Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Art credit by 88grzes
Niraneth Szept Raa'sheal 
 z rodu Erianwen
elfka, mag
"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept

Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.

Art credit by 88grzes
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | czarny mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty


~*~

Art credit by Sayara-S

Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk
„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek

~*~

Art credit by gokcegokcen

Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie

Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor


Ostatnia aktualizacja karty: 29.03. - cytat u Luciena
Ostatnia aktualizacja podstron: 25.10. - aktualizacja pobocznych zakończona

5 000 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 400 z 5000   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

I myśli Zahotrise zakotłowały się, zaraz do umysłu pomysł wpadł, że może jakiś elf... Może... Ale nie. Choćby torturowały ją orki w swej siedzibie, nie wydałaby położenia jeziora. Więc tajemnicą pozostawało skąd ludzie wiedzą.
W biegu do Iskry dołączył szop. Ten sam, który ukradł jej sucharki. Elfka naburmuszyła się widząc, jak zwierzak przyśpiesza, jakby specjalnie robiąc jej na złość, że jest szybszy. Zacisnęła zęby i mimo palącego bólu, przyśpieszyła bieg. Najwyraźniej szop też chciał pomóc, odegrać w tej scenie jakąś rolę. W zasadzie, Iskrę to nie obchodziło.
Znów uniknęła bełta kuszy, tym razem dopisało jej sporo szczęścia, a wykonując unik niemal się przewróciła. Warknęła gardłowo, jak nie ona i dobyła sztyletu. Widziała jak ludzie wbiegają między małe sadzawki, jak rozglądają się za Duchem... Palce zacisnęły się na chłodnej rękojeści. Nie panując nad sobą ani trochę, rzuciła się na pierwszego człowieka z rzędu, nie dbając o własne zdrowie, czy życie. Rozszarpała mu gardło sztyletem czyniąc to z taką łatwością jakby dłubała w zębach wykałaczką. A efekt był doprawdy makabryczny. Trup opadł na podłogę odsłaniając przed ludźmi sylwetkę Iskry zlanej krwią ich towarzysza.
I wtedy, gdy myślała, że to już jej koniec, gdy kusze wycelowały w nią... Nadeszła odsiecz.

I.

Silva pisze...

Darrus słysząc jak rozpada się statek, jak drewno pęka, decyzję podjął w jednej chwili; nie mógł uratować załogi statku, ale mógł ocalić ich. Niewiele myśląc, objął ramieniem Szept w pasie, wciskając jej w dłoń kryształową kulkę, samemu palce na niej wciąż zaciskając, bowiem i jego udziału tu trzeba było.
- Nie dam rady. Many jest we mnie tyle, że o. Musisz mi pomóc, a ja zrobię resztę - mały teleport potrzebował energii, many, a tej Brzeszczot nie miał praktycznie wcale; to, co zmagazynowało jego ciało, starczy jedynie na wybranie miejsca i aktywację. Na nic więcej. A miejsce? Nie znał żadnego, nie wiedział, gdzie jest ląd i tylko bogowie mogli ich teraz uratować przed przeniesieniem się głębiej w morze.

Darrus

draumkona pisze...

Marcus także do ognia się przysunął, chyba uznawszy, że w cieple będzie Figlowi lepiej. Nie miał apetytu zbytniego, nawet humoru nie miał. Sam teraz przypominał bardziej sto nieszczęść niż Marcusa Aureliusa jakiego znał świat.
Królik przysiadł się w końcu obok z sucharkiem w dłoni.
- Ponoć kruka z Cytadeli przechwyciły gobliny - oznajmił całkiem spokojnie. Biały miał wszędzie kontakty, nawet w Eilendyr i to z samym Wilkiem, więc i wiedział bardzo dużo.
- Też to słyszałem - przytaknął Ymir zaciągając się dymem, manierkę podał Szept. Gorzałka najlepsza była na chłodne noce. - Ale po co goblinom zwykły kruk z Twierdzy?
- Gobliny zawsze były dziwne - wzruszył Gabriel ramionami.

M/G

Silva pisze...

Brzeszczota od alchemicznego działania kamienia zakręciło w nosie; magia, czy alchemia, oddziałujące na jego ciało wywoływały kichanie. I pewnie dlatego najemnik dopiero, gdy łupnął jak długi o ziemię, zorientował się, że w żołądku go nie kręci, że nie mdli go już, a słodki głos syren urwał się w połowie, niedokończony. A że byli bezpieczni, bo nie na morzu, westchnął z ulgą, czując jak dawne złamane żebro odezwało się pulsującym bólem od upadku. Lądowania miękkiego to on nie miał, ale jakże cudownie było wczuć się w zapach lasu, sosnowych szyszek i mokrej, wilgotnej ziemi!
- Czy kiedykolwiek... - stęknął niezadowolony, masując sobie obity łokieć, z włosów liście i paprochy wyciągając - Nadejdzie dzień, w którym staruszek Al wyśle nas w całkiem zwyczajne miejsce, a droga do niego będzie bezpieczna? - ledwo co wymknęli się z ostrych łapek syren i lodowej toni wody; może to i nie był dobry moment na żarty, ale Brzeszczot taki już był, tak odreagowywał.

Darrus

Silva pisze...

- Ależ nie! Nie dziękuj mi! Nie ma za co, tak ci tylko wredny żywot uratowałem, Długoucha - najemnik jeszcze przez chwilę siedział ma piasku, mamrocąc pod nosem nieprzychylne słowa o elfce, która jego ciężkiej pracy nie potrafiła docenić. A już wypominać jej, że magia jej własna zawiodła, nie miał zamiaru; to już by był cios poniżej pasa. I co tam, że to Al dał mu kryształek. - Nie, słowa podzięki są zbędne... Psia jego elfia wdzięczność.

Darrus

draumkona pisze...

Królik pochwycił szybkie spojrzenie elfki. Zachował jednak opanowanie i emocje swe trzymał na wodzy. Potraktował tą pogawędkę jakby siedział na zebraniu Rady, gdzie jego twarz zwykłą przypominać kamienny posąg.
- Znowu wiedźmini będą mieli co robić. Wielu ludzi zginie, to i może ta piekielna wojna się skończy. - mruknął w zadumie Biały żując sucharka. Marcus naciągnął bardziej na siebie swój płaszcz futrem obity na ramionach. Milczał najwyraźniej nadal przeżywając sen swego wiecznie ruchliwego przyjaciela.

M/G

Silva pisze...

No to pięknie. Najemnik aż zachłysnął się piaskiem, ale jak to on szybko się pozbierał i już stał na nogach, już buńczucznie na Szept patrzył i przedrzeźniał każde jej słowo, wcale nie licząc się z tym, że po łbie oberwać może. A proszę, chętnie odda!
- No przepraszam bardzo, to ty tu jesteś panią wielką magiczką - przypomniał jej aż nazbyt ochoczo - Co to potrafi cuda zdziałać! I co, też ich nie uratowałaś, więc nie wyładowuj się na mnie. Wspaniała magia nie zadziałała i oto pani magiczka nic zrobić nie może!

Darrus

draumkona pisze...

Elfka skinęła głową jedynie, nie będąc w stanie wydobyć z siebie zbytnio głosu. Chyba zaczynały się skutki jej ryku przez krzyki i jęki, by zwrócić na siebie uwagę Szept.
Dołożyła swoje trzy grosze do kręgu ognia, który się zacieśniał. Ostatnie zaklęcie, na więcej nie było już sił. Ogień sam zmienił się w ogień zielony. Dziki Ogień.
Palił on niemal natychmiast ludzi, stopił się ich pojemnik, stopiły się ich skóry i kości. I zaraz coś Iskrę zakręciło w nosie. Przetarła go od niechcenia ręką. Trzask gałązek spowodował, że zaraz się najeżyła i poderwała, jakby do ataku. Jednak, widok zaraz odebrał jej jakiekolwiek chęci do mordu, czy walk.
Spomiędzy drzew spoglądał na nich Duch Lasu. Za nim przemykały sarny i jelenie, uciekając bezpieczną ścieżką od bitwy.
Zhao nie wiedziała co ma zrobić, natomiast czuła, jak wycieńczona Bestia nadstawia uszu i przygląda się Duchowi jej oczami. Istota o wielkim porożu odwróciła od nich pysk, spoglądając na ścieżkę przed nią i sarny.
Elfka poczuła się dziwnie, jakby wszelkie opory w niej topniały, jak gdyby nie liczyło się nic, prócz poznania i zrozumienia. Prócz więzi zaufania łączącej ich z tym lasem. Osunęła się powoli na kolana szepcząc coś, choć sens słów jej umykał. Zamknęła oczy. Widziała celę Bestii. Lecz między kratami a nią stał Duch. Patrzył na nią swymi czerwonymi oczyma i nie poruszał się. Bestia natomiast merdała ogonem i szczekała radośnie.
"Wypuść!" - ponaglenie wilczego szczenięcia niemal zwaliło ją z nóg. Krzyknęła cicho. Duch obejrzał się za siebie, a potem znów na Iskrę. Chwilę tak stał, znów bez ruchu, potem odwrócił się i podszedł do pergaminu przyklejonego do krat, po czym go... Zjadł. Kraty zniknęły, a szczeniak pognał ku Iskrze. Zamiast jednak otrzeć się o jej nogi, czy ugryźć nawet... On skoczył i stopił się z ciałem Iskry, po prostu znikając. Zerwał się wiatr, choć tu nie było miejsca na takie rzeczy. Duch zniknął, a Iskra znów wróciła do normalnego świata. Zakuł ją lewy bok, zapiekł, jakby ktoś palił ją żelazem. Zawyła i padła na ziemię. Podkuliła nogi pod siebie chlipiąc cicho.
Duch odszedł wraz ze swymi sarnami.

I.

Silva pisze...

Najemnik roześmiał się złośliwie - Powiedziała elfka. Cholera, ELFKA! Co ciebie obchodzą ludzie, hm? Od kiedy bolejesz nad ich śmiercią? Patrzcie, elfa ubolewa nad ludźmi, ludźmi, świat nie widział! - wykrzyczał, wcale nie dbając o to, kto lub co go usłyszy.

Darrus

draumkona pisze...

- Ci, co z gór pochodzą sobie poradzą, jak zawsze. Ale ci, co wychowani na pustyniach, w dodatku w lecie urodzeni... Bo i takich na froncie nie brakuje, nie poradzą sobie. Ciekawe ile ghuli i strzyg już się pobudziło, a i ile nowych powstało. Wojna to zły czas... Na cokolwiek - wepchał sobie całego sucharka w usta, a słysząc próbę pocieszenia Marcusa, machnął jedynie ręką.
- Zapewne cię nie słyszy. Przejdzie mu samo, więc nie warto zaprzątać sobie nim teraz głowy. - parę razy tak już było, że Pajęczarz milczał całymi tygodniami. Wtedy jednak Gabriel wiedział jak temu zapobiec. To była inna sytuacja. Tu chodziło o Figla.
Trzeba było po prostu dać Marcusowi spokój. Tak sądził.

M/G

Silva pisze...

- Teraz niewinni. Ale jak niszczono naturę, czy wojny wszczynano to nas do jednego worka wrzucaliście! - Brzeszczot sam nie wiedział, tak po prawie, jak i dlaczego tak kłótnia się wywiązała. W jednej chwili wylądowali na plaży, a w drugiej już się wadzili. - Teraz nie wyjeżdżaj mi tu, że oni niewinni. Skoro tak ci zależało, trzeba było ich ratować - burknął, przekrzykując szum fal. Że niby co, nagle elfy były dobre i uczynne, a ludzi zaczynały szanować? Dobre sobie. Prędzej okr pokocha goblina, niż elf człowieka. - I wiesz co, myśl sobie co chcesz. Miej mnie za kogo tam chcesz. Pracuję dla Ala i dla pieniędzy. Całą reszta to nie twoja cholerna sprawa. - ach te kłamstwa.

Darrus

draumkona pisze...

Wiła się niczym wąż na trawie, powieki mocno zaciskając. Ból był okropny. Teraz miała wrażenie, jakby ktoś w jej kościach rzeźbił sobie za pomocą dłuta i żelaza. Na przemian omdlewała i budziła się, by znów krzyczeć, co jeszcze pogarszało stan jej gardła. Za nic nie była w stanie choćby spojrzeć na Szept, a co dopiero odpowiedzieć.
Przewracała się z boku na bok, a w tych chwilach, gdzie choć parę sekund leżała spokojnie, Szept mogła zauważyć na jej lewym boku tworzący się tatuaż. Chwilowo przypominał on bezładne skupisko kresek i krzywych, jednak z każda sekundą nabierał nowych kolorów i sensowniejszych kształtów. A Iskra wciąż się darła jakby obdzierali ją ze skóry.
W rzeczywistości czuła się znacznie gorzej.

I.

draumkona pisze...

Ymir dmuchnął dymowe kółko.
- Nie wiem jeszcze moja droga. Niby sprawy Dolnego Królestwa ważniejsze są... Jednak żal mi tak schodzić pod ziemię. Nie wyjdę stamtąd dopóki śnieg nie stopnieje, więc będzie to długie paręnaście lat... Nie wiem czy tylko wytrzymam bez waszego marudzenia - rzecz jasna na myśli miał marudzenie Iskry i Szept, a nie swych nowych towarzyszy.

M/G

Silva pisze...

Ale jak to zazwyczaj bywało, kłótnia wkradała się do rozmów w najmniej spodziewanym momencie; zupełnie tak, jakby czekała gdzieś z boku, cichutko, przyczajona, czekając na odpowiedni moment by wyskoczyć i zadomowić się w słowach.
- Zrobiłbym to z rozkoszą!
Dla postronnego obserwatora musiała to być całkiem niezła scena. Dwójka dorosłych ludzi, kobieta i mężczyzna, mokrych od morskiej bryzy, obsypanych piachem, wyraźnie zmęczonych i nie całkiem wiedzących gdzie się znajdują. I jeszcze ich kłótnia! To wymachiwanie rękami, te wzburzone gesty, wartkie słowa i obrzucanie się wszystkimi skargami i zażaleniami już nie ze złości, a po prostu by dopiec i wbić ćwieka.
- Bogowie niejedyni, tuzin złotych monet, bym za to oddał! - Najemnik nawet nie był rozczarowany, zły to i owszem, ale nie rozczarowany. Przecież to była elfka, cholerna długoucha! Czego niby miał się spodziewać? Wszechogarniającej miłości dla rodu człowieczego? Szacunku? Nie od elfów. - Ale wiesz co? Nie zrobiłem tego, bo mnie Al poprosił. Bo powiedział, bym o ciebie zadbał - rzucił, po czym mamrocąc pod nosem jeszcze jakieś mało składne słowa, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzewa, krzaków i jak mu się zdawało ścieżki prowadzącej w głąb lasu.

Darrus

draumkona pisze...

Marcus już chciał weryfikować słowa elfiej pani, sprawdzając co na ten temat sądzi Figiel. Ale po raz kolejny ze strony pupila sączyła się jedynie martwa cisza. Nie zabrał więc głosu w rozmowie.
- A gdy las niespokojny, to i niebezpieczny. Przysiągłbym, że gdy szedłem sobie ścieżynką, to jakiś wredny dąb mi korzeń podstawił... - Ymir zaciągnął się dymem ponownie. Musiał podjąć decyzję odnośnie Długiej Nocy, choć wcale go to nie cieszyło. Nie lubił podejmować takich decyzji.

M/G

draumkona pisze...

Tatuaż powoli nabierał kształtu i sensu. Były to gałęzie. Czarne gałęzie niby oderwane od drzewa, porośnięte liliowym kwieciem. W połowie lewego uda elfki miał swój początek, ciągnął się przez biodro i żebra, jedno z odgałęzień niknęło gdzieś pod paskiem tkaniny kryjącej biust, natomiast reszta zeszła nieco na plecy i tam, na wysokości łopatki gałęzie się kończyły. Kiedy ogólny szkic zarysował się na jej ciele, ból nieco ustąpił. Iskra leżała na trawie i dyszała okropnie drżąc. Kaszlnęła z dwa razy, a potem zwymiotowała krwią. Czarną krwią.
Oficjalny znak zaprzedania duszy magii.
Zmęczona przewróciła się na drugi bok, a potem podniosła się na klęczki.
- Pomóż mi... - szepnęła nie mając siły wykonać żadnych więcej ruchów. Kwiaty na jej ciele zaczęły nabierać barw.

I.

Silva pisze...

Brzeszczot nikogo, a już na pewno nie wredną długouchą, przekonywać do niczego nie będzie. Takiego! Dumny też był, pomijając momenty, kiedy raczej na głupca wychodził, przez co elfki zawołać nie miał zamiaru. A niech tam siedzi, skoro tak chce.
Zatrzymując się na krawędzi lasu, wciągnął do płuc powietrze; pachniało lasem, grzybami i wilgotną ziemią, jakże cudowną wonią po morskiej bryzie.
Cóż, spędzać czasu na przekonywaniu dumnej elfki, że powinni iść tracić nie chciał, więc sam postanowił sprawdzić, gdzie są, czy to wyspa, czy może ląd stały.W brzuchu zaczęło mu też burczeć.

[Pan Dzikus kogoś atakuje, czy raczej przyjacielskim jest?]

Darrus

draumkona pisze...

Królik drgnął i zaraz dłonie do ziemi przyłożył słuchając, co do powiedzenia ma mu gleba. Tupot stóp. Niedaleko.
Wąskie krwi półelfa ściągnęły się, nadając jego twarzy groźny wyraz. Ymir też zaraz zwietrzył zapach, tak charakterystyczny przecież. Nie do pominięcia.
- Ghul. - dwa głosy jednocześnie się podniosły, medyka i krasnoluda. Mimo iż każdy z nich czytał o potworach tych, nadal niewiele wiadomo było o tym, jak ghula się pozbywać powinno. Krasnolud sięgnął po topór, a Gabriel powstał strzelając kostkami w dłoniach. Marcus zdawał się nie reagować nawet na to, że zbliża się dość poważny problem.
W końcu ghul to nie banda bezmyślnych orków, czy goblinów.

M/G

draumkona pisze...

Iskra majaczyła coś cicho w języku dawno przez elfy zapomnianym. Był to język Bestii i innych tworów z Krain Cieni. Na domiar wszystkiego dostała jeszcze gorączki okropnej. Ledwo dosłyszała co mówi do niej Szept. Zorientowała się, że siedzi, więc i półprzytomne spojrzenie elfki powędrowało na twarz Niry.
Wspierając się na przyjaciółce powstała, choć z niemałym trudem. Przy każdym ruchu bok dawał o sobie znać nową falą palącego bólu, aż Zhao miała ochotę odebrać sobie życie, byle by to się skończyło.
W tym też momencie nad jezioro zaczęły powracać ranne elfy. Najwyraźniej pierwsza bitwa dobiegła końca, bądź też ludzie się poddali. Szum podniósł się, kiedy na polankę wpadła Moka z Wilkiem i medykiem na grzbiecie. Władca ich przyszły nieprzytomny był, a nagą pierś owiniętą pieczołowicie pasami tkanin, które przesiąknęły okropnie krwią. Potem wilczyca zniknęła gdzieś najwyraźniej skrótami pędząc pod drzewa Starszych, którzy to w uzdrawianiu się specjalizowali.

I.

Silva pisze...

Brzeszczot miał postanowienie, że nie wróci do Szept, że nie okaże się słaby, że będzie facetem, ale kiedy zagłębił się na kilka kroków w las, zatrzymał się. Nie słuchał, nie patrzył, nie czuł. Ale kłócił się sam ze sobą. I w końcu głupota nazywana czasami inaczej zwyciężyła.
Kij z głupią dumą. Dumę chowamy do butów, głęboko, co by nie wylazła. Duma jest zła i tę myśl sobie powtarzając, najemnik mamrocąc pod nosem, że jest głupi, że elfka mu po głowie wytrzaska, że nakopie w cztery litery i magią poszczuje, zawrócił i znów wyszedł na plażę.
Bogowie niejedyni, zwróćcie mu rozum, zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy, bo inaczej będzie źle!
A skoro zaraz zamieni się w kupkę popiołu zmieciony z plaży przez elfią magię, postanowił jeszcze zrobić coś kreatywnego. No i tak dogonił elfką i znów stanął przed tą długouchą wredotą i jakby nigdy nic, dźgnął ją palcem w policzek.
- Tam jest ścieżka. I pachnie ludźmi.

[No nie mogłam się powstrzymać xD]

Darrus

Silva pisze...

Dobra, Brzeszczot nie został spopielony spojrzeniem, nie zabiło go uderzenie z pięści, nie powaliła magia, czyli żyje! I wredna Długoucha samym głosem nie kaleczy, a to już wywołało u najemnika westchnienie ulgi; takie wewnętrzne, co by nie pokazać, że jednak go to ucieszyło. Zdecydowanie bardziej wolał nieznane ziemie z elfką przemierzać, niż pchać się przez gęstwiny w samotności.
Chwila, czy najemnik właśnie sobie pomyślał, że dobrze jest mieć elfkę przy sobie? Niee... Chociaż może jednak?
- Nic gorszego od syren nas chyba nie spotka. I czuję kurczaka, więc kanibale to to nie są.

Darrus

draumkona pisze...

- Hum... - krasnolud splunął na ostrze swej broni i przetarł zaraz rękawem. - No niestety, jest złoto, ale srebra niet. - miał ochotę sam ghula ubić, ale wyglądało na to, że jednak przejdzie mu ten zaszczyt koło nosa.
Wtedy podniósł się z wolna Marcus. Bez słowa podszedł do swego konia i od siodła odpiął miecz. Długi, ponad metr, o szerokiej klindze. Cieszący się złą sławą Lód.
- Jest srebro. - mruknął tylko obnażając ostrze miecza swego. Poprawił płaszcz, by futro szczelniej okryło jego szyję i stanął obok Królika, którego dłonie zapłonęły błękitnym ogniem.
Obaj słuchali lasu starając się wyłapać dźwięki zwiastujące nadejście potwora.

M/G

draumkona pisze...

Iskra siedziała ze zwieszoną głową, a podbródkiem opierała się o obojczyk. Myśli przekształcały się w kolejne, pozbawione całkowicie sensu. Całkiem odpłynęła w niebyt.
Natomiast zaczepiony przez Szept medyk przyjrzał się Iskrze, dłonią dotknął jej tatuażu i zaraz cofnął się przerażony.
- To ciemna siła jest, coś w posiadanie ją wzięło. Nic jej teraz nie pomoże. Zapewnij jej jedynie okrycie ciepłe, bo i spać zapewne będzie... - urwał słysząc kolejne wezwania, których robiło się coraz więcej, wraz ze zwiększającą się ilością elfów na polanie. Skinął Szept głową i odbiegł ku umierającym braciom i siostrom.
Mere i Moro natomiast pojawiły się ostatnie, sierść ich była zlepiona krwią, choć nie ich. Wilczyce dopadły w paru susach Iskry i Szept. Moro obwąchała Zhaotrise, po czym wielki, różowy jęzor liznął ciało elfki. Potem wilczyca odskoczyła pod dąb, gdzie zwykły sypiać.

I.

Silva pisze...

- O kurczaka bić się z tubylcami nie będę - powiedział, najwyraźniej opacznie zrozumiawszy słowa elfki, biorąc je za odpowiedź do jego słów, że kurczaka czuje. - Dam im miedziaka i równo warta wymiana będzie.
Plaża skończyła się szybko, a i ściana lasu zbliżyła się znacznie; wejście na ścieżkę też nie było trudne, bo wydeptana najpewniej przez ludzi, musiała być używana; nie wyglądała na zaniedbaną.
- Twoja magia działa? - zapytał, a i nawet chciał dodać coś jeszcze, ale przystanął zaniepokojony i skupiając się na swoich zmysłach, nagle popchnął Szept w bok, a tam gdzie jeszcze przed chwilą stała, śmignęła strzała, wbijając się w pień drzewa.
- Toś wykrakała! - zawołał, kiedy kolejna wbiła się bliżej nich.

Darrus

draumkona pisze...

Rzeczywiście, różne były reakcje na widok osławionego wygnańca. Jedni prychali i obierali na cel innego rannego, inni z obojętnością przyjmowali jej pomoc, jeszcze inni uśmiechali się napotkawszy wzrokiem sylwetkę Wilczej Pani.
Rashar, bo tak zwał się medyk, któremu przyszło opatrywać elfa z raną na brzuchu, zastanowił się chwilę.
- Odkąd zawlekli go w gęstwinę tylko tracił krew. Dopiero teraz udało się go tutaj przenieść... Starszyzna mówi, że jego własna magia zajęła się leczeniem obrażeń, dzięki temu wciąż żyje. Ma strzaskany obojczyk i przerwane mięśnie. Przeklęci kusznicy i ich bełty... - opiekuńcze dłonie Rashara wysłały impuls magii wgłąb ciała rannego i zaleczył jedynie to, co najważniejsze. Reszta musiała goić się sama, więc zaraz owinął go bandażami.

I.

draumkona pisze...

Co prawda Królik nie był pewien na ile się jego medyczne sztuczki zdadzą, ale... Nawet ghul musiał mieć krążenie. A on przecież umiał je odwrócić. Podciągnął nieco rękawy, a na jego rękach, po wewnętrznych stronach widniały tatuaże.
Na lewej ręce, od nadgarstka, aż po łokieć widniał tatuaż węża z gatunku Krzyków. Znak najwyższego wtajemniczenia jeśli chodzi o trucizny. Na prawej zaś ręce, znacznie mniejszy, był Przedrzeźniacz. Ptak podobny w swej budowie do kolibra, choć nieco większy. Ten z kolei znak oznaczał wtajemniczenie we wszelkie sztuki i arkana magi uzdrowicielskiej. Nawet te, które instruowały jak zabijać swego wroga bez ostrzy.
Jednak tatuaże te rozpoznawalne były jedynie dla wtajemniczonych, choć i wielu elfów mogło poszczycić się znajomością tych symboli.
Ostrze Lodu błysnęło ostrzegawczo, kiedy owinął ich okropny smród. Ghule nie pachniały zbyt dobrze, w końcu nikt, kto żywi się zwłokami nie pachniał najlepiej. Jego ciężkie kroki i pojękiwania stały się słyszalne nawet dla człowieczych uszu Marcusa.

M/G

Silva pisze...

Najemnik zawsze myślał, że to ludzie żyją chwilą, że wpierw robią, a potem myślą, z rzeczy głupich słyną, a tu proszę, elfka zrobiła coś, czego Brzeszczot się po niej nie spodziewał.
- Wracaj tutaj! - chciał ją złapać, pociągnąć za fraki z powrotem w krzaki, ale nie, Szept zaczęła wymachiwać rękami. - Zwariowałaś, chodź tu! - syknął schowany za jeżynami Brzeszczot, rzucając kamykiem w buty elfki.

Darrus

Silva pisze...

- Kes sa oled? - zza pnia wysokiego dębu energicznie wyszedł... Chłopak, który miał nie więcej niż szesnaście wiosen. Nagi, jeśli nie liczyć przepaski na biodrach i tatuaży pokrywających ciało.
Chłopak przyjżał się im i wyszedł zwinnie na środek gałęzi, na której stał, opierając dłoń o pień, w drugiej ręce trzymał długi łuk, a na plecach miał przerzucony wiklinową tubkę ze strzałami.
- Kes sa oled? - zawołał raz jeszcze - Mida sa siin teed?
Brzeszczot stanął za Szept. I kto tu kogo teraz chronił? - Ja bym się wycofał. Wygląda na szalonego - mruknął jej do ucha, co by przypadkiem pan dzikus go nie usłyszał i strzałą nie potraktował.
- Mida sa siin teed? - ale zauważywszy, że jego słowa wywołują zdumienie na twarzach obcych, przysiadł na gałęzi i dodał: - Odejdźcie stąd. To ziemia przodków.
-

Darrus

draumkona pisze...

Rashar przytaknął gestem nakazując by przyprowadzono, czy też przywleczono nowego rannego. Tym razem trafił się osobnik z rozpłataną nogą.
- Starsi mówią, że Raa'sheal zawsze było trudno zabić. On jest ostatnim z tej krwi, więc pewnie niebawem znów go zobaczymy w pełni sił. - jak widać, miedzianowłosy elf święcie wierzył w swoje słowa, bo i nawet się nie zająknął podczas przemowy, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech.
Magia scaliła rozerwane mięśnie nogi elfa i przyszła pora na szwy. Rana była ogromna, a on nie chciał marnować swych sił na zasklepianie skóry.

I.

Silva pisze...

- Most został zatopiony. Wróćcie na statek. A jeśli go nie macie, odpłyńcie. Ziemia przodków już nie nasza - powtórzył, spoglądając nie na obcych, a w głąb lasu, jakby czegoś szukał. Był zaniepokojony. - Odejdźcie - po czym zeskoczył na ziemię, zwinnie lądując w poszyciu; łuk wciąż w dłoni trzymał kiedy do Szept i Dara podchodził. - Pachniesz sihir. Sihir ich przyciąga.
- Magia kogo przyciąga? - zapytał Brzeszczot, jakoś nie przekonany do tego chłopaka. - Komary?

Darrus

draumkona pisze...

Marcus nie poruszył się, kiedy obrzydliwiec opuścił krzaki wabiony zapachem świeżego mięsa. Nie poruszył się także, kiedy ghul wydał z siebie pokrętny ryk załamujący się w parę tonów jednocześnie. Nie drgnął nawet, kiedy poczwara ruszyła ku nim.
Królik natomiast więcej magii przeznaczył na osłonę siebie i Marcusa. Słyszał podobne opowieści o ghulach i ich umiejętnościach, więc on, jako mieszaniec, część odporności posiadał. Marcus za to był całkiem bezbronny, jeśli nie liczyć ogromnego Lodu. Kiedy ręka ghula wystrzeliła ku nim, a Królik w porę zauważył co się święci, złapał elfią panią za dłoń. Inaczej oboje ściąłby Marcus, który za ten czas zamachnął się Lodem i szybko, jakby ciął kijem jakimś, a nie potężnym mieczem, uciął potworowi dłoń. Ghul zawył, pozbierał rękę z ziemi i uciekł na parę metrów. Z rany wyszły długie glisty, które zaraz odrąbaną rękę "przyszyły" na powrót do reszty cielska.
Po klindze Lodu ściekała lepka, czarna krew, równie śmierdząca co ghul.
- Nie wiem jak to coś można zabić, sam też w paradę z nim nie wejdę, bo mnie sparaliżuje, albo co. - Pajęczarz najwyraźniej zamierzał trzymać się z tyłu w razie ostateczności chroniąc towarzyszy swym potężnym mieczem.

M/G

draumkona pisze...

Rashar, wyrwany z zamyślenia spojrzał na Szept pochyloną nad elfią wojowniczką. Przez chwilę zastanawiał się co odpowiedzieć, przyszła także pora na zmianę pacjenta. Ten, którego zdołał uratować właśnie... Zmarł. Smutek przez chwilę zagościł w jego oczach, ale ostatecznie się otrząsnął. Wszak następny elf jego pomocy potrzebował.
- Wilk jest pod Nemnesem zapewne. - zwykle tam rozkładało się dowództwo, w cieniu białego drzewa o czerwonym niczym wino listowiu. Niektóre z elfów wierzyły, że Nemnes wspomaga ranne elfy, oddaje im swe niezmierzone siły. Ale nie było to potwierdzone. Mimo to, najbardziej ranni i najbardziej zasłużeni, bądź też wysoko postawieni, trafiali tam. Do Starszyzny.

I.

draumkona pisze...

Rashar skinął głową przyjmując jej podziękowanie. On także więcej nic nie mówił. Całe serce, moc i uwagę poświęcił ratowaniu elfich istnień.

Iskra miała ochotę rozkwasić komuś nos. Leżała na posłaniu, była przykryta skórą, ale nie mogła się ruszyć, co niezwykle ją irytowało. Bok jej piekielnie swędział, jakby ugryzło ją tysiąc komarów. Wyklinała pod nosem na czym świat stoi, aż spostrzegła kruka siedzącego na korzeniu i spoglądającego w dół, na jej twarz. Rozpoznała go zaraz i odetchnęła nieco. Znaczy, że nie była sama.
Zmysł słuchu odetkał się dopiero po dłuższej chwili. Przez długi czas elfka słyszała jedynie ciszę, stąd też jej niepokój o to, czy jako jedyna przeżyła. Teraz dobiegał do niej gwar rozmów, krzyki i jęki rannych, a także pieśni. I zawodzenia.
Kruk. Zwiastun śmierci. Iskra przyjrzała się mu uważnie.
A potem, czując jak wracają jej siły, postanowiła się podnieść, co jednak w efekcie końcowym wyglądało jakby larwa uczyła się tarzać. Bok okropnie swędział.

I.

draumkona pisze...

Królik przyjął takowe informacje do wiadomości i zaraz też postąpił parę kroków naprzód. Ghul zamachnął się, lecz on błyskawicznie uchylił się od jego ciosu. Dłonie jego zapłonęły żywiej, ochronę także wzmocnił. Dwoma palcami wyprowadził lekkie uderzenie w odmieńca żebra. Trafił. Ghul stał chwilę i gapił się na niego zdezorientowany, co znów Biały wykorzystał. Szybciej niż pełnokrwisty elf, skoczył za ghulowe plecy i następne uderzenia padły. Po obu stronach kręgosłupa. Dobrze. Potem następne, na szyi, na mostku i w kolana. A potem odskoczył nim ghul zdążył pojąć o co chodzi.
- Przepływ krwi ma zablokowany w paru miejscach. Mimo iż eksplozja ciała go nie zabije, będzie dość czasu, żeby go dopaść. - orzekł wycierając dłonie w płaszcz. Ogień z jego skóry zniknął.

M/G

draumkona pisze...

- Swędzi. - to była obecnie odpowiedź na wszystko. Każde pytanie tego świata zdawało się mieć jedną, słuszną odpowiedź. "Swędzi".
Przewróciła się w końcu na lewy bok i zaczęła się wić jak jakiś robak. W końcu, swędzenie ustało. Dopiero wtedy mogła myśleć o normalnym poruszaniu się. Doszły do niej w końcu słowa Szept na które machnęła lekceważąco ręką.
- Jakie nie wróciły! - to mówiąc podniosła się, postąpiła krok i wyrżnęła potykając się o własne nogi. Twarzą zaryła w miękką ziemię.
Po wydostaniu się spod skór widocznym stał się tak że tatuaż, teraz już wykończony. Iskra jak na razie go nie zauważyła, tym chyba lepiej, bo nawet najstarsi mędrcy tego świata nie potrafiliby przewidzieć jak zareaguje Starsza Krew na nowy oszpecacz na swoim ciele.

I.

draumkona pisze...

Marcus obserwował uważnie płomienie pochłaniające ghula. Silny bydlak był, bo w pierwszej chwili niezbyt się przejął trawiącym go pożarem. Noc rozdarł jednak ryk, kiedy krew przyblokowana w żyłach i tętnicach rozsadziła je, a ogień wdarł się pod skórę ochydztwa.
Pajęczarz zaraz do przodu skoczył, piruet wykonał zamachując się Lodem i korzystając z siły jaka kierowała ostrzem w locie, ściął ghulowi głowę i w locie, jeszcze jeden obrót wykonując, przepołowił ją wpół. Ogień strawił zaraz resztę ciała stwora i konflikt zdawał się być zażegnany. Marcus na powrót spochmurniał, chwycił szmatę i zaczął oczyszczać ostrze Lodu.
Ymir natomiast przyglądał się mieczowi Marcusa z najwyższym zainteresowaniem. Dopiero teraz miał czas na oglądanie go w tańcu, gdyż przy przygodzie z orkami bardziej oglądał się na własne życie niż na czyiś miecz.

M/G

Silva pisze...

Chłopak przyjżał się elfce, najwyraźniej chcąc ocenić jej słowa i chyba coś jeszcze, ale łuk ostatecznie zarzucił na plecy, sprawdzając, czy nóż wyglądający na kryształ górski, wciąż tkwi w lnianym pokrowcu.
- Ty też sihir pachniesz - palcem wskazał krótki miecz, Gwalhir u pasa najemnika. - Ale ona mocniej. Chodźcie - machnąwszy na nich ręką, młody chłopak wskazał ścieżkę ginącą w leśnej głuszy. - Tetikus to ja.
- Wcześniej czuć było tu pieczoną kurę. Kolacja? - Brzeszczotowy żołądek dopominał się o swoje, wydając niekontrolowane odgłosy.
- Przynęta.
- Na ludzi?
- Na penelaah.
- Brzmi jak jakby ktoś wymiotował. Co to?
- Wypaczeni.
- Że odmieńcy?
- Sundal! -zabrzmiało jak przekleństwo.

Darrus

Silva pisze...

- Chodźcie, chodźcie! Póki nie polują. U nas same dzieci, trzeba chronić - Tetikus przyśpieszył, żwawo i energicznie pokonując kolejne zakręty, nie dbając o obcych idących za nim. Liczyło się to, co przed nim, co zostało niemal same.
- Długoucha, jesteś pewna? On dziwnie pachnie. I dziwnie pachnie ten las, nie czujesz?

Darrus

draumkona pisze...

Ymir podniósł się ze swego siedziska i spojrzał uważnie na Marcusa
- Mógłbym? - a spojrzenie ciemnych oczu krasnoluda padło na Lód. Pajęczarz oszczędnie skinął głową i rzucił miecz miedzianobrodemu. Ciężar i ogrom miecza zwalił biedaczka z nóg, co wyglądało nieco komicznie. Ymir zaklął, a Marcus parsknął.
Natomiast z popiołów jakie zostały po ghulu uniosło się małe światełko. Niewielka łezka, która rozświetlała mroki nocy miękkim, ciepłym światłem. Unosiła się z wolna ku górze, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu pękła niczym przekłuta bańka mydlana. Wysypał się z niej jasny pyłek, który osiadł na trawie i błyszczał w płomieniach ogniska niczym żywe srebro. Królik obserwował całe to zdarzenie z uniesionymi brwiami. W życiu nie słyszał o czymś takim, a było to doprawdy piękne.

M/G

draumkona pisze...

Iskra dmuchnęła w kosmyk włosów jaki opadł na jej czoło. Wykwintnie poskręcany i aksamitnie czarny lok. Czasem miała ochotę się obciąć.
- No dobra, dobra... - westchnęła i zaraz też zmarkotniała. Nie lubiła pokazywać słabości, ale Szeptucha miała rację. Były pod drzewem same i nikt nie patrzył. Każdy był zajęty sobą, bądź rannymi elfami w swoim otoczeniu. A ona... Ona miała się całkiem dobrze.
- Nie uwierzysz, ale mam ochotę na sucharka. - przyznała zaraz z głupawym wyrazem twarzy siadając na skórze niedźwiedzia.

I.

Silva pisze...

- Wcale mi się to nie podoba. Mam gęsią skórkę na szyi i wrażenie, że zaraz coś na nas wyskoczy zza tych drzew.
Chłopak dziki zniknął nagle za zakrętem, ale chyba zorientował się, że obcy mogą zgubić drogę i zawrócił; poczekał aż kobieta i mężczyzna go dostrzegą, po czym poprowadził ich do zasłoniętego zieleniną leśną, zdziczałą nieco, ukrytego przejścia. A dalej był wąski korytarz, ukryte doły nadziane ostrymi palami, pachniało pleśnią, wilgocią, szczurami aż Brzeszczot kichnął donośnie, chyba płosząc nietoperze: ponoć dobre wykrywacze niebezpieczeństwa.
Światełko w tunelu pojawiło się po dwóch zakrętach i ostrym spadzie, zaraz za kociołkiem z gorącą wodą, którego pilnował jakiś chłopak.
- Szybciej, szybciej! - ponaglił ich, przepuszczając ich przodem, by móc przejście zamknąć. A to, co było za przejściem...
Las jak las, ale wioska na skarpie, do której prowadził most nad wąwozem szerokim, to już było coś nietypowego. Parę chatek, rowem otoczonych i ziemnym wałem. Wszędzie ogień płoną, jakby był ważny i potrzebny, jakby miało stać się coś złego, gdyby zgasł. I dzieci, wszędzie dzieci. Maluchy i nie starsze niż dwadzieścia wiosen.
- No to jest coś.

Darrus

draumkona pisze...

- I oby tak się stało, odpoczynek się przyda każdemu, więc i żadnych ghuli, czy innych poczwar do rana nie chciałbym oglądać - rzucił wesoło Królik i zajrzał do juków swoich w poszukiwaniu kolejnego sucharka. Wydawało mu się, że czuje jak Figiel przemyka po jego plecach w oczekiwaniu na jedzenie. Nie zdziwił go jednak fakt, że było to złudzenie. Nie zdradził jednak niczego po sobie i z rozbawieniem przyglądał się Ymirowi, który wyswobodził się spod ciężaru miecza i teraz krasnoludzkim okiem przyglądał się ostrzu, jelcowi i głowni. Coś go wyraźnie ciekawiło.
- Kto go wykuł?
- Nie krasnolud, ani nawet nie goblin. Człowiek.
- Chylę czoła więc przed kunsztem jego. Jakie miano nosił?
- Wciąż je nosi. Maltorn Młotoręki.

M/G

draumkona pisze...

Iskra chwyciła lekko drżącymi dłońmi sucharki i zaraz je zjadła robiąc przy tym takie miny, jakby naprawdę jej smakowało. Spojrzała z ukosa na kruka.
- Zawsze jak spotykałam kruka, to mówił zagadkami. Dziwne zwierzę. - skwitowała i zaraz sama się rozejrzała z bukłakiem wody. Kaleką jeszcze nie była, więc sama zaspokoiła swoje pragnienie i z niemałą ulgą na twarzy obserwowała otoczenie.
- Wielu zginęło... - zaraz urwała jednak, przypominając sobie incydent nad jeziorem. - Szept... Co się stało nad jeziorem? - niewiele pamiętała, prócz wszechogarniającego bólu i Ducha w jej świadomości, który ze spokojem zjadał pergamin.

I.

Silva pisze...

- Odpocznij. Porozmawiamy, jak młode zasną - i znowu gdzieś pobiegł.
- Zaraz wracam - żołądek najemnika widać wygrał małą wojnę ze zdrowym rozsądkiem, bowiem Brzeszczot podążając za swoim czułym nosem, zniknął elfce z oczu.
Klucząc miedzy chatami, widząc tylko dzieci i żadnych dorosłych, najemnik zaczął się zastanawiać, gdzie podziali się rodzice tych dzieciaków i co, na bogów, zmusiło ich by tak się okopać. W powietrzu czuło się strach i oczekiwanie; na coś złego, co zawsze wydarza się o tej samej chwili.
Dostrzegając ognisko, na którym pieczono jaszczurki i węże, najemnik przysiadł się do starszego chłopaka i dwóch małych dziewczynek; blondyneczki nieco się Dara przestraszyły i schowały za plecami kolegi.
- Podzielicie się ze mną?
- Przyprowadził cię Tetikus? - dziewczynki zaczęły mówić w swoim dialekcie, najwyraźniej innego nie znając.
- Dzieciak z łukiem. To jak, mogę jedną? - spytał, wskazując na jaszczurkę. A po jakiejś chwili takiego siedzenia w ciszy, ruda dziewczynka szepnęła coś blondyneczce na ucho i obie zakradły się do najemnika i jakby nigdy nic, zaczęły pleść mu warkocze z długich włosów. A Brzeszczotowi to nie przeszkadzało, bo Brzeszczot miał jedzonko. Po kolejnej chwili przy ognisku trwała wesoła wymiana zdań; śmiechy i takie tam.

Darrus

Anonimowy pisze...

Bez zastanowienia się nad kwestią, czy to aby konieczne, sięgnęła po miecz i zamaszystym ruchem wyciągnęła go z pochwy zamocowanej u pasa. Ścisnęła lekko boki wierzchowca, prowokując go do zrobienia kolejnych paru kroków w kierunku, z którego dochodziły niepokojące dźwięki. Pochyliła się nieco nad końskim grzbietem, trzymając poziomo klingę.

Wyłoniła się zza drzew, czyniąc ostrożne rozpoznanie terenu. W każdej chwili była gotowa przylgnąć do szyi wierzchowca, gdyby jej słuch pochwycił dźwięk zwalnianej cięciwy. Nic takiego jednak się nie stało. Wyprostowała się, spoglądając spomiędzy czarnych uszu.
Gdyby miała w zwyczaju przeklinanie, w tej chwili z jej ust posypałyby się wiązki przekleństw. Uczyniła jednak swój język bardziej powściągliwym, więc w tej chwili jedynym komentarzem zaistniałej sytuacji była zmarszczka, która pojawiła się na jej jasnym czole. Jej brwi zeszły się w pozbawionym zachwytu grymasie.

Miała przed sobą swój cel. Wyolbrzymione opowiadania wieśniaków były choć na tyle konkretne, by nie pomyliła osobistości.
I mężczyzn, którzy nie wyglądali na sojuszników żadnej ze stron.

Silva pisze...

Rudy dzieciak skrupulatnie, z zapałem i pasją zaplatał długie włosy najemnika w warkocze; była ich już spora kupka, a jeszcze więcej należało zrobić. Mała jednak się nie nudziła, widać miała z tego zabawę, a i najemnik nie zamierzał ratować swoich włosów; ileż to razy Borówka robiła im to samo.
- Ała! - ciągnięcie to co innego, ale nie zabolało za bardzo, więc skrzywił się na pokaz i nawet pogroził dziewczynce niedojedzoną jaszczurką. A ona za karę pociągnęła go raz jeszcze, śmiejąc się wesoło.
- Psysliscie pomóć? - obok Szept, usiadł chłopiec; nie mógł mieć więcej niż sześć lat; pyzaty, pobrudzony, z jasnymi oczkami i krzywo zapiętą lnianą koszulą.
Brzeszczot, kiedy Sun znowu dla draki go pociągnęła za warkoczyka, z bojowym krzykiem poderwał się i zaczął ganiać dziewczynkę wokół ogniska; z warkoczykami po jednej stronie i prostymi włosami po drugiej, wyglądał komicznie.

Darrus

draumkona pisze...

Po pierwszych słowach Szept myślała, że usłyszy coś okropnego. Tak naprawdę okropnego. Ale nie. Usłyszała coś jeszcze gorszego. Z rozpaczą w spojrzeniu złapała zaraz łuk i nałożyła strzałę na cięciwę i spróbowała strzelić. Efektem było to, że strzała spadła jej z cięciwy nim ją do końca wypuściła i połamała się uderzając o kamień. Iskra zasłoniła usta rękami i otworzyła szeroko oczy. Nie potrafiła strzelać!
Zaraz też obejrzała się na swój bok i chwilę tak siedziała, całkiem spokojnie obserwując tatuaż. Można by powiedzieć, że chyba się jej spodobał, gdyby nagle nie wstała i nie zaczęła krzyczeć i wyrywać sobie włosów z głowy.
Iskra zachowywała się jak wysokiej klasy wariatka.

I.

draumkona pisze...

- Podobnie jak ognistowłosy - mruknął Marcus wspominając ich spotkanie, kiedy to wyratowali cudem Dara, a Królik niemal wyczerpał całą magię świata na ocalenie mu życia. Gabriel na to wspomnienie jakby się nieco zasępił. Pochodził z tej samej wioski co i Brzeszczot, więc powróciły wspomnienia ojca jego, elfa, który to pewnej zimy wyruszył, bo ochronić Mall Resz przed stworem jakimś. Nie wrócił.
- Och tak... Specyficzna dwójka. - dodał Królik po namyśle.

M/G

Silva pisze...

- Tetikus ci powie. On o nas dba - powiedział i wgramolił się magiczce na kolana, nie zważając na jej zdziwienie takim zachowaniem. - To twój psyjaciel? - zapytał, wskazując paluszkiem na Brzeszczota, który chciał złapać dziewczynkę, ale Sun nie chciała więc się tak ganiali.

Darrus

draumkona pisze...

Królika naszło na wspominki. Dotychczas nie odważył się tak spokojnie myśleć o swej przeszłości. Ale teraz... Obecność elfiej pani w jakiś tajemniczy sposób koiła go.
- I ja i on wychowaliśmy się w tej samej wiosce. - oznajmił, jakby sposobiąc się do wygłoszenia dłuższego monologu. Wbrew pozorom, umilkł jednak.
- A ognistowłosą marudę ocaliliśmy przed dość nietypowymi zbirami - dorzucił swoje trzy grosze Marcus. Nie wiedzieć czemu, miano "ognistowłosej marudy" okropnie rozbawiło Białego.

M/G

draumkona pisze...

Kiedy gardło zaczęło nieznośnie piec, uspokoiła się. Kiedy skóra głowy odpowiedziała tępym pulsem bólu, przestała rwać włosy. Ale nie przestała niedowierzać i kląć.
Przysiadła niby to spokojna, niby już opanowana na skórze. Co chwila jednak zerkała na swój bok, jakby upewniając się, że nic a nic się jej nie przywidziało.
Jak gwałtowne bywa uderzenie topora, tak i Iskrze gwałtownie pamięć tamtego zdarzenia wróciła. Bestia. Magia. Szczeniak. Zaraz myślą sięgnęła do najdalszego zakątka swego umysłu i odkryła dziwną pustkę. Nie było krat. Nie było Bestii. To prawda.
Teraz tylko pozostawało pytanie co to za magia, i jak silna.
- Już jestem spokojna... - westchnęła cicho poddając się całkiem. Choć nadal nerwowo zerkała na bok lewy.

I.

draumkona pisze...

Królik pokręcił głową.
- Jestem mieszańcem - przyznał, choć ciężko to było wykryć. W przeciwieństwie do Brzeszczota... Bliżej mu było do elfa niż do człowieka. Uszy w szpic, typowa elficka uroda, jak i typowo elfickie powołanie - magia.
- Ojciec zginął ostatniej zimy, matka... Cóż, żyje. - o ile na temat ojca lubił się rozwodzić, wspominać, to o matce wolał nie mówić.

M/G

Silva pisze...

- Fajne maś uszka - dziecięce skakanie z tematu na temat, interesowanie się wszystkim, uratowało elfkę przed kolejnymi dziwnymi pytaniami. Chłopiec najwyraźniej całkiem dobrze się czuł na kolanach Szept, bo umościł się wygodniej; czyży szykowanie posłania do spania?
- Koniec! - najemnik upadł ciężko na ziemię, dysząc i sapiąc sięgając po czystą wodę. Dzieci to małe potworki, kochane, ale potworki. - Tetikus, pośpieszże się, a nie skradasz się jak kot do śmietanki! - ach jakże czuły słuch był przydatny.

Darrus

draumkona pisze...

Pamiętała. Wilk. Rana.
Objęła kolana rękami, a na kolanach oparła brodę
- Poczekać możemy. Nie chcę żeby Wilk umarł tylko przez to, że mam coś dziwnego na boku i nie umiem strzelać z łuku. Może... Może chodźmy na partol. Albo... Cokolwiek. Nie mogę tak siedzieć bezczynnie. - chwyciła w ręce swoją dotychczasową broń jaką okazała się dzida. Przyjrzała się grotowi i sprawdziła jego ostrość. Była w porządku.
Spojrzała więc na Nirę spojrzeniem zaczepnym. A jeśli przyjaciółka odmówi...? Cóż... Głęboki pomruk dochodzący z piersi Moro posłużył jej za odpowiedź.
Wtedy pójdzie sama.

I.

Silva pisze...

Tetikus nie chciał na pytania elfki odpowiadać; w oczy rzucało się, że zawsze miał coś do zrobienia, zawsze coś było ważniejsze; a to trzeba się śpieszyć, a to noc nastała i należy położyć się spać, bo stanie się coś, o czym nie chcą im powiedzieć.
Brzeszczotowi to się nie podobało. W powietrzu wisiały niewypowiedziane słowa, w nerwowych ruchach i pośpiechu z jakim dzieci czmychnęły od ognia do szałasów i chatek, było coś niepokojącego. W jednej chwili wokoło zrobiło się pusto; ognie płonęły wszędzie, nawet w rowie poza barykadą, pilnowane przez dzieciaki. Zapadła cisza. Pusto. Jakby wioska była wymarła.
I chociaż Brzeszczot nie czcił bogów, wykonał szybki gest odpędzający nieszczęście i zło.
- Jeśli chcesz, śpij - rzucił jej koc - Ja tu nie zasnę. Włosy mam zderzone na karku. Coś tu jest bardzo nie tak.

Darrus

Silva pisze...

Kiedy elfce udało się usnąć na dłużej i nie budzić co kilka chwil, najemnik przysiadł bliżej ognia i zamknął powieki, by nie widzieć, a słyszeć.
Niewiele się działo w tym dziwnym obozowisku; słyszał pochrapywania dzieci, rozmowy, trzask ognia. Ale dziwne było to, że nie słyszał zwierząt; świerszcze nie cykały, sowy nie skrzeczały, nawet woda nie szumiała. Brak zwierząt był niepokojący.
Mijały chwile, a zza chmur wyjrzał jasny księżyc.
Trzasnęła gałązka. Nie. Coś zaszeleściło. Przesunęło się delikatnie, zatrzymało. Poruszało się jak wąż, ale nim nie było. I pachniało dziwnie, jak roślina, jak magia. Szło przed siebie, ale często przystawało. Bało się ognia ustawionego wokoło wioski?
- Długoucha, zbudź się - Brzeszczot przysunął się do elfki, potrząsając jej ramieniem. - Ten las, on chyba żyje.
Drzewa szeptały, korzenie trzeszczały, a korony gięły się ku ziemi.

Darrus

draumkona pisze...

Ymir natomiast skrzętnie słuchał i zachowywał te informacje, gdyż wierzył uparcie, że każdy strzępek wiedzy można pożytecznie wykorzystać. Taka była natura krasnoluda. Wykorzystaj wszystko co się da. Ile to przecież razy, gdy z Iskrą po tawernach się szlajał, gdy kuflami się stukali padały słowa "bierz ile możesz. I nie oddawaj".
- Czasami, jeślim w górach sam, to tęskno mi do tego, by ktoś za mnie czuwał. - Ymir zgasił swą fajkę i przyjrzał się wilkom, które to ledwo z mroku wyłaniał jego wzrok.
- Wygodne. - dodał Gabriel i spojrzał ukosem na torbę Figla. U nich pająk zwykle robił za towarzysza na wartach. Taki dość istotny dodatek, który w pewnych rzeczach mógł się niemal równać z Darrusem.

M/G

draumkona pisze...

Na twarz elfki wypłynął nieco głupkowaty uśmiech. Zupełnie taki, jaki czasem pojawia się na twarzy Pajęczarza. Chyba zbyt dużo spędziła z nim czasu nim wyjechała.
- Poczekam, poczekam. Tylko wiesz, żeby potem małych książątek nie było. - Iskra zachichotała, po czym podniosła się zwinnie i podeszła do swej wilczycy, Moro. Podrapała ją za jej wielkim uchem i kiedy to Szeptucha znikała jej z pola widzenia, wciąż się uśmiechała idiotycznie.

I.

draumkona pisze...

- Jak Figiel - rzucił Marcus przyglądając się trzymanemu w ręku jabłku.
- Królik, kto ci je dał?
- Hum... Iskra.
Marcus rzucił w niego tymże jabłkiem i parsknął zaraz, jakby coś go okropnie rozbawiło.
- Medyku ty mój, zatrute masz jedzenie. Nie powinienem był się z nią kłócić. - mruknął zaraz i na powrót sposępniał. Królik natomiast wydawał się być okropnie wstrząśnięty informacją iż ma zatrute jedzenie. Mało jaka trucizna na niego działała, podobnie jak i na Pajęczarza, ale sam fakt... Westchnął.
- Elfy bywają jednak bardzo... Porywcze.

M/G

draumkona pisze...

A Wilk w istocie wręcz emanował niezadowoleniem. Siedział on na skórze koziej, w samych spodniach i z piersią owiniętą tuzinem bandaży. W dłoniach trzymał gliniany kubek z zimnym mlekiem osłodzonym miodem. I wykłócał się, a zażartość jego spojrzenia niemal zabijała Starszyznę na miejscu. Włosy miał w nieładzie, krwią nieco zabrudzone, a i twarz jakąś bladą.
Natomiast Starszyzna coraz to nowe ofiary do zakrzyczenia mu podsuwała nie dając sobie rady z Wilczym gniewem. Chyba nie było nikogo, kto mógłby go: a) uspokoić b) nakłonić do pozostania w tym miejscu c) odpoczynku.
Przynajmniej tak wszyscy sądzili, póki Wilk nie zauważył Szept, której widok wyraźnie załagodził sprawę.

I.

draumkona pisze...

Królik rzadko czuł się zaskakiwany. Jednak teraz, wiadomość o kolejnym mianie Iskry, których miała już okropnie dużo, zaskoczyła go. A jeszcze bardziej zadziwił go fakt, że Marcus wiedział o co chodzi. Jednak wspólnie spędzone noce na coś się przydały.
W chwilę po słowach elfiej pani Pajęczarz przytaknął, iż o tej samej elfce mowa jest. Nawet wyburczał pod jej adresem parę dziwnych zdań, choć zbyt pokrętne one były i nawet czuły słuch Królika wyłapał jedynie pojedyncze słowa jak "noc", "Dibbler" i "słabość". No cóż.
Ymir natomiast wykazywał coraz to większe zainteresowanie w słuchaniu. Zaskoczyło go powiązanie jakoweś między dwójką zbójów i elfką. Jaki ten świat był mały.

M/G

draumkona pisze...

I zabójcy się pokładli niebawem, ze zmęczenia niemal na siedząco zasypiając. Ymir także się położył, a raczej o drzewo wygodnie oparł i zapadł w drzemkę. Marcus obserwując go nie potrafił pojąć jak rano krasnolud może normalnie funkcjonować. Jego samego bolałby piekielnie krzyż. Może... Może krasnoludy nie miały krzyża?

Noc. Noc przebiegała spokojnie, choć nie każdy miał sen spokojny i dający odpoczynek. Na pewno nie miał snu spokojnego Pajęczarz, zmartwiony Figlowym snem. Na pewno snu spokojnego nie miał także Królik, którego to senne mary męczyły i nie pozwalały się odprężyć. A on, obudziwszy się o świcie wiedział, co znaczą senne mary. Kłopoty.

M/g

draumkona pisze...

Marcus, rozespany, niewyspany, zły i głodny podniósł się i przetarł twarz dłonią. Nie uśmiechało mu się takie wstawanie. Nigdy nie lubił wcześnie wstawać. W oddali rozległo się wycie, które znał aż za dobrze. Wychował się w Górach, w plemieniu długowiecznych ludzi. Znał ten znak. Poderwał się na równe nogi.
- Wilkołak z rangi Szarych Piechurów - obwieścił sięgając po Lód i przerzucając pas z mieczem poprzez pierś. Wilkołak zwykle pojawiał się przy pełni. Jednak nie Szarzy. Oni, gdy zwietrzyli coś ciekawego, w zaklętej formie pozostawali nim nie osiągnęli swego celu. Byli też szybsi i bardzo niebezpieczni. Agresywni.
Królik zaraz poderwał się i na nowo musiał spiąć nowe włosy, by w ewentualnej walce mu nie przeszkadzały. Marcus czujnymi oczyma obserwował gąszcz. Raz jeden miał do czynienia z Szarym Piechurem. Raz. I z tamtej potyczki wyniósł pamiątkę, jaka szpeciła całe jego plecy.

M/G

draumkona pisze...

Ymir także się wygrzebał spod swojego drzewka, choć jemu przyszło odeprzeć atak na tyły. Stał oko w oko z niedźwiedziem jaskiniowym, który to nie wiadomo skąd się tu wziął.
Marcus natomiast szybkim, płynnym ruchem dobył Lodu , dłonie Królika zapłonęły i zaczęła się niezbyt wyrównana walka. Dwa wilkołaki. Mężczyźni stanęli plecami do siebie, obserwując bestie. Te bez żadnego ostrzeżenia skoczyły im do gardeł i wywiązała się krótka walka. Jeden z Szarych skoczył nad głową Pajęczarza, ten szczęściem się uchylił, potem, w doskonałej koordynacji z ruchami Królika będąc, ciało w bok przekręcił dokładnie w momencie, kiedy Biały zamach ręką brał. Potem to z kolei Królik wykazał się idealnym wyczuciem partnera, bo i uchylił się w porę, kiedy cięcie Lodem nadeszło z boku. Mutanty znów się rozdzieliły, otaczając ich, krążąc jak sęp nad padliną.

M/G

Silva pisze...

Brzeszczot zaklął po krasnoludzku, już nie pierwszy raz dochodząc do wniosku, że ten język jak żaden inny nie sprzyja przeklinaniu; tu każde słowo brzmiało jak obraza. Gobliny mamrotały coś pod nosem i nie dało się tego zrozumieć, więc to się nie liczyło.
- Właśnie to! - zawołał, pokazują palcem, jakby jeszcze nie było jasne dla elfki o co chodzi, wysoki na kilka stóp zielony... Zieloną lianę, korzeń, cholera wie!
- Trzeba... - chciał powiedzieć, że trzeba obudzić dzieciaki, ale maluchy już zebrały się na środku placu, blisko największego ognia, pilnowane przez młode kobiety. Zadziwiające było to, że dzieci nie płakały i nie krzyczały. A jeśli czuły strach, tego też po sobie nie pokazywały. Stały grzecznie za opiekunkami, blisko ognia i czekały. Kilka nawet zasnęło ponownie. Zupełnie tak, jakby był to rytuał powtarzający się każdego dnia, jakby ta scena odgrywała się tu co noc.
Tetikus z kilkoma innymi chłopakami, wyposażony w łuki i pochodnie, biegiem udał się w miejsce, gdzie pojawił się pierwszy, ale nie ostatni pęd; były już trzy i najwyraźniej napierały na ogrodzenie w wyrwach, w których przygasł niedopilnowany ogień. Ale nie! Płomienie same nie zagasły; dopiero po chwili Darrus zobaczył, że to zielone pędy wynurzając się niczym węże z lasu, zasypują piaskiem ogień!
- Długoucha, powiedz, że mnie oczy mylą i wcale nie widzę zielska, które gasi ogień piachem! - wątpił by miał omamy od jaszczurki zjedzonej, od wody może bagiennej, czy nieudanego rejsu i kołysania fal.
Sięgając po miecz ukryty przy pasie, wyciągnął Gwalhira.

Darrus

draumkona pisze...

- Dobrze wiedzieć, że i ja się niepotrzebnie o ciebie martwiłem - odparował zaraz i pociągnął solidny łyk mleka z miodem. Jak na jego gust było zbyt mocno osłodzone, lecz nie marudził.
Starszyzna natomiast wymieniła między sobą zaniepokojone nieco spojrzenia, bo o ile sympatia Wilka do Starszej Krwi była wszystkim znana i wiadoma, o tyle sympatia do Wygnańca była nikomu nie znana i budziła wręcz sensację.
Spojrzenie szafirowych oczu zaraz uciszyło podszepty, a starsi mędrcowie rozbiegli się niczym dzieci uciekające od swych pań matek. Wilk odetchnął i opróżnił kubek.
- Dobrze słyszeć, że opiekę im zapewniono. To jednak nie zmienia faktu, że wolałbym tam być... - mruknął zdrapując z włosów zaschniętą krew.
- Te krzyki opętańcze przed chwilą, to jak mniemam Iskra? - ataki wściekłej furii Starszej Krwi zawsze niebywale go bawiły.

I.

Nefryt pisze...

- Szept? - powtórzyła, próbując skojarzyć imię... a raczej miano, jakie elfka przybrała. Ale nie, nie słyszała o niej wcześniej. Chyba nie.
Z uwagą wysłuchała relacji Szramy. Zastanowiło ją to, jak elfka zachowywała się w celi. Czyżby wiedziała, że da radę się uwolnić za pomocą magii? Ale w takim razie, dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Może potrzebowała czasu, by zregenerować siły, moc... Hm, taka mądra, żeby mieć pewność, to w dziedzinach nadnaturalnych umiejętności Nefryt nie była.
Wahała się przez chwilę, po czym zaczęła, może trochę niepewnie:
- Zastanawia mnie... czemu ci pomogła. Jaki miała w tym cel? Samej byłoby jej łatwiej zbiec... ukryć się gdzieś. - Obawiała się założyć, że elfka postąpiła tak z dobroci. W obecnych czasach każdy wolał dbać o własną skórę. To znaczy, prawie każdy.

Anonimowy pisze...

Zamarła, odruchowo - choć w pełni świadomie - uruchamiając iluzję, która wzmacniała ludzką skłonność do 'niezauważania' pewnych rzeczy: głównie tych, w które nie wierzą lub nie spodziewają się zobaczyć. Nie zawiodła się: nie okazali jej nawet krzty zainteresowania. Tylko kruk na ramieniu czarodziejki spoglądnął na nią z ukosa. Przez chwilę obserwowała go swomi drapieżnymi oczyma niczym rozleniwiony kot polujący na wróbla, który przysiadł na żerdzi. Po chwili straciła zainteresowanie czarną sylwetką na kobiecym ramieniu i z przymrużonymi powiekami przyglądała się zręcznym dłoniom czarodziejki.
~ Nie wiedzą nawet, z czym się mierzą ~ pomyślała, puszczając tę myśl w mentalną przestrzeń, tudzież po prostej drodze do umysłu wierzchowca. Huk i błysk nie zrobiły na niej większego wrażenia; wiedziała, jak spowodować popłoch wśród ludzi, wprawiając ziemię w drżenie. Zabolały ją jednak oczy, gdy błysk poraził jej zwężone do granic możliwości źrenice. Mężczyźni również zdawali się nieco oszołomieni hałasem i jasnością zjawiska. Byli bardzo nierozsądni, decydując się na atak.

Nie mogąc stać bezczynnie, patrząc jak obiekt jej zainteresowania jest poddawany próbie zaszlachtowania, pozwoliła ulotnić się iluzji i stępem podjechała do napastników.Za cel wybrała sobie bandytę, którego ktoś na jej miejscu określiłby uroczym słowem 'mańkut'. Leworęczny mężczyzna był niebezpieczny w szermierczym pojedynku - do którego nie można było dopuścić - lecz w chwili zaskoczenia miał szanse takie same jak każdy inny.

Silent leges inter arma. [*]

Chwyciła bandytę za lewe ramię: w delikatny, kobiecy sposób, którego ten nie mógł się teraz spodziewać. Odwrócił się zaskoczony, nie mogąc ukryć zdumienia. I owe zdumienie zamarło na jego twarzy, gdy amazonka, zręcznie obracając miecz w dłoni, uderzyła go głowicą w twarz.Napastnik wypuścił broń z ręki i zwalił się na ziemię.

Karosz cofnął się o krok, a miecz kobiety znów wskazywał kierunek jazdy, grożąc podobnie jak jej wyzywające spojrzenie, które omiotło pozostałych bandytów.

[*Milkną prawa wśród szczęku broni.]
[Chędożona wena! Najpierw bierze urlop, a później wyskakuje z czymś takim... Gdyby nie to, że nie chce mi się pisać tego od nowa, już dawno wylądowałoby w koszu idealizowanie postaci.]

Anonimowy pisze...

[pop. za idealizowanie postaci.]

Silva pisze...

- Coś, o czym powinienem wiedzieć? Z kim, na bogów, będziesz miała dziecko? - no tak, nie ma to jak własna i nieco mylna interpretacja szeptowych słów. I najemnik całkiem poważnie wziął sobie do serca to, że elfka może urodzić małe elfiątko, albo coś innego małego. I Al obedrze najemnika ze skóry i nawet jego boskie pośladki w niczym tu nie pomogą.
Fakt, że magii Szept nie może używać, nie został zarejestrowany przez Darowy umysł, zaprzątnięty teraz tylko tą jedną informacją: a co, jeśli wynajmą go teraz do opieki nad niemowlakiem? Dar aż się wzdrygnął.

Darrus

Silva pisze...

No, rozładowanie atmosfery nie pomogło, więc Brzeszczot spoważniał na tyle, na ile potrafił i odskoczył przed zielonym pędem, który za kostkę chciał go pochwycić. Zwinna byłą ta zielenina, nie ma co.
- Bez magii też można funkcjonować. Ja jej nie mam, ale mam ostrze - powiedział, przecinając mackę, która zachodziła go od tyłu. - Albo i nie - dodał, widząc jak strumyczek many z rubinów wsiąka w roślinę, czyniąc miecz naładowanym czarami, ale pustym, bo bez potrzebnej zaklęciom magii.

Darrus

Iskra pisze...

Zasmial sie krotko. Na tyle ile pozwolily obolale zebra. Potem na jego twarzy pozostal jedynie cien usmiechu. Powiercil sie chwile na swej kozlej skorce i spojrzal z uwaga na Szept.
- Powinnas sie polozyc, a nie bawic w zwiad. Iskra poradzi sobie sama. Nawet jesli nie poradzi, to zawsze znajdzie sie ktos, kto ja uratuje, wierz mi - mruknal wspominajac ichniejsze przygody. Zawsze, ale to zawsze znalazl sie ktos, kto ratowal Iksre od smierci. Nawet jesli byl jedynie tragarzem, ktory podstawil woz z sianem akurat tam, gdzie za chwile spadala elfka. Wilk przypisywal te wydarzenia klatwie. Bo czemu innemu?
W tym momencie powietrze znow przecial opetanczy wrzask Iskry, kiedy to odkryla, ze tatuaz nie konczy sie pod pacha, a skreca sobie i biegnie spokojnie po plecach niemal do podstawy karku.
Wilk westchnal.
- Pogon ją do roboty, bo zaraz zrobi to ktos niemily. A ja nie chcialbym miec tego kogos na sumieniu - o charakterze elfki czasem krazyly rozne historie, najslawniejsza z nich jednak byla ta, gdzie Iskra wbila Wilkowi sztylet w udo, przy czym oboje utrzymywali, ze to byl wypadek.

Silva pisze...


Brzeszczot zamachnął się Gwalhirem, a koniec pnącza upadł na ziemię; chwilę podrygiwał w konwulsjach, aż w końcu znieruchomiał i zamienił się w pył; szary popiół.
- Za tobą! - krzyknął do Długouchej i chciał dodać coś jeszcze, ale...
Po pnączu, które unosiło się w górę, tworząc łuk nad ziemią, biegło białe stworzenie, które oświetlone ogniem okazało się być białym lisem. Zwierze zwinnie przebierało łapkami, idąc po pnączu niczym po linie, nic sobie nie robiąc z próbujących dosięgnąć łap liści. Lis, kiedy zaatakowała go druga macka przyśpieszył, uciekając szybciej, zwinniej; nie mając innego wyjścia, zeskoczył z liany i upadł nie na ziemię, a na ramiona Brzeszczota.
Najemnik starał się paskudztwa pozbyć, ale że zwierzę było od mieszańca cwańsze, lis czmychnął do podróżnej torby, którą Dar miał przypiętą przy pasie. I tak się skryło.

Darrus

Silva pisze...

Lisek zaś zamienił torbę w wypchaną sakiewkę, z której wystawał biały, puchaty ogon, niemieszczący się w środku.
Gdzieś z boku krzyczał Tetikus, by podniecić ogień, by dorzucić drwa do gasnących płomieni, a jeśli to nie pomoże... Dar nie usłyszał reszty, bo coś huknęło, w górę poszły iskry - to spalona została zielona macka, która zakopciła się i w popiół zamieniła; zapach przez nią wydzielany przypominał cynamon zmieszany z błotem, a cynamon zawsze dla Brzeszczota był zapachem magii.
Ogień! - słaby, ledwie słyszalny szept odezwał się w umysłach elfki i mieszańca - Ogień! - wrzawa nieco go zagłuszała, trzaskające płomienie zniekształcały, a pnącza... Zdawały się słyszeć ten głos, bowiem dwie macki skierowały się ku torbie, w której siedział lis. Jedna zaszła Brzeszczota od tyłu, podkradając się tak, że w ferworze walki, kiedy odcinał część jednej, druga złapała go za kostkę i fiknęła mu koziołka, unosząc do góry.

Darrus

draumkona pisze...

Kolejny unik, który Marcus przypłacił naderwaniem ścięgna. Zaklął szpetnie i na chwilę miecz opuścił. Na to bestia czekała. Skoczyła na niego, lecz wtedy też z pomocą przyszedł mu Biały. Pięścią w nos uderzył Szarego, a ten zawył. Krążenie zostało odcięte.
Marcus podniósł się i sapnął głośno. Przypomniały mu się słowa marudy ognistowłosej jakoby staruszkiem był. Rozzłościł się okropnie, Lód pewniej chwycił i wszedł w morderczy taniec z Szarym Piechurem. Drugim, tym uderzonym wcześniej, zajął się Gabriel. Niewiele jednak przyszło mu dokonać. W niecałą minutę po uderzeniu pięścią, jego twarz buchnęła krwią z oczu, nosa, ust i uszu. Królik był naprawdę straszny.
Pajęczarz uchylił się przed pazurami wilkołaka-mutanta. Jak na wojownika specjalizującego się w dwuręcznej broni, wyszło mu to całkiem zgrabnie. Nie spodziewał się jednak, że bestia od razu drugą łapą się zamachnie, więc wykonując drugi unik zbytnio plecy do tyłu odgiął, równowagę stracił i na ziemię padł, jak żuczek jakiś. Zaklął i nogą uderzył w nogę wilkołaka wyłamując kolano ze stawu. Wycie. Okropne wycie.
Wykorzystał jednak on okazję. Podnosząc się, lekko ostrze Lodu w ziemię wbił, całkiem przypadkowo przyszpilając stopę stwora do ziemi. Czerwona posoka buchnęła na ziemię, a wilkołaka omdliło na sekund dwie. Wtedy wkroczył Gabriel i jego dłonie zielonym ogniem się jarzące. Dwoma palcami jednej dłoni uderzył wilkołaka pod żebra, coby zgasić tlący się pod nimi płomyk życia. Wykonał piruet przechodząc na tyły stwora i bokiem otwartej dłoni uderzył w podstawy jego czaszki. Rozległo się głośne chrupnięcie, a Gabriel chwycił swego przyjaciela i odciągnął możliwie jak najszybciej. Ten jednak poślizgnął się i wyrżnął, kręgosłupem na kamieniu lądując. Zawył i łypnął groźnie na Królika.
- Cholera! Dysk mi wypadł!

Silva pisze...

Jakieś siedemdziesiąt kilko żywej wagi runęło jak kamień na ziemię, zwalając się elfce pod nogi. Miast słów pochwały, spod najemnikowego nosa dało się słyszeć szemrane przekleństwa, a cichy pisk z pewnością należał do białego lisa, który stwierdziwszy, że wcale nie jest bezpieczny przy boku mężczyzny, czmychnął w krzaki, ale że wciąż siedział w torbie, to lniana sakwa biegła po ziemi, podskakując, byle dalej do macek.
- Nienawidzę natury!
Gdzieś w ogniu, w roślinności, w krzykach Tetikus zaczął szeptać między innymi, zaczął zasiewać słowa i domysły, wizje czarne i nieprzychylne, jedyne rozwiązanie, które wydawało się im właściwe, odpowiednie, by roślinne macki przebłagać.

Darrus

draumkona pisze...

Wilk odprowadził Szept wzrokiem. Nic już nie powiedział, bo przecież drzeć się nie będzie. Co jak co, ale bić się z Iskrą na głosy nie zamierzał.
A elfka biegała wokół Moro znów rwąc sobie włosy z głowy. Wilczyca starała się ją jakoś uspokoić, jak widać na próżno. Wtedy Iskra oberwała w głowę kamieniem. Spojrzała gniewnie w górę i ujrzała ciemną sylwetkę.
- Małpy - warknęła i już miała skakać na pień by wdrapać się do zwierzęcych wandali, gdy spostrzegła Szept. Opamiętała się zaraz i stanęła niemal na baczność, jakby jej kto kij w dupę wsadził.
- Chodźmy!

draumkona pisze...

Iskra więc wskoczyła na wilczy grzbiet i zaraz też zniknęła w gęstwinie leśnej. Nie zdążyła dobrze się oddalić, kiedy przyuważyła wilka, jednego z tych większych, choć, mniejszego od Moro. Konał.
Elfka pokierowała więc myślą wilczycę swoją ku umierającemu stworzeniu i zeskoczyła. Stopy jej, w trzewikach skórzanych lekko trawę muskały, jakby jakąś zjawą była, nie stworzeniem z krwi i kości. Przyklęknęła przy wilku i wysłuchała jego słów, prośby. A potem patrzyła jak ulatuje z niego życie. I znów płakała. Wydawało się, że jeszcze wiele razy będzie płakała nad zmarłymi, którzy życie oddali w obronie lasu.
Chcąc sprawdzić swą magię, zaczęła pleść zaklęcie. Było ono dość dziwne i trudne, ale udało się. Polegało ono głównie na śpiewach do matki ziemi, by przyjęła wilcze truchło, lecz skórę cenną pozostawiło. Taka była wilcza prośba.
"Zabierz moją skórę, Starsza Krwi."
Więc zabrała. Dosiadła znów Moro przytulając do siebie miękkie, białe futro. W tej chwili też i Szept dołączyła do Iskry.
- Duży wilk umarł - obwieściła tylko, smutno dość. Do uszu jej wrażliwych dotarła smutna pieśń tkana z tak wielkim żalem przez jej braci i siostry.
- Quel kaima, quel esta... - dodała zaraz ku pamięci zmarłych i poległych.

W obozie szemrano. Gdy smutne pieśni napotkały swój kres i uleciały ku niebu niczym wątły dym, rozległy się szepty. Elfy widziały jak straże prowadzą człowieka przed oblicze Wilka. I nie rozumiały. Nie dostrzegały. Dopiero gdy jeden z bystrych, młodych zwiadowców spostrzegł pierścień, cały obóz się dowiedział.
Bractwo Nocy.
Wilk natomiast nie wydawał się zaskoczony widokiem pana Poszukiwacza. Co więcej, siedział znów na swojej koźlej skórce z glinianym kubkiem wypełnionym krystalicznie czystą wodą. Przed nim leżała druga koźla skórka. I drugi kubek.
Elf wskazał Lucienowi koźlęcą skórę przed sobą i upił łyk wody.
- Elen sila lumenn' omentielvo - rzekł tajemniczo uśmiechając się nieznacznie. Wilczy dar jasnowidzenia rozwijał się w najlepsze, choć niewielu o tym wiedziało. Stąd i brak zaskoczenia po stronie przyszłego władcy.
- Zhaotrise jest na zwiadzie. Wróci niebawem. Do tej pory pozostań tu, lepiej będzie tak, niźli miałbyś włóczyć się po obozie. - spomiędzy drzew za Wilkiem wyłoniła się Moka, wilcza bogini i położyła się za plecami elfa, łeb kładąc nieopodal jego prawej ręki. Jakby czuwała, chcąc być pewną, że Wilk wyjdzie z tego spotkania cało.

Silva pisze...

Brzeszczot zamachnął się mieczem, odcinając kolejną cześć macki, ale o dziwo ta nie zamieniła się w pył, jak poprzednie. Albo sama w sobie była inna, albo roślina uczyła się i przyswajała wiedzę w trakcie walki, bowiem ucięta macka sama zaczęła żyć, rosnąć i atakować, a jej macierzysta część też miała się dobrze.
Ogień, którym Brzeszczot podpalił mniejszą mackę, podziałał tylko na chwilę, ale ten moment wystarczył, by najemnik przeskoczył nad tobołami i z impetem lądując na ziemi, odciął lianę, która trzymała elfią nogę.
- Długoucha, żyjesz? - spytał, szturchając Szept palcem w ramię; przykucnął przy niej, gdyby jakieś zielsko znowu się na nią rzuciło, mając ostrze Gwalhira w gotowości.
Uciekajcie!
Biały lis wyswobodził się z podróżnej torby i czmychnął pod nogi najemnika; zdawało się, że rośliny próbują dosięgnąć właśnie jego, bo kolejne macki wyrwały się za nim, wijąc się niczym węże po ziemi, starając się pochwycić lisie łapki.
- Coś ty za jeden, futrzaku? - zwierzę skryło się za Brzeszczotem, ale nic nie powiedziało. Może więc to nie ono było źródłem głosu?
Uciekajcie!
Ostrzeżenie zdawało się nie dotyczyć roślinnych wici, ale dwójka podróżników i tubylców nie mogła tego wiedzieć. Nie mogła wiedzieć tego, co wiedział lis. Że dzicy nie mogąc poradzić sobie z roślinnością, postanowili zrobić coś, co kiedyś uratowało im życia. Już raz poświęcili dorosłych, tych, w których żyłach płynęła magia, by odzyskać spokój. Dwóch magów - dwa miesiące spokoju.

Darrus

Silva pisze...

Za późno! Biały lis zjeżył się na grzbiecie, fuknął niezadowolony, a na jego pyszczku zaczęła wykwitać czarna kropka; plamka zrobiła się większa i pomknęła po białym futrze, znacząc je czarnymi znakami i symbolami. Swoisty tatuaż otulił lisie ciałko, a sam zwierzak w jednej chwili zrobił się blady, niewyraźny; przez jego tułów dało się dostrzec to, co za nim, aż w końcu po zwierzaku nie pozostał ślad. Zniknął. Ale czy na pewno? Dar wciąż go wyczuwał, chociaż nie widział.
- Cholera. Popatrz! - najemnik wskazał Szept palcem Tetikusa, który stał przed najgrubszą, największą zieloną macką i... Zdawał się do niej przemawiać, a roślina go słuchała. - Mam złe przeczucia... - zrobił krok w stronę elfki, patrząc na dziwnie nieruchome, czekające na coś macki, kołyszące się na boki, pełne gotowości, by zaatakować. Na sygnał. A znakiem tym był Tetikus, który wskazał Szept i Dara palcem, krzycząc, że oto znalazł ludzi magią przepełnionych, że to dar mieszkańców wioski, że rośliny mogą ich wziąć, że dzicy spełnili obietnicę.
Dzieci, które Szept chciała ratować pokazywały ich palcami, by czasem rośliny się nie pomyliły. A macki słuchały. I patrzyły na obcych, wyczuwając ich magię, domagając się jej.
Najemnik zjeżył się i pojmując, co za chwilę się stanie, wyczuwając to każdą komórką swojego ciała, złapał elfkę za nadgarstek i pociągnął jak najdalej od dzikich, od roślin. - Oni chcą nas poświęcić! - zawołał, a w głosie jego dźwięczało przerażenie.. I strach. - Szept, musimy uciekać! - ciągnął elfkę, samemu biegnąc, byle dalej.
Ale było za późno. Krzyk Tetikusa przeszył powietrze, nocną, tak dziwną ciszę, budząc do życia osowiałe macki, które jedna po drugiej, jak na zawołanie, jak strzały szybkie i lotne, pomknęły ku najemnikowi i magiczce.
Szept i Dar nie mieli szans. Ich opór na nic się zdawał. Rośliny natarły razem. Owinęły się wokół ich nóg, przewracając boleśnie na ziemię, oplotły ich ciała i zacisnęły się na szyjach, zasłaniając usta, by urwać krzyki. To był koniec. Roślinny ich pochwyciły i wycofały się.
A Tetikus. Tetikus uśmiechał się szeroko, wyganiając zadowolone dzieci do spania; pewne, że przez jakiś czas nic złego im się nie stanie, że obcy będą dobrą pożywką dla roślin. Tak, Tetikus mógł piać z zachwytu.

Darrus

draumkona pisze...

Wilk nawet nie próbował mu wierzyć. Znał jego cel, a i wiedział co się stanie, gdy Starsza Krew się zjawi. Nie zamierzał jednak mówić nic. Nie w tym temacie, bo Cień jeszcze potem jego oskarży o pamięć Iskry.
Pogładził dłonią łeb Moki i poczuł się przy niej bardzo mały. Nic nie znaczący. Westchnął lekko i podniósł się szybko i zwinnie. Bandaż owijający jego pierś był nieskazitelnie biały, co i jego samego dziwiło. Czyżby rany się już zagoiły? Ostry i nagły ból w żebrach przypomniał mu, że nie.
Gestem przywołał do siebie młodego zwiadowcę, a ten zaniepokojony zaraz do niego doskoczył. Nie był to jednak alarm, Wilk był bezpieczny.
- Postaraj się znaleźć Iskrę i Szept. - rzekł kładąc dłoń na jego ramieniu - Powiedz, że to nagła sprawa. Je,śli trafią do obozu, przekaż Szept moje słowa; Jak nie pójdziesz zaraz spać, to przyjdę i sam cię uśpię. A Iskrze powiedz, że ma się stawić pod Nemnesem. Biegnij. - cofnął dłoń z ramienia elfa, a ten puścił się biegiem w las. Był strasznie szybki. Nawet jak na elfa.
***
Pokierowała Moro myślą i zbliżyła się ku Szept.
- Zwiadowca idealny. - elfka westchnęła i przewiesiła białe futro przez kark Moro, tuż przed sobą. I zaraz została niespodziewanie zaatakowana. Przez szopa. Szopa o nadgryzionym uchu.
Wyskoczył on z krzaków jagód i uderzył Iskrę w bok, więc oboje zlecieli z wilczego grzbietu. Zhao nawyklinała się okropnie, aż w końcu udało się jej wygramolić z kupki liści w jaką wpadła. Sprawca uczepił się jej skórzanej spódniczki, która i tak to dość skąpa była.
- Jak bogów kocham, zaraz zrobię sobie z ciebie rękawiczki! - Iskra rozpoznała napastnika. Był to nie kto inny jak sucharkowy złodziej.
Pora wyrównać rachunki!

draumkona pisze...

Królik mimowolnie parsknął śmiechem. Co jak co, ale wypadanie dysku w środku zaciekłej walki na śmierć i życie... No to był Marcus i tyle. Przewrócił przyjaciela na brzuch, znów powołał magię w nim się tlącą do życia. Ogień na dłoniach zmienił barwę z zielonej na błękitną. Przyklęknął Gabriel przy Pajęczarzu i zaczął naciskać po kolei kręgi przywracając Marcusowi zwykłą sprawność. Nie trwało to jednak długo, ale podczas tego czasu zdążyło się wydarzyć wiele. W czuły nos Królika uderzyła woń krwi. A wiedział on, jak wilkołaki reagują na ten zapach. Wiedział, że tracą kontrolę. I czujność.
Skoczył więc ku najbliższym dwóm i poczęstował je uderzeniem otwartych dłoni w podstawy kręgosłupa. Mimo ich uderzenie to było lekkie, rozległy się chrupoty łamanych kości. Potem stuknął palcami o wilcze karki i znów chrupot. A potem skoczył ku kolejnym dwóm. Przeliczył się jednak, bo za nimi chowała się trzecia. A co jak co, medyk kontra trzy wilkołaki to dość... Trudne. Nawet jak dla Gabriela.

Silva pisze...

Brzeszczot był, obok, bo razem z Szept przywiązany. Obolały, ale z pewnością żywy. I jego język miał się dobrze: - Jak już stąd wyjdziemy, obiecuję, nauczę cię rozpoznawać złych ludzi - mruknął. Ocknął się wcześniej niż elfka i badał zmysłami jaskinię, ale niewiele ustalił. - Nic ci nie jest? - zmartwienia nie zdołał ukryć, ale rozejrzał się i...
Brzeszczot zerknął w bok i od razu tego pożałował; poczuł, jak w żołądku mu się przewraca, jak resztki skromnego jedzenia pchając się w górę, jak żółć piecze i pali w podniebienie. Odwrócił szybko wzrok, ale wciąż widział ten obraz. Obraz rzuconych bezładnie, jak zapomniane zabawki, jak niepotrzebne i niechciane rzeczy, dziecięcych ciałek. Były w różnym stopniu rozkładu. W mdłym, nikłym świetle bielą mieniły się obgryzione kości, wciąż w spleśniałych, sparciałych ubraniach. Na jednych żerowały szczury i robactwo, wyjadając resztki mięśni; z pustego oczodołu dziewczęcej główki wyszedł dorodnych rozmiarów szczur i wgryzł się w podpsute policzkowe mięso. Tłuste, przejedzone szczury i myszy, nie mogące się ruszyć, leżały plackiem i czekały. Aż znów poczują głód.
Małe dzieci. Dziewczynka z blond czupryną, w której kręciły się robaki. Wywleczone wnętrzności, obgryzane kości. Ślepy, mętny wzrok zielonych, chłopięcych oczu, które po chwili przebił gryzoni pazur.
I odgłosy. Dźwięki szkodników jedzących dziecięce ciała; zużytych, porzuconych, zapomnianych. Mlaskanie, skrobanie i piszczenie, kiedy szczury biły się o lepsze kawałki.
Brzeszczot wszystko to słyszał. Słyszał, czuł, widział. I chciał ogłuchnąć, błagał by przestał czuć, pragnął wydłubać sobie oczy, by nie widzieć, by nie patrzeć na dziecięce ciała. Na blond włosy dziewczynki.
Zapłonął w nim gniew, gasząc zmęczenie na krótką chwilę. Poruszyło się w nim coś, czego do tej pory nie był świadomy. Jakaś jego część, która... Potrząsnął głową i pierwszy raz od dawna, zmówił w myślach modlitwę za duszę tych dzieci. Dzieci, na bogów! Któż mógł być tak... Jeśli Tetikus i te maluchy ofiarował... Jeśli to on...
Nie, nie powinien o tym myśleć. Nie teraz. Przekręcił głowę, by zerknąć na elfkę i to, co przed nią. A to, co zobaczył sprawiło mu uhlę. Nic. Pusto. Dziękował bogom, że Szept przywiązana była do niego, że ich plecy stykały się, że elfka nie widzi tego, co on miał przed oczami. Pod nią była tylko woda, czysta woda i ściana obrośnięta mchem. Żadnych ciał. Jak dobrze. Brzeszczot nie chciał, by Szept wiedziała, co zaściela część dna jaskini. Nie chciał, by zobaczyła.
- Myślisz, że gdzie jesteśmy? - głos mu się łamał, ale za nic w świecie nie powie elfce, że tu są zmasakrowane ciała dzieci. Nigdy.

Darrus

Silva pisze...

Już, już człowiecza natura chciała wziąć nad nim górę, już miał znowu palnąć jakąś mało przychylną głupotę, ale elfia krew tym razem zwyciężyła. - Daj spokój Szept. Jestem twoim najemnikiem, nie? I nie mów tak, jakbyśmy mieli stać się nawozem dla roślin - burknął i mruknął pod nosem coś o tym, że po jego trupie, że nie będą na nim rosły chwasty. Szturchnął ją ramieniem, bo tylko na tyle ruchu mógł sobie pozwolić, a i tak węzły się zacisnęły. - Prędzej utulę Krokusicę, niż pozwolę tym chwastom przerobić nas na nawóz, jasne?
Nie chciał pamiętać, nie chciał zerkać na tłuste szczury i dziecięce ciała.
- Coś wymyślimy. Chyba nie chcesz, żeby po śmierci tyłki skopał nam Al, co? - nie chciał się martwić, nie chciał trapić elfki. Ale widok ciał dzieci. Nie potrafił o nim zapomnieć. Nie umiał wyrzucić tego z pamięci.

Darrus

Silva pisze...

Najemnik ze zmarszczonymi brwiami przysłuchiwał się elfce i ze zdziwieniem stwierdził, że skupiony na rozmowie z nią, nieświadomie na dalszy plan odpycha to, od czego wciąż kręciło mu się w brzuchu.
Tłuste, obleśne szczury wciąż ucztowały, ociężałe robaki zamarły; i kilka oprawionych kości zsunęło się z kupki, upadając w wodę.
Kiedy zaś elfka powiedziała to, co powiedziała, Brzeszczot zaklął.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją długouchą wredotą?

Darrus

Silva pisze...

Złodziej uśmiechnął się pod nosem, czego elfka nie mogła dostrzec. - No, teraz to ja rozumiem. Witaj z powrotem - powiedział, bo miła Szept była... Odrobinę dziwna i najemnik nie wiedział, jak z nią rozmawiać, ani co mówić. A długouchą wredotę znał i była jego długouchą wredotą, po której wiedział, czego się spodziewać.
- Skoro wróciłaś, jakiś pomysł, jak się uwolnić?

Darrus

Silva pisze...

I to była elfka jaką znał.
- A może ty oplujesz linę swoim jadem, co? Jak go zatrzymasz, to sama się otrujesz - odparował, czując że teraz wszystko jest na swoim miejscu. No może poza ziemią, do której mieli daleko i bezpieczeństwem, które od nich uciekło.
- Słyszałaś?
Coś zaszeleściło. Blisko nich. Niemal tuż obok. Kiedy słaby strumień światła przesączył się przez szczelinę w sklepieniu, oczom ich ukazał się widok co najmniej zaskakujący.
Na linie, tak samo jak oni, wisiał związany młody chłopak; wychudzony, mizerny tak, że wszystkie kości można mu było przez skórę policzyć. Nieprzytomny. W letargu pogrążony.
W żyłach na przedramionach i szyi wbite miał roślinne macki, cienkie, delikatne. Czy Brzeszczotowi się zdawało, czy chwast coś z dzieciaka pobierał?

Darrus

Silva pisze...

Brzeszczot zamilkł, nie powiedział już słowa. Zastanawiał się, czy warto ruszyć nić, którą w sobie poczuł. Pęto narzucone przez tego białego futrzaka.
Jesteś tam? Wiem, że mnie słuchasz. Czuję cię - Brzeszczot wsłuchał się w siebie, w tę drobną pajęczą nitkę, która przykleiła się do niego jeszcze w obozowisku dzikich - No, dalej. Odpowiedz mi!
Rad moich nie słuchałeś. Teraz oczekujesz pomocy?
Gdybyś chciał, futrzaku, to byś nie kłopotał się z tą nitką, którą do mnie przykleiłeś. Zrobiłeś to celowo
Kärme
Kärme?
To moje imię. Będę was potrzebowała. Będziecie moją ucieczką - głos zamilkł na chwilę - Spróbujcie przeżyć do czasu mojego przyjścia

Darrus

Silva pisze...

- Bogowie nam nie pomogą - odpowiedział, słuchając śpiewnej, elfiej mowy, przypominającej dźwięk dzwoneczków. Jak można było sądzić, że bóstwa zwrócą wzrok na śmiertelnych mieszkańców ziemi, na istoty mniejsze i nie tak wspaniałe jak bogowie? Nie, bogowie mieli swoje sprawy i w nosie ludzkie życie.
Nagle, jak wyrwany z konopi, zatrzeszczał, zachrzęścił wiszący obok chłopak; nie mógł mówić swoim głosem, bo za bardzo chrypiał, a najemnik miał dziwne wrażenie, że z tego chłopaka nic już w środku nie ma.
- To... Próbuje coś powiedzieć?

Darrus

Silva pisze...

Macka, której nie widzieli, a która wchodziła w ciało chłopaka przez rdzeń kręgowy, poruszyła się. A, o bogowie!, dzieciak przekręcił głowę i chociaż oczy miał zamknięte, otworzył usta. Nic jednak nie powiedział.
- Po tym wszystkim, przyda się nam uzdrowiciel umysłów - czuły słuch półelfa wychwycił szmera. - Jeśli nas stąd wyciągnę, przyznasz, że jednak się przydaję?

Darrus

Silva pisze...

- Ej, ja próbuję się skupić. Nie pomagasz! - Brzeszczot, gdyby wisiał na osobnej linie, spróbowałby ją rozbujać i wybić się do góry, by nogami złapać linę nad sobą, starając się jakoś rozsupłać węzły, a przynajmniej wrócić krążenie do zdrętwiałych rąk. Jako, że bujając się w aktualnej sytuacji przetrąciłby odrobinę Szept, wolał nie ryzykować. Co prawda daleko jej było do elfiej furiatki Iskry, ale i długoucha wredota potrafiła najemnikowi za skórę zaleźć, więc wolał nie.
Dym ci uszami idzie od natłoku myśli - eteryczny głos, który można by wziąć za najcichszy szept, ledwie szelest traw o poranku, rozwiał najemnikowe myśli, zgarniając je na bok, by tam ostygły i wymarły. - Gdy was uwolnię, rośliny zaatakują
Brzeszczot nie wiedział, gdzie jest Karme, chociaż nie... Usłyszał ją. Usłyszał drapanie pazurków, szybki, płynny oddech w biegu i szum wiatru w gęstym futrze, kiedy zwierzę odbiło się najpewniej od skalnej pułki, skacząc przed siebie.
Dar nie wiedział, gdzie Karme wyląduje. Dopiero, kiedy poczuł jak na głowie ląduje mu dość ciężko, ale i tak nie z impetem, zwierzęce ciało, zrozumiał po co lis skakał. Karme wygodnie usiadła na ognistych włosach, obwinęła łapy puchatym ogonem i dumnie wyprężając pierś, cichutko oznajmiła swoje przybycie.
Najemnik spojrzał w górę, ale jedyne co zobaczył, to lisi łebek uważnie się mu przyglądający. I jasne ślepia. Nie zwierzęce. Bardziej ludzkie.
- Ona mówi, że... Ała! - liska wbiła pazurka w najemnikową głowę. - Dobra. Powtórzę. Niechaj duchy ci sprzyjają i przodkowie prowadzą elfia pani. Oby nad naszym spotkaniem przyświecała gwiazda - o dziwo, Dar mówił to w języku elfów. Nie tak śpiewnie jak one, nie tak melodyjnie i układnie, ale mówił. I nie jąkał się jak większość ludzi. Cóż, Laurion spisała się ucząc syna swojego języka. - Mam na imię Karme. I potrzebuję was, by uciec.

Darrus

draumkona pisze...

Iskra przestała tarzać się po poszyciu leśnym z zamiarem uduszenia szopa dopiero wtedy, kiedy posłaniec zwrócił się do niej oficjalnym mianem. Usiadła, a we włosy miała wplątane całe mnóstwo kolorowych liści i kruchych patyczków. Jej wróg nie wyglądał lepiej. Zastrzygł w połowie obgryzionym uchem i zasyczał upiornie. A potem wskoczył na grzbiet Moro.
- No nie! - Iskra warknęła i zaraz też wskoczyła na grzbiet wilczycy. I nagle, jak grom z jasnego nieba, trafiła ją inna informacja. Zmrużyła lekko powieki i spojrzała na Szept ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
- Huuum, Szept, może ja dąb zmienię? Bo wiesz, nie chciałabym wam przeszkadzać - zachichotała okrutnie, a Moro ruszyła w kierunku obozu.

I.

draumkona pisze...

Brwi Królika powędrowały w górę. Co jak co, ale nie spodziewał się, że elfka będzie znać czarną magię. A z tego co Królik wiedział... Zaraz połączył wszystkie znane mu fakty w logiczną całość.
Marcus ostatecznie jęknął i podniósł się powoli i także brwi uniósł widząc jak wilkołaki porzucają swe ofiary i odchodzą w las. Przerywane wycie wkrótce podniosło się i odeszło w głąb lasu, a księżyc zasnuło parę mglistych chmur.
Gabriel obejrzał się przez ramię na Marcusa.
- W porządku? - spytał cicho.
- Ze mną tak, ale z nim - tu Marcus wskazał głową w bok, na Ymira przygniecionego truchłem niedźwiedzia - on chyba ma problem.
- Na bogów, czemu dopiero teraz mi o tym mówisz!
- No, nie pytałeś...
Królik wywrócił oczami i zaraz skoczył pomóc krasnoludowi wydostać się spod ogromnego cielska.

M/G

Silva pisze...

- Czy możemy stąd najpierw uciec? - mruknął, teraz nawet czując, nie tylko słysząc, jak poruszają się roślinne macki, najpewniej wyczuwające magię krążącą w ciele elfki i jej odrobinę w najemnikowych żyłach. - Nie jesteśmy na wycieczce!
Kiedy rozwiążę węzły, bądźcie gotowi do ucieczki.
- Ona mówi, że jak nas rozwiąże, mamy uciekać, jakby nas Lofar gonił - nie był to dobry moment na żarty, ale Dar w ten sposób chociaż trochę rozładowywał emocje.
Omińmy te...
Wiem. Pójdziemy drugą stroną. Z dala od ciał

Darrus

draumkona pisze...

- Cienia? - Iskra nie wiedziała o co magiczce chodzi. Spojrzała na swój cień. Był całkiem w porządku. Uniosła brew i spojrzała na Szept.
- Z moim cieniem wszystko gra, spójrz - i wskazała jej nawet cień jej własny, który to na krok jej nie odstąpił. Prawda była nieco inna. Zhaotrise po prostu zapomniała o pewnych faktach i to dokładnie w tym samym momencie, kiedy na ciele jej wykwitł misterny tatuaż przedstawiający jakiegoś chabazia.
Nie pamiętała Bractwa, nie pamiętała swojej w nim roli. Nie pamiętała nawet Luciena.
Ale szczęście w nieszczęściu, niewiele trzeba było zrobić, by znów sobie przypomniała.

draumkona pisze...

Krasnolud wyklinał jak ostatni demon i wzywał na pomoc swoja matkę nieboszczkę. Ostatecznie, gdy cielsko niedźwiedzia zdjęte zostało, zaskoczony dziękował panu Królikowi.
Marcus złapał się za krzyż i pomarudził chwilę pod nosem. Spojrzał na wyczerpaną Szept i zaraz odezwała się bardziej szarmancka część Pajęczarza.
- Jeśliś słaba, to się na mnie wesprzyj - propozycja padła, a Królik, który to mimochodem usłyszał, parsknął śmiechem, choć stało się to w nieodpowiednim momencie, bo Ymir akurat opowiadał mu o swej matce nieboszczce.

M/G

draumkona pisze...

Iskra uniosła nieznacznie brew, a na twarzy jej zagościł wyraz niepewności. Zsunęła się z grzbietu wilczego i spojrzała na przyjaciela swego; Wilka. Ten powstał zaraz i kubeczek odłożył.
Natomiast okazała żywe zainteresowanie znajomością człowieka i Szept. Czyżby magiczka zmieniła zdanie co do ludzi? Poza tym, co ten człowiek tu robił... Przechyliła głowę lekko w bok przyglądając się intruzowi.
- Szept? Nie mówiłaś, że znasz jakiś ludzi... - burknęła oburzona krzyżując ręce na piersi. Potem stanęła bokiem, ku Wilkowi się kierując i wtedy też Poszukiwać tatuaż ujrzeć mógł. Czarne, delikatne gałązki mające swój początek na udzie elfki, wijące się poprzez bok i znikające gdzieś na plecach. Przyobleczone w delikatne, fioletowe kwiaty. Coś tu się stało.
- Skąd... Skąd znasz moje miano, człowieku? - spytała podejrzliwie nagle zdając sobie sprawę z tego, że najwyraźniej on ją zna. Ale ona jego nie. Wzrok jej napotkał jego i cofnęła się o parę kroków jakby bojąc się.

draumkona pisze...

Osobiście, to Marcus nie spodziewał się, że magiczka pomoc przyjmie. Znał przecież elfy. Znał Iskrę. Ona za takie propozycje łamała mu nos, ku uciesze Gabriela, który to potem zawsze go leczył.
Nie dał jednak tego po sobie poznać, twardym przyszło mu być. Wolnym krokiem podprowadził elfkę ku krasnoludowi, który właśnie kończył opowiadać coś Królikowi o woazach pełnych solonych ryb. Więc wszystko było już w porządku.
Chyba.
M/G

draumkona pisze...

Iskra czuła się zagubiona. Spojrzała na pierścień obcego, ale pokręciła bezradnie głową. Nie rozpoznała ani symbolu, ani jego. Nie pamiętała przysięgi. Spojrzała bezradnie na Wilka, a ten w paru susach znalazł się przy niej. Ułożył dłoń na jej głowie w opiekuńczym geście.
- Szept prawdę mówi, a i ten człowiek nie bez powodu tutaj się zjawił. - elf ściągnął brwi, a czoło jego przecięła zmarszczka. To zapewne miało związek z tym scaleniem. Z Bestią. Z klątwą. Zachłysnął się powietrzem.
- Iskra, czujesz magię w powietrzu? Czujesz, prawda...? Zawsze czułaś. Przetwórz ją w ogień. Nie magiczny. Ten, który strawił twoją matkę. - twarz jego była poważna, oczy nieco smutne. Nawiązał do klątwy Starszej Krwi. Do piętna jakie na sobie nosiła. Wszak wiadomy było, że przy porodzie, gdy klątwa wdarła się w jej ciało, gdy tylko ojciec na ręce ją wziął... Matkę jej strawił ogień. Żywcem.
Wiele lat upłynęło nim Iskrze znów zaczęła się klątwa udzielać. Samym dotykiem potrafiła spalić na wióry, a niekontrolowane wybuchy ognia były jej sprawką. Przetworzenie magii wiszącej w powietrzu w ogień. W niszczycielską siłę. W dodatku, całkiem pozbawioną kontroli.
Dlatego też starszyzna zamknęła Iskrę w podziemiach Eilendyr, by ta nikomu nie zagrażała. Dopiero gdy udało się w jakiś sposób klątwę w Bestię wcisnąć, niekontrolowane wybuchy ustały.
A ona teraz miała to zaprzepaścić. Miała sama sięgnąć do zakazanego obszaru. Ale ufała mu. Odetchnęła głębiej zamykając oczy, a dłoń Raa'sheal ześlizgnęła się na jej ramię.
Gdzieś za jej plecami, tuż obok Moki powietrze wybuchło. Wilczyca na szczęście się cofnęła, a w Iskrę uderzyło jedynie ciepłe powietrze. Spojrzała na Wilka i zagryzła wargę. On natomiast zamyślił się. Skoro klątwa znów działa, najwyraźniej jest pod kontrolą...
Złapał jej dłoń i nie ostrzegając wtargnął w jej umysł, a Iskra pisnęła. Odszukał zakamarek umysłu, gdzie powinna być Bestia. Nie było jej. Była pustka. Opuścił jej umysł równie szybko jak tam wszedł.
- Nie potrafię znaleźć wspomnień odnośnie Bractwa... - mruknął zamyślony. Martwił go taki obrót sytuacji. Przysiadł na listowiu i westchnął.
- Szept, czy Duch do was podchodził? Chociaż nie... Ty wtedy też byś pamięć straciła... - Wilk nie wiedział gdzie szukać rozwiązania i taka też była smutna prawda. Iskra zapomniała i nikt nie wiedział jak sprawić, by sobie przypomniała.

draumkona pisze...

Iskra się zachwiała i stęknęła coś niewyraźnie pod nosem. Złapała się za głowę i wyszarpała rękę.
- Nie, nie, nie, nie... - mruczała pod nosem, aż w końcu się osunęła na ziemię i przed upadkiem wyratował ją Wilk. Minuta nie minęła, kiedy Iskra wrzasnęła opętańczo i się obudziła z tego krótkiego stanu nieprzytomności. Spojrzała nic nie rozumiejąc na otaczającą ją trójkę, a Wilk postawił ją na ziemi.
Elfka podparła się pod boki i spojrzała buntowniczo na Luciena.
- No dobra, to mój kontrakt. Ludzie jeszcze nie odzyskali rozumu. - już z defensywy w atak przeszła, choć on jedynie pytał. Ale sam fakt, że zjawił się tutaj... To ją jakby rozdrażniło.
- Poza tym, co TY tu robisz, hum? - uniosła jedną brew. No tak, najlepszą obroną był atak przecież.

draumkona pisze...

Mimo iż przemawiał w imieniu Rady, nie mogła się powstrzymać. Nie mogła i już.
- A co, martwiłeś się, że teraz taki wściekły jesteś? - zmrużyła fiołkowe oczy wzrok wbijając w twarz Poszukiwacza. Kątem oka zauważyła odejście Szept i choć wolała mieć magiczkę obok siebie, nie była zła na to, że się wycofała. Może to i lepiej.
Następne słowa Luciena zdezorientowały ją całkowicie. Potrząsnęła głową, a potem uniosła brwi. No tak, owszem, był jej mentorem, ale... Nie przypuszczała, że będzie miał ochotę się w to mieszać. Spojrzała na Wilka. W końcu to on był zleceniodawcą.
- Twoja wola - usłyszała w odpowiedzi, a potem elf się gdzieś ulotnił, najprawdopodobniej poszedł ugłaskać Starszyznę wzburzoną tą kłótnią człowieka z elfką.
Iskra zamrugała parę razy, aż w końcu otrząsnęła się z tego małego szoku. Znów przybrała buntowniczy wyraz twarzy.
- Wyjaśnię ci, jak mają się sprawy... - powiedziała siląc się na łagodny ton, choć można było w nim wyłapać jeszcze ślady gniewu, czy niedowierzania.

draumkona pisze...

Iskra mruknęła coś niezadowolona.
- Ciekawe, czy gdybym była umierająca, też byś się martwił o dobro misji... - burknęła pod nosem mało dbając o to, czy Lucien to dosłyszał czy też nie.
Możliwie szybko streściła mu wydarzenia ostatnich dni nie pomijając najważniejszych faktów jak rozłamy w obronie, czy reakcję na wielkie wilki. Ale pytanie o Szept... Cóż.
- Znam. - nie była jednak pewna, czy Nira życzy sobie ujawnienia. Odszukała ją myślą.
"Lucien pyta o ciebie. Teraz wasza kolej na rozmowę." - padły słowa przeznaczone jedynie dla magiczki. Za to za plecami Iskry ułożyła się Moro, a dłoń elfki odruchowo pogłaskała wilczycę.

draumkona pisze...

Iskra uśmiechnęła się nieznacznie do Szept. Zdaniem Iskry jednak powinna najpierw wykonać Wilcze polecenie. Iść spać. Zhao też w zasadzie myślała o tym, by się położyć, chociaż przecież większą część dnia była nieprzytomna.
Spojrzała z ukosa na Luciena. Trzeba będzie mu znaleźć jakieś drzewo... Chociaż... Rozejrzała się po obozie. Nie, lepiej nie drażnić elfów. Będzie musiał spać z nimi i tyle. Podniosła się z trawy na jakiej przysiadła i spojrzała na sterty skór w jakich to im spać przyszło. Nagle zdała sobie sprawę jak niewiele ma na sobie i zrobiło się jej nieco głupio.
- Pewnie Cienisty chowa się gdzieś po krzakach... Jak masz pomóc, to musisz mieć lokum. Spisz ze mną i Szept, nie będę ryzykować, że ktoś postanowi się ciebie pozbyć. - i choć Czarny Cień zapewne walczyłby zaciekle, to elfy miały przewagę liczebną. Niestety.
Iskrze odpowiadał nawet ten pomysł. Lubiła mieć Cienia blisko. I to mówię ja, narratorka, bo ta mała, wredna istota nie dała po sobie tego poznać.

Silva pisze...

Karme nie mogła ingerować w otaczający ją świat, nie w sposób, o którym zapewne myśleli ci ludzie. Była tylko duchem zaklętym w lisim ciele, z ograniczeniami, z barierami, których nawet silna wola nie mogła przerwać.
Dlatego trzymając się pazurkami najemnika, dotarła do jego pasa i wyciągnęła mały nożyk ze skrytki w skórze; skąd wiedziała, że tam jest? Dostęp do głowy Brzeszczota dużo dawał.
Z ostrzem w pyszczku, mając już coś, na co mogła przelać swoje jestestwo, Karme sprawiła, że nożyk zalśnił słabym, mlecznym blaskiem. A potem, potem liny trzasnęły i przerwały się.
Biegiem!
Rośliny zareagowały od razu.

Silva pisze...

Brzeszczot wylądował po kolana w wodzie; uderzenie było gwałtowne to i przyklęknął na jedno kolano, starając się przywrócić krążenie w zdrętwiałych dłoniach, na których odbite miał ślady liny.
Zapach rozkładu stał się intensywniejszy. Objedzone szczury nie uciekły w popłochu; albo przestały się bać ludzi, albo były zbyt pełne, by ruszyć swe opasłe cielska.
Woda zachlupotała, kiedy najemnik się wyprostował. Nie było jednak czasu na zapoznawanie się z urokami otoczenia. Nie było czasu, by zerknąć na dziecięce ciała, wciąż jeszcze całe, nadal nie obgryzione.
Ciemności nie rozświetlało żadne światło.
Karme nie musiała poganiać Darrusa. Widząc, jak Szept zrywa się do biegu, Dar pognał za nią; łapiąc długouchą wredotę za rękę, pociągnął ją w kierunku, w którym czmychnął biały lis, mlecznym światłem futerka wskazując drogę.
Mokry, wilgotny korytarz ciągnął się przed nimi. Pokryte mchem ściany, szelest robaków, szum. Woda utrudniała bieg, ale biec musieli. Bo wśród dźwięków wody dało się słyszeć coś innego, coś nowego.
Po ścianach, pod wodą i na jej powierzchni mknęły pnącza. Ich złość, desperację dało się wyczuć w ruchach i w powietrzu, którym oddychali. Strach przed tym, że ciała przesycone magią uciekną. Że znów zdane będą na łaskę magii ziemi, która w tym miejscu, w tej jaskini dawała o sobie znać.
Coś poruszyło się w wodzie przed nimi. Coś zaskrobało nad ich głowami. Karme zniknęła za zakrętem, ale mleczne światło jej białego futra po chwili wróciło.
Rośliny wiedziały co robią. Nie mogły pozwolić sobie na ucieczkę tych, co mieli w sobie magię. Macierz, ta od której wszystko się zaczęło, nie mogła dopuścić do ucieczki. Nie mogła skazać swoje potomstwo na głód.

draumkona pisze...

Iskrę nieco takie zapytanie speszyło, ale dzielnie nie dała nic po sobie poznać. Uśmiechnęła się za to i parę razy uniosła brewki ku górze.
- Nie Szept, nie masz sobie szukać innego dębu. Chyba, że mowa o Nemnesie, to nie będę cię powstrzymywać - jasnym było, iż Starsza Krew znów do Wilczych słów nawiązuje. Któż inny niż właśnie Wilk sypiał pod wiekowym dębem?
Szop wdrapał się na jeden z wystających korzeni i stanął na tylnich łapkach. Wywąchał coś w powietrzu i czmychnął zaraz, a Iskra za ten czas ściągnęła z Moro skórę, którą to uzyskała od umierającego wilka. Ułożyła ją wśród skór niedźwiedzi i kóz jakie leżały porozrzucane przy dębie. Jak widać, ani magiczka, ani Starsza Krew nie należały do osób, które dbają o porządek. Zwłaszcza jeśli chodzi o posłanie.

Silva pisze...

Gołymi rękami nic nie zdziałają. Bez magii, bez chociażby ostrza są zdani tylko na łud szczęścia. Na sprzyjający los, który potrafi być prawdziwą dziwką.
W tych podziemiach, gdzie każdy krok stawiało się w ciemności nie wiedząc, na co się stopą natrafi, gdzie mrok przesłaniał widok, szczęścia nie było. Zostało wyssane wraz z magią. Tutaj królowały rośliny; głodne, zdesperowane, agresywne.
Brzeszczot przygryzł wargę. Przed nimi macki, za nimi macki. Cholera! Jeżeli czegoś nie wymyśli, jeśli... Karme drugi raz ich nie uratuje. Albo teraz, albo nigdy. Albo coś wymyśli, albo staną się nawozem dla roślin.
Jego uszy złowiły szmer. Gdzieś blisko, gdzieś obok..
Futrzaku, znasz to miejsce?
Te tunele są nowe. One wciąż drążą. Wciąż szukają. Zawsze są głodne.
- Cholera... - z góry kapnęła najemnikowi na nos kropla wody. Cholera!
Karme wskoczyła Szept w ramiona.
Złap ją! - liska zalśniła jaśniejszym blaskiem, jej futerko pokryły symbole i...
Szept i Darem szarpnęło. Świat zakołysał się, a powietrza na krótką chwilę zabrakło. Najemnik kichnął. Magia? Karme ciężko dyszała, a puls miała słabo wyczuwalny. Futro jej zbladło, ale... Byli gdzieś, bez roślin. I tylko złowieszczy skrzek rozległ się gdzieś za ścianami.

draumkona pisze...

A Iskra gdy tylko zakopała się pod wilczą skórą jednocześnie leżąc na niedźwiedziej, zaraz zasnęła. I nękały ją dziwne sny.
Były w nich smoki. I ogień. Myślała, że będzie to koniec świata może, albo co. Ale nie. Było Sanktuarium. A wokół pełno żołnierzy, którzy mordowali jej braci i siostry.
Obok jednak wyczuła kogoś, spojrzała i napotkała wzrok przywódcy - Nieuchwytnego.
Nigdzie jednak nie widziała, ani nie czuła Luciena. To ją zaniepokoiło i wtedy też elfka się zbudziła siadając gwałtownie. Była zlana potem, a i oddech miała przyśpieszony.
Wciąż jednak był środek nocy. Ułożyła się więc z powrotem i spojrzała na śpiącego Poszukiwacza. Był tu. Więc to tylko sen...
Obudziły ją piski piszczałek i jęki nienastrojonych skrzypek. Słońce stało już wysoko na niebie i przedzierało się delikatnie przez gęste listowie drzew. Było ciepło, choć nie za gorąco. Lekki wietrzyk niósł zapach szyszek i smażonych owoców. Elfy krzątały się, a każdem z nich podśpiewywał coś wesoło. Najwyraźniej ranni wracali do zdrowia.
Wstała odrzucając skóry, a Moro zaraz łeb uniosła sprawdzając, co też się dzieje. Iskra pogładziła uspokajająco jej łeb i odeszła znikając w elfim tłumie. Była okropnie głodna a miała ochotę na coś innego niż suchary.

Silva pisze...

Sucho - to pierwsze, co zarejestrowały zmysły najemnika. Względnie bezpiecznie. Nie ma roślinek.
- Rany... - rozcierając ręce, już nie zdrętwiałe, a zziębnięte, ognistowłosa maruda klapnęła na zaśmieconą i nieuprzątniętą podłogę; kamienna, chłodna, ale wystarczająca, by odsapnąć i wylać z butów wodę. Chwilowo nic innego nie interesowało najemnika.
Tutaj wszystko się zaczęło - liska usadowiła się w ramionach elfki; przeniesienie nie obeszło się bez utraty sił, bez ryzyka, ale się udało. Dla Karme ci ludzie byli jedynym ratunkiem. Bez nich, ta wyspa stanie się miejscem śmierci. Dla wszystkich.
Jesteśmy tu bezpieczni. Unikają tego miejsca, ale desperacja i głód to silne motywacje.
- Nie mam na nic sił.

draumkona pisze...

Iskra wędrując między elfami zebrała parę informacji, zaraz potem jeden z młodszych zawiązał w jej talii ciemnozieloną chustę odwieszoną miedzianymi blaszkami, tak, że przy każdym ruchu chrzęściły zdradzając jej położenie. Zaraz też w dłonie wręczył jej ktoś wiklinowy koszyk z owocami i chlebem, a także dorzucili bukłak świeżej wody. Najwyraźniej Eilendyr przysłało nową dostawę jedzenia dla tych, którzy życiem ryzykowali.
Tak obdarowana Iskra wróciła pod dąb i z zadowoleniem stwierdziła, że i Lucien i Szept nie śpią. Co prawda, byłoby jej miło, gdyby się zaprzyjaźnili, no ale... To chyba tak jakby jej ktoś kazał kochać Nieuchwytnego. Fuj.
Ustawiła kosz z owocami pośrodku tej dwójki, bukłaczek rzuciła obok, a miedziane blaszki na chuście zachrzęściły cicho.
- Nastroje się poprawiły, większość rannych się postanowiła stoczyć z posłań. Czujesz? - pytanie do Szept skierowała, a na myśli miała specyficzną energię wiszącą w powietrzu. Nie wiedziała, czy jedynie elfy ją czują, ale wzbudzała ona w Iskrze podniecenie i ochotę do śpiewów i tańca. Dziwne to było nieco.

Silva pisze...

Tutaj dokonało się przejście - głos liski sugerował, że nie należało pytać o szczegóły, pytać o cokolwiek, bowiem Karme nie miała zamiaru wyjaśniać swoich słów. - Tutaj szukano odpowiedzi na nieśmiertelność. Synteza duszy i rośliny. Ta magia wciąż tu krąży.
Brzeszczot słuchał słów liski, ale postanowił obrazić się na Szept.

Silva pisze...

Mroczne elfy i ghule zawarły przymierze. Kiedy okazało się, że życie aż do końca czasów jest poza zasięgiem dłoni, odnaleźli coś, czego się nie spodziewali - liska zeskoczyła z elfich ramion i przysiadła na pokrytym kurzem i starymi papierami stole; powywracane fiolki, kartki zapisane runami, wypalone kaganki. -Tutejsza ziemia... Cała ta wyspa...
Brzeszczot obrażony na niewdzięczną długouchą wredotę, związał rzemykiem włosy i pogrzebał w kieszeniach; pustka go nie zniechęciła, ale zamiast szukać czegoś, co może się im przydać, Dar wzdrygnął się.
Czy słyszysz głos umarłych?

draumkona pisze...

Iskra przysiadła przy koszu i wygrzebała z niego jabłko o czerwonej skórce. Wypolerowała ją jeszcze rąbkiem swojej spódnicy i z zadowoleniem przyjrzała się owocowi.
Elfka przyjrzała się przyjaciółce ze zmartwieniem lekkim. Szept dziwnie się zachowywała od pewnego czasu.
- Szept... Zjedz coś, ja cię ładnie proszę. - na razie nie chciała się uciekać do sprytnej groźby, jakoby miała iść po Wilka i prosić, by to Szeptuchę nakarmił. To był argument ostateczny.
Potem spojrzała na Luciena i wgryzła się w jabłko. Najwyraźniej odpowiedź musiała zaczekać, aż Iskra przełknie.
- Elfy wpadają w nastrój do świętowania. W końcu w pierwszym starciu odnieśliśmy zwycięstwo. W powietrzu... Panuje specyficzna aura, którą najwyraźniej czują jedynie elfy. - uśmiechnęła się jakby przepraszająco, jakby się winiła za to, że Lucien nie może tego poczuć. A odczucie to było doprawdy przyjemne, zupełnie jak wtedy, gdy... O nie. Wspominanie nocy z Dolnego Królestwa nie było bezpieczne.
Jeszcze się na niego rzuci i co wtedy...

Silva pisze...

Czy słyszysz lament potępionych?
Brzeszczot wzdrygnął się, potrząsając głową. Jakież to dziwne myśli go nachodziły, jakie to czarcie pomysły pojawiały się w głowie, kiedy wsłuchiwał się w ciszę pomieszczenia. Było tutaj coś dziwnego. I nie chodziło o krąg transmutacji wymalowany na środku pomieszczenia, nie tylko. Było coś jeszcze.
Cała ta wyspa to ziemia przesiąknięta duszami. Eksperymenty magów w dawnych czasach zerwały naturalną drogę dla dusz, pragnących odnaleźć ukojenie. Uwięzione, stłoczone. Zmieniły tę wyspę. A elfy i ghule to wykorzystały.
Brzeszczot podniósł się, na boso podchodząc do kręgu; nie dotykał go, aż takim głupcem nie był, ale pochylił się nad regularnymi, równymi liniami.
Czy słyszysz umęczone dusze?

draumkona pisze...

- Wiadomo - mruknęła Iskra słysząc zapewnienia magiczki. Nie żeby to, że jej nie ufała, ale zawsze jednak... No, wolała do każdego stosować pewną dozę dyplomatycznej nieufności.
- Wiadomo. - powtórzyła kiedy to Szept zwróciła się do Luciena. Czar lasu rzeczywiście przepełniał wszystko, nawet zwierzęta, które wystawiały ciekawskie łebki ze swych norek i legowisk i lgnęły ku jeziorze. Więc czemu nie miałoby się to udzielić i Lucienowi?
Uszy Iskry zaczynały wyłapywać poszczególne słowa pieśni, gdyż elfy w końcu zdecydowały się na jedną, do której wciąż dołączały nowe głosy.
- Gdy nasz piękny Świat jeszcze młody był, gdy powietrze miało smak... - tak to pieśń się zaczynała, a elfka mimowolnie się uśmiechnęła. Lubiła tą pieśń. Obejrzała się na rozradowanych braci i siostry i dokończyła jedzenie jabłka.

draumkona pisze...

Iskra chwilę obserwowała elfy, jakby bojąc się włączyć w takie tańce. W oczach jej chwilę odbił się cień smutku jakiegoś. Taką nostalgię przerwała Moro, która podeszła bezszelestnie, co było istnym fenomenem. Przecież wilczyca dorównywała rozmiarom Kelpie, bądź Cienistego. Trąciła smukłe ramię Iskry nosem, a ta odwróciła się patrząc w dwukolorowe ślepia towarzyszki. Nie trzeba jej było dalej zachęcać, podniosła się zaraz i skoczyła w krąg wokół ogniska akurat wtedy, gdy pieśń weszła w fazę refrenu.
- Niech Duchy tych co mieszkali tu, wezmą nas za ręce... - prócz tańca, nawet odważyła się śpiewać, choć nieco ciszej niż reszta.

draumkona pisze...

Miedziane blaszki chrzęściły wesoło kiedy Iskra powtarzała wszystkim znane kroki tańca. Nie zauważyła jednak kiedy to Szept umknęła, nie zauważyła krótkiej wymiany zdań. Ogień płonął wesoło, a i ona pochwyciła szafirowe spojrzenie Wilka. Najwyraźniej szukał czegoś. Albo kogoś. Uśmiechnęła się złośliwie nieco i postanowiła wydać położenie Szept gdy tylko nada się okazja. Klasnęła w dłonie wraz z innymi elfami, zakręciła się wokół własnej osi i przeskoczyła z jednej strony na drugą. Do skrzypek dołączył elf z lutnią, a i jakiś jeszcze przyniósł flet.
Ona natomiast porwała do tańca jakiegoś młodzika, zaraz potem w krąg tańczących wciągnęła elfa w słomianym kapeluszu. Zaraz potem doskoczyła do elfiej pani i pociągnęła ją za łokieć. Ta jednak pochwyciła towarzysza obok za rękę, a ten następnego. I tak Iskra wciągnęła trzy osoby za jednym razem. Aż poczuła dotyk. Rozejrzała się nieco zdezorientowana i spostrzegła Poszukiwacza, we własnej osobie. Lekko zdyszana uniosła brwi, po czym o nic nie pytając pochwyciła jego dłoń i gwizdnęła. Pozostałe elfy także pochwyciły się za dłonie, a chłopak w słomianym kapeluszu połączył duecik Poszukiwacza i Iskry z resztą elfów. I tak tanecznym krokiem ruszyli wokół ogniska w rytm muzyki w sercu puszczy.

draumkona pisze...

Koło na chwilę rozdzieliło się znów na dwójki, a Poszukiwacz zapewne czułby się nieco zagubiony. I tu Iskra czuła się nieco dziwnie, bo w dziedzinie tańca i elfich skoków czuła się niemal jak mentor jego właśnie, Luciena.
Zgięła rękę i zahaczyła o Lucienowy łokieć i okręciła się z nim parę razy, podobnie jak inne pary. Potem nastąpiła zmiana. Zmiana partnerów. Wyślizgnęła się ręka jej spod jego ramienia, a pochwycił ją inny elf, natomiast Czarnego Cienia w obroty wzięła błękitnowłosa elfka. Kroki powtórzyły się, a Iskra znów wpadła w ramiona Poszukiwacza.

Silva pisze...

Karme spojrzała na kręg, przy który kucał najemnik. Czy było możliwe, że słyszał? W symbolach zniewolenia uwięziono dusze tych, którzy posłużyli za wabiki. Byli niczym jasna latarenka wabiąca zbłąkane dusze. Ich magia wciąż krążyła w powietrzu, ale nie było jej dość, by zaszkodzić.
Kiedy nie zdołali okiełznać dusz, gdy wciąż mordowali, by mieć ich więcej, bo potrzebowali magii, ściągnęli tutaj szamana. A on pierwszy stał się ofiarą kasvi.
- Raczysz żartować? - najemnik pochwycił spojrzenie Szept, przerywając słowa liski; spojrzenie, które znał za dobrze, które widywał zawsze wtedy, gdy elfka powzięła bohaterskie postanowienie pomocy; wzrok, od którego zazwyczaj zaczynają się kłopoty. - Jakbyś nie pamiętała, to twoja dobroć i wiara w szlachetność sprawiły, że cholerny pan Tetikus zrobił z nas nawóz dla roślin - i teraz co, pomogą zbłąkanym duszom, oczyszczą wyspę wykazując się dobrocią i umiłowaniem, a duchy pewnie w podzięce wyprawią ich na drugi świat. Nie, dziękuję za takie ratowanie niematerialnych tyłków. Już chciał powiedzieć, że i dzieci składał w ofierze, ale ugryzł się w język, nic już nie mówiąc.
Bohaterka się znalazła, elfia jego mać.

draumkona pisze...

Na twarzy Iskry pojawiły się rumieńce, nie jednak ze wstydu, czy zażenowania, a z wysiłku. Robiło się jej gorąco, w końcu taniec był szybki i wymagał od niej dość wielu ruchów w krótkim czasie.
Spostrzegła w końcu Nirę stojącą w tłumie. I chyba wiedziała cóż jej w duszy gra, bo zaraz myślą odnalazła Wilka i nakierowała go na Szept. Elf zbliżył się do stojącej elfki bezszelestnie, po czym bezczelnie wepchnął ją w krąg tańczących, przy tym także płosząc nieco kruczego chowańca. Wilk spojrzał nań przepraszająco i zaraz skoczył za Szeptuchą by ją do tańca porwać nim ucieknie.

draumkona pisze...

Wilk zaśmiał się pod nosem słysząc oburzone krakanie. Chociaż nie rozumiał z niego nic, a nic, to był pewien, że kiedyś obudzi się z podziurawioną tuniką.
Iskrę natomiast zadziwił fakt, że Poszukiwacz pozbył się płaszcza. Brwi jej lekko powędrowały ku górze i na chwilę straciła wątek w tańcu.
Melodia zmieniła rytm, piosenka dobiegała końca, a Iskra wiedziała co będzie na końcu.
Przeskoczyła z nogi na nogę, okręciła się zwinnie, aż w końcu złapała Luciena za ramiona i przyciągnęła gwałtownie ku sobie. Dzieliły ich kruche w swej oporności centymetry. Czuła na twarzy ciepły oddech Poszukiwacza. Jeśli by się rozejrzeć, każda para kończyła tak samo. Z różnymi efektami. Jedni od razu dawali wyraz swoich uczuć, czy też radości.
Wilk ograniczył się do skrytego pocałunku w czółko, natomiast Iskra uśmiechnęła się radośnie i puściła Luciena, który zapewne takim obrotem sprawy był zaskoczony.

draumkona pisze...

Muzycy poświęcili chwilę czasu na upicie łyka wody i zaraz muzyka znów wypełniła powietrze. Tym razem jednak tańczący zmienili się, przeganiając jakby tych, co dopiero swoje skoki skończyli. Iskra podeszła do Szept ciągnąc za sobą Luciena za rękaw. No jeszcze by się jej zgubił, czy bogowie wiedzą co, no i jak ona potem biedna sobie poradzi?
Wilk natomiast trzymał się jeszcze Szept, stał sobie lekko z boku, a na widok Iskry uśmiechnął się lekko. Wzrok elfki padł na Szeptuchę i zaraz wyszczerzyła się głupio. Magiczka nie myliła się, bo Starsza Krew rzeczywiście miała w tym swój udział i to całkiem spory.
- Szept, może jednak pod Nemnesem ci miejsce zagrzewać? - jak widać, znowu żarciki się Iskry trzymały. Humorek dopisywał, a i nawet spojrzenie Wilka pochwyciła, choć niewiele z niego wyczytała.

draumkona pisze...

Iskra zaśmiała się cicho i dźgnęła Szept palcem w odsłonięty brzuch. Potem odwróciła głowę ku tańczącym braciom i siostrom.
W powietrze wyleciał bukłaczek, a Iskra podskoczyła i go pochwyciła. Odkorkowała go i powąchała. Oczka się jej rozradowały.
- Wino! - i tyle jeśli chodzi o trzeźwość Starszej Krwi. Wilk się zaśmiał i w odwecie za Szeptuchę, Iskrę dźgnął. Ona za to mu oddała pięścią w ramię uderzając i wtedy też jakiś elf schwycił ją za wolną rękę i pociągnął znów do tańca. Ostatnim co elfka zdążyła zrobić to jednak złapanie Wilka za ramię i także go wciągnięcie.
I tak też Iskra tańcowała znów, z Wilkiem tym razem i bukłaczkiem w jednej ręce. Po namyśle krótkim odrzuciła go w stronę Szept i poszła na całość jeśli chodzi o taniec. A skoro Wilk znał doskonale kroki... To i wyglądało to jak wyglądało.

draumkona pisze...

Iskra kątem oka natomiast wychwyciła to, co stało się między tamtą dwójką. I szczerze ją to zabolało, bowiem święcie wierzyła, że dojdą do porozumienia. Ale chyba nic z tego.
Obiecała sobie, że zaraz Szeptuchę wytropi, tylko chwila jeszcze, moment. Już idzie z odsieczą, choć wiedziała, że i magiczka może nie chcieć jej w tej chwili. Spróbować jednak trzeba było.
Okręciła się płynnie wciąż prowadzona przez Wilka, dziwnie elastyczna pod jego przewodnictwem. Może wina to była upitego wina i szału, a może magii wiszącej w powietrzu. Lądując na koniec w Wilczych ramionach szepnęła coś na jego ucho szpicem zakończone, a on chwilę zmagał się z tym, co przed chwilą usłyszał. W końcu puścił Iskrę, a ona pognała zaraz próbując magiczkę wytropić. Natomiast Wilk niespodziewanie znalazł się przy Lucienie. I stał po prostu obserwując jak to Iskra macha opętańczo rękami przed pyskiem Moro najwyraźniej ją do czegoś namawiając.
- Pomoc Wilczej Pani jest potrzebna. Tak samo jak i pomoc Starszej Krwi. Osobiście je tu ściągnąłem. A obrażając którąś z nich na pewno długu swego nie spłacisz - spokojny ton i dziwne iskierki tańczące w szafirowych oczach Wilka. Cokolwiek nagadała mu Iskra było to na tyle poważne, że użył oficjalnych tytułów towarzyszek swoich.

draumkona pisze...

Wilk jednak wyższy od Luciena był, uniósł jeszcze nieco brodę, co by ten fakt zaznaczyć. Tak całkiem przypadkiem.
- To co ci zarzucam, człowieku, jest znacznie gorsze. A jest tym nietakt. - o ile prawda tak nie bolała, to jednak wypowiedziane słowa w złym momencie były istnym przekleństwem. Szafirowe oczy Wilka utknęły na chwilę mierząc się z ciemnymi oczami Luciena.
- Moje słowa zapewne do ciebie nie dotrą, ale powiem ci coś. - tu Wilk pochylił się nieco, ucha Luciena szukając. I głos nawet zniżył.
- Raniąc Wilczą Panią, ranisz Starszą Krew. A sądząc po twojej minie, chyba nie o to ci chodzi. - i wyprostował się, dumny, władczy. Taki jak zawsze.
Iskra natomiast korzystając z wilczej uprzejmości Moro, znalazła Szept. I znów postępując jak dawniej, podeszła cichcem do przyjaciółki, lekko musnęła palcami jej dłoń ażeby ta wiedziała, że wrogiem jej nie jest. Milczała jednak i trzymała się z boku.

draumkona pisze...

Wilk uniósł brwi. Ten człowiek go pouczał. A nic nie wiedział. Nie miał pojęcia co grozi elfom, jeśli Duch Lasu zginie. Jeśli zginie las. Liczyła się każda para rąk, nawet jeśli nie do końca czysta.
- Jeśli zginie Duch, zginie każdy elf. Albowiem własnością Ducha są życie i śmierć. Własnością jego są nasze życia. A do obrony jego, do obrony lasu Medreth, ostatniego przedsionka Eilendyr ściągnę każdą parę rąk. - wyjaśnił spokojnie, choć głos mu lekko drgnął. Człowiek nie rozumiał. Nie rozumiał powagi sytuacji.
Iskra natomiast wyczuła jakiś niepokój od kruka. I tylko jeszcze obrazu dopełniły słowa Szept. Otworzyła szerzej oczy, a mina jej stężała. Ciało napięło się niczym struna. Porozumiewawcze spojrzenie padło na magiczkę i zaraz obie biegiem się puściły w kierunku ogniska, gdzie pozostawiły obu panów.
Szybki to bieg był, wliczał on nawet skoki przez krzaki i kłody, ale zaraz były z powrotem. Iskra wściekłym spojrzeniem powitała Luciena, a kiedy przerzuciła wzrok na Wilka, złagodniała o parę tonów. Przyszły władca jednak jak zawsze nie dał wyprowadzić się z równowagi. Kiedy to Szept stanęła przy jej boku i Iskra byłą pewna, że Wilk sam nie zostanie, odciągnęła Luciena w cień.
- Co w ciebie wstąpiło? - warknęła spoglądając uważnie w jego twarz. To nie było normalne zachowanie Poszukiwacza, mentora jej Luciena Czarnego Cienia.

draumkona pisze...

Czegokolwiek się spodziewała Iskra, na pewno nie było to taką odpowiedzią. Nachmurzyła się i głową pokręciła, jakby rozczarowana takim zachowaniem Poszukiwacza. A skoro miał inne rzeczy, którymi to zająć się musiał, to odeszła zaraz nie chcąc mu przeszkadzać. Przystanęła przy Wilku i Szept, która to najwyraźniej też skończyła właśnie mówić.
- Wybacz - powiedziała cicho, a Wilk jedynie pogłaskał ją po głowie.
- Nie przepraszałaś za każdego człowieka, który próbował mnie z równowagi wytrącić podczas naszych podróży, nie przepraszaj i za niego. Nie rozumie.
Potem cofnął dłoń od Iskry i czujnym okiem sprawdził, co to Lucien tam wyrabia. I zaraz zwrócił się do Szept.
- I ty nie proś o wybaczenie dla niego, jak sama mówiłaś, nie pojmuje. Ale przekonany jestem, że dość szybko pojmie. - nie wyjaśnił, co też na myśli miał. Zagadkowo spojrzał na elfy, które to wciąż tańcowały i śpiewały. Potem wzrok szafirowych oczu, głębi spokoju i wyważenia, padł na Szept. Odgarnął parę kosmyków z jej czoła i ucałował, a potem nadeszło wezwanie Starszyzny, więc i ich przyszły władca uciekać musiał. Najwyraźniej znów coś planowali. Tak się przynajmniej Iskrze wydawało.
I kiedy odszedł Wilk, to ona na Szeptuchę spojrzała. Smutna.
- Nie sądziłam, że się tak zachowa. Zwykle jest opanowany... - westchnęła i głowę spuściła, jakby wstyd jej było za Poszukiwacza i jednocześnie jakby ten incydent wielki ból jej sprawił.

draumkona pisze...

Iskra wzrok wbiła w ziemię jak dziecko besztane za nieposłuszeństwo. Gdzieś o nogi jej otarł się szop złodziej sucharków i wredny napastnik.
- Na to wygląda... - przyznała niechętnie i nachmurzyła się okropnie. Bogowie, co ten Lucien sobie myślał? I co on u licha wyprawiał z tym mieczem... Elfka westchnęła w duchu. Bogowie! Dajcie mi cierpliwość, bo jak dacie mi siłę to ich wszystkich pozabijam!

draumkona pisze...

Iskra obejrzała się raz jeszcze na Lu, jakby sprawdzając, czy ona nadal tam jest i nie odszedł gdzieś jeszcze większych kłopotów tworzyć.
A potem z ciężkim sercem wróciła pod dąb. Moro leżała przy jednym z korzeni, to i Iskra usiadła przy wilczycy robiąc sobie z boku jej oparcie. Wielki ogon padł na jej kolana i niemal całą jej siedzącą postać zasłonił, co nieco Iskrze humor poprawiło.
Cholera, co on sobie myślał...
Po owoc do koszyczka sięgnęła i ze smutkiem stwierdziła iż jest to zwykła gruszka, nie granatowa. Ale lepsza taka niż żadna.

Silva pisze...

Czy słyszysz zawodzenie umęczonych dusz?
Brzeszczot westchnął i potarł palcami skronie; w głowie mu szumiało od szeptów, cichych szmerów, słów i zawodzeń. Natłok był tym silniejszy im bardziej starał się go ignorować, im mocniej próbował nie słyszeć; niemal rozsadzał czaszkę, plącząc jego własne myśli, prosząc błagalnym głosem.
Pomóż nam... Pomóż... Nie zostawiaj!
Szepty były agresywne. Zdesperowane, by odnaleźć ukojenie i Dar miał niedobre przeczucie, że jeśli będzie się dłużej opierał, głosy zdobędą siłą to, czego nie mogą dostać po dobroci.
- I nic nie odwiedzie cię od tego pomysłu? - Brzeszczot zerknął na elfkę, tę długouchą wredotę, czubkami palców dotykając krwawego śladu na podłodze, przerwanego kręgu. Wiązka magii, która wystrzeliła z kręgu poraziła najemnika, rzucając nim o ścianę.
Czy słyszysz żądania umarłych?

Silva pisze...

Jako, że Brzeszczot nie miał zbyt dużego wyboru w pójściu sobie daleko od elfki, pozostał na miejscu, czyli w kupce papierów, na którą spadł. I mamrotał pod nosem, bynajmniej nie na długouchą, a na cholerny kręg i cholernych drowów i cholerne ghule i duchy. Też cholerne.
Tracił pomału cierpliwość.
- Szlag, zamknijcie się wreszcie... - mówienie pod nosem zaczynało wchodzić mu w nawyk, ale dopiero teraz zaczął odpowiadać duchom. - Długoucha, co niby chcesz zrobić, hę? Poprosić na ładne oczy rośliny, by ustąpiły? - zniecierpliwiony, zdenerwowany, zły. I miał wielką ochotę nawrzeszczeć na kogokolwiek. Głosy w głowie brzmiały jak bzyczenie pszczół; trwały i trwały i nie chciały umilknąć.
Duchy w tym miejscu są wyjątkowo silne. Nie sądziłam, że on... - liska wskoczyła na stół, na którym leżała butwiejąca księga, od brzegu do brzegu zapisana pochyłym pismem. -Twój przyjaciel słyszy umarłych- słowa te Karme skierowała tylko do Szept.

draumkona pisze...

Iskra miała złe przeczucia.
Może chodziło o to, że martwiła się o Cienia. Może martwiła się zbytnio o Szept. Może zbyt przejmowała się Wilkiem. Może wszystko po trochu. Faktem istotnym było, że ci, co do walki gotowi byli, znów zaczęli przygrywać, tym razem muzyka była ciężka, przygotowująca do bitwy, do tego, że mogą tu już nie wrócić.
Iskra zaraz się podniosła, ogryzek odrzucając gdzieś za drzewo. Moro także wstała i przeciągnęła się. Elfka odwiązała chustę przepasaną w biodrach, która to w odpowiedzi miedzianymi blaszkami zadzwoniła. Znów miała na sobie jedynie strój zwiadowczyni, który to i tak niewiele osłaniał. Sprawdziła, czy Gwiazdę na szyi ma, stan magii także. Do uda przywiązała sznurek ze sztyletem, choć posługiwać się nim już zbytnio nie umiała, pewna była, że gdyby przyszło co do czego, zawsze lepiej mieć jakieś ostrze przy sobie. Pochwyciła także rzemyk i spięła niesforne loki na karku, tak, by zbytnio nie właziły jej do oczu.
Zjawiła się Moka, a przy jej boku - Wilk. Znów był poważnym medykiem i tym, który to musi patrzeć jak jego poddani życie oddają. A wszystko przez ludzi i ich przemożną głupotę.
- Iskra, trzymaj się tyłów, lepiej będzie jeśli nie wpadniesz w bezpośrednie starcie - najwyraźniej wiedział o tym, że stała się kompletną ofiarą jeśli chodzi o ostrza i tym podobne. Ale przecież miała magię! Co prawda, niezbyt wiadomo jaką i ile, ale to szczegół, ciii.
- Szept, póki będą trzymali szyki, trzymaj się także z tyłu. Kiedy pierwsza fala męstwa ich opuści, wtedy morduj ile wlezie. - Iskra prychnęła oburzona, że tylko Szept mordować wolno. Wilk i Moka oddalili się, zapewne by pilnować innych elfów.
Wzrok Zhao padł na szopa. Przykucnęła przy zwierzaku.
- No dobra, wredny szopie. Posłuchaj. Siedźże sobie tutaj, a mnie daj pracować. Jasne? - szop chyba jednak miał inne plany, bo kamyk chwycił i w Luciena nim rzucił jakby demonstrując co z innymi ludźmi zrobi. Iskra już wiedziała, że tego uparciucha nie przekona.
Znów usłyszała ta samą pieśń, o dzikich. Ogień ich ogniska podsycony został magią, zmienił kolor, a dym stał się smolisty, duszący. I wędrował ku przyszłemu polu bitwy.
- A poza bielą lic, w nich nie ma nic a nic... - choć Iskra nie śpiewała, bojowy nastrój zaraz się jej udzielił. Paru elfów, magów zapewne, tańczyło wokół ognia śpiewając najgłośniej. W powietrzu pojawiały się duchy zwierząt, jakby z dymu stworzone. Raz zając gdzieś skoczył, zaraz wąż okalał czyjeś ciało. I zaraz wszystko znikało, jakby rozdmuchane przez rosnącą nienawiść.
- Dobre duchy złączcie się, sprawcie żeby cud się stał... - to już były słowa Iskry, choć wypowiedziane cicho, jakby się czegoś bała. Tym razem nie miała czasu na szukanie barwników, dobyła więc sztyletu i rozcięła wnętrze dłoni. Krwią własną na boku szyi wymalowała symbol jakiś. Był to znak Ducha, coś, w co wierzono, że ochroni przed złym, przed czymś, co ich czekało. Po chwili namysłu wymalowała taki sam symbol na łapie Moro, a i zaraz w przypływie jakiegoś artystycznego fanatyzmu, wyrysowała runy na swej ręce, po wewnętrznej stronie. Były to symbole magiczne, Bestii specjalność, więc i Iskra nie rozumiała co jest tam napisane. Grunt, że wyglądało groźnie. Potem złapała kawałek jakiejś tkaniny i dłoń swoją obwiązała, przecież krwawiąca nie pójdzie. I wskoczyła na grzbiet Moro, już gotowa, do walki, na śmierć, czy na przeżycie.
I wtedy jej wzrok na Lucienie spoczął. Być może widzą się po raz ostatni.

Silva pisze...

[To ja zasuwam na pociąg... Mam dziś dzień aktywny z psem i jedziemy na zlot biglów :D]

draumkona pisze...

1)

Powodzenia, odpowiedziała w myśli patrząc za Szept. Nie zamierzała słuchać Wilka. Miała własny plan. A w planie tym na pewno nie było siedzenia na tyłach i podawania strzał.
Popędziła Moro i wybrała okrężną drogę, tak, by zajechać pole bitwy od boku. I stamtąd też zaatakować.
Gdy dotarła, wojska już na siebie natarły, w bezlitosnym, krwawym uścisku. Oceniła sytuację na chłodno i postanowiła najpierw zacząć od magii ziemi. To zdezorientuje parę oddziałów, jak i może pogrzebie. Wszak, większą mocą teraz dysponowała niż wcześniej. O wiele większą.
Razem z Moro wypadły z krzaków, wilczyca od razu wzbudziła strach i zaczęła ludzi rozszarpywać, szczególnie łuczników, przed którymi Zhao nie miała się jak bronić.
Ona natomiast podskoczyła w miejscu, nogi pod siebie podciągając, a potem z całej siły uderzyła nimi w ziemię. Tak też wysłała olbrzymi impuls magiczny, był to wstęp jakby do tego, co zrobić zamierzała. Już się ludzie zorientowali. Już zaczęli ku niej biec. Stanęła więc szybko w rozkroku lekkim, bokiem do napastników. Dłoń lewą przed siebie wysunęła, a drugą wykonała trzy skomplikowane dość gestykulacje. Prawą stopę przesunęła nieznacznie, o parę centymetrów ledwie w bok. A gdy zbliżyli się dostatecznie, na dynamice jej ruchy przybrały. Nogę ugięła, kolanem ziemi dotykając, ręce ziemi dotknęły. I tak też zaraz akrobację wywinęła, na rękach stając, nogi szybko w szpagacie przerzucając.
W tym też momencie, gdy tylko stopy jej oderwały się od ziemi, błoto z kamieniami powstało, smugami brązowymi mknąc po jej bokach i oblepiając skutecznie każdego, kto zdążył się przybliżyć. Kończąc figurę przykucnęła, wyprostowała się z wolna, tyłem stojąc do okropnych ludzi. Ściągnęła ramiona, prostując całkowicie plecy. Potem piętą uderzyła w ziemię, ręce gwałtownie uniosła w górę. I wykonała półobrót, łuk dłońmi zataczając, a z gleby wyrwał się sporych rozmiarów głaz. Nie dość, że paru ludzi tam wpadło, to i Iskra utrzymywała głaz w powietrzu za pomocą magii. I dalsze gestykulacje i przeskoki kierowały nim wedle elfiej woli.
Ostatecznie, kawałek skały cisnęła przed siebie, a on w swym impecie przeciął szeregi ludzi, którzy rozbryzgiwali się na skale, niczym komary na szybach. Oniemiali wrogowie spojrzeli w jej stronę, a ona z gracją włosy w tył odrzuciła. Rzemyk bowiem już puścić zdążył, i tyle jeśli chodzi o walkę w spokoju, bez kosmyków włażących do oczu.

draumkona pisze...

2)

Wyłowiła spojrzenie Wilka z tłumu. Był niezadowolony i bał się. Czuła to. Ale ona nie zamierzała ot tak dać się przecież zabić. Przy boku jej stanęła na powrót Moro, cała we krwi, a i gdzieniegdzie kawałek ludzkiego bebecha w sierści wisiał. Wskoczyła na jej grzbiet i pozwoliła się ponieść w pobliże walki Cienia, przecież oboje z Bractwa byli.
Ziemię jednak teraz w spokoju zostawić musiała, przecież nie mogła zabierać Lucienowi gruntu spod nóg. Spostrzegła jednego z ludzi, że pochodnię niesie. A od tej pochodni odpalają groty strzał. Wykonała więc piruet, ręce przyciągnęła do siebie, a i ogień z pochodni jakby ktoś zdmuchnął. Płomień zmienił się w ognistą smugę w powietrzu i owinął się wokół sylwetki elfki. Jakiś tajemniczy uśmiech na jej wargach zagościł, a jakby na ten znak czekając, Moro rzuciła się znów w wir walki.
Iskra dłoń przed siebie wyciągnęła, a ogniste smugi skupiły się nad nią na powrót w płomień się formując. Wymamrotała parę inkantacji, które bogowie niejedyni wiedzą skąd znała. Potem zaś akrobacje jej przypominać zaczęły sztuki walki, w których to specjalizował się Tancerz. A wraz z jej płynnymi ruchami, ogień zadawał ból i cierpienia wrogom, żywcem ich paląc, bądź wybuchając nagle w najmniej oczekiwanym momencie.
Widziała też gdzieś Szept. Przyglądała się jej nawet chwile, ale potem, ponad ramieniem jej dostrzegła barczystego człowieka z potężną kuszą. Celował. Siedział za skałą i celował. A wiodąc za jego spojrzeniem, Iskra zauważyła jedynie jeden cel. Luciena.
Posłała ognistą smugę znów w ludzi szeregi, tam jednak magię uwolniła i rozległ się spory wybuch. Było jednak za późno. Zdążył wypuścić strzałę. Nie było wyjścia.
Iskra jednym, szybkim skokiem znalazła się parę kroków zaledwie od Poszukiwacza, ale tyle wystarczyło, by strzałę powstrzymać. Bełt wbił się w pierś elfki, parę centymetrów od serca. Niby był to dobry znak, ale za wcześnie na choćby płomyki nadziei. Kusze przecież miały to do siebie, że haczyki posiadały w swych bełtach, co by wyjęcie utrudnić. I taki haczyk właśnie przebił główną arterię elfki. Zaraz jakiś następny człowiek zakrzyknął, że elfią sucz ubili. Naciągnął on swoją kuszę i trafił Zhao w żebra, a ona zdążyła jeszcze poczuć ból wywołany strzaskaniem paru żeber.
Zachwiała się i plunęła krwią. Chwilę potem padła na trawę, a szum bitwy, świst strzał i krzyki ludzi i elfów cichły. Usłyszała jeszcze wycie. Okropne wycie, przepełnione smutkiem, żalem, ale i wściekłością. Potem zrobiła się senna. Obraz zaczął się rozmazywać, a ona myślała, jak to cudownie byłoby teraz zasnąć...
Coś jej jednak mówiło, by tego nie robiła, coś uporczywie nie chciało jej dać spać. Nie wiedziała co to. Nim jeszcze oczy przymknęła spostrzegła Luciena. Żył. I to było ważne. Z ust jej uleciała kolejna strużka krwi i straciła przytomność.
Starsza Krew leżała w szybko powiększającej się kałuży czerwonej cieczy. Życie szybko opuszczało jej ciało. Moro odwet już wzięła, wpadając w istny szał bitewny. Wilk zaraz popędził w kierunku Zhao po drodze już mamrocząc zaklęcia medyczne. To było właśnie to dziwne coś co nie dawało Iskrze zasnąć, a teraz wciąż trzymało w niej życie. Siłą trzymało.

Silva pisze...

Białe futerko lisiczki, tak wyraźnie odcinające się od mroku zalegającego w pomieszczeniu, zafalowało, a niewypalone ogarki świec zapłonęły; marna sztuczka, ledwie cień tego, co kiedyś lisiczka potrafiła. Przypomnienie, jak wiele straciła.
W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej od mdłego, chybotliwego światła płomyków; cienie wydłużyły się, tworząc karykatury na ścianach, ścianach zapisanych krótkimi zdaniami, słowami pojedynczymi i malunkami, jakby ktoś usilnie chciał coś przekazać tym, którzy przybędą tu po nich, jakby chcieli, aby ślad po nich pozostał. Albo po tym, czego tu dokonali.
Karme spojrzała elfce w oczy, uważnie i ze skupieniem, a Szept mogła w swoim umyśle na krótkie mgnienie zobaczyć drobną, kobiecą postać; ze szpiczastymi uszami, białymi włosami i szarymi oczami, trzymającą dębową laskę, w rytualnym stroju. Szamanka. Elfka. Karme.
W mojej naturze wpisane jest słuchanie dusz - liska westchnęła, za tym, co utraciła, co zostało jej odebrane - Nie wyczuwam w nim niczego, co mogłoby go wrzucić na ścieżkę szamana. Trzeciego oka wiedźm także nie ma. Musi mieć więc bardzo czułe zmysły - można było odnieść wrażenie, że liska waha się przed odpowiedzią na elfowe pytanie, przed wyjawienie, czego dusze mogą chcieć.
Ale wiedziała. Zawsze wiedziała.

draumkona pisze...

Wilk tymczasem dopadł w końcu do nich i z przejęciem na Starszą Krew spoglądał. Spostrzegł bełt i wiedział, że to nie będzie nic dobrego, o ile w ogóle miało tu coś dobrego być. Szeptać zaczął pod nosem zaklęcie plotąc, dłonie jego powędrowały na elfie ciało. Jakby nie zauważył, że i Szept tu jest, że ona stara się Iskrę ocalić.
Wiedział, że ubytek krwi zbyt wielki jest, że nie poradzą sobie. Nie tu. Szybkim ruchem, ale i za razem delikatnym wziął Starszą Krew na ręce i skinął głową w bok, na drzewa lasu wskazując. Skoczył zaraz we wskazanym przezeń kierunku i zniknął między drzewami. Tam, między łucznikami ułożył Iskrę na trawie i znów zaklęcie splótł.
Wyczuł zaraz obok siebie magię Szept, wyczuł, że ktoś jeszcze z nimi przybiegł. Zdawało mu się, że i Cień przybył. Nie było to jednak ważne. Iskra umierała i nic nie dało się zrobić. Szafirowe spojrzenie oderwało się od ciała jej. Spojrzał na Luciena.
- Ty powinieneś być na jej miejscu... - szepnął zbyt zszokowany by na słowa zważać. Usiadł zrezygnowany na trawie i patrzył przed siebie dłuższą chwilę.
- Ona umrze. - obwieścił ponuro, jakby już wszystko na straty spisując. Nie widział nadziei. Zapomniał o tym, czyją własnością życie i śmierć są. Zapomniał.

Silva pisze...

Karme, elfia szamanka... Nie, zaledwie cień dawnej siebie, przyjrzała się najemnikowi; mężczyzna był dziwny, jej zdaniem i patrząc tak na niego miało się wrażenie, że coś jest w nim nie tak; i wcale nie chodziło o krew, czy umiejętności.
To tylko zmysły-zdawało się, że liska czyta w myślach, ale ona po prostu wymawiała także swoje przypuszczenia -Uszy ma tak czułe, że potrafią wychwycić szept umarłych. Może ich wyraźnie nie widzieć, ale z pewnością czuje woń śmierci
- Zajmij się zbawianiem świata, dobra? - naprawdę nie był w nastroju; to nawet nie było zwyczajne droczenie się i przegadywanie, z których elfka i człowiek byli znani, a nawet rozpoznawani. Trudno było dostrzec najemnika naprawdę złego, albo wzburzonego. Zazwyczaj swoich emocji nie okazywał, bo głupie miny się nie liczyły. A tu proszę, Brzeszczot był zirytowany.

draumkona pisze...

Wilk olśniło, kiedy to Szept prosiła Ducha w myśli. Jakby zrządzeniem losu, fortuny żartem, spojrzenie jego także padło na tatuaż. W spojrzeniu pojawiła się nowa siła. Nadzieja.
Zaraz z nim zjawiła się Moka, cała krwią umazana.
- Zanieś ich, wysłańcu. Ponieś ich do jeziora, gdzie mieszka ten, którego własnością życie nasze i śmierć nasza. - wilczyca wydała z siebie cichy pomruk i położyła się na ziemi. Wilk szybkimi ruchami posadził bezwładną Iskrę na jej grzbiecie i obejrzał się na Cienia i Szept.
- Ktoś z was będzie musiał wejść do wody jeziora. Zawlec ją jak najbliżej wysepki trzeba. On przyjdzie. Musi. - choć sam nie wierzył w to do końca, że Duch wróci jej życie, które niemal z ciała uleciało.
Złapał Nirę za dłoń i uścisnął ją mocno, a spojrzenie jego powiedziało więcej.
Śpieszcie się.
Potem pognał ku bitwie, wezwany do rannych, do innych elfów, które umierały. Cień i Wilcza Pani mieli teraz swoją własną misję. A Moka leżała w listowiu z Iskrą na grzbiecie czekając aż ta dwójka zacznie działać.
Nie nosiłam nigdy człowieka. Teraz jednak sytuacja tego wymaga. Nie ma czasu. Jeśli was obu zaraz na grzbiecie nie zobaczę, zjem.

draumkona pisze...

Moka gnała wprzód wkładając w to tyle zręczności i zarazem szybkości ile się tylko dało. Kluczyła między drzewami, przeskakiwała strumienie i doły. A czas upływał.
W końcu, wilczyca wyskoczyła na polankę, gdzie elfie rzeczy zostały. Na polankę, gdzie leżało jezioro, a na środku jego niewielka wysepka ze złamanym pniem drzewa porośniętym mchem.
Kiedy Moka zbliżyła się do powierzchni wody, krople krwi Iskry, jakie na ziemię spadały od razu znikały, nim jeszcze w ziemię uderzyły.
Rozległo się ciche grzechotanie, a zza krzewów i pni wyszły niewielkie ludziki o nieregularnych kształtach głów. Miast oczu mieli czarne niewielkie dziurki, a uśmiech przypominał literę "u". Głowy te ich się trzęsły co jakiś czas, a wtedy też podnosił się na nowo odgłos grzechotania.
On tu jest, obwieściła Moka i położyła się znów, by mogli zejść. Kiedy to się stało, podniosła się i rozglądnęła. Trąciła nosem niewielki kwiat o krwistoczerwonej barwie. Rósł samotnie, jako jedyny tuż przy brzegu wody.
To powinno go zwabić, wilczyca nosem trąciła delikatny kwiat, niech jedno z was ją tam zaniesie. Woda zdaje się być głęboka, ale tak nie jest. Śpieszcie się.
Tajemniczy ludkowie otoczyli kręgiem całą czwórkę. I jedynymi odgłosami lasu był szum wiatru i ciche grzechotanie.

Silva pisze...

Brzeszczot oddychał coraz ciężej. Głowa ciążyła mu coraz bardziej. Zaczęły drżeć mu ręce.
Wysłuchaj nas ty, który słyszysz nasz głos
Liska zerknęła na elfkę; gdyby wciąż była tym, kim kiedyś, gdyby z dumą mogła nazwać siebie szamanką, odprawiłaby zbłąkane, nieszczęśliwe dusze do Dolnego Świata, by tam doznały ukojenia. W obecnym stanie nie była nawet zdolna do przepędzenia błędnego ognika. Moc, którą kiedyś dały jej duchy, one zabrały.
Wierzysz w duchy, elda?- biała sierść liski zjeżyła się, a w pomieszczeniu przygasły słabe, blade płomienie niedopalonych, porzuconych świec. Dreszcz pojawiał się na skórze.
- Przestańcie... - Brzeszczot słyszał umarłych. Wiedział, że potrafi dosłyszeć ich szepty, ale nigdy nie doświadczył takiego natłoku ich głosów, krzyków i wrzasków rozsierdzonych zjaw, które szukają zemsty, bo te krzyczały najgłośniej; cicho mówiły tylko pragnące znaleźć spokój dusze.
- Dość...
Najemnik zachłysnął się powietrzem. Szepty przerodziły się w krzyki. Lamenty stały się skrzekami. Łapiąc się dłońmi za głowę, nie od razu dostrzegł.
Słyszał umarłych i widział ich cienie. Pachnieli śmiercią.
Wokół Darrusa, jeden po drugim, pomału, zaczęły materializować się duchy; rozmyte, niewyraźne, blade istoty, które nie należały do tego świata.

draumkona pisze...

Duszki biegły w ślad za Lucienem grzechocząc cicho. Stąpały po powierzchni wody niektóre. Niektóre szły pod nie podskakując wesoło. Niektóre też zostały na brzegu.
Moka warknęła cicho powstając z ziemi. Podeszła bliżej wody, lecz nie weszła. Wiedziała, czym to grozi.
Tymczasem na wysepce zerwał się lekki wiatr, który uniósł kolorowe liście i zakręcił nimi parę razy. Pojawił się on. Duch.
Wyglądał jakby jeleń jakowyś, lecz sierść jego przypominała miękkie i gęste futro. Kończyny nie były zakończone raciczkami, a pokrywała je łyska zielona skóra. Miał trzy palce na każdej ze swych stóp. Na głowie jego zaś poroże o wielkiej liczbie rogów. Oczy, zupełnie czarne, nie należało w nie spoglądać. Postąpił z wolna ku Iskrze zwabiony wonią kwiatów i elfiej krwi. Z każdym jego stąpnięciem, w miejscu gdzie ustawił nogę, wyrastały nowe kwiaty, a kiedy ją odjął od gleby, wtedy znów wszystko umierało. Pochylił swą długą szyję i chrapami miękkimi dotknął bełtu. Ten dziwnie skurczył się, jakby ktoś jakąś siłą nań zadziałał wyginając go i zgniatając. I nagle, w pył się rozsypał.
Duch parsknął, kiedy nieco prochu naleciało mu do nosa. Ostatecznie przesunął mokrymi chrapami jeszcze po Iskrowym policzku, a z rany gwałtownie ustał krwotok, choć niewielkie strużki wciął z niej wypływały. Potem Duch odszedł, wszedł na taflę jeziora, przeszedł przez nie, jakby w ogóle nie była to woda, a trawa i zniknął gdzieś w lesie. Duszki grzechocząc podążyły zaraz za nim i jedynym co teraz dało się słyszeć w lesie był szum. I oddalone odgłosy walki.
Niewiele się w stanie Iskry zmieniło. Na pozór. Bowiem Duch Lasu postanowił darować je życie, miast je zabrać.

Silva pisze...

Karme zeskoczyła z blatu stołu i jednym susem znalazła się przy elfce; niewiele mogła zrobić, tak niewiele. Gdyby miała swoją laskę, gdyby bębenek nie został zniszczony, gdyby... Nie, to już odeszło. Pozostała tylko marna skorupa.
Przez wiek tu trwały. Szukają ukojenia. Pragną zemsty. Wreszcie znalazły kogoś, kto je usłyszał.
Ciepłe dłonie. Dar czuł ciepłe dłonie. Zimno, które go ogarnęło pierzchło przed przyjemnym, kojącym ciepłem; jednak tam, gdzie skóry nie dotykały palce elfki, było zimno.
Ale kolejny głos. Zalany krzykami umysł najemnika odebrał go jak szept; cichy, zagubiony w morzu innych głosów.
I chociaż Szept mogła nie widzieć dusz, z pewnością czuła ich wrogość i dostrzegała te, które swą złość i nienawiść przekuły w coś więcej niż blade obłoczki; były widoczne i szkodliwe. Zniecierpliwione.

draumkona pisze...

Iskra natomiast nie zareagowała na Lucienowe pożegnanie nadal uparcie sprawiając wrażenie martwej, choć wcale martwą nie była.
I śniła dziwne rzeczy.
Do Moki dołączyła ubłocona i zabrudzona krwią Moro. Usiadła ona obok swej matki i spojrzała smutno na ciało Iskry na wysepce leżące. Człowieka przy niej zignorowała na razie. Obie wilczyce dziwił zaś fakt, że Duch nie pomógł elfce.
Jak widać, myliły się, choć nie było dane się im o tym przekonać na razie.
Przynieś ją tu. I nam trzeba się pożegnać. - oświadczyła Moka z powagą, z trudem kryjąc smutek w swym wilczym sercu. Moro nic nie powiedziała. Uszy postawiła do pionu. Miała zadanie. Wilk chciał wiedzieć.
Zawyła więc, a echo poniosło dźwięk aż na pole bitwy, gdzie odczytał je Wilk. I poczuł przemożny smutek.

Silva pisze...

Nie potrafię ich przekonać. Moje słowa są puste, brak im mocy.
Co mówił staruszek i Al? - próbował sobie przypomnieć - Żeby skupić się na jednej rzeczy, jednym stałym punkcie, który pozostanie niezmienny. Ale to działało w życiu codziennym, ale nie sprawdzało się wśród zbłąkanych dusz. Nigdy też przedtem najemnik nie wpadł jak śliwka w kompot. Chyba, że... Jedyne wyjście to...
- Odejdźcie.
Bądź naszym narzędziem!
Chcemy zemsty! Krwi tych, którzy nas przeklęli!
Nie spoczniemy bez ukojenia!
Musisz nas wysłuchać
Oni muszą zapłacić
- Ale oni nie żyją. Nie ma już tych, którzy wam to zrobili.
Wypość nas!
Uwolnij!
Chcemy zemsty

draumkona pisze...

I kiedy człowiek ten na brzeg znów wyszedł, pierwsza podeszła Moro. Pyskiem trąciła bezwładną rękę elfki, jakby pragnąc być ostatni raz pogłaskaną. Nic z tego. Wilczyca dotknęła wilgotnym, czarnym nosem policzka zmarłej i odeszła, robiąc miejsce matce swej. Moka nie podeszła jednak. Siedziała, spoglądając na nich z góry i chyba tylko w myśli Iskrę pożegnała.
W tym momencie polankę znów zalały elfy, dziwnie ciche, wiele z nich rannych znów było. Z szeregu wystrzelił Wilk i zaraz znalazł się przy nich. Spojrzał na Zhao jakby nie dowierzając, że dzieje się to naprawdę. Że już nigdy nie usłyszy jej głosu, że nigdy już nie spojrzy w fiołkowe oczy.
Wiedział, co muszą zrobić. Przymknął oczy na chwilę, wypowiadając szeptem parę słów. Oszczędnych, bo pożegnać miał się zamiar kiedy indziej.
- Jesteście świadkami jej śmierci. Starszyzna chce was widzieć. - tu spojrzenie Wilka zatrzymało się na Poszukiwaczu, jakby potwierdzając, że i człowiek ma się stawić.
- Ale bez niej. - tu szafirowe spojrzenie spoczęło na ciele elfki.

Silva pisze...

Nauczony od dziecka radzić sobie samemu, najemnik sięgnął po wiedzę, którą otrzymał od staruszka; dobre rady, drobne słowa pozwalające skupić uwagę na czymś stałym i pewnym.
Ich dusze związane są z tym miejscem do czasu, aż przebywać tu będzie macierz. - Karme chociaż nie była tym, kim kiedyś, wskoczyła najemnikowi na głowę, sadowiąc się na czerwonych włosach. Chciała spróbować. Zobaczyć, czy uda się jej...
Słowa podziałały na duchy. Słabsze, wątlejsze i nieprzepełnione goryczą, odeszły. Pozostały te, które pragnęły krwi za ich krew.
- Wskażą nam drogę. Do macierzy - najemnik kichnął; magia?

draumkona pisze...

Wilk westchnął jeszcze raz, ukradkiem. Będzie musiał puścić nowinę dalej, do Ymira.
- Chodźcie za mną... - zaraz odwrócił się nie mogąc dłużej bez emocji patrzeć na ciało elfki z którą tyle przeżył. Usilnie starał się zachować pozory, próbował być oparciem dla Szept. Wiedział, że przeżywała utratę Iskry równie mocno jak on, a może nawet bardziej.
Skierował swe kroki ku Nemnesowi, gdzie już zebrała się czwórka Starszyzny. Miny ich ponure, wszak teraz klątwa w powietrzu krążyć będzie i w nowego potomka elfiej krwi wsiąknąć może.
- Widzieliście sowę o fioletowych piórach? Czy działo się coś dziwnego? Uwolnienie magii? - dla Wilka brzmiało to jak suche przesłuchanie rzezimieszków, którzy owoce skradli z targu. Bez emocji odpowiadał na pytania, na które odpowiedzieć mógł.

Tymczasem Iskra doszła do wniosku, że chyba pora zaprzestać śnić o durnotach. No proszę, Lucien ze łzami w oczach?
Parsknęła i się opluła, co ostatecznie ją obudziło. Spojrzała na pierścień, który stoczył się na trawę. Rozpoznała go. Czemu go ma? Co się stało? Szept... Czy Szept nie żyje?!
Poderwała się zaraz i przeszukała elfy wokół siebie wzrokiem. Nie znalazła jej. Pędem więc rzuciła się między elfy nie zważając na osłabienie, czy ból w lewym ramieniu i piersi. Musi ją znaleźć.
Gdzie jest Lucien? Gdzie Wilk? Czy oni wszyscy...
Tak więc Lucien, Wilk i Szept byli przekonani o śmierci Iskry, natomiast ona sama święcie wierzyła, że to oni zginęli.

draumkona pisze...

Starszyzna zadała ostatnie ze swych pytań i zezwoliła na odejście. Rozpoczęła się dyskusja, w którą tylko oni mogli być włączeni. Liście Nemnesu zaszeleściły lekko, jakby szepcząc wieści różne. Szop przybiegł za to pod nogi Szept i spojrzał na nią oskarżycielsko. Najwyraźniej miał coś do powiedzenia. Prawda była taka, że Szisz natknął się już na Iskrę. I był bardzo zły, że ktoś jego towarzyszkę celowo uśmierca w oczach innych.

Sama Zhao wyszła poza obręb polanki i ściskając pierścień w dłoni udała się na pole bitwy. Tam jednak nie zastała nic prócz trupów ludzi i morza krwi. Nie znalazła tam jednak Szept. Ani Luciena. Ani Wilka. Zawiedziona i zirytowana lekko wróciła się do obozu znów, tym razem wolniejszym krokiem, pogrążona głęboko w myślach. Prawą ręką ściskała swoje lewe ramię, które bolało nieznośnie. Najwyraźniej Duch wrócił jej życie, ale nie zdrowie.
I kiedy tak stanęła na progu polanki, wszystkie spojrzenia nagle stanęły na niej, a większość elfów miała dziwne miny. Jakby zobaczyły kogoś, kto powinien nie żyć.
- No co? - burknęła Iskra interpretując to tak, że bracia i siostry jej dziwią się, że słabość okazuje. Skierowała swe kroki pod swój dąb z zamiarem zakopania się w skórach i pójścia spać.

draumkona pisze...

Iskra omal się nie wywaliła w kałuży wody w jaką wdepnęła. Nie zorientowała się nawet kto ku niej biegnie, ani kto ją ściska.
- Duszność, brak oddechu! - wychrypiała, a po zapachu rozpoznała Szept. Po głosie w sumie też.
Żyła. Żyła i wyglądało na to, że to oni mieli ją za martwą. Więc przynajmniej część śniących się jej durnot była prawdziwa. Ale w płaczącego Lu chyba nigdy nie uwierzy.
Zaraz też oberwała po głowie, jakby czyn jej jakimś przekleństwem był. Spojrzała na niego ze złością. Misja. No tak. A to, że żyje to już się nie liczy?
Nie odpowiedziała mu nic, jedynie kryła mord i żal w oczach. Złapała dłoń magiczki i włożyła w nią pierścień jej, który przy sobie znalazła.
- Zgubiłaś chyba. Ałłł... - syknęła zaraz za ramię na powrót się chwytając. Nie czekając na pomoc, pognała te parę metrów jakie dzieliło ją od dębu i zaraz na skórkach się usadowiła i jedną owinęła. Rozmasowała ramię i jęknęła. Cholerne bełty!

draumkona pisze...

Już na twarzy Iskry malował się bunt i zaprzeczenie. Nigdzie siedzieć nie zamierza, co to, to nie! Ale Szept... Musi jakoś ją ominąć. Musi sprawiać wrażeni grzecznej, to pójdzie. A ona wtedy pogna na bitwy pole i da ludziom popamiętać, o.
- Nie mam siły na walkę, więc nie musisz mnie odprowadzać... Sama trafię. - podniosła się chwiejnie nieco, białym wilczym futrem się owijając.
Na polankę wskoczył czerwony koziorożec. Także stosunkowo większy od innych, które także zaraz na polance się zjawiły. Przybył boski Yakuul, bóg saren i koziorożców. Moka zaraz pognała ku niemu i po krótkiej rozmowie między bóstwami, oboje ruszyli znów na pole bitwy. A Iskra stała oniemiała. Pierwszy raz widziała Yakuula. I czuła się wręcz zaszczycona. Wolnym krokiem odeszła ku rannym elfom, że niby to na spoczynek idzie.
A gdzie tam, już rozglądała się za stosowną drogą ucieczki.

draumkona pisze...

Iskra tymczasem odczekała jeszcze chwilę, a potem przywołała myślą Moro. Wilczyca szczerze zdziwiła się, że elfka wyraża chęć walki. Iskra zbyła to tylko machnięciem ręki i zaraz wilczycy dosiadła, choć okropny ból sprawiał jej każdy krzywy krok, czy nierówność na drodze.
Sycząc z bólu, dotarła znów na nowe pole bitwy. I znów z boku. Zaszyła się w krzakach i obserwowała sytuację. Bez lewej ręki nie może zdać się na magię żywiołów. Zaczęła więc z wilczycą zbierać kamienie i układać je w szeregach. A kiedy miała ich ponad setkę, użyła lewitacji, a te wyleciały w powietrze i zaraz poszybowały ku ludziom przebijając im na wylot czaszki, czy kończyny. Iskra potrafiła być jednak straszna. Nie przewidziała tylko, że człowiek może ją od tyłu zajść.
Obroniła ją Moro, która to na grzbiet porwała Iskrę. Ta zwisała przez grzbiet i dziwnie się czuła.
- Moro? Czy ja muszę tak wisieć? Wygląda, jakbyś mnie upolowała! - wilczyca nie zwolniła jednak tempa, a chmara kamyków szybowała leniwie w ślad za elfką. Wilczyca jednak ideę walki Starszej Krwi zdradziła, bo wywiodła ją wśród elfy, gdzie zaraz napotkała karcący wzrok Wilka. W duchu się jednak modliła, by nie zobaczyła jej Szept. Ta to jej dopiero by dała popalić...

draumkona pisze...

- Misja jest najważniejsza, liczy się tylko misja. - odparowała zaraz cytując jego słowa. Nawet trochę go przedrzeźniała i miała ochotę rzucić w niego jednym kamykiem. Chmara ich całkiem skutecznie nadawała się jako agresor i jako obrońca. Elfka zaraz też pozbierała więcej ich i w powietrze wyprawiła, zbierając całkiem pokaźną armię. Wtedy to też... Usiadła na ziemi. A kamyki formułowały się w różne rzeczy, wedle woli Starszej Krwi. Raz była to tarcza, która blokowała ciosy, raz znów chmara dziurawiła jakiegoś osobnika. Wymagało to od Iskry okropnego skupienia i było magiochłonne, ale cóż mogła zrobić z jedną niemal całkiem niesprawną ręką...
A Szept.. Iskra wolała nie myśleć co zrobi jej Szept kiedy bitwa się skończy.
Ramię zakuło bardziej, serce na chwilę stanęło. Na chwilę się rozproszyła i kamyki pospadały na ziemię, nawet jednym w głowę oberwała. Widziała Yakuula naszpikowanego strzałami. Widziała jak padał na pierś, w błoto, w krew i szczątki swych saren. Jęknęła mimowolnie. Najpierw Udunra, teraz Yakuul...
Wyczuła atak za plecami, więc zwinnie się uchyliła i zaraz powstała. Musiała tańczyć co chwila ostrza miecz unikając, do momentu, aż nie podniosła swych kamyczków.
A nad niebo nad lasem pociemniało.

draumkona pisze...

Iskra jeszcze do siebie nie doszła do końca, kiedy nowy ból przeszył jej ramię. Przykucnęła dysząc ciężko, a futro narzucone na ramiona falowało. Z zacięciem w spojrzeniu powlokła spojrzeniem po zabitych i kolejne zaskoczenie, choć niemiłe bardzo.
Moka. Moka w kałuży krwi.
Niebo ostatecznie pociemniało, a Iskrę coś tknęło. Stanęła prosto, jak struna naciągnięta. Kamyki opadły tworząc wokół niej okrąg. Ona sama w jakiś trans chyba wpadła.
Zagrzmiało.
Nie zważając na ludzi i na niebezpieczeństwo, wyszła naprzód stąpając powoli.
Zawiało.
Kiedy tylko opuściła linię drzew, stała się celem łuczników. Bełty wyleciały w powietrze, jednak ona machnęła jakby od niechcenia ręką, a wszystkie spłonęły nim osiągnęły szczytową wysokość.
I spadł deszcz.
Chwilę stała, moknąc, a ferwor walki ustał. W powietrzu zgromadziło się wiele magii, o wiele za dużo. A Iskra, jako ta wyklęta i pokarana, miała ponownie robić za przekaźnik. Zaczęło się mamrotanie pod nosem inkantacji, zerwał się jeszcze wiatr, który targał jej włosami i futrem, jakie przytrzymywała.
Ludzie patrzyli na nią, a na ich twarzach malował się strach. I na raz, wszystkie elfy, które darem magii dysponowały, zostały sił pozbawione. Cała magia uleciała w powietrze, a Iskra plotła zaklęcie.
Ciała Yakuula i Moki stopiły się, a płyny wchłonęła gleba. I wtedy się zaczęło. Zapadła ciemność, którą rozświetlały jedynie wybuchy. Wybuchy ognia, ognia magicznego, którego nic nie było w stanie powstrzymać. Iskra ściągała do siebie coraz to więcej magii z powietrza, aż to niemal wszystko wyparowało.
Nie trwało to długo. Dziesięć minut, kwadrans. Dzikie wrzaski ludzi niknęły zagłuszane przez wybuchy, kończyny oderwane od ciał i bebechy latały w powietrzu. A Iskra skrzyżowała ręce na piersi przytrzymując wciąż futro, jakby było jej zimno.
Pojaśniało.
Chmury zniknęły.
Ukazało się pozostałym pobojowisko, makabryczny cmentarz. Iskra natomiast okręciła się na pięcie i wróciła spokojnym krokiem między drzewa, jakby nic nie zaszło. Wciąż była w transie. A kiedy ten ją puścił, zachwiała się i zagadała coś słabo w temacie sucharków, po czym padła twarzą w liście z wyczerpania.
Od zachodniej strony na pobojowisko wybiegły duszki grzechocząc wesoło. Duch nadchodził.

draumkona pisze...

Włosy i ubranie mokre od deszczu lepiły sie do równie mokrego ciała elfki. Mamrotała coś pod nosem słabo, niewyraźnie.
Siły ją opuściły, ramię bolało, a rana piekła. Czuła się okropnie. I jeszcze to kołysanie... Zaraz...
Podniosła nieco głowę i otworzyła oczy. Widziała przed sobą łeb karosza i chwilę się zastanawiała co to za dziwny sen. A i jak już w temacie snu była... Okręciła się numer Lucienowi wywijając. Bo zamiast tyłem sobie do niego siedzieć, to ona teraz sobie przodem siedziała i uważnie obserwowała jego twarz.
- Było ci smutno jak umarłam? - i zaraz uważne spojrzenie w jego twarzy utkwiło. spojrzenie, które miało wszystko wyłapać.

Silva pisze...

Nie było chwili.
Nie było chwili do stracenia.
Ani momentu na zwłokę, na pozbieranie się, na złapanie oddechu i krótki, odpoczynek, by uspokoić skołatane myśli, w których wciąż pobrzmiewało ech eterycznych słów, które zdawały się rozmywać, powoli, niechętnie, jakby chciały jak najdłużej trwać, by wpić się w umysł, by człowiek o nich nie zapomniał. By pamiętał!
Duchy czmychnęły. W jednej chwili były, a w następnej nie pozostał po nich ślad. Świece znów płonęły jasnym, chociaż mdłym blaskiem, woda ponownie zaczęła kapać, tworząc kałuże w zagłębieniach podłogi, a powietrze zrobiło się odrobinę cieplejsze. Zniknęło także poczucie, że w pobliżu czai się zło, które gotowe jest kąsać, byleby osiągnąć swój cel.
Biała lisiczka zareagowała od razu; a jednak rośliny okazały się sprytniejsze. Karme nie sądziła, że odnajdą ich tak szybko, ale widać ich głód, pragnienie do spożywania magii, która zmieniła ich ciała, był silny. Zbyt silny.
Karme przeszło przez myśl, czy aby nie będzie potrzebna ostatnia ofiara; kończąca to, co zaczęła. Ona sama. Bo od niej wszystko się zaczęło i może na niej miało się skończyć.
Za mną! - lisiczka zerwała się z miejsca, a za nią ruszała Szept i trochę niemrawy Brzeszczot, rękawem wycierając kroplę krwi z nosa; ale na bogów, mając wciąż świeże wspomnienia dyndania pod sklepieniem jaskini, śpieszył się jak mógł. Nie, miał dość tego miejsca. - Musimy stąd odejść. Nie wydostaniemy się z tuneli, kiedy one polują.
- Mówisz zagadkami. Cholera, nie tam! - najemnik najwyraźniej się otrząsnął, albo tylko sprawiał takie wrażenie. Złapał liskę za futro na karku i odciągnął od przejścia, do którego chciała umknąć. Sekundę później wyrosła stamtąd macka.
Czy lisce się wydawało, czy coś się w najemniku zmieniło? Mógł... Nie. Nie.
- Szept, właź do środka, ale już! - paluchem wskazał wąskie przejście.

Silva pisze...

[Zjadło mi drugą część oO" Zaraz dopiszę!]

Silva pisze...

Karme fuknęła, niezadowolona, ale nie było to miejsce ani tym bardziej czas, by okazywać swoje niezadowolenie; duma szamanki wciąż się w niej tliła, a pamięć nadal pamiętała dni, kiedy okazywano jej szacunek. Teraz była tylko lisem. Lisem.
- A idź w cholerę, ty wredna... barzul! - zaklął i ze złości, po prostu złapał pierwszą lepszą rzecz, jaka mu wpadła w dłonie; niewielki nożyk posłużył mu do odcięcia czubka macki.
Roślinie się to nie spodobało. Wycofała się do tyłu, ale najemnik nie chciał czekać, aż zaatakuje ponownie, bo to, że wróci było pewne i zasłonił wejście tym, co miał pod ręką. Licha konstrukcja, ale powinna wystarczyć.
- Gadaj, futrzaku. Powiedz mi, dlaczego słyszę w głowie...
Szepty duchów?
- Cholera z duchami! Słyszę te cholerne rośliny! Mówią. Mówią, że chcą żyć!

draumkona pisze...

A bystre oczęta Zhao, której całą uwagę pochłaniał obecnie Lu, wychwyciły jego jawną niechęć do odpowiadania. Czyżby te durnoty... Czyżby?
Chwyciła dłońmi poły jego koszuli, przytrzymując się jakby. Dmuchnęła ze złością w kosmyki czarnych loków, które nieproszone pojawiły się na jej twarzy i ściągnęła brwi.
- Bo wiesz... Śniło mi się, że mnie pocałowałeś. Na pożegnanie. A potem miałeś taki smutny wyraz twarzy... I płakałeś, wiesz? - Iskra nadawała z przejęciem porównywalnym do małego dziecka, które dopiero co odkryło jak się wydobywa poszczególne dźwięki z gardła. I przy tym także kątem oka obserwowała twarz mentora swego, co by najmniejszy skurcz mięśnia nie uciekł jej uwadze.
- Czy to się działo naprawdę...? Powiedz prawdę, Lu - poprosiła cicho w oczy Czarnego Cienia uważnie spoglądając.

Silva pisze...

Najemnik łypnął złowrogo na elfkę; wcale ze swoją złością się nie krył, a co dziwniejsze pierwszy raz skierował ją przeciwko Szept.
- Czy ja wyglądam na... - oho, najemnik się zdenerwował - ...pieprzonego negocjatora? - syknął, unosząc lisiczkę na wysokość oczu; Karme znosiła ze spokojem to traktowanie wcale nie przychylne. Czy aby na pewno mówiła im wszystko? - Jesteś taka sama jak Tetikus. Tylko, że ty nie składasz w ofierze dzieci! Mów, coś zataiła!

Silva pisze...

[I nie krępuj się, możesz za Karme pisać xD]

Soluszka pisze...

[a no witam ;*
tu bym nam przyjaźń walnęła, Elfka to silny charakter, a Soluszce takie wsparcie się przyda ;D a z Lucienem... coś bardziej skomplikowanego... zastanawiam się, czy Sol i Alasdair nie mogliby go wynająć do jakiegoś śledztwa...?cos bym nakombinowała, by jakos wcale błaho ich znajomość sie nie zaczęła ;p ]

draumkona pisze...

- A czy ty kiedykolwiek porzucasz swoje maski, Lucienie? - odparowała zaraz w odwecie za Wilka. On musiał taki być, przynajmniej na pozór. I dla obcych. Bo gdy był z nią sam na sam całkiem się zmieniał, nie do poznania wręcz.
Zagryzła bladą wargę pojmując o czym to mentor prawi. Szept. Wściekła Szept. Bogowie, dajcie jej cierpliwość, bo jak dacie jej siłę, to mnie zabije.
Czuła się trochę zawiedziona, za dużo sobie wyobraziła. Widać, sny jej naprawdę odchodzą mocno od rzeczywistości, co wcale dobre nie było. Mimo wszystko, jakby trochę ze strachu przed słusznym gniewem Szeptuchy, a trochę bardziej dlatego, że lubiła Lucienowy zapach, objęła zabójcę w pasie i tak też się przytuliła. I nic nie powiedziała, bo i po co. Zaraz Szeptucha ją zabije, a z kości zrobi sobie wisiorek.

draumkona pisze...

Iskra odwróciła spojrzenie unikając wzroku Szept. Nie chciała się zabić, niby po co. Ale... Ale czuła, że musi tam być. I jak widać, miała rację. Znowu klątwą się jej posłużono, wystawiono na śmierć. Ale ocalała.
- No nie gniewaj się! - jęknęła błagalnie dopiero teraz fiołkowe spojrzenie na Szept kierując.
- Musiałam tam iść, misja, rozumiesz. - Iskra miała cichą nadzieję, że gniew magiczki na Luciena się przerzuci, czy coś. Czasem elfka była bardzo dziwna.
Zaraz zjawił się także Wilk, cały krwią ubabrany. Stanął przy Nirze, a jego wzrok nie sugerował przyjemności, ani też nic dobrego.
- No ale przecież nic mi się nie stało! - krzyknęła Iskra czując, że w starciu ze złączonymi siłami Wilka i Szept wielkich szans nie ma i skończy się na przywiązaniu do łóżka.

draumkona pisze...

Iskra najpierw dała po łapach uzdrowicielowi, że nie dotykać, że ona sama się uleczy, ale kiedy ramie znów przeszyła błyskawica bólu, dała za wygraną.
Uzdrowiciel doszedł do jednego słusznego wniosku.
- Duch dał jej życie. Ale nie zdrowie. Rana jest powierzchownie zasklepiona, ale pod skórą jest zwykła dziura, mięśnie gdzieniegdzie zerwane, ścięgna przecięte. Zupełnie jakby tylko bełt wyjąć. - fachowym okiem przyjrzał się ramieniu Iskry, a potem nacisnął skórę jej w paru miejscach, co elfka powitała głośnymi sykami.

draumkona pisze...

Iskra jednak miała swoje zdanie w tym temacie; odpoczynek i zamierzała zaraz je ujawnić. Wilk już miał coś odpowiadać, kiedy Iskra rzuciła się na niego i usta dłonią mu zasłoniła. Zdziwiony spojrzał na Zhao, ale ta uciszyła go spojrzeniem
- Pójdę po dobroci jak mi powiesz co się działo jak rzekomo nie żyłam. Prawdę. I ze szczegółami. - wargi Iskry wygięły się lekko, w uśmieszek złośliwy trochę. Ale Szept mogła się zorientować o co chodzi. Przecież znała Iskrę i wiedziała, co też elfka ma do Luciena.

i

draumkona pisze...

Iskra posłała Lucienowi spojrzenie zawodowego mordercy. Zdmuchnęła kosmyk włosów, który przykleił się do jej mokrego czoła.
Wyraz twarzy się jej zmienił, kiedy to myśli Szeptuchy usłyszała. Wzrok odwróciła, bąknęła coś pod nosem i puściła Wilka. Ten zaraz ją pochwycił i dłoń do czoła przyłożył.
- Gorączka. Jeśli i ja cię zobaczę, jeśli dowiem się, że choćby myślisz o wstaniu, to daję słowo, przywiążę cię do łóżka. - obwieścił i puścił ją. Iskra tylko wytknęła mu język i oddaliła się chwiejnie w stronę skór leżących pod dębem.
- I tak, wracamy do stolicy. - dodał zaraz na Szept spoglądając. W zasadzie, miał także coś do przekazania, coś ważnego. Wstrzymał się jednak.

Silva pisze...

Dar spojrzał z góry na elfkę; jak dobrze, że był od niej wyższy o prawie półtorej głowy.
- Przeżyj wreszcie na oczy! Cholera, tutaj każdy chce coś osiągnąć. Dzięki nam! - najemnik puścił liskę, a ta została w dłoniach elfki. - I przestań, do kroćset, bronić każdego. Uratowała mi życie, bo jestem jej potrzebny. Twoja szlachetność to głupota.

[*rzuca krówką i trafia w oko* Paskuda!]

draumkona pisze...

Iskra natomiast bezradnie opadła na skóry i zaraz się w nich zakopała, a białe futro robiło jej za przykrycie. Nogi podkuliła pod siebie, co by jak najmniej ciepła tracić, przymknęła oczy i... Zaraz spała. Nie zdawała sobie chyba sprawy jak bardzo jest zmęczona.
Wilk natomiast już w myśli układał listę medyków i magików, którzy pomóc jej mogli.
- Starszyzna nie wie, że wręcz wynająłem Iskrę do obrony lasu. Inaczej Bractwo by jej nie puściło. Ten człowiek, skoro przyjechał tu za nią i zaoferował swą pomoc ot tak, nie chcąc nic w zamian... Cóż, pewnie ma to związek z Iskrą, ale, że jestem okropny, zły i nie nadaję się na władcę, powiem Starszyźnie tyle ile trzeba. Wpuszczą go do stolicy. Muszą. - potem urwał, a wzrok jego napotkał także dwóch doradców, którzy to byli przy wygnaniu Szept. Wargi Wilka wygięły się w lekkim uśmiechu, a szafirowe oczy spoczęły na powrót na twarzy magiczki.
- Statki odpływają. Las wybroniony. Starszyzna ma się radzić ponownie w twojej sprawie, a fakt, że byłaś przy Duchu, a ten nie zabił cię, działa na twoją korzyść. Zezwolili ci na odpoczynek w murach Eilendyr i na ewentualne pożegnania z tymi, którzy wypływają.

Silva pisze...

Brzeszczot roześmiał się, chociaż wcale nie było mu do śmiechu; miał dość tego miejsca, chciał się stąd wydostać. I cholera, miał po same uszy to, że wszyscy tutaj chcieli ich wykorzystać. Najpierw ofiarowano ich roślinom jako nawóz, potem to!
- Przestań traktować ludzi jak gorszych. Jeszcze się zdziwisz - wysyczał przez zaciśnięte żeby, zaciskając pięści. - Och, zapomniałem, że wszechmocna magiczka, pstryknięciem palca nas stąd wyciągnie!

draumkona pisze...

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, przecież to mój osobisty talent - mruknął, a wiatr rozwiał jego jasne włosy. Las powoli wracał do życia, a elfy jakby wraz z nim. Starszyzna jako pierwsza miała zamiar opuścić las, jakby bali się, że do kolejnych walk wciągnięci zostaną.
- Pilnuj Iskry. Muszę spotkać się z Starszymi, nim mi uciekną - zerknął raz jeszcze na śpiącą w skórach elfkę i na zabójcę obok, po czym pognał pod Nemnesa.

draumkona pisze...

Iskrze śniły się krówki skaczące przez płotek z gruszek.
***
Obudziła się znów, kiedy to ciemniało niebo, kiedy pochodnie zapłonęły, a niektóre elfy zbierały się do drogi. Rozejrzała się sennie wokół, oczy przecierając wierzchem dłoni. Ramię nie bolało aż tak bardzo jak przed drzemką, ale nadal czuła, że coś jest z nim nie tak. Wydostała się spod skór i wstała nawet, choć chwiejnie. Przeszła parę kroków do swojej torby rzuconej gdzieś między korzenie i wydobyła stamtąd manierkę z krasnoludzką gorzałką. Ukradkiem czmychnęła za drzewo chcąc samej zawartością się cieszyć.
Nie przypomniała sobie tylko tego, że przecież Lucien obok niej był, gdy zasypiała, więc i teraz, gdy wstała, też będzie gdzieś obok.

draumkona pisze...

Iskra jęknęła zawiedziona, gdy manierkę jej odebrano. Spojrzała na Luciena wojowniczo, ale zaraz gotowość do ataku zastąpiło zmieszanie i zaskoczenie, kiedy to na jego rękach się znalazła. Odruchowo za szyję go objęła, jakby się bojąc, że zaraz ją puści, albo co.
- Spała większość dnia! Nie mogę znowu iść spać... I nie jestem zmęczona! Muszę coś zrobić, bo inaczej szlag mnie trafi i tyle będziesz ze mnie miał, o. - i elfka mówiła całkiem poważnie, bo i bunt w jej głosie dało się wyczuć. Po swoim monologu krótkim usta zacisnęła w cienką linię, jakby obrażając się. A potem przypomniała sobie o manierce.
- I czemu nie mogę pić! To przecież niewiele jest! - znów protest podniosła, jakby mało jej było jęków, pisków i krzyków buntowniczych.

Silva pisze...

W tej właśnie chwili Szept i Dar zaczęli się wykłócać, przegadywać i obrzucać wszystkim, co im ślina na język przyniosła; liski nie słuchali, ale za to ona przysłuchiwała się każdemu słowu, które padło.
W końcu nie wytrzymała.
Przestańcie! Natychmiast! - coś z dawnej potęgi szamanki, coś z jej przeszłości dało o sobie znać we władczym, paraliżującym głosie. Brak jej było cierpliwości. - Jeśli oboje pragniecie być jak dzieci, tak was zacznę traktować. Od lat nie widziałam takich głupców. Walczycie ze sobą: co elfy by powiedziały na takie traktowanie towarzysza podróży? Co ludzie mówią o mężczyznach, którzy nie dotrzymują słowa?

Nefryt pisze...

Słuchała w milczeniu, usiłując obiektywnie podejść do sprawy. Co, nawiasem mówiąc nie należało do rzeczy najprostszych. Raz ze względu na osobę Szramy, którego darzyła szacunkiem i... z pewnością czymś w rodzaju przyjaźni. Z drugiej strony... Wciąż nie była w stanie przemóc się do magii. Była to dla niej wciąż nieznana, a po części przez to właśnie groźna siła.
Ale... Przecież nie jej osobista niechęć była tu najważniejsza.
Spojrzała na mężczyznę, potem przeniosła wzrok na elfkę i uśmiechnęła się do niej. W uśmiechu tym wiele było niepewności, ale jednocześnie jakiegoś ciepła.
- Chodź do nas. - To nie był rozkaz, już prędzej coś w rodzaju przyzwolenia... Symbol pewnej dozy kredytu zaufania, jakim obdarzyła elfkę.

draumkona pisze...

Westchnęła zrezygnowana
- Jesteś okropny - burknęła i zaraz w odwecie go ugryzła. W szyję.
Miała ochotę jeszcze gorsze rzeczy mu zrobić, ale jakoś... Miał jeszcze na szyi ślad po jej ząbkach. Zagryzła dolną wargę i spojrzała na niego wzrokiem zbitego szczeniaka.
- Nie bolało...? - jakiś elf zmierzał w stronę ich, choć celem jego stolica była. Iskrze natomiast ubzdurało się, że jak zobaczy ugryzienie, to rozgada wszystkim, że mają elfkę kanibalkę. Zaraz naciągnęła materiał płaszcza Luciena i szyję mu nim owinęła podduszając nieco, z czego rzecz jasna sprawy sobie nie zdawała.
- Bogowie, zabijcie mnie - mruknęła wolną ręką przejeżdżając po twarzy. Czy ona naprawdę musiała być AŻ TAKĄ ofiarą? Poza tym, co to był za pomysł...
Stuknęła się pięścią w głowę mając nadzieję, że wszystkie idiotyczne pomysły wyleciały prawym uchem.

draumkona pisze...

- To prawda, nie jesteś. Jesteś za słony. - oświadczyła fachowym tonem, zaraz przemądrzałą minę przyjmując. Broda wysoko, dumne spojrzenie mówiące to nie ja go ugryzłam, ten ślad zrobił się sam!
Słysząc pytanie odnośnie drogi, zaraz omiotła obóz spojrzeniem. W sumie, nikt im nie kazał tu siedzieć. A nie, chwila moment, Wilk.
- Każdy rusza kiedy chce, ale my musimy zaczekać. Jesteś człowiekiem. Żaden człowiek nie był nigdy w Eilendyr... Wilk poszedł przekonać Starszyznę co do tego, że jesteś niezbędny. Pewnie nagadał im coś w stylu, że jak będę sama, to umrę czy coś - to mówiąc padła plecami na skóry ręce rozrzucając. Trochę bolał ją kręgosłup.
- Powiedział też, że jak już oficjalnie ci pozwolą, to przyjdzie zobaczyć, czy aby nie trzeba mnie związać i na osiołka posadzić. A skoro go nie ma... Cóż, pewnie batalia nadal trwa.

draumkona pisze...

- Dobrze, obudzę. - obiecała i zaraz też zaczęła obmyślać iście szatański plan przechadzki wokół jeziora. Choćby mieli ją potem zamknąć na powrót w wieży, albo w podziemiach, była pewna swego. Cierpliwie poczekała, aż Lucien się do snu ułoży i nawet bardzo grzeczna była.
I kiedy tylko oczy zamknął, dosłownie w tej samej chwili, poderwała się na nogi, równie zwinnie co zdrowy elf. Spojrzała jeszcze kontrolnie czy aby Lucien się nie wybudził i... Usiadła z powrotem.
Coś w sylwetce doskonale udającego sen, bądź w rzeczywistości śpiącego, Poszukiwacza ją urzekało. Przysunęła się bliżej nieco i pochyliła nad nim. Bez dłuższego zastanawiania się, musnęła jego usta wargami
- Odpoczywaj - szepnęła cicho, po czym się podniosła i spojrzała na dąb pod którym byli.
No, miała się stąd nie ruszać, ale czy ktoś coś mówił o włażeniu na drzewo?
Wstała zaraz i roztarła ramię.

draumkona pisze...

- Uch - wyrwało się jej kiedy to na plecy padła. Miała wrażenie jakby nadepnął ją olbrzym.
- Miałeś spać - burknęła już na końcu języka mając słowo oszust. Nie wypowiedziała tego jednak na głos, a zamiast tego owinęła się wilczym futrem i zwinęła w kłębek. Poburczała jeszcze chwilę pod nosem, ale senność nagła ją uciszyła. Iskra zasnęła jak dziecko, a zaraz znikąd jakby pojawił się Wilk.
Tym razem nie był jednak w zwiadowczym stroju, a miał na sobie swoją srebrną tunikę przetykaną czarnymi nićmi, a na skroniach delikatny diadem. Przykucnął przy Iskrze dłoń na jej czole kładąc. Wciąż miała gorączkę.
Wyprostował się i na Cienia spojrzał, a wzrok jego nieodgadniony.
- Starszyzna zezwoliła ci na wejście do Eilendyr, Cieniu. - obwieścił neutralnym tonem.

draumkona pisze...

Wilk już odparować miał Lucienowi, gdy uprzedziła go Szept, której z wdzięcznością głową skinął.
Potem znów spojrzał w dół na owiniętą w tuzin skór Iskrę, która spała jak zabita.
- Uśpiłem ją - oświadczył bezceremonialnie i dostrzegł szansę na odwet na Czarnym Cieniu. Wzrok jego nuty ironicznej nabrał, a pół uśmieszek na ustach goszczący sugerował resztę.
- Wiesz, Cień nasz nie radził sobie. - skinął głową jeszcze raz Szept, po czym odszedł w las. Eilendyr było niedaleko.
Szisz, który nie wiedział jeszcze, że nosi takie miano, zjawił się znikąd i siedział na plecach Iskry obserwując człowieka i elfa. Chyba był świadkiem wypowiedzenia cichej wojny, gdzie na jednym froncie był Wilk, a na drugiej Poszukiwacz.

draumkona pisze...

Iskrę zbudziły mdłości i przeraźliwy ból ramienia. Jęknęła z bólu i przewróciła się na bok oczy leniwie otwierając. Było jasno. Ranek. Dlaczego jeszcze nie byli w stolicy? Swoją drogą, czy był tu Wilk?
Zaraz poczuła w ustach słodkawy posmak i mlasnęła. Był. Tylko jego magia smakuje jak poziomki.
Podniosła się, rękę lewą oszczędzając jak się dało, a skóry opadły z powrotem na ziemię. Ranek był nadzwyczaj chłodny, więc zaraz też kichnęła potężnie, a bok zapłonął ostrym bólem.
- Cholera jasna... - mruknęła kładąc się z powrotem. Potrzebowała jakiegoś znieczulacza, byle szybko.

draumkona pisze...

Iskra stała się dziwnie cicha i osowiała jakaś, niczym ranny zwierzak, któremu nie sposób pomóc. Oczy miała podkrążone, a oddech płytki. Skórę chłodną mimo narzucone na ramiona skóry. Bezwładnie więc była oparta o pierś Luciena i co chwila coś mamrotała pod nosem, że zimno, że boli, że spać.
Ale zasnąć nie mogła, nie potrafiła. Ramię dokuczało okropnie, choć ból był przytłumiony zaklęciem.
Tymczasem minęli ostatni zagajnik i zaczęła się powolna jazda po półkach skalnych, gdzie w dole wił się D'viss. Stolicy jednak nie było widać.

draumkona pisze...

Ścieżka zakręcała i wchodziła w tunel. Iskra odruchowo sięgnęła magii i przywołała płomyk niewielki. Zawsze robili tak z Wilkiem. Zawsze. Teraz jednak widziała, jak ognik jej jest mizerny, ledwo tli się i jest bardzo mały. Wylewitowała go najpierw pod sufit, a potem gdzieś przed łeb Cienistego wodząc za nim spojrzeniem. Przynajmniej na chwilę zapomniała o bólu. Oczy ją piekły, a płomyk wkrótce zgasł, ku smutkowi Zhao. Przymknęła na powrót oczy osuwając się w półprzytomność.
Tymczasem tunel skończył się, a ścieżka znów zakręcała. A gdy zakręt minęli, wśród drzew i półek skalnych, leżało delikatne, białe miasto, Eilendyr.

draumkona pisze...

Elfy w stolicy specyficznie podeszły do powitania Wygnańca i człowieka ze Starszą Krwią. O ile do tej ostatniej nikt nic nie miał, to wizja goszczenia człowieka... Ale zaraz też przypomniały sobie, że nie pora to na niesnaski, bo przecież las był uratowany, więc radować się powinni.
Iskrę wybudziło wilcze wycie. Zdezorientowana kompletnie, poruszyła się niespokojnie, jakby z futra chcąc się wyplatać. Białe mury. Eilendyr. Dom...
Zaraz pojawiły się elfy, które łagodnymi słowami nakłoniły wierzchowce do odejścia do stajni, gdzie to oporządzone miały być, a i w późniejszym czasie puszczone na Dolny Taras.
Do Szept i Luciena podszedł elf, który wypłynął niemal z pałacu. Szaty jego falowały lekko na wietrze, a ciemne włosy odbijały słoneczne światło. Był to zarządca, Irtes, który to gości witał, kiedy panów nie było na miejscu. Skinął głową im, a cień uśmiechu przemknął przez jego twarz.
- Chodźcie za mną. - to mówiąc odwrócił się na pięcie i ruszył znów do pałacu z zamiarem pokazania komnat.

Silva pisze...

Najemnik mruknął coś pod nosem. Do siebie. O tym, że Karme wszystko zepsuła, że niepotrzebnie się wtrącała i odważyła się mu przypomnieć, co sądzi się o mężczyznach bez honoru i niegodziwych. Była jak staruszek Soren. Ale bardziej wkurzająca, bo to kobieta była.
- Dobra. Niech wam będzie. Ale jak stąd wyjdziemy... - nie padło już kolejne słowo, a niewypowiedziane zdanie zawisło w powietrzu. I tylko najemnik zerknął na elfkę i liskę w jej ramionach.
Baby.
- Chcesz im pomóc?

draumkona pisze...

Keroński mag długo milczał, a Królik zaczął podejrzewać, że osobnik ten dowiedział się w końcu co nieco o tym, co Gabriel chowa za uszami. Być może to wystraszyło go w końcu, albo sprawiło, że Kerończyk nie chciał już z półelfem kontaktu utrzymywać.
A może chodziło o coś zupełnie innego.
W każdym bądź razie, Biały niebywale się zdziwił, kiedy dostał kruka od... Od Alastaira właśnie. Spodziewał się jakiejś normalnej wiadomości, pytań o robotę, albo, co gorsza, o śledztwo w sprawie śmierci ojca. Ale osłupiał, kiedy rozwinął zwitek papieru i przeczytał wiadomość.
Dla upewnienia przeczytał ją raz jeszcze.
Marcus rzecz jasna zaglądnął mu przez ramię, jak jakiś ciekawski dzieciak, za co zaraz oberwał od Królika po głowie.
- Co ja ci mówiłem w temacie czytania cudzej korespondencji...
- Czego nie widzisz, to cię nie zaboli.
- Ale ja zawsze widzę.
- ... Nikt ci nie każe patrzeć, więc to twój problem. - no tak, przegadać Pajęczarza, istny cud. Brunet zawsze znalazł stosowną wymówkę, albo też zawsze musiał postawić na swoim, zależnie od nastroju.
- Mamy zlecenie, więc Figla szykuj, a ja idę rozmówić się z Nieuchwytnym.
- Znowu użyjesz... - Marcus nie zdążył dokończyć.
- Cokolwiek chodzi ci po głowie, idę z nim tylko porozmawiać.
Marcusa to i tak nie przekonało. Uparcie wierzył, że Królik ma jakiś sposób na to, by nakłonić przywódcę do zmiany zdania, czy wyrażenia przychylnej opinii o jakiejś misji. Marcus wierzył, że to trucizny i czary, a Królik mówił prościej - perswazja.
***
Wedle wskazówek Ala, spotkać się mieli z nim i kimś jeszcze w Świńskim Łbie. Była to tawerna o złej sławie leżąca nieopodal Gór Mglistych. Ponoć właściciel zaprzedał córkę swoją orczemu plemieniu. Cóż, zabójców niewiele to obchodziło, poza tym, że mieli dowiedzieć się tam więcej o samym kontrakcie, który brzmiał niecodziennie, gdyż mag prosił o coś w rodzaju przewodnika. A jedynym znanym Królikowi przewodnikiem w Górach był nie kto inny, jak Pajęczarz, który w tej chwili dłubał w nosie.
Królik westchnął zrezygnowany i po raz czterdziestopięcio tysięczny zapytał sam siebie w duchu dlaczego ja z nim dalej pracuję?
Odpowiedź nasunęła się sama, bo jest ci jak brat, którego nigdy nie miałeś.
***
Konie parskały, a kopyta szurały o ścieżkę. Królik kichnął donośnie i otulił się szczelniej płaszczem. Co prawda, zjechali już z górskich traktów, ale jak widać, śnieg nie dawał za wygraną nawet tu, u podnóży.
Nadchodzi zima.

Do Świńskiego Łba dotarli grubo po północy, zmęczeni lekko i głodni. Wnętrze oświetlone dwoma pochodniami i przyjemne ciepło zalegające w powietrzu skutecznie rekompensowało niezbyt przyjemny dla nosa swąd spalenizny i niemytego ciała.
Al chyba stracił gust, albo też sprawa jego była naprawdę aż tak strasznie ważna.
Królik posłał Marcusa, by ten przy stole siadł, a sam poprosił karczmarza, by zbudził swego gościa. Gabriel wiedział, że Al jest jedynym śpiącym tu mężczyzną. Drugą osobą była kobieta, choć nią zbytnio się nie przejął.
Mag pewnie samotny się czuł, to jakaś dziewka to pewnie...
Mran, bo tak bowiem się karczmarz zwał, zniknął zaraz za ścianą i wszedł na górę. Skrzypnęły drzwi i zbudził on i maga i jego towarzyszkę. A gdy oboje pojawili się na dole, Królikowi zrobiło się głupio.
U boku maga kroczyła elfia pani, ta sama, co ongiś Figlowi życie uratowała, a on ją za tanią ladacznicę wziął. Szlag.

M/G

Silva pisze...

[Odpisałam ja Tobie? oO]

draumkona pisze...

Iskra czuła się tak, jakby wypaliła stanowczo zbyt dużo fajkowego ziela i doprawiła to jeszcze najlepszą krasnoludzką gorzałką. Oczka przygaszone, twarz blada i jakaś dziwna aura niepokoju bijąca od jej ciała. Elfka najprawdopodobniej wiedziała już, co zrobi jej Wilk, gdy tylko wróci. Rana wymagała ponownego otwarcia, inaczej będzie się tak babrać do końca życia.
Zdezorientowana nieco na Szeptuchę spojrzała, a potem zaraz na Irtesa, który wkroczył do pałacu i zaraz skierował się ku lewemu skrzydłu. Zhao domyśliła się gdzie ich wiedzie, ale nie spodziewała się tego, co to zarządca postanowił. A postanowił iście szatańskie rzeczy i Iskrze wydawało się, że Szeptucha maczała w tym swoje paluchy.
- Starsza Krwi, człowiek ten musi pozostać z tobą.
- A... Co?
- Komnata twa zacne ma rozmiary, a i łóżko spore. Człowiek musi zostać z tobą, nie puścimy go samego.
Iskra kichnęła donośnie i wlepiła wzrok w plecy Irtesa. Że co, u cholery? Zaraz, to znaczyło... Znaczyło... Jęknęła mimowolnie i zaraz zwaliła to, że niby coś ją boli. W rzeczywistości dotarła do niej powaga sytuacji. No pięknie.
Tymczasem elf skierował swe kroki do długiego korytarza zdobionego łukami, przez które to świeże powietrze wdzierało się do budynku. Białe, mgliste zasłony powiewały lekko na wietrze zalewając ich drogę mleczną poświatą, a i po skórze delikatnie piechurów muskając.

I.

Silva pisze...

Jak to kiedyś powiedział Al?
Pilnuj jej, bo szlachetne serce kiedyś na panewce ją zwiedzie.
- Prosto. Te tunele... - gdzieś kapnęła woda, coś zaszurało. Nie było tu odgłosów innych zwierząt; pachniało wodą, pleśnią i ziemią, grzybnią. Jedyne, co poruszało się pod ziemią to rośliny; korzenie i pnącza, ciągle w ruchu, ciągle głodne. Szkodniki, które wyparły inne zwierzęta. - Duchy chcą, byśmy zeszli głębiej. Tam, gdzie wszystko się zaczęło - za nimi pojawił się blady duch, ledwo widoczne; potem następny.

draumkona pisze...

Królik natomiast uśmiechnął się półgębkiem do maga i powitał go skinieniem głowy. Zaraz gestem przywołał do siebie Marcusa, a ten starał się wyglądać tak profesjonalnie jak tylko się dało.
- Przewodnik o którego prosiłeś.
- Witaj nieznany mi magu i pani co to naturę umiłowała - mruknął Marcus od razu rozpoznając uzdrowicielkę Figla. Sam pająk natomiast nie wiedzieć kiedy, ani jak, znalazł się nagle na ladzie, czym karczmarza wystraszył. Mężczyzna uciekł, a czwórka podróżnych została sama. No i Figiel co to zamierzał chyba miodu pitnego próbować.

mg

Silva pisze...

Nie powiedziałam... Wszystkiego. - Karme zdawała się być zmieszana, ale nie widać było po niej zawstydzenia, czy smutku; widać nie powiedziała im wszystkiego, bo uważała, że tak będzie lepiej. - Jeżeli przed pełnią dnia dzisiejszego nie uporamy się z nimi...Magia Czarnej Północy sprawi, że rośliny pożywią się i wzrosną w siłę.
Brzeszczot zaklął. I uderzył pięścią w ścianę.

draumkona pisze...

Iskra westchnęła mimowolnie i rozmasowała ramię, które w międzyczasie jej zdrętwiało całkiem. No pięknie, niech jeszcze Poszukiwacz ją tu zostawi...
Korytarz skończył się w końcu i znaleźli się w okrągłej komnacie, na środku której drzewo rosło. A wokół niego wiły się białe schodki w dół. W ścianach natomiast znajdowała się cała masa drzwi, a Iskra ze zdziwieniem odkryła, że przybyło ich tu, odkąd ostatni raz tu przebywała.
- Szóste od prawej. - mruknęła wskazując jednocześnie gdzie to jej komnata się znajduje. Spojrzała też zaraz na Szept błagalnie. Czy ona zostanie tu, w którejś z nich? Czy wróci do rodowej siedziby?

draumkona pisze...

Królik poszerzył uśmiech.
- Pajęczarz, przewodnik o którego prosiłeś. Miana jego ci zdradzić nie mogę, sam rozumiesz. Nie te czasy. - o tak. Lepiej uważać, zwłaszcza, że gubernator zaczął wykazywać Bractwem niezdrowe zainteresowanie, co nic dobrego nie wróżyło.
- Gdzie ją mamy zaprowadzić? Przed czym strzec? Chociaż, zapewne to drugie potrzebne nie będzie...
Figiel strącił kufelek miodu na podłogę, a ten rozbryznął się w drobny mak. Miód rozlał się po deskach i zastygł stając się klejącą i mile pachnącą papką.

mg

draumkona pisze...

- Szept. - zatrzymała magiczkę, nim ta odeszła zbyt daleko. - Dziękuję... - szepnęła zaraz i wzrok odwróciła. Wstyd jej było. Co prawda, słuszność w swoim czynie widziała, ale nie przewidziała, że przypłaci to niemal życiem, a zdrowiem na pewno.
Kiedy to Poszukiwacz próg komnaty przekroczył ujrzeć mógł sporych rozmiarów pomieszczenie o planie kwadratu. Ściany zdobił bluszcz, w kącie stało duże łóżko, a większość z szaf stało przy lewej ścianie. Czwarta z nich była ozdobiona łukami, które to jedynie zasłonami osłonięte były, tak, że świeże, chłodne powietrze zalewało komnatę. Za zasłonami natomiast znajdował się niewielki trawnik, który to na półce skalnej leżał, tuż nad Dolnym Tarasem.
Westchnęła mimowolnie. Miejsce to budziło wspomnienia. I starała się nie patrzeć na łóżko. Naprawdę. Była tam jedna kołdra tylko, a przecież noc chłodna...
Iskra odwróciła wzrok i udała, że podziwia bluszcz. To było zdecydowanie bardziej rozsądne niż snucie głupich domysłów.
- Postaw mnie - mruknęła mając już dość tego, jak to na nią uważają. Jakby była z porcelany. Zaraz gdy na nogi stanęła, za ramię się chwyciła i odeszła ku zasłonom. Przeplątała się przez nie i znalazła się na swoim trawniku. Usiadła na ziemi i wciągnęła w płuca mroźne powietrze.

draumkona pisze...

Marcus jakby odżył słysząc tę nazwę. Zaraz jego ciemne brwi spotkały się ze sobą tworząc jedną, długą ciemną kreskę przecinającą jego czoło. Wyglądał groźnie.
- Pewien jesteś? - pytanie retoryczne, a potem spojrzenie mówiące to się nie uda. Najwyraźniej Marcus wiedział coś o tej świątyni. Coś, czego nie wiedzieli inni. A widząc pytający wzrok Królika, wzruszył ramionami.
- Wszyscy wiedzą, że tam straszy - Królik westchnął i przejechał ręką po twarzy zbyt zażenowany by jakkolwiek się odgryźć.

mg

Silva pisze...

Brzeszczot przyśpieszył. Nie miał pojęcia, czym jest magia czarnej północy. Albo kim. Nie znał się na tym, jednak duchy wiedziały. Wiedziała też pewnie Karme: ta podła lisica, ukrywająca prawdę.
To po prostu skoncentrowanie magii duchów w jednym miejscu - zdawało się, że lisiczka czyta w myślach, ale nawet ona tego nie potrafiła. Po prostu wyciągnęła logiczny wniosek. Znała lepiej duchy, ale i ludzie rzadko kiedy mogli coś przed nią ukryć. - Sądzę... Jestem przekonana, że umęczeni chcą ją wykorzystać, aby odnaleźć spokój. Aby to osiągnąć, będą potrzebowały ciebie, mieszańcu. Są jednak w błędzie. Magia zostanie przyswojona, a rośliny staną się potężniejsze.

draumkona pisze...

Burczała coś chwilę pod nosem, a jej twarz zaczęła przypominać dojrzały pomidorek, albo paprykę jakąś. Mimo chłodu na zewnątrz, coś jej ciśnienie podnosiło i na pewno nie było to ramię. W końcu pochwyciła płaski kamyczek w dłoń i cisnęła nim w przepaść. Ramię odezwało się palącym bólem, aż jęknęła. Wróciła do komnaty i rozejrzała się. Na biurku leżały dwie kupki ubrań, aż z ciekawości podeszła i w dwa palce ujęła biały, mgiełkowy materiał. Suknia. O bogowie.
Odrzuciła ją zaraz nie mając teraz do tego głowy. Obok leżały ciemne szaty. Uniosła je i stwierdziła z zadowoleniem, że to tunika, tylko... Cholera, za duża. Zaraz skojarzyła sobie fakty, dwa do dwóch dodała i warknęła. Czarna tunika miała przypaść w udziale Lucienowi. Odwróciła się ku niemu, aż włosy w ruch wprawiła tak gwałtownym ruchem. Ramię zapiekło.
I odnalazła jego nieco zdezorientowany wzrok, który mówił wiele, nawet jak na panujące tu ciemności.
- Będziesz spał ze mną. - i proszę, rozwiane wątpliwości.
A co się Amuletu tyczy... Nawet gdyby to Poszukiwacz spytał ją, nie ujawniłaby wiele z tego tytułu, że sama niewiele wiedziała. Poza tym... Dziwnie byłoby jej zdradzać Szeptuchowe sekrety. Choć chyba Amulet tym sekretem nie był.

draumkona pisze...

- On jest przesadny. I dziecinny. Zwlaszcza teraz, kiedy to wiekszosc zalezy od niego. Nie nalezy go wiec sluchac, poki nie chwyci za rekojesc miecza. - Krolik uprzedzil odpowiedz Marcusa. Tamten juz chyba szukowal kolejna nowosc w stylu "tam sa duchy i ja tam nie wchodze". Sam brunet mial mine jakby zaraz Krolka udusic chcial, ale ostatecznie zamilkl i przywolal do siebie Figla, ktory to poslusznie wdrapal sie po jego nodze na ramie i tam tez sobie pozostal.
- Szeptacze strasza dzieci w gorach ta swiatynia. Mnie tam wyslali, bom byl nie do opanowania. Blakajace sie dusze, to akurat jedno z mniejszych zmartwien. - Pajeczarz juz drugi raz tego wieczoru powiedzial cos powaznym tonem. To bylo niemal tak wielki fenomen jak zobaczyc Luciena, ktory okazuje jakiekolwiek uczucia.

Mg

Silva pisze...

Brzeszczot gnał za oszalałą elfką, aż w końcu ją dopadł, akurat wtedy, gdy zatrzymała się przed ładną i dość głęboką, sądząc po obluzowanym kamieniu, który spadał i spadał, aż w końcu w dno uderzył, wyrwą.
- Zwariowałaś! Słuchaj, nie gnaj tak, bo nie mam zamiaru wyciągać twojego martwego tyłka z dziury - sapnął jej do ucha, stojąc z tyłu, opierając dłoń o ścianę. - Musimy zejść. Słyszę ją. Jej serce uderza tak spokojnie...

draumkona pisze...

Medyk spotkany przez Szept miał jednak swoją wizję kuracji Iskry. Wiedział, że lepszego medyka w stolicy nie znajdzie i, że w sprawach związanych ze Starszą Krwią należy udać się do nikogo innego, jak do Wilka. Tak też i medyk uczynił.
Sama Iskra natomiast przygryzła wewnętrzną stronę policzka i zmierzyła wzrokiem Luciena. Wprawdzie nie wiedziała, co ów postanowił, ale znając go już jakiś czas, mogła się tego i owego domyślić. Westchnęła jedynie i postanowiła poszukać czegoś, co może robić za strój do spania. Bo chyba spać nago nie bedzie, o nie.
Wciąz trzymając się za ramię udala się do bocznej komnaty, która to kryła w sobie balię z wodą, a także żłobiony w podłodze zbiornik. Łaźnia jak nic. Drzwi zamknęła cichem, strój zwiadowczyni zrzuciła i wślizgnęła się do ciepłej, parującej wody jaka zalegała w dziurze w podłodze. Kąpiel. Tego jej było trzeba.

Wylazła z łazienki po dobrych dwóch kwadransach, owinięta jedynie w cienkie, białe pirześcieradlo. Iskra bowiem zapomniała zabrać coś tak potrzebnego jak ubrania na zmianę. Skleroza. Okropna skleroza.
Przemknęła cichcem do szafy i jedną ręką podtrzymując materiał, by nie zleciał, drugą grzebała wśród miękkich tkanin. Suknie. I tyle. Parsknęła poirytowana i rzucila spojrzeniem za siebie. Tunika. Lucien i tak jej nie włoży. Zwinęła ją więc i wróciła do bocznej komnaty by się ubrać.
A potem wypadla z łaźni do głównego pokoju, w samej tunice sięgającej kolan niemal, z mokrymi włosami i dziwnym wyrazem twarzy. Chyba dotarlo do niej to, co elfy, bądź jeden wredny elf, zaplanował. że miała dzielić z tym panem łóżko. Już raz tak było i nie skoczylo się to snem.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 400 z 5000   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair