Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Jedna z południowych prowincji Wirginii, gospoda, rok 2040.

-  Piękne  panie i zacni panowie, pozwólcie, że opowiem wam historię najwznioślejszą z możliwych, historię pewnego... - zaczął wędrowny bajarz, patrząc na podekscytowane twarze gawiedzi, ale nieoczekiwanie od sąsiedniego stołu podszedł do nich barczysty, choć mocno już siwiejący blondyn.
- I znowu ta sama baśń, Yannie... Że też ci się ona nie znudziła.  Może tym razem to ja coś opowiem twej publice?
- Ty?  Odkąd skończyła się wojna, głównie rozpijasz się po karczmach. Co ty możesz im opowiedzieć?
- Prawdę?
Yann prychnął pogardliwie.
- O czym będzie ta twoja historia? O najlepszym gatunku piwa? Wolałbym wiedzieć, w którym momencie zacznę umierać z nudów.
- Nie zwykłem zdradzać sensu opowieści jeszcze zanim ją zacznę. Powiem tylko, że to historia najdzielniejszej Keronijki, jaką kiedykolwiek znałem. A raczej... jaką poznał mój ojciec, służąc jako wojownik u boku poprzedniego gubernatora, Wilhelma Escanor.
- Opowiadaj więc.  Piękne panie, zacni panowie, posłuchajmy więc, co opowie na ten...  ostatni wirgiński romantyk! - każde jego słowo bardziej nasączone było kpiną, ale spore grono słuchaczy otoczyło blondyna, kierując na niego ciekawskie spojrzenia.
- Romantyków ci u nas niedostatek tylko dlatego, że większość zginęła broniąc takich jak ty, bajarzu. - powiedział ostro. Potem zaś głębiej odetchnął i zaczął swą opowieść:

Inicjał Wszystko zaczęło się kilkadziesiąt lat temu, podczas jednej z wielu podróży kerońskiej pary królewskiej - Sabriny I Mądrej i Briana II Srogiego. Kiedy przejeżdżali przez maleńką wieś w okolicy Kansas, królowa, która była brzemienna, poczuła, że zbliża się czas narodzin jej dziecka. Nie mogąc dotrzeć do żadnego opowiedniego miejsca, urodziła trzecią córkę w zwykłej chłopskiej chałupie, jakich wiele widział zapewne każdy z nas.  Lud uznał to za swoistą przepowiednię, świadectwo, że nowonarodzona księżniczka będzie różna od  swoich starszych sióstr wychowywanych na podobieństwo dostojnej matki. Dziewczynkę nazwano Eleonorą, a wieści o miejscu narodzin dziecka starannie tuszowano, by nie zaszkodzić nimi reputacji rodu Marvolów.
Kilkanaście lat później cała Keronia usłyszała o młodziutkiej księżniczce... a raczej o tym, że ma w pogardzie całą etykietę. Eleonora nienawidziła, kiedy krępowały ją sztywne szablony zachowań. Chciała wolności i nieraz wymykała się z królewskich komnat, by zasmakować życia zwykłych ludzi. Bywało, że na kilka dni znikała z królewieckiego zamku, zapominając o upływie czasu i dając się wciągać dzieciom ulicy w nieznane sobie dotychczas, pełne przygód i ryzyka zabawy. Wydawało jej się wtedy, że nie ma nic lepszego, niż takie życie. Niż wolność. Z upływem lat przekonała się jednak, że ci ludzie, których często obserwowała z okien swojego pokoju, do których nieraz wychodziła, także mają problemy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła z bliska biedę, chorobę, głód... Zadziwiona, że coś takiego może mieć miejsce tak blisko bogactwa, jakim dysponowali jej rodzice, próbowała zrozumieć, niekiedy nawet pomóc. Wciąż była jednak dzieckiem, naiwnym i oddanym. Komu, albo czemu? Najbardziej chyba ideałom, wyczytanym w ludowych baśniach. Księżniczka interesowała się także astrologią, geografią i historią, a ojciec rozbudził w niej ciekawość do polityki zagranicznej. Coraz częściej czynnie brała udział w dyskusjach, ucząc się sprytu i snucia intryg.
W obawie przed pretensjami Eleonory do korony, królowa zdecydowała się rozesłać swoje córki w różne strony kraju. Najstarsza, Enea, została w Królewcu, jako potencjalna następczyni tronu. Drugiej, Edithe, wzniesiono zamek we wschodniej części Keroni, Eleonorze przypadło pomorze, a najmłodszej, Elisie - zachodnia część kraju.

Inicjał D
ecyzja ta rozpoczęła lawinę nieszczęść.  Mówiono, że to skutki przekleństwa, jakie stara wiedźma rzuciła na ród Marvolów siedem pokoleń wcześniej. Tak czy inaczej w niewielkich odstępach czasu tragicznie zamrli rodzice  siostry księżniczki. Tym samym Eleonora została pretendentką do tronu Keronii. Nie śpieszyła się jednak z wyjazdem do Królewca. 
Mogłoby się wydawać, że już wtedy coś planowała. Często bywali u niej nie tylko ekscentryczni ludzie, ale także istoty innych kultur, nieraz nieprzychylnie nastawione do człowieczej rasy.
W przededniu koronacji księżniczki na królową Keronii, kraj obiegła wieść o samobójstwie księżniczki. Nie ustalono jednak żadnych szczegółów, nie znaleziono ciała nieszczęśliwej władczyni, a jedynie list. Pisała w nim (co ciekawe, litery były niewprawne, a przecież księżniczka od dziecka potrafiła dobrze pisać), że zbyt dużo już musiała cierpieć, że nie chce władzy, a jedynie spotkania z ukochanymi osobami w drugim, lepszym świecie, o ile taki wogóle istnieje.
Tak zakończyła się historia księżniczki Eleonory Minervy Nefryty Marvolo, będąc zarazem wstępem do nowej opowieści.


ilka miesięcy później, w okolicach Królewca pojawiła się wyglądająca na osiemnaście lat dziewczyna o czarnych, sięgających bioder włosach i dziwnie smutnych, stalowoszarych oczach. Z wyglądu odrobinę przypominała niedoszłą królową, ale w odróżnieniu od niej nie była blada, a mocno opalona, jakby spędzała całe dni na dworzu. Miała pomalowane na czerwono usta, a jej dłonie... Nie, tak nie mogła wyglądać arystokratka. Taka dbałaby o swoje rączki, nie dopuszczając, by jej ciało szpeciły zadrapania i niewielkie blizny po oparzeniach.
W ciągu następnych trzech lat zebrała grupę złożoną z ludzi i elfów różnej profesji i przeszłości. Byli wśród nich i zbiegli wieźniowie i awanturnicy, byli także tacy, którym wymordowano rodziny i szukali zemsty na oprawcach, lub mieli dość cierpliwego czekania, aż regularna armia rozprawi się z Wirgińczykami. Oni wszyscy gotowi byliby chyba skoczyć w ogień za swoją przywódczynią. Ojciec nie raz widział, z jaką pasją słuchali jej słów, jak chętnie wypełniali jej rozkazy. To była kobieta z prawdziwą charyzmą.
Pokochali ją także mieszkańcy wsi i miast napadanych przez wrogie wojska. Kobieta ta, obrawszy miano Nefryt, chroniła potrzebujących. Razem ze swoimi ludźmi zasadzała się na wirgińskie oddziały. Rabowała bez skrupułów, bywała okrutna. Pewnym jest, iż ona i jej poplecznicy żyli z rozbojów, większość zrabowanych dóbr oddawali jednak biedocie. Nikt nie wnikał, ile dokładnie zostawiali da siebie...
W Keronii Nefryt stała się legendą, symbolem wolności.

W skrócie

| Nefryt | 21 lat |
 |herszt bandy zbójeckiej, prawowita następczyni tronu Keroni|
|zwykle uzbrojona w dwuręczny miecz, ma czarnego jednorożca - Donna|

~*~


____________________________________________
I jest moja nowa karta postaci... Niezbyt mi się ona podoba, ale ma jeden plus. Przynajmniej nie rozjeżdża się tak, jak poprzednia.
Zapraszam do wątków!
Ostatnia edycja: 10.08.12r --> zmieniłam zdjęcia w karcie; dodałam wizerunki postaci pobocznych w zakładce znajomości.

260 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 260 z 260
Sol pisze...

[tak sie zastanawiałam, gdzie odpisać... xD tu czy u pana Skazy ;D ale padło na Nefrytową :) ]

Sol nie lubiła gdy ktoś bywał zanadto namolny. A dzisiaj, gdy jej stopa znow w stolicy zostala postawiona, pech chciał, że akurat jakiegoś zrzędliwego pyszalka spotkała. Zaczepiał ja i w sumie niewiele rozumiała z jego potoku słów, zbyt szybkiego i z dziwnym akcentem. Wciąż jeszcze wiele fraz ginelo jej kolo ucha, nie rozumiala płynnej mowy Kerończyków, choc i tak ten język opanowała najlepiej z wszystkich tego kontynentu.
A że nie miala humoru, po dlugiej drodze w śniegu była zmeczona, to zamiast kłócić się, by tamten się odczepil pstryknela palcami. Podpiekła mu tyłek. Nie spodziewała się wielkiej awantury, nie spodziewała się że ktoś jej pomoże. W sumie, nie wiedziała czego sie spodziewac, prócz zabawy, jak ktoś ogień na pośladkach poczuje. Ale zaraz ktoś stanal obok i sama zostala odsunieta w bok. A teraz podobnie jak Nefryt, ktorą zaraz w tłumie dostrzegła i której usmiech posłała, patrzyła jak tamci sie kłóca i jeszcze do tego doszedł temat jakiegoś papierku.

Sol pisze...

Sol nie chciała sie mieszać w cos, co tak nagle i zupelnie niepotrzebnie jak na jej gust, przyciagało uwage obcych. Sam fakt, ze w krajobrazie ktory przypominał bryłę lodu, ona sama wyglądala jak pojedynczy płomieć skradziony bodom, sprawiał, że wolała znikac ludziom z oczu, bo kto wie, o co za same oczy diabelskie mogą ja posądzić? Ale tez nigdy nie uciekała, umiała popisac sie brawurą i... zlosliwościa.
Teraz, gdy Nefryt naprzód wystapila, by tamtych uspokoic, sama Sol westchnela. I nastroszyła sie, gdy jakis barbarzyńca na nią palcem kiwnął! Bo ze niby co on sobie uważał?! Że mu wolno na nia palcem pokazywać i ją wciagac w jakies glupawe zatargi?
- Tak. Zaczepił - przyznala, ściagając kaptur z głowy i spojrzała na jednego i drugiego. Jak dzieci normalnie... - Dlatego ma spodnie osmolone - wzruszyła ramionami, jakby to była czysta zabawa i sposób na zbywanie błaznów, wskazując przypieczony tylek tego chudzielca.
Po chwili odsuneła sie i do Nefryt podeszła. Juz zdązyla dowiedzieć sie, kim ta jest. Na tyle długo przebywała w Keronii, ze historie , przynajmniej najświeższą kraju, poznała.
- Witaj znów - skłoniła lekko głowe z szacunkiem, usmiechając sie lekko. Jednak spotkanie tej dziewczyny ucieszyło ją, wreszcie znajoma twarz.

Szept pisze...

[Nie, na Devie nie]

Sol pisze...

Nie wiedziała, co tu jest grane, nie znała nikogo prócz Nefyrt. Za to wzmianka o turnieju ją zaciekawiła. Miała stąd wyruszyć jak najszybciej, by tłoczne ulice opuścic, ale teraz... nie widziała turnieju, w jej stronach były to walki na krótkie noże, sztylety, albo wręcz, ale turnieje... nazywali do igrzyskami. Może więc turniej okaże się czyms innym? Nowym?
- Oczywiścia, ja także szukam spokojnego miejsca do spozycia posiłku - skineła glowa, zgadzając sie na wspólne sniadanie. Lepiej w karczmach, gospodach nie siadywać samej, zwlaszcza kobiecie tak z tlumu sie wyróżniającej. Juz na ulicy ja ten becwał idący obok brunetki zaczepił, ale w izdebce trudniej jest ogień wyczarować i to tak, by na siebie wrogiej uwagi nie ściagnc i zlych podejrzeń.

draumkona pisze...

- A wiesz co było wtedy?
- Nie
- To dobrze
- Czemu?
- Bo i tak nic więcej ci nie powiem.
W tym momencie Marcus nadął policzki jak jaskiniowy chomik, ale nie jadł w tym momencie, tylko się niesamowicie irytował. Opowiastka Iskry o tym jak pomogła jakiejś bandzie była wielce ciekawa. Zwłaszcza kiedy przeszła do opisu jednego z członków w którym niemalże rozpoznawał dawnego Kruka. Wszak on i Królik już byli od dawna w Bractwie, gdy Lucien i Kruk dołączyli. Obserwowali ich, obserwowali Solanę. Ale potem Gabriel dostał się do Rady i przestali to czynić, poza tym, jego wysłali na tereny Quingheny gdzie siedział niemal rok. Gdy wrócił, Lucien był już Poszukiwaczem.
A potem stała się rzecz niesłychana, bo stronniczy i chłodny pan misja nagle dostał pod opiekę Iskrę i już nic nigdy nie było takie samo. Nic. Nigdy.
- Przed nami jakiś obóz, jak nie chcemy wpaść Wirgińczykom na konie to radzę przemknąć się przez tych obwiesi - Królik zwykle ostrożny w doborze słów właśnie wyłonił się z krzaków marszcząc nos. Najwidoczniej w pobliżu obozu coś gniło. Może jakiś martwy stwór, człowiek, czy cokolwiek.
- I tak nie mamy co robić. Raport wysłany, nowego kontraktu brak... - to stwierdził Marcus ziewając i sadowiąc się wygodniej w kulbace. Figiel zapiszczał ze swojej torby.
- Tak czy inaczej, coś wisi w powietrzu, a my nie powinniśmy się...
- Nie rób z siebie drugiego Lutka, bo urwę ci łeb - odburknęła na uwagę Królika Iskra owijając się ciaśniej płaszczem podbitym futrem.
- Uważaj Gabryś, mi dzisiaj złamała nos!
- Wiem, przecież musiałem ci go wyleczyć... - Królik zapatrzył się przed siebie - Iskra, znasz jakąś Nefryt?
- A bo co?
- A bo wspominała o tobie jakaś taka co na nią Nefryt wołali. W tym obozie. Przed nami.
- Pierdzielisz! - i Kelpie poczuła piętę swojej pani i zaraz poszła w galop.
Marcus bawił się rzemykiem swojej tuniki
- I co żeś narobił?
- Ale bo ja...
- Teraz będą kłopoty! - i to chyba po raz pierwszy przez Białego. I obaj zabójcy poszli w cwał za elfią furiatką.
***

draumkona pisze...

Iskra zwykle zjawiała się nieoczekiwanie. Tak było najlepiej. Najciekawiej.
Dlatego też zamiast podchodzić do obozu, zamiast bawić się w szpicla i ogon, po prostu tam wcwałowała. I tyle. Strzały odbiły się od osłony jaką miała wzniesioną, a, że owinięta iluzją była...
Jeśli kto słyszał o nowym nabytku Bractwa - o Upiorze to teraz miał okazję stwierdzić, że opowieści nie były przesadzone.
Czarny koń, po którego nogach lała się leniwym strumieniem, ciepła, parująca krew. Gwoździe pozakrzywiane i powbijane w kopyta. Ślepe oczy. I postać jaka go dosiadała. Nieco przygarbiona, przyodziana w płaszcz o powłóczystych, wystrzępionych rękawach. Materiał czarny niby z nocy utkany ciągnął się po końskim zadzie i zwisał jeźdźcowi do kostek tam strzępami kryjąc buty. Dłonie jeźdźca ściskały przetarte wodze, a przyodziane były w łuskowe rękawice, które przy każdym ruchu cicho zgrzytały. A oblicze skryte pod kapturem głęboko nasuniętym na czoło. I coś niepokojącego co otaczało całą postać Upiora. Aura magii, sił nieczystych i strachu.
Koń zarżał i stanął dęba, a jeździec rozejrzał się. Na nic ostre bronie, na nic szereg zbrojnych wokół niego, bo zaraz za Upiorem wpadli dwaj następni. Ten, na którego plecach kołysał się niemalże dwumetrowy miecz dwuręczny, ten na którego ramieniu siedział sporych rozmiarów pająk. I drugi, szczupły, o agrestowym spojrzeniu.
Trójka zabójców Bractwa Nocy przybyła, choć nich ich nie zapraszał.
- Bogowie! - jęknął ktoś, kto właśnie skojarzył z kim ma do czynienia, a Upiór zwrócił ku niemu swe zakryte oblicze, lecz nie powiedział nic.
I wtedy wypadła z namiotu herszt. Włosy miała mokre, poprzyklejane do twarzy, a na ciele jakieś strzępki odzienia. Najwyraźniej zażywała kąpieli.
- A. Zła pora - okazało się, że choć upiorna i straszna, postać na czarnym koniu ma dość normalny głos. Znajomy...
Kaptur został zrzucony, a cała iluzja rozwiała się w gęstym dymie, który uleciał w niebo.
Przed nimi wszystkimi siedziała po prostu Iskra w kulbace. I wyglądała na trochę zniecierpliwioną.
A Kruk, chowający się gdzieś za drzewem gdzie miał dogodną pozycję do strzału poznał dwóch towarzyszących jej jeźdźców. Marcus Aurelius alias Pajęczarz, wysłannik specjalny Bractwa i Gabriel Rafael, Biały Królik. Radny.
Cóż Bractwo robiło bez zaproszenia w Nefrytowym obozie?
Ano szukało guza.

[mam nadzieję, że może być, wodorotlenki wypaliły mi umysł]

Szept pisze...

Rzeźnik niemal się roześmiał, co w jego wykonaniu wcale nie było przyjemne. Miało w sobie coś złowrogiego, taką nutę szaleństwa, która sprawiała, że nawet najodważniejszy wojownik by się zawahał i poczuł nieprzyjemny dreszcz strachu.
- Mam wierzyć, że i ty, dzikuska z lasu, pojawisz się sama, bez swojej bandy? Mam wierzyć, że nie spróbujesz wyeliminować jaśnie pana będąc na przeciwko niego? - kpił w żywe oczy.
- Miejsce spotkania... za tydzień gubernator odwiedzi jednego ze swoich lojalnych przyjaciół. Będzie wyczekiwał cię w okolicy wioski Risen. Nie spóźnij się. Gubernator nie lubi czekać. Jeśli dotrzymasz słowa i pojawisz się sama, możesz liczyć na to samo.

D

Szept pisze...

Zawahał się. Możliwe, że faktycznie przyprowadzono go tu w jakimś celu, możliwe, że lekkie ryzyko i wykroczenie poza sztywne zasady, jakie narzucał sobie podczas misji było warte zachodu. Zresztą, wiedział, że czasem trzeba zaryzykować, by coś otrzymać. A na pewno ruszyć tyłek.
Był magiem. Cóż, on sam nazwałby siebie samego zaledwie adeptem. Magia była siłą, która wymagała poświęcenia się jej całkowicie i bez reszty. On poświęcał się tylko Bractwu.
A jednak poszedł za nią, ostrożnie i z uwagę jemu właściwą przechodząc po pniu. Nawet nie był tak śliski, jak mu się to początkowo wydawało.

L

Szept pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Szept pisze...

Risen nie różniło się niczym szczególnym od innych keronijskich wiosek. Ot, kilka chat, dość ubogich. Pokryte strzechą dachy, obsypane śniegiem pola, które nawet w najlepszych latach nie mogły się poszczycić urodzajną glebą. Z każdego kąta wyzierała bieda, zatroskane spojrzenia tych, co już bali się zimy i tego, co miała im przynieść. Zapasów tu nie było zbyt dużych, złotem chłopi sypnąć nie mogli, bo i go nie mieli.
Na pagórku, w niewielkiej odległości od wsi stała kapliczka poświęcona jeszcze starym, dawno zapomnianym bogom i w połowie zarosła krzakami. Tuż obok niej siedział w kuckach chłop. Ot, zwykły. Zmęczone, spracowane dłonie, barki i mięśnie wyronione od ciężkiej pracy. Ubranie liche, niechybnie musiał marznąć. Oczy miał utkwione w dal, jakby kogoś wypatrywał. W istocie, tak było.
Czekał na jeźdźca. Czekał na kobietę. Kobietę, której opis miał w pamięci. W zaciśniętej dłoni trzymał kawałek papieru.

D

Szept pisze...

Tu elfka taktownie milczała. Aż na tyle nie znała Szafiry, a i Alastair, jeden z niewielu ludzi, których zdaniu w pełni ufała, niewiele mówił o sytuacji politycznej kraju. Za to całkiem dużo o ruinach, starych artefaktach i runicznych znakach. Tak, Al miał rozległą wiedzę, lecz w polityce i jej zawiłościach nie potrafił się połapać.
Lecz nie o Alastairze teraz mowa, niech go bogowie elfi i ludzcy otaczają opieką. Teraz była tu, w obozie. Stała z tyłu, starając się zbytnio nie wyróżniać, ale na tyle blisko, by ani słowa z poselstwa nie uronić.
Zmarszczyła brwi. Gdy oni ustalali taktykę obrony Irandal, nie było żadnego balu. Nawet nie było przyjęcia. Były za to gorączkowe przygotowania, ćwiczenia, ustawianie barykad i pułapek, w które miałby wpaść wróg? Bal? Oni nie mieli czasu na bal i "wytworne spotkanie". No, ale może u ludzi panowały inne zwyczaje. Zresztą, oni ustalali obronę Kastelgardu, nie zaś Królewca... To była zupełnie inna sprawa.
Z uwagami jednak postanowiła poczekać na odejście posłańca. Kto wie, czy miał on tylko przekazać wieści, czy jeszcze i jakoweś zebrać po drodze.
Obserwując odchodzącego zmarszczyła się jeszcze bardziej. Mógłby choć trochę szacunku okazać. Wszak, jego pani potrzebowała porady Nefryt. Nie należało obrażać sojusznika, jeśli nie chciało się go rychło stracić. Widocznie posłaniec o to nie dbał.
- Od zdobycia Irandal elfy były dość ostrożne, jeśli chodzi o walkę - już miała powiedzieć "waszą wojnę", ale się wstrzymała. Wszak, wojna ludzi dotknęła i krasnoludy, gdy zamordowano ich króla i zniszczono stolicę. Nowy władca na pewno nie zamierzał puścić tego w zapomnienie. Nie, Ymir nie zapomni. A skoro nie zapomni i on, to czy mogła się dziwić, że i Wilk zdecydował się na ten krok?
Jak się okazuje, rzekomo nikt i wygnaniec, znał dość dobrze królów obu nacji.
- Myślę że... to zaproszenie, ale nie wiadomo, co tam się wydarzy - zauważyła ostrożnie, nie wiedząc, na ile Nefryt pragnie znać jej opinię, na ile zaś jest ona zbędną.
- Musisz wiedzieć, że nie jestem zbyt... mile widzianą osobą rzez elfią Starszyznę. A nie wiem, kto reprezentować będzie Eilendyr w Królewcu.

Sz

Sol pisze...

Sol zaczęła czuc sie nieswojo. Do tej pory gdziekolwiek sie pojawiala, odpowiedzialna była za siebie tylko i na sobie tylko się skupiała. teraz zaś, gdy ten cwaniaczek co ją zaczepiał zapąłcił za jej jedzenie, poczuła sie tak, jakby namiastka Alasdaira do niej wróciła. Opiekuna jednak jak nie było, tak nie ma...
-Udałam sie do stolicy - zaczęła, od razu chwytając w dłonie kubek z pitnym miodem, gdy tylko gliniane naczynie przed nia ustawiła młoda barmanka pomagająca karczmarzowi. - Potem... wedrowałam to tu, to tam - wzruszyła ramionami, bo i nie było o czym opowiadać. - Wiesz, nie mam domu, nie tu, a nie chce go tu tworzyc, bo to tak, jakbym sie odwrociła i zrezygnowała z tego, co zostawilam za sobą, więc nigdzie miejsca nie zagrzewam - wyjasniła.

draumkona pisze...

[e tam, że nie na poziomie od razu]

Iskra zsunęła się z kulbaki i lekko wylądowała na ziemi. Burza czarnych loków podskoczyła przy lądowaniu i zaraz elfka wyjrzała zza końskiego łba.
- Uprzedzanie jest takie... Przewidywalne. Uczciwe. - tu podeszła do Nefryt i łokciem oparła się o jej ramie - A przecież wiesz, że możesz uczciwie liczyć na moją nieuczciwość. - i wyszczerzyła się szeroko, jakby opowiedziała jakiś sprosny kawał. I Marcus z Królikiem zleźli z siodeł i podpełzli ku Iskrze. I może Królik miał minę normalną, jak to on, trochę obojętną, jak Lu, za to Marcus już myślami był w krainie wiecznego chędożenia.
Iskra ściągnęła łokieć z hersztowego ramienia
- Pajęczarz i Biały Królik - przedstawiła swoich kompanów, a pająk zapiszczał przeraźliwie. Nie mieścił się w obu ludzkich dłoniach, więc rozmiary miał doprawdy zacne
- Ach, no i Figiel. Nie martw się, kontraktu na nikogo nie mamy - wzrokiem prześledziła ludzi Nefrytówny i coś jej się przypomniało.
- Ten co mu pomogłam przeżył? Jak mu tam no... - podrapała się po głowie nie mogąc sobie przypomnieć miana chłopaczka.

Szept pisze...

Ledwie chłop zobaczył jeźdźca podniósł się. Co więcej, wysunął się na drogę, tak, że nie sposób było go ominąć, jeśli nie chciało się go stratować. Ciemnozielone oczy wpatrzyły się w Nefryt... choć wątpliwe, by wiedział, przed kim stoi. Kazano przekazać papier, on przekaże.
- Pani jasna, pani do Risen? - w mowie, choć kerońskiej słychać było wyraźne, gwarowe naleciałości i brak szlachetnej wymowy. Jedynie uniżoność wpojona tej najniższej warstwie społecznej przez możnych panów i władyków.
- Mi panocek zapłacił i dał, żebym jasnej pani dał. Ino nie powiedzieli, kiedy pani jasna jechać, tom siadł i czekam - nieco niezgrabnie wyciągnął w jej stronę papier, nieco pognieciony i pomięty od zbyt mocnego ściskania w garści.
List był krótki, w zasadzie można rzec lakoniczny. Nie było podpisu. Nie było też żadnego powitania.
Nie jedź. Ten, o kogo się troszczysz został ścięty. Dostaniesz jego głowę. Pułapka.
Głupi żart? Podstęp gubernatora? Czy też naprawdę znalazł się ktoś, kto chciał jej pomóc? Tylko skąd miałby wiedzieć o wymianie i jej warunkach?

D

draumkona pisze...

Oczu na nich kierować nie trzeba było, przecież nie było to zlecenie, ale przecież kto powiedział, że ostrożności... No właśnie. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Iskra przysiadła na niewielkim kamieniu przy ogniu i zapatrzyła się w płomyki. Marcus natomiast z Gabrysiem przysiedli po jej prawej stronie. Wokół ogniska porozrzucane były jeszcze jakies owoce, warzywa. okrągłą brzoskwinkę leżącą luzem zaatakował Figiel, który był bardzo dziwnym pająkiem, który na muchy mówił fuj.
- A gdzie ta ładna pani? - i to był Marcus, który dopiero się teraz ocknął ze swego rozanielenia i rozglądnął się konspiracyjnie, Królika za fraki pociągnął i zaczął szeptać, że ładne kobiety mają tu w tej bandzie, a Królik upomniał go, że nie jest to druga Arrakańska sicz i żeby się pohamował bo i on go zacznie nazywac Tym Który Spłodził Tysiące.
No.
A Marcus oburzony coś pod nosem poburczał, na piersi ręce splótł i się po prostu na Królika obraził.
Dziwni ci zabójcy, jakże różni od tego, co było bandzie w sumie znane.
Jak różni byli ci, od Luciena, Łowczyni i Niedźwiedzia.

Szept pisze...

- Nie wiem, nie biorę udziału w postanowieniach Starszyzny... lecz Władca... on się nie wycofa - dziwna pewność była w jej głosie.
- Albo odmówi od razu, albo będzie trwał do końca. Zdaje się, że się myliłam - trudno było przyznać się do błędu, lecz jeśli widziało się jego owoce...
- Zdaje się, że za długo spaliśmy, pogrążeni we własnych sprawach, gdy życie toczyło się wokół nas. Nadszedł czas by stanąć do walki... o ile nie jest za późno - lekka nutka wątpliwości. Nie wiedziała o tworzących się sojuszach, o działaniach dobrze jej znajomego maga... W jej oczach faktycznie mogło wydawać się, że jest za późno.
- Stwierdziłam, że nie jestem mile widziana przez Starszyznę. Nie, że nie pójdę z tobą. Jeśli życzysz sobie mojej obecności... - na to było odpowiedzieć zdecydowanie łatwiej.
- Starszyzna ma do mnie żal. I oskarżenia, które trudno obalić. Jeśli ktoś z nich reprezentuje elfy, moja obecność może nie wpłynąć korzystnie na ustalenia.
Znowu nie odpowiedziała na pytanie, przynajmniej nie otwarcie. To przypominało ucieczkę od odpowiedzi. I ona zdawała sobie z tego sprawę. I wiedziała, że Nefryt też...
Westchnęła.
- Zrobiłam coś, co mój lud, na czele ze Starszyzną uważa za wykroczenie. Co jest wykroczeniem - poprawiła się.

Sz

Sol pisze...

Drugi dom... Inny... Ona nawet tego nie chciała tworzyc, probować. Nie, nie i koniec. Nie. Byl jeden dom, jedno miejsca, które mogła tak nazwać i nie byo ono yu, ale daleko. Nie chciała zamienników, czy nowszych wersji, nie pasowało jej to i koniec.
- Nie wiem... nie raczej - pokręciła głowa i ujęła w dłoń kawalek chleba, by zamoczyc go w sosie oblewajacym jej danie i chocby tego sosu spróbowac. Nawet niezłe.
- A ty? Co kłopotów szukasz na ulicy, co ci nie pasuje? - spojrzała na Szczapę, który przy brunetce był jakiś cichy i spokojny i nie pyskowal. Aż dziw bierze.

draumkona pisze...

- Gdyby to było zlecenie, to już byście wąchali kwiatki od spodu - odparowała Iskra dźgając ognisko patyczkiem brzozowym.
Figiel potoczył się z brzoskwinką po ziemi jakby chciał ją połknąć w całości.
- A co za akcja? - to zainteresował się Marcus, który obserwował niby Figla, a niby przyglądał się kątem oka Nefrytowej. Królik uznał za stosowne szturchnąc go łokciem w żebra.
- No za co!
- Zachowuj się.
Iskra spojrzała na Nefryt jakby oczekując pomocy. Pochyliła się ku hersztównie, usteczka dłonią przesłoniła i wyszeptała konspiracyjnym szeptem
- Oni tak zawsze. A dzisiaj pokłócili się o to, że Marcus zjadł Królikowi śniadanie i wyrzucił papierka. Gdyby nie ja, toby się pobili... - rozejrzała się jeszcze, jakby sprawdzając, czy nikt nie idzie - Co to za akcja? Nalot na Wirginię? Nie wiem czy znasz najnowsze wieści... Ale Ymir - tu iskra odczekała chwilę sprawdzając czy kobieta kojarzy Dolnego Króla krasnoludów z imienia. Jednak nie. - Dolny Król i obecny władca elfiej stolicy planują się włączyć do wojny. Na razie twierdzą, że po niczyjej stronie. Po swojej własnej...

Szept pisze...

Zapytać Szept, czy potrafi jeździć konno? Wszak to oczywiste! Czy walczy, strzela, czy las nie ma przed nią tajemnic i dziki zwierz przychodzi do ręki? Tak, pewnie. Ale zapytać elfkę czy potrafi szyć... O patrzcie, niespodzianka, mamy wahanie.
- Widzisz... - odkaszlnęła - potrafię - nutka niepewności w jej głosie nie mogła nikogo zmylić. Owszem, nauczono ją tej sztuki, a raczej zrobiono wszystko, by to pojęła. Jednak zagonić ją dobrowolnie do beli materiału i nici... o, to już było wyzwanie. Bowiem Szept nie przepadała za tym zajęciem.
- Ale dawno tego nie robiłam - zastrzegła od razu, żeby potem nie było na nią. Co zrobić, zawsze wydawało jej się, że jest dużo więcej ciekawych rzeczy do zrobienia niż ślęczenie nad materiałem i żmudne przymiarki, poprawki...

Sz

Sol pisze...

Sol uniosla brew i powoli odstawila na bok kubek. Tylko tyle? Kobieta? Krzaki? chędożenie? Ta Keronia dziwna była, jakby jakies afekty w powietrzu z wiatrem niosła i każdy kto na jej terenie się znajdzie atakowany tym byl jak chorubskiem jakim.
- Tylko to/ - spytala z niedowierzaniem, choć moze akurat męskiej dumy nie powinna przeceniać. Babka jej kiedys powiedziala, że faceci sa jak psy, za byle suka polecą... To chyba prawda byyła,a le żeby o byle suke jeden na drugiego szczekał?
- To na pewno istna piekność być musiała - rzuciła wkasno, jakby urazona faktem, ze kobeity traktuje ise niemal jak towar.

Szept pisze...

- Nietutejszy on. Dyć ja go nie poznał, a ja panów znam - chłop ożywił się, jakby miał nadzieję na kolejna monetę za dobrą odpowiedź. Znów dały się słyszeć charakterystyczne naleciałości w jego mowie. Oczy wpiły się w trzymającą papier dłoń...
- Możny pan. Powozem był. Służącego tu posłał, co by mi list podać. Wysoki on, jasny. Panienki przeciwieństwo ja widział. A bogato odziany... tacy jak on ważni, panienko - jakby z troską, mając na myśli wręczony kobiecie list.
Chłop urwał, zbierając myśli. Albo czekając na kolejne pouczenie, jednocześnie zerkając czujnie na boki, czy aby kara jakowaś, miast nagrody go nie czeka. Różnie to z wielkimi bywało. Człek myślał, że dobrze robi, a widno nie o to chodziło.

D

[Oj, ja myślę, że wiesz... ale ciekawa jestem, czy wszystko... czy tylko tę część odnośnie listu. Ale zaknebluj mnie, bo zaraz się wygadam... ]

Szept pisze...

Ktoś inny by był zmieszany. W końcu, jeśli ratuje się kogoś, to na pewno nie po to, by otrzymać za to nagrodę, a choćby i podarunek jako wdzięczność. Cóż, przynajmniej tak zareagowałaby normalna osoba. A już na pewno bąknęłaby, nawet jeśli nieskładnie, jakieś podziękowanie, coś, że nie trzeba, że nie...
Nie on. Złodziej nie dziękuje za okradzioną sakiewkę, on bierze bez pytania. Czy dają, czy też nie. Nie raz kradł, nie raz zabierał, czasem coś cenniejszego niż monety, bo życie... Nie zawahał się. Nigdy. Może tylko raz, gdy przystępował do próby... lecz i wtedy zrobił to.
Teraz też nie podziękował. Nie w jego stylu. Zamiast tego, fachowym okiem, może nie maga, ale Cienia, rzucił okiem na amulet.
- Jest cenny.
Tak. Zupełnie jakby o niczym innym nie potrafił myśleć, jak o przydatności rzeczy... i ludzi także.

L

Silva pisze...

Wisielec od samego początku czuł, że pomysł, aby odwiedzić najbliższe miasto nie jest dobrym pomysłem, a tego, kto to wymyślił, należałoby powiesić za kostkę na najwyższym w okolicy drzewie.
Ale się zgodził. Głupi był i się zgodził, chociaż sierść mu się jeżyła na karku, kiedy spoglądał na Rivendall, którego mury zasnute wieczorną mgłą majaczyły w oddali. Wiedział, że powinni unikać miast, a mimo to się zgodził. Był głupcem, bo zignorował głos swojego wilka, pierwotny instynkt, który nakazywał mu uciekać z tego miejsca. Wiać od odoru rozkładających się, zbezczeszczonych, bo nie pochowanych w ziemi, ciał. Byle dalej od nerwowej atmosfery, byle od szczęku mieczy i oczekiwania na kaźń.
Ale się zgodził. Nalegała szamanka. Prosił najemnik. Bo może coś znajdziemy, bo Al radził, by do miasta zajść po drodze, bo a nóż się uda i Mróz coś przeoczył. I, psia kość, się zgodził. Zgodził się, to teraz miał. Obławę. A raczej jej smutny koniec.
Wisielec sapnął. Ręka, która była odcięta i ponownie stała się jego częścią za sprawą wody uzdrowicieli w pustynnej siczy, rwała niemiłosiernie od uderzenia głowicą miecza. Był zły. Stracił z oczu szamankę. Był wściekły. Zbliżała się pełnia.
Dłuższą chwilę się nie odzywał, zdawało się, że nawet słowa nie wypowie przez spierzchnięte wargi, ale Drav wąchał. Można było nawet dostrzec jak poruszają się jego nozdrza. I kiedy upewnił się, że najeźdźcy odeszli zadowoleni ze złupionych dóbr, spalonych chat i porwanych ludzi, przeniósł spojrzenie na kobietę.
- Wiesz, gdzie zabrali pojmanych? - warknął całkiem jak pies, jak wilk, jak leśne zwierze, które może ugryźć w każdej chwili. Zwęziły mu się źrenice, kły zdawały się większe. A może to tylko złudzenie przez cienie wywołane i dogasające ognie.

~*~
Brzeszczot słuchał.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami tuż przy szamance i słuchał. Irytujące kołysanie, od którego mdliło go i ssało w żołądku stało się na tyle denerwujące, że zaczął poruszać palcami ręki, wystukując jakąś nieznaną melodię na swoim kolanie. Ale słuchał.
- Cicho - mruknął tylko do mężczyzny, a może syknął, trudno było ocenić. Nie zdołał jeszcze określić, jak często przychodzą do nich korsarze, bowiem zbyt mało czasu minęło, ale słyszał ich za drzwiami. Najwyraźniej nie pomyśleli o zabezpieczeniu przed podsłuchiwaniem, albo po prostu nie sądzili, że złapią mieszańca, który potrafił usłyszeć ich przywódcę na pokładzie. I to jego właśnie słuchał, ale kiepsko potrafił przetłumaczyć ich dialekt. Za to dobrze rozumiał wspólną mowę, której używał jakiś mężczyzna. Szpieg, który wskazał korsarzom drogę?
- Ogłuszona - odparł krótko, bo jakoś nie miał ochoty wyjaśniać, że szamanka, a raczej jej duch wraz z lisim opiekunem, udali się na poszukiwania. Bynajmniej nie wyjścia ze statku, a wilkołaka, który się zawieruszył.

[Chyba Cię kocham xD I mam nadzieję, że nie zepsułam części ze Skazą...]

Silva pisze...

Wilkołak już miał warknąć, że jacyś nieznani mu ludzie nic go nie obchodzą, że ma ich kompletnie gdzieś i szukać nie ma zamiaru byle człeczyn, ale kobieta mu uciekła. Więc nie powiedział nic. Ot pogroził tylko bogom, że niewdzięczni są i okropni.
Mogaba by mnie zabił - pomyślał, kierując się w stronę morza. Czuł zapach soli, który drażnił mu nos, czuł smród ryb i palonych drew, a gdzieś pod wonią trupów wyczuł także zapach szamanki: świeży powiew lodu.

~*~
Brzeszczot westchnął. I zrezygnował z podsłuchiwania. Nie, on nie zrezygnował, bo cały czas słyszał; po prostu skupił się na czymś innym. - Głodny jestem, cholera...

[W takim razie, cała moja trójka kocha!]

Szept pisze...

Zniósł to ze spokojem. Cóż, prawie jakby po nim spłynęło. Jak po kaczce. W dłoniach tylko trzymał podarowany mu amulet, bawiąc się nim. Dla zachowania równowagi. A to za co mu się dostało? On nie widział przyczyny.
- Bractwo jest moim życiem. A ty kolejną osobą, której muszę to tłumaczyć - w zasadzie nie rozumiał, po co to mówił. Tłumaczenie? Na co to komu? A jednak mówił. A raczej podjął beznadzieją próbę.
- Żyjesz wyobrażeniem. Imitację mnie. Ja taki nie jestem. Im szybciej to dostrzeżesz, tym lepiej. Dla ciebie - zabrzmiało prawie jak ostrzeżenie. Jakby sugerował, że on się nie zmieni. Wybrał drogę i uparcie jak ten osioł, nie obrażając biednego zwierzęcia, zamierzał się jej trzymać.


[Jemu ktoś czasem powinien zdrowo wlać :D I mam nadzieję, że zły nastrój chwilowy i nic poważnego]

Sol pisze...

Sol sluchając wymiany zdań Nefryt i Szczapy, podsmiewala sie z nich obojga w duchu. Jak dzieciaki. Jak rozkapryszone rodzeństwo. Acz gdy kobieta wstala i stojąc za tamtym przylożyla mu ostrze go grdyki... cóż, kobieta o płomiennym spojrzeniu skrzywiła sie. Dla niej była to niepotrzebna przesada. Choć poskutkowało. No i po chwili tamtego sie pozbyła, co już Sol skomentowala cichym chichotem między lykami pitnego miodu, którego w kubku ubywalo.
- Zakochanie jest dla tych, ktorym pisane spokój i szczęście - stwierdziła cicho i zakreciła łuk po obrebie glinianego naczynia, z ktorego piła. - Opuszczasz kontynent/ - cóż, o tym czyms, czego nazwe usłyszala teraz dwa razy nic nie wiedziala. Niestety ale geografia tego kraju była dla niej jakaś dziwna.

Szept pisze...

Jeszcze gdyby Szept przyszło zszyć ranę... o, wtedy by nawet nie wybrzydzała i na pewno nie twierdziłaby, że dawno tego nie robiła. Zdarzało się... w chwilach, gdy nie mogła uciec się do magii. Ale ubrania... hm... powiedzmy, że nie należało to do jej ulubionych zajęć. Ani trochę. Toteż z lekką dozą ulgi, odrobinę może okraszoną poczuciem winy, że na czyjeś barki wszystko zrzuca, przyjęła decyzję kobiety, którą Nefryt nazywała Leylith.
- Może jednak powinnyśmy pomóc? - cóż, odkąd odeszła, a raczej wygnano ją z Eilendyr zwykła zdana na siebie. A to znaczyło, że musiała wszystko robić sama, czy to lubiła czy też nie.

Sz

Szept pisze...

[No co ty, doskonale rozumie. Bo dzisiaj to sama padam. Moi kochani prowadzący wpadli na genialny pomysł, żeby kolokwia zrobić jeszcze przed świętami. Szkoda tylko, że pomyśleli o tym wszyscy na raz. Także daruj, dzisiaj się wybitnie nie popiszę]

Chłop popatrzył za oddalającą się postacią, ściskając w dłoni ofiarowane mu złote monety. Dziwnym trafem bardziej był pochłonięty obserwacją kobiety, niż czekającą nań pracą na gospodarstwie. Jeśli zaś wierzyć jego słowom, dość dużo już czasu tego dnia zmitrężył.
A jadąca przed siebie pani herszt mogła wkrótce dostrzec samotnego jeźdźca na białym jak śnieg ogierze, z czerwonym czaprakiem. Z tej odległości nie dało się rozróżnić rysów mężczyzny, zdawało się jednak, że jest sam. Koń nerwowo rzucał głową, zdradzając zniecierpliwienie i narowisty charakter. Jeździec nosił zaś zbroję dobrej roboty, lśniącą już z daleka. Nie była to jednak beznadziejny w walce, paradny i ozdobny metal, co to tylko przypodobaniu się damom służy. Była to prawdziwa stal, taka, co mogła uratować życie w razie starcia.

D

Szept pisze...

Popatrzył za nią. Po pierwsze, wcale nie oczekiwał od niej zrozumienia. Wystarczyła mu chwilowa akceptacja. Gdyby go rozumiała, potrafiłaby przewidzieć jego ruchy. A on wcale nie był pewien, czy tego chce. Nie tego go uczono.
~*~
Łowczyni osadziła spienionego konia. Widać było, że nie dała mu nawet chwili wytchnienia i niemal zajechała go na śmierć. Słowem, coś było na rzeczy. I trudno powiedzieć, na ile ufała Nefryt, by jej to wszytko powiedzieć. Nie, póki Poszukiwacza nie będzie w pobliżu.
- Mają Niedźwiedzia - zaczęła mówić, zdawało się, że jej postawa zmieniła się. Lecz wzrok... wzrok elfki spoglądał za Nefryt. Tam, nie wiadomo kiedy i jak się pojawił... lecz tam stał Poszukiwacz.
- Napadli nas. Wiedzieli o misji, Poszukiwaczu. Szukali jej - rzuciła oskarżycielsko, wskazując na Nefryt.
- Misja wisi na włosku - wykrztusiła, zsuwając się z konia.
- Zdradzono nas - i wtedy mogli zobaczyć. Czerwona plama, coraz to większa na zielonym ubraniu Łowczyni. Na prawym boku. Elfka zachwiała się, poleciała do przodu i uderzyła głową o siodło. W tej też chwili, nim runęła na ziemię, pochwycił ją Poszukiwacz.

L

Luce pisze...

[Witam.~
Dziękuję za wyłapanie tego niedociągnięcia, sama zazwyczaj nie mam siły sprawdzić karty już po napisaniu.
Wątek bardzo chętnie. :) Przeczytałam karty, najbardziej konkretne pomysły przyszły mi do głowy po przeczytaniu o Nefryt, więcej wspólnego ma z Denathe. Nawet miałabym już pomysł.
Otóż, Deanthe ma zobowiązania wobec Tkaczki Informacji. Raz na jakiś czas musi wypełnić zadanie zlecone przez nią, a elfka jest za tym, by Keronia jak najbardziej wygrała w wojnie, więc stara się likwidować istnienie wszelkich przeszkód. Można by stworzyć lekkie powiązanie, iż Tkaczka po cichu wspomaga bandę zbójecką Nefryt i czasem podsyła, zazwyczaj nieproszona, na niektóre misje Deanthe i czasem jeszcze któregoś z jej towarzyszy?]

/Deanthe Silinde

Silva pisze...

- Jeśli wypłyniecie, najprawdopodobniej nie dożyjecie wieczora - coś w jego głosie sugerowało, że na oddalającej się łodzi nie tylko Verraco są zagrożeniem. Czyżby oczekiwał, że nad czarnymi żaglami zaraz zobaczy wyrastający lód i lśnienie duchów?

~~
Najemnik miał pomysł. Burczenie w brzuchu, które ciszę mogło odrobinę przerywać i ssanie w żołądku okazały się dobrym argumentem, aby zacząć główkować.
- Oni są prosty ludem - zaczął mamrotać do siebie, spoglądając co chwila na Silvę i na drzwi, jakby te jakimś boskim cudem miały się otworzyć. - Za cholerę nie rozumiem ich języka, ale oni wierzą w siły wyższe. Gdyby powiedzieć im, że mamy kogoś, kto nad duchami władze sprawuje... - ostatnie słowa szeptem powiedział, cicho, cichuteńko. Tak, jeśli uda się Verraco przekonać, że szamanka jest kimś więcej, może uda się im wydostać z tej ładowni. Jeśli chociaż Duszołap wyjdzie na pokład... Kobieta, w której żyłach płynie lód, która zamiast serca ma lód, a oczy jej dwa zmrożone jeziora przypominają, co tylko śmierć niosą, powinna sobie poradzić.

[A jakby Drav i Nef nie mogli się dostać na łódkę? A Skaza i moi musieli się sami uratować?]

Luce pisze...

Nie trudno było odnaleźć Zamek Gubernatora. Nigdy jeszcze nie musiała wykonywać misji w tym miejscu, więc nie wiedziała, jak wygląda od środka. Na szczęście, Raynard, będący wampirem, był już tam parę razy. Tkaczka coś zastrzegała, że powinna pójść sama, ale któż przejmowałby się takim bezsensownym rozkazem? Zwłaszcza, że żyła w przeświadczeniu, iż misje na nowym terenie należy wykonywać minimum w dwie osoby. Dzięki takiej ostrożności przeżyła tyle lat.
Spojrzała na mur otaczający zamek i zdusiła prychnięcie. Sfatygowanym rzemykiem przewiązała długie, białe kosmyki w ciasny kucyk, a z niego w kok. Wielokrotnie spotkała się z graniem nie fair, gdy chwytało się ją za włosy. Ba, sama chętnie używała tego 'ataku'.
Narzuciła na głowę kaptur swojego szerokiego, czarnego płaszcza i skinęła głową na Raynarda. Wampir od razu podał jej solidną linę, a następnie przykucnął, nadstawiając ręce.
Potrzebowała krótkiego rozbiegu, by celnie trafić w złączone dłonie, które wyrzuciły ją w górę, aż znalazła się na murze. Stamtąd odrzuciła jeden kawałek liny wampirowi, drugi owijając wokół ręki obleczonej w skórzaną rękawiczkę. Zsunęła się zgrabnie po kamieniach, mając jako równowagę silnego wampira po drugiej stronie muru. To było jedno z ich standardowych sposobów na wkradanie się do cudzych domów. Oboje byli silni, ona dzięki swojemu rysiowi zyskała zdolność do poruszania się na wysokościach, więc mogła "przelatywać" przez ogrodzenia.
Po krótkiej chwili obok niej opadł ciemnowłosy wampir. Poruszali się szybko i cicho w stronę dziedzińca, na który chciała kontrolnie spojrzeć. Nauczyła się, że pierwszym sygnałem na nieprzyjemną niespodziankę ze strony wroga był pusty plac.
Akurat doszli do linii ostatnich zabudowań otaczających dziedziniec, gdy zauważyła postać kobiety z zakrwawionym mieczem w dłoni. Po zapachu zgadła, że była to Nefryt, którą tak Tkaczka polubiła.
Krótki sygnał ze strony Raynarda, oznaczający czyste miejsce, które niedawno zostało zbrukane krwią. Czyli jednak była walka.
Machnęła dwoma palcami, nakazując mu bronienie swoich pleców, a sama wypadła biegiem na dziedziniec, chcąc dopaść dziewczynę, zanim runie jak długa na ziemię. Miecza nie udało jej się złapać, brzdęk stali poniósł się echem po pustym placu.
Nie mając czasu myśleć o takich drobnostkach, zaufała zmysłowi drapieżcy, który posiadał, w wersji niezwykle rozbudowanej, wampir. Dobiegła do dziewczyny akurat, gdy jej chwianie się zaczynało być poważne i schwyciła ją w talii, opierając ramię na swoich barkach.
- Wypełniłaś misję? - Spytała od razu, przechodząc do konkretów. Nie była kimś, kto przywiązywał się do towarzyszy, zwłaszcza takich, których polubiła sama Tkaczka. Takie osoby oznaczały kłopoty. Brak bliższych relacji był najlepszym rozwiązaniem w takich momentach.

[Może być, jak najbardziej! :) Przeproszę z góry za wszelkie literówki, nowa klawiatura, więc jeszcze się nie zdążyłam przyzwyczaić.]

Vescerys pisze...

[Stwierdzam, że chcę wreszcie wątek z Nefryt. I ze Skazą. I w ogóle z bandą :D Co ty na to?]

Vescerys pisze...

[Oj, chciałabym lato, bardzo, bardzo...
Co do wątku, to już ja coś wykombinuję. Możemy zrobić osobno z Nefryt i jej zgrają, a osobno ze Skazą i potem spróbować je spleść. Myślałam o jakimś mini-powiązaniu z bandą, na przykład przez jednego z jej członków — tylko tutaj musiałabym zostawić wybór tobie, który mógłby mieć na sumienie jakiś wypad na południe. Ves mogłaby spotkać Nefryt z tą osobą przypadkowo, chociażby w mieście i rozpoznać się, a potem... potem mam już parę pomysłów na rozwinięcie akcji ;) Co do Skazy, to jeszcze napiszę, bo zastanawiam się jeszcze, czy rzeczywiście dałoby radę spoić jakoś wątki...]

Luce pisze...

Usłyszała ciężki tupot nóg zapewne wcześniej niż Nefryt. W momentach, gdy instynkt zabójcy brał nad nią przewagę, uruchamiały się również wszelkie zmysły Rysia. Zapachy stawały się dużo wyraźniejsze, świat nabierał zupełnie innych barw, każdy odgłos był niczym dzwon. Przytłaczająca ilość impulsów na wszelkie zmysły. Kiedyś potrzebowała chwili, aby przywyknąć do tej zmiany. Teraz wystarczyło, że na kilka sekund zamknęła oczy.
Rozejrzała się uważnie na boki. Nie mogły przejść przez mur. Nadwrażliwe powonienie, które otrzymała w prezencie od Rysia, wyraźnie alarmowało ją, że ktoś krwawi. Ktoś, kto był blisko. Konkluzja w takim momencie była niezwykle prosta, więc należało coś z tym zrobić. Mogła nie chcieć być przywiązana do tej osoby, ale Tkaczka mocno poturbowałaby białowłosą, gdyby dowiedziała się, że pozwoliła ulubionej buntowniczce zejść z tego świata z powodu jakiejś rany.
A nie należało się łudzić, że Tkaczka Informacji nie doszłaby do takich wiadomości.
Wzięła od niej ten list i schowała w swoim płaszczu. Później się tym zajmie, papier dotrze tej nocy do miejsca przeznaczenia. Zajmie się tym wampir, ale najpierw musiał się rozprawić z Wirgińczykami.
- Mój partner zajmie się listem - powiedziała, idąc z elfką w stronę budynków i przesmyków między nimi, które skrywał cień. - Którędy tutaj weszłaś?


[To dobrze, że nie ma literówek.
Dzisiaj taki dziwny ten komentarz, ale tydzień straszny, a chciałam w końcu odpisać. :)]

Kai Chelershey pisze...

[Jasne, bardzo chętnie, Kaiowi jakaś heca by się przydała. A z duetem to tak jednocześnie?]

Sol pisze...

[zginęłas na święta? ;>]

Szept pisze...

Szept wolała nie wspominać o tym, co z tymi szatami, tak pieczołowicie uszytymi jeszcze się może zdarzyć. Bo że na balu będą, to owszem. Tańce, przyjęcie, rozmowy. Ale jeśli to była jakaś pułapka, to z całą pewnością aż żal będzie patrzeć, gdy do obozu wrócą. Nie mówiąc o tym, że strasznie niepraktycznie się walczy w długich strojach. Między innymi dlatego Szept nie nosiła tradycyjnych, długich szat, tak charakterystycznych dla magów. No bo jak się w tym bronić? I jak uciekać, kiedy przydługi materiał plącze ci się między nogami i przydeptujesz go na każdym kroku? Będziesz mieć szczęście, jeśli nie wylądujesz twarzą w ziemi tuż przed nosem ścigających. Nie, te myśli zdecydowanie wolała zostawić dla siebie.
- Seasamin. Dziękuję – wykonała coś, co wśród jej ludu uchodziło za grzecznościowy ukłon i opuściła namiot Leylith, nie chcąc przeszkadzać jej i pętać się, gdy kobieta będzie zajęta. Zaraz też wzrokiem odszukała Nefryt. Miała kilka pytań. A kilka, w pojęciu Szept to nigdy nie było mało.
- Czego możemy się spodziewać? – zapytała – Myślałam o tym, czy potrzebne będą jakieś specjalnie wyszukane zaklęcia.

Sz

[No wiesz, nie szkodzi. Każdy ma gorsze, lepsze dni]

Szept pisze...

Cóż, prawda była taka, że z magii był wybitnym iluzjonistą. Pozostałe sztuki były przez niego zaledwie liźnięte, taka odrobinka, by mniej więcej orientować się w temacie. Nigdy nie oddał się cały i bez reszty sztuce, nigdy nie przeszedł magicznych prób. A jednak jego ręce nie zatrzęsły się, nie drgnęły ani odrobinkę. Ta sama obojętność, tak bardzo go cechująca i tak bardzo nienawidzona przez co niektórych.
Wyciągnął od Nefryt płótno i przyłożył do rany elfki. I wsadził tę ostatnią na konia, gestem wskazując, by Nefryt siadła za ranną.
- Zabierz ją stąd. Do tego wodospadu – był odrobinę zaniepokojony, choć starał się tego nie ujawniać. Łowczyni mogła być śledzona. Nefryt zajmie się ranną. A on sprawdzi trakt.

L

[Nędza mi trochę wyszła... ]

Sol pisze...

[ zyjesz... ja za to umieram ;D ]

Sol o polityce nie chciała sluchac. Sytuacja Keroni i okolicznych państw była dla niej po prostu nazbyt pogmatwana, za duzo tam było... wszystkiego. tajemnic, sojuszów, przekretów, niechęci... do wyboru do koloru. Nigdy nie była w czyms takim dobra i nie zamierzała udawac, ze jest inaczej.
Za to gdy Nefryt zmieniła nagle temat i podsuneła jej pieczęci w jakiejs tkanine skryte... Zmarszczyla brwi i spojrzala w dół. To mogła ocenić. Podobnych drobiazgow mial jej ojciec całą mase u siebie i wiele razy takimi przedmiocikami sie bawiła za dziecka.
- ta jest... nieco wyszczerbiona - uniosła jedną niezbyt wysoko, po prostu, by ja wyróżnić i odłożyła. Przerzuciła kolejne i jej dloń zawisła nad jedną, szczegolnie ciemną... - Ta jest... jakby brudna od tuszu... Chyba.

Luce pisze...

Naprawdę nie podobał się jej pomysł, że miałyby chodzić po jakichś zapomnianych korytarzach. Z jednej strony w razie ewentualnego ataku, odgłos kroków Wirgińczyków poniósłby się po całym pomieszczeniu. Z drugiej jednak strony, całość wyglądała nieciekawie. Ciasno, ciemno, Rysie zmysły dałyby sobie radę, gorzej z ranną kobietą.
Któryś raz z kolei pożałowała, że jej zwierzęciem nie jest koń czy coś podobnego. Ileż razy mogłaby uratować tyłek swoim towarzyszom, gdyby była kimś w tym stylu. Ale nie, musiała być Rysiem. Dużym kotem z przerostem leśnych ambicji.
- Mogłabyś sama iść czy upadniesz bez pomocy? - Spytała, bo zaczął jej się układać lekki plan. Do tego potrzebowała jednak kilku minut względnego spokoju i braku obciążenia na swoim ciele. Musiała też dostarczyć list Raynardowi, a jeśli jej słuch nie mylił, właśnie miał sytą kolację.

Vescerys pisze...

[O, to obstawiam małe koleżeństwo z Nereszą. Jutro mogę zacząć, chyba, że masz jakąś propozycję, co do miejsca/okoliczności spotkania i nie chcesz zdawać się pastwę mojej wyobraźni ^^]

Luce pisze...

Przyglądała się jej chwilę, ale w końcu skinęła leciutko głową. Musiało wystarczyć. Trzeba się było ulotnić z tego miejsca jak najszybciej, a taka droga była tylko jedna. Słuch Rysia dawał jej szansę na umiejscowienie Raynarda na tym polu, ale to ciągle było za mało. Dużo za mało.
- Zachodnia brama jest bliżej niż tunele na południu, o którym mówisz. Nie mamy czasu na zabawę w podziemną ucieczkę. Schowaj twarz, ruszymy do miejsca, w którym przechodziłaś wchodząc tutaj - mruknęła, rozrywając rękawy swojego płaszcza. Za chwile uległyby zniszczeniu, tak czy siak. - Musisz iść sama, nie uda mi się działać z tobą na ramieniu.
Normalnie nawet nie próbowałaby się tłumaczyć, zwyczajnie warknęłaby rozkaz i stawiała, że delikwent zrobi to, co mu kazała. Tym razem miała jednak do czynienia z kimś, kto zarządzał większą grupą i wątpiła, żeby Nefryt czuła się dobrze będąc niedoinformowaną. Ponadto, taka sytuacja mogłaby sprawić kłopot w pewnym momencie.
Odetchnęła cicho i poczuła spazm w obu rękach. Przemiana zajęła zaledwie kilkanaście sekund, bolało jakby ktoś przyłożył ogień do rany na ramieniu, ale mimo wszystko, dalej nic w porównaniu z pełną zmianą.
- Chodź. Idziesz tyłem, postaraj się być bierna na ile możesz, łatwiej mi będzie - rzuciła prosto, ruszając już w przód. Poruszyła palcami, sprawdzając jak to teraz wygląda, gdy jej ręce od połowy ramion do samych palców stały się hybrydą kocio-ludzkich. Osobiście nie uważała tego za coś ładnego, raczej groteskowe połączenie różnych części, teoretycznie nie pasujących do siebie, a jednak w całości dających się znieść.

[Akurat, Nowy Rok się rozpoczął, wena wróciła, więc jest dobrze. ;) Ah, ogólnie, to wszystkiego najlepszego z okazji nowego. ;D) Trochę spóźnione, ale co tam.]

Kai/Ashandri pisze...

[Mogą się rozdzielać, zwłaszcza, że Ashandri lubi pokazywać, że nie jest już małym dzieckiem i daje sobie radę. Najczęściej są w podróży, Kai samotnie może spać wszędzie, kiedy ma przy sobie Ashandri, zatrzymuje się w gospodach. Ostatnio często widziany w okolicach Królewca/Jeziora Peverel. To w czymś pomoże?]

Szept pisze...

Powinna się obruszyć na takie twierdzenie. Niewidzialność nie była aż tak skomplikowanym i trudnym zaklęciem. Zwłaszcza dla kogoś, kto poświęcił sztuce niemal całe życie. Tak jak ona. Lecz ton niepewności w głosie Nefryt powstrzymał elfkę od komentarza. Zamiast tego postanowiła wszystko wyjaśnić. Krok po kroku.
- Nie wiem, jak wiele wiesz o magii i jej użytkownikach – ani tym bardziej nie miała pojęcia czy źródłem tej wiedzy nie jest wiejskie gadanie i przesądne poglądy. Cóż, lecz i one, musiała przyznać, nie wzięły się znikąd.
- Mogę uczynić siebie niewidzialną dla oka. Ciebie też. Mogę wyciszyć nasze kroki i szczęk zbroi. Mogę stworzyć iluzję specjalnie dla strażników, mającą odwrócić ich uwagę. Mogę ich zatrzymać w miejscu, niezdolnych do ruchu i krzyku przez pewien okres czasu. Ostatecznie też mogę ich uśpić – ten ostatni czar był chyba najbardziej wymagający.
- Jest jednak cena. Zaklęcie wymaga maksymalnej koncentracji i przygotowania. Odpowiednia intonacja, czasem gest. Nawet jeśli kieruje nim tylko wola maga. Ci bardziej doświadczeni magowie potrafią wykonać kilka czynności… - nie ujawniła jednak swojego statusu w tej hierarchii mocy. – Gdyby było ich więcej, dobrze byłoby, gdybyś nie dopuściła żadnego z nich do mnie podczas inkantacji. Mimo wszystko tak będzie bezpieczniej – przerwanie czaru mogło się źle skończyć. Zwłaszcza zaś dla maga. Tylko… Szept jeszcze, pomimo dni spędzonych z dala od jej elfich pobratymców nie nauczyła się ufać ludziom.

Sz

Vescerys pisze...

— Nie dam ci tego. Za to fangę w ten głupi ryj możesz zaraz dostać.
Kary koń chrapnął, zatupał nerwowo, ale przestał odwijać wargi i wykręcać paralitycznie łeb, czając się przy tym jak słabej klasy złodziej, próbujący niepostrzeżenie porwać zdobycz. A potem zaczął od nowa.
Ves westchnęła z udręką. Luzując nachrapnik na nosie wierzchowca, odgryzła kawałek jabłka i wepchnęła mu do pyska, zanim zaczął przeżuwać razem z jej palcami.
Poranek był chłodny, ale zaskakująco słoneczny, jak na porę roku, ludzie wyleźli więc na miejski targ tłumnie niczym bydło na pierwszy wiosenny popas. Głośniej tylko ryczeli. Kobiety z podkasanymi rękawami i silnymi, spracowanymi ramionami prały przy studni spódnice i mężowskie koszule, plotkując głośno. Smarkateria, zwolniona z domowych nakazów, z wrzaskiem pałętała się między nogami, zaglądając do skrzyń i beczek, i podkradając słodycze ze straganów. Kozy meczały, muczała przyciągnięta przez chłopa z podgrodzia krowa, rżały robocze konie i spędzone na sprzedaż podjezdki. Ludzie przekrzykiwali się z cenami i ofertami, dobijając targu mniej lub jeszcze mniej zadowoleni.
— To będzie dziesięć denarów, panienko — podliczył ją stary straganiarz. Liczył mało, zwłaszcza, że jako jedyny miał owoce i warzywa świeże, a nie obkrojone ze zgniłych części tak, że kapusta była rozmiarów małego pomidora, a marchew trzeba było oglądać w słońcu i ugryźć, żeby upewnić się, że to jeszcze marchew. Poza tym, nikt nie był skory sprzedawać tanio cenne zapasy, kiedy szła zima. — I szczęścia w drodze. Niech was bogowie mają w opiece.
— Dziękuję. — Wręczyła mu mieszek, w mieszku pobrzękiwało więcej niż dziesięć denarów, ale żadne z nich nie skomentowało. Pakunki ukryła w dużej, przeszytej jutą torbie, zawieszonej u siodła.
Obróciła głowę, żeby znaleźć dogodne miejsce do wydostania się z placu, kiedy między rozkapryszonym mieszczaństwem, chłopami, kupcami, rzemieślnikami, smarkaterią wszelakiej płci, wieku i proweniencji i świadczycielami towarów oraz usług rozmaitych, o które lepiej było nie pytać, mignęła jej, przysięgłaby, że znajoma sylwetka. Dwie kobiety przechadzały się między kramami, oglądając towary. Nie rozpoznawała czarnowłosej, ale kiedy druga, ta o włosach płomienistych i zebranych w prosty kucyk, odwróciła się na chwilę twarzą do niej, nie miała już żadnych wątpliwości.
— Zostawię go tu na chwilę — stwierdziła, zawiązując postronek od palika na bydło na wodzach i podsuwając koniowi resztę jabłka.
Staruszek nie odmówił, ale stropił się. — A ten, nu... a bezpieczny aby on jest?
— Jak dziecko! — krzyknęła, odchodząc. Z brzytwą w ręku, dodała w myślach.
Wmieszała się w tłum, przemykając bez wysiłku między ludźmi oraz zwierzętami i nie dając przyciągnąć straganiarzom do ich licznych towarów oraz wyrobów. Targowiska w tutejszych miastach mogły wydawać się tłoczne, ale w porównaniu do godzin targowych w Sephirze, bowiem dni bez targu tam nie było, i do ciasnych, wąskich uliczek, przepełnionych tak, że nie dało się cofnąć ani zawrócić i można było tylko przesuwać się naprzód z innymi, wydawały się niemal wyludnione. A jeśli umiało się odmówić sephirskiemu kupcowi obejrzenia jego kramu, to umiało się odmówić każdemu.
Podeszła miękkim, bezgłośnym krokiem do stoiska rymarza, pachnącym skórą, przy którym zatrzymały się kobiety.
— Patrzcie no — rzuciła z niejasnym, łobuzerskim uśmiechem, igrającym w kącikach ust. — Patrzcie, co też kot przyniósł.

[Chciałam zacząć jakoś jak krótko, ale... kurde.]

Kai/Ashandri pisze...

Kai nadal nie wiedział, co właściwie działo się w Alster od kilku dni. Pojawił się tu niejako przez przypadek, zatrzymał się w karczmie, dał występ, a zauważywszy, że gościom spodobały się jego ballady i nieco mniej przyzwoite piosenki, postanowił przedłużyć swój pobyt i nieco zarobić. Miał długi w kilku gospodach, rozrzuconych po rozległej części Keronii i potrzebował nieco monet w kiesce, aby wyjść na prostą. Mężczyzna w żadnym wypadku nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł całkiem przeoczyć wizyty w Alster wyraźnie cieszących się respektem i poważaniem wojowników, zwłaszcza tej kobiety, której urody były wampir nie mógł nie docenić. Nauczony wykorzystywać każdą nieoczekiwaną okazję, zwłaszcza taką, która sama natrętnie pchała mu się w ręce, postanowił dołączyć do ćwiczeń, w których uczestniczyli mieszkańcy wioski. Szybko zdążył się przekonać, z niejakim zdumieniem, że ma całkiem dobrą podzielność uwagi, mógł uśmiechając się pod nosem podziwiać wdzięki pojedynkującej się z nim kobiety i bronić się na tyle sprawnie, że tylko dwa razy dał sobie wytrącić miecz z rąk.
Mógłby jeszcze długie godziny ćwiczyć, w błogiej nieświadomości tego, co działo się w wiosce pod jego nieobecność, ale krzyk chłopca przywrócił go do rzeczywistości. Kai cofnął się, miecz sam wyślizgnął mu się z dłoni, przez chwilę mężczyzna wyglądał, jakby zderzył się ze ścianą i tak właśnie się poczuł. Na jego twarzy odbiła się mieszanina niedowierzania i oszołomienia, stopniowo przechodząca w lęk i zgrozę. Kai dał krok do przodu, zachwiał się, zbladł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy i krzyknął jeszcze straszniej niż tamten przerażony dzieciak.
- Ashandri!!!
Błędnym wzrokiem potoczył po twarzach obecnych wokół ludzi, wyjął zza pasa sztylet i rzucił się przed siebie, jakby miał zamiar walczyć z niewidzialnym wrogiem. Emocje przyćmiły rozsądek i racjonalne myślenie, Kai przez dłuższą chwilę nie wiedział, co począć.
***
Czas zdawał się zataczać koło. Wszystko powracało, z przeraźliwą, okrutną dokładnością. Znów Wirgińczycy tratowali i zrównywali z ziemia wszystko, co stanęło im na drodze.
W głowie Ashandri obecne obrazy nakładały się na wspomnienia z przeszłości, dym unosił się nad krwią wsiąkającą w piasek. Krzyki mieszkańców zlały się w jedno z krzykami jej mordowanego ludu. Dziewczynka nie potrafiła ruszyć się z miejsca, teraz nie miało znaczenia, że jest białowłosą i przebudzoną. Strach dosłownie ją sparaliżował, straciła rozeznanie, czy to, co widzi, jest rzeczywistością, czy właśnie zgubiła się w koszmarnym śnie. Słyszane jak przez mgłę okrzyki bólu i przerażenia wydawały się takie nierzeczywiste. Nawet własny krzyk, kiedy wycofując się pod ścianę, zderzyła się z jakąś przeszkodą, zabrzmiał obco. Nie myślała o tym, co robi, próbowała tylko w naturalnym odruchu oddalić się od powracającego koszmaru sprzed lat, zakryć oczy, ukryć się, przestać widzieć i czuć.
Zrobiła to, co zrobiłaby każda zwyczajna dziewczynka w jej wieku, skuliła się w kącie, w miejscu, gdzie płomienie jeszcze nie sięgały. Zaciskała powieki z całych sił, krztusząc się dławiącym dymem, otworzyła oczy dopiero, kiedy ktoś do niej przemówił.

Kai/Ashandri pisze...

[CDN]

Po wirgińsku.
Podobne słowa kierowali tamci bezlitośni mordercy do kobiet i dziewcząt jej ludu, chcąc przed ich egzekucją zaznać z nimi uciechy. Ona uniknęła ich losu tylko dzięki Kaiowi. Wtedy była tylko bezradnym dzieckiem, teraz, kilka lat później, niewiele się zmieniło. Słabe, wciąż nierozwinięte ciało, nie dawało jej szans w walce.
Ale teraz dar Ashandri był przebudzony.
-W imię Moltanuu! -krzyknęła w ojczystym języku Dehr'Reisee, brzmiącym jak zlepek kilku języków i słów niespotykanych w żadnej innej mowie -W imię Krausisa i Maaru! W imię Dehr'Reisee i świętej ziemi Lavay!
Wyciągnęła rękę, zdecydowana nie oddawać cnoty i życia bez walki. Strach był jednak silniejszy niż jej wola, wciąż zbyt rzadko używana moc nie była jej posłuszna. Błyskawica, która wydostała się z jej palców, chybiła celu, pozostała energia odpłynęła wśród rozbłysków i trzasków gdzieś na boki.
Ashandri zaklęła pod nosem, podobnymi słowami, jakie usłyszała nieraz od Kaia, które nie przystawały do jej płci i wieku. Poczuła się całkowicie bezradna, mogła tylko pogodzić się z myślą, że przeznaczenia tak łatwo nie dawało się oszukać.
-Weź mnie, Maaru - szepnęła w ojczystym języku, znów przymykając oczy i dając niepewny krok w stronę mężczyzny, nie rozumiejąc, dlaczego bóg śmierci zapragnął zabrać ją do swojej krainy akurat w taki sposób.

[No, to zobaczymy, co z tego wyniknie...]

Sol pisze...

[a ja? xD wróciłam, ale mam jakis mętlik i zaczynam komentarze gubić xD]

Vi pisze...

(Napisałam w Audiencji, ale tutaj też napiszę na wszelki wypadek)Kłaniam się w pas autorce Carmen i Niccolo de Magianisa. Tutaj autorka Curtisa Drake'a :) Napisałam do Ciebie na maila na Twój odzew na Grupowie.

Pozdrawiam i sto lat życia Keronii :)

Zielony Kociak pisze...

(Mi to pasuje. Mogło tak być. ;) Nawet chyba będę miała pomysł na okoliczności. Może to być powiedzmy... Czteroosobowa grupa, w której znajdowałaby się właśnie Vinca. Jechaliby bryczką do miasta, tam zostaliby napadnięci. Co Ty na to?)

Silva pisze...

Wisielec potrzebował orłów. Cholera jasna, orłów! Jeszcze chwilę temu, nim na plażę zwaliła się wesoła gromadka tej kobiety, wysłał ku nim maleńkiego posłańca. A one zwlekały!
Dziwne, że wilkołaki sprzymierzyły się z orłami? Nie aż tak bardzo, jeśli znało się orły gniazdujące w górach Mglistych, gdzie znajdowała się Dzika Knieja. Dawny, stary pakt był kruchy, ale wciąż obowiązywał i krępował zarówno watahę Mogaby, jak i plemię Tellan-Oxa oraz orły. Czarne orły z gór Mglistych. Drapieżne ptaki, bardziej ludzkie w swych poczynaniach niż zwierzęce.
- Szybciej, szybciej... - zaczął marudzić pod nosem, niecierpliwie kręcąc się w miejscu, nie mogąc ustać. - No dalejże, opierzone...
W jednej chwili niebo pociemniało. Nie, to słońce skryło się na chwilę za cieniem. Cieniem orła.

~~
Brzeszczot się nie wychylał. Wiedział, kiedy lepiej udawać nieobecnego, głuchego i nieszkodliwego. Co prawda elfia uroda była widoczna, ale brudny, obdarty chłop nie stanowił zagrożenia. Teoretycznie.
Jeśliby tylko wydostaliby się na pokład, mogliby uciec. Znał szamankę, wiedział, że za wszelką cenę będzie chciała wrócić do tego pchlarza, co się gdzieś zawieruszył.

[No tak, brawa dla mnie -.-]

Sol pisze...

Spojrzala katem oka na karczmarza. Poczciwy człek, widzial podejrzane pieczecie, mógł jakos inaczej złączyc fakty, ale przy tym nie wyrzucił ich od razu, tylko grzecznie Nef uprzedził, co i jak. I nawet poinformowal ja o zwyczajach strażników. Całkiem to przyjazne jej sie wydało
- Ja mogę ci rzeczy przynieść, nawet wczesniej jesli potrzebujesz - zaproponowała, ob od kiedy sama została... cóż jak sierota, panoszyła sie to tu, to tam. Dziwnym trafem w jej sakiewce gdy sie monety kończyly, znajdowała nowe ich ilości, jakby jej kto to zloto podrzucał, ale nie chciała w to brnąc, szukac wyjasnień. Jej opiekun zniknął... A zatem zostala sama. Koniec. Sama z swoimi rozczarowaniami, tęsknota i smutkami.
- Mnie tu nikt nie zna, raczej nie zaczepi... - stwierdziła, choć przypomniala sobie jak na wsi jakiej pomniejszej krzyki podniesiono gdy w wichurze przyszla o schronienie prosić. Mówili że zywy ogien idzie... to oni się magii bali, czy nie, sama ne wiedziała juź.

Silva pisze...

[Nefciu... Mam pytanie techniczne. Czy jakaś elfka mogłaby być ambasadorem na dworze Wega? oO]

Vheissu Mara pisze...

[Na wątek chętna zawsze i wszędzie, rzecz jasna, jestem łasa na wątki! Co prawda sama mam dzisiaj jakieś zaćmienie i nic ciekawego mi do głowy nie przychodzi (to pewnie przez tę wszędobylską grypę, szlag by ją...), ale jeśli tylko masz jakiś pomysł na wątek z obojgiem bohaterów, to ja jestem jak najbardziej na tak. A jak nie, to możemy wykombinować coś z każdym z osobna, mogliby w sumie wpaść na siebie gdzieś w lesie lub na jego obrzeżach.]

Kai/Ashandri pisze...

Z każdą chwilą, kiedy pojawiali się wojownicy, niosący kolejnego rannego, Kai miał coraz więcej roboty. Ściągał z ludzi ubrania i zmywał z nich krew, jego oczom ukazywały się wtedy straszne rany i oparzenia. Jęki, które ofiary pożaru z siebie wydawały, zlały się w uszach mężczyzny w jeden jednostajny dźwięk. Kai czuł, jak jego serce bije coraz szybciej, niezmordowanie biegł do kolejnych ludzi, którzy potrzebowali pomocy.
Chciał biec do wioski, znaleźć tę, której jeszcze tu nie było. Nie wiedział, czy bardziej cieszy się tym, że nie widzi jej w takim stanie, czy raczej bał się tego, że nigdzie jej nie ma. Naprawdę szalenie miał ochotę szukać Ashandri, ale cierpienie mieszkańców Alster trzymało go tutaj, być może silniej niż zdecydowany rozkaz kobiety. Nie miało znaczenia, że większości z nich nie znał, teraz tragedia zrównała wszystkich. Mężczyzn z karczmy, którzy poprzedniego dnia słuchali jego śpiewu i gry, kobiety, może ich żony, może kochanki, kilkanaście osób, które widział w tej chwili pierwszy raz...
Darł płótno na pasy, zaciskając zęby, żeby w końcu nie krzyknąć. Teraz widok krwi nie budził w nim głodu ani żądzy, jedynie gniew. Na Wirgińczyków, na wojnę, na kerońskich strażników, którzy do tego dopuścili... Lista stale się wydłużała, w miarę, jak Kai opatrywał rannych, starając się zbyt długo nie spoglądać im w oczy.

***

Ashandri wpatrywała się w mężczyznę zdumiona, przez chwilę nie wiedząc, jak powinna zareagować. Przesunęła odruchowo dłońmi po ciele. Jak dotąd była cała i najwyraźniej to w najbliższym czasie nie miało się zmienić.
Dziewczynka znała trochę wirgiński, chociaż nim nie mówiła, znacznie lepiej władała kerońskim. Słuchała mężczyzny z lekkim niedowierzaniem.
-W porządku -odparła niepewnie.
Nic nie było w porządku, z Alster pozostały tylko dogasające zgliszcza, wśród których konali ci, którzy nie zdążyli uciec. A Kai gdzieś zniknął.
-Nie jestem stąd -wyjaśniła, czując nagłą słabość. Przykucnęła, aby nie upaść.
-Podróżuję z takim jednym człowiekiem, Kai ma na imię...
Urwała i ukryła twarz w dłoniach. Duma przebudzonej nie pozwalała jej tak od razu wybuchnąć płaczem.
Kai nie mógł umrzeć, to było niemożliwe. Nawet, gdy nie miał właściwych wampirom przymiotów, zwykle z każdych tarapatów wychodził cało. A obiecał jej, że zanim dziewczynka dorośnie, będzie przy niej.

Szept pisze...

Zrobi co w jej mocy, by pomóc… Szept powtórzyła w myśli słowa herszta, jakby chciała podnieść się w ten sposób na duchu. Cóż, miała nadzieję, że tak będzie. Nie mogła powiedzieć, żeby nie ufała tej kobiecie, w końcu, mimo obiekcji co niektórych osób, Nefryt przyjęła ją do bandy. Jednak wciąż była człowiekiem. A Szept nie miała pojęcia, co sądzić o tej rasie. Przynajmniej odkąd przyszło jej żyć wśród nich. Nadal jednak czuła się wśród nich nieswojo. Sytuacji nie poprawiał fakt, że miała znaleźć się wśród samej śmietanki, arystokracji i wysoko urodzonych. Ubrana w uszytą przez Leylith suknię, idealnie skrojoną i dość wyszukaną, wcale nie czuła się lepiej. Jeszcze w Irandal i czasem też w Eilendyr uczestniczyła w przyjęciach i balach, ale elfie uczty różniły się od ludzkich. Jeszcze raz spojrzała na suknię. Stroje też wyglądały inaczej. Elfie były bardziej zwiewne, lekkie, czasem miało się wrażenie, że nie ma się na sobie prawie nic. Ale… TA suknia była naprawdę piękna. W kolorze zieleni, podkreślała barwę włosów Wilczej Pani, podkreślając szlachetność i wdzięk elfiej rasy i ciepłą barwę włosów. Jedyną ozdobą był elficki amulet, Gwiazda, zawieszony na jej szyi i pierścień świadczący o przynależności do rodu Erathira. Chociaż wątpiła, by ludziom to coś mówiło. Prędzej elfim emisariuszom.
Tyle, że w tej chwili elfkę bardziej martwiło to, że nie może wciąć ze sobą chowańca. Ludziom by się nie spodobał widok kruka. Zwłaszcza na przyjęciu. Nie mówiąc już o wilkach. Będą musiały kręcić się w pobliżu Królewca, w lasach. Wilki. Bo Corvus przysiądzie w ogrodzie, postanowiła. Dzięki więzi będzie mogła być z nim w stałym kontakcie mentalnym.
Poza tym… nie sądziła, by mogła wziąć ze sobą kostur maga. Niektórzy ludzie byli uprzedzeni w stosunku do magii. Kolejna rzecz różniąca od nich elfy. Wśród elfów magia była darem. Wśród ludzi bardziej przekleństwem. Jeszcze raz rzuciła nieco tęskne spojrzenie na drewnianą laskę zwieńczoną kryształem i szponami.
I co ona miała zrobić z włosami? Rozpuszczone zakrywały elfie uszy, ale nie były zbyt elegancką fryzurą. Poza tym, ludzie chyba byliby ślepi, gdyby nie dostrzegli w niej przedstawicielki długowiecznego rodu. Upięte wysoko? Szept westchnęła. Dawno już nie miała takiego dylematu i bynajmniej za nim nie tęskniła. Odruchowo stłumiła swoją magię, nie chcąc rzucać się w oczy w razie gdyby na przyjęciu pojawił się ktoś jeszcze, z podobnymi do niej umiejętnościami. Lepiej wydawać się całkowicie nieszkodliwą, gdyby miała to być pułapka. Zawahała się. I szare oczy padły na sztylet. Wyraźnie elfiej roboty, ostatni dar od ojca, w dzień, gdy ją wygnano. Elenard nie pojawił się osobiście, by pożegnać córkę. Nie mógł. Nie oficjalnie, gdy naznaczono ją jako wyrzutka. Lecz przez jednego z doradców przesłał jej to. I zamiast włosami, elfka zaczęła rozważać inną kwestię. Czy powinna mieć ze sobą broń?
Wiedziała jedno. Ponad wszystko nie chciała zawieść.

Sz

Anonimowy pisze...

Białą Doliną nazywano najbardziej niebezpieczne miejsce przez którą miała przejechać karawana konwojująca pokaźną część podatków z pobliskiej wioski.
Było tu tylko dziesięcioro wojowników, strażników uzbrojonych po zęby i ona.... Vinca.
Białowłosa dziewczyna o szarych, spokojnych oczach nie potrafiła się bronić, nie potrafiła władać ostrzem, ani rzucać destrukcyjnych zaklęć.
Potrafiła za to leczyć.
A medyk zawsze mógł się przydać, prawda?
Pasował jej układ, który zaproponował jej wójt wcześniej już wspomnianej osady. Miała zająć się ewentualnymi ranami odniesionymi przez jego pracowników, podczas, gdy ona będzie mogła w ich bezpiecznym otoczeniu dostać się do miasta, do którego akurat zmierzała, a w którym ulokować winno się pieniądze przekazane dla króla przez mieszkańców ziem, nad którymi pieczę trzymał jej pracodawca. Do tego dał jej w zamian za przysługę niewielką sakiewkę monet, za które bez problemu mogła przeżyć kilka dni w tańszej karczmie żywiąc się niezbyt wykwintnymi daniami.
Wracając jednak do doliny.
Nazywano ją "białą", gdyż tu i ówdzie dostrzec można było ślady po wapieniach, barwą przypominającymi śnieg kamieniach, które z biegiem czasu obrastać poczęły wysoką trawą i mchem pozostawiając po swym kolorze jedynie wspomnienie.
Miejsce to szerokie było na cztery metry, a wysokie na dwa. Podróż inaczej aniżeli przez tą, wyrytym wieki temu biegiem martwej już rzeki rowem była niestety niemożliwa, jeśli liczył się czas i nie było mowy o wycieczce nadrabiając drogi.
Brzegi bowiem obrośnięte były przez gęstwiny lasu, tu i ówdzie wyłaniały się szerokie, skały. Powozy z pewnością nie mogłyby się tamtędy przedostać.
Jar tworzył więc w tym miejscu odsłonięty trakt, którym obecnie poruszały się dwie bryczki. Tylko w jednej z nich nie było złota - siedziała tam Vinca właśnie ze strażnikiem, który zasłabł kilka godzin temu. Podawała mu wodę i tłumaczyła, że to z pewnością nic poważnego.
Pozostała dziewiątka wojaków na własnych koniach, lub powożąc furami pozostawała odsłonięta.
Słońce powoli chowało się za horyzontem opuszczając firmament, składając ostatnie, czułe pocałunki na policzkach okolicznych mieszkańców, nieumyślnie, przez zwyczajne gapiostwo oślepiając wojaków, który raz po raz to mrużyli, to przecierali, to przysłaniali ślepia klnąc głośno na nieprzyjemne doznania.

// Vinca

Vescerys pisze...

[Jeszcze ja się przypominam ;>]

Szept pisze...

Po twarzy Cienia nie dało się poznać zbyt wiele. Maska, ta sama, którą tak często przywdziewał, widniała na jego twarzy. Imię jej – obojętność. Pochylił się nad Łowczynią, choć świadom obecności jakiegoś dzieciaka, chwilowo ją zignorował. Na razie ważniejsza była Łowczyni.
Rana nie wyglądała na bardzo poważną. Bardziej niepokoiła go widoczna w oczach elfki gorączka. Nie był żadnym medykiem, jego zdolności ograniczały się do podstawowych ran. Zaklął cicho, wyrażając całą swoją frustrację, a elfka uniosła głowę. I ulga odmalowała się w jej spojrzeniu, gdy dostrzegła obok Czarnego Cienia. Skoro Poszukiwacz tu był… on dopilnuje, by Bractwo wyszło z tego wszystkiego bez szwanku. On dopilnuje, by kontrakt został wypełniony…
Elfka, nie mając już więcej sił, zamknęła oczy.
- Nikt za nią nie jechał. Przynajmniej nie na trakcie – stwierdził Lucien, nadal pochylony nad członkinią Bractwa. Nie patrzył na Nefryt. W zasadzie, choć zdawał się spoglądać na Łowczynię, wątpliwe było, by jego zamyślony wzrok widział cokolwiek… może oprócz jego własnych myśli. Mieli Niedźwiedzia. Łowczyni była ranna. Wejście do Kasnas utrudnione…
Misja właśnie się skomplikowała. Bardzo.
Odwrócił się. I wbił wzrok w chłopca.
- A ten to kto? – zapytał, nieco ostro. Dzieciak, widocznie przestraszony, drgnął. A Lucien przeklął się w duchu. Zahukany i przestraszony będzie niezbyt pomocny. A nie byłoby go tu, gdyby do czegoś nie miał się przydać… przynajmniej tak mu się wydawało. Bo przecież… Nefryt chyba nie zaczęłaby się bawić w samarytankę w takiej chwili?
Pomyślał o nowych. Rekruci. Oni czasem też się bali. Choć chyba nie tak, jak ten dzieciak. Bądź co bądź oni byli starsi. I mniej więcej wiedzieli co ich czeka i w co się pakują. Szkoda tylko, że podejścia do dzieci to on nie miał za grosz. No nic, będzie próbował.
- Co on tu robi? – zwrócił się do Nefryt, odrobinę łagodząc brzmienie swego głosu. Cóż, przynajmniej go ściszył, tak, by dzieciak nie za wiele mógł usłyszeć. W końcu, dzieci się lekceważy… a one naprawdę czasem słyszą aż nazbyt dużo.
- Jjjaa… - chłopak zebrał się na odwagę. Albo na głupotę, pomyślał przelotnie Lucien. Ledwie pohamował się, by nie wbić w niego swojego spojrzenia, które jak wiedział, bardziej peszyło niż dodawało śmiałości. Miast się odezwać, po prostu czekał.
- Mam wiadomość – chłopak przełknął ślinę, a Lucien nieomal wzniósł oczy do nieba. Dziękczynienie bogom, w których i tak nie wierzył. Znaczy się, może byli, ale na pewno nie interesowali się ludzkością ani światem. Cóż, ale przynajmniej dzieciak zaczął mówić.
- Jaką wiadomość? – zapytał, gdy cisza stała się wprost nieznośną.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 260 z 260   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair