Heiana Erianwen
„–
Ten głupi najemnik oczywiście musiał dać się postrzelić. Łamaga,
ciamajda, oferma jedna. – Szept krążyła po pokoju, nie mogąc znaleźć
sobie miejsca. Niech on tylko dojdzie do siebie, to ona już mu…
– Ej, ty się o niego martwisz.
– Oczywiście, że nie. – Jeszcze czego.
– Wiesz, to nawet urocze. Ale chodźmy zobaczyć te twoją ofermę, bo zaraz wydepczesz mi tu ścieżkę.
Młodsza kuzynka Niraneth Wygnanej. Elfka czystej krwi, do tego należąca
do jednego z najstarszych rodów. Jeśli nań spojrzysz pobieżnie, nie
odnajdziesz zbyt wielu cech świadczących o pokrewieństwie między obiema
elfkami. Krótkie, ścięte tuż za uchem, ciemne włosy i ciemne oczy.
Nieco niższa od Szept, nieco drobniejszej budowy ciała. Lecz oczy
zdradzają ten sam upór i tę samą siłę. Nie, Heiana wie, czego chce. I
nie da się lekceważyć.
Zazwyczaj ubrana w kolory ziemi,
podkreślające jej jedność i umiłowanie natury, tak charakterystyczne dla
jej rasy, a które u niej osiągnęło prawdziwe apogeum. Krąży w niej
magia, lecz to nie żywiołom czy przywołaniu poświęciła się elfka. Heiana
jest uzdrowicielką, praktykantką starej, rzadkiej magii starożytnej.
Przeto nie dziwi, że zawsze ma przy sobie zioła, schowane w dość
pękatej, noszonej przy pasku sakwie. Jedno zaś z nich, o małych
jasnożółtych kwiatkach ukrytych wśród okrągłosercowatych, karbowanych
liści nosi zawadiacko zatknięte za uchem. Ktoś znający się choć
odrobinę na zielarstwie rozpoznałby w tej roślince melisę, uchodzącą za
środek na nerwy i niepokoje.
Wybrała życie wśród dzikich,
odeszła ze stolicy, choć nadal czuje się z nią silnie związana. Miała
dość traktowania jej jak małej, bezbronnej panienki, chciała czuć się
potrzebną. I wykazać się, by ktoś w końcu docenił jej umiejętności i
wiedzę, a nie samo pochodzenie. Niespokojny duch, niepozbawiony
ciekawości. Lubi to, co nieznane i to pchnęło ją w stronę techniki
leczenia igłami. Zaś obca kultura uczyniła ją znacznie bardziej otwartą
na inne rasy. Niektórzy, patrząc na jej dziwne kontakty z gnomami
uważają, że aż za bardzo. Poza tym, kto normalny widziałby w Tar'hur
bardziej elfa niż człowieka? Kto zrównałby ich z czystokrwistymi, nie
widząc cech śmiertelników? Kto by poczuł do jednego z nich coś
silniejszego?
Zdecydowana, bywa przy tym i bezpośrednia, co nie
każdy w niej ceni, zwłaszcza, że nie zwykła osładzać swoich osądów. Ku
utrapieniu jej rodziny dyplomata więc z niej żaden. Może więc dziwić
fakt, że Heiana jest chyba jedyną osobą, która potrafi bezboleśnie
poskromić Szept i jej „ktoś musi się tym zająć” zapędy. Panicznie boi
się bagnisk, bo kiedyś jedno z nich nieomal ją wciągnęło i teraz każde,
nawet najmniejsze błoto kojarzy jej się z tym faktem. Uparcie jednak
twierdzi, że wszystko przez to, bo może się pobrudzić i tylko kilka osób
zdaje sobie sprawę z prawdziwej przyczyny jej fobii. Przeraża ją już
sam widok błyskawic i niosący się odgłos grzmotów. Zaś specyficzny
rodzaj alergii sprawia, że stroni od zwierząt, których obecność wywołuje
u niej napady kichania. Najsilniej związana z elfickimi boginiami
Sho’sarrah i Ishą.
Obecnie, jeśli nie podróżuje gdzieś z Szept,
można ją spotkać wśród zamieszkujących Lwowską Kotlinkę Teruków, gdzie
zajmuje się szeroko rozumianym leczeniem członków plemienia – od
zwykłego bólu głowy po wrzody żołądka. A mamusia mówiła, właściwie się
odżywiać. Czasem odwiedza też elfią stolicę i zamieszkujących tam
przyjaciół.
Status – żywa.
Elenard Erathir
"Tak wczesny powrót nie wróżył nic dobrego. Wiedział to w swej mądrości Pan Wiedzy.
–
Dziecinko... – odezwał się do tej, co właśnie weszła, lubo chcąc o
zbliżających się gościach powiedzieć. Nie była to pyzata twarz, nie było
to dziecko ze związanymi w warkoczyki włosami, jak sugerowałoby miano.
Była to wysoka elfka, odziana w granatową szatę.
– Wiem ojcze. Wracają."
Ojciec Niraneth. Władający Irandal z ramienia stolicy. Zawsze dość
bliska jej osoba i wzór godny naśladowania. To po Elenardzie
odziedziczyła gen magii, on też był jej pierwszym nauczycielem. Nauczył
ją historii dawnych dni, nauczył mowy wszelakiej i sztuk walki. Nauczył
miłości do wszystkiego, co żyje i szacunku. Dla niego dość długo była
małą dziewczynką, nawet gdy wedle elfich miar osiągnęła wiek dorosły.
Dość długo nazywał ją zresztą pieszczotliwie "dziecinką".
Elenard uważany był przez rodaków za Mistrza Wiedzy, tego, co dostrzec
potrafił więcej niż inni. Zewsząd otaczany szacunkiem, nie tylko przez
elfi ród. Szlachetny i honorowy, sprawiedliwy w osądach, jednakże przy
tym i pełen współczucia. Nieco milczący może, nieco odległy nieraz się
zdawał, zbyt poważny też może. Odkąd stracił najstarszego syna uśmiech
rzadziej gościł na jego wargach. I miał ku temu powody, bo los jakby
odwrócił się od niego.
W czyim zamyśle było użycie zakazanych
sztuk trudno orzec. Czy zrodziło się to w myśli Niraneth, czy może cały
plan przyszykował jej ojciec? Nieżyczliwi Elenardowi, bo gdzież ich nie
ma, opowiadają się za tą drugą wersją. Niemniej we wiedzy magicznej
córka prześcignęła ojca, a i Elenard zdecydowanie potępił jej czyn, a
prawdę mówiąc, był pierwszym, który to zrobił, co bardzo Niraneth
zabolało, tym bardziej, że zwykła szukać aprobaty ojca.
Elenard zdecydował odejść za Białe Wieże razem z pozostałymi elfami
zbliżonymi doń wiekiem. Uprzednio jednak rozmówił się z następcą tronu,
ofiarując mu swe usługi i deklarując chęć pozostania, jeśli tamten
wyrazi takowe życzenie. Wilk takowego nie miał, nie chcąc starszego elfa
siłą zatrzymywać. Morze silnie wzywało go do domu i ostatecznie
odszedł. Niedane my było dotrzeć na miejsce, zginął podczas ataku orków,
broniąc odwrotu pozostałych z tych, którzy wyruszyli razem z nim.
Status – martwy.
Aerandel, Lśniąca Gwiazda
"– Odchodzisz. Jednak odchodzisz – pierwsza odezwała się młodsza elfka. Głos jej lekko tylko drżał od tłumionych uczuć.
–
Tak. – Nic więcej nie było do powiedzenia. Jakiekolwiek słowo by nie
padło, nie miało przekonać żadnej z nich. Obie dokonały wyboru.
Tchórzostwo, myślała młodsza. Konieczność, powiedziałaby starsza.
Może więc lepiej, że obie milczały."
Matka Niraneth. Uchodząca za wyjątkowo piękną i łagodną, otwartą na
innych. To ona była tą, co zawsze niemal śpieszyła z pomocą czy to
współplemieńcom czy leśnym mieszkańcom. Zwłaszcza zaś tym ostatnim,
bowiem szczególny dar miała w sobie. Nie magię żadną, lecz prostą
znajomość zachowań leśnych mieszkańców i skrzydlatych przyjaciół. W
obliczu walk jakby nieco przerażona tymi starciami, które niosły
cierpienie i śmierć. Jednak osobiste uczucia nie zmieniły tego, że z
dumą w oczach patrzyła na syna, gdy ten nie wahając się, choć tak młody,
już poznał ogień walk. I wyszedł z nich zwycięsko. Jego śmierć załamała
ją, matkę. Zmieniła. Nie czuła już dumy, pozostała tylko pustka i żal.
Pustka, której nic nie było w stanie wypełnić. Umilkł jej śmiech, lasy
ucichły. I tylko wieczorami wiatr wył ponuro, wtórując cichym łzom
elfiej pani. Lasy jej zbrzydły, pieśń natury umilkła, niesłyszalna już
przez jej uszy. Wszystko przyćmił żal, a Aerandel marniała w oczach. W
końcu odeszła, udając się aż za Białe Wierze, byle dalej. Mając przed
sobą perspektywę długiego życia w świecie, który stracił dlań sens i
smak... Nie potrafiła.
Córka nigdy nie była z matką tak silnie
związana jak z ojcem. A jednak nie potrafiła też zrozumieć jej odejścia.
Tego, że nie została... Dla ojca. Dla elfów. Dla Eredina. Dla Irandal.
Dla niej.
Status – żywa, opuściła Keronię.
Tamarel
"–
Cokolwiek się stanie, ja nie złożę broni. Będę walczył do końca w
obronie naszych ziem i przekonań. Nie będzie nam człowiek dyktował, jak
mamy żyć. Za wolność!
– Za wolność! – odkrzyknął oddział zwiadowców,
leśnych strażników. I tylko jeden elf pokręcił głową, widząc gromadzące
się nad nimi chmury, których powstrzymać się już nie dało."
Brat Niraneth. Wspaniały łucznik i przywódca zwiadowców. Ukochany syn,
duma ojca i ludu. Najstarszy z trójki dzieci Elenarda i Aerandel. Jego
śmierć, podczas jednego z wypadów, była ogromnym ciosem dla tych, co go
znali. Był znacznie bardziej otwarty od siostry, który to charakter
odziedziczył po matce, znacznie bardziej pogodny i dostępny.
Jednocześnie wygląd wziął po ojcu.
Gdy trzeba zachowywał
powagę, gdy trzeba śpieszył z dobrym słowem, radą czy żartem. Zdawało
się, że potrafi wyczytać to, czego ktoś w danej chwili potrzebuje, nawet
jeśli nikt mu nic nie mówił. Ale i mniejszą miał wiedzę niż Niraneth,
bo do starych ksiąg, legend i pieśni nigdy nie było mu blisko, nudziły
go jednym słowem. I mimo, że brat starszy aż tak bliski Niraneth nie był
jak drugi, to śmierć jego ciężko przeżyła, tym bardziej, że i
podejrzewała, że do zdrady tu doszło i sprzymierzenia z wrogiem. Jeszcze
gorzej było, gdy wyszedł na jaw udział czarnej magii w śmierci
Tamarela. Dopiero upływ czasu miał pokazać zdradę, do jakiej wówczas
doszło, do tego zdradę na najwyższych szczeblach, bo wśród starszyzny.
Co mniej życzliwi zarzucają mu brak otwartości na inne rasy,
zatwardziałość w tradycji i przeszłości, a także zbytnie ukierunkowanie
na zachowanie pozycji i władzy.
Status – martwy.
Eredin, Strażnik
"–
Wrócę jak tylko będę mógł – obiecał. – Ciężko wyjeżdżać i zostawiać cię
z tym samą, Nira. No, uśmiechnij się. Przekażę od ciebie słowa
powitania Wilkowi i Iskrze."
Drugi z braci Niraneth. Bliższy jej niż ktokolwiek inny, zawsze mogła
zwierzyć mu się ze wszystkiego. Nie mieszkał wraz z nimi w Irandal, jako
że ofiarował swój miecz stolicy elfów, Eilendyr, gdzie też najczęściej
przebywał, pełniąc rolę jednego ze Strażników Medrethu. Ojciec nie był
zachwycony decyzją syna, zwłaszcza po tym, jak utracił pierworodnego.
Lecz postawy młodego elfa to nie zmieniło.
Nie był tak jak
Tamarel otwarty, wolał walkę z dystansu niż w zwarciu. Za to jeźdźcem
był urodzonym. Opuścił rodzinne Irandal jeszcze przed śmiercią Tamarela,
przybył też, rychło po tym, jak wieść o tych wydarzeniach dotarła do
Eilendyr. Wówczas ostatni raz widział swą siostrę. Zawsze wierzył w jej
umiejętności, widział to, czego inni dostrzec nie raz nie potrafili.
Na nieszczęście, gdy niedobitki z Irandal przybyły do Eilendyr nie było
go w mieście. Nie mógł wstawić się za siostrą, choć pewnie niewiele by
to zmieniło w decyzji Starszych. Nie widział się więc i z Szept, gdy
Eilendyr opuszczała. Spotkali się dopiero później, gdy nazywano ją już
Wygnańcem. Strażnik miewał wyrzuty sumienia, bo nie wsparł jej, gdy go
potrzebowała, a i nie przewidział tego, co się szykuje. Jakby nie
sprawdził się w roli brata. Toteż po tym, gdy elfka wróciła do stolicy
jako małżonka Wilka, Eredin coraz częściej opuszcza Medreth, by mieć oko
na siostrę. Z powodu jego braterskich uczuć doszło parę razy do scysji
między nim a Wilkiem, a ta zakończyła się złamanym nosem Władcy. Upadek
Eilendyr odwrócił jego życie do góry nogami. Zniknął Medreth, którego
miał pilnować i duchy, których miał chronić. Nie zamierzał się poddać,
walczył do końca. Nie odszedł. Dopiero później znaleziono go błąkającego
się wśród cieni tego, co kiedyś było wspaniałością elfiego miasta.
Dzielnie wziął się za odbudowę Strażników, wierząc, że to niezbędne.
Wierząc, wbrew poniektórym, w słowa Widzącej, jakoby las miał się
odrodzić, a Strażnicy znów będą potrzebni.
Status – żywy.
Deorin Erianewn, Widząca
"-
Eilendyr musiało upaść, byście w końcu dostrzegli zagrożenie i
przestali stać jak te kołki, gdy życie przebiega wam przed oczami. Nie
patrz tak na mnie, masz mózg, to go używaj. Myślicie, że oni wszyscy
zostawiliby was w spokoju? Wróg, który wygrywa jedno starcie, pragnie
więcej. Ile jesteś w stanie poświęcić za wolność? Za elfy? Za stolicę?"
Deorin „Dea” należy do grupy najstarszych elfów w Keronii, należy
jeszcze do tych, którzy jako pierwsi stawiali kroki na jeszcze
dziewiczej ziemi. Matka Elenarda, babka Niraneth i Eredina, członkini
Strażników Medrethu i Widząca. Tym postaci, o której się dużo mówi, a
mało wie. Typ postaci, o której się szepcze za plecami różne rzeczy, ale
nigdy nie mówi jej się tego prosto w twarz z prostej przyczyny. Może
Deorin umiłowała las, może czasem zdaje się opętana przez wizje, lecz
jej słowa wciąż są ostre, a język cięty. Słowem, wzbudza strach, a jej
pytania nierzadko odbierają zdolność mowy co mniej śmiałym młodzikom.
Tych, którzy zadali sobie trud wsłuchania się w słowa Deorin, może
poruszyć zawarta w nich prawda i mądrość wieków. Jednocześnie ta surowa
pani nie znajduje zrozumienia dla w jej mniemaniu głupich błędów, a
podejmując decyzje częściej kieruje się rozumem niż sercem. Na swój
sposób przywiązana do rodziny, na swój sposób troszczy się o ich dobro,
na swój sposób chce pomóc, nawet jeśli ta pomoc czasem jest przykra dla
bliskich.
Deorin zawsze była uparta, zawsze też dążyła do
swego celu. Pod tym względem Szept bardzo ją przypomina. Swego czasu,
gdyby zechciała, mogłaby wiele znaczyć w elfiej społeczności. Ona jednak
wybrała los Strażniczki i nikomu ze swego wyboru się nie tłumaczyła.
Zresztą, zawsze była kontrowersyjną postacią i taką miała pozostać już
do końca. Ogromne znacznie ma dla niej porządek i organizacja, wierzy w
silną, dobrze rządzącą władzę. Uznaje konieczność wyższego dobra, czasem
coś, co wydaje się tragedią jest konieczne dla osiągnięcia późniejszych
korzyści. Często nierozumiana, jeszcze częściej jej słowa są
ignorowane. Zdaje się, że widząca przewidziała upadek elfiej stolicy,
jednak z jakiegoś powodu nie uznała za stosowne informować o tym, zanim
się nie dokona. Swoje zrobiła, przynajmniej w jej własnym, nieco dziwnym
mniemaniu i teraz na nowo odsunęła się od świata, pozostawiając
kierownictwo Strażnikami młodemu Lethanasowi.
Status – żywa.
Ród Winters
Elain Eiffor
"–
Elain, trzymaj się blisko pana barona – polecił kuzynce. I nie chodziło
o to, że będzie w niebezpieczeństwie w obozie. Bał się raczej o to, co
powie. Nessa. Cóż, w niektórych sprawach była tylko dzieckiem. Nie
rozumiała..."
Kuzynka Devrila, siostra Patrica. Ich rodzice zginęli w wypadku, gdy
oni oboje byli jeszcze mali. Jedynym jej opiekunem i powiernikiem był
starszy brat. Poza tym mieli to szczęście, że wziął ich oboje pod swoje
skrzydła daleki krewny, Cedrick Manus Winters, earl Drummor. Możny ten
pan zapewnił im właściwe wychowanie i wszelakie rozrywki, zupełnie jakby
byli jego własnymi dziećmi i nigdy też nie dał im odczuć, że są jakimś
ciężarem czy niechcianym obowiązkiem.
Elain, przez bliskich
zwana pieszczotliwie Nessą, nie jest podobna do Wintersów. Jej włosy
mają jasny, złocisty odcień, a spod gęstych rzęs spoglądają jasne,
zielononiebieskie oczy. Dziewczę to jest może zbyt impulsywne, może
nazbyt naiwne, o czym mogła przekonać się Nefryt. Jednak pod tymi
cechami kryje się poczciwe serce i szczera chęć pomocy, nawet jeśli
dziewczyna nie ma pojęcia, od czego zacząć. Traktowana przez Devrila jak
krucha laleczka, ma już dość życia pod kloszem. Choć szczerze kocha
kuzyna, nie jest zaślepiona. Widzi jego błędy, widzi to, kim się stał. A
przy tym widzi i różnicę w tym, jaki jest wśród ludzi, a jaki wtedy,
gdy są sami. Widzi, jak bardzo zmieniła go wojna i podział kraju. I
bardzo chciałaby zrozumieć, dlaczego...
Status – żywa.
Rozenwyn Annis Winters, zd. Valendor
"–
W Drummor jestem tylko ja... I matka Deva... Ale ona... Cóż, służba
mówi, że popadła w obłęd. Ja ... – urwała, przypominając sobie
ostrzeżenie Nefryt i zaczerwieniła się. – Tych problemów chyba nic nie
rozwiąże. Jak powiedziałaś, zmarłym nie zwróci się życia. A chyba tylko
to uleczyłoby... – urwała ponownie, spoglądając w bok. Z dziwnym
smutkiem."
Matka Devrila. Chociaż małżeństwo jej i Cerdicka było aranżowane przez
ich rodziny, była szczerze przywiązana do małżonka, a i z czasem w ich
życiu pojawiła się miłość. Doczekali się tylko jednego syna, Devrila.
Poród był dość ciężki dla Rozenwyn, a i medyk przestrzegał, że kolejnego
mogłaby nie przeżyć ani ona, ani też dziecko. Mimo to uczucia męża do
niej nie zmieniły się. Ciężko przeżyła śmierć Cerdicka, pogrążyła się w
swym bólu, a co niektórzy mówią, że w obłędzie.
Devril nie jest
do niej podobny, ani z wyglądu, ani też z charakteru. Ma jedynie jej
spojrzenie, czystą zieleń tęczówek. Poza tym, tam gdzie jego włosy wiją
się w brązowych skrętach, jej są krucze i czarne. Rozenwyn zawsze
kochała kwiaty, w Drummor osobiście urządziła ogród, będący chlubą
posiadłości. Sama też, najbardziej kochając białe róże, osobiście
pielęgnowała te krzaki. Czas przeszły, bo jaśnie pani już tego nie robi.
A mimo to syn dba, by ogród, dzieło matki, nie umarło, zlecając służbie
dbanie o niego. Trudno stwierdzić, czy był silnie związany z matką. Na
pewno więcej mówił jej, niż wiecznie niedostępnemu ojcu. Były jednak
sprawy, których serce matki pojąć nie mogło.
Status – żywy.
Cedrick Manus Winters
"– Jesteś dziedzicem, jedynym spadkobiercą. Twoja przyszłość dotyczy rodziny. Majątku. Twoim obowiązkiem...
Devril
skrzywił się, jakby coś go bolało. Tylko czekał, aż ojciec nawiąże do
obowiązków i powinności. Niestety, nie uszło tu uwadze earla.
– Tak obowiązki. Kiedyś to ty będziesz decydował o sprawach majątku.
–
Zawsze możesz mnie wydziedziczyć. A skoro skończyliśmy już tę część
rozmowy... Wybacz, mam obowiązki, do których powinienem wracać."
Ojciec Devrila. Zawsze niezwykle surowy dla syna, zdawał się dostrzegać
chłopca tylko wtedy, gdy ten coś zbroił i trzeba było go zganić albo
też, gdy ten nie wywiązał się ze swych obowiązków. Poza tymi wypadkami
Devril widywał Cedricka niezwykle rzadko, głównie na domowych
uroczystościach albo przy wspólnych posiłkach. Pan to był może i surowy,
ale sprawiedliwy w sądach, gdy chodziło o włości i podległą mu ludność,
z silnie wpojonymi wartościami moralnymi, które pragnął przekazać
synowi. Święcie przekonany, że syn powinien poradzić sobie z
trudnościami, znacznie częściej ganił niż chwalił.
Odmienne
poglądy spowodowały w końcu rozłam i spory między dziedzicem a
Cedrickiem, które i były przyczyną rzadkich wizyt tego ostatniego w
Drummor. Cedrick zginął w Kansas, stracony wraz z ostatnimi z tych,
którzy stawili czoło Wirginii. Devril przybył za późno, wmieszany w tłum
mógł tylko patrzeć bezradnie na śmierć ojca.
Status – martwy.
Patric Rigard Eiffor
"
– Mój brat walczył za Wolną Keronię. Stracili go w Kansas, razem ze
wszystkimi. Razem z ojcem Deva, starym earlem – wyznała już ciszej."
Kuzyn Devrila, starszy brat Elain i jej opiekun. On i Elain wyglądali
jak bliźnięta, oboje jasnowłosi i z jasnymi oczami. Obowiązkowy
człowiek, któremu niezwykle posłużyła opieka earla Cerdicka Wintersa.
Ćwiczył się w fechtunku razem z jego synem Devrilem, razem pobierali
nauki, razem bawili się i dorastali, będąc sobie nawzajem podporą i
wsparciem. A i nauka przebiegała sprawniej dzięki rywalizacji między tą
dwójką, naznaczoną nie zawiścią, a po prostu chęcią wykazania się.
Prawdę powiedziawszy, Patrick był dla Devrila jak brat, którego dziedzic
Drummor nigdy nie miał. A i Devril był pewnego rodzaju wzorem dla
młodszego kuzyna, co czasem prowadziło do zabawnych wypadków i oskarżeń,
jakoby Dev miał zły wpływ na Patricka.
Podobnie jak Cedrick
został stracony w Kansas. Do końca walczył nie wycofując się, w
przeciwieństwie do Devrila. Devrila, który już wtedy realizował własny
plan...
Status – martwy.
Rodzina Gharkis
Alard Gharkis
"– Musisz iść? – wypalił chłopiec.
–
Kiedyś to zrozumiesz, obiecuję. – Alard przyklęknął, poważnie
spoglądając w twarz syna. Te zaciśnięte wargi, buntowniczy wyraz twarzy.
Tak, jego syn kiedyś zrozumie.
Lucien nie rozumiał. Nawet teraz. "
Ojciec Variana. Zresztą, każdy kto widział Alarda z synem nie miałby
wątpliwości po temu. Syn był wierną kopią ojca. Te same ciemne włosy, te
same, ciemnobrązowe oczy, zdające się kryć myśli i tajemnice, o których
inni mogliby tylko marzyć. Był tak samo opanowany jak syn, zwykł
najpierw wszystko przemyśleć, potem dopiero działać. Ten właśnie mąż
zarabiał na życie swym orężem, a powiedzieć trzeba, że walczyć potrafił.
Wszystko tkwiło w sile mięśni i umiejętności planowania, jakimi się
szczycił. Potrafił wzbudzić też posłuch i szacunek, rzecz niełatwa
biorąc pod uwagę niezbyt chwalebne i zdecydowanie nieszlachetne
pochodzenie. Alard miał też swoje zasady, których nigdy by nie złamał.
Wierzył w honor i powinność, w wolność dla każdego. Za to też poszedł
walczyć, gdy na Keronię najechały połączone siły dwóch sąsiednich
państw. Za kraj, za ludzi, za swoją rodzinę. To był ostatni raz, gdy
Lucien widział ojca. Alard nie wrócił i uznano go za zmarłego. Dopiero
lata później, gdy Cień dorósł, przypadkowo odnalazł ojca na galerach. I
byłby go tam zostawił, gdyby nie Iskra.
Patrząc na dorosłego
syna, Alard zastanawia się, gdzie popełnił błąd. Wie, że wojna zmienia
ludzi, wie, co może uczynić bieda i niewola. Wie jednak, że są tacy,
którzy nie wybierają w życiu łatwiejszej drogi, nie kierują się
wyłącznie egoistycznymi pobudkami. Syn gardzi wartościami ojca. Ojciec
brzydzi się czynami syna. Za to z Iskrą rozumie się jak najlepiej,
nierzadko stając się powiernikiem elfki i doradcą. Dość blisko jest też
związany z wnukami, które rozpieszcza jak tylko może i dla których
uczyniłby wszystko.
Status – żywy.
Edith Maud Gharkis
"–
Varianie! – Głos matki przebrzmiewał pretensją – Co mi obiecałeś? –
Skuliła się pod kocem, za cienkim by ją ogrzać. Wychudłe ramiona drżały.
Syn odwrócił wzrok, niezdolny na nią patrzeć. Pamiętał to, co mówiła.
Pamiętał każde słowo.
– Nie kraść – rzucił niechętnie.
–
Synku, tak nie można. Nie pamiętasz, czego uczył cię ojciec? –
Pogładziła go po głowie, siląc się na uśmiech. A czarnowłosy chłopiec
pokiwał głową. Będzie musiał postarać się bardziej. Będzie musiał nie
dać się przyłapać."
Matka Variana, małżonka Alarda. Kobieta prostego pochodzenia, oddana
bogom ludzkim, starająca się żyć wedle ich przykazań, co wcale nie było
łatwe w trudnym okresie walk i powojennej zawieruchy. Bywała uparta,
czasem zbyt popędliwa w czynach. Długo odmawiała uwierzenia w to, że mąż
nie wróci, że poległ. W końcu jednak i ona poddała się i wraz z dziećmi
przeniosła za mury Nyrax, gdzie miało im się żyć łatwiej. Bogowie
niejedni wiedzą, że łatwiej wcale nie było. Początkowo parała się
szyciem, pomagała w pobliskim sklepie przeznaczonym dla magów. Potem
jednak było tylko gorzej i gorzej. Wojna wyniszczyła kraj, ograbiła
mieszkających tam ludzi. Wraz z nią przyszedł głód i towarzysz jego,
zaraza. W końcu zaś zima. Edith jej nie przeżyła. Uporczywy kaszel,
zimno i ogólne osłabienie, tak to pamiętał jej syn. Trzęsące się dłonie
matki. I sen. Sen, z którego więcej się nie obudziła.
Status – martwa.
Fina Gharkis
"–
Fina, idź do domu – chłopiec zganił ją ostro, zirytowany. Śpieszył się.
Plącząca mu się pod nogami siostra to nie było akurat to, czego
potrzebował w danej chwili. Lecz widząc wykrzywione w podkuwkę usteczka
wyciągnął w jej stronę dłoń.
– Dobra, chodź."
Młodsza siostra Variana, później znanego jako Lucien Czarny Cień.
Dziewczę o łagodnym usposobieniu, nieco nieśmiałe, acz skore do pomocy.
Jej brat zwykł mówić, że urodziła się w złym czasie i w złym statusie
społecznym, nie pasując do niego. Była podoba do brata, z identyczną
cerą, kaskadą ciemnych włosów, równie czarnych. I tylko oczy wzięła po
matce, niebieskie, jak dwa kamienie. Szafiry. Brat kochał ją, traktując
jak drobną i delikatną, potrzebującą jego ochrony. On też był jej
opiekunem, zwłaszcza po śmierci matki, gdy zostali sami. Nie można się
więc dziwić, że byli ze sobą silnie związani. Ku rozpaczy brata Fina
zmarła, a razem z nią jej niechciane dziecko. Wynik gwałtu.
Status – martwa.
Natan*
"
Zawsze chciał poznać swojego tatę. Bo przecież wszystkie dzieci, jakie
napotkał, miały swoich rodziców. A jeśli nie, to jeden z nich nie żył. A
tu było inaczej. Jego ojciec żył.
Teraz było inaczej."*
Dziecko, mieszaniec. Syn Luciena Czarnego Cienia i Zhaotrise Starszej
Krwi. Urodzony w Moriar Merglejt, trafił następnie do Eilendyr, gdzie na
prośbę Iskry zajęły się nim elfy, w tym i sam Wilk.
Posiada
ciemne oczy swego ojca i wrodzoną złośliwość swojej matki, a także
dziwne zamiłowanie do ciskania w ludzi różnymi przedmiotami, szczególnie
wtedy, gdy coś nie idzie po jego myśli. Drzemie w nim niemały talent
magiczny, a i już od najmłodszych lat zaczął poznawać sztuki walki, czy
to mieczem, czy sztyletem. Z rodzicami spędza niewiele czasu, co go
niesamowicie smuci, a i złości zarazem. Czuje się zapomniany i
niechciany, co też odbija się na zachowaniu chłopca. Po długim czasie
biernego oczekiwania, jego rodzicom w końcu skończył się kryjówki, w
których można by go ukryć przed światem, dlatego też mały Natan zawitał
do Czeluści, gdzie jego ochroną zajęły się Cienie. Chłopaczek od razu
trafił pod opiekę Pajęczarza, który już jedno dziecko wyszkolił, a choć
powinien być zapatrzony w swego nowego opiekuna, to ten, jako jedyny i
słuszny wzór uznaje swego ojca. Zafascynowany nim do reszty postanowił
pójść w jego ślady i zostać Cieniem, a w dalekiej przyszłości,
Poszukiwaczem.*
Lucien nie spodziewał się, że zostanie ojcem. Z
całą pewnością nigdy też tego nie chciał. Nie zamierzał być
odpowiedzialnym za kogokolwiek, oprócz ludzi Bractwa. A do tych chłopiec
nie należał. Co więcej, nie zamierzał mieszać się w życie chłopca,
nawet gdy dowiedział się o jego istnieniu. I byłby się tego trzymał,
gdyby ktoś w osobie Pajęczarza nie miał za długiego języka i wszystkiego
nie wygadał małemu. Teraz Lucien zaangażował się odrobinę w ochronę
chłopca, wciąż jednak trzymał własne emocje i uczucia na wodzy. Nie
ułatwiało tego jawne uwielbienie Natana i jego chęci do towarzyszenia
ojcu. I stało się, a Poszukiwacz odkrył, że dzieciak jest mu niezwykle
drogi i niech ktokolwiek spróbuje go skrzywdzić, to będzie miał z nim do
czynienia. To uczucie pogłębiły jeszcze wydarzenia w Eilendyr i utrata
małej Yue. A choć Lucien nie jest wymarzonym ojcem, choć daleko mu do
ideału, to stara się jak tylko może. Chociaż sam nie obchodził świąt, to
na Dremady podarował chłopcu kopię swego płaszcza, z dokładnie takimi
samymi właściwościami. Może nie umie mówić o uczuciach i ich okazywać,
ale Natana kocha i zrobi wszystko, by mały był szczęśliwy i bezpieczny.
Zwłaszcza to ostatnie.
Status – żywy.
Yue*
"A
Lucien, gdy pokona już liczne zakręty i zawiłe ścieżynki stolicy, kiedy
zboczy w zagajnik sosnowy... Cóż, zobaczy ciało dziewczynki o białych
włosach, które splamiła krew. Krew sącząca się z rany zadanej sztyletem o
dziwnym, łukowatym ostrzu. On widział kiedyś to ostrze. Widział i mógł
pamiętać, choć nie konkretnie właściciela. Ostrze bowiem należało do
kogoś z Bractwa. Do jednego z zabójców... I logika nakazywała łączyć
słowa Dachowca z tym oto dowodem. Zdrajca i usypiacz elfów wciąż był w
stolicy. W dodatku, zabił córkę Poszukiwacza.
A skoro ta nie spała, skoro zobaczyła coś, co kosztowało ją życie..."
Białowłosa dziewczynka o wściekle fioletowym spojrzeniu. Można się
domyślić któż jest jej matką. Ale żeby o ojcostwo posądzić Cienia?
Może
inni mają wątpliwości, jednak pewien mentor i pewna podopieczna nie
mają. Drugie dziecko Poszukiwacza i Upiora, to jednak poczęte na wyspie
zamieszkanej przez starą Olchę. Dziecko to miało umrzeć wedle rachuby
wszechświata, jednak, jak wiadomo, wszechświat zbyt wielki jest i
wszystkiego nie ogarnie, zdarzają się więc drobne odstępstwa od normy.
Takim odstępstwem była Yue, którą Wiedźma zaniosłą do sadzawki duchów
Księzyca i Oceanu. Te, po uprzednim ubłaganiu, wróciły dziewczynce
życie, choć zdrowie pozostało nadal liche.
Została oddana do
klasztoru w wioseczce nadmorskiej Naranca. Elfy nie mogły się nią
zaopiekować, gdyż wszyscy nadal byli przekonani o tym, że Wilk nie żyje.
Podczas kiedy to Iskra regenerowała siły, magiczka wraz z Cieniem
odwieźli dziewczynkę uznając, że tam będzie bezpieczna.
Mylili
się.* Wkrótce potem klasztor został doszczętnie zniszczony. Mała ocalała
cudem, odnaleziona przez wiedźmina, który odwiózł ją do Czeluści. Teraz
i ona, jak wcześniej Natan żyła wśród Cieni, zdradzając oznaki
magicznego uzdolnienia.
Bogowie, los i wszechświat jednak nie
zapomnieli o wydartym im życiu. Dziewczynka zginęła, zamordowana przez
zdrajcę, Dibblera, którego przez przypadek zobaczyła w stolicy. Nie mógł
sobie pozwolić na świadków, mała zapłaciła za swą dziecięcą ciekawość.
Ojciec spóźnił się tylko odrobinę, ale to wystarczyło. Znalazł ją we
krwi, ze śmiertelną raną. Jeszcze ciepłe ciało, ale pozbawione ducha.
Żal Cienia był zbyt wielki, by dało się go opisać słowami. I biada temu,
kto odebrał mu jego małą córeczkę. Niech tylko Cień pozna prawdę…
Status – martwa.
Robin*
„A Lucien zamarł wpatrując się w małą. Taka maleńka, taka delikatna. Ich córeczka.
-
Robin – nie zdawał sobie sprawy, że imię to wypowiedział na głos. - Jak
ci się nie podoba to – zawahał się. Nie był dobry w kwestiach uczuć. W
normalnym, zwykłym życiu. Potrafił nazwać ostrze, łuk, miecz. Potrafił
wymienić nazwy trujących ziół i zabić przeciwnika na kilka, czasem
kilkanaście sposobów. Ale wymyślenie imienia dla własnej córeczki
okazało się … trudniejsze. I znacznie bardziej satysfakcjonujące. Ale
jeśli Iskrze się nie podobało…”
Druga córka
egoistycznego Cienia i szalonej elfki. Po tym, jak rodzice utracili
pierwszą, stali się nieco nadopiekuńczy w stosunku do Robin, która, jak
każda mała bestia, lubi to wykorzystywać. Przez wujaszka Wilczka
pieszczotliwie nazywana "tym piekielnym gremlinem", przez własną matkę
uznana za zło wcielone, nie zawaha się użyć każdego podstępu i każdej
sztuczki by dostać tego, czego akurat chce. Ulubionym przedmiotem
wyzysku stał się jej własny ojciec, który chyba jeszcze nie zauważył, że
mała robi to celowo.
Z wyglądu poszła całkowicie po Lucienie.
Ma duże, brązowe oczka i ciemne włosy, jak dotąd nigdy nie złapała
żadnego przeziębienia, czy innej choroby, co Iskra uznała nie za
szczęście, a za fakt, że nawet katar i kaszel boją się tego, co Robin
może z nimi zrobić. Jak na razie nieuzdolniona w żadnym konkretnym
kierunku, choć Zhao ma cichą nadzieję, że będzie miała małego, wrednego
maga, którego będzie mogła uczyć.
Od Wilka dostała w prezencie
małego niedźwiedzia, którego znaleziono w Medrethu bez rodziców, za to
pod opieką boskiego Udunry. Zwierzak jest brązowy, ciemnooki, zupełnie
jakby pisane mu było zostać towarzyszem Robin. Co najciekawsze,
dziewczynka wykorzystuje wszystko i wszystkich, ale niedźwiedzia sama
wręcz rozpieszcza.
Bywa, że kiedy nie jest z resztą rodziny w
Czeluści, zostaje w Eilendyr, gdzie najczęściej towarzyszką jej zabaw
jest księżniczka Merileth (jak dotąd wykorzystana tylko dwa razy).
Status – żywa.
Elfy
Lethias i Finrandil
"– Ruszaj w drogę, Wygnańcze. Idź tam, gdzie cię przyjmą, tutaj skalałaś swe imię.
– Ruszaj w drogę, Wygnańcze. Źle uczyniłaś, lecz wierzę, że chciałaś dobrze."
Dwaj najważniejsi doradcy Elenarda, Finrandil zajmujący się głównie
utrzymaniem wojsk Irandal i Lethias, skłaniający się ku bieżącym
problemom. Obaj jak ogień i woda, całkiem różni w charakterze i
postępowaniu. Jedynym, co ich jednoczy, jest dobro elfiego rodu. Lethias
jest spokojniejszy, łaskawszy, Finrandil surowszy w osądach i
powierzchniowości. Finrandila oburzył czyn Niraneth. Lethias pragnął
nade wszystko zrozumieć.
Obaj byli tymi, którzy odprowadzili
ją ku bramom miasta, mając dopilnować jej odejścia. Lecz nawet Lethias
nie zna prawdziwego oblicza swego przyjaciela. Czarne serce Firandila
skrywa bowiem sekret mrocznej magii i zarzewie zdrady. On doprowadził do
upadku Irandal, on też zamordował Tamarela, winą obarczając jego
siostrę. W obliczu zaś zmian i nagłego wywyższenia elfki wynajął Cienie,
usiłując doprowadzić do śmierci córki rodu Erianwen. Kiedy i to
zawiodło, usiłował zesłać na elfy sen, do śmierci podobny, a gdy
Niraneth popadła w konflikt z Bractwem Nocy, Starszy był tym, który
donosił o jej poczynaniach. Jednak jego podwójna gra już wkrótce może
zostać ujawniona, bo miast przyczaić się i czekać, elf ponownie sięgnął
do magii, przyzywając mglistego stwora, który ją nękać stolicę.
Zdemaskowany, został uznany za zmarłego po tym, jak zawalił się jeden z
grobowców, grzebiąc go pod kamieniami. Przynajmniej wedle mniemania
elfów. Od tego czasu nikt nie słyszał o Firandilu. Jego towarzysz,
Lethias, pozostał w stolicy, poświęcając swe wysiłki w doradztwo i
pomoc, tam, gdzie była potrzebna. Nie jest wrogiem, jak sam określił
Radę. Są po to, by pomóc. Teraz, po upadku Eilendyr, gdy zgodność jest
potrzebna nade wszystko, tym bardziej. Serce starszego elfa wyrywa się,
spoglądając na białe szczyty Gór Mgieł, nade wszystko pragnąłby odbudowy
Irandal, a nie wyłonienia nowego miasta. Już prędzej, przywiązany do
tradycji, z gruzów wskrzesiłby historię, wznosząc Eilendyr. To samo. Od
nowa. A jednak pozostał przy Wilku, uznając, że tak będzie lepiej. Dla
elfów.
Status – żywi.
Gallar Narslin
"Szczęknęła
zbroja, gdy stanął na progu komnaty. Już od dawna był bardziej
przyjacielem, niż stróżem i gwardzistą elfiej pani. Stał tak, obserwując
stojącą doń tyłem Niraneth, gdy spoglądała na swe odbicie w pełnej
zbroi, jakby się nie rozpoznając.
– Moja pani."
Nie był elfem czystej krwi, chociaż po ojcu wywodził się z jednego z
najlepszych rodów. Matka jego była półelfką, więc w mniemaniu niektórych
nieczystą. Jednak wsławił się w walkach z orkami i jako ten, co sam
jeden pradawną siłę strzegącą Lasu Larven pokonał. Za te i liczne
zasługi przyjęto go jak najlepiej, gdy przybył do Irandal, a wkrótce i
Elenard mianował go przybocznym swojej córki, Niraneth Erianwen, Wilczej
Pani. Nie można powiedzieć, by cieszyła ją ta zmiana. Odtąd miała mieć
kogoś, kto chodził za nią krok w krok, strzegąc i czuwając nad jej
bezpieczeństwem. Jednak ojcowską wolę zaakceptowała, przekonując się, że
niesie to i pewne zalety.
Z czasem też mimowolny towarzysz
wędrówek stał się przyjacielem, a wspólne przestawanie przyjemnością,
nie koniecznością. A i z czasem lojalność Gallara należeć zaczęła nie do
Irandal, lecz do Niraneth. Przyjaciel, nie podwładny, znał ją lepiej
niż ktokolwiek inny, znał troski i sekrety. Wygnanie jego pani
wstrząsnęło elfem. Od tamtego czasu los nie skrzyżował ich ścieżek
ponownie, acz elfka słyszała, że wkrótce po jej odejściu opuścił szeregi
przybyłych z Irandal do Eilendyr oddziałów.
Dopiero teraz
spotkali się ponownie, gdy Gallar został, obok Emisa, drugim przybocznym
Szept. Dobrze było ponownie zobaczyć starego przyjaciela, przekonać
się, że nie zapomniał, że wciąż znaczą tyle samo dla siebie. Zdaniem
jednak Lethiasa nie był to najlepszy wybór. Dla Szept owszem, bo Gallar
prędzej sam zginie, niźli pozwoli, by spotkała ją krzywda, lecz nie dla
stolicy i elfów, jako że blondwłosy elf służy Niraneth, nie królowej i
nie stolicy, nadmierna zaś troska i zażyłość może spowodować, że zawaha
się, postąpi nie tak, jak powinien. Może dlatego upadek Eilendyr nie
dotknął go tak, jak pozostałe elfy. W końcu "jego pani" przeżyła, cała i
zdrowa. Wierny Szept, razem z Emisem ocalili małą Merileth, gdy wróg
zaatakował Przystań, co Gallar przepłacił dodatkową blizną na piersi i
długotrwałym powrotem do zdrowia w cieniu gałęzi Larvenu. Nieprzytomny,
gdy zabierano go ze stolicy, nie brał udziału w jej burzeniu, a
tamtejsze wypadki przyjął nad wyraz spokojnie, dużo bardziej przejęty
tym, że nie chronił magiczki należycie, tak jak powinien przyboczny.
Hańbą i klęską było dać się powalić Wirgińczykom. Jeszcze większą
zostawić ją, zdaną na własne siły. Tym bardziej, że Emis, drugi
przyboczny, opuścił Eilendyr na własnych nogach.
Status – żywy.
Emis E'gon
"Łapała
go na spojrzeniach. Nic dziwnego, w końcu został jej przybocznym. Miała
jednak wrażenie, że chodzi o coś innego, że oczy wyrażają coś, czego
nie mogą powiedzieć wargi."
[art credit
Lleayhe]
To był pomysł Lethiasa. Ona nie chciała i nigdy nie pragnęła, by jak ta
kula u nogi włóczył się za nią ktoś trzeci. Takie stanowisko było już
zarezerwowane tylko dla pewnego mieszańca, nawet jeśli tenże miał teraz
znacznie mniej czasu, by z nią przestawać; spadły nań obowiązki głowy
rodu i konieczność zadomowienia się w stolicy. Zniosłaby jeszcze
Gallara. Jego znała już z Irandal, sporo razem przeszli i nawet jeśli
jego „moja pani” czasem ją drażniło, to wśród przyjaciół wiele można
darować. Niestety, Starsi i Sarriel uparli się.
W taki sposób
Szept poznała Emisa. Pochodzący z elitarnych, doborowych jednostek
księcia Ard’berio, doborowy strażnik i obrońca. Czujny, bystry, wiecznie
czuwający. Momentami nieco zbyt ponury i milczący, tak, że elfka sama
go zaczepia, by odezwał się choć słowem. Na pewno nie narzeka tyle, co
Darrus. Nie śmiałby. Pozwala jej też na mniej niż najemnik. Tamten
pozwoliłby, by wetknęła swój palec w drzwi, wsadziła wszędobylski nos w
zapomniane ruiny. Emis jak najszybciej ją stamtąd odciąga, żeby
przypadkiem się nie zadrapała.
W tym elfie drzemie jednak
znacznie więcej i Szept jeszcze nie jest pewna, co to takiego. Sarriel
wspominał coś o szczególnych umiejętnościach, lecz póki co elfka nie
miała okazji ich poznać, chyba że mając je przed oczami, po prostu ich
nie rozpoznała. We wzroku elfa widać czasem coś dziwnego, co zdaje się
dostrzegać tylko ona, a baczenie, jakie ma na nią, nieraz zdaje jej się
zbyt pieczołowite. Czego by nie mówić o Emisie, okazał się jednak
przydatny i wart każdej rekomendacji Sarriela. Gdyby nie on, Merileth
zginęłaby od ciosów wirgińskich mieczy, a Gallar padłby na deski pomostu
Przystani. Jako jeden z nielicznych, choć nie stronił od walki, wyszedł
z niej nieomal bez zadrapania. Jako jeden z nielicznych nie protestował
przeciwko burzeniu murów, swe poglądy skrywając w nieruchomej twarzy i
na dnie ciemnych oczu. Padł rozkaz, Emis go wykonał. Padł kolejny,
przyboczny znów stanął na wysokości zadania.
Status – żywy.
Sarriel Ard'berio
"Wielu
było dostojnych elfich panów, wielu pysznych i wyniosłych książąt. On
nie był bardziej dumny niż na to zasługiwał, ani bardziej szlachetny,
niż to wymagało. Nie było lepszego kandydata."
Jeden z elfów wysokiego rodu, urodzony w Irandal, jeden z nielicznych
równych jej pod względem pochodzenia. Towarzysz dziecięcy zabaw,
młodocianych wybryków i bali. Stawiany za wzór wszelakich cnót i manier,
elf dumny, niebędący przy tym jednak pysznym. Elf szlachetny,
wielkoduszny dla maluczkich, ale surowy dla wielkich. Gdyby Szept
sięgnęła pamięcią, nie mogłaby chyba wymienić sytuacji, gdy Sarriel
uchybił komukolwiek. Nawet jego odmowa pozostawała zawsze grzeczną i na
poziomie. Po odejściu Eredina stał jej się tym bardziej bliskim. Śmierć
Tamarela, której nikt nie przewidział, była ciosem dla nich oboje, dla
niego tym bardziej, bo oznaczała, że to Nira zostanie spadkobierczynią
rodu, co stawiało pod znakiem zapytania jego plany odnośnie elfki.
Po jej wygnaniu i licznych perypetiach spotkali się ponownie w
Eilendyr, gdy poruszono kwestię odbudowy Irandal. Jako jeden z
ważniejszych osobistości był wówczas obecny, rozważano jego
kandydaturę jako kogoś, kto przejmie nowo odbudowane miasto pod swoją
pieczę, jako że Eredin zrzekł się tego dziedzictwa i wybrał los
Strażnika, zaś Niraneth nie może być w dwóch miejscach jednocześnie, a
pozycja królowej stoi na przeszkodzie oddania Irandal pod opiekę
potomków Erathira. Po zburzeniu Eilendyr ta propozycja stanęła pod
znakiem zapytania, jako że część elfów przypuszczała, że to do Irandal
przeniosą się ci, co ocaleli. Wówczas to Wilk sprawowałby nadrzędną
władzę w Mieście Wiedzy. W obliczu decyzji władcy o budowie Ataxiar,
sprawy Sarriela wróciły do punktu wyjścia i znów to on zdaje się pewnym
kandydatem do wzięcia Irandal pod swoją opiekę. Tylko, co na to wszystko
Szept? Bo ostatnimi czasy magiczka nie wyglądała na taką, co odda swój
dom komuś innemu niż ona sama.
Status – żywy.
"Poruszył
się niecierpliwie, niechętnym okiem zerknął ku szanownej Radzie. Nie
był związany z tym miejscem, ani z nimi wszystkimi, szlachetnymi panami.
Lecz ona była.
– Byłaś mi prawdziwą przyjaciółką. Pomogłaś, gdy
potrzebowałem. Zaufałaś mi, choć nie miałaś podstaw. Wiem, że moje
sumienie jest w strzępach, że kradłem, kłamałem i zabijałem. Lecz
jedynym dobrą rzeczą, jaka mnie spotkała byłaś ty. Pozwól mi iść z
tobą."
Elf i zwiadowca, powszechnie znany jako Splamiony i tylko Niraneth
zwracała się doń używając nadanego mu przez rodzicielkę imienia. Niegdyś
skrytobójca, samotny strzelec, który ofiarował swój miecz i wsparcie
Niraneth. Czarnowłosy, o przyjemnej dla oka sylwetce i powierzchowności.
Wielu zarzucało mu zbytnią beztroskę i życie chwilą, żart w chwili
nieodpowiedniej. Mało kto widział, że pod tym wszystkim kryje się serce
pełne uczuć i skore do poświęceń. Był jednym z niewielu, którzy
rozumieli czyn Niraneth. Próbował kłamać by jej bronić, chcąc wziąć na
siebie część winy. Nie uwierzono mu. Długo miał nadzieję na to, że elfka
powróci do ich grona. Słynął z szalonych, często niedopracowanych
planów, z czego znaczna ich ilość nie miała najmniejszych szans
powodzenia. Dla Niraneth był zawsze przyjacielem, jedną z najbliższych
jej osób, nawet jeśli ona znaczyła dla niego znacznie więcej. Gdy byli
sami zdarzało mu się twierdzić, że ona ocaliła jego czarną duszę i
rozjaśniła życie. Ten, który kolekcjonował przygodne miłostki jak
rękawiczki, na swój sposób kochał Wilczą Panią, choć i wiedział, że ta
jest dlań nieosiągalna. Zamieniony w popielnego wampira zginął od
strzały Wilka.
Status – martwy.
Magowie
Darmar Mroczny Sethor
„– Shalafi… Mistrzu. – Echo poniosło jej głos. I właśnie wtedy, gdy
zaczynała już wierzyć, że to tylko przywidzenia, z ciemności wysunęła
się postać. Aksamitne, czarne szaty okalały sylwetkę maga.”
Elf i mag, oddany sztuce. Jeden z Mistrzów. To jego wybrała Niraneth
na swego mentora i przewodnika po ścieżkach magii. Shalafi, w
późniejszym okresie kochanek. Imponował jej szeroką wiedzą, znajomością
tematu i ciągłym gonieniem za więcej. Ciekawością. Nic przed nią nie
taił, miał otwarty umysł na każdą dziedzinę magii. Czuła w nim siłę.
Prawdopodobnie to on był tym, który wspomniał jej o czarnomagicznych
sztukach. Może nawet poczuła do niego coś więcej. Pierwsze uczucie
młodego, niedoświadczonego serca. Lecz on nie chciał ograniczeń, nie
chciał uczuć. Na pierwszym miejscu stawiał magię i to jej poświęcał
wszystko, całe swoje życie. Nawet młodą adeptkę. Od czasu jej odejścia
ich ścieżki krzyżowały się wielokrotnie, a niektórzy twierdzą, że czarny
mag wciąż czuje pewną słabość do potomkini Erathira.
Darmar został wygnany spośród swoich, oskarżony o dobrowolne poddanie
się czarnej magii. Zakazano mu wstępu do Eilendyr i elf kich miast. I
chociaż tęsknota za domem nie jest mu obca, to doskonale wiedział, co
robi. Wybrał sztukę, której się zaprzysiągł. Osiadł w wieży, otaczając
ją potężnymi zaklęciami, które mają zatrzymać każdego nieproszonego
gościa, rozpoczął współpracę z Bractwem Nocy i Nieuchwytnym, o którym
zdaje się wiedzieć nawet wiece j niż Cienie. Teraz też, częściej niż
Darmarem Sethorem nazywa się go Darmarem Mrocznym. I chociaż, w obliczu
nowych wypadków, zaproponowano mu powrót do elfiej społeczności wraz z
odwołaniem jego banicji, zdaje się, że jest to raczej krótkotrwały
epizod w jego życiu. Zawsze miał zbyt wiele ambicji i poszanowania dla
ogólnie przyjętych reguł.
Chodzi ubrany w długie, czarne szaty maga, miękkie i aksamitne.
Nasunięty na głowę obszerny kaptur skrywa jego twarz i elfie uszy,
jeszcze podkreślając jego odrębność i tajemnice. Rękawy i kaptur obszyte
są srebrną nicią, układającą się w runiczne napisy i słowa pradawnej
mowy, zaś przy pasku odnaleźć można rozliczne sakwy, niezbędne magowi do
jego praktyk.
Status – żywy.
Epilepticus
[art credit
gerezon]
Status - żywy.
Zirak Posępny
„On nie służy ani sobie ani też magii. O wiele lepiej byłoby, gdyby
tak właśnie było. Wówczas były by dla niego jakieś granice, jakieś
świętości, którym oddawałby dobrowolnie co im się należy. Własna ambicja
i pycha pchnęły go dalej. Dały pozycję, dały siłę, dały wsparcie. Tym
samym przywiodą go do zguby. Zaprowadzą tam, gdzie nie było przedtem
nikogo. I pochłoną.”
[art credit
XiaoBotong]
Czarodziej-eksperymentator, wierny tylko sobie, nie zaś swej sztuce,
co wedle słów Darmara Mrocznego pozostaje największą zbrodnią jego
przeciwnika. Śmiertelnie poparzony ogniem czarodzieja, notabene
rzeczonego Darmara, ledwie uszedł z życiem, a to tylko dzięki pomocy
demona z Otchłani, Tego-bez-twarzy. Po tym zdarzeniu zostały mu blizny,
które pokrywają całą prawą stronę ciała od biodra do piersi. Zazwyczaj
wybiera więc taki ubiór, który skrywa te szramy, świadectwo przeżytego
cierpienia i poniesionej porażki. Szuka sposobu na przezwyciężenie
śmierci i kontrolę życia, nie chcąc by doszło do zapłaty, jaką obiecał
Temu-bez-twarzy. Wplątany w liczne konflikty, nie cofnie się przed
niczym, by osiągnąć swój cel, a pomoc demona zapewnia mu siłę i moc, by
stanowił realne zagrożenie.
Status – żywy.
Ten-bez-twarzy
„Dziecię Atagro, Pana Potworów. Wyrwany z Otchłani, przeniesiony na
ziemię. Rządny zemsty, jeszcze zaś bardziej rządny wolności. Żelazne
okowy wiążą go z przyzywającym, te same okowy łączą tego śmiertelnego
nieszczęśnika. Spełnię, co każesz, ale spełnij mą wolę.”
[art credit
ArchiaOryix]
Jest i nie jest. Napiętnowany przez Fortunę, przez Fortunę
uwolniony. Przyzwany przez człowieka i w służbie człowieka, będąc mu
zarazem sługą i panem. Ten-bez-twarzy, bo ma ich bez liku, a żadna nie
jest jego. Dziecię Atagro, potwór przyzwany, użytkownik ciała,
pozbawiony własnego ducha. Demon z otchłani, ograniczony kręgiem, z
przymusu i własnej woli sługa człowieka. Zrobi, co mu nakażą, przybierze
postać, jakiej się odeń wymaga. Zażąda ceny, która niejednego by
przestraszyła, sprawiła, że zawaha się, odstąpi; nawet najbardziej
ambitny wzdrygnąłby się, brzydząc taką ceną i taką pomocą. Lecz śmiałków
nie brakuje, Fortuna mu sprzyja, Otchłań nie wzywa. W mrokach czasów
nazwano go Lohikam, acz czasy te dawno odeszły w niepamięć i nawet on
sam zdążył już zapomnieć, że tak kiedyś brzmiało jego miano.
Kto jest panem, a kto sługą?
Status – żywy.
Yen
[art credit
Axarch]
Status - żywa.
Status - żywy.
Status - żywy.
Krasnoludy
Midar Moczymorda
"– Midar? Midar… A! O Moczymordzie mówisz. Wojownik z niego nie lada.
Tylko najpierw musisz go obrócić we właściwą stronę i popchnąć. Potem
możesz zacząć się modlić.
– Modlić? O co?
– O to, żeby wymachując toporem, nie ściął ci przy okazji głowy. Niechcący."
Krasnolud, mocarny najemnik, jego siła jest zgromadzona w pięści, co
więksi żartownisie twierdzą zaś, że bogowie poskąpili mu rozumu, a żeby
to zrównoważyć dali mu siłę ogra... i jego zapach. W istocie, wojownik
ten zarośnięty, nieogolony, z czupryną kędzierzawych, ogniście rudnych
włosów większość czasu spędza w należącej do krasnoluda Lofara karczmie
"Pod Brykającym Kurczakiem". I jeśli nie jest akurat pijany, to wszem i
wobec opowiada o swoich przeżyciach tym, co to chcą go jeszcze słuchać.
Stąd, obok Moczymordy i opoja nazywa się go chwalipiętą. Niemniej,
wojownik z niego wyborowy, straszny, gdy w ścisku walki wywija swoim
toporem na prawo i lewo. A że zawsze jakowyś trunek ma przy sobie...
tego zdaje się nie da rady go oduczyć. Chcesz sprawić mu przyjemność,
podaruj pękaty bukłaczek, bo Midar uwielbia próbować i popijać w marszu.
Czasem aż dziw bierze, że jeszcze stąpać może prosto i wroga od
przyjaciela odróżni.
Pijaczyna ta złym człekiem nie jest. Skrzywdzony niegdyś przez los,
nie pozbierał się potem. A jednak dla przyjaciół gotowy na wiele
poświęceń, o czym niejednokrotnie przekonała się Szept. Bo gdy
potrzebowała, zawsze mogła znaleźć Midara w karczmie, a i on bez oporów
ruszał za nią nie wybrzydzając czy to do kolejnych ruin czy na ratunek
zaginionemu najemnikowi. Nie wiadomo dokładnie, czemu żyje z dala od
swoich krewniaków, o tym nie opowiadał nawet Szept.
Status – żywy.
Ludzie
Odrin, karzełek
" – Magiczka. Chcemy magiczkę.
Odrin rozejrzał się desperacko po
gospodzie, wyrzucając sobie, że się tu wpakował. On przecież chciał się
tylko napić, na karczmarkę popatrzeć i ugrać kochanego złota. Kto
wiedział, że wpakuje się prosto w łapki Myśliwych.
– Nie widziałem
jej od miesięcy. – Poczuł dotyk ostrza niebezpiecznie blisko swojej
szyi. Przełknął ślinę. – Tygodni… – Niezadowolenia na twarzy Myśliwego…
bardzo niedobrze. – Dni… – zająknął się – Jedzie do Złotego Rogu!
Oczywiście kłamał."
Mały, niewysoki, a jednak to człowiek, nie krasnolud. Sam o sobie
zwykł mówić, że jest tchórzem, a nie żadnym bohaterem. Mały oszust,
mniej więcej w ten sposób opisaliby go ci, którzy mieli okazję zetknąć
się z tą barwną, zabawną postacią. Czy gra w karty czy w kości, zawsze
ma coś w zanadrzu, coś, co do zwycięstwa mogłoby go doprowadzić.
Uzależniony od złota, twierdzi uparcie, że to jego ulubiony kruszec i
kolor. Z tej miłości problemy same, bo czasem jakąś sakiewkę podwędzi,
zaznajomić się ze swą miłością pragnąc. Pech nad pechy, że z racji swego
wzrostu dość rozpoznawalny, a i sakiewkowa pogoń przez to kończy się
wykryciem i pośpieszną Odrina ucieczką, często zakończoną w więziennych
murach, skąd potem albo sam ucieka, albo śpieszą mu z pomocą
przyjaciele. Inną jego „zaletą” jest umiłowanie gospód, dobrego jadła i
napitku. Miałby on minąć tak wspaniałą budowlę, przybytek uciech i
zabaw? Mowy nie ma. Z jego ust zwykł wylewać się potok słów, którymi
zalewa rozmówcę, rzadko na temat. Do przechwałek skory, raczy ludzi
opowieściami o swych wyczynach. Unika dużych miast, za dużo tam straży,
skłania się bardziej ku wioskom. W gruncie rzeczy poczciwa dusza i
oddany przyjaciel, co to w potrzebie pomoże, a niemal zawsze
rozśmieszy.
Status – żywy.
"– Nie krępuj się. Wybierz sobie kogoś. Oni po to tu są. – Złodziejka
rzuciła zalotne spojrzenie na grupę mężczyzn zgromadzonych po drugiej
stronie, a twarz elfiej magiczki zapłoniła się. Powinna być mądrzejsza,
powinna przewidzieć, że niespodzianka w wykonaniu Sedny nie wróży nic
dobrego.
– Zobacz, ten tam jest całkiem, całkiem. Umięśniony. Pewnie bogato wyposażony. Na pewno jest dobry w…
– Nie."
Niezwykle zdolna młoda kobieta, obdarzona przez bogów nietuzinkowym,
egzotycznym wyglądem. Z oczu jej spogląda dzicz, włosy wysoko upięte i
ciemne, przywodzą na myśl krucze skrzydło. Opalona na ciepły brąz, aż
dziw bierze, że większość życia spędza w miastach a nie na Pustkowiach.
Lecz Sedna z miast i mieszkających w nich ludzi żyje. Jest bowiem nasza
egzotyczna pani złodziejką i bardką w jednym. Jeśli potrzeba, zaśpiewa
coś i zagra do wtóru, nawet i zatańczy. Toteż zawsze ma przy sobie
nieodzowną swą lutnię, by pieśnią umilić czyjś dzień. Za odpowiednią
opłatą, rzecz jasna. A gdy zapada zmierzch przedzierzga się nasza
bohaterka w ulicznika i złodzieja, przed którym żaden zamek się nie
ostanie ani żadna sakiewka nie umknie. Tę drugą zresztą robotę woli
Sedna, bo w wąskich uliczkach pogoń łatwiej zgubić niż w domowych
pokojach. Nie jest też Sedna towarzyską osobą. Kąśliwy język narobił jej
wrogów, niczego też nie ułatwia jej odosobnienie i zgryźliwość. Dopiec
potrafi jak nie lada kto, a i uczuć zdaje się nasza złodziejka nie mieć,
oschła w obejściu i w rozmowie. Kocha za to wszelakie błyskotki.
Alastair nakrył ją raz, gdy myszkowała w jego mieszkaniu i zawarł
układ. On nie oddał jej w ręce straży, ona czasem pracuje dla maga. W
ten sposób poznała i Szept i całą kompanię. Sedna nie znosi Geriona,
wprost uwielbia mu dokuczać, a ten przy złodziejce zapomina o dobrych
manierach, nazywając ją po prostu wredną suką (w myśli) i kobietą
lekkich obyczajów (na głos).
Status – żywa.
"– Głupi. Nie dość, że brzydki, to głupi. Już nie mogę zrozumieć,
czemu ciągasz za sobą tego cuchnącego, pijaczynę, wojownika od siedmiu
boleści, ale to… – Sedna skrzywiła się."
[art credit cathyrox]
Nie każdy rodzi się pięknym, a Tidor, potocznie zwany Ułomkiem jest
tego najlepszym przykładem. Jest po prostu brzydki. Niezgrabny,
pokraczny, chodząc lekko utyka na jedną nogę, a mówią jąka się. Czarne
brwi, jakby wysmarowane sadzą, zbiegają się tuż nad nosem, łącząc się.
Nos nieproporcjonalnie wielki, kształtem przypominający kartofel.
Brakuje mu jednego zęba, wybitego na skutek jakiegoś bolesnego starcia.
Duże pięści, skrywające olbrzymią siłę i poczciwe, w gruncie rzeczy
łagodne serce. Potrafi cieszyć się z każdej drobnostki, nawet z
najmniejszego gestu. Wrażliwy, źle znosi pogardę i niechęć innych, a ze
względu na wygląd wzbudza u ludzie te właśnie emocje, dodając do nich
jeszcze strach.
Częsty towarzysz Midara, przez jednych lekceważony, przez innych
pogardzany. Zdaje się żyć we własnym świecie, który dostrzega i pojmuje
tylko on. Dziecko w skórze dorosłego, pomocnik młynarza, sierota,
wiejskie popychadło, dziecię wojny. Nie pochodzi z Keronii, nie z
Wirginii. Może nawet nie jest człowiekiem, choć ze znanych ras to tę
najbardziej przypomina?
Status – żywy.
Anrai (Henry) Dnum
"– Henry... nie, nie budź nikogo. Nie, nie ma takiej potrzeby. –
Wsunął się do ciepłej sieni, od razu kierując w stronę biblioteki.
Służący pośpieszył za nim, tłumacząc, że nikt się earla nie spodziewał,
że nie wiedzieli, że pokoje nieprzygotowane. I że... Pozory."
Służący Devrila. Jedna z nielicznych osób, która zdaje sobie sprawę z
podwójnej gry earla. Wierny i oddany swemu panu, niejedną przygodę z
nim przeżył, samemu będąc raczej człowiekiem od wszystkiego i
powiernikiem myśli i zamysłów earla niż zwykłym służącym. Często odgrywa
rolę łącznika pomiędzy Devrilem a Alastairem, jest wtajemniczony w
podejmowane decyzje i działania. Devril ufa mu jak mało komu. Nie raz
służący krył przed rodziną i znajomymi nieobecność pana, wymyślał dlań
fałszywe usprawiedliwienia. Można więc uznać, że Henry jest nie tylko
wszechstronny, ale i pomysłowy. Do tego nie obca jest mu walka i
zdarzało się, że gdy zostali w podróży napadnięci, stawał u boku earla,
wspomagając go w obronie. Cień swego pana, niższy od niego, skromniej
odziany, odeń starszy, co zdradzają miejscami posiwiałe włosy, zwłaszcza
w miejscu, gdzie niegdyś otrzymał ranę podczas walk. Bo Henry, nim stał
się sługą Devrila, był najemnym wojownikiem, co zdradza i jego sylwetka
i spojrzenie, czujniejsze niż by to wypadało.
Status – żywy.
Pustelnik Ogryn
"Nie był młodym człowiekiem. Najlepsze lata miał już dawno za sobą,
czas nieco przygarbił jego plecy. Włosy i broda dawno nie widziały
ostrza. Mówiono, że jest szalony, ale jego oczy pozostawały jasne i
przenikliwe, niezmącone czasem i szaleństwem."
Niegdyś Wielki Łowczy Cahir Trudan, potem skromny leśniczy,
ostatecznie pustelnik i pokutnik Ogryn. Był jednym z tych, którzy wydali
na śmierć króla dla własnych zysków i przywilejów. Zawiodły dobra
ziemskie, przecz poszły umowy, a zgryzota w sercu i zadra na honorze
pozostały. Opuścił rodzinne strony, wyrzekł się nazwiska i pochodzenia,
przybierając miano Ogryna.
Żyje z dala od ludzi, na łonie natury, rozmawiając z leśnymi
mieszkańcami, choć ci raczej nie mogą pojąć jego słów. Niezwykle mądry,
choć porad zwykle skąpi, nie chcąc brać odpowiedzialności za czyny
innych. Nie angażuje się w politykę, jest odległy od tego typu spraw.
Rozgoryczony ludźmi i światem. Czasem, rozgniewany okolicznymi
wieśniakami, na własny pożytek udaje szaleńca, chcąc, żeby zostawiono go
w spokoju. Niby związał się z ruchem, ale tak naprawdę niewiele w nim
robi, oprócz może rozmów z Duchem i użyczania mu czasem schronienia w
swej chacie.
Status – żywy.
Kapitan Garret
„– Kto tu, do kroćset, w wilka morskiego się bawi! Bałwan jeden,
nawet ładnie nawrócić nie umie. Może jeszcze na pełnych żaglach, hę? –
Niezbyt miłe podziękowanie za uratowanie życia, a Garret wcale nie
zamierzał na tym poprzestać. – Prawdziwego wilka morskiego wam trzeba,
macie szczęście – mówiąc, posłał wymowne spojrzenie na Drava. – Jam ci
jest – dumnie wypiął pierś – jam ci jest… Macie może rum?”
Wesołek i utracjusz, typek spod ciemnej gwiazdy z gatunku tych, co to
większą szkodę czynią sobie samemu niż otoczeniu. Uzależniony od trzech
rzeczy. Wiatru w żaglach, hazardu i rumu. Z pochodzenia człowiek,
chociaż nie należy do żadnej z sąsiadujących z Keronią nacji.
Devril poznał Garreta w niecodziennych i trudnych okolicznościach. W
normalnych warunkach nigdy nie powierzyłby swojego życia w ręce
zapijaczonego, całkowicie nieodpowiedzialnego typa. Tym razem nie miał
wyjścia, on i Darrus potrzebowali uciec z wyspy. Potrzebowali łodzi,
nawet najmniejszej, lecz kręcący się po porcie niewolnik od razu
zaalarmowałby straż i lanistkę. Do tego nie mogli dopuścić. Dlatego
potrzebny był im Garret. Ścigany przez wierzycieli, tonący w długach, w
równym jak oni stopniu pragnący wyrwać się z wyspy, ale niemający
żadnego kapitału na początek. Nie do końca wiadomo, jak się tu znalazł. W
chwili pijackiego uniesienia opowiadał coś o statku, buncie, kłopotach
na morzu. Devril prawdy nie dociekał, nie zależało mu na tym. Podejrzewa
jednak, że kimkolwiek był Garret, nigdy nie zajmował się legalnym
procederem. Był albo piratem, albo przemytnikiem.
Status – żywy.
Flynn Maren
„- Kutwa, skąd ja mam wiedzieć? Sam sobie z tej odległości bandery
szukaj, psiakrew! – Garret splunął na pokład. – Za duża jednostka. To
chiba, chik, pierdolona fregata. Kurewski okręt wojenny. Mamy przejebane.
Urodzony w Quinghenie w portowym mieście Antor, wychowany na
Quingheńczyka, choć w jego drzewie genealogicznym można dopatrzyć się
domieszki wegańskiej i elfiej krwi, acz tak rozwodnionej, że nic w jego
wyglądzie tego nie sugeruje. Ojciec był prostym marynarzem, matka
pracowała w tawernie „Neptun”, a w wolnych chwilach dorabiała sobie
szyciem. Rodzina uboga, w której nigdy się nie przelewało. Ojciec
pojawiał się w domu z rzadka, tylko gdy kapitan rozpuszczał załogę. W
końcu po prostu nie wrócił. Morze pochłonęło go. Kolejna ofiara
żarłoczności nieokiełznanych fal. Może po prostu porzucił uczciwą pracę
na kupieckim statku i przystał do zgrai piratów? Może fale wyrzuciły go
na jakąś wyspę, niezaznaczoną na mapie? Trudno orzec, lecz Malcolma
uznano za zmarłego, a wdowa po nim musiała odtąd utrzymać dorastającego
smyka sama. Nie było to łatwe. Rudowłosy dzieciak, cichy jak na swój
wiek, ruchliwy był, dniami całymi ginął w porcie, marząc o żeglugach,
rejach i losie żeglarza. Niestety, dzieciak nie miał ani majątku ani
wykształcenia. Mógł zaciągnąć się tylko jako prosty majtek. Nie miał
szans na oficerski patent. Był ambitny i pracowity, przy tym zaś zdolny,
lecz tylko w tych dziedzinach, które przyciągały jego zainteresowanie.
Na jego szczęście, Quinghena zawsze potrzebowała floty, a w okresie
wojny jeszcze bardziej. Po tym, jak matka powtórnie wyszła za mąż,
ojczym, praktykujący lekarz, pomógł mu uzbierać żądaną kwotę. W końcu
mógł spełnić swoje marzenie i wstąpić do szkoły morskiej, potem zaś
służyć jako midszypmen na „Jaskółce”, brygu w służbie cesarza pod
kapitanem Elsonem. Żegnał go wówczas płacz matki i słowa, jakie
wypowiedział, że wróci za kilka lat.
To cichy człowiek, przedsiębiorczy i odważny. Talenty na morzu
wkrótce zjednały mu przyjaźń poniektórych i nienawiść innych. Przy tym
raczej skromny, nie wywyższa się nad innych. Po prostu robi swoje
najlepiej jak potrafi. Umie zapanować nad sobą i nad załogą, zjednać
sobie ich zaufanie i szacunek pomimo stosunkowo młodego wieku. Nie jest
żadnym osiłkiem, szczupły i raczej niskiego wzrostu. Rychło awansował w
szeregach i rozkazem cesarza przeniesiono go na fregatę. „Rybitwa” miała
za zadanie patrolować okoliczne wody i przestrzegać bezpieczeństwa
morskich szlaków. W miarę upływu czasu Quinghena ograniczyła swoją
wojenną fotę, a drugi oficer znalazł się jedynie na skromnym żołdzie,
czekając na wezwanie cesarza i imając się każdej innej pracy.
Status – żywy.
Nial
"Lubił panicza, panicz nie był taki zły. Zimą zawsze dbał, by jemu i
jego matce nic nie brakowało, czasem nawet sam przychodził, a jak tej
zimy matka zachorzała, to ją zabrał do zamku, do swojego medyka. I bawił
się z nim. Nialowi nie trzeba było więcej."
Nial jest synem Lawinii, miejscowej krawcowej. Jego ojciec był
drwalem, zginął przygnieciony przez upadłe drzewo. Odtąd na
gospodarstwie, najbardziej wysuniętym w stronę lasu, pozostała tylko
matka i chłopiec. Lawinia nie jest w stanie zrobić wszystkiego sama,
pomocą jest jej syn. A i tak gospodarstwo podupadło, nie obsiewają już
własnych pól, część inwentarza i zwierząt musieli sprzedać, sobie
pozostawiając tylko dwie krowiny, jedną brązową, drugą łaciatą. To
chłopiec jest tym, który spędza je na noc do obórki, poi i karmi zimową
porą, podczas gdy matka zajęta jest wypiekaniem chleba i szyciem. Żyją
głównie z dobroci sąsiadów i pomocy Eliasa i Aronny Kaled, a także łasce
panicza, który nieraz pojawia się u nich, pytając, czy czego nie
trzeba.
Nial jest raczej milczącym chłopcem, nieco nieśmiałym. Brakuje mu
czułości i ojcowskiej ręki, toteż nic dziwnego, że tak garnie się do
Devrila, który okazał chłopcu serce, bawiąc się z nim i ucząc
poniektórych umiejętności. Młody earl zastanawia się, czy nie wziąć
chłopca i jego matki do zamku, lecz jak dotąd pomysł ten nie doszedł do
skutku, Lawinia bowiem wolała życie na gospodarstwie, dla którego
pracował jej mąż.
Status - żywy.
Gorlan Toren
"Poczciwe, pełne ciepła spojrzenie omiotło znajome kąty. Mężczyzna
nie uśmiechnął się, a jedynie westchnął. Nie chciał odchodzić. Niektórzy
kochali muzykę, inni taniec, książki. On całym swym sercem kochał ten
zamek. Dom."
Staruszek już, opiekun i pod pewnymi względami wychowawca Devrila.
Okazał mu sporo serca i poświęcił wiele czasu, więcej niż zabiegany
Cedrick, pod pewnymi względami był dlań bardziej jak ojciec. Zarządca
Drummor jeszcze za czasów jego ojca, Cedricka Wintersa. Devrilowi, który
podejrzewał, że staruszek sympatyzuje z ruchem oporu i czynnie go
wspomaga, udało się zatrzymać go na tym stanowisku i ochronić przed
podejrzeniami Escanora.
Alchemik niezrzeszony, uciekinier, zielarz hobbysta i medyk amator.
Jako taki stał się dla Devrila istną kopalnią wiedzy. Szczególnie
interesuje się anatomią ludzką i fizjologią, poszukuje sposobu na
wydłużenie ludzkiego żywota, nie uciekając się jednak do magii i
alchemii, które, lubo początkowo nimi zainteresowany, obecnie odrzuca
jako nienaturalne. Devril podejrzewa, że z tym akurat faktem mają coś
wspólnego wspomnienia i historia staruszka, której to Gorlan nikomu nie
opowiedział, zagrzebując w najdalszych partiach ludzkiego umysłu.
Doskonały organizator, przy Cedricku pełnił taką funkcję, jaką Henry
przy jego synu, nie tylko doradcy, ale i przyjaciela. Wywodzi się z
pomniejszej szlachty zaściankowej osiadłej na terenie earlatu.
Egzekucja w Kansas zahamowała nieco jego patriotyczne i buntownicze
zapędy, sprawiła, że odsunął się nieco od polityki, gildii i walk; swe
wysiłki skupił na utrzymaniu i zapewnieniu świetności Drummor, które
kocha jak własny dom. Jeśli jest komuś lojalny, to właśnie tej
siedzibie, bo młodego pana wciąż nie potrafi zrozumieć. Jako ktoś, kto
zna Devrila od małego, zdaje sobie sprawę z jego cech charakteru i
zmiany, jaka w nim zaszła. Niedopuszczony do tajemnicy, nie pojmuje,
skąd się ona bierze i dokąd prowadzi.
Tarina Nansaidh
"W istocie, wizyta w zamku, jak zaznaczył twój towarzysz, nie należy
do najprzyjemniejszych, ani też najprzyjemniejszym nie jest to, czego
się ode mnie oczekuje. "
Tarina, dla przyjaciół Tari, ku ubolewaniu jej ojca, Osgara, jest
jedynym dzieckiem rodu Nansaidh. Dość niezależna, lepiej by jej było
urodzić się w Keronii niż z Wirgini, gdzie kobiece prawa są znacznie
ograniczone. Kobieta nieprzeciętna, która pod pozorami posłusznej córki i
poddanej skrywa drugie oblicze i targające serce pragnienia. Nie
pragnie małżeństwa, nie chce utracić tej nędznej namiastki
samodzielności, jaką ma teraz. Nakaz gubernatora nie pozwala jej
odmówić. Można więc sobie wyobrazić zdziwienie Devrila, gdy Tarina
wprost go ignoruje, co zaś rzecz gorsza, gardzi nim jako zdrajcą swoich.
Tarina ma silnie rozwiniętą wyobraźnię. Zawsze kochała pustynię i
spędzała na niej każdą wolną chwilę. Wierna ideałom i poglądom, o silnej
osobowości. Wykształcone poczucie sprawiedliwości i tego, co przyzwoite
ukrywa pod maską uprzejmości i nieśmiałości do wydawania własnych
osądów. Wszak nie przystoi, by młoda kobieta wypowiadała się zbyt
otwarcie o dziedzinach męskich działań. Lecz to, czego nie mówi za dnia,
zwykła naprawiać wieczorami, gdy nikt nie śledzi jej kroków i nie
nasłuchuje słów. Wplątana w spiski wirgińskiej, nie może sobie pozwolić
na zwracanie na siebie uwagi. Devril, bawidamek i laluś, nie zasługuje
na jej uwagę, co okazuje się jej błędem i może doprowadzić do
zdemaskowania dziedziczki. Czy jednak znajdzie w sobie dość siły, bo
wydać ją Escanorowi? A może będzie wolał chronić ją, nawet kosztem
własnej sprawy i życia?
Status – żywa.
Rzeźnik
"Rzeźnik niemal się roześmiał, co w jego wykonaniu wcale nie było
przyjemne. Miało w sobie coś złowrogiego, taką nutę szaleństwa, która
sprawiała, że nawet najodważniejszy wojownik by się zawahał i poczuł
nieprzyjemny dreszcz strachu."
Nazywa się Edmund Charkon i pełni zaszczytne czy też nie stanowisko
kapitana gwardii Wilhelma Escanora. Człowiek zapalczywy i dumny,
znacznie bardziej znany jako Rzeźnik i miana tego chyba wyjaśniać nie
trzeba. Nie Kerończykom. Rzeźnik nie ma własnych ambicji, lubuje się w
okrucieństwie, przelewie krwi i łamania czyjegoś ducha. Wiernie słucha
swego pana, pies obronny szczuty na zwierzynę. Na wrogów. W swych
czynach zdaje się niepohamowany, szalony, nieludzki.
Cóż bardziej dziwnego, Devril i Edmund znają się jeszcze z
dawniejszych lat. Łączyła ich przyjaźń, wspólne lata nauki, wspólna
służba. Wspólna sprawa. Przynajmniej do czasu. Obecnie, choć oficjalne
tego nie okazuje, Devril stoi po przeciwnej stronie przyjaciela i
żałuje, że gdy miał okazję, nie wykorzystał jej i nie zabił Rzeźnika.
Wtedy powstrzymało go wspomnienie przyjaźni. Potem, widząc okrucieństwo
tamtego przyszło mu żałować.
Status – żywy.
Dolan Lorcan Redan
"– Poszukiwacz jest tutaj gościem i gościem pozostanie, Władco –
stwierdził kategorycznie Redan, ze znudzeniem obserwując krajobraz
Eilendyr. – Usługi Cieni wielce się przydały Wirginii i potrafimy to
docenić. Zresztą… – od niechcenia spojrzał na Wilka – jego obecność jest
wielce pożądana. Bo o ile się nie mylę, elfim zwiadowcom nie udało się
natrafić na ślad Fenrisa i tego, kto nimi dowodzi – Redan przypuszczał
też, że nie szukali zbyt chętnie i skrupulatnie."
Niezwykle ambitny Wirgińczyk. Urodzony w prostym domu, żaden z niego
szlachcic, choć lubi takowego zgrywać. Postawny, przez niektóre panny
uważany za przystojnego. Lecz choćby nie wiadomo jak się stroił i jak
dumnie nosił, w jego wyglądzie jest coś dzikiego. Śniada cera,
bursztynowe oczy, które nie mają jednak w sobie zbyt wiele łagodności i
ciepła. Niby grzeczny, niby wyszukana mowa…, lecz oczy czasem go
zdradzają, ujawniając żądze i niewymówione, najczęściej nieczyste
pragnienia. Na wysokie czoło opadają lekko kręcone włosy w barwie
jasnego, złocistego brązu. Przedstawiając się, zwykł używać swego
drugiego imienia, które zdaje mu się znacznie bardziej dostojnym i
pasującym do sprawowanego stanowiska.
Szybko piął się w wirgińskiej armii, ze zwykłego wojaka awansując na
kapitana, a mówi się, że wkrótce mają go mianować marszałkiem. Jego
dowódcy docenili znajomość wojennego rzemiosła, strategii i spryt, jakim
się wykazywał. Nie było zadania, jakiego by się nie podjął.
Jednocześnie unikał brania na siebie odpowiedzialności, łatwo zrzucając
ją na mu podległych, co sprawiło, że ilu ma sojuszników, tylu i wrogów.
Jednak w obecnej sytuacji ktoś taki jak on jest potrzebny, poza tym,
podlegli mu wojacy cenią go jako dowódcę, mówi się, że w ogień by za nim
poszli. Bo Redan wie, jak zjednać sobie ludzi. Wie, jak nimi
manipulować. Niebezpieczny, kto wie, czy nie bardziej niż Rzeźnik, bo
tego ostatniego łatwiej przejrzeć, przewidzieć, co zrobi. Redan jest
bardziej złożony. Nierzadko porównywalny do wijącego się węża,
śliskiego, zdradzieckiego... i jakże śmiertelnego.
Status – żywy.
Kaleb Dortand
„Notka była krótka i nie miał się czego obawiać, nie zdradzała jego
prawdziwych zamiarów. Na skrawku papieru, lekko pochyłym, eleganckim
pismem widniały litery: Nie obawiaj się, bądź spokojny.”
Pomocnik zarządcy w Drummor. Młody i oczytany człowiek, inteligentny i
wykształcony. Ogromna pomoc dla starszego już Gorlana Torena. Jednak
Devril nie przepada za tym młodym człowiekiem, choć swą antypatię stara
się ukryć pod zwykłym kpiarskim i odrobinę wyniosłym zachowaniem
paniczyka. Ma powody do niepokoju i nieufności, bowiem Kaleb został mu
polecony przez jednego z doradców Escanora, zaraz po tym jak objął
obowiązki earla Drummor. Zaś ci doradcy nie robią nic bez wiedzy
gubernatora i jego cichego przyzwolenia. Devril ma więc powody
podejrzewać, że Kaleb został tu przysłany tylko po to, by mieć baczenie
na to, co dzieje się w earlacie. Całe szczęście, gdy młody pan jest w
pobliżu, może mieć na niego oko, jeśli zaś nie, baczenie na obcego ma
zaufany sługa i przyjaciel, Henry.
Póki co Devrilowi nie udało się zdobyć jakichkolwiek dowodów na
działalność szpiegowską Kaleba ani też obalić jego historyjki o
nieślubnym pochodzeniu i wychowaniu wśród kapłanów Handricha.
Arystokrata mógłby jednak przysiądź, że Kaleb Dortand nie jest
prawdziwym mianem człowieka, który mu służy.
Status – żywy.
Ted, czeladnik
"Usłyszał
cichy głos młodego chłopaka, czeladnika, jednego takiego, co go wziął,
by się zajmował kuźnią, gdy jego samego Bractwo wzywa.
– Zamknięte. –
Niech to diabli. Myślał, że chłopak gdzieś się zmył. Jeśli to byłby
wróg mógł chcieć użyć dzieciaka. Nie żeby jakoś szczególnie dbał o życie
tamtego, ale o dobrego czeladnika wcale tak łatwo nie było."
Młody chłopak, obdarzony talentem, uczeń i pomocnik Mistrza Thorne'a.
Milczący, cierpliwy, bystry. Nie zadaje pytań, gdy jego Mistrz rusza w
drogę. Głównie dlatego... i przez wzgląd na dar chłopaka Lucien wybrał
go do pomocy. Chłopak był kiedyś ulicznikiem, złodziejaszkiem,
prawdopodobnie bękartem. Wybrał niewłaściwy cel do kradzieży, wybrał
Czarnego Cienia, choć o tym nie wiedział. Ten, zamiast oddać go w ręce
straży, zabrał do kuźni, zyskując w ten sposób oddanie chłopaka. Nie
wprowadził go w tajniki Bractwa Nocy, po prostu w uczynnym i skorym do
nauki chłopcu talentów ku temu nie widząc. Utrzymuje też, że nie z
dobrej woli chłopakiem się zajął, a jedynie za własnym zyskiem patrząc,
bo to tania siła robocza.
Status – żywy.
Olcha, Wiedźma z Wysp
"
– Musisz wybrać, młodzieńcze. Jesteś jedną osobą, nawet jeśli wiele ról
przyszło ci odgrywać. Mówisz, że jest w tobie mrok. Ale mrok oświetlony
światłem nie jest już mrokiem. Wybory. One ukazują to, kim naprawdę
jesteś. Tak też jest i ze światem. Musisz dać mu szansę poznania, a nie skreślać, raniąc oceną." .
Okrzyknięto ją Wiedźmą. Szept nazywa kapłanką, Cień staruchą. Miejscowa ludność obwinia tę starszą kobietę o
wszelkie kataklizmy i nieszczęścia, zaczynając od nieudanych połowów,
przechodząc przez pożar czy głód, a na klęsce nieurodzaju kończąc. Mówi
się, że porywa dzieci, zakradając się do domostw i sadyb ludzkich, że
żyje tylko dzięki wykradzionym duszom. Opowiadana w gospodzie wieść
niesie, że po nocach tuła się po wzgórzach i klifach, odprawiając
pradawne rytuały i przyzywając na pomoc złe duchy. Truje studnie i
zatapia statki, które niebacznie zbliżą się do Wysp.
I mało kto z tych rybaków wie, kim naprawdę jest starsza kobieta.
Czarodziejka i uzdrowicielka, nie ma nic wspólnego z truciznami i tym, o
co oskarża ją pospólstwo. Co więcej, niegdyś nosiła zaszczytne miano
kapłanki starej religii. Zdaje się starsza niż świat. Mieszka na uboczu
niewielkiej osady rybackiej, nikomu nie wadzi i stara się nie wchodzić w
drogę. Z pomocą pośpieszy, gdy tylko dostrzeże, że może. Poradzi,
pokieruje odpowiednio, bo patrzeć potrafi i obserwować. Cóż z tego,
jeśli miejscowi nie chcą jej rad i pomocnej dłoni?
Status – żywa.
Bran, kowal
"–
Kowalstwo to szlachetna sztuka, chłopcze. To nie tylko uderzenia młota i
pot twoich dłoni. Powinieneś pamiętać... – mistrz urwał na widok
wirgińskich strażników zmierzających w ich stronę. Nieco drgnęła ręka
Kerończyka, ale zaraz wyprostował się, nowych klientów, acz
nieproszonych witając."
Mistrz cechu kowalskiego w Nyrax, miasteczku portowym położonym
niedaleko Królewca. Niezbyt bogaty człowiek, za to o złotym sercu, pełen
współczucia i litości. Uchodził za mistrza rzemiosła kowalskiego, w
okresie swej największej chwały prowadził i drugą kuźnię w Królewcu,
gdzie sprzedawał swe wyroby. To właśnie litość i współczucie przyczyniły
się do przygarnięcia przez niego dzieciaków, jakie pałętały się po
ulicach miasta, głównie kradnąc i żebrząc. Varian był właśnie jednym z
nich, choć po prawdzie, dotarł on do Brana polecony przez jego
przyjaciela, Młotorękiego z Mall Resz. W zamian za pracę w kuźni i
prowadzonej przez jego żonę gospodzie zapewniał dzieciakom wikt i dach
nad głową. Tutaj przyszły Czarny Cień poznał tajniki kowalskiej sztuki,
które potem wykorzystał, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Razem ze
swym mistrzem odwiedzili raz jeden krasnoludzkie królestwo. Osoba Brana
była też związana z jedną misji dla Bractwa Nocy, w której to młody Cień
ostatecznie zerwał z przeszłością. Sprawdzian, który miał zdecydować o
jego przynależności i wierności Cieniom, ukazać, komu tak naprawdę jest
lojalny.
Obecnie Bran nie prowadzi już kuźni. Los odwrócił się
od niego. Skazany przez lokalne władze wirgińskie, utracił wszytko,
samemu lądując na ulicy. Odtąd żebrem miast śpiewem kowadła ma szukać
szans na przeżycie. Kara jest tym dotkliwsza, bo ucięto mu prawą dłoń,
całkowicie uniemożliwiając powrót do kuźni i czasem ten niegdyś pogodny
człowiek myśli, że lepsza byłaby śmierć niż takowy los. Domyśla się, że
został wrobiony, a oskarżenia i dowody podłożone, lecz nie wie, kto
chciał się go aż tak bardzo pozbyć. Nawet by nie przypuszczał, że jego
nieszczęście wynika ze zbyt czułego i współczującego serca, a także
osoby młodego chłopaka, Variana.
Status – żywy.
Nieuchwytny
" – Zdajesz się bardzo zajęty ostatnio, Lucienie. Może ucieszy cię
wieść, że po tej misji masz stawić się w Zamku Gubernatora. Specjalnie
sobie tego zażyczył. – Zamiast zachować dyskrecję, powiedział to przy
Nefryt, choć musiał wiedzieć, że ta jest zażartym wrogiem Wirginii. A
może... Może zrobił to specjalnie? Może celowo chciał stworzyć Lucienowi
podwaliny do zdrady... albo komuś innemu, do usunięcia go? Komuś
takiemu, jak choćby Nefryt? "
Przywódca Bractwa Nocy, mianowany na to stanowisko jako jeden z
najmłodszych w całej historii. Nikt nie zna jego prawdziwego miana ani
pochodzenia, nawet członkowie Rady. Zawsze był Nieuchwytnym, odkąd tylko
najstarszy członek Bractwa Nocy sięga pamięcią. Jednak tylko członkowie
Rady i Poszukiwacz znają tajemnicę ich przywódcy. A jest nią magia.
Zwykle ubrany w czerwone szaty, z wyszytym na nich symbolem Bractwa
Nocy, skrywa twarz pod głębokim kapturem, z dodatkowo nań nałożoną
iluzją. I jeśli nawet uda ci się spostrzec twarz Nieuchwytnego, wierzaj
mi, nie jest to jego prawdziwe oblicze. Jest doskonałym strategiem i, z
czego mało kto zdaje sobie sprawę, równie doskonałym magiem. Owszem,
inni widzą iluzję, jaką wokół siebie roztacza, lecz większość myśli, że
to jedyna szkoła magii, w jakiej się wykwalifikował przywódca.
To człowiek pełen ambicji, dumny i nieustępliwy. W pewien sposób
chciwy. Umiejętny manipulator, potrafi dostrzec idealną okazję do
wzbogacenia się i ją wykorzystać, co czyni z niego przywódcę idealnego.
Umiejętnie dostrzega ludzkie słabości i je bezwzględnie wykorzystuje, co
czyni zeń trudnego przeciwnika. Zazdrośnie strzeże swojej pozycji,
jednocześnie odizolowany od rekrutów, których los jest mu tak naprawdę
obojętny, póki się czymś nie wyróżnią. Raczej milczący, nie jest
popędliwy, doskonale nad sobą panuje. Mówi rozważnie i każdy jego krok
zdaje się przemyślany, dokądś prowadząc. A jeśli już coś postanowi i
przy tym się uprze, wówczas nikt nie jest w stanie przekonać go do
zmiany zdania. Nie, jeśli Czerwony Mag sam tego nie chce.
W Czarnym Cieniu widzi zagrożenie dla siebie, chętnie widziałby go
martwym, nawet pomimo korzyści, jakie przyniósł Bractwu. Jednak
popularność tamtego nie pozwala na jakąkolwiek interwencję. A jednak i
Nieuchwytny ma swoich zwolenników. W trudnych czasach przyszło mu
przejąć przywództwo w Bractwie Nocy, a z powierzonego mu zadania
wywiązał się wprost idealnie, choć byli tacy, co wróżyli mu klęskę.
Wszak, jako jeden z nielicznych przywódców był proponowany z zewnątrz,
nie należąc uprzednio do Rady. Do tego był wtedy młody stażem. Podołał.
Nawet Poszukiwacz zdaje się cenić pozycję i umiejętności tamtego, choć
prywatnie nigdy nie określiłby go swym przyjacielem.
Status – żywy.
Jastrząb
"Imię jego wryło się w pamięć Luciena, jako że mentorem mu był,
opiekunem i ojcem w jednym. Był tym, kto pokazał mu świat Cieni."
Poszukiwacz Bractwa Nocy, poprzednik Luciena. Nazywano go
Jastrzębiem, bo spadał na wrogów znienacka, wzrok miał bystrzejszy niż
ktokolwiek inny, rysy twarzy ostre, surowe, włosy przyprószone siwizną.
Powierzchowność przywodziła na myśl kogoś, kto nie zna uczuć, nie
poddaje się im. Wszystkiemu przeczył uśmiech, dobrotliwy, rzecz można
niemal łagodny, zwłaszcza gdy spoglądał w twarze młodych rekrutów, tych,
których sam przywiódł do Bractwa. Dla większości z nich był jak ojciec,
gotów wysłuchać i wspomóc dobrą radą. Honorowy na swój sposób. Odważny.
Rozsądny. Zawsze tam, gdzie coś się działo. Podobny w tym do Valentino,
z tym, że Jastrząb nie odstąpił by od własnych przekonań, gdyby był
pewien ich słuszności. Skłócony z Lady Kieł, jednak przyczyny ich sporu
nikt nie znał i nie miał poznać.
Jak tylko spotkał młodego Variana, od razu dostrzegł w nim potencjał.
Potem często sam go szkolił, zdradzając tajniki swej wiedzy i walki.
Był jego mentorem. Dzielił się z nim spostrzeżeniami, jakby już wtedy
szykował go na swoje miejsce. Istotnie, w swych zapiskach i w rozmowie z
Valentino to kandydaturę Luciena wysunął, na wypadek gdyby on sam
kiedyś nie powrócił. Co niektórzy mówią, że zamierzał osadzić młodzieńca
na stanowisku nie Poszukiwacza, a Przywódcy Bractwa Nocy, na to
ostatnie jednak brak potwierdzeń i wskazówek. Zginął podczas jednej z
sekretnych misji, jaką wyznaczyła mu Rada. Lucien wciąż próbuje dociec,
jak do tego doszło. Nim odszedł, zdradził Lucienowi swe prawdziwe imię,
Ned.
Status – zaginiony, uznany za martwego.
Łowczyni
" – Jest pod ochroną Nefryt – zasugerował. – Wstrzymaj się. Jestem członkiem Rady – przypomniał jej. Ale ona pokręciła głową.
– Czarna Ręka ma własne prawa. Nieuchwytny nakazał nam zgładzić wszystkich, którzy zdradzili nasze zasady."
[art credit
Smilika]
Członkini Czarnej Ręki, nieustępliwa i dość powściągliwa w wyrażaniu
emocji elfka. Towarzyszyła Lucienowi podczas jego misji stłumienia
powstania, misji, do jakiej Bractwo Nocy zaangażowała herszt bandy
zbójeckiej, Nefryt.
Łowczyni jest niewysoką, blondwłosą elfką o oczach, które ktoś
niewdający się w szczegóły określiłby jako zielone, ktoś zaś bardziej
dokładny jako oliwkowe. Na jej twarzy niemal zawsze widnieją
zielonkawo–brązowe tatuaże, które ułatwiają jej wtopienie się w
krajobraz, ale i całkiem skutecznie maskują jej rysy. Jeśli tych nie
namaluje, nakłada zasłaniającą jej usta chustę. Stawia na wygodę, toteż
rzadko kiedy okrywa się płaszczem, uznając, że ten nazbyt krępuje ruchy.
Strój jej zawsze dobrany jest w kolory ziemi, najczęściej brązy i
odcienie zieleni, jeśli już nosi pancerz, to tylko skórzany, bo wedle
jej mniemania czyni on najmniej hałasu podczas skradania. Przy pasku
nosi rytualny sztylet Czarnej Ręki, a na plecach elfiej roboty łuk, bo
choć nie wychowywała się wśród swoich rodaków i do niedawna nie widziała
nawet na oczy Eilendyr, to elfom przyznaje pierwszeństwo w sztuce, jaką
jest łucznictwo. Jest mistrzynią walki na dystans i skradania się,
jeśli zajdzie potrzeba, posłuży się i wytrychem, choć złodziejstwo nigdy
nie było jej ulubionym fachem. Obdarzona miłym dla ucha głosem, często
śpiewa czy to na postojach czy w czasie podróży. Choć powściągliwa,
zwykła dobitnie wyrażać swoje zdanie i to, co jej się nie podoba, o czym
mogła przekonać się Nefryt. Oddana Bractwu Nocy i swoim zadaniom jako
Czarnej Ręki. Nie toleruje zdrady Cieni, karą za to jest śmierć, bez
wyjątków. Podobna w swej lojalności do Poszukiwacza, niezwykle ceni jego
osobę i zdanie. Zresztą, to on był tym, kto ją szkolił i przyciągnął do
Bractwa. Nie trudno się dziwić, że to jego wybrała na mentora.
Pozostałe kwestie sporne Bractwa raczej jej nie dotyczą, a przynajmniej
jeszcze nie wypowiedziała swego zdania. Ona jest od zabijania i
tropienia zdrady, nie od czczych, nieprowadzących donikąd dyskusji.
Jednak pomimo tej bierności śledzi z uwagą toczące się dyskusje.
Krótkotrwale związana z nowym rekrutem Cieni, Rincewindem, acz trudno
nazwać ich relację czymś głębszym. Faktem jest jednak, że to on był tym,
który zakończył ich relacje.
Status – żywa.
Niedźwiedź
" Niedźwiedź wyglądał na cokolwiek niepewnego, jakby nagle zabrakło
mu odpowiednich słów, zagubionych gdzieś w głębszych partiach umysłu.
– Jesteśmy zabójcami – powiedział.
Mocarny wojownik, urodzony i wychowany na terenach górzystych, gdzie
panuje wieczna zima. Człowiek. Preferuje walkę w zwarciu, ciężkim
orężem, jego ulubiona broń to dwuręczny topór lub dwuręczny miecz,
którymi wywija jakby były nic nieważącymi patyczkami. Nie jest typowym
rycerzem, bardziej przypomina barbarzyńcę. Jego twarz zdobią liczne
szramy i blizny, które jednak, zamiast uznawane za szpetne, traktuje
jako powód do dumy i chluby, dowód prawdziwej waleczności.
Zazwyczaj milczący, czasem skinie potakująco głową lub burknie jakieś
słowo bardziej przypominające niedźwiedzi warkot, skąd i wzięło się
jego przezwisko. Potrafi słuchać i dotrzymywać sekretów, możesz być
pewnym, że cię nie wyśmieje ani wykpi. Może dlatego, że on po prostu nie
powie nic, jakby nie słyszał. Nie ma chyba stwora, z jakim nie przyszło
mu walczyć. Wyrobione muskuły tworzą obraz wojownika, którego siła tkwi
w mięśniach, nie w wiedzy o świecie ani w zwinności. Najczęściej
pracuje w duecie z Łowczynią, jako że ich zdolności uzupełniają się
idealnie. W takich przypadkach to elfka jest stroną przywódczą,
podejmującą decyzje.
Status – żywy.
Skorpion, Solana
"Uczucia znaczyły komplikacje. A komplikacje oznaczały kłopoty.
Przedsmak już tego miał z Solaną. Nie był przecież na tyle głupi, by
pakować się w to znowu."
Keronijka. Zabójcza jak jad skorpiona, równie podstępna i niewidoczna
właścicielka Róży w Królewcu, nosząca się na czerwono. Niech cię nie
zmyli uśmiech pięknej Solany, niech cię nie zmyli jej gracja i czar,
jaki wokół siebie roztacza i obietnice, jaki składają ci jej koralowe
wargi i ponętne ciało. Ta kobieta jest bowiem Cieniem. Ta kobieta jest
najlepszą informatorką Bractwa Nocy, dowodzi siatką szpiegowską. Wie
więcej niż ktokolwiek inny, nawet jeśli tobie wydaje się, że to tylko
pusta uwodzicielka.
Solana była też jedną z najskuteczniejszych złodziejek i
skrytobójczyń Bractwa Nocy, zwykła pracować razem z Krukiem i Czarnym
Cieniem, tworząc nierozłączne trio. I niezwykle skuteczne. Dopiero po
zdradzie Kruka wycofała się, rzadziej pojawiając w Sanktuarium i później
w Czeluści. Co bardziej zorientowani twierdzą, że Rada uznała, że
lepiej wykorzystać jej zdolności szpiegowskie niż zabójcze, choć i
takich misji czasem się podejmowała. Lecz to ona zdecydowała o wyjeździe
do Królewca i oddzieleniu jej zadań od Luciena, nie zaś on. I tu znów,
co bardziej zorientowani twierdzą, że coś więcej niż tylko współpraca i
tylko przyjaźń było pomiędzy późniejszym Poszukiwaczem a Skorpionem. Ci
sami ludzie twierdzą, że jemu zależało znacznie bardziej niż jej i że
ciężko przeżył rozstanie, a przy każdym niemal pobycie w Królewcu szukał
jej towarzystwa, zupełnie jakby był od niego uzależniony. I dopiero
późniejszy jego związek i uczucie, jakie żywił do Iskry, całkowicie
uleczyło starą ranę, choć osoba Solany nie raz miała stać się jabłkiem
niezgody pomiędzy nim a Zhaotrise.
Status – żywa.
Kyria, Lady Kieł
"– Wystąpili przeciwko nam, Bractwu Nocy. Torturowali naszych ludzi.
To niegodziwość. To zniewaga. A ta zniewaga woła o pomstę. I o krew.
Wnoszę o głosowanie Rady. Wnoszę o reakcję z naszej strony. Nie możemy
pokazać słabości. Upadłych rozszarpią wilki."
Wampirzyca, jedna z najstarszych członków Bractwa Nocy, obecnie
piastująca stanowisko zastępcy przywódcy, Nieuchwytnego i jego zagorzała
popleczniczka. Nie potrzebuje żadnej broni, sama w sobie jest bronią, a
w zasadzie nie ona, lecz jej kły. Z pochodzenia Quinghenka, do Bractwa
trafiła już jako przemieniona. W przeciwieństwie do niektórych
przemienionych, Kyria nie żałuje tego, co się stało, gardząc tym, kim
była wcześniej. Słabym człowiekiem. Przynajmniej takie jest jej
oficjalne stanowisko. Astrid i krążące o założycielce Bractwa legendy i
opowieści ma za czcze gadanie. W duchy i bogów nie wierzy, toteż nie
dziwi objęte przez nią stanowisko zgodne z tym, jakie wyraził
Nieuchwytny w kierowaniu Bractwem Nocy. Nie oznacza to, że nie szanuje
Astrid. Szanuje, owszem. Lecz to przeszłość, a Cienie muszą kroczyć do
przodu, radzić sobie w tym świecie, utrzymując się przy władzy, nawet
jeśli nie zawsze widocznej. Wszak duchy i senne mary nie ruszą im na
pomoc, jak i nie kiwnęły palcem, gdy jakiś życzliwy ją przemienił. Ma w
sobie dużo goryczy, tłumionych pod maską chłodu i zimna. Uparta i
pamiętliwa, bywa nazbyt zapalczywa, o czym miała okazję przekonać się
Szept. Nie wzbudza zaufania rekrutów, nawet jeszcze bardziej niż
Nieuchwytny. On ich ignoruje, nie dostrzega. Ona dostrzega, lekceważy i
straszy. Nie przepadała za wcześniejszym Poszukiwaczem, Jastrzębiem i
teraz uczucie to przeniosła na obecnego, Czarnego Cienia. Trucicielka,
ale i uzdrowicielka, choć częściej korzysta z tego pierwszego niż
drugiego.
Status – żywa.
Valentino, Zaklinacz
"– Rada zleciła mi to zadanie, wiesz o tym. Byłeś tam.
– Byłem.
Wiem, co ustaliła Rada. Lecz dzień się zbliża. A nikt nie wie, co nam
przyniesie. Pozwól przeszłości odejść. Pozwól odejść jemu."
Kolejny ze starszych członków Bractwa Nocy, człowiek i mag. Piastuje
zaszczytną pozycję drugiego zastępcy przywódcy w Bractwie Nocy. Urodzony
w Wedze, wyspecjalizowany w szkole zaklinania. Po cichu mówi się, że to
magia wydłużyła tak jego życie.
Człowiek z natury spokojny, nieszukający konfliktów. Taki, co to
nikomu nie wadzi, w drogę nie wchodzi, a wszelkie spory jeszcze łagodzi.
Trudno powiedzieć, na ile zgadza się z Nieuchwytnym w stosowanej przez
niego polityce Bractwa Nocy, na ile też nie. Dąży przede wszystkim do
jedności w Bractwie, widząc w tym szansę na przetrwanie. Widać w jego
postawie pewną szlachetność, jakby pochodził z wysokich warstw
społecznych, dobrze urodzony. On jednak tego nie potwierdza ani też
pogłoskom tym nie zaprzecza. Wysłucha każdego, potraktuje z szacunkiem i
grzecznością, jeśli trzeba doradzi, czasem zgani i dobrotliwym tonem
nazwie "głupcem". Rzadko unosi się gniewem, chyba że by był naprawdę
wytrącony z równowagi. Rzadko też z góry feruje wyroki, nie dając szans
na wytłumaczenie się. Przywiązany do tradycji Bractwa Nocy, jednak nie
za cenę jedności. Gotów odejść od własnych przekonań, jeśli upieranie
się przy nich miałoby doprowadzić do rozpadu.
Status – żywy.
"– Szlachetny Panie, czy możesz mi pomóc? – Urocza, okrągła
twarzyczka o łagodnych rysach arystokratki, odziana w błękit
harmonizujący się z kolorem jej oczu. – Zdaje się, że zbłądziłam. Nie
znam miasta, a mój Pan ojciec... – Łzy zakręciły się w oczach.
– Spokojnie, dziewczę. Wyprowadzę cię z tej dzielnicy. Chodź za
mną... – Jeszcze nie wiedział, że właśnie pozbawiono go sakiewki, a za
chwilę przyjdzie mu stracić życie."
Członkini Rady Bractwa Nocy. Nie na darmo nazwana Damą, wywodzi się
bowiem z jednego ze znaczniejszych wirgińskich rodów. Delikatnej urody,
słodkiej twarzy, o rozmarzonych, niebieskich oczach i drobnych dłoniach
artystki, jakby żadną pracą nieskalanych. Nikt nie zna starych pism tak
jak ona, nie zaśpiewa tak łagodnym głosem. Z powodu tegoż głosu rozeszła
się plotka, że w jej żyłach płynie i po części syrenia krew.
Dama jest zdolną złodziejką. Nie ma drzwi, jakich nie otworzy i kiesy,
do jakiej nie sięgnie. Przejdzie obok najbardziej strzeżonych
pomieszczeń i wskaże ukrytą pułapkę. Dziwi, że nie szukała szczęścia w
Gildii złodziei. Ona jednak raz o to zapytana, stwierdza że to nie dla
niej. Za spokojne, za bezpieczne. I za mało poczucia przynależności. Ma
mieszane odczucia do przeszłości. Szanuje tradycję, pamięć Astrid i
dawnych duchów. Jednak Cycero to dla niej szaleniec, zagrożenie dla
Bractwa numer jeden. Można powiedzieć, że w pewien sposób ją przeraża, w
taki sposób, jak tylko szaleni potrafią, w pewien zaś brzydzi się nim.
Błędem było przyjęcie go do Sanktuarium, gdyż lekceważy Radę i cele
Bractwa, co może doprowadzić do zguby. Jeśli trzeba, wyeliminuje
wskazany jej cel, chociaż nie przepada za takimi misjami. Gdy kogoś
zabija, to z finezją. Nie lubi niepotrzebnego wymachiwania bronią ani
trucizny, znacznie bardziej woli zastawić pułapkę i obserwować, jak ta
zamyka się. Nie lubi brudzić sobie rączek, toteż nie dziwi, że zabija
albo cudzymi dłońmi, sprowokowawszy starcie, albo z użyciem przemyślnego
mechanizmu.
Status – żywa.
Czerwony Korsarz
[art credit
sharandula]
Status - żywy.
Silvara "Smoczyca"
[art credit
Aerenwyn]
Status - żywa.
Mięśniak
[art credit
rodmendez]
Status - żywy.
Ava
[art credit
sharandula]
Status - żywa.
Inkwizytor
[art credit
Ruloc]
Status - żywy.
Liczna grupa, z którą Lucien zetknął się jeszcze jako dzieciak, kradnąc
dla nich. Prawdę powiedziawszy marzeniem dzieciaka, jakim był wówczas,
było dołączenie do słynnej Gildii. Nie wyszło. Jedyne, czym się mu
Gildia przysłużyła, to znajomość z łuczniczką Estiel i elfia mowa, jaką
od niej mógł się nauczyć. Nie mówiąc o doszlifowaniu umiejętności
złodziejskich, kradzieży sakiewek i otwieraniu tego, co wedle mniemania
właściciela, miało pozostać zamknięte. Lecz kontakty, jakie wtedy
nawiązał, przydały się później, gdy wstąpił do Bractwa Nocy. To od
złodziei Czarny Cień zdobywa większość informacji, a bywa, że korzysta z
ich usług, bo ci wszystko zdają się słyszeć i wszystko wiedzieć.
Status – działa.
Stary skurczybyk, jak zwykł nazywać go Lucien. Chytry, podstępny i
egoistyczny. Kwintesencja manipulacji i złodziejstwa w jednym. Idealny
na przywódcę Gildii, która rozwinęła się dopiero po przejęciu przez
niego władzy, powracając do dawnej chwały. Ma siedzibę w Królewcu i
rzadko miasto to opuszcza, rzadko opuszcza też mury Gildii. Nie spotyka
się z byle kim, przeto gdy Lucien jeszcze był dzieciakiem, mógł tylko
marzyć o ujrzeniu na własne oczy tego szczwanego lisa. Teraz, jako
Poszukiwacz staje przed złodziejem wtedy, gdy ma takowe życzenie, a i
Mercer inaczej go wita, obawiając się skrycie słynnego Bractwa Nocy, co
nieco starego skurczybyka denerwuje. Ale na bok swary i niepokoje, obu
organizacjom współpraca przynosi zyski, a póki drzewo daje owoce, póty
się go nie ścina.
Status – żywy.
Zręczne ręce, spojrzenie zdradzające iskierki dobrego humoru i
czarujący uśmiech. Cano, złodziej zrzeszony w Gildii, rozrabiaka, typek
spod ciemnej gwiazdy. Kocha wyzwania, kocha się sprawdzać. Kocha hazard i
gry. Najbardziej zaś kobiety. Piękne kobiety. Jak można przejść bez
słowa obok ładnej buzi i ślicznego, smukłego ciała? Cano tego nie
pojmuje. I choć na pozór sprawia wrażenie łapserdaka i lekkoducha, to w
gildii jest jednym z najważniejszym z członków. Drugi po Mercerze,
odpowiada między innymi za kontakty z Bractwem Nocy. Znacznie bardziej
lubiany niż posępny przywódca Gildii, może się stać i zagrożeniem dla
jego pozycji. Bo Cano nie miałby nic przeciwko okrzyknięciu siebie
samego Mistrzem, a ten, kto daje się zwieść pozorom i go lekceważy
popełnia duży błąd. Sam siebie nazywa złodziejem z honorem i zupełnie
nie przyjmuje do wiadomości, że te dwie rzeczy odrobinkę się wykluczają.
Z pochodzenia jest mieszańcem. Bardziej człowiek, mniej elf, jako że
jego matka była półelfką. Przynajmniej odziedziczył po niej zwinność i
szybkość. Swego czasu związany z Myszołów, chociaż jak to już u niego
bywa, trudno nazwać ten romans czymś poważniejszym. Razem zaczynali w
branży, dość sporo o sobie wiedzieli. Potem relacje między nimi osłabły,
a zdarzenie to zbiegło się z awansami Cano w szeregach Gildii, sojuszem
z Cieniami i pojawieniem się Szczura. Złodziej zdaje sobie sprawę, że
nie można służyć dwóm panom na równi dbając o ich interesy, to i nie do
końca przychylnie patrzy na kogoś, kto jednocześnie jest i Cieniem i
złodziejem. Myszołów zdaje się tego stanowiska nie podzielać.
Z
Lucienem łączą go typowo zawodowe związki, jako że jeden z nich
reprezentuje interesy złodziei, drugi Bractwa Nocy. Trudno nazwać ich
przyjaciółmi, znacznie bardziej pasuje tu określenie partnerzy w
interesach. Całkowicie odmienne charaktery i postępowanie nie sprzyjają
jednak zacieśnieniu więzów. Cano ceni zdolności Bractwa Nocy, ale też
jest przeciwny zbyt dużemu łączeniu złodziei z Cieniami. Może dlatego,
że zdaje sobie sprawę, iż ci ostatni wyżej cenią przyszłość Bractwa niż
sojusze. Relacje między dwójką panów jeszcze bardziej ochłodły,
przynajmniej z punktu widzenia Poszukiwacza, gdy złodziej zaczął
pracować z Iskrą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz