Dźwięk tłuczonego szkła. Następnie
powoli rozchodząca się fala ciepła. Ostatnie to znikająca
ciemność. Te trzy rzeczy były pierwszymi odczuciami jakie
doświadczyłem. Ale, czy ja przypadkiem nie utonąłem? Więc jak?
Otworzyłem oczy. Debilizm. Przed moimi oczami pojawiła się biała
plama. Nie dość, że biała to jeszcze jasna niczym świeży śnieg
odbijający promienie słońca. Aż mnie oczy zaczęły boleć.
- Widzę, że się w końcu obudziłeś?
- powiedział męski głos.
Nic nie odpowiedziałem.
- Odpoczywaj. - jego głos był
naprawdę spokojny. Kim on jest? - Zostałeś tu przywołany.
Przywołany? Niczym jakiś chowaniec?
No pięknie. Po prostu pięknie. Niech mi dadzą jeszcze miotłę i
każą stajnie zamiatać.
Pukanie do drzwi.
- Ojcze. - głos dziecka. Dziewczynki.
- Lizabeth. - odpowiedział mężczyzna.
- Kto to? Dziwnie wygląda. -
dopytywało dziecko.
- Mogłabyś nas zostawić, kochanie? -
poprosił ojciec.
- Dobrze. - trzaśnięcie drzwiami.
- Wdała się w matkę.
Jeśli jego córka potrafiła tak
trzaskać drzwiami, to chyba wolę nie znać jego żony.
Próbowałem usiąść. A biała plama
powoli przestawała być białą. Obraz stawał się coraz
wyraźniejszy. Zaczynałem dostrzegać zarysy mebli, kolory tapet na
ścianach. Nawet mój rozmówca zaczynał nabierać kształtu i
kolorów. Jedynymi białymi plamami musiały być okna. I to duże
okna, ponieważ wtedy plama robiła się nie do wytrzymania. Kolejne
pukanie do drzwi.
- Sir. - głos kobiety. - Ktoś do
pana.
- Idę. - usłyszałem głos odsuwanego
krzesła – A ty odpoczywaj.
W łóżku pozostałem jeszcze przez
dzień. Kolory stały się wyraźniejsze, ale sam obraz wciąż
pozostawał rozmazany. Zaczynało mnie to denerwować. Co z tego, że
umiem już „pełzać” na stojąco, skoro to dużo nie dawało.
Nawet raz czy dwa razy słyszałem jak pokojówki nazywały mnie
zombie. Czyli jednak umarłem. Chyba dobrze, że siebie nie widzę.
Huk. Głośny niczym uderzenie pioruna.
Dom rozbrzmiał krzykami. Wychyliłem głowę z mojego pokoju.
- Hallo? - zawołałem. Będąc na wpół
ślepy jak kret wolałem nie ruszać się z pokoju.
Jeszcze więcej wrzasków. Złapałem
coś metalowego i ruszyłem przed siebie korytarzem. Potem następnym.
Schodami w dół. Poczułem dym. Coś się paliło i chyba już
wiedziałem co. Dom. Dom w którym się znajdowałem.
- Puście ją! - znajomy męski głos.
Bez namysłu ruszyłem w jego kierunku. Głośny trzask a po nim
głuchy odgłos. Ktoś upadł.
- OJCZE!!!!!!!!!! - dziewczynka
krzyczała ile tylko miała sił.
Podbiegłem i z całych sił w coś
uderzyłem. To coś tylko zaklnęło i upadło.
- Chroń ją. - usłyszałem za sobą.
- Proszę pana? - odwróciłem głowę.
- Ojcze? - głos dziecka załamał się.
- Chroń ją. - powiedział – Chroń
moją Liz. Moją Elizabeth.
Poczułem jak wbija mi coś w nogę. A
potem poczułem falę zimna.
- To mój prezent dla Ciebie,
przyjacielu. - to były jego ostatnie słowa.
Chwilę potem zostałem odepchnięty.
Tylko poczułem jak dziewczynka zostaje porwana. A ja nie mogłem z
tym nic zrobić. Znowu zrobiło się ciemno.
Gdy się obudziłem, leżałem na trawie. Mój wzrok działał już prawidłowo. Chociaż wolałbym by nadal szwankował. Zgliszcza czegoś co musiało być wspaniałym dworkiem. Pod jedną z kolumn widziałem zwęglone ciało mężczyzny. Po sprawcach tej zbrodni nie było śladu. Ani po nich ani po córce nieszczęśnika. Spojrzałem na swoją dłoń. Była nie naturalnie blada. To nie była jedyna zmiana. Czułem się inaczej.
- Nie martw się. - rzuciłem do nieboszczyka - Znajdę ją.
- A ja Ci pomogę. - kolejny głos. Rozejrzałem się, ale nikogo tu nie było. - Ale najpierw przydało by się Ciebie w coś ubrać.
Spojrzałem w dół. Byłem w samej bieliźnie.
- Chyba nie będę protestował.
- Chodź.- powiedział głos.
Bez namysłu ruszyłem za wskazówkami jakich mi udzielał.
Zombbiszon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz