– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
1 – 200 z 5000 Nowsze› Najnowsze»[lubię kartę, lubię postać, powiązanie! xD]
[ jakie negatywne relacje, gdzieżby tam! Co do powiązań, hm. Wszystkie wydają mi się dobre, więc najlepiej będzie to jakoś do kupy zebrać i tyle~
Proponuję więc, tak jak pisałaś, by próbowała jej pomóc z tymi upiorami, byłoby to dawno temu i byłby to początek ich znajomości. Jednak, czary Szept jednak nic nie dały, a rozsierdziły bardziej duchy. Po takim incydencie jednak, Iskra zamiast znienawidzieć magiczkę, zaprzyjaźnia się z nią. Wtedy też dowiaduje się o jej sympatii do Wilka. Mija pare lat, sielanka, jak to w elfiej stolicy bywa, a potem Iskra, Ymir i. wilk wybywają na jedną ze swoich wypraw. Spotykają Szept w ruinach, gdzie musieli się zatrzymać, bo krasnolud doznał poważnych obrażeń, a Nira im pomaga. Więc Ymir ma u niej dług.
Iskra obiecuje sobie, że zesfata Wilka i Szept xD
Potem następuje cisza, Iskra bowiem wybywa na dobre ze stolicy i znika (dołącza w rzeczywistości do Bractwa i woli działać na nerwy Lucienowi niż komu innemu xd ) i wtedy też, podczas jednej z misji, Lucien zrobi coś, co go osłabi na tyle, że Iskra będzie musiała go zawiexźć do Niry. Jak ją znajdzie, jeszcze nie wiem, ale od tego mozna by zacząć akcje. Że Iskra przywlecze do niej Luciena, niemL płacząc bo nie chce, żeby mu się coś strasznego stało~ i taki oto bihomaz mi wyszedł.]
[Spokojnie, dobrze jest. Nie, poprawka: jest lepiej, niż dobrze :) Jutro jak tylko wstanę dam odpis, bo teraz jakoś kiepsko u mnie z tekstami "na początek".
"- Czy ci do reszty odbiło? Nie masz oczu, głupcze! A może Wirgińczycy zamiast miecza zabrali ci mózg? To pieprzona długoucha! Elfka, jak matkę kocham. Przyprowadziłeś tu elfa!" - nie no, nie mogę przy tym fragmencie xD Za każdym razem, jak czytam ten kawałek, chce mi się śmiać. Zwłaszcza z tego o zabraniu mózgu zamiast miecza ;P Dziwne jakieś to moje poczucie humoru.]
[ myślę, że Szept mogłaby zdradzić Iskrze gdzie jej szukać, wszak przyjaciokami byly, czy tam są, nie pamietam bo nie chce mi sie czytac jeszcze raz moich wypocin :o w dodatku, moglaby rozpoznawac jej magie, wszak Szept nia niemal emanuje, jak kazdy mag. Wiec moglaby mniej wiecej znac polozenie jej chatki, ale do dokladnej lokalizacji, Iskra bedzie sie musiala troche naszukac. Orzeciez nie latwo tak kgoso znalezc na podstawie aurymagicznej jaka roztacza~ bez znakow polskich, bo mi sie nie chce a z tabletu znow pisze xD]
Kłopoty.
Kto powiedział, że jak pójdzie sam, to nic się nie stanie? Ach no tak, on. A teraz był nieprzytomny i ranny, do diabła, niech szlag trafi rodzaj ludzki!
I jeszcze był od niej wyższy, przez co utrudniał jej jazdę, bo przecież musiała jednocześnie go trzymać i mieć władzę nad wodzami. Cholera, jak się jeszcze trochę zsunie, to spadnę...
Kelpie wierzgnęła poirytowana. Nie lubiła nosić dużych ciężarów, a elfka przecież niewiele ważyła. Natomiast Lucien... No, to dla kręgosłupa Kelpie był szok.
Iskra starała się jednocześnie przeszukać myślą okolicę. Mówiła, że tu ją znajdzie. Powiedziała, że będzie tu czekać w razie czego... A ona dotrzymywała słowa. Mimo iż w stolicy niektóre elfy mówiły inaczej. Ale przecież ją znała. I to nie od dziś, czy od wczoraj. Uderzyła piętami boki sfrustrowanej klaczy.
Jest! Coś, co zadziałało na nią niczym światełko w ciemnym tunelu. Klacz poszła w galop kierowana impulsem myśli swej pani. A Lucien się zsuwał. Co go ciągnęło na tą lewą stronę, odważnik jaki czy co...
Wypadła z lasu na wąską ścieżkę. Poczuła na udzie niewielkie ukłucia bólu. Cholerne drzewa z kolcami.
Moc, jak zapach, niemal ją oszałamiała. Jeszcze trochę i zleci, no słowo...
Kelpie na widok znajomej postaci przyśpieszyła nieco kroku i gwałtownie się zatrzymała tuż przed elfką. Iskra natomiast burcząc pod nosem obelgi, spadła z konia razem z rannym, który to co gorsza ją przygniótł. Cholera.
Klnąc i warcząc wydostała się spod bezwładnego ciała. Zapewne musiało to wyglądać dość zabawnie, bo Kelpie uniosła górną wargę szczerząc się. Jej koń należał do tych wrednych.
- Witaj Szept. - mruknęła wstając i pozbywając się z ubrania liści i ziemi.
[Ekhem, trochę to trwało, ale tekścik jest. Z tym, że lżejszy jak dotąd w naszych wątkach ;) Nie ma to jak nieraz skrępować swoją postać ;P]
- W serce wroga straszny cios
Marny złych najeźdźców los
Nefryt wodzi ich za nos
Choć od śmierci o włos
Zawsze w twarz śmieje im się w głos..! - nad spokojnymi falami jeziora poniósł się rozbawiony głos. To czerwonowłosa dziewczyna myjąca garnki zaintonowała przyśpiewkę krążącą ostatnio wśród okolicznych wieśniaków.
- Nesza! - odpowiedział jej z lekka poirytowany głos Nefryt. - To tylko głupia przyśpiewka! Nie jestem żadną...Bo jakiego diabła w kółko to śpiewasz? - policzki herszta zaczerwieniły się ze zmieszania.
- Bo mi się podoba. Nigdy nie pomyslałabym, że znam prawdziwą sławę... - Neresza roześmiała się i zanuciła znowu: - Nefryt wodzi ich za nos/Chodź od...
- Nesza..!
- ...śmierci o włos/zawsze w twarz...Ajj! - czerwonowłosa wrzasnęła nagle. To Nefryt zepchnęła ją z kamienia do zimnej wody. Obie przez dłuższą chwilę ochlapytały się na wzajem, piszcząc przy tym jak dzieci.
- To za piosenkę! - krzyczała brunetka, krztusząc się na przemian od śmiechu i od wody, ale nie przestając ochlapywać Nereszy. - A to za brak jakichkolwiek wieści...
Neresza wyprostowała się.
- Martwiłaś się o mnie? - zapytała, jakby zdziwiona.
- Trudno, żeby nie. - herszt żachnęła się. - Tylu wrogów wokół, a ty gdzieś w podróży...I za cholerę dowiedzieć się, gdzie jesteś.
- Tylu wrogów... - czerwonowłosa zamyśliła się na chwilę. - Słyszałam o szpiegu w bandzie. Masz jakieś podejrzenia? - zapytała ciszej.
- Częściowo...
- Czyżbym była poza nimi?
- Neresza. - Nefryt popatrzyła na nią poważniej. - Znamy się od dwana. Wiesz o mnie tyle, że gdybyś to ty zdradziła, nie żyłabym od miesięcy. I nie pomógłby mi nawet pluton wojska.
Obie umilkły na chwilę. W ciszy, jaka zapadła, słychać było jedynie szelest poruszanych wiatrem liści... i echo podniesionych głosów niosące się od strony obozu.
Nefryt zmarszczyła brwi, przysłuchując się.
- Sprawdź co się tam dzieje. - szepnęła Neresza. - A ja pozbieram te gary. Ty im się bardziej przydasz.
Nefryt rzuciła krótkie spojrzenie w stronę czerwonowłosej i ruszyła biegiem w stronę obozu.
~*~
Dotąd przysłuchujący się sporowi członkowie bandy rozstąpili się przed nią. Kłócący się mężczyźni byli jednak tak pochłonięci coraz ostrzejszą wymianą zdań, że chyba nawet nie zauważyli jej przybycia.
Podeszła bliżej i odkaszlnęła cicho.
- Jakiś problem? - zapytała, starając się, by jej głos brzmiał stanowczo. Efekt ten psuł zdecydowanie strój herszta. Dlaczego dopiero kiedy zwróciły się na nią oczy jej ludzi uświadomiła sobie, że ma na sobie tylko przydługą, dodatku mokrą koszulę, a z jej czarnych włosów kapie woda?
- Kim ona jest? - zapytała, usiłując nie przejmować się, że wszyscy mężczyźni wokół mają widok na jej nogi od połowy uda w dół. Teraz były ważniejsze sprawy, niż przejmowanie się ubiorem... Aczkolwiek brak spodni w zadziwiający sposób utrudniał podejmowanie decyzji.
- Nota, utlisene ve lan'khur. - potwierdziła owijając się swoim płaszczem. Co do nieprzytomności... Niewiele ponad dwie godziny, co też i zaraz elfce przekazała.
- Wiesz dobrze, że nie prosiłabym cię o pomoc gdyby... - urwała i spojrzała przelotnie na Luciena. Obyś był na tyle nieprzytomny, byś tego nie słyszał. - De lui cor. De frei. Thin'cru* - mruknęła cicho. Miała w głowie straszny mętlik, ale cieszyła się na widok Szept. Nawet jeśli pora była nieodpowiednia do radości, nawet jeśli zaraz miało się stać coś okropnego o czym wolała nie myśleć... Usiadła na trawie i przyglądała się płynnym ruchom elfki. Obecność dawnej znajomej ją uspokajała.
- Pomóc ci? - spytała cicho.
*gdyby mi na tym człowieku nie zależało. A zależy. Cholera.
Zaraz się zerwała i w dwóch skokach dopadła Zefira, bukłak trafił do jej rąk i zaraz także do rąk Szept. Samo spojrzenie Iskry wystarczyło, by ogień wystrzelił w górę. Nie panowała nad sobą. Nie dosłownie. Skarciła się w duchu, a płomienie odruchowo się skurczyły.
Ktoś próbował go zabić... Słowa elfki dźwięczały jej w głowie, a bierna wściekłość wypełniała ciało i duszę. Mówiła, mówiła do cholery, że nie powinien iść sam. Ale kazał jej zostać. Kazał.
A teraz wszyscy odczuwamy tego skutki, odezwał się głos rozsądku. Zimny i stalowy.
Przyklęknęła przy głowie Poszukiwacza pozwalając Szept robić co musi.
- Ale da się go odratować...? Nawet jeśli się nie da to nie mów mi tego... Powiedz... Powiedz, że się da... - ostatnie słowa już niemal szeptała. Zamrugała parę razy próbując pozbyć się łez. Naciągnęła kaptur na twarz. Wstyd jej było płakać za człowiekiem.
Wstała znów, bez słowa. Nie znalazłaby słów oddających jednocześnie wszystko, co czuła. Był tego za dużo i rzeczywiście, powinna się czymś zająć. Podeszła do Kelpie i pościągała juki układając je niedaleko ognia. Siodło trafiło obok, będzie jej dziś robić za poduszkę. Noc była nieco zimna, więc na grzbiecie Kelpie pozostał cienki kocyk, który nakładała klaczy pod siodło. Uprząż wylądowała przy jukach, a karoszka zastrzygła uszami zanurzając pysk w trawie. Iskra pogładziła jej sierść biorąc parę głębszych wdechów.
Potem zniknęła na chwilę w lesie, a wróciła ze stosem gałązek. Usiadła przy rannym i zaczęła strugać strzały. Nic innego, co zajęłoby ją na dostatecznie długo, nie przychodziło jej do głowy.
- Byłam niedawno w Eilendyr. - obwieściła ponuro. Nie miała zamiaru rozpraszać elfki, to i wywodu dalej nie ciągnęła jedynie zostawiając w pamięci przyjaciółki wzmiankę o tymże mieście. Miała jej coś do przekazania. A nadawcą wiadomości był Wilk.
W oczach herszta przez chwilę widać było niezdecydowanie. Cieszyła się, że Szrama żyje. Uznanie go za martwego było dla Nefryt silnym ciosem...jak każda śmierć. Którego z jej ludzi by nie dotyczyła. Najchętniej ugościłaby go co najmniej jak powracającego z podróży księcia. Ale jej także przyszła do głowy myśl, że to pułapka. Biorąc pod uwagę tę ewentualność, powinna wypędzić elfkę... jeśli i nie Szramę. A zaraz potem zwijać obóz.
- Jakoś nie przeszkadzadza ci, że Keren jest elfem, kiedy wybywacie do karczmy. - rzuciła ostro.
Sama w stosunku do elfów była odrobinę nieufna, pamiętała bowiem kłopoty, jakie te istoty przysparzały Keronii w czasie jej panowania na Pomorzu. Próbowała wtedy zrozumieć ich motywy. Chciały wolności... Tak jak ona teraz.
Poza tym, z doświadczenia wiedziała, że wśród innych ras są różne osobowości, podobnie jak u ludzi. Jeden elf mógł być podłą szują, inny - najlepszym przyjacielem.
Zauważyła przebiegającą po skórze elfki iskrę. A więc faktycznie magiczka. Nefryt nie mogła powiedzieć, by to jej się spodobało. Elfy elfami, ale magii zwyczajnie się bała.
Otwierała już usta, kiedy usłyszała kolejny potok słów. Kolejne zniewagi wycelowane w elfią rasę.
- Uspokój się. Proszę. - powiedziała z lekkim naciskiem do elfki, a potem przeniosła wzrok na mężczyznę. - A ty... - zawiesiła głos. W jej oczach zabłysł gniew. - Jeszcze raz obrazisz elfa, a przysięgam, że odnowię tradycję sądów polowych. I wszyscy z tego obozu, w których żyłach płynie choć kropla elfiej krwi, będą mieli podwójny głos. Zrozumiałeś? - odczekała, aż mężczyzna skinął głową. - Wracaj na wartę. - dodała spokojniej. Odeszła za nim kilka kroków i dodała tak, by tylko onmógł ją usłyszeć: - I nie martw się. Będę miała oko na tę dwójkę.
Wróciła do Szramy i elfki.
- Przepraszam za tamto... - powiedziała zmieszana. - Witaj spowrotem, Szramo. Chodźmy. Trzeba będzie omówić... parę istotnych kwestii. - powiedziała. Spojrzała jeszcze raz na magiczkę. - Tak, ty też, elfko. - w ostatnim słowie nie było niechęci, choć brakowało także serdeczności.
Poprowadziła Szramę i elfkę do namiotu kuchennego. Tego samego, w którym jakiś czas temu omawiała z członkami Bractwa Nocy szczegóły misji.
"Tak, ale Lucien, Łowczyni i Niedźwiedź widzieli mnie w spodniach" - pomyślała kwaśno.
[Ha, natchnął mnie twój tekst xD Zresztą, nie ma to, jak nieraz strzelić śmieszną gafę swojej bohaterce ;P]
[No i mam pomysł. Bo Ayanna chcę zdobyć serce samego króla, więc twoja elfka mogłaby użyć swojej magii po to, aby Aya mogła czarować urokiem osobistym. Oczywiście zapłata za takie coś byłaby duża.]
Ostrze noża coraz delikatniej szarpało kawałkami drewna, a spękany patyk w jej dłoni przybierał kształt strzały. Kora zdrapana, drewno na wierzchu. I lepka żywica, z gałęzi, które ktoś urwał dość niedawno. U uszy Iskry obiły się szumy drzew i łagodne trzaski pni. Drzewa czuwały.
Końcówkę strzały zaostrzyła do granic możliwości, tak, by przy okazji nie pokaleczyć swoich palców. Spojrzała przelotnie na zastygłą w bezruchu Szept i wciąż nie kontaktującego Luciena. Czuła przepływ magii na tyle silny, że miała niemałą ochotę się do tego przyłączyć, a jednocześnie przepływ na tyle słaby, by nie wyczuł go nikt spoza tego małego obozu.
Strzała trafiła do kołczanu, a Nira w końcu zadała swoje pytanie.
- Askan wybiera się za białe wieże. A z nim wypływa większość starych elfów. To oznacza, mniejszą ilość wrogich ci istot. - przymknęła na chwilę oczy. - Wilk prosił bym ci powiedziała, że zamierzają się ponownie zebrać i sądzić w twojej sprawie. - otworzyła znów oczy wzdychając.
- Poza tym, krasnoludy ukończyły budowę górnej kondygnacji, magowie w małym stopniu rozwikłali tajemnicę Kurhanu i jego kamieni, a sam Wilk... Ojciec szykuje go do przejęcia władzy, choć ten jak zawsze się buntuje. On tam nie usiedzi. Ucieknie. - nie podobało się jej to, ale wiedziała, że tak będzie. Nazbyt dobrze go znała, by myśleć inaczej. Już sam fakt, że wyszedł poza stolicę w dniu jej przyjazdu świadczył o tym, że szukał jedynie okazji do wymknięcia się ojcu.
- Prócz tego, pozdrowienia od Ymira. - dokończyła nieco weselej, przypominając sobie twarz dobrodusznego krasnoluda.
- Twój ojciec... Wciąż się waha, choć skory jest do podróży... Oficjalnie nie zdecydował jeszcze, choć statki opuszczają stolicę D'vissem już niebawem. - ostatnia ze strzał trafiła do kołczanu, a widok pełnego skórzanego pojemnika zawsze Iskrę cieszył.
- Wilk boi się, że władza go zepsuje. Przynajmniej tak mówił... Jak wtedy tam byłam. Poza tym, Ymir obserwuje konflikt ludzi, tą całą ich wojnę. Czeka tylko na okazję, by Askan opuścił te ziemie, a wtedy... Wtedy elfy i najprawdopodobniej krasnoludy włączą się w tę wojnę. Dolny Król zaprzestał eksportować żelazo... Nie wiem co zrobię, gdy do walki wezwą mnie. Mam... Obowiązki. Choć krew na samą myśl o tym, by nie wspomóc braci i sióstr się we mnie gotuje. Poza tym... - skinęła podbródkiem w stronę Poszukiwacza - Nie umiem go ot tak zostawić. A przecież już dostałam nauczkę... - westchnęła. Sprawy zaczynały się komplikować. Jak nie w Bractwie, to w Eliendyr, jak nie tam, to w Dolnym Królestwie, a jeśli i tam był spokój, to ludzie postanowili wyżynać ludzi i przy okazji też paru nieludzi... Ciężkie to czasy nastały.
- Jeśli zbiorą radę, stawisz się i ty? Wszak tu o twoją osobę chodzi...
- Ymir twierdzi, że to Wirginia jest agresorem. A wiesz, że krasnoludy nie lubią takich jak oni, więc zapewne opowiedzą się po stronie Keronii... Poza tym... W danych czasach wiązał nas sojusz z ludźmi tej ziemi. Jeśli Wilk i Dolny Król uznają wspólnie, że sojusz jest wciąż aktualny, to będą walczyć po stronie Kerończyków. Ale to zwykłe gdybania, na razie nie pozbyli się nawet Askana... - urwała podnosząc spojrzenie ku gwiazdom, które to rozsiane po niebie tworzyły wiele konstelacji, a większość z nich znanych było jedynie nieludziom. Gdy wzrok Iskry napotkał konstelację Gona, zadrżała nieco, jakby od chłodu. Upiory dały za wygraną, czy to dobry znak, czy też omen jakiś? Warkocz jej opadł na lewe ramię kiedy pochyliła głowę ku ziemi. Nasłuchiwała chwilę. Jednak odpowiedziała jej cisza.
Kiwnęła głową w odpowiedzi na słowa odnośnie stolicy. Mogła zatrzymać się tuż przed gajem, gdzie to spotkała Wilka. Może i uda jej się namówić przyszłego władcę na mały wypad poza teren... A wtedy oni sobie porozmawiają... Iskra miała ochotę zatrzeć ręce z radości na samą wizję takiego obrotu spraw. Cichy trzask ognia jednak ściągnął ją z powrotem na ziemię.
- Ostatnio śnił mi się Seweryn... - zaczęła cicho obejmując kolana rękami. W zasadzie, po co poruszała ten temat? I to po raz kolejny?
[dobranoc~]
[Nie przesadzajmy, jak mówią ogrodnicy :D Bądź co bądź nie wymyśliłam niczego wielkiego. Naturalną rzeczą, że taki pomysł przyszedł mi jako pierwszy kiedy dowiedziałam się kim jest twoja pani :D
Co do twojego rozwinięcia to jestem za! Ayanna oczywiście miałaby czym zapłacić, żeby twoja nie musiała robić tego z dobrego serca :D]
Słuchała jego usprawiedliwień w milczeniu, wpatrując się w naznaczony cięciami i śladami po ciężkich kuflach blat stołu.
Dopiero, kiedy Szrama skończył, uniosła głowę.
- Dobrze zrobiłeś. - powiedziała. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie warto odkryć kart, powiedzieć, dlaczego się waha... i o co elfkę może podejrzewać. Zdecydowała się jednak tego nie robić. Szrama może i by się z nią zgodził, może broniłby elfki. Tego nie wiedziała.
Ale magiczka była zbyt dumna, by po takich słowach zostać w obozie. A jeśli naprawdę miała szczere zamiary? Gdyby ją wygnała, nigdy by się tego nie dowiedziała... I pewnie do końca swoich dni miałaby do siebie żal, że skrzywdziła niewinną osobę.
Poza tym... Mag faktycznie by się przydał. Nawet, jeśli herszt do zjawisk nadprzyrodzonych odnosiła się nieufnie.
- No, no, widzę, że zauroczyłaś Szramę swoim talentem. - powiedziała z lekkim uśmiechem. - W takim razie pozostaje mi chyba tylko zaprosić się w nasze szeregi... Oczywiście jeśli tego chcesz. I jeśli nie mierzi cię nasza...profesja. - zadała sobie sprawę, podobnie zresztą jak jej ludzie, że dla części społeczeństwa byli jedynie rozbójnikami. Okrutnymi bandytami, którzy rabują z chęci zysku.
Dlatego nigdy nie zmuszała nikogo do przystąpienia. To musiało być dobrowolne. Podobnie, jak pozwalała odejść tym, którzy mieli dość zbójnickiego życia. Wolała mieć w obozie dwudziestu oddanych, gotowych wejść za nią w ogień, niż pięćdziesięciu knujących jej za plecami.
- Acha. Szrama mówił, że byłaś ranna. - powiedziała, zerkając na mężczyznę, a potem spowrotem przenosząc wzrok na elfkę. - To coś poważnego? Mamy w obozie zielarkę, więc jeśli chcesz mogłaby się tym zająć.
[Szlaczek. Zamiast zadała w jednym miejscu, powinno być zdawała. To przez pośpiech.]
[I oczywiście znowu o czymś zapomniałam. Tak to jest, jak chcę dodać tekst w nawiasie po wątkowym.
Z mojej strony nie ma sprzeciwu, jeśli chodzi o dołączenie Niraneth do bandy. W sumie też się nad tym zastanawiałam... Tym bardziej, że z bandy można odejść.
A odnośnie miejsc - kopiuj, co tylko ci pasuje. Acha, niedługo dodam zdjęcia do swoich pobocznych. Byłoby mi miło, gdybyś wypowiedziała się, czy mniej więcej tak sobie niektórych wyobrażałaś ;) A, no i znalazłam nowe arty do karty Nefryt. Pewnie jeszcze przed wieczorem je dodam.]
- Ludzie zapomnieli, to prawda... - mruknęła rwąc palcami źdźbła trawy - Ale być może ci, do których ta decyzja należy... Być może oni widzą w tym korzyści. Mnie nic nie wiadomo, prócz tego, co sama wyczytałam. Kto by się dzielił jakąkolwiek informacją z kimś, na kim ciąży klątwa. - wyjęła z kieszeni fajkę. Była to fajka rzeźbiona przez krasnoludy, prezent wart wiele. Tytoń jednak nie był tak dobry jak sam przedmiot, Iskra bowiem od wielu dni nie odwiedzała żadnego miasta. Mimo wszystko, fajka została nabita i odpalona. A elfka przybrała minę Ymira, kiedy to głębinowiec był głęboko zamyślony.
- Stare rany mają zwyczaj odzywać się w najmniej pożądanych przez nas momentach. - odpowiedziała i zaciągnęła się dymem, który potem wypuściła nosem.
- Nie mniej jednak, drugi raz w takie bagno się nie wpakuję. - biedna Iskra nie wiedziała jeszcze, że jej serce było całkowicie innego zdania i w tej akurat dziedzinie uczuć miało całkiem inne plany niż jego właścicielka.
- Masz wystarczająco dużo racji żywnościowych? Bo jak nie to mogę iść zapolować na coś... Przy okazji oprawię, bo ten tu - szturchnęła ramię zabójcy palcem - pewnie za szybko nie odzyska świadomości.
[Choć nie mogę narzekać na nadmiar pomysłów, zapraszam do wspólnego pisania. Masz może jakieś pomysły? :)]
[Jasne, mnie się nie śpieszy. Ważne, żeby się fajnie pisało i cieszę się, że pomysł trafiony :D:D]
Alastair otworzył drzwi i do pomieszczenia weszła dziewczyna, która mogła budzić w sercach ludzkich i nie tylko dość mieszane uczucia.
Niezbyt wysoka o niebieskich oczach i jasnych włosach opadających długimi falami na plecy, odziana w ładne szaty, które jednak nie dorównywały garderobie książąt i księżniczek, wciągnęła powietrze do płuc i zdemaskowała strach na swej twarzy.
Szybkie spojrzenie lękliwych oczu prześlizgnęło się po pomieszczeniu, badając każdy najmniejszy artefakt i dopiero na samym końcu spojrzała na Alastair'a posławszy mu krótkie, ale pełne szacunku skinienie głową. Potem zaś dopiero odważyła się zerknąć na elfke, której oczy nie były przychylne.
- Panie Alastair, szacowna pani - złożyła ukłon i wyprostowała się, zaciskając dłonie na połach sukni - Dziękuje za zaproszenie. Mam nadzieje, że rozmowa nabierze korzystnego światła.
Na usta Iskry kradł się lekki uśmieszek. I ona wiedziała co znaczy opuszczać wioskę w pośpiechu. Ludzie dziwnie reagowali na upiory gnające po niebie. A jeszcze dziwniej, kiedy te upiory nagle formowały się koło nich.
Ludzie byli naprawdę dziwni.
Podniosła się i zebrała kołczan ze strzałami i łuk, a także jakiś nóż. Nie przewidywała kłopotów, ani jakiś niespodziewanych napaści. Wtedy też olśniło ją co do pewnej rzeczy i przysadziła sobie otwartą dłonią w czoło.
- Cholera, zapomniałam o jego koniu... - wyjąkała załamując ręce.
- Trochę mi zajmie powrót po konia i upolowanie czegoś - mruknęła dopalając resztki tytoniu. A jeszcze Cienisty był taki... Elfka wątpiła, czy ogier tak o da sobie wmówić, że nic mu nie zrobi i, że zaprowadzi go do Luciena.
- Znasz jakieś dobre sztuczki względem konia nie ufającemu nikomu, prócz jednego człowieka? - spytała opierając dłonie na biodrach. Cienisty będzie chyba większym problemem niż wytropienie w tych lasach jelenia.
Iskra skinęła głową przy pierwszej opcji, a także i przy drugiej. Przy trzeciej natomiast jej twarz rozjaśnił niewielki uśmiech. Zdecydowanie wolała na razie trzymać się z dala od Cienistego.
- Więc znikam, przynajmniej na tą chwilę. - poprawiła kołczan na plecach i mocniej zacisnęła palce na łuku. A potem skoczyła w krzaki i tyle ją widzieli.
***
Wróciła po niemal czterech długich godzinach. Przez ramię miała przewieszoną martwą sarnę, z kolei w ramionach niosła sokoła. Sokół był na wpół żywy i miał niemal strzaskane do reszty skrzydło. Iskra wpadła do obozu równie cicho i równie zaskakująco jak z niego wypadła, porzuciła martwe truchło sarny przy Kelpie, a sokoła, wciąż ostrożnie niosąc oddała w ręce Szept.
- Nie wiem jak mogłam być tak nieuważna... Tak przewrażliwiona... Wzięłam go za wroga... - Iskrze zebrało się na płacz. Łzy wezbrały w jej fiołkowych oczach. - Muszę mu pomóc. On tak nie może umrzeć. Powiedz mi co robić... - poprosiła cicho, usilnie trzymając emocje na wodzy, by przypadkiem nie pozwolić łzom opuścić kącików oczu.
Wiatr targał korony drzew, zrywając pojedyncze liście, unosząc je w powietrzu; drzewa szumiały złowrogo, zdawało się, że szeptały między sobą, niezadowolone, wrogie, niebezpieczne, zginając masywne gałęzie ku ziemi, pochylając się, jakby chciały po coś sięgnąć. Szemrały złowrogo, przytłumiając inne dźwięki zdrowego lasu; ptaki umilkły, zwierzęta czmychnęły do swoich kryjówek. I tylko człowiek, ignorant nie zważający na naturę, chociaż szacunek do niej powinien wyssać z mleka matki, siedział na obrośniętym mchem pieńku i z łokciem wspartym na kolanie, na dłoni opierając brodę, znudzonym wzrokiem przyglądał się poczynaniom młodej kobiety; wiatr rozwiał jej ciemne włosy, zaplątał kilka kosmyków, zdobiąc je liśćmi.
- Długoucha, przestań kontemplować trawę i rozmawiać z biedronkami.
[Witam Cię, moja Weno!]
~Darrus
- Wolę pleść, co mi ślina na język przyniesie, niż zachwycać się żółtą główką na patyku, po której wędruje niestrudzenie owad czerwony w czarne kropki - słyszał nie tylko oddech długouchej, ale i każdy malutki krok biedronki; nawet to, jak przechyla się płatek pod jej ciężarem, jak uginają się źdźbła traw pod stopami elfki. Trzask wiatru w gałęziach brzmiał dla niego niczym wystrzał, a i oczy widziały zbyt wiele. I tylko dłonie otulone miękkimi rękawiczkami nie czuły nic.
~Darrus
Darrus westchnął, pocierając palcami brodę, na której hodował już kilkudniowy zarost; odrzucił włosy do tyłu, by wiatr nie wpychał ich do oczu i usiadł wygodniej na twardym pieńku.
- Szanuję rolnika za ciężką pracę. Kowala za trud i pasję. Uzdrowicieli za oddanie. Ale cóż takiego robi biedronka, Długoucha, bym i ją szanował?
~Darrus
Kiwnęła usłużnie głową, po czym usiadła na trawie i zebrała myśli jednocześnie odpędzając strach i zmartwienie na tyle, ile to było możliwe. Wzięła głęboki wdech i odnalazła myślą ranne zwierze. Jego umysł był nieco dziwny, a być może to umysł elfki był dziwny. Jakoś nigdy przedtem nie miała mentalnego kontaktu z ptakiem.
Zagłębiła się w chłodną głębię myśli sokoła i raz po raz formułowała delikatne ładunki energetyczne, które to wysyłała ku niemu, by dodać mu sił. Czuła jego strach i jego ból, co od razu wymalowało się także na jej twarzy. Bogowie, jak mogła uznać go za jakiegoś wroga...
Słuchała wskazówek z dziwnym spokojem. Zmniejszyła dawki energii nieznacznie testując jego siły. Na ile może sobie pozwolić. Ptak przyjmował wszystko na siebie z dziwnym, niepodobnym do rannego zwierzęcia spokojem. Zaryzykowała z przeniesieniem czucia na siebie. Lekko się skrzywiła czując palący ból w ramieniu i na całej długości ręki. Choć mimo wszystko, ją zapewne bolało to mniej, przecież była większa...
- Traci siły mimo mojej pomocy - mruknęła po dłuższej chwili, wciąż czujnie monitorując stan rannego.
- Elfie gadanie - było to ulubione powiedzonko najemnika, powstałe jeszcze w młodzieńczych czasach. Oznaczało ni mniej ni więcej jak to, że elfie rozprawy i dysputy o naturze były czczym gadaniem, niewiele znaczącym. Nic nie wnosiły, nic nie poruszały; marnowały tylko czas. - Skończyłaś już? - nie skomentował jej riposty odnośnie imienia; oczywisty było, że je posiadała. Jednak jak Szept nazywała go człowiekiem, tak on zwracał się do niej per długoucha. Dla Darrusa imię było czymś ważnym, określało osobę i dawało swoistą, pewną władzę nad noszącym je człowiekiem. Staruszek nauczył go, że aby zwracać się do kogoś po imieniu, trzeba na to zasłużyć.
~Darrus
-Elfia duma i pycha - mruknął pod nosem, podnosząc się z pieńka; otrzepał ubranie z paprochów i kilku mrówek, które wdrapały się na jego spodnie, spoglądając w ciemniejące niebo. Zanosiło się na deszcz. Zdawało się, że ciężkie, masywne chmury z łoskotem runą na ziemię, ale spadło z nich tylko kilka kropel, zwiastujących nadciągającą ulewę; ot taka forpoczta.
- Świadoma jesteś tej dwójki, która skrywa się pośród drzew za nami? - jego czulszy niż elfi słuch wychwycił szelest ubrań ocierających się o skórę; węch wychwycił zapach potu i piwa; któryś z mężczyzn pachniał tanimi damskimi perfumami i mokrym psem. Dar pozwolił się wyprzedzić Szept; chciał mieć na oku dwójkę nieznajomych.
Darrus
- Pomyślałby kto, żeś całkiem bezbronna - idą za elfką, wlepił spojrzenie w jej dumnie wyprostowane plecy; dziwna to była znajomość i dziwna współpraca ich połączyła. Człowiek gardzący długouchymi, pracuje z jedną z nich. Chociaż mógłby swobodnie podróżować nie gościńcami, a bocznymi szlakami, od połowy roku wciąż trwał przy boku Szept. Z nieznanych powodów. - Czy możliwe jest, byś choć raz sama siebie obroniła?
Darrus
- Oto i twoi wielbiciele, Długoucha - Darrus machnął ręką w kierunku dwójki mężczyzn, jakby prezentował ich osoby elfce, chcąc pokazać najlepsze walory; i co tam, że to dwa obdartusy, cuchnące piwem i gorzałką, że najprawdopodobniej uznali Szept za łatwy łup, który zaciągną w krzaki, zabawią się i tyle. Na najemników nie wyglądali, nawet nie próbowali stwarzać pozorów. Rozpici rabusie, najwyraźniej kradnący nie tylko sakiewki z monetami.
- Dogonię cię - jeśli sytuacja na to pozwalała, Dar wolał załatwić wszystko po swojemu, bez świadków.
Darrus
W sumie to nie zdziwił się zachowaniem Szept. Zrobiłaby wszystko, by tylko móc go ubodnąć kolejnym wyniosłym słowem o niższości ludzkiej krwi. Tak na przekór, dla złości, byleby tylko się nie zgadzać.
- Panowie chcieliby panią...? - niewypowiedziane słowo zawisło w powietrzu, a Darrus zrobił kilka kroków w stronę kiwającej się pary. Nie sięgnął po ostrze, bo i żadnego nie miał. Staruszek skutecznie odwiódł go od mieczy i sztyletów; jak to zwykł mawiać: twoje własne ciało jest bronią, dzieciaku. - Miedziak za odpuszczenie.
Donnel
Przytrzymała go lekko zaciskając palce na kruchym tułowiu ptaszyny. Jak mocno może dziobnąć na wpół żywy sokół? Sądząc po rozmiarach dzioba... Zapewne mocno, a Iskra nie miała ochoty testować tego na sobie. Obserwowała Szept i jej flakonik, który wydał się jej nieco dziwny, miał specyficzny zapach... Choć nie potrafiła określić skąd, wiedziała, że zna tą ciecz.
- Więc reszta pozostaje w jego... Szponach. - odpowiedziała układając rannego ptaka na opróżnionej wcześniej torbie. Zwierz chwilę się wiercił, jednak odkąd Iskra jeszcze zmniejszyła dawkę przekazywanej energii, jakby stracił zapał do wszystkiego, nawet do ataku. Elfka obejrzała się na przyjaciółkę.
- Dziękuję. - po czym wzięła się za oprawianie sarny.
Ten, który zrobił trzy kroki ku Szept, upadł pierwszy nim zdołał dodać coś jeszcze. Słowa ugrzęzły mu w gardle, oczy wyszły na wierzch, a ze spierzchniętych warg uleciało głuche westchnienie. Nawet nie pięść, tylko dwa palce wbite we wrażliwe miejsce pod żebrami i już chętny na amory poskromiony, leży w trawie, moknie w pierwszych kroplach deszczu i jęczy, że on biedny, spragniony i chciał pani elfce dobrze zrobić.
- Po dobroci nie weźmiecie, panocki - jak widać człowiek nie jest tak podłym i bezwartościowym stworzeniem, jak myślała Szept; chociaż może miała tu coś do powiedzenia elfia krew Laurien. - Raczcie wybaczyć, ale praca nie pozwala.
Darrus
Patroszenie, oprawianie, wypruwanie bebechów i oddzielanie jelita cienkiego od grubego. Odcinanie od mięsa zbędnego tłuszczu, który psuł smak, który psuł wszystko.
Z tego wszystkiego robiły się dwa stosy. Stos tłuszczu, kości i organów, znacznie większy od tego drugiego, na którym leżało samo mięso. Iskrę zadziwiał fakt, że z takiego zwierza jest tak mało jadalnych części. Chyba, że ktoś gustował w organach. Westchnęła ocierając rękawem mokre czoło.
Parę razy spojrzała przelotnie na ptaka, który piorunował ją spojrzeniem złotych tęczówek. Wyglądał jak mały buntownik, co nieco bawiło Iskrę. Odłożyła nóż i podniosła się z klęczek.
- No dobra, trochę to zajęło, ale z głodu nie umrzemy. - teraz tylko gdzie by wyrzucić pozostałe szczątki.
- Nira, masz pomysł gdzie wyrzucić organy i kości? Bo jakoś nie chcę ci paskudzić tego wywaru, który to tam szykujesz paląc szczątki w ogniu...
Darrus lubił deszcz; jego szum i szelest na liściach tak ciche i subtelne, że nie raniły czułego słuchu. Tylko niepotrzebnie jęki dwójki mężczyzn, którzy zostali za nimi, zakłócały melodię spadających kropli deszczu.
Naciągając na głowę kaptur, ruszył za Szept; krok za krokiem wsłuchany w las; nawet zapchanie uszu watą nie pomagało wyciszyć dźwięków otoczenia. Chcąc nie chcąc był synem swojej elfiej matki. Wyrodnym, bo przecież wybrał człowieczeństwo, ale jednak.
Darrus
Przyjemna woń i w nozdrza Iskry uderzyła, sprowadzając na elfkę dziwne rozluźnienie. Zapach był ładny i trafił w nuty gustu elfki. Co prawda, nic nigdy nie przebije jej osobistego zapachu, a pachniała sosnowymi szyszkami, ale... Ale ten zapach mógł się niemal z tym równać.
Doskoczyła do kociołka zajmując miejsce Szept i zajrzała do środka niczym ciekawy świata szczeniak, co jeszcze dobrze trzymać się na swych łapach nie umie. Obejrzała się na wciąż nieprzytomnego Luciena, a potem na swoje zakrwawione dłonie. Wykopała obok siebie niewielki dołek, wpuściła myśl w ziemię i wyciągnęła do dołku wodę czającą się w głębi ziemi. Tam obmyła ręce i pozwoliła wodzie na powrót wsiąknąć w glebę. Tymczasem woda zaczęła bulgotać.
[branoc~]
- Uważasz, że nie powinnam? - zapytała, patrząc uważnie w twarz elfki. Pragnąc wyczytać z niej, czy nie popełnia właśnie jednego z większych błędów w swoim życiu.
- Wiem, że uratowałaś życie jednemu z nas. To wiele dla mnie znaczy. Poza tym... przydałby się ktoś obdarzony magicznymi zdolnościami. - powiedziała, bardzo starając się, by w jej głosie nie było słychać wahania.
W odpowiedzi na wyjaśnienie elfki skinęła głową. Zasępiła się na chwilę. Dlaczego tak wiele osób przywykło mówić o pozostałych członkach bandy niemal przedmiotowo? Nawyki z domu wyniesione, czy co...
- Pamiętaj. Tutaj wszyscy jesteśmy sobie równi. Ludzie, czy elfy, bez różnicy. To, że jestem hersztem nie oznacza, że w rozmowie ze mną sprowadzamy pozostałych do roli służby. Prawda, że wydaję tu rozkazy. Ich macie przestrzegać. Ale moje wszystkie pozostałe słowa możecie negować. - umilkła na chwilę, jakby nad czymś się zastanawiając. Potem odezwała się ponownie:
- Możesz zostać w obozie do zachodu słońca. Nocą łatwiej będzie ci umknąć ewentualnemu pościgowi... Do wieczora masz czas, by podjąć decyzję. Jeśli będziesz chciała do nas przystać, przejdziesz próbę. To nic szczególnie trudnego, ale pozwoli mi się zorientować, na ile cię stać. I zamknąć usta pewnym osobom.
[O, to się cieszę :) A wiesz, że Meri to sama przerabiałam? Uzgadniałam z siostrą, to będzie miała ten art w karcie... I jeszcze drugi, który też ja przerabiałam.
Hmm, jeśli chodzi o twoje pytanie... Opcję, że spotkali się dopiero w Bractwie Nocy bym odrzuciła, bo nie wiem, jak tam wewnątrz organizacji jest, ale wątpię, by zaufali sobie na tyle, by nawiązała się pomiędzy nimi nić przyjaźni.
Najbardziej byłabym chyba za opcją, że mieszkali w tym samym mieście.]
- Byłaś kiedyś w Mieście Stali? W mieście topora i żelaza? - Iskra zapatrzyła się w tańczące płomienie ogniska, które raz po raz lizały kociołek.
- Czy byłaś w stolicy Dolnego Królestwa...? - mówiła cicho, a w jej oczach tańczyły ogniki. Najwyraźniej coś wspominała, bądź po raz kolejny rozważała nadchodzące problemy. Zdrajca w Bractwie. Wojna. Rozruchy w krasnoludzkim mieście. I tajny tunel jaki łączył najprawdopodobniej Bractwo z Dolnym Królestwem...
- Nira, czy mając wgląd w przyszłość... I będąc nadal w Eilendyr, będąc wciąż młodą... Gdybyś miała wiedzę, co cię czeka... Czy wciąż postąpiłabyś tak samo? - spytała cicho nie odrywając wzroku od płomieni. Czyżby Iskra rozważała błędy przeszłości?
Kilka chwil później, do stojącej na granicy lasu i traktu Szept, dołączył najemnik; zatrzymał się w niewielkiej odległości od elfki i powiódł spojrzeniem po okolicy, dostrzegając biały dym ulatujący z kominów, kręcące się koło młyńskie, słysząc szemranie wody na łopatkach, rozmowy ludzi i szczekanie psów.
- Polna ścieżka omija wioskę od północy - spojrzał w górę, na chmury, jakby chciał odgadnąć, czy wyjdzie zza nich dziś słońce. - Jest tam myśliwska chatka, dach sam na słupach, ale nada się na schronienie.
Darrus
Najemnik skinął głową, nie mówiąc ani słowa; czasami był większym milczkiem niż Długoucha, a wszystko to przez nauki ojca, które w dzieciństwie wsiąkły w niego dogłębnie. Ojciec zawsze mało mówił, przy pracy milczał, czasem tylko rzucając jakieś słowo. Do dziś Dar pamiętał te wszystkie razy, kiedy w kuźni ciągnął ojca za rękaw, by usłyszeć od niego choć zdanie.
Wyprzedzając elfkę o kilka kroków, wiedząc, że w pobliżu nie kręci się nikt poza leśnymi zwierzętami, Dar pierwszy dotarł do małej chatki, chociaż chatka to za dużo powiedziane. Ot drewniany dach pokryty słomą, źle związaną i cztery słupy, na których się wspierał. Ścian brak, podłogi czy klepiska brak. Ale miejsce na ogień się znalazło; i Dar przykucnął przy palenisku, wyciągnął z podróżnej torby krzesiwko i trochę hubki, po czym zaczął krzesać iskry, akurat kiedy elfa znalazła się pod dachem.
Deszcz wcale nie zamierzał ustać, wręcz przeciwnie, padał coraz mocniej. A Dar zaczął gwizdać ulubioną melodię ojca.
Darrus
Skinęła głową w odpowiedzi, a ruch ten był powolny, rozważny. Iskra zamrugała powołując na twarz wyraz pozornej wesołości. Ponure rozmyślania odłożyła na potem. Nocna Straż. Smoki. Klątwa Starszej Krwi...
Uśmiechu na twarzy nie zdołała długo utrzymać. Dorzucając chrustu do ognia znów spochmurniała.
- Gdybym wiedziała co mnie czeka na tym świecie... Nie wiem czy chciałabym się urodzić. - mruknęła zastygając na chwilę w bezruchu kosztując jakby wagi wypowiedzianych przez nią słów. Chyba naprawdę w to wierzyła, bo słów nie odwołała.
- Jesteś wygodna, Długoucha. Magia cię rozleniwiła - nauczony zdobywać wszystko pracą, uważał że parający się magią, używają jej także do prostych czynności. Sam nigdy nie przejawiał talentu do magii, nie płynęła ona w nim, nie dostał jej od matki, nie wyssał z jej mlekiem. Był suchą studnią bez many.
Siadając na gołej ziemi, ściągnął mokry płaszcz i wyciągnął dłonie do płonącego ogniska; płomienie przyjemnie grzały, a i deszcz z wiatrem nie wydawały się już takie straszne i odpychające.
- Zapomniałaś kim jestem. Tar'hur - tak nazywała go babka, matka Laurion, wnuka swojego nieuznająca. - Elfy kochane są za ich urodę i umiłowanie natury. Ludzie... Cóż, też mają plusy. Mieszańce są wynaturzeniem.
Darrus
- Zraniłoby to twą dumę, elfią pychę, gdybyś miast magią, ogień krzesiwem roznieciła? - Magia była pójściem na łatwiznę. Może i jej szkolenie wymagało wyrzeczeń, ciągłego studiowania zawiłych praw rządzących maną i słowami, ale nadal była pójściem na skróty. Odbierała przyjemność z rzeczy wykonanych własnymi rękami, a nie magią. Dar nigdy nie czuł magii w żyłach, może gdyby sam ją posiadał mówiłby inaczej, jednak...
- Mówisz jak moja babka. Cholera, jak matka, która nie może pogodzić się z sytuacją - wyciągając z torby nożyk i drewienko, Dar zaczął rzeźbić; ot dla zabicia czasu, dla skupienia się i odcięcia od hałasów, które atakowały jego uszy. - Jesteś pełnokrwista. Ja nie znam się na magii, ty nie pojmujesz mieszańców. Nie będę ci się tłumaczył, Długoucha.
Darrus
Zastanawiała się długą chwilę. Czy było coś na tyle dobrego, by jednak odwołać wcześniej wypowiedziane słowa? Był Wilk. Był Ymir. Ale czy to było wystarczająco dobre? Wszak, była i Szept przecież. Był Pajęczarz, był Biały Królik i Lucien. No właśnie, Lucien...
- Nie wiem - rzekła cicho. Dłoń jej powędrowała do dekoltu wyciągając na wierzch amulet elfi, który słabym, mlecznym blaskiem się mienił.
W powietrzu jakby zaplątały się wszystkie odczucia elfki. Zagubienie, niepewność, strach... To tylko niektóre z nich. A w takiej chwili, gdy elfka za pośrednictwem Gwiazdy Zarannej, taka bowiem nazwa była amuletu, ukazała swe uczucia, można było w nich czytać jak w otwartej księdze.
Po chwili Iskra puściła ściskany w dłoni wisior, a odczucia zniknęły.
- Nie będę w stanie wyrazić tego słowami... Więc niech to zostanie między nami.
Odkąd zaczął wędrować z elfką, przyglądając się jej co wieczór i co rano, najemnik doszedł do wniosku, że elfy są pańskie. Lubią wygodę, bo przecież człowiek nie będący arystokratą nic by sobie nie robił z ziemi i klapnął na nią bez szemrania. Ale elfka skóry musiała wyciągnąć.
- Właśnie. Zraniłoby cię, gdybyś się ze mną zgodziła? - łypnął na nią, jak się układa wygodniej; właściwie wykłócał się z nią dla zasady, zupełnie tak, jakby odprawiał codzienny rytuał. - Ciebie się wyparli, ale mieszańców nienawidzą. Jesteśmy chorobą. Gorzej jak trędowaci. W Dolnych Ustrzykach straszą nami dzieci: półelfy porywają maluchy, by je zabić i zjeść, skwierczące na ogniu. Niszczymy naturę, sprowadzamy choroby.
Darrus
Powieka jej nieznacznie drgnęła, podobnie jak i kącik ust zastygły w dziwnie ponurym uśmiechu.
- Wiem Nira. I nie podoba mi się to. - podniosła się odrywając spojrzenie od ognia. - Ani trochę mi się to nie podoba. - ale cóż mógł zdziałać rozum w walce z sercem? Co mogły myśli przeciw uczuciom? Ile to już widziała ludzi, elfów, którzy zabijali, dokonywali cudów, właśnie za sprawą uczuć?
- Ale tym razem się nie zdradzę. Nie mam ochoty na drugiego Seweryna. - burknęła głową wskazując śpiącego Luciena. Faktem było, że jak powiedziała, tak postąpić też zamierzała. Choć, wypowiedziane przez elfkę słowa lubiły się nie sprawdzać. Zawsze pojawiało się coś, przez co jednak musiała się zdradzać. I teraz myśląc o tym, robiła się jeszcze bardziej ponura.
- Cholera, może kiedyś pozbawię się uczuć. To by było całkiem wygodne.
- Poza tym - podjęła jakby nie słyszą słów przyjaciółki - Co to za chory pomysł... Człowiek i elfka. Takie rzeczy nigdy się nie udają, Nira. A ja, jak na złość nie mogę ich znienawidzić. - w tej chwili, z kącika oka elfki wypłynęła samotna łza, która pokonała policzek, spłynęła łagodnie po brodzie i zniknęła w fałdach ciemnej koszuli.
- Ale masz rację. Bezuczuciowość byłaby smutna. - otarła rękawem twarz i odetchnęła głębiej. - No dobra, koniec żali... Trzeba wziąć się w garść. - podeszła ku Kelpie i pogrzebała chwilę w jukach. Wydobyła osełkę, a potem dobyła sztyletu. Opadła na ziemię i zaczęła ostrzyć swą broń, kolejną zresztą. Klacz jakby wyczuła nastrój swej pani, bo w chwilę potem przyklęknęła i ułożyła się obok pozwalając Iskrze oprzeć się o siebie.
- Jak potężnym trzeba być magiem, żeby zadać aż takie rany? - Szept mogła się domyślić, że mowa o Lucienie... Znowu. Iskra planowała teraz pomyśleć praktycznie, wyciągnąć jakieś wnioski. Bo puszczać Poszukiwacza samego po raz drugi nie zamierzała.
- Ho ho ho i kto to mówi, Długoucha. Zaledwie tydzień temu słyszałem, jak pewien chłop prowadzący wóz z marnymi zbiorami, utyskiwał na magów, którzy w swej głupocie miast sprowadzić upragniony deszcz, zesłali na plony szarańczę - jeden ruch dłoni i drewienko wpadło do ognia, a nożyk trafił do sakiewki. - Masz - między sobą, a Szept postawił manierkę ze źródlaną wodą i ostatnie z ich zapasów jabłko. Prowiant na trzy dni skończył się zadziwiająco szybko. Dar sam ułamał kawałek chlebowej piętki; obracając ją w palcach , ostatecznie rzucił ją w krzaki, dochodząc chyba do wniosku, że może lepiej nie jeść czerstwego pieczywa. - Magia daje za dużą władzę - wiedział, że wszystko ma dwie strony, ciemną i jasną, dobrą i złą, ale czary były potężne i źle używane doprowadzały do katastrof. - Ojciec mnie kiedyś straszył czarownikiem, który miał mieszkać w lesie i być złym, bo jego magia nim zawładnęła. W dzieciństwie nie miałem odwagi, by sprawdzić te bajania, ale już wiem.
Darrus
[Dobra, mam jakiś początek - wybacz spóźnienie i kiepską jakość, ale wakacje mi się skończyły przedterminowo :<]
'Będą pasować świetnie, szyte jak na miarę!'
Friese przeklął w myślach cholerną szewcową. Rozproszył się tym na tyle, by znów stanąć omyłkowo na obtartej stopie i przeklął ponownie, tym razem się nie powstrzymując - najwyżej zgorszy kilka sarenek. Ściągnął feralnego buta.
- I co się gapisz, ryżykudło? To wszystko twoja wina! - burknął do objuczonego Ognika. Ognik nie odpowiedział. Parsknął cicho. Zakulał ładnych kilkanaście mil od miasta, w środku wielkiego, malowniczego wypizdowia, gdzie nie uświadczyć ni wsi, ni kowala i nawet dziki pytały o drogę.
Od tamtej pory Friese maszerował dziarsko na piechotę. Dziarsko, rzecz jasna, do czasu, gdy wydało się, jak 'świetnie' pasują nowe buty. Przez prawie dwie mile szedł jeszcze z podniesioną głową, pogwizdując. Po trzech przestał pogwizdywać. Po czwartej już tylko klął. Teraz był gotów przysiąc: prędzej weźmie te cholerne skórzane papcie, przeżuje, połknie i poprosi o dokładkę, niż zrobi w nich jeszcze jeden krok.
Przynajmniej okolica nie była zła. Staw wydawał się dość czysty, by napoić konia i samemu zaczerpnąć parę łyków, wierzby nad brzegiem nocą mogły dobrze chronić przed chłodnym wiatrem. A w brzozowym zagajniku nieopodal znalazłoby się coś na opał.
Obudził Łasica i wyciągnął go z tobołka, szybko, bo budzony Łasic gryzł okrutnie. Wałacha rozkulbaczył i puścił w trawę - w razie czego, na trzech nogach daleko by nie pokuśtykał, przynajmniej tyle w tym było dobrego. Łasic w tym czasie dziabnął go obrażony w ramię.
Zszedł nad staw, przedzierając się przez szuwary. Woda marszczyła się i drgała miękko, spokojnie. Pasemka zielonych wodorostów tańczyły leniwie pod powierzchnią, jak kurtyny dla srebrzystych, małych rybek, umykających przed odbiciem mężczyzny. Wspaniale - jeśli były małe rybki, to musiały być też większe - nie zamierzał iść spać bez kolacji.
W pobliżu coś plusnęło, woda zadrżała. Mocniej, niźli kaczka. Kormoran, albo prędzej pewnie łabędź, a Friese nie lubił łabędzi - wpadł kiedyś do jeziora, po którym pływał z młodymi łabędź. Łabędzie z młodymi były gorsze niż wygłoszone psy z kawałkiem ścierwa. Plusnęło znowu.
Friese odchylił lekko wysokie łodygi tataraku, brodząc po kolana. I natychmiast ukrył się za nimi z powrotem, gwiżdżąc cicho pod nosem na widok.
- Łasic - szepnął do zwierzaka na ramieniu, prawie zacierając dłonie. - TO jest znacznie lepsze od pieprzonych łabędzi.
Nie wiedzieć czemu, pierwszym człowiekiem jaki się jej skojarzył był Nieuchwytny. Ale... Czy nie byłoby to bez sensu? Być przywódcą i jednocześnie zdrajcą? Nie, to nie miało sensu i Iskra zaraz porzuciła takie rozważania. Może Valentino? Nie, on nie pasował... Elfka westchnęła.
- Tacy magowie mają jakąś charakterystczną cechę, symbol? Czy są tak samo anonimowi jak reszta... - przez chwilę rozważała myśl wtajemniczenia Szept w swój problem. Myślała, żeby powiedziec jej o swoim "obowiązku". Ale czy to byłoby bezpieczne? Na pewno nie. A jeśli Nieuchwytny się dowie....
Wzdrygnęła się, a osełka wypadła jej z ręki. Sięgnęła po nią ponownie.
- Marny ze mnie mag, ale może coś zdołam zrobić - mruknęła obserwując płomyki odbijające się w ostrzu.
- Za wszystko się płaci, za głupotę też - mruknął, kiwając głową; nie do swoich słów, a do do tego, co powiedziała elfka; miała rację: to nie magia była zła, ale ten, kto nią włada. Jednak sprawiała kłopoty, bo kapryśna lubiła się wymykać. - A mi się bardzo nie chce umierać, więc magów staram się unikać. Z nimi jest jak z artystami, pożal się biesie - dorzucił kilka polan do ognia, by go podtrzymać, i zerknął z ukosa na kruka, zwiastuna złych nowin. - Trzeba potakiwać, zgadzać się na wszystko i nie przerywać! A jak się zagada, to uciekać czym prędzej...
Darrus
Zachowywała informacje podane przez Szept w najgłębszym i najbezpieczniejszym zakamarku umysłu. Potem zaśmiała się gorzko.
- Problem w tym, Szept, że odezwała się moja klątwa i przeznaczenie. I czy chcę, czy nie, jestem w to zamieszana. Nie mogę ci wiele powiedzieć... Ciąży na mnie zmowa milczenia, a ci, ktorych teraz próbuję ocalić mają w zwyczaju pozbywać się istot, którym się coś powie. Jednak... Przeszukaj stare księgi. Odnajdź szlaki mego pochodzenia, dowiedz się kim byli moi przodkowie. Reszty się domyślisz, jestem tego pewna. - uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. Nigdy nie wątpiła w jej mądrość, więc była pewna, że przy następnym spotkaniu Szept już będzie wiedzieć o co tutaj chodzi. A jeśli szczęście im dopisze, może będzie nawet w stanie im pomóc. Pogładziła chwilę szyję klaczy ciesząc się z obecności elfki, leśnych zwierząt inawet tych okropnych komarów.
Brzeszczot zerknął na elfkę, na kruka przynoszącego według podań złe nowiny, a potem pomyślał, że pewnie to kolejne polecenia; mimo wszystko rzucił:
- Al przesyła pozdrowienia i gratulacje?
Darrus
Bycie ostrożną nigdy Iskrze nie wychodziło, więc i od jakiś paru lat przestała się o to starać. Nawet, gdy wychodziła z siebie i stawała obok, kłopoty i tak jej dosięgały. Zawsze. Cholerna klątwa.
- Będę ostrożna. - przyjaciółki jednak kłopotać nie zamierzała, więc zawsze powtarzała to co Szept chciała usłyszeć, aczkolwiek... Wątpiła, czy i Nira w to wierzy, że Zhao naprawdę będzie ostrożna. Pewnie kiedyś spotkają się w jakimś loszku, czy na szubienicy, choć pewnie nie po tej samej stronie barykady. Wątpiła, by Szept dało się złapać w cokolwiek.
Uszy elfki ukuł trzask łamanych gałązek i ciężkie kroki, a także wesołe podśpiewywanie. Niski głos, zapach gorzałki i mięsiwa, przeplatany tytoniem... A zaraz po nim, kroki równie ciężkie i znacznie liczniejsze. Iskra zaczęła liczyć. Czternastu. Czternastu ciężko stąpających szło ku nim i byli niecałą staję od ich polanki. Było jednak coś, co nie pozwoliło Iskrze działać. Wydawało się jej to znajome... Jakby już kiedyś się na te istoty natknęła. Zerknęła na Szept odkładając sztylet i poświęcając się do reszty słuchaniu.
Podniosła się do klęczek, a potem powoli podniosła się. Wydawało się, że ich dojście na polankę zajęło całą wieczność. Ale wystarczyło rozpoznać słowa pieśni, by domyślić się, kto ku nim zmierza.
- Daleko od mrozu Mglistych Gór, do podziemi głębokich i jaskiń starych... - elfka zachwiała się, jakby ugodzona jakimś czarem, a potem niemal rozpłakała się z radości. Na polanę wtoczył się ostrożnie krasnolud, uniósł topór w postawie bojowej i ukręcił palcem wąsa. Nie minęła chwila i przewróciły go krasnoludy, któe nie zdążyły wyhamować. Na polankę wtoczyło się czternastu rosłych krasnoludów pachnących gorzałką.
Pierwszy, klnąc szpetnie i wzywając wszystkich bogów, wygrzebał się nie kto inny jak Ymir. Podbiegł na krótkich nogach ku ognisku i przyjrzał się badawczo najpierw Szept, a potem Iskrze.
- Niech mnie goblin karmi, Szept, Iskra! - zagrzmiał wesoło swym niskim głosem, a potem podszedł by uściskać obie elfie damy.
- Jakoś tak koślawo jak na Alka. Jesteś pewna, że to jego? - ileż to się słyszało o wiadomościach fałszywych, wysłanych nie przez tego, kogo się oczekiwało. To już nie tylko były wrodzone umiejętności, ale i nie raz magia. Im wyższe były zabezpieczenia tym bardziej sprytniejsi stawali się złodzieje.
- Ciernie... Stara legenda o trzech sztyletach. Podobno wykute w smoczym oddechu. I podobno przynosza pecha temu, co je dzierży w dłoni [xD]. Mnie nie pytaj. Jak o coś Ala pytam, zazwyczaj mamroce coś o tym, jak jest zajęty. A wszystko przez to, że raz chciałem się dowiedzieć, jak działa jedno zaklęcie. I to nie moja wina, że musiał wszystko dokładnie tłumaczyć...
Darrus
Wyściskała krasnoluda i już miała zasypać go gradem pytań, gdy jej spojrzenie przykuła banda krasnoludów za nim. Wskazała ich palcem unosząc lekko kącik ust w dziwnym uśmiechu.
- Ymir...?
- Ach! Żem zapomniał z tego wszystkiego! Pozwólcie panie elfki, że wam przedstawię, prześwietna ma kompanija! A to są... - i zaczął wskazywać krasnoludów od tego na skrajnej lewej, kończąc na skrajnym prawym.
- Thorin, Orin, Gloin, Balin, Dwalin, Fili, Kili, Dori, Nori, Ori, Bifur, Bofur, Bombur. - wyrecytował szybko, tak, że Iskrze było się ciężko połapać w czymkolwiek. Zamrugała parę razy zdezorientowana, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko.
- Zhaotrise, Hen Ichaer, Iskrą zwana - skinęła głową, po czym lewą pięść przytknęła do otwartej prawej dłoni o wyprostowanym palcach, po czym skłoniła się w pasie. Ymir pokiwał głową z uznaniem na widok krasnoludzkiej etykiety. Wszak, nawet nie każdy krasnolud ją znał.
- Jakie to było... Sztuka teleportacji - powiedział, a coś we wzroku, który znów pobiegł na pergamin sprawiało, że człowiek zastanawiał się, czy aby na pewno Brzeszczot mówi prawdę.
- Martwisz się. Tętno ci skoczyło - stwierdził, oddając jej list; sam nie znał Ala na tyle dobrze, by odgadnąć o co mogło mu chodzić. Potrafił rozeznać się kiedy nagina prawdę, kiedy coś ukrywa, ale tylko tyle. Był jeszcze bardziej podatny na manipulację niż Szept. - Myślisz, że ta wiadomość ma drugie dno? - spytał, dorzucając gałązek do ognia.
Darrus
Gromada zaczęła się przekrzykiwać odnośnie tego kto gdzie będzie siedział, aż musiał ich Ymir uspokajać i grozić toporem. Iskra gestem odgoniła Kelpie od ognia. Nie, żeby swojej wrednej klaczy żałowała, ale ta już dość się wylegiwała. A teraz miała zacniejszych gości. Juki i siodło odsunęła także i gestem zaprosiła krasnoludy do ognia opadając na trawę.
- Bogowie, Ymir, gdzie się wybieracie? Bo i kompanie liczną masz, a i dobrze wyekwipowaną z tego co widzę... - spojrzała przelotnie po toporach dwóch krasnoludów, na co te przybrały bardzo dumne miny. W ruch poleciał bukłak, lecz nie woda była jego zawartością, a gorzałka. Stara, dobra (i przede wszystkim mocna) krasnoludzka gorzałka. Iskra sobie nie żałowała.
- A wiecie, z Mahakamu nas wywiało, w stolicy nudnawo, to i do Eilendyr żeśmy zmierzali. Ponoć Wilka mają obwołać lada dzień nowym królem, a jak go znam, to będzie chciał mieć przy sobie kogoś znajomego, po tym... - Ymir urwał pociągając łyk trunku, który teraz wpadł w jego ręce. - Po tym, jak zaniosłem im wieść, że przepadłaś w Morii. - rozległy się szepty, wielu krasnoludów bało się obecnie schodzić do kopalni. - Ale, jak widać, cała jesteś i w dodatku w pełni sił! - zagrzmiał dowódca kompanii i podał bukłak Szept. - No, a ciebie Szept widzę znowu po ruinach nosi. Nie tak dawien, bo ze trzy dni wstecz, żeśmy się natknęli na całkiem dobre ruiny, co prawda trochę wąpierzy, a i parę ghuli, ale co to dla ciebie. An'rus się zwą, z tego co Glion mówił.
Brzeszczot zamilkł, zastanawiając się nad pisanymi w pośpiechu słowami maga. Al w pewien sposób podobny był do Staruszka, ale odkąd postanowił co nieco uszczknąć z ciała najemnika, by sprawdzić swoje przypuszczenia odnośnie jego daru, zyskał także miano szalonego. A może w jego wiadomości było drugie dno?
- Zastanawiałaś się... Mój Staruszek często pisze atramentem niewidzialnym. Jeśli znam szyfr odczytam treść. Al tak nie robi?
Darrus
Krasnoludy Fili i Kili zaczęły rozprawiać całkiem głośno w temacie tego, czy najpierw zjeść baraninę, czy dziczyznę, czy jednak na odwrót. Z tej głośnej rozmowy wywiązała się zaraz kłótnia, jednak reszta kompanii była zbyt pochłonięta słowami Ymira, bądź też, jak Bombur, spali już w najlepsze i nijak nie zwracali na nich uwagi.
Sam dowódca ich, Ymir, otarł rękawicą usta i brodę po czym zapalił swoją glinianą fajkę i zaczął puszczać z niej kółka. Wielkie i całkiem małe. Lubił to robić i oddawał się tej czynności z rozkoszą.
- Podejrzewam Szept, że nawet Twoja droga cię zawiedzie do białych murów, gdzie muzyka, przyśpiewki i tańce ostatnio są na okrągło... - rzekł krasnolud głęboko wierząc w swoje słowa. Znał bowiem Wilka i wiedział, że Szept nie była druhowi obojętna, choć, jak powszechnie wiadomo, dopuściła się - w mniemaniu elfów - haniebnych czynów.
- A i na koronację nowego władcy... Nawet ja, gdyby mi to było dane, będąc królem zaprosiłbym swych przyjaciół banitów, rodowitych knurlan, którzy to Dolnego Królestwa od wieków nie oglądali.
Ymir w odpowiedzi pokiwał głową puszczając kolejne kółko. Fili i Kili wdali się natomiast w bójkę.
Iskra, znana przecież ze słabej głowy, po opróżnieniu manierki Thorina była już tak zalana, że oparła się plecami o plecy krasnoluda i zaczęła nucić krasnoludzkie pieśni. Choć, słowa wydobywające się z jej gardła były nieco... Niezrozumiałe. Gorzałka skutecznie zniekształcała mowę.
Ymir pokręcił głową z rozbawieniem i podszedł do Szept spoglądając uważnym okiem na rannego. Wydawało mu się, że skądś go zna...
- Silny chłop, nie ma co się martwić. - rzekł jakby do siebie, czy może jednak do Szept, a może do Iskry w tej chwili pochłaniającej kolejną zawartość manierki.
Ymir nie lubił oglądać rannych, kojarzyło mu się to z wojną, z rozstaniami i żalem po stracie towarzyszy.
- Każda nasza zaleta może okazać się zgubna. Bądź też może wyjść z niej niezłe przekleństwo - odparł na jej słowa odwracając głowę i spoglądając kolejno na swoją kompanię i spitą do reszty elfkę.
- Niech mnie goblin karmi, nie sądziłem, że gorzałka tam na nich podziała... - Fili i Kili zaprzestali bójki, za to w obozowisku roznosił się zapach pieczystego. Bombur, Bifur, Bofur, Dwalin, oraz Balin grali w karty, Gloin, Oin natomiast polerowali topory, a Dori, Nori i Ori rozchlapywali po sobie gorzałkę do spółki z Iskrą.
- A może i jemu gorzałki podacie? U nas jak kto kulasa złamie, to zaraz gorzałką spijają i hyc do łóżka! - kolejne kółko dymu powędrowało ku górze.
- Jest magiem, może ma swoje sztuczki. Może wiedział, że coś wisi na horyzoncie... - najemnik rzucił energicznie gałązkę do ognia; nerwowość Szept udzieliła się i jemu, a siąpiący deszcze humoru mu nie poprawiał. Nie podobało mu się to wszystko. Nie trzeba było mieć wyczulonego węchu, by zauważyć, że coś tu śmierci. Czy możliwe było, aby ktoś podłożył im świnię?
- Poza tobą, moja Długoucha wredoto?
Brzeszczot uśmiechnął się pod nosem, bo udało mu się elfkę przynajmniej na kilka chwil odciągnąć od kręcenia się w kółko. O nie, nie robił tego dla niej, tylko po to, by siebie uspokoić. Tak, oczywiście. A Al wcale mu nie polecił Szept pilnować.
- Ale my na przekór do Królewca pojedziemy, tak? - Dar wstał, znał już bowiem Szept.
- Bo i to nie pora na takie zabawy, jednak, maszerując przez wiele dni i oglądając jedynie wredne pyski goblińskie, nie jestem w stanie im zabrać tej odrobiny rozrywki jaką tu mają. Jutro bowiem, lub też pojutrze, musimy ruszać, żeby być na czas. Nogi nasze są krótkie, a i przed nami wiele jeszcze ruin czeka. - krasnolud pokiwał w zadumie głową na potwierdzenie swoich słów. Znał dobrze drogę do stolicy i wiedział doskonale ile czasu zajmie krasnoludowi droga. Zamierzał też przebijać się przez Morię, choć mogło się to wydać szczytem szaleństwa. Ymir chciał mieć bowiem pewność, że nic elfich świąt nie zakłóci. Faktem także było, że krasnolud odczuwał pewien rodzaj lęku na myśl o przeprawie przez Medreth. Duchy, elfy dosiadające wielkich odyńców, białe kruki, to wszystko wykraczało daleko poza krasnoludzką chęć pojmowania. Dlatego wolał czuć twardy grunt pod stopami. A takim gruntem był kopalnia.
Iskrę zmogło niedługo po Szept, a większość kompanii odpływała w ramiona Morfeusza w niemal równych odstępach czasu. A Ymir obserwował ich, niczym alfa czuwający nad stadem i pykał z fajki. Noc była spokojna, ale krasnolud przeczuwał zło czające się po krzakach.
I jak się potem okazało, miał rację.
Iskrę zbudził kwik koński. Zatkała uszy rękami jęcząc i marudząc okropnie i przewracając się na boki. Skutki uboczne picia gorzałki na pusty żołądek. Ziewnęła przeciągle przeciągając się i zaraz poczuła jak mięśnie jej się napinają okropnie. Ymir stał nieopodal kwiczącego konia z toporem w dłoniach gorączkowo wpatrując się w krzaki. Elfka zauważyła także Szept. Rozsądek nakazywał zbudzić resztę kompanii, choć, gdy Iskra na nich spojrzała, to zaczęła ich odtaczać na drugi, bezpieczniejszy koniec polanki. Gdy odtoczyła już ostatniego krasnoluda, Noriego, uszy jej ukuł szelest przesuwanych liści i niewyraźne słowa w obcej mowie, chwilę potem dosłyszała też wyraźne kroki. Zjeżyły się iskrowe włosy na karku, gdy elfka pojęła, że trafić z łuku w tym stanie będzie ciężko, oprzeć swą defensywę musiała więc będzie na magii żywiołów. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka przykucając niedaleko Ymira. Nasłuchiwała.
Brzeszczot miał coś powiedzieć: o tym, jak elfka go traktuje, za jakiego głupca go uważa, za jakiego ignoranta. Że niby syn kowala, wychowany na wsi nie umie utrzymać się w siodle? Bogowie niejedyni...
Najemnik zagwizdał. W chwili, kiedy wydawało się, że zrobił to tylko dla kaprysu, bo nic w lesie nie drgnęło, z gęstwiny wybiegł koń. Kobyłka właściwie, bestia uparta i kapryśna, którą już nie raz najemnik chciał przerobić na mięso. Wolha.
Zbierając swoje rzeczy, nawet nie wygaszając ogniska, wskoczył na siodło i zawołał: - Spróbuj mnie dogonić, ignorantko!
[Również witam i za deklaracje pomocy dziękuję ;) Zawsze to miło zacząć jakiś wątek niedługo po dołączeniu niż czekać na niego w nieskończoność. Co do Twoich postaci... Preferencji nie mam, mogą być nawet obie na raz, łatwiej mi będzie wczuć się w klimat bloga. Tak czy siak, po pobieżnym przejrzeniu kart żadne konkretne powiązanie nie przychodzi mi na myśl... Skoro Vi jest strażnikiem miejskim, to często kręci się po ulicach, więc mogą się znać z widzenia. Albo jakiś drobnych kłopotów, sprzeczki, bójki - słowem czegoś, gdzie przydałaby się interwencja Vi.]
Iskra o dziwo rozumiała o czym orki rozprawiają. I to był ten dziwny element, który stał się dla niej dostępny dopiero po inicjacji w Bractwie. Zamknęła oczy wsłuchując się w szorstkie i ochrypłe głosy orków wychwytując parę informacji.
- Olbrzymy i trolle śnieżne zasypały im dojście do gniazda. Nie mają jak wrócić i wpadły na trop krasnoludów, więc uznały, że wrócą do domu w chwale. - powiedziała Iskra spoglądając teraz uważnie w stronę wskazaną przez Szept.
- Wyczuły też konie i mają nadzieję na dobrą kolację... - elfka wzdrygnęła się i wstała łapiąc się za głowę, w której okropnie się jej zakręciło.
- A bogowie i jak ja mam walczyć w takim stanie... - burknęła. Ymir w tym czasie zaklął szpetnie, nie miał bowiem pojęcia, że ich tropem idą orki.
Wolha była kapryśną kobyłką. Kiedy tylko pokornie przybiegła na gwizdnięcie, najemnik wiedział, że coś jest na rzeczy. Klaczka zazwyczaj specjalnie się spóźniała, ociągając, by jej pan sobie poczekał.
I wyszło szydło z worka, a raczej wredota z kobyłki, bo kłusem przebiegłszy kilka staj, Wolha zatrzymała się w miejscu, bynajmniej nie z gracją. Zrobiła to na tyle gwałtownie i niespodziewanie, że Darrus lekko tylko trzymający lejce, wyleciałby z siodła, gdyby w ostatniej chwili nóg w strzemionach nie zablokował. Klaczka niezadowolona, że wybieg jej się nie udał, prychnęła.
- No rusz że się, głupia kobyłko! - najemnik robił wszystko, co mógł, ale Wolha z miejsca ruszyć się nie chciała. Stała twardo, dumnie i uparcie i aby pokazać najemnikowi, że go nie słucha, potruchtała na bok, ku kupce młodej, miło pachnącej trawy, by źdźbła sobie poskubać. I jej nie ruszysz.
Darrus
Ymir widząc pierwszego orka wypadającego z lasu, rzucił się z bojowym wrzaskiem unosząc topór, którego ostrze zaraz płynnie zatopiło się w ciemne, orcze mięso.
Iskra natomiast zdecydowała się na użycie elementu magii ziemi. Wymagał on głównie gestykulacji i płynnych ruchów, a mniej myślenia. Wybór padł na tą właśnie magię, z racji tego, że elfka w tej chwili raczej nie myślała. Przynajmniej, nie trzeźwo.
Tupnęła więc prawą nogą, a z ziemi na jej zawołanie zajęczały skały. To zwróciło uwagę sporej części orków, które to rozdzieliły się jakby na trzy oddziały. Pierwszy próbował dosięgnąć wirującego z toporem Ymira, drugi napastował Szept, a trzeci zajął się Iskrą.
Pozwoliła się otoczyć ciasnym pierścieniem i dopiero wtedy przypuściła ofensywę. Giętkie ciało elfki umożliwiały uniki, a dodatkowe gestykulacje, przeskoki w powietrzu i tupnięcia wyzwalały magię ziemi. Gleba tańczyła pod orczymi stopami raz zamieniając się w litą skałę, raz w błoto. Iskra uniknęła dwóch włóczni i miecza odbijając się od ziemi i wywijając poziomy piruet. Lądując przykucnęła, dotknęła dłoniami jęczącej gleby i uniosła je gwałtownie ku górze. Z ziemi wystrzelił słup skalny o okrągłym kształcie zabierając ze sobą dziesięciu orków. Słup rósł i rósł, aż w końcu gwałtownie schował się z powrotem powodując śmierć dziesięciu stworów przez upadek z wysoka. Dalej znów były uniki i taniec ziemi, kamieni i błota. Pod jej stopami zrobił się niezły kocioł, jakby ruchome piaski. Orkowie na taki widok jedynie wpadli w większy szał bojowy i zaczęli szybciej i częściej atakować, co zmusiło elfkę do jeszcze szybszych uników. W końcu, już czując jak kac daje o sobie znać i jak pali mięśnie, przyklęknęła na jedno kolano i w tym samym ruchu opuszczając dłonie na ziemię. Ta jak na zawołanie wchłonęła orków, którzy wpadli w nią tak miękko, jakby nagle gleba była konsystencji wody. I nim którykolwiek z atakującego ją oddziału zdążył się wynurzyć, ziemia na powrót stwardniała grzebiąc orki żywcem.
Zdyszana Iskra podniosła się i oparła dłonie na kolanach. Potem, czując nagły przypływ energii i odwagi, odkorkowała zębami bukłak i wylała z niego wodę. Ta jednak, nie opadła na glebę, a zastygła w powietrzu poruszając się. Iskra zamierzała teraz walczyć magią wody, która to wymagała jeszcze większej giętkości, bowiem figury były naprawdę skomplikowane, ale i szybkości, gdyż wszystko to musiało trzymać przeciwników na dystans.
[Oczywiście, że wybaczę. I gdybym mogła jakoś pomóc, podpowiedzieć czy użyczyć pomysłu, pytaj śmiało :) A jak na razie pozostaje mi cierpliwie czekać :)]
Iskra parowała ciosy z pomocą swojej cienkiej wiązki wody, która to na każde jej skinienie, choćby palcem, reagowała jak żywa. W dodatku, Iskra wpadła na pomysł, by z martwych orków wodę wyciągnąć, więc broń jej z każdą chwilą potężniejsza się robiła.
Unik, przeskok, znów unik, lodowy słup wystrzelił nagle z ziemi przeszywając paru osobników na wylot. Było to jak taniec jakiś, co śmierć wrogom niesie.
Ymir taranował orki swoim ciałem, a toporem odrąbywał nogi, ręce i głowy. Iskrze nie umknął fakt, że z pomocą Szept przyszedł ktoś jeszcze. Ktoś o czyim istnieniu zapomniała. Wilk. A skoro był jeden, to będzie i więcej.
Znów uskoczyła zwinnie, dłonie łącząc i jakby tnąc coś w powietrzu. Woda natomiast skręciła się niczym robak jakiś i rozczepiła na wiele mniejszych kawałków, które zaraz zamarzły. Machnięcie i kawałki lodu poszybowały ku orkom przeszywając na wylot ich szyje, czaszki, czy tętnice. Ociekała czarną krwią orków, co wcale się jej nie podobało.
Czując mrowienie w palcach, wiedziała, o bogowie, wiedziała, że długo tak już nie wytrzyma. Magii ognia użyć nie mogła, to najpewniej by ją zabiło, co do magii powietrza... Iskra przeskoczyła w tył zwinnym saltem lądując na ziemi. I wtedy zaczęła także wykonywać skomplikowane gesty rękoma, co jakiś czas czyniąc coś także i resztą ciała, co ze sztukami walki mogło się kojarzyć. W pięć minut zaciekłej gimnastyki potem, zerwał się wiatr, silny, mocny, który to orki z powrotem w las pchał. O dziwo, orki przyjęły taki atak z ulgą, na rękę im bowiem to było.
Gdy tylko polanka w miarę się oczyściła, czyli orkowie albo uciekli w paszcze wilków, albo też padli, Iskra usiadła bez sił na trawie przy nieprzytomnym wciąż Lucienie. Dyszała ciężko, a pot na jej twarzy mieszał się z krwią przeciwnika. Zrobiło się jej niedobrze, więc padła na plecy i przymknęła oczy starając się uspokoić oddech.
Ymir natomiast, widząc cofające się orki, wpadł w istny bitewny szał i popędził za nimi do lasu krzycząc i krasnoludzkimi obelgami sypiąc.
Iskra bredziła coś o sucharkach i Figlu. Rzucała się co chwila z jednej strony na drugą, a potem z powrotem. A z tego półsnu wyrwał ją dźwięk głosu Niry.
- Rogaliki z dżemem! - wrzasnęła siadając gwałtownie. W jej loki wplatały się liście i gałązki i parę piór zapewne przez ptaki pozostawionych. Iskra dyszała chwilę jeszcze, zamrugała po czym spojrzała na Szept szczerząc zęby i drapiąc się za głową.
- W porządku - uśmiech się poszerzył, a elfka się podniosła z ziemi. W tym momencie wrócił Ymir, również zabrudzony krwią, kurzem i błotem.
- Wrócą tu! - zahuczał i ze zdenerwowania zapalił swą glinianą fajkę.
Iskra nieco posmutniała słysząc słowa magiczki. Nie lubiła rozstań z nikim, a już na pewno nie z Szept. I nigdy nie było wiadome, kiedy znów los stawi je naprzeciw siebie, kiedy ścieżki znów się splotą. Elfka westchnęła i zaczęła zbierać swoje rzeczy, po czym przeszła do siodłania Kelpie. Ymir natomiast zaczął stawiać na nogi swoją kompanię głośnymi okrzykami i, jeśli wymagała tego sytuacja, wylaniem całego hełmu orczej krwi na twarz. Jeśli chodzi o budzenie... Krasnolud nigdy nie był delikatny.
Wolha nie była głodna. Ona miała akurat kaprys, by coś przekąsić. Długoucha nic nie rozumiała. A kobyłka stwierdziwszy, że najemnikowi jest za dobrze, przetruchtała na drugą stronę i walnęła się, a raczej upadła na trawie, najwyraźniej nie chcąc się ruszyć.
- No nie! Wolha, ruszże się!
Ale kobyła miała gdzieś targanie wodzami, poganianie butem, a dobre słowo też nie zadziałało. Jabłuszko też zostało zignorowane.
- Cicho bądź - mruknął, widząc, że elfka chce coś powiedzieć. - No Wolho kochana, wstań. Śpieszy się nam...
Darrus
Kompania zaraz na nogach była, jęcząc i marudząc, o kromkę z masłem prosząc w myślach. Ymir, bezlitosny dowódca krzyknął jeszcze raz i nakazał zebrać rzeczy, co szybko także zostało wykonane. On oparł się o topór i przyglądał się to Iskrze, to rannemu mężczyźnie, to Szept.
- Niechaj sprzyja ci szczęście, pokój zamieszka w sercu, a gwiazdy cię strzegą. - odpowiedziała Iskra do spółki z Ymirem i kompanią. Gdy elfka opuściła obóz, przyszła pora na krasnoludy. Wykonane zostały tradycyjne ukłony, po czym Ymir spojrzał przez ramię na Iskrę, odchodząc już.
- Niechaj wiatr cię niesie tam gdzie żegluje słońce i przechadza się księżyc. - Iskra skinęła mu głową uśmiechając się. Po chwili została na polanie sama z Poszukiwaczem. Podparła się dłońmi pod boki i spojrzała nań wyzywająco.
- Panocku, zbieraj się. Jak zaraz się nie wyniesiemy, to moje i Szept wysiłki żeby cię utrzymać przy życiu pójdą na nic, bo orki nas rozszarpią. - kiedy indziej zabije go za to, że prawie dał się zabić. A kiedy to ona go zabije za to, że niemal dał się zabić, to on zostanie zabity i to całkiem na śmierć.
***
Gdy wpadła do stajni Bractwa Nocy niosąc ze sobą wszystko, co zdążyła w popłochu złapać, Kelpie wierzgnęła łbem i kwiknęła. Jej pani rzadko wpadała w taki pośpiech i rzadko na jej twarzy malowała się taka zaciętość. Klacz zagrzebała kopytem pozwalając się osiodłać i objuczyć. Nawet przeciw ogłowiu nie miała nic przeciwko. Iskra klęła pod nosem, wyklinała i zaklinała jednocześnie. W tym także momencie odczuwała wielki żal względem osoby Poszukiwacza. Nie wiedział ile znaczy dla niej Medreth. Nie mógł także pojąć jej miłości do swych braci. Był człowiekiem, a ludzie nie rozumieją takich rzeczy. Poczuła się poniekąd jakby zostałą zdradzona, co i łzy cisnęło do jej oczu, które z trudem przełykała. Jednak, Nieuchwytny wysłał ją nawet niewiele prostestując, a za to, tajemniczo się uśmiechając. Iskrze co prawda jego uśmiechy się wcale, a wcale nie podobały, ale ważniejsze w tej chwili były elfy. Elfy broniące Lasu Medreth i największej żyjącej świętości, Ducha Lasu.
Piorunem uwinęła się z siodłaniem, potem wypadła wraz z Kelpie na zewnątrz. Prosto w śnieżycę. Znów szpetne przekleństwo, znaczące spojrzenie na swą klacz. I wymiana obrazów z bystrym zwierzęciem. Widmo polanki w dole, gdzie już śniegi nie zalegały. Kelpie zarżała w odpowiedzi i rozpoczęła wędrówkę w dół. Iskra natomiast rozpędziła się i skoczyła w dół z urwiska.
Lot był krótki bo i elfka zabić się nie chciała. Wylądowała na półce skalnej, w chwilę potem zeskakując na kolejną, niższą. Mróz zacinał, śnieg pchał się do oczu, co wyklinała pod nosem. Długo zajęło jej zejście w dół, a gdy tylko dotknęła stopami ziemi, puściła się pędem przez śnieżycę. Elfy były wytrzymałe i szybkie, mogły biec godzinami, ale musiały mieć warunki. Iskrę napędzał strach o przyjaciół i miasto, więc biegła szybciej niż zazwyczaj, jednocześnie też szybciej się męcząc.
Ale teraz nic nie było w stanie jej zatrzymać. Parę razy straciła równowagę i zaliczała upadki, gdzie wpadała w miękki, śnieżny puch, a pogoda zaraz zasypywała ją kolejną warstwą, jakby chcąc pogrzebać ją żywcem. Ale Iskra ani myślała umierać.
Bieg w dół, a potem sprint do polanki zajął jej cały dzień, jednak, na szczęście, gdy ta dotarła, Kelpie już czekała skubiąc trawę. Zdyszana i wykończona elfka oparła się dłonią o końskie żebra zginając się wpół i łapiąc z trudem oddech. Nałykała się zimnego powietrza i teraz nie będzie mogła mówić, ale to nie ważne. Wskoczyła na grzbiet klaczy i ścisnęła jej boki łydkami, a ta, jak na zawołanie poszła w cwał. Iskra nie oszczędzała ani siebie, ani konia.
Niemal tydzień jechała korzystając z krasnoludzkich skrótów, potem trzymała się rzeki, która to prowadziła na skraj gaju, który to był początkiem Medrethu. I tu, pewnej nocy, kiedy biedna, rozczochrana i wykończona Iskra, wydarzyło się coś, czego kompletnie by się nie spodziewała.
Był to wieczór spokojny, nad wyraz ciepły, a lekki wiatr poruszał gałązkami drzew. Leśne gryzonie ciekawskie byly okropnie, a Iskra, zbyt zmęczona by je odganiać, jedynie leniwym ruchem ręki rozsypywała kawałki sucharków na ziemi. Jeden z szopów praczy był na tyle natrętny, że wszedł do jej torby kradnąc niemal cały prowiant, ale w porę odgoniła go Kelpie. Podkrążone oczy elfki zaczęły same się zamykać, a ona zsuwała się ze swojego skalnego oparcia na ziemię. Jej zmysł słuchu natomiast wyczuł zapach konia i jeźdźca. Na początku, nie przejęła się tym, będąc na wpół pogrążoną we śnie. Ale kiedy poczuła jak jakieś delikatnie dłonie chwytają ją za ramiona, od razu się zerwała za sztylet chwytając i przystawiając pod gardło napastnika. Otworzyła oczy z trudem i zamrugała parę razy, wszystko się rozmazywało... Zauważyła jednak słabe migotanie Gwiazdy Zarannej, wyczuła znajomy zapach... Sztylet opadł wraz z ręką bezwładnie na ziemię. Iskra była zbyt wykończona by rzucać się w nagłym przypływie radości na tak dawno nie widzianą Szept.
Rankiem jednak, gdy tylko się obudziła, sprawdziła, czy nie był to aby sen. Zapiszczała radośnie widząc, że Wilcza Pani śpi nieopodal ogniska wczorajszego, a towarzyszy jej Zahir. Iskra nie chcąc przerywać jej zbawczego odpoczynku (sama wiedziała przecież co daje brak takiego odpoczynku) nie mówiła nic, nawet się nie ruszała, siedząc na ziemi i wpatrując się w szopa, który wczoraj chciał okraść ją z sucharków. Zwierzak jednak nie dał się zastraszyć i odpowiadał Iskrze takim samym, buntowniczym wręcz spojrzeniem.
- Przysięgam, wymienię cię w końcu na jakiegoś muła, co za byle marchewkę do przodu pójdzie - najemnik zeskoczył jedną nogą na trawę, a w tej chwili Wolha postanowiła odwdzięczyć się za niemiłe słowa i straszenie sprzedażą. Z trawy poderwała się szybko, nawet Dar nie sądził, że koń może ruszać się aż tak energicznie i pognała do przodu. Tak, najemnik nie został na ziemi tylko nogę w strzemieniu utrzymać się starał, a i z dłoni brzegu siodła nie wypuścić. W chwili, kiedy kobyłka podskoczyła, tylko dzięki złapaniu się ogłowia nie wylądował na trawie. A krnąbrny koń z stępa przeszedł w kłus i galop, a potem jak ruszył z kopyta to i cwałować zaczął, na złość wydzierającemu się Darowi.
Darrus
Iskra i szop obserwowali kruka zataczającego koła w powietrzu. I oboje mieli tak samo zmarszczone nosy i krzywe miny.
- No chodź, a nie się drzesz, Szept obudzisz! - i jak na zawołanie, kruk zasiadł na jej ramieniu upominając się o to, co wszyscy. O Sucharki.
Elfka wydobyła z torby trzy sztuki, jednego oddając szopowi, drugiego krusząc na ziemi dla kruka, a trzeciego zjadając. Żołądek jej protestował i buntował się, dosyć mu było już sucharów, wolał chyba nic nie dostać.
Szop i kruk jednak nie byli tak wybredni. Iskra podniosła umęczone spojrzenie na rozbudzoną Nirę
- To samo mogę powiedzieć ja - ziewnęła Starsza Krew przeciągając się z wolna. Potem wstała i spojrzała z obrzydzeniem na siodło. Chętnie przeszłą by się na piechotę, jednak czas naglił i nie mogła wydziwiać. Westchnęła ponownie.
- Zjedz coś i ruszajmy, im szybciej pokażemy się w obozie, tym lepiej... Może Wilk ma coś innego tam niż... Suchary. - na ostatnie słowo Iskra niemal dostała czkawki, a mina jej wyrażała głęboką dezaprobatę i zawód. Poprzysięgła sobie w duchu, że już nigdy w podróż nie weźmie tylko sucharów.
Złodziej słyszał ten śmiech; kół go w uszy i drażnił, ale chwilowo co innego było ważne. Teraz trzeba było jakoś wdrapać się na koński grzbiet i przy tym nie spać, bo jeszcze ta wredota Długoucha będzie miała z czego czerpać kolejne docinki.
- Wolhaaa...!
Kobyłka zatrzymać się nie miała zamiaru, ale Dar już pomalutku zaczynał wdrapywać się na siodło. Wolha jednak musiała coś zwęszyć. Widząc strumień płynący przed nimi, zamiast na mostek się skierować, kobyłka wcale nie zwalniając na złamanie karku gnała przed siebie, a kiedy Dar zobaczył co się świeci, było za późno.
Chlupot wody, huk i najemnik wylądował w wodzie, a Wolha zainteresowana młodą trawką przy brzegu, zaczęła ją skubać.
Darrus
Iskra z najwyższym zniechęceniem wdrapała się na grzbiet Kelpie, która machnęła zniecierpliwiona łbem. Szop umknął w krzaki gdy nikt już nie częstował go sucharkami.
Elfka przetarła oczy rękawem i ziewnęła znów, nie ma co, tak śpiąca i zmęczona raczej się nie przyda. Ale ruszyła przed siebie, znów w leśną gęstwinę, mając teraz obok siebie dobrego towarzysza w postaci Szept.
Iskra pamiętała las niemal doskonale, więc, zdziwiła się i to okropnie, gdy z lasu nagle stanęła na kolejnej polance. Tu jednak unosił się swąd spalenizny, a widok przed elfką łamał jej serce. Drzewa wykarczowane, myszy, szopy i inne leśne gryzonie, pozabijane! W oczach jej wezbrały łzy, które w chwilę potem polały się po iskrowych policzkach. Rozpaczy tej nie mógł ukoić nawet fakt, że to jedynie niewielka połać lasu została tak zbezczeszczona. Pociągnęła nosem raz, a potem drugi i obejrzała się na Niraneth.
Najemnik zaklął paskudnie, mamrocąc pod nosem same obelgi na czarną kobyłkę, która jakby nigdy nic, najedzona i wesoła, stępem podeszła do Zahira, trącając pyskiem jego nos.
Zdrada jak nic. Ale Brzeszczot chwilowo odpędzał się od ciekawskich rybek i raków, które zainteresowały się dużym, źle pachnącym intruzem zajmującym ich teren. Tylko tego brakowało, by jakiś raczek najemnika w tyłek ugryzł.
Raczka nie było, ale z nieba sfrunęła smoliście czarna wrona, którą można by pomylić z innym gawronem, czy wroną gdyby nie oczy i jaśniejszy kolor spodnich piór. I charakterek.
- Zabieraj to wredne ptaszysko!
Darrus
Nie wiedziała co zrobić, czy rzucić się na tych złych ludzi, których obóz wyczuwała całkiem stąd niedaleko, lecz w przeciwnym kierunku, czy pójść za słowami Niry i gonić tych co w las poszli zabijać i palić?
Nowa siła wstąpiła w jej ciało odpędzając zmęczenie i senność. Mocno jej ręce zacisnęły się na wodzach Kelpie, a w fiołkowych oczach elfki zapłonął żar. Żar nienawiści i chęci zemsty. Tak okrutnej, jak tylko zdoła za pomocą swych rąk. Stuknęła piętami o boki Kelpie idąc w kłus, po chwili w galop.
Słyszała jęki drzew, odgłosy toporów. Czuła żywicę, której zapach przesiąkał powietrze. Ona jednak wciąż była zbyt daleko, co jedynie wzmacniało w niej płomień nienawiści wobec rasy ludzkiej.
Na ich dróżkę wypadł młody chłopaczyna z toporkiem w ręce. Na widok rozwścieczonej Iskry, której to twarz grymas nienawiści wykrzywiał, zląkł się nie na żarty i upuścił broń. Ale elfka nie znała litości. Nie teraz, nie po tym co widziała. Błyskawicznie sięgnęła po łuk i nałożyła na cięciwę strzałę. Naciągnęła ją płynnie i w chwili, gdy Kelpie przeskakiwała powalony pień obok młodzieńca, gdy Iskra mogła spojrzeć mu w oczy, puściła strzałę, która z cichym chrupotem wbiła się w jego czaszkę.
Młodzian padł na miejscu. Nie było dlań szans na litość, czy przeżycie.
- Nie otrułaś się jeszcze własnym jadem, Długoucha? - burknął i rzucił kamykiem w ślad za lecącym krukiem, chybiając celu. Woda spowolniła jego ruchy, a i ciepło mu wcale nie było; niedawny deszcz zmroził rzekę i wiatr wiał nieprzyjemny. A na niebie same chmury. I Wolha się świetnie bawiła.
- Rany... - mruknął, gramoląc się na nogi, uważając na śliskie kamienie, obrośnięte glonami; rybki śmignęły obok niego, a raczek nieboraczek czmychnął do swojej norki.
Najemnik wyszedł na brzeg, pacnął na trawę i ściągając buty, wylał z nich wodę razem z dwiema rybkami. Wykręcił nogawki spodni, skórzaną kurtkę ściągnął razem z koszulą i je też zaczął odsączać z wody.
Darrus
Kelpie rwała naprzód jakby płomienie podpalały jej ogon, jakby i setka ogarów za nią ścigała, jakby czuła na sobie bicze orków. Zapach ludzkiego potu i strachu był coraz wyraźniejszy, coraz bliższy. Iskra mocniej zacisnęła dłoń na drzewcu cisowego, potężnego łuku, jaki to zwykle miała przy sobie. Majstersztyk, najwyższej klasy broń. I z tej właśnie broni Iskra miała zamiar wybić wszystkich tych, którzy odważyli się przekroczyć święte granice lasu, po to jedynie, by spróbować polowania na Ducha.
Jako pierwsza wypadła na mały oddział ludzi, którzy właśnie powalili jedno z wiekowych drzew. Był to stary dąb, gdzie wiele gniazd się kryło. Pieśń żałobna lasu przybrała na sile, przyjmując coraz to bardziej wyniosły ton.
Była to jednak wyniosłość przez łzy.
Zeskoczyła płynnie z Kelpie w pełnym galopie i miękko wylądowała na ziemi. Zaraz w ruch poszły strzały, nim ludzie zorientowali się o co chodzi, trupem położyła już trzech. Mieli znaczną przewagę liczebną, jednak Iskra słyszała tupot kopyt Zahira, więc i nie przejmowała się ich liczbą zbytnio. Nie zważając na swe zdrowie, na swe życie, rzuciła się między białoskórych niczym rozwścieczony pies drapiąc, gryząc i wyrywając gardła.
Iskra oczyma umysłu widziała Bestię. Bestię spokojną i opanowaną spoglądającą na nią zza krat.
"Wypuść mnie" - padły słowa w jej umyśle, dobijając się echem od ścian czaszki. Iskra zignorowała jednak ducha zaklętego w jej ciele. Niech siedzi.
Dobyła noża, a gdy wyszarpywała go z nogawki, rozdarła sobie skórę na łydce. Był bowiem on przywiązany do nogi elfki. Drugą broń stał się tasak wyrwany jakiemuś poległemu mężczyźnie. I tak szła przez szeregi ludzi, tnąc i siekając, niczym rzeźnik wśród świń. Krew bryzgała na jej ubiór i twarz, lepiła włosy, podsycała gniew. Wkrótce ziemię pokryły kałuże krwi, a gdzie się postawiło stopę, tam czerwona ciecz okalała but. Jakby ziemia odmówiła picia krwi ludzkiej. Niektórzy ludzie wpadali w panikę i próbowali uciekać. Szybkie zaklęcie śmierci, a magi rozsadzała ich ciała od środka. A Iskra się dziwiła potem, dlaczego czyjeś flaki wiszą na gałęzi, a mózg pokrywa kory drzew do spółki z wątrobą.
Najemnik wzdrygnął się, kiedy poczuł jakiś ruch na plecach, po czym szybkim ruchem ręki strącił głodną krwi pijawkę do wody, co by mu skóry nie pokaleczyła, a i krwi nie wypiła. Poza tym była obślizgła i nieprzyjemna w dotyku. Blizn na plecach też miał sporo, jedne świeższe drugie mniej i więcej ich mieć nie chciał.
- Przemarznę i umrę. Będziesz miała spokój - burknął i złapał w dwa palce buty. Mokre, zimne i brudne.
Darrus
Niebawem, wszystko ucichło. Iskra stała zdyszana z tasakiem i nożem w ręce, ociekając krwią i potem. Jej poplamioną czerwoną cieczą twarz, przecinały białe strugi po łzach.
I gdy myślała, że już spokój, koniec, że muszą jechać do obozu elfów, ziemia się zatrzęsła. I tak drżała pod ich stopami raz po raz, aż w końcu, roztrzęsła się na dobre. Z pomiędzy drzew wypadły dziki, te normalnej wielkości, ale z upływem czasu, zaczęły zjawiać się coraz to większe sztuki, kwicząc donośnie i obwąchując trupy, a także Iskrę i Szept. Dwa odyńce wielkości koni stanęły między bukami i obserwowały to w ciszy. Dudnienie zgasiło świńskie kwiki jak podmuch wiatru gasi świecę. Coś wielkiego i ciężkiego maszerowało ku nim. Iskra odskoczyła ku Szept nie wiedząc czego się spodziewać.
Jednak, na polanę nie wpadł wróg, a przyjaciel. Sprzymierzeniec. Boski Odyniec Udunra, wielki dzik o ślepych oczach. Iskra zamrugała nie dowierzając co stoi między dzikami i wraz z nimi bada umarłych.
- Niech ich demon pożre, a dusze niech skala klątwa - zagrzmiał Udunra uderzając wielkim kopytem o ziemię. Iskra pochyliła głowę w hołdzie bóstwu.
- Wyplenić ich trzeba, jak chwasty! Wyrwać! - kwiki znów się podniosły, jakby popierały słowa swego boga. Ale elfka się nie zgadzała. To było ryzykowne.
Kiedy Szept wygłaszała swoją przemowę, najemnik przedżeźniał ją, kręcąc na boki głową i poruszając ustami.
- Długoucha, przydaj się na coś - mruknął, wskazując palcem mokre buty i resztę ubrania; gdyby tak elfka magią się posłużyła i wysuszyła mu rzeczy, przynajmniej mógłby powiedzieć, że czary na coś się przydają. Bo wiatr zaczął coraz większą gęsią skórkę wywoływać.
Darrus
Podniosła wzrok swój na odyńca.
- Wiem, że duma nie pozwala ci zmienić zdania. Wiem jak boli widok wykarczowanego lasu, wiem jaką rozpacz rozpala w sercu lament drzew, jednak, jak Niraneth prosi i ja proszę, wstrzymaj swój gniew. Nie posyłaj swych poddanych na pewną śmierć, która nie będzie miała teraz sensu. - choć powinna uważać na słowa, zapomniała o tym, co spowodowało gniewne tupnięcie.
- Uderzę jeszcze dziś! Zmieciemy ich obozy i machiny z powierzchni ziemi. - to rzekłszy zaczął stąpać powoli i ostrożnie ku wykarczowanej polance. Iskra poderwała się i skoczyła tuż przed ogromny ryj rozkładając ręce w geście zagrodzenia drogi, choć, przy nim była jedynie małą muchą, niczym.
- Bronisz ich, Starsza Krwi?! - zagrzmiał Udunra w gniew wpadając, na co Iskra zaraz rzuciła się na kolana.
- Nigdy, boski odyńcu. Jednak, nie mogę patrzeć jak wy, bracia moi idziecie bezsensownie ginąć. Pozwól sobie pomóc. - czołem dotykała zakrwawionej ziemi. Czuła zapach krwi, widziała jak faluje w kałużach.
Udunra zadumał się. W głębi serca wiedział, że obie elfie damy miały rację. W dodatku, przemawiał doń nie byle kto, bo i Starsza Krew mówiła i Niraneth z rodu Erathira.
- Obiecuję, że gdy tylko dane mi będzie spotkać Wilka, wyproszę u niego wsparcie. Wspomożemy was i razem pozbawimy te potwory głów. Zgódź się o wielki. Nieznaczna zwłoka w tych planach nie kosztuje cię przeto wiele - szepnęła Iskra wyczuwając w powietrzu zmianę nastawienia odyńca. Potężny nos wciągnął powietrze dumając nad słowami elfek.
- Biorę was za słowo, Długouche. Będę wyczekiwał znaków na ziemi i niebie, by ruszyć do boju. - powiedział wolno Udunra, jakby smakując każde z słów. Dmuchnął zebranym powietrzem w Iskrę i Szept, co za oznakę przychylności można by wziąć. Elfka wstała i przytuliła się do wielkiego nosa, choć powinna się bać taką zuchwałość ukazując. Bóg ten jednak nie należał do pysznych i okrutnych. Głęboki pomruk wydobył się z jego siwej piersi. Potem odszedł z wolna w stronę wschodnią, gdzie dziki królowały i gdzie było ich najwięcej. Parę z nich jednak zostało. Były one wielkości koni, a Iskra wiedziała iż są to dziczy posłańcy. Najszybsi ze swego gatunku.
W jej sercu zatlił się płomyk nadziei, a i lekki uśmiech wypełzł na twarz. W końcu, przekonanie upartego Udunry nie należało do łatwych i bezpiecznych zadań. Ścierając dłonią krew z twarzy, zerknęła na Szept.
- Chodźmy... Jak znam Wilka, umiejscowił elfy wokół jeziora. - w rzeczywistości jednak, prócz jeziora Ducha Lasu, było tam jeszcze sporo sadzawek o krystalicznej wodzie, w których to elfy się kąpały i z których czerpały wodę. Poza tym, niedaleko płynął Lament; odnoga D'vissu.
Podeszła do Kelpie, która to lekko spłoszyła się widząc morze dzików, uciekła w krzaki. Wdrapała się na kulbakę i zaczekała na towarzyszkę swą.
Iskrze jednak jakby się śpieszyło. Chciała jak najszybciej dopaść Wilka i go wyściskać serdecznie. Chciała ujrzeć wszystkie elfy i je wyściskać. Serce jej radowało się na tą chwilę, więc i z początku nie zauważyła, że Szept traci jednak przekonanie, pewność siebie. Wstrzymała więc Kelpie po niedługim czasie czekając na przyjaciółkę. Nie odezwała się jednak, a trwała uparcie przy jej boku. Iskra bowiem zawsze wyznawała zasadę, że gdy czas przyjdzie, Nira sama powie co ją dręczy. Więc i Zhao zwykle tak po prostu była. Czasem Nira mówiła od razu w czym rzecz. Czasem po dwóch dniach. A czasem po tygodniu, gdzie robiła to chyba bardziej z litości widząc zmęczoną i zaspaną Iskrę. Elfka była tak zawzięta i uparta, że siedziała przy Szept nawet gdy tamta spała, nawet nie mrużąc oka. I chyba dlatego też, gdy dowiadywała się o co chodzi po tym tygodniu, najpierw wolała ze dwa dni pospać, niż od razu pomagać.
Iskra wyczuła tą obawę w powietrzu wiszącą. Zastanawiała się więc, co można by rzec, co może podniesie na duchu magiczkę i pozwoli jej odgonić czarne myśli. Co prawda, Iskra nie rozumiała o co tyle szumu, przecież nosić klątwę i Bestię w sobie, to niemal tak samo jak dopuścić się haniebnych czynów. A, że z Iskry winy zginęło kiedyś paru elfów... Tego jednak nikt się nie czepiał, o dziwo zresztą.
- Wiesz przecież, że Wilk nie pozwoli na ciebie krzywo patrzeć. Poza tym, dostałaś wezwanie. Oni potrzebują cię teraz, potrzebują twojej siły. A jak już rozpędzimy tą bandę dzieci sprzed lasu, to i nawet starszyzna będzie musiała uznać twoje czyny... - powiedziała cicho obserwując ścieżkę jaką podążały wciąż naprzód i naprzód, a droga zdawała się nie mieć końca. Iskra jednak dostrzegała znaki na korze, na trawie, które świadczyły o trasach wilków. A gdzie wilki, tam i jeziora. A gdzie jeziora, tam i elfy.
Iskra uśmiechnęła się w odpowiedzi, lecz zaraz uwagę jej przykuły gwary, odgłosy poruszanej gwałtownie wody, niekiedy też śmiechy. Elfi lud rzadko się smucił, każdą wolną chwilę poświęcając na tańce i śpiewy. Niektórzy z elfów posiadali specyficzny dar, który powodował, iż ich pieśni przyśpieszały gojenie się ran i wzrost drzew.
Elfka jednak szukała jednego, konkretnego głosu. Głosu ich przyszłego władcy, lecz jak na złość, nie mogła nigdzie go dosłyszeć.
Westchnęła więc i w spokoju czekała chwili, aż ich obecność wyjdzie na jaw i oficjalne wkroczą do obozu przy jeziorach.
Wkrótce także i ciekawskie elfy podeszły bliżej nieco, szczególnie te, które niezbyt widziały słuszność w postępowaniu rady. Zaciekawione i poruszone wymieniały szepty odnośnie Zahira, który to znany był nie wiadomo skąd. Leśny lud także zapałał nową miłością do wilków, które to Niraneth przywiodła ze sobą. Coraz więcej elfów się zbierało, rozległy się także okrzyki pozdrowień, aż nawet Iskra się zmieszała. Zeskoczyła z siodła miękko lądując na ziemi. Pokrywająca jej ciało i twarz krew tłumaczyła, że te dwie przybyłe już mają za sobą pierwsze walki.
Wkrótce wianuszek gapiów rozstąpił się tworząc wąski tunel, którym to podążał Wilk w swej białej tunice i spodniach, w lekkich, skórzanych trzewikach. Za nim kroczyła ogromna wilczyca, która rozmiarom dorównywała Boskiemu Odyńcowi. Była to Moka, bogini wilcza.
Srebrnowłosy elf uśmiechnął się ciepło najpierw spojrzenie Starszej Krwi łapiąc, a potem Szept.
- Nie spodziewałem się was tak szybko - powitał je łagodnie, najpierw podchodząc do Iskry i przytulając ją, wcale nie przejmując się tym, że krwią ludzi się brudzi. Zaraz potem odszedł uściskać Niraneth.
Iskra oddała swe honory wilczycy nieco wcześniej niż Szept, więc i teraz w całkowitym spokoju i opanowaniu ściągnęła część juków z siodła Kelpie.
Wilk natomiast rozgonił całe zbiegowisko po części sobie żartując, a po części przybierając minę surową. O dziwo, nikt nie protestował i wkrótce zostali sami, we trójkę.
- Wygód tu żadnych nie ma, mimo wszystko, polecam wam zajęcie jakiegoś miejsca pod drzewem. Gdy nadchodzi ulewa tylko tam jest sucho. - jego skronie zdobił srebrny, delikatny diadem, który Iskra zauważyła dopiero teraz. Więc jego ojciec naprawdę nie żartował i zamierzał opuścić te ziemie.
- Chodźcie - i odszedł wolnym krokiem w kierunku głównego jeziora i wielkich, potężnych drzew. Moka jednak siedziała niewzruszona i spoglądała na pięć wilków, towarzyszy Niry. W końcu, i ona powitała je, jak swe dzieci, krótkim szczeknięciem, po czym wstała i odeszła by położyć się gdzieś pod rozłożystym bukiem. Zbliżał się parny wieczór.
Iskra złapała wodze Kelpie i ruszyła w ślad za Wilkiem.
Wilk stąpał zaskakująco lekko, nawet jak na elfa. Wkrótce też dotarli we troje do niewielkiego szałasu, w którym to przyszły ich władca zniknął na chwilę. Po dwóch, może trzech minutach pojawił się z powrotem. W dłoniach miał niewielkie, wiklinowe pudełka w liczbie dwóch.
Oddał jedno Szept, a drugie Iskrze.
- Podejrzewam, że suchary wam okropnie zbrzydły. Tu znajdziecie przede wszystkim jagody, co także rarytasem nie jest... A także parę owoców pamiętających jeszcze piwnice Eilendyr. - jakby posmutniał z powodu tego, iż nie mógł tak drogich mu gości przyjąć jak należy. Jednak, trwała wojna o las.
- Sytuacja jest dość... Niepewna. W tej chwili ludzie pozwalają sobie na dość zuchwałe wycieczki w głąb lasu, jednak wilki skutecznie bronią samego jeziora, elfy natomiast, podzielone na małe grupki zwiadowcze, patrolują granice i ścieżki leśne zabijając mniejsze oddziały ludzi. Jednak ich przybywa tu coraz więcej i więcej. I mają coraz lepsze pancerze i bronie. - westchnął spoglądając w bok, na jezioro, gdzie majaczyła boska wysepka.
- Duch natomiast chodzi gdzieś po lesie i za nic nie chce się pokazać, a co dopiero, wrócić tu i pozwolić, byśmy go bronili. - Wilk pokręcił głową. - W dodatku Udunra szykuje się do ataku... Boję się, że zaatakuje na własną rękę,a to będzie bez sensu... - urwał na chwilę milknąc, a troska wymalowała się na jego twarzy.
- No, ale teraz idźcie wyszukać sobie miejsce do spania, pewnie zmęczone jesteście. Zobaczymy się zapewne jutro. - to mówiąc, uśmiechnął się znów łagodnie i odszedł.
Iskra spojrzała na Szept z dziwną miną. Komentarz już cisnął się jej na usta, ale ugryzła się w język.
- No to chodźmy... - westchnęła zmęczona i rozejrzała się na początek.
Powlokła się za Szept szurając nogami o leśną ściółkę. Także i jej śladem poszła gdy elfka postanowiła się umyć. Iskrę dzisiejszego dnia nie było już stać na kreatywne myślenie. Jeszcze musiała rozsiodłać Kelpie, równie zmęczoną co jej pani. Powolnymi, ślamazarnymi wręcz ruchami zdjęła juki i siodło, a potem zaplątała się z ogłowiem. Rzuciła je jednak na trawę nie mając już na nic sił. Potem legła pod drzewem nieopodal Szept, owijając się ciasno swoim ciemnym płaszczem.
Sen nadszedł szybko, a tej nocy, jak nigdy dotąd, nic się jej nie śniło.
Iskra leżała jak nieżywa i jedynie lekkie oddechy mogły świadczyć o tym, że Starsza Krew jednak żyje i nie wyzionęła nocą ducha.
W obozie panował ruch, większość elfów zbierała się na patrole, bądź szykowała się do swych codziennych zajęć. Zhaotrise jednak miała to głęboko w poważaniu i spała dalej.
Obudziła ją dopiero Kelpie, która z czystej właściwości zaczęła grzebać Iskrze we włosach, jakby była trawnikiem. Elfka zaklęła szpetnie i podniosła się zaspana całkowicie. Ciemne cienie pod oczami sugerowały niewyspanie. Zaraz rzuciła się na kosz z owocami i wchłonęła większą jego część z dziką uciechą, a potem jej wzrok wyłowił dwie kupki ubrań pozostawione między nią a Szept. Zerknęła na przyjaciółkę niepewnie z policzkami wypchanymi jagodami niczym rasowy chomik.
Przełknęła z trudem jagody, niemal się zatykając nimi do reszty. Potem odstawiła koszyk i przeglądnęła strój, o ile strojem można było nazwać... To.
W dwóch palcach uniosła szeroki pas tkaniny, zapewne mający osłaniać biust, a w dwóch palcach drugiej ręki uniosła krótką, skórzaną spódniczkę, która to trzymała się chyba w jednym kawałku tylko dzięki całej sieci sznurków i tasiemek. Do tego był dołączone trzewiki sięgające nieco powyżej kostki, jak oceniła Iskra. Spojrzała na Szept dziwnym spojrzeniem, jakby zaraz miała się zawstydzić i pójść do Wilka wybłagać bardziej sensowny strój. Ale jakoś... Skoro wszyscy zwiadowcy się tak nosili, to czemu ona ma odstawać? Czmychnęła za drzewo, by żaden przypadkowy elf jej nie zauważył i zaraz przywdziała strój. Wychyliła się zza pnia po chwili i lekko zmieszana złowiła spojrzenie Niry.
- Czuję się jakbym chodziła nago... - szepnęła zawstydzona, ale pokazała się. Szczupła sylwetka Iskry została odkryta przed światem, proszę, miedziak za minutę podziwiania gry mięśni pod skórą!
Chwyciła kosmyk swych długich po pas włosów. Będą przeszkadzać.
- Niraa... - Iskra podpełzła ku przyjaciółce z miną małego szczeniaka - Zapleć mi warkocza...
Najemnik czekał cierpliwie aż buty wyschnął, po czym z uśmiechem wskazał na resztę rzeczy. A kiedy i nimi zajęła się magia, Brzeszczot wsunął na nogi buciory i kichnął.
- Dzięki - mruknął i kichnął ponownie. Nie dlatego, że się przeziębił. Na zimno zdawał się przejawiać uodpornienie, ale kichnął raz jeszcze, a wszystko to przez magię. Sam czarów rzucać nie potrafił, magii we krwi nie miał, ale zdawało się, że jest na nią uczulony. Zawsze kiedy oddziaływała na niego bezpośrednio kichał. Jak teraz. Nosem też pociągał.
Darrus
[To ja zacznę tak nieco nie po kolei. Oczywiście, że pamiętam! ^^ I w takim razie tym bardziej się cieszę, że tutaj trafiłam ^^ Podobno Astri jeszcze gdzieś się tutaj kręci...? Kurczę, teraz to się czuję jak u siebie!
No tak, z postaciami żeńskimi u mnie krucho, bo w sumie przez tę parę lat kiedy to na blogach grupowych szaleję, tak na prawdę przywiązałam się tylko do jednej. I chyba znacznie lepiej wychodzą mi panowie. Teraz jakoś tak naszła mnie ochota na kobietkę, zobaczymy, co mi z niej wyjdzie ^^
Wątki, wątki, wątki. To może tutaj wypowiem się o tym dotyczącym Niraneth a z kolejnym przeniosę się już pod kartę Luciena ;)
Pomysł z wpakowaniem jej do więzienia i wyjaśnianiem całej sprawy jak najbardziej by mi odpowiadał, bo Vi sumienna jest i uczciwa i nie lubi przekrętów, w przeciwieństwie do niektórych strażników. I często stara się iść ludziom na rękę, bo też wyrozumiałe z niej stworzenie. Więc moim zdaniem śmiało możemy zacząć coś takiego ;)]
- Ach, nie marudź. Nawet jak będzie krzywo, czy parę kosmyków będzie uciekać, to przecież cię nie zjem! - elfka zaśmiała się pod nosem próbując sobie wyobrazić scenę, gdzie musi magiczkę zjeść. Pewnie towarzyszyłaby temu epocka bitwa, którą to potem opiewano by w pieśniach.
- Może nawet jakieś kwiatki potem znajdziemy, to się je wplącze i będzie cudnie. - Iskra zdecydowanie lubiła wyglądać cudnie, jak to niemal każda elfka. Zapewne dlatego elfie panie były uznawane za najpiękniejsze, ludzkie damy rzadko były tak zadbane.
- Mamy jakieś przydzielone zadania? Bo jakoś niewiele pamiętam z wczoraj, prócz tego, że dostałyśmy od Wilka śniadanie... - ziewnęła znów, po raz kolejny tego ranka.
Zdążyła uwiązać koncówkę warkocza rzemykiem, kiedy nadleciał kruk, towarzysz. I choć jego slów nie rozumiała, wystaczyło szybkie spojrzenie na twarz Szept by dowiedzieć się, że nic dobrego się nie dzieje. Szybkim ruchem chwyciła łuk i kolczan i puściła się biegiem za elfką w miedzyczasie przerzucając kołczan orzez plecy. Choć Nira potrącała krzątajace się elfy, choć czasu nie miala by wyjaśnić, przeprosić, Iskra robiła to wszystko za nią, pilnując, by zaden z poszkodowanych nie poczuł się urażony. Jednocześnie jednak trzeba było dotrzymać jej kroku, co latwe nie było. Iskra wiedziala, ze dogonić ścigane strachem o bliskich elfa jest ciężko. Ale jakimś sposobem udawało się jej to. W pewnej chwili wyczuła dziwny zapach, jakby soku, czy żywicy, ale nie potrafiła dokladnie określic co to było.
Brzeszczot pomyślał, że powinien zażądać od Ala podwyżki. Albo od elfki. Albo kogokolwiek za pracę w szkodliwych warunkach. Tak... Gdyby to się tylko udało. Marzenie ściętej głowy chcącej ciało odzyskać.
- Mówiłem ci, czary! - burknął i znowu kichnął, starając się złapać czarną kobyłkę, która współpracować nie chciała. Ale czerwone jabłuszko przekonało konika na tyle, by najemnik mógł się na niego wdrapać. I kichnąć po drodze. - Pochorować się można od tego... - kichający mężczyzna to marudny mężczyzna, o.
Darrus
W biegu płynnie się schyliła miecz z liści podnosząc, następnie po korzeniach wystających z ziemi skacząc, co by nieco nadgonić.
W końcu dopadła elfkę, lecz widok jaki ukazał się jej oczom sprawił, że i w iskrowych oczach łzy stanęły. Więc dziwny zapach, który wyczuła wcześniej był zapachem trucizny szalejącej w wilczym ciele. Zauważyła też zaraz, jak Szept marnuje rzadkie zioła do zaklęć, które już wilczycy nie mogły pomóc. Mroczna kołysanka śmierci bowiem już zabierała ducha wilka ze sobą, na nic więc wysiłki. Mimo wszystko, nie mogła się ruszyć, stała więc jeszcze chwilę, aż podeszła z wolna ku Szept, przyklękając obok.
- Zostaw, nie marnuj ziół... Nie pomożesz jej już... - szepnęła, choć nie byłą pewna, czy przyjaciółka dosłyszała. Czy cokolwiek mogła teraz słyszeć. Wbiła miecz ostrzem w ziemię przy boku elfki i westchnęła. Wprawdzie nie była związana z wilczycą żadną więzią, ale odczuwała smutek z powodu jej śmierci. Smutek, który zapewne nie mógł równać się z tym, co odczuwała teraz Niraneth.
Krakanie pochwyciwszy uchem czułym, Brzeszczot przekręcił się w siodle, na ptaszysko zerkając. Jego wzrok jasno mówił, by kruk nawet nie ważył się figla mu spłatać kolejnego, bo z piór go oskubie i rosół ugotuje z magicznego ptaszyska.
- Z ciebie też bym zupę zrobił... - mruknął szeptem, cichutko, ledwo słyszalnie, poganiając konia do lekkiego kłusa żwirowym traktem.
[Umarło mi gg, wiesz?]
Darrus
Nie dotykała Szept, ani też nie próbowała jej oderwać od ciała zmarłego towarzysza. Ciałem Iskry wstrząsnął dreszcz, kiedy pozostałe wilki rozpoczęły swoje żale. Jak na zawołanie, spomiędzy drzew wyłoniły się wilki, wilkory, szczenięta wilcze, a na końcu pojawiła się biała Moka przysiadając wśród tej zbieraniny, obserwując lamentującą Szept i zastygłą w bezruchu Iskrę.
Wiatr poruszył gałązkami, parę kropel deszczu uderzyło o liście.
- Niechaj ziemia lekką jej będzie - wypowiedziała w końcu słowa Moka, swym głębokim głosem brzmiącym bardziej jak warkot. Iskra spojrzała na wielką sylwetkę białej wilczycy zagubionym spojrzeniem. Więcej słów jednak nie padło. Moka zniknęła w lesie, wraz z nią większość wielkich wilkorów, potem mniejsze wilki i szczeniaki. Znów były tylko one i wilki Niry.
Czarne ptaszysku ułatwiało jeźdźcom drogę, bo i najemnik słuchać i patrzeć nie mógł, czuć też nie musiał. I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Brzeszczot nie potrafił się odciąć od świata; słuchał, widział i czuł, nie mając wyboru.
- Ze wschodu ciągnie tuzin jeźdźców - stanął w strzemionach, ale zaraz też usiadł do klaczka wierzgnęła upominając go, by nie wydziwiał i grzecznie siedział. - Piątka zbrojnych i wóz - dodał, mając na myśli tę malutką plamkę na wschodzie, którą można by wziąć za drzewa. - I czuję coś dziwnego.
[Po prostu się zbuntowało... Ale zrobię mu reanimacje xD]
Darrus
Skinęła głową w odpowiedzi i przysiadła z powrotem na trawie. Brwi elfki ściągnęły się, wyraz gniewu twarzy nadając. Spojrzała na ułożenie źdźbeł traw, liści. Poszlaki. Trop. Położyła się na brzuchu rozglądając się na boki. Potem zerwała się na równe nogi, skoczyła na drzewo, a potem z niego na kolejne. Łuk i miecz zostały na skraju obozu jako jedyny dowody jej obecności.
Sama Iskra natomiast szła śladami wilczycy wkrótce wypadając między pięciu ludzi. Nie było litości, a choć może powinna zostawić ich by zemściła się Nira, elfka nie potrafiła tak nie działać. Krzywda jej przyjaciół była i jej krzywdą. Rzuciła się z gołymi rękami na napastników rozszarpując paznokciami gardła, wydłubując oczy. Wpadła w szał i nawet nie czuła bólu kiedy kąsały ją ostrza mieczy.
Masakra nie zajęła jej wiele czasu. Stojąc wśród pięciu martwych ciał, ociekając krwią, powoli dochodziła do siebie. Wypluła trzymany dotąd w zębach kawałek tętnicy. Trzask gałązki zwrócił jej uwagę, odwróciła głowę w bok wyławiając wzrokiem jakiegoś chłopaka. Mierzył do niej z łuku, lecz trzęsły mu się ręce. Iskra zaśmiała się gorzko, a potem odbiła się od ziemi i rzuciła na młodzieńca także masakrując mu gardło i twarz. Siedziała chwilę okrakiem na jego martwym ciele i uspokajała się. Wiatr poruszył jej warkoczem, podniósł liście. Iskra powstała i wyszarpała z martwej ręki miecz, który to pozostawił cięcie na jej biodrze i udzie. Potem najzwyczajniej w świecie odrąbała tym mieczem rękę, która go trzymała. I nagle, przeraziła się śmiertelnie.
Czmychnęła z powrotem na polankę i tam czekała na Szept kuląc się pod drzewem. Krew pokrywała jej ręce aż po łokcie, całą buzię miała nią umazaną, a w dodatku ciecz wolno sączyła się z odniesionych ran.
Splunęła krwią na ziemię. Lecz to nie była jej krew. Wciąż czuła posmak cudzego ciała w ustach.
- Zabiłam ich. Wyszarpałam im gardła. - szepnęła patrząc na swoje drżące dłonie. Jakby nie dowierzała. Zadrżała mocniej, jakby marzła od podmuchu wiatru.
- To powinna być twoja zemsta. - wzrok Iskry, dziwnie rozbiegany zatrzymał się w końcu na twarzy Wilczej Pani.
- Ilu jeszcze zginie...
Virdiana przymknęła powieki i rozmasowała palcami skronie. Od bełkotu strażnika na prawdę zaczynała boleć ją głowa.
- Durnie... - warknęła cicho, choć teoretycznie, nie powinna. Nie zajmowała wyższego stanowiska niż stojący przed nią mężczyzna. Dopiero powoli i mozolnie wspinała się po szczeblach kariery, o ile o takiej można w ogóle wspominać. Mimo to miała posłuch wśród swoich towarzyszy. Coś sprawiało, że często zwracali się oni do Vi, kiedy dopiero po fakcie zdawali sobie sprawę z tego, że być może wpakowali się w kłopoty przez własną głupotę. A Vi, której rozwiązywanie większości spraw przychodziło z łatwością, wszystko to odplątywała, choć przecież nie musiała. Lubiła jednak swoich kompanów.
- Capnęliście elfkę tylko dlatego, że nawinęła się pod rękę? Na prawdę? Bo mieliście dość wrzasków kupca o złodzieju? Z kim ja pracuję... - westchnęła, kręcąc głową.
- Ty, pójdziesz ze mną. Weź miskę z wodą, jakieś jedzenie. Szybciej!
Virdiana ruszyła w głąb korytarza, przeszła przez kilka pomieszczeń dla strażników, po czym znalazła się w pokoju, gdzie składowano rzeczy więźniów, a już z niego wyszła wprost na szeroki rozgałęziony korytarz, gdzie rozmieszczone były te drobne klitki zwane celami.
- Na prawdę, mogliby mi wreszcie przydzielić jedno, konkretne stanowisko i zajęcie, bo od tego latania po całym mieście dostanę poplątania zmysłów... - mruknęła do siebie, mijając kolejne drewniane drzwi. Fakt, od dnia zależało, gdzie ja przydzielą, ale Vi miała nadzieję, że wreszcie awansuje i rychło się to zmieni.
- Otwieraj - poleciła swojemu towarzyszowi, gdy wreszcie znaleźli się na miejscu. Zamek puścił ze szczękiem, tak samo zasuwka i oczom blondynki ukazała się wspomniana elfka. Vi wzięła z rąk strażnika wodę i strawę, po czym wygoniła go z celi i podeszła bliżej.
- Wydaje mi się, że zaszło tutaj małe nieporozumienie... Niekompetentni durnie... - rzuciła, układając dwie miski; z woda i jedzeniem, bliżej elfki.
- A jaka jest Twoja wersja wydarzeń?
[Chyba powoli się przyzwyczajam ^^ A przynajmniej dobrze pisze mi się komentarze. Co widać po tym małym tasiemcu ^^]
- Ruszamy! - Zielonowłosa wydała krótkie polecenie. Już wiele razy prowadziła podobne zwiady.A jako ta prowadząca musiała być zdecydowana, i właśnie starała sie taka być.
Po chwili z obozu wyszła czwórka zbójów. Byli nimi Marcus, Rebeka, która przekazała im informację o Wirgińczykach, Meri i Szept. No właśnie... I Szept. Ta elfka wydawała się dziewczynie tajemnicza i... trochę nieprzewidywana. Widziała przecież jak potrafi strzelać z łuku. Szybko i precyzyjnie. Widać było, że naprawdę umie to robić.
Meri odgarnęła włosy za ucho i weszła w gęstwinę leśną. Czekała ich jeszcze długa droga...
- Ja... - najemnik zawahał się. Czuł jakby cynamon, jakby cydr, a pod tym wszystkim coś subtelniejszego, niemal niewyczuwalnego. Ktoś chciał coś ukryć. Woń była zmieszana, dobrze ukryta, jednak...
"Magia też ma swój zapach" - w umyśle Brzeszczota odezwał się głos Staruszka; ot wspomnienie ich rozmowy. I wraz z tym głosem przyszła odpowiedź na pytanie elfki i wątpliwości. A kiedy to sobie uświadomił, poczuł tę woń wyraźniej.
- Wiedziałaś, że magia też pachnie? - zapytał z dziwnym uśmiechem, kręcąc się w siodle. Ale w zasadzie odpowiedzi nie oczekiwał. Pociągnął nosem i oczy bardziej zmrużył, nie pozwalając kobyłce ruszyć dalej. - Nekromanta. Mroczny elf. W drewnianej, sosnowej skrzyni ożywione zwłoki pachnące cedrem, by śmierci nie czuć było. Zbrojni to tylko wynajęci najemnicy. Powietrze wokół nekromanty aż iskrzy, a koń jest całkiem spokojny. Pewnie też magią naznaczony. Reszta to... Iluzja. Nie pachną, nie ciążą i są cisi. Za cisi.
Darrus
Elfka złapała naczynie z wodą i wylała sobie jego zawartość na głowę. Źrenice nieco się zwężyły, chłód przeniknął ciało przynosząc błogi spokój i poczucie ulgi. Tak chyba miało się właśnie stać.
- Wiesz, ludzkie mięso nie jest dobre. I włazi w zęby. - Iskra chwyciła patyczek i wydłubała nim coś z pomiędzy zębów. Zaraz poczuła też głód, jakby przed chwilą zupełnie nic nie miało miejsca, jakby cały czas była normalna i grzeczna, a nie zachowywała się jak rasowy dzikus, w dodatku ludziożerny. Podniosła się otrzepując swój "strój" z liści i ziemi.
- Chodź coś zjeść. A potem chodź pourywać parę łbów. Yyych, aż mnie ręce świerzbią, jak pomyślę, że jakieś barbarzyńskie stwory chodzą po naszym lesie... - wzdrygnęła się wyraźnie i powlokła wolnym krokiem w kierunku ich dębu.
Brzeszczot pozwolił się elfce wygadać, właściwie jej nie słuchając; nie, on słuchał, ale skupiał się na czymś innym, na zbliżających się ludziach.
- Są jeszcze daleko. Jeżeli utrzymamy tempo, spotkamy się przy moście - powiedział i ponaglił lekkim szturchnięciem Wolhę, bo kobyłka już łakomie spoglądała na mlecze rosnące przy gościńcu.
Darrus
Virdiana spokojnie przyglądała się kobiecie, starając się jednak nie robić tego zbyt natarczywie. Miała czas, poczekała w milczeniu, aż elfka się napije i dopiero wtedy udzieli jej odpowiedzi. A usłyszawszy jej słowa, skrzywiła się mimowolnie, bynajmniej nie dlatego, że ją rozgniewały czy uraziły. Grymas ten wyrażał irytację pomieszana z gniewem, które były skierowane na strażników, którzy elfkę pojmali i zamknęli.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę... Niestety, niektórzy z nas lubią iść na łatwiznę... - przyznała niechętnie, na moment odwracając wzrok. Zaraz jednak spojrzenie jej szarych oczu z powrotem spoczęło na twarzy kobiety.
- Opowieść strażnika kompletnie nie trzyma się kupy. Może nie dosłownie, ale przyznał się do błędu, więc wszystko powinno dobrze się potoczyć. Szkopuł tkwi w tym, że nie możemy Cie ot tak wypuścić. Istnieją pewne zasady i reguły, których musimy przestrzegać... Takie tam, formalności. Nie powinno to potrwać dłużej, niż do jutrzejszego wieczora.
Strażniczka zamilkła, ewidentnie powiedziawszy już to, co powiedzieć zamierzała, lecz nagle jakby coś ją tchnęło i Vi rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć. Zawahała się jednak i dopiero po kilku uderzeniach serca z pomiędzy jej warg uleciały kolejne słowa.
- Przepraszam. Za to, co Cie spotkało. Choć pewnie powinnaś usłyszeć to z innych ust...
[Bardzo mnie to cieszy ^^]
Zasiadła na swoim płaszczu i sięgnęła po resztkę jagód jakie jeszcze miała. W przerwach między wyklinaniem ludzi, a przeżuwaniem leśnych owoców, zagryzała sucharem, a gdy tego wszystkiego było mało, popijała wodą z bukłaka.
Medreth był miejsce, gdzie sprawy podwijały rękawy i zaczynały się dziać. Zdecydowanie nie można było liczyć na całkiem spokojny dzień. Iskry nie zdziwił więc aż tak widok dwóch, białych wilków, wielkości konia, zmierzających w ich stronę. Co prawda, mogłoby się wydawać, że to jednak nie do nich się kierują, ale pustka w obozie i ogólny brak innych elfów wokół mówił sam za siebie.
Bestie przysiadły naprzeciw nich i spoglądały na obie elfi z powagą. W końcu, jedna z nich przemówiła.
- Dziki się wycofały, poczekają na nas. Czy to wasza sprawka?
Brzeszczot spokojnie usunął się na bok, by jeźdźcy, iluzje i koniec ciągnące wóz mogły przejechać. Nigdzie mu się nie śpieszyło, a że wolał nie denerwować nekromanty, to przed szereg się nie wychylał.
Drażniły go mocne, intensywne zapachy; kręcić nosem zaczął, ale od kichnięcia się powstrzymał. Odsunął się nawet bardziej, by czasem niczego nie dotknąć. Słuch, węch i wzrok zbyt dużo odczuć mu dostarczały. Chociaż i wzrok starał się skupić na splątanej od wiatru grzywie Wolhy.
Mroczny elf w zasadzie niczym nie różniący się od Szept, może jedynie niemal białą, niezdrowo bladą cerą, zatrzymał konia jakby samą myślą. Ogier stanął posłusznie, a elf zlustrował wpierw Szept. Może oceniał jej możliwości? A potem zerknął na Brzeszczota i na czerwonowłosym jego spojrzenie zatrzymało się na dłużej.
- Słyszysz umarłych, najemniku?
Darrus
Niestety, tego Vi nie mogła przeskoczyć. A nawet nie chciała, nie chcąc sobie ani elfce przysporzyć dodatkowych kłopotów. Poza tym spędzenie jeszcze jednego dnia w więzieniu nie było aż tak straszną perspektywą, przynajmniej nie dla Virdiany. Cele do obskurnych nie należały, bowiem więzienie dla prawdziwych przestępców znajdowało się gdzie indziej; tutaj trafiali przeważnie drobni rzezimieszkowi lub osoby aresztowane zaledwie "na chwilę".
- Odzyskasz. Zaraz po tym jak wyjdziesz z celi - powiedziała, uśmiechając się lekko. Nie mieli prawa niczego skonfiskować, jeśli elfka zostanie uznana za niewinną, a tak przecież będzie.
Widząc reakcję Niraneth 9bo tak ją mieli wpisaną w papierach), blondynka zaśmiała się cicho. Cóż, ona sama uprzedzeń nie miała. Żadem elf nigdy krzywdy jej nie wyrządził, a nie lubiła kierować się stereotypami i przybrać postawę taka jak inni.
- Dla mnie to nic nadzwyczajnego - przyznała. - Traktuję Cię jak każda inną, normalna osobę.
[Tym lepiej ^^ Teraz to mam radochę ^^ I do Vi sie przyzwyczajam :D]
[Brzeszczotek zgłasza, że net jej padł i jak go nie zreanimuje, to się już dzisiaj niestety nie pojawi.]
Otarła szybkim ruchem resztki jagód z twarzy i przyjrzała się bestiom. Jedna z nich, złotooka, przemawiała właśnie, a Iskra nie wiedziała czego oczekiwać. Myślała, że ubłaganie Udunry będzie dobrym uczynkiem, a tymczasem... Czy jednak nie powinny były się w to mieszać? Elfkę ogarnęła zimna fala wątpliwości.
Druga bestia, o dwóch kolorach tęczówek; lewej w barwie żurawiny, a drugiej o barwie nieba, obserwowała uważnie obie kobiety. Iskra skinęła głową potwierdzając słowa Szept i zaraz dodała
- Przekonanie go nie było proste, ale jakoś... Myślałam, że dobrze czynimy, wybaczcie nam, jeśli zły był to uczynek. - skłoniła głowę wzrok wbijając w ziemię. dreszcze urządziły sobie na jej plecach maraton.
Bestia o dwukolorowych oczach zaśmiała się cicho, jednak w śmiechu tym, nie było nuty gniewu, a to zdziwiło Iskrę, która to zaraz głowę podniosła.
- Nawet Moki i Wilka się nie słuchał, a tu przychodzą elfie damy i odyniec poskromiony! - szczeknęła złotooka bestia. Druga zaś uspokoiła się, chichot hamując.
- Jestem Moro, to jest Mere - skinęła łbem w stronę złotookiej. - Konie są wolne i mało zwrotne, nie nadają się do niczego więcej niż do zjedzenia.
- A noszenie na grzbiecie elfek, które samymi słowami zapędziły odyńca z powrotem w jego krzaki, będzie ciekawym przeżyciem. - rzuciła Mere kładąc się na trawie nieopodal Szept. Przymknęła złote ślepia jakby zasypiając.
Iskrze szczęka opadła w dół.
Zamrugała parę razy zanim doszedł do niej sens słów przez bestie wypowiedzianych. Zamykała i otwierała usta, jakby chcąc coś powiedzieć, a wyglądało to jedynie tak, jak gdyby nagle rybą się stała, którą to z wody ktoś wyjął. Więc dobrze się stało, że Szept w porę przemówiła.
Iskra podniosła się lekko z ziemi i ostrożnie postąpiła ku Moro, dłoń ku niej wyciągając. Wilczyca jednak nie cofnęła się, ani też ręki nie jej na szczęście nie odgryzła. Wkrótce palce elfki dotknęły wielkiego, czarnego nosa. Poczuła mrowienie, jakby ktoś magiczną więzią ją wiązał. Dziwne to było uczucie.
Kelpie położyła po sobie uszy z wyraźną irytacją i parsknęła. Iskra zaśmiała się pod nosem.
- No nie bądź taka - rzuciła w kierunku swojej klaczy, która to zadem się do niej odwróciła. - No przecież cię nie zjem, ani też nie oddam na pożarcie. - Kelpie jednak była zbyt uparta by zmienić zdanie.
- Nadaje się do dzików odyńca - odezwała się Moro, a jej oczy lekko się przymrużyły. Iskra obejrzała się na Szept, która to siedząc na Mere wyglądała na prawdziwą Wilczą Panią. starsza Krew też chciała wyglądać tak dostojnie, to i wdrapała się na grzbiet swojej wilczycy. Daleko jej było jednak do Niry. Palce wtopiła w miękkie futro i dobrze zrobiła, bowiem wilczyca długim skokiem wyrwała się naprzód na zwiad ruszając.
Meri szła w równym tempie. Na szczęście zielonowłosa nie męczyła się się szybko.
Rebeka co chwila obracała się sprawdzając czy każdy idzie. Meri niezadowolona pokręciła głową. Jak tak pójdzie to nie dotrą do wioski na czas. Za nią szli Marcus i Szept. Jedynie elfka umiała rozplanować siły.
- Jakieś rozkazy? - nagle usłyszała za sobą. Obróciła się i przez chwilę szła tyłem.
- Na razie musimy dojść do wioski. Później rozejrzymy się i sprawdzimy co Wirgińczycy planują. A potem zobaczymy.
[Przepraszam za krótkie odpisy ale dzisiaj jakoś mi wena nie do pisuje :(]
- W ciemności wszystkie twarze są do siebie podobne - kamienna maska, którą była twarz elfa, oblicze pozbawione uczuć, wyzute z emocji. Skośne, błękitne w błękicie oczy. I wijący się na skroni tatuaż, symbol klanowej przynależności. - Bądź pozdrowiona, siostro - mocny, basowy głos. Bezbarwny, pozbawiony tonacji. I tylko błękitne w błękicie oczy zdawały się żyć. - Zwą mnie Ryld Sinodzioby. - dwóch żywych najemników zatrzymało się za Szept i Darrusem, jakby chcieli odgrodzić im drogę. Może faktycznie o to im właśnie chodziło. Iluzje, które miały tylko zmylić potencjalnych bandytów zostały w tyle. A wóz z umarłym był tuż przy nekromancie. Na wyciągnięcie ręki. - Cóż to za spotkanie w środku... dnia - chwila zawahania, nie, chwila milczenia, a słońce przykryły chmury, rzucając wydłużone, dziwne cienie, poruszające się nie z wiatrem, a jakby wedle własnej woli. - Edhel, masz coś, co mnie interesuje - cienie wokoło zgęstniały, ale wciąż były ledwo widoczne.
Zapach śmierci rozniósł się po okolicy; zgnilizna, gnijące ciała i szepty. Ciche zawodzenia i lamenty umarłych. Brzeszczot poruszył się niespokojnie, mając wrażenie, że zaraz oszaleje przez natężenie dźwięków i zapachów, że...
A mroczny elf spoglądał na niego błękitnymi w błękicie oczami.
Darrus
- Umniejszasz wartości tego, co posiadasz, siostro - Sinodzioby zdawał się być nieruchomy; na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień, serce zdawało się nie bić, bo i pierś nie unosiła się w górę i w dół przy oddechu. Smoliście czarny koń pod nim nawet nie poruszył ogonem, nie zastrzygł uszami. Niczym martwy, mrugał tylko oczami. - Wymieńmy się. Oddam ci co zechcesz siostro.
Brzeszczot wolał się nie odzywać. Zostawił rozmowę elfce; zazwyczaj wychodzili na tym lepiej, a na pewno nikt z nikim się nie bił.
Darrus
Iskra, nieprzyzwyczajona do takiego sposobu jazy, miała dziwną minę. Jakby mieszaninę zaskoczenia, strachu i dzikiej, pierwotnej radości. Raz po raz oglądała się za siebie, jakby chcąc się upewnić, że Szept tam jest i w razie czego jej pomoże. Iskra nie zabrała ze sobą broni, nic, wszystko zostało pod dębem, razem z jej pewnością siebie.
- Siedzę na wilku... - powiedziała parę razy do siebie patrząc w białe futro grzbietu. Powtórzyła to jeszcze raz, a potem w jej oczach zapłonęły ogniki. Iskra zgięła nogi w kolanach, co by lepiej się trzymać na grzbiecie Moro, wszak wilk to nie koń. Pochyliła się nieco nad karkiem swej nowej towarzyszki.
Ryld Sinodzioby zerknął na elfkę. Wzrok jego błękitnych w błękicie oczów był zimny, niemal mrożący krew w żyłach. Spoglądał na nią i zastanawiał się, czy siostra sobie raczy żartować, czy sprawdza swego brata. Bo czyżby naprawdę nie wiedziała, kogo ma przy sobie?
- Oddaj mi najemnika - w głosie elfa pierwszy raz zadźwięczała jakaś nuta. Ton jasno mówił, że albo najemnik trafi do nekromanty poprzez wymianę, albo zostanie odebrany siłą. Tak, Ryld wiedział, co począć z takim talentem.
Chociaż Brzeszczot miał się nie wtrącać, teraz zamrugał i palnął: - Że co? Ja nie jestem na sprzedaż, elfiaku.
Darrus
- Mówisz mi, że można handlować bydłem i leśną zwierzyną, ale człowiekiem już nie? - zapytał elf - Czym jeden mieszaniec różni się od zająca? Powiedz mi, siostro - ostatnie słowo w mrocznych ustach zabrzmiało hardo, jak wyzwanie. - Nie jest on więc twoją własnością? - jakby nie mógł uwierzyć, że mieszańca można traktować inaczej.
- Panie elfie. Ten mieszaniec tu jest i słyszy - Darrus poczuł elfią złość; jak kotłowała się, wrzała, kipiała. - Z resztą, po co ci ktoś taki, hę?
- Oddaj go mi, abym mógł wciąż prowadzić badania. Bym nie korzystał z umarłych do słuchania. On - wskazał chudym palcem najemnika - Przyda mi się. Będzie moimi oczami. Moimi uszami. Moim smakiem. Wolałbym go żywego, siostro. Nie chciałbym pozbawiać go części ciała.
Darrus
Sinodzioby cmoknął. Nie w smak mu była siostrzana odpowiedź. Handel zakładał wymianę czegoś za coś. Sądząc, że mieszaniec jest siostry własnością, założył, że łatwo elfka się go pozbędzie. Okazało się, że pomylił się w swoim osądach i wnioskach.
- Więc oddaj mi jego oczy i uszy - zdawało się, że nekromanta nie dosłyszał słów Szept; najwyraźniej był przekonany, że jeśli najemnik pracuje dla elfki, musi podlegać jej poleceniom. Z nią zawarł kontrakt więc jej służy,
Darrus
Elfie uszy chyba były do tego stworzone, do wyłapywania wszystkich dźwięków, kiedy to pęd wiatru jest tak silny, kiedy świszczy ci w uszach i targa włosami.
- Moro, ludzie! - krzyknęła do wilczycy, która kłapnęła w odpowiedzi szczękami. Elfka poczuła pod udami jak mięśnie jej towarzyszki napinają się, a bieg staje się jeszcze szybszy. Zawracanie w tak dużej prędkości chyba byłoby zbyt czasochłonne, dlatego też Moro odbiła się od ziemi, następnie od skał, które to pionową ścianę tworzyły i wylądowała na ziemi, niemal na tej samej trasie, a w przeciwnym kierunku. I ani trochę nie zwolniła. Cóż z tego, że Iskra się niemal zabiła i wyrwała swej wilczycy nieco sierści.
Najemnik jęknął niezadowolony. Dla świata był Brzeszczotem i tak powinno zostać, a elfka tak po prostu palnęła jego imię nawiedzonemu mrocznemu elfowi nekromancie. Cóż, najwidoczniej nie potrafił docenić, że został przez Szept nazwany po imieniu. Głupiec.
- Pójdź ze mną, a wyciągniesz z tego korzyści - Sinodzioby utkwił spojrzenie w najemniku, a wokół niego cienie zgęstniały, szepty wzmogły się, a po kostkach tworzących gościniec zaczęły przesuwać się mroczne kształty. W jednej chwili końce oczy ziały czernią, a zaraz ślepia ogiera zapłonęły błękitem. Kiedy zniknęła iluzja, ukazały się wystające żebra, widoczne ścięgna oraz kości. Koń nekromanty okazał się być ożywieńcem.
- O w mordę...
Darrus
Jeżeli nie zgodzi się na propozycję nekromanty, rozpęta się tutaj mroczne piekło. Nekromanta nie będzie się powstrzymywał: Brzeszczot już takich widywał i wiedział, co następowało potem. A obok była Szept.
- Rozmawiać o tym przy kobiecie się nie godzi. Niech jedzie, a my porozmawiamy - powiedział, siłą zawracając Wolhę, chcącą pognać przed siebie galopem. Ale nie mogła.
- Jedź siostro. Poszukaj nowego najemnika - ożywiony koń poruszył się, a nekromanta ominął Brzeszczota, czekając aż ten ruszy za nim. I Dar za nim ruszył.
Darrus
Iskra poczuła dotyk świadomości na skraju umysłu. Dotyk ten był inny niż ludzki, elfi, czy jakikolwiek inny. Domyśliła się, że to Moro.
- Gdzieś niedaleko jest wasz Wilk i Moka. - odezwał się głos w głowie Iskry, a po liczbie mnogiej domyśliła się, że i do Szept wilczyca przemawia. Skoro Wilk już o nich wiedział... Być może zgodzi się wrócić do obozu i ostrzec swoje elfy, a im zezwoli na krótki wywiad środowiskowy, co by się dowiedzieć o co tym barbarzyńcom chodzi.
Darrus zaczekał aż elfka minie mostek, a Zahir poniesie ją dalej; dopiero kiedy nie mógł wyraźnie zobaczyć jej sylwetki, zwrócił się do Sinodziobego.
- Chciałeś więc mnie, tak?
Ryld machnął ręką, a wokół nich zalśniła srebrzysta łuna; najwyraźniej mroczny elf nie chciał by ich podsłuchano i podglądano. Corvus chyba miał utrudnione zadanie.
A Brzeszczot z mlecznej mgiełki wyłonił się dopiero po dłuższym czasie. Tak po prostu wyjechał na grzbiecie zdenerwowanej Wolhy, mijając iluzje, wóz z nieumarłym i żywych najemników, którzy ruszyli za Ryldem. Nekromanta kierował się na zachód.
Brzeszczot ponaglił kobyłkę. - Chciałem mu sprzedać ciebie, jednak musiałbym dopłacić, Długoucha - powiedział, kiedy zrównał się z elfką.
Darrus
Mere wkrótce zrównała się z Moro i Iskra kątem oka zauważyła Nirę. Miała ochotę się do niej odwrócić i wyszczerzyć, ale czuła, że każda sekunda nie spędzona na obserwowaniu drogi skończy się kontaktem trzeciego stopnia z pniem drzewa. A lubiła swoją twarz, naprawdę. I zęby też lubiła. Były przydatne.
Las rzedł, to gęstniał, jak w jakiejś dziwnej bajce, w której narrator nie może się zdecydować na jedną wersję. Spod wilczych łap umykały myszy, szopy i łasice. A jeden bardzo natrętny szop wdrapał się błyskawicznie na drzewo i skoczył Iskrze na plecy zaraz się wokół szyi elfki owijając, a ta zaklęła szpetnie. Toż to był sucharkowy złodziej!
Iskra nie wiedziała o co też szopowi chodzi, więc wywiązała się szarpanina, podczas to której elfka prawie by zaliczyła bliskie spotkanie z ziemią. W końcu krzyknęła coś z irytacją do zwierzaka, on odpowiedział jej piskiem, a ona krasnoludzkim przekleństwem zakończyła spór. Co prawda to prawda, zjedzone sucharki były nie do odzyskania.
Wilczyce wypadły na placek trawy bez drzew. Tam też to siedziała wielka Moka, jeszcze większa niż ich dwie towarzyszki, a na jej nosie siedział Wilk z zamyślonym wyrazem twarzy. Był zmartwiony, a Iskra wyczytała to z jego szafirowego spojrzenia.
- Ludzie znowu coś robią! Zwierzęta się płoszą i trzeba ostrzec innych! Zajmiesz się tym? Ja i Nira pojedziemy sprawdzić o co im znowu chodzi! - krzyknęła do podnoszącego się elfa. Wiatr chwilę targał jego jasnymi włosami, już myślała, że się nie zgodzi i odeśle je nad jezioro.
- Tylko uważajcie na siebie, żadnej z was nie chciałbym w ziemi chować! - odkrzyknął przeskakując z nosa na łeb, a potem na grzbiet wilczycy. Ta podniosła się i skoczyła w las. Iskra, choć nieco komicznie wyglądająca z szopem owiniętym wokół szyi spojrzała na szept wojowniczo.
Królik nigdy nie sądził, że krasnoludy mogą być tak ciekawymi kompanami, jak widać, mylił się i to dość mocno szufladkując każdego z tych opasłych osobników. W tej chwili wiózł jednego z ich przedstawicieli na koniu. Krasnolud trzymał się kurczowo półelfa od czasu do czasu machając krótkimi nogami. Za nimi jechał Marcus, który jak zawsze najwięcej uwagi poświęcał Figlowi, który w tym akuratnym momencie był chory. Królik próbował już wszystkiego, ale nic nie chciało zadziałać. A krasnolud wtedy rzucił propozycją.
Propozycja ta była dość osobliwa i niski osobnik zastrzegł sobie, że gdyby wtedy nie pomogli mu z orkami, to miałby głęboko w poważaniu Marcusowego pająka. Ale ten krasnolud miał w sobie coś tak dziwnego, że to o dziwo Królik jako pierwszy rzucił mu się na pomoc, choć zwykle Radny trzymał się przecież z tyłu.
Biały słyszał wiele opowieści na temat różnych elfów, ale o Wilczej Pani nie zdarzyło mu się dotąd niczego wychwycić. Może nie szukał tam gdzie trzeba było?
***
- Jeszcze dziś ją znajdziemy, powiadam wam. - odezwał się Ymir pykając z glinianej fajki - Jak nic ją znajdziemy, a wtedy pajęczyna na nogi stanie i znów będzie taki ruchliwy, jaki to był wtedy, gdy z orczych łap mnie wyciągaliście. - Marcus nie widział co ma sądzić na temat tego niskiego osobnika. No niby chciał ich zaprowadzić do jakiejś tam Wilczej Pani, czy ktokolwiek to tam był... Ale czy ona pomoże Figlowi? A jak nie? A jeśli jeszcze mu się pogorszy? Jeśli chodziło o zdrowie i bezpieczeństwo pająka, Marcus robił się dziwnie drażliwy i ostrożny.
- A jeśli ona mu nie pomoże? - pytanie Pajęczarza zawisło w powietrzy i tak stało niczym zsiadłe mleko. Ymir kaszlnął.
- Mojej Szept mi tu nie obrażaj! Pomoże jak nic! - zagrzmiał rudobrody i zaraz wrócił do palenia fajki.
***
Pod wieczór koń Królika dotarł do polany, gdzie wyczuwał sporo istnień. Sporo zwierząt. I elf. Na jego widok, dotąd spokojna kobieta wyraźnie się zjeżyła. Gabriel natomiast wciąż rozbrajająco spokojny, zsiadł z konia odsłaniając Ymira.
- No, krasnoludzie, jesteśmy.
- To i ja widzę! Tego no... Wysoko na tej kobyłce twojej panocku mój...
- Podstawić ci skrzynkę czy wziąć na ręce?
- Arr, nie żartuj sobie półelfie!
- Wybacz - mruknął Królik i pomógł Ymirowi zejść na ziemię. Ten od razu odszedł do elfki, która to na widok tego krasnoluda wyraźnie się uspokoiła. Biały spojrzał w las
- Marcus, chodź! Nie będę po ciebie chodził! - zawołał w ciemną gęstwinę, a zaraz, jak na zawołanie, na polankę wypadł drugi koń, brzuchaty siwek. Z niego też w biegu zeskoczył Marcus i podbiegł do Ymira, który najwyraźniej właśnie skończył tłumaczyć elfce o co chodzi.
M-G
Virdiana była specyficzną osobą. Przez niektórych uważaną nawet za dziwną. A to dlatego, że nikogo nie skreślała na samym początku znajomości; zawsze dawała sobie nieco czasu, by daną osobę poznać, nim mogłaby się zdobyć na jakikolwiek osąd. Chyba że ktoś był do niej ewidentnie wrogo nastawiony, wtedy sprawy przyjmowały zgoła inny obrót.
Trzeba też zaznaczyć, że Vi sama niejednokrotnie była obiektem, którego dotyczyły wspomniane uprzedzenia. Pochodziła z Wirginii, co można było rozpoznać po jej słyszalnym dla wprawnego ucha akcencie i rysach twarzy. A w Keronii ze wszystkim znanych powodów za Wirgińczykami nie przepadano.
Na słowa kobiety blondynka uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie wszyscy są sukinsynami zapatrzonymi w czubek własnego nosa, bojącymi się tego, co nieznane. Nie widzę powodu, dla którego miałabym Cię traktować inaczej... Owszem, ciężko pojąc naturę elfów, ale nic mi do tego, co robicie sobie w Waszych wioskach. Mówisz, że nie rozumiesz... A ja nie umiem tego zbyt dobrze wytłumaczyć... - stwierdziła, wzruszywszy ramionami. Może dlatego, że sama miała problemy z powodu swojego pochodzenia, rozumiała jak to jest, kiedy ludzie krzywo się na kogoś patrzą i nie chciała zachowywać się w ten sam sposób?
[I chyba znowu się rozpisałam. Ale to dobrze, to nawet bardzo dobrze ^^ Muszę jeszcze tylko zwalczyć wakacyjnego lenia i odpisywać regularnie. Bo jak mnie dopadnie dłuższe nieodpisywanie, to będzie źle...]
- Może jeszcze kiedyś się to zmieni - stwierdziła Vi, posyłając elfce lekki, niezobowiązujący uśmiech.
Niestety, nie była zbyt dobrze wykształcona. Nauczono ja czytać i pisać, lecz praktycznie rzecz biorąc, nic poza tym. Nie licząc posługiwania się rozliczną bronią, oczywiście. Stąd Vi zbyt dobrze nie znała historii, nie znała przypowieści ani opowieści. Orientowała się jedynie w wydarzeniach bieżących, a te wskazywało na to, że ludzie i elfy rzeczywiście niekoniecznie za sobą przepadali. Ale może tak to już bywa między dwoma, zupełnie odrębnymi rasami, powoli zaczynającymi ze sobą współegzystować?
- Mogę przekazać wiadomość. Obawiam się, że Ty sama raczej nie będziesz mogła tego zrobić... Przepisy... - wyjaśniła, krzywiąc się nieznacznie w przepraszającym grymasie.
[Dlatego ja dzisiaj często tutaj zaglądam :D Bo można powiedzieć, że mam dzień wolnego, to korzystam i się wdrażam i walczę z leniem:D]
- Ty wiesz, że on ciągle mówił, jak w gorączce o jakimś amulecie kosiarza... korsiarza? Jakoś tak - Brzeszczot obejrzał się szybko za siebie; nekromanta zatrzymał się, czekając na wóz i coś jeszcze. Najemnik przełknął ślinę, widząc jak Szept się ociąga.
- Ruszże się, Długoucha! - ponaglił ją, starając się także przekonać Wolhę, że pośpiech jest im teraz potrzebny; wręcz niezbędny, by życia swe zachować. - Powiedziałem mu, że tylko się pożegnam i zaraz do niego wrócę - tak, Brzeszczot nakłamał mrocznemu elfowi, bo co niby innego mógł zrobić? Podziękować za współpracę i dostać obuchem przez głowę? - Nie chcę być blisko, kiedy ten elfiak się zorientuje, że go wykiwałem.
Darrus
Marcus był zbyt zaaferowany swoim pająkiem; ulubieńcem, którego od zawsze darzył przyjaźnią i niejaką miłością, by zauważyć, że miano Wilcza Pani nie wzięło się z powietrza i rzeczywiście są też z nimi jakieś bestyje. Figiel czuł się źle, co poprzez łączącą ich więź udzieliło się i Pajęczarzowi. Z ciężkim sercem zdjął z ramienia torbę i sięgnął do jej wnętrza. Ostrożnie wyjął Figla, który to wyglądał już niemal jak pająkowy trup. Odnóża podkulone, nawet w jego małych ślepkach Marcus nie odnajdywał dawnego błysku. Nawet nie chciał sucharka, a to już było doprawdy dziwne. Trzymając go na obydwu dłoniach, gdzie pająk ledwie się mieścił, podsunął go do elfki.
Nie mówił nic, bowiem nie mógł znaleźć słów, które by się na coś zdały.
Królik w tym czasie pochwycił siwka i oba konie podprowadził nieco dalej od lasu. Było w tej gęstwinie coś, co je niepokoiło i płoszyło. Biały chciał tego za wszelką cenę uniknąć. Upił łyk wina z bukłaka, i przysiadł na zimnej ziemi obserwując całe to zajście gotów w razie czego ruszyć na pomoc przyjacielowi.
Królik zawsze był nieufny.
M-G
- Nic... - szepnęła Iskra, choć w głębi duszy myślała, że to jeden z tych dni, gdzie przyjaciół ogląda po raz ostatni. W kościach czuła chłód, jakby za niedługo jej życie miało dobiec końca. W sumie, nie byłaby nieszczęśliwa odchodząc. W zasadzie nikogo tu nie zostawiała.
I zaraz, jak na zawołanie, przed oczami ujrzała Szept. Wilka. Ymira. A w końcu też i Luciena Czarnego Cienia, choć dzielił obraz z Sewerynem. Dawno już powinna zapomnieć o tym żołnierzu. Powinna. Ech, z roku na rok stawała się coraz głupsza. Tak przynajmniej się czuła.
Jeśli w tej wojnie ma zginąć, to tak, by ją zapamiętano. Będzie wyrzynać wrogów jak chwasty w ogródku. Będzie rozszarpywała gardła i twarze.
Moro schyliła łeb ku ziemi węsząc. Iskrę ciekawiło ile taki wielki nos może "spostrzec" zapachów. Rozmyślania jej jednak przerwał pierwszy sus wilczycy, a potem nie było już czasu na myślenie.
I.
I Moro zlala trop, bowiem jej chod stal sie szybszy, pewniejszy, jak gdyby juz z gory miala zalozony cel, cel w ktorym na pewno nie bylo miejsca na zastanawianie sie i rozwiazywanie dylematow, czy temu chlopakowi wygryzc gardlo, czy dac mu szanse.
Las rzedl z kazda chwila, w dodatku do nosa Iskry dotarly nowe zapachy. Zywica, krew drzew i dym. Dym, ktory krecil w nosie i zamykal gardlo. Zhao zaslonila usta i nos dlonia, by choc troche uchronic sie przed tym okropienstwem.
Wilczyca zatrzymala sie w ostatnich wekszych krzakach jakie byly osiagalne w poblizu gryzacego dymu. Tam Iskra zeslizgnela sie z grzbietu i podkradla sie ku drzewom. I zobaczyla wielu ludzi. Ludzi z pilami i toporami, ludzi z pochodniami, magow ognia. Byly tu takze dzieci, ktore znecaly sie nad wpol zywymi stwirzeniami lesnymi, ktore sparzyly plomienie, lecz jeszcze nie umarly. W Iskrze po raz kolejny sie zagotowalo. Zacisnela rece w piesci i powstrzymala lzy. Zapomniala nawet o dymie wdzierajacym sie do drog oddechowych. Ludzie karczowali las dla zabawy. Dlatego, by ieszcze rozjuszyc zwierzeta i elfy. Oni glusi byli na krzywde mlodych drzewek, nie widzieli porozlewanej wszedzie zywicznej krwi. Zhao zaklela szpetnie. Wtedy znow wyczula w sobe Bestie, lecz ona jedynie przygladala sie temu oczyma swej nosicielki. Wilcze szczenie milczalo, choc gluche na krzywde innych nie pozostawalo. Iskra musiala sie mocno hamowac, by zaraz z krzakow nie wypasc i nie powyrywac paru ludzkich konczyn.
Dopiero po dluzszej chwili spostrzegla, ze nieopodal, w krzakach. Takze czai sie Nira.
I.
- Chciałem zobaczyć, do czego jestem mu potrzebny! - burknął, ponaglając Wolhę. No bo co, miał wprost powiedzieć szalonemu miłośnikowi mroku i szkieletów, że nie, dziękuję, ale na taką pracę się nie pisze, a w zamian otrzymać zaklęcie między oczy i pożegnać się z kilkoma częściami ciała? Niedoczekanie! - Marudzisz, jak... - najemnik nie dokończył, bo za nimi rozległ się huk przypominający klekotanie kości, a podmuch wiatru, który uderzył w ich plecy, nie wróżył nic dobrego. To, co słyszał za sobą mieszaniec też humoru nie poprawiało, bo czułe uszy wychwyciły tkane zaklęcie... - On nas zaklęciem chce potraktować! Długoucha, przydaj się na coś! - no bo skoro taka Iskierka szalona furiatka mogła się z najemnikiem teleportować, to czemu by Szept nie mogła? Oczywiście pomijając fakt, że Szept to by z czystej złośliwości Darrusa ze sobą nie zabrała.
[*podaje krówkę* xD]
Darrus
Z początku Marcus uważał wychwalane pod niebiosa umiejętności elfki za przereklamowane i, że w gruncie rzeczy, jej pomoc okaże się tak dobra, jak dobry jest tani barszcz na kaca. Pomylił się. Zresztą, nie pierwszy i nie ostatni raz.
Z uznaniem uniósł brwi słysząc słowa elfki i zaraz też postarał się sobie przypomnieć kiedy w zasadzie Figiel podupadł na zdrowiu.
- Najpierw przestał jeść sucharki. To był pierwszy objaw, że coś jest nie tak... Potem natknęliśmy się na tego tu - tu skinął głową na Ymira - i na orczy patrol. Dostałem strzałą w ramię, ale Królik skutecznie się jej pozbył. Ale wtedy też Figlowi się pogorszyło i w ogóle przestał wychodzić z torby... A teraz ledwo zipie - Marcus wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
M-G
Iskra powędrowała spojrzeniem za Szept, od razu dostrzegając to, co magiczka. Najwyraźniej, dowódca jakiś, czy też może główny prowodyr. A może sam gubernator postanowił uraczyć ich swą obecnością, by zobaczyć jak idą sprawy z zabójstwem Ducha Lasu? Iskra nie wiedziała o gubernatorze wiele, poza tym, że jest to człowiek wiece potężny i niebezpieczny. I miała cichą nadzieję, że ten przechadzający się między ludźmi, nie jest gubernatorem.
Ludzie palący las, karczujący drzewa, ziemia spływająca żywicą i dzieci maltretujące leśnych mieszkańców. Informacji było dość, tak samo jak i towarzyszącego im bólu. Iskra wycofała się w kierunku Moro. W szybkim tempie pokonała większość chaszczy, lecz coś uwagę jej przykuło. Martwy elf, którego nie zdołali ocalić towarzysze. W ręku ściskał zrobioną z mocnego i trwałego drewna dzidę, zakończoną skalnym grotem. Iskra podkradła się do trupa. Miał otwarte oczy, a w nich czaił się ból i strach. Sądząc po wywalonych na wierzch bebechach, zginął tragicznie. Zhao delikatnymi ruchami wyswobodziła broń z jego palców i poprzysięgła zemstę w jego imieniu. Potem zamknęła nieszczęśnikowi oczy i wróciła do Moro, a także Mere, która chyba musiała dotrzeć tu zaraz po nich.
I.
Darrus zatrzymał rozpędzoną Wolhę - Że niby mam cię tu zostawić? No chyba cię natura opuściła! - Al się wścieknie, dostanie białej gorączki i palpitacji serca, jeśli się dowie, że najemnik zostawił elfkę samą. - Al mi nogi... To ja już wolę do nekromanty! - zawołał i wskazał palcem czerniejącą za ich plecami plamę mroku.
[To masz jeszcze dwie xD]
Darrus
Królik tylko zmarszczył brwi słysząc takie pytanie. Coraz częściej odczuwał potrzebę wtrącenia się, ale powstrzymywało go to, że to nie jego sprawa i nie jego pająk.
- Nie ma po niej nawet blizny - a jednak, Biały wtrącił się powstając z ziemi, na której przysiadł. Męska duma nie powalała mu tak siedzieć i słuchać, kiedy pod wątpliwość podawało się jego magię.
- To prawda. - potwierdził zaraz Marcus zastanawiając się, co jednak mogło wywołać u pająka taką reakcję. Być może ból spowodowany gojeniem się rany był zbyt duży i więź uległa przeciążeniu? Może Figiel tak bardzo chciał panu ulżyć, że wziął na siebie za dużo?
M-G
Iskra skinęła głową wskakując na wilczy grzbiet. Teraz czekało ją wyzwanie. Jazda gdzie mogła trzymać się tylko jedną ręką, wszak w drugiej trzymała swoją dzidę.
- Zanieście nas do obozu... - szepnęła Iskra, choć nie było to potrzebne. Obie wilczyce znały swe powinności, więc gdy tylko Szept zajęła swoje miejsce na drugim wilczym grzbiecie, obie skoczyły naprzód pędząc ku głównemu jezioru.
W Iskrze znów odezwała się Bestia. Tym razem widziała, jak szczenie ociera się bokiem o kraty swej mentalnej celi. Znów padły mrożące w żyłach krew słowa "wypuść mnie".
I.
Brzeszczot szybko przeanalizował dwa możliwe wyjścia.
Jeśli odejdzie, zniknie jak prosi elfka, nie będzie przeszkadzał, ale z drugiej strony będzie się czuł podle i sumienie nie da mu żyć. No i Al go zamorduje, potem ożywi i uśmierci raz jeszcze. Chociaż jak zostanie, może zrobić więcej złego.
- No dobra. Tylko mi się nie zabij - burknął, ściskając mocniej wodze kobyłki. Szybko mu poszło zdecydowanie, co ma zrobić. Jednak kiedy odjechał na kilkanaście łokci, Wolha zwolniła i przekrzywiła łeb, spoglądając z ukosa na Brzeszczota. Za plecami najemnika Szept zaczynała już coś kombinować. A on stał i zastanawiał się, patrząc w końskie ślepia.
- I klops. Nie będę uciekać jak baba, Długoucha - powiedział, bardziej do siebie, bo elfka nie mogła go dosłyszeć. Albo mówił do Wolhy, którą zawrócił bez problemów. - Zacznij mnie w końcu doceniać, Długoucha - powiedział, stając za elfką. I chociaż niewiele mógł zrobić, uciekać nie miał zamiaru. I koniec.
Darrus
Brzeszczot bynajmniej nie zamierzał pytać o to, co się właśnie stało. O stworzenie iluzji, o użycie magii. Mieli szanse uciec, oddalić się od szalonego elfa, więc po co pytać o metody i sposoby? Ot magia jak każda inna, ważne, że życie uratuje.
Poganiając kobyłkę do galopu, najemnik zastanowił się, czy mroczny elf nabierze się na sztuczkę Szept. A może przeżyj ją od razu i gniew skieruje na dwójkę uciekinierów prawdziwych? Chociaż... Niedocenienie Szept to też jest błąd. Już nie raz Brzeszczot widział na co stać magiczkę. I postanowił znów uwierzyć w jej możliwości.
[To już jest ten etap, kiedy mając za dużo osób do pisania, mylisz okienka? xD]
Darrus
- Oczywiście - w jego głosie wyraźnie słychać było nutę ironii, co od razu słuchacza skłaniało do stwierdzenia, że tak naprawdę najemnik następnym razem słów elfki nie posłucha. Jak by posłuchał, to co by był z niego za najemnik? Długouchej przyjdzie znosić jego obecność, nawet za drzwiami wygódki; co innego, że jeśli chodzi o wygódkę to najemnik z czystej złośliwości będzie tam elfki pilnował.
- Do Królewca jeszcze daleko. Przed nami Mall Resz. Stacjonuje tam garnizon. Może zajedziemy?
[Po prostu brakuje krówek, to dlatego! Wszystko sprowadza się do krówek!]
Darrus
- Jaka to różnica? Zbrojni to zbrojni. Nekromanta jak za nami podąży, nie odważy się otwarcie zaatakować - a przynajmniej taką miał nadzieję Brzeszczot. W prawdzie nie wiedział, czy mroczny elf jest na tyle szalony, by spróbować otwartych działań, ale liczył na to, że jednak nie. A garnizon stanowił dobrą ochronę. Jeśli mu nie podpaść oczywiście, bo i kijem przez żebra pociągnie.
- Viktus zajmuje się ziołami. Jak powiesz, żeś długoucha, to nas na pewno przenocuje.
Darrus(ik)
- Czyżby magiczka obawiała się ludzkiej siedziby? - spytał, robiąc to elfce na złość, specjalnie, co by się z nią trochę podroczyć. Przynajmniej myśli odciągną od ponurego tematu wykiwanego mrocznego elfa. Ha, ale będą mieli się czym pochwalić; przechytrzyć nekromantę to sztuka!
- Obronię cię, gdyby jakiś mało miły pan chciałby naruszyć prywatność twojego elfiego ciała w wybranych miejscach.
Człowiek xD
- Bogowie niejedyni. Aleś ty drażliwa. Lofar by powiedział, żeś sztywna jak kijaszek od miotły... - krasnolud dodałby jeszcze, że elfce potrzeba faceta, co by ją rozluźnił, ale najemnik dla swojego dobra wolał tego nie dopowiadać. Jeszcze by stracił ucho, albo nos...
A że do wioski pozostało kilka staj, widać już było dym z palenisk, wiszący nad dachami niczym mgła. Mall Resz. Rodzinna wioska półelfa. A tam, o, gdzie ta wielka szopa, stał najemnikowy dom. Młotoręki, sądząc po świetle w kuźni, wciąż pracował. Jak zwykle oddany pracy. I Dar przysiągłby, że słyszy uderzenie młota o rozgrzaną stal i syk spienionej wody.
Przy rwącej rzece sennie poruszało się młyńskie koło, a na niewielkim placu targowym nie było już nikogo; wieczór wygnał ludzi do swoich domostw i nawet dzieci nie było słychać. Tylko krowy muczały, a kury kłóciły się o ziarno. Na polach obsianych późnymi zbożami panowała cisza.
Garnizon spał spokojnie, okopany, w tymczasowych szałasach poza granicami wioski, by nie nękać mieszkańców. Konie w zagrodzie spokojne odpoczywały i czasem jakiś zarżał, odganiając natrętną muchę.
Spalony dwa lata temu stary młyn straszył na środku pola, a wioskowi wciąż nie mieli serca go zburzyć.
Mall Resz. Spokojna, rolnicza wioska.
[Jesteśmy nienormalne xD Ale czasem szaleństwo to najlepsze wyjście, nie? ^^]
Głupiec
Ot prosta wioska. Kilka domów, bardziej lub mniej zadbanych, zależy jak komu udały się zbiory. Żyjąca z rolnictwa, tego co dała matka natura: polowań i leśnych skarbów.
Żadnej karczmy, żadnych miejsc wznoszenia modlitw do bogów. Tylko wiekowy dąb pośrodku, pod którego liśćmi w święta i okazje ustawiano ławy i stoły, by móc biesiadować.
Muru nie było; jeno drewniany płotek otaczający wioskę. Symboliczne zaznaczenie terenu wioski i ludzkich siedzib. Żadnej obrony nie dawał; ani przez zbójami, ani tym bardziej zwierzętami, które czasami podkradały się do kurników i zagród, by uszczknąć coś dla siebie.
Przy głównej drodze domy były schludne, otynkowane wapnem i skropione ochrą, z gałązkami oliwnymi nad progami, by złe duchy odegnać.
Traktu nie było. Tylko piaskowa droga, utwardzona tysiącem kopyt i kołami wozów.
Na końcu zagrody, liche stodoły.
I kuźnia, którą najemnik chciał ominąć, a właściwie nawet do niej nie dojechać. Szczęście, że zielarz mieszkał z dala od głównej drogi, na uboczu, przy samym drewnianym płotku z bramką, którą dla niego wykonali sąsiedzi, by zielarz spokojnie mógł do lasu wychodzić.
- Wcale taki wyjątkowy nie jestem, dajże spokój - machnął ręką, jakby biorąc słowa elfki poważnie, za dobrą monetę, a raczej słowa pochwały. Najwyraźniej nie usłyszał tonu jej głosu, wsłuchany w dźwięki wciąż nie uśpionej, ale i nie pracującej ciężko wioski.
Spięty odrobinę, nie chcąc spotkać przypadkiem ojca, skręcił przy pierwszej chałupce, kierując się ku chatce zielarza. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, przenocują u Victusa i rano już ich tutaj nie będzie. Wyruszą przed świtem, kiedy nikt ich nie będzie mógł zobaczyć. A zielarz? Jego poprosi się o milczenie; poczciwy to staruszek, więc i kłopotów nie będzie sprawiał.
[Ha, biedroneczko, biedroneczko leć do nieba po kawałek krówki xD Skończyyyły się]
W połowie brat
Większość ludzi wojny tej z pewnością nie pamięta; ludzie to rasa żyjąca chwilą, pamiętliwa, ale nie tego, co ważne, a błahostek i drobnych spraw. Zapytaj rolnika, czy pamięta ostatnią bitwę, a odpowie że nie, bo pamięta tylko jak sąsiad wredota przesunął kamień graniczny, poszerzając sobie pole uprawne.
Najemnik parsknął. - Źle to powiedziałaś, Długoucha. Na wszystko, co ma dziurę i każdy ci to powie. - Lofar był, jaki był, ale jako przyjaciel miał też kilka zalet. Niespotykane to i jakoś trudno uwierzyć, ale krasnolud potrafił okazać coś więcej i coś innego niż tylko zamiłowanie do flirtów.
- Barzul! - zaklął najemnik, widząc, że w drewnianej chatce zielarza zgaszone są świecie, a w oknach tylko ciemność widać. Czy los znowu okazał się być dziwką i wszystko zaplątał? Wiadomo, że szczęście to dziwka, zakochać się nie zakocha, ale żeby aż tak... Gdzie podziewał się zielarz, kiedy był potrzebny? Po lesie za ziołami zachciało mu się łazić.
[A pewnie! Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi, tym razem bez siedmiokropków!]
Mieszaniec
- Próbuję, próbuję... Jasha przysięgał, że tego szalonego krasnala widział, jak z opuszczonymi portkami wybiegał z zagrody, przy czym tam tylko kozy były. Nie... Nawet nie chcę o tym myśleć - mruknął najemnik, wzdrygając się; och gdyby dało się tę informację z głowy wymazać. Naprawdę nie chciał kaleczyć sobie myśli wyobrażeniami, jak krasnolud i koza...
- Cholera. Przez ciebie moja głupia wyobraźnia podsuwa mi straszne obrazu... - sarknął i powstrzymał Wolhę przed wdarciem się na victusowy ogródek i zjedzenie wszystkich warzyw i ziół, jakie zielarz uprawiał. A na marchewkę najwyraźniej konik miał smak.
- Victusa nie ma w domu. Zobacz, ciemno. Cholera - czarna kobyłka parsknęła niezadowolona i chciała najemnika w rękę ugryźć kiedy ten zapomniał się, ale i to się jej nie udało. - Przecież się do niego jak rabusie nie włamiemy, a tu nie ma gdzie przenocować. Tylko rolnicze chałupy.
[Podsuwaj mi dalej pomysły ]:->]
Wykrywacz tego, czego inni nie wykryją xD
Kobyłka odruchowo spokojnym truchtem ruszyła we wskazane przez elfkę miejsce; raczej nie dlatego, by słowa Szept w czyn zamienić, a przez to, że instynktownie ciągnęła do domu. Urodziła się pod okiem Młotorękiego i pewnie zostałaby sprzedana jak inne źrebaki, gdyby Darrus nie oznajmił, że konia chce mieć, by być jak prawdziwy mężczyzna. Młody wtedy był i lepiej do tego nie wracać.
- Myślałby kto, że lud prosty, w bagienne ogniki wierzący, otworzy po zmroku jeźdźcom - zasępiony, zastanawiając się wciąż, gdzie można by spotkać Victusa, albo czy by na niego nie zaczekać, Dar nie zorientował się dokąd prowadzi go kobyłka; po prostu założył, że poczuła młodą trawę.
[Ha, ale ja nieeee wiem...]
Em, um...
Kuźnia pachniała ogniem. Gorące powietrze było niemal jak para, wśród której pod sufit wzbijały się iskry. Szczęk młota wyrabiającego rozgrzany metal odbijał się od ścian, a gdzieś w kącie zapiszczała mysz.
Maltorn wykuwał miecz; krótki, prosty, chociaż niespotykany, bo z rozdwojoną końcówką. Ot życzenie klienta, który nie dał się przekonać, że to może stal osłabić i szybciej pęknięcia wywołać. Jednak Młotoręki z pasją i oddaniem przykładał się do pracy, więc nic dziwnego, że przybycia elfki nie usłyszał, ani stukotu kopyt.
Pewnie gdyby Szept się nie odezwała, nawet by nie wiedział, że nie jest już sam.
- Victus? - kowal źle widział w ciemności, w której stała kobieta. Szybko, nie przykładając do tego wagi, przetarł ręką czoło; spod jego lnianej koszuli uciekł ukryty pod materiałem amulet: elfia Gwiazda Zaranna, którą mężczyzna od razu schował bliżej serca. - Udał się go gaju. Wróci, kiedy księżyc znów będzie jak sierp. Za trzy dni. Jeżeli pańskiej wygody nie oczekujecie, pod moim dachem możecie przenocować. Prawa gościnności.
[A elfka to papla xD]
Hańba i elfia ujma
Brzeszczota nie było. Bo chociaż zamyślony nad znalezieniem wymówki, by do ojca nie zajrzeć, dość szybko się zorientował, gdzie go kobyłka prowadzi, a do kogo elfka skoczyła o nocleg zapytać.
Właściwie i u ojca mogli przenocować, najemnik nie miał nic przeciwko; ot nie chciał kowalowi przeszkadzać. Z resztą, odwiedzał go dość często to i wystarczy.
Nie mając jednak innego wyjścia, zaprowadził Wolhę do małej stajenki, gdzie trzymane były dwie kozy i stara klacz; ściągając z końskiego grzbietu siodło i ogłowie z łba, nałożył na nie derkę, a owsa nasypał do worka i podstawił kobyłce pod nos.
Teraz wypadałoby się z ojcem przywitać.
- Ni monety nie wezmę. Elfa ugościć, to jak szczęście do domu zaprosić - odkładając niedokończony miecz, który i tak nie był według kowala godny dalszej obróbki, Młotoręki wyrzucił go na trzy inne niewyrobki. Jeśli coś już u tworzenia było niewłaściwe, potem też źle służyło, więc należało się tego pozbyć i zacząć od nowa. - Wołaj towarzysza. Chłód od wody ciągnie. Ogrzać trzeba się.
A i Darrus się znalazł, stając na progu kuźni.
- Witam cię tato. Tak nie w porę, bo wiem, że masz dla garnizonu zamówienie, ale... - wzruszył ramionami mówić, że innego wyjścia nie mieli.
Maltorn uśmiechnął się; właśnie zagadka, której jego syn przy ostatnich odwiedzinach nie chciał wyjawić, sama się rozwiązała. Nigdy też kowal nie sądził, że syn jego z elfką po dobroci podróżować będzie. Widać coś w Darrusie zmienić się musiało, albo ktoś dobrze za to zapłacił.
- Tym bardziej srebrników od pierworodnego brać nie będę. Dar za to, żeś u zielarza zatrzymać się chciał, elfią panią ugościsz, a sam na sianie się prześpisz - i Maltorn nie żartował, a i dla najemnika spanie na sianie nie było niczym złym; to lepsze od twardego klepiska, czy trawy zroszonej wieczorną rosą. Od małego sypiał w stodole to i nawet rad był, że znów poczuć się jak dzieciak będzie mógł.
Młotoręki zerknął na płonący ogień; był wyższy i lepiej zbudowany od syna dzięki pracy w kuźni. Oczy mieli takie same, ale Dar przypominał elfa, a Maltorn z ciemną brodą i blizną na policzku, przywodził na myśl leśnego zbójca, co w ciemnościach na nieostrożnych się zasadza. Mocne, zniszczone dłonie, mięśnie drgające pod skórą i tylko oczy burzyły pozory brutalnego zachowania; były jasne i pogodne, jak niebo spokojne.
- Nie ociągaj się tu. Posiłku pewnie nie jadłeś, a ja dwa razy robić nie będę - najemnik pociągnął Szept za materiał na ramieniu, chcąc by poszła za nim. Do drewnianego domku, niewielkiego, ale przytulnego. Tylko z trzema izbami i tym, co najbardziej potrzebne i praktyczne.
Darrus
Syn w ojcowskie ślady nie poszedł, bo było mu nie po drodze. Darrusowi brakowało cierpliwości oraz skupienia; rozpraszały go dźwięki, zapachy i skoncentrować się nie potrafił. W rękach biegłości mu brakowało, a w oczach bystrości; chociaż ojciec go uczył, dzieciak nie wykazywał się talentem, ani kunsztem. Broń z jego dłoni wychodziła prosta, zwykła i jakby brakowało w niej finezji. Serca nie miał do kowalstwa.
- Ojciec jak jest skupiony na pracy, to nie ogarnia otoczenia. Garnizon zamówił u niego miecze i podkucie koni. Nie chciałem mu przeszkadzać - wyjaśnił, zapalając lampkę oliwną, by rozjaśnić wieczorne ciemności; za oknem, na dworze cykały świerszcze, a w powietrzu latały świetliki; jak nic wiejska atmosfera spokoju i ciszy.
- Zamarudzimy u niego znacznie dłużej, niż u Victusa. Nie pozwól mu się rozgadać, pożałujesz - poradził, stając na środku izby, krytycznie przyglądając się bałaganowi panującemu w pomieszczeniu. Z westchnieniem pokręcił głową, mamrocąc pod nosem przekleństwa pod adresem ojca; a tyle razy mu mówił, by nie zatracał się w pracy.
Na ganku rozległy się ciężkie, szybkie kroki; Maltorn zdjął z nóg ubrudzone buty i boso wszedł do środka, nie zamykając drzwi, by wieczorne, przesycone zapachem lawendy powietrze wpadło do środka.
- Co tak stoisz? Gości tylko zaniedbujesz - zdziwiony, że syn nie zajął się przygotowaniami do wieczerzy, nakazał mu się odsunąć, co by nie przeszkadzał. - Siadajże - i całkiem sprawnie krzątając się przy kaflowym piecyku, pod którym wpierw rozpalił ogień, Młotoręki zabrał się za parzenie herbaty z leśnych, suszonych owoców i przyrządzenie lekkiego posiłku. - Konie byś oporządził przed nocą.
- Później. Droga długa, a i nie całkiem bezpieczna.
- Konie zaś najważniejsze. Wypocząć muszą.
- Dobra. Ale jak mi nie zostawisz kwaśnego mleka, to sobie pójdę.
Darrus
CZ. I
Elf chwilę zawahał się, jakby wytrącony z głębokiego zamyślenia. Otworzył parę razy usta, aż w końcu zrezygnowany wskazał kierunek. Obie wilczyce skoczyły nad głową biednego elfa przyprawiając go niemal o zawał i pognały we wskazanym kierunku.
Im bliżej drzewa, gdzie zbierało się niejakie elfie dowództwo, tym większy ruch i więcej elfów. Te tutaj prócz skórzanych strojów zwiadowców miały jeszcze lekkie pancerze, które zostały wcześniej zaklęte przez najwybitniejsze elfy. Iskra domyślała się co się stało, domyślała się też jakie polecenia wydało dowództwo i co zdecydował Wilk. Wyglądało na to, że bitwa była jedynym wyjściem by jakoś ostudzić ludzkie zapały i skruszyć odwagę w sercu. Zhao rozglądnęła się jeszcze raz, uważniej tym razem starając się zapamiętać twarze swych braci i sióstr, którzy wkrótce mogli polec w walce.
Po dość długim czasie, w którym obie wilczyce musiały przeciskać się wręcz przez tłumy, w końcu dotarły pod drzewo o rozłożystych gałęziach i białej korze. Był to wiekowy dąb, Nemnes, strażnik drzew i zarazem ojciec wielu z nich. Na jednej z gałęzi, która to wiła się tuż nad ziemią, siedział Wilk i ostrzył sztylet. Natomiast tuż obok leżała Moka, a jej ciemne oczy uważnie obserwowały ruch w obozie.
Iskra ześlizgnęła się z wilczego grzbietu i paroma susami dopadła Wilka, dokładnie w tej chwili kiedy ich przyszły władca zapiął pod szyją ciemnozielony płaszcz. Bystre oko elfki dostrzegło klamrę jaka spinała materiał. Liść. Brosza w kształcie liścia, wzorowana na tych, jakie ronił Nemnes w swej rozpaczy nad lasem. Wrodzona ciekawość Iskry nie pozwoliła jej zapomnieć o tym, by później zapytać skąd ma tą ozdobę. Wskoczyła na gałąź przysiadając obok srebrnowłosego.
- Co się dzieje Wilku? Co postanowiliście? - spytała nie kryjąc w głosie troski i ciekawości.
- Przechodzimy z defensywy na ofensywę. Elfy się coraz bardziej niepokoją, ja zresztą także. Jeśli jeszcze raz jakiś człowiek zetnie drzewo na moich oczach, to przysięgam, zabije jak psa.
- Czyli... - Wilk jednak nie dał jej dokończyć.
- Tak, idziemy na bitwę. Pierwszą i miejmy nadzieję ostatnią bitwę o Medreth.
CZ. II
Zapadła między nimi cisza, którą zakłócał jedynie delikatny szum drzew. Czułe uszy elfów jednak wychwytywały melodię i słowa śpiewane przez ludzi.
- Dzicy są...! Dzicy są...! - Iskrę niepokoiły te słowa. Ludzie potrafią być trudni, zwłaszcza jeśli dodadzą sobie odwagi jakąś pieśnią śpiewaną w dużej grupie. Ich serca jedna truchleją, gdy towarzysze ponoszą śmierć. To była ich nadzieja.
- Niech wojenne werble brzmią...! - elfce zdawało się, że ludzie zaraz zabiją ich samą pieśnią. Powstała szybkim, płynnym ruchem, a jej twarz stężała w wyrazie grozy i gniewu zarazem.
- Okazało się, że ludzie to są diabły. Z wszystkiego poza swoim zyskiem drwią - nie były to słowa Iskry, a mędrca, jednego z niewielu Starszych jacy byli tu z nimi. Wiekowy elf stał na paru skrzynkach. Widać, nie tylko ludzie potrzebowali pieśni.
- A poza bielą lic, w nich nie ma nic, a nic...
- Na pewno nawet kropli krwi! - pozostałe elfy także włączyły się do śpiewu, w ruch poszły zaraz bębny i flety, barwniki i farby, łuki i miecze. W obozie zawrzało. Iskra skoczyła z gałęzi i miękko wylądowała na ziemi. Zaraz w jej ręce wpadła miseczka z czarną i czerwoną farbą. Usta jej wygiął szyderczy uśmieszek, a trzy palce zanurzyła w ciemnej mazi, potem od lewej skroni, do prawej, poprzez przymknięte powieki pociągnęła grubą linię. Moro trąciła jej smukłe ramię nosem, a w odpowiedzi elfka także wymalowała swą wilczycę w dziwne, czerwono - czarne wzory.
W powietrzu zaś unosiły się głosy wielu gardeł wciąż powtarzających "dzicy są, dzicy są". Elfy nie pozostały dłużne i kontynuowały swą pieśń tak ją dopasowując, że gdy padały ludzkie słowa, elfy krzyczały wręcz to samo, przez co miało się wrażenie, że głosy starszego ludu są o wiele donośniejsze.
W tym zamieszaniu Zhao niemal zapomniała o swej towarzyszce i Wilku. Elf skończył ostrzyć swe sztylety, które trafiły do pochew na plecach, tak samo postąpił kołczanem a w dłoń wziął swój cisowy łuk. Prawdziwy masakrator w rękach Wilka.
Potem spojrzenie fiołkowych oczu Iskry padło na Szept.
Królik zazgrzytał cicho zębami. Co prawda, miał swoje dziwactwa, miał wady, ale jeśli idzie o leczenie, mało kto mógł się z nim równać. Może jednak coś przeoczył? Zaklął w duchu.
- Tak, to ja go leczyłem. - zaraz Biały znalazł się przy Pajęczarzu i rzeczywiście, kolejne pytania elfki jedynie podnosiły mu ciśnienie.
- Grot był brudny, jak to u orków, w ranę wdało się zakażenie, ale wszystko po trzy razy sprawdziłem. - mruknął przyjmując w dłonie ciałko pająka, bowiem Marcus zaczął wygrzebywać się ze swojego płaszcza najwyraźniej postanawiając, że elfka powinna obejrzeć ramię. Płaszcz wylądował na ramieniu Królika, a potem Pajęczarz ściągnął koszulę i poszukał wzrokiem miejsca, gdzie jeszcze wczoraj był siniak. Na ramionach miał tyle blizn, że sam się gubił co jest od jakiego ostrza, czy też broni. Na umięśnionej piersi Marcusa znalazła się nawet blizna po zadrapaniu przez pumę. Palcem wskazał elfce miejsce, gdzie oberwał.
- Widzisz? Nie ma nic. - dodał zaraz żeby jakoś ugłaskać gniew przyjaciela, który malował się w jego oczach. Być może elfia pani tego nie dostrzegała, ale on znał Gabriela za dobrze. Kiedy Pajęczarz palcem nacisnął miejsce dawnej rany, Figiel pisnął. Coś dziwnego się tu działo i Marcusowi się to wcale, a wcale nie podobało.
M-G
Ciężkie, podkute kopyta plaskały na podmokłym gruncie, rozbryzgując wokół brunatno-błotniste krople. Z natury puszyste i czarne pęciny oklapły, przyjmując barwę odpowiednią bagnistemu otoczeniu. Nisko osadzony ogon boczącego się karosza omiatał niecierpliwie boki, odganiając natrętne owady. Znudzony jeździec pochylił się nisko nad końskim grzbietem, unikając zderzenia kolejną gałęzią.
Siedziała na końskim grzbiecie już blisko trzy godziny. Tropiąc ślady domniemanej nekromantki - już drugi dzień. Jedynie poczucie obowiązku - tudzież odpowiedzialności - zmusiło ją do podjęcia się misji opartej na domysłach i przestrachu wieśniaków. Wolała uniknąć późniejszych wyrzutów, 'dlaczego nie podjęła działania'. Było to irytujące, jednakże zrozumiałe. Prawdziwych nekromantów było coraz mniej, nie przeszkadzało to jednak w robieniu 'rozgardiaszu w papierach' Rady Starszych. Rozswawolonym magom nawet do głowy by nie przyszło, ile kłopotów może narobić wyciąganie zmarłych zza grobów lub przywoływanie demonów. Tylko później tacy jak ona mieli za zadanie ścigać tych 'z piekła rodem' po całym świecie, tracąc na to pół życia i ogromne ilości energii, nierzadko również - zdrowia.
Tak więc miała pogłoskę wyśledzić, potwierdzić lub zniszczyć.
W końcu znalazła prawdziwy ślad. A nawet więcej niż ślad.
Rozległ się wibrujący dźwięk stali.
[W końcu się ogarnęłam. W pierwotnym pomyśle wątek wyglądał o wiele ambitniej... Pisałam na bieżąco, co pewnie widać do błędach logicznych. Ale już COŚ jest ;)]
[Taaa, wątek Lucien-Zorana spoczął na laurach... Merde. Zwaliłam coś przy ostatnim komentarzu, a teraz już nawet nie chcę tego poprawiać. Proponuję więc teraz narzucić tempo akcji i zmienić totalnie temat, bo zapomniałam 'wzbogacić' (ironia) komentarz o zawartość pergaminu.]
Brzeszczot wracając do domu, podwędził kilka dojrzałych jabłek z ziemianki; taka nagroda za to, że Wolha ugryzła go w łydkę, kiedy chciał jej ogłowie ściągnąć, najwyraźniej sugerując, że ta odrobina owsa wcale jej nie zadowala i powinna coś lepszego dostać. Potem Zahir wyraził swoją niechęć do najemnikowej pomocy, ale ostatecznie pozwolił sobie rząd ściągnąć i na grzbiet derkę zarzucić.
- Laurion opowiadała mi o święcie letniego przesilenia. U nas to tylko bogom dary i gorzała do rana - na stole stało już wszystko, co tylko Młotoręki z zapasów wyciągnąć mógł. I kubek z kwaśnym mlekiem dla Darrusa też się znalazł.
- Tfu, cholera by to... Przerobię tego konia na kiełbasę...
[Niedobre to gg ostatnimi czasy ;p]
Darrus
[Przepraszam za zwłokę w odpisywaniu.]
I ona znała to uczucie, ten lęk przed obdarzeniem zaufaniem kogokolwiek. Czasy były bądź co bądź niespokojne, fałszu i zdrady pełne... Każdy znajomy mógł wydać w ręce wrogów, każdy przyjaciel stawał się słabością mogącą kosztować życie. Ale mimo wszystko... Czy życie samotne, pozbawione jakichkolwiek radości i więzi wciąż nazwać można życiem?
Zaskoczyło ją słowo dziękuję. Była w stanie zrozumieć,że elfka obawia się przystąpienia. Może to było ze strony Nefryt dziecinne, ale uważała, że każdy powinien móc decydować o swoim życiu. Dlaczego miałaby więc zmuszać elfkę do natychmiastowej odpowiedzi?
- O swojej decyzji powiesz mi... nie, nam wszystkim, przy kolacji. I myślę, że będzie to także dobry czas, byś wyjawiła nam swe imię - powiedziała. Dotąd nie nalegała, by poznać tożsamość magiczki.
- Szrama. - Przeniosła spojrzenie na mężczyznę - Wczoraj zaczęłam naprawiać zbrojownię, bo płótno namiotowe się już sypie. Nie pomógłbyś mi..? - zapytała. Z naprawą namiotu poradziłaby sobie i sama, ale pomoc dawała sposobność do rozmowy bez świadków... I dyskretne podpytanie się o osobę elfki.
Brzeszczot nie lubił głębokiej wody. Nie znosił statków. Kołysania naprawdę nienawidził. Ala wręcz nie znosił; tego wrednego czarodzieja, co ich w podróż na jakiś głupią wyspę wysłał, jakby sam tyłka tam ruszyć nie mógł.
- Znaczy, że co, ja podrzutek? - spytał, stojąc oparty dłońmi o burtę, z głową zawieszoną i opartą brodą o deski; choroba morska go męczyła, w brzuchu się kręciło, mdliło i ssało po żołądku jakoś tak nieprzyjemnie. - Bogowie... Czemu tak huśta - burknął, blady i jakiś taki zielonkawy.
Darrus
Problemy żołądkowe najemnika zaczęły się niespodziewanie i nawet przez myśl mu przeszło, że to wina Szept, która mu coś niedobrego zgotowała. A może po prostu pierwszy raz wypłynął na głębokie wody, ze świadomością tego, co ukryte i żywe pod wodą, z bezkresnym oceanem przed sobą, kołysaniem i szumem.
- Cicho bądź ty... ty... Znęcać się będzie nad cierpiącym - burknął i od razu tego pożałował, bo szarpnęło nim, a śniadanie najwyraźniej próbowało wrócić na wolność. I po co on jadł paszteciki z zająca? Nie, nie myśl o jedzeniu. Nie wolno! - Nie dobrze mi... - nie od dziś wiadomo, że chorujący facet to utrapienie, a Brzeszczot nie był wyjątkiem. Jeszcze mu wiatr zapach ryb i wodorostów przynosił pod czuły nos.
Aż pozieleniał bardziej, zwisając bezwładnie, przyglądając się wodzie. Szumiącej wodzie, płynącej, bulgoczącej...
Darruson
- Nie widzisz, że ja tu przeżywam wewnętrzny dramat? - spytał, zerkając spode łba na elfkę; jakby on pierwszy mdłości miał, jakby cierpiał najbardziej; mocniej na przykład od majtka, który liną sobie obtarł ręce.
- I pewnie zaraz wyciągniesz fiolkę z ziółkami akurat na zwrócenie - zaczynały potwierdzać się obawy najemnika, że długoucha wredota coś kombinowała; pewnie dosypała mu coś do drugiego śniadania. To by się nawet zgadzało, psia jego mać. - Powiedz mi tylko, że... No, że nie cierpię na darmo.
Darrus
Dziwne, ale szum morza zaczynał dobroczynnie działać na czułe zmysły najemnika; przelewające się fale już nie brzmiały jak uderzenia wody o brzeg, przypominały raczej leniwy strumyczek płynący przez las.
Darrus jasnymi oczami wpatrywał się w błękitną wodę, obserwując pływające pod powierzchnią mieniące się ławice ryb; dostrzegł nawet żółwia morskiego i pomyślał sobie, że byłaby z niego dobra zupa, ale z elfką nie miał zamiaru dzielić się tą informacją, bowiem sam sobie potrafił odpowiedzieć w szeptowym stylu.
- Żadnych fiolek. Królik, głupek jeden, nafaszerował mnie już dość - burknął, sięgając dłonią ku wodzie i kolorowym rybkom, które co jakiś czas wyskakiwały ponad morze. Królik i jego zioła, psia jego mać. - Jeśli ziółka im gorzej smakują tym są lepsze, to moje musiały być wyjątkowo zdrowe.
Darrus
Darrus zerknął na Szept dość podejrzanie, jakby wyczuwał w jej słowach podstęp; bo czy ta Długoucha wredota naprawdę właśnie mu powiedziała, że gotowa jest przynieść mu wody? Nie, musiał się przesłyszeć.
- Próbowałem. Tam jeszcze bardziej kołysze.
Ognistowłosy marudny najemnik, przekrzywił głowę, a jego dłoń zawisła nad taflą zmarszczonej wody; małe, zwinne rybki zniknęły w kępce pływających wodorostów, a żółw odpłynął gdzieś daleko; tylko wredne mewy siedzące na bocianim gnieździe wciąż wydzierały się, przekrzykując niczym przekupki na targowisku.
- Wierzysz w syreny?
Darrus
Marcus skinął głową zakładając znów koszulę. Czuł to co i Figiel, choć w mniejszym stopniu. Wątłe ciało pająka nijak miało się do mocnej sylwetki Pajęczarza.
- Parę dni temu... - zabrał płaszcz przerzucony przez Królicze ramię i zapiął go po szyją, otulając swą szyję na powrót futrem, którym to podbity był płaszcz na ramionach. Spojrzał znów na swego pupila i westchnął.
M/G
Pieśni ludzi i elfów mieszały się nieprzerwanie, a ciśnienie rosło, gniew wrzał i cierpliwość malała. Zjawiła się Moka na którą wskoczył Wilk, również ubazgrany tam, czy gdzie indziej. Niektóre elfy wyglądały jak papugi, poobwieszane niezliczonymi paciorkami i kolorowymi chustami, inne zaś wybrały jeden kolor i tego się trzymały. Jeszcze inne wyglądały jak najprawdziwsze dzikusy, pierwsze elfy, jakich świat oblicza już nie zna. Gdzieniegdzie zdarzały się tez przypadki pozbawione wojennych barw i iskierek gniewu skaczących w oczach. Iskra spojrzała po sobie wskakując na grzbiet Moro. Wyglądała jak dzikus. Jak ci, o których tyle słyszała w legendach. Dzikie elfy, które nachodziły ziemie w zimie, siejąc strach i spustoszenie.
Dzicy.
Chyba właśnie tym się teraz stali, poddani jednej woli, mający ten sam cel, obronę Medreth. Jedna z elfich magiczek chwyciła Iskrę za rękę, a ta wstrzymała wolny chód wilczycy. W dłonie elfki wpadł kolczyk. Zhao wiedziała, że jest z kości, dlatego był tak nieskazitelnie biały. Wolała nie pytać czyja to kość. Był w kształcie smoka. Długiego, cudownego smoka. Z pomocą swej leśnej siostry udało się jej założyć małe cudo, które okalało jej spiczaste ucho, jakby smok był żyw i owinął się wokół małżowiny, a ogon zahaczył o dziurkę w miękkiej części ucha. Dość ciężki, musiała przyznać. Ale czego się nie robi dla sióstr i braci.
Elfy rozpoczęły szybki marsz ku ludzkim głosom. Polanka nad jeziorem zaczęła pustoszeć, Wilk popędził na czoło pochodu, a Iskra i Szept zostały same. Spojrzała na przyjaciółkę, której to też podarek niezwykły się trafił, tyle, że nie kolczyk, a bransoleta o wężowym wzorze.
- Więc w końcu się zaczęło... - szepnęła cicho.
I.
Słona woda wdarła się w najemnikowy nos, przez co Brzeszczot zaczął nim kręcić, aż w końcu kichnął. I to tak, że jeszcze trochę i byłby wypadł za burdę, ale nie, dał radę.
- Nie wiem. Taka pół kobieta pół ryba? - najemnik wzruszył ramionami; najwyraźniej w czasie bólów i cierpień okrutnych miał dziwny zwyczaj mówienia o wszystkich i o niczym, rzucania luźnych sugestii i pytań. Wszak katusze przeżywał okrutnie. - Może w wodzie by mnie tak nie mdliło?
Darrus
Ymir osobiście dziwił się Marcusowi, że takiego dziwnego pupila ze sobą wozi. Bo co innego wilki, którymi to i postraszyć można, a co innego marna pajęczyna. Jak widać, Ymir nie znał Figla.
Mimo wszystko jednak przyjął pająka na swe dłonie i ściągnął nieco brwi obserwując tamtą dwójkę, która go przed orczym oddziałem wyratowała. Podejrzewał coś, choć wolał na razie się tym z nikim nie dzielić, bo i po co, skoro informacja potwierdzoną nie była.
M/G
I.
W lesie zmierch zapadał szybciej niż na równinach, czy w samej stolicy. Gdy pierwsze elfy dotarły na pierwszą polankę za jeziorem, ostatnie promienie słońca przemykały między gałęziami drzew, żegnając co poniektórych. Leśne zwierzęta umykały w stronę jeziora, byle jak najdalej od ludzi i ich głośnych wrzasków.
Nadchodziła zima i każdy z elfów czuł to, choć oficjalnego potwierdzenia od magó z Twierdzy wciąż nie było. Mleczna zasłona mgły zalewała z wolna las, jakby wyciągała swe macki po wciąż żywych ludzi i elfy. Mimo panującego chłodu, mało kto się nim przejmował. Krew wrzała w żyłach obu ras, pieśni przerodziły się w bojowe okrzyki po stronie ludzi i pobłażliwe milczenie ze strony elfów. Iskra widziała, jakie zroblili wrażenie. Szczególnie Moka i dosiadający jej Wilk. A potem ona sama na grzbiecie Moro. Podczas powolnej jazdy zdążyła obwiązać udo sznureczkiem i przytoczyć do niego sztylet. Tak w razie czego. Teraz, kiedy wzbudziła już w ludziach słuszny postrach, wycofała się wraz z Moro na tyły. Stąd lepiej będzie szyć z łuku.
Przed rzędy ludzi wyszedł jeden, potężniejszy od reszty i z brodą. Zhao osobiście kojarzył się z jakimś berserkerem. Gestem uciszył ludzkie krzyki, widać, był tu kimś ważnym.
- Jesteśmy tu jedynie dla Ducha Lasu, odejdźcie, pókiście żywi, a zostawimy was w spokoju - zwrócił się do elfów, które zaczęły się cicho śmiać.
- Zniszczyliście nasz las. Zabiliście zwierzęta. Teraz chcecie zabić tego, którego własnością jest życie i śmierć? - odkrzyknął człowiekowi Wilk, siedząc władczo na grzbiecie Moki. - Jeśli wpierw zdołacie pozbawić nas życia, wtedy owszem, będziecie jedynie dla Ducha.
- Skoro taka wasza wola - człowiek teatralnie westchnął i obrzucił Wilka złym spojrzeniem. Jak widać, nie lubił elfów, ani wilków. Machnął znów ręką, a ludzie odpowiedzieli rykiem, które przyprawił elfy o skrzywienie się, czy zatkanie uszu. Długousi z tyłów jednak nie próżnowali, więc pierwsze cięciwy w mig zostały napięte, a na wrzeszczących ludzi spadła pierzasta śmierć. Zaraz krzyki ucichły. W tym czasie druga salwa wyleciała ku górze, ominęła bezpiecznie elfy i spadła na ludzi dziesiątkując pierwsze szeregi. Zmieszani mlecznonosi mieli nietęgie miny. Jednak ich przywódca... Oszalał jakby. Oczy jego, same białka, dziki ryk z ust się wydobył. Złapał topór i ruszył na elfy, a kiedy w berserkerskim szale odrąbał pierwszą głowę osobnika, który zbyt późno się osłonił, reszta ludzi ruszyła za nim. Rozgorzała pierwsza bitwa o las Medreth.
Iskra wiedziała, że nadejdzie moment kiedy będzie musiała uciec się do masakrowania mieczem. Albo będzie musiała się uciec do magii, która wciąż nie pozostawała jej mocną stroną. Bestia zamruczała cicho słysząc rozważania elfki i otarła się miękkim futerkiem o kraty.
"Wypuść" - znów te same słowa, aż Iskra jęknęła. Noszenie w sobie tego dziwnego tworu nie było niczym łatwym, a ile kłopotu z tym było. Ile sił przeznaczała na to, by nie dać sobą kontrolować.
Kolejna wypuszczona strzała trafiła człowieka, który wraz z czterema kompanami rzucił się na jednego elfa. Niestety, nie zdołała brata ocalić. Moro rzuciła się w wir walki w chwili, kiedy to elfka zorientowała się, że to była ostatnia strzała. Schyliła się po miecz leżący w trawie i popędziła za wilczycą ścinając po drodze każdemu mlecznonosemu głowę. Teraz nie było czasu na litość.
II.
Piruet, finta, cięcie z boku, a diabelnie ostra klinga miecza ścięła człowieka wpół, krew z przerwanych tętnic trysnęła w górę by zaraz potem spaść na walczących jako krótki, krwawy deszcz. W tym śmiercionośnym tańcu Iskra musiała też pilnować by strzałą nie zarobić, musiała pilnować też, by żaden z żadnych kosztowności ludzi nie zerwał z jej szyi Gwiazdy. To by ją osłabiło i zdezorientowało, a tego teraz nie potrzebowała.
Do jej uszu dobiegły niedalekie kwiki i tupot kopyt o glebę. Boski Udunra włączył się w elfie szeregi, a jego dzieci i poddani rzucili się na ludzi z dziką wściekłością przepełniającą serca. Ludzie nie spodziewali się tego, więc na chwilę znów nastąpiło załamanie w ich szykach. Głowa ich dowódcy, berserkera, została ścięta przez Wilka, który już od dawna wirował między swymi elfami w tańcu niosącym śmierć. Jednak ludzi miast ten widok osłabić, rozgniewał. Naparli całą zgrają na odcięte elfy, masakrując ich ciała. W chwilę potem w górę uleciała salwa strzał. Te jednak były szybsze, cięższe i przede wszystkim, zadawały większe rany. Były to bełty z kusz.
Podniosły się znów kwiki, kiedy martwe cielska dzików zaczęły zaścielać ziemię, podniósł się ryk wilków, a także krzyk. Krzyk, kiedy ich przyszły władca oberwał bełtem, kiedy na jego koszuli wykwitła ciemna plama krwi. Wilk zachłysnął się powietrzem, aświat jakby nagle stał się wolniejszy. Barwy przygasły, a głosy wydały mu się takie odległe. Poczuł także senność i okropny chłód, a także dłonie, które go pochwyciły, ratując tym samym przed upadkiem na ziemię. Elfy krzyczały coś do siebie nawzajem, odciągnęli go gdzieś, a on nie mógł już walczyć. Chyba, że o własne życie.
Iskrę taki widok zaniepokoił. Ostatnie czego obecnie chciała, to śmierć Wilka. Gniew jej osiągnął punkt kulminacyjny, magia przepełniła ciało, a ona zaczęła pod nosem mamrotać inkantacje, których dotąd nie znała. Poczuła, jak traci kontrolę, jak ręce odmawiają jej posłuszeństwa. Bestia przejmowała nad nią kontrolę.
Uderzyła piętą o ziemię, a ta rozstąpiła się, tworząc wyrwę na parę stóp. Stojący tam ludzie zapadli się w przepaść, a ziemia zamknęła się miażdżąc ich. Potem Iskra skoczyła do przodu, dłonie wyrzuciła przed siebie, a fala zebranego zewsząd błota porwała ze sobą innych ludzi, topiąc ich. Zamaszysty i gwałtowny łuk wykonany prawą ręką oddzielił jedną z fal od innych. Była przeznaczona dla kuszników. Błoto prowadzone przez Iskrę, która stała dobre sto stóp dalej oblepiło kuszników, a na komendę Zhao i krótki gest, gdzie przyłożyła dłoń do ziemi kucając, ziemia wsiąknęła kuszników w siebie grzebiąc ich żywcem. Elfka stała dysząc okropnie, a wokół niej zastygły w bezruchu elfy, oniemiałe od czynów jakich dokonała.
I jak gdyby mało było śmierci wokół nich, rozległ się głośny, przeciągły kwik przemieszany z rykiem pełnym gniewu. Najerzony strzałami Udunra padł na bok brocząc krwią i wymiotując. Iskra poczuła ból w sercu, zlapała się więc za lewe ramię, któe nagle zakuło i odmówiło posłuszeństwa. Więc taka to była więź, jeśli tak źle się poczuła, gdy zginął Odyniec... To co będzie z elfami, gdy zginie Duch? Obawiała się najgorszego. Napięte do granic możliwości mięśnie piekły, oczy łzawiły. Jednak nie można było się poddać. Podniosła twarz na przeciwników masakrujących elfy w tej chwili słabości. Warknęła gardłowo i odsunęła od siebie Bestię. Sama sobie poradzi. Musi...
Kątem oka dostrzegła ruch. Sześciu smukłych ludzi, dźwigających metalowe pudło wbiegło do lasu. Iskra przez chwilę nie wiedziała po co. Ale zaraz... Duch.
Przerażonym spojrzeniem odszukała sylwetkę Szept i zebrała w sobie wszystkie siły.
- SZEPT! - ryknęła w jej stronę. Nawet nie wiedziała, że to będzie ją tyle kosztować. A skutki w postaci całkiem zdartego gardła pewnie pojawią się jutro... O ile dożyje.
- Ja tam nie wiem, ale... - najemnik wyprostował się, ocierając czoło; staną dzielnie obok Szept i zapatrzył się w dal, sięgając wzrokiem ku horyzontowi. Fale szumiały, a on chyba pomału przyzwyczajał się do kołysania statku. - Słyszysz śpiew? - zapytał, bo jego uszy wychwyciły melodyjną nutę, nie będącą wesołym pogwizdywaniem majtka na bocianim gnieździe.
Darrus
Brzeszczot jednym uchem słuchał elfki, zawsze słuchał jednym uchem, bo drugie łowiło inne dźwięki; skrzypienie lin, trzask wioseł i żagla, śpiewy pracujących, tupanie stóp, plusk wody, ryby w niej pływające,mewy i wszystko inne. A pośród tego wyłowił śpiew.
- Długoucha - najemnik spojrzał błękitnymi oczami na elfkę, a jego spojrzenie jak nigdy wyrażało obawę, strach ale nie tylko o siebie, a o tuzin ludzi pracujących na statku. Mężczyzn. Chłopów, którzy morze znali, kochali, a także nienawidzili, którzy morze za kochankę uważali, którzy jeszcze śpiewu mamiącego nie słyszeli, bowiem elfich uszów nie posiadali. - Mam kłopoty.
Darrus
Opowieści o syrenich pannach na brzeg nawet trafiały, razem z marynarzami, razem z statkową załogą, która do rodzin w głąb lądu zmierzała. Po karczmach różnie się mówiło o morskich uwodzicielkach: jedni twierdzili, że życie im uratowały, drudzy przeklinali ich śpiew mamiący. Ale byli też tacy, co syrenę zobaczyć chcieli; ci przechwalali się, pletli głupoty, jak to próżni mężczyźni w zwyczaju mieli.
- Trzeba powiedzieć kapitanowi. Śpiew niesie się z północy i jest coraz donośniejszy - najemnik w wodę zerknął, jakby chciał pod jej wzburzoną powierzchnią oznaki nadpływających syren dostrzec. - Wiesz, że na nas liczyć nie będziesz mogła - chociaż nie zostało to wypowiedziane, Dar w sposób nie oczywisty pytał, czy elfka sobie poradzi.
Darrus
Ciało elfki jakby tylko na tą komendę czekało, jakby tylko do tego zostało stworzone. Puściła się pędem za ludźmi łapiąc w powietrzu ich słabą woń. Wysmarowali się błotem, dlatego nie wychwyciła ich zapachu wcześniej... Żałowała, że nie ma już strzał, mogłaby spróbować ubić ich z bezpiecznej odległości. Magia też była już na wyczerpaniu, było jej niewiele, ledwie na dwa zaklęcia. Przeskoczyła zwinnie powalony pniak i zaraz gdy na ziemię znów wylądowała, przeturlała się. W pień drzewa za nią wbił się bełt z kuszy. Więc i ci biegacze byli uzbrojeni, a i zwinni, myślący. A przede wszystkim wypoczęci, jakby tylko dlatego się tu zjawili. By odbyć w swym życiu jedyny słuszny bieg po głowę Ducha. Iskra nie mogła na to pozwolić.
Podniosła się z trudem z ziemi, czuła, że obiła sobie biodro. Zaraz też obejrzała się za siebie, zza drzew wyłoniła się postać Szept, a także cztery wilki. Zhaotrise sapnęła głośno prostując plecy.
- Są wypoczęci, pełni sił i przede wszystkim, myślą. - rzuciła do przyjaciółki zaraz dołączając do niej w biegu.
I.
Marcus zaniepokoił się nie na żarty widząc ruchy elfki, ale Królik skutecznie powstrzymał go przed jakąkolwiek interwencją. Ułożył dłoń na ramieniu Pajęczarza i pokręcił głową, co wystarczyło, by człowieka z gór; porywczego i impulsywnego, zatrzymać w miejscu.
- Zostaw. - mruknął jeszcze Królik, choć było to niepotrzebne. Marcus przysiadł na ziemi krzyżując nogi. Postanowił czekać choćby i wieczność, obserwując poczynania elfki.
M/G
Brzeszczot przyjrzał się elfce i po chwili skinął głową, że zrozumiał, że w magiczne sztuczki długouchej wierzy. Szybkimi rucham związał włosy w kucyk, by do oczu nie wpadały, po czym podciągając spodnie, ruszył w stronę kapitana, mamrocąc, że statek nie powinien się tak bujać, bo jak tak dalej pójdzie to syreny opluje, albo co gorszego.
Kapitan okazał się być człowiekiem szorstkim w obyciu, uważającym, że morze i swój statek zna najlepiej, a ostrzeżenia żółtodzioba o syrenach przyjął... Cóż, Szept mogła zobaczyć jak kapitan brodaty na najemnika krzyczy, wymachuje rekami, bo on zna to morze i wie, że syren tu nie ma.
Darrus
Marcus mrużył oczy, to je szeroko otwierał, choć w ruchach elfki nie było nic, co mogłoby wywoływać takie reakcje. Bardziej były to reakcje Figla na coraz to nowe odczucia po dziwnym proszku i magii, której nie znał zbytnio.
Niepokojący brak znaków i cisza po stronie Figlowej więzi. Tak wyglądał sen pająka, a rzadko on zażywał. Pajęczarz nie lubił takiego stanu pająka, wydawało mu się wtedy, że maluch nie żyje. Z wdzięcznością nie malującą się jednak na twarzy przyjął Figla i ułożył go na kolanie. Zaraz torbę złapał i upchał do niej trawy nazrywanej garściami z otoczenia w którym siedział. Dopiero do tak wyścielonej torby Figla włożył, ostrożnie, z wielką uwagą. Potem torba trafiła tam gdzie zawsze, a Marcus stał się dziwnie osowiały, jak nie on. Wpatrywał się w jeden punkt przed siebie.
- Dziękuję ci ja, bo on chyba nie jest w stanie - odezwał się Królik skinąwszy głową ku elfiej pani. Poklepał jeszcze Marcusa po ramieniu i zostawił go tak, odszedł bowiem do koni by je rozsiodłać. Musieli zostać tutaj na noc.
M/G
Brzeszczotowi w ogóle nie podobało się to, jak potraktował go brodaty kapitan. I wcale nie chodziło o to, zwymyślał go i zrugał, ale o to, że wysłał go do czterech diabłów! Za nic wziął sobie ostrzeżenia szczura lądowego.
- Długoucha, on nie chciał słuchać. Za to ja... - przymilne słowa, kojące nuty, łagodzący głos, wszystko to sprawiło, że najemnik rozerwał kawałek koszuli lnianej i najzwyczajniej w świecie, włożył sobie do uszu. Nie wiedział na ile mu to pomoże, ale czuły słuch był teraz jego zgubą. - Słysze aż za dobrze. Magia? - spytał, widząc zmartwioną twarz elfki.
Darrus
Gabriel nic nie odpowiedział, układał bowiem wszystkie ich graty w jednym miejscu, pilnując, by niczego nie zjadł Marcusowy siwek, który to wiecznie głodny był.
Ymir natomiast przysiadł się do ogniska, wyjął manierkę z trunkiem, jaki zawsze miał przy sobie i pociągnął łyk.
- Gdzieś tu jest Balbok, orcza wioska, a z niej, nie dalej jak trzy dni temu, wyruszyły kolejne orcze patrole. A jeśli budzą się te plugawce... Nie świadczy to dla nas dobrze, więc poszedłem na zwiad, co by potem z kompanią tam dojść i wyrżnąć czarnoskórych w pień. - w tej chwili urwał, nabijając swą fajkę, po czym zapalił. - Nadchodzi zima. Ja to wiem, wy, elfy, pewnie też to już wiecie, chociaż Cytadela milczy i nie przysyła kruków. A gdy spadną pierwsze śniegi, krasnoludy wycofają się pod ziemię - Ymir zawahał się, jakby nie był pewny co on powinien zrobić.
M/G
Syreny pewne swojego, wiedzące dobrze, że już zdobycz się im nie wymknie, przybrały swą prawdziwą postać. Nie były już pięknymi, powabnymi złotowłosymi paniami. W jednej chwili stały się kobietami o włosach, w których zaplątane były wodorosty i muszle, włosach skręconych w strąki, skołtunionych. Ich młode twarze zamieniły się w wykrzywione triumfalnym grymasem oblicza. Z piękna nic nie pozostało.
A kiedy statek zbliżył się do skał, których nie zdoła przepłynąć, kapitan pierwszy zszedł z mostka i skierował się ku burcie, najwyraźniej chcąc wyskoczyć, by do słodkich panien dołączyć.
Brzeszczot w chwili, kiedy sam miał w wodę zanurkować, usłyszał w myślach nauki swojego mistrza. Odciąć się. Nie słuchać. Skupić na sobie, na czymś znajomym. Na przykład na wrednej Długouchej elfce.
Chwila, moment i najemnik zdołał wypędzić z myśli kuszące melodie; wciąż je słyszał, wciąż jakaś cześć jego chciała ku nim iść, ale starał się te podszepty ignorować.
- Ta łajba zaraz nam się rozwali. - miał asa w rękawie; szczęście, że Al czasami się przydawał. Tylko gdzie był elfka? O, tam jest! - Fajny rejs, co nie? - mruknął i potrząsną głową; jeszcze chwila, a znów zacznie słyszeć, zacznie się poddawać; ale przynajmniej znalazł elfkę. - Mamy procent szans, że to się uda... - z kieszeni, ledwo się trzymając na nogach wyciągnął okrągły kryształek.
Darrus
Prześlij komentarz