W życiu nic nie jest proste.
Nie ma w nim ani wyznaczonych dróg ani tym bardziej konkretnych
wskazówek jak radzić sobie z daną sytuacją. Tak było i tym
razem.
Wypadek. Zwykły
cholerny wypadek. Krzyki, jakieś wołanie o pomoc. I ja. Głupiec,
który chciał pomóc. No tak, zapomniałem wspomnieć o palącym się
domostwie.
Akurat
przejeżdżałem obok tego wszystkiego. Nie chciałem pomagać. Za
dużo miałem na głowie, zwłaszcza terminy. Co zmieniło moje
zdanie? Krzyk kobiety.
- Dziecko! -
zatrzymałem konia – Tam zostało dziecko!
Bez namysłu
zeskoczyłem z wierzchowca. Zmoczyłem płaszcz woda i wskoczyłem w
centrum „małego piekła”. Żar był niemiłosierny. Wszędzie
walały się płonące resztki mebli oraz belki. Pomimo gryzącego
dymu oraz piekącej twarzy zacząłem nawoływać.
- Jest tu ktoś?!
- cisza, chociaż zdawało mi się, że ktoś przebiegł po piętrze.
Zacząłem szukać przejścia na piętro. Schody były zasłane
odłamkami, więc od razu je ominąłem.
Coś się zatukło.
Niedaleko mnie otworzyły się drzwi dla służby. Coś było
zdecydowanie nie tak. Drzwi same się nie otwierają. Jednak mimo to
ruszyłem w ich kierunku. Schody prowadzące ku górze. To nie jest
przypadek.
Byłem już na
pietrze. Tu ogień nie wyrządził jeszcze takich dużych szkód jak
na dole. Śmiech...dziecka?
Odwróciłem
głowę. Udało mi się ujrzeć tylko kawałek czerwonej sukni. Czyli
jednak ktoś tu był.
- Zaczekaj! -
zawołałem i pobiegłem za postacią.
Znowu śmiech i
znowu powoli otwierające się drzwi. Tym razem prowadziły do
pokoju. Bez namysłu wbiegłem do środa i rozejrzałem się dookoła.
W kącie siedziała skulona postać dziewczynki. Miała może z pięć
lat.
- Chodź. -
powiedziałem wyciągając dłoń. Ale dziecko nawet nie drgnęło.
Czując
nadchodzące ciepło złapałem ją w objęcia, po czym wyskoczyłem
przez okno prosto na balkon.
Droga donikąd.
Skok może złamać mi albo nogę albo zabije nas oboje.
Wybuch. Ten
cholerny wybuch sprawił, że balkon się zawalił.
To była ostatnia
rzecz jaką pamiętałem. Następne co pamiętam to cela. Zimna cela
cuchnąca pleśnią, krwią, nie mytymi ciałami oraz śmiercią.
Nawet szczury były nienaturalnie duże.
Zombbiszon
1 komentarz:
Z pierwszych uwag - cenię sobie justowanie, traktuję go jako ogólnie przyjętą, wydawniczą normę, ale to może moja fanaberia. Inna sprawa to podstawy interpunkcji, o których musisz pamiętać - o części z nich wspominała Olżunia w komentarzach pod Twoją przedostatnią notką. Inne rzeczy, które wychwyciłam:
Nie ma w nim ani wyznaczonych dróg ani tym bardziej konkretnych wskazówek - "ani..., ani...", "czy to..., czy..." - przed tego typu powtórzeniami stawiamy przecinek. Olżunia podała wcześniej przykład podobnego powtórzenia ze spójnikiem "i".
- Dziecko! - zatrzymałem konia – Tam zostało dziecko! - ta wypowiedź nie stanowi jednego zdania, a "zatrzymałem konia" nie odnosi się w żaden sposób do wypowiedzianych słów, jest niezależną częścią opisu - dlatego piszemy ją z wielkiej litery, a po niej stawiamy kropkę.
Analogicznie:
- Jest tu ktoś?! - cisza,... - jak wyżej.
- Chodź. - powiedziałem wyciągając dłoń. - po "chodź" nie powinno być kropki, bo kontynuacją tego zdania jest "powiedziałem...". Patrz na to przez pryzmat języka polskiego - gdybyś zamienił myślniki na przecinki, czy to wciąż miało by sens? Kiedy to jest jedna długa wypowiedź podzielona pauzami, nie potrzeba zaznaczać nowego zdania. Kiedy następujące po sobie wypowiedzi bohatera i narracja są dwoma zupełnie różnymi zdaniami - wówczas potrzeba wielkiej litery i kropki. Zresztą, Olżunia napisała Ci już na ten temat niemal referat.
Śmiech...dziecka? - po "..." stawiamy spację.
powiedziałem wyciągając dłoń - "wyciągając" ma końcówkę -ąc, co oznacza, że jest imiesłowem przysłówkowym współczesnym. Co to dla Ciebie oznacza? Że musisz przed nim postawić przecinek. Analogicznie rób tak w przyszłości. Końcówka, pamiętaj.
Czując nadchodzące ciepło złapałem ją w objęcia - o, widzisz? Ta sama końcówka. A skoro jest na początku zdania, przecinek musi się znaleźć gdzie indziej. Przed nowym wypowiedzeniem, tam, gdzie łapiesz oddech - przed "złapałem". Dostrzegasz różnicę?
Skok może złamać mi albo nogę albo zabije nas oboje. - sytuacja 1. Albo, albo. Choć napisałabym raczej "Skok albo złamałby mi nogę, albo zabiłby nas oboje" (wybrałam czas przeszły w trybie przypuszczającym, bo ponoć opowiadasz historię z przeszłości - tak napisałeś w pierwszym akapicie). Pamiętaj o powtarzającym się "albo".
Coś się zatłukło. - nie rozumiem tego sformułowania. Coś kogoś zabiło? Czy to miał być jakiś wyraz dźwiękonaśladowczy?
Byłem już na pietrze - "ę"
To była ostatnia rzecz jaką pamiętałem. - dookreśl czas: albo pamiętałeś później, albo wtedy zapamiętałeś.
Generalnie - przeczytaj uważnie moje i Olżuni uwagi, to nie będziemy musiały tego wypunktowywać w przyszłości. Przede wszystkim - zrozum. Jak nie rozumiesz czegoś, to pytaj w komentarzu pod spodem.
Nie jestem fanką telenowel. Cliffhangary (sprawdź to pojęcie, bardzo Ci się spodoba) szybko mnie nudzą, a i szybko gubię się w tasiemcach, jeśli nie ma wstępu "w poprzednim odcinku"... Ale sama przygoda wydaje mi się interesująca. Ostanie zdanie podoba mi się najbardziej xD
Prześlij komentarz