzień dobry - zielone oczka spojrzały na kowala z dołu.
- Dzieciaki, uratujcie starego człowieka?
- Za złotą monetę! - Lana wbiła drobną piąstkę w brzuch starszego brata, gromiąc go nieprzychylnym spojrzeniem, takim, które jest zarezerwowane tylko dla młodszych sióstr, i które tylko w ich wykonaniu działa. - Dobra, zrobimy to, bo chcemy poznać karzełka.
Brzeszczot uchwycił kątem oka ruch, ledwie mgnienie w kącie pokoju. Po wizycie Taran pozostał jedynie szept mówiący, że muszą później pogadać.
Taran pojawił się w złym momencie, a nie lubił zdradzać swojej obecności innym; niestety nie miał wiedzy na temat tego, kto przebywa w danym pomieszczeniu poza hyvanem. Ratował go refleks i bezszelestność. Dar westchnął. Jeszcze elfa brakowało w tym kociołku.
- Widzieliście go w wiosce, prawda? - dzieciaki pokiwały głowami - Ma na imię Odrin. Znajdziecie go dla mnie?
- Znamy wioskę lepiej niż on! - może i pomysł Maltorna miał szansę na sprawdzenie się, biorąc pod uwagę to, że dzieciaki jak nikt inny potrafiły zrozumieć karzełka. Znały całą wioskę i okolicę, biegały po łąkach, właziły do pieczar i jaskiń, łaziły po opuszczonych chatach i starych wyrobiskach, ciągnęło ich w miejsca tajemnicze, niedostępne i ciekawe. Tak, to mogło się udać.
~~
Karzełek Odrin zamykał właśnie za sobą skrzypiące niczym potępione dusze drzwi opuszczonej chatki. Domek stał na uboczu, otoczony lasem, w miejscu, gdzie kiedyś też rosły świerki, które zostały dawno wycięte. Szyby w oknach miał porozbijane, wapno, którym były bielone ściany złuszczyło się i odpadało w wielu miejscach, tracąc swój kolor. Niewiele mógł w środku odnaleźć karzełek, bowiem chatka od kilku lat stała pusta, a życie przestało się w niej tlić w momencie, gdy umarła bezdzietna starowinka. Od tamtego czasu domek podupadał, a wiatr i deszcze skutecznie osłabiały jego ściany. Wokół nawet nie było śladu po grządkach, czy rosnących tu kiedyś różach, ulubionych kwiatach babuszki. Natura pomału, ale nieubłagalnie dopominała się o swoje.
- Niewiele zostało z tego miejsca. Wkrótce dom upadnie - głos dochodził z lewej, gdzie na pieńku sosny siedziała kobieta; jasne niczym łany pszenicy włosy spięte miała w ciasnego koka, a jej ubiorem były proste spodnie i tunika, choć z wcale nie tanich materiałów i nie byle jakie; tkaniny wyglądały na miękkie aksamity i atłasy. - Las wróci na swoje miejsce - w jej słowach kryła się mądrość, a w jasnych oczach szacunek do tego, co robił las.
Charlotte obmacała za ten czas plecy. Okazało się, że miała sporo szczęścia, bo skórę pal zdarł z miejsca gdzie w ciele był kręgosłup, szczęśliwie go jednak nie uszkadzając. Bolało cholernie, poza tym zaczęło się robić zimno, a ona nawet nie mogła się oprzeć o ścianę plecami, bo wdałoby się zakażenie.
Osunęła się więc delikatnie na kolana, w kąciku, co by nie urazić odsłoniętych pleców...
Wtedy jeszcze coś wpadło do dziury. Wielki kot, który rozmiarom mógłby się równac z krową. Zwabiła go zapewne jej krew, ale niestety zwalił się wprost na pal rozbryzgując dookoła krew i flaki. A Charlotte odkryła, że potrafi krzyczeć naprawdę głośno, prócz tego też złapała się za pierś mając wrażenie, że chyba ma zawał. Umrze w tej dziurze ze strachu nim ją wyciagną...
Syknęła, kiedy nieco ziemi spadło na jej zdarte plecy. Ale przynajmniej pojawił się Devril...
- Uważaj... - zupełnie jakby tego nie robił. Gdyby nie wzięła góry nad nią panika, to pewnie by wypchała go stąd alchemią i kazała stąd uciekać. Własnie, gdyby nie panika. Gdyby myślała. Problem polegał na tym, że wciąż czuła coś do niego, bała się o jego życie, o zdrowie.
- Tu może być tego więcej...
o tak, ona i Szept wcale do siebie podobne nie były. Sol chodziło raczej o to, że obydwie władają magią. Choć pewnie różną, jedna od drugiej inną i w różnym stopniu są wtajemniczone w te tajniki i w innym stopniu nad tym panują. Ale patrząc na Devrila, będąc jeszcze pod wpływem iluzji i w głowie mając wciąż ucieczkę przed Mysliwymi, nie mogła nie ulec, zwłaszcza że nie była tego swojego ulegania świadoma.
Zmarszczyła brwi i szarpneła nadgarstki, mimo że wciąż ją trzymał. Zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok, jakby właśnie obrażał ją tymi słowami. No ale... on nie wiedział, co jej w głowie się dzieje, co tam siedzi.
- Masz rację - przyznała, bo teraz, skoro wiedzieli o sobie, nie mogła udawać, że jest inaczej. - Zaatakowałam, w samoobronie. Ty i Twoi ludzie, wy wszyscy Mysliwi zaatakowaliście, napadliście i działacie tutaj w tym dworze, gdzie Dama i młoda panienka tak dobrze i grzecznie się zajmują innymi i tym domem - prychneła i szarpneła znów. - Jak ty tak możesz?1 Jak możesz tak działać?
Sol ewidentnie przypięła mu już łatkę Myśliwego. Może zrozumiał jedynie tyle, że posądzałą go o jakies nieczyste działania... jakże blisko była prawdy.
-Odejdę... Tylko mnie puść - poprosiła. - A jeśli chceciemnie schwytać, to zróbmy to jak ostatnio, z dala od niewinnych -rzuciła srogo, jakby teraz złościła się na niego, że poluje na nią blisko tych, co jej dobroć okazali, że jak on smie tak!
- A tobie nikt nie mówił, że nie powinieneś wtykać nosa w nie swoje sprawy? - burknęła i poprawiła nieco obsuwającą się koszulę krzywiąc się przy tym okropnie, bo materiał zahaczał o rany - Było siedzieć w komnacie, a nie się pchasz do lasu, głupolu. Teraz do dziury wpałdeś i nigdy stąd nie wyjdziemy - nie ma to jak pozytywne spojrzenie na sytuację. Gdzieś w oddali dało się słyszeć wycie wilka.
Poruszyła się niespokojnie, nieco spłoszona taką reprymendą. I to w jego wykonaniu.
- Jak spadłam, to przeorało mi plecy... - odwróciła się pokazując rozerwaną koszulę i zdartą skórę do żywego mięsa na plecach. Pomysł jak stąd wyjść...
- Jaki pomysł? Jak będzie głupi to dostaniesz w łeb..
Spojrzała w górę czując się całkiem bezradną i niepotrzebną. Usyp z ziemi... Niby nie było to takie głupie, ale jak on chciał to zrobić jednoczesnie nie nadziewając się na pale?
- Poczekajmy do rana. Ktoś tu przyjdzie... A ty sobie tylko coś zrobisz jak będziesz tak wariować - przymknęła oczy czując strużkę ciepłej krwi spływającej po plecach. Cholera, będzie blizna.
Posłusznie odwróciła się, a nawet ściągnęła koszulę przez głowę żeby przy oczyszczaniu żadna grudka ziemi z zabrudzonej tkaniny nie dostała się znów do rany.
- Nie wiem co umieślici w tym dole prócz pali, ale... Nie działa tu alchemia - a może znów traciła nad tym wszystkim kontrolę?
Znów potoczyło się echem wilcze wycie, tym razem o wiele bliższe.
Po opatrzeniu względnie rany znów wciągnęła koszulę, ale miast skorzystać z płaszcza, uparła się, że sama da sobie radę. Najwyższy czas dać mu spokój. Jak widać, nawet w obliczu niebezpieczeństwa nie chciała porzucić swoich przekonań o tym, że uprzednia noc nie była niczym szczególnym.
Devril nie przesłyszał się. Trzask gałązki się powtórzył, a po chwili całkiem wyraźnie dało się słyszeć czyjeś stąpanie. Cztery łapy. Zapach mokrej sierści...
Wielki, szary łeb zajrzał do dołu z zaciekawieniem wymalowanym na pysku i w dwukolorowych ślepiach.
Basior pokręcił łbem przecząco. Niestety, sam nie wiedział jak to się stało. W jednej chwili szedł na dwóch nogach... A potem już na czterech. przemiana nastąiła bez jego wyraxnej woli i obawiał się, że ma to coś wspólnego z zaburzeniami magii, które go zaczęły dosięgać.
- On... Zakłócenia. Nie zmienił się z własnej woli - wyjaśniła alchemiczka, pojmując w lot o co chodzi szaremu wilkowi - Nie masz kawałka liny? Albo skręć jakoś płaszcz, może uda nam się ją dorzucić do niego, wtedy by cię wyciągnął...
Basior kłapał zębami raz po raz próbując pochwycić linę, ale nic z tego. Nawet związanie koszuli z płaszczem niewiele dało i alchemiczka postanowiła zdjąc też i swój płaszcz. Nieco już dziurawy, o kolorze wypłowiałej czerwieni ze znakiem alchemików. Była do niego przywiązana, ale... Musieli stąd wyjść. Skoro zaś WIlk włóczył się sam, to i Szept nie wróciła. Musieli ją znaleźć.
- Dowiąz to - poprosiła cicho podsuwając Wintersowi swój płaszcz.
Tym razem zdołał uchwycić drugi koniec prowizorycznej liny i szarpnął ciągnąc tym samym Devrila w górę. Nie było lekko, materiał trzeszczał i powoli się rwał. Elfie tkaniny stworone do pałacowych parad nie były zbyt wytrzymałe i basior musiał się śpieszyć z wyciąganiem Wintersa.
Udało się, Devrila miał już obok. Ale nie wiedział, czy powinni ryzykować wyciąganie alchemiczki tą samą liną. Nosem trącił miejsce, gdzie według niego materiał był najbardziej naderwany, jakby pytał Devrila, czy jest pewien.
Wilk leżał przy dziurze z łbem zwieszonym do środka i czuwał. Sam zwątpił dopiero po godzinie w Wintersa i jego intencje, ale u Vetinari nastąpiło to dużo wcześniej. I choć nie byłoby to do niego podobne, choć kłóciło się to e wszystkim co sobą reprezentował, przestała wierzyć w to, że kiedykolwiek po nich wróci. Głupi głosik zaś podpowiadał jej w głowie, że pewnie poszedł do Tariny, choć byłoby to przecież niemożliwe.
Prócz tego była przemarznięta, co uwydatniało drżenie ciała, choć tego byc może z takiej odległości nie zauważył. Nie zwlekając dłużej i nie ufając swoim zdrętwiałym dłoniom, przewiązała się w pasie.
A Wilk, nieco urażony takim stwierdzeniem podniósł szary zadek i chwycił zębiskami prowizoryczną linę postanawiając pomóc.
Postawiła tacę tak by earl nie musiał ruszać się z łóżka by przekąsić.
-Obawiam się, że nie do końca ty, panie, nastraszyłeś wszystkich. -spojrzała delikatnie na Elain, jakby nie była pewna tego czy powinna to słyszeć -Elain, powinnaś chyba nieco odpocząć. Poczytam może Twojemu kuzynowi by szybciej mu mijał czas. -uśmiechnęła się do niej serdecznie, ale jak nic coś ją gryzło.
Wilk o dziwo wcale nie protestował. Kiedy zobaczył wyłaniającą się z dołu siostrę sam postąpił parę kroków, ale widząc, że tą w objęcia wciągnął Devril stanął. Zresztą, co on mógłby zrobić w tej formie, co najwyżej obślinić jej twarz, a podejrzewał, że tego by nie chciała.
Przylgnęła bezwiednie do ciepłego ciała Wintersa ciesząc się, że wrócił. Jednak wrócił, zamiast ich zostawić, w końcu co go obchodzą jakieś elfy. Ale odsunęła się zaraz kiedy obwieścił, że ma wrócić.
- Chyba śśśnisz - z zimna zaczęła szczękać zębami, ale wracać nie zamierzała - Nie zostawię cię same... Was samych. Nie zostawię was samych - poprawiła się prawie natychmiast mając nadzieję, że nikt nie zauważy. Wilk z irytacją przewrócił oczami, ale skoro alchemiczka była tak uparta... Zawsze sam mógłby poszukać Szept.
Idź z nią, bo sama tam siedzieć nie będzie. To tak jakbyś powiedział Szept, że ma nie ładowac się w kłopoty. Magiczkę sam znajdę, w tej postaci niewiele mi grozi, przynajmniej miał taką nadzieję.
Wilk skinął łeb i odszedł gdzieś w las szukać magiczki. Uznał najwyraźniej, że Devril już nie wyjdzie z miasta.
Charlotte za to była naprawdę zła. Chciała pomóc Szept, miała ją za przyjaciółkę, a oni kazali jej siedzieć w mieście?!
- Nie będę siedzieć bezczynnie kiedy innym coś grozi. Opatrzą mi te plecy i idziemy. Bez dyskusji.
Nie rozumiał, nie wiedział. Trudno. Sol też nie przecież, nie wiedziała. Nie była świadoma tego, ze zostałą schwytana w pułapkę, uwięziona w iluzję.
Gdyby tylko odstapił ja na krok, gdyby puścił, Sol zaraz wyskoczyłaby i zaczęłaby pędzić dalej, przed siebie. Daleko by biegła i nie przejmując się tym, że swoje rzeczy by zostawiła, opuściłaby Drummor. Dla Devrila by to było wygodne. Może powinien... Ale nie. Za późno.
Gdy do pokoiku wszedł Anrai i kolejna osoba, znów obca, Sol cała spięta, szarpneła rękoma. Kolejne zamaskowane w czerń osoby. Kolejni Myśliwi. Kolejne obrazy otulone w iluzję i pozbawione trzeźwej i autentycznej zgodnej z rzeczywistością oceny omamionych, zaslepionych i oszukiwanych czarem zmysłów.
- Co wy...?! -z paniką, jakiej błysk niewielki zalśnił w jej oczach, wywnioskować można było łatwo, że Sol się boi. A mag, który swych mocy nie zna, a który poddawany jest lękom... czyż nie jest niebezpieczny?
Ściągnęła brwi. Chciała pomóc i na pewno nie patrzyła na to w ten sposób. To on tu dyskutował, on opóźniał... I zranił ją. Chciał zapewne dobrze, ale jednak. Podniosła się, wyślizgując z jego objęć i naciągając mocniej płaszcz na ramiona, jakby nagle zrobiło jej się jeszcze zimniej.
- To chodź... - mruknęła ponuro wlekąc się w kierunku miasta.
Chciała krzyknąć, znów się wyrwać, szarpnąć w tył. Już miała wbić piete w stopę Devrila, by jakoś skupić jego uwagę na czym innym, niż tylko sobie. Gdy w jej usta i nos wdarł się pył, drobne drobiny, które poczuła w gardle, w nozdrzach i aż zakasłała. Trwało to chwilę, bo zaraz powieki zaczęły jej opadać i w minutę później usneła.
Tego potrzebowała. Nie snu oczywiście, ale wyrwania z okowów iluzji. Bo jak to się w ogóle stało, że dosięgło ją to... nie wiedziała. Nie umiałaby wychwycić momentu, w którym Mysliwi natrafili na jej ślad. Nie umiałaby nawet przyznać, czy wtedy w lesie, nim Szept sie zjawiła, zdradziła więcej niż tylko czarem kim jest tym, co polowali i niszczyli magię. Może zabrali jej kosmyk włosów, może kawałek tkaniny wycietej z szerokiej peleryny... Nie wiadomo.
Teraz, uśpiona, była skazana na tych, których przywołał Devril.
Bez słowa dała się zaprowadzić do komnaty, nawet posadzić na krześle. I nawet go nie zatrzymywała, niech idzie.
Widmo obcego wilka zainteresowało go. Podążył za nim, ale to zdązyło się już rozmyć. Co to, miało udawać jego? A może to miał być kto inny...?
Skup się. Masz znaleźć Szept, a nie jakieś widma. Przymrużył ślepia, pochylił łeb ku ziemi i zaczął węszyć. Nic. Zero śladu.
Widmo znów pojawiło się, a on bezwiednie podążył za nim.
Tym razem jednak uparta alchemiczka dała za wygraną. Mimo bólu jaki sprawiły jej jego słowa, chyba podeszła do sprawy na poważnie i dała innym pole do popisu. Może pójdzie im lepiej niż jej i nie skończą w dole z przeoranymi plecami.
Siedlisko. To, czego szukał, a zarazem to, czego obawiał się znaleźć. W tej formie chyba był niezbyt interesujący dla czarnego wiru, który pochłaniał wszystko, łącznie z jego nadzieją na ozdrowienie elfiego miasta i elfich magów.
Warknął na mackę, która zaplątała się gdzieś koło jego ogona i wtedy to zobaczył. Tajemnicze coś leżące nieopodal, a do którego zmierzały macki. Skoro wir tego chciał, to on powinien chcieć tego bardziej... bez namysłu rzucił się w tamtą stronę.
Tak jak on bał się o nią, tak ona bała się o niego, choć zapewne w życiu na głos by się do tego nie przyznała. Może dlatego zamiast siedzieć grzecznie w łóżku, albo najlepiej iśc spać jak kazał uzdrowiciel, ona wyszła na balkon z którego widać było spory kawałek miasta, bramę, jak i skrawek ziemi za bramą. Chciała wiedzieć kiedy wrócą. Wyjść im naprzeciw...
Zapach rozpoznałby wszędzie, nawet gdyby wpadli w kupę krowiego łajna, odszukałby ją, tak bardzo był wyczulony.
Wielki, zimny nochal dotknął magiczki, szukając w niej śladu życia. Był. Nikły i dość słaby, ale był. Tylko... Jak on cholera miał ją stąd zabrać? Chwilę się głowił i zastanawiał, aż w końcu wykopał łapą dołek pod magiczką, nosem podtrzymując ciało by tam nie wpadło, a potem przesunął ją ze swojego łba na kark. Zaraz potem uciekł nie oglądając się za siebie, gnany strachem o jej życie.
Gdyby znała plany bogów i bogiń, zapewne zrobiłaby wszystko, by ich decyzję wziąć na siebie. By dali Devrilowi spokój i oszczędzili go.
Żyła jednak w błogiej niewiedzy jeśli chodzi o przyszłość, więc i nie była w stanie przewidzieć nadchodzących wydarzeń.
Przeprowadzenie badania było niemożliwe, ale jako futrzasty zwierzak miał bardziej wyczulone zmysły. Czuł przez grzbiet, że ciało ma wyziębione. Słyszał oddech, co prawda miarowy, ale zbyt spokojny. Jakby spała już wiele dni, a przecież zgubiła się parę godzin temu.
Dotarł pod bramę, ale wciąż była zamknięta i co gorsza, żaden ze strażników nie kwapił się by wpuszczać jakąś bestię z umarlakiem na grzbiecie do miasta. Musiał wymyślić coś sam. I... Może było to naprawdę głupie, ale zbytnio się martwił by patrzeć na siebie. Najważniejsze było zapewnienie Szept bezpieczeństwa i opieki.
Odnalazł wyłom, tam, gdzie bariera była słabsza, ale przy próbie wyjścia sparzyła go. Przechylił się lekko w bok pozwalając ciału Szept zsunąć się na ziemię i zaczął kopać dołek. Niewielki, płytki, bo okazało się, że pod niezbyt grubą warstwą ziemi są kamienne płyty, jakaś pozostałość po dawnym mieście. Wsunął Szept do ów dołka, chroniąc ją tym samym przed działaniem bariery, sam zaś się w nią wpakował nie zważając na palącą się sierść, czy cholerne pieczenie całego ciała. Jednocześnie zaś zahaczył o zęby płaszcz magiczki i po prostu ją pociągnął po drugiej stronie wyciągając z podłużnego dołu. Kiedy zaś odciągnął ją spory kawałek dalej, znów nieoczekiwanie się przemienił. Był cały poparzony, najbardziej zaś na plecach, gdzie bariera przepaliła skórę i materiał koszuli z płaszczem, która wtopiła się w jego ciało zadając ogromny ból. Zacisnął zęby i kuśtykając, zataczając się nawet, doniósł Szept do pałacu, tam dopiero korzystając z pomocy medyków, choć całą ich uwagę skupiając na magiczce, nie na sobie.
Odporność Wilka na ból słabła, tak samo jak i słabł on sam. Zaczął się trząść i mimo pomocy uzdrowicieli wcale mu się nie polepszało.
- Szzzzepttt - zamiast siedzieć spokojnie na tyłku i dac się opatrzyć, ten podpełzł do łóżka magiczki. Podpełzł, bo już nie był w stanie chodzić - Obudź sie... - ale jego prośby chyba nie na wiele się zdały, bo elfka pozostała tak samo zimna i tak samo nieobecna jak jeszcze chwilę temu.
Robili co mogli, zaklęcie niemalże pokrywało zaklęcie, ale często bywa tak, że gdy pacjent sam poprawy nie chce, to ta nie następuje. Podobnie było i w tym przypadku, bo Wilk po prostu zbyt martwił się o magiczkę, by zaprzątać sobie głowę sobą. Nie mniej jednak, parę poważniejszych oparzeń udało się nieco złagodzić.
Char słyszała jakieś poruszenie. Szepty. Coś się stało, przynieśli kogoś do skryzdła szpitalnego... A jeśli to Devril? Jeśli coś mu się stało? Musiała tam pójśc i sprawdzić. Natychmiast.
Sol z takimi plemionami nie miałą dotychczas styczności, a więc nic dziwnego, że nie znała zwyczajów, trybu życia... Jej największym i najdłuzszym zetknięciem z życiem w dziczy, na łonie natury było za młody wychowywanie się u łowczego i jego żony, któa kontaktowała się z duchami. No i u jadownika na wiosce, gdzie las był blisko i jeziora i jaskinie i tam mogła swobodnie sprawdzać swoją siłę, wytrzymałość i zwinność, to czego nauczyło ją najmłodsze życie w cyrku pod opieką akrobatów. I tam sie przekonała, ze pamięć mięśni nie zawodzi jak umysł. I cóż... teraz. Teraz po lasach się przemieszczała, nie znała ziem tych i języka i zwyczajów, a więc z dala od traktów posuwała sie naprzód, nocowała w borsuczych norach, czasami w siennikach sarnich, gdy takowe znajdywała. Lecz tak poza tym tego, co umieli i znali tacy ludzie jak Tropiciele, było jej obcy.
Gdy sie przebudziła, poderwałą się gwałtownie. Drewno wszędzie... ściany nie takie jak w Drummor i sufit niższy. Byłą poza dworem ewidentnie. Wstała cicho, odkrywając się powoli i zaściełając posłanie z powrotem bezszelestnie. Rozejrzałą się wokół i dopiero gdy zaznajomiła się z wnętrzem pokoju, stanęła pod drzwiami i przytuliła do nich ucho, nasłuchując. Było tak spokojnie, nie cicho, ale ten hałąs, te dźwięki miały w sobie jakąś harmonię... Brak chaosu uspokajał.
Uchyliłą drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Mimo wszystko, wciąż się bała.
Przybycie Veli niewiele dało, bo Wilk się uparł i za nic nie chciał opuścić łóżka magiczki. Nie i koniec.
Dopiero kiedy któryś z uzdrowicieli wpadł na genialny pomysł uśpienia go dało się cokolwiek z nim zrobić. Pomóc. Wyleczyć.
Niepokój Charlotte się nasilał. Jeśli ten pacan Winters zrobił cos sobie, to... No jak bogów kochała, wypierze mu mózg i da klapsa, a przy okazji jeszcze nawrzeszczy. Co on sobie myślał, że jest niezniszczalny, czy co?
Wpadła do skrzydła i od razu wewnętrzny radar alchemiczki namierzył Devrila. Oparty o ścianę, jakby osłabiony... Kij z Veli, kij z Wilkiem, ona od razu pobiegła do arystokraty. W końcu kto by się przejmował jakimiś ludźmi.
- Devril... Coś ty cholera jedno zrobił? Jak coś ci się stało... - spróbowała panować nad głosem, ale nic z tego. Słychać w nim było troskę i strach.
- Wypuściliście karzełka?
Zabrzmiało to dość dziwnie. Jakby Odrin był jakimś stworem, którego należy trzymać w zamknięciu, bo jak tylko wyjdzie za próg, zacznie się wstęp do nieszczęścia. Chociaż… Najemnik uśmiechnął się pod nosem. Tak, właściwie tak dokładnie było. Wypuść karzełka, spuść go z oczu, a zaraz będzie chciał zaglądać nawet w tyłek olbrzyma, bo przecież jeszcze w żadnym nigdy nie był. Jakby za gaciami Jaruuta było co oglądać. W ogóle, Odrina najlepiej było prowadzić na sznurku, chociaż istniało ryzyko, że zniknie kradnąc też sznurek.
- Moczymorda uwa… - najemnik chciał jeszcze uratować pijusa, bo ciemno, bo do piwniczki bez kaganka, czy lampki oliwnej się nie schodzi, a głupi krasnolud polazł na pewniaka, jakby od lat schodził po kamiennych schodach. Polazł to i ma. Tylko po co karzełek rozłożył na schodach orzechy? Biedny stracił możliwość postraszenia dzieciaków, które były święcie przekonane, że krasnoludy porywają ludzkie szczenięta, żeby dla nich pracowały w kopalniach złota; tak zawsze dzieciaki straszyły matki, kiedy były nieposłuszne, że przyjdzie po nie krasnolud, zabierze i każe pracować pod ziemią. Dodać do tego przekleństwa, jakimi sypał Moczymorda i rodzeństwo naprawdę mogło uwierzyć, że krasnoludy porywają ludzkie dzieci. Nic więc dziwnego, że Maltorn chcąc coś jeszcze powiedzieć, tak naprawdę mógł mówić do pleców wioskowej łobuziarni, która biegiem oddalała się od drzwi i krasnoluda, co to ich najwyraźniej chciał porwać. I klops.
- Midar, co żeś narobił? - kowal naprawdę był załamany.
- Teraz faktycznie nie pozostało nam nic innego, jak… - Dar wytargał Moczymordzie bukłaczek z samogonem spod pachy, trochę się siłując, bo śmierdząca paskuda nie chciała go oddać, zagarniając wszystko dla siebie. A tu trzeba było się napić, bo na trzeźwo nikt, zwłaszcza Maltorn, tego nie przeżyje! - No, dawajże drugi!
~~
- Wkrótce to kiedy? Co to znaczy gnić?
Elfka uśmiechnęła się do karzełka, najwyraźniej chcąc, by podszedł bliżej; jej jasne oczy przypominały leśne jeziorko: jak one były spokojne, zamglone, wręcz leniwe, chociaż gdzieś pod powierzchnią czaiła się głębia: niezbadana, niedostępna, czasami przerażająca.
Laurion była niewiadomą, trudno było znaleźć sposób, aby odgadnąć jej myśli: płynące powoli, nieśpiesznie, skupiające się na szczegółach, niczym myśli drzew, którymi się opiekowała. Zawsze miała czas, na wszystko, działała ospale, rozważnie, nie marnując energii na niepotrzebne ruchy i decyzje. Życie, przemijanie, zmianę - wszystko to odbierała niczym drzewa, z którymi była związana. Cała reszta nie miała dla niej znaczenia. Giorsal Szlachetny, ten który wyśpiewał Korhu’Dull, Pan Drzew, musiał ustąpić swej potomkini, czując się przy Laurion jak uczniak, chociaż sam nosił w sobie mądrość drzew.
- One butwieją. Rozkładają się, powracając na łono lasu. Na nich wyrośnie młodnik i ziemia, którą wyrwał człowiek drzewom, znów będzie ich. Zobacz, tam gdzie zbutwiałe deski, rosną siewki z małych bukwi. Są za młode abym im śpiewać, ale wkrótce będę mogła im pomóc. Gdzie stoi ten dom, rósł kiedyś buk. Wieśniacy z Mall Resz tego nie pamiętają - Laurion zdawała się pogrążać we wspomnieniach, ale mylił się ten, kto sądzi, że własnych; jej umysł zaglądał w pamięć, którą noszą w sobie drzewa, starsze niż buk, którego już nie ma. - Ich przodkowie czcili buk, wierząc, że rósł on w miejscu, w którym na ziemię zstąpił syn słońca. Pielęgnowano go, dbano. Palono pod nim wielkie ogniska, aby dać sygnał innym, aby ognie zapłonęły w całej dolinie, rozpoczynając święto powrotu słońca. Stare obrzędy, związane z ziemią, z drzewami. Buk miał dziuplę, do której składano ofiary z miodu, jagód i jaj. Był świadkiem upadku pierwszych ludzi tych ziem, zniósł zakazanie świętowania powrotu słońca, by wiek później patrzeć, jak nowi ludzi czcili nowych bogów, składając nowe ofiary pod starym bukiem, w starej dziupli, na wygasłych popiołach minionych lat. W końcu starzy bogowie zostali przegnani, a pod bukiem składano pokłony nie siłą ziemi, a ludzkim bogom. Ale i tego zaprzestano, kiedy zaczęto budować świątynie, odchodząc od starych rytuałów, widząc w nich ciemne gusła. Aż w końcu został ścięty. Padł święty buk, świadek zmian i historii.
Laurion westchnęła. Las zatarł ślady dawnych wydarzeń, trawa pokryła lekkie wzniesienie, deszcze i strumyk, z którego zostało jedynie wgłębienie zarośnięte krzewami, podmyły pagórek, czyniąc go niemal płaskim. Ludzka ręka zniszczyła jeszcze bardziej święty bukowy gaj, ale głęboko w korzeniach najstarszych drzew, wciąż tliła się moc z szeptanych modlitw; potęga ludzkiej wiary zamknięta w ziemi, siła rytuałów zawsze pozostawiająca ślad.
- Wyglądasz... źle. Jakby cię przez tydzień bili i nie dawali spać - przynajmniej tak to wyglądało dla niej. W oczach Devrila nie widziała tego co zwykle, tego błysku, tego co definiowało jego osobowośc. Za to była senność. I zmęczenie.
- Zajmą się nimi medycy, chodź się położysz. Proszę cię, chociaż raz ty zrób to, co jest rozsądne - zacisnęła palce na jego ramionach usiłując skupić na sobie jego uwagę, a tym samym nakłonić do odpoczynku.
Obejrzała się na dziesiątki zapełnionych łóżek i sienników. Spojrzała na uzdrowicieli oddzielających skórę Wilka od materiału ubrania, na śpiącą Szept, nawet kątem oka spostrzegła elfią furiatkę, równie martwą co oni wszyscy.
- Idziemy - zadecydowała, chwyciła Devrila za rękę i stanowczo wyprowadziła ze skrzydła kierjąc się w stronę ich komnaty.
- Ty się kładziesz. Ja przeszukam księgi i wypytam jeszcze raz magów.
Gdyby tylko wiedziała co się z nim stanie, niechybnie zamiast ciągnąc go do łóżka robiłaby wszystko by nie zasnął. A tak, wepchnęła go do łóżka i okryła kocem, nawet nie zauważyła, że dziwnie się zachowuje. Znaczy, zauważyła, ale przypisała to zmęczeniu.
Sama zaś zaczęła grzebać w biblioteczce poszukując czegokolwiek odnośnie wirów, siedlisk, magii i wszystkiego, co mogło byc związane z ta sprawą. Wyglądało na to, że teraz wszystko zalezy od niej.
Gdyby znała te motta plemion, bardzo by jej się spodobały. Lepiej jest robić niż mówić i to właśnie podzielałą Sol. Bo słwoa mogą tylko wypełnić pustkę, zakłocić ciszę, a wiele nie wnosić i nic nie zmieniać. Tak na prawdę słowa mogły obejść się bez odpowiedzi i bez echa. Czyny zaś zupełnie co innego.
Spojrzałą w dół na siwiuteńką staruszkę i zamrugała zbita z tropu. Poczuła się jak uderzona obuchem, lecz bez bólu. Nie było Myśliwych. Nie było nikogo kto z nożem, czy strzała celowałby w jej krtań, lub pierś. Zupełnie co innego jak w Drummor... jak w jej wizjach i zmysłach.
Mowa wspólna... coś, co chociaż kojarzyła. Pokręciła głową i obejmując się ramionami, mimo zę chłodu nie rozumiała, tylko czuła nieswojo, pokręciłą głową. Wysuneła się z chaty, zamkneła starannie drzwi i przysiadła na krawędzi ławeczki obok starowinki. Te krucze pióra szczególnie przykuły jej uwagę. Widziała kiedyś coś podobnego u starej kobiety, która często odwiedzała cyganki wróżące w cyrku... choć moze mogła się mylić, wszak miała wtedy zaledwie cztery lata.
- Gdzie jestem? - spytała wprost i rozejrzała się wokoło. Było tu obco, nawet powietrze pachniało inaczej, miało inne wibracje, żyło się tu inaczej, widać to było i czuło się to na każdym kroku. - Jak tu trafiłam? - zagryzła wargę i odwróciła się do starowinki. - Co z Myśliwymi?
- Wirginia chce kontraktu z Bractwem Nocy. Oszukując ciebie, oszukiwałbym swojego króla. – stwierdziłem. Wiedziałem, że mi nie ufa. Miałem podobne nastawienie. Nie ma co, będzie to przyjemna współpraca. O ile w ogóle dojdzie do skutku. Czemu właśnie Bractwo Nocy? Mało to mamy w Wirginii ludzi, którzy znają się na fachu i chcą zarobić? No tak, ale Bractwo to prestiż. A co za tym idzie, gwarancja, że nie spartaczą roboty.
- W porządku. Przyjdziesz nawet, jeżeli odrzucicie kontrakt? – wolałem się upewnić.
Chwilę później rozeszliśmy się. Odczekałem chwilę, aż Cień odejdzie i zabrałem z podłogi wiadomość. Z perspektywy czasu wiem, że powinienem przeczytać ją natychmiast. Nie przeczytałem. Obawiałem się tego, co zawiera. Nie wiedziałem, czy mogę otworzyć kopertę przy Cieniu. Potem wolałem nie odpakowywać jej w tawernie.
***
Moje tymczasowe lokum mieściło się w niewielkiej kamienicy, usytuowanej w pobliżu portu. Mieszkający w okolicy Quingheńczycy wiedzieli, że kamienicę odziedziczyło w spadku rodzeństwo, pochodzące z bliżej nieokreślonej „zagranicy”.
Drzwi otworzyła mi Nemain, moja wspólniczka. Zamrugałem na jej widok. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do jej nowego wizerunku. To wyglądało tak, jakby ktoś nałożył moje odbicie na ciało kobiety. Idiotyczne uczucie.
- Shel, jak zawsze schrzaniłeś sprawę – syknęła, gdy zamknęły się za nami drzwi.
- Daj mi spokój. O co chodzi?
- Rodzeństwo.
- Obawiam się, że cię nie rozumiem, Nem…
- Dureń! – wydarła się na mnie. - Byli u mnie. Nasi sąsiedzi. No to im mówię, jak ustaliliśmy. Że jesteśmy rodzeństwem, że odziedziczyliśmy tę chałupę, że jeszcze nie wiemy, co z nią zrobimy, ple, ple ple i tak dalej. Na to Sofijka z Grendych pyta, czemu nie przywieźliśmy dzieciaków. Ja się na nią patrzę, jakie dzieciaki, a ona że u nas chyba też jest zwyczaj, że szlacheckie rodzeństwa się żenią między sobą. Tak mnie zmotała, że…
- Co powiedziałaś? – zapytałem z niepokojem. Przed wyjazdem zbierałem informacje na temat tutejszych zwyczajów. Ale nie sposób było dowiedzieć się wszystkiego. Nie w sytuacji, kiedy Quingheńczycy skrupulatnie sprawdzali, jakie wieści opuszczają ich kraj. Zdawałem sobie sprawę, że wystarczy taka głupota, by znacznie podważyć naszą wiarygodność.
- Wyznałam, że się z tobą nie kocham, bo jesteś impotentem.
Zakrztusiłem się powietrzem.
- CO?!
- To, co słyszałeś.
- Uwierzyła ci?
- Każdy, kto cię widział, by uwierzył.
Jakbym słyszał swego ojca. Zamknąłem się w „swoim” pokoju. Rozerwałem kopertę i zacząłem czytać.
Do S.A.
Mamy potwierdzenie. Do Quingheny płynie Nefryt. Jest z nią Devril Winters i dwóch ludzi. Jeden to złodziej z bandy, drugi to Bevan Reis, podejrzewamy go o działalność konspiracyjną. Nastąpiła zmiana planów. Nefryt ma zginąć. Jej człowiek też. Reisa przesłuchać. Dopuszczamy możliwość poświęcenia Wintersa, jeżeli będzie coś podejrzewał.
Za trzy dni przyjedzie nasz człowiek, żeby sprawdzić wasze postępy.
Zmiąłem kartkę w dłoni.
- Nemain! – otworzyłem drzwi. – NEMAIN!
Dziewczyna wychynęła na korytarz, owinięta tylko ręcznikiem.
- Nemain, udało ci się opracować dojścia do…
- Przecież po to tu zostałam. Syn Sofijki kocha się w Drehyn z Tyrych. Ona zaś chadza do Rina z Wesów, który z kolei zamiata w kwaterze Cienia.
- Cień nie ufa mu za bardzo, prawda?
- Nic a nic. Ale i tak Rin może mu coś przekazać.
- Załatw, żeby powiedział, że musimy się spotkać. Niech powie, że tam, gdzie się umówiliśmy. Ale wcześniej. Tak szybko, jak da radę. Będę czekał.
Dwadzieścia minut później byłem na nabrzeżu. Widziałem ciemny kadłub „Sokoła Morskiego”. Tym razem zadbałem o bardziej odpowiedni wygląd. Wolałem nie rzucać się w oczy.
Wcale nie byłem pewien, czy Cień przyjdzie. Oby tak.
***
[CD]
Było mi niedobrze. Chyba ze strachu.
To był mój pierwszy rejs. I pierwsze spotkanie z quingheńską flotą. Nawet z tej odległości widziałam, że okręt jest ogromny. Większy niż wszystkie statki, jakie dotychczas widziałam. I pluł ogniem. To była prawda. W Quinghenie mieli statki, które wyrzucały ogień z burt. A skoro nawet magia była po stronie Quingheńczyków…
Byłam wdzięczna Devrilowi, że podtrzymuje mnie ramieniem.
- Dogonią nas, tak? A potem zatopią. Tą ich dziwną magią. Tak? – Upewniałam się. Chciałam wiedzieć. Wszystko było lepsze od domysłów.
Bogowie, myślałam. Jeżeli istniejecie, to pomóżcie nam. Nie zrobiliśmy niczego złego. Jeżeli wiecie, co to miłość… Nie wiem, czy jesteście tymi, o których nauczają kapłani. Chcę tylko, żeby Keronia była wolna. Jeżeli to przeze mnie… jeżeli chcecie mnie zabić, zabijcie. Tylko pozwólcie mi dokończyć tę misję. Proszę.
„Boję się, Devril”, chciałam powiedzieć i zdać się na jego siłę, odwagę. Ale wódz się nie boi. Ani herszt, ani królowa.
Chyba jestem bardzo złym wodzem.
- Devril, wciąż traktujesz mnie jak królową. Przestań. To o ciebie musimy teraz zadbać. Quinghena ma sojusz z Wirginią. A ty trzymasz z gubernatorem. Mogą cię chcieć wymienić.
[Prepraszam, że tak długo ci nie odpisywałam. Przerosła mnie szkoła.]
Vetinari przekopała chyba wszystkie możliwe książki. Nic. Nic konkretnego, prócz tego, że ogień w lesie byłby świętokradztwem i czyms nie do pomyślenia. Przetarła zaczerwienione od zmęczenia oczy i ziewnęła zamykając kolejną grubą księgę. Nic z tego. I chyba pora obudzić Devrila, w końcu już prawie świt...
Wróciła do komnaty z biblioteki i chwilę stała w drzwiach obserwując śpiącego Ducha. Powinien częściej się zapominać... Uśmiechnęła się kątem ust do wspomnień minionych nocy i podeszła dotykając jego ramienia, wstrząsnęła nim lekko.
- Wstawaj, trzeba działać - zero odpowiedzi. Czyżby aż tak mocno spał?
- Devril... - szturchnęła go mocniej, czując lekkie ukłucie niepokoju. Czy on ciągle był taki blady? I zimny? - Devril! - nic nie pomogło, arystokrata spał jak kamień, a Char poczuła się jakby ktoś ją uderzył. Osunęła się na kolana, na podłogę nie dowierzając.
- Najpierw Szept, potem Wilk, teraz ty...? - spytała cicho, choć wiedziała, że cudownej odpowiedzi nie będzie. Jak ona miała pomóc elfom sama?
Charlotte, nie mając pojęcia jak pomóc elfom, spędzała czas głównie przy Devrilu, jedynie od czasu do czasu zaglądając do Wilka, który skończył poowijany opatrunkami jak mumia. Czuła się źle, miała za złe im wszystkim, że poszli sobie spać a ją zostawili z tym wszystkim samą. Raz nawet się obraziła na pogrążonych w śpiączce i na parę godzin opuściła skrzydło szpitalne obiecując sobie, że już tam nie wróci. Wróciła już pod wieczór, nim zamknięto bramy, równie niezadowolona co przed momentem obrażenia.
Gdzie był haczyk? Przeoczyli coś. Musieli coś przeoczyć, magia jest potężną siłą, ale na pewno są sposoby...
Wtedy tez odkryła w komnacie zapisaną przez Devrila kartkę odnośnie tego, jak znalazł siedliska. Musiała ją przeczytać ze dwa razy, by dotarło wszystko do niej, a i tak otępiały ze smutku umysł nie chciał przyswajać niektórych informacji. Bezwiednie musnęła opuszkami palców zachnięte na papierze literki wypisane ręką Wintersa. Musi coś zrobić. Zanim wszyscy pomrą.
Padło tyle imion, tyle nowych i niezrozumiałych słów. Sol słuchała i jednocześnie nie rozumiała. Jakby cofneła się w czasie, do momentu pokonania wód oceanu na statku, schowana pod rybackimi cuchnącymi sieciami i jakby znowu poznawała język. Bo przecież mimo ze słyszała i znała znaczenie niektórych słów, przez imiona i dziwne intonowanie głosu, nie rozumiała staruszki. Było to dziwne. Poczuła się nieswojo. Jakby pod obstrzałem spojrzeń, jakby znów osądzana.I nawet intuicja teraz jej nie poparła, nie wspomogła. A jednak, ostatnie słwoa były dość jasne i Sol wiedziała, że jeśli chce otrzymać pomoc, to musi po prostu... po prostu, wyspowiadać sie. Szczerze wypowiedzieć na głos wszystko. Jednak jak miała to zrobic, gdy nie wiedziała od czego zacząć? Sednem jej problemów była jej natura, nieznana kobiecie. A o nieznanym mówic, to jak próbować z skał skakać w lot, naśladując ptaki.
-Jestem Sol - przedstawiła się i w wyrazie szacunku skłoniła głowę, dotykając palcami czoła. - Jestem z daleka, nie z tych ziem, nie z tego kontynentu nawet. Mój dom... nie wiem gdzie, miałam ich wiele i wszystkie sa poza wodami, rozległymi na tyle, że ich pokonanie do mych lądów zajmuje kilka dni przy przyjaznych wiatrach. Tu... uciekłam. Szukam wolności i szczęścia - oparła sie o ścianę domu i popatrzyla w dal, bo przenikliwe oczy staruszki ją peszyły i zawstydzały. - Tu, nie wiedziałam o tym, na takich jak ja się poluje. I zabija - objeła się ramionami, na wspomnienie starcia w lesie, palenia sieci i ratunku jaki przyszedł od wtedy poznanej Szept. - Jestem inna - spojrzała na kobietę z prośbą zrozumienia w oczach. - Tu są tacy, co mnie ścigają, a ostatnio... widziałam ich wszędzie. Nawet tam mnie znaleźli, gdzie otrzymałam schronienie.
Rozejrzała się wokoło i wyprostowała. Pokazałaby kobiecie płomień na dłoni, lub oszroniłaby kwitnący krzew przed nimi, ale nie. I tego pokazać sie bała.
[Mogę zacząć do Szept? Tia, nadal nie wiem, jak powinno się sensownie zacząć wątek z kimś...]
Char była boleśnie świadoma tego, że dla elfów życie Devrila jest... Niczym. Ale i tak wolała spróbować. Poprosić, może jednak... Skinęła głową wstrzymując cisnące się do oczu łzy. Co ona bez nich wszystkich zrobi?
- Postaram się więc jakoś zażegnać problem - podniosła się z łóżka i spojrzała jeszcze raz na śpiącego Wintersa - Postaram się... - chociaż nie wiedziała zupełnie od czego zacząć. Niby były zapiski od Devrila, wskazówki... Ale nie miała pojęcia o magii. Ani tym bardziej o zaburzeniach z nią związanych - To idę - rzuciła jeszcze, siląc się na uśmiech i odeszła.
Widząc przechodzącego, Nicole zeskoczyła z pniaka, na którym przycupnęła. Wyglądała mi na elfkę, może pół-elfkę. Miała ciemne włosy i smukłą posturę. Dziewczynka spojrzała na nią i pełna ufności spytała:
- Kim jesteś? - uśmiechnęłam się szerzej - Szukam kogoś, kto oprowadziłby mnie po okolicy... A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? Tu w okolicy... są jakieś miasta?
Minęły całe tygodnie, nim zdołano dotrzeć do przyczyn z jakich pojawiły się siedliska. Minęły kolejne dni na radzeniu się, ustalaniu planów i szczegółów, na dochodzeniu do sedna i rozwiązywaniu. Znali przyczynę, teraz kwestią czasu było znalezienie rozwiązania.
Charlotte czuła się doprawdy fatalnie. Chodziła na zwiady, na posyłki dokładnie tam gdzie chciały elfy, robiła co jej kazano, a nawet gdy wracała poturbowana i poszarpana, wykonywałą polecenia dalej. Pewnie to ją doprowadziło do takiego, a nie innego stanu.
Trzeci dzień leżenia w łóżku w komnacie z zaciągniętymi zasłonami, w przyjemnym półmroku. Miała złamaną rękę, wyczerpany i przemarznięty organizm, w dodatku coś wyżerało z niej energię, jakby jakiś wirus z siedlisk się w niej zagnieźdźił. Czuła się fatalnie. I nie było nikogo, kto przejmowałby się jej losem, czy zdrowiem. Wszyscy spali. Nadal spali...
Elf ściągnął wąskie brwi. Co ten człowiek myślał, że może od tak do elfiego władcy się zwracać?
- Władca odpoczywa. Uzdrowicielom udało się naprawić poparzenia skóry, ale zostanie parę blizn i nieprzyjemnych pamiątek - odpowiedział chłodno, krzyżując ręce na piersi - Charlotte, zapewne chodzi o alchemiczkę? Po tym jak posłaliśmy ją ostatnim razem do siedlisk, to chyba nie wróciła...
- Co ty gadasz - Frost, kapitan straży, którego spotkali kiedyś w porcie był teraz tutaj. Bez zbroi, jedynie w białej tunice przetykanej złotymi nićmi - wróciła parę dni temu, w środku nocy, pewnie nie zauważyłeś bo spałeś - niezbyt przychylnie spojrzał na elfiaka, ale zaraz powrócił do Devrila - Zamknęła się w swojej komnacie jak tylko zdołałem ją przkeonać by dała się obejrzeć lekarzom. Potem... Nie wiem, nie chciała otworzyć, a ja nie naciskałem.
- Nigdy nic nie jest do końca dobrze - skomentował Frost wzruszając ramionami - Proponowałbym ci jeszcze poleżeć, bo niezdrowy sen nikomu jeszcze się nie przysłużył. Potem mogę cię zaprowadzić do Szept, albo do twojej przyjaciółki, alchemiczki - o Iskrze nie było słowa, pewnie dlatego, że elfy spodziewały się lada dzień albo jej wybudzenia, albo odejścia.
Niestety, to do czego skłonny był veli było niczym z tym, do czego skłonny był Wilk, który właśnie zjawił się w komnacie z bardzo bojowym wyrazem twarzy.
- Devril! - o to ci niespodzianka, nikt mu nie powiedział, że arystokrata się obudził. Dopadł do łóżka Wintera i wyszczerzył się głupio, zupełnie jakby wycięli komuś całkiem dobry numer.
- Lepiej ci? W sumie obudziłeś się, to chyba jasne, że lepiej. Elfy wracają do życia - szkoda tylko, że tyczyło się to wszystkich prócz Szept...
Machnął reką w ogóle nie przejmując się słowami uzdrowicieli. Chodzić mógł? Mógł. Jadł? Jadł. To wara im od niego, nic mu nie było i koniec kropka.
- Charlotte... - jakby zmarkotniał, wepchał ręce w kieszenie, co było u niego oznaką zakłopotania - Ma złamaną rękę i jest osłabiona, ale to nic. Bardziej mnie martwi to, że nie chce jeść i zachowuje się tak, jakby wszyscy tu pomarli. Z tego co mi wiadomo, ostatnio była tak przybita wtedy, gdy zginął Albert i Jomsborg.
Z tym się nie mogła zgodzić. Choć moze słowa, jakie usłyszała, miały jej przekazać, co innego, tylko rozdrażniły Sol. Znała duchy, umiała ich słuchać. Rozumiała mowę wiatru i czuła, co chce jej nieść ziemia. A usłyszała, ze nie wie nic, ze nic nie rozumie i zgnie, jeśli się nie obudzi. Ale miała sie obudzić z czego? Wszak nie spała. Jej świat był zupełnie inny od tego, w jakim żyło to plemię i najwidoczniej... cóż, był nie do pojecia dla rudej. Moze jeszcze. Może nauczą ją inaczej to wszystko spostrzegać, świat i życie.
Poprowadzą ją. Przewodnicy... Sol ich miałą wielu, opiekunów, mentorów i od każdego umiała wyciagnąć coś dla siebie. Przekazywali jej wiedzę i umiejętności, lecz nie uczyli jak żyć i cieszyć się życiem w pełni. Może tego nei rozumiała... bo nie potrafiła na pewno. Staruszka powiedziała, ze ucieczka ją zgubi, że nie da jej szczęścia i zginie, jeśli się nie zatrzyma. Ale Sol nie miała gdzie sie zatrzymać. Nie miała gdzie osiąść... potrzebowałaby kotwicy, tego, co stworzy jej dom. Nawet nie murów, a osoby. Była zagubiona. I samotna. I taką kotwicą i domem mogłaby sie stać przynajmniej jedna osoba. Rudowłosa takiej nie miała. Bo umiała zagnieździć sie w lesie, przyzwyczaić i zacząć zapuszczać korzenie... nim nie nadchodziła burza, a wiatr gnał ją dalej. Była niespokojna i nie było nikogo, kto by umiał ją uspokoić.
Wstała za staruszką, gotowa iść za nią. Mimo ostrych słów było w nich coś takiego, co sprawiło, ze w Sol obudziła się siła, chęci i energia do ... do tego, na co miałą sie szykować i po co sie tu znalazła.Nie rozumiała wiele z tego, co do niej mówiła kobieta, postanowiła jednak uwaznie słuchać, czujnie obserwować i czekać na nauki.
- Nie znam samej siebie - przyznała. - Nie wiem, kim jestem.
Kobieta mowiła, ze nie jest inna. Nie jest inna od tych, którzy chcą być inni może... Czuła sie jednak odrzucona i wyobcowana zewsząd. A zatem, jak mogła sie utożsamiać z kimś, czymś i czuć swojsko gdziekolwiek? Była nie tyle bezdomna, co bez domu... i jakby sama dla siebie obca. A teraz jeszcze, jak zwierzyna, na celowniku. Choć tu, tu było tak spokojnie, jakby wszystko toczyło się daleko poza górami, których wierzchołki widziała zewsząd.
- Nie ruszę się stąd bez Szept. A dla niej lepiej będzie jak tu zostaniemy. Przynajmniej dopóki jej sie nie polepszy... - burknął opierając się plecami o ścianę - I nie, nie rozmawiałem. Znaczy, próbowałem ją jakoś zaczepić, pociągnąć rozmowę, ale nie chciała, zbywała mnie z byle powodu, więc potem odpuściłem, siedziałem trochę w milczeniu... Nie wiem co mam zrobić. Tego mnie nie uczyli. Ale pewnie jak się dowie, że się obudziłeś to jej przejdzie. Znaczy się, tak sądzę. Chyba. No bo.. - urwał. Gdyby obudziła się Szept na pewno by przeszły mu wszystkie złe myśli i obawy. Pewnie podobnie było z alchemiczką.
Problem Wilka polegał głównie na tym, że nikt nie nauczył go jak mieć rodzeństwo. Zawsze był sam, a miłość do Szept była czymś innym niż miłością rodzeństwa. I kompletnie nie wiedział co zrobić by podnieść ją na duchu, bo wtedy główna karta przetargowa - Devril - wciąż spała. Na szczęście, teraz było inaczej.
- Jak tam chcesz, chociaż nie wiem, czy się odezwie. Albo, czy cię nie wyrzuci, bo tak ostatnio z kimś zrobiła. Problem z tuneli się powtórzył.
Skinął głową i oddalił się, pewnikiem kierując do Szept. Ostatnimi razy spędzął tam zdecydowanie za dużo czasu.
Charlotte zalegała w łóżku. Bandaże pokrywały grubymi warstwami jej prawą rękę aż po łokieć. Wpatrywała się w łukowate sklepienie komnaty kompletnie bez żadnego wyrazu, czy cienia emocji na twarzy. W połowie zwisała z łóżka kołdra, ją samą nieco okrywał kocyk, pod którym spała razem z Devrilem. Ściany zaś i po części drzwi skuł lód i śnieg utrudniając dostęp. Trzeba by było solidnie kopnąc w drwa drzwi by te ustąpiły przełamując lód.
Nie drgnęła nawet kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem powodując popękanie lodu oblepiającego ściany. Można by było nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie odnotowała żadnej zmiany.
- Idź sobie - bardzo motywujące powitanie. Char nie wiedziała kto wszedł i po prawdzie nie obchodziło jej to. Na pewno nie był to Devril. Szept. Oni wszyscy nadal spali, a ona im nie pomogła nawet niszcząc siedliska. Dręczyły ją wyrzuty sumienia i gorzkie poczucie winy, których nie sposób było odpędzić.
Podniosła się na łokciu, tym zdrowym i przyjrzała się osobie na podłodze. Znów omamy? Może sen? Udało jej się zasnąć? Może też się już nie obudzi...
- Dzień dobry - usiadła, włosy zsunęły się z ramienia na dekolt, kołdra już całkiem spadła na podłogę - Devril...? - teraz dopiero do niej dotarło to, co widzi. I, że to nie może być sen, w śnie na pewno nie bolałaby jej ręka. I na pewno by się kontrolowała... Spojrzała niepewnie na sufit, na oszronione ściany - Szept też się obudziła?
- Wykonywałam tylko polecenia - krótka, zwięzła odpowiedź, jakby nie chciała zagłębiać się w temat. Nie była geniuszem, nie jeśli chodzi o magię. Zaś oni potrzebowali kogoś, na kogo magia siedlisk nie działa. Był cel. Ona był jedynie narzędziem, a narzędziom się nie gratuluje.
- Nic takiego - zbłądziła wzrokiem na złamaną rękę, musnęła palcami bandaże i znów spojrzała na niego - jak tak dalej będziesz leżał, to i ciebie przymrozi... - byli sami. Idealna pora na rozmówienie się z nim i ustalenie tego, co zaszło podczas tamtych nocy. Zupełnie, jakby ktoś tu nie chciał umierać z brudnym sumieniem.
O pomyśle przyśpieszonego powrotu nie miała pojęcia, ale zapewne zrobiłaby to samo co Wilk; odmówiłaby póki wszyscy się nie wybudzą. Wszyscy ci, którzy z nimi tu przybyli.
Wzruszyła ramionami krzywiąc się przy tym lekko, kiedy znów tępym bólem odezwała się ręka.
- Skoro tak uważasz, to nie będę na siłę ci mówić, że dla mnie jest inaczej - opadła bezwładnie na poduszkę i przymknęła oczy. W komnacie panował nienaturalny chłód, a mimo to Vetinari zdawała się na to nie reagować. Zupełnie jakby przestawałą cokolwiek czuć.
- Do widzenia - padło krótkie, jakże oficjalne pożegnanie, a lód skuł pobliską szafkę z podłogą. Zdecydowanie coś tu było mocno nie tak.
WIlk jednak skory do pomocy nie był, bo podobnie jak Devril w starciu z Charlotte czuł się dziwnie pozbawiony wszelkiej mocy. Jak potrafił zwykle komus pomóc, tak jej... Nie potrafił się nawet odezwać w jej obecności, a wiedziałby, że gdyby to on przestał się odzywać, to Char zapewne przyszłaby bezczelnie do jego komnat i zaczęłaby mu czytać bajki o kaczuszkach póki ni trafiłby go szlag i nie zacząłby się zachowywac normalnie. On tak nie potrafił. I to było najgorsze.
Ona bładzi? Ona szuka? I wydaje się jej że w miejscu stoi... Słysząc o sobie, jakby jej tu nie było, obserwowała ukradkiem to wodza, to tego młodszego, który wobec niej zachowywał chłod i rezerwę, czuła niemal aż niechęć bijącą od niego. Sama poczuła się niespokojna, nie przez to srogie spojrzenie i chłod tonu. Pamiętała te srebrzyste oczy z Drummor, tę jedną chwile, gdy stanłą w progu pokoiku, jaki otrzymała i jak jejs ypnłą czymś w twarz. I jak przy starowince poczuła się uspokojona, na chwilę bezpieczna, tak teraz... cóż, nie spodziewała się Myśliwych tu ujrzeć. Ale znów sie obawiała, ze ją dosięgną podstępem. Bo czyż to nie podstep, że znalazła się w domu jednego z nich i dobroć jego kuzynki uśpiłą jej czujność? Tak, nadal miała Devrila za Myśliwego. I nie było nikogo, kto jej wyjasni, że zostałą schwytana w pułapkę iluzji, a co za tym idzie, ostatnie wydarzenia nie były rzeczywistością, a przemienione przez magię.
Patrzyła kątem oka na staruzkę i nie rozumiała, czemu i tym razem się za nią ktoś wstawia. Na Drummor było tak samo, młoda Elaine do kuzyna swojego w jej obronie, czy na jej korzyść mówiła, tłumaczyła... Jakby ją tzreba było miec pod czujnym okiem, pod pieczą... pod kluczem. Zwiesiłą głowę, odetchneła głeboko, szukała szczęścia, chciała wolności, chciała ciepła. Zamiast tego pakowałą sie tylko w tarapaty.
- Nie, obecnie nie szukam miast. Wspólnie z bratem i matką zawędrowaliśmy tu, a mnie interesowało, gdzie mniej więcej jesteśmy... - po chwili Nicole przypomniała sobie o odrobinie uprzejmości - Dziękuję. Jestem Nicole. Wybacz mi wścibskość, ale... dokąd się wybierasz? Po miesiącach podróży, teraz, gdy osiadłam w miejscu, czuję niedosyt i... chciałabym gdzieś się wybrać.
[Tak, Nicole opuściła Irandal, a ze względu na jej dar widzenia przeszłości, poznała tam wielu przyjaciół, których tęsknie żegnała, nie do końca rozumiejąc, że oni nie odczują tego upływu tak, jak ona, bo sama niezbyt rozumiała swój dar - w końcu była siedmiolatką]
Nie jestem pewien, ile czekałem na Cienia. Chyba długo. A może mi się wydawało, bo denerwowałem się rozmową, która mieliśmy odbyć? Jeżeli Cień się zjawi. Bo wcale nie byłem tego taki pewien.
Rozglądałem się po porcie. Zmieniło się tu, odkąd widziałem to miejsce ostatnim razem. Przede wszystkim było więcej ludzi. Nawet teraz, w nocy. Byłem ciekawy, jak wyglądają inne części miasta. I w ogóle Quinghena. Kiedy sześć lat temu przypłynęliśmy tu z lordem Wernsem, nie pozwolono nam wyściubić nosa poza tak zwaną „dzielnicę dyplomatyczną”.
Ale teraz były ważniejsze sprawy, niż zwiedzanie.
Niemal ucieszyłem się na widok Cienia.
- Dobrze, że jesteś – powiedziałem na przywitanie. – Zapadły już jakieś… postanowienia?
- Dostałem nowe wieści z Wirginii. Masz… Mamy zabić Nefryt i jej człowieka. Będzie z nimi jakiś młodzik, nazywa się Bevan Reis. Jego mamy przesłuchać. Chciałem, żebyś wiedział, bo nie było o tym mowy, kiedy spotkaliśmy się poprzednio.
~*~
- Jak skłamiemy i dopatrzą się w tym jakiegoś błędu, po nas. Więcej nam nie uwierzą. O ile w ogóle… Cholera! - Czułam się, jakbym miała papkę zamiast mózgu. Leniwą, nijaka papkę, która nie może niczego wymyślić, kiedy najbardziej tego potrzeba. – Jak wyjdzie, że nie było niedawno żadnego sztormu, albo jakaś inna rzecz… Ja się nie znam na morzu.
Kątem oka widziałam Garreta. Słyszałam, co wrzeszczał. Było mi go szkoda, choć w zasadzie go nie znałam. To chyba jednak prawda, że kobieta na morzu przynosi pecha. Bałam się o Luna. Wydawało mi się, że mignął mi między marynarzami.
Potem mało co widziałam. Zaczęło się piekło. Statek zatrząsł się, jak trawiony gorączką człowiek. Wszędzie krzyki, wszędzie drzazgi. Rozbryzgi wody.
Upadłam na kolana tuż przy burcie. Czułam jego silny dotyk i oddech tuż przy mnie. Zesztywniałam. Poczułam się otoczona. Znów się bałam, ale to był inny strach, niż wcześniej. Ten szarpał mnie wbrew logice. Zmusiłam się, żeby poszukać dłonią jego ręki. Żeby poczuć, że to on. Że to nie to, co wcześniej.
- Dev – wyszeptałam. Czułam jego zdenerwowanie. – Będzie dobrze. – Nie wiedziałam, kogo chcę przekonać bardziej: jego, czy siebie.
Słyszałam, jak załoga fregaty wchodzi na nasz zdemolowany pokład.
I wtedy mnie olśniło. A raczej: przyszło mi coś do głowy, coś, co choć głupie, w obliczu braku pomysłów, dawało choć cień nadziei.
- Dev, zdradziłeś nas – powiedziałam szeptem. – Mnie. Nie widziałeś, że będzie przemytniczy. Miałeś nas pokierować w ich ręce, ale Garret się zorientował. Dlatego się nie zatrzymał. Odsuń się. Idą. Masz mnie oddać komuś. W… Komuś, kogo znasz. Mów o mnie prawdę. Co będzie trzeba. To da nam trochę czasu.
Wiedziałam, że raczej na pewno nie zabiją mnie od razu. Za bardzo zaszłam Wirgińczykom za skórę, żeby nie chcieli patrzeć, jak umieram. A skoro Quinghena ma z nimi porozumienie… Musiałam bazować na tym, że ma. I że uda się nam uciec później. Bo póki jesteśmy na morzu, nie mamy najmniejszych szans.
Gdyby Devril się tak zachował niechybnie dostałby w nos i to zapewne nie tylko od Wilka, ale od większości uzdrowicieli. Szept trzeba było spokoju, a nie trząchania i wrzasków.
- I co? - zagadnął arystokratę Wilk, kiedy tylko się na niego natknął - Rozmawiałeś z nią? Powiedziała coś? Czy ona w ogóle jeszcze żyje?
- Byłem i nawet się nie odezwała - burknął urażony. Co Devril myślał, że się nei troszczył? Nie próbował? Przecież to dzięki niemu jeszcze jej stąd nie wyrzucili za zamrażanie wszystkiego co znajduje się w komnacie. Łącznie z sobą samą.
I on obejrzał się na drzwi. Szept. Jak długo jeszcze miał czekać na jakikolwiek znak? Na to, że się wybudzi? Przecież już wszyscy się obudzili... Kątem oka zerknął na drugie drzwi. Te, których nikt nigdy nie otwierał. Błąd. Była jeszcze jedna osoba prócz Szept, która nadal spała...
- Myślisz, że nie byłem tam jeszcze raz i kolejny i jeszcze dziesięć kolejnych?! - teraz się zirytował, ale Devril chyba zamierzał odwiedzić magiczkę. On nie miał już sił tam przebywać. Nie potrafił cieszyć się życiem, kiedy ona tak spała nie dając kompletnie żadnego znaku...
Łypnął na korytarz prowadzący do komnaty Vetinari i ruszył w tamtą stronę.
Gdyby Wilk wiedział, zapewne też byłby w skowronkach. Ale nie wiedział. Za to dowiedział się wielu innych, wielce interesujących rzeczy.
W tym momencie wziął głeboki oddech i oparł się bezłwadnie na krześle czując jak ciężar informacji go przytłacza.
- Możesz powtórzyć?
- Spałam z nim - mruknęła obojętnie Charlotte, zupełnie jakby rozmawiali o niezbyt smacznej zupie, nie zaś o osobie którą darzyła uczuciem.
- A... Aha.
- Powtórzyć?
- Nie... Nie trzeba. Ale co, zmusił się, czy co?
Chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu mina alchemiczki się nieco zmieniła. Odwróciła wzrok od sufitu, kierując go na Wilka.
- Nie braciszku, nie zmusił. W sumie, to ja... Nie wiem jak to się stało. Przysnęłam w wannie, a on się martwił. Chciał zobaczyć co ze mną i wpadł do wody...
- Ta jasne, wpadł przypadkiem - wtrącił Wilk nie wierząc w przypadek
- Nie przerywaj mi z łaski swojej. To był wypadek. A ja... Nie wygoniłam go. Potem możesz się domyślić co się stało.
Milczał. Oczywiście, że wiedział, mógł się domyślić. Czemu wcześniej na to nie wpadł? Przecież to było oczywiste...
- I dlatego go tak traktujesz?
- Jak?
- Ozięble. Nie wyglądał na szczęśliwego kiedy stąd wyszedł.
- Wilk... - Char westchnęła, przymknęła oczy i chwilę tak leżała, bez ruchu, bez słowa. Dopiero potem podniosła się do siadu i spojrzała na brata - Nic z tego nie będzie. On... On ma już swoją narzeczoną. Poza tym, dalej duchem jest przy Neme. Ja... To była tylko chwilowa słabość. Pożądanie. Nic więcej. Nie mogę od niego wymagać...
- No tak, wiń się jeszcze za to, że się an ciebie rzucił!
- Nie rzucił się, tylko...
- Mógłbym to podpiąc pod gwałt... - mruczał gniewnie Wilk wertując w myślach możliwe sankcje i paragrafy aż dostał od siostry kulką śniegu w łeb - Ała!
- Zacznij mnie słuchać do cholery. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Od dłuższego czasu staram się przestać żywić te uczucia, ale... Nie wychodzi. Chciałam więc go odsunąć. Odtrącić, może gdyby uznał mnie za kawałek lodu to by w ogóle zapomniał, tak byłoby najlepiej.
Wilk przypatrywał się jej niezbyt zadowolony z tego wszystkiego. Fakt był jeden, nade prosty i jasny. Devril przeleciał jego siostrę i teraz unikał konsekwencji. Już on mu pokaże...
- Zdrowiej - podniósł się i ze zdumieniem odkrył, że coś go przytrzymuje za płaszcz. Tym czymś była alchemiczka - Hm?
- Wilk... Obiecaj, że nic mu nie zrobisz.
- Jasne.
- Obiecujesz?
- Ahia
- Wilk!
Ale Wilk już wyszedł nie chcąc dawac słowa, które i tak by złamał. Niech ona znajdzie tego nadętego, pływającego w luksusach dupka i bawidamka. Niech on go dorwie...
Elf odebrał wyszczerzone ząbki arystokraty źle. Było wręcz jeszcze gorzej, zadziałało to na niego jak płachta na byka. I dziwić nie mogło, że ledwie Devril znalazł się w jego zasięgu, a Wilk po prostu rozkwasił mu nos. Zupełnie jak wtedy gdy posądził go o romans z Szept.
- Powiedziała mi. Wszystko - oświadczył ozięble szykując się do poprawienia uderzenia, jakby zakrwawiony nos arystokraty to było dlań za mało.
Zamurowało go. Już miał powiedzieć, żeby sobie poszedł, ten kto śmie mu przeszkadzać, ale umysł podpowiadał, że to nie byłoby na miejscu. Poza tym, rozpoznał głos. Z lekkim opóźnieniem, ale jednak.
- Szept... - poczuł kroplę krwi na ręce, którą trzymał Devrila za koszulę i znów spojrzał wściekle na arystokratę - Nie sądziłem, że bawidamkiem i chędożycielem wszystkiego co się rusza jesteś tez poza Twierdzą. Najwyraźniej się zawiodłem - wysyczał zniżając głos, mając nadzieję, że ledwo wybudzona magiczka nie dosłyszy, po czym niedbale puścił Wintersa i pognał do swojej elfki teraz dopiero czując jakiś cień radości.
- Należało mu się - mruknął znajdując się obok magiczki, bardziej teraz przypominając psa kładącego po sobie uszy, bo ktoś skrzyczał go za złe zachowanie.
- Nie szukałem rozrywki, poza tym, nie miałem narzeczonej - burknął, czując, że miast się wyżyć na Devrilu, to teraz będą się wyżywać na niej - To nie ja postanowiłem być martwy i nie dawać znaku życia - poza tym, to był przypadek. Skąd miał wiedzieć, że Łowczyni uznała za niepotrzebne by się zabezpieczyć? Nie jego wina przecież...
- Jestem jej bratem. Poza tym, tak strasznie go bronisz a sam nie miał odwagi by z niej wyciągnąć co się dzieje, znacznie łatwiej było sobie iść i wysłać tam mnie - skrzyżował ręce na piersi, gotów nawet pokłócić się z magiczką. Nie będzie mu tu w twarz pluła, kiedy ewidentnie byłą wina arystokraty. Nie słuchał co prawda połowy tego co mówiła Charlotte, zbyt zaślepiony złością, ale wyrok już wydał. I trudno było mu się dziwić.
Biedny, zignorowany i niemalże pokonany, burknął tylko coś pod nosem, że on pomagać arystokracie nie zamierza i co najwyżej może mu jeszcze coś połamać, tak dla zasady. A potem sobie, bezczelnie gamoń jeden poszedł, w ogóle nie pytając jak się magiczka czuje. Jeśli ona ignorowała jego, to i on ją zignoruje, choć wcale tego nie chciał. Ale i odpuścić nie zamierzał.
Zapach krwi Devrila zwabił do korytarza Frosta. Zaniepokojony kapitan najpierw spojrzał na krwawiącego człowieka, potem zaś na Szept... I aż zaniemówił. Tylko z początku, ale jednak co u tego elfa było wielką rzadkością. Natychmiast skłonił się w pas z należytym szacunkiem.
- Pani - wyprostował się i teraz otwarcie zaczął przyglądać się Devrilowi - Myślę, że to powinien zobaczyć dobry medyk... - zerknął jeszcze na niknącego w korytarzu Wilka. Spyta potem. - Poprowadzić go?
Kapitan został sam z Devrilem. Przyjrzał mu się badawczo, jakby oceniał. Władca zły. Jego żona też. Devril miał rozwalony nos, co wyglądało... Czyżby ten człowiek próbował zająć miejsce Wilka? Aż uniósł ze zdziwienia brwi.
- Skoro obejdzie się bez mojej pomocy... - zaczął, choć jeszcze przed chwilą był na jak najlepszej drodze, by Devrila tam wręcz doholować - to się ulotnię - i jak powiedział, tak zrobił pozostawiając Devrila sam na sam ze złamanym nosem.
Wilk nie pojawiał się. Zaszył się gdzieś w swoich komnatach, jak zwykle kiedy się pokłócił z magiczką musiał zająć czymś myśli. Tym razem zajął się robotą papierkową i byłby tam siedział do usranej śmierci, gdyby nie zjawił się w jego komnatach Frost relacjonując dzień i ruchy straży. To on napomknął mu, że wypadałoby się z magiczką pogodzić.
Zjawił się więc, późnym wieczorem w komnacie gdzie uprzednio przesypiała całe dnie z nieco już zwiędłym kwiatkiem chowanym za plecami.
Char na stres reagowała podobnie jak Wilk, chociaż ona zaczynała eksperymentować, bądź snuć niepewne i kruche plany odnośnie nowych mikstur i konstrukcji. Pracowała, wykonując skomplikowane obliczenia do wzorów, sprawdzajac każdy aspekt danej mikstury, czy przedsięwzięcia. To było znacznie lepsze niż siedzenie i rozmyślania na temat tego, co Wilk może zrobić Devrilowi. Bo odwagi wyjść nie miała.
Zakradł się do niej bezszelestnie, przykucnął za jej plecami i objął ucałowując ramię magiczki.
- Od siedzenia na tym cienkim dywaniku odmarznie ci tyłek - zwiędłego kwiatka podsunął jej pod nos, ukazując niby wspaniałą zdobycz - Wybacz. Może nie powinienem rozwalać mu nosa, ale... To moja siostra. Jeśli ja jej nie obronię, to nikt tego nie zrobi - przynajmniej on żył w takim przekonaniu.
Alchemiczka doszła już do etapu ubrania się. Nawet odsunęła zasłony chroniące dotąd okna, ale nie zapaliła żadnej świeczki. Siedziała w milczeniu przy jednym z okien, z czołem opartym o chłodną szklaną taflę, która z wolna zamarzała. Czuła się okropnie, dręczona wyrzutami sumienia, które przebijały się nawet przez huk myśli powodowanych wymyślaniem czegoś nowego.
Uzdrowiciel zaś został odesłany, bo alchemiczka uważała, że wszystko z nią w porządku, co było dośc dalekie od prawdy.
[Mój komentarz znowu gdzieś przepadł:(]
Weszła spokojnie i uśmiechnęła się do obojga.
-Na pokazanie okolicy masz jeszcze czas, panie. -znów uśmiechnęła się pobłażliwie -Jedz, proszę. -a potem zwróciła się do jego kuzynki -Nie jesteś już zmęczona? Może odpocznij nieco. Teraz ja z nim posiedzę, żeby nie uciekł. Poczytać coś? -zagadnęła spokojnie, ale pewnie przed uważnymi oczyma Dervila nie umknął fakt, że dziewczyna po prostu chcę pogawędzić na osobności -Najpierw chociaż pół obiadu, a potem babeczki! Bo będę musiała dać po łapach! -zagroziła.
- Już prawie nie mam rodziny... Z bratem zbytnio nie rozmawiam - na twarzyczce Nicole wykwitł tęskny uśmiech - Chciałabym poznać kogoś, kto... rzeczywiście oprowadziłby mnie dookoła, w ogóle na świecie. Widzisz, zawsze mieszkałam w Irandalu, ale... no cóż, powiedzmy, że nigdy nie mieszkało tam wielu ludzi - "Przynajmniej w naszych czasach", pomyślała - W każdym razie, z bratem i tak nie rozmawiam, a chciałabym poznać jakieś inne elfy, ludzi... Proszę! - jęknęłam - Oprowadź mnie, chociaż trochę...
- Wszyscy byliśmy zdenerwowani - mruknął opierając podbródek na ramieniu magiczki i wzdychając - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że się obudziłaś... Niektórzy już tracili nadzieję - w tym i on sam, czasami miał wrażenie, że magiczka go po prostu zostawiła woląc spać niż wrócić. Ale wróciła. To się liczyło.
Gdyby Devril oświadczył alchemiczce co zamiera, niechybnie wzięła by to za swoją winę. Był też problem tej kwestii, że w końcu opuściła swoją komnatę zamierzając znaleźć arystokratę. Nie mogła go potraktować tak, jak planowała. Był na to... Za dobry.
- Oczywiście! - powiedziała Nicole rozentuzjazmowana, ale zaraz odparła trochę wolniej - Ale... muszę trochę poczekać, bo Jarel wraca z reguły raczej późno i... nigdy nie znam dokładnego momentu. Tylko, że - postanowiła, że powie Szept o jej przypadłości, żeby potem nie było potrzeby tłumaczenia tego; z doświadczenia wiedziała, że z reguły trzeba to robić w najbardziej nieodpowiednich momentach. - ja... czasami widzę przeszłość. Mówię to, bo zdarza się, że tego nie kontroluję, więc jeśli zacznę rozmawiać z czymś nieistniejącym... Sama rozumiesz - odparła z uśmiechem. - Możesz zaczekać trochę, aż Jarel przyjdzie, czy... spieszysz się gdzieś? - spytała szybko, ale z nadzieją, że odpowiedź będzie przecząca. Naprawdę chciała opowiedzieć bratu, że wyjeżdża, ponieważ nie chciała zatracić z nim kontaktu.
- Niektóre efekty uboczne pojawiają się dopiero po dłuższym czasie - westchnął smutno - Najwyżej będę ci towarzyszył w te bezsenne noce - i bogowie świadkiem, jego popaprany umysł od razu podsunął wizję jak mógłby spędzać te noce, ale wstrzymał się z takimi komentarzami. Jednak miał jakiś tak, najmniejszy jaki istnieje, ale miał.
- Jadłaś już coś? Bo medycy się skarżą, że jesteś niejadkiem.
Charlotte przystanęła, równie niepewna co do tej rozmowy co Winters. Może uciec na drugi koniec pałacu i uważać, że się nie spotkali? Albo... Albo go zignorować? Nie. Trzeba to było załatwić od razu.
- Ja... Ja ciebie też szukałam - przyznała cicho i zauważyła, że z nerwów zaczęła wykręcać sobie palce - Może chodź do komnaty jakiejś, czy coś, nie chciałabym rozmawiać na korytarzu...
- A kto powiedział, że będę smacznie spał... - znów ta specyficzna nuta, zaraz zamaskowana taktycznym tonem kogoś, kto próbuje nie wejść na bombę ukrytą gdzieś w ziemi.
- Powiem im dużo więcej, na przykład to, żeby więcej nie przychodzili, bo załatwiłem ci innego medyka. Zobaczysz, spodoba ci się - uśmiechnął się zawadiacko, jak to tylko on potrafił, ale szczegółów więcej nei zdradził. Może dlatego, że wolał by magiczka sama zapytała kogo chodzi.
Biblioteka. Książki. Lubiła zapach książek, ale czy będzie pusta? Okazało się, że była. Ani żywego ducha, jakby nagle wszyscy uciekli bo usłyszeli, że oni wchodzą. Podrapała się po karku z zakłopotania i zniknęła między półkami uginającymi się od starych pergaminów i magicznych tomiszczy. Tylko, cholera od czego ona miała zacząć? Jeszcze w komnacie miała taki wspaniały plan, ułożoną przemowę, a teraz?
- Bo ja... - urwała znów nie mając żadnych słów, które nadawałyby się do użycia - Bo tamte noce, to.. - znów cisza.
- Łamanie nosów nie jest lekkim zajęciem - westchnął teatralnie i zaczesał dłonią włosy lecące mu do oczu - A tym nieszczęśnikiem pani zawsze sobie poradzę, jestem ja. I ja już zadbam, żeby każdą zupkę z brokułów pani zjadła - i tu akurat nie żartował, co można było wywnioskować po jego minie, nagle poważnej.
- Wiesz, że jak tak dalej będziesz robić, to Mer pójdzie w twoje ślady i jak coś się jej stanie to zamiast do mnie przyjść, to będzie się chowac po kątach? - choć pierwotnie tego w planie nie miał, postanowił spróbować uświadomić magiczkę cóż też ona wyrabia nie chcąc widywać się z uzdrowicielami.
Podniosła na niego spojrzenie, dotąd utkwione w podłodze, jakby nagle wydała jej się bardziej interesująca.
- A kto ci powiedział, że żałuję? - wypaliła wchodząc mu w słowo i kompletnie nie zwracając uwagi na to, co mówi - Nie żałuję, po prostu... Tarina. Neme. Nie ma dla mnie miejsca w twoim świadku Devril. I to chyba jest najgorsze.
- Karmić podstępem. Tak jak małe dzieci, wiesz, metoda z lecącym smokiem i "otwórz buzię" - wyszczerzył się głupio wyobrażając sobie jakby to wyglądało w ich wykonaniu.
- To za niedługo pewnie będzie tak, że będę cię z nią do spółki łatał - dźgnął magiczkę w udo paluchem - Mer za dużo czasu spędza z każdym prócz nas. Po powrocie trzeba będzie trochę posiedzieć w Atax...
- Unikałam cię... - przyznała cicho obejmując się ramionami - bo tak było łatwiej. Prościej. Nie zdajesz sobie sprawy ile mogłabym dać żeby zamienić się miejscami z Tariną. A tamte noce... - pokręciła głową. To nie tak, że żałowała, wręcz przeciwnie, przeciez ona go...
- Każdy ma swoje potrzeby. Mężczyzna. Każdy. A że akurat byłam w pobliżu to stało się co się stało... - najwidoczniej ktoś tu teraz źle przetrwarzał fakty.
Nie tylko magiczka miała wypaczoną wyobraźnie, bo i on miał swoje skojarzenia. Stąd i głupi uśmiech zdobiący jego wargi od dłuższego momentu.
- Cieszę się, że wróciłaś do żywych - milczeniem zbył fakt, że niektórzy nie mieli tyle szczęścia. Ci, których magowie spisali na straty niedługo po tym jak ona zapadła w sen.
Nie była tylko potrzeba? Aż uniosła brwi nie będąc pewną czy aby dobrze słyszała.
- Nie tylko potrzeba? To co to było? - chwilę potem zmrużyła oczy. Czy jej się wydawało, czy on miał obrzęknięty nos? Czyżby ktoś mu...
- ... Dostałeś w nos? - niech ona dopadnie tego, kto się odważył podnieść na arystokratę rękę.
Uśmiechnął się lekko i odgarnął parę kasztanowych kosmyków z czoła magiczki.
- A Łowczyni i ten jej dzieciak... Nie sądziłem, że to sie tak skończy - ktoś tu czuł potrzebę wytłumaczenia się. Solidną potrzebę.
- Chciałem wtedy nei myśleć. A moje niemyślenie zwykle się tak kończy - burknął gdzieś tracąc swoje samozadowolenie jeszcze sprzed chwili.
- Ma znaczenie. Wszystko je ma. A jeśli ty powinieneś był trzymać ręce przy sobie, to ja nie powinnam zasypiac w wannie, bo zwykle tak to się kończy - mruknęła tym razem wpychając ręce w kieszenie płaszcza, zupełnie jak jej brat, a jego oprawca.
Sol niebyła narwaną osobą. Była żywa, dzika przez to, co w niej drzemało, bo wciąż poszukiwała i łaknęła wolności. Była pełna ekspresji. A jednak dzięki wychowaniu, dzięki temu wszystkiemu, co jej przeznaczono, wiedziała przede wszystkim o tym, ze ufać jej innym nie wolno. Bo inni, to cierpienie. Inni to podejrzenia. Inni to oskarżenia. Inni to niezrozumienie. Od przybycia na keronijskie ziemie, od spotkania z Myśliwymi była rozstrojona, niespokojna. I groźna.
Teraz, tuaj u Wakhuwa uspokoiła się. Odzyskałą równowagę. Spała już spokojnie, nie reagowała na ruch za plecami wzdrygnięciem. Wraz z nadarzającą się okazją, wybrała się dwa razy na łowcy i chyba zaskoczyła tych ludzi, nie robiąc hałasu, nie płosząc im zwierzyny, a nawet idąc za nią, jakby sama łowiła.. Nie potrzebowała miękkiego skórzanego obuwia, bo po prostu wiedziała jak stapać, by nie czynić hałasu. Wiedziała jak słuchać i gdzie patrzeć, jak odczytywać znaki obecności. I tu, tu miała wrażenie, że odnalazła siebie taką, jaką zostawiła na swoich ziemiach. Tę wolną, ale szczęśliwą samą z sobą kobietę, tę której troskami jest znaleźć nocleg i czystą wodę. Zycie tutaj było tak proste i zarazem tak harmonijne, jakby w samym tym znajdowała się cząstka magii.
A tego dnia, gdy Devril zjawił sie u swych przyjaciół, Sol wędrowała przez puszczę, bawiąc się z ranicami mgieł, jakie chowały drogę do Tropicieli. Mimo, ze pojawiła się w niej radość, miała wrażenie, żę zza tych mgieł coś ją wzywa. I czeka na nią.
- Nie. Ja i ona to nic, myslałem że jestem wolny, rzeczywiście, ale wierz mi, to nie było coś z czego bym się cieszył... Brakowało mi ciebie. A ona była obok, do tego byłą wtedy całkiem miła... I tyle. Ale nic więcej nie było poza tym, gdybym rzeczywiście myślał o niej poważnie to bym nei wracał, ani do ciebie, ani do elfów... - a przecież wrócił i to zaraz po tym jak sie dowiedział. Delikatnie ujął dłonie magiczki w swoje. Nadal zimne...
- Łowczyni przy tobie jest nikim. Dla mnie. Nie masz się więc o co denerwować gdy ją widzisz, a Luciena znasz na tyle, że nie powinnaś wierzyć w każdą jego bajkę jak Iskra.
To ją zamurowało. To ostatnie, bo reszta nie wywarła na niej aż tak wielkiego wrażenia. Odkaszlnęła próbując ukryć zakłopotanie i odwróciła szybko wzrok. To jasne, no przecież, że lepiej by było mieć przy sobie kogoś z ruchu, nie doszukuj się nie wiadomo czego...
- No tak... Lepiej by było gdybyś miał przy sobie kogoś z ruchu niż jakąś Wirginkę bogowie wiedzą skąd, dobrze dla ruchu, dobrze dla bezpieczeńśtwa, Al byłby zadowolony... - już sobie wszystko wytłumaczyła i poukładała w głowie na swój sposób. Chociaż wolałaby żeby było nieco inaczej...
[Nawet nie pytaj, nie mam pojęcia, jak mi się udaje tak długo olewać odpisy i w ogóle komentarze pod kartą, i spać spokojnie. ;_; Dobra, zbieram się w sobie, żeby zacząć regularnie pisać. Nawet jeżeli moje „regularnie” ma oznaczać jeden odpis z danego wątku na tydzień.
Ten blog to istne zgromadzenie wzajemnej adoracji – jak mi się podobają czyjeś opowiadania i KP, to zazwyczaj z wzajemnością. Jeśli chodzi o czytanie to jestem największym leniem, jakiego świat nosił, ale doczytuję KP jak czegoś nie pamiętam, skubię po kawałku Tam i z powrotem, czasem czytam wątki i nie czuję się odpowiednią osobą do wpędzania w kompleksy naszej załogi, a już na pewno nie Ciebie. ;) No ale po czymś takim należy Ci się „dziękuję”. :D
A co do żeglugi to czysta improwizacja. No i podczas sesji zdarzają się akcje, o których nie sposób nie wspomnieć, bo byłoby to grzechem przeciwko dostarczaniu śmiechu czytającym. Co kilka mózgów to nie jeden.
Hah, mój móżdżek to jest cały czas rozleniwiony i za nic nie da się go zaprzęgnąć do roboty. Więc będziemy zaganiać wspólnie, każda swój.
Co do wątku: im więcej w nim niespodzianek i nieprzewidzianych rzeczy, tym lepiej. Lubię improwizację, pewnie z lenistwa, kiedy przychodzi mi coś planować, ale lubię. Jeśli chodzi o postacie: na pierwszy rzut oka Dev odpada, przynajmniej od razu, bo on arystokrata, gdzie chuchru do niego. Z drugiej strony Aed, chcąc, nie chcąc, zaczął wkręcać się w środowiska pokroju Ruchu Oporu i bandy Nef. Raz że ma na pieńku z Wirgińczykami (i to bardzo), dwa że już bawił się w wojowanie przeciwko nim razem z Nef (w wątku, kiedy to nie wydał pani herszt mimo że proponowali mu za to niezłą sumę) i z Darem (podczas Ultimatum).
Chyba będziemy radzić dalej, bo mi nadal żaden kompletny pomysł do głowy nie przychodzi. Mam jakieś szczątkowe wizje (np. chuchro był w posiadaniu planów demarskiej twierdzy – obecnie wybiera się z Darem, żeby je odzyskać, więc zakładając, że im się uda mógłby próbować przekazać je bardziej niż on kompetentnemu jeśli chodzi o wykorzystanie takich papierów przeciwko Wirgińcom; albo może sprawiać wrażenie takiego, co za dużo wie i trzeba się upewnić, z kim trzyma – a tu już do kłopotów bardzo blisko, bo chuchro nie należy do takich, co rzucą broń, a ostatnim kaleką w dziedzinie szermierki, zabawy nożami i szeroko rozumianego uciekania przed pogonią to on nie jest), ale jeszcze mnie nie oświeciło jeśli chodzi o coś większego.
Co do kłopotów – kocham kłopoty, uwielbiam kłopoty. I mam chorobliwą, budzącą niepokój skłonność do robienia krzywdy swoim postaciom. Przed tym powinnam ostrzegać, bo nieraz naprawdę nie mogę się powstrzymać przed zrobieniem jakiejś głupoty...]
- Nic nie było - powiedział cicho, łagodnie, jakby chciał ją uspokoić teraz oswabadzając jej dłonie i sięgając twarzy, miękkich policzków. Zmuszając wręcz, by patrzyła na niego, nie gdzieś indziej.
- A unikałem jej i tematu, bo... Nie chciałem o tym słuchać. Chcę zapomnieć o niej i o tym co zrobiłem, a Cień doskonale o tym wie - westchnął i ucałował magiczkowy nos - ale przynajmniej teraz o tym wiesz.
Selena. Znowu o niej. I w czym ona była gorsza od tej całej Seleny? Głupia baba, mimo tego, że całkiem przeciez miła...
Chwila. Móżdżek zaskoczył dopiero po chwili analizowania wypowiedzi Wintersa.
- Mnie i ciebie... - wskazała palcem na siebie, potem na niego z miną jakby coś w obliczeniach się nie zgadzało - że ty mnie... - znów wskazała na siebie, to na niego - że ty wiesz, że ja ciebie tak jak ty mnie, czy nie wiesz? Chyba, że miałeś co innego na myśli niż to, że wiesz... - nie była w stanie powiedzieć tego na głos, jakoś uwięzło jej to w gardle.
- Och, to cudownie! - wykrzyknęła radośnie. Nagle usłyszała głośny trzask i jęk bólu. Uśmiechnęła się ze szczęściem: Jarel wrócił. Podbiegła do niego, pytając - Czy... mogę gdzieś podróżować, tak jak ty kiedyś?
- Oczywiście - powiedział Jarel życzliwie, ale bez uśmiechu. W jego oczach widać było żal, w końcu była jedyną jego rodziną - Proszę, nie idź sama... I bądź ostrożna - pobiegła do Szept, a on krzyknął za nią - Odwiedź mnie kiedyś!
Wiedziała, że nie zachowuje się zbyt odpowiedzialnie, pozwalając jej odejść z nieznajomą osobą lub nawet sama - ale on jej ufał i to było najwspanialsze uczucie, jakiego Nicole doświadczyła w ostatnim czasie. Oczywiście, nie licząc spotkania z Szept. Podeszła do niej i z tęsknym uśmiechem odparła:
- Pozwolił mi... Ach, Irandal... już kilka lat tam nie byłam. Wielu przyjaciół na mnie czeka... A ty, po co tam idziesz?
- Moja wina? Ale to nie ja jestem zazdrosny... - nie wcale, on tylko miał ochotę Darmara udusić i zrobić sobie z niego dywanik, a jej przybocznego to roznosił spojrzeniem. No i Sarriel. Niech go szlag. Ale on przecież nie był zazdrosny, nie wcale.
- Ale dość gadania o bezsensownych rzeczach - przygarnął ją do siebie, od razu czując się lepiej kiedy była blisko, tuż obok.
Char wcale się nie zdziwiła, że nei zrozumiał. Sama siebie ostatnio nie rozumiała. Uśmiechnęła się nerwowo, przepraszająco.
- Wybacz, trochę namotałam... Bo widzisz... Wiesz o tym... - nabrała powietrza w płuca i wypuściła wolno - Bo ja... Ja cię kocham Devril - w tym momencie twarz alchemiczki z barwy przypominała dojrzały pomidorek.
- Nadal jesteś zimna - mruknął przeczesując kasztanowe włosy palcami - to minie? Akurat na śpiączkach się nie znam... - a wiele by dał by ten stan rzeczy zmienić. W końcu, co to za medyk, który nie wie wszystkiego na temat chorób i śpiączek.
- Wiesz? - pisnęła cicho, całkiem sparaliżowana strachem. To az tak było to widać? Cholera jasna, a ona sądziła, że pozostała sobie w cieniu i nikt nic nie wie prócz Szept i Wilka...
Zaraz potem nastąpiło... To. Nie wiedziała jak to nazwać, bo było mieszaniną ekscytacji i radości, a zarazem jakiegoś strachu. Objęła go, przyciskając bliżej siebie, jakby nie chciała by moment ten minął.
Czyżby ona była zaniepokojona? W sumie, nie dziwiłby się jej.
- Ustępowały mówisz... - mruknął wzdychając ciężko. Problem narastał - Poobserwujemy co się dzieje. Jeszcze jedna osoba śpi, chociaż wszyscy inni się obudzili, może to ma jakiś związek... Zobaczymy - chociaż jakoś nie miał zbytnio ochoty ładować się do komnaty obok, gdzie spała Iskra.
Uśmiechnęła się, a rumieniec stopniowo znikał z jej twarzy. Czuła się tak... Lekko. Dziwnie. Jakby wszystko nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Escanor? Jakoś sobie poradzą. Alchemicy? Przecież sobie poradzą. Ruch? No przecież w końcu wygrają.
- Wydaje mi się, że to sen... - szepnęła cicho, jakby ktoś ich podsłuchiwał - Nie sądziłam, że kiedyś tak się będę czuć - musnęła drżącymi palcami jego twarz, upeniając się, że to wcale nie jest sen.
Wilk chciał węszyć. Wilk chciał... Problem polegał na tym, że chciał za dużo w zbyt krókim czasie. Miał tysiąc rzeczy do zrobienia, kolejny tysiąc pomysłów domagał się realizacji, a jeszcze pomiędzy tym wszystkim gdzieś miał jeszcze swoje domysły i podejrzenia. I zamiast to wszystko realizować, on siedział na tyłku tuląc ją do siebie, mając wrażenie, że tak być powinno.
- Ale to potem. Teraz pani Szept pójdzie grzecznie spać, a jak wstanie to grzecznie zje co jej pod nos podadzą.
Przeszkód było wiele. Escanor, Tarina, wojna... Ale wolała teraz o tym nie myśleć. Potem będzie się zadręczać, potem będzie o tym myśleć. Teraz nie.
- Nie martw się Devril... Kiedyś będzie lepiej - chociaż czasami, wieczorami, miała wrażenie, że jednak nic się nie ułoży, a ich całkiem pochłonie Wirginia, ją powieszą, a alchemików wypatroszą.
- Porzuć złe myśli panie Winters, sam całego zła tego świata nie pokonasz - odsunęła się od niego, uwalniając z objęć i pociągnęła go za rękę w stronę wyjścia z biblioteki.
Przyjrzał się jej uważnie, doszukując się źródła problemu i nagle go olśniło. Przecież nie chciała spać, a on o tym zapomniał, co za głupek...
- Wolałbym jednak, żebyś się chwilę zdremnęła, ale... - sam pewnie by się bał po takim czymś zasnąć, więc nie miał zamiaru jej zmuszać - Ale jak nie chcesz, to posiedzimy. Mam sporo papierkowej roboty, więc zajęcie mamy gwarantowane.
- Oczywiście, że jestem pewna. Zawsze jestem pewna tego, co robię - odpowiedziała uchylając drzwi i jeszcze oglądając się na niego z dziwną miną. Co mogli teraz robić? W miejscu gdzie jeszcze chwilę są pozbawieni zwykłych trosk i problemów?
- Wracamy do komnaty?
Wilk bardziej skupiał się na obserwacji Szept niż na swoich dokumentach. Była słaba, zmęczona, a mimo to... Czasami zastanawiał się skąd ta kobieta bierze na to wszystko siły, naprawdę. I mimo ukłucia bólu w sercu kiedy widział jak prawie usnęła, nie ponowił propozycji. Skoro tak bardzo bała się snu, on nie będzie jej namawiał.
- Martwię się - wyznał jedynie, ściszonym tonem, przekładając kolejny papier. Nie ruszył się od niej, nie odstąpił na krok, na dokumenty przyniesiono im przed kominek, zgodnie z jego rozkazem.
Już miała protestować, już otwierała usta by uświadomić Devrila, że sam jej w komnacie nie zamknie, chyba zmysły postradał i zgłupiał, ale obyło się bez tego. Protest cisnący się na wargi alchemiczki nagle się ulotnił.
- A spróbowałbyś nie... - mruknęła jeszcze, skręcając w korytarz właściwy jej komnacie, a już niedługo potem znaleźli się we wnętrzu komnaty, gdzie panował chłód ze względu na pootwierane okna. Lodu nigdzie nie było i wyglądało na to, że ktoś tu sprzątał.
- To chodź do mnie i śpij. Gdybyś się nie obudziła... Ale obudzisz się. Teraz też się obudziłaś, więc nie ma czego się bać - marne zapewnienie, ale na nic lepszego nei było go stać, sam był już mocno zmęczony i umysł odmawiał posłuszeństwa.
- Chyba elfy posprzątały - mruknęła sprawdzając, czy w porzuconym na fotelu płaszczu są wszystkie jej tajne zabawki.
Słysząc zaś pytanie uśmiechnęła się zawadiacko pod nosem. Co by zrobiła... Sama nie wiedziała, choć to była chwila na puszczenie wodzy fantazji.
- Pewnie rozkwasiłabym ci nochal. A potem zaciągnęła za ucho tutaj. Poza tym... Zostawiłbyś mnie taką samą, bezbronną i biedną? W pustej komnacie? - zatrzepotała rzęsami usiłując zrobić przy tym naprawdę żałosną minę zawiedzionego szczeniaka.
Skinął głową nie mając sił by jeszcze przeciągać na swoja stronę. I tak sporo osiągnął, bo chociaż się położy, a jak szczęście dopisze, to i zaśnie, choć sam obawiał się, że jego słowa były puste i magiczka rzeczywiście się nie obudzi... Tymczasem wślizgnął się do łóżka zostawiając jedynie swoje buciory poza nim i kapelusz. Nie miał sił by ściągać resztę.
- To widzimy się rano... - mruknął jeszcze tłumiąc ziewnięcie.
- O tak, całe stado różnych, okropnych potworów... - podeszła z wolna, chwytając go za poły koszuli i przyciągając ku sobie - A po co mi rycerz, którego potwory na dzień dobry zjedzą? Lepiej mieć takiego Ducha. Nawet by się nie zorientowały kiedy zniknę - musnęła lekko jego wargi, drocząc się i uśmiechając figlarnie.
- Najwidoczniej niezbyt się pod tym względem różnimy - dodała Nicole z rozbawionym uśmiechem - na ciebie nie czekają przyjaciele, a na mnie czekają, ale niewidoczni dla innych - zaraz przybrała trochę poważniejszy ton - Ja... chciałabym, żeby inni widzieli Irandal. Widzisz, kiedy Jarel był młodszy, uznawał, że wariuję... Widzę miejsca i ludzi, które nie istnieją. Ale ja byłam, i wciąż jestem, pewna, że to naprawdę kiedyś istniało. On... wręcz musi zostać odbudowany! - odparłam żarliwie.
Okazało się, że to on tu czuwał dłuższy czas, bo po prostu nie mół zasnąc mimo zmęczenia jakie opanowało jego ciało i umysł. Od czasu do czasu przeczesywał palcami magiczkowe włosy zastanawiając się co ma do zrobienia po obudzeniu i co zrobi, jeśli jednak Szept się nie obudzi. W końcu jednak zmorzył go sen, co powitał ze znacznym poczuciem ulgi.
Dwójka ktosiów nie miała nawet jak się wyspać, bo kiedy się zorientowali, że wypadałoby się nieco przespać, to do komnaty zajrzały pierwsze promienie słońca.
- Cholera - mruknęła sennie alchemiczka czyniąc sobie z mości Wintersa osobistą poduszkę - Znowu się nie wyśpię... - westchnęła owijając się kocykiem, żałując swojej poduszce, która wciąż pozostawała nieokryta i nie wyglądało na to, by miało się to zmienić. Char czasami lubiła sobie popatrzeć.
Vey spokojnie odmówiła babeczki. Minę miała poważną. Zastanawiała się od czego zacząć.
-Wiem, że przecięto popręgi. Próbowałam zasięgnąć języka w tej sprawie ale pewnie bardziej kompetentną osobą będzie ta, która wie w jakim celu wymykasz się rankami i kto mógłby chcieć śmierci szanownego earla. Wiem jednak, że stajenny bardzo się starał być pomocny i nie mógł być przez cały czas przygotowania koni przy nich. A co Ty z tym zrobisz... by nie niepokoić Elain to już Twoja sprawa, prawda? -nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Chciała jednak dać stajennemu to co mogła: bezpieczeństwo przy najmniej z jej strony.
Sol zatrzymała się dopeiro na granicy, gdzie wiedziała, że dalej nie przejdzie. Mgła tu gęstniała, przypominać zaczynała białe gęste mleko w dziwnej stopni i oblewała ją z każdej strony. Nie chciała wypchnąć, a jednak czuła, że powinna zawracać. Domyśliłą się łatwo, ze to nie chroni plemienia od tego, co jest na zewnątrz, ale także i to co wewnatrz powinno być bezpiczne.
Uniosła wzrok w górę i nie dostrzegła nieba. Jakby ta mgła siegała tak daleko, by zaćmić jej zmysły i umiejętność spostrzegania. Mimo to nie przeraziła się, nawet uśmiechnęła delikatnie do siebie. Tutaj czuła się właśnie wolna. Może i szcześlwia, choć nie tak, jak sobie wymarzyła i dawno temu wyobrażała. Bo pragneła z kimś to szczęście dzielić - typowe, kobiece nadzieje i wiarę w uczucie, może naiwne, a moze po prostu zdradzające samotność.
Devril nie znał Sol. Znał rudowłosą służkę, którą przygarnęła pod jego dach młodsza kuzynka. Nie wiedział, że potrafiła się cieszyć z najdrobniejszych i czasami najbardziej błachych rzeczy. Nie wiedział, że potrafis ie rozpłakać z niezrozumiałych powodów. Nie wiedział, że jest czujna, ostrożna i śmiała. A teraz, poznał ją jako kogoś, kto jest niebezpieczny, na granicy szaleństwa i na dodatek zagraża tym, którzy wiele dla niego znaczą. Gdy wracając z mgieł, wyłaniając się znów na czystej ziemi wyczuła jego aurę w wiosce, gdzie już zdążyła poznać wszelkie kąty i przyzwyczaić sie do tego opanowania i wszechogarniającego spokoju Wakhuwa, zgarneła materiał sukni z przodu wysoko i przyspieszyła niemal do biegu. Była winna temu człowiekowi przeprosiny. I musiała odzyskać swoje rzeczy, które zostały w Drummor.
Mineła kilka domów, jakie stały wybudowane najdalej centralnego budynku, w którym spotkała wodza. Rozglądając się wokoło, odetchneła głeboko, czując jak z tego krótkiego biegu na twarz wykwitły jej rumieńce, a oddech przyspieszył.
- Earl! - miast imieniem wiedziała, że wypada sie zwracać do niego tytułem i gdy go dojrzała jak spaceruje znów z tym białowłosym, który tak nieprzychylnie na nią spoglądał, przyspieszyła ku nim. Staneła naprzeciw nim i skłoniła głowę nisko przed obydwoma. - Dziękuję - uśmiechneła się szeroko i powstrzymała cięzko przed tym, ny go nie objąć z wdzięczności. - I przepraszam - skruszona, zawstydzona swoim zachowaniem,a le jeszcze nie wiedząc, jak padła ofiarą iluzji i jak ją dosięgli Myśliwi, wiedziała, że to będzie jej celem gdy przejdzie przez mgły.
Dni odpoczynku uleciały szybko, podobnie jak i dni na morzu, kiedy już wracali do kraju. Do Keronii.
Wilk czuł się... W sumie dobrze. Cieszył się z powrotu, z tego, że Szept jednak nic nie jest, a śpiączka jej już nie dotyczy. Cieszył się i z tego, że w końcu zobaczy Mer, nawet za głupimi twarzami Starszych się stęsknił.
Charlotte zaś przeciwnie. Im bliżej było do Keronii, tym bardziej spoglądała za siebie, na Wieże i na kraj tam leżący. Wilk nie znał przyczyny. Co ona, nagle z elfami chciała siedzieć, czy jak?
Najgorzej jednak było po zejściu na ląd, kiedy nadszedł czas pożegnań. Wilk nigdy w tym dobry nie był, a mimo wszystkich utrapień... Smutno było żegnać takiego Garreta. Albo Flynna. No i jeszcze Devrila, którego wezwały pilne sprawy.
- Flynn ci kupi nowego Vinniego, albo podzielicie się tym na pół - wykręcił się Wilk, jedynie waląc kapitana w plecy, bo ręki nie chciał mu podać. Bogowie wiedzą czego ostatnio Garret dotykał i jeszcze się czymś zarazi... Albo co gorsza, zarazi Mer; swoje oczko w głowie.
- Tobie pomyślnego wiatru - rzucił jeszcze w odpowiedzi na słowa Flynna, po czym podszedł do Devrila.
- To do zobaczenia niebawem. Pewnie jakieś kłopoty przywieją cię do nas. Albo nas do ciebie - uścisnął arystokratę i spojrzał na siostrę. Co, z nią tez miał się żegnać?
- A ty co?
- Pożegnać się muszę.
- Ze mną?
- Nie z tobą cymbale, z Devrilem...
Wilk poczuł się na tyle urażony "cymbałem", że nie drązył tematu i odszedł do magiczki żegnającej Flynna.
Char chwilę przyglądała się arystokracie, a wyraz jej twarzy trudno było przypisać jakiemuś konkretnemu uczuciu. W końcu zaś podeszła, obejmując go czule.
- Do zobaczenia - zdołała z siebie wydusić, nim musiała przygryźć wargi hamując tym samym cisnące się do oczu łzy. Na więcej słów nie było jej stać. Nie teraz, kiedy ledwie co miała to, czego zawsze chciała, a już musiała się z tym rozstać. I to na dobre. Zapomnieć...
- Ej! Flynn! Zapomniałeś pasażera! - zawołał za oficerem Wilk, usiłując jednocześnie wyplątać się od Garreta. Zaś kapitan bez swojej podpórki... No, po prostu padł na ziemię i elfowi ani się śniło go stamtąd zbierać. Niech leży.
- Kupisz mi Vinniego? - usłyszał jeszcze z poziomu ziemi i spojrzał w dół na rozciągniętą w pijackim uśmiechu twarzyczkę Garreta. Z irytacją dmuchnął w opadające na oczy włosy - Może.
Musnęła palcami kark arystokraty, przeczesałą włosy uspokajającym gestem, zupełnie jakby miało to pomóc. Zarówno jej, jak i jemu.
- Ciii... - szepnęła i chrzaknęła nosem. Bogowie byli okrutni. Chociaż... Wiedziała przecież jak to się skończy. Nie było innego rozwiązania niż to, które zastosowali teraz. Będzie miała swoje wspomnienia, do których będzie mogła przecież wracać...
Ale to nie zastąpi ciepła i żaru drugiego ciała. Uczucia. Nigdy. Wspomnienia zblakną, zastąpi je żal i zazdrość kiedy będzie zmuszona do patrzenia na Tarinę w Twierdzy.
Nie udało się. Nie powstrzymałą paru łez, które spłynęły po policzkach alchemiczki mocząc dyskretnie ramię Devrila.
Przymknął oczy czując, jak cały spokój zebrany za Wieżami zaczyna się ulatniac w bardzo szybkim tempie. Póki magiczka nie postanowiła wesprzeć go lekkim dotykiem.
- Niech bogowie mi pomogą... - mruknął Wilk już całkiem zniechęcony do osoby kapitana, którego rzekomo lubił.
- Powiem wszystko, ale błagam, zamknij się. I jedź do Etir, albo gdziekolwiek, zapłacę za statek.
Char westchnęła głęboko, usiłując się uspokoić. Powinna nad sobą panować. W końcu, była jedną z dwóch osób którą wysłano do Twierdzy by udawała kogoś, kim nie jest. Gdzie był jej talent aktorki kiedy był potrzebny?
W końcu, zebrała się w sobie i wypuściła arystokratę z objęć. Uśmiechnęła się, choć uśmiech ten pozbawiony był wesołości.
- Powodzenia. I uważaj na siebie - powiedziałaby znaczniej więcej niż to suche pożegnanie, ale raz, że nie byli sami, a ona nie chciała pokazywac jak wielką odniosła porażkę, a dwa, niektóe słowa nie chciały przejść jej przez gardło.
Rzeczywiście, tego by nie wytrzymał i chyba spróbowałby własnoręcznie utopić Garreta w pobliskiej kałuży. Szczęściem, kapitan zaniechał wycałowania sponsora i po prostu sobie poszedł. Dzięki bogom.
Char nie dodała nic, nie była w stanie. Odeszła czując się tak, jakby ktoś jej złamał w tym momencie serce i chyba Wilk to zauważył, lecz... Wyszła jego nieznajomośc faktów, bo uznał, że Char po prostu smutno z powodu rozstania z przyjacielem.
- NIe martw się, przecież niedługo się pewnie zobaczycie. W końcu ty tez wracasz kiedyś do Twierdzy.
Char westchnęła i skinęła głową, przyznając mu zupełną rację i nie zamierzając nic tłumaczyć.
Nie mogła spodziewać się niczego ponad ten chłod i dystans. A i tak była w stanie doskonale zrozumieć całe to zniechęcenie , jakie mógł młody earl do niej odczuwać. Stanowiłą zagrożenie dla jego domu i tych, którzy byli mu rodziną. Ale i to jego wyrozumiałe spojrzenie i cierpliwe traktowanie, jakby rozumiał, ze mimo iż sprawiałą kłopoty, nie robiła tego z własnej woli, sprawiało, że Sol darzyłą go jakąś nicią sympati.
Uśmiechnęła się, jakby jego upomnienie wcale jej nie dotknęło. Skłoniła glowę znów nisko, tym razem do białowłosego towarzysza Devrila.
- Tak, dziękuję im każdego dnia - zapewniła. - Ale tobie chciałam podziękować także za to, że pozwoliłeś mi ich poznać i pzowoliłeś im, by mi pomogli i mnie samej pozwoliłeś sie tu uspokoić - chyba za dużo było tej pomocy, w jego pomocy, acz jej własna poprawność językowa jej nie przeszkadzała. Wreszcie pojęła język na tyle, by rozumiec i móc się porozumieć swobodnie.
Spojrzałą znów na niego i skruszona opuściła ramiona.
-I wybacz. Przepraszam za to, co się wydarzyło w twoim domu. I za to, jak sie zachowywałam.Iluzja pokazywałą mi nierzeczywiste obrazy, a ty... ty i twoi ludzie byliście w moich oczach Mysliwymi - powiedziałą wreszcie to na głos, zdradzając, ze jej szaleństwo było atakiem na nią samą. Skąd tylko mogła wiedzieć, że po opuszczeniu wioski i przejściu przez mgły, to się nie skończy wcale?
- To zależy... Mój ojciec... No cóż, powiedzmy, że niezbyt zależało mu na rodzinie, ale gdy widział, jak mówię do ściany, to raczej nie uznawał tego za dar. O Jarelu już ci mówiłam, kiedyś myślał tak, jak tata. Moja mama zrozumiała, kiedy jej opowiedziałam, a na to odważyłam się dopiero wtedy, kiedy skończyłam siedem lat, parę dni po urodzinach... Wtedy mój brat mi uwierzył - uśmiechnęła się radośnie, jakby podkreślając swoją radość z tym związaną. - Teraz jest lepiej... No cóż, ludzie zawsze dziwnie reagują na to, czego nie rozumieją... Tak mówiła mi mama - powiedziała z melancholijnym uśmiechem, po czym westchnęła tęsknie - Izzy... To... jedna z moich przyjaciółek z Irandalu. Jest trochę starsza niż ja. Nieważne... A ty będziesz pomagała przy odbudowie Irandalu? - zmieniłam temat.
Przeczuwał, że względna sielanka wkrótce minie. Odbudowa szła swoim tempem, ale nie zapomniał o tym, że i na południu kraju budowa wre. Irandal. W sumie, chyba nigdy tam nie był, jeśli nie liczyć zwiedzania ruin. Słuchając wieści i przyglądając się magiczce wysnuł jeden, bardzo istotny wniosek. Nie puści jej samej. Odbudową Atax mogą zając się doradcy, Starsi... Będzie musiał odnaleźć Viorego. Mag umysłu od upadku Eilendyr był mocno zniechęcony do wszystkiego, coraz rzadziej wychodził ze swojej chatki i preferował samotność. To nie był Viori jakiego Wilk znał.
- Pojadę z tobą - mruknął obserwując oddalające się plecy Gallara - Wiem, że sama byś chciała się tym zająć, a mi nie uśmiecha się puszczanie cię samej.
- Ja też pójdę - nowy głos należał do alchemiczki, która opanowała nową ważną umiejętność, jaką było wtapianie się w otoczenie. Char odkryła, że ludzie, a czasami nawet i elfy nie potrafią patrzeć. Wystarczy stać nieruchomo wystarcząjaco długo by wzięli cię za element krajobrazu. Poza tym, na czerwonym tle jednego z namiotów naprawdę ciężko było ją zauwazyć.
- Ty zostaniesz tutaj... Poza tym, nie masz swoich problemów?
- Mam, ale mogą poczekać. Nie śpieszy mi się do Twierdzy - fakt, tam jej sie nie śpieszyło. Ale z kolei bardzo chciałaby zobaczyć Wintersa... Szkoda tylko, że będzie tam z narzeczoną.
Chwilę biła się z myślami. A potem sięgnęła po babeczkę. Nie miała wyboru. Zapachy, które uderzyły ją w kuchni i... nerwy, które miała przez cały dzień musiały znaleźć wreszcie swoje ujście... w prostej babeczce z budyniem i jabłkiem.
-A czy dzielę się tymi informacjami z Twoją kuzynką? -zapytała z lekką urazą -Z resztą... Może lepiej i wygodniej będzie dla Ciebie, mój panie, jeśli ja też zapomnę o tych sprawach? Nie chcę stawiać w niewygodnej sytuacji i narażać się na dziwne insynuacje i spojrzenia Elain. Z resztą pewnie lekarz przyjdzie wieczorem i pozwoli Ci, panie, jutro wstać. Byłabym dobrej myśli. -dodała nieco formalnie... chłodniej.
Nie chciała przecież na siłę się litować, a tajemnice i tworzenie dziwnych sytuacji "sam na sam" nie zmobilizuje Elain do nauki. Elfka musiała przecież pamiętać, że zyskała tutaj zatrudnienie.
- Weź odłóż na bok te swoje uprzedzenia. Też się dopiero co dowiedziałem. Przed wyjazdem przekonywałem, że… Niech to! Ona nie może zginąć. Przynajmniej póki łączą się z Ruchem Oporu. – Bo zamiast powstania będziemy mieli burdel, pomyślałem, ale nie odważyłem się powiedzieć tego na głos.
Zastanawiałem się przez chwilę. Odetchnąłem.
- Nie obchodzi mnie moje przywództwo. Nefryt ma żyć, to mój warunek. Pytanie, czy zdecydujesz być ze mną, czy przeciw mnie. Jeżeli ze mną, zapłacę ci z własnego skarbca. Cena do ustalenia, warunki do uzgodnienia. Jeżeli wolisz pracować dla mojego przywództwa, to chyba nie mamy sobie więcej do powiedzenia.
~*~
- Zrób to. Proszę – powiedziałam cicho, patrząc w intensywną zieleń jego oczu.
Widziałam, że się waha. Że nie chce. Gdybym to ja miała… Gdybym miała go narażać, też bym nie chciała. Ani jego, ani nikogo innego. Gdyby tylko było inne wyjście… Gdyby pozwoliło nam się stąd wydostać, nie narażając przy tym Ruchu. Bo banda jest mała. Bandy nikt nie bierze poważnie. Zazwyczaj.
Obserwowałam oficera lekko zmrużonymi oczami. W jego postawie, sposobie mówienia, w ogóle w nim, było coś, co przyciągało wzrok. Zastanowił mnie posłuch, jaki go otaczał. I raczej nie chodziło o urodzenie. W trudnych warunkach ludzie potrzebują autorytetu, nie koronek na szacie.
Dałam się prowadzić Devrilowi. Zdenerwowana, spięta, mocno przestraszona, wciąż trzymałam głowę wysoko. To chyba z przyzwyczajenia. Grałam. I dawno nie czułam się gorszą aktorką.
Wytrzymałam spojrzenie Quingheńczyka. Widziałam zmianę w jego oczach, choć nie byłam pewna… może mi się wydawało? Zdziwiłam się. I zaniepokoiłam. Ten człowiek mógł być niebezpieczny. Cały sklecony na prędce plan stanął pod znakiem zapytania.
Char przerzuciła spojrzenie na magiczkę. W sumie, nie oczekiwała, że ktokolwiek poza Wilkiem jej odpowie. Jakby... Zupełnie jakby czuła się całkiem niewidzialna.
- To pójdę się spakować - bąknęła nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Od rozstania z Devrilem nieco zdziczała i chyba tylko magiczka, która prawdę znała mogła alchemiczkę rozumieć.
Bo ten głupek zwący się jej bratem nadal myślał, że to zwykła tęsknota za przyjacielem.
Tymczasem sam głupek bardziej był zajęty obserwacją Szeptuchy niż tym, co mówi jego siostra. Ciekawe do czego by doszło, gdyby Char się nie wtrąciła... Wyobraźnia zadziałała i elf o mało się nie zakrztusił.
I.
- Ja dziękuję, za upijanie, z tobą - najemnik zamknął drzwi za dzieciakami, zasunął zasuwkę i wciąż trzymając bukłaczek pod pachą, trzepnął a właściwie przywalił z pięści w twardą czaszkę krasnoluda, bo ten zaczął się rozkładać u wejścia do piwniczki, na środku korytarza. Jeszcze tego brakowało, by tu Moczymorda się rozkraczył. - Wstawaj ochlaptusie, bo cię zamknę w komórce, na sucho.
Tak, ładnie groził pan najemnik koleżce, ale zapomniał o czymś ważnym.
Godzinę później
Najemnik zapomniał o czymś ważnym. Zapomniał o tym, że Fortuna, suka bura, dziwka pierdolona i jej kochaś Pech, sługus swojej pańci, co i ludzi wychędoży i swoją pańcię zerżnie, nigdy nie śpią. Czekają tylko, zawszeni kochankowie, na chwilę słabości, na moment nieuwagi i już ci w dupę kij wsadzają. Bo przecież ani Fortuna, niech jej ciało sczeźnie, ani Pech, niech mu życie zbrzydnie, nie przegapią tak dobrej okazji, jaką jest pijus Moczymorda i to, co zacznie wyczyniać.
Wedle życzenia swej pańci, tej gnuśnej suki, Pech zawisnął nad domostwem kowala niczym zły omen i zwiastun nieszczęścia. Szczęśliwy, że może podlizać się dziwce Fortunie sprawił, że zabrane przez najemnika bukłaczki zupełnie przez przypadek i nieuwagę, znów znalazły się w lepkich na samogon rączkach krasnoluda. Kolejny moment zagapienia i biedny, załamany Maltorn, który odkrył braki w swej kuźni i znów dostrzegł na mostku kolejnych wieśniaków niosących do niego pretensje, przysiadł obok krasnoluda stawiając na podłodze kolejne dwa dzbany, ale już nie samogonu, a orzeszkowej gorzałki od goblinów, niech ich bogowie pobłogosławią. Chwila moment i kowal był czerwoniutki na twarzy, do tego uśmiechał się miło i widać, że smutki odeszły z jego serca i teraz nawet mógłby zatańczyć z tymi, którzy przyszli odebrać swoją własność. Kolejna zagrywka pierdolonego Pecha i Brzeszczot przyłączył się do ojca, stawiając obok siebie gliniany dzban z jagodową gorzałką, której nikt nie chciał tknąć, odkąd przyniósł ją młynarz, twierdząc, że to szczyny są, a nie gorzałeczka.
Tak, Pech spisał się na tyle dobrze, by teraz zażądać od swej kochanicy porządnego chędożenia.
- Kurwa, jak mnie łeb napierdala…
- Ale weź ty się, synek, trochę pohamuj - kowal trzasnął najemnika w kark - Za słaby jesteś w uszach, żeby przy tatusiu tak mówić!
Darrus i Maltorn siedzieli w kuchni, jedynym pomieszczeniu, gdzie mogło się pomieścić więcej niż dwie osoby; najemnik siedział rozwalony na krześle, z nogami na blacie i głową odrzuconą do tyłu; z półprzymkniętymi powiekami gapił się w sufit, majtając rękami nad podłogą i kiwając się na tylnych nogach krzesła - jak nic kusił Fortunę, ale jego szczęście, bo dziwka najpewniej była teraz zajęta Pechem, jęcząc w jego objęciach. Kowal prawie leżał na blacie stołu, opierając na przedramionach głowę, trącając palcem pusty dzban z jagodową gorzałką, która okazała się być nawet znośna. Siedział w rozpiętej koszuli, z podwiniętymi rękawami, mamrocąc coś pod nosem.
- Tatko, co wyjdzie za dziecko z ojca półelfa i matki elfki?
Maltorn leniwie przekręcił głowę, nawet jej nie podnosząc i wbił w syna mętne spojrzenie. - A co, kuśka cię swędzi? Co wyjdzie… Jeśli dodasz jedną całą, pełnokrwistą elfkę do połowy elfa i połowy człowieka… To wyjdą dwa pełne elfy! Rozumiesz? Dupa. Półtora elfa wyjdzie? Chędoż się synek, nie wiem.
II.
- Chędoż się… Ale jak, samemu? Ja chcę z babą! - pełen żalu najemnik wzniósł opuszczone dotąd ramiona w górę, jakby prosząc niebiosa ponad sufitem i dachem, by zesłały mu spełnienie marzeń. Tylko, że plama na suficie, którą zobaczył, wyglądała jak środkowy palec. Bogowie dali mu najprawdziwszy znak.
- To idź do baby! - kowal tak się zdenerwował, że aż przewrócił dzban, który dźgał palcem - Kurna, synek. Idziesz do burdelu, rozumiesz, wybierasz sobie cycatą babę, rozumiesz, idziesz z nią do wyrka, rozumiesz, no i robisz co tam masz, płacisz i idziesz, rozumiesz nie?
- Rozumiem, rozumiem… Kiedy ja już swoją mam - ręce mu opadły, dosłownie, bo znów nimi majtał nad podłogą - Tylko wsyćko źle idzie. Ja to jednak jestem durny najemnik.
- No, ale co poradzisz?
Spod stołu burknął coś krasnolud.
~~
Laurion nie mogła uwierzyć w to, co widziały jej oczy. Siewki, jej drogocenne siewki były wyrywane niczym chwasty rosnące w grządkach, jak niechciane, niepotrzebne zielsko, jak…
Elfka wstała, a wraz z nią poruszyły się drzewa. Z każdym jej krokiem coraz mocniej szumiały gałęzie. Siewki, zapowiedź nowego życia, które mogło wzrastać, znikały. Jedna po drugiej…
Mówi się, że enty mędrcy drzew zniknęli, że strażnicy zostali wybici, że zdrzewiali zapuszczając korzenie, ale w tej chwili Laurion przypominała ucieleśnienie ich gniewu. Jeszcze jeden krok i…
Wysoki cień mignął elfce przed oczami. Poczuła zbierającą się manę jeszcze nim zostało wypowiedziane zaklęcie. Męski głos wyszeptał słowa mocy, a zdziwiony karzełek wraz z podmuchem wiatru został wypchnięty z dawnego ogródka. Cień obrócił się bokiem i stanął za Laurion.
- Śpiewaj im, melloni. Śpiewaj, by rosły i mężniały.
Gniew elfki opadł równie nagle, jak się pojawił. Liście umilkły, a usta Laurion poruszyły się, nucąc pieśni drzew. Wokół siewek zaczęła zbierać się magia, a cień za elfką obrócił się bokiem i zniknął.
Kawałek dalej
- Ty jesteś Odrin? - nim karzełek zdołał odpowiedzieć, zawisł nad nim cień przysłaniający słońce; wcale nie duża jednak silna i potężna ręka, złapała za kubraczek i dźwignęła, stawiając karzełka do pionu. Palce niczym imadła, nie puściły materiału. - Pójdziesz ze mną, złodziejaszku - Corvo bez trudu podniósł Odrina i trzymając go w dłoni niczym siatkę, zabrał ze sobą, idąc leśną ścieżyną - Szukała cię gromadka dziecków. Znasz je? - półolbrzym zerknął na karzełka; jak zwykle poważny, bez uśmiechu, nawet nie zareagował na próby wyrwania się. Chociaż miał ludzkie ciało, w jego mięśniach kryła się siła olbrzymów, prawdziwych watażków; twarda skóra była szorstka w dotyku, a palce zaciskały się niczym imadła - trudno było wyrwać się z ich uścisku, nawet po zaciśnięciu na nich zębów. Corvo przywykł do tego, że nikt, kto nie jest olbrzymem nie zdoła mu zaszkodzić. - Wioska cię szuka, maluchu, ale kieszenie masz puste.
-A więc wyleguj się do woli... ja na prawdę mam co robić. A towarzystwo... tiaaa, właśnie widzę... gorąca babeczka. -uśmiechnęła się krzywo -A więc mogę zapomnieć i trzymać kciuki za pozytywną opinię lekarzy, tak? -przewróciła oczyma. Westchnęła -I bardzo proszę! -pogroziła mu palcem -Bez takich! Ja jestem porządną kobietką nawet jeśli elfką.
W sumie sama nie wiedziała czemu ale usiadła w fotelu w bezpiecznej odległości od earla.
-A więc... może mi powiesz, co tutaj się dzieje, mój panie? -zapytała z nieco krzywą miną -Jeśli mam nic... ale to nic nie wiedzieć to powiedz to jasno i wyraźnie. Nie wiem jak ty, ale ja mam czas by go tracić. Jakieś... 300, może 500 lat.
- Bogowie... Ile jest jeszcze do zrobienia. Jeśli tylko będę mogła w czymś pomóc to mówcie - odparła Nicole rozbawiona, wiedząc, że do niczego się nie przyda. - Kim są Krasnoludy? Nigdy żadnego nie widziałam, matka mi o nich nie opowiadała.
- Idź sobie lepiej - burknęła Char widząc nieco zagubioną minę Szept. Według jej kobiecego instynktu lepiej by było gdyby jej brat się teraz zmył, poszedł gdzieś w krzaki, albo co...
- Chodź Szept, sprawdzimy gdzie nas nie ma - i nim cokolwiek zdązyło się przy okazji stać, alchemiczka pociągnęła magiczkę za rękę oddalając się od reszty.
Niestety, Iskra nagle się nie obudziła, nie nakrzyczała na niego ani niczym nei rzuciła. Po prostu spała, snem niezdrowym i wymuszonym magią. Ale ktoś spotrzegawczy mógłby wychwycić jak zmarszczyła brew i mruknęła coś pod nosem. Jedyne oznaki życia od kiedy usnęła.
Epoh postanowił zreazlizować swój plan odnośnie zabrania Iskry do Moriaru.
- Ależ ja w pełni rozumiem - chociaż tak naprawdę to wydawało jej się jedynie, że rozumie. Nigdy nie była w takiej sytuacji jak Szept, choć nade wszystko starała się pojąć o co tu chodzi. Może Wilk rzeczywiście coś kręcił?
- Pojadę z wami, alchemik zawsze się przyda... I moralne wsparcie - uśmiechnęła się lekko jakby próbując magiczkę pocieszyć - A teraz chodź, spakujemy co trzeba, żeby potem na nas nikt nie czekał.
Epoh zabrał Iskrę z noszy, ostrożnie wziął ją na ręce i cichym gwizdem przywołał swojego konia. Będzie musiał się śpieszyć, nie zostało mu wiele czasu z przepustki jakiej udzielił mu Mistrz.
Kompletnie bezwładną Iskrę usadził w siodle i wskoczył za nią od razu przytrzymując, by nie spadła. Po tak gwałtownej zmianie pozycji elfka zgubiła gdzies kolczyk, a z chudego palca zsunęła się obrączka niknąc gdzieś w trawie. Chwilę potem Epoh zawrócił konia w stronę gór, gdzie mieściła się Karmazynowa Twierdza.
Wilk był szczerze zaskoczony tym, że prócz Szept jechać będzie także Charlotte. Wolał jednak nie ryzykować dyskusji, bo cięty jęzor jego siostry zapewne wypluł by jakąś ciekawą uwagę na jego temat, nawet jeśli nei do końca prawdziwą. Cienie i tak wiedziały za dużo.
Wskoczył na swojego styranego życiem siwka i ściągnął wodze, wstrzymując tym samym wierzchowca od kręcenia się w miejscu.
- Zawsze można tak zmienić tor portalu, żeby wyrzucił nas nieco dalej. Nikt nie chce wchodzić w zadek Cieni.
Char zmarszczyła nosek. Rzeczywiście, nie chciałaby wchodzić w tyłek Bractwu, zwłaszcza, że nie ukryła należycie tatuażu na piersi. Chwała bogom, że chociaż nie miała dekoltu.
Char posłała Cieniowi dziwne spojrzenie. Co on, miał jakieś specjalne właściwości we wzroku, że przez ubranie widział? Aż ją przeszły dreszcze, zaś przed oczami stanęła wizja jak Cień donosi Escanorowi... Zmusiła ciało by wstrzymało wzdryg. Nie mogła dac nic po sobie poznać, więc uniosła tylko brew, jakby sama Cienia poddawała jakiejś ocenie i znów skupiła się na Wilku.
- Więc ruszajmy - rzucił krótko cholerny elfiak, któremu jakoś nie paliło się by zarządzać tym wszystkim. Niech Łowczyni sobie rządzi, on tu tylko sprząta. Znaczy ratuje. Przypadkiem tylko się składa, że ratuje swojego własnego bękarta, którego obiecał sobie, że nigdy nie spłodzi. Szlag.
Wilk miał swoje sposoby na szukanie śladów. Chociaż Char kiedy usłyszała co brat zamierza zrobić kazała mu się puknąć w głowę, nie zrezygnował. A kiedy znaleźli się pośród drzew, odszedł nieco na bok i zdjął elfi amulet z szyi rzucając go siostrze.
Wiadomo co się stało potem.
- Głupi kretyn - skomentowała Vetinari pod nosem kiedy szary basior zagłębił się między drzewa. Może to i był szybszy sposób, może tak chłopca wytropi szybciej, ale... Zresztą, co ona mogła? Była tu tylko popychadłem, albo trzymaczem elfich amuletów.
Ciekawe co dzieje się w Irandal. I ciekawe co dzieje się w Twierdzy. Albo z Devr... Nie, cicho, to temat tabu, o nim myśleć nie wolno.
Szkoda tylko, że przekonywanie samej siebie do tego co wolno a czego nie, nie szło jej najlepiej i chwilę później alchemiczka stała wpatrzona w pień jakiegoś drzewa ciałem będąc obecną tu, choć myślami odpływając gdzieś wyjątkowo daleko.
Miała więc zostać z Cieniami sama? Całkiem sama i być narażoną na wymuszoną wymianę zdań odnośnie pobytu chłopca, albo bogowie wiedza czego jeszcze? O nie.
- Idę z tobą - ledwie Szept skończyła mówić, a już alchemiczka ją nawet wyprzedziła. Co prawda niewiele, bo niewiele, ale jednak.
- Myślisz, że ten przeklęty sierściuch go wytropi szybciej? Na moje to zmienił się tylko po to, żeby być sam - mruknęła zerkając na czerwony klejnot w dłoni i chowając go głęboko do kieszeni. Wiara Charlotte w dobre intencje Wilka czasami powalała na kolana.
- Może go tu zostawmy i jedźmy do Irandal? W końcu jego dzieciak... - ktoś tu miał zły nastrój.
Poszukiwania potrwały do samego wieczora, kiedy to Wilk wrócił do reszty z potarganą sierścią i rozdartą skórą na boku.
- Gdzies ty był?! - alchemiczka straciła już dawno cierpliwość do swojego brata, który gdzieś przepadł. Przynajmniej raczył wrócić. Czym predzej wygrzebała z kieszeni Gwiazdę i założyła mu na szyję by mógł wrócić do standardowej postaci. Char uniosła brew widząc ubranego elfiaka. Zawsze po przemianie kończył z gołymi pośladkami, a teraz...
- I co? - spytała zamiast tego.
- Nic. Śladów jest niewiele, ktoś je umiejętnie zaciera. W dodatku jest silny wiatr i znosi zapach.
- To coś ty tyle czasu robił?
- Szukałem czego się dało, ale trafiłem tylko na to... - chwilę grzebał w kieszeni płaszcza, aż w końcu wydobył z niej niewielkiego, szmacianego niedźwiadka wypchanego końskim włosiem i siarką.
- Więc albo to ktoś myślący, albo mamy wyjątkowo sprytne orki. Może to gobliny? - wprawdzie te ostatnie nie współpracowały otwarcie z orkami, ale kto ich tam wie... Może dzieciak był im do czegoś potrzebny?
Wilk miał dziwną minę. Jakby walczył sam ze sobą, co by czegoś nie powiedzieć, albo nie zrobić. Finalnie jednak zostawił Łowczynię samą sobie i odszedł do Szept. Co prawda było mu nieco szkoda zabójczyni, wiedział jak boli niewiedza co dzieje się z dzieckiem, ale... No własnie, ale. Ona była Cieniem. On miał Szept. I tego zamierzał sie trzymać.
- Może ktoś chciał zwrócić uwagę Bractwa? - Char dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że pytanie zadała na głos.
Char wychwyciła drugie już dziwne spojrzenie Luciena i zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem kiedyś nie transmutowała mu korzeni na drodze, co by się potknął i w błoto wyrżnął. Czasami tak robiła, ale nie przyglądała się zbytnio swoim ofiarom, więc może...
Nie. Cień nie wiedział, nie mógł wiedzieć. Była całkowicie anonimowa i bezpieczna. Nic się nie dzieje...
- Zostańcie tutaj - mruknął Wilk rozglądając się wokół, wychwytując jak szybko znikając promienie słońca w tym ponurym lesie - ja się jeszcze rozejrzę, może będzie jeszcze jakiś ślad.
- I co, znowu się zmienisz? - Char zaklęła w myśli. Po cholerę ona się w ogóle odzywa?
- Nie. Ale gdyby coś próbowało mi zagrozić to zawsze mogę się zmienić i tyle.
- Idę sam - powtórzył Wilk ostrzejszym, bardziej stanowczym tonem, co by zaznaczyć, że nie żartuje - jak chcesz isć, to idziesz sama, nie mam zamiaru tropić kolejnej osoby - burknął i zniknął między drzewami. Char zaś poczuła nagłą potrzebę ewakuacji. Jeśli Cień... Nie, na pewno nie wie, ale jeśli... Musi się dostać do Irandal. Tam było bezpiecznie, bez żadnych Cieni, były tylko orki, ale akurat im było obojętne kto ich zabija, więc myśli alchemiczki podążyły podobnym torem co zamierzenia Szept. Z tym, że Char nie zamierzała wracać. Nie mogli jej zdemaskować. Nie tym razem, kiedy odpowiadała nie tylko za siebie, ale za pozostałych ośmiu alchemików.
- Dzięki - mruknęła Char od razu rozkładając materiał i po prostu się nim owijając, jakby chciała się schować. Zupełnie jakby koc miał dać poczucie bezpieczeństwa i niewidzialność...
- Szept... - alchemiczka kiedy tylko zwróciła na siebie uwagę magiczki skineła głowa w bok dając jasno do zrozumienia, że musza porozmawiać bez świadków.
- Ja... Widziałaś, jak on na mnie patrzy? Cień. Jakby wiedział... - urwała, rozglądając się nerwowo, jakby spodziewała się, że Lucien nagle wyskoczy zza krzaków.
- Pojechałabym do Irandal. Zobacze co się tam dzieje, mogę ci przesłac informacje, cokolwiek... Ale tu zostać nie mogę. Nie mogę dać się znowu zdemaskować, bo już nigdy nie wrócę do Twierdzy, a przecież nie zostawię Devr... Papa będzie zły - mruknęła pod koniec, nieco zmieszana. Co ona wyskoczyła z tym Devem? Przecież już między nimi nic nie ma...
- On wie Szept, on wie... - ktoś chyba wpadał w lekką panikę.
- Porozmawiam z kim trzeba, jak znam elfy to pewnie będą chcieli do ciebie tu przyjechać... A sama ich nie powstrzymam - tak przynajmniej bywało w stolicy, przyboczni najchętniej to by łazili za Nirą wszędzie, nawet do wychodka.
- Pojadę teraz. Już. Nie wytrzymam chyba z nim tutaj... - zauważyła, że drżą jej dłonie. Szlag. Nie pamiętała kiedy ostatnio wpadła w takie nerwy.
[Co tu wybaczać? Wcześniej stopień przemyślenia i złożoności mojej postaci w skali od 1 do 10 wynosił 0. Nie bardzo było z kim wątki prowadzić. Teraz się trochę ogarnęłam, wskutek czego karta ma dużo więcej szczegółów.
Kurka, miło coś takiego usłyszeć. Dzięki. :D Ale miej świadomość, że Ty (i cała reszta zresztą też) zasługujecie na podobną stertę pochwał.
Mi się nad głową zapaliła lampeczka, że jeden i drugi pomysł można połączyć. Tylko odnoszę wrażenie, że założenie, iż Aedowi uda się odzyskać oryginalne plany twierdzy jest zbyt śmiałe z mojej strony (na razie próby stanęły na siedzeniu w zawalonym krasnoludzkim tunelu z przysypanym kamieniami Darem i nie zanosi się na odnalezienie czegokolwiek poza człekożernymi, zmutowanymi szczurami albo innymi cudeńkami - tworami spaczenia). Tak jak mówisz: chuchero udałby się do kogoś, kto by mu te plany przerysował. Oryginalne ukrył, sfałszowane próbuje komuś opchnąć, plany znikają. Postanawia je odzyskać, bierze się więc do roboty. Takie plany to chyba rzecz, którą byłoby zainteresowanych sporo różnych organizacji, więc może wyjść fajnie i można wplątać w to dużo postaci. Tylko że jakoś mój móżdżek nie chce ruszyć i wciąż nie mogę sobie zobrazować w głowie sceny rozpoczynającej wątek. Tylko głupio prosić o zaczęcie, jak się ma taki długi staż jak ja... Ale jeszcze nic nie mówię, może mnie oświeci. W końcu to ja się na tym blogu lenię.
Jeśli to jest słaby pomysł, to ja jestem niespóźnialskim, terminowym, dotrzymującym słowa człowiekiem, który zawsze ma czysto w pokoju. Nie wolno tak mówić!
Niby miałam odpisywać raz w tygodniu, ale chyba jednak stać mnie na więcej. Nadchodzący tydzień nie będzie już takim szaleństwem jak ten, który właśnie się kończy, więc powinnam znaleźć dużo więcej czasu na stukanie w klawiaturę.]
Wilki. Teoretycznie nie bała się wdrapać na grzbiet brata i dać się ponieść, ale... No właśnie. To był jej brat, a nie jakiś wilk przywołany przez Szept, nawet jeśli tej ostatniej ufała. Uraz pozostawał.
- Wilki... - przełknęła z trudem ślinę - Mogę spróbować się przełamać. Nie chcę sprawiać kłopotów, a tak chyba będzie najszybciej i najbezpieczniej - chciała uciec i trochę była zła na siebie za to. Nie zwykłą tak po prostu się poddawać, ale wizja stryczka i tortur w Twierdzy jeśli Cień by się domyślił... Nikt nie chce umierać.
- Jazda na oklep to nic wielkiego - w końcu parę miesięcy musiała sobie radzić bez siodła, kiedy to przebywała u Szarych Grzyw w Quinghenie. Dosiadanie konia na oklep to pestka, problemy zaczynają się gdy masz dosiąść na oklep wielbłąda...
- Potrafię o siebie zadbać. Gdyby tak nei było to kto inny przejąłby moja rolę w ruchu i wśród alchemików... - chociaż czasami miała wrażenie, że jednak nie umie o siebie zadbać. Zbiegiem okoliczności zawsze takowe uczucie nachodziło ją w obecności arystokraty.
- Dobrze mamo - skomentowała ostatnie słowa magiczki z cichym westchnieniem.
Alchemiczka skinęła głową, ale na dodatkowy koc spojrzała dość krytycznie.
- Musisz się czymś okryć. Ja sobie poradzę, nie martw się. I chodźmy do Zahira, im szybciej stąd zniknę tym lepiej... - chociaż już zaczynało ją gryźć sumienie, bo zostawia magiczkę samą, a przecież miała być moralnym wsparciem...
- przepraszam Szept... Miałam być wsparciem, a uciekam.
Droga do Irandal przebiegła w miarę spokojnie. Char natknęła się wprawdzie po drodze na gobliny, ale te bez całej grupy wolały nie atakować półelfki, gdyż uznały, że przewaga cztery do jednego to wciąz za mało.
Szczęściem, tchórzliwe stworki nie zdązyły się zebrać, bo ona już znalazła się na terenach objętych elfią władzą, a tam gobliny nijak nie miały odwagi się zapuszczać. Zaś ona musiała odszukać Sarriela. Albo Gallara. Trzeba było przekazac wiadomości od Szept... I nieco odpocząć, bo jedyny sen jaki udało się jej po drodze wyłapać to płytki i niespokojny podczas jazdy.
*
Wilk wrócił dopiero nad ranem. Miał podkrążone oczy i był ewidentnie zmęczony, w dodatku obszarpany, jakby włóczył się gdzieś po kolczastych krzakach. W dodatku, mina elfa mówiła chyba wszystko o jego samopoczuciu. Ani śladu dzieciaka.
- Jakieś wieści? - mruknął siadając na kawałku koca obok magiczki, która nie spała. Gdyby on sam byłby bardziej przytomny zapewne spytałby czemu.
Dolina poniekąd przypominała jej tą, gdzie mieściła się Karmazynowa Twierdza Moriaru, chociaż... Tam nie było tego czegoś. Tamto miejsce nie miało swojej duszy, jesli mozna było tak to nazwać. Były góry, było słońce i załamane promienie odbite w tafli pobliskiego niewielkiego jeziorka, ale to nie było to, co tutaj. Aż nie wiedziała sama co myśleć.
Z tego dziwnego osłupienia wyrwał ją dopiero elficki. Znała ten język, całkiem dobrze, problem polegał jedynie na tym, że miała problemy z wysławianiem się.
- Mam wieści od Niraneth - mruknęła niechętnie, tłumiąc potężne ziewnięcie - Do uszu własnych Sarriela.
*
- Nie, nie powinienem nawet siadać póki nic nie znajdę - czuł się źle, jakby był już kompletnie bezużyteczny. Niepotrzebny.
- Zjem tylko coś i zaraz idę dalej, coś muszę w końcu znaleźć... - stracił na moment panowanie nad napiętymi mięśniami trzymającymi go wciąz w pozycji siedzącej, ale nim się osunął na ziemię, zdążył się opamiętać i strzelił sobie w twarz dla pobudzenia.
- Też bym już tam pojechał... - przyznał cicho, zrezygnowanym tonem.
Char przez dłuższą chwilę zastanawiała się jak się przedstawić. Jeśli Sarriel był elfem bliskim Szept... Znaczy, że wiedział z kim ugadały się elfy. Wiedział o sojuszu z ruchem. Prawdopodobnie też wiedział o tym z kim spiskują ludzie z ruchu.
- Asznan - tym razem nie stłumiła ziewnięcia, ale w ramach rekompensaty uśmiechnęła się przepraszająco - Od dłuższego czasu nie spałam, bo ścigały mnie gobliny. Byłabym wdzięczna, gdyby Sarriel wysłuchał co mam do powiedzenia i wskazał jakiś kawałek siana, czy też czegokolwiek innego gdzie mogłabym się przespać.
*
Bufon. To mu coś przypomniało... Oprzytomniał. Co prawda nie tak, by zaraz tryskać energią i dobrym humorem, ale uśmiechnął się cierpko i spojrzał na upartą magiczkę.
- Od dawna mnie już tak nie nazywasz - ściągnął kapelusz i odłożył go na bok, dłonią przeczesując włosy. Jeśli ma się zdrzemnąc to tylko na godzinkę, nie więcej. Tylko parę minut...
Rozpoznała elfiego księcia i zsunęła się z siodła. KIedy zaś stopy dotknęły ziemi, nogi się pod nią niespodziewanie ugięły i tylko łut szczęścia uratował ją od wywrotki. Nie sądziła, że była aż tak słaba.
I co ona miała powiedzieć? Jak na złość, teraz pamięć odmówiła posłuszeństwa. Całe szczęście, że według wszystkich elfich zwyczajów najpierw musiała być przedstawiona.
Sarriel. Elf. Czemu wszystkie elfy muszą być tak idealne w swym wyglądzie... Odruchowo pomyślała o arystokracie, który wprawdzie elfem nie był, ale urody nie można mu było odmówić. Devril jednak milczał, zupełnie jakby o niej zapomniał, zaś wspomnienie tego faktu wywołało u niej dośc nietęgą minę, któą książę nieznający faktów z życia alchemiczki mógł błędnie zinterpretować.
*
- Zołza - ziewnął i runął na bok nawet nie kwapiąc się by sięgnąc po koc, czy okryć się szczelniej płąszczem - Obudzisz mnie za chwilę? Muszę iść szukać, bo nigdy stąd się nie wydostaniemy... Może o to komuś chodziło? Żebym już do usranej śmierci został w tym pieprzonym Larvenie...
Char opamiętała się. Elf wyraxnie zbladł, wyglądał jakby sam jej widok go nieźle wystraszył.
- Nie, z Szept wszystko gra... Ale nie przyjedzie teraz, bo ma... Coś innego do zrobienia. I zakazała mi mówić co i zakazała wam jej szukać. Niedługo jednak się pojawi, więc nie martw się. Najprawdopodobniej zaś wraz z magiczką pojawi się nasz jaśnie oświecony władca - otuliła się szczelnie płaszczem czując, jak zmęczony organizm się wychładza. Nigdy nie lubiła tego uczucia, nie dośc, że zimno, to zarazem przyjemnie ciepło w głowie, bo człowiekowi spać się chce.
- Na razie pomóc mogę wam ja. Orkowie nie znają alchemii, więc mogę im nieco pokopać tyłki.
*
Śpij. Taki miał zamiar jego organizm, mimo buntu jego ducha, który nakazywał powstanie i ruszenie znów w teren. Szczęściem w nieszczęściu, duch nie miał zbytniej władzy nad ciałem elfa, więc ten po prostu zasnął i spał tak, nieco dłużej niz przypuszczał i nieco dłużej niż zamierzał, bo zbudził się dopiero w porach południa, nie zaś po godzinie, czy dwóch.
- Cholera... - mruknął, na razie nie ruszając się z miejsca, tylko rozglądając, sprawdzając, czy może ktoś jeszcze zaległ na posłaniu.
Gdyby była wypoczęta, zapewne odnotowałaby w pamięci by zapytac Szept co jest między nią a elfim pięknisiem. Zmęczony umysł jednak pominął dośc istotne reakcje Sarriela, a wiedziony wizją snu już całkiem nie kontaktował.
- Zwykłe zmęczenie - przyznała alchemiczka lekko zbaczając z wyznaczonego kursu, ale wracając nań o własnych siłach - A Szept... Ja nic nie powiem. Ale jak się pomyśli, to łatwo do tego dojść. Mój brat, magiczka... To muszą być jakieś kłopoty. Ale małe.
*
Usiadł po dłuższej chwili wpatrywania się w magiczkę i ziewnął przeciągle. Deszcz. Czuł deszcz w powietrzu mimo tego, że jeszcze nie spadł. Burza. jego zapach mieszał się z zapachem nadchdzącego zjawiska.
- Trzeba ruszać... - mruknął i podniósł się. Dopiero teraz spostrzegł, że nie ma Cienia - Tego dupka gdzie wywiało?
Przyjrzała się uzdrowicielce nie będąc pewną, czy się przełamac i powiedziec - w końcu to rodzina, czy uparcie milczeć.
- Hm... - elfka wślizgnęła się do środka, dziękując w międzyczasie z góry za napar. Nie. Szept może wiedziała, że kuzynka tu będzie? Nie mówić nikomu, to nie mówić i koniec.
- Nie mogę ci nic powiedzieć, bo mnie o to prosiła, a sprawa nie dotyczy mnie... Zapewne gdy będzie chciała i gdy wróci sama chętnie ci opowie.
*
- Odpocząłem... Chyba - sam nie był pewien. Las działał na niego dziwnie, a zbliżająca się burza powodowała dziwne dreszcze biegające mu po plecach. Podniósł się z posłania i przywędrował do Szept, siadając obok i wzdychając ciężko - Nie ma żadnego zaklęcia, które by chłopaka tu teleportowało? Może umiałabyś go namierzyć? idzie burza... Potem już nic nie znajdziemy.
Char nie odpowiedziała. Jeśli powierzano jej infrmacje z dopiskiem "nie zdradzać", to pewien mógł być, że z alchemiczki słowa na ten temat nikt nie wydusi, choćby i ją nożami cięli.
- Dziękuję raz jeszcze... - dopowiedziała na wydechu, kończąc kolejne ziewnięcie i zabierając się za wywar. Pachniał... No, jak typowy wywar. Ziołowo.
A jakie skutki za soba niósł... Char nie pamiętała kiedy ostatnio spała tak dobrze.
*
Krew jego i Łowczyni... To miało sens. I jeśli chodzi o niego, to mógł i oddać całe wiadro krwi, byleby dzieciak się znalazł. Psuł mu plany, psuł mu wszystko, a poza tym... No, był jego. I dziwnie się z tym czuł.
- Zaraz coś zaradzę - wstał i podszedł do zwiniętej na posłaniu Łowczyni, lekko dotykając jej ramienia, wiedząc, jak czuły sen mają Cienie.
- Potrzebuję trochę twojej krwi - mruknął na dzień dobry.
- Spałam jak zabita, twój wywar... - urwała, kiedy jej spojrzenie spoczęło na twarzy znajomego arystokraty. Co on tu robił? Co mu się stało?
- Devril... - szepnęła i dopadła do niego nie zważając na nic, nawet zapominając o uprzejmościach i o tym, że nie skończyła odpowiadać Heianie. Dotknęła ostrożnie jego twarzy, odgarnęła czułym gestem włosy.
- Co się stało? Jemu? Co mu jest... - znów zaczynały drżeć jej dłonie. Panika. Znów wpadała w panikę.
*
- Szept może spróbować namierzyć dzieciaka. Idzie burza. A kiedy lunie deszcz nie znajdziemy już nic, a wtedy może być za późno. Potrzeba mojej krwi i twojej, bo dzieciak... No. Lekkie nacięcie wystarczy - odwrócił wzrok kiedy się podnosiła, wbił go w swoje dłonie, jakby nagle wydały mu się bardzo interesujące.
Char czuła się bezsilna. Devril nie odpowiadał, leżał tak po prostu jakby już go zabrali bogowie...
- Devril. Devril obudź się głupi ośle, gdzieś ty się wepchał, w jaką kabałę... - westchnęła zrezygnowana i obejrzała się na Heianę. Czemu nikt jej nie powiedział, że on tu był?
- Kiedy się obudzi? - może uzdowicielka wiedziała? Zawsze dobrze będzie spytać... Tymczasem jednak odpięła płaszcz i okryła nim Wintersa.
*
Wilk wziął sztylet i bezmyślnie przeorał sobie rękę, pozwalając krwi ścieknąc do dołka, a kiedy uznał, że już dość, pozwolił rance się zasklepić.
- Mam nadzieje, że to coś da... - wytarł dłoń o spodnie i przyjrzał się uwaznie co robi Szept. Czy jemu się wydaje, czy to było coś podobnego do czarnej magii?
Spojrzała jeszcze raz na Devrila, tęsknie, z uczuciem... I się opamiętała.
- Ja pójdę sprawdzić trop, bo on nie da sobie spokoju. Ale gdyby znóe się obudził i gdybym już wróciła... To prosze powiedz mi. Bardzo by mi na tym zależało - podniosła się z klęczek i rzemykiem spięła włosy, szykując się do nowo postanowionego sobie zadania. Poszuka tych orków, zobaczy... I wróci. Ktoś musi się nim zająć.
*
- Przechowam... - zgodnie z prośbą schował trzy przedmioty do kieszeni płaszcza, ale się nie cofnął. Na jego twarzy zas widoczne było wahanie.
- Szept... Uważaj na siebie - spojrzał na niezasklepioną ranę, ale nic nie powiedział. Nie uleczył jej także, bo nie wiedział czy aby rana nie jest potrzebna jej do czegoś. Cofnął się o krok. Potem o następny. Ale nie dalej.
- Nie będę nikogo szukać - burknęła Char buntowniczo. W końcu, to tylko krótki spacer, lekki zwiad. Nic się nie stanie, orki jej nei dopadną, gobliny też nie, ani nic takiego.
Zaś na kolejne słowa, na wspomnienie o trzymaniu Wintersa w łóżku... Cóż, alchemiczka zakasłała cicho i nerwowo zaczesała za szpiczaste ucho luźny kosmyk włosów.
- Tak. Zobaczymy. A teraz idę - i jak powiedziała, tak zrobiła.
***
Wróciła po paru dobrych godzinach, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi, a promienie słońca szybko znikały z Doliny. Nie znalazła kompletnie nic, prócz paru strzępków elfich ubrań i orczego paska. Nic... Zupełnie jakby się rozpłynęli.
Zirytowana i zmęczona zajrzała do namiotu jaki wskazała jej uprzednio Heiana i o dziwo zastała tam uzdrowicielkę.
- Em... Coś się stało?
*
- Popatrzę - chyba znała go na tyle dobrze, by przewidzieć, że odmówi. Uparł się że zostanie i nci chyba nie było w stanie zmienić jego postanowienia.
Czarny ogień niepokoił go. Budził wspomnienia nie tylko tego co zrobiła Iskra, ale też i mentora Szept. Darmar. Ciekawe czego jeszcze ją nauczył, w jakie ciemne sztuki wprowadził...
Otworzył usta, by spytać czy już coś widzi, ale wstrzymał się. Nie chciał jej rozproszyc i narazić na niebezpieczeństwo.
- Nie nazywaj go tak... - poprosiła cicho, ale zaraz umilkła słysząc, co ten kretyn zrobił najlepszego.
- Co za debil! - i alchemiczki już nie było w namiocie, wybiegła i pognała z powrotem. Niech ona go znajdzie, niech dorwie, skopie mu ten wszędobylski tyłek i zatarga za ucho do łóżka.
Na szczęście, znalazła. Był cały. Zdrowy, nieco poharatany, ale chodził o własnych siłach i nawet ją chyba zauważył.
- Ty... Ty KRETYNIE! - alchemiczka wydarła się i dopadła do arystokraty czym prędzej, chwyciła go za fraki i potrząsnęła - Jak mogłeś za mną iść! Nie pomyślałeś, że coś ci się stanie?!
*
Obserwował to wszystko z rosnącym niepokojem, aż w końcu się doczekał.
- Szept! - momentalnie dopadł do magiczki, zbierając ją z ziemi i przeszukując magią jej organizm w poszukiwaniu źródła takiego zachownaia.
- Co się stało...
- Tak, ty kretyn! - i ów kretyn, biedak jeden, dostał zaraz po łbie i jeszcze alchemiczka sprzedała mu kopniaka w kostkę - Poszłam tylko sprawdzić! Nie jestem jakąś ofiarą, więc nie musiałeś za mną łazić, dałabym sobie radę! A tak to tylko się o ciebie martwię! - zdyszana, odstąpiła od tłuczenia arystokraty, jakby się opamiętała i umilkła. Wcale nie chciała nazywac go kretynem...
- Chodź. Bo Heiana urwie mi głowę - mruknęła zaczesując włosy opadające na oczy do tyłu i udając, że wcale nie powiedziała nic o tym, że się o niego martwi.
*
- Mag? - to nie brzmiało dobrze. To na pewno nie brzmiało dobrze. Skoro stał za tym jakis mag, znaczyć to mogło jednie kolejną lawinę kłopotów.
- Silny był? Czy wziął cię z zaskoczenia? - to było ważne. Bardzo ważne - Pokaż mi to gardło... - delikatnie musnął palcami skórę magiczki sprawdzając reakcję.
- Ależ owszem, położysz się. Powiem nawet więcej, zostaniesz w tym łóżku, czy posłaniu, bo jesteś ranny. A jak odmówisz i będziesz kręcił nosem, to znajdę te orki i pozwolę im się zranić tylko po to, żebys siedział na dupie - to mówiąc, dźgała Devrila palcem w pierś póki nie skończyła i finalnie nie spojrzała na niego z irytacją.
- Wracamy - postanowiła, chwyciła go za rękę i pociągnęła z powrotem.
*
Pozwolił magii spłynąc do ciała Szept, wzmacniając ja po nagłym ataku obcego maga i wspomagając regenerację uszkodzonych komórek.
- Hm... A widziałaś coś szczególnego? Otoczenie, może coś miał na sobie, albo cokolwiek... Chyba, że będzie potrafiła wytropić go po aurze.
- Dobrze, niech będzie namiot, byle bys odpoczywał, a nie zgrywał bohatera. Chyba nie chcesz głupio zginąć, hm? - dłuższą chwilę zajęło im dotarcie do pola gdzie rozstawione były namioty i Char przystanęła puszczając przy okazji jego dłoń.
- No, to pokaż mi gdzie jest ten twój namiot.
*
Magiczka została okryta płaszczem Wilka, a gdyby tego było jeszcze mało, przyniósł koc.
- Rzeka... Loara? - a może chodziło o tą rzekę z Gadziego Przesmyku?
- Będzie się nas spodziewał, to niedobrze... Może zrobić coś chłopcu jeśli coś nie pójdzie po jego myśli - przyjrzał się jej uważnie. Niby potrzebował jej pomocy, mogłaby wytropić maga, ale obudziły się z nim dziwne uczucia, mieszanina troski z zmartwieniem.
- Nie chcę żeby stała ci się jakaś krzywda... Dam sobie sam radę. Ty powinnaś pojechać do Irandal...
Spojrzała we wskazanym kierunku i...
- Jesteś pewien, że to ten? - spytała cicho, wmurowana w ziemię po najnowszych wieściach. No pięknie, ona miała z nim namiot dzielić? Cholerka...
- Wiesz Devril... Może ci się coś pomyliło? Bo to... Mój namiot.
*
Cóż, warto było chociaż spróbować, chociaż irytujący, cichy głosik podpowiadał mu, że nic z tego nie będzie. Nie mylił się.
- Na pewno? Kiedyś byłem Cieniem, poradziłbym sobie z nimi... - on chyba nie przejmował się magiem, a bardziej zaprzątał sobie głowę Cieniami. Chociaż... Wyglądało na to, że Poszukiwacz się na nich wypiął. Długo nie wracał, co wzbudzało podejrzenia Wilka.
Char odetchnęła. Więc jednak się pomylił, nie będzie żadnych podtekstów, ani...
Z żółtego namiotu wyszła para elfów, a Char znów wbiło w ziemię. Cholera, cholera, cholera.
- Em... Chyba... Może... Wygląda na to, że przydzielili nas do jednego... - podrapała się po głowie lekko zbita z tropu - Ale to przeciez nic takiego. Pewnie są dwa posłania - dodała weselszym tonem, coraz to bardziej powątpiewając w poczytalność elfów.
*
Uśmiechnął się dając się przyciągnąć bliżej. Oczywiście, że został, co miał sobie tak odejśc tylko dlatego, bo go prosiła? To nie na tym to polegało. troskiliwe otoczył ją ramionami przyciągając do siebie i muskając wargami czoło magiczki.
- Zostałem. Naprawdę myślałaś, że sobię pójdę?
Spojrzała na niego nieco zbita z tropu. Może tak byłoby lepiej? Co z tego, że tęskniła, że chciała być obok, skoro to i tak nic nie znaczyło. Może rzeczywiście...
- Daj spokój. Pomieszkamy chwilę razem, co złego może się stać - rzuciła lekkim, niezobowiązującym tonem, jakby nic między nimi nigdy nie zaszło, choć kiedy wślizgnęła się do namiotu poczuła jak mocno zaczyna walić jej serce. Co to, stan przedzawałowy? Chyba nie była aż tak stara...
*
Wolną ręką pogrzebał w kieszeni i oddał elfce wszystkie trzy przedmioty złożone uprzednio u niego w depozycie.
- Możemy spróbować. Zawsze mogę sam się zająć szukaniem dzieciaka, nadęty Cień i Łowczyni nie są mi do niczego potrzebni.
- No widzisz - musiała się trzymać. Nie mogła się zdradzić z tym, że najchętniej to rzuciłaby mu się na szyję i wyściskała ciesząc się po prostu z jego obecności. Trzeba było nad sobą panować, trzeba było...
Nie wiedziec kiedy, alchemiczka znalazła się na powrót obok i objęła arystokratę.
- Miło cię znowu widzieć - uścisnęła go serdecznie, klnąc na samą siebie w duchu za brak rzekomego opanowania. Cholera i gdzie była jej silna wola?
*
- A co mnie ona - mruknął oglądając się przez ramię na ich obiekt rozmowy. Cienia dalej nie było.
- Jak na mój gust, to Lucien już się ulotnił. To nie w jego stylu szukać dzieciaka. O swoje nie dba, a co dopiero szukać cudzego - podrapał się po głowie zastanawiając się przy okazji, czy on aby czasem nei ma pcheł. To byłoby przykre.
Przesunęła dłonią po plecach Devrila rozkoszując się ciepłem drugiego ciała, jego bliskością i zapachem. Bogowie, nie sądziła, że można się aż tak stęsknić. Zdrowy rozsądek powrócił i alchemiczka odsunęła się z wolna i uśmiechnęła lekko, trochę zawstydzona swoim zachowaniem.
- No dobra, teraz trzeba ci skombinować jakieś posłanie, przecież nie będziesz spał na ziemi... - to mówiąc, zaczęła się krzątać po namiocie w poszukiwaniu czegoś co nadałoby się na drugie posłanie.
*
Wilka olśniło. To... To rzeczywiście miało sens. Ponownie obejrzał się na Łowczynię, tym razem z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy.
W tym momencie wrócił Cień.
- I co? Tez okazałeś się bezużyteczny?
- Zostań tu, ja poszukam Heiany i powiem jej, że szczęśliwie dotarłeś do namiotu i będziesz już grzeczny - chociaż nie wyobrażała sobie, by Devril był taki grzeczny jeśli tylko coś się zacznie dziać. Nie, znając jego, to... To na pewno nie siedziałby na tyłku kiedy innym coś grozi.
- Zaraz wrócę - i już jej nie było, zniknęła za płachtą namiotu udając się na poszukiwanie uzdrowicielki.
*
- Szukałem całą noc, kiedy ty sobie smacznie spałeś i chędożyłeś Solanę przez sen - Wilk chyba zaczął całkiem nieumyślnie mścić się za wszystkie dotychczasowe docinki Cienia. I co tu dużo mówić, sprawiało mu to dziwną radość.
- Więc się przeniesiemy - sam zgromił Łowczynię wzrokiem, nie będzie nikt krzywo patrzył na jego magiczkę. Zwłaszcza, że miała rację.
- Potem wytropię maga. I dzieciaka. Najpewniej sam, wy możecie sobie wracać. Wiem gdzie jest Czeluść, to go odstawię - i te słowa ewidentnie kierował do Cieni, nawet nie ukrywając, że chciałby się ich pozbyć.
Przeszło godzinę szukała elfiej uzdrowicielki, aż w końcu odnalazła ją w namiocie z rannymi. W drugim namiocie, bo pierwszy był juz pełen, a ranni wciąz napływali. Jak nie wypadek przy pracy, to tajemniczy napad czy to goblinów czy orków.
- Heiana... Devril wrócił, jest cały i zdrowy - zaczęła alchemiczka zaczepiając elfkę - Ale potrzebuję koca, czy czegoś co się nada na posłanie dla niego, możesz mi pomóc?
*
Wilk jednak nie dał się tym razem zapędzić w kozi róg. Zaśmiał się, jakby ktoś mu opowiedział dobry żart.
- Widzę, że bardzo interesujesz się losem naszej Yustiel. Nic dziwnego, poinformowała ojca, że z brzuchem chodzi, nic, tylko winszować pierwszego bękarta drogi Lucusiu - bezczelny elfiak jeszcze się wyszczerzył i szykowało się na to, że niedługo ktoś się na kogoś rzuci. Prędzej, czy później.
Cień jednak poczuć mógł znajome muśnięcie magii. Delikatne, słabe i przede wszystkim krótkie, ale pomylić się nie mógł. To była magia Iskry, sygnał, jakby wezwanie. Prosiła o pomoc? Czy może chciała się pożegnać?
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i w sumie, to przyznałaby jej rację, tyle, że... Nawet jeśli uzdrowicielka, nie była by zadowolona gdyby zaczęła oglądać Devrila. On był jej i... Nie, wróć, nie był jej, a Heiana tylko sprawdziłaby czy rzeczywiście nic sobie nie zrobił.
- Dzięki - mruknęła speszona i wyszła z namiotu czym prędzej wracając do siebie. Już i tak był zmierch, trzeba będzie się położyć, te sprawy... Nie będzie czasu na myślenie o bzdurach.
*
- Nie w jakimś tam zaklęciu, to po pierwsze - warknął poirytowany - Po drugie, nie będziesz nią dyrygować. Jak będzie chciała, to pojdzie, jak nie to nie. Po trzecie, miałem pomóc. Ale nie zamierzam tracić reszty miesiąca na szukanie czegoś, czego sama upilnować nie możesz. Co z ciebie za matka - najlepiej było zwalić na kogoś innego, jasne.
- Co robimy? - zwrócił się znów do magiczki, przecież to ona widziała maga i otoczenie. Ona wiedziałą gdzie się kierować.
Zdziwiła się, widząc go przed namiotem, a jeszcze bardziej zdziwiło ją to, jak dobrze sobie radził mimo ran. Arystokrata... A jednak nie do końca.
Wślizgnęła się do namiotu i od razu odrzuciła swój płaszcz na bok, co by przypadkiem nie zaplątał się o noge stolika, czy taboretu, bo wszystko runęłoby na ziemię.
- Trzeba jakoś rozplanowac te koce - wzięła od niego parę i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę swojego, jak dotąd, posłania. Tam też zaczęła ukłądać koce tak, jak gdyby z jednego posłania usiłowała zrobić dwa na raz.
*
- Zamknij się! - warknął, gromiąc Łowczynię wzrokiem - Jeszcze jeden głupi komentarz, to sama będziesz go szukać - nie tylko Łowczyni była nie w humorze.
Gadzi Przesmyk i tamtejsza rzeka... To już coś. Tylko, że magiczka użyła magicznego stwierdzenia "na waszym miejscu". Jednak zamierzała jechać do elfów?
- Skoro tak, to właśnie tam się skierujemy. Wszyscy. Chyba, że ktoś ma inne plany.
- Takie kity, po pociskaj Henryemu, nie mi - mruknęła składając jeden z kolejnych koców i robiąc z niego prowizoryczną poduszkę. Jeszcze chwila, tam zagiąć, tu podciągnąć koc i zasłonić ziemię, tu zakryć kawałkiem płaszcza i...
- Gotowe - podniosła się z uczuciem zadowolenia. Tak. Tak dobrze wykonane posłanie zasługiwało na nagrodę i alchemiczka sięgnęła do sakiewki dobywając stamtąd ciasteczko posypane drobnymi kryształkami cukru, najnowszy wymysł cukierników Windle i Poonsa, którzy sprzedawali najdroższe i najlepsze słodycze w Keronii.
- Chcesz pół? - świat się chyba kończył, skoro Char chciała się dzielić ostatnim ciastkiem.
*
Uśmiechnął się pod nosem obserwując magiczkę, ale o zwrot płaszcza nie poprosił. Gdyby chciała, oddałby jej nawet resztę ubrań i całą broń. Szczęściem, nie poprosiła. Sam też zaczął zwijać to, co należało do niego, jakąś drewnianą miskę z której jadł cienką zupę, wełnianą skarpetę, zasypał nawet ognisko.
- No to w drogę - zapakowane juki zostały przerzucone przez ramię i ruszyli.
- No to nie - szczodrość alchemiczki się skończyła i wepchała sobie całe ciastko do buzi chrupiąc przy tym i odpływając na chwilę do krainy słodkości.
- Pływatność? - spytała z na wpół pełnymi ustami i umilkła dając sobie szansę na pogryzienie i przełknięcie.
- Elfy chyba korzystają z potoku, kto ich tam wie... Ale dobry pomysł - wymownie spojrzała na swoje brudne dłonie a chwilę potem podniosła rękę i udała, że wcale nei czuje ewidentnego zapachu potu jej własnej produkcji.
- Śmierdzę jak jakiś najemnik - podsumowała, po czym zgarnęła parę czystych rzeczy i wymknęła się z namiotu ewidentnie zamierzając odnaleźć rzeczony potok.
Wanna. Bąbelki. Chędożenie.
Nikt nie wiedział, czemu alchemiczka się tak głupio szczerzy.
*
- Nie, nie, zostaw - powstrzymał ją nim zdązyła się na dobre płąszcza pozbyć - Mi jest ciepło, nie potrzebuję go. A jak będę chciał, to poproszę o zwrot.
Pułapka. Cóż, to była jedna z myśli jakie wertował ostatnie pare godzin. I doszedł do prostego wniosku, jeśli rzeczywiście była to pułapka, to... Nie miał wyboru. Ale wlezie tam sam, nie narażając nikogo.
Szczęściem, Devril wcale nie musiał długo drążyć nowej ścieżki w namiocie, bo alchemiczka zjawiła się z powrotem już po kwadransie. Mokra, z włosami przerzuconymi przez ramię, ale za to czysta, pachnąca i w świezych ubraniach. Co prawda, niedokładnie wytarta, więc gdzieniegdzie koszula jej się lepiła do ciała, ale to przecież nic strasznego.
- Jestem - zupełnie, jakby nie zauważył - Teraz twoja kolej, chyba, że chcesz iść z rana.
*
Problem ogonka według Wilka był rozwiązany. Zwiąże ją, albo uśpi. Wsadzi na Zahira, albo innego konia i pośle do Irandal. Może nawet ją tam odprowadzi i każe nie wybudzac póki się nie oddali... Tak, plan był całkiem dobry. Pod warunkiem, że magiczka nie przewidziała tego typu podstępów i się nie zabezpieczyła.
Prześlij komentarz