Intro
– Mówią, że Cienie* wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami.
–
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło.
– O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi.
*Bractwo
Nocy, potocznie nazywani Cieniami – tajna organizacja skrytobójców i
szpiegów działająca na terenie Keronii i poza nią, powołana jeszcze w
zamierzchłych czasach przez Astrid, zwaną później Nocną Damą, pierwszą
Mistrzynię Cieni. Obecnym Mistrzem i przywódcą jest Nieuchwytny, zaś za
jednego z najlepszych uchodzi Lucien Czarny Cień. Główne decyzje
podejmuje przywódca wraz z Radą. Dokładna struktura jednak, wraz z
organizacją i rekrutacją pozostaje owiana tajemnicą, jakiej nam, zwykłym
szaraczkom, nie dano poznać.
W każdym z większych miast znajduje
się kryjówka Bractwa, znana tylko wtajemniczonym, zaś główna siedziba
mieści się gdzieś na pustkowiach Keronii. Cienie, choć specjalizują się w
zabójstwach, nie cofną się przed żadnym zajęciem. Niektóre z ich
wyczynów stały się nawet tematem legend czy pieśni. Ostatnimi czasy
jednak ich imię wzbudza w Kerończykach strach i niechęć, jako że oddali
swe usługi Wilhelmowi Hektorowi Escanorowi. Znakiem rozpoznawczy cieni
jest otwarte oko. Wiedzą, widzą i czuwają.
Muzyka
TRZY OSOBOWOŚCI - JEDNO CIAŁO
Imię i nazwisko: Asgir Thorne
Zajęcie: płatnerz w Demarze
W Bractwie: Lucien Czarny Cień
Stanowisko: Poszukiwacz, Radny
Prawdziwe, acz nieużywane: Varian Gharis
Miejsce urodzenia: okolice Nyrax
Rasa: człowiek
Narodowość: Kerończyk
– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
Zapraszam
do wątków, powiązań, wspólnego pisania. Na użycie postaci w opowiadaniu
się zgadzam, pod warunkiem, że zachowana zostanie jej konwencja. Jeśli
idzie o postacie poboczne wykreowane przeze mnie – można ich używać do
woli, pozwalam na kierowanie nimi i wplatanie ich we własne historie.
Wyjątek – nie wolno ich uśmiercać, chyba że wyrażę na to zgodę. Odpisuję
wedle sobie tylko znanej kolejności, ale specjalnie nikogo nie pomijam.
Jeśli zapomnę, ludzka rzecz, przypomnieć się. Prowadzę 3 postacie, może
się zdarzyć, że danego dnia nie dam rady odpisać z nich wszystkich.
Może się też zdarzyć, że pomimo wolnego czasu nie będę odpisywać ze
wszystkich moich postaci. Taka autorska zachcianka.
Zapraszam do zapoznania się z odnośnikami w karcie. Ułatwi do pisanie wątków i poznanie postaci Luciena.
Muzyka: Red "Let it burn", Breaking Benjamin "Dance with the devil"
Cytaty: J.R.R. Tolkien (w tytule)
Ostatnia aktualizacja karty: 30.07. - zmiana artów w karcie
Ostatnia aktualizacja podstron: 11.07 - zaktualizowano Miejsca i Poboczne (dodano arty)
1 313 komentarzy:
1 – 200 z 1313 Nowsze› Najnowsze»[Ale niespodzianka! Wracam z treningu w bractwie, włączam Keronię, a tu karta Luciena się wyświetla ;-D Super, że już jesteś. Zaraz dodam twoją postać do linków.
Acha, co robimy z naszym wątkiem. Kontynuujemy?]
[Oj tam, nie przejmuj się. Zasady są po to, żeby je naginać, a terminy - żeby je odwlekać ;-P ]
Przyjęła od Luciena bukłak i upiła dwa niewielkie łyki naparu.
Gdyby jeszcze pół roku temu ktoś powiedział jej, że przyjmie miksturę od zabójcy, zapewne odesłałaby go postukując się w czoło. Taak, zmieniła się. Pytanie tylko, jak bardzo. Bo Nefryt była coraz bardziej pewna, że nawet, gdy misja z Cieniami... A zwłaszcza z tym jednym, szczególnym dla niej Cieniem, dobiegnie końca, jej życie nie będzie już takie, jak dawniej.
Milczała, a na jej czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Próbowała przeanalizować całą sytuację, swoje oraz Luciena położenie i przewidzieć, co powinna czynić dalej.
Nie dawała jej spokoju myśl, że kiedy Arlan nazwał ją księżniczką, Lucien był tuż obok. Nie mógł tego nie usłyszeć, nie zauważyć.
Teoretycznie mogłaby to potwierdzić. Przyznać się i przestać żyć w ciągłym kłamstwie. Skończyć tą grę, w którą - świadomie lub nie - uwikłała już tylu ludzi. Czuła się podle, musząc oszukiwać tych, którzy byli jej bliscy. Bo nikt, nikt z wyjątkiem jej samej i Nereszy, nie wiedział, kim Nefryt jest... kim była naprawdę.
Więc jeśli powiedziałaby im prawdę... Najprawdopodobniej wielu odwróciłoby się od niej uznając wszystkie jej czyny, całą "dobroć" i "szlachetność" za dążenia do odzyskania tronu. Bzdura, bo o władzę Nefryt chodziło najmniej. Nie obeszłoby jej, gdyby królową została którakolwiek z Keronijek, byleby tylko była dobrą władczynią. Poza tym, gdyby wieść ta doszła do któregoś z jej wrogów, jej dni byłyby policzone. Mieszczka, ba, nawet szlachcianka, której zachciało się bawić w wyzwolicielkę kraju, nie stanowiła poważnego zagrożenia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale gdyby okazało się, że "własną armią" dysponuje księżniczka...
[Tu Nefryt, nie chciało mi się wylogowywać ;) Postaci możesz mieć dowolną ilość, ale niestety na blogspocie zawsze wyświetla ci się ta sama nazwa. Niektórzy blogerzy wybierają więc wspólną, ogólną nazwę, ja mam po prostu dwa konta.
Odpiszę jutro po 16, bo muszę się wyspać przed wycieczką]
Na jej ustach zaigrał cień uśmiechu, o tyle dziwny, że mieszczący w sobie dwa sprzeczne odczucia. Obawę, bo nie miała wątpliwości, że wiedział. Ulgę, bo nazwał ją tak, jakby nic się nie wydarzyło, jakby nie miało to dla niego znaczenia.
Tez zwrot, w dodatku połączony z formą "my", być może dla niego nic nie znaczący, udawany nawet, dla niej wiele znaczył. Przykładała wagę do drobiazgów? Być może. Ale to przecież setki drobnych zdarzeń, gestów, rozmów, tworzyły całość zwaną życiem.
Nefryt podjęła już decyzję. Czas pokaże, czy wybrała słusznie...
A jednak odezwała się dopiero pół godziny później, kiedy słońce zniżało się już nad horyzontem, a najbliższą perspektywą był odpoczynek.
- Znasz już prawdę o mnie. - powiedziała, z pozoru obojętnie. - Co zamierzasz z tą wiedzą zrobić?
Miał rację. Życie ich obojga było zbyt nieprzewidywalne, zależne od zbyt wielu czynników, by mogli jednoznacznie wypowiedzieć się na temat przyszłości. Ani dla niej, ani dla niego nie istniała pewna droga.
Gdyby Czarny Cień nie wrócił z misji, faktycznie Nefryt nie miałaby powodu do obaw. Nowego powodu, bo jakieś były zawsze. Ale mimo tej świadomości nawet nie przeszło jej przez myśl, by sytuację taką sprowokować. Nawet, gdyby porzuciła własny honor, nie potrafiłaby tak postąpić. Lucien zbyt wiele dla niej znaczył. Była gotowa nawet poświęcić dla niego życie.
- Nie chcę, żeby coś ci się stało. Zresztą... Przeszedłeś tyle misji... Dlaczego więc miałbyć nie wrócić akurat z tej jednej? - pokryła swoje zmieszanie lekkim uśmiechem.
- Bogowie... - szepnęła. - Kto ich tam wie, czy istnieją. A jeśli tak, to czemu... Czemu pozwalają, żeby to się działo?
[Ale skleroza. A miałam odpisać pod "wątkowym" tekstem.
Fajnie by było, gdybyś się zdecydowała... Ale nie zmuszam - twój wybór, nic mi do tego ;)
Na HT nigdy nie byłam, zresztą zwykle na każdy blog tworzę nową postać. ]
[Witam :) Może wątek?]
Szła ciemną uliczką, ciągnąc za sobą wielkiego ogiera, czarnego niczym bezgwiezdna noc. Dzisiejsza takową nie była, ponieważ okrągły księżyc oświetlał większość zakamarków miasta - może poza tym, w którym znajdowała się znana kuźnia. Jasnowłosa amazonka miała powód do odwiedzenia jej, jednakże powód ten nie był tak oczywisty, jakby mogło się to zdawać na pierwszy rzut oka. Nie bez powodu szukała mistrza o tak późnej porze.
Zatrzymała się przed drzwiami i wyciągnęła rękę zaciśniętą lekko w pięść. Zawahała się na chwilę, gdy jej przewrażliwiony o tej porze słuch nie wychwycił żadnego dźwięku odpowiadającego kuźni. Zwykle kowale mieli pełne ręce roboty, ale... Nie zastanawiając się dłużej zapukała do drzwi wystarczająco mocno, by każdy, kto znajdował się w środku usłyszał. Nie spotkała się z odzewem. Uderzyła ponownie. Ku jej zdumieniu drzwi były otwarte, jakby ktoś w pośpiechu nie zdążył ich zamknąć. Pchnęła je i zrobiła krok do środka.
[uff, mało czasu. Nie sprawdzałam.]
[Wybacz, ale na chwilę obecną nic składnego mi już nie wyjdzie. Chora jestem i śpiąca, więc nawet się nie biorę za odpisywanie. Jutro nadrobię, obiecuję!
Czy możesz zerknąć na stronę główną Keronii i napisać co o tym myślisz?
Acha, i na dziś już schodzę, ale jutro jestem przy kompie od... dziewiątej rano? Pewnie jakoś tak wyjdzie, chyba że zaśpię ;)]
- Myślisz, że ja nie wiem? - w jej głosie nie było nagany, ale zadziwiający spokój. Zadziwiający nawet dla niej samej, bo przecież czuła odrazę dla wszelkich morderstw. Nawet kiedy sama zmuszona była zabić, starała się czynić to szybko. Tak, by ofiara nie musiała dodatkowo cierpieć. Było tylko kilka osób, którym naprawdę chciała zadać ból. Jedną z nich był właśnie Arlan. Wtedy, zamiast zimna i obrzydzenia czuła radość z zemsty. Na kilka chwil zmieniała się w potwora sycącego się ludzkim cierpieniem. A potem... potem bała się, że któregoś dnia może już zostać tą... drugą, okrutną sobą.
- Na długo przed tym, jak pojechałam do Demaru obserwowałam Bractwo Nocy. Szukałam informacji na wasz temat. Nie wiedziałam, nadal nie wiem wiele, ale wystarczyło to, by zlecić to zadanie akurat wam.
- Czyżbyś wątpił? Myślałam, że dobrze ci z tym, że Bractwo jest dla ciebie wszystkim. - z jej słów wybijało się zdumienie. Jak to? Ten lojalny, zapatrzony w Bractwo Nocy Cień mówi, jakby nie był pewien, czy obrał słuszną drogę?
A potem, jakby walcząc sama ze sobą, dodała, ciszej i niepewnie, jakby obawiając się własnych słów i myśli:
- Lucien, my... znamy się od niedawna. Nie powinnam ci ufać, nie powinnam ci mówić wielu rzeczy. Ale... Za każdym razem, kiedy z tobą rozmawiam, czuję się, jakbyśmy znali się od lat. Nie mogę tego zrobić, a jednocześnie pragnę być przy tobie. Nie tylko w czasie tej misji.
[Okej, nie ma problemu, czas nie goni. I podoba mi się twoje podejście do blogowania. Bo przyznam szczerze, że mało co denerwuje mnie tak, jak osoby, które się zapiszą, a potem cisza i ani wiadomości z ich strony]
[Dzięki;) Mogli by się skądś znać, mam nawet pomysł. Skoro Asgir jest zabójcą można by zrobić tak, że zabił brata Erianny, ale ona ani on o tym nie wiedzą. No, chyba że masz inne pomysły to słucham;)]
[Jej brat ,,niby'' zginął podczas jednej z walk gdy jeszcze walczył dla Wirginii]
Eri usiadła przy jednym z stolików i przyglądała się otoczeniu. Karczma przez ten rok nic, a nic się nie zmieniła. Stoły stały nadal w tych samych miejscach, na scenie tak samo jak przed rokiem tańczyły dziewczyny z ogniem, a przy barze stał ten sam karczmarz. Upiła łyk piwa i wyjrzała przez okno.Noc była już w pełni, a na niebie jaśniały gwiazdy wraz z księżycem. Nagle wspomnienia wróciły. Przed oczami Erianne ukazał mi się jej brat. Evan był dobrze zbudowanym blondynem o jasnej karnacji i ciemnych oczach. Właśnie w nich zawsze widać było determinację i wytrwałość. Kochał walczyć,była to jego nieodłączna część życia, którą zaraził również siostrę. Gdyby tylko dało się go przywrócić do życia dziewczyna oddała by swoje. Nagle do oświetlonego pomieszczenia ktoś wszedł. Brunetka jednak nie odwróciła wzroku od gwieździstego nieba nie chcąc psuć tej chwili. Słyszała kroki i nagle zapadającą cisze jakby ten ,,ktoś'' był nadzwyczaj ważny. Jej uszu doszedł również odgłos odsuwanego krzesła przy jej stolika.
Eri wyrwana z rozmyśleń podskoczyła wystraszona i spojrzała na nieznajomego.
-Nie- wychrypiała zmęczonym głosem spoglądając w brązowe oczy przybysza. Coś ją w nim zainteresowało. Czy to był jego wygląd? Nie... Dziewczynie wydawało się, że gdzieś go widziała. Może na ulicy gdy wędrowała lub na którejś z walki? Nie miała pojęcia. Mężczyzna przysiadł bacznie się jej przyglądając. Dziewczyna nie wiedząc co zrobić utkwiła wzrok z powrotem w oknie.
-Piękna noc prawda?- spytała i od razu ugryzła się w język. Może nieznajomy nie miał ochoty na rozmowy z nią? A ona zadawała zbędne pytania. Przebiegła go wzrokiem i utkwiła wzrok na jego mieczu. W porównaniu z jej sztyletem był wspaniały. Ona nigdy nie miała w dłoniach takiej broni. Wszystkim wydawało się, że jest zbyt słaba, za delikatna by cokolwiek osiągnąć w walcem, a tu proszę. Stała się wojowniczką i to dość znaną, ale nie z tego powodu co by chciała, a wręcz przeciwnie.
- Rzeczywiście...- stwierdziła dziewczyna rozglądając się w koło. Ona nie miała zamiaru zostać tu na noc. Nie miała za co, bo czym niby zapłaci? Mogła jedynie oddać swój sztylet i to wszystko. Nie miała po co jednak informować o tym nieznajomego. Uśmiechnęła się do niego blado i utkwiłam spojrzenie w swoich dłoniach. gdyby tylko miała jakiś grosz przy duszy, ale niestety tak nie było.
-Ja raczej tu nie zostanę. Nie lubię przepełnienia...- powiedziała cicho i usłyszała jak ktoś za jej plecami głośno się śmieje. Odruchowo odwróciła się i spostrzegła pijanego wartownika z Keorni.
-Nikt by ci nie pozwolił tu przenocować. Takich jak ty nie potrzebujemy.- Eri poczuła jak się czerwieni. W normalnej sytuacji po prostu by wstała i mu dołożyła, ale była zbyt osłabiona cało dniową wędrówką. Podniosła się jednak powoli i podeszła do mężczyzny.
-Ktoś cię pytał o zdanie pijaczyno?- powiedziała mierząc wzrokiem do wpół przytomnego mężczyznę. Dało się słyszeć cichy pomruk wszystkich zgromadzonych w karczmie i ciche śmiechy.
-Jak mnie nazwałaś?- spytał czerwieniąc się na twarzy Kerończyk.
Mimo słów nieznajomego moje usta nadal układały się w grymasie złości. Może powinnam poinformować go kim tak na prawdę jestem? Wartownik zmierzył szatyna i utkwił wzrok na klindze po czym grzecznie się odsunął. Jeszcze zdenerwowana usiadłam na swoim miejscu i zacisnęłam dłonie w pięści. Wyczułam jak mężczyzna mi się przygląda,a gdy podniosłam wzrok napotkałam jego delikatny uśmiech. Gdy już chciałam się podnosić i żegnać na dworze zaczęła się burza. Deszcz przybierał na sile, a grzmoty stawały się coraz głośniejsze.
-Tylko nie to...- powiedziałam podchodząc do okna i przykładając ręce do szyby.- Jasna cholera!- krzyknęła co i tak prawie nikt nie usłyszał, bo gwar był przeogromny. Przez chwilę się zastanowiłam i spojrzałam w stronę właściciela lokalu. Może by mnie przenocował, ale za co? Co mogłam mu takiego dać.? Wiedziałam czego mogą chcieć takie stare dziady. Oparłam głowę o szybę i wzięłam głęboki wdech. Nie miałam wyboru. Musiałam iść spać na zewnątrz, pod gołym niebem czyli też w burzy.
Podejrzewała, częściowo znała go od tej strony. Pamiętała z jakim profesjonalizmem mówił o zabójstwach, o tym jakich metod użyć, jak rozważał w jaki sposób najłatwiej zdobyć zaufanie członków skazanego na upadek powstania... Jak zabił wrogiego im obojgu maga. To wszystko składało się na obraz bezlitosnego mordercy, Cienia właśnie - takiego, jakim go sobie Nefryt wyobrażała, nim spotkała go osobiście.
Nie raz zastanawiała się, jak to możliwe, że ten człowiek jeszcze cokolwiek czuje. A przecież widziała... Słyszała, jak czule mówił do niej w obozie. I to, jaki był teraz...
Wyczuła wahanie w jego głosie, kiedy użył imienia Nefryt. Spojrzała w jego oczy, chcąc pamiętać. Już zawsze mieć w pamięci twarz, która stała się jej tak droga.
- Proszę cię, nie nazywaj mnie inaczej. Nie byłam księżniczką, kiedy mnie poznałeś, nie jestem nią i teraz. Jestem Nefryt, hersztem zbójeckiej bandy. Obrońcą Kerończyków. I zawsze nią będę.
- Nie boję się. - powiedziała. Czy to było kłamstwo? Nie, raczej próba zatuszowania tej odrobiny lęku, która się w niej kryła. Bo nie potrafiła całkowicie wyzbyć się strachu przed tym, co czeka ją i co może spotkać jej najbliższych, jeżeli prawda wyjdzie na jaw. Nie, nie bała się śmierci. A jeśli już, to nie swojej.
- O mojej przeszłości wiedzą tylko dwie osoby. Neresza, która znała mnie jeszcze zanim zaczęłam walczyć i...i ty.
Jej szare oczy rozszerzyły się, kiedy usłyszała obietnicę. Nie spodziewała się... Lucien chce jej bronić. Nie zdradzi...
Na jej usta wypłynął delikatny uśmiech, a cała twarz na chwilę stała się pogodna, ciepła.
Na chwilę. Bo potem wróciły do niej słowa wypowiedziane w przeszłości. Konieczność tego, co musiała zrobić. Tego, że za kilka dni, może za tydzień, go okłamie. Cóż z tego, że, najprawdopodobniej, powróci z czegoś w rodzaju misji, że będzie szczęśliwa, jeżeli wszystko się uda. Przy nim będzie musiała udawać smutek, nawet rozpacz. Co więcej, zaaranżować ich następne spotkanie tak wiarygodnie, by jej współczuł, by nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest tak, jak mu powiedziała. Inaczej nie uda jej się oszukać Bractwa Nocy.
Jeszcze raz spojrzała na niego i przygryzła wargę. Nie mogła znieść tego, jak na nią patrzy. Raptownie odwróciła od niego twarz.
"Ty oszustko. Ty ohydna oszustko" - pomyślała, popędzając Donna. Jednorożec przyśpieszył, zostawiając Cienia w tyle. Nefryt nie obejrzała się. Po jej twarzy płynęły łzy.
[O, i oczywiście zapomniałam się zapytać. Czy nie przeszkadzałoby ci, gdybym w sobotniej sesji wykorzystała postać Nieuchwytnego?
Najprawdopodobniej "posłużyłabym się" nim tylko na początku, więc nie zmienię (mam nadzieję) konwencji postaci.]
Co miałam zrobić? Nie znałam nawet jego imienia by poprosić o pomoc. Wzięłam do ręki mój czarny płaszcz i zarzuciłam go na siebie. Nie sądziłam, by były jeszcze wolne pokoje, a poza tym nie miałam czym zapłacić.
-Niestety, ale nie mogę...- powiedziałam krótko i już chciałam wychodzić, gdy do wnętrza ciepłego pomieszczenia weszło dwóch Wirgińczyków. Rozejrzeli się po całej karczmie i utkwili wzrok we mnie. Zastanowiłam się czym ostatnio im przeszkodziłam i przypomniałam sobie zabitego wartownika. Cofnęłam się w tył, gdy jeden z nich podszedł bliżej. Nagle zapadła cisza i nawet śmiechu nie do końca trzeźwych Keroańczyków ustały. Wszyscy przyglądali się dobrze uzbrojonym mężczyznom, którzy w tym momencie przyglądali się mi i mojemu wyniszczonemu strojowi.
-Znaleźliśmy cię nareszcie...- powiedział uśmiechając się pod nosem brunet. -Bierz ją.- rozkazał oschle i skinął na mnie głową. Automatycznie wskoczyłam na stół i wyjęłam zza pasa sztylet. Wiedziałam, że nie miałam z nim szans, ale nie miałam zamiaru poddać się bez walki. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się uważnie napastnikowi. Na jego ustach w tym momencie gościł głupi uśmieszek, oczy miał czarne jak dwa węgle, a dobrze zbudowana sylwetka pasowała do ostrych rysów twarzy.
[Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie miałam weny;)]
[Przepraszam, że w pierwszej osobie, ale całkiem o tym zapomniałam]
"Dlaczego ja mu to robię? " - zapytała się w myślach. " Dlaczego nie potrafię przestać?"
Czuła się podle ze świadomością, że go oszuka. A przecież jeszcze tak niedawno miała wątpliwości, czy to z jego strony nie jest gra, czy nie zmanipulował jej, podstępnie grając na jej uczuciach. Nie uwierzyła w to do końca, nie mogłaby. Sama myśl, że mógł udawać była dla niej bolesna.
Cóż z tego, że ona w tym, co mówiła dotychczas, tym, jak go traktowała, ja na niego patrzyła... Cóż z tego, że to wszystko było naprawdę, skoro niebawem jego zaufanie stanie się dla niej narzędziem?
"Nie mogę. Nie potrafię." - pomyślała z rozpaczą. Ale jednocześnie była to winna tym, którzy ją popierali. Oni wcześniej się dla niej liczyli, oni byli jej rodziną. Gdyby tylko był inny sposób...
Otarła łzy, wstydząc się ich. Wojownik nie płacze.
Spojrzała na niego, jednocześnie ciesząc się, że jest przy niej, i smucąc tym, co miało nadjeść w przyszłości.
- N-nie, ja po prostu... - skłamała. W jej głowie budził się dziwny, natrętny głosik, z godną podziwu uporczywością szepczący jej: "a może to nie jest złe? Kochasz go. Kochasz naprawdę, więc czymże jest jedno, drobne niedomówienie..? Zresztą on się nawet nie dowie..."
- Lucien, bo to tak... jakbym była w labiryncie. Wszędzie wokół kryją się trudności, przeszkody. A kiedy myślę, że już wszystko się ułożyło, że będzie prościej, spotykam kogoś, kto nie pozwala mi podjąć obranej drogi. Ale nie chcę go odepchnąć. - miała nadzieję, że się domyśli, że zrozumie.
Zaryzykowała spojrzenie, nadal smutne, ale jednocześnie pełne czułości, w jego oczy.
[A niech to. I zapomniałam zrobić dopisek. Jakim cudem ja jeszcze jestem adminką? ;)
Wiesz, ogólnie z czasem bytności na sesji wyszło różnie, na wzór krateczki - jedna osoba się zejdzie, druga się pojawi. Więc postaram się jakoś uzasadnić to w akcji, a jakby się nie dawało, to co najwyżej dokończyłybyśmy innego dnia.]
Przygryzła wargę, powstrzymując nie wiadomo, szloch czy może nieopatrzne, zbędne słowa?
Może miała jeszcze szansę na powrót do tej normalności, która z dzisiejszej perspektywy wydała się jej jakby szarą, zawierającą nie wiedzieć czemu powtarzające się zdarzenia. Może gdyby teraz się od niego odsunęła, gdyby uciekła od niebezpiecznego uczucia...
Ale cóż z tego? Odtąd uciekałaby aż po kres swoich dni. A gdyby przyszło do próby jej uczuć i rozsądku? Może rozum by wygrał. Na chwilę. Bo któż wie, co działoby się potem...
A Lucien?
Widziała ten błysk w jego oczach, błysk, który sprawił, że coś zmieniło się w jej sercu. Czy on by o niej zapomniał? Czy kiedykolwiek znalazłby dla siebie kogoś... normalnego? A przynajmniej... lepszego, niż ona.
A może to właśnie było przeznaczeniem? Może los faktycznie chciał, by byli razem? Dwoje wędrowców, poszukiwaczy, choć każde w innej służbie?
- Wybacz mi. - szepnęła, czy to o oszustwie w przyszłości, czy o swoim uczuciu do niego myśląc.
Ich twarze na chwilę znalazły się bliżej siebie. Nie odsunęła się, tonąc w brązie jego oczu. A potem, jakby w zwolnionym tępie, zbliżyła usta do jego warg i złożyła na nich czuły pocałunek.
[Mam pytanko odnośnie sesji. Wczoraj umówiłyśmy się z Aillą i Erianną na "drugą część" w następną sobotę (16.06.12) od 16.00. Miałabyś ochotę popisać z nami?]
Dostrzegła ruch i postać, która najwyraźniej nie bez powodu ukryła się poza zasięgiem światła. Rozpoznanie jej twarzy było dla ludzkiego oka nieosiągalne, jednak kociemu nie sprawiało większego problemu. Źrenica kobiety rozszerzyła się do granic możliwości, pozostawiając jedynie cienką złotą obrączkę wokół przepastnej czerni.
Zorana wychwyciła spośród cienia czujne spojrzenie brązowych oczu, osadzonych pośród ostrych rysów czarnowłosego mężczyzny. Jej brwi zeszły się na dźwięk głosu nieznajomego, jednak prędko powróciły na swoje miejsce.
- A czegóż to miałby szukać... człowiek, stojący u drzwi twojej pracowni? - spytała, tylko na moment pozwalając sobie na wahanie w kwestii względnie oczywistej - Chodzi o interesy, jak zawsze.
Utkwiła w nim spojrzenie przenikające ciemności.
- Ręczę, że wynagrodzenie zrekompensuje ci późną porę.
[Ciekawa rzecz: łatwiej jest mi opublikować cokolwiek w internacie niż w domu na własnym komputerze ;)]
[Cóż, mówią, że czekanie zaostrza apetyt ;P Więc czekam (nie)cierpliwie, z uśmiechem na ustach myśląc na przemian o jutrzejszej randce, sesji, tym co mi odpiszesz i niedzielnym treningu łuczniczym. Bajka, nie weekend :D
Jeśli chodzi o sesję, to prawdę mówiąc liczyłam na to, że "się wkręcisz". Tak, startujemy o 16.00. Nie wiem tylko, czy Erianna będzie, bo na ostatniej sesji napisała, że tak, ale ostatnio się nie odzywała. Mam nadzieję, że będzie... Bo Ailla w kontakcie poza-blogowym dała mi znać, że będzie.
I nic nie szkodzi, że na trochę "znikniesz". Postaram się posiedzieć dziś trochę nad tekstami na początek, żeby jutro nie marnować tyle czasu, co tydzień temu.]
[Ja Panią znam! Ze Skalnego Miasta ^.^ ]
[Tak, zgadza się. Choć ściślej mówiąc, najpierw pojawiłam się na Keroni, potem na SM.]
[Może i tak, nie wiem. Przez przypadek tu zajrzałam, od linku do linku. Anavae, z tej strony ^.^]
[Tak mi się właśnie wydawało, że to ty. W sumie, dużej logiki mojej w tym nie było :D Na necie od linku do linku i dużo można znaleźć.]
[Po czym ja żem taka rozpoznawalna?
Po tej urodzie? Po tym wdzięku?
Nic nie stoi mi dziś na przeszkodzie,
by przy muzie pięknego akompaniamentu,
bloga poszukać, co by wymogi spełniał idealnie,
choć jak dotąd, idzie mi nader marnie.
Dramaty czytam, Molierowe
i rymami pisuję, zboczenie zawodowe. =.=]
Słysząc ponaglające, fachowe słowa, mimowolnie uśmiechnęła się. Nieznacznie, lecz jej twarz straciła na surowości. Tylko oczy pozostały zimne, a gdy mężczyzna stanął w świetle, źrenice powróciły do podłużnego kształtu.
- Mistrz Thorne? - wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Nie spodziewała się po tym człowieku entuzjastycznych reakcji, lecz formalności chciała mieć już za sobą. - Jestem Zorana.
Jej lewa ręka powędrowała do pasa, "przypadkiem" zawadzając o pokaźny mieszek, który zabrzmiał metalicznie. Ignorując zapewne pożądany dźwięk dla chciwego ludzkiego ucha Zorana sięgnęła po przytroczony nieopodal, długi rulon. Zręcznym ruchem uwolniła go z węzełka.
- Skoro życzysz sobie konkretów, od razu przejdźmy do rzeczy - zacisnęła palce na kształt obręczy, nie pozwalając, by pergamin ujawnił choć jedną literę. - Mam dla ciebie zlecenie dość... nietypowe. W ręku trzymam projekt tego, lecz pewnie na niewiele ci się przyda: będziesz musiał znaczeni improwizować. Sam ocenisz, czy wykroczy to poza zakres twoich umiejętności - po chwili dodała - w które nie wątpię.
Wręczyła mu projekt, nie spuszczając z niego wzroku.
- Możesz pytać o co chcesz - rzuciła. ~ Sama ocenię, na które pytania mogę odpowiedzieć.
[Wybacz, że tyle czasu nie odpisywałam. Wszystko zwaliło mi się na głowę w ostatnich dniach i miałam za mało czasu, żeby cokolwiek napisać. Na szczęście jutro i w czwartek nie muszę iść do szkoły, więc będę mogła z przerwami od rana posiedzieć na blogu.]
Uśmiechnęła się. Nie myślała teraz nad tym, co będzie później. Kto wie, może los w przyszłości potraktuje ich łagodnie, a teraz... Teraz była szczęśliwa.
Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakuje jej czyjejś bliskości, czułości... Nie chciała tego niszczyć. Za nic w świecie.
- Lucien, czy ty... Czy masz jakiś dom, poza Bractwem Nocy, poza jego kryjówkami? - zapytała.
[Głupio mi, że musiałaś tyle czekać, ale zwaliły mi się na głowę przygotowania na Malbork, poza tym na parę dni mi wena siadła.
Od dziś biorę się porządnie za pisanie :) Jeśli chodzi o sesję - owszem, ale chciałam zaczekać do przyszłego tygodnia, jak mi się szkoła skończy, bo boję się, że nie wyrobię ;)]
Uśmiechnęła się lekko. Znała takie życie, nawet jeżeli sama była w trochę innej sytuacji. Znała, i w znacznej mierze przedkładała nad wygody zamku czy domu w mieście.
Mieszkanie na łonie natury, nieraz w płóciennym namiocie, równie często pod gołym niebem. Zimne, mroczne noce i upalne dni podróży... Codzienna niepewność, niebezpieczeństwa, czyhające być może tuż za drzewem... Wszystko to miało swój nieodparty urok, któremu Nefryt nie potrafiła się oprzeć. A jednak... Jednak w ciężkich chwilach zastanawiała się, czy dowodząc swoim ludziom postępuje słusznie. Czasem chciała być kimś innym, "normalnym". Tylko czy by potrafiła? Nie, chyba nie.
- Wiesz... Gdybyś chciał, mógłbyś mieć... u mnie. Nie mieszkam nigdzie na stałe, ale... W moim obozie będziesz zawsze mile widzianym gościem. - powiedziała. Naprawdę chciała go widywać.
[O, to dopiero początek remontu kapitalnego ;) Dodam jeszcze miejsca - wiem, zżynam z ciebie, ale spodobał mi się pomysł. Zwłaszcza, jeśli ktoś z "nowych" nie wie, w jakim miejscu spotkać się mają postaci i zaczyna kombinować na siłę. No i najprawdopodobniej napiszę kartę od początku, bo mnie serce boli, jak na te wypociny patrzę...
Już wysłałam ci wiadomość na konto z onetu. Jeśli znowu nie dojdzie - daj znać.
Nefryt]
"Mam nadzieję, że nie przyjdzie ci nigdy żałować tego zaproszenia... i naszego spotkania". Jak znajome były te słowa... jakież podobne do jej własnych myśli, obaw...
Ni stąd ni zowąd przypomniała sobie swojego ojca. Z jaką niezachwianą pewnością mówił: tylu już myśli, tylu się waha. Ja chcę więc działać.
Hipokryzja, zważywszy na to, że zatrzymywało go coś tak błahego, jak etykieta. Ona obiecywała sobie być inną. Rozważną, ale czynną. Ale czy teraz, czy w tej chwili nie była właśnie do niego podobna? Wahała się - ufać, czy odsuwać od siebie, kochać, czy gardzić. Może gdyby zdecydowała się choć na jedno, oszczędziłaby kłopotów. Nie tylko sobie zresztą.
Spojrzała na Luciena, a w jej oczach pojawił się z lekka zadziorny błysk.
- A gdyby... To co byś zrobił?
Nie odwróciła wzroku. Niech powie, że jeśli będzie to wolą Bractwa Nocy, zabije ją. Albo nawet niech zwodzi ją fałszywymi obietnicami. Proszę bardzo.
Nie pozwoliła też, by jej twarz, czy postawa zdradzały zmęczenie. Coraz częściej myślała o odpoczynku. Oddalając się od miejsca walki z Arlanem i jego sługami nadrobili drogi. Ale jeśli będzie trzeba... Da radę. Pół godziny... w ostateczności godzinę... Ile będzie trzeba.
[Też witam znów i z chęcią zaczęłabym coś nowego, zostawiając po prostu stary wątek jako powiązanie - przynajmniej będzie jakiś punkt zaczepienia. W wolnej chwili postaram się uzupełnić podstrony ze znajomościami. To co, wątek? Mogę zacząć, daj tylko znać, czy masz jakąś propozycję, czy mam improwizować ;)]
[Odpisałam ci na maila. Na D&D odpiszę, jak mie trochę więcej weny najdzie.]
Nie odpowiedziała, nie chcąc okazać, do jakiego stopnia poruszyły ją słowa Luciena. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, a jeśli już to bardziej oględnej... ostrożnej?
Nie była zawiedziona. Czarny Cień miał swoje zasady i może właśnie dlatego był dla niej tak niezwykłym. To, jego tajemniczość, spryt, opanowanie... Dzięki tym cechom jej imponował.
Zdała sobie sprawę, że gdyby wyrzekł się swoich zasad, a co za tym idzie Bractwa Nocy, straciłby wiele z tego czegoś, co czyniło go w oczach Nefryt wyjątkowym.
Przyznała mu rację, tym bardziej, że miejsce postoju wyglądało nader atrakcyjnie. W pobliżu przepływał niewielki strumyk, zapewne jeden z dopływów Loary, a kępy zarośli i wysokich traw uniemożliwiały zobaczenie ich z dużej odległości.
Uśmiechnęła się lekko, kiedy koło jej twarzy przefrunął barwny motyl.
Rozkulbaczyła Donna i podała mu na dłoni grudkę cukru.
[Spotkanie w drodze mi pasuje; zobaczymy, jak potoczy się to dalej. Nie przeciągam, zaczynam.]
Kolejna udana noc na wyzutych z żywej duszy traktach chyliła się ku wschodowi. Ta okazała się wyjątkowo wręcz udana — Ves najchętniej kopnęłaby w rzyć najbliższe napotkane stworzenie. Zakurzony gościniec o świcie był jednak zbyt opustoszały nawet dla wściekłych psów, a pomysł wymierzenia kopniaka Sirrazowi szybko porzuciła. Zadowoliła się mruczeniem do siebie w czasie jazdy z to mniejszym, to większym natężeniem, odgrażając się, że jeszcze dziś rzuci to wszystko w cholerę i otworzy burdel. Codziennie się odgrażała. Dopiero odkrycie, że pusta butelka po winie w jukach nie była wcale do końca pusta nieco ją pocieszyło. Przestała myśleć o kopaniu rzeczy i zwierząt.
Znowu zapowiadał się urokliwy dzień w siodle. Zbuntowani renegaci mknący drogą zemsty mieli wszystkie dni pasjonujące i wypełnione zwycięskimi przygodami tylko w ogranych, romantycznych balladach. W rzeczywistości pasjonujące przygody polegały w większości na poszukiwaniu igły w stogu siana, odsiewając użyteczne informacje od plotek i bełkotu ludzi, którzy przedstawiliby się jako królowa Keronii, byleby się pozbyć noża ze swojego gardła. Było to tak pasjonujące i pełne akcji, jak ćwiczenie kaligrafii. Poza tym nawet zbuntowani renegaci musieli też jeść, pić i karmić swoje szurnięte konie, i mieć za co to robić. A praca wolnego strzelca obfitowała w inne rodzaje ekscytacji, niż w romantycznych balladach. 'Tak, Ves, wlecz się dalej po podziemiach, szukaj złota — znajduj szmelc, daj się zeżreć olbrzymim pająkom...' Przynajmniej mogła mieć nadzieję, że kolejny cynk będzie bardziej przydatny.
W butelce to nie było wino, jak się okazało, lecz soczysta księżycówka, więc już za pierwszym łykiem zachłysnęła się porządnie, kaszląc i łzawiąc od palącego trunku, i klnąc w ojczystym języku, kiedy złapała oddech.
- Kaheelys ne, co za syf... - wykrztusiła. Po chwili jednak wzruszyła ramionami i pociągnęła kolejny łyk.
Kołysząc się w rytm końskiego stępa, ziewnęła głośno. Gdyby przycisnęła nieco ogiera, mogłaby znaleźć się w osławionej, czy też zniesławionej, Twierdzy Diabła dobrze przed śniadaniem. Lecz jeśli wirgińskie śniadania choć trochę przypominały keronijskie, nie była aż tak zdeterminowana.
[Nie wiem co Cię tak zaskakuje w tej karcie >_<
A do powiązań - rzecz jasna, aktualne, aktualne :D Jakiś pomysł masz, czy coś? I chyba lepiej jak się złapiemy na gg, szybciej pójdzie :d]
[Poza tym, Dibblerka nie ma, bo twierdzi iż weny nie posiada. A jak on sobie coś wmówi, to trudno mu to z głowy wybić -.-"]
Od dłuższego czasu była w podróży. Bukłak napełniony świeżą wodą, sakwa z jedzeniem zapełniona, a niecały kilometr za nią pole trupów. Jechała stępa i dumała nad Ponurym Gonem przygryzając bułkę. Dzień zapowiadał się naprawdę nudno, ale dla upewnienia się, sprawdziła stan cięciwy i ilość strzał. W końcu, nastały niebezpieczne czasy. Spojrzała w dół, na nogę wsuniętą w strzemię. Wokół kostki miała owiniętą linę, która to przywiązana była do łęku siodła. Kelpie była prawdziwym demonem jeśli idzie o skoki i o prędkość. Już nie raz z niej spadała i nie raz gubiła klacz na parę dni. Teraz, nawet gdyby spadła, zdoła ogłuszyć ją czarem, albo przemówić w jej myślach.
I jak na zawołanie, wraz z ostatnim kęsem bułki, niebo zaszło ciemnymi chmurami. Znikąd się wzięły, bo jeszcze przed chwilą doskwierał im upał i natrętne muchy. Iskra jęknęła mimowolnie widząc formujące się na niebie kształty. Złapała wodze i popędziła klacz do cwału tuląc się do końskiej szyi.
Gon dał jej spokój na długi czas, aż myślała, że o niej zapomniał. Ale duchy nie zapominają. Nigdy.
Pogoń już zaczęła się na dobre, gdy jeszcze mijała raz po raz zdezorientowanych ludzi. Kelpie pędziła wzbijając za sobą tumany kurzu, przeskakiwała nawet wozy, czym wprawiała w osłupienie. Nie koń, a demon, powtarzali potem między sobą kupcy.
I wtedy upiory zmaterializowały się przy niej. Kościste rumaki pokryte strzępami tkanin, a na nich, szkielety z zardzewiałym orężem, szczękające zębami w upiornym rytmie. Było ich trzech. Dwaj szermierze, którym zdołała umknąć i łucznik. I to jego bełt wbił się między łopatki elfki zrzucając ją z siodła. Drzewce prastarej strzały złamało się, lecz zardzewiały grot pozostał w jej ciele. I niebo jakby zalało się czerwienią, a potem pojaśniało. Nie było śladu po burzy, po tym co zaszło. Kelpie zwolniła nie czując już ciężaru na grzbiecie, a czując opór na linie. Przystanęła i obejrzała się. Jej jeźdźczyni leżała na ziemi kompletnie nieprzytomna. A krew leniwie wypływała na trawę. Klacz zarżała cicho i ruszyła przed siebie. Przed nią majaczyło miasto.
Dotarcie do niego zajęło jej wiele czasu. Do tego momentu niewiele zostało z niegdyś bogatego ubioru Zhaotrise. Elfka była kompletnie obdarta i poważnie ranna. Siniaki pokrywały każdą nie zakrytą skrawkiem ubrania przestrzeń. Skóra na plecach była zdarta dość mocno, do tego rana, z której przestała ciec krew, a zaczęła ropa.
Widząc jeźdźca w takim stanie, strażnicy natychmiast otworzyli bramę. Ale Kelpie ani myślała dać się złapać. Uciekła w głąb miasta po części mając sobie za złe jak kaleczy elfkę, a po części rozumiejąc, że tak trzeba.
Chwilę później już tańczyła na dziedzińcu i stawała dęba, szukając odpowiedniej osoby do powierzenia elfki.
Kelpie gryzła i kopała. Ta zawzięcie jakby od tego miała zależeć przyszłość tego miasteczka. I poczuła dotyk. Coś, bądź ktoś wszedł w jej myśli jak nóż w masło. A jako, że Kelpie była tylko koniem, myślała, że to Iskra. Ale to nie była ona, o czym dowiedziała się znacznie później.
Uspokoiła się i przystanęła, lecz nadal gniewnie biła ogonem. Iskra leżała tuż pod koniem, a ta szarpanina otworzyła jedną z wcześniej zasklepionych ran. Klacz zarżała żałośnie, gdy doszedł do niej fakt, że ktoś ją podstępnie wykiwał. Że jej Pani nadal śpi. Ale coś nie pozwalało jej na ponowne wariacje. Ludzie oblegli wnet konia łapiąc za wodze, a paru rzuciło się po nią by wyciągnąć ciągniętą dziewczynę. I już wtedy ktoś ryknął, by sprowadzić medyka. Gdyby jakiś historyk pokusił się o dokładne tego opisanie, musiałby z niesmakiem użyć słów wypowiedzianych przez Manfreda Głodnego, miejscowego rzeźnika
- Poślij no kto po medyka, kurwa!
Oraz, chwilę później padły słowa, również z ust Manfreda
- Eja, dziady, patrzajta, całkiem ładna to dziewka jest! A i przecie nic nie będzie miała przeciwko jakby ją tak wychędożyć trochu!
Ale wtedy Manfred dostał w głowę czymś ciężkim, a kroniki do dziś nie mogą ustalić co to do końca było.
Od dłuższego czasu Iskra czuła, jak oplata ją nicość. Jak wisi w powietrzu, niezdolna do ruchu, niezdolna do ucieczki. Była w czyjejś iluzji. Iluzji tak silnej, że nie byłą w stanie nic zrobić.
Ledwo ludzie ją zanieśli do budynku, a na jej czole sperlił się pot, który nie powstał bynajmniej od gorąca, a od strachu.
Iluzja zmieniła się, teraz siedziała w jakimś loszku przykuta do żelaznego krzesła kajdanami. I ktoś wbijał jej drzazgi pod paznokcie. Ale nie krzyczała, choć łzy i we śnie i na jawie ciekły jej po policzkach. Zjawa jakaś kroczyła wokół niej zadając pytania w dziwnej mowie, krążyła nad nią niczym sęp nad konającym zwierzęciem.
- Va'esse deireádh eap eigean... - szeptała elfka przez sen, powtarzała to od czasu do czasu, jakby zdanie te miało ją ochronić. Ale zjawa nie była wyrozumiała. Słowa wpół urwał krótki krzyk, gdy w iluzji zaczęto wyłamywać jej palce. Jeden, po drugim. I znów pytania, na które nie znała odpowiedzi.
Ciało drżało, pot spływał po twarzy, a skóra zbladła do koloru papieru. Raz po raz elfka wyjękiwała jeszcze jakieś słowa w swej ojczystej mowie,a potem niepokojąco zamilkła.
Iluzja rozmyła się w połowie mentalnych tortur.
Zasnęła.
Śniło się jej, że widzi staruszka, tego samego, który to przygarnął ją do siebie. Ten, który dał jej namiastkę domu. I tego, który nie znał przepowiedni. Tego samego, który zginął z jej winy.
A powiedziane było, że ten kto zetknie się z dzieckiem Starszej Krwi, zginie. A los, który swoje poczucie humoru miał, śmierć zsyłał w najmniej oczekiwanym momencie.
Śniła. Długo. Nie wiedzieć czemu, śniła się jej potem kobieta. Przedstawiła się jako Astrid. Ale nie powiedziała nic więcej.
- An'givare... - mruknęła przez sen, jakby obrażona na cały świat. Zgięła palce i korzystając z transu sennego, zaczęła badać umysłem rany jakich doznała.
Ponury Gon jednak nie żartował. Zresztą, jako upiór miał chyba marne poczucie humoru. Dosłyszała rżenie Kelpie i miała ochotę się zaraz zerwać i uciekać. Diabli wiedzą, gdzie Gon ją wypędził. Oby nie do krasnoludów. Od tamtej pory, kiedy oszukała ich na sporą sumę w kości wolała się im nie pokazywać na oczy. Znała podstawy leczenia magią, więc pozbyła się paru poważnych otarć z ciała. Strupy krwi odpadły bezceremonialnie z jej ramienia.
Podniosła się próbując zapanować nasz wszystkimi mięśniami, zapomniała jednak o błędniku, przez co straciła równowagę siedząc i spadła na podłogę. Całkiem niedaleko dostrzegła czyjś buty. Władza w kończynach wróciła jak na zawołanie. No, prawie.
Poderwała się w górę i wbiła wzrok fiołkowych oczu w mężczyznę, którego mina była dość mocno zaszyfrowana. Zachowując resztki godności po komicznym upadku na ziemię, otrzepała ubrania, a raczej to co wciąż miała na sobie i bardzo dzielnie sprawiała wrażenie, że dotyk nie sprawia jej najmniejszego bólu, a że te fioletowo-zielone siniaki to nic.
Iskra w pewnym momencie zapomniała iloma językami włada i zaczęła kląć nieprzyzwoicie po elfiemu wcale, a wcale nie przejmując się tym, że ludzie ostatnimi czasy zrobili się bardzo zawzięci na nieludzi. Innymi słowy, odkąd elfi rebelianci napadali na ludzi, elfy miały ciężki żywot.
Ale, w istocie ten mężczyzna w niczym jej nie pomógł. Na wzmiankę o słowach medykach, machnęła lekceważąco ręką.
- Zagoi się - mruknęła po swojemu. Ale zaraz jakoś siły ją opuściły i zmusiły do posadzenia zadka w miejscu gdzie przed chwilą leżała.
- Bloede cáerme - przytknęła pięści do skroni skupiając się. Ale nic z tego. Całkowicie ignorując człowieka, który użyczył jej miejsca do odpoczynku, położyła się i znów wpadła w lekki półsen.
Obudziła się po dość długim czasie. Nawet jej wydawało się, że ten czas był długi. Po chwilowej analizie kosmyka swoich włosów, doszła do wniosku, że : Spała koło dwóch dni, że potrzebuje kąpieli i ubrań. A ponadto jedzenia.
Mięśnie początkowo niemiłosiernie bolały przy każdym ruchu, a co jakiś czas także jakiś strup puszczał, co sprawiało bardzo niemiłe ważenie pękającej skóry. Z tego co zdołała już wywnioskować, była noc. Oparła się dłonią o ścianę dla utrzymania lepszej równowagi. Człowieka, którego widziała poprzednim razem nie dostrzegła. Być może nie było go w domu, czy gdziekolwiek była, a być może doskonale się maskował. I tak byłą na straconej do walki pozycji. A jeszcze bardziej pogrążyło ją burczenie brzucha.
- Brazul!
Z każdym kolejnym łykiem dziewczyna była coraz mniej niż bardziej zła. Zaczęła nawet pogwizdywać. Nalewka ciągle smakowała jak efekt wlania do garnca wszystkiego, co było pod ręką, łącznie z płynami do mumifikacji i stuletnią krzakówką, i mieszania tak długo, aż przybrało jednolitą konsystencję, lecz póki ogrzewało przełyk - w to jej graj. Choć przełyk miał nieco inne zdanie.
Wrony ogier uniósł nagle łeb, kapiąc pianą, zaparskał, poruszył uszami. Zarżał przeciągle.
- Jedź, nie wymyślaj - pogoniła, dodając po ishańsku kilka wyszukanych gróźb, dotyczących jego zagrożonego w takich chwilach ogierostwa. - Dokąd, zarazo czarna!...
Koń zakwiczał złośliwie na wrażoną w miękkie ostrogę, gnąc się jak łasica i zamiatając gęstym ogonem, i ani myślał ruszyć na wprost. Zadrobił, zatańczył, przesunął się bokiem, krzyżując nogi i obrócił na zadzie. Zarżał znowu w dal, nafukany niczym kot w kąpieli.
- Sprzedam - mruczała zabójczyni, ratując, to co zostało w butelce przed rychłym poświęceniem gościńca. - Sprzedam, poćwiartuję, uduszę w stodole wodzami...
Uspokoiła zwierzę i uniosła się w strzemionach, obracając głowę w poszukiwaniu powodu dla tego przejętego baletu, a mogło być to wszystko, od nadlatującego smoka, po grzejącą się kobyłę w polu. Sensację wzbudził jednak inny poranny podróżnik, nadjeżdżający traktem, bynajmniej nie na grzejącej się kobyle. Na smoku też nie. Na szczęście. To by oznaczało, że tamto świństwo chyba nawet księżycówką nie było.
Wytężyła wzrok i gdy jeździec zbliżył się dostatecznie, zaklęła, ściągnęła wodze.
- Patrzcie, co też demony przywiały. - Pokręciła z niedowierzaniem głową, a w ciemnych oczach błysnął wesoły, kąśliwy uśmiech.
Postanowiła nie sprawiać zbytnich problemów. Wiedziała, że prędzej, czy później jakaś cholerna zaraza nawiedzi tych biednych ludzi, a to tylko dlatego, że chodziła za nią śmierć. Że wszyscy, których teraz spotka umrą. Tak bowiem zostało napisane w elfich księgach, nim większość z nich przeniosła się do innej krainy. Do krainy uwięzionej między czasem a przestrzenią.
Usiadła posłusznie krzyżując nogi "po turecku". Wbiła spojrzenie w swoje dłonie, poprzecinane pajęczyną drobnych zadrapań i cięć. Kelpie musiała ją wlec spory kawałek drogi. Mimo bólu wywołanego przez rany, uśmiechnęła się lekko do samej siebie. Prócz tego konia nie został już nikt, kto chciałby jej pomóc z czystej dobroci serca.
Szkoda, że ci ludzie umrą, pomyślała pochmurniejąc.
- ...Oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Białego Zimna i Białego Światła, Czas Szaleństwa i Czas Pogardy, Tedd Deireadh, Czas Konca. Swiat umrze wsród mrozu, a odrodzi sie wraz z nowym sloncem. Odrodzi sie ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, które nie wykielkuje, lecz wybuchnie płomieniem... - w zasadzie sama nie wiedziała po cóż wciąż recytuje te słowa. Miała cichą nadzieję, że tamten człowiek nie należy do jakiś dziwnych organizacji, które ją tropią. Dość już miała walki o wolność i życie. Ale wciąż było zbyt dużo osób, które chciały ją wykorzystać do swoich celów. A ona nawet nie wiedziała w jakim jest kraju.
Opuściła głowę pozwalając burzy loków na zsunięcie się z ramion i przesłonięcie twarzy. Zamiast jednak płakać, na co miała wielką ochotę, postanowiła trzymać się twardo. I nikomu, ale to nikomu nie dać się tym razem złapać.
Przyjęła z wdzięcznością talerz i przyjrzała się zaciekawiona miksturze jaką dostała. Nie pachniało trucizną. Zaczęła jeść, choć z początku dzieląc uwagę między talerz, miksturę a tego osobnika. Demar. I tak nie miała pojęcia gdzie to jest. Ostatnim miastem jakie znała było Miasto Mgieł. Ale to było wiele miesięcy temu.
- Zbójcy mie na szlaku dopadli panie, ino nogi brać za pas i spierdalać w krzaki. No, ale nie dało się, zasadzkę dobrą postawili. Ale konia żem dobrego miała, to skończyło się tylko na jednym bełcie w plecach. A więcej paniczyku, ni w ząb. Jakbym przyryła łbem o jaki kamień, czy diabli wiedzą co - zachłysnęła się miskturą i odkaszlnęła parę razy. No, jak na wymyśloną na poczekaniu, historyja była dobra. Przynajmniej na chwilę obecną.
- Co to za wywar mie podaliście? - łamanym językiem, z wyraźnym elfim akcentem, ale dogadać jakoś się dało.
Nie zamierzała odpowiadać na wzmiankę o tym, że zbójcy raczej takich strzał w arsenale nie mają. Prawda to, bo raczej dostępu do broni o tysiącu lat nie mieli... Ale gdyby się uparł, zawsze mogłaby coś wymyślić. Teraz wolała udawać, że nie dosłyszała. Imię... Nie mogła się przedstawić, bo od razu byłoby to równoznaczne z wydaniem na siebie wyroku. Uciekła spojrzeniem w bok i spojrzała na widelec.
- Angouleme - powiedziała zupełnie normalnie, jak gdyby wcale ten wyraz nie oznaczał w jej mowie widelca. - W strefie Wirginskich wpływów powiadasz? Tożem daleko ujechała, nie ma co... - urwała zastanawiając się nad czymś.
- Moja koń? Żyje chyba jeszcze, a i może przebywa tu gdzie? Wiecie może coś w ten temat?
- I też miano podajcie! Nie godzi się bym miana waszego nie znała. I miesiąc teraz jaki? Przesilenia jakieś może się zbliżają? - nie bez powodu padło pytanie o przesilenie. Zwykle wtedy, gdy zbliża się dzień przesilenia letniego, magia staje się po dwakroć silniejsza. Co dla Iskry oznaczało tylko jedno. Kolejne kłopoty.
[wszystkie błędy w wymowie-zamierzone :D]
Skinęła głową starając się spamiętać uzyskane informacje. Kelpie była w gospodzie, ona siedziała w domu kowala, piła jakieś medykamenty, a przesilenie za dwa tygodnie. Wewnętrzny niepokój znów się w niej obudził.
- Chciałabym wiedzieć... Gdzie tu jest jakie jezioro. Albo rzeka. - zatarła ręce chuchając w nie. Od czasu d czasu przechodziły po jej plecach dreszcze. I nie do końca byłą pewna, czy to o zimna, czy od strachu, czy może od jakiejś gorączki.
- Spokój tu w mieścinie pewnie macie? - zaczęła poprawiać włosy, upinać niektóre kosmyki tak, by nie zasłaniały jej pola widzenia, ale jednocześnie tak, by nie odsłonić spiczastych uszu. Było to dość trudne zadanie, zwłaszcza, że nie widziała zbyt wiele. Ach, ile bym oddała, za eliksir Nocnego Oka, przebiegło jej przez myśl. Ale skoro był to kowal, to i na takich rzeczach się pewnie nie znał, bo eliksir ten zwykle w obiegu złoczyńców był. Więc i nawet nie pytała, a mrugała oczami starając się wyłowić z ciemności jakieś większe przedmioty. Wzrok zaczął się powoli przyzwyczajać.
- Pewnie narobiłam samych kłopotów... - westchnęła i podniosła spojrzenie na Asgira. Choć, widziała tylko jego zarys, to i tak uparcie chciała wierzyć, że wcale nie robi problemów.
Powąchała skrawek swojego rękawa i zmarszczyła nos. Musi ukraść skądś ubrania. Ale tak, by nikt nic nie zauważył.
- Kłopoty... Jeśli dobrze znam swoje szczęście, to już ktoś wie kim jestem - mruknęła niezbyt zadowolona z tak wielkiego pecha, jakie towarzyszyło jej zawsze w kontaktach międzyludzkich.
- Nie, mówię tylko Wspólnym... Tylko Wspólnym. - i tu miała lukę w kamuflażu, której nie przewidziała. Cóż, najwyraźniej dla ludzi liczyło się to kto jakim językiem włada. Może było to istotne. Nie miała pojęcia o ludziach, prócz tego, że większość z nich nie ma honoru i, że żyją strasznie krótko.
- Ciekawe przez co musiała się przedzierać Kelpie, że tak śmierdzę... - zadumała się na chwilę, jakby była to sprawa wielkiej wagi. Typowe podejście długowiecznych. Zastanowić się nad każdym problemem, przecież ma się na to czas.
Zagryzła wargę
- Masz tu jakąś świecę? Cholernie ciemno jest.
Pufnęła jak rozjuszony zwierzak. Czyli, że miała rację. Ktoś już wie, kim jest. Skrzyżowała ręce i przyjrzała się mu teraz.
- Mamy wyczulone zmysły. Ale nie na tyle, by widzieć w całkowitych ciemnościach. - podniosła się z posłania i przeszła parę razy po pomieszczeniu. Podeszwy stukały o podłogę, a ona mamrotała coś do siebie. Przystanęła przy oknie i zdawała się przez pewien czas zapomnieć o tym, że nie jest sama. Obejrzała się na kowala przez ramię
- Jestem Iskra. I będziecie mieli przeze mnie kłopoty. - i wtem, jak na zawołanie, bełt strzały minął miejski mur i trafił strażnika bramy w główną arterię. Padł natychmiast. Chwilę potem brama została magicznie podniesiona, a pod nią wlała się rzeka bandytów. Każdy z nich miał do ubrania przypiętą broszę w kształcie salamandry. Tylko tyle zdążyła zauważyć, nim musiała wykonać błyskawiczny unik. Strzała bowiem wybiła okno i wbiła się w ścianę.
Iskra przykucnęła na ziemi. Twarz miała obojętną, a krew zachowała zimną
- Daj mi broń. - powiedziała głosem tak lodowatym jak górskie jezioro. Kakofonię ludzkich krzyków przerwał jeden, wyższy. Krzyk mordowanego dziecka.
[Ja w wakacje w ogóle mam problemy z zebraniem się do czegokolwiek... Chociaż, u mnie to po trosze wina kapryśnej weny, która raz ginie bez śladu, a raz przykuwa mnie na cały dzień do sztalugi ;)]
- Nie, wszystko w porządku. - uśmiechnęła się do niego. - Tylko od czasu, kiedy Fallax trafił mnie zaklęciem... Zresztą, nie ważne. Pewnie za jakiś czas minie. - wzruszyła ramionami. Faktycznie, nie przejmowała się zbytnio lekkim pieczeniem w całym ciele. Dało się je zignorować, a pewnie kiedy trochę odpocznie, ustąpi zupełnie.
Kiedy Lucien zażył mikstury, w spojrzeniu Nefryt odbił się niepokój. Pamiętała, co mówił jej o działaniu napoju. Czy aby nie przedawkowywał?
Zaraz jednak odrzuciła tą myśl, zła na siebie samą. Wiedział przecież co robi.
Przejrzała zabrany ekwipunek, zatrzymując się przy sakwach z prowiantem.
- Zjemy coś? Wolisz wędzoną dziczyznę z żurawiną, czy pieczyste? Ewentualnie mogę jeszcze zaproponować dziczyznę lub pieczyste. - zażartowała. - Tylko szybko decyduj, bo jeszcze się rozmyślę. Nie cierpię gotować. - uśmiechnęła się. Zwykle przygotowywanie jadła zostawiała innym członkiniom zbójeckiej bandy, tym razem jednak, w obecnej sytuacji i akurat dla Luciena gotowa była zrobić wyjątek od zasady: "ja się od kuchni trzymam z daleka".
Przyjęła miecz z niejaką wdzięcznością. Choć, wolałaby swój łuk, albo miecz dwuręczny, ten też mógł się okazać w jej dłoniach zabójczy. Wyskoczyła za Asgirem oknem i od razu przeszła w płynny półsiad. Zamłynkowała ostrzem miecza i rzuciła się na pierwszego lepszego bandytę, który na jej widok wybałuszył oczy. Zaraz został cięty w tętnicę na szyi. Z jego ręki wyszarpała drugi miecz jednoręczny. A skoro dwie bronie, to nie jedna, to zabawa zaczęła się rozkręcać. Widziała jak bandycie kładą trupem pierwszych mieszkańców Demaru. Widziała w nich ludzi, którzy pomogli jej wtedy, gdy przywlokła ją Kelpie. Opanowanie prysnęło jak bańka mydlana i Iskra wpadła w szał. Rzucała się gdzie popadnie, nawet jak mieli przewagę liczebną. Wspierała się magią, choć nie tak destrukcyjną i widowiskową jak zawsze. Czerpała siły od studzących się ciał zabitych.
W końcu jednak trafiła kosa na kamień. Otoczyło ją czterech. I to wcale nie byle jakich. Skakała po trupach, parowała, unikała. Oddawała ciosy, ale było ich za dużo. I wtedy zaczęła szukać wzrokiem tamtego kowala. Być może byłby tak dobry i pomógł jej teraz. Bo z wprawionymi zabójcami w takiej liczbie raczej nie miała szans.
Obleśne uśmiechy na ich twarzach, pełne nieznanego jej pożądania spojrzenia. Splunęła jednemu w twarz. Nikt nie będzie się na nią tak obrzydliwie gapił. Sparowała kolejne cięcie z góry osłaniając jednocześnie drugim mieczem swój bok. Była z siebie zadowolona. Zadowolona z faktu, że jednak wzięła ten drugi miecz i nie posłuchała sumienia.
Jeden z mężczyzn padł. W mig potem, drugi. Teraz to elfka uśmiechnęła się parszywie na widok malującego się przerażenia na twarzach dwóch wciąż żyjących. Parowanie, piruet, finta, odwrotny unik. Parowanie, finta, cięcie. Krew.
Trafiła w tętnicę na szyi z taką siłą, że głowa niemal oderwała się od reszty ciała. Czerwona ciecz obryzgała ją i trupy wokoło. Ostatni z zabójców uciekł do bramy.
Iskra wytarła rękawem oczy i część twarzy, włosy posklejały się. Odszukała wzrokiem kowala nie wiedziała czy mu dziękować, czy nie, czy to jego noże, czy też nie, ale skinęła głową, a usta wypowiedziały bezdźwięcznie słowo "dziękuję". Nie było jednak czasu na większe wylewności, elfka z całych sił starała się bronić mieszkańców na wespół z nimi samymi i strażą. Była winna, a to gwarantowało jej kolejne koszmary, a kto wie, czy nawet Ponury Gon nie uzna tego za adekwatny powód do wszczęcia pogoni.
Ostrza zanurzyły się w ciele kolejnego napastnika, a twarz jego wykrzywił ból. Kaszlnął krwią i odszukał wzrokiem swego kata. Jeszcze ją rozpoznał. Chciał coś powiedzieć, strzec ją może, ale było za późno. Śmierć zebrała swoje żniwo, a Zhaotrise poczuła przeszywający ból w biodrze. Padła na kolana oślepiona chwilowo. Obejrzała się wolno za siebie jakby bojąc się co tam zobaczy. Paręset metrów dalej stał wrogi łucznik. Tryumfalny wyraz twarzy świadczył o wszystkim. Potem wzrok fiołkowych oczu padł na sterczącą z jej boku strzałę. Nie było czasu na użalanie się nad sobą, toteż drzewce ułamała i ruszyła do dalszej walki.
Choć teraz już nie tak szybka, ale wciąż zaciekle okładała bandytów mieczami. Biodro od czasu do czasu dawało o sobie znać, a czasem ból ją nawet oszałamiał. Wyglądało na to, że grot zatrzymał się na miednicy, łatwo będzie go wydłubać.
Wlewające się przez bramę siły wroga zdawały się nie mieć końca. Każdego zabitego zastępowało dwóch, jak nie trzech kolejnych. Iskra na ten widok jęknęła. To nie ma sensu, lepiej się poddać, padła myśl. Biodro znowu przeszyła błyskawica bólu. I wtedy stało się coś niecodziennego. Coś, czego ona sama nie podejrzewała.
Dziedziniec zaszedł mgłą, co na chwilę ostudziło zapał obu stron. W umysłach każdego z obecnych rozległy się szepty. Szepty niezliczonych istot mówiących w dziwnym, obcym języku. Kto we krwi miał magię, wyraźnie czuł, że coś się święci.
Iskra, jako Starsza Krew nieuświadomiona o swej mocy, rzecz jasna nad nią nie panowała. Ciszę jaka nastała rozdarł potężny ryk. Ludzie odrzucili broń i zasłonili uszy, jakby cenniejszy był słuch od życia. Elfa natomiast stała z opuszczoną bronią, jakby w jakimś transie. Usta bezgłośnie wypowiadały słowa w elfiej mowie.
Podmuch wiatru od zachodu, silny, jakby spowodowany machnięciem potężnych skrzydeł, poprzewracał paru ludzi. Z nieba jakby spłynął na mury potężny smok barwy płynnego złota. Ryknął raz rugi, jednak miast atakować jedynie siedział na murach. To wystarczyło, by niezbyt oświeceni bandyci zaczęli się wycofywać.
Niedługo potem dziedziniec był pełen trupów, straży i mieszkańców.
Wzrok złotego smoka padł wpierw na Iskrę, tą która go nieświadomie wezwała, a potem, na Asgira. Człowieka, który wplątał się nieodwracalnie w przeznaczenie Starszej Krwi.
[to chyba tasiemiec :o Przepraszam, ale nie mogłam nie tasiemcować ^^ I ja nie wiem czy dziś będę, w każdym bądź razie, zaczyna mi się podobać to wątkowanie *-*]
[Jakie tam przynudzanie! Najciekawsze wątki zliczam zwykle razem z Tobą więc żadne przynudzanie :D]
Smok pojął. Z jego piersi wydobył się pomruk, czy to niezadowolenia, czy zrozumienia, pozostawało zagadką. Istota nie zaszczyciła nikogo innego spojrzeniem. Z całym swym majestatem i gracją opuścił mury miasta i odleciał. Łuski jego skrzyły pod wpływem światła, wyglądał jak migotliwa gwiazda, która miast stać w miejscu, oddala się.
Iskra zaczęła pomagać usuwać z placu martwych, pomagała opatrywać rannych. Była obecna przy amputacjach, śmierciach, widziała otwartą jamę brzuszną, widziała flaki, widziała otwartą czaszkę. Widoki znosiła dzielnie niezależnie od wszystkiego. Gdy jednak opuściła budynek szpitala, ręce jej drżały, a skóra zbladła jeszcze bardziej. Była winna, a wzrok każdego napotkanego człowieka zdawał się to potwierdzać. Sam Asgir miał jakby na czole wypisane "odejdź stąd i nigdy nie wracaj".
Cichcem zakradła się po Kelpie. Całe szczęście, siodło i reszta jej ekwipunku leżały niedaleko wierzchowca. Osiodłała klacz, przewiesiła przez ramię łuk i kołczan. Spojrzała na miecz, który na czas walki dał jej tamten człowiek. Nie była to jej własność, więc wyprowadzając po cichu Kelpie nie omieszkała ułożyć miecza na parapecie okna jego warsztatu. A potem, póki nikt nie patrzył, dosiadła konia i wymknęła się z miasta.
Zniknięcie nieznajomej zauważył chirurg. Ten sam, który musiał zszywać rannych i tarzać się niemal w ludzkich bebechach. Chciał jej podziękować za pomoc. Chciał, ale nie mógł. Nieznajomej bowiem już od dawna nie było, choć przyjemna woń agrestu i bzu nadal unosiła się w powietrzu. Był inteligentny. Był uczony. Pokojarzył fakty. Był także gadułą i wielkim plotkarzem. Więc w dzień później całe miasto huczało od plotek, począwszy od dokładnej definicji Starszej Krwi, a kończąc na definicji Przeznaczenia.
Demar już nigdy nie był taki sam.
Tymczasem, wiele dni po bitwie w Demarze, Iskra natknęła się na wóz. Wóz ten miał zepsute koło. Woźnicą był doprawdy dziwny człowiek. Ni to błazen, ni to szaleniec. Wiózł trumnę i wciąż powtarzał, że musi dostarczyć Damę na dwór. Elfka nie myśląc wtedy za wiele, wzruszyła ramionami i pomogła mu naprawić koło. Woźnicą był nie kto inny jak osławiony wśród Bractwa Cycero, strażnik trumny Astrid.
[za dużo Skyrima dziś... xd]
[w kochanym Skyrim - zawsze kochane elfy :D
Cycero mi Dibblera przypomina o.o]
Iskra jechała na koniu, tuż przy wozie od czasu do czasu pytając o coś dziwnego Cycero. A Cycero opowiadał. O Damie, o tym, że świętokradztwo, że sanktuarium jej zniszczone, że szukać musi nowego dla niej domu. Elfka nie rozumiała w czym rzecz, być może i lepiej dla niej. Po prawie trzech dniach wspólnej wędrówki zyskała ten zaszczyt obserwacji, jak to Cycero konserwuje szczątki różnymi olejami. Robił to z nabożną czcią i przy okazji mamrotał. Wtedy Iskra zaczynała się go trochę bać. Ale tylko trochę.
W końcu nie wytrzymała
- Cycero? Czyje to są szczątki? Wyglądają na stare...
- Damy! Damy! A ja czekam cierpliwie, cierpliwie jej służę! Cierpliwie, cierpliwie...
No tak, nikt nie mówił, że rozmowy z Cycerem będą proste. Westchnęła zrezygnowana wsadzając patyk w świeżo rozpalone ognisko.
- Ona ma dla Ciebie informację, dla Ciebie ma. I przemówi, oj przemówi. Niedługo! Niedługo przemówi... - obwieścił niespodziewanie strażnik trumny, po czym usiadł przy trumnie na wozie i tak zasnął. A elfka została sama ze swoimi myślami i gryzącą jej kołnierz Kelpie.
W dwa dni potem jakiś wewnętrzny niepokój dopadł Cycera i kazał jej trzymać się pół stajania za nim. Coby kontaktu nie tracić, by w razie czego go wspomóc, ale także by nie rzucać się aż tak w oczy. Cycero przeczuwał.
W kocu nadeszło oczekiwane. Mężczyzna wstrzymał gwałtownie wóz i zaczął machać rękami. Iskra podjechała szybko, a ten zaczął coś skrzeczeć, że eskorta, że nie ufają już staremu Cycerowi. Zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć została ogłuszona i wpakowana do trumny gdzie leżały szczątki Damy. Cycero odgonił Kelpie, strzelił lejcami po zadzie swojej kobyłki i poszli w lekki kłus.
Wóz niebezpiecznie się kołysał na kamienistej drodze.
[głównie leśne, ale to zwykle jak się w złodzieja bawię. Wysokiego jak planuję maga, a za mrocznymi mimo wszystko nie przepadam.]
Cycero znał Luciena. Cycero wiedział. Ale to on był strażnikiem Damy, a nie Nieuchwytny, nie Lucien. Mimo, że nie chciała do niego przemówić. Wiedział, że postępuje wedle jej woli. Gdyby tak nie było, na pewno by to okazała.
W odpowiedzi na dźwięk swojego imienia, zachichotał. Stał się przewidywalny? Ale on wykonywał tylko wolę Damy!
- Cycero wiezie tylko naszą Damę. Sanktuarium jej zniszczone! Pył i ruina! Cycero ledwo uszedł z życiem ratując Damę! Ktoś zdradził, Cycero sądzi. A Cycero wiele widział, wiele wie. Ktoś wydał miejsce spoczynku! Dama musi znaleźć nowe miejsce. W tym celu Cycero udaje się do was. Do Nieuchwytnego. - urwał na chwilę by znów się zaśmiać cicho, chwycił go tik nerwowy w brwi, która zaczęła mocno drgać nadając jego twarzy wygląd czysto szaleńczy.
- Dlaczego Czary Cień podejrzewa biednego Cycera o takie rzeczy? Cycero robi tylko to, co Dama chce!
[to więc dobranoc :p]
Cycero nie odpowiedział. Nie z początku. Nie zrobiły na nim wrażenia słowa Luciena, aczkolwiek, zachował je w głębi swojego obłąkanego umysłu. Cycero wiedział, że robi dobrze. Był przekonany, że Dama w razie czego go obroni. Nie da zabić swego wiernego sługi i Starszej Krwi, aep Shindahel.
- Słodka matko, słodka matko, ześlij do mnie swe dziecię, albowiem grzechy niegodnych trzeba ochrzcić krwią i strachem... - wymruczał Cycero spoglądając na oddalającą się wolnym tempem sylwetkę Poszukiwacza.
I wtedy przeszły go dreszcze, zastygł jak posąg z otwartymi ustami. W głowie posłyszał cichy szept
Dom już niedaleko Cycero, nie lękaj się... - Cycero chciał skakać i klaskać, ale wiedział, że nie należało tego robić. Dama byłaby niezadowolona. Spokojnie więc kontynuował podróż do Sanktuarium nie bojąc się śmierci.
Gdy dotarł nikt nie pomógł mu umieścić trumny w jednej z komnat. Bracia i siostry odprowadzali go nieżyczliwym spojrzeniem, a on chichotał. Mamrotał modlitwę. Pragnął jeszcze raz usłyszeć głos Damy w głowie. Gdy trumna stanęła we właściwej komnacie, oparta pieczołowicie o ścianę, Cycero usiadł naprzeciw niej i wbił wzrok w wieko. Był przekonany, że za niedługo zjawi się obecny przywódca, a wtedy on opowie. I wszyscy będą zgodnie czcili Damę.
[o co chodzi w tych sesjach bo niezbyt pojmuję? :o]
Cycero zachowywał kamienną twarz, zamierzał grać w to, w co grał Nieuchwytny. Ale szpetny Radny musiał to zepsuć i Cycero nie omieszkał obdarować go odpowiednim spojrzeniem.
- Dama. Dama przemówiła do mnie, Nieuchwytny. A wtedy na drodze stanęło Przeznaczenie, któremu nawet wy nie możecie przeszkodzić. Krew z krwi Damy, klątwa Astrid. Dama mi powiedziała... - w tym momencie chciał podnieść się i spokojnie otworzyć trumnę by wywlec stamtąd Starszą Krew. Ale nie było mu to dane.
Zastygłą w powietrzu ciszę rozdarł krzyk, wieko trumny zabębniło pod gradem ciosów pięścią.
Iskra nigdy nie sądziła, że widok szkieletu tak ją wystraszy. Okładała pięściami drewniane wieko mając złudną nadzieję, że ustąpi. I ustąpiło. Wzrok nie był przyzwyczajony do czegoś, co nie było smolistą czernią. Zmrużyła oczy i tu popełniła błąd, bo jeden z Radnych nie omieszkał już na wszelki wypadek rzucić zręcznie w nią nożem. Poczuła jak chłodny metal tnie jej skórę na ramieniu. Chwilę później ciepła strużka krwi plamiła jej koszulę.
Cycero klasnął zadowolony, że Krew jednak żyje.
- Oto i ona! Starsza Krew!
Iskra skakała po komnacie jak kot unikając lecących w nią noży, sztyletów i innych rzeczy. Ale nie spodziewała się maga. Przewróciła się i jęknęła czując na gardle jakąś pętlę, która drastycznie ograniczała dopływ powietrza do płuc...
Szkielet Astrid, Nocnej Damy błysnął nikle czerwonym blaskiem. I wtedy do umysłu Nieuchwytnego wpadły słowa. Słowa przepowiedni, słowa klątwy rzuconej dawno temu na samą Astrid i w końcu najważniejszy fakt.
Zostaw krew z mojej krwi. - padły słowa, których dźwięk można by porównać do huku spadającej kamiennej płyty nagrobkowej.
Cycero ponownie klasnął i zatańczył.
- Dama wie, Dama wie!
[nie zauważyłam tego, ale ja ślepa jestem :o]
Ślepe oddanie tradycji, to cechowało błazna nader wszystko. Jedni posądzali go o zdrady. On jednak wiedział, komu służy. Wiedział, że bez tradycji Bractwo upadnie. Nie zważając całkiem na przywódcę obecnego, podniósł wolnym ruchem z ziemi drewniane wieko i nałożył je na trumnę okrywając szczątki Astrid miękką ciemnością. Oparł czoło o drewno.
- Wybacz mu - padły ciche słowa. Cycero wiedział coś, czego nie mógł ujawnić. Jego wzrok padł na Iskrę, a potem lekko prześlizgnął się po umeblowaniu. Aż padł na Luciena Czarnego Cienia, który relacjonował wszystko odnośnie przepowiedni. Cycero musiał przyznać, że wiedział sporo, ten Lucien.
Poczuła jak pętla stopniowo rozluźnia się i zaciska znów. Powodowało to u niej kaszel i doprowadzało do szybciej utraty przytomności. Przywykłą do złego traktowania, ale tak sobą pomiatać nie da. Splunęła na posadzkę krwią i podniosła się. Siła w niej drzemiąca zniwelowała czar. Drżącą ręką rozmasowała gardło.
Zamglonym nieco spojrzeniem rozejrzała się ostrożnie. Chcieli ją zabić. Jak każdy kto wiedział kim jest. Ale nie bez walki. Nie będzie jej nikt zarzynał jak prosiaka. Na szczęście, błazen jej nie rozbroił.
Czekała go śmierć i to smuciło Zhaotrise. Po raz kolejny w myślach wyklęła własne pochodzenie i przeznaczenie.
Z tego co się dowiedziała będąc w półśnie, była córką, czy wnuczką, czy czymkolwiek związanym z jakąś Damą. Nie brzmiało to zachęcająco. Podniosła się na nogi i otarła usta z krwi. Wzrok jej pełen zawziętości padł na maga. Było w tym wzroku coś, co kojarzyć się mogło z Astrid. Była duma. Był upór.
[trochę Ci chyba zamieszałam w historii bractwa >_> Jakby coś Ci nie pasowało, to bij, krzycz, czy cokolwiek, bo jak ja się rozkręcę, to wiesz... Będziemy mieli tutaj Skyrimo-Wieźmino-Assasino-Oblivionowe wątki i akcje xd]
- Nie zna, bo i w trumnie z Damą ją zamknąłem. A konia jej, demona z piekła rodem odpędziłem. Ażeby Ponury Gon pochwycił klaczy trop, a nie mój. - zaśmiał się pod nosem. Okręcił się wokół własnej osi parę razy.
- Nie zwrócił się Cycero do Rady, o nie. Bo Cycero nie zwraca się do Astrid. Cycero służy pod komendą Damy. A to ona nakazała mu sprowadzenie Krwi. - znów nerwowy tik brwi - Matka nasza, Astrid, nosiła klątwę, która ujawnia się w niemal każdej kobiecie z tego rodu. Wiele ksiąg będziesz musiał przestudiować, Cycero sądzi, by dojść do wszystkiego, Czarny Cieniu. Ale Nocna Dama wskaże Ci drogę, a wobec jej głosu nie wolno przechodzić obojętnie.
Iskra obserwowała wymiany zdań z rosnącą złością i niepokojem. Jak na obecną chwilę, nikt jej nie zabijał, więc usiadła pod ścianą krzyżując nogi. Wbiła wzrok w trumnę i czekała na rozwój wydarzeń.
Szepty w myślach, szepty w głowie. Przyłożyła pięści do skroni usiłując się pozbyć niezrozumiałej mowy z głowy.
- Cycero radzi, wsłuchaj się w głos Nocnej Damy. Usiądź przy trumnie i poproś o radę. O wsparcie. Tradycją bowiem starą było, że przemawiała. Do przywódcy. Do Słuchacza. Ale Nieuchwytny nie jest Słuchaczem. On nie chce słuchać Damy.
[Nie, nie uraziłaś ani nic, tylko tak Ci nagle zamieszałam, bo mnie Skyrimo-mania napadła :o I myślałam, że za takie mieszanie mi głowę urwiesz i zakopiesz w kompoście!]
[kutwa, powinno być
"bo Cycero nie zraca się do Rady."
a nie do Astrid, za dużo nie myślenia ;d]
- Jestem Starszą Krwią. Elfia wieszczka, Itlina, której to przepowiednię cytowałeś nadała mi takie miano. Rzeczywiście, noszę w sobie klątwę. Matka moja, zginęła dawno temu. Przyniosła nieszczęście i zgubę na nieludzi, tak mówią. Ja przyniosę Białe Zimno, Czas Pogardy, cokolwiek to znaczy. Nie wiem, czy jestem związana z tą waszą... Astrid. Ale... - umilkła na chwilę odrywając wzrok od trumny i przenosząc go na Poszukiwacza - Ale gdy wasz błazen zamknął mnie w trumnie miałam dziwny sen. Byłam tutaj, ale to miejsce wyglądało inaczej. Miałam taką dziwną zbroję... Czarną, lekką, kaptur skrywał moją twarz. I siedziałam na skałce w głównej sali. Obserwowałam ludzi uwijających się w dole. Nie wiem co to miało znaczyć, nie wiem nawet, czy to byłam ja, czy nie kto inny. - zdarzało się jej, że śniła czyjąś przeszłość, jednak, najczęściej swoją. Przez co ciągle krzyczała przez sen. Drugi raz zdarzyło się jej, by śniła coś o tak wyraźnych kształtach. By w ogóle pamiętała sen w całości.
- W jednym trzeba przyznać błaznowi rację... Kości mówią... A wy macie zdrajcę w Sanktuarium - dokończyła całkiem nie swoim głosem. Na moment nawet jej oczy zmieniły barwę na szaleńczą zieleń. Potrząsnęła głową jakby nie do końca wiedząc co zaszło.
Cycero tymczasem opuścił komnatę wiedziony kolejnym, dziwnym przeczuciem.
[myślę, że wtedy mogłabyś pisać z Dibblerem, albo z kimś innym xd wszak aż tak porywającym autorem nie jestem :P]
[Skoro Lucie zamierza szukać dowodów, to podsunę Ci parę wpisów ze starych ksiąg. Między innymi, 5 Zasad z czasów Lachance'a i coś tam o tej Krwi. Muszę to wszystko poukładać w logiczną całość >_>
Starsza Krew - krew skażona, skalana, przeklęta. Klątwę rzuciła na Astrid - Lelianna Lachance, wnuczka samego Luciena Lachence'a. Kolejne pokolenia przejmowały ową skażoną krew. Falka, Fiona, Elenera, Adrienne, Deantha, Sitrin i Zhaotrise, która stanowi ostatnią "gałąź" tego pokolenia.
"Pięć Zasad"
1. Nigdy nie obrażaj Nocnej Damy. Złamanie tej zasady przywoła ducha Sithis’a.
2. Nigdy nie zdradzaj sekretów Bractwa Nocy. Złamanie tej zasady przywoła ducha Sithis’a.
3. Nigdy nie odmawiaj przyjęcia zlecenia od Nocnej Damy. Złamanie tej zasady przywoła ducha Sithis’a.
4. Nigdy nie kradnij od swych braci i sióstr z Bracta Nocy. Złamanie tej zasady przywoła ducha Sithis’a.
5. Nigdy nie zabijaj członka Bractwa Nocy. Złamanie tej zasady przywoła ducha Sithis’a.
"Bractwa opisanie"
...Bractwo Nocy rządzone jest przez Czarną Rękę, w której działają: czteryj Mówcy i jeden Słuchacz. Ten ostatni odbiera zlecenia do Nocnej Damy (...) Mówcy rekrutują członków, a Uciszacze pełnią rolę ochrony. Czarną Rękę można ująć jako „każda dłoń potrzebuje kciuka (Słuchacz) i czterech innych palców (Mówcy) - a każdy z tych palców ma swój paznokieć (Uciszacz), by poprawnie funkcjonować”. Z kolei Czarna Ręka podlega Nocnej Damie (...) która jest najwyższą i niepodważalną formą władzy.
Zaprawdę powiadam wam,
oto nadchodzi wiek miecza i topora,
wiek wilczej zamieci.
Nadchodzi Czas Białego Zimna i Białego światła,
Czas Szaleństwa i Czas Pogardy,
Tedd Deireadh, Czas Końca.
świat umrze wśród mrozu,
a odrodzi się wraz z nowym słońcem.
Odrodzi się ze Starszej Krwi,
z Hen Ichaer, zasianego ziarna.
Ziarna, które nie wykiełkuje,
lecz wybuchnie płomieniem.
Esse'tuath esse! Tak będzie!
Wypatrujcie znaków!
Jakie to będą znaki, rzeknę wam -
wprzód spłynie ziemia krwią Aen Seidhe, Krwią Elfów..."
To czego się jeszcze doszuka, to już Twoja wola i pomysły :o]
[nie ma co porównywać Wiedźmina i Skyrim. Choć Wiedźmin nieco ograniczony pod względem bhaterA (prowadzisz tylko Geraltem) to i tak fabuła mnie tak wciąga, że nie moge sie oderwać. A i książki Ci polecam, bo doprawdy świetne. Całe 7 tomów połknełam w niecałe 3 dni :3
Co do wskazówek które Ci wysłałam - operałam się głównie na Wiedźminskiej Wiki i na Skyrim Wiki xD także stąd takie dziwne rzeczy~
Jeśli zobaczysz coś niespójnego w tekście poniżej, to nie przejmuj się. Mój zespół dał świety koncery i jakoś trzeb abyło to uczcić xD]
Zielony barwnik wolno znikał z oczu Iskry nadając im zwykły, fiołkowy kolor. Sama ich właścicielka westchnęła jakby. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Jej ciało wciąz nawiedzały jakieś ważne duchy. Miała dość. Chciała być po prostu zwykła. Chciała być po prostu nikim.
- Nie moim, to prawda. Ale cokolwiek przed chwilą mówiło moimi ustami... Najwyraźniej, ten problem tej istoty także dotyczy... - objęła podkurczone kolana rękami. - Co teraz ze mną będzie? Jak zginę? Bo wiem, że stąd żywa nie wyjdę. I żaden złoty smok mi teraz nie pomoże. - oświadczyła ponuro, czując jak jej wnętrze targają rozterki. Bała się śmierci, jak każdy człowiek, ale za razem wiedzała, że jej śmierć nie będzie zwczajna. Nie wiedziałą skąd, ale wiedziała.
- Lucien Lachance... Jesteś do niego podobny. Pod pewnym względem. - mruknęła i zamilkła kompletnie pogrążąjąc się w ponurych myślach.
Nie odpowiedziała. Myślami była już za daleko, za daleko, by zwrócić uwagę na rzeczy dziejące się dookoła. Czuła jedynie obecność. Był co najmniej jeden człowiek, skojarzyła to z osobą Asgira. I coś... Obecność, to na pewno. Ale nie potrafiła orzec, czy coś poza tym. No cóż, najwyraźniej wychodziło na to, że coś, bądź ktoś, uparcie przy niej czuwał.
Albo miała omamy.
Oparła podbródek na zgiętych kolanach i pozwoliła brązowym falom spłynąć z jej ramion. Nie znała układu budynku, czy jaskini, czy cokolwiek to było. Nie mogła planować ucieczki. Pozostało jej czekanie. Bezczynne i monotonne.
[Sanktuarium jak wygląda? Tak jak siedziba Bractwa w Skyrim? Ta, gdzie urzędowała Astrid? Bo tam był taki ładny witraż chyba, właśnie w tej komnacie gdzie stała trumna... :d]
[Ach tam, myślałam, że po prostu o mnie zapomniałaś :p Czy Ty też podzielasz opinię, że nowe zdjęcie jakie wstawiłam Iskrze jest ładniejsze? *-*]
Nie pomylił się, albowiem pierwszą reakcją na jego słowa, byłą słuszna podejrzliwość. Miała ochotę unieść się dumą, powiedzieć, że skoro ma być tu więźniem póki
to się nie wyjaśni, to powinna dostać swoją celę. Ale coś zamknęło jej usta w momencie, kiedy miała się odezwać. Wstała więc lekko, posłała mu spojrzenie przymrużonych oczu.
- Broń także Ci oddać? Czy będę miała więcej swobody w stosunku do zwykłych więźniów? - mruknęła. Zaraz potem jej wzrok przykuła trumna. Czuła jak jej wnętrzności pali gniew, który brał się znikąd. Chciała rozszarpać Cycero, choć nie wiedziała, czemu ten czyn miałby służyć. Przeczesała palcami długie pasmo włosów szepcząc pod nosem wersety z jakiejś księgi.
Bała się, że ktoś jej się spróbuje dobrać do myśli, a to nie byłoby dobre. Recytacja była najlepszą obroną dla nieprzeszkolonych magów.
Zauważając w końcu, że tamten najwyraźniej chce, by poszła przodem, przestąpiła próg pomieszczenia i się rozejrzała, odruchowo.
Chwilowa przerwa między recytacją - Specyficzny zapach - i ponownie jej zaczęcie. Wpis pochodził z krasnoludzkiej księgi i traktował o obrządku związanym z miodem.
[jes, brunetka, przynajmniej tutaj. A na DoD to rudzielec~]
Szła i szła, wedle wskazówek czując się z minuty na minutę coraz bardziej zagubiona. W duchu modliła się o to, by po drodze nikt nie urwał jej głowy za samą obecność. Ale nic takiego nie miało miejsca.
W końcu znalazła się w tej sali. Wszędzie wyczuwała zapach mchu, a to świadczyło, że wcale tak daleko od normalnego świata nie jest. Zachowała tę informację w pamięci.
- Cycero... Pomogłam mu z wozem, bo się prawie rozleciał na drodze. Potem ubezpieczałam mu tyły... Aż w końcu... W końcu wyczuł coś, mamrotał coś o eskorcie. Wziął mnie z zaskoczenia. A potem obudziłam się w tej trumnie. I potem wiesz co było - odparła marszcząc co jakiś czas brwi. Gdzie byłą Kelpie w takim bądź razie? Iskra zaklęła szpetnie i zaczęła chodzić od ściany do ściany. Kelpie jej nie zostawiła, chyba, że Cycero ją zabił. Klacz na pewno czai się gdzieś w pobliżu.
- Kelpie... - zaczęła i urwała. Kelpie zapamiętała zapewne drogę tutaj. To był nad wyraz mądry koń. Gdyby zdradziła się z tym co wie... Bractwo zapewne wysłało by kogoś, by się jej pozbył. Należało myśleć, myśleć i jeszcze raz myśleć i przede wszystkim być piekielnie ostrożnym.
Ale zaciekawiła ją sama wizja Bractwa. Skoro tak na siebie uważali, a z opowieści także wiele słyszała... Trzeba będzie przemyśleć swoją sytuację jeszcze raz.
- Kto jest odpowiedzialny za rekrutację? - spytała dla zmiany tematu, by odwieść temat od Kelpie. Była całkowicie nieświadoma jaką ten człowiek pełni tu role. Prócz tego, że miał coś do powiedzenia przy Radzie. A to już było coś.
Kolejne pełne podejrzliwości spojrzenie. Przyjęła talerz z miną, jakby zaraz miała zabić go kawałkiem chleba.
- Ile będziecie mnie tu trzymać? - kolejne pytanie. Iskra opadła na jedno z krzeseł i spojrzała leniwie na żywność. Była zmęczona, cholernie zmęczona tym wszystkim. Wyjęła z rękawicy krótki nóż i wbiła go w stół.
- Albo nie mów... Co będzie, to będzie. Nic już nie zrobię. Słyszałam opowieści o was. To prawda z tym Sithisem? Chociaż - umilkła na chwilę, przypomniało się jej uczucie czyjejś obecności w tamtej komnacie z trumną. - Duch Sithisa... - znów urwała, dłoń wylądowała na stole, paznokciami stukała o blat. Będzie ciężko, padła myśl, a potem słowa
- Pewnie znowu jakiegoś bałaganu tymi słowami narobię... Chcę zostać Cieniem. - wzrok wbiła w kawałek sera. Miał wiele dziur.
[ja za ten czas usiłowałam powstrzymać mdłości >_> Dibbler to jednak mistrz w wymyślaniu idiotycznych zakładów]
- Domyślam się, iż Gildią nie jest. Nie działa jak Gildia. - syknęła i przeniosła wzrok z sera na niego. Niebezpieczna iskra pojawiła się we fiołkowych oczach. Pochyliła nieco głowę, a grzywka osunęła się kawałek na jej oczy, rzucając lekki cień. Jednym, szybkim ruchem wstała i stanęła na krześle. Dłonie oparła na biodrach i spojrzała na niego z góry.
- Wiem coś o służbie na całe życie. - zadarła podbródek do góry, zeskoczyła z krzesła wzbijając obłoczek kurzu.
- Va'esse deireádh eap eigean... - co w języku elfów można by przetłumaczyć jako "coś się kończy, coś się zaczyna". Sama nie wiedziała czemu użyła tego zwrotu. Czasem duchy przejmowały jej ciało na krótką chwilę, by wtrącić coś od siebie.
[założyliśmy się o to, kto więcej zje bananów w czekoladzie... Uch >_>]
- O wierności... - zawahała się chwilę, jakby nie wiedząc co w ogóle to słowo znaczy. Czy wierność była tym, że nie chciała wymieniać Kelpie na żadnego innego wierzchowca? Czy wierność objawiała się poprzez zachowanie tajemnic elfiego ludu? Odwróciła spojrzenie, znów skok na krzesło, porwała z talerza kawałek chleba i oderwała mniejszy, który zaraz potem wsadziła sobie do ust.
Przeżuła porządnie i połknęła. Oderwała następny kawałek i wtedy jej wzrok powrócił do jego osoby. Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Tu coś jest, Poszukiwaczu. Jest siła wyższa. Obecność. Obecność starych sił, zapomnianych duchów. - przestąpiła z jednego krzesła na drugie i tak przeszła cały rząd krokiem wolnym, konsumując chleb.
[On, tym żarłokiem wygrać się nie da :c]
- Nikomu innemu... - powtórzyła w zamyśleniu nadal analizując różne aspekty jakich mogło wymagać, bądź wymagało Bractwo.
- Myślę, że dochowanie wierności Bractwu nie jest istotnym problemem. - spojrzała na kubek i porwała z talerza kawałek mięsa i nóż. Ostrze zatonęło w części opieczonego zwierzaka.
Była już pewna, że potrafi dochować wierności. I, że potrafiłaby służyć jedynie Bractwu.
- Czy czegoś jeszcze wymaga Bractwo? Zapewne są.. Testy. Testy sprawdzające siłę, zwinność, czy inne aspekty. Testy rodem z wiedźmińskiego treningu. - przeszły ją dreszcze na samo wspomnienie o starej warowni Kaer Morhen. Mordownia. Wahadło. I żelazny okrzyk Mithrila nakazującego jej wciąż ćwiczyć ten sam unik.
Pochłonęła w szybkim tempie mięso, a potem ser. Potem złapała kubek z wodą i niemal uciekła z nim na drugi koniec sali. Była elfką, brakowało jej ruchu. Brakowało jej wiatru we włosach. Czuła, jak podupada na zdrowiu.
[Hym, mi tam w sumie zwykle jest to obojętne, także jak chcesz, to przyśpiesz, jak nie chcesz to nie :D Chociaż... Można by się skusić o przewinięcie do momentu, aż Asgir odnajdzie informacje w księgach. Chyba, że masz lepszy pomysł~
PS. Pan D. nakazuje Ci przekazać wiadomość o treści "oeoeoeoeoeoeoeeoe MIENSO", chyba banany mu zaszkodziły...]
Na wzmiankę o magu poczuła dreszcz porównywalny z tym, który wywołały wspomnienia o warowni.
- Cóż więc, i tak do mnie nie należy decyzja. - upiła łyk wody uprzedni mamrocząc pod nosem parę zaklęć usuwających truciznę, tak na wszelki wypadek.
- Chcę zobaczyć swoją celę, czy gdziekolwiek zamierzasz mnie wsadzić. - dopiła do dna i westchnęła. Czysta woda źródlana, albo chociaż świeże powietrze... Czy wymagała zbyt wiele? Choć, z drugiej strony rozumiała, że nie ma na to szans. Odstawiła kubek.
- Nie wiem, czy czytanie moich myśli byłoby bezpieczne dla tego... Maga - rzekła z dziwnym i lodowatym wręcz spokojem w głosie. Wiedziała co mówi.
[no to ja tak sobie skrótowo popiszę jak to się ona nudzi przez sporą ilość dni~]
- Yhm. - zbyła przestrogę krótkim potaknięciem. Nie miała zamiaru się stąd ruszać. Zamknęła za sobą drzwi do pomieszczenia, opadła na twardy materac łóżka. Chwilę później zmęczenie wzięło górę. Zapadła w sen.
Obudziły ją szepty, zapewne dochodzące z sali. Stuk kubków i szuranie talerzy. Skrytobójcy rozmawiali, a ona biernie leżała na łóżku. Rzuciła parę zaklęć zabezpieczających i pieczętujących drzwi. Zamknęła oczy i wysłała macki myśli w górę, badała jak głęboko pod ziemią się znajduje.
Tlący się płomyk życia, tam gdzieś na powierzchni. Mrówki, ślimaki i leśne zwierzątka. Nie rozpoznawała energii roślin, trans był zbyt płytki.
To, co poczuła jako następne, była śmierć. Czuła, jak organizm wiewiórki w jaką weszła poddaje się śmierci. Było to straszne uczucie, miała ochotę płakać.
Znów przerwa w transie. Iskra siedziała na łóżku. Czuła się coraz gorzej, z każdym wybudzeniem była coraz słabsza. Wyjęła z cholewy buta nóż, przyjrzała się ostrzu. Knot świecy zajął się samoistnie, Zhaotrise niewiele nad sobą panując rozcięła skórę na dłoni i zaczęła smarować krwią po ścianie. Nie rozumiała co pisze.
W trumnie Astrid Nocnej Damy zagnieździła się mgła. Wydostawała się spod wieka, czarna, smolista. Nikt nie potrafił otworzyć trumny. Padły pierwsze pytania.
Krew pokryła całą dłoń. Przyłożyła rękę do ściany zostawiając pod ostatnim wersem odcisk. Rana jak na zawołanie, zasklepiła się, a elfka opadła na podłogę. Straciła przytomność.
Na ścianie widniało "Pięć Zasad" znanych każdemu członkowi bractwa z czasów Lachance'a.
Co słabsze psychicznie Cienie zaczęły nosić w sobie niepokój, który, niczym choroba, udzielał się wszystkim w większym, bądź mniejszym stopniu.
Wiele dni później, Iskra odzyskała pełną sprawność. Siedziała na podłodze oparta plecami o łóżko. W palcach obracała swój amulet. Był to wisior, splot srebra z jakimś dziwnym klejnotem. Elficka robota, coś, co wspomagało jej magię, a i według legend, nadawało nieśmiertelność, czy też długowieczność. Komoda lewitowała leniwie tuż pod sufitem.
Do sali wtargnęło paru ludzi, sądząc po głosach, mężczyźni. Byli podekscytowani, Zhaotrise czuła to na odległość. Schowała amulet pod koszulę i nadstawiła uszu. Od bardzo dawna nie słyszała tak zażartych głosów. Gdzieś w zakamarkach umysłu wyrosła myśl, twierdząca, że wiedzą kim jest. I tym razem żaden z nich nie wątpi z kim ma do czynienia. Oraz, że nie będą rzucać w nią nożami. Podeszła na czworaka pod drzwi i przyklęknęła przy klamce. Wyczuła delikatnie drganie ziemi nasilające się z każdą sekundą. Ktoś szedł w jej stronę. Krok miał zdecydowany. Niczym zjawa, czy demon, umknęła w najdalszy kąt niewielkiego pokoiku. Czarny dym wypełnił pomieszczenie, lecz, nie dusił. W dymie wyłapała dwa, jarzące się czerwienią ślepia.
- Sithis - szepnęła i skuliła się bardziej. Za nic nie chciała mieć do czynienia z Pustką. Dym rozwiał się wraz ze światłem, które wtargnęło po otworzeniu drzwi. Było tam parę sylwetek. Przesłoniła dłonią oczy, wszystko ją oślepiało. W końcu, przez długi czas siedziała w całkowitej ciemności. Jakieś szepty, znów drgania, idą kolejni. I widzą, widzą Pięć Zasad. A Sithis jest obecny. Czuła go całą sobą.
[mówiłam, zaszkodziły mu banany xd]
[ach tam, ach tam, przynajmniej jest na kogo czekać :p
a jaka to postać? Bo i mnie znowu coś po głowie chodzi, chociaż jeszcze ni odważyło się to "coś" uformować w jedną, konkretną myśl]
Komoda z trzaskiem spadła spod sufitu i roztrzaskała się o ziemię powodując lekkie cofnięcie się co poniektórych ludzi stojących na czele. Iskra, nadal mrużąc zaciekle oczy próbowała rozszyfrować kto gdzie stoi. Nie udało się.
Milczała, póki nie spytał. A i tu najpierw musiała przypomnieć sobie tamten dzień. Dzień, w którym po raz ostatni chodziła między innymi pomieszczeniami niż sala i pokój. Dzień, kiedy zaczęły się eksperymenty odnośnie lokalizacji Sanktuarium.
Jaki jest kolor nocy...? - padło pytanie, wypowiedziane szeptem, nieco przywodzącym na myśl głos, przygaszony głos zza grobu. Pytanie to usłyszał każdy, każda osoba, która znajdowała się w tej sali i pomieszczeniu. I każdy też wiedział, że jest tylko jedna, słuszna odpowiedź. Zapadła cisza, nikt nic nie mówił.
Gdzieś na ścianie błysnęły czerwone ślepia, on czekał. Sithis czekał na odpowiedź.
- Krwistoczerwona, mój bracie. - odpowiedziała Iskra, tknięta jakimś dziwnym przeczuciem. Ślepia zamrugały leniwie, rozległa się odpowiedź. Równie przerażająca w dźwięku jak pytanie.
Witaj... W domu...
Wzrok elfki przeniósł się ze ściany na zgromadzonych ludzi.
- Tak, nadal wyrażam taką chęć. - podniosła się i podeszła powoli w krąg światła. Była ubrudzona własną krwią, koszula była niemal po łokcie umazana w czerwonym płynie. Cienie pod oczami sugerowały głębokie wycieńczenie. Milczała. Czekała na dalszy rozwój wydarzeń.
[Może jedna z odmian elfów, można by zczerpnąć trochę z Sapkowskiego - była by jedną z Wiedzących. A ludzie nie dość, że już za elfami nie przepadają, to Wiedząca byłaby dla nich solą w oku jak nie gorzej.\chcesz hardkorowej reakcji? zrób wampira ;o mi w oblivionie nie chcieli wtedy nawet domu sprzedac :D
dobranoc ;p]
Nie spodziewała się niczego, poza zaprzestaniem okazywania jej otwartej wrogości. Nic innego nie było jej potrzebne. Potrafiła dowieść swej wartości, jak powiedział kiedyś Mirthil. Wspomnienie o wahadle, dreszcz.
- Kiedy odzyskam konia. - ni stwierdzenie, ni pytanie, aczkolwiek, o Kelpie się martwiła. Wyczuła ją pewnego razu na powierzchni, ale potem, jakby zniknęła. Więc albo Bractwo ją pojmało, albo... Nie żyje. Choć drugiej myśli na razie do siebie nie dopuszczała.
- I kto jest mistrzem łucznictwa. Od tego mogę zacząć nawet teraz - dodała czując, jak coś dodaje jej sił. Czy był to jej zwykły upór, ingerencja Astrid, Sithisa, czy po prostu kolejna dziwna właściwość Starszej Krwi, nie wiedziała. Jednego była jednak pewna, hańby Mirthilowi nie przyniesie. Za dużo jej poświęcił. A ona nawet nie pochowała jego ciała.
- I byłabym wdzięczna za jakieś... Ubranie. I przepraszam za komodę i dziwne napisy na ścianach. Nie miałam na to zbytniego wpływu.
[Moja siostra ma czasem jednak pomysły. Co do magiczki, elfiej, krasnoludzkiej, czy jakiejkolwiek, nadaj jej nazwisko Phantomhive i niech będzie zła i szalona, prosz, sposób na nienawiść gotowy~
Kurde, coraz bardziej ciekawi mnie ten blog, no.]
[No to wbijaj, Dib. Zrobi się jeszcze ciekawiej. A odnośnie Phantomhive, zła, szaleństwa i nienawiści... hm... ja nie wiem, czemu w takim razie ludzie tak szaleją za postacią szalonego Dibblera :D]
[Tak, chodzi mi jakaś niezidentyfikowana myśl po głowie, głównie przez Dibblera i po części też przez Pratchetta~
Ja bym się chyba na faceta skusiła tym razem, ciekawe, jak sie takich gra :o]
Straciła zainteresowanie po słowach, że nie każdy zna położenie Sanktuarium. Powtarzał jej to na każdym kroku, a ona wiedziała, wiedziała, a on wciąż powtarzał. Kiedyś go ugryzie.
Uważała, że nie potrzeba jej szkolenia, że wie sporo, na tyle, by dostać się tam gdzie chce. Cóż, już wkrótce miała się boleśnie przekonać o tym, jak mało wie i umie. Ale to w swoim czasie.
Teraz znów szła, ponownie czując się jak więzień, a w dodatku, wszystkim znany więzień. Piorunowała spojrzeniem, wzbudzała szepty ironicznym ułożeniem warg. Lubiła irytować ludzi nadmiernie gapiących się.
Zastanawiała się, co będzie, jeśli znowu straci nad sobą panowanie, co będzie, jeśli mgła znów się pojawi. I ten głos. Wzdrygnęła się na samą myśl. A gdy wróciła do rzeczywistości, stała już w dziwnej, owalnej sali, rzecz jasna, nie pozbawionej gapiów. Przyjrzała się ludziom, próbując wyłapać, który z nich jest mistrzem łucznictwa. I czy jest elfem. Bo jeśli tak... To cóż, mogła mieć poważne problemy z zaliczeniem tego testu.
- Brazul - warknęła pod nosem odwracając spojrzenie od elfki. Gorzej być nie mogło, pięknie, świetnie, jednak Lachance miał poczucie humoru. Ale, mimo wszystko, zaraz się jej przypomniało, co to w księgach znaleźli. I co jej naopowiadał Cycero. Czują to krew nosi. Plecy prosto, dumne spojrzenie, choć teraz bez śladu ironii, czy zrezygnowania. Czysta determinacja.
- Ceádmil, gvalch'ca - wypowiedziała szybko i skłoniła lekko głowę. W wolnym tłumaczeniu wyszłoby na to, że przywitała się tak, jak winno się witać z każdym mistrzem rasy elfiej, choć słowo gvalch'ca dosłownie oznaczało Sokoliczkę, tytuł zarezerwowany dla bestialsko dobrych łuczników. Nie mogła dłużej obserwować twarzy elfki, przeniosła z wolna spojrzenie na Poszukiwacza.
- Zapewne z ksiąg wyczytałeś jak mi na imię, więc pominę tą kwestię. - odparła poważnie, także jemu lekko skłaniając głowę. Cóż, byli wszyscy wyżsi rangą, a jeśli chciała żyć miarę normalnie, to nie mogła od razu ciskać gromów wzrokiem i zachowywać się jak okruch lodu.
- Gvalch'ca, n'aen aespar a me - zamierzała mówić w języku ojczystym, póki nie zostanie poproszona o jego zmianę. I wedle starych tradycji, zamierzała tytułu Gvalch'ca używać dopóki nie zostanie zwolniona z tego obowiązku. Siląc się na kolejne potoczne tłumaczenie, Iskra stwierdziła, iż "strzelanie czas zacząć".
[Pana bym zrobiła chyba tutaj, a na tamte blogi nie chce mi się iść samej :o
Dibbler chciał mi dać chwilowo prawa autorskie do A.G. Phantomhive'a, ale na szczęście odzyskał rozum :p
Więc jakbyś szła, to dopiero wtedy bym zaczęła coś myśleć nad tamtymi~]
[Ogółem tamte dwa blogi to właśnie efekt Dibblerowego znudzenia. A on, sierota, zgubił hasło do własnego GG i teraz wytężać pamięci mu się nie chce, to robię za pośrednika. Cud, że hasło do Bloggera jeszcze pamięta -.-"
Jak coś konkret wymyślę na tą Keronię, to podeślę Ci historię, może Ci przypasuje i wtedy Cię olśni co do tej magiczki~
Te testy opisujemy, czy też pomijamy i przechodzimy do pierwszej misji, czy czeguś? Ogółem zaczęłam pisać opowiadanie na Keronię i na razie idzie mi dość sprawnie :D]
[Okej, to chyba do Ciebie będzie należało zaczęcie tego etapu, bo przecież sama z siebie się nie dowie co ma zrobić xD
A co do zamieszania, hym <: planowałam wplątać w to ducha Luciena Lachance'a na zasadzie takiej jak w Skyrim, że mówiłby jakieś dziwne rzeczy, które w sumie rozumiałaby tylko Iskra i w zasadzie Asgir, toć to on księgi czytał i wie więcej. Poza tym, lubi bajania, a bajań o starym Bractwie sporo~
PS. Płakać mi się chciało, jak pierwszy raz ducha przywołałam i on mówił o wydarzeniach z Obka... I miał taki fajny głos podłożony, ach <3. Ale dobra, nie będę ględzić dalej, tylko sobie poczekam na wątek i w między czasie dopiszę resztę historii :D]
Kelpie wymagała szczotkowania. To było jasne, stało się jasne w chwili gdy do niej podeszła, a ta wesoło zamachała łbem na jej widok. Zabrała się więc do pracy. Najpierw sierść, potem przeczesać grzywę i ogon, oczyścić kopyta i znowu sierść. Mozolnymi ruchami szczotki o twardym włosiu czyściła koński zad. A myśli pędziły po różnych odgałęzieniach, raz myślała o czymś zupełnie przyziemnym, jak "co by było gdyby najeść się wilczych jagód", bądź "co będzie jak znowu złożę najlepszych rekrutów na dwa uniki i paradę"... Była dobra, czuła, że byłą dobra. A dobrych i utalentowanych wśród rekrutów się nie lubi. Ponadto, była krew. I jedni twierdzili, że widzą drugą Astrid, a drudzy szeptali, że to jakieś oszustwo, a Cycera powinni nabić na pal.
Zapomniała o czujności, wszak, była... Była w domu. Nic jej tu nie groziło, nie mogło. Dlatego też straciła orientację, Kelpie machnęła ogonem z irytacją i tupnęła. Upuściła szczotkę, a gdy się schyliła zobaczyła buty. Bardzo znajome buty. Podniosła się i zmierzyła Poszukiwacza spojrzeniem
- Kiedyś naprawdę wezmę Cię za Ponurego Gona, albo bogowie wiedzą co i się na Ciebie rzucę. Choćby ze szczotką do konia w ręku - pogroziła mu wyżej wymienioną szczotką, a Kelpie uniosła górną wargę odsłaniając zęby, jakby się nabijała z wizji Luciena okładanego szczotką.
[Właśnie Iskra w moim wydaniu też miała wolne chwile siedzieć u Kelpie... :D Najczęściej, po prostu półleżąc na jej grzbiecie i mówiąc. I miałaby głeboko w nosie, że mówi do konia~
To co niebawem wstawię, może być jedną z misji, bo tak jakoś końcówka mi pasuje, że wróci do Sanktuarium xd Chyba, że mnie pogryziesz to zmienię ;p]
[No co Ty, jakbym miała wycinać numer, to już dawno temu :D Opublikowałam :o]
Zagryzła wargę na dźwięk słów "pierwsza" i "próba". Oba działały jak silny eliksir pobudzający, a w połączeniu niemal jak narkotyk. Ale te spostrzeżenia zachowała dla siebie. Odrzuciła szczotkę o kubełka z resztą przyrządów i poklepała klacz po szyi.
- Słyszałaś? Pobiegasz trochę - oświadczyła, jak gdyby była zaawansowanym tłumaczem z ludzkiego na koński. Kelpie machnęła parę razy głową rozrzucając świeżo co uczesaną grzywę. Iskra burknęła niezadowolona i zaczęła siodłać swoją ulubienicę.
Po raz kolejny przestąpiła z nogi na nogę, obserwowała osiodłaną już klacz, gotową do drogi. Sprawdzała, czy wszystkie elementy są na swoim miejscu. Kołczan, łuk, noże sprytnie pochowane po ubraniu i magia. Tak, najwyraźniej niczego nie zapomniała. Wyjęła z kieszeni rzemyk, równie czarny co jej włosy i zaczęła pleść warkocza. Nie lubiła, kiedy znaczna część włosów pchała się jej do oczu utrudniając ruchy. Zostawiła dwa, cienkie dość pasma włosów przy grzywce, warkocz przerzuciła na plecy, sięgał jej za łopatki, z czego była niewiarygodnie dumna. Co prawda, inna kwestią było to, że czasem dało się zauważyć spiczastą końcówkę ucha.. Ale od czego były zwracacze uwagi pod potoczną nazwą "oczy". Od momentu rozpoczęcia szkoleń, treningów i tego wszystkiego, nieco się zmieniły. Nabrały głębszej barwy, stały się lekko skośne, jak u dorosłego elfa. Wyjrzała z boksu żeby sprawdzić, czy Lucien już uszykował Cienistego, czy trzeba w niego rzucić szczotką.
Nie odpowiedziała, a skinęła głową. Zniknęła w swoim boksie a w chwilę potem Kelpie już wesoło parskała na wizję wyjścia z boksu.
- Co mi zrobisz żebym nie mogła potem u trafić? - nie wytrzymała, musiała spytać. Rozważała nawet oślepienie zaklęciem, czy jakąś miksturą. Choć, to niewiele by dało. Ona wiedziała, mniej więcej wiedziała. Dni spędzone na łóżku w zamknięciu pod pieczą ducha Sithisa nie poszły na marne. Orientowała się i to nawet za dobrze.
Wyprowadziła klacz zaraz za Cienistym, wbijając wzrok w czubki swoich butów. A więc, zaczęło się. Niech Sithis ma mnie w opiece.
[A tam, marudzisz ^^
Na pierwsze zadanie, hym. Może to z notki? Z tym, że Lucien musiałby zostać gdzieś tam, gdzieś tam, albo dopadłby ją dopiero jakby już wracała xd]
[ja też się z jakichś niewyjaśnionych przyczyn cieszę, to jest dziwne xD]
[Gdybym się nie zgadzała, nie proponowałabym tego :D No to niech sobie czeka na skraju lasu, jakiś odciętych palców nie musi przynosić?]
Przyjęła tą decyzję do wiadomości, aczkolwiek, nie całkiem się z tym zgadzała. Ale cóż, decyzji wyżej postawionych się nie kwestionuje. Nie, kiedy nic się nie znaczy.
W zasadzie, był to jeden z nielicznych razów, kiedy musiała Kelpie prowadzić za wodze. Zwykle klacz podążała za swą panią niezależnie od tego jaki był to kierunek i sytuacja. Stąd też Kelpie pod Sanktuarium... Całkiem sama. Ale to zamierzchłe czasy.
Oddała mu posłusznie wodzę większe zainteresowanie wykazując flakonikiem. Był... Miał osobliwy kształt, a ona zwykła badać wszystko, co było nowe. Miała nosa do mikstur, chciała spróbować po smaku, czy zapachu rozpoznać składniki. Niekiedy się udawało, niekiedy nie. Chwilę patrzyła jeszcze na flakonik wzrokiem osoby zagubionej. Ale ten wyraz twarzy zniknął, pojawiło się znów zacięcie, duma. Otworzyła go i wypiła na raz zawartość. Płyn w osobliwym pojemniczku miał równie osobliwy smak. Nie rozpoznała żadnego ze składników. Jeszcze zdążyła mu oddać buteleczkę, nim oparła się łokciem i czołem o siodło, a potem całkiem się osunęła.
[Też dobry sposób na sprawdzenie rekruta :D]
Miała dziwny sen. W śnie tym, czy może koszmarze, odwiedziła dziwne miejsce. Na ziemi leżał śnieg, a na wysepce otoczonej cienką wstążką rzeki stał zamek, pałac, czy też rozległa posiadłość. Nie było tam nikogo, a ona patrzyła jedynie z lotu ptaka. Dziwny to był sen.
Wydawało się jej, że cała wieczność minęła, nim oprzytomniała, a umysł i tak chodził ociężale, za wolno. Mruknęła coś pod nosem i naciągnęła płaszcz na głowę przewracając się na bok. Ale nie było dane jej dług tak leżeć. Głód robił swoje, więc, bardzo niechętnie, usiadła. Była całkowicie rozczochrana i zaspana. Nigdy nie reagowała dobrze na mikstury, więc i z tymi leczniczymi trzeba było piekielnie uważać. Potrząsnęła parę razy głową i wbiła wzrok w płomienie. Zaciągnęła się powietrzem i niemal czuła, jak zamarzają jej płuca. Odkaszlnęła parę razy i owinęła się bardziej płaszczem, coby nawet najmniejszej ilości ciepła nie stracić.
- I pewnie to samo czeka mnie w drodze powrotnej... Ych - przetarła oczy i wykazała zainteresowanie posiłkiem.
- Co to? Dziwnie pachnie, albo zepsuł mi się nos.
[to i dobranoc :*]
Ponownie przetarła twarz i obmacała uszy. Mogła przysiąc, że przez chwilę wcale, a wcale ich nie czuła.
- Nie wiem jak się czuje, tak po prawdzie. Nigdy dobrze nie reagowałam na mikstury, więc jak Kelpie mnie znowu przywlecze za nogę, to pogrzeb w moich jukach, powinna tam być jeszcze Jaskółka. Specjalny specyfik, co mi za dużo szkód nie narobi, a i potem będę mogła się normalnie obudzić. - spojrzała na niebo i wzdrygnęła się. Znów zostaje sama. A co, jeśli dojdzie znowu do pogoni? Chyba... Chyba trzeba będzie unikać strzał, bogowie jedni wiedzieli, co te parszywce nakładały na strzały.
Wstała niepewnie i pomachała parę razy zdrętwiałą nogą, coby krążenie znormalniało, a potem podpełzła do klaczy. Postukała paznokciem w jej nos witając się.
- A, jeszcze jedno. Nie musisz jej ciągać za wodze, sama za mną idzie. - odwróciła wzrok od paciorkowatych oczu Kelpie i przeniosła spojrzenie na Cienistego. Wyglądał lepiej niż jej klacz, choć nie było widać tak dobrze gry mięśni pod skórą. Jak na elfkę pozbawioną ruchu przystało, zaraz miała nadmiar energii i nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Chodziła w te i we wte, skakała, a jak już zrobiło się jej za gorąco, to zostawiła w spokoju płaszcz i zaczęła znikać w cieniach otaczających ich mały obóz. Raz na dłużej, raz na krócej, ale jednak wracając.
[Znów mi zniknęłaś na dwa dni xD No, trochę mnie nie będzie, tak samo jak Dibblera, co to na korsykę się udał na kacu. Jak znam jego szczęście, to złapie tam anginę :D
Mi czasem nie wchodzi komentarz i pojawia się, że servis niedostępny, to odświeżam i jest ^^]
Do posadzenia tyłka na ziemi skłoniło ją dopiero jadło. Do tego czasu była już mocno rozgrzana, w fioletowych oczach tańczyły wesołe ogniki. Z zapałem pochłonęła znaczną część mięsa, a dopiero potem zaznajomiła się z treścią kontraktu. Wydawał się prosty, takie rzeczy już robiła, nie raz i nie dwa, gdy walczyła o przetrwanie i gdy groziły jej pogonie. Prześledziła tekst jeszcze raz, próbując wyłapać jakiś haczyk. Nic takiego nie było.
- Brzmi prosto. - stwierdziła oględnie odkładając zwitek papieru obok siebie i dokańczając posiłek.
Gdy przeżuwała warzywo, uniosła głowę i spojrzała w niebo. W chwilę wypatrzyła konstelację, która pod wpływem potężnej magii przybierała postać Gona. Wypatrzyła też niektórych jeźdźców, tych ważniejszych, tych, co mieli wystarczającą moc, by zmaterializować się na ziemi. Odpędziła szybko myśl, która nasuwała jej obraz pogoni na szlaku, podczas wykonywania zadania. Choć była niemal pewna, że tym razem nie przeszkodzą jej duchy, to i tak było niemiłe wrażenie, że coś pójdzie nie tak.
[To nie wiem, co to się z tym blogspotem dzieje :o
Jak Cię nie było, to już sobie naszykowałam odpowiedź, jak to Iskierka sobie wyruszy na misję i jednocześnie, jak z niej wróci, opisywać tam nic nie bede z misji, bo jest notka xD Tylko parę szczegółów zmienić, i gotowe ~]
Dziesięć dni... To spory kawałek czasu. I ten Las. Cholera, kojarzył nazwę, ale nie pamiętała zbytnio dlaczego. Może coś ją tam spotkało? A może... Nie no, driady tam na pewno nie mieszkają. To raczej nie ten las.
- Znam. - stwierdziła oględnie nie zagłębiając się w dalszą rozmowę. Jeszcze by mu powiedziała jak dokładnie zna las. I jego okolicę. A wtedy mogłyby być kłopoty.
- Wspominałeś kiedyś o tym, że każdego rekruta... Czeka sprawdzanie myśli. Mnie też to zapewne czeka i nikt nie przejmuje się tym, że może potem postradać zmysły, ale to wasz problem. Podejrzewam, że badanie czeka mnie po powrocie? - zagrzebała patykiem w ziemi niszcząc rysunek, który to przed chwilą wyrysowała.
[Ano, ważne, że działa xD ]
CZ I
Nie miała więcej pytań, ani też nie wiedziała na razie jak z samym Poszukiwaczem rozmawiać. Do jednego mogła się przyznać. Do kiełkującego w niej poczucia strachu przed badaniem. Dowiedzą się, że sama odkryła drogę. Dowiedzą się jak często w jej pokoju pojawiał się duch Sithisa. I dowiedzą się o jej nienawiści do młodego Regisa, który to był jedynym AŻ TAK wrogo nastawionym do niej rekrutem. Choć hamowała nerwy i ćwiczyła cierpliwość, czasami miała ochotę wziąć drewnianą łyżkę i pójść wydłubać mu oczy. Ale czy za to w Bractwie wieszają?
Zasnęła niespokojna raz po raz zerkając na gwiazdy. Upewniając się, czy wciąż tam są.
***
Więc nadszedł czas pożegnania się z popiołem po wczorajszym ognisku. Gdy się ocknęła, nie było już ani Cienistego, ani Poszukiwacza. Spodziewała się, że chociaż ją obudzi, ale nie. Najwyraźniej, to tak nie działało.
Bez jakiś specjalnych ceremoniałów dosiadła Kelpie i jeszcze raz sprawdziła w pamięci, czy wszystko jest na swoim miejscu, oraz, czy pamięta gdzie ma się udać i na co zwracać uwagę. Klacz stuknęła niecierpliwie kopytem o ziemię, ona już wiedziała co za chwilę się stanie. Iskra z lubieżnym półuśmieszkiem na ustach uderzyła lekko piętami w boki klaczy, a ta lekko podniosła przednie kończyny, zupełnie jakby chciała stanąć dęba, a potem poszła w galop, który w mgnieniu oka zmienił się w cwał. Elfka przylgnęła do końskiej szyi od czasu do czasu kontrolując kierunek jazdy.
***
Nim była w połowie drogi powrotnej, już się zorientowała, że kiedy zemdlała, nie spała paru godzin... A dwa dni. Dwa dni skradzione z życiorysu i teraz należało nadrobić staje dzielące ją od tamtego traktu. Całe szczęście, jechali dość wolno, przecież mieli dodatkowy bagaż, więc w pół dnia szaleńczego cwału nadrobiła tą odległość. Zatrzymała Kelpie przy źródełku nieopodal krzaków w których ją napadli. Klacz piła łapczywie, a Iskra analizowała ślady. Ktoś szedł jej tropem od początku. Oni wiedzieli. Ktoś zdradził.
CZ II
Cichym gwizdem przywołała do siebie Kelpie i pogłaskała ją po szyi patrząc ze wzgórza na odległy dość las. To i tak nie był ten las, gdzie miała spotkać Luciena Czarnego Cienia.
Las Larven. Słyszała o nim opowieści jeszcze za czasów, kiedy mieszkała wśród elfów. Niebezpieczny gąszcz i plątanina korzeni starych drzew, które nie lubiły obcych ludzi. W głebi duszy odczuwała jakiś odcień strachu zabarwiony także ciekawością. Kelpie zarżała cicho ponaglając swą panią do działania, zimne chrapy klaczy dotknęły policzka Iskry, a ta w odpowiedzi zasyczała. Siniak po uderzeniu przez tego oprycha z godziny na godzinę coraz bardziej jej dokuczał. W strumyku widziała swoje odbicie, nie napuchła, ale miała okropnego krwiaka na kości policzkowej, podchodzącego niemal pod oko i jasno fioletową plamę na prawej długości szczęki. O innych obrażeniach wolała nie myśleć. Od tamtych ostrych kamieni i jej wierzgów miała poprzecinaną skórę na plecach i na krzyżu. Jazda w siodle była udręką, ledwo co zagojone strupy przy gwałtowniejszym szarpnięciu pękały sprawiając, że elfka niemal płakała z bólu. Ale brnęła dalej, musiała, takie było zadanie, znaleźć, zabić, zapomnieć. A to, że ktoś najwyraźniej chciał jej śmierci, to już inna kwestia. Ważne jest to, że zadanie było wykonane. Pozostawała jeszcze kwestia raportu. Na pewno będzie musiała taki złożyć. A Lucien wspominał coś kiedyś o badaniu przez maga... Na samo wspomnienie o Nieuchwytnym się wzdrygnęła. Jeśli to miał być on... To bogowie, jeśli naprawdę istniejecie sprawcie, żeby stało się mu coś złego.
Nie, wróć. Tak nie można myśleć, co będzie to będzie. Ale mówić im o... o t y m, czy pozostawić to w odmętach pamięci... Miała przed sobą bardzo upokarzający problem.
***
W dwa dni potem już cwałowała przy lesie, szukała wzrokiem Skały. W końcu wypatrzyła, a głównie była to zasługa Kelpie, która po prostu zmieniła kierunek jazdy nie czekając na ruch Iskry. Więc gnała poprzez las, ku Skale starając się uspokoić myśli i odczucia w temacie swojej sprawy. A z każdą przebytą stają robiła się coraz bardziej ponura.
Jazda przez las nie trwała długo, przynajmniej, nie przez ten. Drzewa Larvenu różniły się, diabelnie różniły się od zwykłych drzew. Była pewna, że zaraz zestrzeli ją jakaś driada broniąca domu. Ale na szczęście, nie było tu driad... Jak na razie. Wstrzymała Kelpie od dalszego galopu, jechała kłusem klucząc między drzewami. Wolała tą drogę, wolała zajechać Skalę od innej strony, niż jechać po zwykłej stronie. Nie czuła się dobrze, siniak dokuczał, a kolejny strup na plecach pękł. Czuła jak po skórze ścieka krew i prawdopodobnie ropa. W dodatku, ten niepokój jaki nie opuszczał jej od dłuższego czasu.
Z kłusa zwolniła do stępa. Nie mogła już wytrzymać w siodle, ale wiedziała, że marsz będzie jeszcze gorszy. Przymykała oczy, syczała, ale nie mogła nic zaradzić. W końcu, nareszcie, wyczuła zapach. Zapach konia i człowieka. Cienka wiązka zapachu była teraz dla niej jak jaskrawy motyl na białej polanie. Nie popędzała klaczy, nie miała siły. W niecałe pół godziny dotarła w umówione misjce. Zachód słońca dnia dziesiątego od chwili, gdy ich drogi się rozeszły, zdążyła.
[mam nadzieje, że nie ugryziesz mnie za pozbycie sie takie Luciena :P]
[nie znam Lily znikąd, po prostu spędziłam z nią jedną noc (i znaczną część dnia) na shoucie xD I przyszedł też Vin i od tego wzięły się wątki o lemoniadzie i czołgach. Ponoć epicko zaczęłam wątek u Vina, polecam Ci przeczytać xD I Lily ma też podobny gust muzyczny do mnie, czytuje pratchetta i tak ogółem się jakoś złożyło, że jesteśmy tak samo głupie (w pozytywnym sensie) xD
Ale ja mam szczęście, że mi dali spokój :D Machnęłam całą chaupę dziś rano odkurzaczem i mopem i laba!
Dlaczego zabił Cię tekst o Nieuchwytnym? xD]
Iskra, nieco zdyszana, w końcu trzymanie się w pionie w tej sytuacji nie było proste, ześlizgnęła się z Kelpie. Lucien zaskoczył ją, ale nie miała nawet siły się wzdrygać, czy wstrzymywać oddech. Zmęczenie brało górę.
Buty uderzyły o ziemię, a kolana lekko się ugięły. Może nawet za bardzo, bo na chwilę straciła równowagę.
Fioletowe oczy, nieco jakby przesłonięte siwą mgłą zmęczenia spoczęły wpierw na Cienistym. Prześlizgiwała się wzrokiem po jego sylwetce, jakby zapominając, że uwagę powinna raczej zwrócić na Poszukiwacza. Odwrócenie spojrzenia było takie ciężkie... Nawet przerzucenie spojrzenia było osobistą tragedią dla jej nerwów.
Jakoś nie martwiły ją teraz rany. Nie mogły ją martwić, nie teraz, kiedy jej myśli zajmowało jedno zdanie, wciąż obijające się o ściany czaszki, niczym ziarnko grochu w dzbanie. Osunęła się na ziemię, siadając. W ręce ściskała wodze, zapomniała ich puścić. Kelpie usłużnie zniżyła łeb, miast się wyrywać i protestować.
- Ktoś zdradził. - powiedziała cichym głosem, nieco schrypniętym, ostatnie krople wody posłużyły jako woda dla klaczy. Zakaszlała opierając głowę o końską nogę. Była taka ciepła...
- Zagoi się. - stwierdziła przymykając oczy. Słyszała trzask ogniska, czuła pulsującą żyłę Kelpie przy czole, las pachniał. A jej tak chciało się spać...
[ja na szczęście mieszkam na górze, na piętrze, to i nie wiedzą co ja tu yczyniam i do któej siedzę :D]
Wypiła duszkiem to, co jej dał. Nawet nie poczuła smaku, choć, gdyby choć trochę jaśniej myślała, uznałaby go za wstrętny. Zmęczenie miało chyba jakąś dobrą stronę.
Wydawało się jej, że widzi fioletowego kota unoszącego się w powietrzu. Miał bardzo szeroki uśmiech. W tym momencie też, choć nieświadomie, zaczęła coś bredzić w swojej mowie, od czasu do czasu przeplatając to ludzkimi przekleństwami. I tak usnęła, uprzednio kuląc się w kłębek. Było jej okropnie zimno, do tego dostała gorączki.
Sny też nie były ciekawe.
[jak przeczytasz to u Vina to mi powiedz co sądzisz xd]
[ach tam, DoD. Moje pierwsze życie, to Keronia, potem DoD dopiero :D
a coś o nieszczęsnej radiówce wiem... Dlatego teraz mam albo kabelek, albo wifi. Do wyboru do koloru ^^]
Śnił się jej jeździec. Jeździec ten przemierzał góry, był łowcą. Łowił nieludzi. Skarby. I mityczne stwory. Miał biały płaszcz z kapturem przesłaniającym twarz. Również jego wierzchowiec był biały. Iskra nie wiedziała o co tutaj chodzi.
Zbudził ją ból. Plecy znów się odezwały i policzek, który pulsował niemiłosiernym, tępym bólem. Poruszyła się sprawdzając jak daleko może się posunąć by nie uszkodzić zbytnio strupów. Było lepiej, aczkolwiek pozostawiało wiele do życzenia.
Przewróciła się na bok ostrożnie i omiotła ciekawskim spojrzeniem obóz. Kelpie była rozsiodłana i spała, Lucien natomiast coś majstrował z mięsem. Chyba zamierzał zrobić coś do jedzenia. Obserwowała go, otwarcie, ciekawsko, zakładając się ze samą sobą w myślach za ile czasu się zorientuje.
[nad tym samym ubolewam. Ale Lily staram się tu zrekrutować i kogoś jeszcze, bo nie chcę, żeby mi ta keroni tak umarła :o Nawet zastanawiam się, czy nie pospamować innych blogów..]
- Lepiej, choć dalej czuję, jakbym miała na plecach zaschniętą skorupę. - mruknęła siadając ostrożnie i owijając się ciaśniej płaszczem.
- Może Ci pomogę? - z góry założyła, że każe jej siedzieć, ale zapytać zawsze można było. W końcu, za pytania nie biją. Zazwyczaj.
Potrząsnęła głową odrzucając włosy na boki. Nie chciała wystawiać rąk na zewnątrz i odgarnąć ich normalnie, za bardzo sobie ceniła zebrane dotąd ciepło pod płaszczem.
- Kiedy wracamy? - nie mogła wytrzymać, chciała wiedzieć. Niepokój jej nie opuszczał i miała wrażenie, że nie opuści, póki znowu nie zamknie się w swoim pokoju.
[keep calm and fight with the storm xD]
Spochmurniała od razu. Słowo "misja" tymczasowo trafiło do kanonu słów bardzo drażniących osobę elfki. Ale trzeba było wziąć się w garść. Opowiedzieć. W końcu, chciała się dostać do Bractwa, czy nie?
Wzięła głębszy wdech i zaczęła skubać źdźbła trawy. Wolała na niego nie patrzeć.
- Szło dobrze, póki nie zaczaiłam się na nich przy trakcie. Mag miał osłonę, ale zamierzałam go utłuc na końcu. Jak celowałam z łuku... Nie widzieli mnie. Nie mogli mnie zobaczyć. Ktoś mnie śledził. Dostałam czymś w głowę i obudziłam się... Jakieś dwa dni później. Wiedzieli o mnie i najwyraźniej byłam im do czegoś potrzebna, bo zaproponowali mi jedzenie. Odmówiłam... - urwała przypominając sobie skutki swojej odmowy. - Dostałam po twarzy, a to wywołało złość u herszta. Byłam zbyt cenna najwyraźniej by mnie bić, ale... - tu głos się jej załamał. Nie potrafiła mówić dalej i długo milczała. Może nawet za długo. Łzy cisnęły się jej do oczu, ale dzielnie je powstrzymywała nakazując sobie wewnętrzny spokój. Jak zawsze, łatwiej było pomyśleć niż wykonać.
- Powiedziałam, że powyrywam im nogi z dupy jak się w końcu uwolnię. To... To C'ragg powiedział.. To chyba on powiedział... Żeby mnie zmęczyć, bo za bardzo jestem pyskata... I... I jeden mnie wziął i na ramie zarzucił... I... I... - znów przerwa. Iskra zostawiła w spokoju trawę i splotła palce. Paznokcie wbijała w skórę by się nie rozpłakać.
- I poszedł w krzaki. Zrobił swoje, a ja znalazłam ostry kamień, zwolniłam więzy i rozszarpałam mu gardło. Wydłubałam oko. Za pomocą magii zabiłam resztę. Wróciłam. - ostatnie wersy udało się jej powiedzieć już całkiem beznamiętnie, jakby straciła uczucia. W istocie, straciła. Nie chciała ich mieć, bo to za bardzo ją bolało. Odwróciła głowę i zaczęła obserwować las.
Była zbyt roztargniona by zauważyć, że podszedł. Zwłaszcza, że zrobił to cicho. Zdecydowanie za cicho jak na człowieka. Chwilowa dezorientacja w oczach, odmalowana także i na twarzy, ale i błyskawiczne przywołanie się do porządku. Oczy niemiłosiernie piekły od hamowania łez, które się bez przerwy pojawiały. Jeśli myśli, że w końcu się rozpłacze, to się pomylił.
Dotyk na ramieniu i mimo iż wiedziała, czyja to ręka, tak ciepła, że niemal paląca jej zimną skórę, drgnęła. W chwilę potem wbiła stalowe spojrzenie w jego twarz, jakby był kimś obcym, jakby też chciał jej wyrządzić krzywdę. Ale pamiętała. Opanowała się, spojrzenie złagodniało.
- Zadanie wykonałam. - burknęła.
Nie musiała widzieć jego twarzy, ni oczu, by po części domyśleć się czegokolwiek. Iskra wstała, choć nieco chwiejnie. Zostawiła płaszcz na posłaniu i oddaliła się od ogniska. Nie było trudnym do odgadnięcia, że zamierza się oddalić. Po paru krokach, bez słowa, zniknęła w lesie, bogowie wiedzą po co i dlaczego. Plecy szarpały bólem, a policzek pulsował. Żołądek protestował, a nogi nie za bardzo się jej słuchały. W zasadzie nie wiedziała ku czemu podąża, ale wiedziała, że musi się oddalić. Że nie da rady teraz tam siedzieć. Postukała w jakiś obszerny głaz pokryty mchem.
Skąd mogła wiedzieć, że w lesie żyją trolle?
Głaz jakby ożył i okazał się nie głazem, a bardzo złym i brzydkim trollem właśnie. Iskra szerzej otworzyła oczy i zawróciła jednocześnie odskakując w bok, tym samym unikając kontaktu z maczugą. Puściła się biegiem z powrotem do obozu. Tu nie miała broni.
Na pełnym biegu wpadła do obozu, przeskoczyła nad śpiącą wciąż Kelpie i zaczęła grzebać przy jukach. Z każdą sekundą ziemia zaczynała mocniej drżeć. W ostatniej chwili odskoczyła znów dalej, w tym samym momencie troll wpadł w obóz budząc konie. Iskra miała łuk. I choć strzały wydawały się nędzną bronią, napięła błyskawicznie cięciwę, w ruch poszły nieużywane inkantacje. Znów kolano lekko ugięte, odchyliła się do tyłu przykucając. Strzała poszła, a w locie, tu nad nią zaczął materializować się ptak stworzony z ognia. Metrowe skrzydło zahaczyło o grzywę Kelpie zostawiając na niej parę małych płomyczków. Strzała trafiła trolla w twarz i nie było mowy o przeżyciu. Ptak wniknął w intruza paląc go wewnętrznie. I teraz mieli trupa w obozie, a elfka stała zdyszana nadal ściskając łuk.
Plecy dopiero teraz odezwały się palącym bólem.
- Nie - syknęła mu w twarz i oddaliła się po raz kolejny, zostawiając go razem z trollem. Tym razem łuk i strzały powędrowały z nią.
Wróciła przed zmierzchem wyłaniając się bezszelestnie z lasu. Bez słowa opadła na swoje posłanie i odłożyła łuk wraz ze strzałami.
- Musiałam się uspokoić. - mruknęła, choć być może nie zamierzał pytać. Uważała, że należało mu się wyjaśnienie, choć tak krótkie jak to przed chwilą.
- Nie chciałam się zachować jak dziecko. - dodała jeszcze kończąc swój, jakże długi, wywód. Sięgnęła ręką za siebie i wsunęła ją ostrożnie pod koszulę. Znowu jakiś strup pękł. Pięknie. A potem zostaną jej blizny.
Sięgnęła po swoje juki i przytuliła jeden z tobołków. I tak siedziała. Po prostu.
- Dam radę doczołgać się do Sanktuarium, jeśli będzie trzeba. - oświadczyła i mówiła całkiem poważnie. Zajrzała do tobołka i przegrzebała z ciekawości wszystkie kieszenie i kieszonki i ukryte skrytki. Efektem tego przeszukania były dwie złote monety; mały, drewniany konik i zwitek papieru związanego wstążką. Chwilę patrzyła na te rzeczy, a potem schowała je z powrotem. Nie była wciąż gotowa na to by czytać ten list. Nie teraz i nie tutaj. I tak sobie powtarzała od paru lat.
Strzały zaczynały się jej kończyć, więc znów na chwilę zniknęła w lesie, tym razem przynosząc parę solidnych patyków. Wzięła nożyk i zaczęła je strugać, jakieś zajęcie mieć musiała.
Strugała namiętnie jeden z patyków. Ale gdy odezwał się, czarka namiętności przelała się i patyk pękł. Iskra w późniejszym czasie zaniechała strugania z taką namiętnością.
- Nie mam dowodów, po prostu wiem. - odparła. No tak, Starsza Krew zwykle "po prostu wie" pewne rzeczy, a dopiero potem reszta świata "po prostu wie". Takie rzeczy działy się od zawsze i nikt nie przywiązywał już do tego wagi, nie kontrolował, choć ktoś powinien. Tak samo, jak ktoś powinien kontrolować ile mrówek zjada przeciętny człowiek. Może w tej chwili wydaje się to śmieszne, ale Iskra była przekonana, że ta informacja zaważy kiedyś na losie ludzkości.
Jednak, potem, całe szczęście, jej myśli wróciły na normalny tor.
Sięgnęła po następny patyk i zaczęła go strugać (nie namiętnie).
- Miałam zajęcia z ukrywania. Może kiedyś Ci się Vesemir skarżył, że ani razu mnie na nich nie widział. Połącz fakty. - to była chluba i duma Iskry. Być i dostawać baty za to, że cię nie było.
- Nie mogli mnie zauważyć. Nie było na to szans. Poza tym, ktoś szedł moim tropem od początku. Od momentu, kiedy zostawiłeś mnie samą. Wróciłam tym samym traktem, są ślady drugiego jeźdźca i moja krew w miejscu gdzie mnie oszołomił. - odrzuciła kolejny ostrugany patyk na malutki stosik.
- Kolejny fakt - oparła łokieć o kolano i przyjrzała się mu spod grzywki opadającej nieco na oczy - Sithis. Pięć Zasad. Jego duch nie pojawia się od tak, a był. Był u mnie w pokoju. Ten głos, który każdy z was słyszał, kiedyście do mnie przyleźli. To był Sithis. - urwała zostawiając go z tak dużą pulą informacji, wstała i podeszła znów do swoich juków. Wygrzebała stamtąd zebrane w czasie podróży pióra ptaków, wróciła na miejsce i zaczęła profilować je na lotki.
Temat o mrówkach musiał poczekać.
- Sam jesteś magiem, to sobie je wykonaj. A jak jesteś magiem, to przeskanuj okolicę. Ja nie mogę, bo na mnie są uczuleni. A jak nie potrafisz to idę ich poszukać. Trolle nie budzą się tylko dlatego, że ktoś sobie w nie postuka. - zaostrzyła czubek jednego z patyczków i doczepiła wyprofilowaną lotkę za pomocą magii. Potem kolejną lotkę. I kolejną. I były już trzy. Odłożyła gotową strzałę do kołczanu i zabrała się za następne.
Była zła, zła na niego i po części na tą cholerną Radę.
- Poza tym nie sądzę, żeby kto szedł za mną w ślad. Kelpie jest za szybka, a większość czasu szła w cwale. Jeśli starali się przynajmniej się ze mną zrównać, to musieli i tak robić przystanki znacznie częściej. Nie porównując możliwości konia. - umilkła na chwilę kalkulując coś w myślach. - Jeśli rzeczywiście ktoś za mną idzie, to jest co najmniej dzień dalej, o ile deszcz nie zmył śladów. Jak tam wam to wszystkim spokoju nie daje, to wezmę Kelpie i się wrócę, poprzetrącam parę kości i wrócę. - ostatnia ze strzał trafiła do kołczanu, a ona wstała i zaczęła zbierać rzeczy. Rzeczywiście miała ochotę komuś skręcić kark.
Przez chwilę miała ochotę rzucić się na niego i zrobić coś bardzo, bardzo złego. Zbliżyła się stawiając kroki z lekką gracją tak charakterystyczną dla elfów, a potem, powoli, bardzo powoli, pochyliła się zaglądając mu głęboko w oczy, jakby kradnąc sekrety wyryte w głębi duszy.
- Jeśli zaraz się na Ciebie rzucę, to nie bierz tego do siebie - rzekła i uśmiechnęła się, łagodnie, ślicznie wręcz. A potem wyprostowała się, wściekłość odnośnie Nieuchwytnego i zdrady, której nie miała gdzie wyładować i rozżalenie po tym, co zrobił jej Werg. Wciąż w uszach odbijał jej się echem jego obrzydliwy śmiech.
I nie panując nad sobą doszczętnie, trzęsąc się ze złości, rzuciła się na Luciena Czarnego Cienia.
[kolorowych koszmarów?:D]
Kiedy wściekłość ustąpiła, przyszła kolej na kolejną falę emocji, smutek, po nim strach, niepewność. Opadła na ziemię, wzbijając obłoczek kurzu. Siedziała tak, całkowicie milcząc i wpatrując się w ogień. Nie zdążyła powstrzymać łez, toteż gdy poczuła mokry strumyczek na policzku, nawet nie kwapiła się by go zetrzeć, póki nikt nie widział.
Siedziała i patrzyła jak tańczą płomienie, jak dym unosi się ku górze i jak zanika. Tak samo widziała swoje życie.
Siedziała, milcząc, a jednocześnie czując, jak się uspokaja, przynajmniej w sporym stopniu.
W trawie odezwały się świerszcze, Kelpie zarżała, ogień trzeszczał, a łzy płynęły jakby nie mając końca.
Przymknęła oczy wprowadzając się w stan medytacji, czy też transu. Zgodnie z rachubą, wedle której elfy liczyły dni... Zbliżała się jakaś uroczystość. Iskra była tego niemal pewna. I chciała tam być... Ale, cholera. To było tak daleko. I jeszcze niepewna droga przez mokradła i lasy strzeżone przez enty, lub tez droga podziemiami Morii. Nie miała dużego wyboru, a i nawet nie wiedziała, czy wtenczas nie dadzą jej kolejnej misji. Choć, nie zapowiadało się na to, skoro wykryto zdradę.
Kiedy otworzyła oczy księżyc chylił się już ku horyzontowi. Do świtu nie zostało wiele czasu. Rozejrzała się za Lucienem stopniowo przyzwyczajając wzrok do panującego tu mroku.
Bez słowa podniosła się z ziemi i otrzepała swoje ubrania. Kelpie zastrzygła w odpowiedzi uszami dając znak, że już nie śpi, a jedynie stoi z opuszczoną głową, gotowa do siodłania, drogi, a nawet i walki jeśli trzeba będzie. Iskra była w podobnym nastroju.
Pierwsze co zostało zarzucone na grzbiet klaczy to siodło. Potem przyszedł czas na wszystkie tobołki, juki, kołczan, łuk i miecz. Uwijała się zwinnie i szybko, jak na elfa przystało. Wędzidło trafiło do końskiego pyska, wodze na kłąb, a popręg został dociśnięty.
- No, Kelpie, tylko bez żadnych wybryków. - znowu zaczynała mówić do konia, co większość ludzi uznałaby za niedorzeczne. Spojrzała znów na Luciena wyczekując dalszych poleceń.
Iskra zamierzała jeszcze gdzieś odbić, biorąc pod uwagę szybkość klaczy, zdąży. Musi. Miała do odebrania coś, co zostawiła u jednego z krasnoludów. A bliskość tajnego wejścia do jednej z kopalń tylko o ułatwiała. Skinęła głową Lucienowi, na znak, że pojęła i gryźć Nieuchwytnego nie zamierza, po czym spięła konia i wypadła z obozowiska na jedną ze ścieżek.
Jazda nie trwała tak długo jak podejrzewała. Przed południem już dobijała się do drzwi kopalni, które to zaklęte w kamieniu, odpowiadały jedynie na hasło. Iskra nie miała czasu na hasła, toteż użyła magii. Krótkie, magiczne wezwanie przeszyło kamień i spenetrowało kopalnię. Skrzydła drzwi rozsunęły się z wolna i wymaszerowały uzbrojone krasnoludy. Jeden z nich, ubrany w bogatszą nieco zbroję uśmiechnął się szeroko na jej widok.
Dalej sprawy szły gładko. Niezawodna sieć krasnoludzkich połączeń przekazała płaszcz elfki i jej srebrny miecz w niecałą godzinę. Z radości pozwoliła sobie nawet na zapalenie fajki. Frdeth był tak zadowolony, że niemal wypchał ją obiadem i trunkiem. Ale Iskra potrafiła taktycznie odmówić. Płaszcz, który był na nią ciut za duży, wlokła po ziemi. Długie, obszerne rękawy zasłaniały dłonie. Wskoczyła z powrotem na siodło, ciemny materiał zakrywał nawet jej strzemiona. Miecz wylądował na plecach, a ona naciągnęła na głowę głęboki kaptur. Naciągnęła go mocno na czoło, by niemal cała jej twarz zniknęła w cieniu. Krasnoludy obserwowały ją spod drzwi kopalni i kiwali z uznaniem głowami. Wyglądała jak czarny upiór, którym zresztą po części była. Pomachała im ręką, chwyciła mocno wodze i spięła klacz do cwału. Zostało mało czasu. Poły rękawów falowały na wietrze odsłaniając równie czarne rękawice, zaklęciem trzymała kaptur.
Zgodnie ze wskazówkami, nie wjeżdżała w góry, a potulnie trzymała się szlaku tuż przed nimi. Zwolniła do stępa. Był strumień, widziała go, choć zasłona drzew dawała jej skuteczną przewagę. Ktokolwiek tam był, nie mógł jej wyłowić z panującego tu półmroku. Wstrzymała konia i zaczęła nasłuchiwać.
Jeśli stąd wyjdzie, to pozwoli na grzebanie w umyśle... Jeśli stąd wyjdzie, będzie musiała jeszcze raz opowiadać co zaszło na misji... Ręce mocniej zacisnęły się na wodzach. Chciała stąd uciec, ale wiedziała, że nie tędy droga. Głowa, chwilowo zwieszona, przez co kaptur osunął się jeszcze trochę, znów się uniosła. Dostanie się do Bractwa. I zostanie upiorem. A ludzie będą się bali powtarzać choćby opowieści na jej temat.
- In kuru hen ghor, carei con ghon - wymruczała polecenie, a Kelpie poszła w stępa. Wynurzyła się z swojej kryjówki i była na tyle spokojna i obojętna, że nawet się nie zorientowała, że widzi Cienistego, ale Luciena nie. Wstrzymała klacz jeszcze raz, gdy to jej oczom ukazał się i Nieuchwytny i elfka, dotąd jej nieznana. Znów krótkie polecenie, znów stęp. Zsiadła z konia, który to wykazał zainteresowanie bardziej płynącym strumieniem niż całym tym zebraniem. Iskra natomiast podeszła, dopiero przy końcu przypominając sobie o kapturze. Ściągnęła go i przymrużyła oczy.
Skinęła elfce głową, jako iż nie znała jej imienia, nie bawiła się w zbędne pozdrowienia.
[branoc ^^]
(Boże napisałam kolejnego tasiemca... I wciąż mam wene xD idę pisać dalej, to będzie mój rekord - najdłuższa samodzielna nota : o )
Wzrok jakim patrzyła elfka na Iskrę było spojrzeniem przez duże "S". Przymrużyła oczy bardziej, omiotła teren złowrogim spojrzeniem. Coś wisiało w powietrzu. Gdy obok niej pojawił się Lucien niemal dostała zawału. Że też sobie znalazł porę na chowanie się po krzakach no!
Obecność przywódcy drażniła ją niemiłosiernie. Drażniła ją tak, że miała ochotę się na niego rzucić i wydłubać mu oczy. Nakazała sobie spokój. Myśli odpłynęły. Badanie, badanie, cholera, boję się.
- Istotnie, jestem. Gotowa. - mruknęła mierząc przywódcę spojrzeniem. - Coś mam robić, czy sobie stać i pozwalać? - nie spodziewała się odpowiedzi. Zapewne była w jego oczach robakiem, który nie zasługuje na nic więcej jak rozdeptanie obcasem.
Całkiem zapomniała o tym co mu wtedy powiedziała. Że ktoś może przez to postradać zmysły. I teraz, słysząc co proponuje... Chciała za pomocą pięści wybić mu to z głowy. Zatrzęsła się, nie ze strachu, a ze złości. Całą swoją uwagę poświęciła utrzymaniu wyrazu oczu i twarzy w stanie chłodnej obojętności. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że ją to rozjuszyło. W prawdzie przecież nie planowała nic zrobić nikomu... Cofnęła się o krok i odwróciła bokiem do obu mężczyzn krzyżując ręce na piersi.
Wzrokiem najpierw omiotła Luciena usilnie starając się nie wyrażać nic poprzez taki czyn. Potem znów jej wzrok padł na Nieuchwytnego.
Nie miała nic o ukrycia... Wszystko co zdarzyło się na misji wie Lucien, więc nic nowego go nie zaskoczy. Chyba, że sięgnie głębiej. Do czasu, gdy była sama. Zobaczy Sithisa. Cóż, to nie jej problem.
Wbiła wzrok w głaz naprzeciwko siebie, wiatr bawił się połami jej płaszcza.
- Jeśli brać słowa Astrid na poważnie, istnieje ryzyko Zepsucia. Stara klątwa, tracisz przy tym jeden ze zmysłów, bądź wszystkie. Tracisz rozum. Umierasz. - oznajmiła beznamiętnie znów pozwalając uczuciom ulecieć gdzieś wysoko. Spojrzała w niebo przybierające odcienie pomarańczu i czerwieni.
- Umysł przeklętego elfa nie jest bezpiecznym miejscem. - oznajmiła zagadkowo.
Nie odpowiedziała usilnie powstrzymując swoją pięść, która to już się zacisnęła. Gdyby nie rękawica już wbiłaby paznokcie w dłoń. No dobra, tak jak przy Nieuchwytnym zamierzała po prostu pozwolić mu na grzebanie, to tu trzeba będzie uważać. Żeby przypadkiem nie oszalał po tym badaniu...
Szybko... Krążył powiedzenia, co nagle, to po diable.
Nie śpiesz się, Poszukiwaczu. - padło w jej myśli, potem przymknęła oczy i rozluźniła się, przynajmniej w takim stopniu w jakim było to możliwe.
Dziwne to było. Naprawdę. Czyjaś obecność w głowie. Zupełnie jakby ktoś jej do czaszki napchał waty. Nie skupiała się zbytnio nad tym co on robi, niech szuka, proszę bardzo. Ona tymczasem myślą uformowała jedno pomieszczenie, gdzie zagłębić się nie miał prawa nikt. Wyglądało to jak piwnica... Bez początku, ani końca. Woda sięgała po kolana, a przed widzącym był tylko jeden obraz. Wielki wrota, kraty, zaczynające się gdzieś w wodzie, a niknące gdzieś w mroku sufitu, o ile taki istniał. Na wysokości spojrzenia dziecka, tuż nad wodą była przyklejona kartka z krzywym symbolem nie do odczytania. Jej klątwa. Iskrę rozbawiła myśl, że może ją tak zamknąć w głębi umysłu. Wtedy też zorientowała się, że ma obserwatora. Domyśliła się kim jest, że nic jej nie zrobi. Ale lepiej było, by tu nie zaglądał. Podsunęła mu dokładny przegląd wspomnień misji, to powinno go zająć. Ona tymczasem umacniała zabezpieczenie bramy. Stal czarnych krat błysnęła ostrzegawczo. Czas, który mogła mu poświęcić bez ryzyka kurczył się.
Znów poczuła, że przygląda się bramie. Nie musiała tłumaczyć, sam odczytał co kryje się za kratami.
I wtedy też skończył się czas.
Na wodzie zaczęła się tworzyć piana. Lepka, gęsta, pokrywająca szybko całą powierzchnię wody. Za kratami błysnęły ogromne ślepia, rozległ się pomruk budzący grozę w nawet najmężniejszych wojownikach.
Bestia nie odezwała się więcej, dała ostrzeżenie. Następnym razem go nie będzie.
- Nie wiem, co mogłabym tam jeszcze upchać - odburknęła.
- Bram nie otworzysz, nie da się. Nie da się, bo inaczej ja oszaleję. Możesz... Spróbować wniknąć myślą za kraty, choć nie wiem czy to będzie takie proste... - jej obecność gdzieś zniknęła, mignęła w okolicy krat, a potem znalazła się w innym rejonie. Szukała czegoś, kalkulowała. Bestia nie ostrzega drugi raz. Drugi będzie atak. Jednak, czy defensywa, czy ofensywa... Jaki charakter będzie tego nie mogła przewidzieć.
- Jeśli będzie chciał się bronić, rzuci się na mnie. Moja obecność zniknie. Duch też... Nie wiem gdzie trafię. Czy wrócę. Jeśli nie wyrzuci Cię stąd wtedy, to powinieneś mieć dostęp za kraty. Jeśli zaś pójdzie w czystą ofensywę, to czysta siła ataku, pierwotna furia Bestii pójdzie na Ciebie. Nie jestem w stanie przewidzieć skutków. - znów gdzieś się rozmyła, choć przy większym wysiłku dało się ją wyczuć. Gdzieś tutaj, jak czuwa. Jak obserwuje leniwie mrugające ślepia.
- Rób co musisz.
Nie odpowiedziała, taka opcja, wycofania się, ucieczki, nie wchodziła w grę. Choć czasami o tym myślała, by wrócić na gościńce jako wolny elf, niczym nie związany, choć myślała nad powrotem do stolicy, by znów przeżywać smutki i radosne chwile z Wilkiem i Ymirem... Ale to już nie było by to samo. Powinna należeć do Bractwa. Musi należeć do Bractwa. Coś się dzieje, coś nadciąga. Astrid mówiła, szeptała w jej umyśle, wtedy, przy pierwszym spotkaniu. Szeptała jej wizję Bractwa zniszczonego, zdradzonego. Miała do tego nie dopuścić. Dlatego też Cycero znalazł ją na drodze. Taka była wola przeznaczenia.
Ogromne ślepia skierowały się na nadchodzącą ku niemu myśl. Bestia nie lubiła intruzów, nie lubiła, gdy lekceważono jej ostrzeżenia. A nie lubiła zabijać nosicieli. Wszak, wygodnym to było, gdy był potomek. Obarczony tym samym kodem genetycznym, z zapisanym przeznaczeniem w gwiazdach. Ale tu był koniec linii. Koniec krwi. Musiał uważać, kogo zabija.
Piana znów wezbrała, a w umyśle Luciena odbiły się echem wrzaski mordowanych ludzi. Ludzi zabitych z woli Bestii.
Sam potwór milczał, obserwując uważnie każdy ruch, każdą myśl.
Rozległ się łomot, to wielka łapa stwora uderzyła o wytworzoną przez myśl podłogę. Woda zawrzała.
I wtedy, dokładnie w momencie, gdy stanął przed bramą, piana wypiętrzyła się przed nim formułując wielki łeb wilka. Ślepia leniwie otworzyły się, wlepiając upiorne spojrzenie w intruza. Rozległ się śmiech. Śmiech szaleńczy i doprowadzający do obłędu. Mieszał się z krzykami, z szeptami. Całe miliony słów wyciekły zza bramy na wodę ginąc w pianie. A Bestia rechotała. Złowieszczo i tryumfalnie. Chciał tego, więc mu pokazała. Przyszłość, teraźniejszość. Widział obrazy, jakich nie widział dotąd nikt.
Zobaczył Astrid. W zwyczajnej sytuacji, podczas zlecenia. I zaraz obraz skoczył do osoby rzucającej klątwę. Niebo zaszło ciemnymi chmurami, a ze strachu i mściwości uformowała się Bestia, która przeniknęła do umysłu Nocnej Damy siejąc z początku spustoszenie.
Obrazy, kolejne, całe ich mnóstwo oplotły jakby jego postać, nie pozwalając się wycofać, ni ruszyć.
Grom, burza, trzask. Kolejne obrazy, szeptem wypowiadane słowa. Brama ugięła się, kraty wykrzywione zostały na różne strony. Klątwa parła, chciała wyjść. Zebrać należne jej ofiary krwi i mordu. Ale to nie był ten czas. Nadeszło zrozumienie. Nie było nic więcej do pokazania. Jak na zawołanie wilczy łeb ze ślepiami zniknął, wtopił się we wrzącą wodę.
Rozległ się jęk, przeraźliwy, przyprawiający o trzeszczenie zębów. Zapłonęły ogniki, tuż nad powierzchnią wody, oświetlając więźnia klatki. Było to wilcze szczenię z dziwnym symbolem na czole. Obserwowało go, uważnie, lecz nie złowrogo.
- Przyjdzie ci za to zapłacić, Poszukiwaczu. - rozległ się głos, który mroził w żyłach krew, który sprawiał, że kości trzeszczały w stawach. Bestia odeszła, niknąc w mroku swej celi. Obraz zniknął, rozmazał się. Został sam w pustce, zawieszony w miękkiej nicości.
Dziwne to było uczucie. Szepty, pełno szeptów. I wspomnienia. I wszystko to zawieszone w czasie. Pamiętała co widziała. Bestia, wilcze szczenie. Symbol. Symbol, którego nie da się opisać, trzeba go widzieć. Poczuła chłodny wiatr na twarzy, to ją wybudziło z transu w jaki wpadła. Otworzyła oczy. Wciąż miała świadomość. Wciąż myślała. I wszystko wydawało by się w porządku. Najwyraźniej Lucien poddał się teraz Nieuchwytnemu. Była słaba. Stanowczo za słaba. Nim cokolwiek się stało, odeszła do swojej klaczy, odwracając się tyłem do zebranych, udając, że jest zajęta gładzeniem klaczy. W rzeczywistości wolną rękę podsunęła pod nos, z którego zaczęły kapać krople krwi. Coś było nie tak.
[branoc~]
Nie odezwała się, a cofnęła rękę spod nosa pokazując mu czarny materiał rękawicy przesiąknięty krwią. Ściągnęła brwi rozmyślając nad czymś. Krew znów wyciekła strużką z lewej dziurki, więc przycisnęła znów wierzch dłoni pod nos. Kelpie zastrzygła uszami i obejrzała się na swą panią, po czym nie widząc potrzeby przepędzenia Luciena, zwiesiła znów łeb by skubać trawę.
Iskra odetchnęła parę razy, czuła, jak krew zasycha, krwotok ustał, przynajmniej na ten moment. Wolną ręką oparła się o siodło. Potem zsunęła je na strzemię. Chciała uciec od Nieuchwytnego, byle dalej. Oparła czoło o siodło i chwilę mamrotała coś pod nosem. Zaklęcie regenerujące. I choć używanie magii w tym stanie było dość ryzykowne, jakoś musiała się trzymać. Przynajmniej póki nie zostanie znów sama. Szybkim ruchem podniosła głowę i czystą rękawicą otarła nos. Uspokoiło się, cokolwiek to było.
Znów dwa głębsze oddechy. Znów zaklęcie, nawet ta sama formuła. Potem jak gdyby nigdy nic, odwróciła się znów do zebranych, a na twarzy jej nie było śladu krwi. Nie odzywała się nadal, być może Nieuchwytny coś więcej jeszcze powie bez zbędnego zachęcania.
Zagotowała się ze złości. Nie wiedział o co prosił, ba, czego żądał! Bo to nie Bractwo chciało kamienia, a on sam! Zgrzytnęła zębami zdradzając tym co myśli na ten temat. Już miała wygłosić komentarz, już, już miała mu plunąć w twarz, ale... Przypomniała sobie czego była świadkiem. Jakiejś mentalnej kłótni Luciena i Nieuchwytnego, ale on, zapewne mimo innego poglądu na tamten temat, oddał słuszność jemu, temu przeklętemu Przywódcy.
Wyzwanie jakie czaiło się w jej spojrzeniu niczym przyczajony drapieżnik, zniknęło. Do jej twarzy przykleił się uśmieszek, na wpół służalczy, na wpół ironiczny.
- Z rozkoszą wykradnę co trzeba z Kurhanu. - odpowiedziała skłaniając lekko głowę. Bogowie, niech on stąd idzie, bo nie wytrzyma.
[Ach te sprzęty nieposłuszne :D
Ja natomiast nie odczułam Twojej nieobecności tak jak zwykle, bo... Herr Engel wymyślił mi taki wątek, że potem nie mogłam zasnąć xD
Co do prowadzenia Iskry na DoD - samo czasem coś fajnego wyjdzie i już :P
A Ty nie miej kompleksów bo nie masz powodów! No!]
Iskra zbyt była zajęta bulgotaniem pod nosem obelg w kierunku Przywódcy, żeby słyszeć co mówi druga elfka. Nie było to ważne, a jeśli było, to ktoś jej powtórzy, albo... Albo wkrótce się sama dowie. I tyle.
Zorientowała się natomiast, że została ona i Cień. Podparła się pod boki i spojrzała w kierunku jej przyszłego szlaku.
- Eilendyr, taaaaaaa... - westchnęła przywołując Kelpie gestem. Zagrzebała w jukach i wydobyła srebrną broszę o figlarnym kształcie i ciekawej budowie. Przypięła ją pod szyją, do płaszcza.
- Wygląda na to, że tutaj będę działać jeszcze bardziej sama niż poprzednim razem. - rzuciła żeby przerwać ciszę. Skoncentrowała się i wypowiedziała tajemniczą wiązankę, a okolice zalała gęsta mgła po kolana. Iskra uwielbiała straszyć ludzi na gościńcach.
- Slytha - mruknęła melodyjnie, a wygląd Kelpie zmienił się. Na kopytach pojawiły się powbijane gwoździe, po nogach płynęła krew. Całe ciało pokryła siatka rozcięć i większych ran, w których było widać mięso. Z chrap ciekła wydzielina, a oczy zmieniły barwę na białą, zupełnie jakby oślepła. Iskra natomiast oceniła iluzję obchodząc ją parę razy, poprawiła miecz na plecach, zarzuciła kaptur i dosiadła klaczy.
Z momentem, gdy znalazła się w siodle, również jej wizerunek się zmienił, choć niewiele. Rękawice pokryły się metalem przywodząc na myśl element upiornej zbroi. Płaszcz wyglądał jakby zerwany z nocnego nieba.
- Więc bywaj, Poszukiwaczu. - uderzenie pięt w boki i lekki kłus, a potem galop. I zniknęła we mgle.
Niecałe parę minut po jej odejściu, mgła opadła pozostawiając po sobie dziwny niepokój.
[O, jesteś :O
Czytałaś tasiemca?]
[nawet Ci odpowiedziałam xD Nie będę chyba streszczać notki, tylko od razu przejdę do tego, jak to spadła w tej Morii, co o tym sądzisz?
Aaaa, i standardowe pytanie już, ile dziś będziesz?xd]
[00:00, godzina bogów~!]
Mlasnęła, w ustach miała pełno piasku i pyłu, okropność. I wszędzie ten tępy, pulsujący ból... Zamknęła oczy, a po chwili na powrót je otworzyła. Przesunęła wolno bolącą rękę, odnalazła swoją twarz i przekonała się, że oczy ma naprawdę otwarte.
Który kawałek ciała jej nie bolał? Sprawdziła...
Nie, chyba takich nie było. Żebra grały melodię nieziemskiego cierpienia, a kolana, łokcie i miednica dodawały swoje takty i trele. Za każdym razem gdy poruszyła się by złagodzić ból, on przenosił się gdzie indziej.
Głowa bolała ją tak jakby ktoś od środka tłukł młotem w gałki oczne.
- Cholerna, nie sądziłam, że jak się umrze, to dalej wszystko tak potwornie boli... - jęknęła znów próbując się ruszyć.
Ręką, która nie miała najprawdopodobniej połamanych palców, sięgnęła do swojej torby i zaczęła w niej grzebać, szukać jakiegoś specyfiku, może coś zabrała, może nie wszystko zostało w jukach Kelpie...
- Wszystko mnie boli. Nie ma miejsca, którego bym sobie nie potłukła... Cholerne zapadnie. - mamrotała pod nosem i coraz bardziej się irytowała tym, że w torbie nic nie było prócz jedzenia, wody i kamienia.
Chciało się jej płakać, choć w sumie nie wiedziała czemu.
Iskrę już jakiś czas zastanawiał fenomen Lucienowego płaszcza, ale postanowiła ten sekret odkryć w stosownym czasie, który na pewno nie nastąpił teraz. Pochwyciła specyfik jej podany i wypiła. Zmysły miała nieco przytępione teraz, gdy jej mikstura już nie działała i dopiero po dłuższej chwili uderzył ją ohydny wręcz smak tego czegoś. Zakasłała i przewróciła się na brzuch. Miała przemożną ochotę polizać ziemię, ale cholera wie co po niej chodziło...
- Dlaczego wszystkie specyfiki muszą być takie okropne... - wyjęczała przyglądając się swojej rękawicy lewej dłoni. Dokładnie tej dłoni, którą próbowała się czegoś złapać. Skóra i materiału i dłoni była mocno poszarpana, a Iskra podejrzewała złamanie. Czyli dla łucznika i osoby działającej w dystansie... Niemal pewna śmierć.
- Nieuchwytny próbuje się mnie pozbyć. - mruknęła po czasie czując niewielką ulgę w bólu. Umysł odzyskiwał sprawność działania i nie skupiał się już jedynie na wydobywaniu z ciała jęków przepełnionych bólem. Było całkiem... Znośnie. Ale tylko wtedy gdy się nie ruszała.
- On mnie nie sprawdza. On dobrze wie, co potrafię. Po prostu chce mnie zabić. - już miała protestować słysząc jego słowa i widząc, co zamierza. A ta dłoń tak cholernie bolała... Każde muśnięcie choćby jego dłoni powodowało kolejną falę bólu, ale zagryzła zęby i nie powiedziała nic. Nie pisnęła z bólu, nie krzyczała, tylko leżała całkiem bez ruchu. W głębi duszy tliła się nadzieja, że to jednak nie złamanie.
- W ogóle skąd żeś się tu wziął? O ile się nie mylę, siedzimy w Morii... - wywarczała przez zaciśnięte zęby bardzo się pilnując, by żaden niepowołany dźwięk się z jej gardła nie wydostał.
Chwila kontemplacji. Spojrzała na poprzerywaną w wielu miejscach skórę i zmusiła niemal palce do ruchu, co zaowocowało ostrym bólem.
- Mogę, ale nie za wiele. Zbyt mocno boli. - podniosła się nieco na jednej ręce, a potem usiadła. Bogowie, ale rwały ją plecy...
- Coś runęło ze dwa dni temu i wybudziło całe szwadrony orków. I Sithis wie czego jeszcze. Mijałeś krasnoludzki posterunek? - spytała z nadzieją, choć coś jej zaczęło podpowiadać, że jednak masyw orków był zbyt duży dla małej garstki walecznych pobratymców Ymira... Nie wiedziała, czy chce znać odpowiedź, ale pytanie już padło.
- Nie możemy tu zostać. - stwierdziła obserwując skałę, która to ją wypluła. Z góry wyglądało to o wiele groźniej.
- Jak wygląda tamta część kopalni? Da się przejść?
Iskrę naprawdę uciszył fakt, że to stłuczenie. Ale zaraz potem... Pojawiła się pustka. Ci biedacy zginęli, a nikt nie miał o tym pojęcia. Nikt nie pilnował Morii i jej sekretów.
- Muszę się dostać do Demaru... - mruknęła wbijając spojrzenie w aksamitną ciemność, z której to tak niedawno wyłonił się Poszukiwacz. Miała zamiar przejść przez kopalnię, dokładnie tak jak zaplanowała. Co prawda, ręka trochę utrudni obronę, ale skoro to tylko stłuczenie...
Wstała, choć z niemałym trudem i rozejrzała się mrużąc oczy, jakby cokolwiek miało to dać.
- Jeśli tak, to chodź. Na razie nie mogę bronić się sama. - obejrzała się za siebie jakby sprawdzając, czy jeszcze ma plecy.
- Widzisz tu cokolwiek? - rozsądniejszym byłoby oddać jemu ten ostatni łyk mikstury, żeby to on coś tutaj widział i w razie czego, jej o tym powiedział. Iskra podejrzewała, że zażycie teraz specyfiku nic by jej nie dało. Nie w takim stanie. Przypomniała sobie o czymś zaraz i sięgnęła do swej nogi, odwiązując materiał. Rana nie chciała się goić. Babrała się niesamowicie.
- Cholerne orki. - burknęła i zawiązała nogę. A potem wolnym krokiem, utykając nieco ruszyła w kierunku gdzie powinna odnaleźć zwłoki krasnoludzkich żołnierzy.
Iskra, gdy tylko dotarła do posterunku, zaczęła badać ślady, choć ledwie widziała cokolwiek. Krzątała się od drwa do drwa szepcząc pod nosem jaki był przebieg tej nierównej walki.
- Tu padł pierwszy... - przeskoczyła dalej, odsunęła złamany trzonek topora, przesunęła palcami po śladzie krwi - tu drugi. - i tak odnalazła cały ich oddział, a było ich dwudziestu. Po dowódcy został jedynie żelazny hełm, nad którym Iskra uroniła parę łez.
- Zjedli ich. Niektórych na wpół żywych. - oświadczyła niezbyt panując nad rozstrojonym przez łzy głosem. Znała ich, znała wszystkich. A teraz zostały po nich jedynie ślady.
Szlak dawno przestał być bezpieczny, ale dopiero teraz dotarła do niej cała ta groza. Sięgnęła ręką do dekoltu i wyjęła stamtąd buteleczkę na rzemyku, która poplątała się z jej wisiorem.
Darloeth, bo tak zwał się jej kryształ, jarzył się miękko w otaczającym ich mroku. W końcu udało się jej wyplątać buteleczkę, przystawiła ją do ucha i potrząsnęła. Niewiele tego było. Ledwie na niecały dzień.
- Ja coś widzę, ale niewiele. Ty zapewne nic nie widzisz... - szybkim ruchem włożyła mu w dłoń buteleczkę. - Lepiej będzie, jak to wypijesz. Ja nie mogę. - mając nadzieję, że zrobi o co go prosiła, oddaliła się na chwilę, by ułożyć hełm na niewielkiej kupce kamieni. Chwila, która wyzwalała działanie eliksiru była dla każdego inna i niektórzy woleli być wtedy sami. Nasłuchiwała.
- Ktoś tu był. - szepnęła gdy tylko wyczuła za sobą ruch powietrza. Więc jednak. Wypił. Wciąż przykucając przemieściła się naprzód, co jakiś czas odgarniając ziemię zasłaną drzazgami i kawałkami skóry, czy zbroi.
- Nie walczył, zjawił się później. Lekko stąpa. Człowiek. Nie poszedł jednak dalej. Zagłębił się... - urwała podnosząc wzrok. Nie widziała zbyt wiele, więc wyciągnęła rękę przed siebie. Wnęka. I te zdobienia...
- Zagłębił się w korytarzu An'Thor. - Iskra wstała otrzepując dłonie. - Ten ktoś jest niedokładny i najwyraźniej czegoś się boi. Nie zaciera dokładnie śladów. - odwróciła się do niego krzyżując ręce na piersi i całkiem ignorując rozrywający dłoń ból palców.
- Czyżby to było to, po co tutaj przybyłeś? - nie oczekiwała odpowiedzi, na bogów, mieć zlecenie w Morii? A może to... Jakieś osobiste porachunki? W każdym razie, Iskra była pewna, że to jest coś, co przywiodło tu Poszukiwacza.
[Uwaga, córka marnotrawna powraca ;D]
Nefryt uniosła głowę i popatrzyła na Luciena ze zdumieniem. Nie, tego Marcus jej nie mówił. W ogóle mało o Bractwie Nocy rozmawiali. Nie wiedziała, czy to ze względu na swoiste dziwactwo, czy to na cząstkę lojalności wobec dawnych sprzymierzeńców, były Cień milkł zawsze, ilekroć poruszała temat Bractwa Nocy. Z czasem nauczyła się więc nie zadawać pytań. A przynajmniej tych, na które Marcus nie chciał lub nie mógł odpowiedzieć.
Nie słyszała więc nigdy o próbach, jakie członkowie zgromadzenia zmuszeni są przejść. Tym bardziej więc zaintrygował ją stwierdzony przez Luciena fakt. Odporność na trucizny... Czytała kiedyś, że istnieje sposób, by zwiększyć ludzką odporność, uznała to jednak za czczy mit, ot, kolejną spiskową teorię dziejów.
- W jaki sposób? Możesz mi o tym opowiedzieć? - zapytała, przygotowując nad ogniskiem średniej trwałości trójnóg, na którym podwiesiła naczynie z jedzeniem. Taki tam byle jaki patent, co by w czasie krótszych postojów nie kłopotać się wymyślniejszymi konstrukcjami.
Chwilę później usiadła na trawie, obok Poszukiwacza. Odpięła pochwę z mieczem, składając ją na tyle blisko, by w każdej chwili mogła doń sięgnąć. Nie spodziewała się teraz ataku. Niedawno pokonali wrogów, a gdyby ktoś podążałby ich śladem, zapewne ujawniłby się wcześniej. A Lucien? Nie, z jego strony niczego się nie obawiała.
Milczała przez kilkanaście minut, trudno powiedzieć - zmęcznona, czy zamyślona?
W końcu odezwała się cicho:
- Jesteś magiem. Czułam to jeszcze w obozie, choć nie umiałam sprecyzować podejrzeń. - to było stwierdzenie. - Ale nie wszyscy w Bractwie Nocy są tacy, prawda? Ty po prostu masz gen magii, tak? - zapytała, kierując ku niemu podejrzliwe spojrzenie. Wielu nasłuchała się opowieści o Cieniach. O tym, że władają oni magią. Początkowo w to nie wierzyła, nadal nie chciała... Magów nie było przecież wielu.
Na wzmiankę o sprawdzeniu skutków zaklęcia zareagowała zdziwionym spojrzeniem. Nie miała pojęcia, w jaki sposób się to robi, wolała więc na wszelki wypadek nie okazywać ani entuzjazmu, ani niechęci. Do niej o magii można było mówić podobnie, jak do królowej o oraniu pola. Najpewniej wysłucha, zaintrygowana zada kilka pytań... Choć nikłe prawdopowdobieństwo, że cokolwiek zrozumie.
- Zostały mi cztery dni na dostanie się do Demaru - oświadczyła przypominając sobie słowa, które wypowiedziała nim zniknęła w przedsionku Morii.
- Stamtąd zabieram Kelpie i gościńcem przemknę się do "Zielonego Smoka", tak jak chciał Nieuchwytny. Dostanie swój kamień. - spojrzała w głąb korytarza. Nie był to dobre czasy na zwiedzanie mrocznych tuneli opuszczonych kopalni.
Zastanowiła się, czy rozsądniej będzie pójść samej i dotrzeć na czas, bądź zginąć... Czy lepiej będzie zostać tu i czekać. Albo szukać. Oba wyjścia miały tyle samo wad, co zalet. Ale przemożna chęć udowodnienia Nieuchwytnemu, że jeśli chce jej śmierci, to będzie musiał ją zabić osobiście, przeważyła.
- Myślę, że rozsądniej jednak będzie się rozdzielić.
[ale sobie wymyśliłam pewną rzecz, ach, i jak zwykle zaplątany w to musi być Lucien, a jakże~]
[jak widać, rozdzielili się~
Lucien nie wiem czy najdzie zdrajcę, to pozostawiam Twojej wyobraźni i zamysłowi, ale... Jak będzie zmierzał ku wyjściu z Morii, przy jednym z urwisk znajdzie sześciu martwych orków. Jeden z nich w ręce będzie ściskał coś błyszczącego, to będzie ten amulet elficki, który nosi Iskra. Ślady krwi będą wskazywały na to, że ktoś z urwiska zleciał. O kamień tuż przy przepaści będzie zahaczona podarta rękawica Iskry, więc prosty wniosek, że spadła.
Lucien musi wziąć ten amulet, nie wiem czy zrobi to, bo już coś zaczęło mu w głowie na temat Iskry mieszać, czy dlatego, że... Nie wiem, to Twoja kwestia xD Ale weźmie wisior i wróci do Bractwa. Iskra nie zdąży do Zielonego Smoka na czas, wydostanie się z Morii innym wyjściem, podziemnymi jaskniami, wpadnie do rzeki, bo w istocie zleci z tego urwiska. Wody wyniosą ją gdzieś, gdzie odnajdzie ją Kelpie wypuszczona przez Ymira i potem pojawi się w Sanktuarium wyglądając jak siedem nieszczęść, wparuje do komnaty, gdzie będzie obradować akurat Rada i na stolik mu położy z trzaskiem kamień, oświadczy, że ma czego chciał i wyjdzie. A czy Lucien będzie na tym posiedzeniu, czy dopiero się na nią natknie jak będzie kląć pod nosem na wszystko i wszystkich w Sanktuarium, to też już Tobie zostawię. Ale spam, teraz Ci odpowiadam na wątek. Jakby to było jednak beznadziejne, to gryź :D]
- Nie. Nie będziesz nic nadkładał. Poradzę sobie, tak jak zawsze. - minęła go masując ramię.
- Poza tym, brak pościgu nie jest żadnym powodem do przerwania ucieczki. - rzekła dość zagadkowym tonem uśmiechając się do siebie w myśli. Najwyżej zginie i nie będzie się już niczym przejmować. Przecież to nie musi być takie straszne.
- Nie będziesz nic nadkładał - powtórzyła - Bo Twój cel oddala się szybko i zna drogę. A korytarz An'Thor nie jest bezpieczną drogą... O ile można użyć takiego słowa w tym piekielnym miejscu.
- Nieuchwytny się mnie nie pozbędzie. Chyba, że sam postara się mnie zabić. - nie znosiła przeciągającego się momentu odejścia. Rozprostowała więc rękę i zniknęła w ciemności.
Piekące płuca, spienione wody, zęby skał i ból. Wieczny ból, jakby diabły i opętańce wreszcie jej dosięgły, jakby nadszedł czas pogardy, czas gniewu. Hen Ichaer aep trinatrh. Koniec Starszej Krwi, biały ogień tańczący na kurhanach wrogów.
Czy świat się skończył? Czy gwiazdy wypaliły swe światło i wszystko pogrążyło się w mroku?
Złe siły zakradły się na ten świat niszcząc to, co człowiek uważał za dobre. Przyzywająca Ciemność nabierała kształtów żywiąc się strachem.
Jednak nie był to koniec.
Słońce wciąż oświetlało ziemię, ludzkie życie wciąż się toczyło, a wiatr gnał przez pola niosąc nowiny dla tych, którzy potrafili je odczytać.
Nie było w Morii większego zła niż to czające się na samym dole. Iskra przekonała się czym jest to zło. I nigdy więcej nie zamierzała tam wracać.
Nie wiedziała ile dni leży nieprzytomna na brzegu. Nie wiedziała na ile nocy omamił ją sen. Sen tak przyjemny, że nie chciała się budzić.
Ale nadszedł czas.
Zimne chrapy skubały jej mokre ubranie, kopyto grzebało w ziemi. Przybył posłaniec. Iskra uniosła powieki biorąc wdech, głęboki, jednak wciąż przepełniony strachem.
- Kelpie. - padły słowa, a zaraz potem tuż przy jej ciele położył się koń. Czarny, cudownie czarny.
- Do Sanktuarium Kelpie... Do Sanktuarium... - nie miała praktycznie nic. Rzeczy przytłoczone do Kelpie ktoś musiał zabrać. Prąd podziemnych rzek porwał jej płaszcz i torbę. Ale w poszarpanej dłoni wciąż ściskała kamień. Podciągnęła się na koński grzbiet i tak też, półprzytomna, ruszyła w drogę do Sanktuarium Bractwa Nocy.
Podróż nie zajęła wiele czasu. Kelpie wciąż pamiętała skróty myślowe swojej Pani, wciąż także pamiętała jak sama podeszła pod siedzibę w poszukiwaniu Iskry. Nie musiało nią nic kierować. Kopyta lekko unosiły się nadając powrotowi podniosły rytm. Oto niosę Starszą Krew, krew z krwi Astrid, Nocnej Damy.
Kłus zmienił się w galop, rytm przyśpieszył, zmrożone lodem palce zacisnęły się na grzywie. Czy to tu? Czy to jest Bractwo?
Nie, Pani.
Kelpie? Dlaczego mówisz?
Kiedyś nadejdzie czas wyjaśnień, śpij, Starsza Krwi.
I spała. Spała nim Kelpie nie dowiozła jej pod boczne wejście do Sanktuarium, do którego Iskra brutalnie się włamała. Prawdą było, że od zawsze znała tylko położenie tego wejścia. Drugie, główne pozostawało owiane tajemnicą.
Elfka nie dbała o to, czy ktoś popędzi zawiadomić Radę, nie dbała o to, czy ją rozpoznają. Był jeden cel, widoczny w jej oczach tak samo jak tlące się ogniki wściekłości. Była mokra, ubranie miała poszarpane w wielu miejscach. Była słaba, a ciało nosiło wiele ran.
Ale miała kamień.
Wdarła się do Sanktuarium i odprowadzana cichymi szeptami i spojrzeniami dotarła pod drzwi gdzie urzędowała Rada.
Nie przejmowała się teraz zasadami. Kamień.
Pchnęła skrzydła drzwi, a w sali zapadła głucha cisza. Podeszła do stołu i z głośnym stukiem ustawiła kamień na stole, a ten w odpowiedzi zapłonął miękkim, mlecznobiałym światłem.
- Kamień. Jest. Jak. Chciałeś. - wydyszała i opuściła komnatę w ciszy.
[zatem branoc ^^]
A na swej drodze do pokoiku, do swojego małego, prywatnego Sanktuarium natknęła się na Cycera. A ten niemal umarł z radości. Biedny, szalony Cycero.
Iskra jednak była zbyt słaba na jakiekolwiek rozmowy, powitania, czy inne rzeczy. Obojętnym w tej chwili był dla niej los wszystkich, choć mała cząstka jej jestestwa buntowała się i zażarcie próbowała wykluczyć Luciena z tej obojętności. Ale zmęczenie wygrało.
Wtargnęła do swego pokoju i omiotła go złowrogim spojrzeniem. Nic nikt nie ruszył. Nikt się nie odważył. I wtedy też, wyczerpana bólem nogi, gdzie kły zatopił ork, zmęczona jazdą, osłabiona każdą choćby najmniejszą raną na ciele, Iskra padła na swe łóżko dziękując, że w ogóle je ma. Ostatkiem sił owinęła się nędznym kocem i zasnęła. I spała długo, regenerując utracone w Morii siły.
[a ja znowu mam dziwne, niesprecyzowane pomysly na notke, wena bez konca o.o ]
Nie pamietala o czym snila. Najprawdopodobniej byla zbyt zmeczona by pamietac cokolwiek.
Obudzila sie dopiero w poludnie dnia nastepnego czujac sie jakby ktos rzucil ja pod stado galopujacych koni. Byla glodna i musiala cos zjesc, cokolwiek. Usiadla na lozku i odetchnela, rozgladnela sie po pokoju i wtedy jej wzrok przykul nikly blask, siegnela dlonia i wyczula swoj amulet. Skad sie tu wzial? Przeciez po wypluciu przez rzeke nie miala nic, procz strzepow ubrania. I wtedy rozwiazanie pojawilo sie na skraju swiadomosci, choc nie do konca chciala w nie wierzyc. Lucien. Tylko on mogl byc w Morii, a potem trafic do Sanktuarium. Zanotowala w pamieci, by przy okazji mu podziekowac. W koncu mogl udawac, ze go nie wzial. Wyplatala sie z koca i siegnela do skrzyni w nogach lozka, uchylila wieko i zajrzala do srodka. Trzymala tu pare zapasowych ubran, choc nigdy nie podejrzewala, ze w rzeczywistosci naprawde beda jej potrzebne. Wstala i zrzucila podarte ubrania i wciagnela na siebie nowe. Co prawda, nie sadzila, ze to bedzie akurat TEN stroj, ale lepsze to... Nic praktycznie nic. Zreszta i tak miala sporo ran na plecach i ma brzuchu, wiec taki ubior jedynie ulatwi jej opatrunek.
Gdy w koncu udalo sie jej ubrac i w dodatku trafic do drzwi, jej oczy ukula jasnosc. Bogowie, jak tu jest jasno, pomyslala mruzac oczy. I wtedy tez dopiero zauwazyla wlepione w swoja osobe spojrzenia paru rekrutow, ktorzy jedli w tej chwili posilek. No tak, mogla sie tego spodziewac. Westchnela i spojrzala po sobie. Jej nogi opinaly czarne spodnie, po kolana miala naciagniete buty, a jesli chodzi o okrycie klatki piersiowej... Coz. Miala szeroki pas czarnego ktory zakrywal jej biust i jednoczesnie zachodzil nieco na brzuch.
Czy ludzkie kobiety nie chodza tak ubrane? No... Sadzac po ich minach, raczej nie. Wzruszyla ramionami i zwinela sobie bulke, a potem udala sie korytarzem do sali gdzie to po raz pierwszy spotkala mistrzynie luku. Musiala sie dowiedziec czy maja na zbyciu jakis luk. Albo... Cokolwiek. I musiala sie dowiedziec czy Poszukiwacz nadal przebywa w siedzibie.
[wybacz, ze bez polskich znakow, ale pisze z tabletu xd]
[zaktualizowałam Poboczne, dodałam parę osób z Bractwa wd. swojego pomysłu, zaglądnij jak będziesz mieć chwilę i oceń, czy tak może zostać~]
[Mam nadzieję, że teraz już uda mi się zachować normę dzienną, żeby przynajmniej na jedną kolejkę komentarzy poodpisywać ;)]
Pokiwała głową w zamyśleniu.
- Niektórzy tego nie przeżywają... - powtórzyła cicho. - Bractwo Nocy chyba nie dba zbytnio o swoich ludzi. To znaczy... Najpierw traktuje ich jak zwierzęta eksperymentalne. Potem łaskawie pozwala żyć i wykonywać brudną robotę... Oczywiście wszystko na chwałę Bractwa. A kiedy ktoś przejrzy na oczy, nie popatrzy sobie za długo, bo zajmie się nim Czarna Ręka. Urocze. - mruknęła z sarkazmem. Nie odezwała się już więcej, umilkła, ze zmieszaniem spoglądając w ziemię, jakby dopiero teraz zrozumiała, do kogo mówi w ten sposób. Zrobiło jej się głupio. Przekonania przekonaniami, ale powinna nauczyć się, kiedy powściągać język.
Wiedziała, przecież, jak mocno Lucien związany był ze swoją organizacją. Ale jednocześnie nie rozumiała, jak można być w coś... takiego aż tak zapatrzonym. Czyżby nie dostrzegała, jak bardzo broni własnych idei? Czyżby w tym tak bardzo różniła się od Czarnego Cienia?
Nefryt westchnęła cicho, odważając się spojrzeć na twarz Cienia.
- Przepraszam. Nie powinnam tego mówić. - szepnęła.
- Widziałam, jak podczas walki otoczyłeś się ogniem. I przywołałeś wilki. To była magia, prawda? Ale nie iluzji... One były rzeczywiste. Zabijały sługusów Arlana. A samą iluzją nie można zabić, tak? - zapytała. Nie wspomniała ani słowa o tym, jak Cień nie panował nad swoim ciałem, dzieląc całą uwagę na kierowanie wilkami. W sumie... Ona też wolałaby, żeby nikt nie rozpowiadał, jak zawodowy zabójca zbierał ją z bruku. I niósł nieprzytomną do kryjówki. I opatrywał... Nie, zdecydowanie wolała, żeby to pozostało między ich dwojgiem.
Przygryzła wargę, kiedy usłyszała o mentalnym kontakcie. Miałaby pozwolić jemu, Cieniowi, mordercy na dostęp do swojego umysłu?
Milczała, nie potrafiąc zdobyć się na odpowiedź. Dlaczego wciąż nie potrafiła myśleć o nim w inny sposób? Tak, był dla niej człowiekiem. Tym, który stał się dla niej bardzo drogi. Ale jednocześnie nie mogła zapomnieć o tym, co robił. I o tym, co zrobi już niebawem...a ona wraz z nim.
Wielokrotnie próbowała sobie tłumaczyć, że ona przecież także zabija. Tak, ale ona nie brała za to pieniędzy... to nie były zlecenia. Chociaż, kiedy napadała na transporty, zabierała zawartość wozów...I obszukiwała ciała martwych - wrogów i swoich ludzi, zabierając wszystko, co niezbędne. Ale przecież nie była taka jak Lucien. Jak Cienie. Jak Bractwo Nocy. Nie chciała być.
Ale przecież dzień wcześniej, w obozie, powiedziała, że mu ufa. Ale teraz... Nie była na to gotowa. Nie po tym, co czuła, kiedy zaatakował ją Arlan. Lucien mówił wprawdzie, że to bezbolesne, ale... Z magami nigdy nic nie wiadomo.
[Ale tasiemiec mi wyszedł xD]
[a proszę Cię bardzo, kopiuj na zdrowie :* swoją drogą bardzo ubolewam nad tym, że tak Cię nie ma :x ale co zrobisz. Co do zlewania DoD, ja mam to samo xD Ach, w głowie mam już parę nowych postaci do Bractwa, więc nie zdziw się jak któregoś pięknego dnia zastaniesz wszystkie stanowiska zajęte xD
Co do Wrony, musiałam sobie stworzyć jeszcze kogoś do nienawidzenia :D ]
Lekko skinęła głową w odpowiedzi na jego powitanie i zaraz też uciekła wzrokiem zdając sobie sprawę, że nie można się tak patrzeć na ludzi udzielających innym porad. No nie można. Jej wzrok przykuł spory pająk który najspokojniej w świecie wspinał się po plecach jakiegoś rekruta pogrążonego w zadumie. Nie trwało jednak długo i wkrótce salę treningową przeszył wrzask, a rekrut zaczął skakać by uwolnić się od zwierza. Iskra mając swój wrodzony szacunek do natury i wszystkiego co od niej pochodzi, zdzieliła chłopaka po łbie i wyciągnęła rękę ku zwierzakowi pozwalając mu wejść na swoje ramię. I wtedy salę rozdarł drugi krzyk, ale niższy, znacznie też cichszy. To Pajęczarz szukający swego pupila. Brunet pojawił się jakby, znikąd wyrastając nagle przed Iskrą, która była pochłonięta zabawą z pająkiem.
- Figiel! - odetchnął Marcus z ulgą na widok bezpiecznego zwierza. Od razu też jego twarz rozjaśnił wielce szarmancki uśmiech, który to pojawiał się na twarzy Aureliusa zawsze wtedy, gdy zauważył kobietę wartą jego uwagi. Tym razem pech chciał, że padło na Iskrę. Wdali się w dyskusję, a Iskra nigdy w ten sposób nie zdobywana okazała się dość łatwym łupem dla takiego weterana w podbojach niewieścich serc jakim był Pajęczarz.
Pająk z nadmierną radością jak na zwykłego pająka przeskoczył na ramię swego towarzysza i zaczął tupać odnóżami. Brunet zaalarmowany takim zachowaniem rozejrzał się czujnie i zaraz jego uśmiech się poszerzył na widok Czarnego Cienia w zestawieniu razem z Białym Królikiem. Nie tracąc ni chwili więcej, pognał ku nim obiecując Iskrze, że na pewno jeszcze się zobaczą.
Iskra uznała Marcusa Aureliusa alias Pajęczarza za naprawdę dziwną osobę, po czym po otrzymaniu swojego nowego łuku i paru strzał, zaczęła sprawdzać sprawność uszkodzonej ręki.
Figiel, czyli wielki, włochaty przyjaciel Marcusa przeskoczył ładnych parę metrów lądując na szacie Luciena.
- Ale ja was dawno, skurczybyki jedne, nie widziałem! - i zaraz też uściskał każdego z kompanów nie bacząc na pełne dezaprobaty spojrzenia wampirzycy.
Królik natomiast swym uważnym, medycznym okiem obserwował rekrutów licząc na to, że w końcu trafi się ktoś do wyleczenia. Na widok Marcusa uniósł leciutko wargi, nie zwykł tryskać energią jak właściciel Figla.
[Dibbler się kazał dodać do pobocznych. Mam historię odnośnie związku między Dibblerem a Nieuchwytnym. Ale najpierw zaakceptuj to co nawymyślane na już, potem Ci zdradzę resztę.]
[moja wena w temacie rytułałów Bractwa milczy, bo wolę na razie wymyślać poboczne. Za niedługo dojdzie do tego, że stworze 13-latke podkochującą się w Lucienie, zonaczysz xD
A odnośnie Dibblera i Nieuchwytnego <: byliby braćmi, nie wiem, który starszy, który młodszy, ale to dość ważne w tej historii, więc to sobie potem ustalisz.
Otóż, mieli by normalną rodzinę, jeden by sięopiekował drugim, póki... No właśnie, póki ten starszy nie wyrżnąłby w pień całej rodziny pozostawiając jedynie młodszego przy życiu. I ten młodszy od tamtej pory żyłbyw cieniu tego starszego, a celem jego byłoby zabicie mordercy rodziny. Ale ten starszy wciąż rośnie w siłę za nic sobie mając każdy sukces mlodszego braciszka.
No. I to na razie koniec xd]
Aurelius wystarcAjąco dobrze znał tę dwójkę, toteż żadnego nagłego wylewu uprzejmości się nie spodziewał. Niesforny Figiel przeszedł na szatę Królika i zaczął jakby stawiać odnóża ostrożniej. Pająk stawał się zawsze ostrożny, gdy wyczuł mocne stężenie zapachu lekarstw w powietrzu, a Biały, jako przykłady medyk, niemal pachniał tylko nimi.
- A tu i tam, nawet nie wiesz ile ludzi teraz chce upozorować własną śmierć. Albo ilu potrzebuje ochrony bo jakiś inny skrytobójca na niego czyha. - Pajęczarz wzruszył ramionami, zlecenie to zlecenie, nie ważne czego chcieli, ważna była zapłata. Figiel uciekł do torby w chwili kiedy to Królik poruszył się, sięgając do kieszeni po fiolkę. Od dawna chciał zdobyć jad pająka, ale ten jak na zlosc zawsze mu umykał.
Oboje patrzyli chwilę jeszcze jak to Lucien odszedł do Iskry, po czym Aurelius szturchnął Radnego łokciem parskając, a Królik pokręcił głową udając dezaprobatę dla zachowania Pajęczarza.
- Aureliusie, wiesz chyba, że nie każdy mężczyzna działa na takiej zasadzie jak ty. Tymczasem chodź, nie ma nikogo, kogo mógłbym nafaszerować lekami. - i tak się oddaliliw kierunku Króliczych komnat.
Natomiast Iskra dalej maltretowała dłoń. Nie miała w zwyczaju się oszczędzać, więc i na ból zbytnio uwagi nie zwracała. Poza tym, większość strzał trafiała tam, gdzie miała trafić. Znów straciła czujność, znów ją głos Luciena zaskoczył, do tego stopnia, że strzała jej spadła z cięciwy. Naprawiła szybko ten błąd i dłuższą chwilę milczała.
- Dziękuję. Nie sądziłam, że przeżyję, a co dopiero, że odzyskam swój kamień. - powiedziała cicho, po czym nałożyła kolejną strzałę.
- Więc zamieniam się w słuch, chyba, że to miejsce nie jest odpowiednie do omawiania. - puściła strzałę, a ta pomknęła ku tarczy wbijając się w drzewce poprzedniej strzały, rozpoławiając ją. Dwie strzały w tym samym miejscu. W dodatku, tym miejscem był środek tarczy. Jak na osobę ranną, całkiem dobrze. Pochwaliła się w duchu, pozwalając uśmiechowi wypełznąć na twarz. Fiołkowe spojrzenie powędrowało na twarz Poszukiwacza.
[Witam serdecznie! Cieszę się, że zaproponowałeś wątek. Co do powiązań to mogę np. ci zaproponować udział króla w Bractwie, bo tak się składa (możesz przeczytać u mnie w pobocznych), że on należy do jakiegoś tajemnego zakonu. Można by to podmienić na twoje bractwo. Jeżeli król jednak nie jest ci wygodny w ich gronie, to najwyżej jeden z braci Aya'i mogliby mieć jakieś większe lub mniejsze powiązania z bractwem. Do czego zmierzam? Jeden z nich - braci - mógłby coś wykraść cennego z bractwa i ofiarować to Ayai, która nie miałaby zielonego pojęcia co to jest. Dostałaby jednak polecenie, żeby to dobrze ukryć i nikomu o tym nie mówić i tak by zrobiła. Bractwo jednak by się o tym dowiedziało, a twój Bohater miałby za zadanie rozwiązać problem :)]
Słuchała jego słów dzieląc uwagę między osobę Poszukiwacza, kryjącego się za jej plecami Tancerza, oraz Wilka, który uporczywie zajmował jej myśli. Westchnęła cicho. W elfich zakonach było podobnie, z tym, że mentor sam wybierał podopiecznego. Kogo ona miała wybrać? W tej chwili niemal się zaśmiała. Powie, że chce Nieuchwytnego, a potem będzie obserwować rosnącą złość w jego oczach.
Przydomek? Już miała jeden, na co jej kolejny... Chociaż... Przypomniała sobie przerażenie ludzi na gościńcach. Ich strach wwiercający się w oczy. Przydomek jest konieczny.
- Są dwa wejścia do Sanktuarium. A podejrzewam, że znam to drugie, boczne. Jakoś wydało mi się za mało reprezentacyjne, a i też za mało pułapek tam było. - odpowiedziała dość wesoło wspominając swoje włamanie do Sanktuarium
- Nad ichniejszym przydomkiem pomyślę, co do mentora... Nie mam pojęcia, kto by był na tyle głupi by się mną zająć. Przynoszę kłopoty. Za dużo kłopotów. - mruknęła naciągając cięciwę.
- Kim jest tu Cycero? - nie wytrzymała. Puściła znów strzałę, która tym razem trafiła parę centymetrów od poprzedniej. Kwestia błazna męczyła ją od paru godzin, bo ani nie opuszczał siedziby Bractwa, ani też nikogo nie trenował. Kimże więc był?
[Łatwiej mi było zacząć od Luciena, bo nad powiązaniami damsko-damskimi trzeba się więcej nagłowić. Zabijać mojej Ayanny nie zamierzam, więc może się pośpieszyłam z pomysłami, heh. Król raczej nie należy do świętych i gładkich, więc mógłby załatwiać swoje brudne sprawy. Ale... może brat dałby coś pod piecze Ayanny za zgodą bractwa, wiedząc, że u niej nikt nie będzie tego szukał. Po jakimś czasie bractwo zgłosi się do dziewczyny w kwestii oddania im należnego przedmiotu. A co to będzie to już zostawiam tobie :D]
Więc Nieuchwytny odpadał.
Może ten... Pajęczarz? Pająk był fajny. A sam osobnik całkiem miły, choć podejrzewała dlaczego... Przypominał jej Seweryna. A na samą myśl w jej fioletowych oczach odbił się smutek. Aurelius też był człowiekiem. Ale nie znała nikogo innego...
Rozum nakazał stuknięcie się pięścią w głowę. Zacznij myśleć, a nie się nad sobą użalać, dodał rozsądek.
Przecież znała Czarnego Cienia. Co prawda, już mu tyle kłopotów przyniosła, że wątpiła, by cokolwiek z tego miało wyjść... Ale wtedy poczeka na decyzję Rady, kogo jej przydzielą.
Wspomnienie Seweryna znów się rozmazało. Mimo tego, chybiła tarczy, co poskutkowało spojrzeniem na jej plecach. I wiedziała kto patrzył. Tancerz nie lubił gdy się chybiało celu z powodu takich błahostek jak złamane serce.
Zamrugała parę razy pozbywając się nadmiernej wilgoci z oczu.
- Ja... Byłabym bardzo rada gdybyś zechciał zostać moim mentorem. - nie spojrzała na niego jednak. Nie dopóki ból po tamtym potworze wciąż pałętał się po jej duszy. Udała, że musi koniecznie wystrzelić jeszcze jedną strzałę, która to już byłą ostatnią. Trafiła w środek rozpoławiając kolejną strzałę. I dopiero wtedy, gdy się już opanowała, odważyła się na niego znów spojrzeć.
Cóż odpowiesz Czarny Cieniu? - przemknęła jej myśl pozostawiając po sobie jedynie widmo niepokoju i niepewności.
Przewiesiła łuk przez ramię, obejrzała się przez ramię na Tancerza siedzącego na worku ziarna pod ścianą i sączącego leniwie herbatę z glinianego kubka. Skinął jej głową, co Iskra zawsze odbierała jako przyzwolenie do odejścia. Lubiła Tancerza, choć zamienili jedynie parę słów.
Uśmiechnęła się słysząc jego słowa. Uśmiech tajemniczy, zawadiacki i niewiele mówiący.
- Co się wlicza w ten ekwipunek Bractwa? Bo jak widać, po Morii mam niewiele... Tyle co na sobie, plus całkiem wolna od kulbaki i uprzęży Kelpie. - chwila, czy to było wszystko? - Ach. I jeszcze sztylet, który wcisnął mi Cycero. Oczywiście zaklinał się na Astrid, więc nie było możliwości odmowy. - swoją drogą, sztylet był... Ciekawy. I emanował dziwną energią. Aż dziw, że o nim zapomniała. Zaczęła bawić się swoim amuletem, a, że tego typu kamienie nie służyły do zabawy, w porę się opamiętała i schowała go pod materiał przesłaniający klatkę piersiową. Tak będzie bezpieczniej i dla niej i dla klejnotu.
- Przede wszystkim potrzebny mi płaszcz. Taki, jaki miałam nim zaginęłam. Nie mam siodła, uprzęży, nawet łuku ani porządnej koszuli. - zastanowiła się chwilę nad propozycją zaklęcia przedmiotów. Nie ufała magii wciśniętej w przedmiot. Ta siła była zbyt nieprzewidywalna, a zamknięta w przedmiocie zdawała się czyhać na ofiarę niczym grabie leżące w trawie. Póki sama nie zgłębi tej sztuki będzie się trzymała tradycyjnej broni, tak będzie bezpieczniej.
W oczach pojawił się błysk? On mógł coś zrobić? Ach tak, no był kowalem. Na jej wagi wtargnął zawadiacki uśmieszek.
- Nie chadzam w pancerzach, za ciężkie to diabelstwo. Muszę coś zjeść, bo znowu się żołądek odzywa. - przesunęła dłonią po gładkiej skórze brzucha spodziewając się niemal buntu kiszek, czy czegoś podobnego.
- Idziesz też, czy coś cię wzywa? - dało się wyczuć zaczepkę w jej głosie. Nic nie mogła poradzić na poprawiający się jej humor. Ale chyba lepsze to, niż wspominanie przeszłości.
To i nie zwlekała, a ruszyła w stronę sali gdzie to posiłki się spożywało. Po drodze nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Po prostu egzystowała ciesząc się, że aż tyle dał jej los. Że jednak nie utonęła w czeluściach Morii. To było naprawdę coś.
Po wtargnięciu do sali, ułożyła delikatnie łuk na stole, jakby się bojąc, że od bardziej stanowczego ruchu się złamie, zepsuje. A potem zaczęła szukać czegoś, co odpowiadałoby w tej chwili jej upodobaniom. A nie były one akurat zbyt wygórowane.
Kawałek suszonego mięsa, jakaś bułka, jabłko. I woda. Musiała dużo pić jeśli chciała wypłukać z siebie to, co do jej organizmu wprowadził ork poprzez to diabelne ugryzienie. Talerz wraz z kubkiem ustawiła na stole obok łuku i opadła na krzesło. Chwilę kontemplowała nad zawartością składników odżywczych swojego posiłku, potem się upomniała, że to nie syta kuchnia stolicy i oderwała kawałek bułki. Była nieco czerstwa, ale dało się ją zjeść.
- Spotkałam dziwnego człowieka. - obwieściła po dłuższej chwili przeżuwania pieczywa. - Jak cię szukałam. Miał... Dziwnie patrzył. Jego wzrok mroził krew w żyłach i przyprawiał o ciarki. A potem zniknął gdzieś. Dziwny to był człowiek. Wiesz kto to?
Kiwnęła głową stukając paznokciem o blat stołu. Dibbler. Skoro tak mało o nim wiadomo... Szalony pomysł nawiedził jej umysł. Ale teraz odsunęła go gdzieś na bok. Poczeka, aż nie będzie miała nic już do zrobienia. Wtedy sama go wywęszy.
Oderwała kolejny kawałek bułki. Bractwo wydawało się o wiele bardziej złożone jak myślała na początku. Wciąż natykała się na nowych członków, którzy w jakiś sposób byli niezwykle ważni. Słyszała o Króliku i o Damie. Wiedziała, że należą do Rady. Słyszała o Kieł i o Valentino. Wiedziała co to Czarna Ręka.
A właśnie, Czarna Ręka...
- Dopadłeś w Morii to czego szukałeś? - spytała tym razem napychając się mięsem i popijając wodą. Jeszcze tylko jabłko i koniec jedzenia na te parę godzin.
Znów skinienie. Wyruszyć. Działać. Gdyby nie kontuzja i ogólne osłabienie pewnie czułaby to samo. Na razie jednak nie w głowie było jej tułanie się po szlakach, głodowanie i dokuczające zimno w nocy. Tak, Iskra niemal każdej nocy marzła, a co było tego przyczyną pozostawało wciąż nieodkryte. Być może miało to związek ze słabą odpornością Iskry na prawie wszystko... Zresztą, teraz nie trzeba było się tym martwić. Była w domu. I tyle.
- Pewnie znowu coś się ma dziać w Sanktuarium, a ja pewnie znowu nic nie wiem. Poza tym... Nagle tłoczno się tu zrobiło. Co się zbliża? - choć nie było jej tu długo, choć spałą długi czas, to jednak zauważyła sporą różnicę między pustkami w siedzibie gdy przywiódł ją tu Cycero, a pełnymi korytarzami teraz. A błazen jak na złość milczał w tym temacie.
[ja też kończę, coś mnie wszystko boli, przeziębienie jakie, czy co... Dobranoc~]
[Też miałam na myśli, że najpierw zajmiemy się mniej kłopotliwym wątkiem, a króla zostawimy na potem. Co do odebrania tego przedmiotu to też myślę, że można ładnie akcje rozwinąć z osobą trzecią, która również pragnie to zdobyć, ale nie jest po stronie bractwa, więc uchodzi za czarny charakter wątku.]
[Jakoś mi się Lucien zgubił ;)]
Westchnęła cicho.
- To pierwsze. - odpowiedziała cicho. - Nie chciałam, żeby bylo ci przykro... albo żebyś się na mnie gniewał. Nadal nie chcę.
"Czemu nie za Bractwo Nocy"? Na to pytanie nie potrafiła odpowiedzieć. Pokręciła głową, zaskoczona. Dotąd wszystko wydawało jej się oczywiste. On się mylił, będąc tak zapatrzonym w Bractwo. Ona...
No właśnie. Czy aby nie była w swoich przekonaniach w równym, jeśli nie większym błędzie? I czy przekonania Luciena faktycznie były błędem? Może to właśnie ona się myliła... Może "czas się obudzić, księżniczko"? - pomyślała, przypominając sobie fragment krótkiej baśni.
Nie... Musiała mieć chociaż część racji. W innym wypadku... Co by robiła na tym świecie, kiedy wszystko wokół niej okazałoby się jedynie ułudą?
Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się niechcianych myśli.
- Nie wiem. - odparła szczerze.
Z uwagą słuchała jego słów. Siła zniszczenia... Kontrola umysłu... Wszystko to były dla niej rzeczy niesamowite, trudne do zrozumienia, a przez to budzące lęk.
I nagle, nie wiedzieć czemu, poczuła, że chce mu się z tego zwierzyć.
- Zawsze bałam się magii. - rzekła, wpatrując się w niewielki płomyk ogniska. - Kiedyś stale śniły mi się koszmary z udziałem nienamacalnych sił. I stara wiedźma. - uśmiechnęła się z zażenowaniem. - Kilka lat później, włócząc się po wsiach, usłyszałam od dzieciaków opowieść, jakoby mój ród był przeklęty. Podobno skutki uroku miały objawić się w siódmym pokoleniu od jego rzucenia. Ja i moje siostry byłyśmy tym pokoleniem. One nie żyją, a ja... - odsunęła z oczu kosmyk włosów. - Nie wierzę w to przekleństwo. Moja rodzina nie zrobiła chyba niczego złego... Po prostu byliśmy u władzy. Inaczej nikt nie zawracałby sobie głowy wykańczaniem kolejnych Marvolów. - mruknęła.
- A tak właściwie to... dlaczego nie uczyłeś się na maga? Nie chciałeś?
Ściągnęła brwi wstając. Otarła dłonie o spodnie, chwyciła talerz i wolnym krokiem odeszła go odłożyć. Płotka, a oni wysyłają Czarną Rękę by tropić dawnych zabójców... Może więc zdrajcą jest ktoś z Rady? A może Nieuchwytny? Nie, nie... To zbyt niedorzeczne...
- Oni się tym nie będą przejmować, dopóki ktoś nie zdradzi lokalizacji Sanktuarium. Dopóki ktoś tu nie wtargnie. - odpowiedziała nie patrząc na niego, a kontemplując ułożenie skały w ścianie.
- Już raz tak było. Już raz ktoś tu wszedł. - przesunęła palcami po szczęce w końcu zatrzymując się na podbródku. Wyglądała na mocno zamyśloną.
- Pewnie żadne duchy Radzie do głowy nie przemówią... - mruknęła ponuro. Bogowie, czemu ci ludzie nie chcieli ingerencji duchów? Przecież nie były to złe duchy, a duchy, które od zawsze były związane z tym miejscem. A może... Może o to w tym wszystkim chodzi. Może ktoś z zewnątrz... Może wie o niej. Wie o tym, że ma kontakt z duchami strzegącymi Bractwa. A, że ten ktoś najprawdopodobniej chce się pozbyć Bractwa...
- Potrzebny mi Cycero - mruknęła potrząsając głową. - Cycero i stare księgi traktujące o Bractwie.
[Wiem, że Cię wchłonęła Nira, cały czas wszystko obserwuje i czytam na bieżąco xD]
Nieobliczalny?
Posłała Czarnemu Cieniowi dość specyficzne spojrzenie. Ni to ostre, ni to łagodne, ni wyraz groźby, czy zwyczajnego ostrzeżenia.
- On pewnie wie tyle co ja. A on jako ten, który dzień w dzień tkwi przy trumnie Damy... Jest bardziej wyczulony na takie rzeczy. Kiedyś jakiś elf powiedział, żeby odpowiedzi na najtrudniejsze pytania szukać w najprostszych miejscach... - splotła ręce za plecami i parę razy okrążyła długi stół. Myśli rozszalały się i raczyły jej wyobraźnie takimi impulsami, że przed oczami miała coraz to bardziej krwawe wizje upadającego Sanktuarium. Zupełnie, jakby to już kiedyś było...
Potrząsnęła znów głową. Gdzieś tam, na skraju świadomości Bestia mruczała w sposób, który jednocześnie sprawiał przyjemność i budził lęk. To było wspomnienie Bestii. Sanktuarium we krwi. Bestia tam była.
Królik. To najprawdopodobniej ten z kim rozmawiał gdy pojawiła się na sali. Zauważyła, że się uśmiechnął. A ona nie potrafiła pozostać obojętna na jego uśmiech, więc odpowiedziała tym samym, zapominając o utrzymaniu groźnego spojrzenia. Na jego słowa o Nieuchwytnym i Kieł jedynie parsknęła i zaraz tego pożałowała. Bogowie niejedyni, czemu trójka najbardziej wrogo do niej ustawionych ludzi pojawiła się akurat teraz?!
Dołączenie. A więc właściwa inicjacja, czy też rytuał jakiś. Bestia otarła się miękkim futerkiem o kraty celi pomrukując w kółko słowa starej pieśni wojennej krasnoludów. Coś wisiało w powietrzu.
Nie zdołała wydobyć z siebie słów, zupełnie jakby jej gardło związał jakiś sznur nie pozwalający na dobycie głosu. Zagryzła dolną wargę mocno, co by nieco się otrząsnąć z tego wszystkiego.
Zdrada, rytuały, duchy, krew. To nie były rzeczy z którymi miała do czynienia na co dzień, przynajmniej do teraz...
Kiwnęła w odpowiedzi głową zastanawiając się jakim strasznym wydarzeniem będzie ów dołączenie, skoro sam Poszukiwacz miał coś tak dziwnego i niepokojącego w swoim spojrzeniu.
- W porządku. Rozmyślam tylko nad czymś... - urwała w pół myśli zdając sobie sprawę z tego, że prócz nich ktoś tu był od samego początku. I tylko stał, oparty o ścianę w najgłębszym cieniu sali i słuchał, przyglądał się kolejno ich rozmowie i pojawieniu się przywódcy. Iskra odwróciła się z wolna jakby bojąc się co zaraz zobaczy. Był cień, mrok znacznie głębszy niż zwykle. A jednak... Czuła coś. Coś tam było.
- Pokaż się. - burknęła ściągając brwi.
- A jednak? Nie sądziłem, że wykryje mnie ktoś tutaj. - odparł ktoś zagadkowym tonem, brzmiącym lekko jak ton filozofa przesiąkniętego cynizmem i ironią. Cień jakby się przerzedził, ukazując ciemną sylwetkę. Coś stuknęło, coś zaskrzypiało i z mroku wypadł mężczyzna. Był wysoki i szczupły, blady, a jego szyję zdobiła długa blizna po cięciu. Reszty się domyśliła.
- Dibbler. - podniosła spojrzenie fiołkowych oczu na twarz zabójcy i zaraz tego pożałowała. Szare, pełne obłędu oczy zdawały się przepalać jej duszę.
- W zasadzie to Gardło Sobie Podrzynam Dibbler. - rzekł oględnie i lekkim krokiem powędrował do beczki w której to trzymano jabłka. Kompletnie ignorował resztę zbiorowiska, przynajmniej na razie. Wyjął czerwony owoc i przetarł jego skórkę rękawem.
Oparł się znów plecami o ścianę i tak stał sobie, a w pozę tą i w sam akt jedzenia jabłka wbił tyle ironii, że Iskra niemal zgrzytała zębami. A przecież, ten ironiczny gest i postawa nie były przeznaczone dla niej.
[Wszystkie propozycje bardzo mnie kuszą i wydają się dobrą podwalina pod wydarzenia. Ale chyba wybieram artefakt, bo gdzieś w duszy już widzę jak chodzą razem po jakiś podziemnych ruinach czy coś. Artefakt jest oryginalny i nie ważne jaką ma moc:D Czy pasuje ci mój wybór?
O tak! Pamiętam jak super nam się pisało, szkoda, że potem to jakoś samo upadło, nie? No, ale los znowu nas zetknął i znowu możemy popróbować się w pisaniu haha :D Na dialogi też będę się kusić. Aha i znam z gg autorkę Iskry więc jak będziemy mieć dość mocy i ambicji można się pokusić o dialog we trzy :)]
[zamecze Cie kiedys, ale musze wiedziec, czy ten kawalek co Ci wyslalam na forum dotarl i czy tez bierzesz w tym udzial xD bo rączki mnie świerzbią zeby pisac dalej, ale nie wypada tak Cie olac i sobie pisac :D
Tak piszac ogolem jeszcze, poki mam dobry humor, strasznie, okropnie wrecz, nudno bez Lucienowo-Szeptowych watkow~ tak wiec gdziekolwiek jestes i cokolwiek kazali Ci robic, wracaj! No. To by bylo na tyle, kolorowych koszmarow, czy tam dzien dobry, zalezy kiedy to odczytasz xD]
Uśmiechnęła się lekko, zrozumiawszy sens tych słów.
- Ten ktoś musiał być bardzo mądry. Kto to taki? Znam go? - zapytała.
- Ano nie wierzę. Jeśli ta klątwa byłaby prawdziwa, wątpię, bym mogła teraz siedzieć tu sobie koło ciebie i z tobą rozmawiać. W ogóle, jakoś mi się na tamten świat nie śpieszy. - mruknęła ironicznie. - Choć przyznaję, że nie zawsze tak było. - dodała ciszej. - Wciąż pamiętam tamten dzień. - wyszeptała, zamykając oczy. - Większość służby odesłałam do domów, do rodziny, dając im premię. Stałam w oknie, czułam mroźny, północny wiatr. Przypomniałam sobie ptaki odlatujące na zimę... Chciałam być jak one. Wolna. Pragnęłam pozbyć się tego, co bolało... Serca, wspomnień... Wahałam się. Ale okazałam się żałosnym tchórzem. I skoczyłam. - Ostatnie dwa zdania wypowiedziała ze złością. - Kto wie, co mogłabym zrobić?! Może gdybym nie była takim głupim, cholernym tchórzem, gdybym pojechała na koronację... Może nie mielibyśmy w Keronii takiego bagna. - warknęła, prawie nieświadomie wyrywając garść trawy. Była wściekła na to, co zrobiła w przeszłości, a teraz po raz pierwszy wypowiedziała swoje myśli na głos.
Popatrzyła na niego ze współczuciem. Przy problemach, z jakimi on borykał się w dzieciństwie, jej własne wydawały się tak małostkowe, że aż śmieszne. Jako córka królowej, uwielbiana przez lud księżniczka nie doświadczyła nigdy biedy, a dotyczące ją zakazy ograniczały się głównie do dworskich konwenansów.
- Jesteś... A przynajmniej w moim mniemaniu jesteś bardzo dobrym magiem. Panowanie nad wilkami, płomienie... to jak pojawiłeś się znikąd za plecami Arlana. I jak - zawahała się przez chwilę - i jak myślą przekazałeś mi, żebym uciekała... to było niesamowite.
Nie odpowiedziała słowem, a jedynie skinieniem głowy. Na widok Dibbler poczuła, jak Bestia z zainteresowaniem przysuwa się ku kratom swej celi i obserwuje poprzez oczy swojej nosicielki. A Iskra nie wiedziała o co tu może chodzić, ani czemu Bestia interesuje się kimś takim jak Dibbler.
Z tej trwogi i zgrozy wyrwał ją szept przy uchu, który sprawił, że drgnęła mimowolnie, choć szybko przywołała się do porządku. Miała wrogów, każdy ich ma. Ale w tej chwili mało ją obeszło to, czy są bardzo na nią cięci, czy jedynie trochę. Musi dowiedzieć się tego, co potrzebne jest do ochrony Sanktuarium i tyle. A do tego potrzebne są księgi i Cycero. Cycero przede wszystkim.
Nie zabawiła długo w jadalni, nie mogła znieść obłędnych szarych oczu obserwujących każdy jej ruch, każdy oddech. Zaszyła się w komnacie gdzie po raz pierwszy zetknęła się z Radą, gdzie wciąż stałą trumna Astrid. I razem z Cycero przesiedziała tam całą noc, a także znaczną część świtu. Potem dopiero udała się do swojego pokoju opadając bez sił na posłanie.
- O bogowie - wyjęczała jedynie i naciągnęła koc na głowę.
W pierwszej chwili, wyjrzała spod koca przekrwionymi oczami i miała ochotę wyrwać z intruza tętnicę i zakopać ją w ogródku. Potem usiadła pozwalając materiałowi jej prowizorycznej "kołdry" opaść na jej nogi. Wbiła nieco tępe spojrzenie w jego sylwetkę, usta lekko rozchyliła i przeniosła spojrzenie na tunikę. Sięgnęła dłonią włosów, które kiedyś był spięte w schludnego warkocza, a aktualnie sterczały na wszystkie możliwe strony.
- Mam swoje czytanie po nocach... - burknęła, odrzuciła koc i zamiast wstać, to zsunęła się z łóżka na ziemię. I cieszyła się ze spotkania z chłodną posadzką.
- Muszę iiiiśśśćććć? - sięgnęła po koc i naciągnęła go znowu na głowę.
- Nie jestem dzieckiem - burknęła jak małe dziecko, któremu właśnie odebrano cukierki. - Jestem... Bardzo zaspana - ale mimo wszystko, wiedziała, że nie może się ociągać. Rozplątała więc włosy z resztek warkocza jaki jej pozostał i przygładziła je dłonią. Potrząsnęła głową przywołując się do porządku natentychmiast. Ziewnęła, po czym oficjalnie wstała i przeciągnęła się wywołując ciche strzyknięcia w kościach. Obejrzała się na tunikę, którą przywlókł ze sobą Poszukiwacz. Potem spojrzała po sobie, następnie na samego Luciena, po czym skoczyła za jego plecy, ułożyła dłonie na jego plecach i bardzo skutecznie wypchała go za drzwi. Potem szybko je przymknęła i jeszcze szybciej się przebrała. Rzecz jasna, nie odbyło się bez potknięcia się o własne buty, uderzeniem nogą o skrzynię i głośnego wyklinania tego na czym świat stoi. Ale po paru minutach wynurzyła się ze swojego małego pokoju w tejże prostej szacie jaką nakazał jej włożyć. Buntowniczy wyraz twarzy i senność w oczach dawały razem nieco dziwny efekt.
[A dziękuję, choć to powitanie, to raczej ponowne ;>
Nie wiem, co mnie na taką postać napadło, chyba szukałam ujścia dla głupawy. Zastrzegam tylko, że przed pisaniem naprawdę nic nie zostało zażyte ;__; Ale cieszę się z poprawienia czytelnikom humoru ;)]
Dzielnie znosiła ból w nodze, a dokładniej ujmując, na piszczelu. Przeklęta skrzynia, trzeba ją będzie przestawić, bo kiedyś się o nią zabije.
Ruszyła za Poszukiwaczem zbywając jego słowa milczeniem, przeto sam przed chwilą wspominał, że trzeba się śpieszyć. Więc i pośpieszyła się w duchu raz po raz dziękując swym genom i przodkom, że na zwinność i szybkość zwykle stawiali miast na siłę, co teraz pozwoliło jej na błyskawiczne zmienienie odzienia.
Gdy tak szła za nim, zauważyła, że ściąga dziwne spojrzenia. Jakby coś zmieszanego z niedowierzaniem i strachem. A przecież szła tylko na oficjalne dołączenie... Czymkolwiek miało to być w praktyce, chyba nie jest aż tak potworne. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Rozglądała się po korytarzach z coraz bardziej rosnącą ciekawością. Czyżby krasnoludy? Wiadomym przecież jej było, że Dolne Królestwo ciągnie się właśnie od Gór Mglistych, aż po jezioro skryte w głębi lądu... Może... Może gdzieś tu było zasypane wejście do królestwa ognia i stali? Będzie musiała to sprawdzić, wywęszyć. Jeśli przejście istniało... To wtedy będzie się martwić co dalej. Teraz powinna się skupić na tym, co ją czekało za chwilę.
Skinęła głową na znak, że instrukcje do niej dotarły, a potem utkwiła wzrok w ścianie. Dziwnie się czuła. Na skraju świadomości rosło odczucie, że nie jest tu sama, że prócz niej ktoś tu się jeszcze czai. Rozejrzała się, mimo wszystko, nikogo nie było. Poszukiwacz zniknął, a ona została sama. I wtedy rozległ się szept. Cichy, budzący najgorsze lęki, głos. Prowadził ją, informował, aż dotarła do komnaty.
Komnata ta, była całkowicie zanurzona w ciemnościach. Iskra czuła się jakby oślepła. A jednak, wiedziała, że tu powinna być. Dziwna obecność opuściła na chwilę jej umysł, by zaraz pojawić się ze zdwojoną siłą, powodując, że się zachwiała opierając plecami o drzwi. Wciągnęła powietrze i postąpiła krok naprzód. Odpowiedziały jej świece, które zapaliły się po jej prawej i lewej stronie, dając tyle światła, by widziała zarysy postaci stojących po bokach i niewielką część drogi przed nią. Więc tak to działało.
Powoli stawiała kolejne kroki rozglądając się po sali. Miała nieco... Upiorny wystrój. Kości ułożone na ścianach kuły w oczy nieskazitelną bielą, żłobienia w podłodze nie wyglądały na przypadkowe, a do tego wciąż zapalające się świece, które to mieściły się w czaszkach. Na plecach poczuła zimny podmuch, jakby jakaś wielka bestia czaiła się za nią. Obejrzała się, lecz nic nie zauważyła.
Kolejne parę kroków wyłoniło z mroku dziwne, jakby szklane szkielety. I krzesło. Krzesło masywne, także kośćmi zdobione. I, bogowie, dlaczego nie zaskoczył jej widok osoby, która ten tron zajmowała? Ponury uśmieszek wypełzł na jej twarz, kiedy to stanęła oko w oko z Nieuchwytnym.
[Weź, bo mi teraz głupi banan nie chce zejść z twarzy :D A co do postaci to "tam oj, tam oj", cytując mistrza Yodę - im więcej ich, tym weselej. Chociaż jak widziałam raz na chyba nieistniejącym już forum kogoś piszącego między własnymi multikontami, to poczułam się baardzo dziwnie... A właśnie, sklejamy jakiś wątek? Bo dopiero niedawno przegrzebałam i ogarnęłam się z Vescerys, i zauważyłam, że tam wątek nam stanął jakiś miesiąc temu ;> Odgrzebujemy tamto, zaczynamy coś nowego, kombinujemy coś Friesem albo Niraneth (chociaż nie wiem czy tutaj taki Friese uszedłby z życiem)? W każdym razie na brak opcji nie możemy narzekać :D]
Oczy elfki jakby zalśniły na widok krwi opuszczającej kości. Widok był niecodzienny i... I co najmniej przyprawiający o kolejny dreszcz. Iskra obserwowała podłogę, która to była zalewana krwią. A krew ta, dziwnie lśniąca się jej wydała, jakby płyn ten własne życie posiadał i własne zdanie na co poniektóre tematy.
Nie drgnęła kiedy ostrze sztyletu przerwało skórę jej dłoni, choć miała wielką ochotę na taki postępek. Krew spływała do żłobienia w podłodze, które było większe nieco, jakby zbiornik. Czerwona ciecz zafalowała w odpowiedzi na świeże krople krwi. Chyba na coś podobnego Nieuchwytny czekał, gdyż dopiero teraz poruszył się mocząc palce w cieczy, znów coś mrucząc pod nosem. Potem wyprostował się, nagle, szybko, tym samym elfkę zaskakując. Poczuła zimny dotyk na twarzy, na policzku konkretniej. Wyrysowywał coś, jakiś symbol mamrocząc nowe inkantacje. A ona... Ona czuła, jak coś bardzo dziwnego wypełnia jej ducha.
[Notki to tam lajtowo, najlepsza jazda, że to właśnie głównie wątki, a jak się wczytałam, to reakcja tylko jedna: http://vader.joemonster.org/upload/qzi/694058a0cac33213.gif
Aż żałowałam, że nie skopiowałam tego na dysk. Chociaż może to i lepiej.
Faktycznie, wątek Ves & Lu można by pociągnąć, bo wyszło nam z tego raptem trzy posty :P A mam już nawet mały, szatański pomysł na zagęszczenie trochę akcji, co by się nie ślamazarzyć i nie dywagować na filozoficzne tematy w Twierdzy. Ale, kurde, przyznam, że mam też pomysł właśnie na Friesa i Szept, choć nie wiem, czy Friese naprawdę nie dostanie z pioruna kulistego, czy innej zarazy. A mianowicie małe 'zderzenie' nad jakimś stawem/jeziorem, gdzie złodziej mógłby niechcący wpaść w rolę niecnego podglądacza B)]
Wzrok oderwała od Nieuchwytnego w chwili, kiedy to mentor jej stanął tuż obok. Co dziwniejsze, na twarzy jego widniał dokładnie ten sam symbol, lustrzane odbicie jakby, a przecież, nikt krwią go nie smarował. Iskra traciła ostrość myślenia, jakby coś osiadło na jej umyśle nie pozwalając na normalne wyciąganie wniosków. Koniuszki palców mrowiły, po ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Coś, jakiś dziwny głos podpowiadał jej mówił, szeptał o przeszłości, o krwi jaką teraz wymieszała, wydawało się jej, że przemawia do niej sama Astrid. Zaraz jednak znów powiew chłodu uderzył o jej plecy, a elfka wyobraziła sobie, iż sam Sithis dyszy jej nad karkiem pilnując prawidłowego przebiegu inicjacji.
W rzeczywistości jednak, człowiek z głową szakala pojawił się za sylwetką Iskry, a płonące żywym ogniem ślepia wlepił w postać Nieuchwytnego. Ciche szepty rozległy się w sali, lecz Iskrze nie było dane już nic słyszeć. Otaczała ją miękka cisza, a widmowe dłonie ducha ułożyły się miękko na jej ramionach. Sithis, on to był bowiem, zabrał jej duszę i umysł do siebie, pozostawiając puste ciało. Krew zaczęła się mieszać, a Iskra z cichym westchnieniem bezwładnie opadła na ziemię. W tym samym też momencie, upiór rozpłynął się pozostawiając po sobie woń siarki i cienką strużkę dymu.
Trafiła do dziwnego miejsca, gdzie wszystko było czarne. Niebo, rzeka, trawa, słońce, mury, drzwi, przedmioty. Wszystko to miało kolor czerni, choć w różnych odcieniach. Tuż przy niej pojawił się wilk. Wilk duży, rozmiarów sporego wozu. Również był czarny, choć ślepia jego wypełniał płynny żar. Ruszył on w kierunku czarnego domostwa, którego drzwi ozdabiały proporce Bractwa Nocy, a elfka bezwiednie ruszyła za nim.
Postawiła krok i nagle znalazła się pod drzwiami. Wyciągnęła dłoń, lecz drzwi ustąpiły same. Kolejny krok, a znalazła się w jakimś gabinecie jakby. Czarne biurko zawalone było czarnymi pergaminami i księgami. A za tym biurkiem siedziała postać, niewątpliwie kobieca.
- Ma krwi, jakże wyrazić mam radość na twój widok? - rozległ się głos, choć nie miał źródła. Trafiał bezpośrednio do jej umysłu za nic mając sobie zmysł słuchu.
- Matko... - z jej ust nie wydobyły się żadne słowa, jednak, jakimś sposobem wydostały się z jej umysłu i lekko przepłynęły ku kobiecie za biurkiem.
- Spokojnie me dziecię, krew się miesza, krew gęstnieje, pozyskujesz zdolności, o których nie śniło się dotąd żadnemu z tych, którzy mnie odwiedzili. A i ty, ma krwi, jako jedna z nielicznych, będziesz pamiętać to spotkanie, tak realne, a zarazem nieprawdziwe.
- Nieprawdziwe...?
- Jesteś tu, choć tak naprawdę cię nie ma. W świecie, w którym twe serce bije pozostało jedynie ciało. Dlatego twe zmysły nie działają jak powinny. - postać poruszyła się nieznacznie, a po chwili wstała. - Nie mamy zbyt wiele czasu, me dziecię. Twoi bracia i siostry twe wypatrują twego przebudzenia, choć nieświadomie. W każdym drzemie ta sama krew, a zew ten, który za niedługo wzniesie się ponad wszystko, sprawi, że każdy stanie do walki.
- O jakiej walce mówisz?
- Zhaotrise, położenie Sanktuarium zostanie wydane. Tak musi się stać i tak też się stanie. - kobieta podeszła do niej i dłonie ułożyła na jej ramionach, choć Iskra nie poczuła żadnego dotyku.
- Upiorze mój, spójrz na mnie. - Iskra posłusznie uniosła wzrok, który przed sekundą wbiła w czarną podłogę. - Spójrz w gwiazdy. To z nich patrzą na was przywódcy Bractwa z przeszłości... Jeśli poczujesz się samotna, jeśli droga twa zostanie zakryta... Nie zapomnij, że ci przywódcy pośpieszą ci z pomocą... I ja także... - to mówiąc, sylwetka Astrid Nocnej Damy rozmyła się, chwilę za nią zniknął czarny dwór i czarny świat.
Miękka ciemność otoczyła Iskrę.
JUŻ CZAS. - znów bezpośredni głos w głowie, tym razem tak straszny, tak głośny i tak pusty niczym huk opadającej płyty grobowej. Duch powrócił do ciała, krew została wymieszana, a Iskra zerwała się do siadu z krzykiem. I dopiero po dłuższej chwili szaleńczego łapania oddechu zdała sobie sprawę, że leży w swoim łóżku.
Wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Teraz, kiedy normalnie słyszała... Kiedy brał w tym udział zmysł słuchu, czuła się bardzo dziwnie... Opadła znów na poduszkę wciąż dysząc i wtedy też pojęła, że nie wytrzyma w tym łóżku zbyt długiego czasu.
- Pamiętam... - utkwiła spojrzenie w suficie uspokajając oddech. Pamiętała też słowa Astrid, choć wciąż nie wiedziała jak to wszystko ma interpretować. Zatrzęsła się ponownie na wspomnienie głosu, który wyrwał ją z miękkiej nicości, czy też objęć Morfeusza. Odwróciła głowę ku Poszukiwaczowi
- Zemdlałam? - to by tłumaczyło tą... Wizję. Czy cokolwiek to było.
- Chyba nie każdy ot tak sobie mdleje... - jak podejrzewała, nie mogła leżeć tak dłużej. Usiadła znów owijając się kocem. Zimno nadal jej dokuczało, jakby chłodne objęcia czarnego świata jeszcze do końca jej nie wypuściły. Coś ją męczyło, było to widać jak na dłoni. Elfka umęczonym wzrokiem wpatrywała się w ścianę przed nią. Aż w końcu odezwała się tonem cichym, przygaszonym nieco.
- Lucien... Będzie atak na Sanktuarium... - przeniosła spojrzenie ponownie na niego, a minę miała taką, jak zbity szczeniak. Pierwszy raz miała tak poważne wizje, czy też halucynacje. A nigdy nie lekceważyła takich rzeczy. To mogło kosztować zbyt wiele.
[Uważaj, bo on ma słabość do furiatek, a jak są uzbrojone, to już w ogóle szał-ciał xD Jak pasuje, to mogę wątek zacząć, ale możliwe, że dopiero jutro, bo nie wiem, o której skończę tu odpisywać. A pomysł z Ves już wyłuszczam, żeby potem Luciena w jakieś intrygi bezzasadnie nie motać ;>
Mogliby dotrzeć razem do Twierdzy, a potem rozdzielić się na chwilę - on w końcu zmierza do Gubernatora, jeśli dobrze pamiętam, a Ves ma ustawione spotkanie ze swoim 'kontaktem', który w Twierdzy pracuje. Teraz nie wiem, jakie masz plany jeśli chodzi o powód spotkania Luciena z wirgińskim szychą, ale pomyślałam, że można by poplątać mu nieco stosunki z Ves - Zmaskowani wywinęliby jej numer i przekazali władzom Wirginii, czyli też Gubernatorowi, że na ich terenach może poruszać się poszukiwany pod nagrodą zbieg (zbiegini? kurde >.>). A on mógłby tę sprawę poruszyć przy okazji z Bractwem. Tym czasem oczywiście, kontakt Ves musi się okazać mającym się za cwanego wszarzem i zawczasu 'sprzedać' ją, co zaowocowałoby bliskim spotkaniem z członkiem jej 'rodziny' - jeszcze na zamku lub w drodze powrotnej, nie jestem pewna, co by pasowało lepiej. No i oczywiście, postacie zbiegłyby się w międzyczasie. A potem możemy kombinować na bieżąco.]
- Może masz rację. - westchnęła. Chciała, bardzo chciała zapomnieć o tym co było. O tych, których znała, a którzy zginęli. O okrucieństwie, o niewoli, o zabójstwach. Nie dawała się obezwładnić rozpaczy. Była silniejsza, niż cztery lata temu. Była już kimś innym...
Chociaż zdarzały się chwile, kiedy w samotności obejmowała się ramionami, kiedy szlochała w pled, by nikt z jej ludzi nie usłyszał.
Kiedy usłyszała słowa Cienia, na jej twarzy zagościł śmiech, a spojrzenie rozjaśniły tańczące w oczach ogniki. A może to tylko blask ogniska odbił się na jej twarzy?
- Naprawdę? - zapytała, zerkając na jego twarz. Zaraz jednak pochyliła głowę, skrywając za zasłoną czarnych włosów rumieniec przyoblekający jej policzki.
Kiedy tak siedziała, usiłując pozbyć się czerwieni z twarzy, nawiedziło ją wspomnienie związane niejako z tym, co jej w myśli, podczas walki przekazał... A raczej z tym, co się działo wcześniej.
- Lucien, ja... Chcę cię przeprosić. Za to, co o tobie mówiłam do Arlana. Żałuję tego. Wcale nie myślę, że jesteś tchórzem.
Dziwnie się czuła. Jakby nie czuła nóg. Choć była niemal pewna, że to przejdzie, że wszystko zaraz wróci do normy... Przecież od spania jeszcze nikt nigdy nie został kaleką.
Zastanowiła się chwilę. Co miała mu powiedzieć? Z pewnością Astrid nie będzie zadowolona, gdy wszystko mu opowie. Nie każda treść była dlań przeznaczona, tak Iskra czuła, a takim odczuciom zwykła się poddawać. Za to wzrokiem śledząc jego sylwetkę doszła do jednego, słusznego wniosku. Może mu pokazać.
- Podejdź... - wyciągnęła dłoń ku niemu - Weź mnie za rękę. - poprosiła cicho.
Może nie mogła mówić, ale zapewne mogła pokazać.
[a tam, pomyłki się zdarzają~]
Czując jego ciepło, dotyk jego skóry uśmiechnęła się lekko. A potem zamknęła oczy szukając drogi do wspomnień z czarnego świata, siedziby duchów Bractwa.
Trudnym zadaniem było wydobycie ich, wyrwanie z własnego umysłu. A jeszcze trudniejszym okazało się przekazanie ich komu innemu. Gryzła wargę, parę razy wbiła długie paznokcie w skórę dłoni Poszukiwacza. Próbowała, w końcu, mógł odczuć impuls. Rosnące odczucie ciepła. I dziwną woń, woń paleniska i agrestu. Do jego wnętrza wdarł się mrok przenosząc do świata Cieni, tuż przed czarną fortecę o czarnych proporcach.
A potem... Widział jak Astrid wymawia słowa na temat Bractwa, jak kieruje je do Iskry. A potem mógł odczuć przemożne odczucie chłodu. Oplotła go nicość, ciemność. I w jego głowie odezwał się głos.
Głos głęboki, niski, z pewnością męski.
My wiemy. - zabrzmiały słowa. A potem zaczął spadać. Z czarnego nieba, na czarną trawę. Lecz, nie zabiło go to. Zawisł nad ziemią. Przed nim znów wyrosła czarna forteca. Teraz jednak, nie było to wspomnienie Iskry. To było jego własne, zapomniane, zagrzebane w zakamarkach umysłu.
Wspomnienie z inicjacji.
Znów jako widz, jako duch obserwujący co wypowiedziała do niego Astrid w ciemnej fortecy. Ale, nie było tak jak we wspomnieniu Iskry. Nocnej Damie towarzyszył bowiem Lucien Lachance. Wystrój komnaty w jakiej przebywali on, ona i nowy nabytek Bractwa także się różnił. Wypchany jastrząb patrzyła na nich z sufitu.
Przemawiał Lachance.
- Nie bądź ślepy. Nigdy nie bądź w swej wierze ślepy, albowiem to zgubi cię jak i zgubiło mnie. Oskarżyli mnie o zdradę, choć to ja jeden wciąż trwałem na posterunku, to ja czuwałem nad nimi. Ale, zabili mnie.
W tym momencie podniosła się Astrid ze swego ciemnego fotela.
- Czarny Cieniu, winieneś wiedzieć, że Bractwo nasze czeka próba. Jednak... Czas sprawdzianu lojalności nie odbędzie się teraz, czy za rok. Nawet nie za dwa lata. Potrzeba wam krwi. Krwi z mojej krwi, albowiem to jest klucz. - Nocna Dama jakby zawahała się. Czy mówić to teraz, czy jednak odczekać? Czy Starsza Krew zjawi się w Bractwie?
- Jastrząb zginie. - rzekł Lachance grobowym tonem. - On stanie się początkiem. - A gdy zawiedzie cię wszystko inne, synu Sithisa, odpowiedzi szukaj przy ciele swego mentora. Na jego grobie.
Astrid zmarszczyła brwi i rozejrzała się, jakby coś wyczuwając. W tym momencie iluzja rozpłynęła się, wspomnienie dobiegło końca. Lucien Czarny Cień nie wrócił jednak do ciała pozostawionego w komnacie Iskry. Zawisł między światami. I wtedy też ponownie zjawił się Lachance.
- Rozpoczęła się gra, Poszukiwaczu. Gra w której stawka jest zbyt wysoka, by ją przegrać. Krew za krew. - a potem rozpłynął się pozwalając duchowi Poszukiwacza wrócić do ciała.
Dłoń elfki opadła bezwładnie na łóżko, a sama jej właścicielka chwilę kontemplowała ułożenie skał w suficie.
- Nie potrafię ci tego pokazać... - mruknęła odgarniając włosy z twarzy. Czuła się tak, jakby zapomniała o czymś ważnym. Czy było coś istotnego...? Nie, chyba nie...
- W każdym razie, to nie zmienia faktu, że wiem co mówiła do mnie Astrid... Jest coraz mniej czasu. A my nie mamy nawet żadnych wskazówek kto to może być. Nie mamy nic. A Sanktuarium jest w niebezpieczeństwie. - westchnęła opierając się na łokciach. Pochwyciła wzrokiem zmęczenie odbite na twarzy Luciena.
- Widziałeś coś - mruknęła.
Zamyśliła się uciekając wzrokiem w bok. Niewiele wiedziała o Jastrzębiu. Niewiele wiedziała o czymkolwiek, co miało bezpośredni związek z Bractwem.
- Skoro nikt tego nie wie... To zapewne zajął się nim ten, z którego ręki zginął. - to było najbardziej prawdopodobne z wyjść. Najbardziej realne.
- Czas odwrócić teorię w praktykę. - rozejrzała się szukając swojego łuku, noży i wszystkiego co zwykle przy sobie miała. Czas gonił, więc trzeba było zbierać informacje. Zbierać informacje i ruszać.
[kolorowych~]
Iskra przed wyjazdem zamierzała jeszcze odwiedzić Królika. Skoro jako jedyny w Radzie słuchał jeszcze opowieści o duchach, to mogła iść z tym tylko do niego. I przy okazji spyta o jakieś eliksiry. Z góry przewidziała, że prędzej czy później oberwie w starciu, a umierać za bardzo nie chciała. Przynajmniej, nie w tym momencie.
Opadła na poduszki rozsypując loki po pościeli. A przecież obiecywała sobie, że tym razem będzie długo odpoczywała. Kelpie nie będzie zadowolona.
Elfka zebrała się w sobie i wstała z łóżka. I jakież było jej zaskoczenie, jak zaraz po wstaniu runęła na podłogę. No cóż, technika wstawania i chodzenia chyba wymagała drobnych... Poprawek. Usiadła, ale nie mogła wstać. Spojrzała na Luciena unosząc jedną brew.
- Chyba... - urwała rozważając parę możliwości naraz - Mógłbyś mnie zanieść do Królika...? - prawie się zakrztusiła pytając. Nie lubiła prosić o pomoc, nawet w myślach, a co dopiero wypowiedzieć to na głos...
[Dobra, przelogowałam się, żeby nie robić zamieszania ^^ Myślę, że jak najbardziej mogłoby chodzić na razie tylko o wybadanie sprawy, bo przed dwiema gildiami rejterować mi się na razie nie uśmiecha ;) A co do zejścia się postaci, to myślę, że może być tuż po całym zamieszczaniu, chyba, że wolisz wkroczyć w trakcie krótkiego ścięcia się z Zamaskowanym (jednym, za to dosyć konkretnym, bo nie chcę robić jakiejś nierealnej, 'epickiej' walki na korytarzach Twierdzy ala piętnastu na jedną). Zakładam, że raczej się wywinie, ale skończy się na problemach i małym pokrzyżowaniu jej założeń. Na razie zaczynam i przeklejam komentarz, a jakby coś, to pisz ;)]
Z każdym kolejnym łykiem dziewczyna była coraz mniej niż bardziej zła. Zaczęła nawet pogwizdywać. Nalewka ciągle smakowała jak efekt wlania do garnca wszystkiego, co było pod ręką, łącznie z płynami do mumifikacji i stuletnią krzakówką, i mieszania tak długo, aż przybrało jednolitą konsystencję, lecz póki ogrzewało przełyk - w to jej graj. Choć przełyk miał nieco inne zdanie.
Wrony ogier uniósł nagle łeb, kapiąc pianą, zaparskał, poruszył uszami. Zarżał przeciągle.
- Jedź, nie wymyślaj - pogoniła, dodając po ishańsku kilka wyszukanych gróźb, dotyczących jego zagrożonego w takich chwilach ogierostwa. - Dokąd, zaraza!...
Koń zakwiczał złośliwie na wrażoną w miękkie ostrogę, gnąc się jak łasica i zamiatając gęstym ogonem, i ani myślał ruszyć na wprost. Zadrobił, zatańczył, przesunął się bokiem, krzyżując nogi i obrócił na zadzie. Zarżał znowu w dal, nafukany niczym kot w kąpieli.
- Sprzedam - mruczała zabójczyni, ratując, to co zostało w butelce przed rychłym poświęceniem gościńca. - Sprzedam, poćwiartuję, uduszę w stodole wodzami...
Uspokoiła zwierzę i uniosła się w strzemionach, obracając głowę w poszukiwaniu powodu dla tego przejętego baletu, a mogło być to wszystko, od nadlatującego smoka, po grzejącą się kobyłę w polu. Sensację wzbudził jednak inny poranny podróżnik, nadjeżdżający traktem, bynajmniej nie na grzejącej się kobyle. Na smoku też nie. Na szczęście. To by oznaczało, że tamto świństwo chyba nawet księżycówką nie było.
Wytężyła wzrok i gdy jeździec zbliżył się dostatecznie, zaklęła, ściągnęła wodze.
- Patrzcie, co też demony przywiały. - Pokręciła z niedowierzaniem głową, a w ciemnych oczach błysnął wesoły, kąśliwy uśmiech.
- To niezły kawałek od twojego miasteczka, kowalu - powitała z daleka znajomą twarz, wstrzymując konia.
- To... To mnie zanieś. Nie lubię jak mi ciało posluszeństwa odmawia. A do jazdy potrzebne mi są nogi. Poza tym, śpieszysz się, więc mam mało czasu na przekonanie Królika i... Naprawienie siebie. - burknęła przyglądając się sceptycznie swoim nogom. Cholera, akurat teraz? Od mimentu, kiedy spadła w Morii czasem się ta,zdarzało, że ciało odmawiało posluszeństwa. Na szczęście, zawsze działo się to, kiedy miala medyka jakiegoś w pobliżu. Zwykle był nim właśnie Biały.
Elfka sięgnęła do dekoltu i wyciągnęła swój amulet. Jarzył się jak zawsze, ale jakby nieco... Słabiej. Zaraz domysliła się w czym rzecz. Musiało być pęknięcie. A rzecz, która odpowiadała za jej długowieczność i zdrowie... Nie może mieć pęknięć. Musi wrócić do Eilendyr. Inaczej bogowie niejedyni wiedzą co jeszcze się jej stanie.
[o Ty niedobra :D]
Miała na sobie swój jakże wspaniały i przydatny płaszcz. Więc nim Poszukiwacz wkroczył na korytarze, naciągnęła kaptur na głowę, głęboko ukrywając się w materiale. Już teraz niemal płonęła ze wstydu, a gdyby ktoś jeszcze zobaczył wyraz jej twarzy... No, nie byłoby to do końca dobre.
Kiedy kaptur już bezpiecznie okrył jej oblicze cieniem, Iskra wygrzebała spod koszuli swój amulet, po czym szybkim ruchem go zerwała. Dłuższą chwilę przyglądała się mu szukając rys, pęknięć, uszkodzeń. I w końcu znalazła. Niewielkie pęknięcie na największym z kryształów. Westchnęła smutno zamykając wisior w dłoni. Już dawno zorientowała się, że Królik był w połowie elfem, ale szczerze wątpiła, czy będzie mógł cokolwiek poradzić w tej dziedzinie.
Zaskoczona pytaniem, podniosła głowę i uniosła wysoko brwi. Choć tego ostatniego raczej nie mógł zobaczyć, cień był wyjątkowo głęboki.
- No... Tak - objęła jego szyję rękami, przytrzymując się.
Królik nie kazał na siebie długo czekać, gdy tylko Poszukiwacz skończył pukać, drzwi same się uchyliły wypuszczając na korytarz woń maści, leków i suszonych ziół. Gabriel jednak nie pojawił się od razu, zszywał właśnie ranę na jednym z rekrutów, który to z polecenia Tancerza został wysłany na Mordownię. Rana była długa i głęboka, a sądząc po wyrazie twarzy młodzieniaszka, Biały nie dał mu nic na znieczulenie. Gdy nowicjusz ponownie drgnął rozpraszając Królika, ten nieco poirytowany taką miękkością, odwrócił się do Poszukiwacza i jego nowej podopiecznej.
- Ach, Czarny Cień i Upiór. - uśmiechnął się lekko odkładając igłę i wycierając dłonie w szmatkę. Iskra poczuła wiązkę magii przenikającą jej ciało, zapewne Biały sprawdzał co właściwie jej jest. W chwilę później Gabriel wskazał jeden z trzech sporych stołów przeznaczonych zapewne na zwłoki, czy rannych
- Usadź ją tam, z resztą sobie poradzę. - i oddalił się do mniejszego pomieszczenia, jakby komórki, a po paru minutach mamrotania dało się usłyszeć szczęk poruszanych butelek.
Puściła grzecznie szyję Cienia, gdy tylko usadził ją na stole. Potem parę głębszych wdechów na uspokojenie i zrzuciła znów kaptur. Co jak co, ale nieco się bała tego, co jej zrobi Królik. A widok zakrwawionego, wykrzywionego bólem rekruta nie obiecywał nic łagodnego.
- Www... W porządku, choć cholernie boli... - jęknął blady chłopak z kędzierzawą czupryną. W tej samej chwili wrócił Biały i surowym spojrzeniem zganił młodzieńca.
- Gdybyś nie stroił sobie żartów z Tancerza, to byś po Mordowni nie musiał biegać. - młodzian wywrócił oczami i zacisnął zęby. Gabriel z butelką spirytusu w ręce jednej i z maścią z ziół w drugiej, zbliżył się do Iskry. Odstawił oba specyfiki obok niej na stole i ułożył dłonie na jej skroniach przymykając oczy. Elfka natomiast czuła się tak, jakby ktoś zaglądał jej do środka przez lupę i było to bardzo dziwne odczucie. Ładnych parę minut mamrotania zajęło Królikowi znalezienie przyczyny. A gdy podniósł powieki, złapał mocno zaniepokojone spojrzenie Iskry.
- W tej sprawie wiele nie poradzę, powinnaś udać się do Eilendyr i to jak najszybciej, jak nie chcesz w którymś momencie stracić sprawności i przypłacić tego życiem. - rzekł poważnie, ostrożnie dobierając słowa. - Poskładam cię na tą chwilę, ale nie wiem jak długo moja magia wytrzyma. - To mówiąc złapał znów spirytus i maść i odmaszerował do młodzieńca.
- No, Rillas, teraz będzie piekło. - poweselał jakby, jednak nie na myśl o tym, że sprawi komuś ból. Cieszył go zapach ziół i maści, w których to już babrał się od dziecka. Szybkim ruchem wylał nieco cieczy na ranę, potem zakleił to gęstą maścią. Dziwnie to musiało wyglądać. Do połowy zszyte.
Królik jednak miał swoje dziwactwa i metody działania, dla większości pozbawione sensu. Wrócił zaraz do Iskry i zadumał się krzyżując ramiona.
- Nie lubię nie działać. - kwaśno stwierdziła Iskra i złapała Radnego za rękę. - Rób co musisz, śpieszy mi się... - Nie żeby Białego ponaglała, ale wolała dłużej tu nie siedzieć. Nie podobał się jej zapach, przyprawiał ją o ciarki. Gabriel skinął głową, pochwycił jej drugą dłoń i wymamrotał parę zaklęć. Jego dłonie zajęły się błękitnym ogniem, który miast parzyć, ulgę przynosił.
W dwadzieścia minut później, Iskra się zachwiała i zamrugała parę razy. Medyk odsunął się i spojrzał krytycznie na swe dzieło, które dla wszystkich, prócz niego, zakryte pozostawało. No, przynajmniej dopóki Iskra na nogi nie stanie.
Elfka nie mogąc dłużej usiedzieć w miejscu, zeskoczyła ze stołu, zaliczyła oczywiście upadek znów nosem o ziemię, co spowodowało krwotok, a potem, powoli, podniosła się na nogi. Szybie działanie kiedyś miało ją zgubić.
Królik westchnął udając dezaprobatę
- Jak to mówią magowie, śpiesz się powoli, Upiorze. I pamiętaj, że im więcej magii zmarnujesz, tym zaklęcie będzie szybciej słabło. I gdzie masz się udać jak najszybciej? - uniósł brew wbijając w nią spojrzenie, jakby chciał sprawdzić, czy w ogóle go słuchała.
- Stolica. - odpowiedziała skłaniając lekko głowę. - Dziękuję. - Królik uśmiechnął się lekko, a potem machnął ręką - No, ponoć ci się śpieszyło, więc leć.
- Mógłbyś na chwilę ściągnąć osłonę?
Biały nie pytał. Zrobił to. A wtedy nastąpiła szybka wymiana pytań i odpowiedzi, informacji i pogłosek na temat ataku na siedzibę Bractwa, na temat duchów i inicjacji. Zaskakującym faktem był spokój jaki wyczuła u medyka. Gabriel wiedział o tym, lecz skąd... A potem pokazał jej. Ukazał wspomnienie czarnego fortu, na czarnej ziemi o czarnym niebie.
Biały Królik, jako jeden z nielicznych pamiętał swoją wizję podczas inicjacji. Dlatego też chyba nie pozostawał głuchy na lamenty Cycera. Wycofała się z jego umysłu i ponownie skłoniła głowę.
- Dziękuję... - mruknęła, obejrzała się na Poszukiwacza, który to o dziwo, wciąż tu był (Iskrze nie chciało by się obserwować czyjegoś leczenia)
- Spotkamy się w stajni. - i tyle, zaraz się zerwała, wybiegła wpadając na jakiegoś młodzika, a potem pognała ku komnatom Cycera.
Cycero odnalazł się w komnatach nie swoich, a tych, w których leżały szczątki Astrid. Gdy zobaczył Iskrę, już wiedział o co chodzi. Jak zwykle stwierdził, że wie od Astrid. Choć wcześniej elfka bagatelizowała jego słuchanie, nie dowierzała do końca, teraz nie miała pewności, że błazen zawsze mówił to, co w istocie kazała mu Nocna Dama. Nie wiedział jednak, gdzie może spoczywać Jastrząb. Wspominał jedynie coś o zimnie, śniegu i Murze. A Iskra za nic w świecie nie wiedziała czym jest u licha Mur.
Opuściła komnatę znacznie wolniej niż tu wpadła. Była zamyślona i nieco skołowana nawałem informacji, przypuszczeń i domysłów. Będzie musiała sobie to wszystko poukładać w głowie.
Zebrała po drodze swój ekwipunek, a także napchała w juki tyle jedzenia ile się dało. Zwędziła też parę bukłaków wody i dodatkowe futro. Noce robiły się zimne, a elfka nie miała zamiaru prosić Poszukiwacza żeby z nią spał, bo inaczej zamarznie.
Jednak bycie elfem czasem miało wady i to dość dokuczliwe.
W stajni zjawiła się pierwsza. Z siodłaniem się nie śpieszyła, wszak Luciena jeszcze nie było. Wzięła za to szczotkę i zaczęła czesać sierść klaczy. Ni stąd ni zowąd, zaczęła nucić starą, krasnoludzką pieśń. Czas mijał.
Iskra w pewnym momencie zdrzemnęła się w sianie, w boksie swojej Kelpie, a ta, jak dzielny stróż, obudziła ją trąceniem pyska, gdy pojawił się Lucien. Iskra zaspana i z sianem we włosach usiadła, a potem przetarła oczy. Usiłowała słuchać co do niej mówi, aczkolwiek umysł odmawiał dostępu i obawiała się, że Poszukiwacz będzie musiał mówić jeszcze raz.
Gdy wstała, spojrzała na grzbiet Kelpie, po czym ziewnęła i przełożyła się przez niego, jakby była jakimś upolowanym zwierzem. Włosy opadły znów na siano, a Iskra burknęła coś pod nosem na temat spływania krwi do mózgu.
Klacz widząc siodłanie Cienistego zaczęła robić się nerwowa. Obejrzała się na wiszącą na jej grzbiecie Iskrę, po czym, z czystej złośliwości, ugryzła ją w tyłek. Iskra z dzikim wrzaskiem spadła i zaczęła wyklinać na czym świat stoi.
Podniosła się z jeszcze większą ilością siana we włosach. Były długie aż do pasa, co Iskra czasem brała za czyste szaleństwo. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka i uwinęła się szybko z siodłaniem. Jak zawsze, musiała się nieźle naprosić ażeby karoszka zechciała przywdziać ogłowie, wraz z wędzidłem.
A potem stanęła dumnie wypinając pierś i podpierając się rękoma pod boki. Dumną postawę psuło siano wystające z włosów i odcisk tkaniny na jej policzku. Kelpie uniosła górną wargę, co oznaczało u niej oznakę rozbawienia. Elfka znów zaburczała pod nosem i zajęła się wyplątywaniem siana z włosów.
- Królik wiedział, Cycero też wiedział. - odpowiedziała szarpiąc za wyjątkowo uparty kawałek siana - Poza tym, błazen naprawdę Astrid słyszy... Bo on wie więcej o moich wizjach niż ja sama. - to niezbyt się jej podobało. I przy najbliższym spotkaniu z Astrid zamierzała o tym powiedzieć. Tupnąć nogą w razie potrzeby i strzelić focha, jeśli najdzie taka potrzeba.
Nie ciągnęła dalej tematu, bo wyczuła, że temat Jastrzębia dziwnie jakby poruszał dotąd opanowanego Luciena. Przełożyła wodze przez łeb Kelpie i chwyciła w dłoń, po czym wyszła z boksu i spojrzała wyzywająco na klacz.
- No, idziemy. - karoszka jednak ani myślała opuszczać boksu i stała jak ten posąg. Iskra zaparła się nogami i zaczęła ciągnąć za wodze. Nie miała jednak za bardzo na czym oprzeć pięt, więc wjechała po podłodze pod koński brzuch. Ściągnęła brwi naburmuszając się i wyszła znów przed boks.
- Kelpie no, bez takich... - poprosiła opuszczając dłonie wzdłuż tułowia. Klacz chyba dała za wygraną, bo posłusznie boks opuściła i skierowała się ku wyjściu. A Iskra podążyła parę kroków za nią upychając włosy pod płaszcz i sprawdzając, czy ma na sobie wystarczająco dużo ubrań, by nie zmarznąć.
Iskra milczała kiedy to nadbiegł zastępca ich ukochanego, jedynego słusznego przywódcy. Mimo całego swego szacunku do osoby Valentino, miała ochotę rzucić się na niego i wyrwać struny głosowe. Ostrzeżenia. Właśnie one sprawiają, że człowiek się waha, a wahanie to nic dobrego. Właśnie przez wahanie jej ojciec nie żyje.
Bo im więcej niepewności, tym mniejsza czujność, co wbrew obiegowej opinii wydaje się nie być prawdą. Elfka jednak wiedziała swoje. Chwilowo poczuła ukłucie żalu, mogła nie mówić nic Lucienowi. Mogła sama iść z tym do Rady, wtedy narażaliby tylko jakiegoś marnego rekruta, co pewnie i byłoby im na rękę. Zaklęła szpetnie w myśli.
- Pójdę sama. I tak gdzieś zginę, to równie dobrze mogę przy okazji odkryć coś pożytecznego. Valentino ma rację. Oni cię potrzebują. - to mówiąc skrzyżowała ręce na piersi i oparła się ramieniem o drewniany słup wspomagający strop jaskini.
- Jeśli zaś zginiemy tam oboje, to nie zostanie nikt kto będzie przewidywał wydarzenia. - nie miała zamiaru wyjaśniać co dokładnie ma na myśli. I tak prędzej, czy później Czarny Cień sam tego doświadczy. Gwizdnęła zerkając przez ramię na Kelpie. Ta w odpowiedzi zagrzebała kopytem w sianie i opuściła jaskinię przeznaczoną na stajnię. Iskra w chwilę potem oderwała wzrok od ściany, narzuciła kaptur i poszła jej śladem znikając niedługo potem w ścianie śniegu.
Na zewnątrz poderwał się mocny wiatr, który rzucał śniegiem do woli.
[Ja na wątek też bardzo chętna. A propo powiązań...
Meri z Lucienem mogli by się znać jeszcze z Wirginii. Bo przecież szajka szpiegowska pracuje dla niej a i Bractwu nocy to się zdarza. Mogliby mieć jakąś wspólną misję...
Z Szept Meri mogłaby się poznać w obozie tak jak zaproponowałaś. I nie wiem jak ty ale ja bym wolała jakiś napad albo "wizytę" Wirgińczyków w miejscu obozowania zbójów niż ot zwyczajny, bez problemowy dzionek. ;)
Ale to tylko luźne propozycje.]
~Meri
Śnieg nie należał do ulubieńców Iskry. W niedługim więc czasie odwróciła się i odwiązała czarne futro owijając się nim. Klacz znała drogę w dół, a elfka wolała trzymać swoje ciepłe futro niż zlodowaciałe wodze. Zatopiła nos w miękkiej sierści jakiegoś zwierza kiedy to zrównał się z nią Czarny Cień. Przez tą nawałnicę niewiele było słychać, aczkolwiek, elfi słuch pozwolił jej na dosłyszenie słów mentora. Głowiła się chwilę, długą chwilę nad odpowiedzią. W końcu wzruszyła ramionami skrytymi pod ciepłą warstwą grubego futra.
- Twoja wola, mentorze. - nie patrzyła na niego wlepiając wzrok przed siebie jakby miał zaraz na nią jakiś zbój wyskoczyć. Jednak dobrze wiedziała, że przez wiele godzin jeszcze będzie oglądać jedynie śnieg.
Prześlij komentarz