Poczułem jak na twarz spadają mi
zimne igły. Ten cholerny lodowaty deszcz nawet w takiem miejscu nie
dawał mi spokoju. Spojrzałem w górę. Spadłem w stary szyb
górniczy. Jednak ten pajac z karczmy nie żartował, mówiąc że te
góry pochłonęły wielu.
- Widzę, że Ty też miałeś
„szczęście” odwiedzić to miejsce, co? - zapytałem leżący
obok mnie szkielet. Połamane golenie oraz żebra nie wróżyły mu
spokojnej śmierci.
Rozejrzałem się. Ta niewielka grota
musiała mieć jakieś wyjście. Tym bardziej, że smugi na
ścianach oznaczały jedno. Wodę. Wodę, która zbierała się tu od
czasu do czasu. I to na cztery metry.
- Brawo Eathan. - skarciłem sam
siebie – Nie dość, że musiałeś zostawić Elisabeth, to jeszcze
wpadłeś do pseudo studni.
Mało nie wydałem z siebie krzyku
przerażenia, gdy coś otarło się o moją kostkę. Coś dużego i
kosmatego. Przez myśl przeszło mi co najmniej 10 bestii, ale na
moje szczęście był to tylko szczur.
Chwila, szczur? Spojrzałem na niego.
Skoro jest tutaj, to znaczy, że jakoś się tu dostał, prawda?
- Bu. - warknąłem do zwierzaka. Ten
nastroszył się i zaczął wiać. Popędziłem za nim. I tak jak
myślałem, było tu przejście. Długi i ciemne. A ja? Bez pochodni,
cudem bez złamania, przemoczony i głodny. Nawet zaczynałem
żałować, że nie zjadłem tego szczura.
Głęboki oddech i zaczynałem powoli
zagłębiać się w ciemności. Starałem się trzymać blisko ściany.
Gdy...coś w ciemnościach wymacałem. Długie i drewniane. Do tego
przymocowane do ściany? Po chwili macania okazało się, że to moje
zbawienie. Wyjąłem z kieszeni dwa krzemienie i cudem rozpaliłem
płomień pochodni. Nie. To nie jest przypadek. Coś tu mocno
śmierdziało. I tym razem to nie byłem ja. Upadek powinien mnie
zabić. Nawet jeśli jestem zombie, to nie miałbym prawa się
ruszać. Szczur. W takim miejscu? Nie ma mowy. Do tego pochodnia?
Tak, coś tu mocno nie było w porządku. Mimo to bez wahania
ruszyłem przed siebie.
Po drodze mijałem szkielety zwierząt
jak i pechowców, którzy tu wylądowali. Uczucie ciągłej
obserwacji nie opuszczało mnie na krok. Coś tutaj jest.
Coś...złego. Czułem to po aurze jaka tu panowała. W końcu
poczułem lekki powiew świeżości, a ból w nogach mówił jedno
„porąbało cię z tym spacerkiem”. Mimo to przyśpieszyłem
kroku i ujrzałem ogromną grotę. Po środku płynęła rzeka.
Dookoła były jakieś budynki. Albo wkomponowane albo wykute w samej
skale. Kika innych „ścieżek” odbiegało od samej głównej
groty.
- Co to za miejsce?
- Stary grobowiec. - odezwał się głos
za mną.
Za mną siedział mężczyzna. Miał
około czterdziestu pięciu lat. Zniszczona czarna szata mówiła,
że był magiem.
- Kim, a raczej czym jesteś? - aura
jaką roztaczał nie była ludzka.
- Mieszkańcem tego cudnego miejsca. -
odparł z uśmiechem – A to jest Tod, Ted i Diego. - Wskazał na
trzy wysuszone nietoperze. - A to jest Filip. - pokazał na szczura,
który zaczął nadgryzać jednego z nietoperzy.
Oniemiałem. Nawet wolałem nie
wiedzieć jak długo ten ktoś tu siedzi. Ale jedno było pewne: ja
tu nie mam zamiaru zostawać. Nie z nim.
- Spokojnie – odparł mężczyzna –
Jest stąd wyjście.
- Co? Skoro jest to dlaczego nie
uciekł?
- A poza tym, czekałem na Ciebie
Eathanie.
Odskoczyłem od niego. Nie
przedstawiłem się, a mimo to wiedział kim jestem. Aura tez nie
była normalna.
- Kim jesteś? - powtórzyłem moje
pytanie.
- Nazywam się Gadurn. I jestem
demonem. - odparł ze spokojem.
- Czego demon chce od mnie?
- Niczego specjalnego.
Ta jasne. Z demonami nie robi się
układów. Wiedziałem o tym za życia. I raczej każdy by mi to
powiedział.
- Spokojnie. To nic złego. - odparł
demon – Idziesz? - zapytał, klepiąc mnie w ramię. Nawet nie
zauważyłem kiedy się znalazł za mną.
Jak zaczarowany poszedłem za nim.
Demony nigdy nie robią nic bezinteresownie. Zawsze jest w tym jakiś
cel. Jakiś „kruczek”. Ale jaki był tutaj? Musiałem się tego
dowiedzieć.
Zombbiszon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz