Częściowo inspirowane jedną z dawnych misji
Rienna
Malaxit powoli otworzyła oczy. Przez chwilę nie była pewna, gdzie
się znajduje, próbowała dojrzeć coś w panujących wokół
ciemnościach. Chwilę potrwało, zanim jej wzrok się przyzwyczaił.
Zobaczyła
nogi prostego łóżka, w którym leżała, drzwi po swojej prawej
stronie i okno przed sobą, pod nim stała zaś niska ława. Był to
pokój w małej gospodzie na obrzeżach Rivendall, gdzie Rienna
zatrzymała się na noc. Tyle, że teraz nie była sama. Na środku
pokoju stał stillid o sierści w różnych odcieniach brązu, o
pokrytych łuską ptasich nogach, z efektowną kępą ogromnych,
prążkowanych brązowych piór na karku. Zaskoczona i przez to nieco
przestraszona łowczyni poczuła, że jego widok w niejasny sposób
jest dla niej znajomy. Gdzieś już go widziała.
-
Kim jesteś i co tu robisz? - spytała, w ostatniej chwili decydując,
że może lepiej użyć wspólnej mowy.
-
Jestem Ðœ⊑Ⱈ'¢⌅
- przedstawił
się duch. Również użył wspólnej mowy, którą posługiwał się
płynnie, z lekkim obcym akcentem przeciągając końcówki słów –
I spokojnie możemy rozmawiać po kerońsku.
-
D'sadaar? - spróbowała powtórzyć Rienna – Znasz keroński? I w
ogóle... znasz mnie?
Stillid
wydał z siebie serię parsknięć, która chyba miała być
śmiechem.
-
Dość dobrze cię znam, Rienno, córko Gorga z Królewca – odparł,
wyraźnie rozbawiony – Zwłaszcza twoją podświadomość. My,
⋈ꜷ'þ˘ʠ¢°,
możemy
wchodzić do snów. A w ostatnim czasie często bywałem w twoich.
Chociaż nie wiem, czy to pamiętasz.
Dziewczyna
usiadła na łóżku, spuszczając bose stopy na podłogę. Teraz
czuła się już rozbudzona, myśli znów mogły płynąć w
normalnym tempie.
-
I co, budząc się, wyrzuciłam cię stamtąd? - spytała, czując,
że zabrzmiało to dziwnie. Pies potrząsnął głową. Rienna
zobaczyła, że pomiędzy sierścią na szyi wyrastają mu błękitne
pióra.
-
Nie do końca – odpowiedział D'sadaar – Chociaż w uproszczeniu
możesz tak to nazywać.
-
Dlaczego wybrałeś mnie? Mam ciekawą podświadomość?
-
To też – przyznał D'sadaar, szczerząc zęby w psiej wersji
uśmiechu – Ale przede wszystkim jesteś osobą, która, jeśli
ładnie poproszę, mogłaby pokazywać mi wasz świat.
Rienna
w zamyśleniu potarła czoło. Nie myślała dotąd, że w jej
codziennym życiu jest coś, co mogłoby wzbudzić zaciekawienie.
Chyba, że przyjęłoby się punkt widzenia istoty całkowicie
odmiennej, której życia z kolei zwykły człowiek mógł być
bardzo ciekawy... Może D'sadaar miał rację i Rienna była tą
osobą, która mogłaby czegoś go nauczyć. Pozostawała jeszcze
jedna wątpliwość.
-
Jeśli masz na myśli podróżowanie ze mną, przechadzki po mieście
i podobne rzeczy, musisz wziąć poprawkę na to, że prowadzę
dzienny tryb życia – zauważyła – A wy chyba przebywacie na
naszym świecie nocą.
-
To akurat nie jest problem – odrzekł stillid wesoło – Żadna
siła nie przeszkadza nam przebywać tu również za dnia, poza tym,
że większość z nas zwyczajnie woli noc. Czyli załatwione?
-
Jeszcze jedno – ostudziła jego entuzjazm Rienna – Ja też chcę
drobnej przysługi. Mógłbyś, kiedy będziesz w moim śnie i mnie
tam znajdziesz, wytłumaczyć mi, że to sen i dlatego jesteśmy tam
razem?
-
Drobiazg – oczy ducha błysnęły figlarnie.
-
Czyli umowa stoi?
Nie
wstając, Rienna wyciągnęła w jego stronę rękę. Pies podszedł
bliżej, przysiadł i podał jej łapę. Na ten widok łowczyni miała
ochotę się roześmiać. Zdołała jednak się powstrzymać.
...*...
Na
miasto ruszyli zaraz po śniadaniu, które Rienna spożyła jeszcze w
tej samej gospodzie. Kiedy opuściła gościnne progi, niosąc na
ramieniu ciężką torbę, D'sadaar pojawił się przy niej tak
nagle, jakby wyrósł spod ziemi. Łowczyni ruszyła przed siebie,
rozmyślając o tym, co musiała zrobić. Przy odrobinie szczęścia
za kilka godzin pozbędzie się ciążącego jej dobytku, w zamian
zyskując garść przyjemnie brzęczących złotych monet. W drodze
na targowisko zauważyła, że spojrzenia przechodniów nieraz
zatrzymują się na niej na dłużej. Domyśliła się, że to z
powodu D'sadaara. Kilka razy drogę zastępowały jej dzieci, chcąc
z bliska obejrzeć stworzenie, nie do końca będące psem. W stronę
ducha wyciągały się małe rączki, co samego D'sadaara, jak
zauważyła Rienna, wyraźnie bawiło.
-
Pomyśl, co by było, jakbym miał trochę świecącej sierści –
mruknął stillid, puszczając oko do łowczyni – Wtedy już nie
daliby nam spokoju. Chcieliby wziąć trochę.
Rienna
zauważyła jeszcze jedną rzecz. Wśród dzieci większość miała
ciemną karnację i czarne włosy, także rysy ich twarzy były
bardziej ostre. Jeśli chodziło o języki, wśród najmłodszych,
podobnie jak w reszcie miasta, dominowała wspólna mowa, stroje, z
racji lokalizacji miasta na terenach zagarniętych przez Wirginię, w
znacznej części były wirgińskie. Oprócz tego przez miasto jak
każdego dnia przewijali się przedstawiciele różnych nacji i
plemion.
-
Uszanowanie, piękna pani! - odezwał się wesoły głos za plecami
Rienny – Śmiem zauważyć, że to piękny pies!
Spojrzenia
łowczyni i towarzyszącego jej ducha powędrowały w stronę autora
okrzyku. Okazał nim się dość młody mężczyzna w poszarpanym
szarym płaszczu, z tatuażami wykonanymi czerwonym tuszem na twarzy,
dłoniach i szyi. Jego ciemne włosy były wygolone tuż przy skórze
z wyjątkiem pasa biegnącego przez środek głowy, gdzie pasma były
dość długie. W uszach miał kolczyki a w dłoni ściskał fajkę,
która, kiedy mężczyzna podszedł bliżej, okazała się wydzielać
dziwny zapach.
-
Dziękuję – odparła Rienna nie do końca pewna, co powinna
odpowiedzieć – To nie tyle pies, co stillid. Coś w rodzaju ducha.
D'sadaar. A ja jestem Rienna.
-
Keronijka? - spytał nieznajomy tonem, który sugerował, że jest
już pewien, jaką otrzyma odpowiedź.
-
Owszem – odparła dziewczyna, lekko zmieszana – Skąd wiecie,
panie?
-
Mówisz z kerońskim akcentem – odparł mężczyzna z uśmiechem –
Poznałem. Jestem w połowie Kerończykiem, mój ojciec jest Nordem.
Nazywam się Vasilim Skarrigen. Jak zgaduję, idziecie na targowisko?
Rienna
pokiwała głową. Vasilim wydawał jej się sympatyczny, w pewien
sposób budził jej zaufanie. Gestem pokazał jej, że mogą iść,
sam również tam się wybierał. Po jakimś czasie Rienna częściowo
uświadomiła sobie, że jednym z głównych elementów, składających
się na to dobre pierwsze wrażenie, był optymizm Vasilima i
pozytywne nastawienie.
-
Jasne – mruknął D'sadaar po jakimś czasie, kiedy byli już na
targu i nowo poznany człowiek poszedł dalej w swoją stronę, aby
załatwiać własne sprawy – Promienieje tym zadowoleniem z życia,
bo stale jest pod wpływem dijunu.
-
Zażywa dijun? - zdziwiła się Rienna. D'sadaar pokręcił głową,
patrząc na nią z politowaniem.
-
Nie czułaś od niego tego zapachu? - spytał – Ciągle pali to w
tej swojej fajce, mnóstwo listków.
Łowczyni
w zamyśleniu spojrzała w kierunku, gdzie oddalił się Vasilim,
chociaż wiedziała, że już nie zdoła go zobaczyć wśród
przelewających się przez plac potoków ludzi. Zajęła się więc
swoimi interesami, dla których tu przyszła. Pytając kupujących i
właścicieli kramów, dotarła do klientów, z którymi była
umówiona, aby sprzedać im zwierzęce skórki i inne fragmenty ciał
zwierząt, mające zastosowania w medycynie i alchemii. Już od
jakiegoś czasu widziała, że to, co stanowiło potencjalne
składniki mikstur albo było wykorzystywane w magicznych rytuałach
osiągało wyższe ceny niż inne produkty uzyskiwane podczas łowów.
Mięsa Rienna nie sprzedawała poza Królewcem, ponieważ nie była w
stanie dostarczać go do odległych miast z zachowaniem jego
świeżości.
Przy
kramie niskiej, pulchnej staruszki o chytrych oczach zatrzymała się
na dłużej. Stanowisko było oblegane przez tłum rosłych mężczyzn,
na oko Wirgińczyków, kilku przejezdnych i, co zauważyła Rienna po
dłuższej chwili, wśród klientów były także elfy. Kilku
Wirgińczyków, wyglądających na żołnierzy, rozmawiało ze sobą
półgłosem, co jakiś czas spoglądając na boki, na wielobarwny
tłum mijający ich ze wszystkich stron.
-
Podobno tym razem trafiło na Arsimova – dobiegł Riennę
podenerwowany szept jednego z nich – Wieczorem nie wrócił do
domu. Normalnie jego córka nie wszczynałaby od razu alarmu, ale
wiadomo, co się teraz tu wyprawia...
-
Ludzi ogarnia panika – odpowiedział mu drugi. Inny z mężczyzn
mruknął coś niezrozumiale.
-
Co im się dziwić? - wtrącił kolejny – Skoro cały czas
pojawiają się te bazgroły na murach. Coraz więcej osób uważa je
za zły znak, zapowiadający kolejne zniknięcia.
-
Nie ma na to dowodów – zauważył pierwszy.
Tłum
przerzedził się, Rienna zdołała dostać się do owiniętej
barwnymi chustami starej kobieciny. Na kobierzec, który leżał
przed kramarką, na którym prezentowała ona swój towar, Rienna
zaczęła rozkładać własne produkty – kły, pazury, zajęcze
łapki, suszone oczy saren, ptasie nogi. Staruszka uśmiechnęła
się, ukazując nieliczne zęby. Pomarszczoną dłonią upstrzoną
ciemnymi plamami zaczęła wskazywać wybrane towary. Wyglądało na
to, że łowczyni miała odejść od straganu bogatsza o kilka
złotych monet.
-
To, że obie sprawy zaczęły w jednym czasie to jeszcze nie powód,
żeby sądzić... - usłyszała jeszcze niknący szept, kiedy
Wrgińczycy zaczęli się oddalać, przy okazji lekko ją potrącając.
Chowając do mieszka zarobione pieniądze, Rienna mimowolnie
zastanawiała się, co było przedmiotem rozmowy tych ludzi.
Dwie
godziny później dziewczyna ważyła w dłoni mieszek.
-
Nie jest źle – stwierdziła.
-
Jeszcze nie sprzedałaś wszystkiego – zauważył przytomnie
D'sadaar. Rienna przytaknęła.
Przed
obiadem zdążyła sprzedać większość tego, co pozostało.
Później głód skłonił ją do powrotu do gospody.
Usługująca
dziewka, rozstawiwszy przed łowczynią półmiski, poinformowała ją
spokojnie, że ktoś o nią pytał.
-
Kto? - zdziwiła się Rienna. Wzbudziło w niej to lekki niepokój,
ale to jeszcze nie był powód, żeby wpadać w panikę.
-
Nazwiska nie wymienił – odparła dziewka obojętnie – Ale nie
tylko u nas pytał. Mężczyzna koło trzydziestki, średniego
wzrostu, ciemne włosy, tak wygolone z boków głowy. I tatuaże,
trochę takie, jak u kresowych wojowników.
-
Vasilim – mruknęła Rienna, wbijając wzrok w miskę z wodnistą
polewką. Dziewka przyjrzała się jej badawczo.
-
Będziecie wściekła, panienko, że mu powiedziałam? - spytała
ostrożnie – Tyle powiedziałam, że panienka się tu zatrzymała
na noc i być może wróci.
-
Nie, w porządku – odparła łowczyni i odprawiła ją machnięciem
ręki. W ciszy zajęła się posiłkiem. W głowie miała mętlik,
którego nawet nie próbowała zbyt usilnie ogarnąć. D'sadaar nic
nie mówił, przyglądał jej się tylko wyraźnie skonfundowany.
Jeśli próbował czytać jej w myślach, z pewnością nie zrozumiał
niczego.
Łowczyni
zapłaciła za kolejną noc, potem znów wyprawiła się na miasto.
Torbę zostawiła tym razem w wynajmowanym pokoju, nie sądziła, że
o tej porze zdoła jeszcze coś sprzedać. Nie musiała teraz trzymać
się głównych ulic, wybierała więc węższe drogi bliżej obrzeży
miasta. Tutaj domy były mniej okazałe, ale i tak znacznie lepsze
niż w dowolnym kerońskim mieście podobnej wielkości. Rivendall
było bogatym miastem. Ponad dachami niższych budynków dziewczyna
widziała szare ściany spichlerzy i magazynów, znajdujących się
jeszcze bliżej miejskich murów.
Po
przejściu kilku uliczek natknęła się na małe zbiegowisko. Kilka
kobiet w średnim wieku, w barwnych cudzoziemskich szatach, z włosami
owiniętymi w chusty, otaczało niski prostokątny dom. Niewiasty
lamentowały, nie starały się z tym kryć i nie przejmowały się,
czy ktoś zwróci na nie uwagę. To od jakiegoś czasu nie miało już
znaczenia.
Na
jasnoszarej ścianie, w przestrzeni pomiędzy oknami, prawie cztery
stopy nad ziemią znajdował się czerwony znak.
Rienna
mimowolnie zatrzymała się i stanęła za plecami dwóch kobiet.
Przyglądała się niecodziennemu zjawisku, połyskującym liniom
tworzącym okrąg, przecięty przez kilka odcinków i otoczony
punktami. Użyty barwnik był jeszcze świeży, z wzoru spływały
pojedyncze krople. Łowczyni zdała sobie sprawę, że z dużym
prawdopodobieństwem jako farbę wykorzystano krew. Poczuła, jakby
temperatura spadła o kilka stopni.
-
Co to jest? - spytała półgłosem, w ostatniej chwili przypominając
sobie, żeby użyć wspólnej mowy. Nie była pewna, czy i tak
kobiety ją zrozumieją. Niewiasta stojąca najbliżej budynku
odwróciła do niej głowę.
-
Panienka przyjezdna, tak? - zaskrzeczała – Widzę, że jeszcze
panienka nie wie. Zło jakieś na miasto się zawzięło.
Inna
kobieta bardzo szybko wyrzuciła z siebie potok słów w jakimś
obcym języku. Pierwsza machnęła ręką, uciszając ją.
-
To już ponad tydzień trwa – odezwała się znów do Rienny –
Najpierw to pojawiało się na ścianach, takie jak tutaj, albo
trochę inne, podobne.
Druga
kobieta znów coś krzyknęła, tym razem krótko i z wyraźnym
gniewem.
-
Próbowali to zmyć, ale ten barwnik mocno trzyma – powiedziała
trzecia kobieta o grubych rysach twarzy, z dużym, lekko zagiętym w
dół nosem – Myśleli, że to krew, nam też się tak wydaje. Ale
to jednak coś innego.
-
Albo magia – dodała ponuro pierwsza. Druga zaczęła w panice
wykonywać dłońmi serie gestów, jakby chciała symbolicznie
odegnać tym nieczyste siły. Pierwsza kobieta skrzywiła się i
splunęła pod nogi.
-
Nikt nie widział, kto to zrobił? - spytała Rienna. Poczuła się
osaczona przez te kobiety, mimowolnie cofnęła się o kilka kroków.
Odpowiedziało jej ponure spojrzenie czterech par oczu.
-
Gdyby ktoś kogoś zobaczył, straże wyznaczyłyby nagrodę –
wyjaśniła pierwsza kobieta – Kazaliby schwytać żywego, żeby
wyciągnąć z niego, co zrobił z tymi wszystkimi ludźmi, którzy
zniknęli. I znikają nadal. To już osiemnaście osób.
Pozostałe
kobiety zaczęły jedna przez drugą wykrzykiwać coś w swoim
języku. Ich gwar gonił jeszcze Riennę, kiedy ruszyła w dalszą
drogę.
Dziewczyna
żałowała, że tym razem nie ma przy sobie D'sadaara. Może
istniała szansa, że jako duch, tamten mógłby wyjaśnić jej, czym
są te znaki. I jakiej magii użyto, aby je zrobić.
Istniał
sposób na wezwanie stillida?
Na
Vasilima natknęła się na targowisku, o tej porze już
opustoszałym. Mężczyzna zdawał się celowo trzymać na uboczu,
nie zwracając na siebie uwagi. Towarzyszyło mu dwóch skromnie
odzianych w ciemny strój osobników. Przez krótką chwilę
spojrzenia Rienny i jednego z nich spotkały się. Łowczyni poczuła
nieprzyjemny chłód. To była twarz zbójcy, banity wyjętego spod
prawa. Ogorzała, z zaniedbanym zarostem, pokryta pyłem jak oblicze
człowieka będącego w długiej drodze.
Vasilim
podążył wzrokiem za spojrzeniem towarzysza. Na widok Rienny
gwałtownie drgnął jak spłoszone zwierzę. Ręce szybkim ruchem
schował do kieszeni, co właściwie było zbyteczne. Rienna i tak
nie zdążyła zobaczyć, czy cokolwiek w nich trzymał. Vasilim
zdawkowo pożegnał się z dwójką mężczyzn. Zanim całkiem
zniknęli z pola widzenia, nerwowo zerkał w ich stronę. Podchodząc
do łowczyni, usiłował się uśmiechać.
-
Miło znów panienkę widzieć – rzucił na powitanie. Wraz ze
słowami popłynęła od niego fala dziwnej ziołowej woni.
-
Szukałeś mnie? - spytała Rienna. Nie interesowało ją, kim byli
tamci i jakie interesy załatwiał z nimi Vasilim. Jeśli chodziło o
nią, Vasilim nie miał powodów do obaw.
-
Chciałem po prostu porozmawiać. Jestem prawie cały czas w podróży,
rzadko zatrzymuję się gdzieś na dłużej.
Rienna
na chwilę znieruchomiała, olśniona nagłą myślą.
-
A jak długo jesteś już w Rivendall? - spytała. Nie zaszkodziło
przecież spróbować. Być może ten człowiek wiedział coś o tym,
co działo się w mieście.
Sama
nie była pewna, dlaczego w ogóle zaczęła się nad tym
zastanawiać. Zamierzała zostać tu jeszcze najwyżej kilka dni i
wracać do Keronii, zająć się własnymi sprawami.
Vasilim
ruszył mniej więcej w kierunku, gdzie mieściła się gospoda.
Słysząc pytanie dziewczyny, uniósł kącik ust w gorzkim uśmiechu.
-
Drugi tydzień mija – wymruczał – A pytasz w jakimś celu?
Szukasz czegoś, kogoś? Kontaktów trochę człowiek ma.
Rienna
uniosła brwi.
-
Nie, tym razem chodzi o coś innego – wyjaśniła – O plotki.
Mężczyzna
na chwilę przystanął i spojrzał na nią przez ramię.
-
Chodzi o to, co się dzieje? - domyślił się – W sumie nic
dziwnego, że już wiesz. Niedługo to już w Demarze będą o tym
gadać, jak to pójdzie jeszcze dalej.
-
Czyli coś wiesz – ożywiła się Rienna.
-
Tyle co każdy. Mogę ci powiedzieć, co widziałem i słyszałem,
ale dlaczego mamy tak gadać na ulicy? Wejdziemy do jakiejś karczmy,
wypijemy miód jak cywilizowani ludzie... Co ty na to?
Łowczyni
uśmiechnęła się zachęcająco.
-
Prowadź.
...*...
Ulicami
miasta przechadzał się wysoki, szczupły mężczyzna. Miał
jasnobrązowy płaszcz z kapturem i kiedy szedł z pochyloną głową,
twarz pozostawała niewidoczna. Długie białe włosy z lekkim
srebrnym połyskiem opadały na jego chudą klatkę piersiową.
Osobnik ten bynajmniej nie był siwy ani tym bardziej stary,
gwałtowne ruchy wskazywały raczej na młodość i doskonałą
formę. Ręce w długich skórzanych rękawicach nabitych ćwiekami i
innymi stalowymi elementami zaciskał w pięści. Krótki miecz,
luźno przytroczony do pasa, ukryty był pod płaszczem.
Osobnik
ów szedł szybkim krokiem, w sposób, który dawał iluzję, jakoby
płynął nad ziemią. Skręcił z głównej ulicy w mniejszą,
mijając piętrowe bielone domy. W jednym z okien zamigotało
światło, kiedy pracujący nad dokumentami pomimo późnej pory
urzędnik wyjrzał na ulicę. Zaraz cofnął się wraz ze ściskanym
w dłoni kagankiem, próbując wyrzucić z głowy widok niepokojącego
przechodnia. Przez instynkt i doświadczenie wyczuwał, że zobaczył
jednego z tych, po których raczej nie można spodziewać się nic
dobrego. Podobne wrażenie odnosili patrolujący ulice strażnicy,
kiedy mijali białowłosego. Gdyby tylko zaczął zachowywać się
podejrzanie, natychmiast, bez chwili wahania aresztowaliby go. Niemal
liczyli na to, że przybysz spróbuje popełnić jakieś wykroczenie,
ale póki zwyczajnie szedł, nie mieli podstaw, żeby go zatrzymać.
Białowłosy
zbliżył się do obrzeży Rivendall i miejskich murów. Nieco
zwolnił, jego krok automatycznie stał się mniej płynny a bardziej
ludzki. Zaczął liczyć mijane domy po swojej prawej stronie.
Zatrzymał się przed jednym z nich, potrząsnął głową i
załomotał pięścią w drzwi. Odczekał chwilę i znów uderzył
kilka razy. Zatrzymał rękę w połowie ruchu, wsłuchując się w
odgłosy dobiegające z wnętrza domu. Czułe zmysły drapieżnika,
lepsze od ludzkich, pozwoliły mu wychwycić szelest i odgłos
kroków. Szczęknęły otwierane rygle i zasuwy.
W
drzwiach stał krętouchy elf, nie grzeszący nadmiernym wzrostem,
smukły jak przedstawiciele jego rodzaju, jednak ręce widoczne po
podwinięciu rękawów białej luźnej koszuli zdradzały jego dobrą
formę, o którą musiał celowo się starać. Gęste czarne włosy,
teraz rozsypane w nieładzie, sięgały mu poniżej łopatek. Elf
nerwowo mrugał, próbując odgonić senność i dojrzeć twarz
nieoczekiwanego gościa.
-
Nie poznajesz mnie? - spytał białowłosy tonem, w którym
zabrzmiała jakaś cyniczna obłuda. Niedbałym ruchem zrzucił
kaptur, ukazując szczupłą twarz z głęboko osadzonymi, małymi
oczami. Opinająca czaszkę naciągnięta skóra była śnieżnobiała
z zimnym trupim odcieniem. Twarz, która nigdy nie oglądała słońca.
Na ten widok krętouchy cofnął się o krok w głąb swojego
mieszkania.
-
Turhin... jeśli się nie mylę – wydukał. Przybysz parsknął i
uśmiechnął się nieprzyjemnie, prezentując ostre kły.
-
Nie mylisz się, mój przyjacielu – odparł, nadal z tą jadowitą
słodyczą – Długo już nie mieliśmy okazji się widzieć.
Elf
uniósł brwi.
-
Czego ode mnie chcesz?
Nie
podobało mu się to. Ani fakt, iż został wyciągnięty z wygodnego
łóżka, ani ten odrażający osobnik, wampir, dowódca przybocznej
straży jakiegoś nadętego wirgińskiego generała, typ krętacza,
podstępna gadzina, do której niebezpiecznie było odwracać się
plecami.
-
Żebyś wytłumaczył mojej siostrze, że pan Gralkor jej potrzebuje
– odpowiedział Turhin Havrel nie przestając się uśmiechać –
Jej zabawa dobiegła końca, czas znowu brać się do roboty.
Na
twarzy elfa odbiło się niekłamane zdziwienie.
-
Ależ ja od dawna nie widziałem twojej siostry! - zawołał zupełnie
szczerze. Z nadludzką szybkością ręka w skórzanej rękawicy
znalazła się pod jego szyją i zacisnęła na materiale koszuli.
-
Nie rób ze mnie głupca, czarnokrwisty pachołku – warknął
wampir – Wiem, że Rita jest w mieście. Od ładnych paru tygodni.
Tylko jak dotąd nie mogłem jej znaleźć.
-
Ja ci nie pomogę – wydyszał elf.
-
Nie bądź głupi. Dobrze wiesz, że nie możemy poruszać się po
mieście za dnia. Moja siostra musi gdzieś się ukrywać.
-
To chyba nie u mnie!
-
Nie wyprzesz się tego, że wielokrotnie udzielałeś jej
schronienia, Nazzhak!
Turhin
szarpnął koszulę elfa do góry, zmuszając tamtego, by stanął na
palcach.
-
Nie wypieram się – sapnął Zaferin Nazzhak – Pozwalałem Ricie
Havrel ukrywać się w mojej piwnicy, ilekroć przychodziła do mnie
i prosiła o pomoc. Ale tym razem nie miałem nawet pojęcia, że
twoja cholerna siostra jest w Rivendall!
Wampir
wydał z siebie nieokreślone prychnięcie i wypuścił Zaferina w
taki sposób, że jednocześnie odepchnął go do tyłu. Elf zachwiał
się. Aby utrzymać równowagę, chwycił się rękami futryny.
-
Ktoś z waszych przebywa w mieście? - spytał Turhin z rezygnacją.
Zaferin gorączkowo potrząsnął głową.
-
Obecnie nikt. Naprawdę nie wiem nic o miejscu pobytu Rity. Może by
gdziekolwiek.
Kiedy
Turhin oddalił się od drzwi, zwiększając dystans, elf poczuł się
nieco pewniej. Opuścił ręce, dłonie zacisnął w pięści. Uszy
nieznacznie przesunęły mu się ku przodowi. Gwałtownym ruchem
Zaferin odrzucił do tyłu długie gęste włosy.
-
I nie myśl sobie, że masz prawo tak mnie traktować – powiedział
chłodno – Mam przyjaciół. I jeśli włos mi spadnie z głowy,
nigdy ci nie odpuszczą.
Wampir
zaśmiał się nieprzyjemnie.
-
Twój największy przyjaciel od lat nie pokazał się w Rivendall.
Niewykluczone, że wyrzygał własne flaki i leży gdzieś pod
piaskami Lavay.
Zaferin
nadal patrzył na niego ciężkim, lodowatym wzrokiem.
-
Nie bądź taki pewny siebie – mruknął – Nie jesteś bogiem,
tylko pieskiem łańcuchowym Gralkora. I w każdej chwili możesz
opuścić ten świat, jeśli komuś nadepniesz na odcisk.
Zauważył,
że tamten powoli zaczął się oddalać.
-
Poszukaj jej jeszcze gdzieś wokół miasta – zawołał za nim.
...*...
Trudno
było ocenić, kiedy pojawił się ten znak na wschodniej ścianie
magazynu płócien. Z pewnością nie powstał ostatniej nocy,
ciemnoczerwony barwnik już tak nie lśnił. Z wzoru spływały
pojedyncze krople, tworząc krótkie smugi. Rienna dotknęła palcem
jednej z tych wąskich smug, psujących doskonałość okręgu.
-
To chyba nie przeszkadza – mruknęła w zadumie.
-
Przeszkadza? - zdziwił się Vasilim – W czym?
Łowczyni
z cichym westchnieniem cofnęła się od ściany.
-
Jeśli to jakiś symbol magiczny, ściekanie barwnika nie przeszkadza
w jego działaniu – wyjaśniła niecierpliwie – W przeciwnym
razie ten, kto to maluje, postarałby się bardziej uważać.
-
Myślisz, że to naprawdę symbole magiczne? - spytał Vasilim.
-
Inaczej chyba ten osobnik tak bardzo by się nie starał. D'sadaar?
Rienna
rzuciła pytające spojrzenie stillidowi, ten jednak tylko potrząsnął
głową.
-
Nie znam znaczenia tych symboli – odparł spokojnie D'sadaar. Cała
trójka spojrzała po raz kolejny na okrąg z czterema równo
ułożonymi punktami wewnątrz. Znak inny od tego, który Rienna
widziała poprzedniego dnia. Zwróciła na to uwagę pozostałych.
Czy ktoś wcześniej zwrócił na to uwagę? Każdy znak był inny?
-
Jeden z trzech rodzajów – wyjaśnił Vasilim – Przynajmniej
odkąd tu jestem, zauważyłem trzy rodzaje. Takie jak ten, okręgi z
promieniami na obwodzie i kropkami wokół i jeszcze nieco mniejsze
okręgi z pojedynczym punktem wewnątrz i czterema trójkątami
wokół, jakby w ramionach krzyża. Tych ostatnich widziałem mniej,
ale to o niczym nie świadczy.
-
Ktokolwiek to robi, chyba jeszcze nie skończył – powiedział
D'sadaar.
Wycofali
się i odwrócili od magazynu. Ruszyli w kierunku centrum miasta.
Przechodzili pomiędzy ludźmi, którzy w większości nawet nie
zaszczycili ich jednym spojrzeniem, zajęci swoimi sprawami. W pewnym
momencie młoda kobieta w czerwonym płaszczu z przewiewnego,
lekkiego materiału wybiegła, stanęła im na drodze i krzycząc coś
szybko, zaczęła kłaniać się Riennie, zginając się wpół.
Długie czarne loki zamiatały bruk.
-
O co chodzi? - spytała Rienna. Nieznajoma używała wirgińskiego ze
śladami jakichś obcych akcentów. W dodatku mówiła bardzo szybko.
Łowczyni spojrzała błagalnie na Vasilima, który spokojnie
zaciągał się fajką.
-
Znasz wirgiński? - spytała rozpaczliwie.
-
Trochę – odparł mężczyzna pogodnie, po czym skierował do
nieznajomej jakieś pytanie. Tamta ożywiła się, na twarzy o
ciemnej karnacji pojawiła się nadzieja. Spytała o coś, kątem oka
zerkając na Riennę. Niepewnie uniosła rękę, nie chcąc wskazywać
łowczyni palcem. Vasilim zaczął się śmiać, kilka razy
potrząsnął głową, w czym Rienna domyśliła się przeczenia.
Powiedział coś, kobieta odpowiedziała i zaczęła się wycofywać.
Odchodząc, jeszcze kilka razy się odwróciła, podejrzliwie patrząc
na Riennę i D'sadaara. Vasilim wydawał się bardzo rozbawiony.
-
O co jej chodziło? - spytała łowczyni niecierpliwie.
-
Pytała, czy jesteś szamanką – parsknął Vasilim, wypuszczając
z ust chmurę pachnącą tytoniem, liśćmi rozetki i czymś jeszcze
– Zobaczyła D'sadaara i pomyślała, że to jeden z twoich duchów.
Miała nadzieję, że będziesz w stanie zrobić coś z tym, co
dzieje się w mieście. Była gotowa błagać cię o pomoc. Jej
siostra zaginęła tydzień temu.
Łowczyni
wbiła wzrok w bruk pod swoimi butami. Jej ta sytuacja wcale nie
wydawała się zabawna. W mieście działo się źle. Może nie byli
szamanami ani mieszkańcami miasta, ale dopóki znajdowali się w
Rivendall nie mieli pewności, czy ich życie również nie jest
zagrożone. Nie mogli mówić, że ta sprawa ich nie dotyczy.
Dziewczyna
ciężko westchnęła.
-
Wygląda na to, że naprawdę będziemy musieli się nad tym
porządnie zastanowić. Na czym skończyliśmy?
-
Na rodzajach znaków – odparł Vasilim – Od czego to zależy?
-
Pojawiają się zarówno na budynkach mieszkalnych, sklepach i
magazynach – wymruczał D'sadaar – Możemy sprawdzić, czy jakiś
rodzaj pojawia się na przykład tylko na domach.
Vasilim
i Rienna pokiwali głowami. Na początek dobre było to.
Rozdzielili
się. Rienna z D'sadaarem ruszyli w poszukiwaniu znaków na
południowy zachód, Vasilim odszedł w przeciwnym kierunku,
przechodząc na przełaj przez targowisko.
W
tej części miasta sporo budynków było kamienicami o jasnoszarych
ścianach z delikatnymi zdobieniami, przylegającymi bokami do
siebie. Stały wzdłuż głównych dróg, a co jakiś czas pomiędzy
nimi przebiegały wąskie brukowane uliczki. Drogi czasem przecinały
się, tam też zwykle znajdował się jakiś gmach użyteczności
publicznej, najczęściej dobrze widoczny, wyróżniający się
spośród otaczających go budowli.
Pierwszy
znak D'sadaar wypatrzył na ścianie kamienicy, tuż przy krawędzi.
Ten znak był taki sam jak ów, który Rienna widziała poprzedniego
dnia. Okrąg przecinały regularnie rozmieszczone krótkie odcinki,
wokół umieszczono osiem punktów. Tym razem wzór udało się
nanieść dość dokładnie, barwnik zaczął spływać w niewielu
miejscach a i to było mało widoczne.
Rienna
przesuwała wzdłuż linii palcem, spróbowała zeskrobać nieco
barwnika, ale szybko zrezygnowała. Na pewno nie była to krew, krew
już dawno zdążyłaby zbrązowieć. Ta substancja zaś miała
piękny głęboki odcień czerwieni i połyskiwała, jakby wzór
dodatkowo pokryto warstwą śluzu. Jakiś rodzaj magicznego atramentu
zapewne... A Rienna się na tym zwyczajnie nie znała. Bardziej dla
spokoju sumienia i poczucia, że przynajmniej próbuje coś
zrozumieć, przysunęła twarz bliżej i powąchała. D'sadaar
prychnął, co chyba miało być śmiechem.
-
W ten sposób do niczego nie dojdziesz – mruknął – Zalatuje
zaschniętą farbą i tyle.
Łowczyni
cofnęła się od ściany i nerwowo zerknęła za siebie. Nikt z
przechodniów nie zwrócił na nią uwagi. I dobrze. Może nie było
niczym dziwnym, że ktoś z przejezdnych zainteresował się tymi
czerwonymi, nieusuwalnymi wzorami na ścianach, ale wąchanie ścian
mogłoby już wydać się podejrzane.
D'sadaar
patrzył na Riennę, jak jej się zdawało, z lekkim pobłażliwym
rozbawieniem. Dziewczyna niecierpliwym gestem pokazała mu, że mogą
iść dalej. Kolejny znak znaleźli trzy kamienice dalej. Identyczny
jak pierwszy. Może tylko wykonany nieco mniej starannie. Trzeci
znak, namalowany prawie przy samych drzwiach kamienicy, był już
inny. Okrąg był wyraźnie mniejszy i tak jak wcześniej opisał to
Vasilim, w środku znajdował się pojedynczy punkt, a wokół cztery
trójkąty, znacznie mniejsze od okręgu, zwrócone ku okręgowi
podstawami. Rienna postała chwilę pod ciemnymi drewnianymi drzwiami
pokrytymi delikatnym rzeźbieniem motywów roślinnych i opatrzonych
metalowymi okuciami, zastanawiając się, czego właściwie to
dowodziło. Zauważyła też, że chyba zaczęła nieco zbaczać na
północ, dlatego ruszając, odbiła znów na zachód. Przynajmniej
taki miała zamiar, bo nie była w tym momencie pewna, jak dokładnie
jest w stanie określić kierunek. Słońce zmieniało położenie na
niebie, stopniowo przesuwając cienie. W terenie łowczyni mogłaby
znaleźć wiele wskazówek ułatwiających orientację, tutaj mogła
zdawać się jedynie na mgliste przeczucia. Zresztą, czy to miało
takie wielkie znaczenie?
I
kolejny znak, taki jak pierwsze dwa. Tym razem szukali go nieco
dłużej i jednak musieli kierować się nieco na północ. Symbol
wymalowany został na kolumnie dość ekstrawaganckiego budynku,
jeśli wierzyć wywieszonym na nim szyldom, kryjącego kilka sklepów,
kantor i aptekę. Rienna zatrzymała się kilka stóp od tej
wyróżnionej kolumny. Szybkim spojrzeniem obrzuciła front budynku,
jego białawo-beżową elewację, szeroki balkon z arkadami i drzwi
ukryte w rzucanym przez ów balkon cieniu.
To
już nie jest budynek mieszkalny, pomyślała. A zaraz potem doszła
do wniosku, że najprawdopodobniej to nie miało żadnego znaczenia.
-
Zamierzasz spytać kogoś, czy zniknął któryś z pracujących tu
ludzi? - odezwał się z dołu niski pomruk D'sadaara.
-
Myślisz, że chodzi o to? - spytała Rienna z rezygnacją. Zanim się
odezwała, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo czuje się zmęczona.
-
Jakaś zależność musi być – odparł D'sadaar – Przynajmniej
to jest najbardziej prawdopodobne. Sama doszłaś do wniosku, że to
symbole magiczne, a w takim razie nie pojawiałyby się w
przypadkowych miejscach.
Rienna
od niechcenia skinęła głową, myśląc o poprzednim znaku,
utrwalonym przy drzwiach jednej z kamienic. Tamten różnił się od
trzech pozostałych, ale dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego.
Czym mogło wyróżniać się tamto miejsce?
Na
wszelki wypadek rozejrzała się, próbując zapamiętać szczegóły
otaczających dom kupców budynków i cofnęła się w
południowo-wschodnim kierunku. Znak znalazła bez problemu, kiedy
wiedziała dokładnie, czego i gdzie szukać. Teraz łowczyni nie
skupiała się na nim, bardziej interesowała ją okolica. Dość
szybko zorientowała się, że w ten sposób niewiele zyska, nie
zauważyła pomiędzy podobnymi do siebie kamienicami niczego
wyjątkowego. Kiedy mijała ją grupka ludzi, sądząc po dość
bogatych strojach, miejscowi mieszkańcy, miała przez krótką
chwilę ochotę spytać któregoś z tych rosłych, postawnych
mężczyzn, czy przypadkiem ktoś z mieszkańców naznaczonego domu
przepadł w ostatnim czasie bez wieści, ale ostatecznie nie zrobiła
nic, poza usunięciem się z drogi, aby pozwolić tym ludziom
przejść. Okazja przeminęła, idący oddalili się, a łowczyni
nadal tkwiła pod kamienicą, czując się coraz bardziej głupio.
-
Co ja właściwie robię? - zapytała, bardziej samą siebie niż
obserwującego ją D'sadaara. Przecież nic ją w tym mieście nie
trzymało. Jeśli chodziło o interesy, była prawie pewna, że już
wiele więcej nie zyska. Mogła poczekać jeszcze jeden dzień, potem
wyruszyć w drogę powrotną, takie rozwiązanie miało o wiele
większy sens niż pozostawanie w Rivendall. Więc o co chodziło?
Tak bardzo ją to intrygowało? Czy raczej chodziło o najzwyklejszą
pod słońcem potrzebę zmiany otoczenia? Albo o Vasilima...
Być
może, myślała, bezmyślnie przyglądając się pojedynczym
przechodniom. Vasilim miał w sobie coś... wzbudzającego ciekawość.
Dziewczyna nie umiała tego dokładniej wytłumaczyć, ale nowy
znajomy był w pewien sposób pociągający. Wyglądał na człowieka,
który nigdzie nie zagrzał miejsca zbyt długo, wiecznego
podróżnika, który zdążył zobaczyć więcej świata, niż
niektórym dane było przez całe życie. A był jeszcze stosunkowo
młody...
Okute
drzwi kamienicy otworzyły się bez ostrzeżenia, niemal uderzając
łowczynię w ramię i bok. Rienna odskoczyła w ostatniej chwili.
Kobieta w średnim wieku, która tak niefortunnie pchnęła ciężkie
skrzydło, wychodząc na zewnątrz, mruknęła coś, co
najprawdopodobniej miało być przeprosinami. Nie dało się tego
stwierdzić na pewno, Rienna nie miała nawet pojęcia, jaki to
język. Jedyną sensowną odpowiedzią był lekki uśmiech, kobieta
zresztą szybko straciła zainteresowanie nią i ruszyła swoją
drogą.
Rienna
rzuciła okiem na drugą stronę ulicy. W pierwszej chwili
zesztywniała, raczej z zaskoczenia niż strachu, bo w końcu nie
miała się czego bać. Mężczyzna po drugiej stroni, chyba też
miejscowy, pomimo stroju pokrytego kurzem jak po podróży, nie robił
nic nadzwyczajnego. Stał oparty biodrami o niski murek i miął w
dłoniach dół swojej poszarzałej jasnobłękitnej koszuli.
Łowczyni najpierw zwróciła uwagę na dość gruby pas opinający
jego talię, do którego przy lewym boku przytroczona była pochwa
półksiężycowo wygiętego sztyletu, potem wydało jej się, że
ruchy jego dłoni były dziwnie niezgrabne, jakby miał problemy ze
stawami. Rienna przeniosła wzrok na jego twarz, otoczoną czarnymi
kędzierzawymi włosami. Ciemne oczy wpatrywały się w nią, na
chwilę ich spojrzenia się spotkały. Przecież nie robił nic
więcej niż ona sama, stał sobie przy ulicy, może nawet to
zachowanie Rienny wydawało mu się dziwne, dlatego zaczął ją
obserwować. W końcu łowczyni od ponad dziesięciu minut stała pod
kamienicą, co jakiś czas rozglądając się, jakby się zgubiła.
Mimo wszystko Riennie nasunęło się na myśl nieprzyjemne
skojarzenie z ludźmi, z którymi Vasilim poprzedniego dnia
przeprowadzał jakieś szemrane transakcje. Ten typ miał bardzo
podobny wyraz twarzy, zdradzający niezadowolenie. Nie wydawał się
zachwycony tym, że ktoś zwrócił na niego uwagę. Zanim Rienna
całkowicie straciła zainteresowanie jego osobą, odepchnął się
rękami od murku przy którym stał i powoli ruszył ulicą na
północ, prawdopodobnie ku centrum miasta.
-
Co robimy? - odezwał się D'sadaar, nie zdradzając żadnego
zniecierpliwienia. Rienna odwróciła się, czując przez krótką
chwilę zdziwienie, że zdołała jakoś zapomnieć o jego obecności.
A jeśli to na niego patrzył tamten człowiek? Kiedy poruszali się
po mieście, musieli zwracać uwagę i nawet jeśli nikt nie gapił
się na nich nachalnie i pozornie obojętnie przechodził obok, z
pewnością ich zapamięta. Rienna nie wyglądała na miejscową ani
na Wirginkę, cerę miała jaśniejszą, nosiła brunatny strój
podróżny, wyraźnie nie najnowszy. I stillid idący obok niej jak
wytresowany domowy pies. To na pewno skłaniało do zastanowienia...
ale co z tego?
-
Idziemy szukać kolejnych znaków – zdecydowała.
Kolejne
trzy znaki znalazła, gdy skierowała się na północ. Dwa podobne
do tych, których zdążyła zauważyć najwięcej, trzeci ten
mniejszy, z pojedynczą kropką wewnątrz okręgu. Jeden ze znaków
znajdował się na marmurowym filarze przy ozdobnym obmurowaniu
studni, pozostałe na ścianach kamienic, niekoniecznie zawsze
frontowych. D’sadaar rzucił niewinną uwagę, że widocznie dla
twórcy oznaczeń nie ma znaczenia, czy znaki znajdą się w pobliżu
drzwi budynku.
-
To jaki czynnik decyduje? - spytała wtedy Rienna, myśląc
jednocześnie, że żadnego takiego czynnika najprawdopodobniej nie
ma. Przez chwilę chciała sama sobie odpowiedzieć, że twórca
znaków starał się umieszczać je na zachodniej ścianie budynku,
ale szybko zauważyła, że to także nie było regułą. Chyba już
bardziej prawdopodobne było to, że znaki dawało się znaleźć w
pewnej odległości od centrum miasta, przynajmniej tak było
dotychczas. Ale niewykluczone, że poszukiwania Vasilima doprowadzą
do innych wniosków.
Łowczyni
spojrzała w niebo. Wydawało jej się, że słońce znacznie się
przesunęło, ale nadal znajdowało się wysoko. Mieli czas, chociaż
Rienna podejrzewała, że wkrótce głód może skłonić ją do
przerwania poszukiwań.
Potrząsnęła
głową i tym razem spróbowała oddalić się od centrum miasta, aby
sprawdzić swoją roboczą teorię. Tak jak podejrzewała, gdy
znalazła się wśród niższych, pozbawionych zdobień budynków,
poczuła pierwszy skurcz w żołądku. Przełknęła ślinę, mówiąc
sobie w myślach, że jeszcze trochę wytrzyma. Stojąc przez chwilę
bez ruchu, odniosła wrażenie, że jest obserwowana. Nie, nie
wyobrażała sobie, że w mieście będzie sama, spodziewała się,
że przechodnie mogą na nią patrzeć, ale tu nie o to chodziło.
Gwałtownym ruchem odwróciła się, omiatając wzrokiem uliczkę,
którą szła. Oprócz niej było tu kilku samotnych miejscowych o
hardych spojrzeniach i zdecydowanym wyrazie twarzy. I on. Kręcone
ciemne włosy, lekko wymięta błękitna koszula. Stał z tyłu,
kilkadziesiąt stóp od niej i D’sadaara. Rienna zdążyła
wychwycić to, że wpatrywał się w nią zmrużonymi oczyma, zanim
odwrócił głowę. Przy gwałtownym ruchu przez jego twarz
przemknęły tiki.
Łowczyni
ruszyła w jego stronę, gdy mężczyzna znikał między niskimi
prostokątnymi domami.
-
Daj spokój – zawołał za nią D’sadaar – Może po prostu robi
to samo, co my.
Rienna
potrząsnęła głową, ale zatrzymała się na środku brukowanej
uliczki.
-
Gdyby to było w pobliżu znaków na ścianach, łatwiej byłoby mi w
to uwierzyć – mruknęła – On chodzi za mną.
-
Albo za mną – odparł pogodnie D’sadaar – Może po prostu chce
mi się przyjrzeć.
-
Nie sądzę.
Rienna
nie umiała tego określić, ale coś w tym człowieku nie podobało
jej się. Bardzo się nie nie podobało.
-
Myślisz, że to on namazał te czerwone znaki na ścianach budynków?
- spytał duch z lekkim rozbawieniem. A przynajmniej takie wrażenie
odniosła Rienna.
-
No, do takich wniosków jeszcze nie doszłam.
-
Ale on może to myśleć o tobie. Czai się i chce cię przyłapać
na gorącym uczynku.
Stillid
odwrócił się i powoli ruszył w kierunku, dokąd zmierzali, zanim
niepokój kazał łowczyni się zatrzymać. Rienna w zadumie podążyła
za nim. Możliwe, że miał rację. Gdyby nie fakt, że wraz z
D’sadaarem znajdowali się w Rivendall zaledwie kilka dni, mogłaby
stać się główną podejrzaną. I tak nie byłaby zdziwiona, gdyby
wkrótce w mieście rozeszła się plotka o przyjezdnej w
towarzystwie psiego ducha, krążącej w niewiadomych celach wokół
tych dziwnych znaków.
Minęli
wyższe znów budynki, te mniej już ozdobne, o jasnobrązowych
ukośnych dachach. Rienna obrzucała szybkim spojrzeniem ściany.
Czuła, że teraz już się spieszy, głód ponaglał ją i była
coraz mniej uważna. Mogła czegoś nie zauważyć. Ponad dachami
widziała ściany wyższych magazynów i zakładów produkcyjnych.
Szczątków dawnego muru obronnego w tym momencie nie mogła widzieć,
ale pamiętała, że znajdują się gdzieś dalej.
Kiedy
znaleźli się na obrzeżach miasta, zauważyli na ulicy tłum,
znacznie większy, niż należało się spodziewać w takim miejscu.
Większość spieszyła w tę samą stronę, ku zachodniemu krańcowi
Rivendall. Łowczyni i stillid musieli prześlizgiwać się w coraz
bardziej gęstym zbiorowisku, wymijając zaaferowanych mieszkańców
i unikając przypadkowych uderzeń łokciami. Wokół rozbrzmiewał
gwar, dla Rienny niezrozumiały z powodu nieznajomości lokalnych
języków. Jeżeli nawet ktoś tu używał kerońskiego, jego głos
ginął w ogólnym tumulcie.
-
Co się dzieje? - spytał D’sadaar z niepokojem. W tłumie czuł
się zdezorientowany, wyczuwając obecności i emocje tylu ludzi
naraz. Rienna potrząsnęła głową i spróbowała spojrzeć ponad
głowami zebranych. Jedyne co dostrzegła, to ostrza pik miejskich
strażników, znajdujących się na drugim końcu zbiegowiska. Z
tamtej strony też dobiegły gniewne, zdecydowane okrzyki.
-
To chyba straże – mruknęła Rienna, chociaż nie dałby sobie za
to uciąć ręki. Wydawało jej się, że strażnicy ponaglają ludzi
do rozejścia się, a przynajmniej do usunięcia się z ulicy. Wśród
tłumu rozległ się szmer, zapanowało poruszenie. Większość
zaczęła się cofać, wpadając na siebie nawzajem, zmuszając
stojących dalej do przesunięcia się. Ludzie usiłowali zmieścić
się na poboczach drogi, nogi niektórych wpadały przy tym do
płytkich rowów przy ulicy, mających w czasie gwałtowniejszego
deszczu odprowadzać wodę. Rienna poczuła, jak ludzka fala popycha
ją na ścianę jakiegoś domku. Z rozpaczliwym wysiłkiem spróbowała
wysunąć się nieco naprzód, tak, aby mogła cokolwiek zobaczyć.
Na
środku ulicy w końcu udało się utorować przejście, tam
wkroczyli strażnicy Rivendall, uzbrojeni, w lekkich pancerzach
miejskich straży. Na przedzie szli dwaj z pikami i jeden z krótkim
szerokim mieczem. Na twarzach mieli marsowe grymasy, ich ruchy były
niecierpliwe, ale nie zdradzali agresji wobec tłumu. Ludzie sami
starali się utrzymać dystans, zbijając się ciasno po obu stronach
drogi. Za nimi szli kolejni strażnicy i kilku posępnie
wyglądających, rosłych, muskularnych mężczyzn, niosących na
prymitywnych noszach dwa ciała. Na ten widok tłum znów zaszemrał,
wzniosło się kilka gniewnych okrzyków.
Dwie
kobiety. Jedna w dość zaawansowanym średnim wieku, druga być może
nie miała nawet dwudziestu lat. Obie niewątpliwie martwe. Twarze
obrzmiałe pod wpływem kilku dni rozkładu, na szyjach, ramionach i
częściowo podartych ubraniach ciemne plamy skrzepniętej krwi. Ktoś
jęknął, ktoś inny gwałtownie zachłysnął się na widok
głębokiego cięcia wzdłuż całej odsłoniętej ręki młodszej
ofiary. Starsza miała odcięte stopy i kilka ran na szyi i ramieniu.
Trudno było w ciągu dość krótkiej chwili dostrzec wszystkie
szczegóły. Ktoś w tłumie musiał rozpoznać którąś z ofiar, bo
rozległ się głośny szloch.
-
One też chyba z tych, co zniknęli – odezwał się ktoś stojący
na prawo od Rienny, używając kerońskiego.
-
A mówili, że Frieda uciekła z kochankiem – odszepnął ktoś
inny – Tego się wszyscy od dawna spodziewali, jeszcze zanim to się
zaczęło.
Łowczyni
szybko straciła zainteresowanie rozważaniami na temat, jak się
domyśliła, młodszej z ofiar i wróciła do obserwacji ponurego
pochodu. Z tłumu wybiegło kilka osób, być może krewni albo
przyjaciele ofiar, którzy ruszyli za strażnikami.
Rienna
poczuła nagły skurcz żołądka, w brzuchu jej zaburczało.
Dziewczyna przycisnęła rękę do brzucha, wycofując się i
pozwalając tłumowi ruszyć. Teraz przy wyjściu z miasta nieco się
przerzedziło, tak, że dało się zobaczyć kolejnych uzbrojonych
strażników, wybiegających na zewnątrz. Zamierzali szukać poza
miastem kolejnych ciał? Coś w końcu ruszyło, wyjaśniło się?
Część
z tych, którzy stali po drugiej stronie ulicy, odeszła. Widoczne
stały się budynki za nimi. Na ścianie dwupiętrowego białego domu
z kilkoma ozdobionymi roślinnością balkonami widniał kolejny
krwawy znak. Trzeci rodzaj, który Rienna miała okazję tego dnia
zaobserwować – okrąg z czterema punktami wewnątrz, jakby rogami
ukośnie ustawionego kwadratu.
Co
naprawdę łączyło jedno z drugim? Morderca je rysował, stosując
jakąś dziwną magię do ich utrwalenia? Morderca i porywacz, który
był w stanie niepostrzeżenie porywać mieszkańców Rivendall i
równie niezauważony mazać czerwonym barwnikiem po ścianach, po
czym porzucił prymitywnie okaleczone ciała w pobliżu miasta, tak,
żeby dało się je znaleźć…
To
bez sensu, pomyślała Rienna, po czym, tknięta nagłym przeczuciem,
przebiegła wzrokiem po oddalających się ludziach. Była prawie
pewna, że zobaczy znajome czarne kędziory i wymiętą niebieską
koszulę, ale tym razem nic takiego nie zauważyła. Albo tego
człowieka naprawdę nie było wśród tłumu, albo zdążył się
oddalić.
-
Nie ma go – odezwał się spokojnie D’sadaar – I chyba w tej
chwili nie mamy już czego tu szukać. Powinnaś coś zjeść.
Łowczyni
rzuciła duchowi ponure spojrzenie.
-
Myślisz, że on może być mordercą.
-
Wiem tyle, co ty. Nie mam pojęcia.
C.
D. N.
[Pisałam to od kilku miesięcy i wreszcie zdobyłam się na to, żeby dopisać zakończenie i opublikować. Nie do końca udało mi się to opisać zgodnie z moją wizją. Mam nadzieję, że nikogo nie zniechęcę. Ciąg dalszy sama nie wiem, kiedy będzie ;)]
Opowiadania
2 komentarze:
Minus najpoważniejszy: czcionka. Trochę trudno się czyta w takiej jej postaci. Jak zwykle tego nie robię, tak teraz kopiowałam ze strony, bo bezpośrednio nie dałam rady.
Uświadamiasz mi, że mam braki w bestiariuszu. Dużo nie wiem, a jeszcze więcej po prostu nie pamiętam o stillidach.
Intrygujący wstęp. Ciekawa, osobliwa prośba, do tego z gatunku takich, która mogłaby paść od istoty żyjącej w innym świecie, w inny sposób, a ciekawej tego, jak życie przeżywają ludzie. Przyznam, podoba mi się i zapowiada się fajnie.
Mam jeden kłopot, nie do końca pojmuję. Duch kojarzył mi się z czymś niematerialnym, ale czytając opisy D'sadaara mam wrażenie, że jest materialny.
Fajna, uzupełniająca, ale nie dominująca wstawka o politycznej sytuacji Rivendall.
Potrafisz wprowadzać postacie w taki sposób, że przykuwają spojrzenia i zaciekawiają ich dalsze losy.
Dijun... zdecydowanie są rzeczy, których nie znam :D
Podoba mi się stopniowanie fabuły. Stopniowe rozwijanie akcji, do tego zachowując realizm. Jak ty to robisz? Poproszę przepis, bo pod względem fabularnym masz notki niezwykle przemyślane i często rozbudowane o szczegóły, detale, o których człowiek czasem zapomina.
I znów subtelne opisy miasta, które nie przytłaczają, a ładnie uzupełniają obraz.
Cieszę się, że to ta misja. Lubię tego typu sprawy i chętnie dowiem się, kto i dlaczego za tym wszystkim stoi.
No i jak.
Było parę miejsc, gdzie nie do końca leżał mi zapis dialogów i gdzie czasem wstawiłabym przecinek, ale przyznaję, nie chciało mi się kopiować. No i pora późna, więc nie wierzę już swoim oczom.
Ciekawa, działająca na wyobraźnię notka. Wstęp troszkę nie w moim stylu, acz to wyłącznie kwestia gustu. Potem zaczęło mnie wciągać tak, że nie było mowy o notowaniu ewentualnych błędów. Podobało mi się stopniowe dochodzenie do tego, co się dzieje w mieście, bariera językowa, klimat Rivendall, ta mieszanka kultur i ludzi z różnych środowisk. Chwilami czułam się, jakbym tam była razem z Rienną. Wielkim plusem są postacie - takie żywe, barwne. Bardzo podobają mi się ich imiona, po samym ich brzmieniu można się zorientować, skąd pochodzą - choć troszkę inaczej wyobrażałam sobie brzmienie imienia elfa.
Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej.
Prześlij komentarz