Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Intro

    – Mówią, że Cienie* wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami.
   – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło.
   – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
   – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi.

*Bractwo Nocy, potocznie nazywani Cieniami – tajna organizacja skrytobójców i szpiegów działająca na terenie Keronii i poza nią, powołana jeszcze w zamierzchłych czasach przez Astrid, zwaną później Nocną Damą, pierwszą Mistrzynię Cieni. Obecnym Mistrzem i przywódcą jest Nieuchwytny, zaś za jednego z najlepszych uchodzi Lucien Czarny Cień. Główne decyzje podejmuje przywódca wraz z Radą. Dokładna struktura jednak, wraz z organizacją i rekrutacją pozostaje owiana tajemnicą, jakiej nam, zwykłym szaraczkom, nie dano poznać.
W każdym z większych miast znajduje się kryjówka Bractwa, znana tylko wtajemniczonym, zaś główna siedziba mieści się gdzieś na pustkowiach Keronii. Cienie, choć specjalizują się w zabójstwach, nie cofną się przed żadnym zajęciem. Niektóre z ich wyczynów stały się nawet tematem legend czy pieśni. Ostatnimi czasy jednak ich imię wzbudza w Kerończykach strach i niechęć, jako że oddali swe usługi Wilhelmowi Hektorowi Escanorowi. Znakiem rozpoznawczy cieni jest otwarte oko. Wiedzą, widzą i czuwają.



Muzyka

Art credit by gokcegokcen



TRZY OSOBOWOŚCI - JEDNO CIAŁO 

Imię i nazwisko: Asgir Thorne
Zajęcie: płatnerz w Demarze
W Bractwie: Lucien Czarny Cień
Stanowisko: Poszukiwacz, Radny
Prawdziwe, acz nieużywane: Varian Gharis
Miejsce urodzenia: okolice Nyrax
Rasa: człowiek
Narodowość: Kerończyk


Ku chwale Bractwa Nocy! 

   – Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym  wojakiem, walczącym o sprawę, której jego syn wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor czynią zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith, kobieta z ludu, starała się wychować go sama. Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może nie zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze. Wyszło jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał nauk, co by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się odeń robił swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę. Naiwne i niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co nie wyszło.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów. Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a w rzeczywistości nic nie potrafią.

II. Rekrut Cieni - początek
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.


III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając. 
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu. 

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.

Art credit by Katsumi92


Zapraszam do wątków, powiązań, wspólnego pisania. Na użycie postaci w opowiadaniu się zgadzam, pod warunkiem, że zachowana zostanie jej konwencja. Jeśli idzie o postacie poboczne wykreowane przeze mnie – można ich używać do woli, pozwalam na kierowanie nimi i wplatanie ich we własne historie. Wyjątek – nie wolno ich uśmiercać, chyba że wyrażę na to zgodę. Odpisuję wedle sobie tylko znanej kolejności, ale specjalnie nikogo nie pomijam. Jeśli zapomnę, ludzka rzecz, przypomnieć się. Prowadzę 3 postacie, może się zdarzyć, że danego dnia nie dam rady odpisać z nich wszystkich. Może się też zdarzyć, że pomimo wolnego czasu nie będę odpisywać ze wszystkich moich postaci. Taka autorska zachcianka.
Zapraszam do zapoznania się z odnośnikami w karcie. Ułatwi do pisanie wątków i poznanie postaci Luciena. 


Muzyka: Red "Let it burn", Breaking Benjamin "Dance with the devil"
Cytaty: J.R.R. Tolkien (w tytule)


Ostatnia aktualizacja karty: 30.07. - zmiana artów w karcie
Ostatnia aktualizacja podstron: 11.07 - zaktualizowano Miejsca i Poboczne (dodano arty)

1 313 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   1001 – 1200 z 1313   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Szisz w istocie znał drogę. Potrafił bardzo efektownie znajdować drogę tam, gdzie z pozoru jej nie było. I tak trafili do obozu elfów, gdzie witano ich złymi spojrzeniami i szeptami... Ale w tej historii Szisz był chyba kimś ważnym, bo nie ośmielili się zaatakować. Nie po tym, jak Szisz fuknął.
Doprowadził ich pod brzozowy zagajnik, gdzie siedział Wilk. Przewidział to, że przyjdą, więc i był przygotowany. A szafirowe spojrzenie utkwione w Cieniu. W Czarnym Cieniu. I teraz, wśród migotliwych światełek magicznych Lucien dostrzec mógł na elfim palcu... Pierścionek. Na wiadomym palcu. To była obrączka.
Z kim się ożenił?
A Szisz... Szisz przysiadł na tylnych łapkach przed Wilkiem i mierzył się z nim wzrokiem. Przywódca elfów obejrzał się przez ramię, jakby coś sprawdzał. Z ciemności wyleciał pędem jakiś niewysoki chłopaczek, może trzyletni... Włoski miał czarne. Kręcone. A oczy zupełnie jak oczy Wilka.
- Czego chcecie?

draumkona pisze...

- Sam jesteś idiota i kretyn! Ja przynajmniej żyję, a nie tak jak ty żeś się wydurnił z tym Amuletem! - oczywiście, odgryzła się, bo jakże inaczej. I syknęła mocniej obejmując brzuch. Co jak co, ale Seweryn zawsze miał pewną rękę. I ostre miecze. Podpełzła do krawędzi dachu i spojrzała w rynsztok. Chwila ciszy. Lekki wietrzyk poruszył jej czarnymi włosami
- Zabiłam go. - a w głosie, lekko ochrypłym zresztą, przebrzmiewała okropna satysfakcja. Jakby była z siebie dumna.

mg

draumkona pisze...

Iskra parsknęła siadając na tyłku
- Co mam ci się tu rozebrać bo ty masz ochotę oglądać jak ostre miał miecze? Spadaj - i tyle miała mu do powiedzenia i pokazania, bo zaraz się z dachu ześlizgnęła i wylądowała miękko na ziemi i wskoczyła na koński grzbiet. I nie syknęła ani razu, choć już czuła jak od zagryzania warg pękła jej skóra. Metaliczny posmak krwi w ustach, jeszcze tego jej brakowało do kompletu.
- Wracamy do twojej ukochanej Czeluści - warknęła jeszcze w górę, do niego, co by ruszył ten mentorski tyłek... Jakby to ona tu po niego przyszła, bo jest krnąbrnym mentorem, a nie zupełnie na odwrót...

mg

Vescerys pisze...

Dziewczyna odprowadziła krótko kowala wzrokiem. Zeskoczyła zwinnie z siodła i spętała wierzchowca przy koniowiązie. Ludzie przepływali dookoła, jak najbardziej chaotyczna i zdecydowanie najgłośniejsza ławica ryb, pochłonięci pracą, interesami i obowiązkami. A ona obserwowała każdego z osobna, układając obraz z najdrobniejszych szczegółów, choć nie zdawała się patrzeć na nikogo. Wartownik przysypiał na służbie, wsparty na halabardzie, która wołała już rozpaczliwie o osełkę, drugi zerkał nieufnie na jednego ze smarkaczy, nim wzrok zasłonił mu tragarz z tobołem na plecach. Tobół pobrzękiwał. Smarkacz zwinął w tym czasie bułkę z wozu. Ves złapała małego, chudego chłopaka, biegającego w posyłkach i kazała zanieść wiadomość. A potem czekała i czekała, i czekała. Na wszelki wypadek oparta o koniowiąz. Kary był ludożerczy, a ludzie głupi. I jakimś cudem, to do niej zawsze kierowano potem pretensje.
Zniecierpliwiła się i zaniepokoiła lekko z upływem czasu. Nie cierpiała pojawiać się na ustawionych spotkaniach. Na ustawione spotkania druga ich strona zawsze mogła dopuścić się towarzyskiego nietaktu. Na przykład mieszając w spotkanie trzecią stronę.
Uniosła głowę i odruchowo, prawie bezmyślnie dotknęła palcami głowicy miecza, kiedy w tłumie zamajaczyła znajoma sylwetka. Przygarbiona i wychudła bardziej niż zapamiętała, ale wciąż muskularna, starannie wyćwiczona, zwieńczona potężnymi barkami. A charakterystyczne kuśtykanie rozpoznałaby wszędzie. Coś ukłuło ją w sercu głupio, tęsknie. Od lat nie widziała starego miecznika.
— Ostatnio byłaś niższa.
Miecznik zestarzał się. Gorzką, zmęczoną twarz przecinały głębokie zmarszczki, na brodzie i przystrzyżonych włosach pobłyskiwała siwizna. Tylko w stalowoszarych oczach miał jeszcze dawny ponury hart i upór. Ciało też było znajome, umięśnione i żylaste, i spracowane.
— Dzieciaki rosną. A przynajmniej słyszałam, że tak się zdarza.
— Mhm, też słyszałem. Urosnąć mogłaś, ale skoro już tu jesteś, znaczy, że nic ci oleju do pstrego łba nie przybyło. Jeszcze się durnieć spodziewasz? Narozrabiałaś, młoda, nawet tutaj słychać. Huczy, aż uszy bolą.
— To urwij, przestaną boleć — odburknęła. Ile razy słyszała tę odpowiedź jako smarkula, kiedy narzekała na rany, stłuczenia, otarcia i obolałe od ćwiczeń mięśnie i kończyny.
— Chciałbym — miecznik skrzywił się. — Nowy? Niebrzydka kreatura i mocniejszy w grzbiecie od kasztana. — Sirraz rzucił się złośliwie do mężczyzny, szczerząc zęby na munsztuku. — A poszedł, bestio zatracona! Ach, szlag by to... jaki pan, taki kram...
Tym razem to Ves skrzywiła się lekko. Nie skomentowała jednak. — Przejdźmy do rzeczy. Musimy pogadać.
— Ano. Tegoś się spodziewałem, młoda. Chodź, póki mnie jeszcze nie skopał. Ci tutaj, Wirgińczycy, mają duże uszy, duże jak u cholernych słoni... i lubią nie wszystko równo łapać, co im się tylko nawinie — machnął wielką dłonią, żeby podążała za nim. Ves poszła. Niechętnie, ale u pasa zawsze był miecz, poza tym... poza tym to był miecznik. Lał ją, kiedy narzekała i pyskowała, i broiła w czasie lekcji, i chwalił, kiedy robiła postępy, jak diablica. Pierwszy nóż z jego kuźni ciągle miała w bucie, tak na zaś.
— Pogadać musimy. Ale to ty się musisz wytłumaczyć. Mogę gadać o frakcji, co gadam, a we łbie mam poukładane. Nie jestem zdrajcą.
Nie był, wiedziała o tym. I wcale nie przyszła prosić go zdradę. Przyszła prosić o pomoc. O spłatę długu. Przemknęło jej znowu przez myśl, czego jej towarzysz w podróży szukał w Twierdzy. Zabawy zabawami, ale Asgir mówił mało. A ważniejsze było to, czego nie mówił.

[Nie bardzo wiedziałam, jak się do tej części akcji zabrać - czy będziemy wątki przeplatać, czy napisać wszystko z góry, bo i tak biegną równolegle... więc się zabrałam jak pies do jeża. I nie chciało mi się wszystkiego z góry pisać.]

draumkona pisze...

- Licz się ze słowami - nowy głos, jakże dla niego znajomy. Iskra stała nieopodal, w cieniu, oparta ramieniem o drzewo. I wcale nie patrzyła na nich przyjaźnie.
- Chcesz się widzieć ze mną, niech będzie, choć nie wiem czego możesz ode mnie chcieć, mlecznonosy. Ale on zostaje. - Wilk westchnął i podniósł się przygarniając do siebie dzieciaka, a ten obłapił go za nogę.
- Tato...
- Zaraz synku. - poczochrał małemu włoski i spojrzał na Iskrę - Dowiesz się o co chodzi i tyle, ja pójdę zobaczyć co z małą...
- Ma gorączkę. W dalszym ciągu. - odparła rzeczowo elfka, po czym wyszła ze swojego cienia. A ku przerązeniu pana Poszukiwacza, na jej palcu także lśniła obrączka... Taka sama jaką widział u Wilka. Co gorsza, podeszła właśnie do blondwłosego i go ucałowała. W usta.
- Zaraz do was dołączę - po czym nieprzychylnie spojrzała na Luciena i uniosła brew, a Wilk z maluchem zniknęli
- A co chodzi?

draumkona pisze...

Kelpie zatańczyła irytując się, że stoją wciąż w miejscu
- To chodź, okażę łaskę i cie podwiozę - jakiś czarny humor się Iskry trzymał albo co... Ale tak też, gdyby za nią miejsce zajął, mógłby dłońmi sprawdzić cóż też w brzuch się jej stało. Czy poważne. Chociaż pewnie dostałby po łapach bo Iskra nie lubiła kiedy się ją obmacuje podczas jazdy.
- Morski Wąż... - mruknęła odrywając wzrok od niego. Królewiec. Czyżby nie chciał...
- A czemu nie do Róży? Czyżbyś się z Solaną popsztykał? - złośliwości ma, nieznająca granic..

mg

Kai Chelershey pisze...

Kai rozejrzał się dookoła. Dalszy marsz nie miał większego sensu, nie mogli przecież nieprzerwanie iść całą noc.
-Trzeba będzie gdzieś spocząć i przenocować -westchnął, rozcierając dłonie -Już wieczór, a jutro znów czeka nas długa droga.
Prześlizgiwał się spojrzeniem po stepie, szukając czegokolwiek, co mogłoby stanowić schronienie od chłodu i potencjalnych zagrożeń. Strudzeni wędrowcy, zmorzeni snem byliby wymarzonym łupem dla rabusiów albo dzikich zwierząt. Albo innych stworzeń, budzących się do życia po zachodzie słońca, o których Kai chwilowo nie miał ochoty myśleć.
-Ale chyba nie położymy się tak na ziemi, pod gołym niebem...

draumkona pisze...

Iskra słuchała, choć nic w jej twarzy się nie zmieniło. Nie było nagłego olśnienia, czy zmiany. Nie. Wciąż mu się przyglądała chłodnym, wyważonym spojrzeniem. I dziwiła się jedynie cóż to za ludzka sztuczka. Chociaż, gdy przeszedł do faktów z jej życia... To było całkiem interesujące. I dziwne. Przede wszystkim.
Ale miała dość kłopotów i bez opowiastki tego człowieka. Poza tym, Bractwo... I to, że wspomniał o Szept... Na wspomnienie o magiczce zamrugała szybciej, jakby osuszając oczy.
- Niraneth śpi od dwóch lat - powiedziała tylko dziwnie suchym tonem.
- I owszem, kiedyś byłam w Demarze. Ale nie było tam żadnych kowali. Nikt mi nie pomógł. Wysłuchałam cię, jak chciałeś. Teraz zostawcie nas w spokoju - i odwróciła się, zniknęła w cieniu. Iskra nie miała zamiaru wierzyć w ludzkie słowa. Nigdy więcej. Nawet... Nawet jeśli były prawdziwe i wiadome tylko jej. Bo raczej człowiek wiedziec nie mógł jak zginęli jej rodzice.

draumkona pisze...

Wzdrygnęła się, czując jego dłonie. Nie, żeby jej się to z czymś skojarzyło, nie... Skąd.
Rany były dwie. Jedna ciągnęła się od pierwszego wolnego żebra aż do pępka, druga natomiast szła przez bok, aż do biodra i nawet nieco niżej. I krwawiły. Dość mocno krwawiły.
I w końcu dostał po łapach, całkiem zresztą mocno.
- Wydaje ci się - odburknęła na jego słowa. Będzie jej tu wytykał... Mężczyźni.

mg

draumkona pisze...

Iskra z początku nie planowała za nimi podążać. Miała inne zmartwienia. Chora córka. Elfy. Brak pożywienia z powodu zimy...
Nie miała czasu i ochoty na ganianie za niewydarzonymi historiami...
Tymczasem Szisz wystawił łebek z juków przy Cienistym i obserwował Luciena bystrymi, czarnymi oczkami. A kiedy napotkał jego wzrok spojrzenie Cienia... Cóż, Szisz także nie widział u niego jeszcze takiego wyrazu twarzy.
W Schowku dużo czasu - najwidoczniej, podobnie jak Figiel, Szisz ignorował wszelkie prawa poprawnego wysławiania się. Ale coś wiedział. Najwyraźniej.

draumkona pisze...

Skręciła wedle jego woli, ale miała ochotę ugryźć go w tą rękę. Muskanie drażniło, a ciało drżało, choć Iskra nie widziała w tym jakiejś specjalnej przyczyny. A przyczyną tą były rany rzecz jasna. Jak widać, Iskra nie myślała w tej chwili zbyt racjonalnie, bo jeszcze z siodła normalnie zeskoczyła niezbyt na siebie uważając i spojrzała przed siebie.
- Dom? Od kiedy to czaisz się po domach? - o tak, to była dlań nowość.

mg

draumkona pisze...

Nim Iskra się namyśliła i sprawdziła co poniektóre informacje... Minęło pięć dni. A nim ich wytropiła, kolejne cztery. W efekcie więc dogoniła ich po niemal dwóch tygodniach. Dwa tygodnie bez znaku życia, jakby rzeczywiście miała zamiar zostać w dolinie na zawsze. Ale. Właśnie, zawsze jest jakies ale, zwłaszcza jeśli idzie o Iskrę. Wątpliwości ją dopadły. Córeczka umarła. A księgi mówiły jasno. Krew z krwi Astrid, jak mówił tamten człowiek. I jeszcze dziwne spotkanie z jakimś błaznem na drodze... Te głosy z trumny jaką wiózł... Musiałą się dowiedzieć o co chodzi. Taka była Iskrowa natura.
Koniec Ścieżki. Tam ich dopadła. Niewielki obozik, ognisko, dwa posłania. I dwóch śpiących ludzi. A może jeden tylko udawał, że śpi? W każdym razie, co jej szkodzi... Wyszła z krzaków, a liście zaszeleściły cicho. Za nią wyszła prowadzona za wodze Kelpie. I chwilę spoglądała na nich i w sumie to... Nie wiedziała co powiedzieć.

draumkona pisze...

- Odezwał się ten normalny! - odparowała zaraz i, jak na złość, usiadła. Nie, nie będzie tak leżeć bezczynnie... Chociaż...
- ... Ała - i jednak grzecznie się położyła, w dodatku sama obmacała swój brzuch i doszła do wniosku, że przed tem te rany wydawały się mniejsze no... A może tak jej się wydawało? Przesunęła niemrawym spojrzeniem po pokoiku.
- Szczypie - stwierdziła jeszcze nim zosawiła swój brzuch w spokoju.

mg

draumkona pisze...

I znów zgadł, bo ledwie zawiązał supełek na bandażach, to furiatka już miała zamiar się podnieść. I tylko ostrzegawcze syknięcie starczyło, żeby poczuła napływ magii. Nie swojej. Odruchowo spojrzała na Luciena.
- Nienawidzę cię - burknęła czując jak znów osuwa się w sen. Rzecz jasna, robiła mu na złość tym stwierdzeniem, bo przecież wszyscy wiemy jak jest naprawdę... I zasnęła. Znowu.

mg

draumkona pisze...

Kiwnęła oszczędnie głową, wciąż nie używając słów. Jakby była niemową. Ale Szisz... Tym razem jechał w jej jukach. A jej chyba to nie przeszkadzało.
W gruncie rzeczy sprawa wyglądała tak, że kiedy dotknęła szopa, doszedł doń strzępek wspomnienia... Jakby jej, ale nie jej. Jakiś mały chłopczyk o ciemnych oczach. I teraz elfka była pochłonięta rozstrzyganiem dlaczego widziała tego chłopczyka. Bo opis tamtego mężczyzny jak nic pasował do tego co ujrzała.
A to znaczyło, że to naprawdę była poważna sprawa.
Ale cały dzień milczała. Nic nie powiedziała.

draumkona pisze...

I

Iskra uważnie obserwowała tą dwójkę, a i nawet jadąc trzymała się nieco z boku. Jak już zdążono zauważyć, diabelnie różniła się od swojego odpowiednika jaki pamiętał Lucien. Ta była przede wszystkim nieufna, a trudno było się dziwić po tym, co przeżyła. I był czujna. Gotowa do ataku, nawet na nich. Ciało jej przypominało napiętą strunę, a uważne spojrzenie łowiło każdy gest. Słuch zaś łapał każdy najcichszy nawet szmer.
Bez słowa zsunęła się z siodła i wylądowała miękko na ziemi. Szop wystawił znów łebek z tobołka i skoczył na ramię Iskry, czyli tam, gdzie zwykł zawsze przesiadywać podczas wypraw. A elfka odruchowo sięgnęła po sucharka i podarowała go Sziszowi. Zaraz potem ściągnęła brwi. Skąd wiedziała, że szop lubi sucharki?
Ano stąd, że jej zapętlony odpowiednik zawsze przecież częstował Szisza sucharkami. Nie omieszkając zawsze rzucić jakiegoś komentarza o żarłoczności zwierzaka. Ale on nie skomentowała.
Podążyła za Jastrzębiem pewnym krokiem i już chwilę potem także pochłonął ją portal.
Nigdy nie była w Schowku. Kiedy o nim czytała, kiedy o nim słuchała myślała, że będzie to jakiś składzik, w którym po prostu stoi pojemnik z czasem... Teraz widziała jak bardzo się pomyliła w swoich wyobrażeniach.
Rozejrzała się ostrożnie. Powietrze było tu inne, jakby miało za zadanie utrudnić każdy ruch. Było jakby czymś przepełnione. A Iskra wiedziała czym. Czasem, który był uwalniany bądź wciągany w potężne wirniki czasowe.
Każdy z nich wyglądał inaczej. Były różnych rozmiarów i poustawiane były w równiutkie rzędy. Były wirniki drewniane, wielkości sporego człowieka, były wirniki kredowe, odpowiadające wzrostowi Szisza, były także i kamienne, które dorównywały wielkościom domom i pałacom. A na każdym z wirników był dziwne symbole i znaki, niezrozumiałe dla nich.

draumkona pisze...

II

Teraz więc tylko odnaleźć ten wirnik, który odpowiadał za czas przy lesie. A patrząc na rzędy pracujących wirników, które z cichym szumem się obracały... Było ich tu tysiące. Dziesiątki tysięcy.
- Te najmniejsze odpowiadają za godziny, minuty i sekundy - odezwała się niespodziewanie Iskra, sama się dziwiąc skąd to u cholery wie - Te większe, drewniane, to miesiące... Te największe... - i tu spojrzenie elfki powędrowało w górę, na wielki, kamienny wirnik wysokości jednej z wież w Królewcu - Największe odpowiadają za lata... - urwała znów i zamyśliła się na chwilę, potem jej spojrzenie nieoczekiwanie padło na Luciena. I nie było w nim tej samej wrogości co zawsze. Coś się zmieniło.
- Z twojej opowieści wynika, że to był spory kawał czasu... Na pewno więcej niż rok - mamrotała ruszając do przodu i spojrzeniem przerzucając między kolejnymi wirnikami - Valnwerd. Magiczny las... Wirnik będzie miał własny, jak wszystko co powstało z rąk elfów. Las jest pomiędzy czasem i przestrzenią, więc wirnik będzie kamienny... Runy - przystanęła nagle przy jednym z wirników wlepiając spojrzenie w rozmazane symbole. Te były nie do odczytania. Wirnik zbyt szybko wirował.
- Runy też będą dziwne. W ogóle wirnik będzie... - chciała powiedzieć dziwny, ale to by nie oddało tego co chciała powiedzieć. Wtedy Szisz zeskoczył z jej ramienia i wylądował miękko na piasku. Po czym pobiegł gdzieś przed siebie, a Iskra rzuciła się biegiem za nim.
Dziesięć minut potem stanęli. Dziesięć minut... Choć tu trudno było określić co jest minutą, a co godziną. Stali między ogromnymi wirnikami, a wszystkie wydawały się... Niepokojąco dziwne. Jeden z nich był nawet granitowy i Iskra wolała nie domyślać się czego może dotyczyć. Inny wirował tak szybko, że symbole na nim zdawały się tańczyć i co chwila zmieniać.
To musiały być wirniki należące do lasu, tylko on bowiem na całej Keronii był tak wielki i tak stary by mieć parę wirników. I zdecydowanie nie były to normalne wirniki.
Szisz zaczął kopać w ziemi i dokopał się do łożyska wirnika. Była tam wyryta jedna kreska. Kiedy dokopał się do innego, były tam trzy kreski.
- Numery ścieżek... - mruknęła i obejrzała się na Cienia, który tak ją przekonywał do pójścia. Teraz on musiał zdecydować, który wirnik zwinął, czy też ukradł mu czas. A wybór ten wcale łatwy nie będzie, bo i decyzja zapaść może tylko raz. I albo trafi dobrze... Albo... Lepiej nie myśleć co się z nimi stanie.

draumkona pisze...

Być może on miał dość zimy, ale zima na pewno nie miała dość ich. I dopiero się rozkręcała, przecież niebawem miały odbyć się Dremady, potem zaraz Karance i mieli wejść w nowy rok. A skoro tak było... To oznaczało, że zima potrwa jeszcze sporo czasu. Dwa lata, jeśli nie będzie żadnych anomalii.
Gdyby Iskra wiedziała co zamierza zrobić Poszukiwacz, zapewne obudziłaby się mimo czaru i urwała mu głowę udzielając przy tym takiej reprymendy, że potem by się jej bał. Ale niestety, nie wiedziała, że ten kretyn chce nie spać. W ogóle.
Obudziła się wraz z nadejściem poranka. Był szary, mglisty i przede wszystkim, zimny. Iskra nie znosiła takich poranków. Odruchowo sięgnęła bandaży na brzuchu i wyczuła coś zaschniętego. Pięknie. Teraz miała strupa i jak się ruszy...
- Ałaaa... - pęknie. No właśnie. Ale przecież nie będzie leżeć całe dnie w łóżku. Oczywiście, tym jękiem boleści zwabiła do pokoju Luciena, który wcale nie był zadowolony.
- Jedziemy do Czeluści, a jak powiesz mi coś o śnie i odpoczynku to daję słowo, wyskoczę oknem i będę jechać cały czas cwałem - Iskra nie potrafiła chyba zbytnio prosić, a tylko grozić i szantażować.

MG

Nefryt pisze...

[Nefryt zgłasza się na ochotnika... żeby mu przylać ;P
A nastrój na szczęście już mam trochę lepszy, pewnie dlatego, że to weekend i do szkoły iść nie trzeba. Bo oczywiście wczoraj mi humor "koleżanki" z klasy popsuły. Zwyczajowo - normalnie to gorzej jak powietrze mnie traktują, a jak coś zawali i tyłki im trzeba ratować, to nagle sobie o moim istnieniu przypominają. Wymyśliły sobie, żeby moi rodzice wieźli je na lodowisko i mnie PRZY OKAZJI. Bezczelne!]

- Wcale nie musisz! Próbowałam... nadal próbuję cię zrozumieć. To nie takie łatwe, wbrew temu, co sobie ubzdurałeś!
Znieruchomiała.
Zaczerpnęła tchu, jakby nagle w skalnej komnacie zabrakło jej powietrza.
- Ty mnie od początku oszukiwałeś. Zaufałam ci, a ty... ty ćwiczyłeś tylko na mnie te swoje... maski. Sam się już w nich pogubiłeś, ty... - mówiła cicho, jakby zdławionym głosem. Spojrzała mu w oczy... a jej zaciśnięta pięść z impetem zatrzymała się na szczęce Luciena. - ....Ty draniu - dokończyła. Zawinęła się na pięcie i przebiegła pod wodospadem. Nie patrzyła pod nogi, a jej twarz była podejrzanie mokra w okolicach oczu. Ale to chyba tylko woda? Bo przecież herszt bandy nie ma w zwyczaju płakać.
Nefryt miała wiele szczęścia, że nie spadła z pnia. Że drewno nie okazało się w którymś miejscu spróchniałe, bo w najlepszym razie złamałaby nogę.
Dlaczego byłam taka głupia?! - myślała z goryczą.
~*~
Zatrzymała się dopiero przy jakimś trakcie. Nie widziała nawet gdzie jest. Biegnąc, a potem idąc nie patrzyła, dokąd zmierza.
Rozejrzała się dookoła.
Traktem, w odległości kilkudziesięciu metrów pędził pojedynczy jeździec. Kobieta.
Nefryt chciała się ukryć, ale kobieta na koniu już ją zauważyła. I rozpoznała.
- Nefryt! Kłopoty! Gdzie Poszukiwacz?!
To był bez wątpienia głos Łowczyni.

[Em. No i naprawdę mu dołożyła... Przepraszam. Tak jakoś wyszło. *.*
I troszkę akcję pchnęłam]

Sol pisze...

Na to burknięcie tylko wzruszyla ramionami. Nie będzie jej zyciowym celem zmienianie tego kamienia. Juz kto iny się znajdzie, rownie uparty, wytrwaly i silny. Jedno warte drugiego i sie albo pozabijaja,a lbo pozmieniają. Sol nie wierzyła, by w zyciu istoty, nie miała prawa pojawić się druga, co ją ogrzeje i świat pokoloruje na piekniejsze kolory.
Na dole zas, uniosła brew zaskoczona podarkiem. Zaraz jednak jej twarz się rozjaśniła i Sol uściskała karczmarza, dziekując mu gorąco za slodkości. Choć powinna sie niepokoić tym, że z tamtym Poszukiwaczem w droge jedzie, co może ja doszczętnie wykończyć.
A gdy i Cień zszedł, SOl już dosiadała swojego konia, kończąc pierwsze ciacho.

draumkona pisze...

Wszystko przeboleje. Naprawdę. To, że sobie ubóstwiał Solanę i jej grubą dupę, to, że jest tylko podopieczną i to, że Lucien był małym lodowcem. Naprawdę wszytko. Za wyjątkiem kapryśnego dzieciaka.
I nawet gdyby ją do łóżka przywiązał, cokolwiek by nie zrobił i tak reakcja byłaby taka sama. Oczy Iskry zwęziły się, warknęła, a potem rzuciła się na niego z zamiarem odgryzienia uszu. I pal sześc ranę, zagoi się, jak wszystko.
- Ta zniewaga krwi wymaga! - wydarła się jeszcze i zaczęła go okładać pięściami.

mg

draumkona pisze...

Z niepokojem słuchała tej wymiany zdań. Coś w powietrzu zatańczyło, coś musnęło jej skórę... Czas ulegał zmiane. Tworzyły się nowe połączenia. Stare ulegały degradacji, a gdzieś tam, na samym początku wszechrzeczy... Tam zapora pękła i wylał się strumień czystej energii. Iskra wiedziała co to jest. Już przecież nie raz przeżywała to, tylko, że w lesie.
- Kaskada... - szepnęła niedowierzając. I człowiek dotknął wirnika. I świat oszalał.
Najpierw wszystko zniknęło. Zostali tylko oni, w trójkę, został także szop, a wszyscy zawieszeni w bezkresnej ciemności. Coś się stało. Na pewno.
Poczuła, jak jej ciało mrowieje, jak ciepło z niej ucieka. Spojrzała na tego druegiego, tego, który wydawał się starszy. On także zbladł, oczy mu nieco przygasły. I co zauważyła Iskra, jego dłoń... Jego dłoń powoli zaczynała się zamieniać w srebrną mgiełkę. Tak, Jastrząb się ulatniał. Niby wspomnienie jakieś, czy iluzja magiczna. Iskra z niepokojem spojrzała na swoje dłonie; na szczęście całe.
Potem poczuła dotkliwy ból w klatce piersiowej, jakby nagle ktoś ją uderzył tępym przedmiotem. Złapała się za serce i osunęła w dół nieco. Zacisnęła powieki. Ból był nieznośny.
Tymczasem Jastrząb zdążył się już rozsypać do połowy, a srebrna mgiełka zaczynała parować całkowicie znikając z tego świata, czy też między świata.
Szisz natomiast obserwował to wszystko chyba najbardziej niewzruszony z nich wszystkich. I nie rozumiał.
Zły kręciuk - tak, Szisz podejrzewał, że Lucien wybrał źle. I nie omieszkał mu o tym powiedzieć.
Ból rozwiał się nagle i było to tak niespodziewane, że aż sapnęła. Otworzyła oczy i to chyba tylko po to, żeby zobaczyć,że i ona zaczyna znikać. Przerażona spojrzała na tamtego człowieka. Na tego, który się upierał. A przecież Wilk mówił, nie idź, bo to ludzie. Ludzie nie chcą dla nas nic dobrego.
I rzeczywiście. Bo ten oto człowiek właśnie pozbawił ją życia.

draumkona pisze...

Prychnęła znów, niezadowolona z takiej oceny.
- Królik to samo mówi o tobie! Żeś uparty osioł i jak założy ci opatrunek i maść, to już może iśc świętować! A ja... Ja biorę przykład z mentora - i wypiełaby dumnie pierś, gdyby nie bolały ją wszystkie mięśnie.
- Wracamy do Czeluści. Teraz. Natychmiast. - mruknęła spuszczając nogi na ziemię - Nie chcę żeby Nieuchwytny cię obdarł ze skóry...- to już powiedziała zdecydowanie ciszej, w dodatku odwracając wzrok. zupełnie tak, jakby wolała, by tego jednak nie słyszał.

MG

draumkona pisze...

- Uparłeś się - mruknęła podwijając koszulę do góry. Chyba chciała zobaczyć jak to w ogóle wygląda. I w sumie, nic ciekawego do oglądania nie było. Ot, brzuch. Zabandażowany. I pachniało miętową maścią...
- Sama bym się opatrzyła - burknęła opuszczając koszulę i wciskając ją niedbale w spodnie.
- Jest coś do jedzenia? - ale przynajmniej apetyt miała, co przecież dobrze rokowało. Chociaż znowu... Głodna Iskra to zła Iskra.

MG(którzy rzadko w swoim wątku bywają xD)

draumkona pisze...

Podniosły się szepty, które wypełniły głowę Poszukiwacza. Niezrozumiały dlań język, a słowa także nakładały się na siebie, więc już nie sposób było cokolwiek zrozumieć.
Iskrze coś się przypomniało. Coś bardzo dziwnego. I wiedząc, czując, że zaraz zniknie, utkwiła wściekłe, fiołkowe spojrzenie w twarzy tamtego.
- Jak dorwę to zabiję - i zniknęła i ona. Pozostała pustka. Nic więcej. Oblekająca wszystko miękka, aksamitna ciemność...
Obudził się. Znów czuć mógł zapach drzew i śniegu. Szmer wody pod taflą lodu. Ciężki chód niedźwiedzia.
I kiedy Poszukiwacz otworzył oczy... Był sam. Obok pasł się Cienisty, a on leżał na posłaniu, które najprawdopodobniej sam sobie umościł. Nie było Szisza, Iskry, nawet Jastrzębia. Nic się nie zmieniło.
***
Środek nocy, bądź też chwila przed świtem. I charakterystyczne, bezczelne dźgnięcie paluchem między żebra.
- Wstawaj jaśnie panie. Twoja okropna podopieczna, której nie chcesz znać wróciła - choć mogło to dla niego brzmieć dwuznacznie, dla niej brzmiało całkiem logicznie. Bo kiedy to powiedział, tam pod lasem, to ona uciekła. Nie chciała dalej słuchać.
A teraz wróciła. Bo... Po prostu wróciła i tyle, tak? Żadnych podtekstów.

draumkona pisze...

- Kto cię tam wie - uklepała sobie poduszkę i na nią padła jakby bez sił. Wpatrzyła się w sufit.
- Nie wiem, cokolwiek. Wymagająca to ja nie jestem, zjem co jest - może być i kawałek kory, byleby ją do wody wsadził, co by zmiękła, bo za bardzo się szarpać z jedzeniem nie ma siły, choć nie chciała się do tego przyznać. Nie. Taka rzecz byłaby wzięta jako słabość. A ona nie chciała by ktokolwiek brał ją za słabą.
- I wodę. Bo umrę, uschnę, zeschnę i będziesz mógł mnie sobie wsypać do mieszka i gdzieś rozsypać, może ze mnie jakieś ładne roślinki wyrosną... Kolorowa kukurydza na przykłąd...

MG

draumkona pisze...

- Bo jesteś okropny i mam cię dosyć - przyznała - ale pókiś mój mentor, to muszę cię znosić. A ty mnie. Masz pecha. Ha. Ha. - ale śmiech był pozbawiony wesołości, wymuszony. Nadal pamiętała wydarzenia w lesie i nigdy nie zamierzała mu tego zapomnieć. Sam fakt, że to ona do niego przyszła... To już było fenomenem na skalę światową. Nic tylko otwierać wino i świętować.
odsunęła się w cień, gdzieś tam najwidoczniej zostawiła swoją Kelpie. A z juków wyskoczył Szisz i pognał ku Lucienowi jakby się paliło i wlazł mu pod koc jakim był okryty.
Zły kręciuk - powiedział Szisz do Poszukiwacza domagając się sucharków.

draumkona pisze...

Rzeczywiście, marnacja jedzenia była ostatnim czego Iskra pragnęła. Ale za te chwasty oberwie, o tak... Tak albowiem zapisane jest w świętych księgach, że zniewaga tak poważnej rangi wymaga krwi, czy też innych płynów ustrojowych. Ale najpierw postanowiła być po prostu złośliwa.
Założyła ręce za głowę i leniwie spojrzała na Poszukiwacza.
- O, już jesteś. Myślałam, że zaatakował cię bochenek chleba i żeś uciekł bo tyle cię nie było. - a potem zabrała z tacki kawałek chleba, żeby czasem nie uznał, że jednak nie da jej jeść.

MG

draumkona pisze...

Wróciła. Owszem. Ale nie da się ugłaskać tak szybko. Nie tym razem. Dlatego nie odpowiedziała, tylko nieco zluzowała klaczy popręg i ściągnęła z niej jeden tobołek. Z jedzeniem. Po czym przysiadła obok i zaczęła jeść sucharka. Najwyraźniej była w drodze, a i on też miał być w niej za niedługo. Trzeba było wrócić do Czeluści.
- Musimy zabrać po drodze Natana - rzeczowy ton. Ton nieznoszący sprzeciwu. Nie w sprawach bezpieczeństwa jej syna - Nie ma już gdzie się ukrywać. Wszędzie go znajdą. Musi trafić do Czeluści... Do Cieni. Podejrzewam, że będzie wniebowzięty - to ostatnie mruknęła wybitnie niezadowolona. Jej mały synek szkolący się na Cienia... Jeszcze niech jej kto powie, że też na Poszukiwacza, to umrze i tyle.

draumkona pisze...

O tak, będzie go chciała nie dość, że udusić, to wykastrować i wiadome części ciała powiesić gdzieś na jakimś drzewku, co by sobie ptaszki podziobały...
Ale jak na chwilę obecną, była zbyt zainteresowana zawartością tacki niż wykrywaniem trucizn, środków nasennych, czy czegokolwiek innego. W sumie, to nawet nie zauważyła kiedy ziewa i kiedy ogarnia ją senność. Faktem było, że zdołała opróżnić całą tackę, co świadczyło o tym jak bardzo byłą wygłodniała. A potem znów pacnęła na poduszkę bezwładna. Chwilę patrzyła się w sufit, a zaraz też przeniosła leniwie wzrok na Luciena.
- Wiesz dobrze co będzie jak się obudzę, prawda? - niemalże się uśmiechnęła. Ale zbyt zmęczone mięśnie twarzy ledwo drgnęły. Za to śmiały się oczy. Ewidentnie ją ta sytuacja bawiła.
- Mógłbyś mi chociaż porobić za poduszkę, okrutniku... - jak widać, śrdodki nasenne, lekarstwa, czy cokolwiek to było, wydobywały też z Iskry inne, ciekawsze rzeczy od przemożnej chęci pójścia spać, której całkiem dzielnie się opierała. Tylko leżała spokojnie w końcu z lekko przymkniętymi oczami, co by móc nadal otoczenie obserwować.

mg

draumkona pisze...

- Jest za mały żeby decydować sam za siebie - mruknęła i rzuciła Sziszowi sucharka - Wolisz mieć go w Czeluści, czy ryzykować jego życiem? Bo ja jednak wolę to pierwsze. Już raz najadłam się strachu gdy go porwali. Drugi raz nie zamierzam tego przechodzić - wstała, ewidentnie nad czymś myśląc. Powiedzieć mu, czy nie mówić...
- Natan twierdzi, że chce być taki jak jego ojciec. Dowiedział się kim w istocie jest Czarny Cień. Dowiedział się co to znaczy Poszukiwacz. I nadal twierdzi, że chce być taki jak ty - i tu spojrzenie elfki nabrało oskarżycielskiego wyrazu.

draumkona pisze...

Gdyby choć trochę jeszcze myślała, toby wpadła na podobny pomysł. Że lepiej od niego nic nie brać, bo jeszcze cię uśpi i tyle... Ale już nie myślała. Spała w najlepsze, a ciało korzystało ile mogło wiedząc, że taki stan błogiej bezczynności nie potrwa długo. Nie w przypadku elfiej furiatki.
Iskra najwidoczniej nie lubiła szorstkiej koszuli Poszukiwacza nawet przez sen, bo dłoń jedną wsunęła mu pod nią i przesunęła nią po brzuchu. Całkiem przez sen. I to nawet bez żadnych chędożonych myśli! Nawet sny miała normalne! Ale rękę trzymać wolała bezpośrednio na jego skórze, a nie na jakiejś tam koszulinie.

mg

draumkona pisze...

- Natan jest sprytny i wie jak wykorzystywać dziecięcy urok. Nawet nie wiesz do czego jest zdolny. Jest sprytny. Inteligentny. Cwany. Poza tym, poznał Dibblera i to Zuzu wyszedł z dziwną miną, a nie na odwrót. Niepokonany i groźny Dibbler pokonany w potyczce słownej z dzieckiem. - a kiedy to tłumaczyła, zaczęła krązyć w kółko, jakby od tego miało nagle pojawić się nowe rozwiązanie...
- Poza tym, ponawiam pytanie. Wolisz widzieć go martwym niźli w Czeluści? Trzeba wybrać mniejsze zło. A Snork nie da rady już go chronić. Ymir i Wilk nie mają czasu, poza tym obie stolice są zagrożone. On musi jechać z nami.

draumkona pisze...

I obudziła się pierwsza. Uznając to za dar niebios i szansę dla siebie, ostrożnie zwlokła się z łóżka i postanowiła w ogóle zobaczyć co to jest za dom. I poszukać jakiejś czystej koszuli, bo ta była cała z krwi i maści...
Zeszła na dół i nawet znalazła coś jeszcze do jedzenia. Potem odkryła szafę i założyła świeżą koszulę. Odkryła tu nawet piwnicę, ale święcie wierząc, że znajdzie tam wielkie szczury i zombie, nie weszła tam. Za to wróciła na górę i dorwała Zabójcę, który leżał przy łóżku. Pamiętała, jak kiedyś umiałą władać takim ostrzem... Wysunęła je z pochwy i przyglądnęła się mieczowi z jawnym zainteresowaniem.

mg

draumkona pisze...

Dłoń wciąż pamiętała jak trzymać rękojeść. Mięśnie odpowiadały odruchowo. Przecież ćwiczyła te ruchy setki razy... Zamłynkowałą ostrzem w dłoni ze dwa razy i uznała, że nie spotkała się chyba z lepiej wyważoną bronią. Potem poświęciła chwilę uwagi na badanie struktury ostrza. Ostrości wolała nie sprawdzać, bo jeszcze dostanie ochrzan, że znowu coś sobie zrobiła...
A potem Zabójca został schowany do pochwy. A Iskra stwierdziła jedno.
- Dupa. Nie umiem. - i odstawiła miecz pod ścianę, co by sobie tam stał i spojrzała w okienko. Dzionek. Szary. Okropny. Z mżawką. Aż jej się odechciało wychodzić... Spojrzała na łóżko i napotkała znajome spojrzenie brązowych oczu.
- Uhm... Dobry. Zaczął się kolejny dzień, który zapewne prześpię za twoją sprawą.

mg

draumkona pisze...

Spojrzała na niego z istną nienawiścią w oczach. Nie wypominała mu tego. Wtedy powiedziała co sądzi. A on uparcie się tego trzymał, jakby było to niezmienne. Zupełnie jakby sam nie chciał w ogóle tego zmieniać.
- Teraz uchylasz się od decyzji? - syknęła, czując, jak coś się w niej gotuje - Powiedziałam co sądzę, ale nie powiedziałam, że jest to niezmienne. Ale skoro ty nie chcesz tego zmieniać... - i przywiązała tobołek z jedzonkiem z powrotem do klaczy, po czym wskoczyła na siodło. Chyba miała zamiar sama pojechać po syna i sama chciała z nim zawitać do Czeluści.

Sol pisze...

Znowu? Sol palcami pozbya sie okruszków z ciastka i spojrzała na Cienia zaskoczona. Ciekawe zatem, skoro to to to znowu, to jak często on tutaj w tej karczmie sie zjawia. Z kimś. Z kobietą...? Karczmarz nie musiał wiedziec, ze ona nie jest jego kobieta, ale że go wynajęła, czy tez opłaciła... czy jak on tam sobie sam tłumaczyl. Ale kobietą była i z nim na noc wzieła pokój jeden... Niewazne. To Cień był, może inni sądzili, ze on nawet nie wie, co sie z kobietami robi.[xD]
- Znaczy co? Padnę? Zatruję się? Bedę w krzaki latać? Usnę? - specjalnie nie przejął się tym docinkiem o dosypkach do wypieków. Ale lepiej bylo wiedzieć.

Kai Chelershey pisze...

Kai zaśmiał się i pokręcił głową.
-A po co od razu gospoda?- zdziwił się -Wystarczy tylko trochę osłonić się przed niechcianym wzrokiem.
Również zauważył głazy, powoli zaczął kierować się w ich stronę. Miał nadzieję, że w tym momencie wśród wysokich traw nie kryje się żadna ciekawska istota.
Podszedł na tyle blisko, że oprócz kamieni wysokością dosięgających jego ramion, o kilkukrotnie większej szerokości, mógł widzieć mniejsze odłamki.
-To naprawdę powinno wystarczyć- powiedział po chwili namysłu -Przynajmniej taką mam nadzieję.

Vescerys pisze...

Spacerowali chwilę w milczeniu — młoda wilczyca i stary, zgorzkniały pies — aż ścieżka uciekła im spod nóg pod olszyną, w bujnych, marznących z wolna krzakach berberysu, porastających gęsto przydroże. W mateczniku darły się ptaki. A pod murami ludzie. Choćby i kto chciał, i tak nie dosłyszałby z daleka ich rozmowy. Nie była przeznaczona dla przypadkowych par uszu.
Ves splotła ramiona na piersi.
— Muszę znaleźć powiernika — oświadczyła żądaniem, nie prośbą. — I wszystkich informatorów, tutaj, w Wirginii, w Quinghenie. Ale zwłaszcza tutaj. Prosty interes.
— Prosisz mnie o zdradę, młoda, a to dużo, jak na prośbę. Poza tym, po tym co zostało z Alexandra de'Brie i paru innych informatorów, nie wiem, czy chciałbym z tobą ubić muchę w wychodku, a co dopiero interes. Nie jestem zaplutym zdrajcą.
— Ale ja jestem. I nie proszę o zdradę, wręcz przeciwnie, proszę o honor i honorowe spełnienie obietnicy. Przyszłam odebrać dług, dług którego spłatę obiecałeś mi dawno temu. Pomogłam ci wtedy. Teraz ja potrzebuję pomocy.
Pamiętała, oboje pamiętali. Krew i ogień, i potem zapach kadzideł w komnacie, upiorną, lepką ciszę, przerywaną tylko krótkimi wrzaskami bólu. I straszliwy smród przypalanej rany. Ves spojrzała na drewniany kuśtyk zamiast prawej nogi miecznika. Ale tylko przez chwilę.
— Nie dumałem teraz ani wtedy, żeby dobrzy druhowie liczyli się za pomoc jeden drugiemu — mruknął.
— A ja myślałam, że nie bierzesz zaplutych zdrajców za druhów. Śmierć można dostać za darmo, za wszystko inne płacisz prędzej czy później. Jeden stary pies mnie tego nauczył, zanim z nogą urwali mu chyba jajca.
— Bacz na słowa, smarkulo.
— Nie, Caleth, ty bacz na słowa. Byłam dzieckiem, kiedy uratowałam twój zawszony żywot, dzieckiem, które nadstawiało karku za starego nieudacznika, dzieckiem, które samo ryzykowało śmiercią, kiedy ciebie chcieli wieszać na powrozie. Nie każę ci łapać za żelazo, kulbaczyć ogiera i jechać ze mną w ogień. Mi wtedy kazano.
— I to jedyny cholerny powód, dla którego w ogóle tu wylazłem! — miecznik uniósł się, w oczach miał gniew, mięśnie napięte pod pobladłą skórą. — Wiedziałaś, w co się pakujesz, Ves! To nie jest kradzież jabłka ze straganu, to jest cholerna, pieprzona zdrada, za to wypruwa się ludziom flaki na pół strzelania z łuku! I to powinienem zrobić, powinienem poszczuć cię psami od bramy i zawołać za tobą cały oddział, jak za pieprzonym przestępcą!
— Ale tego nie zrobiłeś.

Vescerys pisze...

[cd.]

— Ale nie zrobiłem, psia mać — warknął.
— Więc daj mi nazwiska. Nazwiska, miejsca, to wszystko, czego chcę. Potem odjadę i więcej mnie nie zobaczysz, to przysięgam.
Żachnął się. — Zamaskowanym też składałaś przysięgi, przysięgałaś lojalność. A teraz będziesz tropić i zabijać ich informatorów, i rozkradać ich archiwa. Ja też jestem informatorem, siedzę tu i kuję miecze dla wirgińskich żołdaków, i słucham, i zdaję, co usłucham. Osiem lat. Mnie też zabijesz?
— Nie wiem, Caleth. Może kiedyś, kiedy po mnie przyjdą i jeśli przyjdziesz z nimi, wtedy tak. Wtedy cię zabiję.
— W to wątpię. Uczyli mnie na zabójcę, nie na samobójcę. Gdybym ruszał się z żelazem jak ty, kiedy byłaś jeszcze smarkiem, to ludzie dzisiaj zdejmowaliby przede mną kapelusze. Uzbroiłbym ich, przestrzegł, ale bym z nimi nie poszedł.
— Ze strachu przed śmiercią, czy z sentymentu?
— Krzynkę z sentymentu — przyznał mrukliwie. — Dobra, dosyć mitrężenia, psia mać. Nie znam innych informatorów, ani tutaj, ani w Wirginii, ani w Quinghenie. Znałem tylko de'Brie i Rasta. Obaj nie żyją. Rast na czarną ospę, będzie z pięć lat temu, kiedy tatałajstwo szalało na południu i wytłukło pół miasta, nie wiem, czy znaleźli zastępstwo. Wirgińczykowi ty zrobiłaś sito z płuca.
— A powiernik?
— Kavoth, Vincent Kavoth. Wyjątkowy sukinkot, aż dziw, że ziemia chce takich nosić. Mieszka sobie wygodnie w Królewcu, setnik monarchy, psia jego mać. Wszystkie raporty, moje też, idą do niego, rozpisuje kopie i puszcza je za morze, a oryginały pod jego pieczę, do archiwum. On jeden tutaj wie, gdzie to archiwum jest. Nie uśmiechałbym się, młoda, jeszcze możesz dostać po łbie — uniósł dłoń w przestrodze. — Trzymaj się od niego z daleka. To przebiegły skurczysyn i pewnie dawno już go o tobie uprzedzili. Rozprują cię na halabardach, nim się na stajanie do pałacu zbliżysz. Głupia nie jesteś, znajdziesz inny sposób.

Vescerys pisze...

[cd., ponownie...]

— Łatwa do zabicia też nie jestem — wzruszyła ramionami z zadowoleniem. Wyglądało na to, że jednak nie zjechała tyle drogi, by tracić czas i jątrzyć stare rany. Nie dotykała też co chwila głowicy miecza. Może nie ufała Calethowi, nikomu przecież nie ufała. Ale on nadal był dawnym miecznikiem, a ona dawną Perłą, młodą wilczycą i zrzędliwym psem. — Zrobię to po swojemu.
— Jak zawsze, młoda. Jak zawsze. Psia mać, życzę ci, żebyś się abyś na tym kiedy nie potknęła.
— Kto, ja? — w ciemnych jak morze oczach błysnęło coś górnie, zadzierzyście. Chciała iść, ale przystanęła i spojrzała na miecznika znowu. — Caleth... dzięki. Dług spłacony.
Miecznik odpowiedział spojrzeniem, ponurym i gorzkim, bez ciepła. Ale kiedy ruszyła w stronę ścieżki, machnął ręką. — Młoda. Nie jeźdź tylko traktem. Nie jedź na zad, jak przyjechałaś.
Dziewczyna zatrzymała się i obróciła głowę, unosząc brwi. Chuda i drobna, z potarganymi przez wiatr włosami i pytaniem na twarzy wyglądała przez chwilę znowu, jak dziecko.
— Nie jedź, mówię, omiń trakt na kilka ładnych staj. Jedź przez las, tam gdzie wydeptały zwierzęta i nie stawaj w pierwszym mieście, w drugim też nie. Kiedy tu przylezą pytać, co zacz, powiem i przeklnę się na własny żywot, że dałaś w długą na wschód. Wtedy uznamy, że dług jest spłacony.
— Jednak puściłeś na mnie farby, mhm?
— Nie wiem, co przestawiło ci się w tej pstrej głowie. Ani co się stało w Ishanie. Ale ja swoje przysięgi i swoje priorytety miałem na miejscu, tyle wiedziałem. Myślałem, że miałem. A teraz powinnaś jechać. Siadaj na to podłe bydlę i jedź lasem, a szybko...
Dopiero, gdy umilkł, gdy przestali gadać, Ves usłyszała coś, od czego spięła się natychmiast. Ciszę. Ptaki nie darły się co chwila w berberysach, ani jeden nie zaskrzeczał, nawet zięba przestała podzwaniać. Odleciały, wypłoszone. Tylko gwar ludzi dochodził daleko, z podmurza. Za daleko.
— Nie tak prędko znowu, spokojnie. Mówiłem, że zamiast jednego zdrajcy, będzie z tego dwoje. Ani drgnij, Perła. Ani drgnij.
Palce musnęły głowicę, ale nie zdążyła się obrócić. Zesztywniała, czując czubek ostrza między łopatkami, kłujący boleśnie. Nie drgnęła, wtedy z ukrycia wyszło dwóch kolejnych, jednego od razu rozpoznała, właściciela chłodnego, nieprzyjemnego głosu też poznawała. Zaklęła tylko w myślach, wyjątkowo paskudnie.

Luce pisze...

[Witam.~
Tak. Byłam na SM, dokładnie z tą postacią, chociaż wtedy trochę inaczej się zachowywała i miała inne zadania. Musiałam ją dostosować do standardów Keronii. ;) Poza tym, zdaje mi się, że nawet właśnie z postacią Luciena miałam wątek.
Przeczytałam karty wszystkich postaci i z każdą można znaleźć jakiś pomysł na wątek... Tak więc, nie wiem, z którą owy można by zacząć. Dzisiaj moja umiejętność podejmowana decyzji spadła poniżej zera.]

/Deanthe Silinde

draumkona pisze...

Znów przelotne spojrzenie... A potem... Potem Iskra wpadła na jeden ze swoich szalonych pomysłów. Dopadła do łóżka i korzystając z tego, że Cień wciąż leży, wgramoliła się na posłanie i przyklęknęła nad nim spojrzenie wlepiając w jego twarz.
- Naucz mnie. - i może pozycja była nieco dwuznaczna, ale Iskrze chodziło tylko o to, by się od odpowiedzi nie wywinął. Bo znacznie łatwiej to uczynić, kiedy nie ma sie przed sobą bezpośredniej groźby. A co jak co, spotkanie trzeciego stopnia z furiatką było samo w sobie groźne.

mg

draumkona pisze...

Odburknęła coś tylko w odpowiedzi i nie zamierzała nań poczekać. Nie, niech się pośpieszy, ona musi pokazać, że jest na niego zła. I Kelpie skoczyła naprzód, w krzaczory, w leśną gęstwinę.
***
Całe sześć dni zajęło im dotarcie do Królewca... Im. Tak, bo Lucien rzecz jasna dogonił elfią furiatkę. Aktualnie, konie stały przed goblinim warsztatem, a zniecierpliwiona Iskra waliła piąchą do drzwi. Co z tego, że był wieczór i Snork mógł wyjść gdzieś. Co z tego! Ona potrzebowała widzieć się z Natanem. Teraz. Natychmiast.
I stało się. Ulga zalała jej ciało. Goblin otworzył i zmierzył ich niezbyt przychylnym wzrokiem. Szlafmyca mu się przekrzywiła opadając na czoło.
- Czego znowu?
- Zabieram go
- A ten to kto?
- Snork... Proszę cię. - goblin za to spuścił z nieprzyjemnego tonu, zachichotał pod nosem i odszedł od drzwi pozostawiając je otwarte. Zniknął w ciemnym pomieszczonku i zapalił świecę.
- Natan, krnąbrny chłopcze, chodźże tu! - i goblin oberwał butem w głowę, a jego szlafmyca spadła na podłogę. Z niewielkiej izdebki wypadł rozczochrany Natan, ani trochę nie śpiący, w pełni sił i najwidoczniej miał ochotę na płatanie figli. Na widok jednak swoich rodziców zamarł. I chwilę tak stał, nie ruszając się kompletnie.
- Tata! Mama! - i rzucił się pędem ku nim, i ku Iskrowemu niezadowoleniu, najpierw przytulił się do ojca. Prychnęła w myśli. Mężczyźni i ich synowie.

Luce pisze...

[Dobrałyśmy się dzisiejszego wieczoru/nocy (?). To może, żeby jakoś zacząć coś ciekawego, a nie zastanawiać się cały czas, zacznijmy od wątku między Lucieniem a Deanthe, tak 'sentymentalnie', a jak się ogarnę jakoś tak bardziej, to upomnę się o inne twoje postacie. Pasuje?]

Sol pisze...

Sol z delikatnym usmiechem na ustach poklepała się po brzuchu Jakby wcale nie brała jego ostrzezeń na poważnie. Jakby nie wierzyła w to, ze poczciwy karczmarz mógłby jej coś dosypać. Przeciez tak mu dobrze z oczu patrzyło. Acz to jedno słowo, to 'znowu' ją zaciekawiło.
- A jakie były objawy u innych twoich towarzyszy? Vel. towarzyszek? - spytała nieco zaczepnie, jakby za wszelką cenę chciała mu dokuczyc, jak i on jej. Swoją droga, dobrali się, nieustepliwi i uparci.

Kai Chelershey pisze...

Kai skinął głową z uznaniem. Szybko dołączył do Luciena, chcąc pomóc mu w poszukiwaniach, w myślach jednocześnie planując stworzenie z mniejszych kamiennych odłamków coś w rodzaju częściowej kopuły, mającej osłaniać śpiących przed niepożądanym wzrokiem.
Nie, nie miał obsesji. Miał po prostu doświadczenie i świadomość, że tacy jak on nigdy nie mogą czuć się bezpieczni.
-Widzę, że to nie pierwszy twój nocleg na odludziu -zauważył, obserwując Luciena kątem oka -Zatem na twoje doświadczenie można liczyć...

Vescerys pisze...

[spoko, rozumiem. ja większość dnia przesypiam ostatnio z chorobą, więc też nieprędko bym się zebrała.]

Luce pisze...

[Znam i rozumiem. Spokoojnie.
Cóż, jeśli chodzi o Deanthe, to niewiele się zmieniło. Raynard, Nicholas i Pharea dalej istnieją z takim samym powołaniem jak na Skalnym Mieście, jedynie elfka dostała nowy tytuł, per Tkaczka Informacji. D. dalej jest łowcą głów, chociaż w Keronii znalazła się bardziej na zlecenie, aby dowiedzieć się kilku rzeczy i wspomóc ruch oporu... Ah, no i życie, które wiodła w Skalnym Mieście oficjalnie nie istnieje - wszelkie informacje o wdowie i Rohanie zostały wyciszone, z uwagi na nowy scenariusz, który dostała specjalnie na pobyt w Królewcu. Tutaj też N. z kuzyna stał się przyszłym szwagrem... O powiązania z dzieciństwa raczej trudno, ale możliwe, że dałoby się coś wymyślić.
Więc, jak to ujęłaś, pozostaje tez kontakt z Cieniem.]

Sol pisze...

Rekruci... ona na pewno nie byla jednym z nich, czy nie widział tego ten karczmarz-żartowniś? Westchneła cicho i wiedziala, ze teraz bedzie mogla jedynie czekać. Choc w sumie z swoim niewielkim bagażu, worku w którym moglaby pomiescic duzo wiecej nizby sie mogło wydawac, bo to byl taki worek bez dna, miała zioła. Tyle że tak na zas nie należalo niczego spozywac, to raczej niezdrowe było...
Jechała więc dalej w milczeniu, po cichu zastanawiając sie co taka Iskra w nim widzi. Skoro to kamien był... Parszywy kamień. [;p wesołych ;*]

M/G pisze...

Westchnęła zrezygnowana kompletnie i zamiast się opierać, dzielnie stawiać opór, ona głowę ułożyła na jego ramieniu i przymknęła oczy.
- Luuu, okropny chędożycielu nie odwracaj mojej uwagi... - mruknęła cicho, wprost do jego ucha.
- Jesteś moim mentorem, powinieneś mnie nauczyć - do chędożenia zbytnio ochocza nie była, bo przecież rana, cięcie przez brzuch brzydkie i jak zobaczy takie to ledwo zasklepione... Cóż, wychodziło na to, że Iskra wstydziła pokazywać się nago kiedy to miała na ciele pewne rany.
- Jak dalej tak będziesz jeździł tymi dłońmi, to zaręczam, nie wyjdziesz dzisiaj z tego łóżka.

Iskra pisze...

Maluch chyba się nie przejął zmieszaniem swego pana ojca, bo nadal się tulił i tuliłby się jeszcze długo, gdyby nie westchnięcie Iskry. Natan oderwał się od ojca i spojrzał na elfkę.
- A ze mną to się już nie przywitasz? - spytała siląc się na smutny ton, a to działało na Natana niby płachta na byka. Od razu pognał do matki, ta natomiast przykucnęła, co by mieć możliwość uściskania synka.
- Zabierzecie mnie?
- Tak
- A dokąd?
- Tam, gdzie nie powinniśmy cię brać... - mały chyba nie zrozumiał, a elfka westchnęła bezradnie wypuszczając synka z objęć.
- Zabierz swoje rzeczy - i małego już nie było, natomiast Iskra podniosła się, znów dumna i znów pewna siebie.
- Snork, coś się działo?
- Niezbyt. Parę razy śniło mu się coś okropnego bo się darł w niebogłosy, a tak to sielanka. Nawet żołnierze się nim nie interesowali kiedy w ten swój dziwny sposób znikał i niby cień rzeczy im podkradał.
Elfka westchnęła. Najwyraźniej zamiłowanie do ryzykowania własną głową miał po niej.

Sol pisze...

Usmiechneła sie lekko pod nosem i kiwnęła glową. Jasne. Jak tylko coś poczuje, zaalarmuje jego, a jak będzie jej się to nie podobało, ten narastający stan, to i moze pół lasu swoim wrzaskiem. Zobaczymy...
- jaki masz plan? - spytała, bo choc pewnie wolałby to wszystko zataic, ona chciała wiedzieć. Mieli z soba podróżówac, a więc... Więc lepiej, by nie pakował jej w maliny. Ani nie traktował jak kota, którego mozna w wroku obwiązać i sobie iść swoje sprawy załatwiać. Mimo wszystko mógłby się zawieźć na swoich zamiarach tego rodzaju.
Stuknela pietami boki konia i zrównala się z nim. Patrzyła na jego zakryty profil i czekała.

Luce pisze...

[Hmmm... Ten pomysł z Devrilem mi się podoba, może nieco sztampowy, ale jeśli tak zebrać tą dwójkę, może być naprawdę ciekawie. Tylko może jeszcze dodam, że D. z własnej woli nie działa dla ruchu oporu... Tak jak jeszcze na SM, musi wykonywać "prośby" Pharei, a że tej na rękę będzie, jeśli Keronia wygra to wysługuje się całą trójką. Więc owy Alastair mógł się od Tkaczki dowiedzieć o D., a Dev jako tako główna pomoc.
Co do Luciena... Przyszedł mi do głowy taki pomysł, ale nie wiem, czy byłby on realny...
Otóż, Lucien jak i D. dostaliby takie samo zlecenie. Przypadek, nie przypadek, wyjdzie w praniu, i w pewnym momencie, gdy wejdą sobie zwyczajnie w drogę, bo każdy przyjmie inną taktykę na zrealizowanie zadania, rozpoznają siebie? Oczywiście, dla D. Lucien dalej będzie informatorem z SM, a nie Cieniem z Bractwa, ale to może wyjść później...
To ja z grzeczności też składam życzenia wszystkiego najlepszego z okazji Bożego Narodzenia, ale na przyszłość się nie kłopotać - jestem ateistą i świąt nie obchodzę.]

draumkona pisze...

- Ja? - dla odmiany, teraz to ona pytała a przy tym uniosła lekko brwi, choć tego zobaczyć nie mógł, bowiem Iskra wciąż używała jego ramienia jako poduszki.
- Ja nie prowokuję... Ty sam się prowokujesz, o - i dźgnęła go palcem pod żebra, co by sobie nie myślał, że tak bezkarnie ją oskarżać o takie rzeczy będzie.
- Mężczyźni... - mruknęła jeszcze przewracając oczami, po czym pochwyciła dłonie Poszukiwacza i je od siebie odsunęła. Efekt był taki, że pan mentor skończył z rękami przywożdżonymi do pościeli, a elfka uparcie trzymała go za nadgarstki robiąc przy okazji taką minę, jakby miała go w szachu. Jakby była odeń silniejsza i... I w ogóle. Czysta, zakamuflowana prowokacja.
- Władać mieczem Lu, a nie chędożyć, bo to, jak sam zresztą dobrze wiesz, umiem i to całkiem dobrze. - uśmiechnęła się chytrze, oczy błysnęły zawadiacko i choć miała wielką ochotę się na niego rzucić, wycałować i wychędożyć, to dzielnie stawiała opór swoim żądzom. No bo rana, tak? Nie będzie się pokazywać z brzydkimi, krwawymi szramami na boku i brzuchu.

mg

draumkona pisze...

Poszukiwacz uciekł, a Snork brzydko wytknął go długim paluchem i wymamrotał coś w swej ojczystej mowie. Iskra pojęła co mówi i trzepnęła goblina w łeb.
- Taki już jest...
- Usprawiedliwiasz go.
- I co z tego?
- Powinnaś traktować go jak pachołka. Dawcę genu. Nic więcej.
- Będę go traktować jak będę chciała.
- To nie są słowa elfki. Zmienili cię.
- Upadłeś na głowę.
- Tak czy inaczej... - goblińskie ślepia błysnęły dziwnie, a elfka ściągnęła brwi. Snork, owszem, był sojusznikiem. Może i przyjacielem. Ale przede wszystkim był goblinem. Trzeba było uważać - Tak czy inaczej, jest jego ojcem. I tak czy inaczej, Natan pójdzie jego śladem, choć wiem jak bardzo tego nie chcesz.
- Nic nie wiesz...
- A jednak. Wiem. Inaczej byś go nie ukrywała przed nim.
- Bo on się nie nadaj...
- Żaden człowiek się nie nadaje.
- Och, i cóż, mam wrócić do stolicy? Mam wejść w mariaż z NIM bo tobie, goblinie, jest to na rękę? - Iskra poczuła, jak coś się w niej gotuje. Snork natomiast zachował spokój. Rozważnym ruchem, wyważonym, sięgnął po szmatkę i wytarł nią leniwie ostrze zakrzywionego sztyletu.
- Nie MI to jest na rękę, elfko. Ale tak byłoby najlepiej. Dla wszystkich. Cień byłby Cieniem. Natan byłby twoim synem i tylko twoim. Podążyłby ścieżką, jaką chciałabyś, żeby wybrał. Ty zaś nie musiałabyś wystawiać na próbę wszystkich więzi. Przyjaźni. To cenne. Nie marnuj tego tylko i wyłącznie dla człowieka, który ucieka przed własnym synem. - Iskra zacisnęła dłonie w pięści. Usta ściągnęła w wąską linię. Goblin miał rację. Zwykle ją miał.
Szybkie spojrzenie na wychodzącego Natana. W głębi ducha miała nadzieję, że Poszukiwacz nic z tej rozmowy nie usłyszał. Tak byłoby lepiej. Spojrzenie padło an goblina.
- Żegnaj, Snork.
- Hm... Powiedziałbym raczej... Do zobaczenia, Starsza Krwi - i skłonił się wpół, dośc teatralnie, a na jego krzywych wargach widniał ironiczny, dwuznaczny uśmieszek.
W tym momencie Iskra opuściła goblini warsztat obróbki kamieni.
- Ruszamy - rzuciła sucho i wskoczyła na siodło.
- Mamo...
- Nie mnie się o to pytaj - rzuciła, niezwykle sucho jak na nią i szarpnięciem wodzy zawróciła Kelpie. Natan natomiast spojrzał pełnym nadziei wzrokiem na Luciena.
- Mogę jechać z tobą...?

draumkona pisze...

Elfka przez pierwsze sekundy miała ochotę zrobić mu na złość i sobie pójść. Albo grać kompletną amatorkę... Ale nie. Puściła jego nadgarstki, palcami przesuwając najpierw po linii jego obojczyka, potem zaś po szyi i finalnie, po linii szczęki. Uniosła nieco głowę, jakby pochłonięta badaniem, palce musnęły usta. A potem nadszedł pocałunek. Jeden, drugi, kolejny.
I wtedy Iskra zapomniała, że wstydzi się przecież swoich czerwonych szram, z czego jedna, najdłuższa ciągnęła się od ostatniego lewego żebra, aż do biodra.

mg

draumkona pisze...

Natan podał ojcu tobołek i pomachał goblinowi, który stał przy okienku warsztatu. Choć ciemność w nim zaległa, chłopaczek zdawał się doskonale widzieć nikł zarys sylwetki tamtego. Ale Snork nie odpowiedział. Odszedł od okna wprawiając Natana w mylne wrażenie, że jednak mu się zdawało.
- Przed! - zawsze wolał obserwować trasę. Lubił. Poza tym, obawiał się, że może nie dać rady by objąć Cienia. W końcu, był tylko malutkim chłopaczkiem. A i jeszcze by spadł pewnie... Nie, Natan zdecydowanie wolał przednią część siodła.

draumkona pisze...

Usypiać raczej jej nie musiał, bo po wszystkim elfka sama przytuliła się do miękkiej poduszki i usnęła. I dziwnym faktem było, że tym razem dała mu spokój i nie traktowała jego jak wyżej wspomnianej poduszki...
Spała jedynie nieco bliżej niżby wymagała tego norma. Zimno jej było, czy jak?
Ranek znów nadszedł za szybko. Chyba będzie musiała zacząć normalnie chodzić spać... Świeciło jej w oczy, więc naciągnęła koc na głowę. I wcale nie obchodził ją fakt, że całkiem odkryła Poszukiwacza. Trudno. Ona chce spać.

mg

draumkona pisze...

Iskra nieco się ożywiła dopiero wtedy, gdy rozbili obóz. Kiedy to przyszło do szykowania posłań, a Natan do niej wrócił. Choć tak naprawdę przecież nigdzie nie odchodził... Ale elfka tamtą ich wspólną jazdę traktowała osobliwie. Wciąż w pamięci przebrzmiewały słowa goblina. Cholera.
- Mamo... A mogę z tobą spać? - dopiero te słowa sprowadziły ją na ziemię i oderwały od tępego spoglądania w ogień rozpalony przez nią samą. Spojrzała na syna i uśmiechnęła się lekko.
- Oczywiście, mój mały - tej nocy, elfka poszła spać stosunkowo wcześnie i chyba miało to związek z małym Natanem. Razem wylądowali na jednym posłaniu, a i Iskra oddała mu większą część skóry, otulając go szczelnie gdy ten już spał. Jej nic nie będzie. Ewentualnie jakieś przeziębienie. Nic takiego.

draumkona pisze...

Iskra natomiast przez cały dzień nie ruszyła się z łóżka. Większość przespała, część przeleżała odpoczywając. Nawet nie łaska było się ubrać, bo wciągnęła na siebie jedynie koszulę i więcej jej się nie chciało. Kartkę przeczytała pobieżnie, co czwarte słowo. Potem spyta gdzie był. Potem coś zje. Potem zamknie to cholerne okno...
Wszystko potem. I to wieczne zmęczenie. Cholerny chędożyciel, wstrętny, okropny...
Dobry chędożyciel, cholera.
Tak czy inaczej wcześniej wspomniany chędożyciel chyba wrócił, bo usłyszała skrzypnięcie podłogi. Chyba zrobił to specjalnie. Zapach. Zapach się zgadzał.
Porzuciła więc zalążek myśli o zasadzce.

mg

Sol pisze...

Sol spojrzala w dół , na pierś. Spod peleryny wysunął sie pojedynczy ognisty kosmyk i teraz obijał sie o przód peleryny. Z daleka tylko włosy mogły ją zdradzić. Musiała cos na to poradzić.
- Jedziemy prosto na miejsce? Nie przewidujesz żadnych postojów? Noclegów? - spytała, bo w głowie juz jej sie pewna mysl rodziła, już plan zaczynal przyoblekać sie w ciałom a zarys nabieral intensywności i realności.
Jesli o nią chodzi, umiała sie dostosować. I jeszcze go mile zaskoczy. kto wie, moze jego sympatie zyska, bo tak skakać sobie do oczu... nie, zdecydowanie nie podobał jej sie taki scenariusz dla tego towarzystwa.

draumkona pisze...

Iskra wybudziła się o świcie. Ledwo słońce wzeszło, a chmury się skłębiły na niebie nie pozwalając promieniom dotrzeć do ziemi, ażeby ją ogrzać. Zima... Iskra nie lubiła zimy. Podniosła się rozespana i pierwsze czym się zajęła, to rzecz jasna Natan. Szczelniej go jeszcze owinęła kocami, dłoń przyłożyła do czoła sprawdzając czy przypadkiem się gorączki nie nabawił. Nie. Wszystko w porządku. Dopiero wtedy podniosła się całkiem z posłania i przeciągnęła. W połowie śpiąca zarejestrowała fakt, że Lu nie spał, więc przysiadła się obok, a jak tylko tyłek jej dotknął ziemi, ogienek mocniej ku górze strzelił. Jak widać, ogień dziwnie reagował na elfią furiatkę.
- Dobry. Czemuś nie spał? - przeczesała włosy palcami, jakby to mogło pomóc w obudzeniu się. Zamiast tego, nim padła odpowiedź, elfka na powrót drzemała, tym razem jednak głową oparta o Lucienowe ramię.

draumkona pisze...

Oczywiście, że mógł wyrzucić te nadzieje przez okno, a w dodatku powinien okryć pośladki poduszką i zatkać uszy. Sprawiedliwości nie będzie.
I gdy tylko stopę postawił w pokoiku, oberwał poduszką. Butem. Poduszką numer dwa. Kocem. Drugim kocem. Prześcieradłem. Aż Iskra została bez niczego, w samej swojej koszuli i na marnym materacu. Oczy jej się błyszczały dziwnie, oddychała ciężko. No tak, rzucanie w niego wszystkim co było pod ręką nie było lekkim zadaniem
- Gdzieś ty się szlajał! - normalnie brakowało jej tylko wałka drewnianego, co by nim pobić biednego Lu po głowie.

mg

draumkona pisze...

Spała tylko chwilę, zaraz się ocknęła i oczywiście udała, że nic nie zaszło. Że ona cały czas czuwała. A to dwudziestominutowe milczenie to przypadek.
- Czemu nie śpisz? - widziała lekkie cienie pod jego oczami. Widziała, że coś jakby go trapiło, co było dość... Dziwnym obrazkiem. Zmartwiony jakby? Hm...
- Jak powiesz, że ktoś musiał pilnować obozu, to cię walnę - i dla podkreślenia swoich słów, wzięła w dłoń jakiś patyczek solidniejszy, ażeby nim Cieniowi w głowę przyrżnąć.

draumkona pisze...

Dla Iskry był winnym, jak najbardziej. Bo to on ukradł Amulet i to on ich w to wszystko władował. On i tylko on. Więc jak najbardziej należał mu się ochrzan.
Prychnęła tylko poirytowana w odpowiedzi i postanowiła, że dość wypoczywania. Skoro on był tak zajęty, tak bardzo martwił się o swoje Bractwo, to dobrze. Zaraz wyruszą, ażeby dalej się o nie nie martwił.
Wstała, ubierając się dość szybko jak na osobę ranną, zaraz też odnalazła swój niezbyt rozpakowany tobołek i ruszyła na spotkanie swego wierzchowca. A gdyby próbował ją powstrzymać... Dostałby po łapach i tyle.

mg

draumkona pisze...

Westchnęła zrezygnowana. No tak. On i jego czuwanie, psia jego mać. Ale nie oberwał. Iskra rzuciła tylko patyczek do ognia z niezbyt zadowoloną miną
- Następnym razem ja czuwam. W zasadzie, to czuwam dopóki nie trafimy do Czeluści - co znaczyło trzy noce bez snu. Najwyraźniej ktoś tu chciał zrobić Poszukiwaczowi na złość.
Jak to mówią, z kim przystajesz takim się stajesz... Więc Iskra zamierzała po prostu Cienia uspać, jak ongi on ją. Ale o tym cicho sza.
Tymczasem obudził się i Natan i Iskra odeszła od Poszukiwacza, ażeby przyszykować jakieś śniadanie. Niewiele, ale jednak coś.

draumkona pisze...

Burknęła coś pod nosem, niezbyt zresztą przychylnego, pod adresem Cienia. Podała Natanowi kawałek chleba i odłamek sera. Sama zaś nie miała zbytniej ochoty na śniadanie, to i juczek zamknęła.
- Jak tam chcesz - zbyt łatwe ustępstwo zapewne nieco Cieniowi zaśmierdzi... Będzie szukał podstępu. Elfka uśmiechnęła się pod nosem. Ale nim się zorientuje, będzie już sobie spał.
Iskra byłą złą podopieczną.

Luce pisze...

[A prosz bardzo, takie wykorzystywanie jest sprawiedliwe. Zwłaszcza, że z Lucieniem, tak właściwie, mam jakiś pomysł konkretniejszy. ;)]

Zeskoczyła zgrabnie z gałęzi, sięgając po gibkość Rysia przy lądowaniu. Nie wydając żadnych zbędnych odgłosów przeszła między drzewami, szybko kierując się w stronę domu, gdzie znajdował się pożądany przez Tkaczkę przedmiot. Białowłosa nie mogła zrozumieć, jaką wartość mógł posiadać dziennik jakiegoś dawno zmarłego żołnierza, jednak nie jej zadaniem było interesowanie się tym. Tkaczka miała swoje powody, ale jeśli wziąć pod uwagę jej zawód, kartki owej "książeczki" musiały być wypełnione wartościowymi informacjami.
Za każdym razem, gdy dostawała zlecenie, a na odchodnym otrzymywała kategoryczny zakaz wzięcia ze sobą Raynarda bądź Nicholasa, zaczynała się obawiać, jaką tym razem elfka uknuła intrygę. Co tym razem będzie musiała poświęcić i na jakie zagrożenia się przygotować, by sprostać oczekiwaniom tej zadufanej w sobie kobiety. Jednakże, chociaż taki zakaz zdarzyło się białowłosej otrzymać kilkakrotnie w swoim długim życiu, pierwszy raz miała tak intensywne przeczucie, że powinna się sprzeciwić.
Nim wyszła z gęstwin lasu, wspięła się na najwyższe drzewo i niczym Ryś, przeskoczyła z gałęzi na dach, krzywiąc się delikatnie na dudniący odgłos, który pojawił się w momencie zetknięcia butów z drewnem. Za cicho dla zwykłego człowieka, ale jakieś wyczulone zwierze mogło się zainteresować.
Przezornie rozejrzała się na boki. Nie zauważyła niczego dziwnego, chociaż mogła poczuć, jak sierść Rysia przesuwa się pod jej skórą, ostrzegając przed niebezpieczeństwem. Dla własnej pewności, aby uspokoić swoje zwierze, rozejrzała się jeszcze raz i ześlizgnęła na brzeg dachu, skąd potrzebowała zaledwie kilku sekund, by znaleźć się w odpowiednim pomieszczeniu.
Zsunęła się już całkiem na krawędź, oparta na brzuchu z nogami zwisającymi w dół i stopą pchnęła okiennice. Nie musiała się martwić, że będą zamknięte; jeszcze za dnia zatroszczyła się o to.
Krótko rozhuśtała się i miękko wskoczyła na parapet, a z niego do środka pomieszczenia. Jedynie krótki, cichy świt uprzedził ją o nadlatującym przedmiocie, a zanim człowiek zdążył zareagować, Ryś przejął kontrolę nad kobiecym ciałem, zmuszając je do kucnięcia.

[Hm. Chyba trochę długo wyszło.
Za błędy przepraszam, morderczy dzień.]

draumkona pisze...

- Do Bractwa! - odwarknęła w odpowiedzi, całkiem nieświadoma tego, cóż on, cholernik jeden, zrobił. Zlazła na dół wyklinając pod nosem wszystko i wszystkich a najbardziej jego samego. Luciena Czarnego Cienia.
Nie minęło dziesięć minut, a rozczochrana i mocno wkurzona Iskra zjawiła się z powrotem na górze. Oczy ciskały istne gromy, a drgająca brew nie zwiastowała nic dobrego.
Powinien wykupić jakieś ubezpieczenie u goblinów... Iskra rzuciła się na niego z zamiarem sprania na kwaśne jabłko.

mg

Sol pisze...

Ach... Egzekutor. Juz nawet nie pamietała jak wygląda. Kojarzyła tylko te duże jasne oczy, chlodne strasznie i jeszcze bladość skóry, jak to u wampira. I tyle. Wyraźniejszy zarys jej umykał.
- Nie - pokręciła głową. - Mielismy się spotkać w Królewcu, nie znalazl mnie. A ja tez nie szukałam, nie wiedziałam gdzie i jak i kogo... Nie wiem, czy droga mu zajęła więcej niż sądził, czy go zatrzymano... - cień przemknął po jej twarzy. Była zatroskana i niespokojna. Martwiła sie i żadnych odpowiedzi nie miała. Żadnych.
- Nie wiem, czy ma zamiar mnie szukac, gdy nie odnajdzie w stolicy - uprzedziła jakiekolwiek wątpliwości.
Czy była słabością...? Chyba nie. Już nie.

draumkona pisze...

Najwyraźniej Iskra jeszcze musiała się nauczyć jak wywieść Luciena w pole. Ale ten chyba nie miał za grosz instynktu samozachowawczego. Za grosz ostrożności. A może on to tak specjalnie...?
Jak widać, ta dwójka kochała się nawzajem... Doprowadzać do szału i białej gorączki. Tak, to było zdecydowanie to.
I tym razem, to Iskra jechała z Natanem, a Cienisty dostał na grzbiet dodatkowy tobołek. Bo o ile elfka bardzo lubiła towarzystwo syna, to dodatkowym tobołkiem Kelpie obarczać nie będzie. Co to to nie.

draumkona pisze...

Warknęła zirytowana, niby dziki kocur, któremu królik umknął spod pazurów. Rozejrzała się mrużąc oczy, po czym wycofała się pod ścianę, a wkrótce do kąta. Tam ma tyły chronione, boki względnie też... Tyle, że drogi ucieczki niet. O tym chyba nie pomyślała.
- Wyłaź! Wyłaź, bo magii użyję! - zacisnęła dłonie w piąstki, co by złością się nie kierować... Nie aż tak.
- No pokaż się dziadzie jeden ty... - i oparła się wygodniej o złączenie dwóch ścian. Wcisnęła się w ten róg pokoju jakby miał jej co najmniej życie uratować, a przecież nic jej nie groziło.

mg

Luce pisze...

Ledwo umilkł odgłos metalu wbijającego się w drewno, białowłosa wykorzystał ten moment, by rzucić się do przodu i schować zza biurkiem. Była wdzięczna swoim przeczuciom i temu, że tym razem schowała włosy pod czarną chustą, spod której nie wychodził ani jeden jasny kosmyk. Zlewała się wraz z tłem pokoju, jednak niespodziewany osobnik również wykorzystywał tę umiejętność, by się ukryć. Niepokoiło ją, że chociaż Ryś czaił się pod skórą, wyostrzając wszystkie jej zmysły, nie mogła wyczuć zapachu nieznajomego. Zlewał się z woniami tego domu, jakby od dłuższego czasu przebywał w nim.
Zmarszczyła leciutko oczy, świadoma, że nie były już ludzkie. Oczy Rysia dawały jej możliwość widzenia w ciemnościach, co było jedną z zalet bycia zmiennokształtnym. Największe komplikacje miała ze swoją kryjówką. Zza biurka nie mogła niczego zobaczyć, a obawiała się wysunąć. Miała przeczucie, że nieznajomy osobnik był lepiej uzbrojony niż ona. Nie spodziewała się żadnych większych komplikacji podczas tej misji, więc zabrała ze sobą igły i kilka sztyletów.
Bezszelestnie, dając wolną rękę Rysiowi, przesunęła się do przodu, dalej od okna, bliżej drzwi wyjściowych z pomieszczenie. Sięgnęła do uda, wyciągając z małej pochewki jedną igłę. Musiała się zorientować, gdzie stał nieznajomy bądź nieznajoma.
Krótkim ruchem ręki rzuciła przedmiot w stronę okna, by wbił się w ścianę zaraz obok. Od razu cofnęła się na swoje poprzednie miejsce, wyczekując na jakiś odgłos, wytężając w pełni swoje zmysły. Wystarczył szelest ubrania...

Sol pisze...

A tego nie mogla od tak zostawić. Nie i koniec! Po pierwsze mówili dalej o alasdairze. temu, ktory jeszcze gdy ona dzieckiem byla przysiagl jej strzec. Po drugie, ostatnio nawet nie mając nikogo u boku, to na nim oparcie budowała i nawet uczucia... Choc to licho z tego wyszło, potrzebowała chyba po prostu kogoś, bowiem ciepla jej brakowało... Ale byl ważny. Jak brat. Czasami jak ktos bliższy i nie mogła znieśc takiego przedmiotowego traktowania go.
- Czy o kazdym mowisz jak o kawąlku mięsa? - fukneła. - O każdym, kogo nie znasz i kogo nie potrzebujesz? - prychneła urazona, nie mogąc poradzic nic na to, ze w kącikach oczu nagromadziły jej się łzy.
Byl bezduszny. Okropny. Nie mogla zrozumiec jak mozna byc takim kamieniem. Jak on sie nim stal? Bo przecież dzieci takie nie były. Żadne!
Otarła kąciki oczu wierzchem dłoni i mocniej ścisneła wodze, wyprzedzając go o łeb konia. By nie widzial jej twarzy. czasami własnych słabości po prostu sie wstydziła.

draumkona pisze...

Warknęła czując, że wciśnięcie się w kąt nie było wcale dobrym pomysłem. I zaraz to warknięcie zmieniło się w jęk, kiedy poczuła ucisk na nadgarstkach. A zaraz też pojawił się on. Pan sabotażysta, zamachowiec samobójca. Zmrużyła znów oczy.
- Widzę, że się doskonale bawisz - szarpnęła się, bezskutecznie. Już ona go ukatrupi. Weźmie i urwie... Albo nie. Nie, nie, nie. Zrobi mu co innego.
Mina jej złagodniała, z oczu zniknęła gromy i błyskawice. Były tylko jakieś rozbawione iskierki. Iskra była okropna. A jej plany jeszcze okropniejsze...
- Puść. - poprosiła cicho, choć w głosie dźwięczała buntownicza nuta.

mg

draumkona pisze...

Jeśli zaś idzie o pustkowia i bezdroża w zimowej porze... Bezpieczny trakt właśnie się skończył. Pod zalegającym śniegiem nagle zrobiła się mała wydma, co gorsza, pędziła slalomem wprost na karą Kelpie. Iskra wiedziała co się święci, więc wcisnęła wodze w rączki Natana.
- Nie spadnij tylko. Konia prowadzić umiesz. - i odepchnęła się od siodła dłońmi, stopy wysunęła ze strzemion i skoczyła w tył, przez koński zad, na ziemię. Przeturlała się zwinnie i błyskawicznie poniosła. Już widziała, że i Lu zamierza coś zrobić.
Nawet mnie nie denerwuj. Zabierz stąd Natana, byle szybko. Dołączę do was jeszcze przed Czeluścią - i tyle mu miała tylko do powiedzenia, a powiedziała to tonem nie znoszącym choćby najlżejszego sprzeciwu. Stanęła spokojnie na śniegu przyzywając po kolei wszystkie elementy magii jakie miała na usługach.
I wkrótce spod śniegu wynurzyły się żywe, zlodowaciałe trupy. Każden jeden był dość wysoki i elfka podejrzewała mutację... Jedno ciało wysokości ponad dwóch metrów i to bez głowy nie było normalnym widokiem.
Ledwie się pojawili, ona już poszła w woje magiczne tańce. Byleby utrzymać ich przy sobie, byleby nie poszli za nimi...

Luce pisze...

Nie była przygotowana na zlecenie, które Pharea powinna oznaczyć czerwonym kolorem. Osobnik, który przebywał wraz z nią w tym pomieszczeniu, był zdecydowanie kimś, kto zabawiał się w tym samym zawodzie. Zbyt cichy, zbyt dokładny, zbyt nieuchwytny, by być jakiś nowicjuszem. Nie miała ochoty spotykać się z takimi nawet, gdy była lepiej uzbrojona. Zawodowi zabójcy posiadali przeszkolenie, którego jej brakowało. Polegała na zmysłach Rysia, swoim doświadczeniu i sprycie, jednak już niejednokrotnie się przekonała, że nawet to potrafiło boleśnie ją zawieść.
Dotknęła uda, szybko przeliczając, ile igieł zabrała tym razem. Standardowo powinno ich być dwadzieścia, naliczyła zaledwie czternaście. Kilka straciła w lesie, jedną tutaj. Prawdopodobnie jednak tyle powinno wystarczyć, by rzucić chociaż po jednej w każdy z kątów, w którym mógłby się ktoś ukryć. Zwłaszcza, że najwyraźniej kogo za nią nie było, skoro jeszcze żyła.
Problem polegał na tym, że nie wiedziała, jak wygląda dokładnie pokój. Miała świadomość, czego szukać, by odnaleźć skrytkę z dziennikiem, ale nic ponad to. Pozostało jej...
Odetchnęła cicho, przymykając na moment oczy. Wiedziała, że teraz przydymione, zielone tęczówki okalające wąską, pionową źrenicę lekko świeciły w otaczających ich ciemności. Musiała mieć nadzieję, że nigdy wcześniej owa osoba nie spotkała zmiennokształtnego i widok takiego spojrzenia go zdekoncentruje. Wyglądanie z boków biurka odpadało, zbyt niepraktyczne, pozostawała góra, z której też skorzystała.
Oparła dłoń o swoje kolano i wolno wysunęła głowę znad krawędzi, aż blat znajdował się na równi z jej nosem. Kocie oczy słabo jarzyły się w ciemności, a jej wzrok od razu podążył w odpowiednie rejony.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, po których znów schowała się za biurkiem. Pięć widocznych miejsc. Akurat, by wykurzyć osobnika z jego kryjówki.

draumkona pisze...

Najpierw nadepnęła mu na stopę. To było za pierwszym pocałunkiem. A przecież powinna się uspokoić jeśli chciała by plan wypalił... Rozpalić go i zostawić spętanego magią. To byłoby piękne...
Ale nie. Za drugim pocałunkiem dziabnęła go w wargę, aż krewka poleciała. I zamiast czuć się winną, to nie. Ona wręcz przeciwnie. Dziki błysk znów w oku zagościł, a ona uśmiechnęła się lubieżnie.

mg

Sol pisze...

- Przynajmniej umiesz się do tego przyznac - uciela krotko. teraz to pożałowała sama, że taki temat zaczęła. Przecież powinna wiedziec... ech.
I ona szukała w ludziach dobra, szlachetności. Szukała jakiegos pierwiastka, który mogłby ich postawic w korzystnym świetle. Miała za wiele marzeń i zbyt wybujała wyobraxnię. I nie umiała sie przystosowac do tego, ze ludzie... cóż, nie sa tacy, jakimi ona by chciała, by byli.
- Wasze Bractwo... Cienie... to oni jak wiedxmini zabierają dzieci? - spytała ciekawa, jak przebiega rekrutacja. Bo w sumie nie wiedziała nic, nie byla pewna, czy stanowiła wyjatek, czy jednak nie. czy to sekret jak jeden z wielu bardzo pilnowany.

draumkona pisze...

Natan posłuchał i puścił się galopem przez śniegi i zaspy. Kelpie natomiast jeszcze czuła na sobie ponaglające zaklęcie Iskry, ponaglające słowa w elfiej mowie. Nie chciał na razie pytać czy mama wróci. Przecież, czy kiedykolwiek nie dotrzymała słowa? No właśnie. Więc skąd te głupie myśli...
***
Iskra nie zjawiła się zgodnie z tym, co mówiła. Oni już bawili dwa dni w kryjówce Bractwa, kiedy dotarła tam ona. Bez konia, lekko zdyszana i z czerwoną szramą na policzku. Najwidoczniej, po starciu z lodowymi przyszło jej biec. Teraz trzeba było się zameldować, że żyje. Że wróciła.

Luce pisze...

Musiała mieć okropnego pecha tego wieczoru. Poczuła ruch sierści pod skórą, co znaczyło, że ktoś sięgał po magię. Coś, czego zmiennokształtni nie tolerowali. Nieuczciwe sztuczki, oparte na fałszywych umiejętnościach, które przyprawiały o dreszcze. Nienawidziła istot, które potrafiły czarować, ledwie tolerowała Nicholasa, gdy ten rzucał jakieś zaklęcia. Najgorsze w tym wszystkim było to, magię mogła jedynie wyczuć, bez konkretnego zlokalizowania jej centrum czy kierunku, a w ewentualności jakichś czarów nie potrafiła się obronić. Nosiła ze sobą kilka amuletów, które robiły za barierę dla zaklęć ofensywnych skierowanych konkretnie na nią. Jednak nic poza tym.
Skuliła się mocniej za biurkiem, trzymając dłoń zaciśniętą na igle. Musiała poczekać. Zobaczyć, co się stanie.
Na początku poczuła to. Jeden koniec pomieszczenia, a potem ten naprzeciwko. Szybko wyszarpnęła drugą igłę i rzuciła je w odpowiednich kierunkach, nie mogąc zignorować takiej... okazji? Pułapki? Szansy? Któż to wie.
Dopiero, gdy doszły do niej odgłosy igieł wbijających się w drewno i... papier?, usłyszała to coś innego. Słabo, jakby przytłumienie, ale wyraźnie sugerujące, że coś lub ktoś się ruszyło. Źle, bo nie mogła tego zlokalizować. Dobrze, bo wiedziała, że najwyraźniej nieznajomy wiedział, może w jakiś mały sposób, kim była.
Niechętnie musiała przyznać, że to było dosyć sprytne zagranie.

Vescerys pisze...

— Wyjmijcie i rzućcie miecze — polecił chłodny, nieprzyjemny głos Ankhara. Czubek ostrza ukłuł mocno, kąśliwie. — Dalej, Perła. Masz dwa groty wymierzone w pierś, jeśli nachodzą cię wątpliwości.
Nie blefował. Widziała łuczników, kątem oka złowiła poruszone liście, gdy ciemnowłosa dziewczyna, młoda, może niewiele starsza od niej, naciągnęła strzałę na cięciwę. Niezdarnie i nerwowo, dłonie prawie jej się trzęsły. Ves bardziej obawiała się tego dalej, z drugiej strony. Rozpoznała Raeda. Raed umiał ustrzelić zrywającą się do lotu sikorkę ze stu kroków. Caleth też go rozpoznał i powoli sięgał do rękojeści.
— Miecz, Vescerys.
— A zmuś mnie, skurwysynu — wypluła jadowicie. — Widzieli ich, wielcy zbójcy, pięciu odważnych na jedną!
— Milcz!
Czekała na tę chwilę, napięta i przyczajona niczym kot. Zabójca wściekł się, ostrze ustąpiło na chwilę z pleców. Ves odwinęła się jak atakująca żmija, lekko, w mgnieniu oka, z przygiętych odruchowo nóg. Nahéeli zaśpiewała w jej dłoni, płazem odbijając strzałę Raeda. Drugiej nie zdążył wyciągnąć, stary miecznik wyrwał się pozostałym i dopadł do niego w zamaszystym, okrutnym cięciu potężnego półtoraka.
Dziewczyna i zabójca skoczyli do siebie jak dwa wilki, oboje szybcy, oboje diablo zwinni i zacięci, bezlitośni. Ankhar był doświadczonym szermierzem, wprawnym, mierzył się z najlepszymi. Nabierając impetu ze skręconego tułowia, wypadł do śmiertelnego uderzenia pewnie, agresywnie, mierząc w bok dziewczyny, od biodra po pachę.
Nie trafił. Podnieść znów miecz do zasłony się też nie zdążył.
Ves rozpłatała go od krocza po mostek i wylądowała blisko drugiego, za blisko, żeby ciąć. Mężczyzna wykorzystał chwilę, uśmiechając się kącikiem ust triumfalne, ale stracił czujność, stracił uwagę. A w drugiej dłoni dziewczyna miała już sztylet. Ostrze przebiło skórzaną zbroję, wchodząc między żebra.
Odskoczyła w uderzenie serca, nim ciało zdążyło paść w wydeptanej trawie, wymknęła się spod uderzenia jego towarzysza. I przebijając kolejne krótko, ciasno, rozchlastała mu twarz. Przez chwilę, krótką chwilę, twarz pobladła w przerażeniu — dzieciak, nowicjusz, nie powinien tu być — nim zalała się krwią.
Caleth ryknął, leżał pod drzewem, nie widziała, kiedy i przez kogo upadł. Koszula miecznika przesiąkała czerwoną juchą, płynącą spod pachy.
— Ves!
Szarpnięcie prawie zwaliło ją z nóg. Jęknęła bezwiednie, ledwie łapiąc równowagę, kiedy zabłąkana strzała trafiła w ramię, pod obojczykiem, werżnęła się boleśnie w ciało. Łuczniczka.

Sol pisze...

- Ale wiek nie jest tak wazny u was, jak wprzypadku wiedxminow? - dociekala, bowiem jakos dziwnie sie zlożylo, że na to podobieństwo jej uwaga zostala zwócona. Byc moze dlatego, ze nic innego jej do głowy nie przychodziło? Że nic innego nie znała. No, a poza tym, nalezy pamietac, ze to dama, arystokratka, corka radnego, więc co mogła wiedzieć o takim zyciu?
Ale teraz odpowiadac nie musiał. Bo koń zatrzymał sie pod kobietą i zatańczył niespokojnie. Ona zas pobladła.
- Ciastka... - mrukneła i przytkneła dloń do ust. Zrobilo jej się slabo, zemdliło,a le nie zbieralo na wymioty. dziwne. Już wolalaby chyba wypluc co zjadła i mieć spokój.
- Trzymaj - zeskoczyła z konia i rzuciła Poszukiwaczowi uzdę. Sama zas w krzaki skoczyła.

draumkona pisze...

Dotąd tak do tego nie podchodził. Droczył się. Pojawiał się i uciekał, co w sumie było dość... Intrygujące. Nie dostawało się od razu tego, co w zasadzie było oczywiste.
Nie wiedzieć czemu, cholernie się jej to podobało, co i zresztą dało się usłyszeć, bo elfka zamruczała. I tylko resztki woli i wciąż tlący się w niej gniew mówił, że powinna trzymać się planu. Powinna, choć już nie chciała. Chciała czego innego.
I ledwie się zorientowała, a już miała wolne dłonie. Ale zamiast się rzucić na niego z pięściami... Nie, Iskra powiodła tymi oto dłońmi po jego plecach przyklejając się niemal do niego, całując długo i zapamiętale. A potem dłonie te wsunęły się pod koszulę, zjechały na brzuch... I zanurkowały w spodniach Poszukiwacza.

mg

draumkona pisze...

Rzeczywiście, nim dotarła do komnaty Poszukiwacza ażeby się zameldować... Najpierw zgarnął ją Marcus. Zabrał do jadalni, gdzie wcisnął bułkę jakąś dwudniową i zaczął wylewać swoje żale związane z nieposłuszeństwem Figla i tego, że on nie wie co tu się dzieje, ale jemu się to nie podoba, ponarzekał chwilę na swój wiek i na korzonki, po czym został gdzieś wezwany. I kiedy Iskra kończyła zjadać bułkę, dorwał ją Królik, który zauważył brzydką szramę na jej policzku, uznał, że od tego będzie blizna i, że trzeba coś z tym szybko zrobić. I dopiero po trzech godzinach od przybycia do Czeluści dotoczyła się do komnaty Luciena. Nieco otumaniona lekami i pachnąca ziołami z tajemnego, Króliczego schowka, zastukała pięścią do drzwi komnaty.

Luce pisze...

Musnęła dłonią całe biurko, aż dotarła do dołu i... znalazła szparę między meblem a podłogą. Coś, co było dla niej błogosławieństwem. Zza biurka nie mogła zobaczyć nic, chyba, że zaczęłaby się wychylać na boki, co było zbyt niebezpiecznym wybiegiem. Wcześniej udało jej się uniknąć sztyletu, bo Ryś pierwszy zareagował. Uśpiony, obudził się szybko na nieznany dźwięk. Teraz, gdy cały czas znajdował się u progu jej świadomości, mógł reagować dużo wolniej, ku oczywistej ironii.
Skuliła się, schylając głowę w dół i przy okazji przyciskając ucho do podłogi. Jeśli nieznana jej istota się poruszy, tym razem powinna usłyszeć to dużo wyraźniej. Teraz miała też widok na pokój przez tę wąską szparę. Nie zauważyła niczyich stóp, ale dostrzegła łóżko, przewrócone i robiące za osłonę, dokładnie taką jak dla niej biurko. To musiał być ten odgłos, który usłyszała wcześniej.
Dotknęła dłonią pochewek, gdzie znajdowały się najcenniejsze z igieł. Cały czas schowane w małych ampułkach, przesączone trucizną. Nie zdołałyby zabić dorosłej osoby, ale skutecznie i szybko sparaliżowałyby odpowiednie części ciała. Szkoda, że nie miała ich w kogo rzucić.
Spojrzała od dołu na biurko, zastanawiając się. Gdyby zebrała w sobie wystarczająco siły Rysia i połączyła ze swoją, może udałoby się jej kopnąć mebel na tle, by się obrócił, szafkami przodem do niej. Było to możliwe. Jednak moment, gdy biurko będzie się obracało, odsłoniłby ją na wszelkie działania nieznajomego/ej.
Nie mogła wrócić bez dziennika. Tkaczka by ją obdarła ze skóry, więc...
Na powrót kucnęła i naraz zmieniła pozycję, by nogi oprzeć o krawędź biurka. Czuła, jak serce bije jej pod żebrami. Nawet, jeśli uda jej się obrócić mebel, a przy wielkim szczęściu, zabrać dziennik, wątpiła by osobnik dał sobie spokój. Ostatecznym wyjściem będzie zaszycie się w lesie i przemiana w Rysia. Jego, zwłaszcza w lesie, żadna istota na dwóch nogach by nie dogoniła.

draumkona pisze...

Tupnęła nogą w wyrazie niemego buntu, który także odmalował się w jej oczach. Przecież była wypoczęta do diaska... Nie potrzebowała więcej snu. A to, że widziała czasem podwójnie to efekt mikstur Królika i tyle.
- Ale ja nie chcę spać... Spałam po drodze, jakiś wieśniak mnie podwiózł na wozie - mruknęła sądząc, że to może załatwić sprawę.
- Jak mam iść spać - skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego wojowniczo - to ty idziesz ze mną. W wiadomej roli. Inaczej zapomnij - i wytknęła mu język jeszcze.
Okropna ta podopieczna, wymienić ją powinien.

draumkona pisze...

Iskra wiedziała, czuła, że oto teraz ma go w garści. Że wystarczy sięgnąć magii... I koniec. Ale jakoś niezbyt jej to teraz było na rękę. Za to tylko przyciągnęła go bliżej siebie i do ucha szepnęła
- Mogłabym cię teraz takie zostawić. Rozpalonego. I musiałbyś sobie sam poradzić, a ja bym się tylko złośliwie uśmiechała... Ale znaj dobre serce swojej podopiecznej - i chwyciła lekko zębami kawałek jego ucha, przygryzając nieco, a dłonie jej pozbawiły go koszuli w międzyczasie. Jak widać, jak przychodziło co do czego, to Iskra potrafiła nade wszystko bardzo zręcznie działać. Chwila, moment i człowiek zastanawiał się gdzie są jego spodnie.

mg

Luce pisze...

Mgła była dla niej zaskoczeniem. Hałas naparł na wyostrzone zmysły niczym igły na ciało, na kilka sekund dezorientując. Jednak nie dała się zwieść. Oboje szukali tego samego. Mogła na ślepo zgadywać, że nieznajomy po omacku ruszył w stronę biurka, które ona nadal dotykała, a co za tym idzie, miała oczywistą przewagę. Przeciwnik zapewne zakładał, że wykorzysta ten moment i będzie próbowała go zlokalizować, a następnie zneutralizować. Błędna myśl.
W końcu, nie bez powodu mówiono, że jej zwierzęciem powinien być lis, a nie Ryś.
Wykorzystując hałas, który spowodował intruz, szybko podniosła się z podłogi i wskoczyła na biurko. Sięgnęła do szuflady, w której powinna być szkatułka z dziennikiem i szarpnęła za nią. Zamknięta, bo jakże by inaczej.
Krótka myślą przywołała Rysia. Pełna przemiana z ludzkiego ciała w zwierzęce zajmowała kilka minut. Za długo, nie miała tutaj tyle czasu. Jednakże, przeistoczenie zaledwie jednej części ciała, samej dłoni czy nóg trwało kilka sekund. Akurat tyle, ile potrzebowała, by kopnięciem zrzucić wszystkie przedmioty z biurka, tworząc jeszcze mocniejszy hałas, który miał zagłuszyć odgłos łamiącego się drewna.
Sięgając swoją ludzką ręką do wnętrza rozwalonej szuflady, kopnęła krzesło do przodu, ciągnąc tę grę. Zdawała sobie sprawę, że nieznajomy mag mógł już usłyszeć co takiego wyprawiała, ale miała to w nosie. Właśnie udało jej się wyjąć szkatułkę, jedyną mającą swoje miejsce w szufladzie. Wsadziła ją prędko do torby, którą miała przerzuconą przez ramię, uważając, by nie rozedrzeć materiału swoją kocią ręką.
Cały pokój otaczała ciemność. Musiała działać na węch. Gdzieś na lewo od siebie czuła zapach drzew i wiatru, więc to w tę stronę skoczyła, mając nadzieję, że uda jej się doskoczyć do parapetu. Tylko o to prosiła.

Sol pisze...

Czegokolwiek się spodziewal... to chyba nie tego, co nastąpiło. Bo ani nie wymiotowala, ani nic innego nie wydalała.
Zza krzaków dalo się slsyzec dziwne dxwięki, jakie wydaje gasnące ognisko. Trzaski. I zaraz nad krzakami pojawił się dymek. Sol zas znow po chwili zaczęła kasłać. A żeby było wesoło, na moment i jasna łuna wszystko rozjasniła, rozbłysła naokoło.
I gdyby on mial ochotę sprawdzic co się stało, zobaczyłby kobietę, która siedziala na zwęglonym skrawku ziemi, a wokól niej wszystko było spalone. Co dziwne ona sama czyściutka byla, bez sladu sadzy, dziwnym trafem uchowała sie w tym... czyms.

Nefryt pisze...

Zerknęła za siebie, będąc już niemal pewna, kogo zobaczy. Dobry był, w ogóle nie usłyszała, kiedy się za nią pojawił.
- KTO mnie szukał? - zapytała, nie wiedząc jeszcze, w jakim stanie jest Łowczyni. Same oskarżenia wiele nie dadzą, co innego informacja.
Kiedy Lucien podtrzymał elfkę, Nefryt rzuciła się do pozostawionej przy jednym z drzewek skórzanej torby. Na wszelki wypadek nosiła w niej zwykle po kilka pasów czystego płótna na przynajmniej prowizoryczny opatrunek. Na chwilę obecną Poszukiwacz miał chyba większe możliwości, by pomóc Łowczyni, w końcu znał magię. Być może jednak przyda mu się pomoc.
Nefryt mogła nie lubić elfki, ale mimo wszystko nie chciała, by zginęła w czasie misji.

draumkona pisze...

- Ale to prawda! - jęknęła Iskra zrezygnowana. Naprawdę jeden staruszek co zaprzęgiem powoził ją nieco podwiózł... A ten tu jej nie uwierzył. No wiece co. Ale stanęła nieco na palcach i zajrzała mu przez ramię.
- Wiesz co, chyba jeszcze nigdy nie spałam w twoim łóżku - i jeśli myślał, że ją stamtąd wykurzy, to się pomylił, bo Iskra prześlizgnęła mu się pod ręką, chwila moment i już na łóżku siedziała wesoło machając nogami.

draumkona pisze...

Iskra chwilę jeszcze leżała bez ruchu na podłodze, czując jak resztki przyjemnego drżenia opuszczają jej ciało. Jak widać, podobał jej się pomysł zrobienia tego i owego na podłodze. Nawet bardzo się jej podobał.
I zanim on do końca zdążył się podnieść, Iskra znów go przygwoździła do ziemi i po prostu na nim usiadła.
- No wiesz co, tak uciekać... - i pochyliła się muskając ustami jego policzek.

mg

Sol pisze...

Najłatwiej tak właśnie. Wściekać się. Jakby ona mogła i miała jak to kontrolować. Kurde nie miała! Te jakies ciasteczka pseudo magiczne, a w gruncie rzeczy po prostu złosliwe, budzyły w niej co najgorsze! I nie mogła nic w sobie uspokoic. zaraz kaszlneła, rece na boki rozłozyla i kule ognia na dwie strony poleciały. Koń znowu zwariował a Sol złapała się za brzuch.
- Cicho siedź - fukneła. - To twoja wina! twpojego znajomego - prychnela i próbowala wstać, az zaraz znowu kaszlneła, rece jej odrzuciło i kula ognia prawie mu włosy podpaliła, znikając za wierzchowcami.

Luce pisze...

Opadła stopą na parapet w momencie, gdy sztylet przeleciał przed jej twarzą, przebijając się przez cienką warstwę bluzki i wbił się w do połowy w bark. Nie powstrzymała się przed kocim syknięciem. Wyszarpnęła gwałtownie sztylet, nie interesując się, czy rozerwie sobie bardziej ciało czy nie. Bycie zmiennokształtnym dawało bonus szybkiego leczenia. Poczuła lekkie pieczenie, charakterystyczne w przypadku zranień, jednak nie przestała pamiętać, co było najważniejsze. Nie bacząc już na wysokość, z której skacze ani miejsce, w którym się znajdowała, zrzuciła się w dół, licząc na swoje zwierze. Ryś i tym razem jej nie zawiódł, przejmując władzę nad ciałem białowłosej. Zapewnił jej twardy, ale bezpieczny upadek, dzięki czemu nic sobie nie złamała.
Problem zaczął się już po wstaniu z ziemi i pierwszych krokach w kierunku lasu. Powinna poruszać się szybko, zwłaszcza, że Ryś już w połowie był nią. Zawroty głowy, ciężkie stopy... Musiała to przezwyciężyć. Musiała dotrzeć do lasu, przynajmniej z dziesięć metrów od jego linii i się przemienić. Ryś swoim ciałem skryje całą torbę, a i zleje się z otoczeniem, dzięki czemu nieznajomy najemnik jej nie zauważy.
Zamknęła oczy, poddaj się Rysiowi. Czuła liczne zapachy lasu zmieszane z czymś, co nie było jej znane. To samo działo się z odgłosami. Wniosek istniał jeden. Zapewne jedyny właściwy. Ostrze, które wbiło się w jej bark i spowodowało krwawienie, musiało być zatrute.
Nagle padła na ziemię. Czuła, jak Ryś zmusza kolana do ugięcia się, a następnie wylądowała twarzą wśród paproci. Nim zdążyła pomyśleć, że torbę powinna schować pod siebie, przemiana się zaczęła. Skrajna agonia, przeraźliwy chłód, a zarazem niepowstrzymane ciepło objęło jej ciało. Z trudem zacisnęła usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, chociaż chciała krzyczeć, płakać, zawodzić. Wszystko, byleby nie czuć bólu.
I nim się obejrzała, widziała świat oczami Rysia, który leżał skryty wśród zeschłych paproci, zlewając się z ciemnym lasem. A gdzieś, z któregoś miejsca, dochodziły odgłosy szeleszczących roślin.

draumkona pisze...

Iskra owinęła się kocem, ale poduszkę to ona chciała inną. Dlatego też, zamiast jak człowiek odpowiedzieć... Poduszką rzuciła rzecz jasna w swego mentora. I zaraz też odpowiedziała mu na pytanie.
- Na ciebie - skoro postawiła warunek, a on się zgodził... To ustępować nie zamierzała. Papiery mogą poczekać, a on ponoć jej nie wierzył, więc niech się teraz męczy. Nie odpuści.

Sol pisze...

Pewnie, ze zapomniała. Bo to czasami tylko sie cos dziwnego dzialo. Jak za dlugo w ogień patrzyla i póxniej jej sie on śnił. Albo jak dzialo sie jeszcze co dziwniejszego. Po prostu... jak cos miało na nia jakis wplyw, tak silny, by obudzic drzemiąca w niej magię.
- To ciasteczka - znowu kichnela, tym razem jednak zdolala dlonie docisnąć do ziemi, zatem z nich tylko ciemny dymeczek sie poniosł ku nieby. I tyle.
-I twój znajomy! - prychneła i zacisnela mocno usta, by już nie tyle nic nie mówic, co po prostu nie kichać.
Ale długo nie wytrzymala. Jak kichneła to potężnie. I spalila krzak.
Zaraz jednak ustepowalo kichanie. Za to zaczęla ja boleć głowa. Jekneła, wstając i krzywiąć się przy tym.

draumkona pisze...

- Teraz będziesz cierpiał okropne męki - mruknęła gdzieś pomiędzy obcałowywaniem jego szyi, a podgryzaniem dolnej wargi. Już ona się postara, co by mu co innego w głowie było niż zimna i twarda podłoga.
***
Obserwowała fruwające płatki śniegu za oknem. Zima. Nie lubiła zimy. W zimie było... Zimno. Owinęła się szczelniej kocem i przewróciła na bok wtulając nos w Lucienową szyję. Teraz było miękko. Jednak łóżko było nieco lepsze od podłogi. Teraz to wzrok utkwiła w płomyku świecy, który to był jedynym źródłem światła.
- Wiesz, że jak tak dalej pójdzie, to i za miesiąc się do Czeluści nie doczołgamy? - w sumie, mogliby tam nigdy nie wracać jak na jej gust. Może Nieuchwytny sam sobie przyjdzie po Amulet...

mg

draumkona pisze...

Ale Iskra zaraz się do niego przysunęła jakby na jakiejś pryczy wąskiej leżeli i nos w szyję mu wtuliła, korzystając z tego, że tak łatwo się zgodził na bycie poduszką.
- Ja mam lepszą poduszkę - mruknęła w odpowiedzi na jego słowa i przymknęła oczy. Może i nie zaśnie, ale odpocząć sobie może... No bo kto jej zabroni. A skoro może sobie poleżeć chwilę obok Poszukiwacza, to nic tylko brać i korzystać póki darmo.

draumkona pisze...

- Niech i tak będzie... - mruknęła niby to godząc się z tym faktem. Ale tak czy inaczej zamierzała sprawdzić jeszcze swój wpływ na Luciena. Ciekawe, czy gdyby sie postarała, to by wyruszyli jeszcze później... O tak, to należy sprawdzić
- Pojutrze... - powtórzyła muskając jego szyję ustami - I pewnie jutrzejszy dzień będzie diablo podobny do dzisiejszego. Tylko tym razem wymyśl coś innego niż podłogę. Może stół w kuchni...

mg

draumkona pisze...

I teraz to Iskrze zebrało się na odwety i na figle, bo zaraz uwolniła sporą wiązkę magii i Poszukiwacz poczuć mógł... Przemożną senność. Tak, elfia furiatka go uspała w ramach odwetu za to wszystko co on jej robił. Za te usypiania miksturami. Za usypiania czarami. Teraz to ona uspała jego i a chytrym uśmiechem na ustach postanowiła się zdrzemnąć.

draumkona pisze...

O tak, upadek ze stołu wcale nie był przyjemny, ale najgorszy okazał się wypchany jednorożec, który za którymś razem po prostu się rozpadł na kawałki i tyle z niego było pożytku. I wyszło na to, że nie ruszyli pojutrze, czyli w środę, a dopiero w piątek. Czyli, jakby nie patrzeć dopięła swego. Pewnie dlatego taka zadowolona chodziła, jakby nie wiadomo czego dokonała. I nawet ubrana już była, do drogi gotowa. Tylko jeszcze mentora trzeba było dobudzić...
W tym celu Iskra zabrała mu koc i zrzuciła z łóżka. I to był pierwszy i ostatni raz kiedy wstała wcześniej od niego.

mg

draumkona pisze...

Elfka uznała to za jakieś Lucienowe czary, ale jakoś niezbyt czuła złość. Raczej rozbawienie. Poddała się więc senności i osunęła do krainy wiecznego chędożenia.
***
Obudził ją ruch mięśni pod policzkiem. Chyba ktoś próbował wstać... Ktoś? Poduszka przecież się nie... Ach. Przecież miała żywą poduszkę... Sennie podniosła powieki i rozejrzała się niezbyt przytomna.
- Lu...?

draumkona pisze...

Iskra cmoknęła widząc to jego nie odzywanie się. Obraził się na nią czy co...
Niemniej jednak Iskra czuła się podobnie w siodle jak Lucien. Do tego czuła rwanie mięśni w udach i tępy ból w okolicach bioder... Spojrzenie z ukosa na mentora. Chędożona jego mać, wiedziała, że to się tak skończy. Że po tylu wychędożonych godzinach pozostaną tylko zakwasy i nadwyrężone mięśnie.
- Obraziłeś się za dzisiejszą pobudkę, panie mentor? - wypaliła ni z tego nie z owego nie mogąc już wytrzymać.

mg

Luce pisze...

Istniały istoty, które posiadały jakąś wiedzę o zmiennokształtnych, jednak trzeba było być jednym z nich, by znać większość sekretów. Nawet białowłosa, która podejrzewała, że kres jej żywotu nadejdzie w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat, a zatem mogła być nazywana starym zmiennym, nie wiedziała o swojej naturze wystarczająco wiele. Zaś, skoro ona posiadała strzępy informacji, cóż dopiero mówić o osobach, które zbierały wiadomości z źródeł być może sprawdzonych, ale nie w 100% wiarygodnych.
Nie ruszała się, leżąc w krzakach. Zarówno elfka, jak i Ryś, byli pewni, że przemiana spaliła część trucizny. Nie wiedziała, jak długi efekt miała ona mieć, ale zdecydowanie się on musiał skrócić. Najgorsze minęło w momencie przeistoczenia, teraz nie czuła takiej przemożnej ochoty na sen, ale wolała się nie ruszać. Nie zamierzała też polegać na wzroku, skoro zaczął ją zdradzać już w elfiej postaci. Mogła mieć tylko nadzieję, że trucizna nie oddziaływała na wszystkie zmysły.
Ryś, tym razem bez żadnego pozwolenia, poruszył się do tyłu. Czuł, a raczej pamiętał, że gdzieś tutaj była niewielka jama skryta w korzeniach drzewa, akurat na dużego kota o odpowiednim umaszczeniu. Torbę trzymał w zębach, starając się nie ciągnąc jej po zielsku. Nie należało wydawać niepotrzebnych dźwięków, tego Ryś był pewien.
W końcu natrafił na niewielki spadek i z wolna zsunął się w niego. Jama musiała być zamieszkiwana niedawno przez lisa oraz jego młode, nie zdążyła stracić ostrego zapachu futra rudego złodziejaszka z lasu. Tym lepiej dla Rysia, może nieznana istota pomyli wonie, jeśli posługiwała się nosem. Jama ograniczała ruchy, w razie ucieczki byli w impasie i trzeba byłoby walczyć. Pazury przeciwko zatrutym sztyletom na niewiele by się zdały. Zwłaszcza, że ubrania rozdarły się podczas przeistoczenia, więc gdzieś wśród paproci walały się igły i sztylety. Czuł gorycz swojej drugiej połowy. Lubiła tę broń. Była jej znakiem firmowym. Jeśli ktoś spróbowałby opatentować igły i też się nimi posługiwać, musiałaby wymyślić dla siebie coś nowego.
Nagły trzask gałęzi zmusił Rysia do skupienia, a także ciszy. Torba leżała wciśnięta w sam kąt jamy, prosto pod zadkiem kota. Oboje, zwierzę i elf, mieli nadzieje, że nieznajomy/a ich pominie. Woleli być na nożu i spodziewać się odwetu niż zawieść Tkaczkę.

Sol pisze...

Usmiechnęła sie lekko, blado. Jego slowa obrała za dobry znaki mylnie sądziła, że wcale, a wcale sie nie złości. Ale on z kolei byl doskonały w skrywaniu własnych emocji, uczuc nie pokazywał, a zatem? Zatem punkt dla niego, Sol dała sie nabrać.
- Zdolny on... karczmarz - dotkneła wierzchem dłoni czoła, by sprawdzić, czy moze gorączki nie ma. - Zdałby się nam zaklinacz koni... by tamtego nam sprowadził- zauwazyła, bo jednak wiedziała, że strata to i na czasie i kosztach. Ale nie z jej winy przeciez!
Spojrzała na konia i zmarszczyła brwi. Cóż... wsiąść moze i pozwoli jej na soj grzbiet, ale czy nie zrzuci jej zaraz? Źle tamtemu wierzchowcowi z oczu patrzyło, jako tak... dziwnie dziko. Ale i teraz, na próbę, powoli do Cienistego podeszła i dłoń uniosła. Bo nie podobałoby jej sie, jakby ją Cień na siodło wrzucił i tyle.

Vescerys pisze...

Ves sapnęła, łapiąc oddech. Impet ciosu prawie ją położył, ziemia zachrzęściła pod stopami zabójczyni, kiedy zaparła się gwałtownie na przygiętych kolanach niczym szarpnięty za cugle koń. W miejscu, gdzie wbił się grot, adrenalina pozwalała jej poczuć tylko tępe, narastające pieczenie.
Patrząc na swoje dzieło jak sparaliżowana, łuczniczka cofnęła się. Kolejny dzieciak posłany na zbyt wiele. W ładnych, zielonych oczach malowało się niemal naiwne niedowierzanie. I strach. Nie nałożyła drugiej strzały. Zamiast tego obróciła się i rzuciła do ucieczki, ściskając kurczowo majdan łuku.
Nie uciekła daleko.
Świsnęło i upadła w czerwono-złote, uschnięte liście ścielące się po trawie. Spomiędzy łopatek sterczała jej rękojeść noża, małego, wyważonego starannie noża od miecznika, który Vescerys nosiła zawsze w prawym bucie.
— Ves.
Caletha ledwie było słychać. Oparł się o pień drzewa z zamroczonym wzrokiem, przyciskając kurczowo lewe ramię do tułowia, a czerwona kałuża wokół niego rosła coraz szybciej, wsiąkając w grunt.
— Żyję — wydyszała, podchodząc do miecznika. Uklękła, skrzywiła się, kiedy ramię przeszyła nagle błyskawica bólu. — Nic mi nie jest, spudłowała. Nie ruszaj się, głupi zgredzie, tracisz dużo krwi... Co ci strzeliło do łba, żeby tak szarżować? Teraz ci się zebrało na bohaterstwo? Nie ruszaj się, do cholery, mówiłam. Trzeba to zatrzymać...
Było za późno, żeby cokolwiek zatrzymać. Oboje wiedzieli, ale żadne nie powiedziało na głos. Ves rozpięła kubrak, szarpnęła i rozerwała materiał koszuli. Grot strzały boleśnie rozharatał ranę, poruszony. Przygryzła wargę, żeby nie zakląć.
— Przestań, dzieciaku, nic nie zrobisz — mężczyzna miał słaby głos. A wyglądał jeszcze gorzej. — Gówniarz nie ciął na ślepo...
— Nie byłeś gorszy, jak na kulawego psa — mruknęła, odrywając ostatni strzęp koszuli. W ramieniu znów zarwało piekielnie. — Cholera!... Nie dam rady, Caleth, muszę to wyciągnąć, bo szlag mnie trafi...
— Dasz radę sama?
— Nie ma, kurwa, mowy.
Gestem kazał jej przyklęknąć bliżej. Nachyliła się i wyprostowała lewe ramię, dłoń opierając o bark miecznika, żeby ułatwić mu chwycenie strzały. Odgarnęła na plecy wzburzone, ciemne włosy, zacisnęła zęby, kiwając głową, żeby zaczynał.
— Gotowa? Na trzy. Raz... dwa...
Szarpnął za nasadę drzewca z całej siły. Ves zachłysnęła się krzykiem, przygryzając sobie koniec języka. Łzy same napłynęły jej do oczu. Czuła, jak z bólu skręcały się jej wnętrzności. Przycisnęła wolną dłoń do ust, żeby nie wrzasnąć, lecz zanim zdążyła złapać oddech, było po wszystkim. Miecznik wepchnął jej strzępy materiału w dłoń i kazał przycisnąć do rany, ale ledwie go słyszała.
— Już, dzieciaku, już koniec... musisz stąd wiać... musisz... psiakrew...
— Caleth?
— To nic, we łbie mi się kręci... — burknął, przymykając na chwilę oczy. Przestał się poruszać.
Ves zaklęła, potrząsnęła ramionami mężczyzny. Potem zaklęła jeszcze paskudniej, krzyknęła na niego, nie wiedząc, co robić, jak to powstrzymać. Potrząsnęła nim znowu. Nie odpowiedział. Palcami odszukała puls na szyi, był słaby, gasnący... a potem zniknął.
Westchnęła cicho. Coś zakłuło ją w środku, ale nie umiała powiedzieć, co. Odwróciła wzrok. Wstała z klęczek, potargana i zesztywniała, z odzieniem przybrudzonym smugami krwi oraz ziemi. Nogi drżały jej jeszcze, nie ze strachu, ale ze zmęczenia i upływającej adrenaliny. Kurczowo przyciskała do rany prowizoryczny opatrunek. Caleth miał rację, musiała się stąd wynosić i znaleźć cyrulika — czubek grotu pokruszył się, zostawiając w ramieniu ostre, bolesne odłamki, piekące przy każdym poruszeniu.
Podeszła do zabitej łuczniki i wyrwała swój nóż, ocierając go z krwi na tyle dokładnie, na ile mogła. Podniosła z trawy i schowała Nahéeli — upuściła ją, kiedy została trafiona. Zerwała z Raeda, a raczej tego, co z niego zostało po ciosie miecznika, ciemne okrycie z kapturem i narzuciła na ramiona, żeby ukryć poszarpane ubranie i ślady walki. Przez myśl przeszło jej, że powinna zrobić coś z ciałami. Z Calethem.
Ale nie było czasu.

draumkona pisze...

Jak nie, jak tak. Iskra, po uprzednim zaglądnięciu w ciemne oczy Poszukiwacza, była niemal pewna, że widzi w nich czułość. Klękajcie narody i w ogóle, zapisać w kalendarzu, datę zakreślić. I przede wszystkim nikomu nie mówić.
- Jak tak dalej pójdzie, to ja już widzę twoją pracę, naprawdę... - mruknęła wtulając się w niego, rozkoszując się chwilą spokoju i ciepełka.
- To się skończy tak, że swojej pracy będziesz szukał w moim ubraniu, a potem sam swoje będziesz zbierał z podłogi, albo skądś, gdzie akurat je rzucę - mruknęła dość sennie i zawinęła kosmyk włosów za ucho.

draumkona pisze...

- Powinieneś. Zwłaszcza sobie, bo to ty wszystko przedłużałeś - ponagliła Kelpie i zrównała się z nim, po czym dźgnęła go paluchem w udo. Jakby zaczepnie. I szalona myśl jej do głowy wpadła, bo przecież nie robili tego jeszcze w siodle...
Potrząsnęła głową i jeszcze się w nią pięścią walnęła. Głupie, głupie myśli.
Co z nią się działo... To wszystko wina Luciena. Tak. Na pewno. Ona jest niewinna i to on spaczył jej światopogląd i myśli ukierunkował na jeden tor.
Chędożenie.

mg

draumkona pisze...

- Nie ma mowy? - Iskra uniosła brew taktując to jak wyzwanie. Nie będzie jej tu mówił, że nie ma mowy, no co on, szalony, prowokuje elfią furiatkę?
I chyba tylko przez jego słowa, chwila nie minęła, a już Iskra miast grzecznie się tulić, leżała na nim i muskała ustami jego szyję. Ręce zaś błądziły pod koszulą po jego brzuchu.
Jak widać, Iskrze po dawce zdrowego dnu było tylko jedno w głowie. Biedny Lu.

draumkona pisze...

Iskra uśmiechnęła się pod nosem, a potem zaraz wesoło parsknęła. Jak widać, niewiele mu trzeba było, żeby zaczął myśleć wygodnym dla elfki torem. Dźgnięcie. I była niemal pewna, że gdyby mu się na siodło władowała, rączki pod koszulę wsunęła, albo, co gorsza, w spodnie... To już by mu się odechciało wracać, przynajmniej na tą chwilę gdzie wymagałaby więcej uwagi.
- Ścigasz się, panie mentor, czy tchórzysz? - zaczepny ton, dziki błysk w oku i ten uśmieszek... Wyzwanie jak nic.

mg

draumkona pisze...

Bardzo starała się nie poddać narastającemu pragnieniu, ale niestety. Tym razem to on miał przewagę, choć elfka nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. Po prostu tak się stało. Dreszcze przeszywały jej ciało, a ona drżała nie mogąc już więcej tego znieść, choć było tak przyjemnie.
Krew gorąca pali, ciało drga, żądza trawi... I Iskra nie wytrzymała. Płynnym ruchem zdarła z niego koszulę, nawet nieco przez przypadek ją przedarła i rzuciła w kąt. Zaraz też zabrała się za spodnie Poszukiwacza, w tych robiąc przez przypadek dziurę.

draumkona pisze...

Westchnęła nieco zawiedziona, szarpnęła lekko wodzami, a Kelpie przybliżyła chód. Końskie udo otarło się o drugi udziec, a Cienisty wierzgnął dziko łbem. Potem zaraz Iskra skierowała klacz na właściwy tor, co by się o ogiera nie obijała.
Nie lubiła tej strony Lucienowego charakteru, ale cóż poradzić. Nie zmieni go. Nie ma wystarczającego wpływu. Lepiej brać ile dają.
I nie oddawać.

mg

Luce pisze...

Nienawidziła sytuacji, w których jej pozycja była skazana na porażkę, a może i śmierć. Intruz, którego spotkała w miejscu zlecenia, zdecydowanie był wytrawnym łowcą i skutecznym zabójcą. W ciągu swoich licznych lat życia zdążyła nauczyć się, kiedy należy się wycofać, a kiedy jednak ciągnąć całą sytuację. Tym razem jednak była w impasie... Zostawić dziennika nie mogła, Tkaczka wyraźnie dała jej do zrozumienia, że oskalpuje Rysia w takiej ewentualności. Zginąć również nie mogła. Umowa zawarta z informatorką była dość dosłownie spisana, a co za tym idzie, musiała dożyć momentu, gdy naturalnie jej dusza uleci w niebyt, aby uzyskać informacje, których tak pożąda. Więc...
Odgłos łamanej gałęzi był dla niej znakiem. Chwyciła torbę w zęby i wypadła z nory, od razu przechodząc w szybki bieg. Mogła ruszyć w stronę, z której nie dochodziły żadne dźwięki ani nic podobnego. Prawdopodobnie byłoby bezpieczniej. Sytuacja jednak była inna, nie mogła ufać do końca swoim zmysłom, stąd też obrała swoją drogę w stronę nieszczęsnej gałęzi. Teraz pozostawało biec prosto, bez żadnego skręcania, ewentualnie okrążając drzewa napotkane po drodze z modlitwą w stronę bogów, by nie rąbnęła w żaden pień.
Miała dosyć. Chciała wybiec z tego lasu, wpaść gdzieś między budynki miasta i zasnąć w jakimś zbiorze nowych śmieci. Nie czuła bólu w barku, więc musiał się zdążyć zrosnąć, co za tym idzie - ewentualna choroba z powodu zakażenia jej nie groziła.
Czas zacząć się cieszyć z drobnych darów losu.

Vescerys pisze...

Zbierając się do odejścia, Ves nagle zastygła, zesztywniała całkowicie, jak młoda łania, wietrząca drapieżnika. Prawie słyszała własne serce, tłukące rozpaczliwie o żebra, czuła mięśnie napinające się przed kolejnym wysiłkiem.
Ktoś się zbliżał. Przyszło ich więcej.
Schyliła się i przesunęła za pień olszyny z chwilą, gdy ludzka sylwetka wychynęła spomiędzy zmarzniętych krzewów. Przywarła plecami do twardej, chropowatej kory, nie śmiąc wyjrzeć, kto wszedł do zagajnika. Nie miała wątpliwości, że kolejni uczestnicy rodzinnego zjazdu. A to oznaczało jej koniec, jeśli choćby odetchnie teraz za głośno. Ledwie stała na nogach, w walce nie miałaby cienia szansy. Dłoń trzymała jednak na rękojeści miecza, zaciskając i rozluźniając niespokojnie palce, gotowa dobyć broni w ułamku sekundy — nie zauważyła nawet kiedy ją chwyciła.
Widziała i słyszała, że nie jest sama. Ale nie rozległy się żadne głosy.
Jeśli ktoś miał do nich dołączyć, nie byłby sam, pomyślała. Albo nie jest i wie, że mogę tu być, więc kazał reszcie się zamknąć.
Obróciła się i ostrożnie, nisko, na ugiętych nogach i wstrzymanym bezwiednie oddechu zerknęła na polanę spomiędzy liści berberysu, których nie ryzykowała odgarnąć. A potem cofnęła się tak szybko i gwałtownie, jak tylko mogła, by nie zrobić tego ani szybko, ani gwałtownie. Ani za głośno.
Rozpoznała „kowala”.
Rozluźniła się powoli, choć tak naprawdę miała wrażenie, jakby mogła wystrzelić w każdej chwili niczym ściśnięta sprężyna. Nie wiedziała, czy była zaskoczona tym, że zjawił się tutaj, akurat tutaj, po tym, jak tak naprawdę nie oczekiwała się z nim jeszcze zobaczyć... Czy tylko odczuła dziwną, ale głęboką i szczerą ulgę na jego widok. A przede wszystkim, nie wiedziała, czemu jeszcze siedziała za tym cholernym drzewem. Choć tak naprawdę nie chciała wychodzić. Nie chciała nic tłumaczyć. Po prostu stąd uciec.
Ale byłabyś kretynką, gdybyś to zrobiła, Ves, skomentowała w myślach. Zanim sama znajdziesz felczera, albo dasz się zabić, albo z żelazem będą musieli ci odjąć resztę ramienia...
Dłuższe rozmyślanie mogło doprowadzić tylko do tego, że jeszcze gorzej, by się poczuła. Nie widziała, co się działo — dziwne, nienaturalne mrowienie rozchodziło się po jej kończynach, czuła ból, ale czuła też zmęczenie, jakby przebiegła pędem kilka mil — ale nie podobało jej się to. Tym szybciej powinna się była wynieść z tego przeklętego miejsca.
Odetchnęła.
Ściskając dłonią poły zdobycznego płaszcza, tak, żeby nie było poznać, że coś się stało, wyłoniła się zza drzewa. Spojrzała wprost na mężczyznę, starając się zachować najswobodniej, najspokojniej i najzwyczajniej, jak tylko mogła. Jakby wpadła na znajomego przy straganie warzywnym.
— Zgaduję, że zwykłe „cześć” będzie nieadekwatne do sytuacji?
Nie patrzyła na ciała, na żadne z nich. A w szczególności nie na jedno.

draumkona pisze...

Iskra natomiast, z głową opartą na Lucienowym ramieniu, udawała, że śpi. Ale wystarczyło tylko, by poczuła zapach, by skojarzyła... Nim Solana się odezwała ona już wiedziała. Już chciała powiedzieć coś okropnego, zrobić coś... Mięśnie napięły się mimowolnie, choć starała się zachować spokój.
I podniosła powieki dopiero wtedy, gdy tamta wyszła. Podniosła głowę i chwilę jeszcze patrzyła na drzwi. Potem zaś spojrzenie padło na Poszukiwacza. Chwilę jakby się wahała, niezdecydowana co do tego co ma zrobić.
- Idź - powiedziała nad wyraz spokojnie, odgarniając parę kosmyków z jego twarzy - Poczekam tu, może Królik mnie tu nie znajdzie - i sturlała się z niego z powrotem na miękki materac.

draumkona pisze...

I ona tego nie żałowała i podobnie jak on, postanowiła nie marudzić, a zacisnąć zęby, choćby ból wzmógł się po stokroć. Zakwasy. Pierwszy raz miała zakwasy po chędożeniu. Bo co innego trening sprawności, co innego ćwiczenie wytrzymałości... Wtedy zmęczenie takowe było akceptowalne. Ale kto by pomyślał, że po chędożeniu...?
I wtedy Iskra nieomal się zakrztusiła powietrzem kiedy dotarło do niej to co oni tam w tej chatce wyprawiali. Gdyby mogła, wróciłaby i napisała karteczkę dla następnych, ażeby najpierw wymyli każdy cal pomieszczenia nim zrobią cokolwiek, bo oni...
Policzki elfki pokryły ogniste rumieńce. No rumieniła się jak jakaś małolata, co to miało być...
I na takich i nieco innych rozmyślaniach minęła jej cała droga do Jeziora.

mg

Luce pisze...

Pierwszą myślą, gdy udało jej się zatrzymać i mieć pewność, że jest już dosyć daleko od swojego prześladowcy, było to, że musi schować dziennik. Już nie torbę, nie samą siebie, a dziennik. Będąc zwierzęciem mogła naznaczyć swoim zapachem dane miejsce. Było to o tyle sprytne, że jedynie ktoś, kto znał Rysia, jego magiczną łunę, mógł odnaleźć sam znak. Nie zastanawiając się więcej, wpadła między paprocie, a przynajmniej miała taką nadzieję, i rozerwała zębami dół torby. Dziennik sam wypadł między rośliny, a zaraz później został zakopany w ziemi, którą zakryła jakimiś liśćmi.
Zmienni nie mogli uprawiać sztuki, jaką była magia. Coś w ich organizmie, w strukturze mocy, zabraniało tego. Jedyne, co potrafili zrobić, to oznaczyć miejsce - puścić wąską, prostą falę mocy na określone miejsce, która następnie opadnie i będzie tkwiła, aż jej ktoś nie ściągnie.
Ledwo udało jej się skoncentrować, by oznaczenie wyszło jej na tyle małe, by skupiać się tylko w okręgu dziennika, poczuła przepływ silnej magii w powietrzu i kula ognia trafiła wprost, w odrzuconą gdzieś na bok, torbę. Więc intruz uznał, że lepiej, aby nikt nie dostał tych informacji. Miała szczęście. Piekielne szczęście.
Nie myśląc wiele, czując zmęczenie z powodu stresu, strachu, trucizny, która coraz bardziej dawała jej się we znaki, zwyczajnie zmusiła się do kilku kolejnych kroków, starając się oddalić od miejsca z dziennikiem. Przeszła ile mogła, na ile dała radę, a następnie legła wśród jakiegoś zielska, mając nadzieję, że w miarę ją osłoni i przemieniła się na powrót. Nim jakkolwiek się spostrzegła, poczuła na plecach ciepło wschodzącego słońca, a jej świadomość odpłynęła, zamykając ją i Rysia w mocnym śnie. Ostatnią myślą, która zaplątała się w jej głowie, było pytanie, czy Nicholas zacznie jej szukać już z samego rana, czy zacznie dopiero w południe, tak jak się umawiali.

Luce pisze...

[A, tak, skoro udało mi się w końcu dorwać do laptopa i gdzieś ukryć, to należałoby napisać - szczęśliwego Nowego Roku, zapewne już udanego Sylwestra, pomyślności, zdrowia i szczęścia. Oklepane, ale życzeń nigdy nie umiałam składać. ;p]

Iskra pisze...

I
Obserwowała go leniwie, oparłszy głowę na miękkiej poduszce. Jakiś dziwny, dwuznaczny uśmieszek tańczył na jej wargach, jakby coś knuła. Ale nie. Ona jedynie go sobie obserwowała, jak to szuka ubrań, jak w końcu się poddaje i sięga do kufra.
- Potrafię zmylić Królika, wierz mi. Tak szybko tu nie zajrzy - i to były ostatnie słowa wypowiedziane przez w miarę grzeczną Iskrę. Bo to, co stało się potem... Nie było ani grzeczne, ani mądre, ani tym bardziej bezpieczne.
***
Piekący ból w skroniach, rozmazany nieco obraz. I lepka, ciepła ciecz sącząca się z nosa. Iskra czuła, że kres jej sił już blisko. Czuła, jak zadowolenie Nieuchwytnego rośnie. Jak cieszy go widok podopiecznej Poszukiwacza, która ledwo trzyma się a nogach, która pluje krwią i zdaje się, że oddaje ducha w nicość. Ale wiedzieć nie mógł, że w istocie Iskra nie kontrowała ataków jego, bo sięgała do swoich sił. Sił, które położone głęboko, które zrosły się z nią niczym jakaś choroba, narośl. Sięgnąć dna tylko po to by przekonać się jak silny jest organizm. Ile może znieść. I czy przeznaczenie spisane w księgach rzeczywiście jest prawdziwe.
Żywiołem jej zawsze był ogień i to on także wypełnił teraz spojrzenie elfki, tak samo jak i zastąpił krew. Choć zarzekała się, że więcej tego nie zrobi, złamała dane sobie słowo. Ściągnęła na siebie uwagę. Sięgnęła do mocy Ponurego Gona, do tego, co on ongi utracił i co wplątało się w jej los nieodwracalnie naznaczając jako przeklętą.
Podniosła spojrzenie czując nowe siły, które nie dość, że wypełniły jej ciało, to zaczęły wyciekać, wypełniać małe pomieszczenie, niemal całkiem zrujnowane, jak moc przesycała powietrze. Widziała upór i nieustępliwość na twarzy czerwonego maga, choć zapewne twarz ta była kłamstwem. Iluzją.
Coś błysnęło i Iskra zdała sobie sprawę, że to Amulet Kosiarza. Zmrużyła oczy wyczuwając w powietrzu magiczną kontrę przywódcy. Zaklęła szpetnie plując krwią na posadzkę, ale zaklęcia nie przerwała. A moc sączyła się niby na wpół skrzepnięta ciecz z zimnego ciała.
Wciąż jednak pozostała kwestia unikania pędzących przez komnatę ognistych kul i uskoki przed tańczącymi błyskawicami. A i przecież wciąż trzeba było próbować. Trzeba było tańczyć jak magia gra, by go osłabiać. Po trochę, po zaklęciu, konsekwentnie dążyć do wyczerpania mocy Nieuchwytnego. Ale ta gra, ta mała wojna pozbawiona była zasad. Postępując czysto niemagicznie, mag doskoczył o chwiejącej się elfki, po czym podciął ją, a ona jak ta kłoda padła na ziemię. Al tu popełnił on jeden z pierwszych błędów przesądzających starcie. Iskra bowiem sięgnęła do swej magii, wciąż gotowej by siać zniszczenie. Wezwała do siebie element ziemi, przyzwała to, co dał jej w posiadanie Duch Lasu. Leżąc na ziemi i widząc, że mag dzierży w dłoni sztylet... Że ostrze spada wprost na nią... Iskra uderzyła dłonią w kamień pod sobą sycząc jednocześnie słowa starszej mowy. Po czym okręciła się, przewróciła na brzuch, a wraz z jej ruchem, z ziemi podniosła się kamienna fala, która otuliła elfkę niby kokon. Nieuchwytny nie zdążył zareagować. Ostrze pękło wpół uderzając o kamienną osłonę. A Iskra dyszała ciasno skulona w swojej kryjówce.
- Sprytne - usłyszała jedynie ciche słowa należące do przeciwnika. Teraz tylko wydostań się tak, żeby... Ale nim zdążyła cokolwiek obmyślić, on sam po nią sięgnął. Skruszył kamień, a ją samą uderzył zaklęciem. Zawyła cicho kuląc się bardziej. Świat zatracił krawędzie, ostrość widzenia jeszcze spadła. Nie podejrzewała, że Nieuchwytny jest AŻ TAK potężny. Nie pomyślała... A powinna.
Zabawne, że każdy sądzi iż w ostatnich chwilach życia, podobno widzi się przed oczami całe życie. Iskra widziała jedynie rozmazane szare kształty, czerwoną plamę i bardzo wyraźnie...

Iskra pisze...

II
Postać w czarnej szacie poruszyła się niespokojnie, a kosa oparta o obojczyk zakołysała się lekko.
CAŁKIEM CIEKAWE WIDOWISKO, MUSZĘ PRZYZNAĆ.
Zhaotrise Starsza Krew parsknęła krwią opluwając przy tym nieświadomie Nieuchwytnego, czym jeszcze bardziej go rozsierdziła.
- Jesteś Śmiercią? - spytała ostrożnie nie bacząc na to, że wyglądała jak osoba gadająca do siebie, bo Czerwony nie widział osobliwej postaci.
TO PRZEZ TĘ KOSĘ, TAK? ŚMIERTELNI ZAWSZE ZAUWAŻAJĄ KOSĘ.
- Umrę?
CAŁKIEM MOŻLIWE.
- Ale czekaj, mówisz, że możliwe, to, czy jest szansa...
NIE JESTEM W STANIE TEGO STWIERDZIĆ. TO Z POWODU ZASADY NIEOZNACZNOŚCI, TAK SĄDZĘ.
- Co to takiego?
NIE JESTEM PEWIEN.
- Nie bardzo mi to pomogło...
MI TAKŻE, CHOĆ W TYM MOMENCIE PRAGNĄŁBYM ZAZNACZYĆ, ŻE STRASZNIE MI TO KOMPLIKUJE PLAN PRACY...
Iskra poczuła jak specyficzne szepty wypełniają jej umysł. Zaklęcie Gona splotło się z jej duszą. Moc została uwolniona.
I tylko niektórzy, ci, którzy mieszkali nad morzem, słyszeć mogli dziwny ryk odchodzący od morza, od siedziby duchów.
Magiem rzuciło o ścianę, a komnatę spowiły ciemne płomienie. Iskra leżała na podłodze niczym porzucona lalka, która ostatecznie czeka na swój koniec. Zaś Nieuchwytnego pożerały pradawne siły, którym nawet on stawić czoła nie mógł. A i na nic mu teraz był Amulet, skoro i tak w pełni nad nim nie panował. Artefakt w kulminacyjnym momencie zawiódł go, nie odpowiedział na wezwanie. Za to Iskrowa klątwa owszem. A co raz zostanie uwolnione, musi się wyszaleć. Tak i płomienie trawiły umeblowanie, gniewny ryk żywiołu ściągał w tą część Czeluści coraz to nowe Cienie, które jednak bały się skakać w ogień nie wiedząc co się stało.
Z ciemnego koloru płomienie przeszły w oślepiającą biel. Ongi krzywe, kamienne ściany był teraz gładkie, o nieregularnych kształtach, jakby spał tu smok o niewiarygodnie gorącym dechu.
Iskra nie wiedziała ile to wszystko trwa. Kiedy w końcu pożar ucichł, zdołała jedynie odwrócić twarz ku przywódcy. Leżał teraz pod ścianą krwawiąc i dysząc. Szatę miał w niektórych miejscach nadwątloną płomieniem, ale żył. Zdołał się osłonić... Ale czuła, że to był jego kres. Podniosła się więc z trudem i wolnym krokiem, szurając nogami podeszła do Nieuchwytnego.
- Nie masz już sił, czerwony magu... Zgodnie z prawami Bractwa spisanymi ongi przez Astrid Nocą Damę jesteś teraz w mojej mocy. A moja moc nakazuje... Abyś się wyniósł. Natychmiast - dziwiła się, że głos jej, mocno schrypnięty i charczący zdoła wypowiedzieć całą myśl. Zachwiała się nieco i oparła o ścianę nieopodal Nieuchwytnego, który właśnie się podnosił. Był wściekły.
W sumie, Iskra też byłaby wściekła gdyby przegrała... Tylko, że wtedy on, przywódca kazałby ją zabić. Ona okazała swego rodzaju łaskę. Spojrzała w kąt komnaty, gdzie przedtem widziała samego Śmierć. Nie było go.
I mniej więcej w tym momencie, przez kłębiący się u wejścia tłum Cieni przepchał się Poszukiwacz. A za nim Biały, nieco blady na twarzy.

M/G pisze...

Dobre miejsce na obóz... A z tego miejsca oto unosił się lekki dym, jakby co się paliło. Ktoś tam obozował.
Oboje i mentor i jego podopieczna postanowili to sprawdzić. W końcu, kto powiedział, że muszą to być przyjaciele...
- Oddawaj to! To moja kiełbaska! - Iskra znała ten ton i uśmiechnęła się słysząc go. A skoro był tu on, to i będzie...
- Marcus! Uważaj! Przez ciebie teraz mamy pomidory w popiele!
- W rzyci z twoimi pomidorami, Królik. Ja potrzebuję normalnej strawy a nie jakiegoś żarcia dla królików i chomików i świnek morskich i... i...! - ktoś tu się mocno zdyszał albo i zapowietrzył.
- Bo się spocisz - jak zwykle spokojny Królik. I jak zwykle zdolny posadzić i uspokoić Pajęczarza paroma zdawkowymi słowami.
Iskra nie wytrzymała. Parsknęła wesoło, a na ramieniu poczuła lekki ciężar. Już myślała, że to dłoń Poszukiwacza... Ale on chyba nie ma ośmiu włochatych palców. Zerknęła kątem oka w prawo i zauważyła Figla, który spokojnie szedł po jej ramieniu. Teraz to dopiero spojrzała na swego mentora.
- Chyba mamy towarzystwo - i nie mówiąc nic więcej, wyszła z krzaków, a raczej oszronionych gałązek wśród których się kryli. I poszła do ogniska, do Marcusa i Królika, uprzednio jeszcze gwizdnąwłszy na Kelpie, co by przyszła.

mg

Kai Chelershey pisze...

Kai, zupełnie nieświadomy myśli, jakie zaprzątały głowę przypadkowego towarzysza podróży, zaczął przygotowania do snu. Wolał się zabezpieczyć, dlatego z kamieni stworzył coś na kształt kopuły, częściowo otwartej z jednej strony, aby mógł wczołgać się do środka. Kamienie spadały albo wyślizgiwały mu się z rąk, kilka razy mężczyzna zaklął pod nosem.
-Rozpalimy ogień teraz? -spytał spokojnie. Miał nadzieję, że zdążą się ogrzać, a kiedy udadzą się na spoczynek, żar zdąży wygasnąć. Nie miał ochoty zostać przez kogokolwiek dostrzeżony, z drugiej strony nie zapominał, że płomienie odstraszą zwabione ich zapachem dzikie zwierzęta.

draumkona pisze...

Na widok intruzów Marcus na chwilę oderwał się od Królika i spojrzał na trzymaną w dłoni kiełbaskę (którą z trudem wywalczył, o którą bił się niby lew i teraz Biały miał podbite oko). Choć kawałek mięsa nie mógł mówić, Pajęczarzowi w istocie wydawało się, że go wzywa... Zew mięsa. Wepchał sobie całą kiełbasę do ust i wyglądał teraz jak jakiś chomik, który przesadził z ziarenkami. I na słowa Luciena tylko wskazał oskarżycielsko Królika i wybeblał coś, a kiełbasa skutecznie utrudniała zrozumienie... Czegokolwiek.
- O wfyftko jego fina! - medyk pokręcił głową i podał Marcusowi kawałek chusty, która zapewne grała tu rolę serwetki i dorzucił zaraz uprzejmie - Poszukiwaczu, Upiorze, jakże miło widzieć kogoś kto nie myśli cały czas jedynie o chędożeniu w sianie i jedzeni... - teraz to Biały oberwał glinianym kubkiem w głowę i aż jęknął.
- Za co!
- Za zdradę ideałów!
- Jakich znowu ideałów...
Ale Marcus nie odpowiedział, bo zajęty był wyjmowaniem popękanych pomidorów z ognia i to tak, by sobie ręki nie sparzyć.
Iskra westchnęła teatralnie i odeszła kawałek do Kelpie, za wodze ją chwytając i dociągając nieco bliżej, po czym zaczęła ściągać z niej tobołki.
- Głodni? - oczywiście, spytał Biały. Bo Marcus to najchętniej zjadłby wszystko sam, o.

mg

Vescerys pisze...

— Zaraz tam trup — burknęła, podnosząc nogi nad zwłokami Ankhara, wygiętymi nienaturalnie po upadku i z twarzą zastygłą w niemal komicznymi, niedowierzającym wyrazie. Dziwna była świadomość, że znała go, odkąd byli dziećmi. Kiedyś posprzeczali się podczas wieczerzy i rzuciła w niego pomarańczą. Zanim opiekun zdążył choćby wstać, po całej sali latało jedzenie. Odpędziła wspomnienia. Nie była już dzieckiem. Miała świadomość, że ludzie, których przyjedzie zabijać, nie będą jej obcy.
— Nic mi nie jest, nie... nie zamierzali mnie zabić. — Sama nie wiedziała, czemu, nie miała pojęcia. Zamaskowani nie brali ludzi żywcem, nie urządzali egzekucji dla przykładu. Nie musieli. I to niepokoiło ją bardziej, niż perspektywa otarcia się o śmierć. — Ale trzeba stąd spadać — zgodziła się, ściskając płaszcz i podążając za mężczyzną.
— Przyprowadzę konia. Nie patrz tak, nie padnę krzyżem między ludźmi.

draumkona pisze...

Najpierw postanowił odpowiedzieć mu na podstawowe pytanie. Nie zdziwiło go, o nie. Za długo już z nim pracował żeby dziwić się na takie pytania. Zamiast tego podniósł z ziemi solidny kamyczek, w dłoni go zważył i rzucił w Marcusa. Ten dostał w kolano i zawył łapiąc się za nogę, co wywołało bliźniaczą reakcję u Figla, który zaczął się turlać po ziemi i piszczeć.
- Marcus, nie żryj wszystkiego! Nałóż Lucienowi i Iskrze, przecież głodni są... - jak widać, z jego zamierzeń, że najpierw odpowie na pierwsze pytanie nic nie wyszło i przyszło mu się tłumaczyć teraz.
- Cóż... Nieuchwytny się zirytował i to okropnie. Miałeś tu być tydzień temu. Już chciał cię mentalnie przycisnąć, wierz mi nie jest to fajne, ale zadeklarowałem się, że cię poszukamy... No i spadłeś nam z nieba. Co cię tak przetrzymało? - Biały nieświadomie wkroczył na bardzo śliską ścieżkę...
A Marcus mamrocząc pod nosem wyjął z juków pszenną bułkę, po czym wcisnął w nią kiełbasę. I taki oto przysmak podał Iskrze, która ni stąd ni zowąd znalazła się obok niego. Elfka zmarszczyła nos na widok tłuszczu ściekającego po mięsiwie... I oddała bułkę Lucienowi. Palce otarła nawet w jego tunikę, a nie swoją.
- Fuj... A nie macie czegoś... Jadalnego? - i tym pytaniem Iskra naraziła się Marcusowi, który złapał ją za ucho i odciągnął na bok, po czym zaczął gorąco przekonywać, że mięso przecież dobre, a ona wymyśla!

mg

draumkona pisze...

Neutralność.
Złośliwy głosik w głowie elfki podpowiedział, że mogła się tego po nim spodziewać. Wszakże, czym była? Jeśli miałby wybierać... Już to kiedyś przerabiała. Rozmawiała o tym, ale tamta rozmowa odbyła się między nią, a najmniej powołaną do tego istotą. Devril. Pamiętała jego słowa... Aż za dobrze pamiętała.
Milczała. Nie miała nic do powiedzenia, choć i nawet sił nie miała by mówić. Niech sami rozsądzą. Ona swoje zrobiła... Zrobiła aż nadto.
W tej chwili przed szereg wypadł także i Marcus, i on pozbawiony zwykłej wesołości, śmiertelnie poważny, jak nigdy. Nie wiedział co zrobić i wzrok jego powędrował do Królika. Tamten zaś...
- Jeśli ktokolwiek odważy się podnieść rękę na drugiego Cienia, nie daruję - medyk warknął, co przecież było dość dziwnym. Zawsze spokojny, zawsze opanowany... Nie tym razem.
Szczur milczał zawzięcie analizując zebrane przezeń informacje. On wiedział znacznie więcej niż ktokolwiek w Bractwie. Wiedział...
Ciemna mgiełka wysunęła się leniwie z kąta. Zamigotało i z tejże mgły wysunął się oczywiście Dibbler. Ale miast kpiarskiego spojrzenia, było w nim coś niepokojącego. Szare oczy spoczęły na Nieuchwytnym. Na jego bracie, choć mało kto o tym wiedział. Jak widać, nawet on czuł się rozdarty, choć spojrzenie, ani wyraz twarzy tego nie zdradził.
- I jeden i drugi rację ma. Jeśli który jeszcze raz wyleci z bronią, wypruję flaki - warknął Dibbler obrzucając Cienie nieprzychylnym spojrzeniem. Wtedy odezwał się Szczur
- To wszystko piękne i cudowne, że wszystko coście robili robiliście dla nas - szpieg obrzucił zirytowanym spojrzeniem Cienia i Solanę, po czym spokojnym krokiem ruszył do Iskry - Zmiany są nieuniknione. Cycero już od dawna szalał po Czeluści, gubernator dobiera się nam do rzyci, zabija nas, niszczy kryjówki. A wy co? Nadal mu służycie. Z rozkazu kogo? - nie musiał mówić. Wymowne spojrzenie na Nieuchwytnego wystarczyło samo w sobie. Szczur natomiast pomógł Iskrze pozbierać się z ziemi. - Zmiany są nieuniknione. Zmiany... - urwał strzepując z Iskrowego ramienia pył. Odwrócił się do zebranych. A tam spotkał spojrzenie Białego.
- Zmiany nie zawsze są dobre.
Szczur wzruszył ramionami
- Ale zawsze warto dopuścić je do głosu. - spojrzał zagadkowo na Iskrę, a potem znów powiódł wzrokiem po Cieniach. Nie powiedział nic więcej. Ale nie opuścił boku Iskry. Szczur dokonał wyboru.
Do komnaty wpadła Wrona. Jak widać, dopiero co wróciła z trasy, ale wyraz jej twarzy, spojrzenie... To wszystko nie wróżyło Iskrze łatwego życia. Wrona dobyła broni.

draumkona pisze...

Po części Iskra miała ochotę ugryźć Luciena, a po części poczuła jakąś dziwną ulgę. Nie wspomniał o domku. Nie powiedział... Ale z drugiej strony przedstawił ją w niekorzystnym świetle, jakby to ona była tą złą... A to przecież on się droczył! On prowokował! On nie miał silnej woli...! Ona tu byłą ofiarą! ... No, przynajmniej w Iskrowym mniemaniu.
- W Czeluści... Ile Cieni, tyle wersji, znasz ich - Królik wzruszył ramionami przeżuwając bułkę jaką dostał od Pajęczarza.
- Jedni mówią, żeście uciekli do Quingheny by tam chędożyć aż nadejdzie koniec świata... Drudzy mówią, żeś zginął, zgodnie z tym jak głosi plotka, a z tobą ona. Trzeci upierają się przy tym, że liżesz rany... Jak mówił Kóik, tyle Cieni ile wersji, czy jakoś tak... - Marcus na pewno nie był filozofem, a mina myśliciela jaką teraz przybrał przyprawiła tylko o parsknięcie każdego kto nań spojrzał.

mg

draumkona pisze...

Wrona niechętnie schowała sztylet do pochwy przytoczonej do uda i posłała Iskrze i Szczurowi jedno z najbardziej jadowitych spojrzeń. Po czym bez słowa odeszła do Nieuchwytnego, by stanąć przy jego boku, by pokazać, co ona o tym wszystkim sądzi.
Dibbler za to splótł ręce na piersi i cmoknął. Jak można było przewidzieć... Był zbyt cwany. Zbyt sprytny. Zbyt inteligentny na to, by wiązać los z którąkolwiek ze stron. Spojrzał jeszcze raz na Iskrę, jeszcze raz na brata, po czym wzruszył ramionami i rozpłynął się w dymie. Cały on. Kwintesencja Bractwa.
I choć pewna część uznała go za tchórza i zdrajcę, nieliczni dostrzegli wyłam w Dibblerowym planie. Toć on mógł to przewidzieć. Mógł przygotować... Coś. Albo i to z jego winy stało się to, co się stało. Nic nie było wiadome.
Królik spojrzał na Marcusa, Marcus spojrzał na Królika. Ich decyzja musiała być jednomyślna, bo działać przeciw sobie... To jak wbić sobie noże w plecy.
Jeden z Cieni, z popleczników Nieuchwytnego dał po mordzie innemu, temu, który się wahał, lub chciał poprzeć w tym wypadku Iskrę.

Luce pisze...

Sądziła, że obudzi się wśród tych paproci, posiadając temperaturę ciała równą trupowi, a nawet w tym samym kolorze co owy. Nie spodziewała się, że pierwszym zapachem jaki poczuje będzie aromat świeżo parzonej herbaty. Następnie jej zmysły zostały zbombardowane innymi bodźcami. Odgłos uderzających o ciebie naczyń, krzątanie się jakichś osób, szuranie krzeseł o podłogę, uczucie miękkości pod jej ramieniem, ciepło otaczające jej ciało. Zmusiła powieki do uniesienia się. Jej wzrok padł na jakże znajomy sufit.
Cudownie. Dom Pharei.
Wolno podniosła się do pozycji siedzącej, a koc opadł z jej ciała. Poczuła nagły chłód. Nie miała na sobie ubrania, ale nawet nie poruszyła się, gdy usłyszała szczęknięcie zamka i tarcie drewna o drewno, kiedy drzwi otwierały się. Spojrzała na uśmiechniętego, zadowolonego Nicholasa i naburmuszoną Pharee z niezrozumieniem. Nagość była dla niej normalna. Po każdej przemianie budziła się bez ubrań w jakimś towarzystwie, musiała się przyzwyczaić.
- Co jest? - Spytała od razu, gdy tylko Nicholas podał jej kubek z parującą zawartością, a Pharea rozsiadła się na jedynym krześle w pomieszczeniu.
- Nie dowiedziałaś się kim jest ten, z którym rywalizowałaś o dziennik, prawda? - Od razu padło pytanie ze strony elfki, a białowłosa zrozumiała, że teraz ma do czynienia z Tkaczką Informacji, a nie zielarką.
- Wiedziałaś, że on tam będzie?! Jak mogłaś mi nie powiedzieć? Mamy umowę!
- Przymknij się, durne dziecko - warknęła informatorka. - Dowiedziałaś się czy nie?
Białowłosa zmusiła się do pokręcenia głową.
- Nie. Nie słyszałam jego głosu, nie mogła wyczuć jego zapachu, nie zobaczyłam jego twarzy. Nic, zupełnie nic. Wiem tylko, że na pewno jest dobrym zabójcą, nie dość dobrym złodziejem, potrafi trochę czarować. Nic więcej.
Tkaczka wyraźnie zmarkotniała, a w jej oczach rozbłysły ogniki, które świadczyły o wściekłości. Czystej, niewyobrażalnej wściekłości, skierowanej ku osobnikowi, który musiał kiedyś zrobić coś złego tej elfce. Nic dobrego, zarówno dla tego kogoś, jak i dla każdego pracującego dla Tkaczki. Dlatego nie rozumiała uśmiechu Nicholasa.
- Po co ci on?
- Nie on konkretnie. Informacje, które ma. Potrzebuje tego, co on ma w głowie. Chcę zniszczyć pewną rzecz, o której on wie, a o której ja nie mogę znaleźć żadnej informacji. - Słowa elfki sprawiły, że białowłosa uniosła wysoko brwi. Tkaczka nie mogła zyskać informacji? To co to był za przedmiot...? - Problem, że również o tym delikwencie niewiele jest. Jedyne co się dowiedziałam to to, że mówią na niego Lucien Czarny Cień i należy do Bractwa Nocy.
- Do czego?
- Zapłać a ci powiem.
Te słowa od razu zamknęły usta białowłosej.

draumkona pisze...

Królik chwilę łowił w umyśle jakieś myśli, a po chwili pokręcił głową.
- Nie, Skorpion milczy. - a, że chyba o podobne zapewnienie chodziło Poszukiwaczowi, to i Królik tematu nie podjął. Ich sprawa gdzie się szwendali... Nawet jeśli plotki prawdę mówiły.
- A tam, że przekupki... Jestem od nich lepszy! - pochwalił się Marcus przełykając pomidorka. Chyba niezbyt zdawał sobie sprawę z tego co mówi, bo to przecież ani chwalebne, ani szczególnie trudne nie było...

mg

draumkona pisze...

Marcus pomamrotał chwilę pod nosem, coś tam pomarudził, drewienka w ogniu kijaszkiem dźgnął, a w efekcie końcowym po prostu się zamknął.
- Bogowie, uciszyłeś go - Biały otworzył szeroko oczy i niemal szczęka mu opadła. Po czym uścisnął serdecznie dłoń Cienia i gotów był wręczyć mu wieniec laurowy. A po nodze Poszukiwacza wspinał się powoli Figiel.
Iskra wyjęła ze swojego tobołka... Sucharek i przysiadła przy ogniu zamierzając zadowolić się kawałkiem wypieku. No bo tłustej kiełbasy nie ruszy, nie ma bata...

mg

Luce pisze...

Jej pobyt w domu Pharei nie był długi. Szybko został zakłócony przez Junne, jedną ze skrytobójczyń, która była kimś w rodzaju głównej asystentki elfki. Białowłosa, popijając wolno herbatę i grzecznie omijając temat Bractwa Nocy, dziennika oraz całej reszty, nie okazała zdziwienia na wiadomość, że Kael wyjeżdża do rodziny na zachód, a więc jej dostaje się dziewięć dni wolnego. Junne miała pojechać wraz z elfem, udając jego służącą, aby pilnować, czy aby niczego nie wypaplał. Przy okazji doszła też krótka wiadomość od Raynarda, który pilnował tamtego domu - jeszcze nim słońce wzeszło, ktoś wrócił i grzebał w środku. Wampir nie mógł zrobić nic więcej niż skryć się przed słońcem. Jeśli dobrze dziewczyna zrozumiała był z nim ktoś jeszcze, kto zajął się porządkowaniem całego pomieszczenia tak, aby właściciele się nie zorientowali, że cokolwiek się tam stało. Znaleziono również jakiś znak na blacie biurka, ale udało się go usunąć.
Białowłosa podejrzewała, że owym kimś, kto zajął się ogarnianiem miejsca, był jeden z brodatych. Jeszcze się nie dowiedziała, kim oni odkładnie byli, jaką podrasą, ale wiedziała jedno - sprzątali miejsca zbrodni jak nikt inny. Meble wracały do dawnego stanu, skradzione rzeczy, a raczej ich podróbki, trafiały z powrotem na swoje miejsce, magiczne bomby czyściły aury, aby nie pozostał żadne ślad bytności obcych w mieszkaniu. Coś bardzo przydatnego dla każdego złodzieja czy zabójcy.
Dostawszy nowe ubrania i broń, już dużo skuteczniejszą w razie niespodziewanego gościa, ulotniła się z domu elfki. Proste wytyczne od Tkaczki sprawiły, że znów ruszyła w stronę tamtego domu. Osiodławszy swojego konia, Abrosie, ruszyła stepem na trakt prowadzący do Królewca. Obudziła się w południe, dojedzie do tamtego domu wieczorem, akurat na czas, aby Raynard wyszedł ze swojej nory.
Oddała klaczy wolność w wyborze odpowiedniego tempa, a myślami wróciła do ostatnich słów Pharei: "Nie ważne kim jest ten Cień. To dalej mężczyzna, w ciągu dalszym zwykła istota. Dziennik był podpuchą od samego początku. On zapewne też już to wie. Jednak nie w tym rzecz, durne dziecko. W dziwny, głupi sposób wykiwałaś go. Będę bardzo zaskoczona, jeśli nie będzie próbował cię odnaleźć. Poza tym... Zostawił dom w chaosie. My przywróciliśmy go do stanu sprzed waszej bójki. Wróci tam. Z czystej ciekawości, dlaczego w mieście nie słychać ani słowa o włamaniu i kradzieży, której on powinien być autorem. Więc wróć i czekaj. Dalej sama wiesz co robić."
Wróć i czekaj. Jasne.
Pharea powinna to raczej ująć: wróć, czekaj, a potem nie daj się zabić.

draumkona pisze...

Iskra tylko na to czekała. Już ona mu pokaże jak to fajnie jest być usypianym. Przerwała jedzenie sucharka i podniosła na niego spojrzenie. Spojrzenie w którym ewidentnie było coś nie tak. I już za chwilę mógł się przekonać cóż to takiego.
- Nie. Ja wezmę pierwszą wartę - i zanim zorientować się mógł co się dzieje, Iskrowy czar usypiający go dosięgnął. Sama elfka zaś uśmiechnęła się ślicznie i uśmiech ten przepełniony był tryumfem i złośliwością. Dostał właśnie nagrodę za usypianie. I za tą swoją minę, niechby go...
Spojrzała na Królika, który wyczuł w powietrzu działanie magii i zmarszczył nos. Ale nic nie zrobił. Popatrzył tylko na Iskrę, po czym... Najzwyczajniej w świecie się uśmiechnął.
- Dostaniesz bęcki jak się obudzi
- A kto powiedział, że się obudzi...
- Co masz na myśli? - Biały zmarszczył brew. To mu się nie podobało.
- Źle zrozumiałeś - elfka westchnęła kończąc sucharka - Dowieziemy go, rozumiesz, do Czeluści, a potem cofnę czar... I ucieknę! - jakże genialna myśl. Nie, bo on w ogóle zły nie będzie jak się dowie, że przespał całą drogę, a w dodatku, ona uciekła gdzieś znowu w jakieś dzikie bory i leśne ostępy, których nawet na mapach nie ma.
Marcus parsknął.
- Genialne, naprawdę genialne...
- Tak? - przerwała Iskra czując w sercu nadzieję na akceptację.
- ... Naprawdę genialne jak potem chcesz żeby ci skórzanym pasem rzyć zlał - i wyszczerzył się w głupim uśmiechu, a za to oberwał butem.

mg

Luce pisze...

Zdaje się, że Tkaczka zdążyła już zapamiętać o przyzwyczajeniach Deanthe. Białowłosa nienawidziła niesprecyzowanych zleceń, a gdy już takowe dostała, zwyczajnie robiła same pozory wykonywania go, zamiast naprawdę zabrać się za pracę. Raynard na prośbę o pomoc wzruszył jedynie ramionami, zajął jej całą jedną noc, by się nie nudziła, a potem wrócił do Podziemia. Musiał wykonać swoje zadania, co nie było jakimś zaskoczeniem. Tkaczka miała nieprzyjemny zwyczaj narzucania im roboty w taki sposób, aby nikt się nie nudził. Nicholas miał szukać jakiegoś amuletu w zamkniętych otchłaniach pod jeziorem na terenie Wirginii, Ray pewnie musiał kogoś zabić bądź zbałamucić, a jej dostało się szpiegowanie. Z tego powodu powinna szukać. Powinna tropić. Powinna węszyć. Zamiast tego zwyczajnie podróżowała po lecie na grzbiecie Abrosie, dając szansę Rysiowi, aby znów poobcował z naturą. Ze swoim mało dokładnym zadaniem Tkaczka mogła sobie zrobić co tylko chciała. Białowłosa nie zamierzała się produkować, zwłaszcza, że nie dostała obietnicy zapłaty.
Zmiana w jej nastawieniu nastąpiła w słoneczne popołudnie, zaledwie dzień po tym, jak wiadomość o zaginięciu listu rozeszła się szerzej wśród ludzi. Wygrzewając się na konarze jakiegoś drzewa, czując rozleniwienie Rysia, wywołane przebywaniem w naturalnym środowisku, poczuła nagłą falę, która spłynęła w dół jej pleców. Abrosie zarżała cicho, również wrażliwa na wszelką magię. Białowłosa zdążyła otworzyć oczy, a już musiała unieść dłoń, by magiczna wiadomość nie uderzyła jej w twarz.
Schwyciła kartkę w dwa palce i zmarszczyła lekko brwi. Magiczne wiadomości były specjalnością Tkaczki, gdy chciała się szybko porozumieć, bo znalazła coś ciekawego, a potrzebnego do zadania. Co to mogło być tym razem...?
Rozwinęła kartkę i otrzymała w prezencie tylko jeszcze większy mętlik, ale przynajmniej miała już punkt zaczepienia i w pełni sprecyzowane zadanie.
Udaj się do Demaru i szukaj rzemieślnika, którego wygląd znasz, a z którego usług korzystałaś w jednym ze swoich zadań. Niech cię nie zmyli jego zawód.
Mogąc już tylko westchnąć. Zeskoczyła z drzewa, opadając miękko na trawę i podeszła do klaczy. Szybko sprawdziła popręg, zerknęła w juki, czy nie potrzebuje jakiegoś pożywanie dla siebie i wsunąwszy nogę w strzemię, wskoczyła na koński grzbiet, wygodnie sadowiąc się w siodle. Zwierzęta nieszczególnie lubiły zmiennokształtnych, więc Abrosie była tym bardziej wyjątkowym koniem. Zwłaszcza, że posiadała jakiś dziwny, magiczny zmysł, który raz zapamiętaną drogę, pozwalał odtworzyć z każdym szczegółem, bez ingerencji jeźdźca.
Białowłosa cmoknęła cicho na klacz i delikatnym ruchem wodzy skierowała ją w stronę jednego z głównych traktów w tych okolicach, najszybszej drogi do Demaru.

Kai Chelershey pisze...

Kai skinął głową z uznaniem i podrapał się w podbródek.
-To nie byłby zły pomysł... Chociaż widzę, że raczej nie uśmiecha ci się przejąć pierwszej warty.
Widział, że tamten był chyba jeszcze bardziej zmęczony niż on sam, z pewnością za długo nie pozostałby czujny. Sam także najchętniej nie myśląc o niczym najchętniej od razu zapadłby w smaczny sen, chcąc obudzić się rano wypoczęty, gotów do dalszej drogi. Z drugiej strony odezwał się karygodnie lekceważony zdrowy rozsądek, który nieśmiało pisnął, że w razie kłopotów ani Kai, ani jego towarzysz mogą nawet nie dożyć następnego dnia.
-Ja mogę być pierwszy -jęknął w końcu niechętnie, żegnając się z myślą o szybkim wypoczynku. Jednak rozsądek po raz pierwszy od bliżej nieokreślonego czasu wziął górę nad lenistwem.

Sol pisze...

Stosując sie do jego słów usiadła spokojnie, bojąc się nawet, że pod jej ciężarem Cienistemu zmieni sie humorek i zaraz wierzgnie, by ja z siebie zrzucić. Lekko oparła dlonie na czarnej gęstej grzywie i zacisneła nań palce. Chodziło tylko o to, by się przytrzymać. I nic poza tym. Skoro koń nie lubil obcych i nie zawieral przyjaźni, to nie. Sol nachalna nie była, narwa atym bardziej.
- Może gdybyś zaznaczył, że jestem klientka waszego Bractwa, a nie rekrutem, to by zrozumial,żetym razem lepiej nie folgowac? -zasugerowała jednak niezadowolona, bo przeciez chodzilo o to, ze przez ten żart uciekl im jeden koń. Poza tym teraz bolal ja brzuch. I gdyby ktos ich nie sledził, mogłby jednak zainteresowac sie tym, co zrobiła Sol w ataku po babaeczkach.

Zielony Kociak pisze...

(Myślę, że z tym zabójcą mogłoby wyjść coś ciekawego. ;D Jakby... Przykładowo działał jako najemnik i dostał za zadanie porwanie Vincy? Zdecydowałby się na to? ;> Mogę poprowadzić.)

Vescerys pisze...

Zamruczała pod nosem, bocząc się jak obrażone dziecko, ale skinęła na ostatek głową w zgodzie. Wahała się w duchu, gdzieś głęboko, gdzie nie dochodził trzeźwy świat myślenia. Nie wiedziała, czy przed usłuchaniem mężczyzny ślepo i posłusznie, jadąc z nim, gdzie tylko on wiedział, czy przed pytaniami, których nie będzie mogła uniknąć. Takich, na które nie umiała odpowiedzieć. I takich, na które nie chciała.
— Zaraz wrócę.
Zmarznięta ziemia zachrzęściła pod podeszwami butów, kiedy wylazła na ubitą świeżkę, wydeptaną przez ludzi i wybroczoną przez kopyta zwierząt oraz koła wozów. Kowal nie mógł jej już widzieć, ale i tak nie przestawała prostować się naturalnie, zaciskając dłoń na połach płaszcza, a twarz kryjąc pod maską obojętności, by nie zdradził jej żaden grymas. Choć tak naprawdę, nie musiała. Nie czuła już bólu, a kiedy wsunęła dyskretnie dłoń pod koszulę i uszczypnęła się w bark, też nie poczuła. Ale nie brała tego za dobrą monetę.
Sirraz zatupał nerwowo na jej widok, rzucił kształtnym łbem, czarnym jak letnia noc, chrapiąc i rozdymając nozdrza, łypiąc na nią z góry. Ves odwiązała konia, pogładziła po nosie, kiedy trącił jej dłoń, wietrząc znajomą osobę. Podciągnęła się na strzemieniu i dosiadła wierzchowca. I natychmiast oparła o łęk, oddychając ciężko. Przez krótką, nieprzyjemną chwilę pociemniało jej przed oczami.
Karosz grzebał nogą, boczył się, zamiatał ogonem. Ves podniosła głowę. Żgnęła go ostrogą i okręciła w miejscu, zawracając, skąd przyszła.
Kiedy wróciła do Asgira, znów siedziała wyprostowana, jedną ręką trzymając wodze. Minę miała pewną, ale na pobladłej nienaturalnie twarzy wywołało to słaby efekt. Uśmiechnęła się kącikiem ust, wywołując efekt jeszcze gorszy.
— Widzisz? Cała, zdrowa i nieomdlała. Proponuję jednak niezwłocznie się stąd zabierać, okoliczności byłyby dosyć niezręczne, gdyby ktoś nas naszedł. Wskaż tylko którędy, jeśli mam jechać przodem.

[wybacz opóźnienie, komputer mi się zlasował i czekałam na jego reanimację]

draumkona pisze...

Królik od razu posłał Iskrze ostrzegawcze spojrzenie. To wszystko jej wina. Ale on to załatwi. Tak, on... On i jego błogosławiony dar perswazji.
Mamy Poszukiwacza ze sobą, za dzień, góra dwa będziemy na miejscu. - teraz tylko ta gorsza część... Co on miał mu powiedzieć? Jak wytłumaczyć? Najwyżej...
Cień nie spał zbyt wiele, bo się śpieszył by do kryjówki dotrzeć, więc go uspaliśmy co by nie wykitował w drodze. Nie mniej jednak jedzie w siodle, przywiązany całkiem solidnie, więc nie opóźnia nas. Znalezienie się na trakcie też zajęło nieco czasu - Biały przymknął oczy w duchu modląc się, by taki kit przeszedł. No, w sumie serwował już Nieuchwytnemu gorsze łgarstwa, a i tak przechodziły bez żadnego "ale"... Może i tym razem będzie miał to szczęście.

MG

Vescerys pisze...

[Przypominam się powolutku :>]

Sol pisze...

Sol też milczała. Nie czuła sympatii do cienia, nie czuła ciekawości jego osoby, ale też ani wstręt ani niechęc jej nie dotykały w stosunku do oceny Cienia. On... po prostu sobie byl. Jak ten kamień, którym juz nazywać go będzie chyba zawsze. Był i trzeba było go uszanowac, nawet liczyć.
Droga więc minęła im w milczeniu, Sol tylko czasami zebami zgrzytała z zimna i to wszystko. Potem zaś, gdy wyczuła woń niesioną przez morze odetchneła jakby z ulgą. Bo nie sądziła, że tak długo jechać w siodle im przyjdzie. A i statek skojarzyl jej sie z ostatnia podróżą, jaką przebyła z swym opiekunem. Teraz to jej się wydalo tak nagle wieki temu...
W porcie zsiadła z konia pierwsza. Jakby i bez słów chciała dac do zrozumienia, że zaraz tyłek jej odpadnie.

Vescerys pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Vescerys pisze...

Dziewczyna skinęła głową, żgając ogiera do żywszego stępa i kierując, gdzie wskazał mężczyzna. Nie wiedziała, czemu jej pomagał, czemu jechał za nią teraz czujnie, na straży, czemu nie pozwolił iść jej w diabły, a samemu oddalając się do własnych zmartwień. Kimże w końcu takim była, kim?... Właśnie, nikim. I gdyby nie on, byłaby teraz w jeszcze gorszych kłopotach. Może dlatego nie chciała wypytywać. Czasem lepiej było nie wypytywać. Czasem pewne rzeczy po prostu należało czynić.
Korzystając z faktu, że jechała zwrócona do niego plecami, jeszcze raz uszczypnęła się z całej siły w ramię, tuż, tuż, przy brzegu poszarpanej rany, żeby sprawdzić czucie. Nie poczuła. Niżej, nad łokciem prawie, też nie.
Przejęła się, tym razem nie na żarty. Dyskretnie odchyliła dekolt koszuli i obejrzała obojczyk. Krew ustała, ale rana napuchła brzydko, ciało dookoła było zsiniałe. Za wcześnie na ślad po uderzeniu grotu.
Zaczęła mieć podejrzenia, wyjątkowo paskudne. A czuła się jeszcze paskudniej.
Bramę przejechali bez problemów, nikt nich nie zatrzymał, nikt nie nagabywał. Przepłynęli z miejską gawiedzią, wymieniającą się na granicy murów, nie zwracając na siebie szczególnej uwagi. Mijając posterunek odźwiernych halabardników, Ves zwalczyła zmęczenie i jechała prosta, spokojna. W myślach kalkulowała rozpaczliwie. Nie mogła przypomnieć sobie, czy poczuła coś nietypowego, nagłe pieczenie, swędzenie, kiedy dostała strzałą, czy krew poszła dziwnie jasna i niemal pienista, czy może zgęstniała szybko, kiedy Caleth wyszarpnął grot.
Tak, pomyślała. Jasne, że poczułam. Pierdolone żelastwo, wżynające mi się pod obojczyk. To łatwo zapamiętać.
Potem było gorzej. Na gościńcu obejrzała się na Asgira i spięła ogiera w galop, spokojny, okrągły, przy szybszym bała się, że się porzyga. Nie ujechali jednak nawet stajania, jak znowu zakręciło jej się w głowie. Nogi i ramiona miała odrętwiałe, niczym po zbyt krótkim śnie. Przed oczami ciemniejące plamy.
Udało jej się tylko sapnąć niewyraźnie, w porę wstrzymując wierzchowca do stępa i opierając się o łęk siodła. Oddech łapała coraz ciężej i płycej, nawet kiedy próbowała go opanować.
Pozbierała się z trudem i obróciła znowu w siodle, nie wiedząc, co powiedzieć, kiedy napotkała spojrzenie mężczyzny, jadącego w spokojnym milczeniu tuż za nią. A rzadkie były chwile, kiedy Vescerys nie wiedziała, co powiedzieć. W niebieskich oczach miała niepokój.
— Asgir... Daleko to?

[Spoko, mi się po prostu zdarza niekiedy całkiem niechcący kogoś pominąć, także wyrobiłam sobie nawyk prewencyjnego przypominania się u innych ;)]

Kai Chelershey pisze...

Kai potrząsnął głową w odpowiedzi. Nie zamierzał zasypiać. Do obowiązków podchodził poważnie, poza tym jeszcze trochę cenił sobie swoją nędzna skórę. Nie był pewien, co czeka go po śmierci, może te wszystkie religie miały okazać się bzdurą a nieśmiertelne dusze nie istniały? A może wampiryczna przeszłość także skazywała go na niebyt? Kai wolał nie sprawdzać tego na sobie.
-Bez obaw, będę się starał. Nie zamierzam skończyć jako obgryziony z mięsa szkielet.
Oparł się o brzeg zbudowanej przez siebie kamiennej konstrukcji, starając się, aby jego plecy przylegały do bardziej ostrych krawędzi kamieni. Wyobrażał sobie, że gdyby zasnął i oparł się mocniej, dyskomfort znów zdołałby go rozbudzić. Podobne metody często skutkowały.
-Zatem wypadałoby życzyć ci miłego wypoczynku.
Odchylił głowę i spojrzał w rozgwieżdżone, ciemnogranatowe niebo. Głęboko odetchnął. Gdyby nie zmęczenie, byłoby mu teraz całkiem przyjemnie, kiedy mógł głęboko oddychać rześkim nocnym powietrzem. Każdy szmer w okolicy był doskonale słyszalny, mężczyzna mógł bez problemu wychwycić ruchy drobnych zwierząt, cienie szczurów przemykających przy granicy kręgu światła dawanego przez ogień. W pewnym momencie tuż obok stóp Kaia prześlizgnął się mały polny wąż, trzykrotnie dłuższy od jego środkowego palca. Były wampir odruchowo sięgnął ręką, ale nie natrafił już na końcówkę wąskiego, zwinnego ciała.
Właściwie nie myślał, że tej nocy mogło przydarzyć im się coś złego.

Vescerys pisze...

Ves odetchnęła ulgą, kiedy mężczyzna zarządził postój. Z każdą chwilą, każdym uderzeniem serca, było tylko gorzej i podejrzewała, nie, wiedziała już, czemu. Zmęczenie pojawiło się za szybko i ból za szybko ustąpił z rany razem z czuciem, którego brakowało już niemal we wszystkich kończynach, skóra zbladła i zsiniała na ramieniu, też zbyt wcześnie. Teraz zastanawiała się tylko, czy tego, co pokrywało grot strzały, miało starczyć na osłabienie i unieruchomienie, czy na zabicie. Ale bała się zastanawiać na głos.
Nie myślała nawet, czy reszta grupy — bo że zapluta konfrateria kręciła się po okolicach Twierdzy w większej sile, niż pięciu ludzi, nie miała złudzeń — odkryła do tego czasu, co zostało ze zbyt ambitnego Ankhara i z Raeda, i pozostałych. A jeśli odkryła, to nie myślała też, czy już kołacą za nimi po trakcie kopyta. Gdyby tak, nie wątpiła, że kazałaby Asgirowi spieprzać, zabierać rzyć jak najdalej stąd. To za nią szli, a ona i tak nie uleciałaby teraz nawet stajanie dalej. Wystarczyło na jeden dzień ludzi, którzy ginęli, bo bez interesu i bez przymusu wyciągnęli do niej pomocną dłoń.
Ale na razie nikt ich nie ścigał. Na razie.
Zwolnili. Dziewczyna ściągnęła wodzę za przykładem Asgira.
Chata stała nieduża, biednie samotna na skraju matecznika. Wychylała spomiędzy drzew, nie wiadomo, czy wtapiając się w nie po części, czy odcinając od starych, okrytych mchem i porostem pni niezwykłą barwą. Sirraz zachrapał u wjazdu, zatańczył w miejscu, bocząc się i opryskując sobie pierś pianą. Buchał parą z nozdrzy, wciągając szeroko obce zapachy, których ona nie mogła wyczuć.
Mężczyzna, nie powiedziawszy nic, zeskoczył pośpiesznie z ogiera i bez czekania dopadł do drzwi.
Vescerys nie widziała wyraźnie postaci, która pojawiła się w nich po chwili, przed oczami migały jej ciemne plamy i niewyraźne kontury. Nie słyszała też, co mówił Asgir. Zsiadła z konia. Kiedy stanęła na nogach, poczuła, że ziemia osuwa jej się spod nich gwałtownie.

[Daj spokój, pisz, kiedy możesz i jak Ci pasuje, strasznej sesji życzę zdanej z powodzeniem ;)]

Kai M. Ch. pisze...

Kai nie mógł powiedzieć, że coś zobaczył i usłyszał. To był bardziej instynkt, jakiś dodatkowy, wewnętrzny zmysł, który nagle się rozbudził, żeby powiedzieć, iż coś było nie w porządku.
Mężczyzna rozejrzał się po okolicy, na wszelki wypadek wstał i wyprostował się. Nic się nie zmieniło, nadal lekki powiew czynił w trawie fale a w powietrzu unosił się zapach wilgotnej gleby. Krąg światła, rzucany przez ognisko, rozmywał się i słabł, w miarę oddalania się od źródła.
Ale tuż poza granicą jego postrzegania kryło się coś złowrogiego, coś, co sprawiło, że w jednaj chwili mężczyźnie włosy zjeżyły się na karku.
Dał kilka kroków do przodu, wsparł się na lasce, której z powodzeniem już nieraz używał jako broni. Nadal nic nie widział i wahał się, czy samo przeczucie wystarczy, aby budzić Luciena. Na wszelki wypadek przykucnął, nie odrywając oczu od mroku, w którym zdawało się kryć zagrożenie. Gdyby teraz dostrzegł jakiś ruch, mógł natychmiast sięgnąć dłonią do ramion towarzysza i potrząśnięciem wyrwać go ze snu.

Luce pisze...

Podróż do Demaru minęła spokojnie. Samo zakwaterowanie w jednej z licznych gospód też było dość proste. Ludzie nie patrzyli jakoś podejrzliwie na niskiego osobnika o kobiecych rysach i głowie zakrytej licznymi chustami, chociaż oczekiwała tego. Liczne wojska, różnorakie kontrole, a jednak te wszystkie środki ochrony omijały podejrzliwie wyglądającego młodzieńca, na którego aktualnie pozowała. Białe kosmyki trudno było schować pod czymś innym niż chusty. Postura, jeśli dobrze dobrać ubrania, z powodzeniem przypominała męską, więc kamuflaż posiadała. Kulawy, ale przynajmniej mogła swobodnie poruszać się po mieście. Nikt nie pozwiązywał jej z narzeczoną jakiegoś szlachcica.
Pierwsze dni spędziła na przechadzaniu się po uliczkach, jeszcze bez żadnego spoglądania w kierunku rzemieślników. Zapoznawała się z układem dróżek, domów, momentem zamykania i otwierania kramów. W razie ucieczki takie informacje mogły zadecydować, czy wyjdzie cało z opresji. Dopiero później zaczęła metodycznie sprawdzać całe miasto. Nie ograniczyła się tylko do rzemieślników, jak zaznaczyła Pharea, ale sięgnęła jeszcze dalej. W dnie odwiedzała kramy, grzecznie rozmawiała z ludźmi, czasem coś kupiła, jeśli tego potrzebowała. Nocami wkradała się do domów osób, z którymi nie zdążyła się spotkać za dnia. Czuła na karku widmo powrotu do Królewca, z każdym mijającym wschodem słońca, coraz bliższe. W końcu została jej ostatnia uliczka, a na niej zaledwie kilka miejsc. Zaczęła na chybił trafił, od mniej-więcej środka. Nic dziwnego, że do kowala, którego wszyscy nazywali per Mistrz Thorne, doszła dopiero późniejszą godziną. Do jej uszu doszedł dość znajomy głos, oświadczający zamknięcie interesu. Przyśpieszyła kroku na tyle, by pojawić się w wejściu, akurat, gdy doszedł tam również młodzieniec. Zmierzyła go wzrokiem, odruchowo oceniając możliwości. Dopiero wówczas uśmiechnęła się nieznacznie, nie tracąc przy tym swojego wyglądu zbyt kobiecego osobnika płci męskiej.
- Zdążę jeszcze spytać o kilka spraw, kowalski Mistrzu? - Spytała, i chociaż od dłuższego czasu posługiwała się zmienionym głosem, ciągle go nie poznawała. Lekko zachrypnięty i niski, momentami przypominający bardziej warczenie niż słowa. Prosta sztuczka, którą uzyskiwała dzięki uwolnieniu swojej bestii, ale tylko nieco ponad powierzchnię świadomości.

Kai M. Ch. pisze...

Kai poczuł, jak po plecach przebiega mu zimny dreszcz. Znał to z czasów, kiedy jeszcze nie mógł przespać spokojnie żadnej nocy, przekonany, że zdradzeni współbracia zabiją go we śnie. Wciąż pamiętał to nieprzyjemne przeczucie, poprzedzające niemal każdą próbę zamachu na jego życie.
Sięgnął dłonią do przypiętego u pasa przy lewym boku sztyletu, ale nie wyjął go, zamiast tego zaczął powoli zniżać się do przysiadu. Wstrzymywał oddech, wpatrując się w mrok przed sobą.
To już nie mogło być złudzenie, naprawdę dostrzegał poruszenia, które nie mogły być efektem przesuwania się chmur przed tarczą księżyca. W ciemnościach czaił się, ktoś, kto bez problemu ich widział.
Kai pochylił się, jego twarz znalazła się przy twarzy Luciena, usta niemal dotykały ucha.
- Kłopoty -wyszeptał niemal niesłyszalnie, zastanawiając się, czy przyczajony w mroku osobnik, a może, co gorsza, grupa kilku osób może to usłyszeć.
-Lucien, obawiam się, że nie jesteśmy sami.

Kai M. Ch pisze...

-Tam -wyszeptał Kai, jeszcze niżej przyginając się do ziemi. Nie chciał być wystawiony na widok, jak cel na tarczy strzelniczej. Powoli wyciągnął rękę w stronę, gdzie dostrzegł wcześniej subtelne poruszenie.
-Na pewno więcej niż jeden. Zauważyłem dwóch, może trzech. Chyba, że jest ich więcej i kryją się dalej.
Mógł bez końca zgadywać, kto to, nie miał żadnej wskazówki, co do toższamości intruzów. Nie znał też na pamięć taktyki wszystkich wojsk i oddziałów.
Chwilowo mógł uznać, że ma czyste sumienie, nikomu się nie naraził. Chyba, że chodziło o tego nowego towarzysza podróży. Samotna wyprawa, ten czujny sen... Czyżby Lucien w rzeczywistości nie był tym, za kogo się podawał? To była jakaś tajna zbrojna organizacja? A on, Kai, przez swoją skłonność do pakowania się w tarapaty, znów znalazł się w środku wydarzeń, które go nie dotyczyły?
Nie było czasu na podobne roztrząsanie wątpliwości. Teraz byli tylko we dwoje, Lucien i on, kontra uzbrojona grupa, która miała ich jak na dłoni.
Za jakie grzechy, biedny Kaiu, za jakie grzechy, jęknął w duchu, zaciskając mocniej palce na rękojeści sztyletu i z uporem wbijając wzrok w ciemność. Teraz widział ciemniejsze zarysy na tle nieba. Co najmniej dwie ludzkie sylwetki.

Kai M Ch. pisze...

Gdyby Kai mógł w tym momencie znać myśli Luciena, poczułby się co najmniej urażony. Z pewnością nigdy nie życzył sobie występować w roli przynęty, albo celu odwracającego uwagę. Teraz jednak, w błogiej nieświadomości planów towarzysza, posłusznie pokiwał głową. Wydawało mu się, że Lucien wie, co robi, ma gotowy plan i znacznie większe doświadczenie w podobnych sytuacjach. Na wszelki wypadek sięgnął tylko ręką do leżącej obok, laski, upewniając się, że jest w pobliżu. W jego rękach różne przedmioty stawały się bronią, panika i chaos całkiem nieźle nadrabiały braki w wojennym rzemiośle.
Pozwolił Lucienowi się przemknąć, sam pozostał w miejscu, mając tylko nadzieje, że tamci nieoczekiwanie nie zaatakują, naprawdę nie był pewien, ilu ich naprawdę było. Naprzeciwko nim on sam, z laską i krótkim sztyletem, od biedy mogący użyć jeszcze kamiennych odłamków, których leżało na ziemi całkiem sporo.
Jednym słowem, z liczną grupą przeciwników nie miał szans.
Tak jak chciał tego Lucien, w słabo jarzącej się łunie była widoczna jedna sylwetka pochylonego Kaia, z opuszczoną głową i dłońmi spoczywającymi na ziemi. Od spojrzeń tajemniczych wrogów mężczyzna czuł zimny dreszcz na karku. Naprawdę coraz trudniej było mu zachować spokój.

draumkona pisze...

Iskra nie lubiła mieć misji... Osobnych. Nie lubiła wykonywać ich sama odkąd... No, odkąd tak sobie dość oficjalnie byli... Myśl ta wciąż nie mogła wydostać się jej z głowy. Nie przechodziło jej to nawet przez gardło. Ale nie chciała siedzieć sama dłużej niż to konieczne.
Ale Luciena w Czeluści nie było. Nie było go także w Demarze, w Nyrax i Królewcu. Nie było go nigdzie jakby sobie wsiąkł... I wtedy, kiedy myślała już, że całkiem ją zostawił, pojawiły się nowe informacje. Poszukiwacz znowu działał. Do Czeluści trafił nowy rekrut prowadzony przez Królika i Marcusa, którzy wręcz się zarzekali, że widzieli Poszukiwacza nie dalej niż trzy dni temu, jak zmierzał w stronę Królewca.
I Iskra wiedziała po co tam jedzie.
- Zachciało mu się kurtyzan, psia mać jego - i tyle, jeśli chodzi o zaufanie.
***
Zaś na Luciena w Królewcu miast zabaw z Solaną czekali kolejni rekruci. Starannie obserwowani, starannie dobrani... Aż w końcu, ci, których sam wskazał, odpowiedzieli na wołanie Cieni. Nowy członek, świeżaczek do przesłuchania. Do oceny ostatecznej.
Spokój jednak nigdy nie był mu przeznaczony, ani pisany. Do podziemi Róży wtargnęła zdyszana Iskra z ogniem w oczach, jakby się tu spodziewała zastać co najmniej salę uciech. I stanęła jak wryta na widok nieco oszołomionego świeżaczka, którego przypadkowo uderzyła drzwiami, kiedy to je kopnęła. Spojrzała na Luciena.
Nie było żadnego przepraszam. Było wzruszenie ramionami.
- No bo to twoja wina...

draumkona pisze...

Wbrew pozorom, Iskra była świadoma tego, że prócz Solany, wciąż pozostaje coś, czego nigdy nie przezwycięży. Bractwo. Bractwo i ślepe oddanie Luciena tejże organizacji... Wiedziała, choć wypierała te myśli z umysłu pragnąc uznać Solanę za jedyne realne niebezpieczeństwo. Niestety, taka postawa Cienia potwierdziła dawne obawy.
Kiedyś nadejdzie czas, gdy Nieuchwytny go wezwie, a on pójdzie. Zostawi ją i Natana. A potem... Nie wróci...
Taka myśl przerażała chyba Iskrę najbardziej ze wszystkich możliwych. Już nie raz zastanawiała się, czy gdyby dobro Bractwa wymagałaby ofiary z Natana, czy Lucien nie posunąłby się do zabicia własnego syna. Właśnie dlatego nie chciała mu nigdy nic powiedzieć. Właśnie dlatego o wszystkim dowiadywał się ostatni. Bo zawsze pozostawała z elfką myśl, że nigdy nie będzie jej. Zawsze będzie ktoś jeszcze. Coś jeszcze. Jak nie Bractwo, to Solana, jak nie Solana, to Bractwo. Dlatego też, nieco urażona i zasmucona fuknięciem Cienia, usunęła się z pomieszczenia. Niech sobie rekrutuje, proszę bardzo. Da mu spokój, skoro tak bardzo go chciał.
Usunęła się z pomieszczenia, choć nie tak, jak tu wtargnęła. Nie z hukiem i z butą, a po cichu, jakby przegrała jakąś bitwę i spokoju wolała lizać rany.
Nie mając nic do roboty, uznała, że skoro mają już wieczór, a ona nie musi zająć się synem, ani nikim innym, to pójdzie... Gdzieś. Do miejsca, które nie było konkretnie sprecyzowane. Po prostu ruszyła w miasto. Ale zamiast się rozluźnić i zapomnieć o sprawie, jak to zwykle robiła, ją napadły jeszcze ciemniejsze myśli.
Kim ona była w Bractwie? Ano nikim. Była nikim i niczym w organizacji, którą Lucien obrał sobie jako numer jeden w swoim życiu. Mogli się jej pozbyć. Przecież Nieuchwytny nie będzie się patyczkował... Już raz o mało tego nie zrobił. Może powinna odejść z Bractwa i jednak posłuchać się elfów? Przyszłość... Dla elfki przyszłość nabrała ciemnych barw. Stała się ponurą wizją.
Po części zaczęła dramatyzować, po części popadała w depresję, ale i po części przyznawała sobie rację.
Tamtego dnia powinna powiedzieć Cieniom, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Tamtego dnia...
Ile to razy ktoś mówił, że elfka jest szalona? Ile razy Darrus mówił, że jest głupią, elfią furiatką? Ileż prawdy było w tych stwierdzeniach...
Szalona elfka Zhaotrise postanowiła sprawdzić, czy da się zmienić decyzje z przeszłości. A jak wiadomo, manipulacje czasem są zarówno łatwe jak i... Wysoce nieprzewidywalne.

draumkona pisze...

Dramatyzująca Iskra miała tendencje do zachowywania się jak dziecko. Dziecko we mgle, nieco zagubione, a przede wszystkim, wystraszone. Błądząc po Królewcu, doszła w końcu do jedynego słusznego wniosku. Próby manipulacji czasem chwilowo wyparowały jej z głowy. Musi iść do Alarda. Tak. Tylko po co? Co mu powie? Przecież on nie miał na syna żadnego wpływu... Ale przynajmniej zobaczy Natana. Bo i jej syn coraz więcej czasu przesiadywał u dziadka, coraz częściej nawet twierdząc, że zostanie rycerzem. Dobrze, że głupi Cień tego nie słyszał. Byłaby kolejna gadka o Bractwie.
Tymczasem biegiem wróciła do Róży, gdzie wypoczywała Kelpie. I natknęła się na biednego świeżaczka, którego właśnie zrekrutował Poszukiwacz. Biedak znowu widział Iskrę jak gdzieś wpadała. I tym razem miast drzwiami, oberwał kopa od Kelpie, bo podszedł zbyt blisko do zirytowanej klaczy. A elfka mu nie pomogła. Obrzuciła go tylko niezbyt przyjaznym spojrzeniem, jakby to wszystko była jego wina, po czym wskoczyła na koński grzbiet i ściągnęła wodze. W tym jednak momencie, do jej juków niespodziewanie wkradł się Figiel, ranny ptaszek, podręczny szpieg i pasażer na gapę.
Marcus lubił wiedzieć co się dzieje z Iskrą, nawet kiedy ona nie za bardzo tego chciała. Ale też niczego nie podejrzewając, wycwałowała z miasta kierując się na równiny. Alard mieszkał przecież niedaleko...

draumkona pisze...

Furiatka na koniu dotarła do niewielkiej wioski pod wieczór, kiedy pochodnie zapłonęły, a księzyc wisiał na niebie oświetlając równinę niepokojącym, bladym światłem. Nie zapukała. Wiedziała, że nie śpi przynajmniej on sam, bo z Natanem to różnie bywało. Widziała zapalone światełko wewnątrz izby niewielkiego domku Alarda. I tam też skierowała zmęczoną Kelpie. Sama zsunęła się z siodła i podeszła do drzwi chwilę zastanawiając się w ogóle co ma zrobić. Pukać? wejść? Nigdy jej nie instruował... Ale zawsze wypadało zachowac pozory normalności. uniosła więc pięść i zastukała w drewniane drzwi.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się lekko, blado. Była ewidentnie zmęczona, ale i smutna, choć starała się tego zbytnio nie pokazywać. Przekroczyła próg domu i skierowała się od razu do kominka. Z tego co mówił Alard, chłopiec już spał... Później do niego pójdzie, zobaczy, poprawi kołdrę i ucałuje na dobranoc.
Starała się słuchać, nawet bardzo, ale nie była w stanie. Myśli krążył wokół Luciena i jego cholernego Bractwa.
- On woli swoje głupie Bractwo - stwierdziła ponurym tonem wlepiając spojrzenie w płomienie. Musiała się wygadać. Dlaczego on nie mógł być taki jak jego ojciec...

draumkona pisze...

Iskra tymczasem miała niemałe kłopoty. Dibbler co róż gdzieś znikał, nic nie mówił, kazał czekać. Z koeli samej elfce się to nie podobało. Bo co to za misja o której się nic nie wie? Poza tym, zaczynała nabierać podejrzeń...
Ale Dibbler jednak tym razem nie szykował zamachu na Bractwo. Nie tym razem.
Tym razem czekało na nich zadanie z najwyższej półki. Mutanci. Zapiski... Tego się nie spodziewała.
***
Wilk wolał nie myśleć co Szept zrobiłaby gdyby znała jego plany... Ale aż się wzdrygnął. Nie, te temat zdecydowanie lepiej będzie pozostawić.
- Skoro tak mi radzisz, to tak zrobię... Wymyślę jakaś wymówkę, a jak ustalę odpowiednią wersję, to ci wszystko powiem, żebyś wiedział co mówić. Tymczasem udawajmy, że nic się nie dzieje...

draumkona pisze...

- Tak, dokładnie to mam na myśli - przyznała wzdychając. Objęła sie ramionami jakby nie wiedziała co ma zrobić z rękami.
- Wiedziałam, że tak będzie. Zawsze tak było. A ja się znowu głupia łudziłam, że jednak cokolwiek do niego dotrze... Ale zobaczył tą swoją cycatą dupodajkę i już, znowu wszystko szlag trafił. Pieprzone Bractwo... - schowała w końcu twarz w dłoniach. Okropny dzień.

draumkona pisze...

Westchnęła. No tak. Alard, jako nie zamieszany... Musi wyjaśnić.
- Solana była jakby... Jego rówieśniczką w Bractwie. Razem zaczynali. Potem oczywiście awansowała do kochanki i w ogóle... Potem pojawiłam się ja, a oni ciągle trzymali się razem... teraz też tak jest. Może z nią nie sypia... Jak na razie... Zresztą, to już nie o nią chodzi. Chodzi o Bractwo. Zawsze jest na pierwszym miejscu. Nie było jeszcze tak, że było na drugim... Zawsze tylko Bractwo, Bractwo, Bractwo... Zupełnie jakby nic innego nie miało dla niego znaczenia. Ani ja, ani Natan. - tu elfka przekroczyła własne granice wytrzymałości i po prostu się rozszlochała. A na dodatek tego wszystkiego, to przecież w ciąży była. I co ona miała robić...

draumkona pisze...

- Po co on w ogóle chciał, żebym za niego wyszła. No po co... - dalej kontynuowała swój monolog Iskra szlochając w Alardowe ramię. Tak... Jakoś teraz było lepiej. Co prawda, od każdego niemalże słyszała, że powinna sobie z Cieniem dać dawno już spokój, ale słowa wypowiedziane przez jego własnego ojca... Cóż, chyba miały jak na razie największe znaczenie.
- Nie mogę odejść... Nie tak całkiem... Znajdą mnie i zabiją. Bractwo nie toleruje zdrajców... A gdybym nim była... Nieuchwytny jest złośliwy. Kazałby Lucienowi zabić mnie. A on by to pewnie zrobił - i to chyba bolało ją najbardziej, świadomość, że Cień wykonałby polecenie Przywódcy.

draumkona pisze...

Pokręciła nieznacznie głową. To nie była jego wina. Lucien po prostu taki był... I tyle. Stopniowo łzy wysychały, stopniowo także elfka się uspokajała. Wracało jej poniekąd i bojowe nastawienie.
- Skoro woli swoje Bractwo, to je dostanie - mruknęła po długiej ciszy, a w fiołkowych oczach zatańczyły gniewne iskierki. Już ona mu pokaże. Będzie miał, swoich rekrutów i Bractwo. Jeszcze zobaczymy.

draumkona pisze...

Pokręciła nieznacznie głową. To nie była jego wina. Lucien po prostu taki był... I tyle. Stopniowo łzy wysychały, stopniowo także elfka się uspokajała. Wracało jej poniekąd i bojowe nastawienie.
- Skoro woli swoje Bractwo, to je dostanie - mruknęła po długiej ciszy, a w fiołkowych oczach zatańczyły gniewne iskierki. Już ona mu pokaże. Będzie miał, swoich rekrutów i Bractwo. Jeszcze zobaczymy.

draumkona pisze...

Iskra nie chciała mówić tego na głos, ale Alard miał rację. W obu przypadkach. Kochała Cienia, a także wiedziała jak z nim postępować. Co jednak z tego,kiedy na nowo popadła w dołek.
- Czasami wolałabym go jednak nie kochać. Wszystko byłoby o wiele prostsze... - przyznała się, cicho, ledwie słyszalnie, opierając się na powrót o Kerończyka. Szybka jazda dawała jej się we znaki, podobnie jak i trud ostatnich dni. I jeszcze Lucien zachowujący się znowu tak jak za dawnych czasów. Czyli jak zwykły, oziębły dupek.

draumkona pisze...

Błysk w oku. Alard owszem, przypomniał jej o czymś i być może powinna się bardziej zastanowić nad swoim planem, ale tak się złożyło, że tylko utwierdził ją w jej własnym przekonaniu. On nie ma dla niej czasu? Ba, nie chce mieć czasu bo woli swoje Bractwo? Dobrze. Ona też nie będzie mieć czasu. Ani trochę.
- Ciągle mogę - mruknęła zamyślona. W zasadzie, miała rację. Gdyby poszła do Wilka i powiedziała mu to i owo... To sam pewnie by znalazł Cienia i mu tyłek sprał, a samą furiatkę zapewne by zeswatał z jakimś elfem. I na pewno byłby to ktoś lepszy niż Cień, tylko, że... Czy ona naprawdę chciała, żeby to się tak kończyło? Alard mówił żeby się nie poddawać...
I w tym właśnie momencie, Iskra uznała, że plan nie poświęcania Cieniowi czasu jest genialny.
- On zawsze jest piekielnie zazdrosny - otarła rękawem policzki i przytoczyła mu przykład, jak to Cień reagował na wiedźmina - Jest piekielnym zazdrośnikiem i to widać najbardziej jeśli chodzi o jakiekolwiek uczucia...

draumkona pisze...

Iskra zapomniała o czymś jeszcze powiedzieć starszemu mężczyźnie. Jednak nie były to złe nowiny... No, chyba, że dla niej i dla jej zdrowia.
- Tak na marginesie... Obawiam się, Alardzie, że za niedługo będziesz skazany na dwójkę wnuków - uśmiechnęła się lekko, nie było już śladu po płaczu, czy po gniewie. Miała plan i tyle.
- Co byś wolał? - zagadnęła ciekawskim tonem zerkając na twarz Kerończyka. Lucien jakoś nigdy nie był zbyt chętny na takie zaczepki i takowe rozmowy, czy gdybania. Głupi Cień.

draumkona pisze...

Iskra natomiast wolała nie budzić dawnych wspomnień odnośnie tragedii. Gdyby tak zrobiła, niechybnie popadła by w depresję, nie wychodziłaby z łóżka i przestałaby o siebie dbać. A wiedziała, że Yue na pewno nie chciałaby, żeby tak się zachowywała. Dlatego starała się o tym nie myśleć. Przynajmniej nie za często...
- Wie - przyznała biorąc kubek herbaty i upijając łyk. Wie. I nic to nie zmienia, tak jak zawsze.
- Ale to nic nie zmienia - dodała, tym razem na głos. Zadziwiające, jak przy Alardzie się Iskrze język rozwiązywał.

draumkona pisze...

Kiwnęła głową również nie używając słów. Czasem miło było pomilczeć. Poza tym, chciała choć trochę poświęcić czasu synowi, w końcu tak długo już się z nim nie widziała... I zapewne bez pytań o Cienia się nie obejdzie.
- Jednak nie zabawię długo. Niestety... Może trzeba ci w czymś pomóc? - elfka przeniosła spojrzenie na Alarda. Od czasu do czasu pytała o coś takiego właśnie i nie chodziło jej tu o zamiatanie ganku. Magia. Poluzowane kamienie w ścianach, ewentualne stwory zagrażające wiosce... Coś, co wymagałoby jej interwencji.

draumkona pisze...

Kiwnęła głową. Iskra od pewnego czasu czuła się po prostu zbędna i szukała jakiegoś zajęcia, począwszy od działania Lucienowi na nerwy (zakończone fiaskiem) poprzez dręczenie świeżaczka (połowiczny sukces) aż po pomoc teściowi (zakończone porażką). Nikt nie potrzebował pomocy, czy towarzystwa elfki i było jej z tym źle (oczywiście w statystyki nie wlicza się Natana). Mimo wszystko jednak, nie miała zamiaru się narzucać. Zostanie tu chwilę, może jakiś problem sam się wkrótce pojawi. W końcu, mało to Lodowych szwenda się po kraju?
- Zobaczę co u Natana - stwierdziła elfka odstawiając pusty kubek na stolik i udała się do pokoju synka. A nóż, widelec, może się odkrył i trzeba mu kołdrę poprawić... Albo uspokoić jak znowu będzie miał koszmary...
Tak, Iskrze trzeba było poważnego zajęcia. Takiego kopa w dupę, żeby się wzięła w garść.

Iskra pisze...

Słowa sprzeciwu nie było, bowiem myśli elfki zajął teraz jej synek. Wszystko teraz skupiło się na nim, zresztą, tak jak i zawsze, kiedy Iskra miała okazję pobyć trochę z małym po długiej rozłące. Przysiadła przy nim na łóżku i poprawiła koc, ażeby szczelniej go przykrywał. I po raz kolejny Zhao dopadła smutna myśl, że tak będzie zawsze. Jako Cienie domem mogli nazywać jedynie Czeluść. Miejsce, w którym mieszkały i inne Cienie... Miejsce zdecydowanie nieodpowiednie dla małego chłopca.
A zajęcie dla elfki pojawiło się nawet bez interwencji Alarda. Choć może to nie było do końca to, o co mogło mu chodzić, to jednak wymagana była interwencja maga. Dobrego maga. Do wioski bowiem zmierzali nekromanci w poszukiwaniu świeżych ciał. A wiadomo, że tam gdzie zawitają Marionetkarze tam też prędzej czy później zawita Śmierć.

draumkona pisze...

Iskra, skorzystawszy z gościny swojego teścia, ulokowała się w posłaniu jakie jej naszykował. W końcu, od tygodnia ciągle była w drodze. Przyda się jej odrobina odpoczynku...
***
Obudził ją trzask. Czuły, elfi nos wyczuł obcy zapach. Do tego dołączył wzrok, choć nie tak dobry w ciemności, to jednak wciąż nadający się do użytku. Ktoś był w domu. Ktoś obcy...
Podniosła się bezszelestnie, a odpowiedziało jej ciche skrzypnięcie w pokoju Natana. To wystarczyło, by elfka się przeraziła i zapomniała o wszelkich środkach ostrożności. Wyrwała się z posłania i wpadła do pokoju Natana. W samą zresztą porę, bo obcy, ten intruz dziwnie pachnący pochylał się nad łóżkiem chłopca z czymś w dłoni... Elfka niewiele myśląc rzuciła się na obcego i chwyciła dłońmi za ostrze diabelnie ostrego noża. Nie poczuła nawet bólu. Strach o dziecko tłumił wszystko. Sięgnęła magii, lecz nie poczuła odpowiedzi. Coś jakby... I wtedy pojęła. Dziwny zapach, błyszczące ostrze... Nekromanci. Nekromanci szukający nowych dzieci do eksperymentów, poszukujący nowych sług... Zadrżała. Ale magii jak nie było, tak nie było. Nóż wessał całą jej energię, a ona w tej chwili czuła się całkowicie bezbronna.
I chyba tylko przez to jaki strach teraz czuła, zawołała o pomoc. Nie jednak głosem, a mentalnie, choć niezbyt zdawała sobie z tego sprawę. A sygnał... Cóż, nieco nieczytelny i przesycony strachem jak nigdy dotąd trafił do śpiącego w tej chwili Poszukiwacza. W końcu, nawet on musi kiedyś sypiać.

draumkona pisze...

Tymczasem elfka miała poważne kłopoty. Bo cóż z tego, że Alard zdołał powalić jednego, kiedy do chatki przyszło kolejnych pięciu...
- Oddaj go nam. Tak będzie lepiej - stwierdził jeden z nich, a głos miał dziwny, strasznie głęboki, wręcz usypiający. Aż dziw, że nie usnęła od samego słuchania.
- Nie ma mowy - warknęła. Nekromanci jednak nie tolerowali sprzeciwu. Żadnego. Jeden z nich zaszedł Iskrę od tyłu i sztyletem o ostrzu ze szkła naciął jej szyję. Dalej nie pamiętała co się działo. Padła na podłogę nieprzytomna a nekromanci zabrali chłopca.

draumkona pisze...

Dzięki zimnie jakie wypełniło chatę, elfka nie umarła. Mróz nieco zwolnił przepływ krwi, zmroził poprzecinaną skórę i tkanki. Dwa głębokie cięcia na dłoniach i jedno na szyi. Ktoś tu chciał elfkę na poważnie unicestwić.
Serce biło słabo, ciało było przemarznięte. Ale żyła. Przynajmniej w tym momencie.
Niestety jednak, prócz nekromantów zbliżało się kolejne zagrożenie. Wirgińczycy. Luzem puszczone oddziały, przez nikogo nie pilnowane i nie dowodzone. Dezerterzy.

draumkona pisze...

Biedna, wytargana z łóżka uzdrowicielka dopiero po chwili zaczęła ogarniać sytuację. I wzrokiem i umysłem. Całe szczęście, że była zima. W mig owinęła pasmami tkaniny dłonie elfki, potem zaś przyszła kolej na szyję. I nie obyło się bez szycia, bowiem cięcie było dość rozległe, aczkolwiek nie płytkie.
Następnie przyszła kolej na ocucenie elfki. To zajęło już dłużej, bo nie dość, że zmarznięta, to jeszcze doszczętnie wyczerpana. Zarówno magicznie jak i fizycznie. Nakazała więc owinąć elfią panią w skóry i wsadzić do łóżka i najlepiej stamtąd nie wypuszczać. Oczywiście, jak gdyby Iskra miała się słuchać takich rzeczy...
Ale ocknęła się dopiero dobre dwie godziny później i nie miała siły dobyć głosu. Rozejrzała się tylko smętnie po pomieszczeniu.

draumkona pisze...

Ucieszył ją widok Alarda. Teść był cały i zdrowy, znaczy, że nekromanci nic mu specjalnego nie zrobili... Ale...
- Gdzie Natan? - to było w tej chwili najważniejsze. Jej syn. Jej i tylko jej. Co z nim się stało? Gdzie był? Dlaczego go zabrali...
Od razu poderwała się z posłania i poczuła przemożny ból w dłoniach. Spojrzała na nie i aż krzyknęła. Nie pamiętała, żeby cokolwiek się jej działo. Jak widać, strach o syna wygrał wtedy z odczuciem bólu. Lekko podważyła tkaninę obwiązującą jedną z dłoni i stwierdziła, że rany są głębokie i paskudne. W dodatku, jedno z cięć ropiało. Żeby tego było mało, poczuła także i dziwne rwanie w szyi. Musnęła palcami skrawek skóry na niej i przekonała się, że i tam ją raniono. No tak, nekromanci się nie patyczkują. Miała szczęście... które to wolałaby oddać Natanowi, którego tu nie było. Szybko przekalkulowała parę wariantów jak i odrzuciła dwie z możliwych opcji.
- Jadę za nimi - obwieściła Alardowi - Ty zostań tutaj... - elfka nie przewidziała jednego. Nie pamiętała. Nie była tu przecież sama, bo gdzieś wciąż pałętał się drugi rodzic chłopca.

draumkona pisze...

- Kto za nimi pojechał? - oczywiście, Iskrze to nie wystarczyło. Dla niej żaden z żyjących nie był wystarczająco kompetentny żeby pojechać na odsiecz jej synowi. Bogowie, co za czasy... Niech ta zima się już skończy.
Zmuszona do położenia się, owinęła się kocem i skórami i zrobiła obrażoną minę. No jak on tak mógł...
- Powiedz mi co się działo kiedy spałam... I skąd się tu wzięli przeklęci Wirgińczycy - czułe elfie zmysły wyczuły inny zapach. Wirgińczycy potrafili okropnie śmierdzieć.

draumkona pisze...

Iskra już nie raz zakosztowała nieuprzejmości i szkód ze strony Wirginii. I wyglądało na to, że nie miało się to zmienić póki trwa wojna.
Ktoś załomotał w drzwi. Rutynowa kontrola, podpowiedział głosik w umyśle Iskry. Zabiorą jedzenie i odejdą... A potem, do tajemniczego głosiku dołączyły także szepty strachu. Przyjdą po jedzenie. Oni. Mężczyźni... Pozbawieni kobiet tak długo...
Ponure rozmyślania Iskry przerwał krzyk kobiety. Elfka przymknęła oczy. Wiedziała czemu krzyczy. Wiedziała... Że ją spotka to samo. Żaden będzie z niej przeciwnik kiedy nie ma magii i jest tak osłabiona. Poza tym, pewnie przyjdzie ich kilku...
Ktoś załomotał w drzwi chaty Alarda.
- Z rozkazu Wilhelma Escanora i w imię jego cesarskiej mości, otwierać! - Wirgińczycy. Przyszli.

draumkona pisze...

Elfka nabrała powietrza w płuca i usiadła na posłaniu. Podciągnęła koszulę zsuwającą się z ramienia i przymknęła oczy. Naprawdę szkoda, że w tej chwili nie ma magii... Nic a nic. A mówią, że zapasy many tak szybko się regenerują...
- Jedną chwilę, już otwieram! - w zasadzie, lepiej by było, gdyby się gdzieś schował. Ale teraz było już na to za późno.
Ledwo Alard otworzył drzwi, a niemalże dziesięciu chłopa wsypało mu się do domu. Jeden z nich, niewątpliwie dowódca, rozejrzał się po izbie.
- Domyślam się, że chętnie nas wspomożesz jedzeniem i napitkiem - nie czekał na odpowiedź. Machnął dłonią, a pięciu żołdaków wysunęło się zza jego pleców i zaczęło przegrzebywać szafki i kredensy.
- Nie za wiele tego ma... - zaczął jeden, ale nie skończył, bo przerwał mu tryumfalny charkot, czy też gardłowy śmiech koleszki, który bardzo z siebie zadowolony, wytargał Iskrę z pokoiku.
- Może jedzenia nie ma, ale za to trzyma tu tę elfią sucz - myślał chyba, że elfka się od razu da, czy co, bo ręce wepchał jej po koszulę, a chwilę potem... Cóż, leżał na ziemi z wbitą w oko drewnianą końcówką łyżki.
- Łapać mi tę kurwę! - ryknął dowódca i sam dobył miecza ruszając w stronę elfki. Iskra chwyciła stalową łopatkę i wyszarpała ją z żaru tlącego się w kominku, po czym przyłożyła jednemu z żołnierzy w twarz. Wrzask był nie do zniesienia.
- Łajzy jedne! - krzyknął jeszcze raz dowódca, po czym dostrzegł w swym genialnym planie lukę. Elfka zawsze będzie szybsza od ludzi w pancerzach...
- Zostawcie ją. Brać go - i wycelował mieczem w Alarda. Łatwy kąsek. A skoro sama elfia sucz tu siedzi... Szantaż był najprostszą metodą dostania tego, czego się chciało.

draumkona pisze...

Iskra myślała, że to już koniec. Nie byłaby w stanie skazać Alarda na chociażby pobicie. A tu proszę... Czekała ją miła niespodzianka, bo teść się bronił i to całkiem dobrze.
Kapitan spurpurowiał na widocznej części twarzy, której nie okrywała zasłona hełmu.
- Oboje będziecie wisieć! - warknął i sam ruszył do ataku przy okazji wywracając stół, co by mieć lepsze do Alarda dojście. Tym razem jednak przeszkodziła mu Zhao łapiąc w obandażowane dłonie rozżarzone węgielki i ciskając nimi w niego. Część z nich wpadła kapitanowi za kołnierz, a ten w odpowiedzi zawył. Uniósł się swąd palonej skóry, a zaatakowany przez węgle człowiek runął na ziemię i zaczął się tarzać. Oszołomienie i zdezorientowani strażnicy stali sie teraz łatwą ofiarą.

draumkona pisze...

Jeśli Alard sądził, że Iskrę do zniknięcia przekona fakt, że wrócą, to srogo się pomylił. Elfkę nawet bardziej ten fakt przywiązywał do tego miejsca. Nie zostawi przecież teścia samego... A magia wróci. Jak zawsze... Musi wrócić.
- Muszę się z nim skontaktować... To chwilę potrwa - mruknęła Zhao ustawiając przewrócone krzesło na miejsce, a przy okazji posyłając myśl w głąb kraju. Szukając znajomej świadomości... Chociaż tyle wciąż mogła zrobić.

draumkona pisze...

- Nie zostawię cię - burknęła elfka porzucając poszukiwania męża. Szlag by go, jak był potrzebny to nie odpowiadał...
- Nawet nie próbuj mnie przekonać bo i tak ci się to nie uda - dorzuciła jeszcze, co by nie było wątpliwości, że ona tu jak najbardziej zostaje. A jak ją wyrzuci, to będzie siedzieć pod drzwiami na wycieraczce i tyle.
- Zrobię napar po którym magia powinna wrócić. Wtedy już ja im pokażę z kim zadarli. - Iskra najwyraźniej już coś wykombinowała. Problem był jak zawsze z wykonaniem.

draumkona pisze...

To elfkę ubodło i popatrzyła na Alarda jak zbity pies. Na Iskrę były jedynie dwa sposoby. Albo po dobroci, co nie zawsze się udawało, albo poprzez zadanie ran i to wcale nie cielesnych.
Nie obroniła własnego syna. Jak mogła go tak zawieść... Bo zawiodła. Na całej linii.
- Nie szkodzi... - mruknęła opadając na krzesło i chowając twarz w dłoniach. Było jej ciężko. Czemu Lucien tak długo nie wracał? Co się działo... Najgorsze było czekanie. Czekanie bez informacji.

draumkona pisze...

Zawahała się, ale tylko chwilę. Musiała być silna. Natan nie chciałby, żeby się mazała... Spojrzała przez palce na Alarda.
- Poszedłbyś też? - spytała nieco słabym głosem. W końcu... Cóż, to już była jakaś wizja. Na pewno nie poszłaby sama. A kto wie, może uda się jej go namówić by ją puścił...

draumkona pisze...

Każdy dzień jaki Iskra spędziła ukrywając się, poświęciła rozmyślaniom nad sposobem ocalenia synka. Dłonie zaczynały się goić, choć powoli i wciąż rozrywała stupy, a to przez przypadek. Rana na szyi natomiast nie goiła się wcale, a wręcz jeszcze zaogniła. Potrzebna była jej pomoc Białego. Albo chociaż Wilka.
W tym momencie Iskra siedziała nad jednym ze strumyków i wpatrywała się w czystą toń. Kiedy wróci Lucien... I czy będzie miał ze sobą Natana? A co jeśli...
No gdzie on jest?
Oczywiście, nie przyszło jej do głowy, by się rozejrzeć, by poszukać myślą tego, którego tak oczekiwała.

draumkona pisze...

Elfka drgnęła jakby się przesłyszała. Potem się dopiero powoli obejrzała przez ramię, wciąż smutna, wciąż przygnębiona. Ale przynajmniej jedna zguba się znalazła. Iskra podniosła się chwiejnie i podbiegła do Cienia.
- Lu... - i padła mu w objęcia, ściskając mocno, jakby go co najmniej z dwa lata nie widziała. Z błota cały, biedny, zmęczony Cień? Nie ważne. Pobrudzi się jak tak dalej będzie się do niego szaleńczo tulić? A co tam. Zupełnie jakby zapomniała już o tym co miało miejsce w Róży.

draumkona pisze...

I wspomnienie kurtyzany wystarczyło, by elfka od razu od niego uciekła. Czy ona wszędzie musiała się pchać z tym swoim wielkim dupskiem? Iskra cofnęła się o krok. Potem następny.
- Znowu ona... - jak widać, elfka miała ewidentnie uraz do kurtyzany. I tyle jeśli chodzi o dalsze rozmowy, tłumaczenia, czy cokolwiek, bo Iskra czmychnęła do jednej z jaskiń. Tam, gdzie spodziewała się znaleźć pomoc u Alarda.

draumkona pisze...

ISkrze kończyła się cierpliwość. Zostawił tam tą głupią jędzę... POwinien od razu zabrać ją ze sobą. Tak, na pewno.
- Sama tam pojadę - oświadczyła Iskra i to chyba bardziej do Alarda niż do Cienia, którego obecność w jakiś dziwny sposób zaczęła ignorować. Biedny, niedomyślny Lucien. Szkoda, że nie chciał słuchać swojego ojca, być może ten by go oświecił.

draumkona pisze...

- Znajdę jakoś wejście i się wślizgniemy... - Iskra kontynuowała swój wywód mając Cienia w głębokiem poważaniu. Może on i Solana to sobie zaplanowali, ale nie ona. Sama wyciągnie syna.
- Tato, ty zostań - zwróciła się o dziwo do Alarda. Najwidoczniej, z teścia awansował do bardzo lubianego teścia -Na wypadek gdyby Natan sam uciekł... Bo potrafi. Wiem, że potrafi... - i elfka gwizdem przywołała do siebie Kelpie.

draumkona pisze...

Iskra burknęła coś pod nosem i zrezygnowana usiadła na ziemi. No to ładnie, Alard sobie poszedł i zostawił ją z tym, z tym... Zdrajcą.
Ale nie powiedziała nic. Tylko łypnęła na Cienia wzrokiem iście morderczym, jakby co najmniej na czole miał napisane, że sypia z Solaną.
Elfka była o coś ewidentnie zła. I zazdrosna. Tak, przede wszystkim zazdrosna...

draumkona pisze...

- Od wielu lat krąży pogłoska, że po wzgórzach chodzą zmarli. Młody lord ma skłonności do bania się własnego cienia, a co dopiero mowa o stworach... Wezwał nawet wiedźmina, ale ten nie wrócił. Coś na wzgórzach siedzi. Nie jestem tylko pewien cóż to takiego... - ściągnął brwi. Ściągnął brwi w charakterystyczny sposób sugerujący zamyślenie. Albert znał się na stworach. Stary sługa w dalekiej przeszłości był wiedźminem.

draumkona pisze...

Stał się cud. Poszukiwacz sam domyślił się o co Iskrze chodziło. To był naprawdę cud. Teraz potrzebowali jeszcze jednego, dla Natana. A potem już z górki.
- Nie wiem czy ci wierzyć w to "nic więcej się nie wydarzyło" - no przecież jeszcze tak niedawno temu wciąz z nią sypiał, po to, by, jak twierdził, uzyskać informacje od Skorpion. Co jeśli teraz znowu z nią spał po to by łaskawie została pod Noctis? A jej wciskał kit? Nie, tu trzeba było być po stokroć ostrożnym.
[więcej odpisów po laborkach :D]

draumkona pisze...

- Może i nie oskarżasz, ale robisz swoje miny i warczysz na wszystkich. Na Wilka i Asha najbardziej. No, chyba, że biedny Marcus ci się pod rękę nawinie... - elfka się podniosła i podeszła, ba, nawet go palcem w pierś dźgnęła. Jeszcze brakowało tego, żeby wyliczała swoich byłych kochanków dalej... Co zresztą też zrobiła.
- Dobrze, że Joserro już nie żyje, bo też byś na niego warczał. I w sumie dobrze, że nie znasz Michaelisa, bo też by ci się nie spodobał. A co dopiero Kahrun! tego to byś w ogóle znielubił z samego wyglądu! - Iskra się dopiero rozkręcała, a co gorsze... Miast się godzić, oni się coraz bardziej nakręcali.

draumkona pisze...

- To sobie idź to tych swoich ważniejszych spraw - warknęła Iskra, a wyobraźnia podsunęła właściwe skojarzenie - Solana.
Wściekła nadal, okręciła się na pięcie i ruszyła w głąb jaskini, jakby chciała tym sposobem gdzieś dojść. Oczywiście, skończyło się na tym, że skończyła się jej droga. Zirytowana kopnęła w ścianę, jęknęła i osunęła się na ziemię. Głupi Lucien i głupia Solana, to wszystko przez nią.

draumkona pisze...

A Iskra oczywiście musiała wpakować się w kłopoty. Bo kopnięcie w rzekomą ścianę wykazało (prócz bolącego palca), że wcale nie jest to... Ściana. Powierzchnia była zdecydowanie zbyt niejednolita jak na ścianę. W dodatku... Ściana nie powinna mieć szmaragdowego oka z pionową źrenicą wielkości solidnej komody.
Oko skierowało źrenicę na sylwetkę elfki, po czym dało się słyszeć ponury pomruk, jakby ktoś nie był zbyt zadowolony, a panowie na zewnątrz mogli mieć wrażenie, że jedna z mniejszych górek mruczy.
- O ja pierdol... - elfka zaczęła się cofać, nawet biec, ale nie zdążyła. Smok się obudził i zaczął iśc śladem elfki, a w końcu, gdy poczuł powiew świeżego powietrza, rozpędził się, Iskra zaś, aby ratować życie, uczepiła się długiej, giętkiej smoczej szyi. A sam smok wypadł z groty i od razu wzbił się w powietrze.
Był ogromny. Lśniący. Niby czarny kamień połyskujący w zachodzącym słońcu. Czarny. Wielki... I wściekle ryczący, z małą, wrzeszczącą elfką uczepioną aktualnie łapy odgrywającej rolę skrzydła.
Czarny. Wielki. Szmaragowooki.
Lucien znał tego smoka. Musiał go znać, w końcu, to jego jajo znaleźli w szkielecie Draco. To on się wykluł uznając Poszukiwacza za swojego jeźdźca.
Alduin, Pożeracz Światów.

draumkona pisze...

Iskra ledwo podniosła się z ziemi i już została zaatakowana słownie przez Luciena. I oczywiście, że chciała się odgryźć, chciała być tak samo nieczuła i wredna jak on, ale w porę odezwał się Alard.
- Natan...
Tyle wystarczyło, by elfce chwilowo przeszła zazdrość i złość. Musiała jakoś dotrzeć do wieży. Kelpie ostatnio coś niezbyt współpracowała, w dodatku, przytyła i Iskrze wcale się to nie podobało. Przydałaby się Szeptucha. Ona by wiedziała co się z tym wrednym koniem dzieje. Tymczasem Zhao wskazała na kołującego na niebie Alduina.
- Transport. Nakłoń go do lądowania... - oczywiście frazę "proszę" skrzętnie pominęła.

draumkona pisze...

- Może ty wolisz, ale ja zamierzam tam jechać po syna, a nie na piknik - burknęła Iskra i zastanowiła się, czy przemówić w jakimś innym języku. A może wejśc do umysłu smoka i nagiąc jego wolę...
Rozmyślania jednak musiała przerwać. Trzeba było obronić Alarda.
- Nie warcz na niego - to z kolei Zhao warknęła na Luciena, a w fiołkowych oczkach pojawiły się iskry. Poza tym, przypomniała sobie jeszcze moment kiedy dane jej było Luciena poznać. Wtedy tez pojawił się smok, tyle, że tamten był złoty... I innej budowy niż Alduin. Nie znała zbyt dobrze smoczego języka, ale zawsze można było Krzyknąć. I liczyć na efekty.
Wyciągnęła rękę w stronę staruszka z dziwnie ponaglającą miną.
- Musimy jechać po Natana...

draumkona pisze...

Iskra warknęła. Miała ochotę płakać. Nadęty pacan. Głupi bubel. Kretyn... A jednak podbiegła do niego i szarpnęła za nogawkę.
- Twój głupi smok spłoszył mi konia - mruknęła teraz szarpiąc za strzemię. Wyglądało na to, że będą zmuszeni jechać razem.
- Słyszysz, posuń się... - dodała cicho spuszczając wzrok.

draumkona pisze...

Iskra nie skomentowała słów Cienia, po prostu chwyciła jego dłoń i wgramoliła się na siodło za nim, od razu oplatając go rękami w pasie. No bo jeszcze zleci, albo co... Oczywiście program nie przewidywał nadmiernego tulenia się do jego pleców, ale elfka postanowiła nagiąć zasady.
- Przepraszam... - mruknęła jeszcze opierając policzek o ramię Cienia i spojrzała na Alarda. Co prawda, nie obroniła go i tym razem, ale wiedziała, że gdyby Kerończyk został w tyle, na pewno by go nie zostawiła.

draumkona pisze...

lucienowa podświadomość dobrze podpowiadała, bo temat kurtyzany wcale, a wcale nie był zakończony. Iskra po prostu czekała na dogodny moment do ataku. Najlepiej jak będą sami. Tak. Genialny pomysł.
Co jakiś czas oglądała się na Alarda, jakby upewniając się, czy wciąż za nimi podąża, a jednocześnie już była myślami przy Wieży. Już ona tym zasranym nekromantom pokaże. Kije im w dupy powpycha i tyle z tego będzie. Żeby jej syna... Aż pokręciła z niedowierzania głową.

draumkona pisze...

Iskra rzecz jasna na dźwięk TEGO głosu jedynie się zjeżyła. Solana. No tak, przecież mówił, że postawił swoją jakże kompetentną kochankę na straży... Elfka zsunęła się bez słowa z siodła i obejrzała się na Alarda. Jednak dał radę. I dobrze...
Nie zaszczyciła spojrzeniem Solany, nie zaszczyciła więcej spojrzeniem Luciena, bo stał przy tej czerwonej pchle. Poszła prosto do wieży. Musiała sama zbadać wszystkie ściany, musiała powęszyć, poszukać... Sama tam wejdzie, bez żadnych kurtyzan.

«Najstarsze ‹Starsze   1001 – 1200 z 1313   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair