Nikt się tego nie
spodziewał. Nikt nie wiedział jak się to zakończy. A ja? Jedyne o czym marzyłem
to by zniknąć. I to życzenie może się za chwilę spełnić. Będzie bolało, czułem
to. Tak samo jak słyszałem rozwrzeszczany tłum. Jak się tu znalazłem? Gdzie są
ci co mieli mnie bronić? Dlaczego mnie zostawili? Dlaczego mi nie pomogli?
Zimno wilgotnej ściany
łagodziło ból pleców. Sto batów. Tylko tyle dostałem na do widzenia. Łaskawość
kata czy może rozkazy z góry? Głuche okrzyki tłumu zwiastowały mój koniec. A
mnie jedyne co przychodziło na myśl to głodne kruki, czekające by rozerwać moje
ciało. Wraz z otwarciem celi moja nadzieja zgasła.
- Idziemy. – rzucił krótko strażnik. Nie pytałem
gdzie. Wiedziałem gdzie idę. Wiedziałem co mnie czeka.
Prowadzono mnie korytarzem zrobionym z krat, gdzie
inni więźniowie siedzieli i czekali na swój wyrok. Inni siedzieli za włamania,
inni za morderstwa a jeszcze inni byli po prostu więźniami politycznymi. Mimo
to wszyscy byliśmy braćmi i siostrami w łańcuchach. I tak mnie żegnali. Każdy z
nich podszedł co krat i zaczął uderzać o nie tym co miał pod ręką. Tak wielu
pomogłem i okazałem dobroć. Niektórym oddawałem własny kawałek suchego
spleśniałego chleba. To było ich podziękowanie. Ich pożegnanie a mój marsz ku
przeznaczeniu. Nawet pochodnie wiszące na ścianach zdawały się mnie żegnać
swoim wątłym migotaniem.
W
końcu wyszedłem na plac, gdzie miała odbyć się moja egzekucja. Widziałem tłum
ludzi. A w śród nich znajome twarze. Twarze tych co mieli mnie bronić. Ich miny
mówiły wszystko. Nienawidzę ich. Powinni zginąć tu razem ze mną. Powinni być tu
zamiast mnie. A mimo to są tam. Po tej drugiej stronie.
Spojrzałem na to co miało mnie czekać. Wielki
drewniany pal i jakaś kupa gałęzi. A zatem stos. Przynajmniej przez chwilę
będzie mi ciepło.
Odczytano moje „zbrodnie” oraz wyrok. Tak jak sądziłem,
czekał mnie stos. Poprowadzono mnie do słupa i przywiązano do niego. Ktoś
zaczął układać wokół mnie związane suche gałęzie. A tłum coraz bardziej się
nakręcał. Coś roztrzaskało się o moją głowę. Jakiś owoc.
Ze znienawidzeniem obserwowałem to zgromadzenie.
Spojrzałem na tych, którzy mieli mnie bronić a nawet nie kiwnęli palcem.
Poczułem
ciepło. Stos został podpalony. Dyn powoli wypełniał mój nos drażniącym
zapachem. Szczypał w oczy jakby miał je wydłubać samą swoja obecnością. Wraz z
kolejnymi językami ognia robiło się coraz cieplej.
- NIENAWIDZĘ WAS! – wrzasnąłem – OBYŚCIE WSZYSCY ZGINĘLI!
To były moje ostatnie słowa nim zacząłem znikać w
obłokach dymu i ognia. Mój krzyk niósł się echem pośród murów więzienia. Aż w
końcu ucichł a mnie spowiła ciemność.
Zombbiszon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz