Świst powietrza. Rozrywający każdą
część ciała ból. Czułem jak coś spływa po moich plecach. Moją
krew. Kolejny świst powietrza i kolejna porcja bólu. Mimo to nie
wydałem z siebie ani jednego jęku. Nie, nie dam im tej
przyjemności.
- Sto! - Zawołał jeden ze strażników.
Drugi patrzył na mnie z politowaniem. Pewnie liczył na to, że
stracę przytomność. Nie dzisiaj.
Odpięli mnie od pala do którego byłem
przykuty. Natychmiast znalazłem się na zimnej i wilgotnej podłodze.
Dysząc ciężko starałem się złapać choć odrobinę powietrza.
Ale uczucie tonięcia nie chciało ustąpić. Jak jeden wielki kac.
- Dość nietypowy z niego więzień. -
Rzucił jeden ze strażników – Zabierz go do celi.
Szarpnięcie w okolicach nadgarstków.
Skrzypiące drzwi. Przez okna wpadało światło księżyca. Był
czerwony. Takiego jeszcze nie widziałem.
Znowu poczułem ból. To strażnik
zaczął mnie ciągnąc po schodach. Strzęk zamka, skrzypnięcie
zawiasów. Kolejna porcja bólu zakończona zamknięciem zamka. Znowu
byłem w swojej celi.
Zapach pleśni, wilgotne kamienie,
krzyki torturowanych oraz umierających. Witam w najgorszych lochach.
Lochach mrocznych elfów.
- Ile dzisiaj? - Zapytał przez kraty
jeden ze skazańców.
- Sto. - Odparłem doczołgując się
do zawszonego koca.
- O połowę więcej niż ostatnio. I
nawet nie wrzasnąłeś.
- Przytomności też nie straciłem.
Siedziałem tu już trzy miesiące.
Trzy miesiące, przez które byłem bity, poniżany, torturowany,
biczowany. Trzy miesiące, przez które musiałem bić kilofem w na
wpół zamarzniętą ziemię. Po co? By wydobywać jakiś dziwny
surowiec, którego nawet nie znałem. Ile sekretów kryje jeszcze ta
ziemia?
- Powiesz mi w końcu za co cię
skazano?
Tym pytaniem zadręczał mnie ów
więzień od samego początku jak tu trafiłem.
Położyłem się na boku, tak by moje
plecy dotykały mokrej ściany. Jej chłód sprawiał, że ból był
bardziej znośny.
- Nie wykonałem rozkazu.
- Wojskowy?
- Były.
- Więzień się zaśmiał.
- Co w tym śmiesznego?
- Nic. I to w tym jest najzabawniejsze.
- Nie rozumiem.
- Zrozumiesz. Kiedyś zrozumiesz. Tak z
ciekawości. Jak brzmiał rozkaz?
Westchnąłem. Samo wspomnienie tego
rozkazu wzbudzało we mnie mdłości. Więc zacząłem opowiadać.
Opowiedziałem mu o ataku na wioskę elfów krętouchych. O tym, że
wedle rozkazu mieliśmy wyłapać tych najważniejszych, a reszta
szła na straty. Ginęli wszyscy. Bez wyjątku. Widziałem nawet jak
jeden z „naszych” przebijał mieczem matkę broniącą dziecka.
- Wtedy spotkałem ją. - Spojrzałem
na kraty. Czy tak czuje się ptak w niewoli? - Chciałem zadać cios.
Ale coś mi mówiło, że nie tędy droga.
- I wtedy nie wykonałeś rozkazu?
Pozwoliłeś jej uciec? - Dopytywał się więzień.
- Nie. Kazałem jej to zrobić.
- Dlaczego? - Zdumienie towarzysza było
jak najbardziej na miejscu. Wiem jaką mamy reputację. - Nie wiem.
Po prostu kazałem jej to zrobić. Nawet nie wiem czy się jej to
udało.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Zasnąłem.
Zmęczenie było silniejsze niż moja wola pozostania przytomnym.
- Rusz dupsko. - Ktoś kopnął mnie w
żebra.
Rozejrzałem się. Nie byłem już w
celi. Byłem...nigdzie. Otaczała mnie ciemna pustka. Jedyne co było
to stolik ze świecą. Co jest grane? Czy to widzą ci co umierają?
- Nie umarłeś. Jeszcze.
Głos czytający w głowie. Lepiej być
nie mogło.
- Za dużo myślisz, magu. Usiądź.
Nie wiadomo skąd pojawiło się
krzesło. Głos nie wydawał się być mi wrogiem, więc mimo krzyku
każdego mięśnia by tego nie robić, podszedłem do krzesła i
usiadłem na nim.
- Damy ci tego czego chcesz.
- O czym ty bredzisz?
- O wolności.
W mroku pojawił się niewielki blask,
który zgasł tak szybko jak się pojawił.
- Kim lub czym jesteś?
- Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciółmi, którzy nie zostawią cie samego, G'eldnarze.
Wszystko rozbłysło. Biel miejsca
oślepiła mnie. Dopiero gdy oczy przywykły do otoczenia, zobaczyłem
z czym mam do czynienia.
Postać jakby z czarnej mgły. Bez
oczu, bez wyrazu, bez rąk. Po prostu stała przed mną i jakby
patrzyła na mnie.
- Czym jesteś?
To nie istotne czym jesteśmy.
- Czego chcesz?
- Tego co każdy. Wolności.
- Jesteście echem. - Przypomniałem
sobie. Raz czytałem o tych zjawach.
- Jesteśmy szeptem pośród mroków
minionych wieków. Więźniami w lochu czasu.
- To jak macie być wolni?
- Ucząc cię. Pamiętając cię.
Prowadząc cię.
Znowu zapadł mrok.
Obudził mnie zapach dymu oraz krzyki.
Nie więźniów a ...strażników? Drzwi do mojej celi stały
otworem. Z resztą do innych cel również. Jakaś nieznana siła
mnie podniosła. Pchała naprzód.
Wyszedłem z celi. Korytarz był usiany
trupami strażników oraz więźniów. Coś tu nie pasowało. Coś tu
było stanowczo nie tak. Strażnik wybiegł z jednego z pomieszczeń.
Mój widok go zaskoczył, ale gdy tylko wyciągnął miecz zapalił
się żywcem. Czy ja to zrobiłem czy może ta nieznana siła?
Ruszyłem dalej korytarzami lochów. Każdy strażnik, który chciał
mnie powstrzymać ginął w męczarniach. Nie. Nie chcę tego. Nie
tak. Nie w taki sposób.
Siła ustąpiła. Mimo to stałem o
własnych siłach. Zupełnie jakbym nie był już zmęczony. Kolejny
strażnik. Szybko ruszyłem w jego stronę. Wbiegłem na ścianę
i...przeskoczyłem nad nim. Od kiedy ja tak potrafię? Wytrąciłem
mu kopniakiem broń. Podciąłem mu nogi. W efekcie wylądował na
ziemi jak długi i nim się zorientował co się stało mnie już nie
było. Biegłem przez korytarze omijając walczących i umierających.
To nie moja walka. Nie ta. Może kolejna. Może jeszcze inna ale nie
ta.
Wybiegłem na świeże powietrze. Wiatr
był dość porywisty, a w powietrzu dało się wyczuć resztki
burzy. Powietrze było zdecydowanie chłodne i świeże.
- Stój! - Nagle znikąd pojawili się
strażnicy. Spojrzałem na nich pełnym gniewu spojrzeniem. Przez
myśl przeszło mi tysiące zaklęć, których wcześniej nie znałem.
Nie uczyłem się ich.
- Wracaj do swojej celi, więźniu!
- Nie. - Powiedziałem stanowczo –
Nie wrócę tam. Ani teraz ani nigdy.
Odgłos eksplozji rozdarł powietrze i
zbrukał okolicę.
Noc rozświetlały pożar trawiący
loch, w którym mnie więziono. A ja? Ja szedłem przed siebie drogą,
której jeszcze nie znałem. Zimna i mokra trwa była nad wyraz
przyjemna.
- Ładna eksplozja.
Odwróciłem się. Na kamieniu siedział
dziwny mężczyzna.
- Ktoś ty? - Zapytałem gniewnie
spodziewając się ataku.
- Możesz mi mówić Arma. I szukałem
Cię, bracie....
Zombbiszon
2 komentarze:
Podoba mi się wstęp. Naprawdę. Krótkie zdania. Urywane. Lekki... chaos? Sama nie wiem, jak to opisać, ale pasuje mi do mętliku głowy, zaburzeń świadomości, jaki mogłaby mieć chłostana, wymęczona osoba. Naprawdę ci to wyszło i przemawia do mojej wyobraźni.
Podobnie, gdy pojawia się siła. Walka. Te krótkie zdania, wątpliwości, skąd biorą się efekty, zdolności nagle nabyte.
Słowem, tutaj nawet nie trzeba obszernych opisów. Tylko by popsuły naturalny efekt, jaki udało ci się uzyskać.
I zaciekawiają relacje G'eldnara i Army, powiązania między nimi.
Chyba twoja najlepsza notka, a przynajmniej jedna z najlepszych, w moim odczuciu. Podoba mi się styl opisów, a raczej narracji połączonej z opisem. Czyta się szybko, a mimo to tekst jest niesamowicie klimatyczny. Zwłaszcza początek. Aż można było się wczuć.
Tak czysto teoretycznie mam wątpliwość, czy ktokolwiek byłby wstanie wytrzymać sto batów na gołą skórę. Chociaż... no nie wiem, nie znam się. Może.
Prześlij komentarz