Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

art by ValkAngie 
Paeonia

Kiedyś zrozumiesz dlaczego cię ukryłam. Mój najcenniejszy kwiecie. 
Kiedyś zrozumiesz dlaczego pod piwonią cię skryłam. 
Kiedyś zrozumiesz co zrobić musiałam.
Lecz wiem, że nie wybaczysz mi. 
I w tym tkwi cała zwada. 

Rzeźnik miał trzy córki. Wszystkie były pracowite, wyjątkowe i bardzo kochały ojca, choć każda z innej matki. Niestety tylko dwie pociechą dalej dla ojca były. Trzecia, co została drogę inną wybrała. Już nie mogła więcej wędzić mięsa, ani świnek zabijać. Już więcej krwi nie zbierała i nią durnowatych obrazków nie malowała.  Była najstarsza i najweselsza, wciąż niezamężna. Wcale nie mądra.  Lecz czy głupota to czy odwaga?  W sercu tej prostej dziewczyny, co szukać zaczęła tej co ją imieniem Piwonii nazwała. Po całym świecie się snuła, a na jej naiwności można by było uwędzić szczura. W swej trudnej podróży kierowała się snami. Uczyła się i poznawała, ze złych rąk nieraz się wyrywała.  Potem jakoś zarobić trzeba było, więc trzeba rozmyślać co robić może i na czym się zna. Krwią malować nie będzie, bo to ponoć budzi zgorszenie. Działalności rzeźniczej za bardzo w ciągłej drodze wykonywać nie mogła, więc myśląc a starała się coś szybko wymyślić bo fundusze się kończyły dalej trafiła na nią. Ów tajemnicza postać przyjęła ją i nauczyła. Tak więc razem podróżowały. Zawsze to jakoś milej być z kimś niż samemu. Razem występy dawały. Razem sławne się stawały. Lecz to wszystko co osiągały mijało się z celem Paeonii. Ona ją omamiła. Tańcem, pięknymi tkaninami skusiła. Morderstwem w nocy, co korzyści przynosiło i przyjaciół dawało, Ona ręce Paeonii splamiła.  To wszystko co prawda, naukę przetrwania w sobie miało. Dwie nierozłączne tancerki, grzesznych czternastu zasłon los spotkał okrutny. Ona stracona. Paeonia zostawiona, Z czternastu tajemnic na siedem zeszła. Bo sama została. Na oczy przejrzała i cel odnalezienia matki  na nowo znalazła.  Tańcząc, mamiąc i oprawiając, bo już tylko to potrafiła do domu rodzinnego na chwilę wróciła. Ani ojca, ani sióstr nie zastała. Podczas gdy ona w nowym życiu się wdrażała oni... Odeszli, lecz nie z własnej woli. Odebrano im życie. 
Z trzech córek rzeźnika, każdej z innej matki tylko ona się ocaliła. Jednak już nikt nie wspomina. Ani rzeźnika. Ani jego córek.  Ani tej wioski. Ani najweselszej z jego córek. Nikt. 


Kiedy nie pozostaje ci już nic czym możesz się zająć bo zapomniałaś prócz tańca, który porusza zmysły. Kiedy nie możesz nawet wrócić do domu, bo go nie masz. Kiedy twoi bliscy nie żyją, a jedyna osoba, którą chcesz znaleźć nie chce dać ci się odnaleźć. Kiedy na dodatek jeszcze nie jesteś pewna kim jesteś. To jeszcze nie jest aż tak źle. Nadal masz zajęcie co równa się z jedzeniem i miejscem do spania. Nadal ma się też nadzieję, że pewnego dnia uda się odnaleźć osobę, która nie chce być odnaleziona.  I może nadal, póki nie wiesz kim dokładnie jesteś, twoje życie jest w miarę normalne.  Jeden kłopot mniej. 
Paeonia właśnie tak stara się myśleć. Nie dopuszczać do siebie myśli, że to wszystko jest karą za to co robiła wraz z Nią. Bogowie nie mogą być przecież aż tak okrutni.  
Jest dobra w tym co robi. Naprawdę dobra, przecież uczyła się od najlepszej tancerki i krętaczki której już nie ma  . Ciągle się przemieszcza, czasem wykona jakieś delikatne zlecenie zabójstwo . Żyje jej się całkiem dobrze, ale sumienie nie daje jej spokoju. Nieważne jak bardzo próbuje je stłamsić. Ono ciągle ją dręczy. Przypomina, że to co robi i robiła nie było właściwie . Jednak nikt nie jest święty. Ona w szczególności.  
Zapomniała już co to wstyd. Kiedy tańczysz przed nieznanymi ludźmi pół nago z cienkimi przezroczystymi zasłonami, musisz zapomnieć o wstydzie inaczej nici z dobrego występu. Można by rzec, że przez to czym się zajmuje jest otwarta na innych i całkiem przyjacielska. Tak. To prawda. Zawsze taka była i nic nie mogło wyprzeć z niej tego radosnego uśmiechu czy przyjacielskiego usposobienia. Kiedyś, kiedy była całkiem niewinna i naiwna wydawało się jakby miała nieskończone pokłady szczęścia. Podróżowała sama i z każdej złej rzeczy, która jej się przytrafiła obywała się bez szwanku. A gdy poznała już nie było tak prosto. 
Potrafi być bardzo przekonywująca i irytująca. Cierpliwa, jak na przykład teraz kiedy czeka aż znajdzie kogoś, kto był odpowiedzialny za odebranie życia jej najbliższym.  Za każdym razem gdy gdzieś przybywa pozostawia coś po sobie nie tylko puste portfele ale i kwiaty. 
Wszyscy zawsze podziwiali jej długie rude włosy. Właściwie nie rude, ale wszyscy i tak mówili, że rude. Gdy była dzieckiem ich kolor zmieniał się.  Na początku były kasztanowe, potem bardziej rudziały, ale nie były tak do końca rude. Na lato rozjaśniają się na zimę ciemnieją. Są długie lekko falowane i naturalnie mięciutkie. Ma ciemno zielone oczy, niezbyt duże. Wąskie usta i lekko skrzywiony nos. Kiedyś był prosty  Jest średniego wzrostu. Całe jej smukłe ciało pokrywają piegi .

| 25 lat | Keronijka | Kwiaty | Córka rzeźnika  | Sny | Tancerka siedmiu zasłon | Siedem tajemnic | Cel poszukiwań zawieszony za sprawą zawrotnej kariery | Czasem trzeba się poświęcić | Na ustach uśmiech | Zasadzone nowe kwiaty | Umiłowanie do szynki |

Taniec siedmiu zasłon | Znaczenia Kwiatów

_____________________
Paeonia (nazwa systematyczna piwonii)  czytamy jak Piwonia
Cytat - Jan Izydor Sztaudynger
Witam wszystkich ;) 
gg - > 34317317

76 komentarzy:

ofelia pisze...

[Doooobry. :> Pomysł na wątek masz?]

Nefryt pisze...

[Witaj w Keronii! Mam nadzieję, że szybko się tu odnajdziesz i znajdziesz osoby, z którymi bedzie Ci się dobrze pisać.
Masz bardzo ciekawą kartę. Na wstępie intrygujący cytat - po przeczytaniu karty bardzo pasuje mi do Paeoni. Art cudny - taki nastrojowy. Dziewczyna ma piękne włosy.
Co do samego tekstu: sam początek, te hasła między kreskami trochę mnie zniechęciły. Może dlatego, że lubię wypisane w ten sposób konkrety, a twoje, zanim przeczyta się całość karty, niewiele mówią.
Podoba mi się za to fragment pisany kursywą. Kiedy czytałam pierwszy akapit, musiało minać trochę czasu, nim przywykłam do stylu. Potem mnie wciągnęło. Mniej więcej od połowy karty zaczęły mi się podobać rymy co kilka zdań. Tekst przypominał mi dzięki nim opowieść snutą przez minstrela. To nadało klimatu.
W zdaniu: "Potem jakoś zarobić trzeba było więc trzeb rozmyślać co robić może i na czym się zna" trafiła ci sie literówka. Niezbyt rozumiem to: "Lecz czy głupota to czy odwaga?".
Generalnie, karta mi się podoba. Do typowych raczej napewno nie należy :)
Co do samej postaci - nie wiem, czy ją lubię, ale wydaje się na tyle intrygująca i zarazem tajemnicza, że aż mam ochotę na wątek.
Jeżeli masz ochotę ze mną pisać, daj znać, z która postacią, bo prowadzę dwie - Nefryt i Shela Arhina. Chyba, że chciałabyś z dwójką, to też da się coś wymyśleć.]

Rosa pisze...

[Witam w Keronii! :)
Śliczny art. Masz ochotę na wątek? Prowadzę tutaj dwie postacie - Isleen i Nariusa. ]

Silva pisze...

[Dobry wieczór! Pragnę zapytać o wątek. I przywitać na blogu. Prowadzę sobie najemnika Darrusa i duet, który występuje razem, czyli szamankę Silvę i wilkołaka Dravarena. Często też wciskam ich do wątku całą trójką, gdybyś chciała ich razem to też się da ^^]

Nefryt pisze...

[W porządku :) Póki co nie mam konkretnego zarysu, raczej takie luźne strzępki pomysłów, które może udałoby sie połączyć w jeden.
Byłoby mi dużo łatwiej coś wymyślić, gdybym wiedziała, kto i dlaczego odebrał życie rodzinie Paeonii?

Parę moich pomysłów:
- któraś z moich postaci mogłaby znać matkę Paeonii.
- Shel może zobaczyć Paeonię w czasie tańca i bardzo mu się ona spodoba, więc będzie próbował czegoś się o niej dowiedzieć,
- któraś z moich postaci może mieć pośredni albo bezpośredni związek ze śmiercią rodziny Paeonii,
- Paeonia może okraść którąś z moich postaci. Przez przypadek w jej ręce dostanie się coś niesamowicie cennego, co moja postać będzie chciała odzyskać za wszelką cenę,
- Paeonia może dostać zlecenie zabójstwa którejś z moich postaci, ale pojawią się jakieś nowe komplikacje, które zmuszą niedoszłą zabójczynię i ofiarę do współpracy.
Myślę, że większośc z tych pomyslów dałoby się połączyć w jakiś zgrabny wątek z udziałem całej trójki.]

ofelia pisze...

Selene tego dnia siedziała na parapecie pewnej małej chałupki. Słuchała kłótni kochanków, którzy stali kilka metrów od opustoszałej gospody. Obrzucali się najgorszymi obelgami, a wróżka była pod pewnym wrażeniem, choć niechętnym ich kreatywności. Tyle dobrze, że nie patrzyli w jej stronę. Jej szczególną uwagę zwrócił dziwny dźwięk, wydany przez kobietę. Było to połączenie krzyku i warknięcia, po czym powiedziała cichym, przerażająco opanowanym głosem:
- Zostaw mnie wreszcie! Albo potraktuję cię tym!
Naraz, jakby znikąd, w jej dłoni pojawił się ostry kawałek drewna. Wyglądał, jak oderwana noga od krzesła. Wycelowała tym w niego, a on odruchowo się cofnął. Po chwili się ogarnął, i, zanim dziewczyna zdążyła się zorientować, co się dzieje, popchnął ją i odbiegł. Ta, która została, zaczęła się rozglądać. Dla Selene był to znak do oddalenia się. Wzniosła się nad domy i zauważyła intrygującą, samotną postać na ścieżce.
Podążyła za nią, mając jakby potrzebę widzenia i słuchania kogoś. Leciała kilkanaście metrów nad nią dla pełni bezpieczeństwa. Na chwilę znikła jej z oczu, a ona opadła nieco niżej. Zobaczyła ją, dziewczynę bujającą się na drzewie, jakby wiszącą w pułapce. Zbliżyła się odrobinę i zerknęła na sznur. Mruknęła coś pod nosem, ale sama się nie usłyszała. Potem raz jeszcze powiedziała, ale dużo głośniej:
- Lepiej będzie, jak ci pomogę.
Z tymi słowami zbliżyła się do supła i zauważyła, że nie ma szans, że go rozwiąże. Przygryzła wargę, zastanawiając się, jak to zrobić i wpadła na pewien pomysł. Przywołała drobny płomień, który zaraz zajął cały sznur. Ani się obejrzała, a całość spłonęła, naraz przypalając stopy dziewczyny, która spadła na ziemię.
Odruchowo zbliżyła się do niej, chcąc jej jakoś pomóc.
- Wybacz - bąknęła, miotana wyrzutami sumienia.

Szept pisze...

[Dobry wieczór? Dobra noc? Cokolwiek takiego. Niestety ja w najbliższym czasie mam trochę napięty czas i pewnie będę pisać nieregularnie. Ale zgadać się i powitać można.
Generalnie, karta wyszła świetnie. Całkowicie zgadzam się z Nefryt. Oczywiście, na początku też musiałam przywyknąć, ale potem czytało się aż miło.
No i ten art. Widziałam go wcześniej na dA i po prostu uwielbiam.

To mówiąc o wątku. Masz preferencje odnośnie miejsca? Ewentualnie odnośnie postaci i kwestii czy damosko-damskie czy damsko-męskie czy też mogą być i takie i takie?]

ofelia pisze...

Wzruszyła ramionami.
- Wydaje mi się, że raczej tak - powiedziała na tyle głośno, żeby być słyszalna. Zaczynała się już przyzwyczajać do tego tonu.
Zerknęła na niebo, ale był dzień, a poparzenie wyglądało na całkiem poważne. Mimo wszystko podleciała do nogi dziewczyny, przykładając do niej swoje niewielkie, lodowate od zimna dłonie. Skupiła się najbardziej, jak tylko mogła i postarała się uleczyć poparzenie. Trochę się poprawiło, ale nie zasklepiło się do końca. Na pewno w pewnym stopniu uśmierzyło też ból.
Selene wciąż była zmartwiona. Wiedziała, że to z niczyjej innej, jak nie z jej winy dziewczyna się poparzyła.
- Dopiero nocą będę mogła uleczyć ją do końca. Jestem wróżką księżycową, więc gdy on świeci, moja moc jest najsilniejsza - powiedziała, kłaniając się w powietrzu. - Jestem Selene. Jeśli mogę spytać, jak ty się nazywasz?

Aed pisze...

[Witam! Mam nadzieję, że dobrze będzie Ci się u nas pisało. :)
Karta jest... magiczna. Lepszego określenia nie znajdę. Historia zaczyna się jak bajka, potem - jak napisała Nefryt - przypomina nieco opowieść minstrela (te rymy, z których, czytając, nie do końca zdaje się sobie sprawę, są świetne), a na końcu zrobiło się... straszno. Opis postaci jest fajnie wpleciony w opowieść, fajnie użyte są skreślenia. Słowem: bardzo, bardzo mi się podoba. I mimo że przeczytałam, nie dała mi spokoju, co jest zdecydowanie dużym plusem. :D
Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła dopatrywać się podobieństw Twojej postaci do mojej. :D Ale może to i nie najgorzej, będzie jakaś podstawa, by napisać wątek. Prowadzę jedną postać - Aeda, półkrwi elfa. Co do wspomnianego podobieństwa - chodzi mi o zlecenia na morderstwa i tłamszone wyrzuty sumienia (mieszaniec teoretycznie skończył z zabijaniem za pieniądze, ale niezupełnie). Jeśli masz chęć na wątek, możemy wymyślić coś wokół takiego zlecenia właśnie. Opcji jest sporo - wspólne zlecenie; jedna z postaci jest świadkiem morderstwa dokonywanego przez drugą; jedna postać ma za zadanie zamordować tego, którego druga ochrania lub ma przyprowadzić zleceniodawcy żywego (Aed najmuje się nieraz do ochrony kogoś) i tak dalej, i tak dalej. Można też zahaczyć o przeszłość Paeonii - zarówno o wydarzenia dotyczące jej matki, jak i okoliczności śmierci reszty rodziny (lubię pakować swoją postać w kłopoty, oj, bardzo lubię).
Jeśli coś Cię zaciekawiło lub masz inny pomysł, daj znać. :) Chcąc, nie chcąc, sugeruję się wcześniejszymi propozycjami, a nie chcę, żeby Twoje wątki stały się przez to monotonne.]

Aed pisze...

[Pewnie, że pasuje. ;) Też przychylałam się do tej opcji. A motyw zakładu - świetny. Ci tu będą brać wszystko na poważnie, a tam ktoś będzie miał z tego zabawę... Aż dreszczyk emocji przechodzi. :D Masz pomysł, kto by to mógł być i gdzie rozgrywałaby się akcja? Nie mówię o szczegółach, chodzi mi o ogóły. Bo być może przyjdzie mi do głowy coś konkretnego (na przykład wplączę w to którąś poboczną, czy to z tych opisanych, czy to z tych, które nie mogą doczekać się rozwinięcia pomysłu i porządnego opisu) - na razie te konkrety bardzo nie chcą stać się moim pomysłem. :P]

Aed pisze...

[Pewnie, że zrozumiałam, i to bardzo dobrze. :) Ok, czyli mamy opis zleceniodawcy. Myślę, że to, czy sprawdza czyjeś zdolności, jak najbardziej może wyjść w wątku. Wtedy na przykład mogłoby się okazać, że szukał kogoś do jakiegoś poważnego zadania (niekoniecznie legalnego), a przy okazji chciał się zabawić, dając upust sadystycznym skłonnościom i mogąc zaimponować temu, z kim się założył. Żeby pociągnąć wątek, zleceniodawca może potem zatrudnić ich obydwoje. I wtedy będą musieli współpracować, mimo że wcześniej próbowali się pozabijać.
Jeśli chodzi o miejsce, to las wydaje mi się dobrym pomysłem. Nikt im nie będzie przeszkadzał, przynajmniej w początkowej fazie wątku. No i może być klimatycznie. Na przykład... Na przykład Las Larven. Ludzie mają go za miejsce przeklęte, co tłumaczyłoby, dlaczego nasza „ofiara” potrzebuje ochrony. Aed miałby za zadanie bezpiecznie ją przez ten las przeprowadzić. Nie chcę się narzucać – po prostu podczas czytania umieszczonego w zakładce Miejsca opisu Larven przyszedł mi do głowy pomysł, że Paeonia może przygotować zasadzkę w strażnicy Ife. Ale to oczywiście leży w Twojej gestii, tylko piszę, co mi się wyprodukowało w główce. O Wirginii wciąż myślę, ale na razie głucha cisza... Chociaż jeśli wybierzemy opcję z drugą misją, to można wtedy przerzucić akcję do Wirginii. I będzie epicka, długa podróż (czytaj: kłopoty), przedostawanie się przez granicę (czytaj: więcej kłopotów), no i przez góry po drodze (czytaj: jeszcze więcej kłopotów)... :D
Co do samej „ofiary”... Żeby skomplikować życie (po co? bo można :D), mój mieszaniec może mieć do ochranianego jakąś osobistą urazę i najchętniej zamieniłby go na krwawą miazgę, ale nie wolno mu go palcem tknąć. Jeszcze nie miałam takiego motywu w historii postaci. Nie mam natomiast pomysłu, jakiej ten ktoś miałby być narodowości, profesji etc. Można postawić na jakiegoś złodzieja/-kę i krętacza/-kę albo wręcz przeciwnie – na możnego/-ną, który/-a macza palce w polityce i/lub wyzyskuje swoich poddanych, w tym kogoś bliskiego Aedowi... Czy jakoś tak. Zacięłam się. :P
Albo... Albo Twoja postać może mieć do „ofiary” takową urazę, co równa się dodatkowej motywacji do wykonania zadania. Na przykład ten ktoś mógł przyłożyć rękę do tego, co stało się z jej rodzinnymi stronami.
Albo ten ktoś może coś wiedzieć o jej matce.
Albo wszystko na raz. Albo nie wiem sama. xD
(A realiami się nie przejmuj, tego nie da się „połknąć” na raz. Z czasem będzie coraz lepiej. Zawsze możesz doczytać to, czego akurat potrzebujesz.)]

Zorana pisze...

[Witam!
Następnym razem dwa razy się zastanowię, zanim włączę jakąś muzykę podczas czytania karty - potrafi bardzo zdominować odbiór treści ;) Wyobraź sobie, jaki efekt uzyskałam czytając i słuchając tego:

https://www.youtube.com/watch?v=6w5ustEfT90
(Wardruna - Hagal)

Bardzo ładny art. KP niezbyt prosta, niezbyt oczywista. Przeczytam jeszcze raz, może załapię. Na Twoim miejscu przeczytałabym ją również i poprawiła błędy, bo kilka zauważyłam.

Masz ochotę na wątek? Może z Remisem z moich pobocznych? Bo nową KP nie opublikuję prędko. Musiałabym wiedzieć tylko, gdzie można Cię znaleźć. Gdzie tańczysz ;)]

Aed pisze...

[Czyli ustalone, plan jest mega. :D Dzięki, że poskładałaś to w jedną logiczną całość, mi to tak łatwo nie wychodzi. xD Jak dla mnie na razie nie trzeba już nic ustalać. Jeśli chcesz zacząć – jasne, że możesz, będę wdzięczna. :)]

Szept pisze...

[Nie, nie widzę. Zobaczymy jak to wyjdzie i postaram się je jakoś wprowadzić. Może nie wszystkie na raz, ale myślę, że się przewiną.
To zbierając pomysły do kupy. Nie wiem, gdzie mieszkała wcześniej Paeonia. Ale możemy założyć, że znała już wcześniej którąś z moich postaci właśnie z okresu dzieciństwa/młodości i spotykają się po latach. Taki Lucien pochodzi z tej samej warstwy społecznej. Devril tu by było gorzej, ale przypuszczam, że dałoby się coś wymyśleć. Można założyć, że z racji tego, co robiła Paeonia wpadłąby w kłopoty i ktoś z moich by jej pomógł. Bądź przeciwnie, ktoś z moich potrzebowałby jej pomocy. Nie mam nic przeciwko zaczęciu od motywu tańca. Nie wiem też, kim była ta ONA o której wspominasz w karcie, ale jeśli masz życzenie można ją wplątać w akcję.
Wybacz długi czas oczekiwania]

Aed pisze...

Cz. I

Jeśli coś jest zbyt łatwe, jest podejrzane, niebezpieczne lub i podejrzane, i niebezpieczne.
Gdyby Aed trzymał się tej zasady, z pewnością udałoby mu się uniknąć całego mnóstwa kłopotów. Nie trzeba było być mędrcem, by dopatrywać się pułapki w zleceniu niespotykanie korzystnym dla tego, kto je wykonuje. Jednak czasami potrzeba przypływu gotowizny jest o wiele ważniejsza niż bezpieczeństwo. Zwłaszcza jeśli zleceniodawca część sumy płaci z góry. Ci, u których zaciąga się długi, z jakiegoś powodu zawsze należą do ludzi niezmiernie pamiętliwych.
Zlecenie nie wydawało się skomplikowane – bezpiecznie przeprowadzić jednego podróżnego przez las Larven. Jeśli nie liczyć krążących o tym lesie plotek, zadanie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Można by nawet rzec, że należało do rutyny. Droga, którą mieli się udać, nie przebiegała przez skażoną część lasu. Jeśli nie liczyć ewentualnych warunków pogodowych, dzikich zwierząt czy awantury, w którą mogli się wplątać, zagrożenie zdawało się być znikome. Wystarczyło unikać elfów, by nie musieć się nikomu z niczego tłumaczyć. Aed – jako mieszaniec – mógł być traktowany z nieufnością, z pogardą, ale niezupełnie jak obcy. W końcu płynęła w nim elfia krew. Część pradawnego dziedzictwa stała się jego udziałem.
Wspomniany „podróżnik” był wirgińskim możnowładcą. Zmuszony został do opuszczenia chorągwi, którą dowodził, oraz do jak najszybszego dostania się z jakiejś mieściny za zachodnim krańcem Gór Mgieł do majątku zleceniodawcy parę staj za rzeką Lannier. Najkrótsza droga wiodła właśnie przez Larven. A klientowi zależało na czasie.
Jako dowódca wojska Wirgińczyk z pewnością niejedno oglądał, ale już na sam widok ogromnego, prastarego, ciągnącego się, zdawałoby się, w nieskończoność lasu stracił nieco rezonu. Wirginia była krajem w dużej mierze pustynnym, o klimacie znacznie cieplejszym niż Keronia – Keronia ze swoją nieprzewidywalną pogodą i potężną, górującą nad resztą stworzenia naturą, której nie udało się zdominować nawet licznej rasie ludzi. W Wirginii takich puszczy nie było. Do tej pory nieopuszczający kraju Wirgińczycy nie wiedzieli, co kryje się wśród drzew, wśród ciemnej zieleni, upstrzonej cętkowanymi, zwodzącymi wzrok, ruchliwymi cieniami. Nie mieli pojęcia, jak się zachować. Nie wiedzieli, co im grozi. Bali się, nawet jeśli nie byli świadomi największych niebezpieczeństw, które na nich czyhały. Możny, do tej pory gotów ze swojego ochroniarza zrobić sobie podnóżek, teraz jakby spokorniał. Nabrał posłuchu, sam się nie oddalał, nie śmiał się w głos. Nawet nie zsiadał z konia bez pozwolenia, a raczej zapewnienia, że nic mu nie grozi.
Dzięki swojej znajomości wirgińskiego Aed mógł bez problemu się z nim dogadać i między innymi dlatego dostał tę robotę. Jednak nie odzywał się zbyt często. Nie po tym, jak na palcu możnego dostrzegł znajomy sygnet. Pieczęć z tym herbem widział tylko raz – na strzępie listu, który podarto na kawałki i rzucono w ogień. W pożar, który obrócił w popiół jedną z kerońskich wiosek. Tę samą, w której Wirgińczycy dla własnej uciechy na sznurkowej skakance, na belce u powały powiesili kilkuletnią, popielatowłosą dziewuszkę.
Kiedyś Aed był przekonany, że to kwestia odwrócenia uwagi dowódcy. Że na coś takiego nie może być zgody przełożonego. Teraz już nie był taki pewien konieczności zajmowania go czymkolwiek.
Gdy nocami trzymał wartę, zastanawiał się, co by zrobił, gdyby w grę nie wchodziły tak duże pieniądze. Zaszlachtowałby Wirgińczyka i półżywego zostawił na pożarcie dzikim zwierzętom. Albo wyprułby mu flaki i patrzył, jak zdycha. Albo...
Nie, to nie miało znaczenia. Jedynym, co mieszaniec mógł zrobić, było zagryzienie zębów i staranie się zapomnieć tego, co widział. Próbował rzeczy niemożliwej. Jednak nie widział innego wyboru.
Praca to praca. Sprawy osobiste to sprawy osobiste.
Te słowa powtarzał sobie jak mantrę, przerywając, gdy przyłapał się na osłabieniu czujności. I tak w kółko. Aż do momentu, w którym z gąszczu wyłoniły się smukłe mury Strażnicy Ife.

Aed pisze...

Cz. II

Aed nie pałał entuzjazmem na myśl o zatrzymaniu się w tych zniszczonych przez upływ czasu ruinach. Ku uleganiu tej obawie nie było żadnych racjonalnych, niegryzących się z logiką powodów. Na krańcu świadomości mieszańca czaił się jednak nieuzasadniony lęk, zmieszany z mglistą pamięcią jakichś niestworzonych historii.
Postanowił wzmóc czujność. Wybrzydzać nie było po co. Dzień się nachylał, a na niebie zaczynały kłębić się ciężkie, siwe chmury. Lada moment mógł spaść śnieg. W dodatku chłodne podmuchy co wieczór uparcie gasiły rozpalające się ognisko. Sypiące się ze starości mury dawały schronienie przed przeszywającym wiatrem.
Aed o mało nie uległ odruchowi i nie sięgnął po nóż, gdy ze strażnicy wybiegła kobieta. Nie, nie elfi oddiał, nie żadne nieboskie, potworne stworzenie. Kobieta o pięknych włosach, których kolor balansował na granicy pomiędzy rudym a kasztanowym. Tu, w środku lasu.
- Och... Jakie szczęście! Cud, że panowie tędy idą. Myślałam, że umrę już tu samotnie. Proszę za mną... Do strażnicy, tam uciekłam.
Mieszaniec był zbyt zaskoczony, by w czymkolwiek się jej sprzeciwić. Wierzchowce zostały na zewnątrz, jeszcze nierozkulbaczone, a cała trójka udała się do środka ruin strażnicy.
- Zaraz wszystko panom opowiem.
Aed mimowolnie, ledwo dostrzegalnie uniósł brew. Nawet nie zapytała ich o imiona... Cóż, może szukał problemu tam, gdzie go nie było? Ot, trzpiotka. Rozgadana szlachcianka, jakich wiele w tym kraju i w każdym innym.
Jednak wrodzona podejrzliwość i świadomość, ile zależy od tego zlecenia, powstrzymały go przed opuszczeniem gardy.
W okrągłym pomieszczeniu nie znajdowało się nic poza rozkraczonym, drewnianym stołem i dwiema ławami, stojącymi po jego oby stronach, na których zasiedli. Wzdłuż łukowato wygiętej ściany biegły schody, prowadzące na kolejną kondygnację.
Tymczasem ich nowa znajoma kontynuowała opowieść. Echo jej słów odbijało się od ścian.
- Mój przewodnik miał mnie przeprowadzić przez ten las, jednak jak panowie widzą nie ma go tu... Okradł mnie parszywiec i uciekł... Gdy poczęłam go gonić on... On... Coś go porwało. Nie oglądałam się za siebie tylko uciekłam tutaj. Nazywam się Ilona. Tańczę. Proszę się nie śmiać, z tego naprawdę da się wyżyć... Może podam coś panom do picia? Czy mogę towarzyszyć panom do czasu opuszczenia tego przeklętego lasu? Bardzo proszę, potem mogę jeszcze zatańczyć.
Wirgińczyk rzucił Aedowi wyczekujące spojrzenie. Mieszaniec pokrótce przetłumaczył.
Tymczasem Podejrzliwość właśnie boleśnie kopnęła chuchraka w kostkę. Rudowłosej odpowiedział uprzejmym, lekkim uśmiechem. Powstrzymał się od zadawania pytań. Później przyjdzie na nie czas.
- Pozwoli pani, że nie będziemy nadużywać jej gościny. Pan gustuje w dobrych trunkach i mógłby jednego wieczora pozbawić panią całych zapasów. A droga przecież przed nami daleka... Naturalnie, zabierzemy panią stąd. Tymczasem muszę panią przeprosić, trzeba rozkulbaczyć konie. Przyniesiemy napitek i coś do jedzenia.
Z tego osiągnięcia Aed był dumny. Podczas długiej podróży przypomniał Wirgińczykowi, jak zdejmować i zakładać siodło, jak zaciskać popręg, jak szczotkować konia i jak go karmić. Widocznie mu się zapomniało. Tak samo jak zapomniał, że tu, z dala od czekających na jego skinienie podkomendnych, nie tylko on może korzystać z braku świadków i pozwolić sobie na więcej. W przeciwieństwie do Aeda pan dowódca, pozostawiony w sercu ciemnego lasu, byłby bezradny jak niemowlę. No, niech będzie czteroletnie dziecko.
- Zechce nam pani potowarzyszyć? Opowie mi pani moment zniknięcia pani przewodnika.

[Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu. Ostatnio – mówię całkiem poważnie – nie mogłam nic napisać. Zacięłam się. Naczytałam się jakiegoś chłamu, który zrobił mi wodę z mózgu i o, proszę. Ale biorę się za siebie.]

Nefryt pisze...

[Hej, przepraszam, że przez tyle czasu się nie odzywałam. Najpierw zabrakło weny, potem Internetu. To poniżej nie jest takiej jakości, jak bym chciała, ale nic lepszego nie uda mi się chyba wymyślić.]

Gospoda była bardzo duża. Cały parter zastawiono stołami i ławami dla gości, na czas zabawy odsuniętymi pod ściany, by stworzyć przestrzeń do tańca. Wnętrze było jasne i stosunkowo czyste, ale czuć było typową dla keronijskich lokali mieszaninę zapachów dymu i rozmaitych ziół. Prawdę mówiąc, po Elendzie spodziewałem się czegoś… innego. Może bardziej wytwornego? To było nieco dziwne widzieć zwykłą karczmę, obwarowaną jak zamek, wypełnioną różnej maści arystokracją. Cóż, kaprys. Hrabia Elend miał renomę ekscentryka.
Służący przy drzwiach sprawdził moje zaproszenie.
- Lord Arhin z… - zaczął.
- Daruj sobie – przerwałem mu, bo niby co miał powiedzieć? Z linii frontu? Tam ostatnio przebywałem najczęściej. Rodzinnych włości nie widziałem od lat.
- Jesteś wreszcie! – przez tłumek wytwornie ubranych pań i panów przepchnął się Elend. – No i co o tym myślisz, co? – hrabia potoczył wzrokiem po sali, wyraźnie dumny z wystroju.
- Jest… oryginalnie – uśmiechnąłem się, kiedy przyszło mi do głowy słowo, które go nie urazi. Elend rozpromienił się. Klepnął mnie w plecy.
- Przestań tak zezować na boki, jakby cię mieli zaraz zarżnąć! – Roześmiał się jowialnie.
- Kwestia przyzwyczajenia – mruknąłem.
- Tobie, Arhin, to tylko wojna w głowie. Ludzi byś wysłał, a sam skorzystał trochę z życia… Pobawił się, żonę wreszcie znalazł… Właśnie. A’propos zabawy, lepiej zajmij sobie dobre miejsce. Zaraz wystąpi tancerka. Najlepsza w tych stronach, mówię ci.
Ominąłem kilka kółek wzajemnej adoracji i zająłem miejsce w rogu sali. Nie miałem ochoty na rozmowę. Miałem za sobą dość długą podróż, poza tym wciąż bolała mnie ledwie zaleczona rana. Liczyłem, że uda mi się przesiedzieć urodziny Elenda we względnym spokoju. Nic z tego. Wystarczyła chwila, by wokół mnie zebrały się kokieteryjne kobiety, wystrojone jak papugi.
Czy one naprawdę sądzą, że wyjechałem przyjechałem do Keronii szukać żony?

Aed pisze...

Cz. I

[I znów zamuliłam, przepraszam. Nie dość, że długo mi to zajęło, to jeszcze nic odkrywczego w tym odpisie nie ma. Wena mi ostatnio niedomaga.]

Na uśmiech mieszaniec odpowiedział uśmiechem – nie tak miłym i ujmującym, ale jednak uprzejmym.
- Nie zapytałam panów o imiona.
Aed najchętniej puknąłby się w czoło – ot, tak, z niewysłowionego podziwu dla własnej głupoty. Dziewczyna się im przedstawiła, a on co? Nic, rozmowny kiej ten kołek w płocie albo ściana, o którą grochem można rzucać, a i tak się nie odezwie.
Było tylko jedno „ale”. Pan dowódca miał podróżować incognito. Mieszaniec nie mógł radośnie obwieścić, że oto towarzyszy mu niejaki Herdan Karanell, dowódca wirgińskiej chorągwi, wezwany na naradę wojskową przez swoich przełożonych.
- Hergen Cadaroc, wirgiński szlachcic – przedstawił swojego towarzysza Aed, wskazując na niego nieznacznym ruchem ręki. Możny zorientował się, w czym rzecz, bo schylił lekko głowę w powitalnym geście. Takim właśnie imieniem i nazwiskiem ochrzcił go ochraniający go najemnik, gdy krótko po wyruszeniu w drogę ustalali, jaką wersję będą mogli przedstawić napotkanym podróżnym.
Aed nie miał pojęcia, czemu wybrał tak podobnie brzmiące imię i nazwisko. Tak jakoś wyszło. Nazwisko samo przyszło mu na myśl, bo rzeczywiście kiedyś o jakimś Cadarocu słyszał. Ów pan chyba nawet był niezbyt bogatym szlachetką, o którym pewnie nikt nie słyszał. Jeśli więc pamięć mieszańca nie myliła, dobrze się składało. A Hergen? Chuchrak zerknął na Wirgińczyka, upewniając się o słuszności swojego wyboru. Ładną buźką możny nie grzeszył, to niech nie wymaga, że przyszywane imię będzie miał ładne. Niech sobie nie wyobraża za wiele, tylko w lustro spojrzy.
Mieszaniec nie wiedział, że wszystkie te wysiłki idą na marne.
- Mnie zwą Senthis – dodał mieszaniec, wyjawiając swoje imię. Tym razem nie kłamał. Pod tym mianem znało go niewiele osób, ale było ono prawdziwe. Dostał je po dziadku i na ogół go nie używał. Było przydatne w sytuacjach takich jak ta.
Wyszli na zewnątrz strażnicy. Zmrok zapadał szybko – ciemniejący kształt Ife coraz bardziej zlewał się z plątaniną iglastych drzew oraz granatowym niebem, na którego tle jaśniały już pierwsze gwiazdy. Słońce dawno skryło się za gęstwą sędziwych modrzewiów i sosen. Jego gasnące promienie barwiły chmury na kolor ciemnopomarańczowy. Nad innym punktem horyzontu, na ciemnym niebie dostrzec można było blady, chłodny blask księżyca, który lada chwila miał wychynąć zza czarnych, powyginanych konarów. Gdzieś w ciemności szemrał strumyk – Mora – którego źródło biło nieopodal murów Ife.
Aed z uwagą wysłuchał opowieści dziewczyny. Kilkukrotnie pokiwał głową, w zamyśleniu przygryzając paznokieć. Słyszał niejedno o tym lesie, począwszy od opowieści szanowanych najemników, na wyssanych z palca bajkach, głoszonych przez kogoś o wyjątkowo wybujałej wyobraźni kończąc. Teraz jednak mogli czuć się bezpiecznie, polegając na czujności trzech wierzchowców. Aed podszedł do gniadego, by uwolnić go od ciężaru przytroczonych do siodła sakw, zluzować mu popręg, nakarmić go, napoić i wytrzeć z potu. Srokata musiała zaczekać – ogier był bardziej zdrożony po całodniowym niesieniu na grzbiecie elfiego mieszańca oraz części jego dobytku.
- Tu nic nie powinno nam grozić – odparł Aed po chwili namysłu, mocując się z popręgiem. – Strażnica jest stosunkowo bezpiecznym miejscem.

Aed pisze...

Cz. II

Mieszaniec nie brał pod uwagę zagrożenia z wewnątrz. Jednak, oporządzając wierzchowce, co chwilę rzucał dziewczynie kontrolne, ukradkowe spojrzenie. Nic w jej zachowaniu nie wzmagało jego czujności, nie kazało mu być nadmiernie ostrożnym. Nie teraz, kiedy po wielogodzinnej podróży padał ze zmęczenia. Owszem, sytuacja była niecodzienna, delikatnie rzecz ujmując. Jednak czy to wina rudowłosej, że znalazła się w środku Larven akurat w tym czasie i w takich okolicznościach? Odpowiedź brzmiała: nie. A mimo to Aed nie panował nad swoją podejrzliwością. Z niejednego pieca chleb jadł. Nauczył się ufać przeczuciom, nauczył się tego na własnych błędach. Nawet jeśli niektóre przyzwyczajenia uznać można było za dziwactwo, czasami mogły one uratować życie.
Karanell ociągał się z robotą. W końcu wygrał ze swoim wygodnictwem. Wiedział, że jeśli choćby nie zluzuje popręgu, najemnik nie będzie chciał zająć się resztą. Kłócić się z nim nie miał już siły – trafił mu się wyjątkowo uparty i wredny ochroniarz, na którym nie omieszka się za to zemścić. Mijając tancerkę, przeszedł blisko niej, stanowczo za blisko, przez ramię posyłając jej niejednoznaczne spojrzenie. Brakowało mu przyzwoitości półkrwi elfa, który trochę godności jednak miał i nie napastował samotnych kobiet. Możny chyba imaginował sobie, że zapadający zmrok jest wystarczającym wytłumaczeniem dla wybryków godnych niedorosłego hultaja.
- Dokąd zmierzasz? – zapytał Aed, na razie ignorując wygłupy Wirgińczyka... na razie. Zabrał potrzebne sakwy i na odchodne sprawdził, czy konie są dobrze przywiązane i czy mają dość obroku w wiadrze oraz wody w poidle. Nie zwracał się już do dziewczyny per „pani”. Męczyło go takie stwarzanie między rozmówcami nieistniejącego dystansu i drażniło nazywanie go „panem”. Żadnym „panem” nie był. Niech sobie Ilona dowódcę tytułuje. Z pewnością będzie zadowolony. – Planujemy zatrzymać się w „Lipowej Ostoi”, niewielkiej karczmie tuż za rzeką Lannier. Tam będziemy mogli się rozstać. No, wracajmy do środka. Proszę – rzekł, podając dziewczynie jabłko i gestem zapraszając ją do wejścia po schodach. Sam podniósł z ziemi odtroczone od siodeł pakunki i skupił się na tym, żeby nie zgubić nic z naręcza sakw i koców, zwieńczonego drewnianą latarenką z pergaminową osłoną.

Shel Arhin pisze...

Kiedy tancerka ukazała się na scenie, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Było coś przyciągającego w jej rysach, miękkich włosach, jakaś tajemnica tkwiła w jej ruchach.
Jedna z otaczających mnie kobiet odchrząknęła znacząco. Udałem, że jej nie słyszę.
Kim jest ta dziewczyna?
- … moja kuzynka zastanawiała się właśnie, jak się mają sprawy w Devealanie. – Z zamyślenia wyrwał mnie nagle głos jednej z arystokratek. Spojrzałem na nią. Dosyć młoda, czarne włosy, dość ciemna skóra. Wirginka, prawdopodobnie z południa kraju. Pewnie córka kogoś z tej lekkomyślnej części dowództwa, która zabrała ze sobą rodziny.
- Przypuszczam, że wiem nie więcej, niż ty, pani. Nie byłem w stolicy od kilku lat. – Zerknąłem w stronę sceny. Z twarzy tancerki opadła trzecia zasłona.
- Podobno lord Werns bardzo wstawia się za panem. W sprawie królewskiej córki, rzecz jasna.
Omal się nie skrzywiłem. Oczywiście. Arystokratki wywęszyły, że za jakiś czas mogę mieć coś do powiedzenia w stolicy, więc utrzymywanie kontaktu ze mną jest na razie korzystne. Prawdopodobnie liczą, że uzyskają przez to większe wpływy. Te ładnie poubierane kobiety były w stanie przymilać się do każdego, kto umożliwi im podciągnięcie się o szczebel w społecznej drabinie.
- Lord Werns jest moim lennikiem, pani. Popieranie mnie leży w jego interesie.
Wpatrzyłem się w przestrzeń ponad jej ramieniem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za dwa tygodnie będę w stolicy i oficjalnie oświadczę się królewnie. Myśl ta napełniała mnie smutkiem. Dwa tygodnie. Za czternaście dni wyjadę i nie zobaczę więcej kobiety, dla której przewróciłem swoje życie do góry nogami. Kobiety, która niezależnie od wszystkiego, nie mogła patrzeć na mnie inaczej, niż na sługę, gdy byliśmy sami i wroga, gdy ktoś mógł nas słyszeć.
Popatrzyłem w kierunku sceny. Westchnąłem.
Opadła szósta z zasłon.
Tancerka była niesamowita. To, co robiła, jak się poruszała, wydawało się takie… niewymuszone, choć wiedziałem, że to gra, występ.
Opadła siódma zasłona.
Odwzajemniłem jej uśmiech, choć przypuszczałem, że nawet tego nie zauważyła. Może dlatego ceniłem artystów: dopóki byli na scenie, mogli ignorować nawet króli i cesarzy. Obserwowałem, jak schodziła ze sceny, jednak moją uwagę zwróciło drobne zamieszanie przy drzwiach. Damy wokół mnie chyba niczego nie zauważyły. Zmarszczyłem brwi. Służący przy drzwiach kogoś zatrzymali. Kogoś, kto koniecznie chciał dostać się do środka. Rozejrzałem się za Elendem. Po sali poniosło się kilka szeptów. Między nimi wyłowiłem odgłos cichych kroków. To tancerka. Podniosłem na nią wzrok, gdy była kilka metrów ode mnie. Odległość tą wypełniali arystokraci: ci, którzy wstali ze swoich miejsc, okazując uznanie i ci, których zaniepokoiła sytuacja przy drzwiach.
Obserwowałem ją kątem oka, jednocześnie próbując usłyszeć, co dzieje się po drugiej stronie sali. Wydało mi się, że służący poradzili już sobie z nieproszonym gościem.
- Pewnie słyszała to pani wiele razy, ale nie można od pani oderwać wzroku. – Odezwałem się, kiedy podeszła wystarczająco blisko. – W tańcu jest pani jak pustynny wiatr: silna, piękna i groźna.

[Nic się nie stało :) Zresztą… teraz i ja powinnam Cię przeprosić, naczekałaś się.]

Aed pisze...

[Wcale nie jest drętwo. ;) A nauką mnie też katują... chociaż nie tak dramatycznie. Na szczęście. Co, oczywista, nie przeszkadza mi w dramatyzowaniu. A wena wróci. Kapryśna jest, ale wierna. :D Ode mnie trochę chaotycznie, z kilometrowymi zdaniami... Mam nadzieję, że da się to czytać. Padam na twarz, ale zawzięłam się, że odpiszę... xD]

Za pomoc mieszaniec podziękował dziewczynie skinieniem głowy.
- Współczuję ci. Hergen Cadaroc wygląda na... Jak to delikatnie ująć... Ciamajdę?
Aed uśmiechnął się lekko, ale złośliwie. Mogli obgadywać Karanella vel Cadaroka tak długo i tak perfidnie, jak im się żywnie podobało. Dopóki rozmawiali wystarczająco cicho, mogli nawet nazywać go po imieniu. Wirgińczyk ledwie potrafił odróżnić kerońskie „dzień dobry” i „do widzenia”.
- Słuszna obserwacja – odparł Aed z namysłem – choć nie do końca. Gdyby był „ciamajdą”, nie zostałby szanowanym dowódcą wojskowym. Jednak, jakby to delikatnie ująć... – urwał, posługując się sformułowaniem użytym przez Paeonię i udając, że się nad czymś zastanawia, że szuka odpowiedniego sformułowania. - Kiepsko radzi sobie w towarzystwie – dokończył, nie siląc się na ukrycie ironii. – Dziękuję – dodał, gdy dotarli na miejsce i mogli pozbyć się bagażu.
Rozległ się trzask krzesiwa o krzemień, zapłonęła hubka, a następnie umieszczona w lampce świeca. Na stole znalazło się zawiniątko, najpewniej z jedzeniem, bukłak z jakimś napitkiem oraz dwa cynowe kubki i jeden gliniany, aedowy.
Mieszaniec podał Paeonii kubek wina, potem nalał go Wirgińczykowi, a na końcu sobie. Lniana szmatka okazała się skrywać placek przypominający chleb, zrobiony z ciemnego ciasta, pachnący ziołami i czosnkiem. Gusta bywały różne, czosnek nie każdy uwielbiał, ale te niepozorne, białe ząbki o ostrym smaku potrafiły uchronić przed wieloma chorobami, o które przecież łatwo było, gdy dni stawały się tak chłodne jak te, w których przyszło im podróżować.
- A więc jesteś tancerką? – zagadnął Aed z nutą uprzejmej ciekawości. Siedzieli dookoła stołu, a chybotliwy płomyk oświetlał ich twarze. Atmosfera sprzyjała rozmowie. Na towarzystwo Karanella jednak chyba nie było co liczyć, bo szlachcic zajęty był dolewaniem sobie wina. Poprzednia porcja najwyraźniej zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. – Spokojnie, nie zamierzam być sceptyczny – dorzucił, mając w pamięci słowa dziewczyny: Proszę się nie śmiać, z tego naprawdę da się wyżyć.
Obserwował ją, nienatarczywie, ale czujnie. Zastanawiał się, kim była. Czy mógł jej zaufać? Czy ta dziwna historia rzeczywiście miała miejsce? Nic jednoznacznie nie przekreślało jej prawdziwości, a jednak... jednak Aed czuł niepokój.
Mieszaniec nie był pewien, czy dziewczyna udaje, czy też nie. Dlaczego? Bo jeśli udawała, to była w tym dobra, naprawdę dobra. To wyprowadzało go w pole, nie pozwalało mu właściwie ocenić sytuacji.
Jednak pamiętał, jak kiedyś nazwała go Nefryt.
Aed, popatrz na siebie. I powiedz mi, kim jesteś. Elfem? Złodziejem? Najemnikiem? Nie obraź się: nie. Ale przybierasz te role. Jak trubadur. Nie zrozum mnie źle. Jest w tobie taka nieprzewidywalność i to…
Kąciki ust mieszańca drgnęły od powstrzymywanego uśmiechu, który sam wkradał mu się na usta.
... to można lubić.
Trubadur. Właśnie. Trubadur, który przywykł do odgrywania różnych, najróżniejszych ról. Który kłamał bardzo często, kłamał odruchowo. Który nigdy chyba nie widział w tym nic złego.
Paeonia próbowała oszukać go przy pomocy sztuczek, które on sam stosował. I to utrudniało jej zadanie... choć nie czyniło go niemożliwym.
Kto jednak mógł wiedzieć, że narzędziem zbrodni pośrednio miała stać się zawartość stojących na stole kubków?

Aed pisze...

Aed znów się uśmiechnął, tym razem sztuczniej niż ostatnio, przytakując przy tym ruchem głowy. Ta wymuszona uprzejmość względem dowódcy pomagała mu choć na chwilę zapomnieć, z kim ma do czynienia. Zapomnieć, że ochrania zwyrodnialca i mordercę niewinnych ludzi. Kogoś, kogo zabiłby choćby gołymi rękoma, gdyby miał ku temu sposobność, nawet za cenę stoczenia się tym samym do jego poziomu. A tymczasem dziewczyna obnażała bezsensowność paplaniny mieszańca. Bogowie, uchrońcie... Aedowe nerwy miały przecież swoją wytrzymałość.
- Jeśli możesz pomóc to pomagaj. Tak zawsze mawiał mój ojciec.
- Mądre słowa - potwierdził. Ile on by dał, żeby jego ojciec nauczył go kiedyś czegoś choć w połowie równie wartościowego... Tymczasem pozostawił mu jedynie skłonność do pakowania się w kłopoty i wątpliwą umiejętność wydostawania się z nich, a także zamiłowanie do włóczenia się gdzie popadnie i... pakowania się w jeszcze więcej kłopotów. Masz ci los.
Nie zauważył, że tancerka doprawiła ich napitek. Ona zajęła go rozmową, on był zmęczony. Była ostrożna, a zarazem zdecydowana. Przechytrzyła go, nie po raz pierwszy tego dnia. Jednak mimo to nie skosztował wina. Zerknął natomiast z ukosa na Karanella. Była umowa - jeśli kogoś spotkają, bez pozwolenia mieszańca pan dowódca nic nie je ani nie pije. Nic. Nic, do cholery. A ten chlał jakby miał zamiar urżnąć się w trupa. Jeden kubek, drugi, trzeci. Nie trzeba było mu nawet dolewać. No pięknie. Jeśli się czymś teraz, idiota, otruje, ciężko to będzie odróżnić od efektów nieumiarkowania w raczeniu się trunkiem. Dybidzban jeden, szewc przepity...
- Twojemu towarzyszowi chyba bardzo smakuje wino. Powinien chyba zastopować...
Nie dość, że naraża się na niebezpieczeństwo, to jeszcze daje popis żenującej zgrywy. Bogowie, zastrzelcie...
Aed oparł podbródek na splecionych dłoniach, przymknął oczy i westchnął ciężko. To była jego odpowiedź.
- Teraz niech pan mi coś o sobie opowie.
- Co tu opowiadać... - odparł półżartem. Udał, że się nad czymś zastanawia. Chciał zyskać chwilę do namysłu. - Jestem najemnikiem. Zaciągam się do ochrony konwojów, ludzi, budynków... Pracuję dla tego, kto godziwie zapłaci. Właściwie to tyle. Ale nie rozmawiajmy o mnie, bo tu pośniemy z nudów...
Tymczasem szlachcic oparł łokcie na stole, na dłoniach wsparł głowę i zaczął się sennie chwiać. Aed zmierzył go badawczym spojrzeniem, w którym nie było udawanej troski Paeonii. Było natomiast zaniepokojenie. Na wiodącym przez Larven trakcie Karanell nie raz i nie dwa się upił. Ale potrzebował do tego więcej wina niż wypił teraz. O wiele, wiele więcej. A trunek, którym się raczył, nie był przecież taki mocny...
- Może jednak zaprowadziłabym go na górę by mógł w spokoju odpocząć i nabrać sił?
Mieszaniec pokiwał głową, po czym podniósł się ze swojego miejsca. Obchodząc stół, niby to przypadkiem, niby niechcący puknął gliniany kubek, wypełniony intensywnie czerwonym, kuszącym napitkiem. On też potrafił udawać. Mało tego, lubił to. I właśnie zaczął prowadzić swoją grę.
Gdy naczynie rozbiło się na kamiennej posadzce, odwrócił się z wiernie odegranym zaskoczeniem.
- Cholera... - mruknął, z zakłopotaniem przeczesując włosy palcami, jak to miał w zwyczaju, gdy działo się coś nieoczekiwanego, a zarazem nie po jego myśli. Wino, które obryzgało jego buty i rąbek sukni Paeonii, rozlewało się po kamiennej podsadzce ciemniejącą plamą. - Wybacz.
Jego uwaga ponownie skupiła się na Wirgińczyku.
- Renes tert mhyri? - zapytał tonem kogoś, kto nie sili się na subtelność. Dowódca nie zareagował. - Ejże... - wyrwało się Aedowi po kerońsku. - Serti te isht?*
Żadnej odpowiedzi. Mieszaniec wydłużonym krokiem przemierzył dzielącą go od możnego odległość. Gdy potrząsnął jego ramieniem, ten przeniósł tylko na niego mętne spojrzenie i zaczął powoli, mimowolnie pochylać się do przodu. Gdyby Aed nie zarzucił sobie jego ręki na szyję, ten stuknąłby czołem o stół i legł na jego blacie.
- Aleś się urządził... - podsumował go mieszaniec. - Gdzie mogę go zaprowadzić? - zwrócił się do Paeonii. - Na górę?

Aed pisze...

[*Dobrze się czujesz? Ejże... Słyszysz mnie?
Koślawe to tłumaczenie, bezczelnie plujące gramatyce w twarz, ale jak mam okazję, to wrzucam wirgiński, bo lubię jego brzmienie. :D]

Nefryt pisze...

Polubiłem ten uśmiech. Nie potrafiłem określić, o co chodzi konkretnie, ale bardzo różnił się od min arystokratek. Był jednocześnie ciepły, promienny, ale… zwracał uwagę. Niekoniecznie w tym dobrym, bezpiecznym sensie. Gdybym był na misji, prawdopodobnie w tym momencie bym się z nią pożegnał. Tyle, że byłem na urodzinach u przyjaciela. Ludzie wokół byli albo ze mną, albo chwilowo nie przeciwko mnie. Mimo to, odczułem cień niepokoju. Zresztą… możliwe, że przyczyniły się do tego głupio chichoczące panienki z dobrych domów, tamto przelotne zamieszanie albo… te inne, trudniejsze problemy.
- „Widzę, że dostrzega Pan więcej... Niż większość”.
- Czyżby? – zdziwiłem się. Jej dalszych słów słuchałem rozmaitą mieszaniną emocji: ciekawości co powie, zaskoczenia, i… niechęci. Jako artystka oddzielona od publiki sceną i zasłonami wydawała mi się nie tylko ładna czy pociągająca, ale również intrygująca. Była tajemnicą, o której można marzyć. Kobiety, które odarto z zasłon, stawały się gładką, monotonną ścianą, więc czasem… czasem chyba lepiej tylko marzyć.
Ująłem jej dłoń, ale nie ruszyłem się z miejsca.
- Wolałbym odmówić – powiedziałem cicho. - Nie wiem, czy pani to zrozumie, ale… chciałbym, przy całkowitym braku uczuciowych perspektyw w życiu, nazwijmy to osobistym, zachować choć ciekawość względem kogoś. Pragnąłbym móc wspominać panią jako tajemnicę. – Uśmiechnąłem się do niej lekko.
Tymczasem w rogu sali muzycy zaczęli grać jeden z ładniejszych wirgińskich tańców. Elend to jednak lizus, pomyślałem przelotnie, biorąc pod uwagę sytuację polityczną jego kraju.
- Zatańczy pani?

[Przepraszam, znowu spóźniłam się z odpisem. Mam nadzieję, że cię tym nie zniechęciłam.]

Nefryt pisze...

- Niech pani przestanie z tym „znakomitym gościem” – żachnąłem się. – Ledwie wróciłem z frontu, nie śpię od dwóch dni, prawdopodobnie dowolny z tutejszych sług tańczyłby lepiej ode mnie. Nie umiem wytrzymać z damami, nie zajmują mnie plotki, nie interesują mnie łaski króla. Mam masę ziemi, jeszcze więcej wrogów i żadnych przyjaciół. Do tego sprowadza się moja „znakomitość”. – Uśmiechnąłem się krzywo.
Akurat ten taniec znałem bardzo dobrze. Tańczyło się go na większości wirgińskich uroczystości, także w El-ehmro. Zauważyłem, że kobieta jest spięta, choć miała to, czego brakowało części arystokratek: wyczucie rytmu.
- „Naprawdę przepraszam”.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Przecież nic się nie stało. Jeśli mogę coś doradzić, niech pani zamknie oczy. Rozpoznaje ruch przez dotyk, słuch… inne zmysły. Za bardzo skupia się pani na wzroku. Kiedy pilnuje się pani, żeby nie patrzeć w dół, od razu robi się pani niepewna.
Kiedy taniec dobiegł końca, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Za nic nie chciałem wracać do towarzystwa, do tych wyfiokowanych panien, pustych jak ślicznie pomalowane wydmuszki i mężczyzn, dla których całym światem było pięcie się po wpływy, pieniądze, władzę… Zapewne, gdybym nie przyjechał do Keronii i nie wmieszał się w wojnę a potem w szpiegostwo, byłbym taki sam. Możliwe, że kiedyś taki byłem. Obecnie jednak, oni byli dla mnie innym światem, światem do którego nie mogłem należeć w pełni, jedynie przez pozory.
Poszukałem wzrokiem Elenda. Żartował, stojąc w centrum jakiejś zaaferowanej grupki. Miałem przemożną ochotę natychmiast się stąd wynieść.
- Myśli pani, że wyjście stąd będzie wielkim nietaktem? – zwróciłem się do tancerki.

Aed pisze...

Karanell był ledwie przytomny. Nie rozumiał już ani co się do niego mówiło, ani co się z nim działo. Wtaszczenie go po stromych schodach na dość wysokie piętro strażnicy stanowiło nie lada wyzwanie i Aed obiecał sobie, że upomni się o napiwek... albo odparuje tym zarzuty nieuprzejmości wobec swojego klienta.
Podobnie jak Paeonia, najemnik również mógł choć przez chwilę odpocząć od głupkowato uprzejmego uśmiechu. Pofolgował sobie nawet i łypnął spode łba na idącą przed nim tancerkę, zastanawiając się, o co tu, u licha, chodzi.
Raz jeszcze przyjrzał się Karanellowi, który zwiesił smętnie głowę i oddychał coraz głębiej, coraz rzadziej. Nie, niemożliwe, żeby już się upił. Owszem, wypił sporo, ale nie miał przecież w zwyczaju wylewać za kołnierz. Parę kubków wina nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania. Potrzebował znacznie więcej, by urżnąć się w trupa.
To musiał być środek nasenny.
Ale... kiedy? Nie. Nie, przecież to niemożliwe, cholernie niemożliwe...
- To tu. Trochę się rozgościłam. Możemy go tu położyć. Będzie mu wygodnie. Tak myślę.
Wirgińczyk spoczął na łożu wymoszczonym wielobarwnymi tkaninami. Jeszcze trochę a mógłby poczuć się jak w swoim domu, zapewne bogato i wymyślnie wyposażonym. Takiemu to zawsze dogodzą, bez względu na to, po jakim odludziu by się nie szwendał...
- Tak, nie powinien narzekać – westchnął Aed, przyglądając się śpiącemu jak dziecko dowódcy. No, niech będzie spasione dziecko. – Przynajmniej do rana – dorzucił.
Wykończony podróżą i zrzędzeniem możnowładcy, przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, nieco otumaniony przez wyczerpanie, przecierając nie wiedzieć czemu łzawiące oko. Mógł dać poznać po sobie zmęczenie – dzięki temu zyskał moment, by upewnić się, że Wirgińczykowi nic nie jest – ale nie mógł się temu zmęczeniu poddać.
Coś mu podszeptywało, że to nie koniec wrażeń tego dnia. Wręcz przeciwnie, że to dopiero początek. I nie myliło się.
- Raz jeszcze dziękuję ci za pomoc – zwrócił się do tancerki, uśmiechając się lekko, uprzejmie, ale zawieszając przy tym na niej oko, i to na dłuższą chwilę.
Miał ochotę poczynić jakąś niewinną uwagę. Mocne to wino. Gorszy dzień ma dziś pan Cadaroc. Wystarczyła jednak krótka chwila zastanowienia, by się rozmyślił. Lepszym rozwiązaniem wydawało się zgrywanie niczego nieświadomego naiwniaka, który tylko czeka, aż jego mocodawca przestanie rozstawiać go po kątach... I było dalece bardziej interesującym.
Musiał ciągnąć przerwaną rozmowę. Nie przepadał za ucinaniem sobie pogawędek o wszystkim i o niczym, ale nie mógł przecież liczyć na to, że tu, w środku Larven, w zrujnowanej, zapomnianej strażnicy ktoś lub coś go od tego wybawi.
Ale, ale... Nie musiał przecież być tak bezpośredni, by się czegoś dowiedzieć. Mógł zacząć wypytywać o szczegóły w nadziei, że trafi na coś, co go zaniepokoi, na jakąś drobnostkę, niemal niezauważalną niespójność lub dozna, niepopartego niczym dającym się wyrazić słowami, wrażenia.
- Więc zdążałaś do swojej siostry... – zagadnął. – Mieszka daleko stąd? Może moglibyśmy towarzyszyć ci, gdy już opuścimy ten las? Pozwoliłoby to uniknąć takich incydentów jak ten, którego miałaś nieprzyjemność doświadczyć.
Zabrzmiało to tak, jakby najemnik niewidzialną czapką zamiatał przed kobietą kurz z podłogi i, uciekając się do wyszukanych frazesów, których znaczenie nie było mu do końca znane, próbował zyskać sobie jej przychylność, ostrząc sobie na nią zęby. W istocie, tak to właśnie miało zabrzmieć. Jeśli rzeczywiście dosypała coś do kubków i czyhała na życie lub sakiewkę któregoś z nich, to co mogło ją rozproszyć bardziej niż jakiś nudziarz mieszanej krwi, bezczelnie się na nią gapiący i szastający utartymi, źle dobranymi frazesami?
Niestety, biedny najemnik na prawdziwy romans nie mógł sobie pozwolić. Nie, dopóki był brudny, wykończony wielogodzinnym tkwieniem w siodle, cuchnął końskim potem, we włosach miał pełno modrzewiowych igieł i pajęczyn, pewna piękna dziewczyna mogła wbić mu nóż w plecy, a w głowie zawrócił mu ktoś inny.

[Jeszcze nie daj Boże ktoś się pokaleczy. - wielbię i kocham. I ostatnie zdanie przedostatniego akapitu. :D]

Shel pisze...

- „A jednak ma pan masę ziemi. Otaczają pana piękne kobiety, mimo iż jak pan mówi nie spał pan od dwóch dni, wrócił pan z frontu co też jest dużym osiągnięciem. Przynajmniej tak mi się wydaje, że przeżycie jest osiągnięciem. Wrogowie są licznikiem sukcesu. Więc skoro tak, to wszystko sprowadza się do pana "znakomitości" - odparła uśmiechając się lekko.
Teraz nie miała kontroli”.
Roześmiałem się cicho.
- Wie pani, ile warte są te znajomości, te… kobiety? Przychodzą i odchodzą jak łaski króla. Gorzej jest tylko z daninami.
Wydawało mi się, że tancerka się uspokoiła, jej ruchy stały się płynniejsze, swobodniejsze. Taniec z nią był przyjemnością. Moje myśli ciągle wracały do kwestii wyjazdu. Westchnąłem.
- Czasem mam tego wszystkiego dość. Nie życia ogółem, bo to dar, tylko takiego życia.
Zauważyłem, jak rozejrzała się dookoła, kiedy taniec dobiegł końca. Zdezorientowana. Zaniepokojona? Czy aby na pewno tylko chwilowym brakiem kontroli?
Poszedłem za nią. Nie byłem pewien, dlaczego, ale miałem wrażenie, że coś jest nie tak.
- „Cóż.. Tu nikt nie będzie cię szukał. Jednak za to musisz ze mną wypić. Picie w samotności to już dno. A ja staram się trzymać trochę nad dnem”. - Zawahałem się. Skąd pomysł picia, skąd tak nagle? Zdecydowałem, że zaufam swojej intuicji, nawet, jeżeli miałaby się okazać zaczątkiem manii prześladowczej. - „Może nie jest to wino do jakiego mogłeś przywyknąć, jednak alkohole to alkohole. Wiele się od siebie nie różnią”.
- Przykro mi, że tak intrygująca kobieta czuje potrzebę picia. Niestety… ja nie piję. Czeka mnie podróż… dość niebezpieczna podróż, rozumie pani. Muszę odmówić.

Aed pisze...

Słów Paeonii słuchał, wpatrując się w nieco zdarty czubek swojego buta, zupełnie jakby niezbyt interesowało go to, co mówiła dziewczyna. W rzeczywistości było dokładnie na odwrót. Analizował to, co mówiła i jak mówiła mości Ilonka. Coś mu nie grało, a przez to z każdą chwilą robił się coraz bardziej podejrzliwy. Od tak rozgadanej panny spodziewał się usłyszeć o losach i miejscu zamieszkania jej siostry znacznie więcej niż by tego chciał. Tymczasem brakowało mu szczegółów, w których miejsce wkradały się ogólniki i wymijające odpowiedzi.
Wciąż jednak nie miał dowodów. Żadnych. A może... może po prostu był przemęczony i uczepił się swojej wyssanej ze śmierdzącego czosnkowym plackiem palca teorii jak rzep psiego ogona? Tak, to było całkiem możliwe...
Ocknął się dopiero, gdy poprosiła go o opuszczenie pokoju. Zawahał się. Ale przecież nie mógł uprzeć się, że nigdzie wychodzić nie zamierza, bo... No właśnie. Bo co? Bo boi się zostawić tego cholernika w jednej komnacie z tą gadatliwą dziewczyną? Przecież to śmieszne...
- W takim razie będę czekał na dole – powiedział na odchodne, po czym skierował się w stronę schodów.
Zszedł po pierwszych trzech stopniach, po czym zatrzymał się w pół kroku.
Powinieneś teraz wrócić tam, na górę i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, naiwny mieszańcu.
Czwarty stopień.
Wracaj tam.
Piąty.
Wracaj natychmiast!
Zatrzymał się. Zatrzymał, a potem zawrócił. Ale wcale nie z powodu przeczuć.
Zapukał cicho i wszedł do pokoju na piętrze, wcale nie czekając na pozwolenie.
- Ktoś jedzie – oznajmił cicho. W jego głosie znać było pewność siebie, a zaskoczenie powoli ustępowało skupieniu. Mieszaniec umilkł na chwilę, odetchnął głęboko i zamknął na moment oczy. – Kilku zbrojnych. Lekka kawaleria, ale uzbrojona po zęby – rzekł powoli, po czym w wyjaśniającym geście trącił palcem spiczasto zakończone ucho. Elfia krew pozwalała mu wychwycić z otoczenia więcej dźwięków, wyłowić je i oddzielić od innych. – Teraz i ty powinnaś ich słyszeć. Z pewnością zauważyli światło. Cholernicy, musieli się przypałętać akurat teraz... – mruknął do siebie, zupełnie nieświadom, że jego klient zawdzięcza intruzom życie. – Czego chcą, u licha?
Dłoń mieszańca owinęła się wokół rękojeści miecza. Zły znak.

Aed pisze...

- Ja nie chcę umierać! Oni nas wszystkich zabiją!
- Nie, o ile nie damy im ku temu powodu – odparł spokojnie najemnik.
- JESTEM PEWNA, ŻE CHCĄ NAS OGRABIĆ, ZGWAŁCIĆ I POZABIJAĆ!
- Błagam, uspokój się, jeszcze chwila i nas usłyszą... – spróbował raz jeszcze. Na wiele się to nie zdało.
- Zrób coś, jesteś przecież mężczyzną. Masz miecz i w ogóle. Oni już tu są, idź tam i zrób to, co powinien robić każdy mężczyzna. Bo jak widać twój towarzysz się do tego aktualnie nie nadaje.
Aed podszedł powoli do okna, zastanawiając się, co powinien teraz począć. Na pewno zorientować się, jaka jest ich sytuacja. Na piętrze było ciemno, mógł więc wyjrzeć przez niewielkie okno, nie będąc od razu zauważonym. Stąpał ostrożnie, cicho, unikając gwałtownych ruchów. Niczym polujący kot.
Kilkadziesiąt kroków od strażnicy spomiędzy drzew wyłonił się konny oddział. Pięciu jeźdźców w identycznych płaszczach, odzianych w pobłyskujące w bladym świetle księżyca zbroje, uzbrojonych w charakterystycznie zakończone włócznie pędziło wąską, leśną ścieżyną. Ostrza jak nic były elfiej roboty.
- A więc elfy...
Zbrojni musieli z oddali dostrzec światło kaganka. Zatrzymali wierzchowce jeszcze pod utworzonym przez korony drzew baldachimem, tym samym nie zdradzając swojego położenia. Postąpili mądrze, bo uchronili się przed ewentualnym ostrzałem z okien wieży.
Nie zamierzali jednak jechać dalej i ominąć Ife. Byli na swoim terenie. I na swoim terenie spotkali intruzów. Nie mogli tego tak zostawić.
Zapadła cisza. Mimo że elfy były uzbrojone, potrafiły poruszać się niemal bezszelestnie. Od czasu do czasu rozległ się gdzieś szczęk zgrzytających o siebie metalowych płyt, zbyt jednak cichy, by jednoznacznie określić jego źródło.
Długousi okrążali wieżę.
W pewnym momencie odgłosy ucichły. Zatrzymali się.
- Ktokolwiek jest wewnątrz, ma odłożyć broń i wyjść!
Aed zerknął na Paeonię. Musiała być przerażona... albo udawać.
- Płacą mi za ochronę Cadaroka, nie ciebie – stwierdził, odpinając sprzączki pasków, na których zawieszony był jego miecz. – Idziemy na dół, razem. Już, raz-dwa. Tak, mam czelność – odparł na niewypowiedziany jeszcze zarzut, którego się spodziewał.
Sięgnął do cholewy buta i wysunął z niej wysunął nóż – niewielką, smukłą broń o piekielnie ostrej głowni. Była niepozorna, ale poręczna, dobrze leżała w dłoni.
- Ukryj go gdzieś w odzieniu. W razie potrzeby wiesz, za który koniec trzymać.

[Jeśli chcesz, kieruj zbrojnymi – nie mam na nich sprecyzowanego pomysłu. To mogliby być wysłannicy królestwa elfów, ale jeśli masz ochotę na spotkanie z bandą dezerterów albo przebierańców podających się za żołnierzy... pozostawiam Ci decyzję, rób wedle uznania. ;)]

Złota grzywa pisze...

[Mój Morghulis ma słabość do "rudych" :) Można to wykorzystać jakoś, ale narazie mam zbyt zagmatwany umysł mi rzucić coś fajnego... :(
Chyba, że Ty masz coś konkretnego?
Hmm GOT'a uwielbiam, ale nie wiem o jakie powiązania z tamtym światem mogłoby Ci chodzić :)?]

Zombbiszon pisze...

[Witam i dzięki za ciepłe powitanie :D Co do wątku to jaksą pomysły to nie pogardze wątkiem ;)]

Elias

Olżunia pisze...

Paeonia marudziła i lamentowała ile tchu w płucach, ale nie pozwolił jej zostać na górze. Nadmierna ostrożność chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziło, lepiej dmuchać na zimne. Nie wiedział, czy dziewczyna coś kombinuje. Nie był w stanie jej przejrzeć, a ona nie kwapiła się do grania w otwarte karty. Jednak póki nie miał dowodów jej niewinności, wolał mieć ją na oku. Wolał jej pilnować niż później wyrzucać sobie, że tego nie zrobił.
On także miał krew na rękach. Przeczuwał to, co mogło pozostać niewyczuwalnym dla zmysłów. Bo od czasu do czasu, po cichu wślizgiwał się w tę samą rolę, którą ona teraz odgrywała.
- Zamierzasz rzucić się na nich z pięściami? To samobójstwo.
- Wiem, dlatego tego nie zrobię - odparł, również szepcząc.
Zeszli po schodach. Jeźdźcy popędzili nieco konie, zacieśniając krąg.
- Kim jesteście i co tu robicie?
Władczy głos. Zupełnie jakby jego właściciel nie brał pod uwagę jakiegokolwiek, nawet najmniejszego sprzeciwu. Zupełnie jakby to nie było pytanie. Koniec końców, zupełnie jakby to nie był dialog.
- Noc nas zastała, szukaliśmy schronienia - zełgał gładko najemnik. Głos mu drgnął, zupełnie jakby mieszaniec był przerażony. Takiego właśnie zamierzał odgrywać. Nadmierna pewność siebie nie była mu na rękę. Wiedział, gdzie według elfiej społeczności jest jego miejsce. - W lesie w nocy niebezpiecznie...
- Szukaliście schronienia... - powtórzył ten, który nimi dowodził. - I znaleźliście je tu, w ruinach elfiej strażnicy?
Zapadło milczenie.
- Dlaczego miałbym kłamać?
- Dlaczego? - syknął inny elf, wtrącając się do rozmowy. - Dlaczego? Bo jesteś tar'hur, brudna krew.
Splunął najemnikowi pod nogi.
- Podróżujecie sami? - pytał dalej dowódca, nie zwracając uwagi na wybryki swojego podwładnego. Nie przytakiwał mu, ale też nie zabraniał rzucać zniewag na prawo i lewo.
- Sami - odparł Aed. Starał się, by w tym słowie było tyle spokoju, na ile potrafił się zdobyć, nie mniej. Elf zrobił coś, co dla najemnika było niedopuszczalne. Obraził jego matkę i obraził jego ojca.
Gdyby był sam, bez reszty zbrojnych, być może już miałby nóż w gardle, zatopiony po rękojeść.
- Tar'hur i dziewczyna, sami w wielkim lesie - wtrącił się znów tamten elf. - Jesteś ladacznicą, dziewko? Hm?
Aed zacisnął zęby, by nie wymsknęło mu się nic, co zostałoby wykorzystane przeciwko nim. Wiedział, że te słowa nie miały być wymierzone w tancerkę, a w niego. Zerknął przez ramię na Paeonię. Zaczynał żałować, że dał jej nóż.
- Ta dziewczyna ma imię - odezwał się w końcu. - Gdybyś jej nie ubliżał, może byś je poznał.

[Przepraszam, że tak długo to trwało i tak niewiele wnosi ten odpis. Inwencja mi trochę siadła. :I]

Silva pisze...

[Dobry wieczór! Mój pan najemnik Darrus, chciałby zapytać, czy masz może ochotę na wątek z nim? ;)]

Silva pisze...

[Możemy coś razem wykombinować. Tak się zastanawiam, czy może jednak mojego najemnika nie zamienić na wilkołaka i jego wcisnąć do wątku, a potem dorzucić im Silvę. Teraz tylko pytanie, co im zgotujemy za pomysł]

Nefryt pisze...

[Zajrzyj na GG, jest konferencja :)]

Ren pisze...

[Przepraszam, że tak długo. Nie mogłam się zebrać. xD]

To był ten dzień w roku, kiedy Smoczy Dwór zdawał się być smagany przez jęzory ognia. Tak naprawdę jednak zasługa to była niezliczonej ilości lampionów, porozwieszanych w docelowych miejscach, tak, aby każdy kąt dworu rozświetlał blask.
To był ten dzień w roku, kiedy rozbrzmiewały śmiechy i muzyka, kiedy stoły uginały się od słodkości i całego bukietu różnorodnych mięs, kiedy wino przelewało się strumieniami.
Jego wysokość Czcigodny Syn Niebios Zrodzony z Ognia książę Ren z rodu Carivalów wydawał się być jednak tym wszystkim znudzony.
Siedział na podwyższeniu swego tronu, mając u boku zaprzysiężonego brata, który co rusz podawał mu kielichy z winem, ale ten je odtrącał. Całe szeregi dam dworu i konkubin chichotało, skrywając swe uśmiechy za łukami kolorowych wachlarzy.
Ale Ren był znudzony i odcięty od rzeczywistości. Wszystkie święta lampionów wyglądały dokładnie tak samo. Nic nowego.
Do czasu, aż na scenie pojawiła się tancerka siedmiu zasłon. Wtedy to Jin – zaprzysiężony brat – nachylił się nad ramieniem księcia, by szepnąć.
— To ona, bracie. Zwą ją Paeonią.
— Czyli to ją wezwał generał Van Yoo? — Książęce brwi powędrowały w dół w wyrazie niechęci.
— Tak, to skrytobójczyni.
— Po występie zaproś ją do altany Srebrnego Księżyca — polecił Ren, machnąwszy niedbale ręką, którą następnie ulokował pod podbródkiem, gładząc palcem jego zarys.
— Tak, bracie. — Jin wyprostował się, nie odrywając wzroku od tancerki, na którą teraz spoglądały oczy całego dworu.
Tylko nieliczni znali prawdę.

Ren pisze...

Przez tłum wesoło bawiącego się dworu przecisnął się ku tancerce odziany w mundur mężczyzna. Po jego złotej zbroi prześlizgiwały się chciwe jęzory lampionowego światła.
Na oko miał może z czterdzieści lat, a dowód jego zasłużonej chwały stanowiła blizna biegnąca przez lewy policzek.
Prawą z dłoni trzymał na wystającej rękojeści miecza, w pochwie przy jego boku.
Tuż za nim stało jeszcze dwóch przybocznych, których surowe, trudne do odgadnięcia spojrzenie zawisło nad ramieniem Peaoni.
— Proszę za mną — odezwał się poważnie generał Van Yoo, lekko skinąwszy głową, co miało być wyrazem znikomego szacunku. — Książę czeka.
Po tych słowach odwrócił się, dając znać przybocznym, żeby wskazali dziewczynie odpowiednią drogę.

Ren pisze...

Generał cały czas był przed nią. Po otwarciu drzwi znaleźli się na otwartej przestrzeni, gdzie w oczy od razu rzucało się ogromne lustro nieruchomej wody, odbijającej księżycowy blask, którego pełna tarcza dorodnie zdobiła firmament nieba w asyście z konstelacjami gwiazd.
Na wodzie unosiły się kielichy lotosu, wydając słodką woń piżmu. Nad kamiennym basenem wznosił się garbaty most ze zdobionymi poręczami ze złota. Na jego końcu stała zbudowana przepiękna altana, gdzie ustawiono stół z czerwonym okryciem. Na blacie parzyła się już w imbryku zielona herbata, a na talerzykach z drogiej porcelany z odręcznie malowanymi wzorami pyszniły się przystawki.
— Tędy. — Generał wskazał na most, a nim przeprowadził dziewczynę do wolnego krzesła naprzeciw samego Syna Niebios, który właśnie odłożył filiżankę na spodek. Wyglądał młodo i ubrany był zdobnie, z przepychem, jak tylko mają w zwyczaju stroić się talingowie. Granatowa szata ze złotymi obszyciami mieniła się w blasku księżyca, sięgając aż do stóp księcia. Długie włosy miał częściowo związane, a czubek jego głowy zdobiła zapierająca dech w piersi korona, od której zwisały po bokach złote łańcuszki, podrygujące zabawnie ilekroć książę ruszył głową. Nie dało się przeoczyć także licznych pierścieni powsuwanych na jego długie, delikatne palce.
Książe cały wyglądał delikatnie, niemal kobieco. Pociągła twarz nie nosiła żadnej skazy, a ładnie wykrojone usta miały balsamiczny odcień.
Tuż za nim stał nieco chudy i równie delikatny młodzieniec, którego hebanowe włosy zostały związane w misternego kona na czubku głowy, przewiązanego bordową tasiemką. Nosił szaty nie gorsze od księcia, ale wskazujące na jego niższą rangę. W przeciwieństwie do Syna Niebios miał mniejsze oczy, za to jakże przeszywające. Co dziwniejsze, jego prawa ręka spoczywała na książęcym ramieniu przez cały ten czas.
— Oto ona, panie. — Generał oddał długi, niski ukłon.
Minęła chwila, nim książę zechciał obdarzyć przybyłą spojrzeniem niebieskich oczu, spoglądających na świat z pod zaskakująco długich rzęs i dobrze zarysowanych łuków brwi.
Na jego wargach pojawił się półuśmiech.
— Jesteś odważna, dziewczyno — rzekł tylko i wskazał jej miejsce naprzeciw siebie.

Ren pisze...

Książę pogłębił uśmiech, skinąwszy ręką na stojącego za nim chłopaka. Był to gest, po którym ów młodzieniec natychmiast drgnął i nalał do filiżanki napoju, o który prosiła Peaonia, a czynił to gestem tak zgrabnym i precyzyjnym, jakby całe życie nie uczył się niczego innego poza sztuką nalewania herbat.
W normalnych okolicznościach przy stole uwijałyby się służki, odziane w błękitne szaty niczym zwiewne ptaki, ciche i piękne, ale tym razem musieli obyć się bez nich. Dyskrecja tego wymagała.
— Na przestrzeni tylu lat sztuka zaczęła mnie nudzić — rzekł książę, przesuwając palcem wskazującym po krawędzi dolnej wargi, co czynił zupełnie nieświadomie, machinalnie, patrząc w swoją filiżankę, jakby ta go hipnotyzowała. — Sądząc jednak po brawach, jakie otrzymałaś, byłaś znakomita. Zanim przejdę do konkretów, o które tak prosisz, wiedz, że muszę ci najpierw zaufać. Nazywasz się Peaonia, prawda?— W tym momencie jego oczy podniosły się na wysokość twarzy tancerki z przenikliwością.

Zombbiszon pisze...

Śnieg. Chyba jedna z tych ludzkich rzeczy, która mi się jeszcze podoba. Nie dlatego że nie odczuwam zimna, a za to ciepło nie raz dwukrotnie silniej. Od zawsze go uwielbiałem. Teraz wracałem z królikiem, który złapał się w moją pułapkę. Dobrze że nie zapomniałem czego się nauczyłem, bo inaczej... Coś poczułem. Coś czego nie czułem od tak dawna. Ludzka krew. Po tamtej nocy, nie ma mowy o pomyłce. Ruszyłem w kierunku skąd dobiegał zapach i od razu dostrzegłem ślady. Na pewno nie moje, bo te na śniegu były świeże i mniejsze. Kobieta. Obok były inne, nieco większe należące zapewne do mężczyzny. Jednak coś się w nich nie zgadzało, no i ten zapach. Ruszyłem w ich kierunku, a bestia wewnątrz mnie aż się bardziej ożywiła. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. W oddali zobaczyłem jakieś ciało. Podszedłem by się upewnić, czy nic tej osobie nie jest, choć zapach mówił co innego. Stanąłem nad ciałem. Definitywnie kobieta. A sądząc po stroju i czerwonej plamie długo nie pociągnie. Jęknąłem, ale mimo to podniosłem ją z ziemi przeżucając przez ramię. - Chyba będę miał towarzystwo przy kolacji. - Wymamrotałem, po czym wróciłem do obozu. Tam lepiej się nią zajmę, niż tu. Po kwadransie byłem już przy ognisku, które prawie przygasło. Rzuciłem na ziemię królika, a potem ostrożnie położyłem na ziemi kobietę. Rozciąłem jej suknię by lepiej przyjrzeć się ranie. Nie za głęboka, ale na tyle poważna by od niej umrzeć. Teraz wszystko było w moich rekach.


Elias

Ren pisze...

Hun Jin spojrzał najpierw na księcia, a gdy ten nieznacznie skinął głową, spełnił prośbę gościa nalewając mu trunku, o który prosił.
Ren wciąż gładził się palcem wskazującym po zarysowaniu podbródka, nie mogąc oderwać oczu od siedzącej naprzeciw dziewczyny. Temperamentna, trochę infantylna, pewna siebie i z pewnością mająca duży tupet. Ładna także.
— Mam dwadzieścia siedem lat, to żadna tajemnica — odparł, sięgając po własną filiżankę. Jak chyba większość osób na smoczym dworze w każdy gest wkładał dużo gracji, dlatego ująwszy porcelanowe ucho zdawało się, że sięga raczej po delikatne piórko niźli czarkę z napojem. Zamoczył ledwie krawędź ust w brunatnej cieczy, a potem nie odkładając jej na spodek, nadal patrzył na dziewczynę. — Wspaniale. Ja także kocham konkrety, chociaż przyznam, że w moim świecie nie ma ich zbyt wiele, wbrew pozorom. Mogę cię jedynie zapewnić, że wynagrodzenie cię zadowoli. — Mówiąc to skinął wolną ręką na zaprzysiężonego brata, który sięgnął po coś, co znajdowało się za Renem.
Była to drewniana skrzynia, z ładnym zdobnictwem na wieku, które Hun Jin uniósł, ukazując w środku całe sztabki złota, rubinów i wszelkiej maści kosztowności.
— Co ty na to? Zainteresowana? — Kąciki ust Rena powędrowały w górę.

Ren pisze...

Ren ani razu nie przerwał dziewczynie, gdy słowa wręcz wylewały się z jej ust. Przez chwilę zastanawiał się, czy ktoś z takim zamiłowaniem do napojów otumaniających jest, aby faktycznie świetnym zabójcą, ale jedno spojrzenie na wciąż stojącego nieopodal generała Van Yoo wystarczyło, aby książę zyskał potwierdzenie, że ma przed sobą faktycznie człowieka niezwykle skutecznego, chociaż o zaskakującym temperamencie. No i musiała być kobietą. Znalezienie w Keroni naprawdę dobrej zabójczyni to było, jak szukanie igły w stogu siana.
— Nasz plan jest nieco bardziej rozległy — odezwał się w końcu książę tonem, który pasowałby doskonale do rozprawy o pogodzie. — Chcemy, żebyś początkowo szpiegowała moją ciotkę, cesarzową Ki Yu. Będziesz potrzebować w tym celu fałszywej tożsamości, którą pomożemy ci stworzyć, a także na jakiś czas będziesz musiała zamieszkać w pałacu pod przykrywką i mieć na nią oko. Podejrzewamy, że spiskuje przeciw memu tronowi. O każdym podejrzanym przejawie z jej strony masz natychmiast nam donieść, a jeżeli zyskamy pewność jej winy, zabijesz ją pod osłoną nocy. Sposób śmierci jest dowolny, zostawiam to tobie, byleś zachowała dyskrecje.


[Przepraszam, że trochę zmodyfikowałam plan działania, ale pomyślałam, że byłoby fajnie, gdyby Peaonia zamieszkała trochę w Smoczym Pałacu. To daje możliwość stworzenia między nami jeszcze wielu wątków. Chyba, że taki plan Ci nie odpowiada, to Peaonia może odmówić, ale liczę na to, że się zgodzisz. :)]

Ren pisze...

— Dostaniesz ile chcesz. Zapłata nie gra roli. — Ren machnął ręką, jakby to, o czym mówił było wręcz nudne i zbyteczne. — Proś niebiosa jedynie, żebyś nie dała się wsypać. Moja ciotka to strasznie mściwa kobieta. Mam nadzieję, że jesteś tak dobra, jak o tobie się mówi. — Kolejny raz wbił w nią przenikliwe spojrzenie. — Cokolwiek się stanie, ona nie może się dowiedzieć, co tu robisz. Jesteś skrytobójczynią, ale czy równie świetną aktorką? Sprowadzono mi ciebie, ponieważ jesteś także tancerką, to daje nam nadzieję, że twoje występy wymagają odgrywania ról. Potraktuj to, jak jeden wielki spektakl, którego finałem będzie zadana przez ciebie śmierć. — Uśmiechnął się ponuro i w tamtym momencie, na jeden ułamek sekundy, przestał wyglądać jak chłopiec, a zaczął przypominać szaleńca.

Sorcha pisze...

— Słyszałeś, Hun Jin? — Książe na chwilę odwrócił się ku zaprzysiężonemu bratu, którego dłoń spoczywała swobodnie na oparciu książęcego krzesła. — Ta dama twierdzi, że cię uwiedzie.
Wargi Hun Jina wykrzywił grymaśny uśmiech, wzbogacony o niechętne prychnięcie. Nie odpowiedział, lecz nie wyglądało, aby Ren oczekiwał z jego strony słów.
— Nie możesz nigdzie iść. — Generał Van Yo zatrzymał dziewczynę w półkroku. — Cesarzowa Regentka jest gdzieś wśród świętujących, a także aż roni się w tłumie od jej szpiegów. Nie może cię zobaczyć, póki wszystkiego nie przygotujemy. — Jego głos był surowy i pełen stanowczości.
— A poza tym jesteś pijana — dodał Ren, nie podnosząc się z krzesła. — Wiesz, że na czas misji musisz całkowicie wystrzec się alkoholu? Nie chcemy, żebyś popełniła błąd.
— Najbezpieczniej będzie pani, jak moi ludzie eskortują cię do domu. Za kilka dni nasz człowiek zgłosi się do ciebie i przekaże ci wszystkie potrzebne informacje, dotyczące twojej pracy w pałacu.

[Jasne, trzeba będzie obgadać szczegóły jej infiltracji w życie pałacowe. xD]

Zombbiszon pisze...

To co było nasiąknięte krwią wyrzuciłem daleko od obozu. Niby prowizorka, ale dach nad głową zawsze się przyda, a i ognisko nie gaśnie od byle powiewu wiatru. Akurat siedziałem przy ognisku i gotowałem coś co bardziej przypominało mydliny niż zupę. Kucharz ze mnie żaden, to fakt, ale i tak smakuje to lepiej niż wygląda. Gdy usłyszałem za sobą kobiecy głos obejrzałem się. - A...- Wydyszałem zadowolony - Obudziłaś się? - Wstałem i podszedłem do dziewczyny. Gdy zajmowałem się jej raną dziwnie się czułem. Zupełnie jakbym ją znał, a nawet sam demon nie reagował na jej krew. - Jak się masz? - zapytałem odciągając jej rękę od rany by się jej lepiej przyjrzeć. - Nie jest źle. - No przynajmniej teraz nie jest bo wcześniej nie byłem pewny czy przeżyje - Głodna? - Zapytałem ignorując pytanie. Sam nie wiem dlaczego jej pomogłem. Po prostu czułem że nie mogę jej ot tak zostawić.

Elias

Zombbiszon pisze...

- Jestem tylko wędrowcem. - Oznajmiłem z uśmiechem. Cieszyło mnie że zjadła wszystko, choć raczej nie powinna tego robić tak szybko - Dokładki? - Zapytałem podnosząc chochlę z której zwisał kawałek jakiegoś zielska - A co do tego dlaczego Ci pomogłem. - Zamyśliłem się szukając w miarę racjonalnego wyjaśnienia - To z tego co pamiętam to potrzebowałaś pomocy. Więc pewnie gdyby nie ja, to mogła byś tam wyzionąć ducha. - Nałożyłem sobie tego co ugotowałem. Przywykłem do smaku ale wygląd faktycznie nie zachęcał do jedzenia. Błotniste coś z trawą.
- Co robisz w takim miejscu jak to? - Zapytałem. Za późno na grzyby, więc albo zabłądziła albo nie mam już koncepcji... Jednak coś jeszcze nie dawało mi spokoju. Jak na nią patrzyłem to w jej oczach było takie coś...dziwnie znajomego. Poczułem jakieś wewnętrzne ciepło z ciekawością. Nie na co dzień doznaje takich atrakcji emocjonalnych. - Kim jesteś?

Elias

Ren pisze...

Młodzieniec, który wszedł do środka okazał się być zaprzysiężonym bratem Rena. Pierwszym, co uczynił było ogarnięcie spojrzeniem kwatery i przywołaniem lekkiego grymasu na oblicze. Hun Jin nigdy nie słynął z sympatycznego charakteru.
— To zafałszowany list polecający twoje rekomendacje. — Mówiąc to, wręczył dziewczynie zrulowaną kartkę brązowego papieru, opasaną czerwoną wstążką. — Na zewnątrz czeka na ciebie powóz, który zabierze cię do pałacu. Tam, zostaniesz przekierowana do kobiety imieniem Lee Ya. Jest to ochmistrzyni pałacu, zarządzająca całą służbą. Z takimi rekomendacjami spokojnie zatrudni cię w pałacu i przydzieli do jednego z pokoi w apartamentach regentki cesarzowej. Sama później przekaże ci, czego będzie od ciebie wymagać i co będzie zaliczać się do twoich obowiązków.
Jeżeli chodzi o twoją tożsamość, możesz przedstawiać się swoim własnym imieniem, ale pochodzisz z Wirginii z plemienia Vesi. Świetnie władasz kerońskim z racji tego, że twa matka wyszła za mąż za kerońskiego stolarza, gdy miałaś pięć lat. Zapamiętałaś to wszystko? Na wypadek, gdyby Cesarzowa badała sprawę, mamy przekupionych ludzi, który potwierdzą, że jesteś ich córką. Niedługo prześlę ci ich dane. Liczymy na twoje zdolności aktorskie, umiejętności improwizowania i kłamania.

Rosa pisze...

[Cześć. Zbliża się czas publikacji (15-16 luty) nowego numeru WPT. Na GG stworzyłam konferencję, na której ustalamy wszystkie szczegóły dotyczące tego wydania gazetki. Czy chciałabyś coś do niej dodać? Z wolnych działów zostały jeszcze: ogłoszenia, imiennik, reportaż. Można też dodawać plotki i informacje. Jeśli masz pomysł na nowy dział, napisz o tym na konferencji. :]

Ren pisze...

Pogoda o tej porze nie sprzyjała ćwiczeniom na świeżym powietrzu, ale smoczy książę uparł się, co by tego dnia wyjść na dziedziniec i rozegrać próbną walkę pod okiem nieba, które wyjątkowo rozpogodziło się i błysnęło nawet mroźnym słońcem.
On i Hun Jin rozgrywali właśnie waleczny taniec, ścierając się ostrzami katan, których stalowy zgrzyt niósł się, aż ku otulonym snem ogrodom.
— Nie masz formy, książę! — zaśmiał się Hun Jin, prawie wytrącając miecz z ręki Rena. Obaj mieli związane włosy w ciasne koki, a blade twarze pokrył rumieniec pod dotykiem zimnego powietrza. — Widać wczesna pora ci nie służy!
— Walka jeszcze się nie skończyła, Jin — odgryzł się Następca Tronu. — Tylko głupiec pyszni się chwałą przed zwycięstwem. — Powiedziawszy to, naparł na zaprzysiężonego brata z taką siłą, że omal nie przewrócił go na plecy.
— To się jeszcze okaże! Plotkują, że od miecza wolisz książki — prychnął Jin, szybko się prostując i oddając atak ze zdwojoną siłą, wykonując przy tym popisowy obrót ciałem, przed którym Ren skutecznie się obronił, wymachując kataną z taką szybkością, że Jin z trudem nadążał.
Już szykował się do efektowanego pozbawienia katany przyjaciela, kiedy za plecami usłyszał trzask tłuczonej porcelany. Obaj natychmiast opuścili miecze, kierując spojrzenie na młodą służącą, która właśnie upuściła tace.

Ren pisze...

PRZEPRASZAM! NIE DODAŁO MI NOTKI AUTORSKIEJ:

[To tu możemy zrobić cięcie, bo zapewne cały proces przejazdu do pałacu, a potem te całe procedury zatrudnienia będą nudne i zbędnie jest o nich pisać, więc po prostu nadmienie, że Peonia mieszka teraz w komnatach służebnych, zlokalizowanych blisko komnat Cesarzowej Wdowy tudzież Regentki, jak kto woli i ogólnie musi wstawać wcześnie, żeby zagrzać jej wodę na kąpiel, rozpalić w kominku, bo teraz zimno jest oraz przygotować czyste ubrania. Na ogół nie widuję się z Cesarzową i prawdę mówiąc nie ma nawet prawa pokazywać się jej na oczy, ale swoje obowiązki zrobić musi. Przejdźmy teraz już do momentu, jak Peonia mieszka w pałacu już powiedzmy ze dwa tygodnie. xD]

Zombbiszon pisze...

- Śmierć w oczach? - Zapytałem rozbawiony - Nie boję się śmierci. W końcu już umarłem. - Była to prawda. A przynajmniej w pewnej części. Słuchałem tego co mówiła i od czasu do czasu kiwałem głową, że ją rozumiem oraz że jej wciąż słucham. - Nic Ci tam nie dodałem. Chyba, że masz uczulenie na pietruszkę. - Usiadłem bliżej ogniska, by móc nasłuchiwać tego co dzieje się poza obozowiskiem. - A co do powrotów. - Tu zrobiłem małą teatralną pauzę - To nigdy nie jest późno na powrót. Tylko pytanie brzmi, co czeka gdy się wrócimy? - Nadal nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że skądś znam tą buźkę oraz oczy. Tylko skąd? Czułem, że znam odpowiedź, ale nie potrafiłem jej odnaleźć. Dołujące trochę. - Nie, nie przeszkodziłaś. - Odparłem dorzucając drzewa do ognia - Po prostu się szwędam z miejsca na miejsce szukając własnych odpowiedzi. I podobnie, jak Ty, straciłem wszystko. Ale zyskałem przyjaciół, więc źle nie jest. Choć, jeden mógłby mnie przestać nawiedzać. - Nie wiem dlaczego, ale czuję, że ten zboczony sukkub nie da mi tak łatwo spokoju. Demony snów, są dość uciążliwe.

Elias

Olżunia pisze...

[Hej. :) Piszemy coś razem dalej? Bo zostawiłam odpis jakiś czas temu i nie wiem, czy nie zauważyłaś, czy coś jest na rzeczy z ostatnim tekstem. ;)]

Olżunia pisze...

[Ok, to fajnie, że piszemy. :D Wybacz, że nie dałam znać wcześniej. Zapominalstwo level 9000. :x]

Ren pisze...

[W komentarzu pokierowałam fabułę w stronę tłuczonej porcelany, o ogrodach nic nie było mowy, więc nieco zbiło mnie to z tropu, ale pozwolisz, że znowu nakieruje wątek, co by spójność zachować. ]
— Och nie! Taka dobra porcelana! — Fei Mei podniosła lament w momencie, gdy dwie pary męskich oczu spoczęło jednocześnie na jej eterycznej postaci, przyodzianej w jedne z tych kunsztownych szat, w jakie miały zwyczaj ubierać się najznakomitsze kobiety rodu talingów, a że Fei Mei szczyciła się niczym innym jak statusem cesarskiej kuzynki, mogła nosić sukienki jakie tylko dusza zapragnie.
— A cóż to ma znaczyć? — Usta Hun Jina ozdobił nieznaczny, wpół rozbawiony uśmieszek, który pokrył chrząknięciem, co by nie roześmiać się w głos. — Nasza Fei Mei bierze się za noszenie tacy? To już w pałacu wystąpił niedobór służby?
Dziewczyna podniosła na niego duże, słodkie i przepełnione łzami oczy, a usta wessała do środka jak jedno z tych rozkapryszonych dzieci, które nie lubią być strofowane.
— Chciałam przynieść wam herbaty, sama zaparzyłam i dobrałam składniki — odparła z godnością, zbierając resztki tego, co się potłukło, uważając, by nie pomoczyć w rozlanej herbacie rąbka szaty.
— Daj jej spokój, Hun Jin. Nie naigrywaj się z naszej biednej Fei Mei. — Ren pogroził mu palcem, ale jego twarz także drgała w tłumionej wesołości.
— Auła! Jak boi! — krzyknęła nagle dziewczyna i wsadziła do ust palec wskazujący.
— Niech zgadnę, przecięłaś się? — Ren z dezaprobatą pokręcił głową i oddając zaprzysiężonemu bratu katanę, przykucną obok kuzynki, by delikatnie wyjąć rękę z jej ust i spojrzeć na drobną rankę, z której sączyły się kropelki krwi.
— Strasznie szczypie — poskarżyła się dziewczyna ze złością.
— No już dobrze, dobrze, takie małe draśnięcie, że nie ma o co histeryzować — rzekł książę z uśmiechem, a potem dostrzegł wychodzącą z ogrodu Peaonię. — Ty! — Skinął na służącą. — Podejdź tutaj!

Ren pisze...

— Ciotka poczeka. — Ren machnął niedbale ręką, nie odrywając spojrzenia od skaleczonego palca kuzynki, która pociągała nosem na dowód swego cierpienia, nie przestając ronić gorących łez.
Regentka i to jej umiłowanie do kwiatków…
Kiedy Peonia podsunęła mu pod nos lecznice ziele, przyjął je ze zdziwieniem, a potem na nią spojrzał.
— Doprawdy? Mnie jeszcze nic nie wiadomo o kerońskich specyfikach, ale nie wiedziałem, że z ciebie taka urodzona zielarka. — Uśmiechnął się i owinął palec kuzynki liściem. — Trzymaj tak przez kilka chwil — polecił.
— A dla mnie znalazłby się w tym koszyku jakiś kwiatek? — Hun Jin, wsadził obie katany pod pachę i wyszczerzył zęby w kierunku Peaoni.

Ren pisze...

Fei Mei uniosła w zdumieniu brwi, spoglądając na gadatliwą dziewczynę. Potem jej spojrzenie pytająco powędrowało w stronę Rena, kończąc na Hun Jimie, który wciąż uśmiechał się, lekko mówiąc dość… kretyńsko.
— A cóż to za kobieta? — Fei Mei dźwignęła się w końcu z kolan, uważając, żeby przypadkiem nie urazić sobie skaleczonego palca.
— Osobista pokojowa ciotki regentki — wyjaśnił Ren, z rozbawieniem obserwując poczynania Peaoni, która najwyraźniej w środku gotowała się ze złości. W takim tempie to zdradzi się szybciej niż to było przewidywane.
— Omen? — Fei Mei spojrzała na Peaonie z niezrozumieniem. — Czy to znaczy, że rozbijając filiżanki sprowadziłam na siebie gniew bogów?
— Ależ nic podobnego! Chyba nie wierzysz w te głupoty? — zaśmiał się ostentacyjnie Hun Jin, wciąż nie doczekawszy się żadnego kwiatka.
— A jak kiedyś faktycznie będę w ciąży i coś stanie się dziecku? — Fei Mei z niepokojem zagryzła wargi, nagle wbijając ręce w przedramię Rena z wyraźną zaborczością i jakby zapominając o skaleczonym palcu. — Ren, to będzie przecież też twoje dziecko! Nasze! — jęknęła histerycznie.
Świetnie. Teraz się zacznie., pomyślał książkę, znając skłonności kuzynki do panikowania.

Ren pisze...

— Na duchy wiatru i nieba! Słyszałeś, kochany?! SŁYSZAŁEŚ? — Fei Mei podskoczyła lekko w swoich leciutkich pantofelkach, co to na byle kamieniu rozdarłby się jak nic nie warta kartka, a jej palce mocniej wbiły się w przedramię chłopaka, który tylko przymknął powieki i cierpko westchnął.
— Mei, jak cię proszę już wielokrotnie, nie nazywaj mnie kochany, bo jeszcze ani nie jesteśmy zaręczeni, ani po słowie, jasne? — Książę wbił w kuzynkę gniewne spojrzenie i chociaż wielokrotnie próbował w tłuc jej do głowy, że jest ostatnią kobietą na ziemi z którą ma chęć się zaręczać, jakoś nigdy nie trafiało to do myśli dziewczyny.
— Ale nasze dzieci… nasz ród, stłukłam filiżanki! — jęknęła Mei Fei, łapiąc się jednocześnie za oba policzki, dzięki czemu sam Ren został wreszcie uwolniony z pod jej ręki. — I co my teraz zrobimy? — Nagle, uzmysłowiwszy coś sobie, chwyciła Paeonie za ramiona. — Błagam cię, jakkolwiek się nazywasz, musisz znać jakiś sposób, żeby to odczynić!
— Aj, aj, a co to za maniery? — Stroił sobie z niej żarty Hun Jin, który od długiego już czasu nie bawił się tak znakomicie. — Oszalałaś, Fei Mei? Gdyby ojciec się teraz widział…
Ale Fei Mei nawet go nie słuchała.

Ren pisze...

— A co to się powyprawiało, żeby to teraz niewiasta przed dżentelmenem klękała? — zaśmiał się Hun Jin, chociaż na dowód wdzięczności i wciąż świetnie się bawiąc, lekko zgiął plecy i z równą galanterią odebrał kwiat z rączki Peaoni. — Dziękuję, zacnej panience. Kwiatuszek przyłożę wprost do serca.
— Nie rozśmieszaj mnie, Hun Jin. — Ren parsknął, krzyżując ramiona. — Z ciebie taki dżentelmen, jak ze mnie kulawa szkapa. — Mówiąc to, posłał Peaoni znaczące spojrzenie. — Tylko nie daj mu się zbajerować, z mojego brata jest niezły kobieciarz. Na Smoczym Dworze od dam po służące wszystkie leczą złamane serca po Hun Jinie.
— No wiesz, Ren? Ranisz mnie! — Hun Jin udał, że jego pierś przeszywa niewidzialna ściana. Zatoczył się i sapnął, jakby brakowało mu tchu.
— Halo! Czy wyście o czymś nie zapomnieli!? — Fei Mei straciła nerwy. — A co ze mną? Co z moim i rzecz jasna, naszym ogólnym nieszczęściem?
— To są tylko bzdury, Mei. — Ren pokręcił z dezaprobatą głową. — Nie widzisz, że wszyscy tylko żartują z ciebie? Idź lepiej do swojej komnaty i zapomnij o tym. Peaonia ogarnie ten bałagan, czyż nie? — Ren wbił w dziewczynę przeszywające spojrzenie.

Ren pisze...

Ren odprowadził wzrokiem znikającą na dziedzińcu kuzynkę i roześmiał się teraz w głos, przestając tłumić w sobie to całe rozbawienie, jakie towarzyszyło mu od początku niefortunnego rozbicia filiżanek.
Kiedy jednak Peaonia wyrzuciła z siebie grad pretensji, obaj z Hun Jinem popatrzyli na siebie nie tyle w zdumieniu, co próbie zrozumienia jej paplaniny.
— A kto ci kazał przyjmować od nas propozycje? — Książę spojrzał na dziewczynę z pod uniesionych brwi. — Zainkasowałaś za to niezłą sumkę, a pewnie jeszcze w przyszłości trafią ci się profity. Myślałem, że dziewczyna twojego pokroju ma na tyle życiowego doświadczenia, by wiedzieć, że misja nie będzie ani łatwa, ani przyjemna. Wszak do zadań służącej nie zalicza się leżenie w pieleszach tylko usługiwanie. Sądziłem, że rozumiałaś na co się piszesz, kiedy zawarliśmy umowę. Powiedziałem, że masz sprzątnąć te filiżanki. To nie prośba, to rozkaz. — I jego twarz straciła całą wesołość.

Ren pisze...

Ren obejrzał się przez ramię na wspomnianego strażnika, który szybko oddalił się ku ogrodom. To mógł być szpieg ciotki. Miała racje. Tym bardziej powinna była zachować ostrożność.
— Jakim prawem krytykujesz strukturę Smoczego Dworu! — Hun Jin instynktownie sięgnął w stronę rękojeści katany, chociaż nie zdarzyło się w jego życiu, aby kiedykolwiek dobył miecz na kobietę. Honor mu na to nie pozwalał, za to czasem puszczały nerwy.
— Spokojnie, Jin. Nie przelewaj mi tutaj krwi o pierdołę — strofował go Ren, wiedząc, że przyjaciel lubi czasem dać emocjom sięgnąć po wodze. Kiedy zyskał pewność, że zaprzysiężony brat nieco ochłonął, zwrócił się w miarę spokojnie do Peaoni. — Jeżeli dajesz mi do zrozumienia, że misja cię przerasta i nie tak to widziałaś, zawsze możesz opuścić dwór. Znajdziemy kogoś na twoje miejsce — rzekł stanowczo.
Wiedział, że jego ciotka ma trudne usposobienie i bywa niezwykle wymagająca, ale przecież właśnie dlatego tak sowicie wynagrodził ową dziewczynę.

Zombbiszon pisze...

Zatkało mnie. - No, to pocieszę, Cię. Nie jesteś sama. - Oj, nawet nie wie jak bardzo jest to bliskie prawdzie - Sam straciłem wszystko. ukochaną, dom, rodzinę i przyjaciół. Teraz jestem sam. Tak jak ty. - Siedziałem i słuchałem jak opowiada o swoich korzeniach. Białe okna? Rzeźnik? Coś powoli zaczynało mi chodzić po głowie. Tylko, że tam nie było rzeźnika, tylko myśliwi. - Rzeźnik.... - Zamyśliłem się, patrząc na migoczący ogień - Tym zajmował się Twój ojciec, czy tak na niego wołano? - To mogło by mi pomóc w identyfikacji. Spojrzałem na dziewczynę. Dlaczego nagle wydała mi się tak cholernie znajoma? I co to za nostalgia z domieszką radości? Nie znam jej. Pierwszy raz ją widzę, ale mimo to jak bym ją znał. Co jest grane?

Elias

[Wybacz, że tak mało]

Szept pisze...

[Skoro budzimy się czeka tylko na moje rusz tyłek i napisz końcówkę, może pomyślimy nad czymś nowym? Albo nowa notka, może jakaś misja, albo po prostu wątek? Co myślisz?]

Unknown pisze...

[Jestem jak najbardziej za, bo Paeonia wygląda na ciekawą osóbkę :)
Pomysły?]

Beleth

Zombbiszon pisze...

Teraz nie za specjalnie słuchałem tego co mówiła. Bardziej mnie interesował teraz ten rzeźnik. W mojej wiosce nie było rzeźnika, bo myśliwi sami obrabiali to co upolowali. Pamiętam, że białe okiennice mogły być tym co było w środku, bo czasami tak malowano od środka drewniane baraki, które robiły nam za domy. - Nie gonię za duchami. Już nie. - Rzuciłem starając sobie przypomnieć, to co mówiła. Ale skoro nie słuchałem, było mi ciężko. Udało mi się tylko wyłapać to ostatnie zdanie. - I nie mówię, że jesteśmy z tej samej wioski. Choć może się okazać, że jednak jesteśmy. Wszystko zależy, od miejsca w którym ona leżała. Bo moja leżała przy rzece i otoczona była przez gęsty las. - Ten porąbany las do tej pory mi się czasami śni. To oraz to co się w nim wydarzyło.

Spóźniony odpis Eliasa

Rewka pisze...

[No cześć. :)
Nie wiem, czy Eh'orhje, będąc osobą cokolwiek niezdarną, z własnej nieprzymuszonej woli zapisałaby się do trupy tanecznej. ALE mogłaby przegrać zakład (nie pierwszy raz zresztą), wedle zasad którego przegrany musi do takiej trupy dołączyć. Byłoby jej to pewnie nie w smak, ale kto wie, może nawet okazałoby się, że lubi tańczyć? :P
Wplątanie ich przy okazji w jakieś tarapaty też by się sprawdziło. Nie bardzo tylko wiem, w jakie. Jeden z członków trupy zostaje zamordowany przed/po występie? Jedna z naszych postaci przypadkiem wchodzi w posiadanie jakiejś błyskotki, która okazuje się być klejnotem skradzionym jakiejś szlachciance? Jak masz jakiś pomysł, to wal śmiało, jestem otwarta na propozycje. :)]

Eh'orhje

Szept pisze...

[Podobno myślenie ma przyszłość. Moje myślenie mocno kuleje i dogorywa. Ale myślimy. Czerpiąc pomysły z misji, na moje oko mogłabym wejść w akcję typu:
- Dostarcz ważny dokument – możliwość zostania okradzionym! Poszukiwany kurier, który dostarczy WAŻNĄ paczkę do Ataxiar/Eliendyr. Posłaniec zostanie wynagrodzony!
- Znajdź zioło dla miejscowego zielarza. Miejscowy zielarz poszukuje odważnego ochotnika, który dostarczył by mu ziele Sokolego Szponu, rosnące w lesie Medreth.
- Pomóż w poszukiwaniach zaginionej dziewczynki. W Devealanie zaginęła mała dziewczynka. Rysopis zaginionej: czarne włosy splecione w warkocz, żółta sukienka. Cecha rozpoznawcza to znamię na prawym ramieniu w kształcie księżyca. Ostatni raz widziana w okolicy dworu Arhinów.
- Krew na podłodze. Odwiedzasz bliską ci osobę, w jej mieszkaniu/domu/tam gdzie przebywa, zastajesz bałagan. Na podłodze widzisz plamę krwi, a na podwórzu widzisz zwłoki z odciętą głową i rozprutym brzuchem, zanurzone we krwi, przypominające twoją bliską osobę. Po dokładnym przyjrzeniu się, odkrywasz, że nie jest to ktoś bliski. Przypadkowy przechodzień krzyczy na straż i oskarża cię o brutalne morderstwo. Dodatkowo: chcą cię zamknąć w lochu i osądzić lub/i uciekasz i szukasz sprawcy.
- Zastąp chorego aktora.
Misje są skopiowane żywcem, rzecz jasna miejsca bym zmieniła i mam na myśli wejście z postacią męską, dlatego raczej odrzucałam akcje magiczne, jako że żaden z moich panów magiem nie jest. Chyba, że rozważam wprowadzenie później do akcji Szept.
Rzecz jasna misje to tylko wytyczne, nikt nie mówi, że mamy się ich ściśle trzymać. Po prostu z racji kulejącego mózgu, łatwiej mi było początek zapożyczyć z nich]

Ren pisze...

Ren nie obawiał się, że cioteczka regentka pali podejrzane zioła w celu otrucia go. Wszak to głównie ona, poza generałem, wpajała mu do znudzenia obowiązki względem okupowanego narodu, którego młody władca nie potrafił sobie nigdy wyobrazić. Jego życie nie wybiegało poza Smoczy Dwór, jego ojczyzna jawiła się bardziej jak baśń niż rzeczywiste miejsce pochodzenia.
Ale Peaonia miała racje… kwiat ozdobny czy nie ozdobny, jeżeli tylko posiadał właściwości trujące i znajdował się w rękach cioteczki było więcej niż pewne, że posłuży w celu wysłania kogoś na tamten świat. Pytanie tylko kogo?
— To Jaszczyk Pospolity — odezwał się Hun Jin bez cienia wątpliwości. — Wydziela mleczne soki, które po rozgrzaniu nad ogniem wyparowują i zostawiają krystaliczny proszek. Gdy się go doda do dowolnej potrawy lub picia zabija, ale powolną śmiercią, która daje objawy zatrucia żołądkowego. Co gorsza, jest bezwonny i bezsmakowy.
— Hej, Jin! A od kiedy to z ciebie taki botanik? — wykrzyknął Ren ze śmiechem, ale wcale nie czuł rozbawienia.
— Pamiętaj, że jestem twoim zaprzysiężonym bratem. Nie tylko dobywam miecza, ale także pilnuje, żeby nikt podstępem nie odesłał cię na tamtej świat. Muszę wiedzieć to i owo. — Chłopak wzruszył ramionami, krzywiąc kpiąco wargi. — Ty przecież nic nie robisz tylko brzdękolisz sobie na tej harfie lub zaczytujesz się w książkach.
— Auć, jak boli! — Ren wzniósł oczy do nieba, udając, że został dźgnięty. Zaraz jednak jego spojrzenie odnalazło Peaonie. — Gdzie narwałaś to paskudztwo? Chyba nie rośnie ono tutaj, w naszych ogrodach? — Uniósł brwi.
— Co do niezbyt dyskretnego adoratora, podejrzewam, że mówisz o naszym Yutonie. — Hun Jin machnął ręką. — Jesteś tu po prostu nowa, on lubi nowe dziewczyny. Powiem jedno: machnij byle jakim nożem, choćby i kuchennym, a szybko go spłoszysz. W barach się rozrosną, ale inteligencją nie grzeszy, a co więcej… do bitki to on także się nie nadaje.

Olżunia pisze...

[Hej. :) Piszę w sprawie dodatku świątecznego do WPT. Zorana wpadła na pewien pomysł, mianowicie - ponieważ odpowiednika Wielkanocy na KK nie mamy (?) - krótki tekst o tym, jak nasze postacie spędzają dzień wolny. Co robią, kiedy mają chwilę wolnego od bycia królami, królowymi, głowami rodów, hersztami, Cieniami, członkami Ruchu Oporu, podróżnikami etc. i kiedy akurat nie siedzą po uszy w jakichś kłopotach. Dodatkowo można połączyć to z zabawą literacką - piszemy teksty ma 100 słów (+/- 10 słów). Jeśli nie na setkę, to po prostu umówimy się, że piszemy krótkie teksty, od pół do całej strony. Co Ty na to?]

Olżunia pisze...

Słowa Paeonii dobitnie świadczyły o tym, jak bardzo Aed pomylił się, lekceważąc tę kobietę. Okręciła sobie wokół palca jego, wirgińskiego dowódcę i elfich strażników. Karanell leżał nieprzytomny i nic nie wskazywało na to, by miał się niebawem obudzić. Elfy najwyraźniej kupiły tę wersję wydarzeń, bo nie zadawały więcej pytań. A mieszaniec nie dość, że miał Paeonię za bezbronną tancereczkę i tylko momentami coś tam sobie podejrzewał, to jeszcze poczuł, jak czerwienią mu się końce spiczastych uszu. W dodatku elfie paskudy wdepnęły mu na odcisk. Właściwie nie chodziło o obrażanie jego rodziców, jak usiłował w pierwszej chwili sam siebie przekonać. Chodziło o niego. O to, że uznali go za gorszego tylko dlatego, że jego matka jest człowiekiem. Lub była. Aed nie utrzymywał z nią kontaktu.
Wszystko to powoli, ledwo dlań dostrzegalnie, wytrącało go z równowagi, nie pozwalając na w miarę obiektywną ocenę sytuacji.
A karty za stół zaczynała wykładać Paeonia.
- Mamy wino. Jestem i ja. Możemy się dogadać. Zapraszam?
Nie doczekała się odpowiedzi. Przynajmniej nie takiej, jakiej mogłaby spodziewać się po człowieku. Elfi strażnicy nie kwapili się do rozmowy z ludzką kobietą i przynoszącą hańbę Starszej Rasie podistotą. Ale kto powiedział, że im o rozmowę chodziło?
- Ty… – dowódca oddziału ruchem głowy wskazał na mieszańca. – Zdaje mi się, że gdzieś cię widziałem.
- Mnie? – zdziwił się Aed, całkiem zresztą szczerze. Gorączkowo próbował sobie przypomnieć, gdzie miałby spotkać tego jegomościa. Równie dobrze elf mógłby być jego daleką ciotką, która uparcie twierdzi, że zna go od kołyski, tylko się bardzo dawno nie widzieli. Tylko że nie wyglądał jak jego ciotka, co mieszaniec mógł stwierdzić, nawet nie znając żadnej ze swoich krewnych. I był trochę bardzie niebezpieczny niż zapach duszących, przyprawiających o mdłości perfum, zwykle przez wspomniane ciotki stosowanych.
- Nie udawaj, że nie wiesz, do kogo mówię, tar’hur. Ciebie – upierał się elf. Trącił lekko boki wierzchowca, okrążając dwójkę obcych. Po dłuższej, nieznośnie wlokącej się chwili znalazł się za ich plecami. – Przeszukać go – polecił swoim podwładnym.
Zsunął się z końskiego grzbietu, oddając wodze innemu elfowi. Podszedł do Paeonii, delikatnie otoczył ją ramieniem. Z bliska rudowłosa mogła dostrzec, że jego twarz przecina jasna, poszarpana blizna. Reszta szczegółów jego fizjonomii nadal zacierała się w ciemności i ciężko było stwierdzić, czy pamiątka po ranie szpeciła go, czy wręcz odwrotnie.
- Odprowadzę panienkę do strażnicy i sprawdzę, czy niczego panience nie brakuje – zaoferował.
Zdawało się, że nie miał nic przeciwko oddawaniu się w wieży pewnym czynnościom.
Aed obejrzał się na Paeonię obojętnie. Obojętnie, a zarazem porozumiewawczo. Nie powinno go to było obchodzić, prawie jej nie znał. Ale, cholera, miał nadzieję, że tancerka zrobi użytek z tego noża. Albo swojego sprytu. I to szybko, bo nie chciał, by tak to się skończyło. W dodatku elfie pięknisie zaraz odkryją, że najemnik wcale nie wyszedł do nich nieuzbrojony. A jak tamta dwójka pójdzie gruchać na górę, na wyższą kondygnację, pan ważny szybko odkryje, że wcale nie podróżowali sami. Na jaw wyjdzie kolejne łgarstwo mieszańca. I nici z całego przedstawienia.

[Wena zaczerpnięta z Twojej i Szept notki. Gdybyście coś jeszcze razem pisały, byłabym przeszczęśliwa, bo to jedna z lepszych rzeczy, jakie ostatnio czytałam. <3]

Olżunia pisze...

[Ja znów w sprawie WPT. ^^ Padła propozycja nietypowego dodatku świątecznego. Cały pic polega na tym, że każdy z autorów wysłałby Zoranie (na maila albo na GG, w prywatnej wiadomości - kontakt jest w jej KP) jakąś ciekawostkę dotyczącą jej_jego postaci w formie krótkiego zdania (dlaczego nie może być za długie – o tym za chwilę). Ciekawostki z rodzaju tych niby nieistotnych, ale nieoczywistych – takie fakty o postaciach, których pozostali autorzy nie domyśliliby się bez odkrycia zdania. Zabawa polegałaby na tym, że Zorana rozbiłaby zdania na sylaby, poukrywała w tekście numeru (każde zdanie innym kolorem), a zadaniem autorów byłoby odszukać te sylaby i ułożyć z nich wspomniane zdania. Sęk w tym, że jest mało czasu na wysłanie ciekawostek – do piątku, najlepiej do około 18:00. Co Ty na to?]

Ren pisze...

Ren słuchał potoku słów, który niczym strzały z cięciwy strzelały prosto z ust nietypowej służącej i zastanawiał się, jak dziewczyna z takim temperamentem tak długo uchowała się na tym niełaskawym świecie.
Wymienił z zaprzysiężonym bratem zdumione spojrzenie, gdy Peaonia poddała w wątpliwość męstwo tutejszych żołnierzy i zgodnie parsknęli śmiechem, nie biorąc sobie tego zbytnio do serca. Fei Mei przynajmniej raz w tygodniu miała podobny nawyk uskarżać się na tutejszych oficerów, oskarżając ich o ograniczanie jej swobody.
- No proszę, proszę, ktoś tu się jawnie zdenerwował. - Hun Jin uśmiechnął się do służącej przekornie. - Oczywiście nie będziemy zabierać jakże cennego czasu, wielmożnej - dodał żartobliwie, a następnie wyciągnął rękę. - Droga wolna, idź.

Whinchat pisze...

[Cieszę się, że Aidan przypadł do gustu. Jak to zwykle bywa, "narodził" się pod wpływem chwili i niemal nałogowego działania w grze komputerowej. Jeśli chodzi o okradanie, to nie bardzo jest go z czego okradać z bardzo prostego powodu: on nic nie ma. Trzeba zaznaczyć, że Aidan to dość prosty mechanizm, który jakiemuś tam wychowaniu podległ jedynie w czasie, kiedy mieszkał ze staruszkami. Gdy przebywał z krasnoludami, był tylko i wyłącznie narzędziem i troszeczkę w ten sposób funkcjonuje, chociaż coraz bardziej odkrywa swoje człowieczeństwo, dowiaduje się czym są uczucia, emocje etc, więc tutaj bardziej w grę wchodziłaby opcja nr 2. Aidan pod wpływem jakiegoś impulsu z pewnością by jej pomógł wykaraskać się z kłopotów, co więcej, uwielbiam wątki, które klasycznie (tak, klasycznie, nie sztampowo) rozpoczynają się od akcji w karczmie <3 Naprawdę uwielbiam. Może Peonia, widząc gościa jak górę, i wietrząc kłopoty ze strony jakiś bandytów, podrzuciłaby mu coś, aby się uchronić przed wrogami licząc, że takiego kolosa nie zaatakują?]

Aidan

Whinchat pisze...

Emocje wciąż były trudne, niezrozumiałe. Zupełnie inne niż schematy mieczy i kusz, które poznał w kuźni. Tam wszystko było proste. Odpowiedni metal, odpowiednia temperatura, odpowiednie uderzenie. Ludzie... byli skomplikowani. Czemu nie mogli być tak prości, jak uderzenie młota o kowadło?
Był głodny i przemoczony. Wędrował już od wielu dni, a pogoda wciąż dawała się we znaki, silnym wiatrem przeplatając śnieg i deszcz. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i po krótkiej chwili niepewności, wszedł do ciepłej, przytulnej karczmy. Nie rozglądał się za bardzo. Dwumetrowe kolosy nie wzbudzają raczej powszechnej sympatii, a on nie szukał kłopotów, więc tak prędko jak tylko się dało, zaszył się gdzieś przy opuszczonym, ale za to strasznie zabrudzonym stole.
- Coś podać? - Zapytała karczmarka. Jej okrągła jak tarcza księżyca twarz usiana była piegami. Długi warkocz spływał po ramieniu i obfitym biuście aż do pasa. Niebieskie oczy z całkowitą obojętnością, która przeczyła uśmiechowi na wąskich wargach, spoglądały w stronę mężczyzny.
- Talerz zupy, poproszę – powiedział od razu, zdejmując kaptur. Nie czuł potrzeby, aby ukrywać swoją twarz. Poza tym, to, czego nie widać, wzbudza zawsze największe podejrzenia.
Stół był obdrapany i wyjątkowo niski. Trudno było mu swobodnie usiąść na wąskiej ławie i zmieścić długie nogi. Wiercił się jeszcze przez chwilę, rozglądając po przydymionym, rozjaśnionym światłem pochodni i kominka pomieszczeniu. Karczma była dość mała i przytulna. Stoły były tak ciasno ustawione, że trzeba było nieźle się natrudzić, by móc między nimi lawirować. Zwykle nie stały tak blisko siebie, jednak teraz musiało się znaleźć puste miejsce na drewnianej podłodze, aby grajkowie mieli gdzie grać, a rozochocone alkoholem towarzystwo gdzie tańczyć. Aidan wiele razy widział tańczących ludzi, jednak nigdy w czymś takim nie uczestniczył. Zdecydowanie wolał trzymać się z daleka i jedynie obserwować.
W końcu dostał swoją zupę. Chwycił drewnianą łyżkę i zaczął jeść. Miło było się rozgrzać, nawet jeżeli wiązało się to z wdychaniem oparów unoszących się znad zawieszonego nad ogniem kociołka, zmieszanych z potem kilkunastu ludzi bawiących się w środku.
Nie szukał kłopotów, tak było od zawsze. Ale jakoś kłopoty wiecznie znajdowały jego.

[Wiem, że mogło być lepiej, przepraszam. Obiecuję, że się rozkręcę]

Aidan

Nefryt pisze...

[Hej! Rinne, dziewczyna, która pracuje nad naszym szablonem, potrzebuje naszych avatarów - najlepiej na już. Wrzuć swój avatar na hosting http://tinypic.com i prześlij jej link (nr. GG: 36209554).]

Zombbiszon pisze...

[Z chęcią jakiś wżteczek nawiążę ;) Jakieś pomysły?]

Yarkhar

Whinchat pisze...

Wciąż przeżuwał z trudem odnalezione w zupie mięso, kiedy kobieta doskoczyła do niego. Spojrzał na nią zaskoczony. Wcześniej właściwie w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Przyszedł tu wszak w konkretnym celu i tym celem było jedzenie, a nie obserwacja tańczących kobiet.
Ale umiał już dzielić to, co jest ładne i brzydkie. Brzydkie były sine zwłoki z rozprutym brzuchem, gdzie zdziczałe psy szarpały za jelita. Widział już takie rzeczy. Sam przyczynił się do takich widoków.
Natomiast kobieta, która podeszła do niego, była ładna. Miała włosy koloru ognia. Aidan lubił ogień. Ogień był ciepły i to ogień go stworzył.
Podał jej swoją wielką jak bochen chleba dłoń. Ze zdziwieniem spojrzał na pierścień, który wsunęła mu na palec. A raczej próbowała, bo ozdoba zaledwie zmieściła się na opuszku palca. Przeniósł na nią wciąż zaskoczone spojrzenie, drugą dłonią nadal dzierżąc łyżkę i jedząc nią zupę. Spojrzał w kierunku mężczyzny, który krzyczał. Złodziej? Ale przecież on nic nie ukradł. Brzydził się kradzieżą. Staruszek wychował go na porządnego golema. Takiego, co nie kradnie. Nigdy nie skalałby pamięci swojego opiekuna kradzieżą!
Znów spojrzał na kobietę, która krzyczała do niego coś o ucieczce. Znów spojrzał na coraz bardziej wściekły tłum i zrozumiał, że nie ma innego wyjścia. Tłum chciał skrzywdzić tę ładną dziewczynę. Ale z drugiej strony oskarżali ją o kradzież. Kradzież była zła.
O kradzież oskarżali teraz również jego. Co powinien zrobić?
Wstał od stołu w ostatniej chwili, górując nad otaczającym ich tłumem. Mężczyzna, który krzyczał najgłośniej i najbardziej się rozpędził, odbił się od masywnej, szerokiej piersi golema. Aidan spojrzał na niego bez wyrazu. Ciężki, dwuręczny miecz u jego boku zdawał się mówić sam za siebie.
Był niewinny. Oskarżyli go. Wszystko przez tą dziewczynę, która do niego podeszła. Ładną dziewczynę o wyjątkowo brzydkim sumieniu.
Nie miał wyboru. Dobył miecz, a wszyscy, którzy stali w jego zasięgu, odskoczyli nagle, by nie stracić głowy. Aidan spojrzał na dziewczynę i ruchem głowy wskazał jej drogę do wyjścia. Sam musiał pochylić się, aby zmieścić się w drzwiach.
Wiedział, że ten szok na długo ich nie powstrzyma. Pośpiesznie ruszył w stronę niedużej stajenki, gdzie zostawił swojego konia. Potężny, zimnokrwisty, gniady wałach o kopytach wielkich jak talerze zarżał cicho na widok swojego pana. Tylko tak potężne zwierzę było w stanie udźwignąć stworzonego przez krasnoludy potwora. Z tyłu było słychać krzyki. Obrabowani bywalcy karczmy zebrali się na odwagę i rozpoczęli pościg.

Aidan

[Przepraszam, że tak późno. I że słabej jakości. Choróbsko mi nie pomaga w pisaniu :x]

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair