Mały dworek. W oknach widać było
światła oraz co jakiś czas pojawiających się strażników.
Dookoła panowała ciemność, tak głęboka, że świece ledwo ją
rozświetlały. Do tego zaczynała podnosić się mgła, a noc
stawała się coraz to bardziej upiorna. Nawet księżyc zdawał się
to czuć, bo schował się za chmurami i dzielił się swoim światłem
nie chętnie.
Na małym wzniesieniu stało pięć
postaci. Każda uzbrojona w krótki miecz. Ich twarze były zakryte
przez maski z rogami. Każda z nich patrzyła w stronę dworku.
- Nie ma już odwrotu. - Odezwała się
jedna z nich.
Męski szorstki głos. Brzmiał jakby
jej właściciel miał chrypę.
- Nikt nie ma zamiaru się wracać. -
Padła odpowiedź.
Tym razem głos należał do młodej
kobiety. Jedynej pośród nich. Kobieta obróciła głowę by
spojrzeć na innego członka grupy.
- Masz pewnie wątpliwości. -
Powiedziała – Ale oni przekroczyli granicę. Muszą zapłacić za
to co NAM zrobili.
- Rozumiem, Twój gniew. - Odpowiedział
mężczyzna – Ale nie przeginamy? Ruszamy od razu na ich kwaterę
główną.
Na te słowa pozostali zaczęli szeptać
między sobą, ale gestem ręki uciszył ich pierwszy z nich. Widać
było, że jest tu kimś w rodzaju przywódcy.
- Wiem, że się wahasz, Alfredzie. Ale
oni nas nienawidzą. Chcą nas zniszczyć.
- Wiem. - Alfred oparł miecz o ramię
– Mam tylko nadzieję, że masz dobry plan.
- Inaczej by nas tu nie było. - Padła
odpowiedź.
Po krótkiej odprawie, wszyscy ruszyli
na dworek. Cisi niczym duchy, grupa uzbrojonych ludzi przeszła przez
ogrodzenie. Mur nie był przeszkodą. Przeszkodą byli strażnicy. I
akurat jeden z nich pojawił się w nie odpowiednim miejscu o nie
odpowiedniej porze. Widząc grupę przemykających przez mur, chciał
podnieść alarm, ale jedyne co wydobyło się z jego ust to bulgot.
Po chwili runął na ziemię. Kobieta podcięła mu gardło swoim
mieczem. Gdy strażnik leżał na ziemi kopnęła go, po czym
wzruszyła ramionami. Jeden z mężczyzn podszedł i schował ciało
w zaroślach. Grupa ruszyła dalej. Tym razem starali się unikać
strażników na tyle na ile było to możliwe. Minęli sporych
rozmiarów ogród, by końcu stanąć pod jednym z okien.
Kiwnięciem głowy, przywódca grupy
dał znać jednemu z członków by się włamał. Ten bez mrugnięcia
okiem podszedł po okno i po chwili dłubania przy nim otworzył je.
Pierwszy wskoczył Alfred, za nim kobieta a potem reszta. Każdy z
nich rozbiegł się w swoją stronę. Wiedzieli czego szukać.
Wiedzieli czego chcą. Chcą krwi mieszkańców dworku.
Ciszę rozerwał cichy krzyk, który
szybko ucichł. Jedna z pokojówek leżała martwa na ziemi w kałuży
własnej krwi. Wszyscy zamarli. Cisza. Nikt nie zareagował na
wrzask. Alfred wytarł miecz i kiwnął głową. Reszta odpowiedział
również kiwnięciem i zaczęli znikać w mrokach rezydencji.
Alfred zaczął biec niemal na palcach
przez korytarz. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami do jednej z
sypialń. Ostrożnie je otworzył i wszedł do środka.
W środku znajdowało się duże łóżko
z baldachimem. Ostrożnie podszedł do niego i uniósł miecz. Ale
jego ręka nie opadła. Tkwiła w powietrzu uniesiona w geście ataku
nad śpiącym właścicielem pokoju. Tkwiła tak stanowczo za długo.
Świst powietrza i brzdęk upadającej na podłogę maski. Kilka
kropel krwi spadło na dywan z rozciętego policzka.
Mężczyzna spojrzał na swoją ofiarę.
Młody mężczyzna siedział na łóżku a w ręku trzymał sztylet.
Przez okno wpadło trochę światła ukazują twarz zabójcy. Czarne
włosy, niewielki zarost, może trzy dniowy. Jedyne co nie pasowało
to podwójne tęczówki w oczach.
- Zastanawiałem się kiedy się
pokażesz, bracie. - Powiedział szlachcic rzucając się na
napastnika.
- Wybacz, że musiałeś tyle czekać.
Strzęk uderzającego o siebie metalu
wypełnił pokój.
- Dlaczego zabiliście jednego z
naszych?
- Dobrze wiesz dlaczego, Al. Dobrze
wiesz. - Odparł szlachcic.
Miał blond włosy, ale był
człowiekiem. Nie miał dwóch tęczówek. Ale jego źrenice były
rozszerzone od adrenaliny.
- Chciał zabić jednego z
Wirginijskich dyplomatów. Nie mogliśmy do tego dopuścić.
Owszem. Alfred wiedział o tym zamachu.
Planowali go od dłuższego czasu. Gdyby się udał, wojna by się
tylko pogłębiła a oni by na tym skorzystali. Właśnie. Gdyby się
tylko udał.
- Wszędzie gdzie się pojawiacie
zostawiacie zniszczenie. Ale MY was powstrzymamy!
- Nie wydaje mi się. - Alfred
uśmiechnął się – Może i Strażnicy Tajemnic* są potężni,
ale nie powstrzymacie nas. Bo dziś przychodzicie do historii.
- Coś zrobił, Alfredzie?! - W oczach
brata Alfreda pojawiło się przerażenie.
- To co było konieczne, by was
powstrzymać. Teraz mam Przeklętym, nikt nie stanie na drodze!
Eksplozja zatrzęsła budynkiem, a
sufit zaczął walić się im na głowę.
- UWAŻAJ! - Wrzasnął szlachcic i
odepchnął brata. Jednocześnie spory fragment sufitu spadł na
niego. Oszołomiony Alfred siedział skołowany na ziemi patrząc z
niedowierzaniem na brata.
- Henry? Dlaczego?
- Czy brat potrzebuje powodu by
uratować rodzeństwo? - Henry wyglądał na zadowolonego. Stróżka
krwi spłynęła mu z ust. Kolejna eksplozja. Ta wydawała się
bliższa od tej poprzedniej. Mężczyzna zakaszlał a krwi w jego
ustach jakby nieco przybyło.
- Wiesz. Miałem do ciebie żal za to,
że zostawiłeś mnie i rodziców.
Alfred złapał brata za rękę.
- Nie mogłem z nimi wytrzymać. Z
resztą, to zawsze ty byłeś ich faworytem.
- Na ciebie też patrzyli z dumą. -
Uśmiechnął się – Tylko byłeś tak na nich zły, że tego nie
widziałeś.
Ta wiedza spadła na Alfreda jak grom z
jasnego nieba. Całe życie miał do nich żal za to, że nie mógł
sprostać ich wymaganiom. A oni i tak patrzyli na niego z dumą? W
jego oczach pojawiły się łzy.
- Al. - Wychrypiał Henry – Weź to.
- Wręczył mu małą butelkę z błękitnym płynem oraz pewien
medalion. - Jak opuścisz rezydencję wypij ją. To moja ostatnia
wola.
Alfred wziął butelkę oraz medalion i ścisną ją
w ręce. Kiwną głową na znak, że akceptuje wolę umierającego.
- Na mocy mi nadanej przez gwiazdy,
mianuję Cię ostatnim z ostatnich. Będziesz ostatnim z tych o
których nikt nie mówi. - Ręka Henriego opadła na ziemię.
Resztkami sił wyszeptał – Umieram z nadzieją, że kiedyś
odzyskam brata. - To były jego ostatnie słowa.
Alfred opuszczał płonąca i
zniszczoną rezydencję z bólem w sercu i ze łzami. Gdy był poza
jej murami wypił zawartość butelki danej mu przez brata. Efekt był
natychmiastowy. Ostry ból zgiął go w pół i położył na ziemi.
Oczy zaczęły go pice tak jakby ktoś wylał na nie kwas. Obraz
najpierw stał się nie wyraźny by zniknął. Chwile potem wrócił.
Jednak nie widział tak jak wcześniej. Wszystko zdawało się być
inne. Wyraźniejsze. Bardziej pełne barw. Widział, nawet to czego
inni nie mogli dostrzec.
- Jednak żyjesz. - Odezwał się za
nim głos.
- Cyprius! - Warknął Alfred – gdzie
reszta?
- Nie żyją. - Mężczyzna podszedł
do leżącego na ziemi – Ty też powinieneś umrzeć, Al.
Po tych słowach uniósł miecz i
uderzył nim. Ale trafił w ziemię. Alfred zrobił unik. Ból się
zmniejszył na tyle, by mógł się poruszać. Spojrzał w oczy
Cypriusowi. Były normalne jak te u jego brata.
- Dziś przeżyjesz. - Powiedział
Cyprius – Ale dla własnego bezpieczeństwa nie wchodź mi w drogę.
- Masz rację. - Rzucił przez
zaciśnięte zęby – Dziś też powinienem umrzeć. I umarłem. Od
dziś nazywam się Jack.
- Jak tam chcesz... Jack. - Ostatnie
słowo mocno zaznaczył – Obyśmy się już nie spotkali.
Po tych słowach rozpłynął się w
powietrzu. Teleportacja. Alfred odciął kawałek rękawa i zasłonił
nim oczy.
- Jack. - Wyszeptał – Myślę, że
już odzyskałeś brata, Henry. - Powiedział zakładając medalion.
Spojrzał na resztki rezydencji.
Patrzył na nie przez chwilę, po czym obrócił się na pięcie i
odszedł w ciemność spowita mgłą.
[* Organizacja wzięta z mojej książki.
Chciałem, Wam trochę przybliżyć postać Króla Żebraków. Dzisiaj po małej bieganinie po mieście i dniu wolnym oraz pod wpływem mineralnej wpadłem na taką notkę. Życzę Wam miłego czytania ;)]
Zombbiszon
6 komentarzy:
Od początku zastanawiałam się, co ma tytuł do opowieści, skoro zaczęło się od Alfreda - dobrze, że to wyjaśniło się dopiero na końcu, miłe pozostawanie w napięciu.
Co do ogółu, mam wrażenie, że notka jest napisana nieco chaotycznie. Są momenty, kiedy wszystko jest pięknie i na tip top, a za chwilę jest przeskok w dzikie tempo, byle szybciej. Mimo wszystko całkiem przyjemnie się czyta.
Krótki opis upiornej nocy urzeka. Jedna uwaga: "niechętnie", nie "nie chętnie" i "nieodpowiedniej" nie "nie odpowiedniej".
Podoba mi się zamysł i taki sposób poprowadzenia fabuły. Fajnie dobrany tytuł, który nie zdradza za dużo i pozostawia sporo do namysłu: kto, jak, dlaczego. Jak zauważa AnneU, dobrze się stało, że pochodzenie tytułu zostaje wyjaśnione dopiero na samym końcu.
Widzę też powiązania z Cypriusem ze wcześniejszej notki - także na plus. Nawiasem, nie lubię gościa jeszcze bardziej.
Hm, może ja dziwna, ale i tak najbardziej lubię Eliasa :D
Tak, zgadzam się z Szept, opis nocy urzekam, tym bardziej jak go zestawić z postaciami, które obserwują dworek. Jak nic zapowiedź nadchodzącej grozy.
Złośliwa ja: dobry plan to nie zawsze gwarancja udanego starcia.
Nie wiem czemu, ale ta organizacja skojarzyła mi się z Templariuszami i tym, jak ich też ładnie posłano do historii, hm... Mam dziwne skojarzenia :D
Może to kwestia późnej pory i ogólnego otumanienia ale notka wydaje mi się bardzo chaotyczna. To utrudniło mi wczucie się w klimat. O ile opis na początku był bardzo zgrabny, o tyle kolejne sceny wydały mi się niedopracowane. Mam nadzieję, że nie uznasz tego za czepianie się, ale poprzednie twoje opowiadania podobały mi się bardziej.
Zwlekałam z tym komentarzem, przepraszam, ale tak już po prostu mam. Życie prywatne też czasem trzeba mieć, choć nie mam pojęcia po co mi ono ;)
Gdy widzę pojawiającą się na Keronii kolejną organizację, w mojej głowie pojawia się lampka 'obosze, znowu będzie trzeba się czegoś uczyć od podstaw... czy to w ogóle wypali w naszych realiach?', zawsze jest ten dreszczyk emocji, czy nasz kram udźwignie nowy pomysł. Akcja weszła z buta, myślę, że z takiego dobrego, klimatycznego buta, bo dałam temu szaleństwu szansę. Po czym w tym szaleństwie ugrzęzłam, bo srogą chwilę mi zajęło, o co w tym wszystkim chodzi. Chwilę, tj. przeczytałam całość ze trzy razy.
Fabuła jest w porządku, koncepcja niezła, dobrze się czyta, opowiadanie wciąga tak, że chce się więcej. Ale realizacja momentami... padła. Tak jakbyś chciał wykorzystać bardzo dobry pomysł, stworzyć pełne emocji tło dla motywacji bohaterów, ale jednocześnie zrobić to jak najszybciej. I wyszło po łebkach. Mam na myśli zwłaszcza jedną scenę. Konkretną i kluczową. Ja rozumiem, że nie wszyscy muszą kiepskie dzieciństwo. Nie każdy też musi znać się na psychologii. Ale pisarz musi. Koniecznie.
"-Zabiję cię, choćby dlatego, że rodzice kochali cię bardziej!
-Ale to nieprawda, kochali cię, byli z ciebie dumni...
-Ale jak to?"
Miał być nagły zwrot akcji, wyszedł dramat, nie najwyższych lotów w dodatku. Wyjaśnijmy sobie jedno: jeśli ktoś przez lata wpaja ci poczucie niższości, wyraża swoją niechęć, porównuje, ostatecznie zmusza do ucieczki z domu - nie, nie wyleczą cię z tego słowa. Dziecko kocha swoich rodziców, zawsze stara się im przypodobać, by byli z niego dumni. Jeśli utwierdzi się w przekonaniu, że nie spełnia oczekiwań, żadne słowa, zwłaszcza osoby postronnej nie zmienią jego oceny sytuacji. Nawet wyjaśnienia rodziców, przeprosiny, zapewnienia o miłości nic nie zmienią. Może, ale to duże moooże, po latach człowiek zacznie wierzyć w śpiewkę, że te lata zniewag to dla jego dobra, może zacznie tłumaczyć sobie, że opiekunowie właśnie taki mieli charakter i inaczej wychować go nie potrafili, ale uraz zostanie. Nierzadko z poczuciem niższości i niechęcią do dalszych kontaktów. Uważaj na przyszłość, po jakie motywy psychologiczne sięgasz, nie spłycaj ich, przestudiuj uważnie. Nawet dobry materiał na opowiadanie można zepsuć.
Inne szczegóły:
'za to co NAM' - myślę, że kwestie intonacji w dialogach powinno się raczej załatwiać narracją, nie graficzną stroną tekstu (wielkością czcionki). Tak byłoby profesjonalniej, w mojej subiektywnej ocenie.
'czy nie przeginamy' - cały klimat szlag trafił. Współczesny język potoczny... przepraszam, ale dla mnie to zabrzmiało jak wtrącenie autora.
Przykładowy poprawny zapis dialogu:
- Rozumiem twój gniew - odpowiedział mężczyzna. [traktujesz to jak jedno zdanie, dlatego z małej i kropka] - – Ale nie przeginamy? [z wielkiej, bo po kropce]
Każdy z nich rozbiegł się w swoją stronę. - jeden człowiek nie może się 'rozbiec', grupa może. Jeden człowiek może pobiec, oddalić się od grupy.
Reszta odpowiedziała również kiwnięciem i zaczęli znikać w mrokach rezydencji. - niezgodność drugiego orzeczenia z podmiotem. Reszta - co zrobiła? - zaczęła znikać.
trzydniowy - łącznie, to jedno słowo. Gdzieś zaplątało się 'po' zamiast 'pod', w innym miejscu 'strzęk' zamiast 'szczęku' - ponowne przeczytanie pomoże Ci wyłapać takie literówki.
Gdy, kiedy, gdzie, -ąc - nie zapominaj o przecinkach. Uważaj, bo imiesłów kończący się na -ąc wskazuje na to, że dwie czynności dzieją się jednocześnie. A nie da się jednocześnie mówić coś i rzucać na kogoś. Co najwyżej krzyknąć bojowo zdążysz w tej sytuacji i to nie zawsze.
Miał blond włosy, ale był człowiekiem. - przeczytaj to zdanie i wczuj się w rolę niezorientowanego czytelnika. Wychodzi śmiesznie.
wirginijskich - a nie wirgińskich?
Uważaj też na dialogi osób będących w agonii. Nie są zwykle tak wygadani jak za życia, zwłaszcza po urazie głowy czy zmiażdżeniu klatki piersiowej (strzelam, bo nie sprecyzowałeś, co stało się z sufitem). Alfred wydawał się bardziej skołowany niż Henry.
Komentarz pisany na raty, przepraszam za jakość. Zachęcam do dalszego pisania - jest dobre, ale potrzebuje podszlifowania warsztatu :)
Prześlij komentarz