Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Art credit by 88grzes
Niraneth Szept Raa'sheal 
 z rodu Erianwen
elfka, mag
"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept

Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.

Art credit by 88grzes
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | czarny mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty


~*~

Art credit by Sayara-S

Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk
„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek

~*~

Art credit by gokcegokcen

Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie

Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor


Ostatnia aktualizacja karty: 29.03. - cytat u Luciena
Ostatnia aktualizacja podstron: 25.10. - aktualizacja pobocznych zakończona

5 000 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   3401 – 3600 z 5000   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Wilk podniósł głowę kierując spojrzenie na Valentino. Cofnął ręce od rannego Cienia nie mając zamiaru go dalej leczyć. Nie, kiedy Bractwo znowu zaczyna coś kombinować.
- Już zaczynacie kombinować. Pamiętajcie, że medycy wrażliwi są na kombinatorstwa, a ramię Poszukiwacza samo się nie wyleczy. A flaki tego tu same na miejsce nie wrócą - innymi słowy, albo Łowczyni przestanie szukać dziury w całym, albo nici z pomocy. I być może zagranie było ryzykowne, to jeśli Cienie mają ich zaatakować to i tak to zrobią. W takim zas układzie on im nie pomoże. Leczyć nie będzie.

draumkona pisze...

- Cienie nie dotrzymują słowa, nie wtedy, gdy nie mają w tym interesu Valentino. Ja to wiem. I ty to wiesz. Więc jak mam zostawić cokolwiek tobie, skoro działasz na rzecz Cieni? Ba, jesteś Cieniem - ograniczone zaufanie do Cieni jeszcze się skurczyło. Jaką miał pewność, że wyleczeni dadzą im spokój? Że odejdą, kiedy Łowczyni wysnuwa aż nazbyt dobre wnioski? Ileż by dał, żeby na którejś z misji niefortunnie straciła język. Albo zdolność logicznego myślenia.
Charlotte zaczęła się zastanawiać nad powrotem do reszty. Teraz była już ubrana, a pomoc alchemika na pewno byłaby mile widziana. Tylko... Czy jeszcze ma do kogo wracać? To trwało za długo i pojawiło się podejrzenie, że Bractwo nie dotrzymało słowa, a jej decyzja była błędna.
Musiała to sprawdzić.

draumkona pisze...

Elf prychnął w odpowiedzi, ale na powrót przykucnął przy rannym Cieniu, choć znająca go tutaj najlepiej Szept mogła poznać jak bardzo irytuje go obecna sytuacja. Wilk jako władca nie był przyzwyczajony do sytuacji, gdzie to on musi się słuchać. Sytuacji, gdzie brak mu asa w rękawie także.
Charlotte zaś dotarła już do wyschniętych krzaków i tam się przyczaiła obserwując ich z ukrycia. Żyli. Jeszcze żyli, choć napięcie było wyczuwalne, wręcz namacalne.
Po przeszło kwadransie Wilk znów wstał i rozmasował zdrętwiałe dłonie. Zrobił co się dało, przynajmniej jak na jego gust. Czy Cień z tego wyjdzie, to już nie był jego interes.
- Następny - mruknął, pamiętając, że to nie był jedyny potencjalny pacjent.

LamiMummy pisze...

-Oczywiście, że z Tobą pojadę. -zapewniła Vey.
Na dobrą sprawę musiała czymś zająć myśli. Nie spojrzała na Dervila, ale na Anrai. Była zdecydowana i miała nadzieję, że przyjaciel earla zrozumie, że ona też chce się dowiedzieć co się tutaj dzieje. Miała jednak dziwne wrażenie, że oni wiedzą znacznie więcej niż ona. Prawdopodobnie póki nie wtajemniczą ją w te sprawy... Nie miała teraz nic innego do roboty jak ogarnąć zamek razem z Elain.

draumkona pisze...

Wilk zastanawiał się czasami jak Niedźwiedź z taką postawą mieści się w drzwiach. Ktoś mu kiedyś powiedział, że prawdziwy mężczyzna je jak koń, jest wielki jak koń i śmierdzi jak koń. I to chyba był człowiek, jakiś karczmarz. W obliczu takich sądów Wilk czuł się dziwnie.
Nadwyrężony bark jednak był niczym, nie był żadnym wyzwaniem dla umiejętności elfa, dlatego też całkiem szybko Wilk machnął ręką, przyzywając do siebie Luciena. Jeszcze tylko on i... Okaże się ile warte są słowa Valentino. Nie, żeby Wilk liczył na coś specjalnego, jak na przykład dotrzymanie umowy.
Devril chyba nie znał Vetinari skoro myślał, że ta się nie ujawni jesli im coś zagrozi. Biorąc pod uwagę ogólne odludzie i brak pomocy zewsząd, wypadłaby z krzaków z mordem w oczach jeśli tylko by ktoś nabił Devrilowi siniaka.

draumkona pisze...

Wilk miał ochotę w odpowiedzi pokazać im gdzie ma te słowa i gdzie ma te groźby, ale się powstrzymał. Mruknął coś pod nosem, coś pod adresem samej Łowczyni i ni były to pochlebne słowa. On w Bractwie? Chyba musieliby zająć Atax i mieć Mer z Szept w garści żeby to zaczął rozważać.
Charlotte odczekała jeszcze chwilę, po czym się ujawniła po prostu wychodząc z kolczastych krzaków.
- Było blisko... - zerknęła w miejsce gdzie zniknęły Cienie, ale nie powiedziała nic więcej. Nie mniej jednak czuła ogromną ulgę, że skończyło się to tak, a nie inaczej.
- Musimy wracać, czas się kończy.

draumkona pisze...

Charlotte wydawała się chyba chwilowo nie zdawać sobie sprawy z niczego innego jak tylko z odejścia Jaguara. Stała i patrzyła za nim, jakby sama nie wiedziała co w tej chwili zrobić. W istocie, zaciekawił ja ten człowiek. Rzadko spotyka się tak intrygujących ludzi.
Z tego zamyślenia wyrwał ją dopiero Wilk, który bezceremonialnie szturchnął ją w ramię.
- Ała!
- Chodź, musimy się zamienić. Nie będę przecież ganiać w twoich rzeczach, bo mnie jeszcze alchemicy namierzą.
- Też prawda - mruknęła Charlotte i po prostu ruszyła w krzaki odpinając po drodze klamrę płaszcza pod szyją i rzucając go za siebie, do Wilka. Po chwili oboje zniknęli między łysymi drzewami.
Devril i Szept jednak nie na długo zostali sami, bo rodzeństwo dość szybko uwinęło się ze zmianą ubioru i wrócili do reszty.
- Co zrobimy jeśli nie znajdziemy koni? - Wilk słysząc pytanie siostry uśmiechnął się pod nosem.
- Szept wezwie wilki - odpowiedział i chyba nie brał tej myśli na poważnie, a chciał tylko Vetinari zrobić na złość.
- Naprawdę? - mina Charlotte mówiła chyba wszystko. Wilki to nie był wymarzony środek transportu.

draumkona pisze...

- Jak dopadnie nas deszcz, albo co gorsza, śnieg, to będzie krucho - podsumował Wilk biorąc część manatków i kontrolnie zerkając na Szept, jakby podejrzewał, że od ran i zmęczenia zaraz gdzieś zemdleje.
- Zawsze mogę zmusić mojego głupiego braciszka żeby się zmienił - to mówiąc pociągnęła Wilka za policzek jak małego dzieciaka i parsknęła pod nosem widząc jego wielce niezadowoloną minę.
- Jestem władcą!
- A co mnie to obchodzi - odpowiedziała mu alchemiczka tłumiąc śmiech, po czym odwróciła się i ruszyła śladem Szept.

draumkona pisze...

Wilk rozejrzał się, mrużąc przy tym oczy. O ile pamięc go nie myliła, było tu jedno z wejść, tajnych wejść, do Dolnego Królestwa. Było to zejście do tuneli w których pracowały krasnoludy wydobywające rudy, nieco dalej od wpływów miast, więc mogli nawet trafić na Głębinowców, którzy byliby o wiele gorsi niż śnieg i deszcz, ale... Nie mogli tak tu zostać, bo zamarzną.
- Musimy zejść pod ziemię! - krzyknął i obejrzał się na resztę. Devril jakoś szedł, Szept wyglądała na zmęczoną... Vetinari. Gdzie była jego siostra?
Na domiar złego, zaczynało się ściemniać. Jeśli nie znajdzie jej zaraz, to będzie stracona, zamarznie.
- Devril! - brnąc w śniegu dopadł do arystokraty - Niedaleko znajdziesz stertę głazów, pewnie będą trochę zasypane. Trzeba zastukac, tak porządnie w największy i otworzy się przejście do tuneli. Wejdźcie tam, ale nie wchodźcie dalej! Ja muszę poszukać Charlotte! - jeszcze nie skończył mówić, a już przedzierał się przez zaspy dokładnie w drugą stronę niż im nakazał.

draumkona pisze...

To, że Devril poszedł z nim nie do końca się elfowi spodobało.
- Miałeś jej nie zostawiać! Znasz Szept! Jak się uprze, to zaraz tam padnie, albo jeszcze pójdzie z nami! - potknął się o coś pod śniegiem i wywrócił twarzą w biały puch, co jeszcze bardziej go poirytowało. Zwłaszcza, że gdy się już podniósł, to Wintersa nigdzie nie było.
- Cholera jasna... - wobec tego, on wróci do Szept. Znajdzie tunele i poczekają tam na nich... A jak przeklęty Devril się nie pojawi, to zmieni się w wilka i sam ich poszuka.
Jak szybko mógł, czasami nawet pozwalając sobie na bieg, wrócił do magiczki.
- Chodź! Musimy znaleźć tunel!
Alchemiczka leżała jeszcze spory kawałek dalej, przysypana już cienką warstwą śniegu. W zasadzie, gdyby nie czerwony płaszcz tak ostro odbiegający kolorem od śniegu, to byłaby nie do znalezienia.

draumkona pisze...

Szybko przeanalizował sytuację. Skoro Szept się uparła... W dodatku, miała rację. Zaklęcie mogło puścić, przez co szanse na znalezienie jego siostry byłyby znikome, jeśli nawet nie zerowe. Skoro zaś Szept musiałą zaklęcie utrzymać, sama będąc okropnie słabą...
- Musisz dać sobie pomóc. Oddam ci część swoich sił, albo many. Inaczej zaklęcie puści, bo zemdlejesz, a przecież tego nei chcesz... - wydawało mu się, że takie zagranie wobec Szept będzie całkiem skuteczne. Bo gdyby nie dopowiedział, że zaklęcie puści, to zapewne by się nei zgdoziła. Zresztą, nie wiedział nawet czy pod taką groźbą się zgodzi.

draumkona pisze...

Wilk burczał pod nosem całą drogę, że jak można nie chcieć many, że to dla jej dobra, że magiczka jest wredna i niedobra.
Kiedy powróciła zamieć, to on wysunął się naprzód, pamiętając jak parę lat temu korzystał z tego zejścia. Co chwila jeszcze oglądał się na resztę, czy aby na pewno za nim idą, czy nikt po drodze nie padł.
Solidnie uderzył w głaz po trzykroć, rozległ się zgrzyt i pojawiło się ciemne zejście w dół, które szybko wypełniało się śniegiem.
- Szybko, szybko! - przepuścił Devrila pierwszego, potem zaraz złapał Szept i wskoczył za arystokratą pozwalając, by przejście się zamknęło z hukiem. otoczyła ich cisza i ciemność. Ale przynajmniej nie wiało.

draumkona pisze...

Wilk myślą wtargnął w ciało siostry szukając powodu tak nagłego osłabienia. I po chwili go znalazł.
- Magia Upadłego - mruknął, komentując jej stan w dwóch słowach. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że przecież raniono też i Szept. Doszło to do niego dokładnie wtedy, gdy zapłonął ogień.
- Szept, nie kombinuj z magią... Char padła przez magię Upadłego jaka zaległa w ranach. Tak samo było z tamtym Cieniem. Podejrzewam, że tobie też może się coś stać... - jego ton stał się dziwnie miękki, jak zwykle, gdy w grę wchodziło zdrowie Szept. Co gorsza, groźby nie działały. Może powinien uzyć szantażu?

draumkona pisze...

Za późno. Zauważył, wyczulony jak nigdy. Przysiadł obok, narzucił jeszcze na ramiona elfki swój płaszcz i westchnął.
- Widzę, że coś się dzieje. Pokaż mi, zanim będzie za późno. Przecież po to kazałaś mi zatrzymać manę. Żebym mógł wam pomóc - to, że odsunął się od Charlotte nie znaczyło, że zaprzestał leczenia. Jak na takiego marudę i momentami nawet ofiarę losu potrafił podzielić uwagę, jak i strumień magii na dwie osoby, albo i więcej.

draumkona pisze...

Na widok dziwnych zmian, syknął. Nie podobało mu się to i wyglądało niezbyt dobrze. Cholerny Upadły, jakby mało mieli kłopotów, jeszcze jakimś dziwnym nieszczęściem ich poczęstował na sam koniec.
- Tak też miałaś ostatnio? - spytał, póki Szept była przytomna. Kto wie, może mogłaby mu coś powiedzieć o tym więcej. Cokolwiek, bo sam nie miał zielonego pojęcia.
- Nie wygląda to za dobrze. Jakieś skażenie, albo bogowie niejedyni wiedzą co... - on za to miał na myśli oczywiście magiczkę. Dopiero po dłuższej chwili zerknął na Devrila i zdał sobie sprawę, że nie o to chyba Wintersowi chodziło.
- Ach... Jest... Dobrze. Chyba. Ciało reaguje normalnie na moją magię, mimo tego, że też ma jakieś magiczne zakażenie. No i jest wyziębiona - urwał na chwilę skupiając się na tym, co znalazł w organizmie Szept - Jest też kwestia osłabienia organizmu po ataku trucizny. Ale jest dobrze... - mruknął na powrót zagłębiając się w informacje jakich dostarczała mu magia.

draumkona pisze...

Teraz to Wilk wstrzymał oddech. Nie przeżyła? Ale... Nie, to na pewno nie było tak, Szept musiała coś pomylić.
- Ta ofiara... Umarła wewnątrz kręgu, czy poza nim? - to było istotne. Nie mniej jednak, czuł się tak, jak dziecko we mgle. Ale musiał coś zrobić. Cokolwiek... Uciekł się więc do prób oczyszczenia organizmu. Próbował skażenie przenieść na siebie.
Charlotte coś wymamrotała, niezbyt składnie i niezbyt wyraźnie, choć na pewno pojawiło się tam imię arystokraty.

draumkona pisze...

- Dobrze, nic nie powiem - nie dał się odepchnąć. Jak na złość podwoił wysiłki widząc, że jeszcze magiczka się jakoś trzyma. W końcu, gdyby było naprawdę tragicznie, to by mu pozwalała na wszystko.
- Nie utrudnij mi pracy - poprosił jeszcze cicho skupiając się w całości na magiczce i tajemniczym skażeniu. Musi poznać jego naturę. Działanie i słabe strony. Jakby to był jego cel, a on byłby Cieniem.
Charlotte, kompletnie nieświadoma tego co się wokół dzieje, mamrotała dalej. Seria niefortunnych zdarzeń musiała dla alchemiczki trwać dalej, mamrotanie na chwilę się urwało, ale tylko po to, by zaraz wypowiedzieć słowa jeszcze większej wagi.
- Devril... Kocham cię....

draumkona pisze...

To mu się nie podobało. Poza tym, skażenie nijak nie reagowały na jego próby przeniesienia, choćby nie wiadomo jak się odsłaniał i wystawiał. Przynajmniej tak to wyglądało dla niego, dla kogoś, kto ma z tym styczność pierwszy raz. Dziwnego obrazu nie połączył ze skażeniem, nie pomyślał, że być może jakaś mała część się na niego przeniosła.
- Nie zostawiaj mnie... - dorzucił jeszcze jedną, ostatnią prośbę układając magiczkę przy nikłym ognisku, które to z chwili na chwilę coraz bardziej gasło, aż w końcu znów pochłonęły ich ciemności.
Charlotte po chwili umilkła, jakby zabrakło jej sił już nawet na mamrotanie. Czoło pokrył pot, a ciałem od czasu do czasu wstrząsały dreszcze.

draumkona pisze...

- Cicho - warknął elf, mający o wiele większe problemy niż brak ognia. Mógł się cieszyć, że chociaż nei siedzą na zewnątrz i nie zamieniają się w puchowe bałwany. Jako elf widział w ciemności nie z gorsza, więc podniesienie się zakażenia go mocno zaniepokoiło. Podobnie jak mamrotane słowa. Iskra to Iskra, zaprzepaszcza wszystko dla Cienia, który nie robi nic prócz dalszego jej pogrążania. Przynajmniej wedle Wilka.
- Szept obudź się... - spróbował, choć nie po to by męczyć magiczkę o ogień, a by przekonać się, czy ta wciąż go słyszy. Kiedy odpowiedzi nie było, jeszcze bardziej zagłębił się w zakamarki ciała dręczonego starą magią.
Zaś z głębi tunelu dało się słyszeć echo kroków. Zbliżających się kroków.

draumkona pisze...

Odszedł? Kto? Ogień? Jedyny chodzący ogień, w dodatku marudzący, posiadała Iskra, a nazywała go Kalciferem. Jak na złość, furiatki nie było z nimi. Chociaż... Krasnoludy rzadko chodzą tym tunelem. Ktoś musiał im powiedzieć, że tam będą. Ktoś ich tam nasłał.
Kontrolnie spojrzał na Szept. Skażenie nie ustępowało, ale wyglądało to nieco lepiej.
- Zaraz wrócę - zupełnie, jakby magiczka miała go usłyszeć. W tej chwili pożałował, że Charlotte ulokowali w innym pokoiku, bo koczował tam Devril, który mógłby teraz popilnować Szept.
Znalezienie krasnoluda, który po nich przyszedł nie zajęło mu długo. Rozmowa też nie, bo okazało się, że miał rację, choć knurla odmawiał powiedzenia tego, kto ich przysłał. Twierdził, że to nie Wilka interes i żeby wracał do chorych, bo on ma robotę. I rzeczywiście, chwilę potem wziął łopatę z latarnią i poszedł do innego tunelu całkiem ignorując prośbę elfa by mu powiedział.
- Szlag by to - podsumował Wilk i biegiem wrócił do Szept. Ktokolwiek jednak nasłał krasnoludy nie działał na ich niekorzyść.
Zaś mamroczący Devril miał gościa. Może widział go tylko parę razy w życiu, bo mag ów nie lubił się zbytnio pokazywać. Nawykł do samotności, do gór i wiatru, nie zaś do gwaru ludzkich rozmów.
Do wnętrza pokoiku wszedł wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i pociągłej twarzy z intensywnie zielonymi oczami. Na jego ramieniu płonął ogień, który maleńkimi oczkami przyglądał się Charlotte.
Cokolwiek Hauru robił pod ziemią, wyglądało na to, że mieli szczęście.

draumkona pisze...

- Hauru? - Wilk nie dowierzał w to, co widzi. Może teraz przyszła kolej na niego? Może przeniesienie zadziałało i...
- Wygląda to kiepsko - nie pozwolił mu dokończyć, bo i gonił go czas. Nigdy nie pozostawał w jednym miejscu dłużej niż było to wymagane.
- Pomóż. Wiem, że potrafisz...
- Nie mogę - Hauru westchnął poirytowany, a Kalcifer na jego ramieniu jakby zmalał.
- To po coś tu przylazł?
- Zrobić co się da - Wilk już nic z tego nie rozumiał, ale pozwolił mu działać. Czuł, jak Hauru wnika w ciało zarówno Szept, jak i Charlotte, co u tej ostatniej objawiło się jęknięciem i atakiem kaszlu.
Szept została przeniesiona znów na swoje posłanie, a czoło zostało starannie opatrzone i przetarte tak, jakby od tego zależało jej życie.

draumkona pisze...

Wilk byłby się na Hauru rzucił, gdyby tylko pamiętał o jego istnieniu. W chwili, kiedy Szept otworzyła oczy wszystko inne przestało się liczyć. Przeczesał palcami kasztanowe włosy ciesząc się jak dzieciak z dremadowego prezentu.
- Wróciłaś...
Hauru przeniósł wzrok na Charlotte i zmarszczył brwi. U Szept sprawa była o tyle prosta, że nie było żadnych komplikacji z czasu wcześniejszego. No i była magiem. Alchemia zaś... To nie była jego działka, a elf był wyznania, że alchemik powinien łatać alchemika. Ale było w Vetinari coś, co rozpoznał. Magia Ażubora. Co ta dziewczyna robiła w tym strasznym miejscu? I co najważniejsze, kto jej pomógł odprawić rytuał?
Pytania te jednak, niezadane na głos, nie znalazły odpowiedzi. Nieco później i Charlotte odzyskała przytomność, choć na razie wpatrywała się tylko przed siebie, niezbyt mając na cokolwiek ochotę. Wiadomo, zmęczenie wzięło górę.
Zaś mag zniknął równie cicho i niespodziewanie jak się pojawił.

draumkona pisze...

- Przestraszyłaś i to śmiertelnie - zapomniał ugryźć się w język nim to powiedział, nie chciał robić jej dodatkowej przykrości, a wyszło jak wyszło, czyli jak zwykle.
- Co chciałaś powiedzieć? I czemu miałbym być już w Atax, skoro prawi mi umarłaś?
Charlotte zamrugała, jakby dopiero jakikolwiek odzew wyrwał ją z letargu, czy zamyślenia w jaki popadła. Spojrzała na Devrila, a spojrzenie to nadal nie było zbyt przytomne.
- Ja... Nie wiem - w zasadzie, nie wiedziała nic. Nie potrafiła określić, czy ją cokolwiek boli, czy nie, czy czuje się dobrze, czy źle.

draumkona pisze...

- Wieże są daleko. A osłabiona i prawie martwa nic tam nie zdziałasz - i tak nadal nie wiedzieli nic na pewno. Żadnych konkretów, jedynie podejrzenia i wskazówki, z których nijak wyciągnąc więcej. Będzie musiał pomówić z matką.
- Krasnoludy dadzą nam mapę i latarnię, będziemy mogli przejść kawałek tunelami, może w międzyczasie śnieżca przejdzie.
Charlotte miałą podobne problemy z pamięcią. Niezbyt kojarzyła już samą drogę w śniegu, ostatnim co pamiętała było uniknięcie o włos starcia z Cieniami. Jak dawno to było?
- Ile... Ile spałam? Jak dużo straciliśmy czasu? - ktoś tu chyba doszedł do wniosku, że tylko opóźnia ratunek dla elfów zza morza. I ten ktoś chyba usiłował usiąść.

draumkona pisze...

- Nie możemy. Musisz najpierw nabrać sił, bo wątpię, że w takim stanie ujdziesz tak daleko - i w tym był sęk. Jeśli wyjdą z miasta nie mogą liczyć na żadną inną pomoc aż do momentu opuszczenia tuneli, bo krasnoludy po prostu były tu zbyt zapracowane by martwić się jakimiś ludźmi, czy elfami.
- Charlotte też nie da rady iść. Musicie odpocząć. Obie - chociaż już czuł w powietrzu protest. Zerknął na magiczkę, jakby to ona pierwsza miała się sprzeciwiać.
- Ja sam też jestem osłabiony - pora wypróbować szantaż.
Charlotte rzecz jasna nie spodobał się gest Devrila, choć znając ją to nie było się co dziwić.
- Ale... Musimy znaleźć odpowiedzi. A te nie będą na nas czekać.

draumkona pisze...

Uśmiechnął się kątem warg. W sumie, to jemu to nawet odpowiadało. On sobie usiądzie, plecami oprze się o łóżko i będzie dobrze. Szept odpocznie, ruszą dalej.
- Skoro tak sobie jej wysokość życzy
Vetinari została tymczasowo pokonana, bo i... No w sumie, czemu miałąby wstawać, kiedy myśleć rzeczywiście można na leżąco? Problem leżał tylko w tym, że alchemiczce się przysnęło.

Sol pisze...

W takim stanie Sol mogła okazać się niebezpieczną. Teraz, o ile działanie iluzji mogło objąć osoby z otoczenia rudej, o ile ten czar był tak silny, mogły zmienić obraz rzeczywistości i także ludzi. Elain mogła się okazać w omamionych zmysłach Sol kimś zupełnie innym, kimś niebezpiecznej i jej zagrażającym. Na razie jednak pozostałą zamknięta w obrazie wąskim, niewielkich, niskich jak dla dziecka, czy krasnala rzwiczek. Doszły do tego tylko głosy zza jej pleców, z początku korytarza, jakoby miał ktoś nachodzić. Tym bardziej więc napierała na... w rzeczywistości ścianę, tym rozpaczliwiej.
O wiosce dzikich nic nie wiedziała. Tu w tej okolicy, lepiej poznała jedynie Drummor. A i tak nie znałą go dość dobrze. Chciała poznac ogród, chciała poznac te rozległe tereny, słyszała coś chyba o jeziorze będącym tu niedaleko...? Było jeszcze zbyt zimno i nie opuszczała na długo murów dworku.
Elain i zarządca mogli widziec, jak Sol napiera na ściane, drapie ją paznokciami i niemal zaczyna płakać z tego lęki i napięcia. Jakby mimo całej dobroci jaką jej okazano, obawiałą sie najgorszego od tych ludzi, którzy dali jej dach nad głową. I domyslać sie tylko mogli, co ją spotkało wcześniej.
Zaraz jednak wydało jej się, ze kroki cichną. I robi się coraz jaśniej? Zapulsowało jej w skroniach, zamajaczył obraz przed oczami i jekneła z bólu. Zmysły jej chyba wariowały... Uniosła oczy do sufitu ale nie belki mocno podpierające kamień zobaczyła a głądkie łuki sklepienia korytarza. Na moment iluzja odpuściła, a połączenie zostało przerwane. Sol zdezorientowana spojrzała na młodą pania, na zarządcę i na swoje palce czerwone. I na ścianę. A potem znów na tamtych.
Zwiesiła jedyni głowę i ręce za plecami schowała. Nie wiedziała jeszcze, nie zrozumiała co sie dzieje.

draumkona pisze...

Oparłszy się wygodnie o łóżko, pogrążył się w rozmyślaniach na temat tajemniczej hydry i związku pomiędzy nią a elfami zza wież. O żadnym stworze nie słyszał, matka mówiła jedynie o siedliskach odradzającej się magii. Siedliska, które po wycięciu jednego rodzą dwa kolejne.
- Hydra... Co to w ogóle jest ta hydra? - spytał sam siebie nie kryjąc wcale irytacji w głosie, zaś pytał na tyle głośno, że wybudził Vetinari, która drgnęła i otworzyła oczy.
- Devril wie... - mruknęła sennie, przewracając się na bok, co by móc obserwować Wilka i Szept na łóżku naprzeciw. Byłaby wyjaśniła sama czym jest hydra, ale nie miała zbytnio sił na wywody o mitycznych stworach.

LamiMummy pisze...

-Chyba osoba z rodziny będzie bardziej odpowiednią do przygotowania sypialni earla niż dziewczyna... w sumie obca mu. Sama rozumiesz: plotki. -wyjaśniła wzruszając ramionami.
Ciekawość ją zjadała jakież to ciekawostki mogłaby znaleźć w zakamarkach ubrań Dervila, ale... ale nie wypadało szperać, grzebać i nadwyrężać gościnności earla. Jeśli Elain nie miała innych planów Vey grzecznie spytała czy rosół może być i jakieś mięsiwo czy lepiej może na drugie coś lżej strawnego. Może jakieś kluseczki z gulaszem? Musiała powstrzymać swoją ciekawość.

[Ale się zdziwiłam jak ten komentarz znalazłam pod swoim postem. Sorry za zwłokę]

Silva pisze...

Sytuacja nie była najlepsza, nie można jej było nawet nazwać dobrą, czy średnią. Była do dupy, ale tego półelf nie śmiał wypowiedzieć na głos. Byli głusi, najpierw musiał coś z tym zrobić. Podszedł więc do królowej, wyciągnął palce i przysunął blisko szpiczastego ucha; prawa ręka drgnęła, usta zaczęły formować słowa, ale nic się nie stało. W oczach mieszańca pojawiło się zdziwienie, jego dłoń wciąż szukała ręki brata, a potem jasne źrenice zabłysnęły zrozumieniem i smutkiem. Nie było młodszego, nie było dłoni, nie było jedności więc słowo nie mogło połączyć się z mocą, bez której żaden uzdrowicielski czar nie zadziała.
Yun speszony spuścił wzrok i cofnął rękę, jakby dotknął czegoś gorącego.
- Tamea, czy potrafisz nas stąd wydostać?
Nekromanta Jałowiec parał się magią kreacyjną; tworzył nowe formy, istoty, jakich świat nie widział, sprzeczne z naturą i wbrew zakazom magów. Kreował także to, co przyszło mu do głowy o ile znalazł w sobie tyle mocy i umiejętności. Pułapkę na węszące elfy i mieszańce także stworzył z myśli, chcąc ich zatrzymać w jednym miejscu. W chwili, gdy nóż wbił się w ciało składańca, uruchomiła się pułapka; został stworzony z magii oddzielny wymiar, zamknięty z zewnątrz i wewnątrz. Był jak paszcza mięsożernej, polującej roślinki.

~~
Chwilę Darowi zajęło zanim jego oczy przyzwyczaiły się do lekkiego półmroku; kolejny moment zajęło mu stwierdzenie, że wokoło panuje cisza tak idealna, jakby stworzona za sprawą magii. Czyżby nekromanta, ten blady jak trup grajek, ich uwięził? Czy Emis poszedł na zwiady i też został schwytany, czy może wredna magiczka także tu jest? Ta myśl się mieszańcowi nie podobała.
- Kurwa - zaklął, bo miecz ojca, którego imienia już nie pamięta, a wie, że zaczyna się na literkę g, teraz by się przydał. Głupi, złośliwy miecz. Potrafił niwelować magię, byłby jak znalazł, ale oczywiście najemnik nie miał go przy sobie, no bo po co. Ciężkie, nieporęczne i bezużyteczne. Pięknie. Jakby ojciec nie mógł mu zrobić wisiorka, albo pierścienia, nie, bo po co, w końcu miecz to taki dobry pomysł! No nic, trzeba było sobie jakoś poradzić. Emis. Niech się pan przyboczny wykaże.
Brzeszczot szturchnął swoim mieszanym, tar’hurowskim paluchem elfiaka czystej krwi w ramię; najwyżej mości Emis będzie potem szorował ramię do czerwoności.
- Jesteś głuchy - stwierdził w końcu, a w jego głosie pojawiła się dziwna nuta, ni to zadowolenie, ni to pewna satysfakcja. Na pewno uśmiechał się głupio i wcale nie przeszkadzała mu świadomość, że przyboczny na pewno potrafi odczytać słowa z ruchu jego warg. Nic to. Chwila najemnikowego szczęścia wciąż trwała. Ktoś zdecydowanie powinien go teraz za wcale nie szpiczaste ucho wytargać. - To może chociaż masz pomysł, jak się stąd wydostać? - po głowie najemnika skakały karzełki w okutych butach, wciąż na nowo zalewając czerwoną łepetynę falami bólu.

~~
Nannuy miał problem. Nie wiedział, co zrobić. Był uzdrowicielem, a nie magiem bojowym. Chociaż początkowo jego nerwy napięte były jak struna, a oczy obserwowały otoczenie tak szczegółowo, że zaczęła boleć go głowa, teraz stał sobie spokojnie i z miną myśliciela oglądał chatkę. Doszedł do prostego wniosku: skoro nic go na zewnątrz nie zaatakowało, skoro nekromanta się nie pojawił, najpewniej już go na wyspie nie było. Pułapką grał na czas i to, że uciekł nie było największym problemem, najgorsze było to, że oni zostali tu i nie mogli za nim ruszyć. Strach pomyśleć komu i jakie wieści zaniesie.
Półelfowi nawet przez myśl nie przeszło, że mógłby zostawić brata i ruszyć śladem nekromanty. Pewnie powinien tak zrobić, pewnie tak byłoby najlepiej i oszczędziłoby dalszych kłopotów, ale po prostu nie mógł tego zrobić. Niech bogowie się śmieją, on tu zostanie i sobie popatrzy.
Chociaż… Może tak zawołać i poprosić o pomoc? Chyba tylko duchy, albo ziemię, ale zawalenia się chatki nie chciał, więc zostają duchy, z którymi i tak nie umiał się porozumieć, więc tak naprawdę został sam.
Może po prostu usiądzie sobie na kamieniu, o tym tam, naprzeciwko wejścia do chatki, i poczeka.

draumkona pisze...

Po krótkim czasie okazało się, że obie panie były jedynymi czuwającymi istotami z całej ich kompanii. Wilk, podobnie jak Devril, poczuł w końcu potężny przypływ zmęczenia i nie zorientował się nawet kiedy mu się przysnęło.
Charlotte zaś zastanawiała się, czy w tym małym, krasnoludzkim miasteczku znajdą cokolwiek poza drogimi kamieniami i rudami miedzi i wapna.
- Szept... Chyba zostałyśmy same - alchemiczka podniosła się do siadu, spojrzała przez ramię na Devrila a potem na brata ze zwieszoną głową. Jak zwykle, jeśli dochodziło do umysłowego wysiłku, okazywało się, że zostawały same. Zresztą, wcale im się nie dziwiła. Jeśli nie spali od tego czasu jak wyszli od Upadłego...
Char wstała, nieco chwiejnie, ale udało jej się utrzymać równowagę. Najtrudniejsze okazało się także pierwsze pięc kroków, które skierowała w stronę Devrila z którego to obsunął się koc, który delikatnie poprawiła. Przecież nie może dać mu zmarznąć, jeszcze by się pochorował...
- Masz siłę iść? - to pytanie skierowane było do magiczki - Ktoś musi się tą hydrą zająć.

draumkona pisze...

Vetinari cicho opuściła niewielki pokoik w którym urzędowali, a chwilę potem i budynek w którym się mieścił. Okazało się, że był to jakiś magazyn, a oni wylądowali w miejscu, gdzie wypoczywali ci, którzy wychodzili z kopalń.
- Nie sądzę żeby coś wiedzieli... - mruknęła do siebie Char widząc zamęt panujący przed nimi. Niedźwiedzie jaskiniowe ciągnęły spore wózki wyładowane rudami, lub kamieniami, pełno krasnoludów tłoczyło się przy poszczególnych zejściach do tuneli, każdy ze świeczką na hełmie, co wyglądało dośc osobliwie. Było to typowe miasteczko wydobywnicze, krasnoludy z tej części rzadko kiedy interesowały się czymkolwiek innym niż kopaniem i szukaniem złota. Ymir określał to jako... Prowincje. A a prowincjach zwykle nie było nic prócz pracy.
- Myślisz, że będą cokolwiek wiedzieli o hydrach? - Char szczerze w to wątpiła. No, chyba, że hydra byłaby ze złota, albo mieszkałaby pod ziemią... Właśnie. Pod ziemią.
- Hej! Czekaj! - nie minęła chwila, a już krzyczała za jakimś krasnoludem, który oddalał się szybkim, kaczkowatym chodem, jakby nie chciał mieć z obcymi nic wspólnego.

draumkona pisze...

- Proszę poczekać! - Char nawet zaczęłą biec, ale osłabienie dało jej się swe znaki i nie ubiegła zbyt dużo, bo złapała ją zadyszka. Ale krasnolud się zatrzymał.
- Czego?
- Bo my... My... - alchemiczka zgięła się wpół, oparła dłonie na kolanach i spróbowała złapać oddech - My... Hydra... Bo... Może coś wiecie...
- O czym?
- O hydrach...
Mina krasnoluda świadczyła o tym, że wie, ale nie powie. To był temat tabu.
- Tu się nie rozmawia o takich rzeczach. A teraz żegnam! - i znów zaczął umykać.

draumkona pisze...

Krasnolud łypnął na nie obie i trzeba było powiedzieć, że jego wzrok nie był wcale przyjazny. Efektu dopełniały także krzaczaste brwi i poszarpana broda.
- Tu się o tym nie mówi. Nieszczęście sprowadzicie! - Charlotte słysząc te słowa doszła do wniosku, że lepiej będzie działać po cichu. Muszą znaleźć kogoś wyższego rangą, kogoś, kto je wysłucha. Poza tym, była siostrą elfiego władcy, a to już coś.
- Zaprowadź... Huuuuu... - zadyszka stała się nie do zwyciężenia, ale jednak jej się udało - Kto tu dowodzi? - a jak nie zadziała jej rodowód, to obudzi Wilka i tyle.

Sol pisze...

Patrzyła na kobietę, unosząc wysoko brwi. W jasnych oczach koloru wiosennej trawy zamajaczyła przez chwilę siarkowa iskra, zaraz jednak odstąpiłą ta piekielna nuta i nic nie mogłow zbudzić podejrzeń kobiety. Sol spoglądała na panienkę, nie bardzo wiedząc i nie bardzor ozumiejąc, czemu ta tak uprzejmie z takim zainteresowaniem i troską dię do niej zwraca. Jakby coś się stało... Jej, w sensie samej Sol cos się stało. A się nie działo nic. CHyba. Przez chwilę wspomnienie korytarza i niskich drzwiczek jeszcze było, teraz zaś wyparowało, odstąpiło wraz z obrazem iluzji i Sol nie pamietała ostatniej niemal godziny.
Pokręciła głową i odsuneła się od kobiety. Nie ufała nawet tym, którzy tyle dobroci jej okazali. Bo przecież nazajutrz wszystko się moze zmienić. Nic nie było stałe prócz ziemi i kamieni a i one z czasem ulegały zmianom i uginały się pod mocą czasu.
SPojrzała na zarządce i znów cofneła się o krok, nieco w bok, schodząc z drogi młodej panience. By jej nie przeszkadzać. I by ta od niej odeszłą i się tak nie troszczyła. Bo to było dziwne i Sol sie czuła ograniczana takim zianteresowaniem.

Sol pisze...

Gdy earl zajechał na dwór, Sol siedziała u siebie. U siebie, znaczy w tym małym pomieszczonku, jakie jej udostępnili, by miała gdzie spać, gdzie umieścić swoje rzeczy. Rzadko tam bywała, właściwie wraacała do pokoiku za pokojami służby w skrzydle, w którym mieściła się kuchnia, dopiero na noc, na sen. A i teżczasami zdarzało jej się zasypiać przy źrebaczku w stajni, gdy się wygodnie ułożyła, a mały gdzieś obok przyległ i ogrzewał swoim ciałkiem. Dzisiaj jednak, jak tylko na korytarzu pozwolono jej odejść, mineła młodą panienkę, minęła zarządcę, przed którym zwykle starała się czmychać niczym mysz spod miotły i zaszyłą się w tych niewielkich czterech ściankach.
Sol nie była głupia. Była niedoświadczona, a teraz dodatkowo wystraszona. Do Drummor zawitała w drodze ucieczki przed Myśliwymi, zostawiając gdzieś za sobą elfkę, która do przyjaciela zmierzała. Sol nie wierzyła, by ktokolwiek moze jej zapewnić ochronę, bo odkąd sama musiała sobie radzić, wiedziała, ze na siebie tylko liczyć może. I cóż... cóż z tym fantem począć? Nie mogłos ie to zmienić od tak, lada dzień, w jednej chwili.
Wieczorem, gdy Devril z Gorlanem rozmawiali, na Sol ponwnie spadła iluzja. Tym razem znacznie mniej zwyczajna, a prowokująca ją do sięgnięcia do swej mocy. Nie wiedzili tu, kim ona jest, przygarnęli obcą. Sol sama sobie obca była. Nie wiedziała, jaką ma naturę, nie wiedziała kim jest jej ojciec, kim ona sama jest, ze w jej krwi płynie domieszka Głebi i Otchłani. Jakże by mogła.
Ubierała płaszcz, by znów do stajni pójść. Wieczory lubiła tam spędzać. Mimo nieustępującego chłodu, końskie grzbiety dawały ciepło i ich oddechy. Opuściłą już pokoik i szła korytarzem. Zaraz też w jednej chwili pogasły wszystek świateł, pogasły ustawiane wysokoświeczniki i rudej wydawało się, ze i słońce zgasło. Słońce zgasło! Zatrzymałą się na środku korytarza i rozejrzała z niepokojem. Od incydentu, gdy zostałą zaatakowana w lesie i dowiedziała sie, ze tu na magicznych się poluje, miałą sie na baczności nieustannie.
Krzykneła krótko i złapałą się za ramię. W iluzji pojawiła się osoba, zakapturzona i tajemnicza. Może istniałą na prawdę. Mozę to kto inny stanął przed nią na korytarzu i moze do niej coś mówił. Ale ona czuła tylko piekący ból i widziała, jak atakujący zamierza się na nią, w ręku trzymając kolejny krótki nóż do rzucania, wyjęty zza paska obłożónego z tuzinem ostrzy. Zawróciła i zaczęła biec, biec ile siłw nogach, kierując się na zewnątrz, z budynku na dziedziniec i dalej za stajnie, na ogrody, które tworzyły labiryncik i mogły ją schronić.

draumkona pisze...

- Ale... - nie dano alchemiczce skończyć, go krasnolud uciekł w ciemny tunel, mamrocząc coś pod nosem o nierozsądnych elfach i pechu.
- No to pięknie - podsumowała po krótkiej chwili milczenia Char i skrzyżowała ręce na piersi.
Uwadze ich umknął fakt, że w pogoni za krasnoludem zapędziły się w mniej uczęszczane zakątki miasta. Było tu dużo dźwigni, pełni wózków, które czekały na niedźwiedzie. Według samej Vetinari nawet wyglądało to bardziej niż magazyn bez ścian.
Skrzypnęło. Ładunek węgla obok nich nagle zapadł się pod ziemię.

draumkona pisze...

- Co się się stao się... Co? - Wilk niemal podskoczył kiedy Devril dotknął jego ramienia. Widząc zaś minę arystokraty... Z wolna obejrzał się przez ramię, na łóżko gdzie powinna leżeć magiczka. Pusto. Drugie łóżko podobnie.
- Cholera jasna! - i zaraz był na nogach. Jeśli jego szalona siostra zaciągnęła gdzieś Szept... przecież one powinny odpoczywać, do demona!
Znów szczęknęło, a Vetinari zorientowała się za późno. Za późno tez pokojarzyła fakty, a także zbyt późno rzucono im linę.
Kawałek ziemi na któej stały okazał się być zapadnią, a one jak stały, tak nagle zapadły się pod ziemię, lądując w podziemnej rzece, którą zrzucano od czasu do czasu lżejsze ładunki.

draumkona pisze...

- Nie mam zielonego pojęcia. Szept przynajmniej ma jeszcze szczątkowe pozostałości rozsądku, nie powinna... Ale moja siostra nie ma już rozumu. A jeszcze jak dochodzi do tego zamartwianie się o elfy, to w ogóle nie ma mózgu, ukradły jej go chochliki - burknął, a po chwili łypnął na bogu ducha winnego Devrila - Albo ty jej go ukradłeś - podsumował pan elf, który nigdy nikomu w głowie nie namącił, a chwilę potem wręcz wybiegł z pokoiku żeby szukać dwóch zgub.
Do brudu i obolałych pośladów dołączyło jeszcze wrażenie zimna, na wskutek zmoczenia wodą z przepływającej blisko rzeki, a do której częściowo wleciała Charlotte.
Wyczołgała się z wody na brzeg kaszląc i prychając, a przy tym także i wyklinając bogów i wszystko co można.
- Cholera, co się stało... - szczęknęła zębami i wykręciła wodę z włosów. Gdzie wylądowały? I gdzie był krasnoludy?

draumkona pisze...

- To na pewno jakaś zapadnia - Char splunęła na ziemię i zdała sobie sprawę z tego, że w ustach czuje błoto. Nie było to zbyt dobre.
- Masz siłę na przyzwanie jakiegoś... Światełka? Nawet najmniejsze by było dobre... - niestety, mimo elfich genów Char nie najlepiej widziała w ciemnościach. A jakoś trzeba było stąd wyjść.
Wilk dotarł już do krasnoludzkich robotników i zaczął wypytywać o dwie elfki. Niestety, nikt nie widział poszukiwanych, albo też nie chciał powiedzieć, czy takowe widział.

draumkona pisze...

Wilk nie musiał zaglądać w myśli Devrila żeby się bać i martwić. Z tego wszystkiego nawet zaczął obgryzać paznokcie. Kto wie, co ciekawska Szept wymyśli. Zobaczy coś ciekawego w tunelu i już. A jego głupia siostra zamiast wybić jej to z głowy to pewnie jeszcze ją zachęciła i obie szlag trafił. Do demona.
- Psst - elf poczuł jak coś go ciągnie za rękaw i spojrzał w dół. Na gnoma.
- Psst
- No?
- Tu nie rozmawiać. Dalej iść, Kruszynek pokaże - i tak mamrocząc, gnom zaciągnął Wilka w ciemny tunel.
Pięknie. Sklepienie nie było wcale blisko, podobnie dziura przez którą wpadły.
- Kto normalny otwiera zapadnie kiedy się na niej stoi... - mruknęła Char rozrzucając włosy na plecach, co by szybciej przeschły. Nie pomyślała też o tym, że być może zapadnie otwierają się automatycznie o danych porach.

draumkona pisze...

Kiedy Wilk w końcu przystanął, a gnom uznał chyba, że jest bezpiecznie, łypnął na niego żółtym okiem i pociągnął nosem.
- Co wiesz? Co widziałeś? - ale gnom chyba nie chciał odpowiadać tak od razu, bo wyjął chusteczkę i się wysmarkał.
- Mów!
- Pan nie krzyczy na Kruszynka! - gnom zrobił tak żałosną minę, że aż elfowi zrobiło się go żal. Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem poczuł jak ten dźga go palcem.
- Ale każde informacje mają swoją cenę. Kruszynek nie powie nic za darmo!
Innej drogi. Ale kto wie, gdzie wyprowadzi je tunel? W dodatku... To niemiłe wrażenie, że zaraz strop zawali im się na głowy, zupełnie jak wtedy gdy była z nim Deorin wieszcząc śmierć. Od tamtej pory tunele nie były jej ulubionym miejscem.
- Byłaś tu już kiedyś?

draumkona pisze...

Podobną ochotę miał i elf, ale przez wzgląd na dobre wychowanie i szacunek wpojony mu przez ojca, wstrzymał się. Za to propozycja Devrila była jak najbardziej na miejscu.
- Pewnie tak - westchnął, nieco zrezygnowany i już miał iść, kiedy gnom znowu schwycił go za rękaw.
- Nie! Ja wiem kogo szukacie! Takich dwóch elfek, co to je pod ziemię zapadli!
Wilk stanął jakby go wmurowali w podłogę. Zapadli pod ziemię? że co...?
- Co...?
- Król diamentowej szajki to kazał uczynić. Nie podobały mu się elfy tutaj, a to on trzęsie tym miastem, nie jacyś królewscy zarządcy - tu gnom splunął, co by wyrazić co sądzi o zarządcach jak i o samym Królu szajki.
- Do demona - ostatnio zbyt często to powtarzał.
- A już myślałam... - Char łudziła się, że może wszedobylska magiczka już raz wpadła do krasnoludzkiej dziury, ale niestety. Pech chciał, że to był jej pierwszy raz.
Gdyby miałą choć trochę sił i myślałą racjonalnie uciekła by się do alchemii. Ale będąc tak zmęczoną i nie potrafiąc dodać w myśli nawet dwa do dwóch, wolała nie ryzykować.

Sol pisze...

Wybiegła na dziedziniec, zwolniła. Przystanęła przy bramie z łukowatym wykończeniem obrośniętym bluszczem, która otwierała wejście na ogrody, rozległe i po części tylko zagospodarowane tereny. Oddychając głośno, spojrzała za siebie.Wizja jej przedstawiała ten sam ogród, lecz wszystko było przyprószone mrokiem, jakby noc nastała. Bała się. Bała się, bo czuła, że to Myśliwi, nikt inny, a ona stała się celem. I wrócił obraz, wspomnienie sprzed lat, gdy pierwszy raz widziała jak się zabija, poluje na zwierzęta. Wtedy była pod opieką leśnego, łowczego i jego żony i idąc za nim widziała, jak strzela do sarny. A ona taka piękna była, smukła i gibka, sierść jej gąłdko kąłdłą się na ciele i lśniła... Szkoda było tej sarny wtedy i szkoda by było jej i dziś.
Zawróciła znów iw biegła na ogrody. Nie na pijackiego marynarza wpadła i nie jego wnetrzności zostały wyplute na jej suknię. W głowie Sol co innego zajaśniało i co innego widziały jej oczy, czuły zmysły.
Wpadła na postać mężczyzny, lecz nie zapijaczonego, całkiem nawet trzeźwego i rozsądnego, ostroznego w poczynaniach i czujnego. Wysoki, o gowę od niej wyższy, sporo w barkach szerszy, odziany w czerń i zamaskowany. Trzymał nie butelkę a krótki, szeroki, płąski miecz. I nie o rum pytał a o to, ba, nawet nie pytał, wręcz żadał, by wyciągneła dłonie do sznura, a on ją zabierze. Związaną. Pokonaną. I w chwili gdy kapitan się zgiął brudząc jej suknię, iluzja pokazała kobiecie, że tamten skacze do jej nóg, by ją powalić, a moze i co jeszcze gorszego jej uczynić.
Sol wrzasneła, krzyknęła wysoko i odskoczyła w tył. Zamachnęła się i cisneła własną siłe w zaklęcie, by uderzyć nią w mężczyznę. A ten odleciał na sporą odległość, wpadając w następnym krzak, dalej za tym, z któego na prawdę wyskoczył. Wtedy jednak w obrazie Sol zerwały się wiatry i zaczęło ją gnać. I widziała wyłaniające się zewsząd wysokie, zamaskowane odziane w czerń sylwetki. Biegła coraz szybciej, na kraniec ogrodu a gdy zostawiłą za sobą krzewy kwiatów teraz pomarzniętych, owocowe owinięte dla ocieplenia sadzonki i altanę i alejki, staneła przed otwartym terenem. Przed sobą ujrzałą mur z Myśliwych, a za nią szli następni. Oddychając ciężko, czując że brak jej tchu, uniosła dłonie w górę i w każdej zabłysneła kula ognia. Jedna poleciała w tych, co stali neiruchomo przed nią na otwartej łące, drugą cisneła w ogrody, by ich odstraszyć, dać sobie czas.

draumkona pisze...

Wilk stał oszołomiony. Przynajmniej przez pierwszą minutę, bo potem się na gnoma rzucił i zaczął go szarpać za szmatę jaką nosił.
- O czym ty mówisz! Gadaj!
Mały gnom zaczął się szarpać i wrzeszczeć, co tylko zwróciło uwagę niezbyt przyjaźnie wyglądających krasnoludów.
- Gadaj co wiesz tyyyy...!
- To wszystko sprawka Diamentowego Króla! - krzyknął gnom, ugryzł Wilka w rękę i uciekł w głąb tunelu.
- Do demona - burknął Wilk, nie pierwszy raz tego przeklętego dnia.
Alchemiczka miała podobne, złe przeczucia. I te kamienie, przed którymi musiała umknąć pod bardziej stabilne sklepienie. Chyba ktoś tu chciał się ich pozbyć. Może krasnoludzki król wcale im już nie sprzyjał?
Kamienie nadal sypały się z góry, więc Char pociągnęła magiczkę w inną odnogę. Tu było ciszej, spokojniej. Tylko, że po kwadransie pojawiło się wrażenie, że są obserwowane. Że coś je śledzi.
- Do demona - burknęła Charlotte.

Sol pisze...

Obydwie kule ognia poleciały w powietrze, spadając tam, gdzie od suchego powietrza i braku opadów wysuszone tereny się zajęły płomieniami. Nie widziała biegnących z dala ludzi do gaszenia pożarów. Nie widziała tego, który biegł bezszelestnie z przodu, jakby samodzielnie, chcąc ją powstrzymać. I tego, który ją od tyłuz aszedł, też nie widziała.
Przed nią roztaczała się ciemność. I wokół było coraz więcej ludzi. Myśliwych. Coraz ich więcej. Stłoczeni szli na nią. Obracając się nerwowo, nie miała już nawet jak się bronić. Byli zbyt blisko, ogień i by jej krzywdę wyrządził. CHciała ich jeszcze magią odepchnac, lecz to co od siebie wysyłała, słabnąc z każdym zaklęciem, nie przynosiło skutku, jakby ich omijało.
Padła na ziemię powalona przez jednego z nich. Krzyczała iw ierzgała. Nim nie uderzył jej w głowę, odbierając świadomość. Wtedy to się uspokoiła. A potem, jeszcze jakieś głosy zamajaczyły nad nią. Nie rozpoznałą jednak, do kogo należą. Nie umiała, nastała ciemność i cisza, straciła całkowicie przytomność.

Nefryt pisze...

Co potrafię?
Nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Miał mnie za kulę u nogi. Typowe. Tacy jak on biorą to swoje podejście z zazdrości, czy jak? Ale…
Co ja potrafię?
I co mogę mu powiedzieć?
- Umiem trzymać język za zębami. Tak, wiem, nie wyglądam. Mogę grać różne role. Przynajmniej niektóre z nich, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Umiem płynnie mówić po quingheńsku, mam tu trochę znajomości. Żona Kha’sana to kuzynka mojej matki. Trochę znam się na miksturach… - urwałem na chwilę. Do karczmy wszedł chuderlawy chłopak i przykrótkich spodniach, piegowaty, o ciemnej czuprynie. Odczekałem aż zacznie zamawiać przy kontuarze i dokończyłem: - Potrafię podrabiać dokumenty. Ten raport. To była kopia.
W tej „kopii” brakowało dwóch punktów. Pierwszy dotyczył elfów, drugi gubernatora. Ale o tym Cień nie musiał wiedzieć. Przynajmniej nie teraz.
Piegowaty chłopak przeszedł obok naszego stolika. Gdybym nie znał tej sztuczki, nie zauważyłbym nawet, kiedy upuścił niewielką kopertkę. Chuderlak zajął jakieś miejsce z tyłu tawerny. Przydepnąłem kopertkę i wsunąłem ją pod stół, jak gdyby nigdy nic patrząc w stronę Cienia.
~*~
Rozumiałam, co to znaczy, kiedy decyduje urodzenie. Kiedyś bardzo chciałam, żeby moja rodzina była „normalna”. Żeby matka mnie przytuliła. Żebym nie musiała uśmiechać się do otłuszczonych lordów. Żeby ludzie mówili do mnie prawdę. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak Edithe może ekscytować to, że rodzice przehandlują ją w zamian z czyjąś chorągiew przyłączoną do królewskiej armii. Chciałam być zwykłą dziewczynką z miasta. Albo lepiej ze wsi. Potem poznałam życie takich ludzi. Oczywiście, nie chcieli mi pokazać wszystkiego. Ale kiedy zboczy się z głównych arterii miasta, widzi się wystarczająco. Przestałam wiedzieć, czego chcę.
Teraz też nie wiem. Tylko że to nie ma znaczenia. Jeżeli wygramy, będę królową. Ale jeśli… Nie, musimy wygrać.
Uśmiechnęłam się na wzmiankę o plemieniu.
- Duch… Nie można go złapać, nie wiadomo, kiedy ani gdzie się pojawi… W życiu bym nie przypuszczała, że Duch to ty. Zwłaszcza, po tym, jak cię… jak cię napadliśmy. – Spuściłam wzrok. – Chyba powinnam cię za to przeprosić? I za to, że grałam na twojej trosce o Elain… Właśnie, co u niej słychać? - Lubiłam kuzynkę Devrila. Może była trochę naiwna, może za dużo mówiła… Ale ją lubiłam.
Nie taka historię spodziewałam się usłyszeć. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Broniłam się przed współczuciem mu. Przed jakąś sympatią. Im bliżej go poznawałam, tym bardziej zyskiwał w moich oczach. Co nie zmienia faktu, że był w stanie wiarygodnie wyrzec się ojca. A jeśli tak, to mógł udawać także teraz. Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale zdążyłam już się nauczyć, że każdy zaufany człowiek, to o jeden krok bliżej do zguby.
Wyjrzałam Devrilowi przez ramię. Niektórzy z marynarzy usiłowali dojrzeć, co to za statek.
- Jaka bandera?
- Jest za daleko, nie widać bandery!
- Ale mają?
- Nie widać, za daleko. Ale duży jest!
- Chyba płynie w naszą stronę!

Silva pisze...

Yunnan zamrugał. Świadom swojego ciała i zmian w nim zachodzących, poczuł dreszcze na karku, a na przedramionach pojawiła mu się gęsia skórka. Czuł ciepło obcej magii, pachnącej imbirem i pieprzem, tak innej od tej, którą tworzył wraz z bratem. Początkowe dreszcze wywołane dotknięciem zaklęcia zniknęły, kiedy chrząstka, dodatkowy i w tej sytuacji całkiem niepotrzebny element ciała, zaczął zanikać. Swędzenie pojawiło się w chwili, gdy uszy półelfa znów były takie, jak dawniej; szpiczaste i słyszące.
- Mag bojowy potrafi leczyć - Yunn skinął królowej głową w wyrazie szacunku - Nie powinienem był lekceważyć tego, który jest twoim mężem - cóż, dla uzdrowiciela jasnym było, że mając króla elfów za męża, w dodatku słynącego z magii leczniczej, chcąc nie chcąc można się wiele od niego nauczyć. Gdyby tylko był tu Nannuy. Strach odmalował się na miłym dla oka obliczu mieszańca; musiał jak najszybciej odnaleźć swojego brata, a im dłużej zwlekał tym większe miał wrażenie, że na zewnątrz, poza tą pułapką, dzieją się rzeczy straszne. Jak ma się bronić Nan, kiedy magia nie posłucha się jego słów, chociaż ma moc? Oddzielnie nie mogli nic zrobić; gdyby byli kimś innym niż są, gdyby zajęli się ofensywną magią, użyteczną w starciach… cóż, po pewnym czasie okazaliby się albo niepotrzebni, albo trudni w użytkowaniu. Uzdrawianie nie niosło dla nich tylu ograniczeń, co inne dziedziny i tak było dobrze.
- Gdyby ta pułapka miała nas zabić, już byśmy byli wśród przodków - stwierdzenie oczywistej rzeczy; być może nekromanta Jałowcem zwany nie chciał ich zabić, a jedynie przytrzymać, by samemu uciec? Tylko co z niego były wtedy za grabarz, jak czasem nazywano nekromantów, gdyby puścił ich wolno? Może się śpieszył, może chciał zanieść wieści, może zatrzymanie intruzów było najlepszym wyjściem. Zbyt dużo było jednak niepewności.
- Może wystarczy poczekać? Nie potrafię dojść do ściany - za każdym razem, kiedy próbował, ta mu uciekała. Nie podobało mu się to uczucie; uczucie, które ogarnia człowieka chcącego dosięgnąć coś, co wymyka mu się z rąk. Bezradność i świadomość swojej własnej niemocy.

~~
- Ja ciągnę? - najemnik wybuchnął śmiechem - O, wkopię mości szlachetny tyłek, ale to ona MNIE ciąga po szemranych miejscach, a ja za nią lezę bo... - najemnik nachylił się nad głuchym elfem - Prędzej stanę się elfem, niż pozwolę tej wredocie sobie coś zrobić. A lepiej z nią iść, niż zabraniać - ale to już powiedział nasz nagle wylewny najemnik do siebie, odwracając się plecami do przybocznego. Co to w ogóle miało być, w dupę jeża? Rozgadał się jak przekupka na targu, jak jakaś baba z za długim jęzorem, a to przecież nie godzi się mówić takiemu Emisowi, że za wredną magiczką najemnik chodzić będzie jak cień, nawet jak ona tego nie będzie chciała. Kutwa no. Magiczka, psia ją mać… Długoucha, co to pcha palucha w każdą dziurę, a potem bardzo się dziwi, że coś tego palucha przytrzasnęło. Ale… To jego maruda. - Rusz się… - zapomniał, że elf go nie słyszy, więc odwrócił się - Wstawaj, trzeba się jakoś wydostać - ale wszędzie wokoło były ściany, uciekające niczym płochliwe króliki, kiedy tylko się do nich zbliżało. - Hej, Emis, popatrz. Tu jest chyba… - najemnik zrobił trzy kroki, ale nie ku ścianie, a przed siebie, z głową opuszczoną, patrząc pod nogi, na to miejsce o tam, przed nim, gdzie w podłodze lód, albo to coś z czego stworzone było to miejsce, jakby się tak kruszył. Brzeszczot chciał tylko, tak delikatnie, tak odrobinę, tylko o szturchnąć popękaną powierzchnię, co by zobaczyć co to takiego, ale kiedy czubek jego buta musnął podłogę, wokoło rozległ się głos pękającego lodu. Pęknięcie wystrzeliło z dziury i pomknęło po podłodze; od niego małe nitki zaczęły rozchodzić się po całej powierzchni.
Wszystko zaczęło pękać.
Najemnik cofnął się o krok. Ups.

draumkona pisze...

Devril spotkał się z bardzo nieżyczliwym wzrokiem elfiego władcy - A ty co byś zrobił? Stałbyś grzecznie mając nerwy na wodzy? Nie sądzę - postąpił krok naprzód, ale zaraz się zatrzymał, jakby nagle niepewny tego co chce zrobić.
Diamentowy Król. To mu pachniało jakimiś przemytnikami, może sprzedają na lewo drogie kamienie... Ale Ymir nic nie wspominał o tym. Być może nie wiedział. Być może też nie chciał się zwierzać z takich kłopotów. Jakby nie patrzeć, mógłby czuć wstyd...
Wilk potrząsnął głową pozbywając się niepotrzebnych myśli. Nie potrzeba im teraz było domniemań czemu Ymir nic nie powiedział, a informacji odnośnie Szept. No i Charlotte.
- Lepiej się skup. Diamentowy Król. Szept zniknęła. Coś może jej grozić... Jakbyś był Nirą, to w którą szczelinę wsadziłbyś palce? - jak zwykle, Wilka interesowało tylko jedno, a tym czymś, a może kimś, była Szept.
Charlotte zareagowała dopiero wtedy, kiedy padło miano Ducha. Devril. Właśnie, co z nim? Czy aby był bezpieczny? Może to jakiś masowy zamach na nich wszystkich?
- Ja... Mam nadzieję, że nie będą wciskac nosa w nieswoje sprawy. Poradzimy sobie, a oni mogliby już iść do elfów, w końcu, każda chwila zwłoki działa na ich niekorzyść - po omacku dotarła do kolejnego rozwidlenia, kiedy nagle za plecami usłyszała ryk tak potężny, że nawet ściany zadrżały.
- Co do kurw... - nie zdązyła jednak skończyć, bo ziemia zaczęła dudnić jakby biegło po niej coś ciężkiego. I rzeczywiście, niedługo przed nimi stanął przerośnięty niedźwiedź. Wielki, czarny i kudłaty, a spostrzegawcza osoba mogłaby dostrzec przysznurowane do przedniej łapy... Spodnie.
Spostrzegawczą osobą była Charlotte. Alchemik, który w porę nie orientuje się w sytuacji, to martwy alchemik. Podczas zaś swoich podróży poznała niejednego niedźwiedzia, ale tylko jeden z nich nosił przy sobie spodnie.
Zwierz rozpędził się, rozwścieczony, jakby chciał je staranować i rozszarpać, a Vetinari zrobiła chyba najbardziej szaloną i z pozoru głupią rzecz - rzuciła się niedźwiedziowi naprzeciw.
- Stój! Bjorn! - z początku nie zareagował. Po chwili zwolnił chodu i ryknął znów, teraz jednak z mniejszą mocą.
- Bjorn... To ja. Nie zjedz mnie, bo nie chciałabym oglądać twojego żołądka od środka... - niedźwiedź łypnął to na nią, to na Szept, ale zrezygnował z bycia groźnym, po prostu siadając na posadzkę z rezygnacją. Char obejrzała się na magiczkę - Chyba nie tylko nas zrzucili pod ziemię...

Sol pisze...

Nieprzytomna Sol przez ten czas tylko była wolna od iluzji. Nie śniła o niczym, utoneła pod mrokiem i zupełnie odcięta została od wszelkich bodźców. O ile poajwiło się przypuszczenie, jakieś podejrzenie, że możę ktoś do niech chciał dotrzeć, o tyle po ciosie, wszystek zniknęło.
A teraz, gdy leżała z okładem na czole, powoli się budziła. Pierwszy dotarł ból z tyłu głowy. Jakby w potylicę oberwała kawałkiem potężnego drewna. Gałęzią,a lbo takimw yciosanym pieńkiem, który miał być przeznaczony do palenia dla ogrzania w komnatach. Potem doszedł szmer. Uchyliła powieki i zamrugała nimi gwałtownie. Ścisneła palce na ciepłym kocu, az kostki jej pozbielały i rozejrzała się. Nie podniosła się jeszcze jednak. Czekała, aż ból głowy zelżeje. Nabrała tylko powietrza gwałtownie i jekneła. Oblizała suche wargi i gdy osrtość widzenia wróciła, gdy plamy nabrały kształtów i wyraźnych kontur, zatrzymała spojrzenie na mężczyźnie, który wszedł do jej pokoiku. Tego, który jej udostępniono.
- Devril - wyszeptałą bezgłośnie imię tego mężczyzny, któremu tu wszyscy wierni byli. I który teraz zapewne miał roztrzygnąć o jej losie, jak wczesniej zrobiła to jego kuzynka.

draumkona pisze...

To miało sens. W końcu, kto pyta zawsze staje się zwiastunem kłopotów. Pytania nie zawsze są wygodne, skoro zaś wyglądało na to, że tu władza Ymira już nie sięga...
- Zapadnia ma wszędzie takie samo znaczenie - i chyba to go martwiło najbardziej. Z tego co mówił gnom wynikało jasno, że gdzieś za pomocą owej zapadni... Wpadły. Tunele miały setki, tysiące rozgałęzień, więc jeśli nie znajdą ich szybko, to się całkiem zgubią.
- Musimy poszukać tych zapadni Devril. Zanim kto inny to zrobi - z tymi słowami, ruszył przed siebie, zdając się na instynkt i kompletnie zapominając o krysztale jaki podarowała mu Szept.
Charlotte słuchała uważnie, od czasu do czasu tylko zerkając kontrolnie na niedźwiedzia, jakby spodziewała się po nim jakichś wybryków. Ten siedział spokojnie, czasem tylko zerkając za siebie.
- Da się jakoś zmusić Wilka żeby też poszukał swojego? Bo jak go znam, to zapomniał o tym, że w ogóle takie coś ma... - zaraz potem przypomniało jej sie coś innego. Prezent, który otrzymał Devril. Mapa. Mapa pokazująca dany teren i wszystkich tych, którzy obecnie się na nim znajdują. Gdyby Wilk przypomniał sobie o krysztale a Devril o mapie... Znaleźliby je. Na pewno. Tylko, że z pamięcią panów było jak było i Charlotte chyba zwątpiła robiąc minę nieszczęśnika.
Niedźwiedź zaś wrócił do swojej człowieczej postaci. Okazał się on mocno zbudowanym, potężnym wręcz mężczyzną o szerokich barkach i surowym spojrzeniu. W ciszy ubrał spodnie jakie miał przy sobie i przyjrzał się obu paniom. Był blondynem, włosy sięgały mu nieco za plecy, a twarz pokrywał solidny zarost. Bjorn kojarzył się Charlotte z dzikimi wojownikami z północy, za co go osobiście uwielbiała. Szkoda tylko, że był takim milczkiem.
- Bjorn? Jak się tu dostałeś? - mężczyzna skierował wzrok ciemnych oczu na alchemiczkę, jakby zastanawiał się, czy w ogóle jej odpowiadać.
- Wpadłem. Parę dni temu - miał niski głos, przyjemny dla ucha, ale przy tym stanowczy. Skutecznie zniechęcający do dyskusji, czy sprzeciwu.
Wyglądało na to, że tutejsze krasnoludy pozbywają się w taki sposób wszystkich z powierzchni.

Sol pisze...

Jeszcze chwilę widziała Devrila. I widziała też jego minę, wyraz oczu. Słsyzała te słwoa. I rozumiała ich sens, choć nie dosłowność, kilka fraz było dla niej niezrozumiałych. I było jej wstyd. Czuła się podle. Zaciskając palce na odebranym kubku, zaciskała wargi i uciekała uciekała wzrokiem gdzieś w bok. Patrzyła na fałdy pościeli, jaką została okryta, na cienie i smugi światła wpadającego przez okno. Ogólnie, patrzyła na wszystko, byle nie na tego mężczyznę. Bo wiedziała, co mogło się zdarzyć. DOmyślała się. Wspomniał o ogniu. A zatem musiała coś podpalić nieświadomie, w jakims transie. Iluzja... to było zbyt trudne do skojarzenia, wymazała z pamięci i umysłu Myśliwych, tutaj sie na chwilę od nich uwolniła i nie chciała do tego wracać. A jednak. Musiała. I tu ją znaleźli.
Podniosła wzrok i drgneła. Jękneła cicho i kubek wyleciał z jej rąk a ta resztka wody, jaka w środku była, wylałą się na jej nogi na pościel je okrywającą. Nie widziała Devrila. A postać, znów w czerń odzianą i zamaskowaną. Myśliwy.
- Po mnie przyszliście - wstała powoli, odrzucając kołdrę i staneła na materacu. - To mnie weźcie, tu nikogo nie ruszajcie - uniosła dłoń, wymierzając nią w męzczyznę. Nie widząc earla a wroga. I nie mówiła też po keronijsku, ni wirgińsku, ani w mowie wspólnej. Mówiłą jeszcze swoim językiem, swoją mowaą, tutaj obcą.
- Nikogo nie skrzywdzicie więcej - w oczach jej zapłoneła siarkowa iskra i rozprostowała palce, skupiając się i siłą woli odbierając powietrze temu, któego widziała przed sobą. Bys tracił oddech, by padł nieprzytomny i jego bronie nikogo nie dosięgły.

Silva pisze...

O, wrócili - to była pierwsza myśl najemnika, kiedy czubek jego buta nie stukał już w dziwaczny lód, a w stare deski podłogi, którą już znał; byli w chatce, czyli jego szturchnięcie zadziałało i nikt nie wmówi mu, że było inaczej. Nawe ten naburmuszony Emis, co to patrzył na magiczkę, jakby cudowny obraz leczący z trędowatości zobaczył.
Wsadzając palec w ucho, jakby to miało pomóc, Dar zmarszczył nos, robiąc zeza i na ten nos spoglądając - Umarło - stwierdził, wzruszając ramionami. W zasadzie dobrze, że nie kichał, bo jeszcze by mu na boskich pośladkach wysypka wyskoczyła, a drapać się po zadku nie chciał. - Szept, kogoś ty znowu przytargała? - szybki rzut oka na elfa, półelfa, no na długouchego jegomościa. I kolejne potwierdzenie najemnikowej tezy, że magiczka kolekcjonuje dziwne osobistości.
W ogóle, gdzie się podział nekromanta? I cholera jasna, słuch go zawodził; czuł się tak, jakby był wysoko w górach, gdzie zatykały mu się uszy i teraz przełykanie śliny też nie pomagało. Cóż, efekty uboczne magii, na którą był aż nazbyt podatny. Przynajmniej nie skończył jak składaniec, a mógł i dobrze o tym wiedział. Emis też w wielkich planach nekromanty miał być w kawałkach doczepiony do innego ciała, ale wtargnięcie zbyt dużej ilości osób sprawiło, że Jałowiec się wycofał.
Dar miał też dziwne wrażenie, że coś wielkiego właśnie umknęło im sprzed nosa.
- Jaki Nan? - zdecydowanie czuł się niedoinformowany.
- Poznaliśmy się przypadkiem z tameą - kiedy mieszaniec wymienił określenie królowej, najemnik prychnął - Jestem Yunnan, a Nan lub też Nannuy to mój brat bliźniak, któ…
- Mamy problem - Emis wtrącił się półelfowi; jako jedyny zorientował się w sytuacji i otoczeniu, które przecież mogło się zmienić podczas ich nieobecności. Czasami jego upierdliwość i przesadne sprawdzanie wszystkiego miało swoje plusy.
- Wiemy. Wyglądasz jak kawał mięcha u rzeźnika, który zabiera się do dzielenia - nagle mrugnął, skrzywił się, wyglądając jak mieszaniec, który nie może uwierzyć w to, co właśnie zauważył. - Niemożliwe… - burknął, i stanął w progu drzwi. - Mam dwie wiadomości. Znalazłem twojego brata.
- I sowy - to powiedział Yun, który przepchał się obok najemnika, aby zobaczyć brata. Nan był cały i zdrowy. Mieszaniec odetchnął z ulgą, ze świstem wypuszczając powietrze z ust. - Sowy z Kor’hu Dull.
Brzeszczot powinien zwrócić uwagę na fakt, że Yunnan znał wielkie sowy, co już samo w sobie powinno go zaniepokoić i dać do myślenia. Najemnik miał jednak na głowie coś innego, żeby myśleć o tak prozaicznych sprawach, jak fakt, że bliźniacy znają JEGO ptaszyska.
Były dwie wielkie sowy. Dziwnie wyglądały mając obok domki w normalnych warunkach uchodzące za duże, teraz jakby małe, mizerne, jak dla dzieci czy skrzatów. Kiedy one zdążyły tu przylecieć? Musiały wyruszyć jeszcze przed tym, nim oni opuścili Sevillę. Ważniejszym pytaniem było to, co tu robiły. Były dwie. Ich była trójka. Czyżby szykował się powrót? Co więc takiego się stało, że… Odrin? Najemnik poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. Karzełkowi przecież nie mogło się nic stać… Zerknął na Szept, tak kontrolnie, ale szybko odwrócił wzrok do drugiego bliźniaka, który z zaciekawieniem przyglądał się sowom.

draumkona pisze...

- Oczywiście, że liczba mnoga, to przecież miasteczko górnicze jest... - sam dostrzegł w tym momencie błąd w swoim rozumowaniu. Jeśli znał obie te kobiety, a znał, to nie mógł liczyć na to, że usiądą i spokojnie poczekają na pomoc. Nie. Zapewne polazły już gdzieś dalej, albo bogowie niejedyni wiedzą w co się wpakowały. Ach, ile by dał żeby być magiem. Takim normalnym, który może wytworzyć sobie iluzję, albo zaklęciem teleportować się w wybrane miejsce. Mógłby wtedy zobaczyć gdzie są. A taki uzdrowiciel, to co on niby może.
Zobaczyć... Zobaczyć...
Teraz Devril nie był jedynym osobnikiem, który gorączkowo szukał czegoś po kieszeniach.
Bjorn skinął magiczce głową i na tym się skończyła rozmowa. Charlotte stała zadumana, nie wiedząc czy proponować siebie do zaczerpnięcia many, czy podsunąc magiczce Bjorna. W końcu, zdecydowała.
- Jesteś za słaba, a z tego co wiem, magia odradza się wolno. I podobno w kazdym z nas jest mana, trochę więcej, albo trochę mniej. Mi ona niepotrzebna do niczego - choć tego nie była do końca pewna - Więc zamiast ryzykowac zdrowiem, weź ode mnie i potem rób co uważasz za słuszne - szkoda, że ona sama była zbyt osłabiona by korzystać z alchemii. Przynajmniej tej, którą opanowała, bez rysowania pomocniczych kręgów. Chociaż...
- Mogę też spróbować przebić się jakoś alchemią nieco w górę, wyrobić dodatkowy tunel - tylko musiałaby mieć kredę. W najgorszym przypadku, może być i krew, choć nie był to dobry materiał do rysowania kręgów.

draumkona pisze...

Mapa, odczytując w kogo dłoniach leży z początku nie zdradzała chęci do współpracy. Trudno było duchowi przedmiotu sprecyzować co znaczy "tutaj", trudno było to wyrysować, a jeszcze trudniej wniknąć w sfery magii zalegającej między skałami, dowiedzieć się kto jest kim.
Ale po długiej chwili pełnej zwątpienia w końcu na kawałku pergaminu zaczęły wyrysowywać się kształty. Koła, prostokąty, linie proste i krzywe ukazujące otoczenie w jakim stali, a niedługo potem mapa pokazała i okolice nieco dalsze. Kawałek kopalni, budynki i tory wózków z kamieniami prowadzące do odkrytych magazynów. Na polu mgazynów zaś przerywanymi liniami pokazane były jakies inne ścieżki, były i gdzieniegdzie kropki coś ewidentnie symbolizujące.
Wilk nie zaobserwował tego, co pokazała mapa, bo sam znalazł swój kryształ. Szkoda tylko, że nie mógł się skupić, bo jakiś irytujący, głupi, nadęty... Zaraz...
- Szept! - szkoda tylko, że magiczka dobijała mu się do głowy. Całkiem nieostrożnie, bezmyślnie wręcz, opuścił osłony umysłu nawet nie trudząc się by sprawdzić, czy Szept to Szept.
Charlotte westchnęła. Nie lubiła być bezużyteczna, a w tej chwili tak się czuła. Objęła się ramionami, pragnąc nade wszystko wyjść z tych przeklętych tuneli. Powiedzieć, że czuła się tu źle to mało. Zaczynała czuć strach, kotłujący się gdzieś na dnie serca. Strach, który prowadzić mógł do paniki, do utraty kontroli, a tego na pewno nie chciała. Nie wiedziała co będzie jak pozwoli sobie na utratę panowania nad sobą.
Bjorn poczuł coś w powietrzu, zaczął węszyć. Cokolwiek zwróciło uwagę zmiennego, wymagało interwencji w postaci ucieczki, bądź starcia.

draumkona pisze...

Zanik znajomego głosu zaniepokoił go. Na tyle, że zaczął sam się dobijać do głowy magiczki, ale zakłócenia nasiliły się na tyle, że sam musiał się wycofać.
- Są gdzieś niedaleko - przynajmniej on to tak zrozumiał. Chuchnął na kryształ i przetarł go rękawem, jakby to miało mu pomóc. Teraz tylko się skupić, może uda się skontaktować...
Bjorn się zjeżył, Charlotte się wzdrygnęła, jakby coś dotknęło jej ramienia i nagle zniknęło.
- Idziemy - głos zmiennego sugerował jasno, że lepiej się nie sprzeciwiać i po prostu iść. Blondyn wysunął się przed panie, czując się lepiej w roli przewodnika, niż kogoś, kto idzie z tyłu.
- Szept? Idziesz? - zawsze lepiej było iść. Gdzieś. Iść, ale na pewno nie stać i czekać bezczynnie na tego, kto ich w to wpakował. Przynajmniej wedle rozumowania Vetinari.

draumkona pisze...

- A jak tu zostaniemy, to coś nas dopadnie i nie będą mieli czego szukać - obróciła parę razy kryształ w dłoniach, nie do końca wiedząc jak się tym posługiwać. Stanęło na tym, że widziała Wilka do góry nogami, co zaraz naprawiła obracając znów kryształem.
- Gdzieście polazły?! - aż się skrzywiła słysząc jawny wyrzut w głosie brata - I gdzie Szept?
- Jesteś tak obrzydliwy, że nie chce na ciebie patrzeć - odgryzła się wredna alchemiczka i prychnęła, co by podkreślić, że to ona tu rządzi, a nie jakiś elfi władca - Wpadłyśmy do zapadni i... Poszłyśmy pierwszym lepszym tunelem, bo sypał nam się kamienie na głowę.
- A pamiętasz co było koło tej zapadni?
- Dużo wapna i węgla.
- Devril! Szukaj wapna i węgla!
- Jest tam Devril..?
- Jest, bo co?
- Jajco!
Radosną konwersację rodzeństwa przerwał Bjorn spoglądając to na Charlotte to na kryształ.
- No co? - spytała cicho Vetinari, a zmienny wzruszył ramionami.
- Ktoś tu idzie. Ale nie pachnie ani elfem, ani niczym... Ludzkim.
- Co masz na myśli...
Zdania skońćzyć się nie udało, ziemia się zatrzęsła.

draumkona pisze...

- Uciekajcie stamtąd!
- Mówiłem, żeby uciekać!
- Kuuurwa mać... - ostatnie, niezbyt pochlebne słowa należały rzecz jasna do alchemiczki. Kryształ został wciśnięty byle jak do kieszeni płaszcza, a Vetinari ruszyła biegiem przed siebie, a nieco za Bjornem, dodatkowo jeszcze oglądając się na Szept. Nie wyglądała zbyt dobrze, głos też miała jakiś osłabiony...
- Bjorn, możesz? - ruchem głowy wskazała magiczkę, a zmiennokształtny skinął głową bez słowa i łapał Szept za rękę, co by się im nie zgubiła.
Kryształ zerwał kontakt, a Wilk poczuł jak narasta w nim poczucie niepokoju. Tunel się zawalił. Coś ich goniło. Był z nimi jakiś Bjorn, kimkolwiek był, już mu się nie podobał.
- Jest inne zejście do tamtych tuneli? - teraz to on zerkał arystokracie przez ramię.

Silva pisze...

Brzeszczot sapnął coś pod nosem na reprymendę magiczki. Dzięki niech będą bogom, że jego włosy zdążyły już na tyle odrosnąć, że zasłoniły uszy, które teraz przypominały dorodne, dojrzałe pomidorki, a i piekły jak ogień. Wredna magiczka. Oczywiście, nie mogłaby powiedzieć, że fajnie, że dobrze, bo nie został poćwiartowany i miło go widzieć, bo to by było pogwałcenie ich niespisanej umowy o wynajętym najemniku oraz upartej magiczce. Jakby co, to oni się nie lubią, a jedynie tolerują.
Jeszcze pan przyboczny. Jak zwykle dostrzegł to, co zostało pominięte przez najemnika. Teraz Dar nie marudził z czystej złośliwości, on po prostu pluł sobie w brodę, że zrobił się ślepy i głuchy, chociaż słuch akurat ma całkiem dobry.
- I nikt nie znalazł nekromanty. Nawiasem, skąd znacie wielkie sowy?
- Nekromanta będzie już daleko stąd - Yunnan zerknął na elfa - Boję się bardziej tego, jakie wieści zaniesie tam, dokąd zmierza. Zaś wielkie sowy…
- …wielkie sowy - zaczął Nannuy - znany jedynie z opowieści, z ksiąg i ze słów tych, którzy je widzieli. Są zwoje, stare pergaminy, które opisują ich ciała, a także pochodzenie pióra samego Griosala Szlachetnego - i w chwili, kiedy Nan wypowiedział te słowa, obaj bracia spojrzeli po sobie i już wiedzieli kogo właśnie uratowali. Że też wcześniej się nie zorientowali. Każdy wiedział, że jedyny najemnik, jaki podróżuje z królową elfów, to hyvan rodu Crevan; chodzą nawet żartobliwe określenia, jakoby tamea miała swojego osobistego psa gończego.
Yun podszedł do brata; jak szybko zamartwiał się o bliźniaka, tak szybko przestał. Poza tym ciekawsze było to, kto podróżuje po Wyspach Złodziei. Kogóż to można spotkać na drodze, na tropie nekromanty.
- Wygląda na to, że nasze drogi jednak się rozejdą.
Szept miała rację. Brzeszczot stojąc przed większą sową, spoglądając w miodowe oczy ptaszyska, słuchał prostych, pojedynczych słów; niewiele turdusów posiadło zdolność mentalnej mowy takiej, jaką posługują się inne rasy. Porozumiewały się zazwyczaj przez pojedyncze słowa, nie przekazując emocji, jedynie suche fakty, czasami właściwie nie rozumiejąc tego, co przynoszą; w ich ptasich umysłach wiele ludzkich, czy elfich spraw nie miało znaczenia. Zbyt często też próbowały wyjaśnić wszystko na swój sposób, z kolei sprawiając, że ludzie ich nie rozumiały.
- Rozejdą się - mruknął najemnik, drapiąc się po brodzie; zdążył już zapiąć koszulę i naciągnąć skórzaną kurtę na ramiona. Brakowało mu dziadkowego sztyletu, ale wiedział, że musi być przy magiczce, więc nie wpadał w panikę i nie pędził na złamanie nóg ku elfce, by go odebrać. Był w dobrych rękach, dłoniach, w którym nic mu nie będzie. Związawszy włosy w kucyk, a potem zawijając go w koka, wyciągnął z kieszeni kurty kraciastą chustę, którą zawiązał pod szyją; lot będzie długi, nawet na wielkich sowach, do tego te ptaki latały nieco wyżej niż leśne ptaki. - W Ataxiar czekają na mnie informacje o Kresach, które ponoć nie mogą czekać - skórzane rękawiczki, które właśnie założył, sprawił sobie już jakiś czas temu, pamiętając jak bardzo przemarzły mu dłonie podczas ostatniego lotu. - Odrin zażądał, abyś zjawiła się u jego boku. Ma jakieś wieści, które przekaże tylko tobie. Wracamy do domu, wredoto droga.
Yunnan uśmiechnął się. Historie o tym, jak nazywa siebie nawzajem ta dwójka, także owiane były już legendami. Nawet po cichu, przy kuflu piwa czy gorzałki, żartowano z tych przytyków. - Co raz się rozejdzie, potem wraca do siebie - półelf nałożył na głowę kapelusz z piórkiem, który podał mu brat; ten sam, co to go zgubił przed wpadnięciem w pułapkę.
- Zajmiemy się nekromantą - Nannuy skinął królowej głową, dając jej tym samym słowo, że nie odpuszczą tej sprawie - Ziemia powie nam, gdzie szukać. A jeśli gwiazdy pozwolą, spotkamy się ponownie.

Sol pisze...

Kolejny raz w jakiś posób elfia magiczka ją uratowała. Bo teraz, gdyby coś zrobiła Devrilowi, musiałaby stąd odejść a i co gorsza, spojrzeć w tarz tym ludziom, którzy ją przygarnęli. Czy ten mężczyzna nie wiedział, jak podle się ruda czuła, tu właśnie przyciągając niebezpieczeństwo? Czy nie domyślał się chociaż, jak jej z tym źle, że naraża swoich dobroczyńców? Była zaniepokojona, ale jak i o siebie sie bała, tak też nie chciała, by komukolwiek innemu została wyrządzona krzywda. Była dobrą osobą, choć nieufna, czasami niegrzeczna. Brakowało jej doświadczenia w życzliwości i wiary w nią samą.
Gdy działanie jej magii na męzczyznę osłabło i rzucił się, by ją powalić, krzykneła krótko, wczepiając smukłe, długie palce w jego ramiona, by go od siebie odepchnąć. W momencie gdy legli na łóżku, szarpała się i werzgnęła kilkakrotnie, nie widząc earla Drummor, a Myśliwego jeszcze. Zacisneła mocno zęby, naprężyła ciało i podciągnęła nogi, by kolame wycelować w jego bok, przy brzuchu, blisko wrażliwego męskiego punktu na ciele. Przygniatał ją, nie mogła więc jak trafić, ale walczyła uparcie i zacięcie.
Potwór! - jękneła już w tej mowie, jakiej najczęściej używały służki w kuchni. - Puść! - nakazałą wręcz, bo z złości i strachu rodziła się bezradność. Dalej złość i agresja. I z obrony i pretensji żałosna próba nadawania poleceń w rozpaczy.
- Nie zabijecie nas wszystkich - pokręciła głową i zacisneła mocno powieki, opadając bezsilnie, gdy po tych kilku próbach nic z jej starań nie dochodziło do skutku. - Nie uda sie wam, kimkolwiek jesteście - zasznurowała zaraz usta i odwróciła twarz w bok, walcząc z tym, by nie zapłakać. To był mechanizm obronny gdy nie radziła sobie, zwykły płacz. Większość jej siły była grą. Odwaga nie, ale miała granice, a dzisiejsze czary ją osłabiły nieco. I sama iluzja, wtargnięcie do umysłu... Osłabiało.

draumkona pisze...

Wilk ruszył biegiem za Devrilem, przy okazji skutecznie uciszając spojrzeniem co poniektóre krasnoludy. Ich szybka reakcja na to, co pokazuje jakiś kawałek papieru musiała zwrócić uwagę. Informacje przechodziły od ucha do ucha, a zwierzchnicy czekali na raport.
- Szept! Zdurniałaś?! - jeśli sądziła, że zostanie sama, to... To była w błędzie. Charlotte wróciła się, stając nieco za magiczką, a zmienny tylko przewrócił oczami. Gdyby nie to, że był winny Vetinari przysługę, to już dawno by stąd poszedł.
ktoś chyba jednak postanowił im przeszkodzić do reszty, bo do czułego ucha alchemiczki dotarł odgłos odpalanego ładunku, na który tak była wyczulona.
- PADNIJ! - Szept została popchnięta na bok, Bjorn rzucił się od razu na ziemię okrywając ramionami głowę, podobnie uczyniła też Charlotte, a chwilę potem część stropu runęła.

draumkona pisze...

Drżenie ziemi spowodowane wybuchem jeszcze podsyciło jego niepokój.
- Co się stało? Widzisz tam coś? - on widział. Z jednego z szybów ulatywał dym, jakby świeżo po zawałce.
Charlotte uznała, że chyba wszyscy tu pomarli. Czy tak wygląda śmierć? Ból jest tak wielki, że nic się nie czuje? A może... Po prostu jest nic? Ostrożnie odsunęła dłonie od głowy dziwiąc się, że jeszcze czuje coś takiego jak praca mięśni. Rozejrzała się powoli i dostrzegła tak samo zdezorientowanego Bjorna. No i magiczkę, której miny nie sposób było ocenić.
- Umarliśmy? - dziwne to życie po śmierci, głosy takie przytłumione, jakby ktoś wysadził jej przy uchu spory kawałek ładunków wybuchowych... Chwila. Umysł zaskoczył, spojrzała w górę, dostrzegając pył osiadający na tarczy.
- SZEPT MASZ PRZERĄBANE!

LamiMummy pisze...

[A teraz przez serię wydarzeń nie zauważałam od dłuższej chwili, że jest nowy komentarz. O ja ślepa]

Vey sprytnie wywijała się od odpowiedzi i jedzenia. A to zapowiadała, że przecież od niedawna jest w dworze i na pewno się poprawi. Gdy złożyła zamówienie dla earla nie dawała kucharce wątpliwości, że przy takich ilościach wychudzonym być nie sposób. To, że Vey prawie nic nie zamierzała z tego zamówienia tknąć a i wymagania co do pory podania i tego co najlepiej razem z tym zrobić upewniły kucharkę w tym, że będzie miała wiele na głowie na najbliższe godziny pracy, a i dziewczyna lubi jeść, tyle, że jest smakoszem, a dobre jedzenie nie zawsze idzie w parze z ilością.
Tak czy inaczej. Vey miała po jakimś czasie możliwość odświeżenia się i... przejścia po stajni. Zerkała na różne siodła i... sprawdzała popręgi, ot jakby nigdy nic, albo jakby chciała sprawdzić na ile oczek są zrobione zapięcia i jak dobrze się trzymają siodeł. Niby nic...

draumkona pisze...

Tym razem dotarli do wejścia nim znów coś się zawaliło. Wejście było ciemne i zakurzone, jakby nikt od dawna z tego tunelu nie korzystał.
- Pochodnia, pochodnia... - mruczał Wilk rozglądając się za pożądanym przedmiotem, ale takowego nie znalazł - Niech to szlag - czasu było coraz mniej, toteż elf po prostu wlazł do tunelu w ciemno zdając się teraz na zmysły.
Podniosła się chwiejnie, wspierając o zakurzoną ścianę. Dzwoniło jej teraz w uszach, co utrudniało orientację w czymkolwiek. Potykając się i tracąc co chwila równowagę ruszyła w przeciwnym kierunku od wybuchu, byle dalej od niebezpieczeństwa.

draumkona pisze...

Ziemia nie była spokojna. Drżała pod stopami, ponadto Wilk słyszał jakby przytłumione głosy mówiące w krasnoludzkim języku, którego o dziwo nie potrafił zrozumieć. Nie znał starego dialektu, był on nieużywany i dawno zapomniany, aż do teraz...
- Ragraz! - dało się słyszeć, a chwilę potem dziwny syk.
Spokojna wędrówka nie trwałą długo, bo znów dało się słyszeć dziwny syk, dokładnie ten sam, który poprzedzał ostatni wybuch.
- No nie... - Char powoli wpadała w panikę. Już przeszli przez dwa wybuchy, kiedy skończy im się szczęście? Kiedy dziwka Fortuna przypomni sobie o ich istnieniu?
W dodatku, czuła jak coś wymyka jej się spod kontroli. Nie potrafiła tego dokładnie określić, ale umysł podpowiadał jasno, że nie może do tego dopuścić.
- Znowu będą... - nie skończyła zdania, a kolejny wybuch wstrząsnął tunelem. Strop momentalnie runął im na głowy, choć jej bardziej się wydawało, że trwa to wieczność, jakby nagle ktoś zwolnił czas.
Kamienie oderwały się od stropu, już leciały na nich by pogrzebać żywcem, a ona stała i patrzyła. Umysł mówił, żeby się opanować, żeby nie działać pochopnie, ale coś innego mówiło, nakazywało wręcz by ryzykować i użyć alchemii. Ponadto, pojawiło się dziwne napięcie, jakby takie zachowanie było pożądane, a wręcz na miejscu. Poddała się, pozwoliła by to wrażenie wypełniło jej ciało, a uczucie mrowienia na koniuszkach palców doprowadzało ją do dziwnej ekstazy.
Pierwszy z kamieni otarł się o jej ramię, rozcinając skórę. Dotknęła dłońmi ściany, a kiedy tylko skóra dotknęła chłodnego kamienia, błysnęło zupełnie jakby piorun dotarł aż tu, głęboko pod ziemię i miał czelność wspiąc się po ścianie aż do spadających głazów. Ściana się rozwarstwiła dokładnie w chwili, kiedy błysk opuszczał dany kawałek skały, powstała szczelina, która nie zwiastowała nic dobrego, a jednak. Więcej kamieni nie spadło, zostały uwięzione. Cokolwiek się stało, przy pomocy błyskawicznej transmutacji zostało wytworzone coś w rodzaju stalaktytów, które wyłapały spadające głazy więżąc je w ciasnych objęciach węglowego osadu. Niektóre zostały złapane tuż nad ziemią.
Mrowienie ustało, za to pojawiło się dziwne poczucie rezygnacji. To nie powinno było się stać.

draumkona pisze...

Bjorn nieufnie przyjrzał się wiszącym głazom, ale nie powiedział nic. Chciał po prostu stąd wyjść jak najszybciej i zapomnieć o całej sprawie.
- Wynośmy się stąd - mruknął jeszcze, jakby nie było to oczywiste. Alchemiczki nie trzeba było poganiać. Nieco oszołomiona i na pewno nie zdająca sobie sprawy z tego co przed chwilą zaszło, ruszyła za zmiennym, oglądając się jeszcze na Szept, czy aby i ona idzie z nimi.

draumkona pisze...

Skupił się na nasłuchiwaniu i rzeczywiście, ktoś był przed nimi. Na jego ucho ze trzy osoby, albo dwie i krasnolud, bo jedna z nich stawiała kroki naprawdę ciężko. Zdając się na węch zaczął węszyć w powietrzu dopóki nie został zmuszony do kichnięcia.
- Trudno określić zapach - mruknął niezadowolony, ale się nie cofnął, ani nie schował.
Bjorn nagle stanął i warknął coś pod nosem.
- Mamy towarzystwo - burknął, a to spowodowało, że na czoło wycieczki wysunęła się Charlotte, która nie przewidziała, że tamten przypadkowy przeciek alchemii nie był przypadkowy. Ledwie wysunęła stopę naprzód, a w ślad za jej stopą kamień zmieniał się w górskie, przejrzyste kryształy. Niezwykle małe, ale i diabelnie ostre. Kiedy to zauważyła poczuła jak opanowuje ja panika, a kryształowy ślad miast zostać tylko za nią, wystrzelił i do przodu, jak gdyby miało to im wskazać ścieżkę.
- Coś... - Wilk nie był pewien co słyszy, ale śladem Devrila stanął bliżej ściany. Sekundę później na podłożu widniała kryształowa krecha, która zakręciła na ścianę i na sufit, a chwilę potem wypaliła się pozostawiając urwany szlaczek.
- Co to...? - elf przykucnął i dotknął kryształków, które pokaleczyły jego palce. Uprzednio był tu kamień. Lita skała. A teraz jakieś...
- Alchemia - skomentował dochodząc do jedynego słusznego wniosku.

draumkona pisze...

Charlotte wzruszyła ramionami, nie do końca wiedząc co się przed chwilą stało. Pewne było jedynie jedno - nie panowała nad sobą tak, jak zawsze to robiła. Coś się zmieniło, urosło w siłę i nie była w stanie zachować równowagi. Stąd ten kryształowy ślad kończący się bogowie wiedzą gdzie.
Wilk ruszył niedługo potem w tym samym kierunku gdzie Devril, nim ten sobie zniknął. Alchemia. Dałby sobie rękę uciąć, że to Charlotte, ale przecież ona by ich nie zaatakowała. I nie ujawniłaby się tak szybko. Ostrożnie postąpił parę kroków naprzód a słysząc, że ktoś upadł momentalnie rzucił się naprzód na pierwszą lepszą osobą.
Pech chciał, że rzucił się na Charlotte, która nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, zbyt przerażona utratą kontroli. Została powalona w podobny sposób, a kiedy tylko dotknęła ziemi, kiedy pcozuła, że częśc kryształków wbija jej się w nogę, znów przestała nad sobą panować. Ze ściany ni z tego ni z owego wyrósł całkiem spory kryształ, tym razem czerwony, który wbił się Wilkowi w bok. Odskoczył, ale prawie nadział by się na drugi, który błyskawicznie wyrósł po przeciwnej stronie.
I Szept mogła poczuć, że coś wbiło się nagle w jej ciało, a tym czymś był także kryształ, który pojawił się dosłownie w sekundę, a wbił się w przedramię. Devrila także dosięgnęły skutki utraty przez alchemiczkę kontroli, bo choć pierwszych kryształów mógł uniknąć ze swoją zwinnością, to było coraz ciężej, bo te zaczęły pojawiać się coraz szybciej i w coraz większej ilości, w dodatku, z przeciwnych kierunków. Nadzianie się na któryś z nich było niemalże pewne.
Wilk coś powaliło na ziemię, a Char z przerażeniem odkryła, że Bjorn zmienił się w niedźwiedzia i właśnie się zamachnął na jej brata.
- Bjorn nie! To przyjaciel! - wyciągnęła rekę, chcąc powstrzymać olbrzymią łapę niedźwiedzia, ale nim do czeogkolwiek doszło, zwierzak zawył boleśnie, a przyczyną jego bólu okazał się kryształ, który wyrósł wprost ze ściany i wbił się w niedźwiedzie udo.

draumkona pisze...

Bjorn jęknął i zmienił się z powrotem. O dziwo, miał spodnie.
- Bogowie... - Char wycofała się do tyłu widząc porozcinaną i zakrwawioną dłoń zmiennego. Zresztą, Wilk nie wyglądał lepiej. Zdołał podnieść się na klęczki, trzymając się za krwawiący bok i sapnął ciężko.
- Cholera... - ze sporym wysiłkiem się podniósł i oparł dłonią o wolny kawałek ściany - Co to było...
- Nie panuje nad sobą - mruknął Bjorn ściskając krwawiącą dłoń. Nie miał tego alchemiczce za złe, ale... Nie panować, znaczy stanowić potencjalne niebezpieczeństwo. A niebezpiecznych ludzi się eliminuje.
- Ja... - Vetinari jeszcze się cofnęła, w głab tunelu. Miała ochotę stąd uciec. Co ona zrobiła? Poraniła tylko wszystkich, naraziła ich... A gdyby to byli wrogowie? Ujawniła by się i ułatwiła im zadanie...
- Ale spokojnie. Spokój. Tylko spokój może nas uratować - elf obejrzał się na magiczkę, choć słowa były skierowane do jego siostry, która wyglądała tak, jakby utrata całkowitej kontroli zbliżała się wielkimi krokami.
- Lepiej stąd idźcie... - dodała jeszcze cicho, nim zniknęła za zakrętem wracając się do miejsca w ktróym częśc tunelu się zawaliła. Tam przynajmniej nic nikomu nie zrobi.

draumkona pisze...

Wilk sapnął sięgając do własnych, jeszcze nie do końca zregenerowanych pokładów many i zaczął powoli, ale skutecznie zasklepiać ranę po krysztale. Po chwili mamrotania i solidnego skupienia udało mu się nawet objąć tym czarem pozostałą część grupy, poza Charlotte, która była już za daleko.
- Szept... Wyjdzie na powierzchnię. Teraz - wysapał osuwając się na posadzkę. Musi usiąść. Usiąść i chwilę odpocząć - Cokolwiek się stało, wytrąciło ją z równowagi. Ja bym bardziej posłał tam ciebie niż Szept, mniejsze ryzyko, że znów kogoś porani - chociaż... Wiedział, że by go nie zraniła. Skoro zaś to uczyniła, nawet jeśli nie do końca nad sobą panując to być może posyłał Devrila na zadanie bez możliwości powrotu.
- Ja też pójdę - grobowy głos zmiennego sugerował przyjąć jego obecność bez zbędnych sprzeciwów. Był winny tej alchemiczce życie. To był dług, a Bjorn nie lubił mieć długów, ani zobowiązań.

draumkona pisze...

Wilkowi też coś nie pasowało. Szept, która nie rzucała się zaraz do pomocy i Szept, która jeszcze się nim nie zajęła to złe objawy. Bardzo złe. Posłał jej dziwne spojrzenie, jakby oceniał co może być nie tak, ale w taki sposób nie dało się ustalić przyczyny. A on bał się pytać.
- To ja pójdę - skoro ani jedno ani drugie nie chciało, to co im pozostawało. Podniósł się z trudem i odetchnął głębiej, co by uspokoić nieco serce, które ostatnimi czasy zaczynało wariować z nieznanych mu przyczyn.
- Bjorn, jak chcesz to chodź... - mruknął, jeszcze raz spoglądając na Szept, to na Devrila.

draumkona pisze...

Nie wierzył. Po prostu nie wierzył w to co słyszy i aż przystanął.
- Nie pójdziesz z nami? Idziesz sama? - to już było naprawdę dziwne. Obejrzał sie przez ramię na Devrila i Bjorna, potem znów na magiczkę - Tylko idź do pokoju jaki nam dali... I uwazaj na siebie - wyglądało na to, że władca odpuścił. Wyglądało. Bo tak naprawdę zamierzał zniknąć za zakrętem, odczekać chwilę i pójśc za nią i wypytać o to zachowanie, o to, co jej dolega. To nie było zachowanie upartej magiczki, którą znał.
I jak pomyślał, tak zrobił. Nim doszli do Charlotte, w połowie drogi, zatrzymał się i skinął na Devrila by podszedł bliżej - Idę za Szept. Dziwnie się zachowuje, więc lepiej będzie jak ktoś będzie jej towarzyszył - głos elfa był ledwie słyszalny, w końcu nie chciał by magiczka cokolwiek usłyszała.

Silva pisze...

- No, szykuj się, panienko.
Tylko jedna osoba mogła się do niego tak zwrócić i tylko Szept nie dostanie bury za takie nazywanie najemnika; co więcej tenże pies gończy królowej wziął i pokazał jej język. Poza tym on był już przygotowany i to ona wyglądała tak, jakby udawała się na konną przejażdżkę w letni dzień, a tu szykował się długi lot. Dar krytycznie obejrzał sobie magiczkę, cmoknął niezadowolony i z toreb, które mniejsza sowa miała przypasane pod skrzydłami, wyciągnął rękawiczki, które podał królowej i chustę, którą sam jej zawiązał pod szyją, co by mu wredota nie zmarzła i nie straciła pyskatego języka. Drugą paczuszkę rzucił Emisowi. - Sowy będą lecieć wysoko. Maann przykazał im, by nie przystawały po drodze - i kiedy myślał, że już wszystko zostało powiedziane, Szept klepnęła go w ramię.
- Przechowałam go dla ciebie - spojrzał na nią zdziwiony, a po chwili jego wargi drgnęły w lekkim, powstrzymywanym uśmiechu. Sztylet dziadka. Jak dobrze było go odzyskać i móc znowu wsunąć go za pasek. Dziwne uczucie, jakby jakaś część starego elfa znów znalazła się przy nim.
- Dziękuję - w jednym słowie mieszaniec zawarł wszystko, co chciał powiedzieć swojej magiczce. Wdzięczność za przechowanie i ocalenie sztyletu przed zgubieniem i za to, że poszła go szukać, chociaż powinna nie pakować się w kłopoty. Położył nawet swoją dużą i ciepłą rękę na królewskiej głowie, czochrając jej włosy. - Polecę na tej mniejszej. Brązową zostawiam wam - naciągając kraciastą chustę na usta i nos, podszedł do ptaszyska, wtranżalając się na grzbiet; buciory ułożył na zgrubieniach u podstawy skrzydeł, a palce zacisnął na piórach; nie musiał się bać, że je wyrwanie nawet wtedy, gdy zaciśnie mocniej dłonie. Wielkie sowy nie nosiły siodeł, ani lejców - nie zniosłyby takiego upokorzenia, zniewolenia i pokazania, że człowiek jest kimś więcej, skoro je ujarzmił. Latały wolne, ludzi i elfy nosiły na oklep.
- Wyślemy wieści do stolicy, kiedy odnajdziemy Jałowca - Nannuy odwrócił się na pięcie, gotów do dalszej drogi.
- Lub wróbla, jeśli któryś zechce nam pomóc - dodał Yunnan, czekając zgodnie z obyczajem, aż wielkie sowy odlecą pierwsze.

draumkona pisze...

- Wiem. Widzę. Poza tym... Szept by nie zostawiła nas samych. Coś jest na rzeczy i to coś sporego - to były jego ostatnie słowa, nim i on odszedł, kierując się śladem magiczki. Ostrożnie, cicho. Chodź nie sądził, by była teraz szczególnie wyczulona na to kto za nią idzie.
Bjorn powęszył znów w powietrzu, zaintrygowany nowym zapachem - Strach. Ktoś pachnie strachem - a strach prowadzi do paniki, zaś na jego skromny gust, alchemiczka właśnie w panikę wpadła kiedy pojawiły się kryształy. Jak na zawołanie, gdy o tym pomyślał, nad ich głowami wyrosło parę z sufitu, choć był to wzrost powolny, nie tak jak poprzednio, kiedy pojawiały się nagle, piekielnie ostre.
Alchemiczkę znaleźli wciśniętą w kąt pomiędzy ścianą a kamieniami z zawału. Otaczało ją coś podobnego do szronu, ale po głębszym zastanowieniu i dokładnemu przyjerzniu okazało się, że są to maleńkie kryształki, podobne do tych, które ich pokaleczyły. Siedziała skulona i owinięta płaszczem, zupełnie jak gdyby chciała się schować. Kolejny kryształ wyrósł powoli z posadzki i tylko sklepienie ograniczyło jego rozmiar.

draumkona pisze...

Jakby się zschynchronizowali, bo kiedy zaklęła magiczka, zaklął i Wilk. Co jej się stało? Skoro klęła kiedy głaz się stopił... Moment.
Wilk przykucnął w cieniu wylotu tunelu i zaczął myśleć. A przynajmniej spróbował, bo troska o ukochaną osobę była zbyt silna by mysleć racjonalnie i obiektywnie. Mimo to, spróbował. Skoro nie chciała go stopić... Pomyliła zaklęcia? Nie, to nie byłaby Szept. Może nie kontrolowała? Nie, to byłoby zbyt nieprawdopodobne, niby czemu miałaby przestać nad sobą panować?
- Szept... - zaczął cicho, wychodząc z cienia i zbliżając się powoli, jakby bał się, że ją wystraszy - Co się dzieje?
Bjorn czuł się podobnie do Devrila. Obecność tego drugiego była mu niezbyt na rękę, ale dług trzeba było spłacić.
- Charlotte... - odezwał się cicho, jak to mógł najlepiej i prześlizgnął się między kryształami. Miał nieokreślone uczucie, że temperatura spadła o parę stopni.
Alchemiczka podniosła głowę niemalże natychmiast i spróbowała się jeszcze cofnąć, choć było to niemożliwe - Idź stąd Bjorn. Idź.
- No właśnie przyszliśmy po ciebie, więc niezbyt...
- Przyszliśmy?
- No ja i... On. Nie wiem w sumie jak go zwą.
Char zmrużyła oczy, jakby próbowała przeniknąć ciemność wzrokiem, a niektóre z kryształów zaczęły emanować światłem. To chyba ją wystraszyło, bo na powrót wcisnęła się w swój kąt - Idźcie sobie. Tu nie jesteście bezpieczni... - Bjorn nie radził sobie z wystraszonymi ludźmi. Był prostym najemnikiem, wystraszonych ludzi miał zwykle wykańczać, ale nie uspokajać. Nic więc dziwnego, że obejrzał się przez ramię na Devrila, zupełnie jakby chciał, by ten przejął dowodzenie.

draumkona pisze...

Widok arystokraty miast ją ucieszyć - zasmucił, albo i zdenerwował. Odwróciła spojrzenie i pokręciła głową.
- Devril... Idź. Jak chcesz być bezpieczny, to idź stąd - Bjorn poczuł się dziwnie i wycofał się nieco w tył. Akurat wiedział, kiedy mu coś nie idzie i należy się wycofać.
- Zobaczę czy nikt nas nie planuje pozabijać - burknął i wrócił się nieco, by czuwać.
- Nigdzie nie pójdę - zbliżył się jeszcze, powoli, krok po kroku - Widzę, że coś się dzieje. I nie będę mógł ci pomóc jeśli mi nie powiesz co to... - zauważył nerwowe ruchy, ale nie przewidział, że jego przypuszczenia mogą być trafne. I że może mu coś grozić.

Silva pisze...

Cz. I
Brzeszczot nie czekał aż magiczka pożegna się z bliźniakami; krzyknął im tylko, by dokopali nekromancie w jego imieniu i szturchając kolanami sowę, poczuł jak ptaszysko odrywa się od ziemi, wzbijając w powietrze. Uderzenie wiatru sprawiło, że zmrużył oczy, a w kącikach zapiekły go łzy. W górze było zimniej. Pióra sowy stanowiły dobrą ochronę, więc gdy tylko ta wyrównała lot, najemnik pochylił się i wtulił twarz w upierzony ptasi kark.
Sowa zatoczyła koło nad wioską, czekając na swoją towarzyszkę; w tym czasie Dar mógł zobaczyć wyspy złoczyńców - plamy ziemi wśród wody, zatokę, daleki brzeg Keronii spowity mgłą i ocean, a za nim mroźne Kresy, do których musieli chwilowo odwrócić się plecami, by powrócić na nie z przytupem. Kresy poczekają, nigdzie nie uciekną, a nóż wieści ze stolicy okażą się pomocne.
Pod sobą widział wioseczkę, tych kilka pustych domów, porzucone miejsca pracy, leżące byle jak kosze i sieci. Miejsce puste, wymarłe, z niepewną przyszłością, bo kto by chciał ponownie zasiedlić wioskę, której mieszkańcy zostali wykorzystani do stworzenia czegoś tak paskudnego, jak zlepek ciał.
Bliźniacy odwrócili się na pięcie. Sowa zataczała kolejne kółko, była zniecierpliwiona, więc nic dziwnego, że pofrunęła na południe od razu, gdy Emis umościł się za swoją królową. Większa sowa, odrobinę pozostająca z tyłu, ruszyła za swoją towarzyszką.
Czekała ich długa podróż do stolicy.

4 noce później

Ataxiar to dziwne miejsce. Brzeszczot siedząc na parapecie okna, z nogami przerzuconymi na drugą stronę, z góry patrzył na elfią stolicę. Po powrocie wielkie sowy odleciały na wschód, do lasu, Szept z Emisem udali się pozałatwiać swoje sprawy, a najemnik skierował kroki ku sowiemu domowi, odbudowanemu jedynie częściowo, by Frilweryn miał miejsce, gdzie mógł przebywać i mieszkać, jako prawa ręka hyvana rodu Crevan. Gwarek nie lubił nowej stolicy, nie podobała mu się ta narośl, ten twór, ale cóż mógł począć, czasami nie miało się wyboru, czasami trzeba było zagryźć zęby i robić nawet to, co sprawia dyskomfort.

Silva pisze...

Cz.II
Brzeszczot siedząc na parapecie domu, którego dziadek by nie poznał, podgryzał miodowe ciasteczka, spoglądając na leniwe, powolne życie toczące się wśród drzew. Odkąd zabrakło tu Crevanów, odkąd Kor’hu Dull stało się ich tymczasowym domem, najemnik traktował stolicę, jak miejsce, do którego czasami musiał się pofatygować. Dom był tam, gdzie serce - a bez dziadka, serca tego miejsca, dom przestał istnieć - stał się pusty, obcy.
Na drążku, przy drugim oknie, siedziały trzy sówki; drobne, ale szybkie, idealne do dalekich lotów, w których liczyła się szybkość i wytrzymałość. Przy nóżkach miały zapięte skórzane sakiewki na listy i drobne przedmioty.
Pokoik nie był duży. Nie był też w stylu Brzeszczota. Tu urzędował Fril i jemu miało być dobrze. Surowe pomieszczenie z okrągłym stołem na środku, wokół sześć krzeseł, nad nimi kryształowa krasnoludzka lampa. Pod oknem, przy sówkach ulubienicach Gwarka, stało biurko i od razu widać było, do kogo należy; panował na nim porządek wręcz przesadny, wszystko posegregowane, poukładane od linijki, kolorami i od najmniejszego do największego. Była jeszcze leżanka, tak na wszelki wypadek, jakby panu prawej ręce zachciało się spać.
Chwilowo gabinecik został zarekwirowany przez Darrusa. I było to widać; w kącie walały się spodnie, pod nimi leżały ulubione okute buciory na grubej podeszwie, a niedojedzony posiłek został porzucony pod leżanką, na której ktoś już spał, sądząc po rozgrzebanym kocu i porozwalanych poduszkach - jak nic najemnik.
Fril, który pewnie nie poznałby gabineciku, załatwiał jakieś sprawy wśród elfów, a najemnik czekał na tych, po których posłał. Wieści, o których mówiły sowy na wyspach, wprawiły najemnika w pewną niepewność; nie wiedział, co o nich sądzić i bał się, że zbiegną się z pomocą karzełkowi. Dodatkowo należało podjąć decyzje, które sprawią trudności i wszystko opóźnią. Jeżeli za kilkanaście minut Szept nie powie mu, że ma przyjaciół, którzy pomogą i zapewnią dwie ważne rzeczy, problem okaże się naprawdę poważny.
Chciało mu się spać; rozczochrane włosy i podkrążone oczy sugerowały, że nie odpoczywał zbyt wiele po długim locie z wysp. Drzemał krótko, szybko zrywając się z posłania, aby biec na umówione spotkania; musiał podpytać, posprawdzać, zorientować się czy w ogóle zamierzenie, które zrodziło się w jego głowie w ogóle jest możliwe. Szept go zabije, jak nic, albo przynajmniej pstryknie w nos i stwierdzi, że powinien jej wcześniej powiedzieć.
Sięgnął po kolejne ciasteczko, ale ostatnie, jakie zostało zniknęło z talerzyka.
Obok siedział zakapturzony mężczyzna, odsuwając od twarzy chustę, zrzucając kaptur na plecy, by swobodnie spojrzeć na mieszańca szarymi oczyma. Nic nie powiedział, gryzł tylko ciasteczko.
- Udało się? - Dar w końcu nie wytrzymał, był ciekawy, a ten tu siedział jak trusia i milczał jak cnotka.
- Oczywiście. Przy okazji odwiedziłem Sevillę. Tak na wszelki wypadek. Żaden się nie zgodził. Wszyscy trzęsą portkami i piją rum.
- Sevilla? A Kansas?
- Też byłem. Nyrax odpada.
- Musisz mi kiedyś zdradzić tajemnicę tej twojej szybkości.
- Po prostu obracam się bokiem i już mnie nie ma - mężczyzna widział, że najemnik chce coś powiedzieć, ale mu przerwał; mógł pytać o jeszcze jedną rzecz - Najemni żądają horrendalnych sum i połowy jako gwarancji.
- Będę musiał zostawić to Szept.
- Tak, ale zapewnisz jedną jednostkę. Pozostały jeszcze dwie. Nie lekceważyłbym nekromantów, lemmen. To, co się tam dzieje… Ivelios-elda przykazał mi, abym tego przypilnował. - Pukanie do drzwi sprawiło, że mężczyzna zamilkł. Oczekiwani przybyli. - Nie każ im czekać, lemmen.
Dar zeskoczył z parapetu, a ten, którego nazywają Taranem stanął bokiem, obrócił się i zniknął. Jak zwykle. Przybyli nie doczekali się otwarcia drzwi, więc sami weszli do środka.

LamiMummy pisze...

Vey jeszcze chwilę popatrzyła na siodła.
-Podziwiam pracę. Ale... ale chyba siodło earla będzie nadawało się do naprawy. Często z niego korzystał? Tak doświadczona osoba, jak ty panie, na pewno nie pozwoliłaby sobie na żadne przeoczenie w swojej pracy, więc wnoszę, że ktoś inny zajmował się tym razem siodłaniem wierzchowca earla, prawda? -zapytała uprzejmie pełna dobrej woli, bez napastliwości.

draumkona pisze...

Trzeba było się opanować. Jeśli tego nie zrobi, to pewnie stanie mu się krzywda i to z jej winy. Krzywda jeszcze większa niż dotychczas...
- Idź sobie - powtórzyła podnosząc się z ziemi - Idź stąd. Nie potrzebuję twojej pomocy. Nie potrzebuję niczyjej pomocy - miała nadzieję, że jej talent aktorski akurat teraz nie zawiedzie. Musi go zranić, odtrącić by nic mu się nie stało.
Podobnie jak do niej można było mówić, że powinna odpoczywać, a nie pchać się w nowe kłopoty, tak i do niego teraz mogła mówić i mówić i mówić... Bez większego efektu. Uparł się i koniec.
- Nigdzie nie pójdę, póki się nie dowiem co się stało - ale przynajmniej przestał podchodzić, przystanął w niewielkiej odległości, choć nie stracił ani grama na czujności. Gdyby spróbowała uciec, zapewne dopadłby ją szybciej niż cokolwiek innego.
Poczucie zimna zignorował, w końcu w podziemiach bywało czasami zimno, a on nie pokojarzył jeszcze faktów.

draumkona pisze...

Odwróciła się od niego, dotknęła czołem chłodnych głazów, które blokowały jej drogę ucieczki. Zimno, chłód były przyjemne. Kojące. Mrowienie w dłoniach nasiliło się wraz z kolejnymi słowami Devrila, czy on nie rozumiał, że to dla jego dobra?
- Nie wiesz o czym mówisz - niemalże warknęła, odwróciła się, a wraz z tym ruchem z ziemi wyrosły ostre, lodowe sople skierowane wprost na Devrila. Parę centymetrów i by się nadział.
- Opanuj się... - szepnęła do siebie, patrząc z niedowierzaniem to na własne dłonie to na kolce. Jeśli on zaraz stąd nie pójdzie, to ona to zrobi. Musi, dla ich dobra. Dla jego dobra. Obejrzała się przez ramię oceniając opór jaki moga stawić jej głazy. Będzie musiała się ich pozbyć...
Mimo pękających ścian, mimo sypiących się kamyczków i jawnego niebezpieczeństwa, nie ruszył się ani o centymetr. W dodatku, chyba był głuchy na to, co mówiła, albo nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
- Nigdzie nie idę. Nie bez ciebie... Szept posłuchaj mnie. Cokolwiek sobie myślisz, nigdzie mnie nie wygonisz. Pomogę ci, zrobię co mogę, ale ty musisz chcieć żeby ci pomóc - znów zaczął pwooli się przysuwać, krok po kroku, centymetr po centymetrze. Jej krzywda zawsze bolała go dwa razy bardziej niż jego własna, poza tym, jakiego szaleństwa nie robiłoby się z miłości.

draumkona pisze...

- Nie Devril. Tym razem... Nie możesz mi pomóc - niekontrolowane przemiany, transmutacje. To wszystko ma cenę. Jeśli duchy tych, którzy kiedyś poświęcili alchemii życie przypomną sobie o tym, będzie po niej. Zwłaszcza, że teraz nie płaciła ceny, burzyła równowagę i co gorsza, nie wiedziała jak to opanować. Przyjdą po nią. Zabiorą wszystko co bliskie jako cenę. Zabiorą...
- Cofnij się, cofnij - teraz zaczęła znowu panikować, drobne kryształki zakotłowały się na ziemi szemrząc cicho, a po ścianach powoli zaczął wspinać się szron. Char dotknęła palcami skroni, próbując opanować samą siebie. Skuliła ramiona, znów odwracając się od niego, a do kotłującego się na ziemi kryształowego pyłu dołączyły płatki śniegu tworząc miniaturową burze śnieżną, która przybierała co chwila na sile.
- Uspokój się, nie czuj nic - mamrotała dalej Charlotte, póki nie poczuła dziwnej fali bólu zalewającej ciało. Śnieg na chwilę zastygł w powietrzu, dłonie ześlizgnęły się ze skroni na ramiona ściskając je, ale nie dała rady wstrzymac krzyku cisnącego się na usta. A wraz z krzykiem śnieg znów ruszył, tym razem ze skoncentrowaną siłą i powiewem wiatru znikąd, skutecznie spychając Devrila w stronę kolców.
Mur nie był tym, co mogłoby go powstrzymać. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę muru, a chwilę potem przeskoczył przez niego i dopadł do magiczki.
- Moje życie łączy się bezpośrednio z tobą - dotknął jej ramion, przyciągnął do siebie chcąc w jakiś cudowny sposób dać jej poczucie bezpieczeństwa. Widział, że się bała. I przez to bał się on sam.

draumkona pisze...

To ją zaskoczyło i to jak. Zamarła, niezdolna do ruchu, wiatr zelżał nieco, choć nadal szarpał ubraniami. Chciałaby, żeby ten moment trwał wiecznie, żeby zrobił to nie po to, by ją zaskoczyć, wyprowadzić z tego dziwnego stanu, a dlatego, że by coś czuł.
Cofnęła twarz, odwróciła wzrok spoglądając na ścianę, którą skuł już lód. Spojrzała w swoje odbicie, chwilowa dezorientacja minęła, a postępek Devrila miał się zemścić wkrótce. Odbicie w lodzie pękło, Charlotte udało się wyswobodzić z uścisku arystokraty.
- Nie, nie... Idź, odejdź - chciała go pchnąć, lekko odepchnąć, ale zamiast tego znów pojawił się wiatr, mocniejszy niż przed chwilą. To była jej szansa.
- Bjorn! - niedźwiedź pojawił się niemal natychmiast, a ona zdołała ztransmutować zwalone głazy i uciec w głąb tunelu. Wraz z tym jak się oddalała, słabł wiatr, opadał śnieg.
Łupnął głową o mur aż zadzwoniło mu w uszach. Chwilę zalegał niezdolny do ruchu, obraz mu się rozmazywał, dwoił i troił, ale pojął. Uderzyła go. Chcąc, czy nie uderzyła i uciekła... Musiał iść za nią. Pozbierał się z trudem i sapnął.
- Bierz sie w garść... - mruknął wlecząc się na kolanach do wejścia do tunelu.

draumkona pisze...

Bjorn myślał, że już coś się stało, że udało się alchemiczkę przekonać... A tymczasem został sam.
- Kurwa - skomentował dobitnie.
Char biegła ile sił, byle szybciej się oddalić, odciąć się i już nikogo nie narażać. Co by było gdyby wiatr był silniejszy? Pchnęłaby go na te kolce, zraniła, albo gorzej...
Pokonała pierwszych parę zakrętów, i stanęła w niewielkiej jamie do której wpadły z Szept. Stąd zaś jedyną droga ucieczki była rzeka. Lodowata, rwąca...
kroki Devrila były coraz głośniejsze, wyraźniejsze. Czas upływał, a ona musiała się zdecydować. Wskoczyła do rzeki nim arystokrata zdążył chociażby dobiec do jamy.
Wilk przewrócił się na bok i jęknął znów. W takiej formie na pewno jej nei dogoni. Musi... Przecież to takie łatwe. Po omacku wyszukał elfi amulet i z wysiłkiem zerwał go z łańcuszka. Na reakcję organizmu nie musiał długo czekać, a reakcje zaskoczonych krasnoludów zignorował. Co oni, wilka nigdy nie widzieli?
Pognał tunelem jak szybko tylko mógł, ale na końcu napotkał przeszkodę z którą nijak nie wiedział jak sobie poradzić. Śnieg zdążył już stwardnieć, zmienić sie w coś podobnego do lodu. Z bezsilności rąbnął łbem w tenże śnieg ignorując ból. I co on jej takiego zrobił?
Szept zaś mogła usłyszeć stłumiona śniegiem wilcze wycie.

draumkona pisze...

- Ty kretynie! - usłyszał wdzięczne słowa Devril, kiedy tylko Charlotte udało się utrzymać nieco dłużej na powierzchni. Nie sądziła, że jest aż tak szalony, że rzuci się do rzeki. Kto teraz pomoże elfom kiedy on się tak wydurniał?
Dalsze słowa protestu pochłonął ryk wody. Podziemny wodospad, nie za wysoki, ale niebezpieczny. Vetinari, która pierwsza skojarzyłą co ich czeka, obejrzała się na Devrila spanikowana. Chciałą go ochronić , a wyszło na to, że wciągnęła go wprost w objęcia śmierci.
- Po co za mną polazłeś...! - nim zdążyła skończyć zdanie, już spadła. Lot był krótki, po chwili znów była w wodzie choć prąd był tak silny, że miała problemy z wynurzeniem się.
Elf potrafił się uprzeć. Nie tędy, to inną drogą. Nie tylko jeden tunel prowadzi na powierzchnię. Podniósł się i pognał z powrotem do miasteczka z nosem przy ziemi szukając szlaku, gdzie najczęściej kierowały się krasnoludy. Znajdzie ją. Wszędzie i zawsze.

draumkona pisze...

Uderzyła się boleśnie o jedną z podwodnych skał, ale to pobudziło ją do działania. Płuca, pozbawione zbawiennego tlenu, zaczynały piec, dopominać się o swoje. Udało jej się jakimś cudem wynurzyć i od razu nabrała powietrza, czując jak ciało odpowiada na nowe dostawy powietrza.
- Nie rozumiesz, że z mojej winy możesz zginąć?! - tak, kłótnia przeplatana z próbami utrzymania się przy życiu w rwącej rzece była zdecydowanie na miejscu.
Odnalazł wyjście, choć ze śladem magiczki było gorzej. Śnieg działał na jego niekorzyść, zasypywał ślady, zacierał zapachy. Cholerny śnieg.
Tułał się bez sensu aż do nocy, kiedy to bystre ślepia dojrzały błysk ognia. Na pewno rozpaliła ogień. To musiała być ona, bo kto inny by się tu pchał? Pełen nadziei ruszył biegiem w kierunku płomieni.
Szept zaś była obserwowana. Od dłuższej chwili, od momentu w którym stoczyła się z pagórka między kolejne drzewa była śledzona przez jedną parę oczu o fiołkowym odcieniu. Co tu robiła elfia królowa? Cienka, czarna brew uniosła się ku górze kiedy jej właścicielka głowiła się nad tym pytaniem.
- Szept? - Nira znała ten głos aż za dobrze. Z pomiędzy drzew wynurzyła się Iskra, która nawet nie próbowała ukryć zdziwienia na jej widok.

draumkona pisze...

- To ty tu wlazłeś bez...! - Charlotte znów podtopiło, zachłysnęła się wodą, ale powróciła na powierzchnię. Rzeka wyciągnęła ich z tuneli, a po chwili walki z nurtem wyrzuciła na brzeg bogowie niejedyni wiedzą gdzie.
Char wyczołgała się z wody na śnieg, tam padając i dysząc. Nigdy więcej nie właduje się do rzeki.
Wilk się zawiódł. Zrezygnowany usiadł na zadzie i pokręcił łbem. Tylko Eredin. I tylko cholerny Cień. Ani śladu Szept.
Uciekła, usłyszał Eredin na skraju swoich myśli.
Iskra nie wiedziała czego oczekuje, ale na pewno nie było to przyjazne powitanie. Raczej... Cokolwiek innego. Wyjaśnienie.
- Nie szukam Cieni, a oni nie szukają mnie - sprecyzowała mając w pamięci to, jak teraz wyglądają jej stosunki z Bractwem i z samym Lucienem - Nie wyglądasz tak, jakbyś szła pomagać elfom - może magiczka potrzebowała samotności, może nie chciała towarzystwa elfiej furiatki, ale ta postanowiła powlec się jej śladem. I tak było to lepsze zajęcie niz próba opanowania swojej magii.

draumkona pisze...

Szron pokrył i jej włosy, ubranie zesztywniało, a oddech był płytki. Mimo tego, wciąż przejmowała się tym, co dzieje się z Devrilem. Podniosła się na kolana, a kiedy zauważyła, że ten leży prawie że bez życia, przysunęła się tylko po to by przypomnieć sobie, że przecież powinna uciekać jak najdalej póki ma szansę. Póki wie, że za nią nie pójdzie.
Zamiast tego zaś, dotknęła zmarzniętymi palcami twarzy arystokraty.
- Devril? - padło ciche pytanie. Musi się upewnić, że nic mu nie jest nim pójdzie dalej.
Coś jej odbiło. Zupełnie jakby chciała być sama... urwał, rozważając to, co powedział Eredin. Na to nie wpadł. Chronić ich... To by pasowało do tego zachowania.
Charlotte straciła nad sobą panowanie, alchemia wymknęła jej sie spod kontroli i myślę, że to samo spotkało Szept... Dlatego mnie odepchnęła i uciekła. Muszę ją znaleźć, a przeklęty śnieg zakrył ślady.
Basior podrapał się tylnią łapą za uchem mierząc jednocześnie Cienia nieprzyjaznym spojrzeniem. Gdzie Cienie tam kłopoty. Oby Nira nie wpadła na żadnego z nich.
- Gdyby elfy mnie nie obchodziły, nie broniłabym lasu. Nie broniłabym Eilendyr. I nie sprzeciwiłabym się Cieniom - burknęła Iskra ignorując wiatr. jeśli Szept sądziła, że ją tak szybko spławi, to się pomyliła. Zresztą, znały się nie od dziś, powinna wiedzieć, że tak łatwo nie odpuści.

draumkona pisze...

- Jak umrzesz to cię zabiję - obiecała mu cicho alchemiczka, choć nie miała pojęcia co zrobić by utrzymać go przy życiu. Zrezygnowana spojrzała w niebo, z którego jak na złość zaczął sypać śnieg. Była zbyt słaba by próbować transmutowac cokolwiek, poza tym bała się, że znów straci kontrolę. Pozostało tylko jedno - wezwać pomoc.
Odetchnęła głębiej przypominając sobie to, co ustaliła z pozostałymi alchemikami i sięgnęła do kieszeni płaszcza, która była dotąd zaszyta. Po dłuższej chwili siłowania się ze szwami, rozerwała ją a ze środka wypadła mała, czerwona buteleczka, która się odkorkowała, a zawartość rozlała się po śniegu.
Plama z początku była bezkształtna, poza tym nic się nie działo. Zawiał wiatr, a płyn wsiąkając w śnieg zaczął układać się we wzór, w krąg transmutacyjny o określonych właściwościach. Kiedy runy skończyły się wypisywać, całość błysnęła i zniknęła. Sygnał został wysłany, teraz musieli tylko poczekać aż któryś z alchemików będących najbliżej się pojawi. Tylko ile bedą musieli czekać...
- A widzisz... Mówiłam, żebyś się odczepił... - szepnęła smutno. Plan nie zakładał tego, że wyląduje tu z kimś. A na pewno nie z nim. Więcej sił nie miała, a zrobiła tyle ile mogła, zaś organizm przestał jej słuchać. Oczy same się zamykały, ciemność wydawała się taka przyjemna... Nie protestowałą kiedy ją pochłonęłą, a ciało bezwładnie osunęło się na ziemię.
Ty coś wiesz, basior podniósł zadek ze śniegu i podszedł do Eredina teraz to jego mierząc niezbyt przyjemnym spojrzeniem. Może Szept znowu wplatała się w jakieś podejrzane układy z... Z kimś tam i teraz za to płaci.
Mów, warknął.
Iskra przystanęła na chwilę. Owszem, Szept miała prawo być zła, zresztą nie ona jedna, ale... Ale Iskra też miała coś do powiedzenia.
- Wiedziałaś, że będę bronić Luciena - to było aż nazbyt oczywiste. Ruszyła znów w ślad za magiczką, nie mając zamiaru dać się tak po prostu spławić.

draumkona pisze...

Odnaleźli ich alchemicy, nieco ponad dwie godziny później. Vicarious i Ginger. To oni przetransportowali ich w bezpieczne miejsce jakim okazała się jedna z jaskiń i rozpalili ogień.
- Nie wyglądają za dobrze - mruknęła Gin wyciagając z podręcznej torby koc i okrywając nim zarówno Char jak i Devrila. Vicarious wzruszył ramionami niezdolny do oceny ich stanu.
- Trzeba czekać. Nic więcej nie zrobimy.
Wilk zwrócił łeb w stronę Luciena, a w dwukolorowych ślepiach coś błysnęło. Jeśli kiedys straci nad sobą kontrolę, to Lucien będzie jego pierwsza ofiarą. Wytropi go wszędzie.
Znajdę ją. Poza tym, to ja jestem włądcą. Ja decyduję kogo wyciszyć, przynajmniej jeśli chodzi o elfy ze stolicy bo władzy nad Myśliwymi nie miał i był boleśnie tego świadom.
Idziesz?, spytał jeszcze oglądając się na brata Niry. Przydałby się.
- Ty też chronisz Wilka, mimo tego, że ma dziecko z inną - wytknęła jej Iskra, równie bezczelnie co zawsze. Dla niej było to po prostu niesprawiedliwe. Ona miała poświęcić Luciena żeby elfy się wyżyły? Po jej trupie.

draumkona pisze...

Gin martwiła się o stan tej dwójki. Zawsze się martwiła kiedy coś dolegało osobom z ruchu, bądź z Brzasku. Mówili, że była przewrażliwiona, czasami owszem, była.
- Vic... A jak oni się nie wybudzą?
- Muszą - alchemik dźgnął patykiem ognisko. I on się martwił, ale wolał tego nie okazywać. Nie znał się na leczeniu, był tylko alchemikiem.
Czas... A nie lepiej gdyby ktoś jej pomógł zamiast zostawiać w spokoju? Samą? Jakbym nie panował nad sobą, to chyba nie chciałbym być sam, machnął łbem w bok sygnalizując, że najlepiej będzie jak pójdą już.
Śnieg powalił ją na ziemię i przysypał solidnie, aż na chwilę bała się o to, co będzie dalej. Sięgnęła własnej many i mocy, sięgnęła ognia i stopiła śnieg.
- Nie pasuję do Cieni. Nie pasuję nigdzie - warknęła Iskra, która w swoim mniemaniu nie zrobiła nic złego. Broniła tych, którzy byli jej bliscy, Szept pewnikiem zrobiłaby to samo, bez względu na to, co tamci by zrobili.
- Jesteś niesprawiedliwa - odezwała się jeszcze Iskra i nie sposób było ukryć w głosie goryczy. Elfka po stopieniu śniegu była cała mokra i jakoś po słowach Szept straciła swoje zwykłe nastawienie do świata. Odwróciła się plecami i objęła ramionami żeby zminimalizować utraty ciepła.
- Jestem między młotem a kowadłem, a dogodzić się każdemu nie da. Ale ty tego nie rozumiesz. Nikt tego nie rozumie - burknęła i oddaliła się w swoją stronę.

Silva pisze...

Cz.I
Wesoła kompania przybyła - chciało się powiedzieć, widząc ósemkę osób przechodzących przez róg. Brzeszczot stojąc z zaplecionymi ramionami na piersi, przyglądał się jak ostatnia osoba zamyka za sobą drzwi. Nagle średniej wielkości gabinecik wujaszka Frila stał się mały i ciasny. Okrągły stół z czterema krzesłami zdecydowanie nie pomieści ośmiu przybyszów z najemnikiem i panem informatorem, który gdzieś przepadł. Trzeba było zaimprowizować i tak dwaj przyboczni dostali niskie taboreciki, takie, że jak usiądą do stołu, będzie im widać nad blatem jedynie głowę i poczują się jak krasnoludy. Odrin i Moczymorda w locie dostali poduszki, które najemnik zgarnął z podłogi, co by sobie pod tyłek wsadzić. Ścieśniając krzesła i ta dam, leżanka znalazła swoje miejsce przy stole i już trójka osób mogła sobie usiąść. Pozostało tylko zaleźć coś, na czym tyłek posadzi sam najemnik i tu na chwilę wzrok Dara powędrował ku kolanom Heiany; tak, siedzonko już Łazęga miał.
Zanotował sobie także, że jego magiczka ma problem ze zrozumieniem pewnych słów; miała być z najpotrzebniejszymi osobami, takimi które pomogą, doradzą, a ona przyprowadziła całą drużynę wsparcia. Cała Szept. Trzeba będzie następnym razem pamiętać, aby nigdy więcej nie posyłać królowej tak zawiłej wiadomości, tak nieprecyzyjnej i pozostawiającej pole na wątpliwości, które wredota znajdzie nawet tam, gdzie ich nie ma.
Dobra panie hyvan, teraz powinieneś przywitać przybyłych gości i to nie tak, jak wita się swoich towarzyszy od kufla i gorzałki. Tych tutaj nie klepniesz w plecy, nie chuchniesz im w twarz cudownie przesyconym piwskiem oddechem… Może Midar i kilka innych osób by to zniosło, ale reszta, sztywna jakby zjawiła się na koronacji, na pewno nie przyjęłaby tego z sympatią. Nie byli nawet w pałacu, przed przestąpieniem progu powinni zostawić w kącie swoją dumę i szlacheckie pochodzenie, aby za bardzo nie ucierpiały. W tym gabineciku, gdzie po kilku dniach dało się wyczuć najemnika, wyniosłość nie miała szans.

Silva pisze...

Cz.II
Wystarczyło popatrzeć na zabłocone buciory, na leżankę z kocem, na której siedziała Heiana pomiędzy Eredinem i Odrinem, na pozostawione byle gdzie jedzenie, na gacie pod oknem, czy przerzuconą przez otwartą ramę okienną koszulę, brudną. Jeszcze biureczko, które przyprawi Frila o kołatanie serca, zasypane mapami, papierami i piórami, tymi złamanymi i tymi nowymi; kartkami czystego papieru, kulkami zmiętego, nawet takiego, na który wylał się atrament. A na kupce spiętych papierzysk, leżał niczym porzucona zabawka, rodowy pierścień przekazywany z hyvana na hyvana od czasów Faolina. Ivelios nosił go na palcu, blisko ciała, jego poprzednik trzymał w szkatułce, bywali i tacy, co zamykali go w otoczonymi czarami skarbcu, aby nie zginął, a najemnik po odbiciu pieczęci sowiego oka w wosku, rzucił go byle jak na stosik papierzysk.
- Żarcia nie zapewniam - kij z miłym, kulturalnym przywitaniem - I mam tylko miód. Delikatni mogą z wodą rozrobić - grzebiąc w szafeczce i stukając naczyniami, wyciągnął kilka butelek Lofarowego napitku, postawił na stole, a po chwili każdy dostał po glinianym kubku, co prawda jeden był wyszczerbiony i każdy o innym zabarwieniu. No co? To nie była sala królewska, ani jadłodajnia. Woda dla delikatnych podniebień! Też się znalazła. - Będzie was więcej? - nie żeby miał coś przeciwko, ale gabinecik już nikogo więcej nie pomieści. Był jeszcze Taran, który szlajał się nie wiadomo gdzie. - Cholera… - oparł się plecami o biurko, sowy na drążku zahukały. Wesoła kompania była doprawdy dziwną zbieraniną osób. Spodziewał się przybocznych, członka rady (to chyba ten, co to miał wątpliwą przyjemność oglądania krasnoludzkiej i najemnikowej kuśki, ale nie pamiętał), i reszty, ale karzełek był zaskoczeniem; widać w małym, nadwątlonym ciele kryło się wiele sił. Heiany także nie oczekiwał, liczył że po wszystkim na spokojnie ją odwiedzi z buteleczką wina, rzucając szyszkami w szybę, co by wszem i wobec jej oznajmić, że oto przybył stęskniony pan utrapienie. Dziwne, że pofatygował się Eredin, Dar zawsze myślał, że strażnicy nie opuszczają lasu. Gallara nie znał, chociaż wolałby wiedzieć, czego może się po nim spodziewać, bo jeżeli był taki, jak Emis to będzie ciężko. To, co planował, to, o czym rozmawiał z Taranem z pewnością nie spodoba się Emisowi; znając przybocznego będzie oponował, będzie krzyczał aż w końcu spróbuje zabrać królową daleko od najemnika i niebezpieczeństwa. Szept nie odpuści, Dar też nie zamierzał - musieli pomóc karzełkowi, który nie wyglądał najlepiej, a i Darmarowe ostrzeżenia o nekromantach urosły do rangi poważnego problemu, którego nie można zostawić samopas.
- Spóźnia mi się informator. Fril też, więc gdyby ktoś z was mógł rzucić czary mary, żeby nas nikt nie podsłuchał… Odwdzięczę się baryłką miodu.

draumkona pisze...

Gin przysiadła obok Charlotte, złożyła dłonie i po chwili dotknęła koca, a ten stał się sporo grubszy. Była kolejnym alchemikiem, który potrafił transmutować bez kręgu.
- Vic, masz jakiś materiał?
Alchemik zerknął do swojej torby w milczeniu, pogrzebał w niej chwilę a potem rzucił Gin parę zwiniętych pasków czystego materiału. Ta podała je tajemniczemu przybyszowi z lekkim, przyjaznym uśmiechem.
Wilk na do widzenia wyszczerzył zębiska na Cienia ostrzegając go, że jeśli dopadnie go gdy ten będzie ich śledzić to rozszarpie.
Jak się uspokoiła poprzednio? WIesz coś? Skoro strach jeszcze bardziej ją niszczy... To było trudne. Teoretycznie uspokoić ją powinno poczucie bezpieczeństwa, ale jak on do cholery miał ją uspokoić, skoro ta się trzęsła ze strachu, że zrobi mu krzywdę? przeciez nic by mu się nie stało...

draumkona pisze...

Chłonęła jego ruchy, zapamiętywała żeby potem ewentualnie mieć nad czym myśleć w nocy. Obcy i jego metody ciekawiły ją, tym bardziej, że przynosiły skutek. O pomoc dla Char jednak nie śmiała prosić, podobnie i Vic, który miał na ten temat swoje zdanie.
- A może by tak... - zaczęła niepewnie, ale Vic pokręcił głową.
- Zostaw. Trzeba czekać.
Cienie Wilk nie mógł nic poradzić na głuche warknięcie jakie wyrwało mu się z gardła Pewnie ją tropią. Szukają przyczaił się obserwując poczynania oddziału Mogę wytworzyć swojego klona. Widmo. Na chwilę zajmie Myślowych, może i Cienie, to nam da czas by ich ominąć i poszukać Szept.

draumkona pisze...

Alchemicy nie protestowali, choć Vicarious nie wyglądał na zbyt zadowlonego. Według niego powinien zostawić Vetinari w spokoju.
- Może ci jakoś pomóc? - Ginger zerknęła szybko na Devrila, a potem znów na Charlotte. Może potem wypyta męzczyznę o tego obcego, bo techniki wybudzania ludzi miał doprawdy ciekawe.
Char leżała jak kłoda. Ciało nie odpowiadało, bądź też odpowiadało z opóźnieniem, co utrudniało skuteczną pomoc.
To właź mógłby go tu zostawić i pobiec samemu, ale jakoś... Wierzył, chciał wierzyć, że na widok brata Szept jakoś się uspokoi. A dodatkowe ślady... Zapach pozostał i Wilk odgadł kto tu był. I obawiał się tego, co mogło się stać, bo ze śladów dało się wyczytać tyle, że coś się stało. Walka, czy coś.

draumkona pisze...

- Co to znaczy? - werdykt zaniepokoił także Ginger. Okaleczony duch? Nie znała się na tym ani trochę, ale brzmiało to poważnie. A jeśli alchemiczka się nie wybudzi? Co wtedy będzie z nimi? Przecież nie poradzą sobie bez niej...
- Co się w ogóle stało? - spytał nagle Vic - Poszedł sygnał, ostateczne wezwanie pomocy, piwerwszy raz widzę żeby ktoś tego użył... Sytuacja musiała być więc poważna. I co u cholery robiliście w tej rzece?
Chodzenie po śladach okazało się proste, trop był przede wszystim świezy, ale i wyraźny. Szept była tu kompletnie sama, więc dotarcie do jaskini nie zabrało im wcale dużo czasu. Przed wejściem Wilk się zatrzymał i tylko ostrożnie wsunął łeb do środka zerkając co tam jest.
Może ty idź pierwszy, może nie spanikuje...

Silva pisze...

- Moczymorda, jakie ty czasami pierdolisz głupoty - normalnie krasnolud tym swoim za długim jęzorem paplał takie dyrdymały, że ręce opadały i uszy więdły. Oni tu na naradę przyszli, a ten o kuśkach, jak panienka na plotkach dyskutuje, przy herbatce i nalewce. Swatka się znalazła, patrzcie państwo, będzie im za kotarkę zaglądał. - Weź ty opróżnij dzban i zostaw moje gacie w spokoju - potrzebowali miodu, gorzałki, nalewek, win i wszystkiego, co uderzało w głowę, najlepiej w dużych ilościach, ot na wszelki wypadek, jakby tak niepokorny Midar nie umiał trzymać języka za zębami i wciąż gadał. Spić go będzie trudno, ale niech chociaż ma coś w gębie, żeby nie paplał jęzorem za dużo. - Albo nie wiem, zawołaj Lofara, on jak cholerny dżin się zjawi i idźcie ulżyć sobie w krzakach. Co ty, dawnoś się nie spił, żeś taki pyskaty? - najemnik pokręcił głowę, bo cała ta narada zwołała w konkretnym celu nagle zaczynała toczyć się po drodze, która wcześniej nie była nawet rozważana; pojawiła się od tak, znikąd, za sprawą niepozornego i jakże pyskatego krasnoluda. Gdyby pozwolić iść jej tą ścieżką zaraz wywiązałaby się piękna pijańska orgia, a Midar by jeszcze wszystkich podjudzał, racząc się miodem i orzeszkową gorzałką, którą w wolnym czasie pędził Fril. Szczęście, że był tu Lethias. Inny radny już dawno wstałby z wykrzywioną grymasem niezadowolenia i obrzydzenia twarzą, uciekając z tego przybytku łamaczy starych praw i obyczajów.
Szelest w kącie pokoju, tam gdzie leżały zrzucone wcześniej z biurka książki, zapowiedział pojawienie się informatora. Taran obrócił się bokiem, pojawiając się w gabineciku. Ot wysoki mężczyzna, elf jak się okazało, kiedy odrzucił na plecy płaszcz, odsłaniając szpiczaste uszy. Szare oczy szybko przebiegły po zgromadzonych przy maleńkim stole gościach, ani na moment nie okazując zdziwienia; przybyli wszyscy ci, których spodziewał się zobaczyć. Nie zaskoczył go taki dobór towarzyszy. Znał ich, ale nie osobiście, jedynie z informacji.
- Zostawić dorosłych na chwilę i już orgię szykują - elf podrapał się po czole, wsadzając palce pod chustę, którą miał wokół głowy obwiązaną; spod szarego materiały wymsknęło się kilka czerwonych kosmyków włosów. - Nie było mnie zaledwie kwadrans.
- To Taran, pan ja wiem wszystko, a jak czegoś nie wiem, to to nie istnieje - prezentacje Dar przeprowadził błyskawicznie. - Byłeś gdzie, co? Wszystko opóźniasz.
- W Devealanie.
Dobra. Brzeszczot powinien być przyzwyczajony do szybkości podróży elfa, ale i tak wyglądał niczym ryba wyciągnięta z wody, próbująca złapać powietrze dzięki otwieraniu i zamykaniu buźki. Devealan, pieprzona stolica Wirginii, na drugim niemal końcu świata, a on tam był i wrócił w kwadrans? Magia, cholerna magia.
- Tamtejsi najemnicy się na nas wypięli.
- Może dlatego, że to kraj pustynny, co? Było od razu na Wegę albo Q skoczyć - była to jawna kpina ze strony Dara.
- Odrzuciłem na początku. Za dużo problemów z nimi.

draumkona pisze...

Vic, który nie miał pojęcia o utracie kontroli musiał uwierzyć w słowa Tropiciela. Nie miał powodu, by nie wierzyć, a Devril doskonale wręcz zagrał zmęczonego, więc nie naciskał.
Char ocknęła się niedługo później, chociaż wyglądała tak jakby powstała z grobu, a nie się obudziła ze zwyczajnego snu. Była już noc, w dodatku znów zaczął sypać śnieg. Śnieg... Lód... Wzdrygnęła się przypominając sobie utrtę panowania nad sobą. Przynajmniej teraz była sama. Dopóki nie zauważyła, że w jaskini jest też Devril.
Wilk postąpił powoli za nim, stawiając cicho kroki i rozglądając się dookoła. Ciekawe, czy jemu też może wymknąc się tak magia spod kontroli...
Czuł się źle kiedy patrzył tak na nią i nie mógł jej pomóc. Nie mógł zrobić nic i to chyba było najgorsze.

draumkona pisze...

Devril powinien się spodziewać tego, co teraz się stanie. Alchemiczka podniosłą się do siadu i mimo osłabienia i kompletnego braku sił, wyglądała na kogoś, kto zamierza się oddalić.
- Muszę iść... Ale tym razem nie bądź głupi i nie idź za mną. Proszę cię...
Wilk przysiadł obok Eredina ujawniając swoją obecność. Nie powiedział nic, zresztą w tej formie nie potrafił, a nie chciał jej dodatkowo stresować rozmową w myślach. Może powinien jakimś cudem wywołać Darmara? Może on im pomoże jakos to okiełznać...

draumkona pisze...

- Nigdzie ze mną nie idziesz. Zostaniesz tu, pójdziesz swoją drogą... Tak jakbyś mnie nie znał, rozumiesz? Ja... Nie jestem bezpiecznym towarzystwem - no jak grochem o ścianę. Nie wskórał nic, prócz tego, że Char ubzdurała sobie, że powinien w ogóle wykreślić ją ze swojego życia.
Widząc jak odgarnia koc, cofnęła się pod ścianę, mocniej opatulając swoim, jak gdyby to miało powstrzymać niespodziewany wybuch alchemii.
Wilk nie wytrzymał. Starszyzna kogoś znajdzie? Ciekawe kogo, do cholery. Rozejrzał się za czymś sensownym do założenia, aż olsniło go, że przecież zawsze może sobie jakieś ubranie przywołać, jak to niekiedy czyniła Iskra posyłając dane przedmioty w nicośc a potem swobodnie je przywracać do realnego świata.
Zmienił się z powrotem, pędem ubrał i już miał wygłaszać gorącą mowę na temat Starszyzny, kiedy dotarło do niego co innego. Łowczyni. Może to ona była przyczyzną...
- Starszyzna nikogo lepszego nie znajdzie, bo ty jesteś najlepsza. I nie chciałbym widzieć żadnej innej na twoim miejscu... - głos miał łagodny, kojący. Przykucnął obok Eredina przyglądając się magiczce z widocznym bólem w oczach.
- A jesli Mer stanie się coś podobnego? Tylko ty mogłabyś jej pomóc...

draumkona pisze...

Potrzebowała odpoczynku. Posiedzi jeszcze chwilę, ale potem pójdzie. Poczeka aż on zaśnie, by nie dać mu choćby cienia szansy na odnalezienie jej. Zapomni, w końcu to nie było aż takie trudne. Wtedy cena go nie obejmie, będzie bezpieczny... I właściwie chyba tylko to do niej teraz przemawiało.
Do jamy zajrzał Vicarious i widząc przytomną Char zbliżył się parę kroków, na co ta zareagowałą gwałtownym odsunięciem się w kąt.
- Nie podchodź, proszę... Coś może ci się stać...
- Niby co?
- Ja... Nie panuję nad sobą Vic - sporo ja kosztowało przyznanie się do tego.
- Uwierzę - dla niego to było oczywiste tak samo jak dwa plus dwa. Nie skrzywdziłaby ich, nie umyślnie, a to że nad sobą teraz nie panowała... Efekt uboczny.
- Daj sobie pomóc. Jak się nie uda, to zrobię jak chcesz - chociaż tej obietnicy nie zamierzał nigdy dotrzymać.

draumkona pisze...

O Nerisie nie pomyślała. Szczerze mówiąc, sądziła, że Tropiciel odszedł w momencie kiedy obudził Devrila, więc jego dalsza obecność byłaby dla niej sporym zaskoczeniem.
- Niby jak? - Vic usiadł na kamieniu obok wygasającego ogniska. Nigdy nie spotkał się z alchemikiem, który nie ma nad sobą kontroli, to było wręcz... Nierealne.
- To nie magia, żeby nad tym nie panować - mruknął mierząc Vetinari dziwnym spojrzeniem - Alchemia to... Chyba akurat tobie nie muszę tego tłumaczyć. To nie jest możliwe, Char.
- Jest. Jest możliwe, bo to się dzieje samo. Nie płaci się ceny za transmutację, której się nawet nie powoływało - jakby na potwierdzenie jej słów ścianę za jej plecami pokrył w jednym momencie szron - Znowu... - jęknęła rozpaczona, nie wiedząc już co ma robić by zapobiec dalszej utracie kontroli.
- A może właśnie musisz czuć? Nad emocjami się panuje Szept, a nie się ich pozbywa. Gdybyś opanowała emocje, strach... Opanowałabyś też i tą wyciekającą magię - pominął słowa o zapominaniu. Nie zapomni, choćby umarł. Włóczyłby się za nią po świecie w postaci ducha. Nieśmiało przybliżył się nieco, sprawdzając jak na to zareaguje magiczka.

draumkona pisze...

- Emocje są złe. One... One powodują to wszystko. Strach - podciągnęła kolana do siebie i oparła na nich głowę, czując, jak wolno przesuwają się przez jej umysł ociężałe myśli.
- Gdy to się zaczęło to się bałam. Potem bałam się jeszcze bardziej i widziałeś co się działo... - nie widziała innego wyjścia jak tłumienia emocji, uczuć, a słowa Wintersa jakby do niej nie trafiały.
Znów sie przysunął, tym razem nieco bliżej niż uprzednio.
- Nie, nie wyciszenie... To nic nie da, a tylko złamiesz tym serce nie tylko mi, ale też i Mer - jeszcze parę kroczków, chwila... - Musisz się opanować. Zaakceptować emocje, a nie się ich wypierać - ostrożnie dotknął ramienia Szept usiłując w ten sposób dodać jej otuchy.

draumkona pisze...

Alchemiczka pokręciła głową, a do jamy wkradł się chłodny, lekki wiatr, który przygasił słaby ogień. Nie miała już siły na protesty, twardo stałą przy swoim i nijak nie potrafiła spojrzeć na to z innej strony, choć Devril przedstawiał gotowe rozwiązanie na tacy, nic tylko wypróbować. Bała się, że może to jednak przynieść skutek odwrotny do zamierzonego.
- Lepiej sobie idźcie, póki możecie... - Vic odwrócił głowę, słysząc jak woła go z zewnątrz Ginger i przez chwilę wydawał się rozerwany. Nie mniej jednak, to nadal Charlotte nimi dowodziła, jeśli chciałą być sama... Wołanie powtórzyło się.
- Będziemy na zewnątrz, gdybyś jednak zmieniła zdanie...
- Twoja matka się pomyliła. Każdy się czasem myli. Wolisz się tak po prostu poddać, niż spróbować to okiełznać? - dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że go jeszcze nie odepchnęła, ani że nic się nie stało.
- Widzisz? Nic się nie stało, musisz tylko nad tym zapanować...

draumkona pisze...

Spojrzała na swoje dłonie, jakby chciała się upewnić, że to wszystko jest kwestią woli i opanowania. Szron pokrywający ścianę za jej plecami powoli znikał, choć ona tego nie widziała, zbyt skupiona na tym, by panować nad wszystkim tym, co się w niej kotłuje. Nawet nie sądziła, że potrafi czuć tak wiele.
- Ochronię cię jeśli będzie trzeba - otrożnie przygarnął ją do siebie, uspokajającym gestem gładząc kasztanowe włosy - Możemy tu trochę zostać, aż się całkiem opanujesz. Uspokoisz. Póki nie zyskasz pewności, że możesz spokojnie wrócić... - delikatnie musnął wargami chłodne czoło magiczki i uśmiechnął się nieco. Przynajmniej coś osiągnął.

draumkona pisze...

Po długiej chwili ciszy w końcu doszła ze sobą do ładu, odetchnęła i rozejrzała się po jamie, jakby dopiero teraz naprawdę się obudziła. Szron zniknął całkowicie, a ją naszła niezdrowa ochota by sprawdzić, czy naprawdę nad sobą panuje. Złożyła dłonie formując myśl, wzór, któremu miał się poddać kamień. Skóra zetknęła się z chłodną posadzką odmieniając jej strukturę z kamiennej na diamentową, dokładnie tak jak tego chciała i tak jak określał to wzór.
- Chyba... Chyba działa... - dodała niepewnie, nie ufając własnemu głosowi.
- Czas poświęcony tobie nigdy nie jest stracony - chyba trochę poweselał widząc, że wciąż nic go nie zabiło, ani nie zamroziło - Elfy nie potrzebują tylko mnie, ale ciebie też. Wrócimy razem, albo zostaniemy tutaj dopóki wszystko nie ucichnie.

draumkona pisze...

Nie wiedzieć czemu, kiedy widziała jego usmiech też zaraz miała ochotę się uśmiechać. Zacisnęła jeszcze parę razy dłonie w pięści, sprawdzając, czy na pewno wszystko jest w porządku i uśmiechnęła się lekko.
- Elfy. Musimy wracać do elfów... - jak nie uciekać, to wracać, iśc na ratunek innym. Ta alchemiczka chyba nie rozumiaął pojęcia odpoczynek.
- Hydra. Wielogłowy stwór, którego łby po odcięciu się odradzają... - zaczął Wilk i ściągnął brwi. Łby. Odradzają się.
W tej chwili poczuł sie geniuszem, spojrzał jeszcze na Szept sprawdzając, czy i ona doznała olsnienia.

Silva pisze...

Cz.I
- A pewnie, że bym chciał. Zdrowy chłop jestem, ale wybacz, szybkie numerki na stole to się za młokosa robiło. Poza tym, morda w kubek z miodem, bo my tu mamy się naradzać, a nie o chędożeniu prawić - do tego wzrok Szept jasno mówił, że lepiej nie ciągnąć tego tematu, więc najemnik nie ryzykował. I tak Taran już zaczął mówić.
- Q* jest jak kij, co ma dwa końce - Taran odsunął ostatnie wolne krzesło, odwrócił i siadł na nim okrakiem, nieco z boku, z dala od stołu, na którym stały jedynie kubki i gliniane gąsiorki miodu. Wyglądało to wszystko raczej jak popijawa, a nie narada, na której miały rozegrać się losy nie tylko karzełka, ale i nekromantów. Wspierając łokieć o oparcie krzesła, układając na dłoni brodę, elf wlepił w królową uważne spojrzenie; miała w sobie coś z matki Aerandel, choć bliżej jej było do babki - Deorin zawsze była uparta, zawsze dążyła do celu i Taran był pewny, że najemnik potwierdziłby to spostrzeżenie. Eredin i Szept z wyglądu byli podobni do matki, ale nieobecny Tamarel zawsze kojarzył się informatorowi z ich ojcem, Elenardem. Chociaż pod względem charakteru magiczce bliżej było do Pana Wiedzy niż matki. Chwilę tak myślał, oceniając królową, przewidując jej możliwe reakcje i decyzje, ale w momencie, kiedy liczba prawdopodobnych zachowań przekroczyła trzy, elf dał sobie spokój; jeszcze dwie można zaakceptować, ale trzy i więcej to już zbyt duże ryzyko popełnienia błędu. - Jednym nas popchnie do działania, a drugim obezwładni, kiedy uzna, że tak będzie lepiej dla jej interesów. Nie dotarłem do piratów, ale najemni korsarze podali sumy, które zachwiałyby naszymi zasobami. Zażądali także zabezpieczania i zastrzegli, że zostawią nas, gdy tylko uznają, że ich statkom coś zagraża. W mojej ocenie są zbyt dużym ryzykiem na to, co planujemy. Ale jedną jednostkę już mamy… - Taran spojrzał na najemnika.
- Tak, muszę wysłać słowo do Torkyna i odebrać swój dług z Losny - Dar wiedział, że statki to tylko jedna sprawa do załatwienia, ale przecież potrzebowali słodkiej wody i przede wszystkim prowiantu, żywności, której nie będą mogli po wypłynięciu nigdzie uzupełnić, chociaż mogliby próbować łowić i polować na duże ssaki morskie, ale liczył się czas. Wuj Tor ma swoją Mery i załogę, a wieśniacy z Losny będą mogli spłacić dług zapewniając im żywność, chociaż i tak powinno znaleźć się jeszcze jedno źródło prowiantu, aby nie obciążać wioski. - Zajmę się tym - Dar usiadł za biurkiem i gdzie tam, wcale nie kwapił się, aby ułożyć wszystko w kupki, co by mieć miejsce, on po prostu wziął i zgarnął wszystko do trzcinowego kosza stojącego obok; nie wyrzucił, tylko odłożył jakby miało się przydać na później. Szczęście, że chociaż rodowy pierścień wcześniej wsadził niedbale do kieszeni. Ale pióra to musiał wygrzebać z kosza.
- Wybacz mi, panie karzełku - Taran patrzył teraz na Odrina; widział, że ciekawski maluch zbierał się do wygłoszenia swojego wyznania, widział jak ciężko mu było na sercu, ale nie mógł pozwolić by mówił, chociaż może powinien dać mu pierwszeństwo. Nie, będzie musiał jeszcze trochę wytrzymać. - Nagli mnie czas, a chciałbym przekazać wam wszystko jak należy.
- Lepiej zrobi to Taran niż ja - najemnik odnalazłszy czysty pergamin i atrament, podniósł głowę znad biurka - Do Tora i Sorena - dodał, widząc pytające spojrzenie swojej magiczki. - Żeby się szykowali. Taran, mówże. Skróćmy męki Odrina.

Silva pisze...

Cz.II
Informator chrząknął. - Ivelios-elda jeszcze za życia przykazał mi, abym śledził poczynania Sinodziobego, albo Rylda, to ta sama osoba. Wciąż nie rozumiem, co sprawiło, że się tym zainteresował, ale staruch miał nosa. Kazał mi obiecać, że nawet gdyby coś mu się stało, mam pilnować tyłka tego nekromanty i wbić w pustą makówkę jego wnuka fakt, że nie wolno ignorować Rylda - najemnik prychnął za plecami Tarana, robiąc kleksa na pergaminie - Po Tarok, gdzie nasz przyjaciel Sinodzioby wsadził palec, skupiłem się głównie na nim. Nie wdając się w szczegóły… - Taran nie chciał mówić wszystkiego, nie w tym gronie, nie w pomieszczeniu, które mogło być narażone na podsłuch. Niektóre z informacji, które znał mogły wywołać niepotrzebne kłopoty. Poza tym, od dawna miał podejrzenia, że w elfiej stolicy kryją się oczy i uszy, które śledziły długouchych dla nekromantów. Wolał nie ryzykować, a im mniej będą zebrani dzisiaj wiedzieć, tym spokojniejsze będą mieć życie. Brzeszczot też nie wiedział wszystkiego, nie było czasu, aby wyjaśnić każdą informację, ale przed wypłynięciem będą musieli to nadrobić, a wtedy gdyby królowa chciała dowiedzieć się więcej, nie ma sprawy. Teraz jednak musiał przefiltrować to, co powinni wiedzieć, od tego, co nie było aż tak ważne. - Mam niemal pewność, że na Kresach, w wiosce Ryby może wydarzyć się to, co w Tarok. Nekromanta siedzi tam już od miesiąca, a i mam podejrzenia, że rytuał, jaki miał miejsce w wiosce, był złożeniem ofiary z krwi. Popłynął tam z przybraną córką Gormą, a na tingu od miesiąca nikt nie widział klanu Ryby. Jarlowie mówią, że wśród Ryb panuje zaraza, ale ja wiem, że to nekromancka magia.
- Taran, jeszcze bliźniacy.
- A tak. Szept, przechwyciłem wróbla z wiadomością, że Yunnan i Nannuy znaleźli Jałowca. Martwy, jakby wyssano z niego życie. Bracia bliźniacy uważają, że przerósł go składaniec. Za kilka tygodni będą w stolicy, gdybyś ich potrzebowała. Na Kresach Ryld zbiera plony. Ivelios uważał, że przygotowuje się do hekatomby. Ja sądzę, że do tego wciąż mu daleko, a próbuje jedynie przeprowadzić rytuał przemiany w licza.
Brzeszczot zaszurał krzesłem, wstając od biurka. Do sakiewek przy nóżkach ptaków trafiły zalakowane wiadomości; jedna dla wuja Torkyna, aby szykował Mary, a druga dla Sorena, aby poprosił o żywność. Kiedy sówki wyfrunęły, najemnik spojrzał po zebranych.
Emis już szykował się, aby zabrać stąd królową. Jego Heiana chyba zainteresowała się bliźniakami, a reszta nie wyglądała obiecująco.

[*jestem walnięta, właśnie stwierdzam, że Quinghena dostanie zdrobnienie i potocznie będzie nazywana Q o.O]

draumkona pisze...

Dobra karta przetargowa, chociaż Devril chyba nie przewidział tego, że teraz będzie ją męczyć ogromne poczucie winy.
- Jak to złamałeś żebro... - sposępniała z miejsca, uznając to za swoją winę. Gdyby schowała się lepiej, albo zagrodziła mu drogę jakimś golemem... Wtedy nic by mu się nie stało. W obliczu tak wielkiej tragedii jak złamane żebro Wintersa problemy elfów wydawały się niczym. Przynajmniej wedle toku myślenia Charlotte, która się nieco przysunęła w jego stronę, jakby chciała się upewnić, że nic mu nie jest, ale w porę zrezygnowała przypominając sobie, że zawsze może stracić kontrolę i znów mu coś zrobić.
- Wiem co męczy elfy - nie wytrzymał, musiał się z nią podzielić tą wiedzą, ale widząc, że Szept bardziej potrzebuje chwili ciszy i spokoju niż najnowszych rewelacji, umilkł kontynuując jedynie przeczesywanie włosów magiczki.

LamiMummy pisze...

-Nie jestem tu panią by odpowiedzieć na Twoje pytanie. -odpowiedziała spokojnie -Ale... nikt prócz Ciebie nie zajmował się przygotowaniem dziś rano koni? Nikogo tu nie było? Bardzo by to ułatwiło gdybyś przypomniał sobie jednak kto mógł pomóc zbiegowi okoliczności by ten wypadek doszedł do skutku.
Była spokojna, chociaż starała się utrzymać w głosie stanowczość. Nie wychodziło jej to idealnie. Była z natury zbyt... łagodna.

draumkona pisze...

- To ty tu zostań, wyśpij się, a ja przeszukam okolice - chyba nie myślała poważnie myśląc, że on na to przystanie. Ale zawsze warto spróbować. Podniosła się, wspierając dłonią o ścianę, owinęła szczelniej kocem i wyszła na chwilę z jamy chcąc rozeznać się w sytuacji i w terenie. Nie lubiła nie wiedzieć gdzie jest.
- Czekamy, aż odpoczniesz - wyjaśnił całkiem spokojnie, zupełnie jak gdyby tłumaczył Mer, że nie powinno się ciągnąć psy za ogon.
- Upadły mówił o hydrze, a ta ma wiele głów, które po odcięciu odrastają. Moja matka mówiła, że kiedy zniszczyli jedno z siedlisk pojawiły się dwa kolejne, a kiedy je zniszczyli, te znów podwoiły swoją liczbę. Myślę, że to działa na podobnej zasadzie. Jak wrócimy do Atax, to przejrzę jeszcze księgi, może będzie tam sposób w jaki zabili tego stwora. Być może to jest klucz do sukcesu... - chciałby, żeby tak było. Choć raz zadanie byłoby w miarę proste miast być niemalże niemożliwym do zrealizowania.

draumkona pisze...

Char chyba zaczynała rozumieć jak się w tym momencie powinno obchodzić z Devrilem.
- Skoro się upierasz, to nie ma rady, porozmawiam z Nerisem - jak powiedziała, tak tez zrobiła, jeszcze na chwile zawieszając spojrzenie na Devrilu, jakby oczekiwała, że nadal będzie chciał gdzieś iść. Dopiero potem zbliżyła się do Tropiciela, a nawet przysiadła obok zauważając przy okazji, że alchemików nigdzie nie było. Odeszli wykonywać swoje zadania, albo też przeczesują teren...
- Widziałeś coś po drodze? - spytała bez zbędnych wstępów.
Chyba nie do końca jej uwierzył, bo czujnie obejrzał twarz magiczki, zupełnie jak gdyby spodziewał się, że zaraz tu zemdleje i tyle z tego będzie.
- Jesteśmy dość daleko od wszystkiego, od szlaków... Najszybciej będzie jak się zmienię i poniose ciebie i Eredina - przynajmniej tak mógł mięc pewność, że choć jeszcze troche odpocznie nim zajmą się sprawami elfów.

draumkona pisze...

- Wilczy trop... - mruknęła, kojarząc fakty. Wilk musiał pójść za Szept, to pewne, więc gdzie zaprowadza ich ślady przerośniętej bestii tam znajdą i magiczkę.
- Świeży? I jak daleko od nas? - tylko co jeśli się rozminą? Może od razu powinni skierować się do Atax i liczyć, że Wilk zdoła opanować magiczkę i zrobi to samo.
- Z was wszystkich jestem najbardziej wypoczęty. A odpoczywac będę jak umrę - burknął, wielce niezadowolony z tego, że nie może się zmienić.
- Charlotte... Nie wiem, zostawiłem ją z Bjornem i Devrilem, ale chyba sobie nie radzili. Nie wiem gdzie są teraz - umilkł, przetrwarzając to, co przed chwilą powiedział. Zgubił swoja siostrę bogowie wiedzą gdzie. Nawet nie wiedział, czy wciąz żyją. Co z niego za brat?!
- Nie ma czasu na dyskusje. Zmieniam się i tyle, musimy ich znaleźć.

draumkona pisze...

Char przygryzła dolną wargę. Bałą się, że rzeczywiście się rozminą a elfy stracą znowu czas.
- A Cienie? - tych ostatnich nie powinno tu być, powinni odejść jak najdalej, a jednak wciąż się tu kręcili. Może ich szukali?
O tym nie pomyślał. Sądził, że krytszał pokazuje jedynie tych, którzy mają podobny przy sobie, a Charlotte takowego nie dawał - co teraz zresztą uznał za błąd.
Pogrzebał w kieszeniach i wyjął rzeczony przedmiot, przetarł jego powierzchnię rękawem i skupił się na tym, co chciałby zobaczyć.

draumkona pisze...

- Szukają... - powtórzyła w zamyśleniu, dalej będąc święcie przekonaną, że zarówno Cienie, jak i ci drudzy szukają ich. Że domyslili się, że celowo wykiwali ich z Upadłym.
Na uśmiech Nerisa odpowiedziała podobnie, choć jej był mniej pewny i jakby nie do końca szczery. Po prawdzie martwiła się w tym momencie o zbyt wiele rzeczy by normalnie się uśmiechać.
- Dziękuję - szepnęła jeszcze, nim znów wślizgnęła się do jamy. trzeba było odpocząć.
Wilk akurat nie poznał tajemnej sztuki odczytywania położenia z gwiazd. Dla niego wszystkie były jednakowe i porozrzucane kompletnie bez sensu na nieboskłonie.
- Czyli są bezpieczni... Wygląda na to, że i ona się uspokoiła. Ktoś umie odczytać położenie? - nie dało się ukryć jawnej nadziei w głosie władcy, że jednak, jakis cudem Eredin bądź Szept odczytają gdzie jest jego siostra.

draumkona pisze...

- Taki mam zamiar - alchemiczka ułożyła się pod ścianą i poprawiła kocyk, co by nie zmarznąć jeszcze dodatkowo - Ty też się zdrzemnij, czeka nas długa droga do Atax... - zmęczenie brało górę, Charlotte się ziewnęło niechący, a niedługo potem zasnęła.
- Więc na południe - Wilk poczuł przypływ nowych sił. Znajdą ich, potem pędem wrócą do Atax i pomoga elfom. Wszystko zaczynało się układać.
Jednym ruchem zerwał z szyi amulet i jeszcze zdążył rzucić go Szept, nim zmienił postać na szarego wilka.

draumkona pisze...

Powrót do miasta budził niepokój nie tylko w Szept. Wraz z każda przebytą przez nich stają Charlotte wydawała się coraz mnie pewna swych umiejętności panowania nad sobą.
Elfy powitały ich z lekka ulgą, bo w końcu mieli wrócić za parę dni, nie zaś za parę tygodni. Wilk od razu po powrocie udał się do swojej matki, chcąc dowiedzieć się jak się czuje i czy aby na pewno niczego jej nie potrzeba, Charlotte zaś zaszyła się w niewielkim domku w którym ją leczono tuż po zawale tuneli na drugim brzegu D'vissu. Tam czuła się bezpieczniej niż na otwartej przestrzeni.

draumkona pisze...

Niedługo potem Wilk zarządził małe zebranie osób wtajemniczonych w miejscu w którym chowała się do tej pory Char. Musieli omówić pewne kwestie, przedyskutować...
Tylko, że jak na razie był on i Charlotte. Devril chyba jeszcze nie wrócił po tym jak wyszedł z Nerisem, co przyprawiało Vetinari o ból głowy ze zmartwienia, a z kolei Wilka martwiła nieobecność Szept. Niby wierzył w to, że magiczka sobie poradzi ze swoja magią, ale... Ale zawsze mogło coś pójść nie tak. Poza tym, i ona się spóźniała mimo tego, że posłał informacje o zebraniu dużo wcześniej.

draumkona pisze...

Char odetchnęła na widok Devrila, który wrócił cały i bezpieczny do budującego się elfiego miasta. Wilk przez spóźnioną magiczkę zaczął obgryzać paznokcie, ale kiedy tylko wpadła do domku, choć zdyszana i zawstydzona nieco, przyniosłą mu poczucie ulgi.
- No dobra. Już wiadomo co to, wiemy jak ten heros pozbył się hydry... Teraz pozostaje kwestia tego, kto popłynie.
- Ja - oświadczyła bez chwili zastanowienia alchemiczka.
- Ja też płynę... - elf spojrzał zagadkowo na magiczkę. Zupełnie jak ktoś, kto nadal łudzi się, że jego żona zostanie grzecznie w mieście i będzie zarządząc budową pod jego nieobecność.

Silva pisze...

Łazęga nie radzi sobie z babami? - najemnik prychnął w myślach. Jasne, masz pan rację krasnoludzie spity i przebrzydły, ale to ty Moczymordo, za chuja nie masz wyczucia sytuacji i za grosz taktu. Żeby tak babie powiedzieć, żeby elfce... Rany, to nawet Dar miał w pustej makówce tyle oleju, żeby wiedzieć, że tak się nie robi. Ale nie, Midar powiedział co wiedział i teraz kto będzie musiał udobruchać wredną magiczkę, co się czepiać będzie i urażoną Heianę? Najemnik oczywiście. O ile go wpuszczą za próg, co było dość wątpliwe. Moczymordę na naradę przyprowadzać, phi, jakby przynajmniej mieli naradzać się o chlaniu i bitkach.
- Dwumasztowy szkuner - Dar odpowiedział na pytanie Gallara, zajmując miejsce, na którym wcześniej siedziała jego uzdrowicielka - Mary ma małą ładownię, ale ludzi pomieści. Dlatego potrzeba nam trzech. Przy Lośnie nie ma gdzie zawinąć do portu, ale Torkyn rzuci kotwicę najbliżej, jak się da.
- Tak, powiedział, że dopłynięcie do Losny i transport żywności z lądu na statek trochę mu zajmie - Taran wtrącił swoje trzy grosze.
- Ale to da czas wieśniakom, aby przygotowali beczki solonych i wędzonych ryb. Wodę Mary zabierze z elfickiego portu. Miruwol i elfi chleb zostawiam Szept. Torkyn mógłby zechcieć ich spróbować - najemnik już kilka dni wcześniej postanowił, że najlepiej zrobi, jak popłynie na pokładzie Mary. Magiczka wzięłaby pod swoje skrzydła Garreta, a i jeszcze jeden rozsądny ktoś by się przydał na trzeci statek.
- Wczoraj skończył obmacywać Mary. Miał załatać żagle i podnieść kotwicę.
Brzeszczot westchnął. Emis mógł poczuć się zaniepokojony. Oni nie rozważali, nie ustalali, czy mają wypłynąć, oni radzili się co zrobić, by wszystko poszło sprawnie. Wyjście w morze statków było już postanowione.
- Nekromanci w wiosce Ryb nie są problemem elfów. To, że interesował się nimi Ivelios-elda o niczym nie świadczy. Nie powinniśmy się nimi zajmować. To sprawa ludzi.
- Pierwszy raz się z tobą zgodzę Emis. Racja, nekromanci to nie problem elfów. To sprawa ludzi, a więc i moja - najemnik spojrzał ponad stołem na przybocznego; nie miał mu za złe wypowiedzianych słów, właściwie nawet go nie zdziwiły.
- Lemmen... - Taran już się podnosił, a po wyrazie jego twarzy widać było, że chce powiedzieć coś nieprzyjemnego i dość dosadnie wytłumaczyć panu przybocznemu, że jest w błędzie. Jednak Dar położył dłoń na jego ramieniu, sadzając na miejscu. Wzrok najemnika jasno mówił, że to nie ważne, że inni nie uważają tego za coś istotnego, wystarczy że oni tak widzą nekromantów. Taran wypuścił z ust przetrzymywane powietrze i machną ręką, by magiczka powiedziała to, co kręciło się jej na języku.
- Elfów to nie dotyczy, ale magów owszem.
- I mnie. Mam zamiar wyrwać Ryldowi jego zgniłe serce z piersi i nie potrzebuję do tego pomocy elfów - mówić, że długouchy są zbyt zapatrzone w siebie, zamknięte na świat i inne rasy nie było sensu. Niech radni, niech elfy robią swoje, a on zajmie się tym, co do niego należało. To nawet nie była sprawa magów i może niesłusznie, ale Dar zagarnął sobie pierwszeństwo w wymierzeniu kary nekromancie.
Lethias chrząknął. Znów odbiegali od najważniejszego. Nekromanci także byli sprawą, która nie podlegała dyskusji. Statki były trzy nie tylko dlatego, że musieli przewieźć ludzi i zapasy, ale także na wypadek, gdyby jakiś się zepsuł, a Mary płynęła po to, by ponieść po falach najemnika do wioski Ryb, kiedy już znajdą już pomoc dla Odrina. Jej ładownia o podwójnym dnie powinna już mieć zamknięte tam dwie skrzynie, o których Tor wiedział tylko tyle, że lepiej do środka nie zaglądać.
- Resztę zostawiam tobie - Taran nagle wstał, szturchając hyvana w bok - Sprawdzę co u Sorena. Spotkamy się jeszcze. Mary i Vinnie znam, więc możesz się mnie na nich spodziewać - elf skinął głową wesołej kompanii, zrobił dwa kroki do tyłu, obrócił się bokiem i... już go nie było.
- Odrin - zdawało się, że karzełek podskoczył, słysząc głos najemnika - Jeżeli chcesz, mogę ich stąd wyrzucić - Dar miał na myśli wszystkich poza Szept.

draumkona pisze...

- Statki mamy dwa, ale skoro tylko my płyniemy, to wystarczy jeden. Wydam rozkazy, ale kapitanowie... Znacie jakichś? Bo nasi są albo na morzu, albo poginęli podczas oblężenia Eilendyr - zaczął krążyć od ściany do ściany wymieniając w myśli rzeczy jakie trzeba jeszcze załatwić nim wypłynął.
- Ja nie znam żadnych kapitanów, prócz piratów. A oni nie zapuszczają się na te wody - odezwała się Charlotte, czując, że przecież ona sama mogłaby pokierować statkiem... Tyle, że i ona nie znała terenu, więc lepiej byłoby wziąc normalnego kapitana.

draumkona pisze...

- Może skontaktujcie się z nimi, zobaczymy co odpowiedzą. Spytajcie czy mieli już do czynienia z tymi wodami, bo to nie jest zwykłe morze - Wilk podrapał się po karku próbując sobie przypomnieć co jeszcze powinien powiedzieć.
- Ile wam zajmie czasu kontakt z nimi?
Char zastanawiała inna kwestia, której na głos nie chciała poruszyć. Skoro była bękartem, to czy czasem elfy za wieżami jej nie porozrywają na strzępy?
- Ja muszę skontaktować się z alchemikami i powiedzieć im co mają robić, zapowiada się dłuższa nieobecność.

draumkona pisze...

- Więc tydzień - powtórzył Wilk, uważnie przyglądając się każdemu z nich - Po upłwie tego czasu chciałbym, żebyście tu wrócili, wyruszymy dzień później.
- Niech będzie - Char już myślami odbiegła gdzieś daleko, dużo dalej niż elfia stolica i góry - Muszę iść. Im szybciej wyjade, tym szybciej wrócę - co prawda zapadał juz mrok, ale nie czuła strachu przed ciemnością. Była cholernym alchemikiem. Takich złe rzeczy się nie imają.

draumkona pisze...

Charlotte się nie pojawiała, co doprowadzało Wilka do szału. Krążył w kółko po pokoju, mamrotał coś ze zdenerwowania aż w końcu alchemiczka się pojawiła. Przygalopowała na koniu i wręcz prosto z mostu wpadła do domku. była zdyszana i rozczochrana, jakby bardzo się śpieszyła.
- Wybaczcie... - wydyszała na dzień dobry i przysiadła na drewnianym stoliku.
- No w końcu. Teraz tak... Któryś z was pływał już po tych wodach? - przyjrzał się uważnie to Garettowi, to Flynnowi.
Do domku wpadł jeszcze Desmond, ku zdziwieniu wszystkich, prócz Charlotte. Najwidoczniej uznała, że towarzystwo jej prawej ręki będzie niezbędne.

draumkona pisze...

- Mapy są, nawet całkiem dokładne - chociaż kto wie, co się tam ostatnio zmieniło. Kiedy ostatni raz tam płynął... Cóż, to było dawno.
O Garreta się nie obraził, w sumie całkiem miłym zaskoczeniem było spotkać kogoś o niewyparzonej gębie. Jako władca rzadko słuchał ciętych komentarzy, czy szczerych uwag. Każdy wolał nic nie mówić i wiecznie przyznawać mu rację. Czasami go to męczyło.
Char przyglądała się to jednemu kapitanowi, to drugiemu. Garret miał dziwnie czerwony nos, mimo to był przyjemnie bezczelny. Flynn za to był klasycznym przykładem żeglarza, których tak ubóstwiała w dzieciństwie. Aż się uśmiechnęła do siebie, do wspomnień.
- Wyruszymy rano - zadecydował Wilk, zresztą, takie samo ustalenie padło tydzień temu - Tymczasem trzeba będzie was zakwaterować... Jak widać, miasto jest w budowie, więc musielibyście zostać tutaj - zerknął na Charlotte, teraz jawnie wykazującą zainteresowanie Flynnem i nie wiedzieć czemu, nagle ten pomysł wydał mu się nietrafiony.

draumkona pisze...

Char niestety nie zdążyła się powstrzymać i parsknęła cicho śmiechem. Wilk zasłonił usta dłonią, że niby się poważnie zastanawia.
- Niech i tak będzie. O świcie widzimy się w porcie - uśmiechnął się przelotnie i skierował się do drzwi. Musiał odpocząć, Starszyzna nie oszczędzałą go ostatnimi dniami wiedząc, że wybywa. Potrzebował snu, normalnego, niezmąconego niczym snu...
- Idziesz też? - obejrzał się jeszcze na Szept, nie będąc pewnym, czy magiczka czasami nie zechce jeszcze odprowadzić Flynna na okręt.
- A ty gdzie śpisz? - zagadnęła Devrila Charlotte, całkiem skutecznie ukrywając w sobie nadmierną ciekawość.

draumkona pisze...

Char uśmiechnęła się do oficera, jakby miałą dar jasnowidzenia i przewidziała jego problem.
- Dobranoc - przysiadła na łóżku i uklepała poduszkę, dodatkowo też owinęła się nieco dziurawym kocem.
- Zawsze możesz spać tutaj - te słowa były już kierowane do Devrila. I całkiem zręcznie pominęła fakt, że łóżko tutaj było tylko jedno.
Wilk przyjrzał się magiczce, jakby spodziewał się, że ta zaraz znów zacznie panikować.
- Zawsze możesz poćwiczyć u nas, nikt ci nie będzie przeszkadzał ani niepokoił - po tym jak kiedyś nawarczał na strażników, ci nie odważyli się więcej zaglądać mu do namiotu.

draumkona pisze...

- Jeśli tak się upierasz, to trudno, nie mam wyjścia - alchemiczka westchnęła i odrzuciła ciepły kocyk - Muszę też spać na podłodze - jakby nie patrzeć, użyła dokłądnie tego samego sposobu, do którego on uciekł się wtedy w jaskini. Będzie spał na podłodze, jeszcze czego!
- Zmieścimy się razem na łóżku - i nawet nie chciała słyszeć odmowy czy innych, szalonych propozycji spania na zimnych deskach.
- Nikt się nie pojawi. I nic się nie stanie - ujął ją za ramiona, pochylając się lekko, co by spojrzeć jej prosto w oczy - Będę tam tylko ja i nikt się nie dowie o niczym co się tam stanie - biedny, wciąz był święcie przekonany o tym, że ostatnia utrata kontroli naprawdę była ostatnia. I że nie było nawrotów.

draumkona pisze...

Vetinari parsknęła śmiechem. Co prawda, większość osób wiedziała o tym, co czuła do Wintersa, to jednak nie trafił z przypuszczeniami.
- Potrzebuję ciepła, bo się rozchoruję Devril. A nic tak nie grzeje jak drugi człowiek obok, tylko pot o mi jesteś w tym łóżku - chociaż, po prawdzie, gdyby sie teraz nad tym zastanowić, to może, może... Ale i tak by się nie przyznałą do włąsnych myśli - Chyba nie chcesz, żebym była chora...?
Ściągnął brwi, nie do końca będąc pewnym, czy aby na pewno dobrze rozumuje.
- Co się zdarza? Szept... Znowu straciłaś kontrolę? - i on o tym nie wiedział? Szlag by to trafił i jego głupie, niedziałające jasnowidzenie.

draumkona pisze...

- Mój szanowny brat ma na głowie większe zmartwienia niż mój katar - widząc, że wyszło na jej, w końcu się położyła, a poczucie ulgi jakiego doznałą było wręcz nie do opisania. Mięśnie rozluźniły się nieco, odezwało się również zmęczenie. Ostatnio nie spała zbyt wiele, zwłaszcza po tym, co zrobila biednej Parquashy. Nie tylko Szept wyrwała się jeszcze raz moc.
Chwilę patrzył tak na nią i nic nie mówił. Wydawać by się nawet mogło, że jest zły i ma jej coś za złe, a po prawdzie, nie wiedział po prostu co powiedzieć.
- Nie umiem ci pomóc... - przyznał w końcu z bólem w głowie. Mag z niego był żaden, no chyba, że chodziło o leczenie - Ale zawsze mogę potowarzyszyć. Poza tym, lepiej będzie jak schronisz się u nas. Ćwiczenia na kontrolę mogą wzbudzić podejrzenia, a tego byśmy nie chcieli... - to mówiąc już, pociągnął ją w lekko w stronę namiotu w któym to byli zakwaterowani.

Silva pisze...

Brzeszczot bardzo chciał powiedzieć Midarowi Paskudzie, żeby sobie poszedł, ale ostatecznie ugryzł się w ten swój niewyparzony język. Niech siedzi, byleby nie gadał, bo od jego paplaniny dość złego się dziś stało; nie potrzeba im więcej. Szkoda tylko, że Lethias został odprawiony, bo by się przydał; najemnik miał kilka pytań do radnego, ale mogły poczekać, skoro nie nadarzyła się okazja, aby je zadać. Ważniejszy był Odrin. Ciekawski karzełek, który najchętniej zapadłby się pod ziemię, byleby nie mówić tego, co musiał im powiedzieć.
Dar rozłożył się na leżance, sięgając po gliniany kubeczek; kiedy rozbił się ten, którym rzucił krasnolud, samotna sówka na drążku zahukała niezadowolona, a najemnik trzepnął ponad stołem Midara po głowie. Jeszcze mu będzie tu burdy urządzał, paskudnik jeden.
Szczęście, że sprawa ze statkami się rozwiązała. Mieli Mary, Vinniego i bryg o nieznanej nazwie; teraz musieli tylko poczekać, aż statki rzucą kotwicę w elfim porcie. Za góra dwa tygodnie, które będą się przeciągać niemiłosiernie. Podróż morzem nie była tak oczywista jak lądem; Tor zawsze mówił, że morze jest kapryśne, a drogi tylko wyboiste.
- Bo ten artefakt, co ja go znalazłem u kupca…
Kilka minut później.
- Nek… Szept, ale nie bądź zła, dobrze? Ja nie chciałem wpakować cię w kłopoty, dobrze? Bo on był n…ekr… no… nekromantą…
Nekromanta… Odrin został wykorzystany, ktoś nim manipulował bazując na ciekawości karzełka i jego wszędobylskich rączkach. Biedny Odrin, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, do czego go użyto w tak perfidny sposób. Nekromanta… Celowo sprawił, że udali się na Kresy, on ich tam wręcz wysłał, poprowadził jak po sznurku, a oni niczym ślepe konie podążali ścieżką, którą im przygotowano. Chociaż najemnik miał wrażenie, że sprawa z Jałowcem nie poszła tak, jak ten nad nim to planował. Nie podszedł ich, nie zdołał przeciągnąć. Ich? A może chodziło o Szept? Czyż Darmar Małomówny nie ostrzegał przed dziwnymi ruchami nekromantów na Kresach? Być może ofiara wymagała czegoś więcej niż wioskowi wieśniacy, być może ludzka krew już po prostu nie wystarczała. A jeśli kupiec, który nie był kupcem, ale wyglądał jak kupiec nie był także nekromantą tylko wyglądał jak nekromanta? Jeśli tu chodziło nie o wpakowanie ich w kłopoty, a o znalezienie darmowej siły, która ruszy te problemy powstrzymać? Wszyscy wiedzieli, że Królowa Niraneth nie zostawi czegoś, co tak ściśle związane jest z magami. Co nie zmienia faktu, że i tak zostali wykorzystani. Najwyraźniej Taran będzie miał zajęcie, bowiem nie można było zostawić tej sprawy na boku. Nekromanta.
- To żeś bracie wdepnął - najemnik położył swoją dużą dłoń na ramieniu karzełka, chcąc go pocieszyć - A pamiętasz jak wyglądał? Muszę wiedzieć, komu dupę stłuc. Niedomagasz z powodu artefaktu. Jeśli magia nie działa, znaczy musimy pozbyć się użytkownika.

draumkona pisze...

Chciała już coś dodać na obronę brata, ale nagle jakby zapał jej minął i po prostu wzruszyła ramionami. Nie miała nigdy brata, to i nie wiedziała jak ten powinien się zachowywać. Dla niej liczyło się tyle, że pamiętał jak ma na imię i nie mylił jej na przykład z taką Solaną, albo kimś tam.
- Ty też - mruknęła wtulając twarz w poduszkę i usypiając niemal natychmiast.
Wilk myślał, że chyba się przesłyszał. Gdzie ona do cholery chciała iść? Medreth to jeszcze pół biedy, chociaż odradzające się bóstwa, jak i sam Duch Lasu nie byli ostatnio zbyt przychylnie nastawieni. Las dopiero odrastał, wciąż krążyły po nim niezbyt przyjazne istoty. A drugi brzeg D'vissu... Czy Szept upadła gdzieś po drodze na głowę? Może spadła z konia?
- Że co proszę? - miał ochotę nią potrząsnąć, aż te głupie pomysły wypadną jej z głowy i tylko siłą woli się od tego powstrzymywał - Potrzebuję spokojnego sumienia, a jak poleziesz bogowie wiedza gdzie żeby ćwiczyć, to w życiu nie zasnę. Pomożesz mi bardziej jak będziesz sobie ćwiczyć obok. I rzecz jasna jak nigdzie nie poleziesz, bo daję słowo, obudzę się i pójdę cię szukać - protesty magiczki okazały się niepotrzebne, bo władca się uparł i nawet przyśpieszył kroku, tak, że w kwadrans byli pod namiotem.

draumkona pisze...

Na morzu byli już od ładnego tygodnia i wyglądało na to, że wszystko im sprzyja. Wiatr dął w żagle, słońce przypiekało skórę, mimo tego, że kierowali się coraz bardziej na północ. Mapy morskie, choć nieco stare bo elfy znały ten szlak na pamięć, wystarczały. Znacznie gorzej było z Garretem, który wciąż był wiecznie pijany, co przyprawiało Wilka o białą gorączkę. Nawet zaczął mamrotac pod nosem, że kapitan ściągnie na nich nieszczęście.
Char po wyjściu w morze jakby magicznie wyzdrowiała, widać było, że przybywanie na okręcie jej służy, albo i lepiej, dodaje sił.
Dziwka Fortuna po tym jak zapomniała o nich w walących tunelach, tak teraz sobie przypomniała. Łatwość podróży miała się niedługo skończyć.

draumkona pisze...

Char momentami miała ochotę dołączyć do Garetta i po prostu być wiecznie pijaną. Życie byłoby chyba wtedy o wiele prostsze, bo polegałoby na pilnowaniu statku i pogoni za rumem.
Dzisiejsza pogoda jednak zburzyła ten lekki, pogodny nastrój w jaki popadła. Za sobą miała wiele lat żeglugi i choć może wspomnienia były rozmazane i niewyraźne, to wiedziała co zwiastuje duchota, co przynosi gorąc i brak wiatru.
- Będzie burza - burknęła do siebie samej, obserwując uważnie niebo, wyczekując jakiegokolwiek znaku na potwierdzenie swoich słów.
Wilk, dotychczas śpiący wygodnie w hamaku, zwalił się na desku pokładu kiedy tylko usłyszał słowo "burza". Możnaby powiedzieć, że odezwała się w nim pesymistyczna natura i spodziewał się trudności, teraz zaś słysząc taki wyrok z ust osoby, która cokolwiek o morzu wiedziała... W mig dopadł do alchemiczki siedzącej na jednym z dział i prawie ją zrzucił.
- Burza?
- No - Char przesłoniła oczy dłonią, co by popatrzeć jeszcze na wodę i nie mrużyć wiecznie oczu od promieni słońca.
Oni nie wiedzieli co znaczy burza na tych wodach. Nie widzieli tego, co on niegdyś widział, jak wzburzona woda pochłania kolejne statki, kolejne elfy. Problem z dotarciem do Wież leżał właśnie w wodzie, w magii otaczającej to miejsce. Im dalej się zapuściłeś, im bliżej brzegu, tym trudniej było utrzymać się przy życiu.

draumkona pisze...

- Zajmę się ładunkiem - Char zlazła z działa i w podskokach wręcz udała się do ładunku. Zbliżająca się burza wydawała się ją podniecać zamiast napawać słusznym strachem. Co poradzić, nie dość, że wychowana na morzu, to jeszcze szalona.
- Skoro to coś gorszego niż burza... To naprawde może być ciężko, bo jesteśmy już pod wpływem ich magii, co może Szept jeszcze utrudnić zadanie. Elfy zza Wież nigdy nie były zbyt gościnne - spojrzał na żagle, to na Garetta, to znów na żagle - Devril, pomóż mi zmienić żagle póki jeszcze jest szansa.

draumkona pisze...

Wilk, który chyba życie zawdzięczał tylko i wyłącznie elfiej zdolności, nie radził sobie wcale lepiej od Devrila. Raz nawet prawie zleciał, ale szczęściem zdązył się w połowie drogi w dół złapać jakieś liny.
- Kretyn! - usłyszał z dołu krzyk swojej niezadowolonej siostry i byłby przysiągł, że czymś w niego rzuciła.
Zdążyli zmienić żagle nim szkunerem zaczęło bujać, ale z kolei elf nie był zbyt skory do złażenia pod pokład. Nie, kiedy a pokładzie wciąż była Szept.
Podobnie sprawa miała się z Charlotte, która nie zamierzała się tym razem słuchać oficera, uznając, że bardziej się przyda tutaj. W końcu, jeśli runąłby maszt mogłaby alchemią go podtrzymać, ewentualnie dziury też mogłaby zasklepić... I nie, po prostu mowy nie było by zeszła do ładowni.
Za to chmury na niebie zdawały się być coraz ciemniejsze, aż uzyskały kolor czerni.

draumkona pisze...

Wilk dostał kopniaka w kolano od Charlotte, która w tym momencie nie miała ani żadnych zahamowań, ani wcale nie czuła się szczurem lądowym.
- Ała, za co!
- Pod pokład idź! Migiem! Na nic się tu nie przydasz! - musiała krzyczeć by cokolwiek do elfa dotarło, wiatr się wzmagał wyjąc niemiłosiernie.
Niechętnie, marudząc coś pod nosem, ale wycofał się do ładowni. Co jak co, ale utrudniać sprawy nie chciał bo i tak wyglądało to beznadziejnie.
Char czuła się teraz dokładnie tak, jakby to nie był tylko szkuner, ale jeden z większych statków, chociazby taki, jakim włóczył się po morzach zwykle Wróbel z załogą. Czuła się jak ten dzieciak, jak Charlie, który szorował pokład szczotką ryżową, ale nigdy nie wypadł za burtę, bo był za cwany. Teraz, mimo parunastu lat więcej, nadal miała w sobie to coś, co gdyby je rozwinąc, dałoby naprawdę świetnego żeglarza.
Fale targały statkiem, a ona pilnowała przy nic się nie poluzowało, Flynn nie musiał nawet nic mówić, bo sama zaglądała do miejsc, które najczęściej poddawały się woli wiatru. Nie oszczędzała też i alchemii, choć wiedziała, że jej kontrola nie jest zbyt stabilna. Jeśli nie była w stanie dobiec na czas do jednej z lin, to wykorzystywała alchemię, która wraz z krótkim machnięciem dłonią blokowała daną linę nie dając jej puścić. Nie mogła nic niestety poradzić na wlewającą się wszędzie wodę, której przybywało wraz z kolejnymi falami słonej wody.

Silva pisze...

I.
Mall Resz albo jak wolą miejscowi – wioska wiatraków – nic się nie zmieniło, zupełnie tak, jakby upływające lata i mijający czas nie miały na nią wpływu. Proste drewniane domy z ceglanym cokołem, bielone wapnem, naznaczone ochrą, strzechy, na których wylegują się koty, pranie schnące w słońcu na sznurkach rozwieszonych w przydomowych ogródkach, gdakanie kur, gęganie gęsi, chrumkania świń i szczekanie psów – takie było Mall Resz, pełne życia toczącego się powoli i spokojnie, niczym leniwy strumyk. Wszędzie czuć było wiosnę; na polach rosły zboża i warzywa, z których wioska żyła. Dzieci ganiały za owcami i kozami, a starszaki pilnowały tych kilku mlecznych krów, które posiadał miejscowy mleczarz. Wioska w zasadzie była samowystarczalna, żywności dostarczały jej pola i hodowane zwierzęta; monety szły wraz z nimi, raz w miesiącu, kiedy handlarze zjeżdżali do Mall Resz na targ.
Poranek w wiosce pachniał jabłecznikiem i świeżym praniem.
Brzeszczotowi zaburczało w brzuchu; wstał o świcie, nie mogąc zasnąć na łóżku, w którym nie spał od dawna. Zdawało mu się, że jest niewygodne, nierówne i twarde niczym kamień, chociaż jako dziecko sądził, że jest nad wyraz miękkie i przytulne. Był głodny, bo pozwolono mu zjeść tylko kawałek sera i gotowane jajko. I chociaż marudził, chociaż zdawać się mogło, że cierpi pomagając swojemu ojcu w kuźni i w sprawach z nią związanych, tak naprawdę emanował szczęściem, trzeba było tylko umieć to zobaczyć. W Mall Resz, w domu na końcu świata, gdzie największą rozrywką jest gonienie kur, był wolny; tu odzyskiwał spokój, nabierał sił. Tu mógł poczuć się jak za dawnych lat, tu mógł zapomnieć o wszystkich zobowiązaniach i troskach, jakie osiadły mu na ramionach. Wioska wiatraków była niczym spokojna przystań w targanym burzą świecie Brzeszczota. Tu był tylko synem kowala i elfki i to mu odpowiadało.
Do domu wrócił nocą, na wielkiej sowie, na Miorelmhin, która najwyraźniej najemnika polubiła na tyle, by być na każde, zazwyczaj, zawołanie. Noc Dar przespał, nawet nie witając się z ojcem, we własnym pokoju i pewnie gdyby nie jego chrapanie, Maltorn nawet by nie wiedział, że jego syn wszędobylski wrócił do domu; kowal zaglądając do pokoiku, został Darrusa pogrążonego w śnie, tulącego do piersi koc i obśliniającego poduszkę, wykrzywionego na fotelu. Z synem przybył ktoś jeszcze, sądząc po cichutkim chrapaniu dochodzącym spod koca na łóżku. Ale wracając…
- Tara chyba upiekła swój słynny jabłecznik.
- Nienawidzę cię - najemnik, gdyby nie niósł w rękach kos, wycelowałby oskarżycielsko palcem w ojczulka, a że niestety ręce miał zajęte, posłał mu mordercze spojrzenie. - To twoja wina, że w brzuchu grają mi krasnale - po chwili ciszy dodał jeszcze - Myślisz, że podzieli się ze mną kawałkiem?
- Kto? Tara? Znając ją, ma ze trzy blachy. Mmm, ale pachnie - byli już blisko domu kosiarza, widzieli zadbany ogródeczek, w którym Tara uprawiała kwiaty, trójkę ich dzieci w wieku czterech, sześciu i dziesięciu lat, samych chłopców bawiących się w berka, nic nierobiących sobie z nawoływań matki, aby uważali na sadzonki jej kwiatów.

Silva pisze...

II.
- Maltorn! Och, i Dar - kobieta, która w zeszłym roku obchodziła trzydzieste piąte urodziny, uśmiechnęła się promienne; jej zielone oczy rozbłysły, a upięte w kok jasne włosy zdawały się mienić w świetle słońca. Była osiem lat starsza od Darrusa. - Jak ja cię dawno nie widziałam. Kiedy wróciłeś? I czemu ja nic nie wiem? - Tara słynęła nie tylko ze swojego jabłecznika, ale także z tego, że zawsze wiedziała, co dzieje się w wiosce; była najlepiej poinformowaną kobietą w okolicy i nic nie mogło umknąć jej uwadze, bo by sobie tego nie wybaczyła. - Och. Pewnie szukacie Fiska? - widziała kosy w ramionach najemnika, ale i tak musiała spytać; lubiła to robić. - Jest w polu. Sprawdza doniesienia o ślimakach.
- Nigdy nie mieliśmy plagi ślimaków - Dar się skrzywił; szarańcza, murańcza, ślimaki… To były złe wieści dla rolników i siewców. Czyżby należałoby pierwszy raz od bardzo dawna pomyśleć nad sprowadzeniem maga ziemi, aby odegnał zarodki plagi, nie pozwalając się jej rozrosnąć na polach? - Znam dobrego maga ziemi.
- Mamy Matuszkę Mech, jeśli ona sobie nie poradzi… Fisk! Nie deptaj po moich różach! - Tara zawsze widziała wszystko, zwłaszcza psoty swoich dzieci. A i wśród wieśniaków popularny był zwyczaj nazywania swoich pierworodnych imieniem ojca.
- To nie ja! To Man mnie popchnął!
Brzeszczotowi zaburczało w brzuchu. Tara roześmiała się. - Jak będziecie wracać, wstąpcie do mnie. Podaruję ci mój jabłecznik.
Dar rozpromienił się.

~~
- Nie dam ci ani kawałka. Za karę. Za wstanie przed świtem - najemnik uśmiechnięty od ucha do ucha, niósł w ramionach wiklinowy koszyczek z ciepłym jeszcze ciastem, skubiąc słodką kruszonkę z wierzchu - Ale z nimi się podzielę.
- Długo zostaniecie? - chociaż Maltorn bardzo chciał ukryć nadzieję w głosie, nie udało mu się to tak do końca; był ojcem tej rudej małpy i co mógł poradzić na to, że tęskno mu było za synem, kiedy ten opuszczał rodzinną wioskę. W dodatku widząc wielką sowę, znów odżyły w nim obawy, że pewnego dnia najemnik powie swojemu staruszkowi, że od teraz mieszkać będzie z nimi, że jego ród i miejsce jest tam, gdzie te ptaszyska. A o Mall Resz zapomni. W swej trosce i obawie, Młotoręki zapomniał o swoim synu, myślał o nim jak o elfie, którym nigdy nie będzie, odrzucając na bok fakt, że wioska wiatraków nigdy nie zostanie porzucona przez Brzeszczota.

Silva pisze...

III.
- Raptem kilka dni. Do Ataxiar mają przypłynąć statki, na które czekamy. Wiesz co, tato… Wpędziłem wuja Tora w kłopoty.
- Jednym z tych statków będzie Mary - Maltorn roześmiał się; bogowie niejedyni, toż przecież Falita wytarga za okrągłe uszy Dara, rozkwasi mu nos, a potem wścieknie się na swojego męża, który znowu rzucił się w ramiona morza, jakby zapomniał, że ma żonę i powinien być na miejscu, a nie na statku. Torkyn będzie się musiał solidnie tłumaczyć, no chyba, że jak zwykle wypłynął nawet słówkiem nie pisnąwszy żoneczce. - Powinieneś pogadać z Fal.
- Napisałem do niej - grymas na twarzy najemnika mówił wszystko o reakcji ciotki - Wiesz, co odpisała? Cytuję: „wal się, złodzieju mężów”. Chyba mogę się pożegnać z jej jagodowym plackiem.
- A ja myślę, że ich dom pożegnał się z wieloma kruchymi rzeczami - Maltornowi było wyjątkowo wesoło, kiedy tak rozmawiał z synem, wracając do domu - Fal nigdy nie umiała zaakceptować tego, że ma konkurentkę. Że w życiu mojego brata jest ona, morze i statek.
- Tato… Ty kłóciłeś się z matką?
Młotoręki spojrzał zdziwiony na syna wielkimi oczyma. Ocho. Czyżby to była chwila męskiej rozmowy ojca z pierworodnym? - Nie. To nie były kłótnie, myśmy darli przysłowiowe koty. Szczęście, że nie mamy sąsiadów, inaczej uważali by nas za wariatów. Nie, Laurion nie niszczyła talerzy, ona unosiła się elfią dumą i bez słowa zabijała wzrokiem. I weź tu potem człowieku wymyśl, jak ją udobruchać.
- Udawało się?
- Nie będę ci opowiadał w jaki sposób, bo jesteś za smarkaty. Poza tym, ktoś na nas czeka. Chyba się nam twoi przyjaciele obudzili.

[jestem wredna – wybór, kogo Dar (jedną, dwie, trzy osoby – do woli) zabrał ze sobą do Mall, zostawiam tobie ^^]

draumkona pisze...

Dawała z siebie tyle ile mogła, ale żywioł był niezwycięzony. Nie mogła być w dziesięciu miejscach na raz, a tego wymagała sytuacja. Tam pękło drewno, tam coś się przewróciło, tam woda wybiła dziurę...
- Zatoniemy - zgadzała się z Flynem w tej kwestii w stu procentach. Szkuner już wkrótce pójdzie na dno, poza tym...
- Gdzie Szept?! - magiczki nigdzie nie było. Bogowie niejedyni... Dopadła do ładowni, a kiedy fale znów targnęły szkunerem, wpadła do środka, boleśnie tłukąc ramię.
- Uciekać. Wychodzić stąd, ale jazda, okręt idzie na dno, a my zaraz pójdziemy razem z nim... - nie skońćzyłą dobrze mówić, a okręt już przechylił się na bok, chwilę potem pokryły go fale, a oni zostali w ładowni. Woda dostawała się tutaj zewsząd, Char spojrzała spanikowana na brata i Devrila, jakby się żegnając. Nie sądziła, by przeżyli ten sztorm.
Chwilę potem ładownia wypełniła się wodą, a ona pojęła, że musi alchemią zrobić dziurę by mogli chociaż opuścić okręt, zanim ciśnienie rozsadzi im czaszki. Dłonią wycelowała w drewno, zupełnie jakby mocą jej była magia, nie alchemia a parę sekund później biały ogień strawił część, która blokowała im swobodne wypłynięcie. Wilk ściągnął brwi. To na pewno nie była alchemia... Ale zamiast się zastanawiać co to było i jak Char to zrobiła, musiał płynąc w górę, bo powietrze się kończyło, a on jednak chciałby dalej żyć.

draumkona pisze...

Vinnie 3 zatonął.
Char udało się wypłynąć na powierzchnię, złapała się dryfującej beczki, ale pech chciał, że fale poniosły ją znacznie dalej niż innych. Została sama wykorzystując całą swoją wiedzę i siły, by utrzymać się tej cholernej beczki i udało się jej. Ale kiedy tylko burza minęła, przestała kontaktować zdając się na prądy morskie i swoją beczkę.
Podobnie było z Wilkiem, choć on trzymał się jakiejś części masztu. Spanikowany i zmarznięty próbował wypatrzyć Szept, albo chociaż kogokolwiek innego, niestety, nie udało mu się, a przez krzyki i nawoływania jedynie opił się niepotrzebnie wody.
Obudził się na piasku. Było u zimno, płuca niemiłosiernie piekły i bolała go głowa. Cudem, ostatkiem sił przewrócił się na plecy. Bogowie, żył. Żył, przetrwał to... Ale gdzie byli inni?
- Sze...pt? - przeraził się gdy usłyszał własny, schrypnięty głos. Przetarł jeszcze oczy, pełne piasku i soli, spróbował usiąść, co nawet jako tako mu wyszło. Ale nikt mu nie odpowiedział.
Charlotte obudziło natrętne kłucie w plecy. Kaszlnęła i przekręciła się na bok nie zdając sobie sprawy z tego, że udało jej się przeżyć.
- idź sobie... - burknęła, a brzmienie jej głosu otrzeźwiło ją na tyle, że poderwałą się do siadu i uderzyła czołem o głaz pod którym to się znalazła.
- Kurwa... - na domiar złego odezwały się bolące mięśnie, wycieńczony organizm, płuca i ogólna migrena.
- Devril? Szept? - do tego wszystkie dołączyła też panika. Jak szybko dała radę, wydostała się z małej jamy pod głazem i zobaczyła rozległą plażę. Pustą plażę.
- Devril! Szept! Wilk! - tu też nikt nie odpowiadał.

draumkona pisze...

Iskra miała parę spraw do załatwienia za Wieżami. przede wszystkim, zbadać sprawę siedlisk dziwnej, nieokiełznanej mocy. Po drugie, rozmówić się z Argornstem, tamtejszym mistrzem magii umysłu. I po trzecie i najważniejsze, znaleźć Hauru, który przepadł jak kamień w wodę.
Tylko jak ona, do cholery jasnej, miała przelecieć przez ten sztorm? Konieczne było lądowanie, a pech chciał, że w pobliżu była jedynie jakaś wyspa, której nawet nie miała zaznaczonej na mapie. Dziura jakich mało.
Wylądowała już parę dobrych godzin temu, teraz zas przechadzała się po plaży wypatrując poprawy pogody. Za nią szedł czerwony smok, nadzwyczaj spokojny jak na taką bestię. To on zauważył to, co ona pominęła wzrokiem uznając za nieco bezkształtny i kolorowy głazik. Kiedy jednak zbliżyła się, doszła do wniosku, że to nie głaz, a człowiek. Rozbitek.
- Hej... - dotknęła ramienia leżącego mężczyzny, odgarnęła włosy z twarzy i omal nie dostałą zawału - Devril! Co ty tu do cholery robisz? - pomogła arystokracie usiąść, otrzepała go nieco z piasku, a czerwona bestia za plecami elfki przysiadła na zadzie.
Już miał nadzieję, że to Devri. Flynn. Albo najlepiej Szept, ale los jak zwykle musiał się na niego wypiąć i rozbitkiem okazał się Garret. Wilk westchnął zrezygnowany, ale podszedł do kapitana i przykucnął obok.
- Będzie ci potrzebna Vinnie 4 - oświadczył na dzień dobry.

draumkona pisze...

Elfka ściągnęła brwi. Na pewno nie spodziewała się takiego marudzenia po Devrilu, ale po tym co właśnie przeszedł... Cóż, nie powinno ją to dziwić.
- Nie. Jestem tu dopiero od paru godzin, ale nikogo po drodze nie widziałam - podniosła się i otrzepała kolana z piasku, a smok za nią puścił obłoczek pary z nozdrzy jakby coś sugerował.
- Trzeba ci będzie pomóc, ogień, te sprawy... Może nawet znajdę jakieś ubrania w jukach, bo w tych za niedługo zmienisz się w kostkę lodu - odeszła do swojego pupila i zaczęła grzebać po sakwach szukając czegoś, co mogłaby mu dać póki nie znajdą ubrań. Był tylko jakiś dziurawy koc, cóż, lepsze to niż nic - Dni są tu rozregulowane, uboczne działanie magii chroniącej niebo i morze. Niedługo zapadnie noc, a na niebie pokażą się zorze. Potrafisz powiedzieć jak dawno temu się rozbiliście?
Wilka zatkało w pierwszym momencie. Czy do Garreta nic nie docierało prócz rumu i Vinnie (tu wpisz kolejny numer)?
- Jasne. Jak wytropisz resztę naszej załogi to czemu nie - nie wiedzieć czemu, był prawie pewien, że Garret nie znalazłby nawet własnych gaci po kąpieli.

draumkona pisze...

Iskra narzuciła na ramiona arystokraty koc i westchnęła. Więc przeszło dzień przeleżał na tej plaży...
- Kto jeszcze z tobą płynął? - spytała cicho, rozcierając jeszcze plecy Devrila. Może... Może weźmie go na Kalcifera i przelecą się przy plaży? - Zawsze możesz władować się ze mną na smoka, przelecimy koło wybrzeża. Może ktoś jeszcze przeżył...
Wilk wpadł na szatański pomysł. Skoro Garret umiał szukać tylko rumu, bądź Vinnie...
- Szept miała rum. No normalnie mówię ci, pod kiecką miała całą butelkę do uda przypiętą - tylko, czy Garret pójdzie na to? Może się zorientuje? A może... - Jak ją znajdziesz to cały rum będzie twój!

Sol pisze...

[a ja? :( ]

draumkona pisze...

Problem polegał na tym, że Iskra nie była ani przeciw Cieniom, ani razem z nimi, chociaż ostatnie wydarzenia... Próbowała naprawić to, co się stało. Polazła wtedy za Szept chociaż równie dobrze mogłaby ją zignorować. Chciała to naprawić, co wazniejsze. Niestety, zarówno elfi władca jak i jego szanowna małżonka nie podzielali tych chęci. Nadal była przeklętym przez wszystkich Wygnańcem, nikt nie chciał o niej słyszeć, a najchętniej to zobaczyliby ją martwą. Z tego tytułu też coraz częściej rozważała przebłaganie Nieuchwytnego by przyjął ją do Bractwa z powrotem. Nie chciała być sama, a skoro elfy już wymazały ją z pamięci, to może udałoby jej się znów być z Lucienem. Tak jak dawniej...
Tylko, że gdyby wybuchła wojna, musiałaby stanąć przeciw elfom. To był argument, który obalał jej wszystkie powody z jakich mogłaby dołączyć do Bractwa. No i kwestia tego, że Cienie nie udałyby się tak łatwo przekonać. Hauru byłby zawiedziony. Zresztą... Kto nie jest nią zawiedziony. Nawet dzieci nie chciały jej widzieć, woląc presiadywać z ojcem w Czeluści.
Ale zamiast powiedzieć o tym wszystkim Devrilowi, którego miała za przyjaciela, po prostu uśmiechnęła się lekko, próbując wydusić z siebie choć odrobinę dobrego humoru.
- Znajdą się - obiecała, zupełnie jak gdyby widziała całe zajście, ba, nawet wiedziała gdzie jest reszta.
Kalcifer ułożył się na piasku i ułożył głowę na pobliskim głazie od czasu do czasu zerkając na nich z góry.
- Chodź. Kalcifer poniesie nas kawałek, może ktoś z twoich jest tu niedaleko - zawsze lepiej było działać niż bez sensu gdybać. Toteż chwyciła arystokratę za rękę i pociągnęła w stronę smoka.
Wilk wykonał gest, który zwykle powtarzał Królik w obecności błyskotliwego geniuszu Marcusa. Uderzył dłonią w czoło i zjechał nią po twarzy nie wiedząc czy lepiej będzie jak go tu zostawi i uda, że nie zna, czy jak weźmie go ze sobą i sam zacznie szukać.
- Taka... - teraz zdał sobie sprawę, że mówienie Garretowi "kasztanowłosa" to jak mówienie Marcusowi o tym jaka jest różnica pomiędzy chędożeniem mężatki, a panny. Dla niego było to to samo, podejrzewał więc, że jak powie kapitanowi o kolorze włosów jego żony, to ten niechybnie pomyli ją z jego siostrą.
Westchnął zrezygnowany po raz kolejny tego dnia i podniósł się z zamiarem poszukania ich samotnie.
- Taka kasztanowłosa - i tak by nie zrozumiał, a odpowiedzieć wypadało - Chodź Gar, idziemy. Trzeba znaleźć rum.

draumkona pisze...

Po paru długich minuta tłumaczenia Kalciferowi by poniósł także Devrila, załadowali się na smoczy grzbiet. Iskra trochę się bała tego, co demon może sobie wymyślić, bo w końcu nigdy nie lubił nosić kogokolwiek innego niż ona. Nawet Hauru ostatnio zrzucił.
Wzbili się w powietrze, nie za wysoko i nie za nisko, by podmuchy wiatru spod skrzydeł nie wzbijały tumanów piasku w górę. Lekki wietrzyk poruszał czarnymi lokami elfiej furiatki, która chwilowo pozbyła się posepnych myśli zbyt zajęta wypatrywaniem w dole ludzkiej sylwetki.
Sztorm był za ostry, nikt nie przeżył, marnujemy czas, Kalcifer był pesymistą jeśli idzie o takie rzeczy, ale elfka tylko przewróciła oczami ignorując to, co sugerował jej towarzysz.
Dwie godziny wisieli w powietrzu, długie dwie godziny szukali śladów ocalałych, ale nic nie znaleźli, aż i Iskra straciła nadzieję. Wolała nie pytać jak czuje się Devril w tej sytuacji, aż w końcu...
- Ląduj - padło krótkie polecenie ze strony elfki, a smok posłusznie zatoczył koło i zniżył tor lotu o kolejny pułap, aż wielkie łapy dotknęły piasku. Niedaleko, w jamie pod głazem ktoś leżał. ktoś oblepiony wodorostami, z nieżywą ośmiorniczką oplątaną wokół nogi, bez jednego buta, ale za to z czerwonym płaszczem. Tylko jedna osoba nosiła taki płaszcz, dodatkowo naznaczony jeszcze Krzyżem Flamela.
Aż mu szczęka opadła, kiedy doszło do niego, że Garret to nie krewny i znajomy Marcusa, który nijak myśleć nie potrafi. Zamrugał parę razy wpatrując się w kapitana, jakby go pierwszy raz na oczy zobaczył.
- Ale... - zaczął i urwał rozważając nową myśl podsuniętą przez umysł - Ja nie. Ale ona tak. Mogłaby całe morze zmienić w rum, tylko musiałbyś ją poprosić. No i najpierw znaleźć - uwagi o dobrych nogach pominął. Niech sobie Garret co najwyżej pomarzy o dotknięciu ich, bo co jak co, o ile nie reagował na takie a nie inne wyrażanie się o nogach swojej żony, to rozniósłby na kawałki każdego, kto próbowałby się do niej zbliżyć w wiadomych celach (które de facto na oglądaniu nóg wcale się nie kończyły).

draumkona pisze...

- Dev gdzie ty... - ale zrozumiała kiedy zobaczyła to, co zobaczył on. Ludzka sylwetka, tam pod głazem... Sądząc po płaszczu, alchemiczka. Zerknęła na Kalcifera i ruszyła biegiem za arystokratą nagle przypominając sobie, że przecież jest magiem. Białym magiem, a to znaczyło, że na pewno będzie mogła jakoś pomóc.
Wilk pomyślał, że bogowie go pokarali obecnością kapitana. Potem, po jego nagłym przebłysku myślenia uznał, że wcale nie jest tak źle. Teraz sądził, że to bogowie ukarali Garreta jego obecnością.
- To rude - warknął - to moja siostra. A to kasztanowłose to moja żona bałwanie. I jak dotkniesz jednej albo drugiej to ci nogi z dupy powyrywam i zatopię każdego Vinniego jakiego się tylko dorobisz - niewiele brakowało by się na kapitana rzucił. Cycki cyckami, ale teraz chciałby chociaż wiedzieć czy obie żyją.

draumkona pisze...

Iskra dobiegła dopiero wtedy, kiedy Dev już wydostał się z jamy. Gestem dłoni wskazała mu gdzie alchemiczkę ma położyć, po czym zakasała rękawy koszuli, opadła na kolana na piasek i fachowym okiem przyjrzała się alchemiczce. Miała siniaka na czole, teraz już fioletowego, ponadto parę poparzeń od macek bóg wie czego, wyziębione ciało...
- Kalcifer, ogień - machnięciem dłoni przywołała parę drewienek, które za sprawą smoczego oddechu zajęły się ogniem. Demon ponadto wsunął długi język do jednego z juków i wydobył kolejny koc, który natychmiast przejęła Iskra okrywając nim Char.
- Żyje - mruknęła widząc dziwną minę Devrila, co on, płakać chciał? - Nałykała się wody i przydzwoniła w coś co spowodowało utratę przytomności... - wykonała skomplikowany gest dłonią, przesunęła nią nad ciałem Vetinari, po chwili wyciągając z jej płuc wodę zaklęciem. Reszta stałą się automatycznie, alchemiczka się zaczęła krztusić przytomniejąc jednocześnie.
- Leż - upomniała ją Iskra widząc, że ta zbiera się do siadu - Popilnuj jej chwilę - rzuciłą do Devrila, po czym wstała i biegiem ruszyła w stronę dzikiego lasu na skraju plaży.
- Umarłam? - wymamrotała Char jeszcze nie do końca kontaktując.
- Nie będziesz dotykał, ani chędożył - Wilk nakazał sobie w duchu oopnowanie. Tak, żaden pijaczyna nie będzie go wyprowadzał z równowagi, przecież to jawna prowokacja on nie mówi wcale serio...
- Idziemy - burknął, ruszając przed siebie, mając po części nadzieję, że Garret się zgubi gdzies pod drodze, albo że zeżrą go tubylcy.

LamiMummy pisze...

Spojrzała na niego czujnie.
-Jesteś pewien, że tego konia i to siodło TY osobiście przygotowałeś? I nie kręcił się nikt po tej stajni? To więcej niż istotne. -spytała dociekliwie.
Powoli to przesłuchanie przestawało mieć sens. Sama wiele śladów nie znajdzie. Nie jest w tym biegła a stajenny... jeśli brał w tym udział to nie był tego świadomy. Utrzymywała jednak przed nim groźne spojrzenie i niemal obietnicę, że po niej przyjdzie ktoś gorszy zadawać pytania, ale w głębi serca była nieco... zrezygnowana.

draumkona pisze...

Iskra potrzebowała pewnej substancji, którą można było otrzymać tylko i wyłącznie z drzewa. Skoro zaś niedaleko był las, to i furiatka nic nie tłumacząc pobiegła w tamtą właśnie stronę.
Char usiadła i obmacała czoło, sycząc po odkryciu ogromnego sińca. Pewnie wyglądała teraz jak kretynka, jak debilka, jak... Spojrzała na Devrila i poczuła nagły przypływ uczuć względem wszystkiego. Żył. Bogowie, żył... I czy tego chciał czy nie, alchemiczka rzuciła mu się na szyję.
Wilk rozpoznał Amulet, a nie żadną butelkę. Rzucił się czym prędzej po łańcuszek, nim ten zatonął w piasku.
- Dobrze Garret, szukaj dalej to dostaniesz rum - jak tak dalej pójdzie, to kapitan doprowadzi go nieświadomie do Szept. Byle by tylko nie było to po kawałku...

draumkona pisze...

- Myślałam, że wszyscy zgineliście... - chlipnęła Devrilowi w ramię, zaciskając palce na podziurawionej i postrzępionej koszuli. Co ona by zrobiła gdyby się okazało, że... Że on...
W tym momencie wróciła Iskra i bukietem zielska w dłoni, a na widok Devrila z Char zrobiła naprawdę głupią minę człowieka, który wie co się święci.
- Nie przeszkadzam? - spytałą zaczepnie siadając obok i rozkładając rośliny.
- Wyobraź sobie, że mi też chce się pić i jeść - burknął niezadowolony. Ale miał Amulet, to już coś... Foka. Co on myślał, że zabije specjalnie dla niego fokę?
Chociaż... była taka fajna. Taka tłusta, taka bezbronna... bezwiednie ruszyłw stronę biednego stworzonka.

Silva pisze...

Pukanie do drzwi wyrwało kowala z prostej czynności, jaką było skubanie słodkiej posypki z podarowanego im ciasta; zamyślony, spoglądając w okno, widział jak gospodarz Byrn przechodzi przez drewniany mostek, kulejąc na prawą nogę, która nie odzyskała sprawności po skręceniu przy sianokosach. Właściciel Czterech Wiatraków swoim powolnym krokiem wszedł na podwórko i zniknął Maltornowi z oczu. Pukanie nie zdziwiło kowala, ale powód wizyty wywołał dziwny grymas na jego twarzy.
- Wasz przyjaciel zostawił. Wczoraj. On tego… ekhem… zapomniał zapłacić. Wiem, że on twój gość, Mal, to pomyślałem, przyjdę do ciebie, powiem jak się sprawy mają.
Tylnym wejściem do domu wszedł najemnik; w ramionach niósł drewno, miał rozczochrane włosy i przykurzone dłonie. Maltorn go zbył machnięciem ręki, kiedy przystanął, aby przysłuchać się ich rozmowie; głupi nawyk, bo Dar i tak wszystko usłyszy.
- Dzięki Byrn, gdyby nie ty, szukalibyśmy jej pewnie po całej chałupie - odebrawszy od gospodarza krasnoludzki pled, kowal sięgnął po sakiewkę; Byrn z rodziną mieszkał w wiosce dopiero od dwóch pokoleń, więc w porównaniu z innymi był niemal świerzaczkiem. Wszyscy go lubili, co prawda chłopy czasem ponarzekały, że skąpy jest, że piwo i gorzałeczkę rozcieńcza z wodą, ale złego słowa o nim nigdy nie powiedziano. Do tego zyskał w oczach tutejszej ludności, gdy postanowił odbudować gospodę Trzy Wiatraki, która spłonęła zeszłej wiosny, nazywając ją Czterema Wiatrakami. Był z nim tylko jeden problem: gospodarz lubił swoje pieniądze, lubił je dostawać w zamian za sprzedawane napitki oraz żarcie, za leżankę na stryszku do wynajęcia i naprawdę nie lubił dawać czegoś na krechę, a niezapłacenia nie znosił szczególnie. - No, ile krasnolud u ciebie zaciągnął?
- Trzy złote monety, dwie srebrne i sześć miedziaków - jak na gospodę Cztery Wiatraki była to zawrotna suma; Byrn nie miał wygórowanych cen dla wieśniaków, bowiem nikt z wioski by do niego nie przyszedł, tym samym nie zostawiłby grosza, który tak lubił karczmarz. Maltorn podejrzewał jednak, że cena dla krasnoluda została sumiennie podniesiona.
- Dam dwie złote monety i dwie srebrne, jak dla swojego Byrn - kowal nie mógł pozwolić, aby Midarową sakiewkę opróżniono do pusta, jak to czyni się z przyjezdnymi szlachcikami, na których można zarobić dużo więcej.
- Toż to obcy jest, nie swojak, jego można.
- Otóż nie można. Karzełka także nie - Maltorn nie wiedział, ale to gospodarza powinien ostrzec przed ciekawskim Odrinem - Zgoda?
Byrn kiwnął głową. Zarobionych pieniędzy nie powinno się odrzucać, więc przyjął wyciągnięte z kowalskiej sakiewki monety, wciskając je do kieszeni, gdzie z brzdękiem upadły. Przestąpił z nogi na nogę, wiercąc się w miejscu, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć.
Brzeszczot stał oparty o drzwi, przysłuchując się rozmowie. Wcale nie podobało mu się to, że ojciec zapłacił za pijacki wieczór Moczymordy. Krasnolud był jak worek bez dna: wypije ile wlezie i zapłaci nie mniej.

[pozwoliłam sobie podać cenę za picie – Tobie zostawiam określenie innych Midarowych szkód]

draumkona pisze...

- Jesteśmy dzień drogi od kraju za Wieżami - Iskra pstryknęła palcami, a część roślin zmieniła się w czerwonawy proszek. Wyjęła z kieszeni niewielką miseczkę i wrzuciła tam zarówno proszek jak i pozostałe rośliny. Po chwili miseczka wylewitowała w powietrze, a łyżeczka sama zaczęła mieszać.
- Aż dziwne, że się tu znaleźliście... - furiatka zmrużyła fiołkowe oczy, jakby coś podejrzewała, ale nie pytała.
Char obejrzała się na Devrila. Jakoś nie mogła się na niego napatrzeć od momentu kiedy się obudziła.
Wilk popatrzył dziwnie na foczkę. Wedle jego znajomości zwierząt, powinna już umykać do morza, a nie patrzeć na elfi Amulet...
- No chodź do tatusia - wyciągnął powoli ręce, zakradł się do zwierzątka, a to o dziwo nadal tkwiło w swoim miejscu.
- Hm... Dziwne... - zamyślił się. I zamiast foczkę zabić, ten się zaczął na nią patrzeć.

draumkona pisze...

- Mam parę spraw do załatwienia za Wieżami - wyjaśniła gładko, zgodnie zresztą z prawdą - Tamtejszy arcymistrz miał do mnie sprawę, poza tym podejrzewam, że tam siedzi Hauru, a byłby mi teraz potrzebny - z niekrytą złością rzuciła roślinną papkę na czoło alchemiczki, co tej ostatniej niezbyt się spodobało.
- Ale mogłabyś...
- Nie, nie mogłabym. Połóż się, papka ma tam zostać inaczej będzie dalej siniak, a kto wie, może masz nawet obitą kość, albo wstrząs, cholera, mózgu - furiatka ewidentnie była zła. Zła na wszystko i na wszystkich, najbardziej zaś na Cienia, który siedział wygodnie w Czeluści i niczym się, cholera, nie przejmował. On to miał proste życie. Chędożenie, misja, chędożenie. Nawet jak jej nie było w pobliżu to chędożył, a ona mu potem głupia wybaczała.
Iskra pacnęła na tyłek i schowała twarz w dłoniach wzdychając głęboko, wstrzymując płacz.
- Zostaw! - warknął do Garreta i rzucił się na człowieka wytrącając mu nóż. Rdzawe plamy. Oburzenie, niezadowolenie...
- Szept? - albo zwariował, albo postradał zmysły, albo... Albo miał rację. przecież to było możliwe. Szept była magiem, mogła się zmienić w foczkę...

draumkona pisze...

Charlotte burknęła coś pod nosem, wielce niezadowolona, że i Devil jest przeciw niej. Ale nie poruszyła się, jedynie tylko palcem dźgnęła papkę, za co dostałą po łapach od rozdrażnionej Iskry.
- Jestem po prostu nikim Devril. Przechodzę piekło, elfy mnie nie chcą, Szept nie chce się pogodzić, a Lu siedzi sobie w Czeluści i nic go nie interesuje. W dodatku, ja głupia mu ciągle wybaczam wszystkie jego wybryki, poświęciłam wszystko i nie mam nic - dwa głębokie wdechy, ale nic jej to nie pomogło. Uderzyła pięścią w piasek, aż ten zajął się magicznym ogniem tylko po to by po chwili zgasnąć.
- Jestem najgłupszą elfką tego chorego świata - mruknęła jeszcze kuląc ramiona i zwieszając głowę, zupełnie jakby rozmawiał z jakąś wiecznie smutną elfką, a nie Iskrą elfią furiatką.
Na nic się przepychanki zdały, jełop Garret rzucił się za foczką, kamieniem też rzucił, a on nim się pozbierał z ziemi przegapił całą sytuację.
- Co ty znowu pierd... - urwał, zaskoczony. Nogi. Gołe nogi, bez gaci... - Wypierdalaj! - warknął do Garreta odpychając go na bok i zbierając nieprzytomną z wody, okrywając swoim nieco poszarpanym płaszczem.

Silva pisze...

Cóż, kilka przedmiotów się znalazło, grabie wróciły do właściciela odnalezione w pokoiku, gdzie spał Midar, który najwyraźniej nic nie zauważył; blaszka spoczęła w rękach małego łobuziaka, ale ciasteczek niestety już nie było, za to dzieciak odszedł do domu z ciastem, które rano dostał najemnik. Oczywiście Mal dał je Nialowi, kiedy syna nie było w pobliżu, bo inaczej Dar by się nogami i rękami zapierał, że nie wolno, że to jego ciasto i on się nie zgadza, by komuś je dawać. Cóż, to dopiero forpoczta prawdziwych kłopotów, jedynie łagodny wstęp.
Na drzwiach kowalowego domu, młynarz, który chciał odzyskać swoje klucze, rolnik, który przyszedł po sierp, krawcowa po odbiór poduszeczki z igłami i dzieci Jurna po swoje drewniane, robione ojcowską ręką zabawki, zobaczyli przybitą kartkę z napisem: „KOWALA NIE MA W DOMU. WYJECHAŁ. POSZUKUJĄCY SWOICH RZECZY - ZWROT DO RĄK WŁASNYCH ZA JAKIŚ CZAS. PRZEPRASZAMY!”
Okna domu były zasłonięte, drzwi zamknięte, kuźnia pusta; przybyli nie znaleźli też kowala z tyłu, więc mamrocąc pod nosem, zawrócili. Nie wyglądali na udobruchanych dobrym słowem, zwłaszcza młynarz, nawet dzieci pociągały nosami, bo wracały z pustymi rękami.
Brzeszczot delikatnie uchylił zasłonkę, patrząc jak wioskowi się oddalają. Odetchnął z wyraźną ulgą. Nie tak miała wyglądać jego wizyta w domu, miał tu odpocząć, pomóc ojcu, a nie ukrywać się przed sąsiadami. W dodatku ojczulek, dobra dusza, wyglądał jakby przeżywał kryzys i zupełnie nie wiedział, co z tą całą sytuacją począć. Pewnie gdyby mógł, oddałby swoje, ale nie miał. Co znalazł, przyniesione przez karzełka, oddał, ale kiedy nie zostało już nic, a tłumaczenia nie skutkowały, pozamykał dom i wywiesił karteczkę. Że niby go nie ma.
- Zielarz chyba naprawdę się obraził - on był ostatnim, któremu otworzyli drzwi; kiedy dowiedział się, że owszem, jego mieszek się znalazł i jest cały, nawet się ucieszył, ale gdy rozsupłał rzemienie i zajrzał do środka… Biedaczysko zbladł na twarzy, sapnął jakby się dusił, zbladł i zadrżał. Wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami i tyle go widzieli. Znając zielarza, urazę chować będzie jeszcze przez długi czas. - A Młynarz to dobrze, że przypomniał sobie o zapasowych.
- Po co Odrinowi to wszystko? - Mal wsłuchał się w chrapanie krasnoluda.
- Mnie pytasz? Ja nie mam pojęcia. Tu by trzeba Szept. Ja się boję, co on jeszcze podwędzi. Nie ma jeszcze południa! - obawy najemnika były jak najbardziej uzasadnione; tyle godzin, tyle światła, tyle czasu, aby pochodzić, pozaglądać, poszperać i zgarnąć co ciekawsze przedmioty. Bogowie niejedyni, zaraz cała wioska zleci się pod dom.
- Chętnie bym wymknął się do lasu i powiedział, żebyś sobie radził - ale zarówno ojciec jak i syn wiedzieli, że kowal nigdy by tego nie zrobił; miał za dobre serce, za szczere intencje, by zostawić wszystko na głowie pierworodnego i opuścić ludzi, których znał od dziecka. Nie, musieli coś wymyślić. Odnaleźć, albo zadośćuczynić. Cokolwiek.
- Stawiam piwo, że plotkarz Ivar będzie paplał, żeś zaczął na starość przywłaszczać sobie rzeczy innych.
- Przecież nie wyjdę do nich i nie powiem im, że to wina karzełka.
- A powinieneś.
- Nie, swoich się tak nie traktuje. Jakoś to załatwimy. Zobaczysz.

draumkona pisze...

- To już nic nie znaczy Devril. Wszystko straciło swoje znaczenie i swój sens - Iskra zdecydowanie miała doła, doła za wsze czasy i za wszystkie problemy do których do tej pory próbowała podchodzić z jako takim dobrym nastawieniem.
- Nawet dzieci wolą siedzieć z nim w Czeluści - to ją chyba bolało najbardziej.
- To go zostaw - burknęła wciąż niezadowolona Char i to chyba ostatecznie zamknęło Iskrze usta.
- Zamknij się - o dziwo, spokojny był ton Wilka, zupełnie jakby ktoś rzucił w niego jakiś czar uspokajający. Ułożył magiczkę na ziemi, sprawdził czy ta żyje, sprawdził stan zdrowia i odetchnął. Żyła.
- Jak się obudzi to ją poprosisz...

draumkona pisze...

Char nie wykazywała za grosz zrozumienia, bo i za Cieniami nie przepadała. Skoro zaś ten był tak wyjątkowo głupi, to jego sprawa i furiatki. Ona miałą Devrila. Znaczy, nie miała go, bo on nie widział w niej nic prócz przyjaciółki, ale to zupełnie inna sprawa...
- Sama nie wiem już - Iskra westchnęła i niedbałym machnięciem dłoni ściągnęła papkę z czoła alchemiczki. Ta obmacałą czoło, ale po siniaku nie było już śladu.
- Dzięki...
- Nie ma za co. Prześpijcie się, Kalcifer was popilnuje - słońce szybko znikało za horyzontem, w dodatku robiło się coraz chłodniej - Ja się przejdę, może znajdę te wasze niedobitki. Wam trzeba odpoczynku.
- Czyś ty do reszty zdurniał?! - Wilk miał ochotę go roznieść. Zabić, rozedrzeć na kawałki. Przecież ona potrzebowała odpoczynku! Snu! A ten się wydzierał...
- I za takie wybryki rumu nie będzie - i tak miało nie być, o nie zamierzał męczyć o to Szept, teraz Gar dał mu tylko pretekst by powiedzieć to na głos.
- Jak się czujesz? - spytał Szept, już wcale nie warcząc, nie sycząc a będąc dziwnie łagodnym, jak to bywało gdy miał przy sobie wredną, foczą magiczkę.

draumkona pisze...

Iskra wróciła dobre parę godzin później, kiedy księżyc już wysoko wisiał na niebie, a przypływ zmienił się w odpływ. Kalcifer czuwał, od czasu do czasu zerkając złotym okiem tona Devrila, to na Charlotte, a na widok Iskry nawet podniósł wielki łeb.
- Ciii... Nie było kłopotów? - spytała szeptem smoka, co ten potwierdził skinieniem. Stąpając jak tylko cicho mogła przeszła jeszcze kawałeczek i usiadła na brzegu wpatrując się w wodę. Poczeka aż wstanie świt, wtedy ich pobudzi...
Wilk podał magiczce jej zgubę i przymknął oczy.
- Raz... Dwa... - nie doliczył jednak do trzech, a puściły mu nerwy. Biedny Garret nawet nie miał jak zareagować, bo elf był zbyt szybki. W jednej chwili tańczył i chciał rumu, w drugiej leżał powalony na piasku z rozkwaszonym nosem. Elfia cierpliwość miała jednak swoje granice, co najgorsze, Wilk dalej na nim siedział i zaczął okładać go pięściami.

draumkona pisze...

- Jak widać nie - Iskra obejrzała się na arystokratę i chyba zgadując, albo kierując się czymś tak magicznym jak kobiecy instynkt wskazałą mu parę juków leżących przy skałkach, z dala od śpiącego Kalcifera - Tam znajdziesz jedzenie, jeśliś głodny. I wodę - ona sama uważała, że w sumie to nie trzeba jej odpoczynku. Nie spała już blisko dwa dni, wspomagając się jedynie magią i lecząc zmęczone mięśnie. Poza tym, uważała, że nie zaśnie, nie kiedy tyle myśli kłębiło jej się w głowie.
- Kiedyś było inaczej... Obchodziłam go. Złamałby nawet reguły Bractwa. A teraz... - elfka westchnęła, rzucając w morze kamieniem - Teraz obchodzi go tylko Bractwo.
I znów to Szept była tą osobą, która działała na niego jak czar dla wściekłych psów. Jeszcze raz zdzielił Garreta w nos i wstał ocierając zakrwawione dłonie o spodnie.
- Głupek... - burknął jeszcze pod nosem nim zauważył, że obok niego stoi Szept - Nic ci nie jest? Nic cię nie boli? Jak się czujesz? Powinnaś się połozyć... - ktoś tu był zdecydowanie zbyt przewrażliwiony na punkcie foczki.

LamiMummy pisze...

-Rozumiem. -powiedziała dość chłodno. Zdawkowo acz uprzejmie podziękowała i udała się sprawdzić jak tam postępy kucharki. Miło zaskoczyły ją zapachy aromatyczne i tłuste. Mimo, że była piekielnie głodna i tak by tego nie zmieściła. Kuchnia elfia, jaką znała to aromaty ziołowe, lekkie i soczyste. Pobudzanie naturalnych smaków, a nie przykrywanie ich esencjonalnymi przyprawami...
Kucharka wykazała się pełnymi współczucia odczuciami. Na deser więc przygotowała maślane babeczki z budyniem i jabłkiem! Wszystko pachniało obłędnie!

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się do wspomnień. Czasami chorobliwa zazdrość Cienia była całkiem zabawna.
- Ha, a pamiętasz jak wparował wtedy do komnaty i przyłapał nas w łóżku? Jego mina, bezcenna, naprawdę. Aż czasami się zastanawiam, czy czasem by znów mu takiego czegoś nie wywinąć. Skoro on dalej sobie sypia z kim popadnie i twierdzi, że to na potrzeby misji... - Char, która obudziła się parę minut wcześniej zamarła wpół ruchu. Miała wstać, przyłączyć się do nich, ale... Ale słysząc rewelacje Iskry wolała zostać sama. Cholerna elfka, co w niej niby takiego było, że udało jej się nawet Devrila do łóżka zaciągnąć? Swoją drogą, mógł się nie dać pajac jeden...
Szept mogła mówić swoje, bo Wilk uzyskawszy odpowiedź doszedł do wniosku, że lepiej będzie jak sam sprawdzi. I nim magiczka się zorientowała, została przebadaną za pomocą magii. Po minie Wilka sądzić zaś można było, że nie podoba mu się to, co zobaczył.
- Pokaż - nie wytłumaczył rzecz jasna co, odsunął włosy z karku magiczki i mruknął coś pod nosem o niewychowanym Garrecie molestującym małe foczki, dopiero potem zabrał się za leczenie.
A biednego kapitana kompletnie olał, należało mu się kurka wodna.

draumkona pisze...

Char zrobiło się trochę żal Devrila. On miał swoją miłość, która niestety go opuściła. Smutne. Co gorsza wciąż nie mógł o niej przestać myśleć. Co zaś najgorsze, musiała udawać, że śpi by tego wszystkiego słuchać.
- Tak było, na początku. Przynajmniej z mojej strony, bo jego to pal pies i bierz licho - Iskra zaczęła mazać coś palcem w mokrawym piasku, jakieś fikuśne, elfie wzory - Mogłam zrobić dla niego wszystko. I zrobiłam, a w zamian mam... To - tu rozrzuciła ramiona na boki chcąc uwidocznić, że tak naprawdę była to gra niewarta świeczki, o czym dowiedziała się dopiero teraz. Kiedy zmądrzała.
- Najbardziej żal mi dzieci. Mogłam je zabrać i wychować po swojemu, nie mieszając w sprawy Cieni... Teraz jest już za późno. On je pewnie ignoruje, bo przecież jest cholernie ważnym Poszukiwaczem, a one widząc jego postawę będą dokładnie takie same... - bogowie, co ona takiego zrobiła, że tak ją pokarali?
- Siniak, czy nie, zawsze trzeba obejrzeć - odparował pan medyk i dopiero kiedy Garret znów się odezwał raczył zwrócić na niego uwagę - Nie obiecałem ci żadnego Vinnie 4! A z tym rumem to kłamałem...

draumkona pisze...

Może to nie było w tej chwili solidarne, może było wredne, może samolubne, ale chciałaby by Bractwo upadło. Co prawda, Lucien był z nimi silnie związany i nie wiedziała jak to mogłoby się skończyć... Ale ona miała dość, jak nigdy dotąd.
- Zresztą, nie ważne, co ci będę marudzić... Powiedz lepiej, co u ciebie - w końcu, ileż można się żalić.
Wybiórcza pamięć nie była zła, pod warunkiem, że i druga strona takową miała. Niestety Garret pamiętał aż za dobrze.
- Uderzyłeś ją kamieniem - wytknął mu Wilk - więc mogę się co najwyżej zastanowić.

draumkona pisze...

To ostatnie akurat Iskrę zaskoczyło, aż brwi uniosła nie dając wiary za pierwszym razem - Zmieni? Czyżbyś spotkał panią wartą porzucenia życia hulaki? - byłaby się uszczypnęła sądząc, że to sen, gdyby akurat nie bazgrało jej się tak fajnie po piasku. Takie rozluźniające zadanie...
Char natomiast przekręciła się na bok, tyłem do tych dwóch gołąbków zastanawiając się czy bardziej chce jej się płakać, czy denerwować.
- Ej, ej, ej - Wilk zasłonił magiczkę, co by Garret nie miał na co się gapić - Co najwyżej ja z nią śpię, ciebie do snu moga utulić kraby - za grosz rozeznania w tutejszej faunie i florze sprawiły, że elf sądził, że są gdzieś na jakiejś tropikalnej wyspie, tylko piekielnie zimnej. Jakby bogowie zapomnieli umieścić tu słońce.
- A jedzenie... Coś trzeba będzie znaleźć. Umiałabyś wyciągnąć sól z wody żeby była zdatna do picia? - to ostatnie kierował już do magiczki na powrót tracąc zainteresowanie Garretem.

LamiMummy pisze...

-Sama zaniosę. -zdecydowała z uśmiechem.
Uznała, że lepiej jak jedzenie będzie w jej rękach w razie gdyby miała tam być jakaś trutka, a przy okazji chciała sprawdzić czy Dervil już ma się lepiej i jak sprawny jest ten ich uzdrowiciel. Była tez ciekawa jak poradziła sobie Elain z przygotowaniem wszystkiego.
Wzięła więc tacę z wszystkim przygotowanym na niej i... zaniosła do pokoju earla. Stojąc pod drzwiami cicho zapukała.

Iskra pisze...

Pech chciał, że alchemiczka wcale nie spała, choć miała na to wielką ochotę. Przynajmniej nie musiałaby tego słuchać i nie czułaby tego strasznego ścisku w sercu kiedy mówił Devril. Co prawda od początku nie nastawiała się na to, że z jej uczucia coś będzie, ale nie zmieniało to faktu, że bolało.
Zacisnęła zęby powstrzymując cisnące się do oczu łzy, przymknęła oczy sądząc, że może uda jej się chociaż nie słuchać. Nie udało się, ale przynajmniej nie szlochała tak by zwrócić na siebie uwagę. Łzy płynęły po twarzy, ból ściskał serce, ale Char zachowała milczenie, a jedynym świadkiem jej słabości był Kalcifer, który poczuł słony zapach łez, tak różny od zapachu morza, bo wypełniony smutkiem. Szczęściem dla alchemiczki, smok podniósł tylko łeb, chwilę popatrzył na nią, na tamtych dwoje i znów się położył zachowując to zdarzenie dla siebie.
- Ach, więc to tak... - to już Iskry nie cieszyło, bo sądziła, że chociaż Devrilowi się poszczęściło, a tu takie coś. Co za popaprany świat.
- Wiesz, zawsze gdybyś miał jej dość, to może przydarzyć się... Mały wypadek z którego szczęśliwie ujdziesz cało - cząstka członka Bractwa wciąż żyła w Iskrze i jak widać, wcale nie próbowała się jej wyprzeć proponując takie, a nie inne rozwiązanie - Albo też jakiś przypadkowy mag może ją tak zmanipulować, że zniknie. Wyjedzie na drugi koniec świata, a ty pozostaniesz sobie hulaką i bawidamkiem.
- Tu nie ma krabów... - powtórzył Wilk starając się nie zwracać uwagi na kapitana, bo ktoś tu będzie miał znowu złamany nos - A co jest? Coś musi żyć w tym cholernym miejscu! - jak na zawołanie, w znacznej odległości od brzegu na wierzch wody wynurzył się waleń, wieloryb, czy cokolwiek to było - a było ogromne. Wilk nigdy nie widział tak ogromnej ryby.
- To przyzwij tyle wody ile zdołasz, ja zobaczę co jest w tym lesie - tu skinął głową w kierunku zagajnika - i zabiorę ze sobą tego pajaca.

Sol pisze...

Sol zacisneła palce mocno, aż ponad jej głową, gdzie nadgarstki były przyszpilane do pościeli przez Devrila, dwie drobne kobiece pięści zadrżały, dając upust złości i nadmiaru emocji rudowłosej. Wpatrywała się z wściekłością w twarz, której nie poznawała i znów przez chwilę szamotała się pod ciężarem ciała, które sądziła, że należy do kogoś innego. Dla niej, w jej zmysłach, nie było Devrila. Był Myśliwy. I pewnie gdyby nie iluzja i skruchę i żal by czuła i starałaby się przeprosić i pracować cięzko, byleby tylko w jakiś sposób odpracować zniszczenia jakich dokonała. O ile było to coś więcej niż osmolenie wygołoconej po bezśnieżnej zimie ziemi i obtłuczenie podchmielonego od rumu kapitana.
Uniosła brwi widząc przywołanego Anraia. Go rozpoznała, tego mężczyzny iluzja nie dosięgła. Sykneła na niego, mrużąc oczy, jakby od zdrajcy wyzywając i całą się spięła. Zaraz jednak znów bezsilnie uległa, bo choć ciało earla było szczupłe i smukłe, to jednak jego mięśnie krył w sobie pokłądy wielkiej siły.
- Puść mnie - poprosiła po dłuższej chwili, gdy już drzwi za tamtym się zamkneły, w mowie wspólnej cicho i starała się wygiąć nadgarstki tak, by ująć w pewien sposób palcami jego dłonie. Obróćiła twarz i spojrzała w twarz, jaka w jej wzroku była cała zakryta chustą czarną, a oczy bezdenne, nie odbijały jej obrazu, nie wychwytywały światła, jakby był studniami bez dna, sercem mroku. Wiedziała, że jeśli z kimś walczy i już przegrywa na całej lini, to jedynym ratunkiem i jej nadzieją, moze być drobny i zaskakujący gest. Skoro na maga polubją i maga chcą zabić, to moze zwykłą kobietę oszczędzą. Może.
- NIgdy nikogo nie skrzywdziłam - zapewniła, jakby to miało działać na jej korzyść. - NIe zabiłam. Ciągle uciekam... Szept ostrzegała, że będąc waszym celem, można się nigdy nie uwolnić - kiwneła głową, jakby teraz mówiła sama do siebie i z sobą się porozumiewała, a nie tylko szukała u niego zrozumienia. - Ale ja nie robię nikomu krzywdy... Dzisiaj się broniłam - zapewniła gorąco, bo przecież, przecież była to prawda! - Proszę... nie zabijaj mnie - z wielką prośbą z żarem spojrzała w te bezdenne oczy i miała wrażenie, zę coś w nich błysnęło, jakaś zielona iskra. Mogło to być jednak złudzenie, albo odbicie jej włąsnych źrenic w tych należących do Myśliwego, jakiego nadal w iluzji widziała.
Ruszyć się nadal nie mogła. I nie mogła ani siłą, ani podstepem się wywinąć. W sumie teraz, to sama nadzieję straciła na jakikolwiek ratunek. Ale była kobietą, była kambionką, choć sama o tym nie wiedziała jeszcze. W jej krwi płyneła krew demona pożądania, mogło się w niej zagotować jak w sercu wulkanu w jednej chwili i mogła, choć nie umiała nad tym panwoać, zmusić i wpłynąć w wieloraki sposób na osoby, które były przy niej, które były blisko. A on był blisko.
Uniosła się, na tyle na ile pozwalały jej unieruchomione nadgarstki i wygięła się do przodu, budując łuk z ciała, by dosięgnąć ustami twarzy zamaskowanego mężczyzny. Powiodłą wzrokiem po jego sylwetce w dół i wróciłą do oczu, spoglądając w nie głeboko, jakby chciałą dosięgnąć dna jego duszy.
- Nie zabijaj mnie - powtórzyła znowu, ciszej i tonem niższym, modulując głos w niemal cichy pomruk. - Wypuść mnie - poprosiła, muskając wargami policzek, kącik ust i do ust sięgneła wreszcie..
Zachowanie jak to, było w jej przypadku dość niespotykane. Sol która uwodzi i kusi... pierwiastek Alu-bies musiał być na prawde dobrze ukryty w tej kobiecie. Tu, w Drummor, po raz pierwszy wyłaniałą się taka jej odsłona. Lecz nie byłaby sobą, gdyby w międzyczasie nie czuwałą i nie czekała, az poluzuje uścisk na jej nadgarstkach.

draumkona pisze...

Iskra westchnęła. Naprawdę szkoda, że Cień nie był choć odrobinę podobny do Devrila. Ociupinkę, wystarczyłoby.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami porzucając z miejsca pomysł, w końcu, jeśli chciał tak, to przecież nie będzie go zmuszać. Obejrzała się na Kalcifera, który powinien spać, a zamiast tego wpatrywał się to w nich, to w śpiącą Char.
- Świt niebawem. Co robimy? Chcesz szukać dalej? Bo równie dobrze mogę was podrzucić za Wieże, stamtąd złapiecie jakiś statek do Keronii...
Char nie wiedziała co ze sobą ma zrobić. Słowa Devrila bolały tym bardziej, że miałą nadzieję, nikłą, bo nikłą i niewielką, że ona sama zajmie miejsce Tariny. Bogowie po raz kolejny jednak okazali się dupkami.
- Dobrze, żadnych fok - rzucił jeszcze na odchodnym nim zagłębił się w las. Wilgotny, zimny las w dodatku, było dośc ciemno nawet jak dla elfa. Czemu on się tu wepchał? Ach tak, jedzenie... Miał znaleźć jedzenie.
- Garret? Jesteś? - w końcu człowiek mógł się zgubić, nie miał jego wzroku, ni słuchu.

draumkona pisze...

- Czyli szukamy - stwierdziła Iskra, całkiem nieświadoma tego, że jest tu także Szept z Wilkiem. Podniosła się z ziemi i podeszła do smoka grzebiąc znów w jukach, które teraz leżały obok niego. Char zaś słysząc, że ktoś się podniósł przymknęła szybko oczy, że ona to niby śpi.
Zhao zastanowiła się chwilę nad czymś, a pstryknięciem palców przywołała mały płomyk nad dłoń. I z przerażeniem odkryła, że na jej idealnie gładkiej ręce pojawiła się drobna zmarszczka. Oznaka starości. Ale ona przecież jest elfem, jak to...
Spanikowana rozejrzała się wokół, czy aby nikt tego nie widział i odwołała płomień nie pamietając już po co go w ogóle przywołała. Elf. Była elfem, ale... Własnie. Gwiazdę oddała temu człowiekowi, który mienił się jej mężem. Mimo to, wciąz pozostawało jej dużo lat do przezycia, nie powinno być żadnych zmarszczek. Nic. A skoro są... Hauru coś kiedyś wspominał o elfach umierających w młodym wieku ze smutku. Ciekawe, czy była jednym z tych przypadków...
- Obudź ją, zaraz ruszymy dalej, może ktoś się znajdzie - rzuciła naprędce i zaczęła na nowo siodłać smoka i dopinać juki.
Wilk wyszukał na wyspie jakąś karłowatą wersję sarenki. Nie wiedział co to dokładnie było, nie miał zielonego pojęcia czy to nawet jest jadalne, ale weszło w krąg widzenia elfa, więc musiało zginąć. Przy okazji zgubił też chyba kapitana...
- Garret! Chodź bałwanie! - ryknął w głusz, ale odpowiedzi nie było. Może wrócił do Szept? Chyba lepiej będzie jak i on się wróci.

draumkona pisze...

- Jak wolisz, mi to tam rybka akurat - nie znała ani Garreta, ani tym bardziej Flynna, więc niezbyt leżało jej na sercu ich dobro.
Kalcifer wypuścił z nozdrzy obłoczek pary, znów zerkając jednym okiem na alchemiczkę, która ukradkiem otarła nos i twarz rękawem, po czym usiadła, że niby to dopiero się obudziła. Chrząknęła nosem podnosząc się, ale nie kwapiła się by w ogóle się odezwać.
- To tylko ja - uspokoił magiczkę i pokazał dziwne zwierzątko mając nadzieję, że Szept coś powie więcej an ten temat.
- Garret weź się za oprawienie, a nie siedzisz tylko i ozorem klepiesz - rzucił kapitanowi zwierzątko i sam usiadł na piasku - Rankiem musimy się gdzieś ruszyć, poszukać reszty...

draumkona pisze...

Char unikała jak ognia patrzenia na arystokratę, więc i jego słowa przeszły bez echa, jeśli nie liczyć lekkiego wzruszenia ramionami.
- Ktoś tu chyba wstał lewą nogą - skomentowała Iskra teraz uważniej się przyglądając Charlotte. Kolejny brak reakcji prócz tego, że podeszła do elfki i zaczęła pomagać w mocowaniu juków.
Wilk zdecydowanie nie miał ręki do Garreta. Może było to spowodowane tym, że nie miał ładnych nóg ani cycków? Chyba wolał nie wnikać.
- Skoro chcesz... - sam zbytnio nie kwapił się do oprawiania zwierzątka i wychodziło na to, że jedyną pracowitą tu osobą jest Szept.
Opity wrócił do ogienka i przysiadł na piasku raz po raz zerkając na Szept, to na kapitana próbując rozwikłać czemuż ten się jej tak słucha. Nie chciał wierzyć, że idzie tu o cycki.

draumkona pisze...

Devril chyba nawet nie wiedział jak bardzo się pomylił, choć i skąd mógł wiedzieć, że alchemiczce wcale nie o to chodzi. Tym razem także odpowiedzi nie było, zupełnie jakby w nocy straciła język, czy zdolność mowy.
Iskra ściągnęła brwi przypominając sobie dziwne zachowanie smoka. Zerknęła na gadzinę, ale ten umyślnie unikał jej spojrzenia. Coś się stało? Ominęło ją coś? Zresztą, miała teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Tylko w las nie właź, bo potem cię nie znajdę - poinstruowała jeszcze Devrila Iskra nim usadowiła się w siodle i nim pociągnęła alchemiczkę za sobą - Obyś czegoś się doszukał - zaraz potem Kalcifer wystartował.
- Zawsze możesz przytulić się do mnie - rzucił Wilk z lekkim, wcale nic nie sugerującym uśmieszkiem. Przecież on tylko by ją ogrzał, nic poza tym. Nie przy Garrecie. Sam też w sumie zmarzł, mimo tego, że miał przecież ciepły płaszcz. A zimno było na tyle dotkliwe, że rozważał nawet zmianę w bestię. Wtedy też mógłby ogrzać Szept.

draumkona pisze...

Smok ugiął tylnie łapy, mięśnie napięły się, a po chwili wyskoczył w powietrze rozkładając skórzaste skrzydła łapiąc w nie powietrze, a niedługo potem zniknął Devrilowi z pola widzenia.
Nie musiała magiczka powtarzać dwa razy, elf zaraz się zebrał i przysunął, całkiem potulny i milutki, nie podejrzewający nawet tego, co zamierza zrobić kapitan Garret.
- Szkoda, że jest z nami ten osioł... - mruknął Wilk tak cicho, co by tylko magiczka mogła to usłyszeć.

draumkona pisze...

Iskra ze smoczego grzbietu wypatrzeć mogła wiele. I to o wiele więcej niż alchemiczka, która zdawała się być nieobecna zarówno ciałem jak i duchem. Niski lot zaś niewiele im dał, żadnych śladów bytu, jedynie szczątki... Wzbili się więc w górę i tam Iskra zauważyła coś dziwnego. Ogień, jego ciepły blask rozpoznałaby wszędzie.
Bezradny i zmęczony Wilk usnął niedługo potem snem sprawiedliwego i ani by mu przez myśl nie przeszło, że może obudzić się w ten sposób.
Ktoś, a on myślał, że wie kto, ścisnął go za ramię, chwile później poczuł dotyk na brzuchu i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie ten odór...
Usiadł gwałtownie sprzedając Garretowi z główki w czółko, przez co i on i kapitan mieli teraz prócz siniaków krwawiące ranki, a kiedy parę sekund później oprzytomniał, rzucił się na śmierdzącego zboczeńca.
Kalcifer zanurkował niżej, smocze pazury lekko zahaczały o piasek rysując w nim ślad, a czułe, elfie ucho wychwyciłoby miarowy łopot ogromnych skrzydeł i szum piasku.

draumkona pisze...

Wilk był naprawdę dumny w tym momencie ze swojej żony. Nikt nie ma tak cudownej kobiety jak on.
- Zaraz pójdziesz spać z rybkami - warknął na biednego kapitana i byłby go naprawdę do morza wrzucił, ale powstrzymały go dziwne dźwięki. Przystanął, skupił się...
- Słyszysz? - zagadnął magiczkę rozglądając się na boki. Dźwięk dochodził zewsząd, jakby niesiony echem. Coś się zbliżało...

draumkona pisze...

Szept osłaniała odwrót, a Wilk postanowił osłaniać ją.
- I zamknij się bo nas zdradzisz! - warknął jeszcze do Garreta. Chwilę później łopot stał się na tyle słyszalny, że nawet człowiek bez problemu by usłyszał.
Smok był czerwony. Wielki, majestatyczny, o lśniących łuskach. I miał jeźdźca, nawet dwóch.
- Szept... - Wilk przykucnął w krzakach i delikatnie wyjrzał spomiędzy gałązek - Znasz ich? - jeszcze biedak nie rozróżnił kogo niesie smok, a ten podszedł do lądowania i gładko osiadł na piasku.

draumkona pisze...

- Jak to nie? - no smok jak nic, przynajmniej według niego. Łuski były, skrzydła były...
- Siostra narwańca?
- Charlotte! - i tyle z siedzenia Wilka w krzakach, wypadł z nich w te pędy i pobiegł do smoczyska wcale się nim nie przejmując. Alchemiczka zaś na widok brata ześlizgnęła się po smoczej nodze i spojrzała dziwnie na Garreta. Wciąż jej nie przeszło po tym co słyszała w nocy.
Iskra nie wiedziała kogo tak naprawdę szuka. A widok Wilka... Cóż, jeśli był tu on, była i magiczka. Poza tym, nie chciała znów słuchać jaka to ona nie jest, jaka jest i co powinna zrobić.
- Kal, wracamy po Devrila... - i nim ktokolwiek zdołał ją zaczepić, smok znów wystartował.

draumkona pisze...

- On mnie próbował zmacać! - Wilk nie dawał za wygraną i byłby znowu na Garreta się rzucił, gdyby Char go w porę nie złapała za ramię wstrzymując tym samym.
- Iskra powiedziała, że poleci cię poszukać - mruknął Wilk uwalniając się od ręki siostry, jakby ta mu co najmniej krzywdę robiła.
Char spojrzała w niebo, jakby szukając tam śladu smoka. Niestety, Iskra oddaliła się na tyle, że nie było jej już w ogóle widać. Chyba wiedziała, że Devril nadchodzi i pomysł z szukaniem go był tylko próbą zamydlenia im oczu.

draumkona pisze...

- Pytaj Wintersa - odparował Wilk, który zapamiętał sobie, że poprzedni statek sponsorował earl Drummor. A on za obmacywanie jego i patrzenie w takie a nie inny sposób na Szept na pewno nie zasługiwał na statek. Na pewno nie.
- A ja? - czemu Szept zajęła się najpierw kapitanem, a nie nim? To było niesprawiedliwe...
Char odsunęła się od Wilka, skoro ten ewidentnie nie potrzebował uspokojenia i przysiadła na piasku. Byli prawie wszyscy. Tylko... Co teraz?

draumkona pisze...

- Nie - burknął Wilk i przed wywodem na temat "dlaczego nie" powstrzymała go tylko magiczka - Nie mam many - skłamał całkiem tak, jakby kłamanie było dla niego rzeczą zupełnie naturalną i na porządku dziennym. Lubił czuć dotyk magii Szept.
- Widzisz, musisz mi pomóc, sam się nie uleczę...
Pytanie Devrila zaś stanowiło o wiele większe wyzwanie niż biadolenie o manie.
- Co teraz... - mruknął Wilk analizując ich położenie i sytuację - Ktoś wie co z Flynnem?

draumkona pisze...

Char o dziwo stanęła na równi z Devem, gotowa bronić swoich. Problem polegał na tym, że... Nie było przed czym. Flynn. Wrócił Flynn.
Wilkowi wcale nie spodobało się to, co zrobiła magiczka. I nie omieszkał wyrazić swego niezadowolenia
- A gdyby to był jakiś mag? Nie osłaniaj mnie, ja cię prosze, więcej wytrzymam - przynajmniej tak sądził odkąd naczytał się o tarczach jakie wznosić mogą medycy.
Char zrobiło się... Dziwnie. Po cholere pchała się obok Devrila? Mogła siedzieć na swoim miejscu... I Flynn. Miło było go znów widzieć. W zasadzie to...
Nie pomyślała, poszła za uczuciem radości na jego widok. Wszyscy przeżyli katastrofę Vinnie 3. I chyba z tego tytułu właśnie podbiegła do oficera i rzuciła się mu na szyję.

draumkona pisze...

Char wymusiła uśmiech i był on tak bardzo sztuczny, że aż pożałowała swojej decyzji odnośnie rzucenia się na oficera. Odsunęła się szybko, że niby nic nie zaszło i obejrzała się na brata, który przekomarzał się w najlepsze z magiczką.
- To ich zostawmy. Pójdę z tobą, zwabię ich tu, na pewno polecą na kobietę, zwłaszcza, jeśli długo są w trasie - odezwała się chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu, całkiem pewna tego, o czym myśli. Pewnie będą chcieli pochędożyć, a tu niespodzianka...
- No chyba cię pogięło - odezwał się Wilk i szybko przemyślał sytuację - możesz im powiedzieć, że coś znalazłeś, skarb jaki. Niech przyjdą ci pomóc, to wtedy im porozbijamy głowy.
- Genialne - burknęła Char.

draumkona pisze...

- Oczywiście, że dalibyśmy radę - obruszył się Wilk, jak zawsze kiedy ktoś powątpiewał w jego umiejętności - Albo możemy im zostawić jego - tu wskazał głową na Garreta i sam nie wiedział, czy mówił serio. Kapitan był straszny, myślał tylko o rumie, ale jakoś... Nie wiedział czy byłby w stanie go teraz tak zostawić. Pobić owszem, czemu nie, ale zostawić?
- Iskra wraca - Char przesłoniła oczy dłonią wpatrując się w smoka, który zniżył nieco lot, zatoczył ze dwa koła nad nimi zupełnie jak gdyby wahał się, czy lądować, czy nie. Ostatecznie, wylądował nieopodal.
- W pobliżu są trzy statki. I wygląda na to, że trzeci ściga drugi, a drugi ściga pierwszy, który tu kotwiczy - odezwała się elfia furiatka, a Char jakby znów zmarkotniała. Iskra, kolejna kochanka Devrila.
- A nie możesz ich tych smoczyskiem postraszyć? - Kalcifer od razu zwrócił łeb na mówcę, którym był Wilk. Chyba spodobało mu się określanie go smokiem.
- Mają dwóch magów - mruknęła zamiast tego - na tym drugim okręcie siedzą, nie wyglądają na elfów ale wyglądają tak, jakby bardzo im zależało na dopadnięciu pierwszego statku - poczuła dotyk smoczego pyska na ramieniu i obejrzała się na swoje podopiecznego. Potem nastąpiła krótka wymiana myśli którą znali jedynie oni i Iskra znów spojrzała na Wintersa, byleby nie musieć patrzeć na królewską parę - Zawsze można ich zatopić.

draumkona pisze...

Iskra oparła się ramieniem o dok Kalcifera, równie konsekwentnie ignorując Szept i Wilka co oni ją.
- Jest typowy okręt wojenny, doliczyłam się czterdziestu dział. Płynie na samym końcu, przed nim jest fregata - przynajmniej tyle mogła wspomóc tego tajemniczego jegomościa, który wcale na rozbitka nie wyglądał. Skoro zaś dowiedziała się, gdzie u licha wcięło Devrila i ich przestrzegła... Cóż, mogła się zmyć z czystym sumieniem. Z powrotem wdrapała się po smoczej nodze.
Char uniosła brew słysząc co by mogła, a czego nie. Wciąż po głowie chodziły jej głupie pomysły wywabienia załogi, ale skoro nikt tego nie popierał... Z powątpieniem spojrzała na swoje nieco zniszczone dłonie. Podoła? Teoretycznie tak. A praktycznie?
Przykucnęła nabierając spokojnie powietrza w płuca, uspokajając się, wyglądało na to, że albo alchemiczka źle się poczuła, albo nie była w stanie czegoś zrobić.
Nim jednak ktokolwiek zdążył podejść i spytać co się dzieje, przyłożyła dłonie do piasku z zaciętą miną, po ziemi przebiegły drobne wyładowania zbiegając aż do wody. Ta zawrzała, a po paru sekundach wynurzyła się z niej niewielka rafa.
- Mogłabym - mruknęła powstając z ziemi i rozcierając nadgarstki. Jak na razie miała wszystko pod kontrolą, ale kto wie co będzie potem.
- No to powodzenia - rzuciła jeszcze Iskra w stronę Devrila, jedynej osoby której nie ignorowała prawie nigdy i pozwoliła Kalciferowi wystartować.

draumkona pisze...

Char też skinęła głową, wydawała się nawet żywsza niż przed chwilą i Wilk przypisywał to działanie nadchodzącej potyczce. Wiadomo, zadanie, adrenalina. Na każdego działają takie rzeczy.
Sam czuł się nieco niepotrzebny, ale to akurat nie było aż takie ważne. Zadba o bezpieczeństwo jego magiczki i spróbuje podnieść tarczę gdyby coś poszło nie tak, może mu się uda, może nie.
Wolałby jednak gdyby się udało.
*
Rozdzielili się. Przynajmniej ona odłączyła się od reszty, uznając, że tak będzie po prostu najlepiej. Musiała mieć dobre pole widzenia na oba okręty, trzeba było też ocenić jak duże ma pole manewru - przecież nie chciała przy okazji i sobie odciąć drogi. Bryg był już prawie wyszykowany, zaś okręty coraz bliżej, nadszedł czas.
Powtórzyła ruchy, tak samo jak na plaży, tym razem jednak obejmując działaniem alchemii większy obszar. Ziemia delikatnie drgnęła, a zwody powoli zaczęły wypiętrzać się rafy.

draumkona pisze...

Char obserwowała wszystko ze swojego skrawka plaży i wcale nie potrzebowała Flynna, by wywnioskować to, co wiedział on. Może nie była żadnym oficerem, może dawno już jej na morzu nie było, ale pewne zachowania zawsze pozostawały takie samo. Na ogień odpowiada się ogniem. Okręt wojenny tak duży jak ego jego kapitana nie mógł puścić płazem takiej zniewagi jak uszkodzony kadłub. Podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę gdzie kotwiczył bryg. Ostrożnie, między skałkami, by nikt jej nie zauważył.
Wilk ruszył wraz z resztą i czasami czuł się tak, jakby był tylko ciężarem. Nie dość, że nie wiedział o morzu nic, to jeszcze nie mógł pomóc Szept. Co z niego za mag...

draumkona pisze...

Wilk musiał dwa razy wszystkich przeliczyć, by upewnić się, że na pewno wszyscy są. Byli. Nawet Garret, którego zatargał pod pokład i kazał mu tam siedzieć póki nie dopłynął. Ciekawe jak bardzo kapitan go posłucha.
- Bogowie, udało się - kiedy bryg oddalił się nieco od brzegu, dopiero wtedy odetchnął, bo wciąż mu się wydawało, że mimo obecności Szept i Char coś może im się wszystkim stać.
- Jak myślisz, ile teraz zajmie nam dotarcie do portu elfów? - zagadnął Flynna, kiedy udało mu się w końcu przebić do steru.
Char znowu wrócił wisielczy humor. Jak zwykle cieszył ją pobyt na statku, tak teraz wyglądało na to, że przebywanie na pokładzie jest dla niej niemalże karą, bo zaszyła się gdzieś na dziobie statku by obserwować to, co jest przed nimi.

draumkona pisze...

Dotarcie w pobliże brzegu zajęło im cztery dni. Po drodze musieli przeczekać jeszcze sztorm, który zerwał się dosłownie znikąd, podobnie jak i poprzedni. Ale ten na szczęście nie skończył się zatonięciem okrętu.
Wilk od dłuższego czasu stał na dziobie i obserwował zbliżającą się ziemię. Widział już zarys budowli białych i delikatnych, sprawiających wrażenie kruchości. Ba, wyglądały tak, jakby byle wiatr mógł je uszkodzić. On jednak, jako elf, wiedział, że przetrwać mogą wiele, na tym własnie polegał kunszt elfich budowniczych, szczególnie tych starszych.
W porcie zaś zawrzało lekko. Ktoś się zbliżał. I nie był to elfi statek.
- Cholera jasna - mruknął Wilk przypominając sobie, że powinien uprzedzić elfy, że nie będzie elfich statków, a zwykły, ludzki.

draumkona pisze...

- Schodzę pierwszy - mruknął Wilk odrywając się od burty, której to dopiero co się chwycił. Elfy wpuściły ich do portu, co zawdzięczali zapewne białej fladze, ale on widział, jak strażnicy w białych tunikach i zbrojach szykują piki. Widział i kapitana, który miał pozłacany hełm z fioletowym piórem, który nakazał im gotowość. Znał ten język. Stary dialekt.
Kiedy w końcu stanęli, nie poczekał nawet aż wysunie się deska by po niej bezpiecznie zejść. Wariat wyskoczył przez burtę lądując bezpośrednio na jednym z mostków. Elfi żołnierze byliby się na niego rzucili za takie manewry, gdyby w porę się nie podniósł, nie ściągnął kapelusza i nie przemówił w ichniejszej mowie. Szybko opisał sytuację, a wszechobecne napięcie nagle zelżało. Kapitan ściągnął hełm i ułożył dłoń na ramieniu Wilka, witając go całkiem ciepło.
- Kryzys zażegnany - skomentowała Char i korzystając z elfkich genów, także wyskoczyła przez burtę, udowadniając, że jest tak samo głupia jak jej brat.

draumkona pisze...

Charlotte wolała się nie ujawniać ze swoim prawdziwym ja. Jako bękart nie byłaby tu mile widziana, bo z tego co wiedziała, elfy stąd były staroświeckie i rygorystyczne. Mieszać elfią krew... Nie do pomyślenia. Dlatego pilnowała by uszy mieć przykryte włosami i nie wychylać się zbytnio, choć i tak głupi wyskok za burtę zrobił swoje.
- Zapewne jesteście zmęczeni - rzucił dowódca, który jak się zdążyła dowiedzieć, zwał się Frost.
- Nie na tyle, by spocząć na laurach. Jak wygląda sytuacja z siedliskami?
- Beznadziejnie - Frost westchnął i skłonił się nadchodzącej Szept - Nasi magowie pracują nad rozwiązaniem problemu, ale nic nie działa. Liczba podwoiła się od czasu kiedy twoja szacowna matka opuściła te brzegi.
- Hm... - Wilk zerknął za siebie, na statek, potem zaś na słońce chylące się ku zachodowi. Będą musieli przenocować nim ruszą - Powiadom resztę o naszym przybyciu, niech uszykują jakieś posłania.
- Tak jest - ponowny ukłon i kapitan wręcz rozpłynął się w powietrzu.
- Będziemy musieli przenocować nim cokolwiek zrobimy... W nocy to coś rośnie w siłę - zmrużył lekko dwukolorowe oczy rozważając kwestię upartości magiczki i tego, czy pójdzie choć raz grzecznie spać.
- Będziemy musieli się też zobaczyć z Arcymistrzem - to on bowiem władał miastem od odejścia elfów do Keronii. Swoje przeżył i swoje widział. Biorąc zaś pod uwagę jego cynizm i zmęczenie światem można było spokojnie powiedzieć, że to jeden z najbardziej wiekowych elfów.

draumkona pisze...

Skinął głową, odnotowując w pamięci, by przekazać prośbę Szept odpowiednim osobom. Ujął jeszcze magiczkę za ramiona przyglądając się jej uważnie.
- Zrób co chcesz, rozeznaj się w terenie, powęsz. Tylko wróć na noc, wtedy was zbiorę i powiem o tym o czym powie mi Arcymistrz - musnął wargami czoło upartej magiczki i odszedł wtapiając się szybko w tłum, jak złodziej, jak... Cień.
- A co ja moge zrobić? Nie jestem ani magiem... Ani elfem - to ją trochę dobijało. Po co ona się tu pchała? Mogła zostać na okręcie... - Może póki nie zaszło słońce wyjdę za miasto zobaczyć jak to w ogóle wygląda?

draumkona pisze...

Char obejrzała się za siebie, na morze, jakby to miało jej odpowiedzieć co robić.
- Skoro tak mówisz... - w końcu ona była tu pierwszy raz. Co prawda nie znała potencjału tutejszych magów, nie wiedziała o tym miejscu nic, więc nie pozostawało jej nic innego jak tylko zdać się na osąd magiczki.
- To pójdę z Devrilem - słowa opuściły jej umysł szybciej niż zdązyła zareagować. Przecież... Nie powinna się z nim szlajać nigdzie. Miał narzeczoną tak? Wciąż w nim zyła Neme, tak? To gdzie ona się pcha...
Westchnęła cicho, znów tracąc zapał do wszystkiego. Stanowczo powinna przestać o nim myśleć.

draumkona pisze...

- Tak mamo - Char ruszyła pierwsza, zagłębiając się w uliczkę portową, która to prowadziła gdzieś dalej w miasto. Było tłoczno, elfy nie urodzone w szlachetnych rodach miały tu swoje warsztaty i gospody, rozkwitał tu handel, bo gdziekolwiek by nie pójść, można było natknąć się na jakiś ciekawy stragan a to z biżuterią robioną z tego co da im morze, a to stragan z panierowanymi dziwnymi skorupiakami nabitymi na patyczki by było wygodniej jeść.
Kattegat wydawało się wcale nie niepokoić tym, co czeka za murami. O tym, że coś jest nie tak świadczyła jedynie większa ilość białych żołnierzy na murach i dziwnie posępne miny niektórych osób.
Char przecisnęła się między dwoma handlarzami i wypadła na niewielki plac, gdzie było jeszcze więcej straganów. Podniosła głowę, zerkając wyżej, na kolejne poziomy miasta i na biały pałac na samej górze. Wydawał się być taki odległy... Czy tam mieszkał Arcymistrz?
- Zagłada! - jęknął jakiś starszy elf, opierając się plecami o ścianę i chwytając za pierś.
- Śmierć już bliska!
- Gniew bogów!
- Klęska, klęska, klęska!
Poruszenie wywołane biadoleniem starca przyciągnęło elfy myślące podobnie do niego. Niektóre z nich nie miały ręki, bądź nogi, jeden nie miał oka. Inny wyglądał jakby zżerał go trąd. Tłumek musiała rozpędzić straż, choć nastroje nie wydawały się być w normie. Pachniało buntem.

draumkona pisze...

Char spojrzała w ciemniejące niebo, które idealnie oddawało jej nastrój. Ciemne, mroczne, bez nadziei na poprawę. Innymi słowy, beznadzieja.
- No trochę... - w jakimkolwiek wielkim dołku by nie była, zauwazyła, że i Szept ma jakiś problem, choć nie odważyła się pytać.
- Prędzej patrol niż grupa myśliwych. Z tego co mówił Wilk i matka, to się zaczęło tam, gdzie zwykle chodzili magowie. A myśliwi trzymają się od tych miejsc z daleka - poinformowała go równie ponurym tonem co przed chwilą - Może straże... Nie wiem. Ty się lepiej znasz na węszeniu w bagnie.

draumkona pisze...

Niestety, nie udało im się uniknąć zmoknięcia, bo deszcz lunął dosłownie w chwili kiedy dotarli pod myśliwskie chaty, położone na łąkach nieopodal targowisk. Wyszukanie informacji też trochę zajęło, a w efekcie dotarli do pałacu zziębnięci i mokrzy dokładnie w momencie, kiedy spodziewał się tego Wilk, który wyszedł im naprzeciw i wprowadził do wnętrza rozdając po drodze rozkazy jak komicy dzieciom cukierki.
- Chwilowo pałac jest przepełniony, wszystkich magów tu ściągnął... Mam nadzieję, że się nie obrazicie, że wrzuciłem was do jednej komnaty. Dwa łóżka chyba są - poprowadził ich wąskim korytarzem nieco na wschodnie skrzydło i tam wślizgnął się do jednej z komnat łudząco podobnej stylem do dawnych komnat Eilendyr. Char postąpiła tak samo.
W środku było ciepło, przyjemnie i aż ją naszła ochota żeby po prostu pójść i połozyć się spac choćby na podłodze, ale najpierw trzeba było złożyć raport. No i najlepiej ubrac coś suchego.
- Dowiedzieliście się czegoś? - zagadnął Wilk zabierając z tacy z owocami jabłko.

«Najstarsze ‹Starsze   3401 – 3600 z 5000   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair