Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

 Elias Ainsworth/ 25 lat/ Góry Mgliste, a raczej jakieś wygwizdowie z tamtych rejonów. Prawa zaspa na lewo od drzewa przy skale/ Wendigo/ złodziej/ chwilowy włóczykij/ szaman/ tysiąc pytań o.../ romantyk/ zamiata kurz w pewnej bibliotece (tajne przez poufne)/ lubi zimno/ nie zrównoważony psychicznie czyli szajbus/ ostatni ze swoich/ 180cm wzrostu, długie rude włosy zawsze spięte z tyłu, niewielki zarost. Nosi skórzane spodnie z białą włochatą kulką robiącą za torbę na najpotrzebniejsze rzeczy.












 "Ból. Chęć ochrony najbliższych często rodzą demony."


      Odgłosy walki. Krzyki umierających. Do dziś mi się to śni. Dzień w którym z człowieka stałem się demonem. Był środek zimny w Mglistych górach. Moje plemię zostało zaatakowane więc zabrałem moją ukochaną i razem uciekliśmy z wioski z nadzieją że uda się nam przeżyć. Złudne są ludzkie nadzieje. Dopadli nas. Na moich oczach zabili moją ukochaną a mnie zranili. Jednak jakimś cudem udało mi się uciec, choć gdyby chcieli mogli by mnie wyśledzić po śladach kwi na śniegu. Nie gonili mnie. Dlaczego? Nie byłem dla nich zagrożeniem? Gdy wróciłem do wioski jedyne co zastałem to spalone tipi, wszędzie leżały zwłoki mieszkańców. Nikogo nie oszczędzili, nawet dzieci. - Na duchy naszych przodków, dlaczego? - zapytałem zatykając nos. Słodki zapach zwęglonych ciał unosił się w powietrzu wabiąc sepy oraz kruki na wieczerzę. Wróciłem po ukochaną odkopując ją z śniegu. Wydawało mi się że śpi i uśmiecha się przez sen. Przytuliłem ją do siebie krzycząc z rozpaczy. Dopiero po godzinie gdy doszedłem do siebie i ręce przestały mi się trząść mogłem urządzić jej godny pochówek. Wioska? Wilki oraz inne dzikie zwierzęta zajęły się już ciałami. 
- Chcę krwi!- krzyknąłem – Chcę sprawiedliwości! Chcę by spotkała ich kara!
Nie wiedziałem że akurat to życzenie się spełni.

      Czułem żądzę krwi. Nie! Czułem tylko krew. Gdy się obudziłem byłem w nieznanym mi miejscu, czymś co było kiedyś kamienną wieża. Wyszedłem na zewnątrz zastałem kolejną maskarę. Tym razem poznałem kim byli. To ci sami co zaatakowali moją wioskę, moje plemię. Teraz wszyscy byli martwi. Przechadzałem się uliczkami obserwując z przerażeniem to co zostało z owego miejsca i zatrzymałem się dopiero przy drzwiach na których widniały zadrapania jakby jakieś zwierzę przejechało tędy pazurami. Jednak żadne znane mi zwierzę nie mogło by zostawić az takich dużych i głębokich śladów. - Co tu się stało? - zapytałem podnosząc z ziemi garść jakiegoś futra z nadzieją że to nie ludzkie włosy. - Nie pamiętasz? - odezwał się jakiś głos – To TY to zrobiłeś. Odwróciłem się i ujrzałem starego mężczyznę – Ja? - zapytałem – Ale to nie możliwe. Nie byłbym w stanie... - urwałem rozpoznając go – Twoja prośba została spełniona.- odpowiedział starzec – Duchy zmieniły Cię w demona gór. Jesteś WENDIGO. - wskazał na mnie palcem. Zdębiałem z przerażenia. Nie tego chciałem. - Chodź. - powiedział starzec – Pomogę Ci na tyle na ile będę mógł. - obrócił się i ruszył w dół uliczki a ja jak zaczarowany ruszyłem za nim. To był początek mojej przygody.

     Zamknąłem dziennik. Nie wiem po co go czytam ale z jakiegoś powodu mnie uspokaja i jednocześnie pomaga zapamiętać kim a raczej czym jestem. Jestem Elias Ainsworth i jestem wendigo!


Ciekawostka!


Chodzi plotka że wendigo pierdzi śniegiem! (Dodane na specjalną prośbę)


Znajomi sprzed lat.


Kontakt: skype: klapero_90
                gg: 56165800

127 komentarzy:

Silva pisze...

[Teraz mogę oficjalnie: witamy na blogu! ^^ Karta przeczytana i od razu mam pytanie o wątek: co powiesz na jakiś z moją Silvą i ewentualnie Wisielcem, bo ta dwójka występuje razem; ewentualnie najpierw jedno potem drugie?]

Silva pisze...

[A powiedz mi, gdzie pan Elias obecnie przebywa? Jakieś miejsce, miasto?]

Silva pisze...

[Co powiesz na wioskę plemienia Tellan-Oxa, w Ti'Ran, w Górach Mgieł; łowcy plemienia znaleźli by Twojego pana na drodze, w górach gdzie leży śnieg i zaproponowali gościnę? Tak na początek]

Szept pisze...

[Przywitam się i ja. Niby na urlopie, ale coś mi ten urlop nie wychodzi, bo i tak z przyzwyczajenie zaglądam.
Z imieniem zawsze mam problem, nigdy nie wiem, jakie dać. Jak dla mnie Elias brzmi całkiem spoko - to tak odnośnie wcześniejszych rozważań na sb. Coś było jeszcze o wnioskach... ja się na szamaniźmie nie znam, ale podoba mi się zamysł postaci - od strony charakterku i zamysł dwuosobowości, że tak to nazwę.
Postaram się pomyśleć nad w miarę sensowym wątkiem. Prawdopodobnie pisałabym Szept, bo to nią piszę najczęściej ostatnio, więc jeśli nie masz osobistych preferencji, to zapewne wybór padnie na nią.
I jak to ja, mogę mieć jakieś idiotyczne pytania, ale myślę, że to przeżyjesz.]

Nefryt pisze...

[Witaj w Keronii :) Masz ochotę na wątek? Jeśli tak, daj znać z którą postacią wolisz - prowadzę dwie: herszta bandy zbójeckiej, tj. Nefryt i wirgińskiego arystokratę, Shela. Wszelkie pomysły na akcję oraz powiązania mile widziane. Jeśli ich nie masz - nie ma problemu - zacznę wątek, a potem będziemy improwizować.]

Nefryt pisze...

[PS. Bardzo mnie ciekawi, jak Wendigo wyjdzie w wątkach, zwłaszcza, że kiedyś czytałam o nim przy okazji chwilowej fascynacji Indianami.]

Silva pisze...

Duchy gór okazały się być łaskawe; nocą temperatura spadła tylko nieznacznie, zimno nie doskwierało tak bardzo, a blady świt zapowiadał słoneczny dzień. Trójka łowców, korzystając ze zwierzęcego szlaku, wracała do wioski ukrytej pośród śniegów. Najmłodszy, jeszcze dzieciak, w koszu niósł ptasie jaja, dziką cebulę i jadalne korzenie. Dwójka starszych mężczyzn upolowała śnieżnego zająca i kuropatwę leśną. To nie był czas wielkich łowów, do tych wciąż zostało kilka tygodni, ot jedynie zaspokojenie codziennych potrzeb rodzin i plemienia.
Mężczyźni rozmawiali ze sobą we własnym dialekcie; obaj wysocy, odziani w ciepłe skóry, o jasnej skórze i podobnych włosach. Dzieciak za nimi, ledwie podrostek, rozglądał się ciekawsko na boki. To on pierwszy coś zauważył.
- Ayah, ayah! Terlihat ada*! - pociągnął starszego mężczyznę za łokieć, wskazując mu mężczyznę z książką. - Cara untuk pergi, ayah?*
- Ya, pria dari jalan.*
- Kani ebawanya ke desa*?
- Ya, berjalan di depan* - kiedy wygonił już swego syna do wioski, kiedy maluch pobiegł przed siebie, odwrócił się w stronę wędrowca i przechodząc na wspólną mowę, zapytał: - Potrzebujesz pomocy? Chodź z nami, jeśli tak - plemię, z którego pochodzili nie stroniło przed obcymi; chętnie pomagali strudzonym wędrowcom, dając im suche posłanie, jedzenie i oferując swe towarzystwo. Zagubionym na szlaku wskazywali właściwą drogę, a kupcom wpierw pokazywali swoje rzemiosło.

______________
*tato, tato, patrz tam!
*czy to wędrowiec, ojcze?
*tak, człowiek drogi.
*zabierzemy go do wioski?
*może, biegnij przed nami.

[skromnie zaczęłam, opis wioski i drogę do niej wrzucę w następnym odpisie :) nie chciałam cię zarzucać ]

Zorana pisze...

[Witam! Palę się do wątku, choć nie jestem pewna, czy nie łatwiej byłoby nam pisać drugą z moich postaci, która jest dopiero w przygotowaniu... Okej, moja skrzydlata także parała się stracharstwem (jeej, uganianie się za demonami takie fajne), ale ma do tej profesji uraz. Nie sądzisz, że ciekawie było by się skonfrontować? ;) ]

draumkona pisze...

[Moja kolej na powitania. Witam. Cześć. Dobry.
Miło się czytało Twoją kartę, chociaż osobiście nie lubię narracji w pierwszej osobie, ale tu wyszło to jakoś tak... gładko. Nie wiem jak to określić. Prowadzę tałatajstwo w liczbie trzech postaci. Elfi władca, który trzyma w sobie też coś w rodzaju bestii, zmienia postacie i niekiedy traci nad sobą panowanie, wredny brat alchemiczki i jasnowidz. Druga, wcześniej wspomniana alchemiczka, nie trzyma w sobie żadnych bestii, ani nic z tych rzeczy, ściśle związana z ruchem oporu i organizacją Brzask, której przewodzi. Ostatnia to elfia furiatka, Iskra, której jakiś czas temu usunęłam KP z zamiarem napisania nowej i tak jakoś ten zamiar sobie umarł, a postać bez KP jest. W skrócie pisząc, jest to elfka, elfka obciążona klątwą, magini i Cień w jednym. Skoro już opisałam pokrótce to tu trzymam, to jasnym jest, że proponuję wątek, chociaż od razu mówię, że odpisuję dość nieregularnie, sporo zalezy w danej chwili od pomysłu i tak zwanej weny, której czasami mi brakuje, a kom sobie wesoło wisi. Zdarza mi się też zapominać - starość nie radość, więc gdybyśmy jednak zdecydowali się na wątek a ja bym milczała trochę za długo, to krzyczeć, upominać się i dźgać paluchem pod żebra.
Jeśli i z Twojej strony byłaby chęć pisania, to będzie mi miło. No i miłego pisania tutaj z nami, na KK.]

Silva pisze...

I.
- Więc chodź z nami odparł ten sam mężczyzna - Jeśli umiesz polować, będziesz mógł zostać u nas dłużej - plemię pomagało wędrowcom, jednak starało się ich nie zatrzymywać na dłużej przez to, że byli kolejną gębą do wyżywienia, a las i góry były kapryśnym spichlerzem.
- Z..Z jakiego plemienia jesteście?
Mężczyzna zmarszczył brwi. Oni sami nazywali się Tellan-Oxa, ale nie potrafił znaleźć słów, które przetłumaczyły by to na wspólną mowę tak, by choć trochę zgadzały się z nazwą. Nie każdy w plemieniu znał drugi język, a jeśli już, mówił z mocnym, nosowym akcentem, najczęściej najprostszymi słowami, często się myląc. - Tellan-Oxa. Żyjemy na płaskowyżu Masywu od pokoleń, od dnia, gdy Kanati Niedźwiedź wyznaczył nam to miejsce. Wiele dróg do nas prowadzi, ta zaraz się zakończy - mówiąc, często odwracał głowę do tyłu, aby widzieć twarz tego, do kogo się zwracał. Przed nimi widać było ślady mniejszych butów; dzieciak już pewnie był w wiosce.
- Zobacz, wędrowcu, przed nami Ti'Ran.
Dwa monolityczne kamienie, nieco wyższe od przeciętnego człowieka, oznaczały wejście do wioski plemienia Tellan’Oxa; pokryte runami i wijącymi się plecionkami, symbolizowały bramę. Wyciosane z jednego bloku kamienia, stylizowane przedstawienia wilków i niedźwiedzi, ustawione na monolitach, pełniły funkcję apotropaiczną, chroniąc wioskę i jej mieszkańców. Obszar, który zamieszkiwali szamani wyznaczały mniejsze bądź większe kamienie tworzące nieregularny okrąg, wyginający się i wijący na boki. Za nimi widać było wioskę złożoną z mniejszych lub większych jutr, w zależności od statusu rodziny. Stawianie jutr było obowiązkiem kobiet i młodych mężczyzn; oni też po ustawieniu drągów i drewnianych krat ściennych, a także krokwi dachowych, nakrywali je płótnami i skórami upolowanych zwierząt, u góry zostawiając miejsce na dymnik, dół szczelnie obkładając mieszanką ziemi i słomy. Wnętrza jurt nie miały podłogi, jedynie klepisko wyłożone matkami z suszonych traw; na środku, gdzie palono ognisko, była goła ziemia. Posłania mieszkańców znajdowały się po obu stronach wejścia, przedzielone jedynie plecionymi parawanami, zapewniającymi minimum prywatności, a i tak rodzeństwo sypiało razem. Z tyłu znajdował się maleńki kącik z umywalnią, a część przednia stanowiła miejsce wspólne, otwarte także dla gości. Wnętrza namiotów zazwyczaj był skromne; zdobiły je skóry upolowanych zwierząt, rogi i ptasie pióra; rodziny będące wyżej mogły pozwolić sobie nawet na makatki, kapy, czy wełniane dywany. Szamani plemienia mieszkali osobno, w małych, skórzanych tipi, ozdobionych motywami zwierzęcych duchów; w ich niemal pustych wnętrzach zawsze pachniało suszonymi ziołami wiszącymi na drągach. Posłanie mieli tuż przy wejściu, a ognisko służyło podtrzymywaniu ciepła i rytuałom, bowiem szamanów żywiło i ubierało plemię.

Silva pisze...

II.
Ti’Ran nie było wioską szamanów, pośród dwudziestu sześciu członków, wybranych przez duchy zostało jedynie sześć osób; reszta zajmowała się myślistwem, dzieciaki zbieractwem, część kobiet tkała lub wyplatała, chłopcy doglądali owiec i kóz zamkniętych w zagrodzie, a najmniejsi królików. Starsi ciosali z drewna i kości fajki lub zwierzęce figurki. Najstarszy wiekiem uczył najmłodszych, często przekazując im także rodzinne legendy i podania.
Na centralnym miejscu wioski stał drewniany totem, czyli wizerunek pradawnego przodka Tellan’Oxa, założyciela klanu i jego opiekuna. Oznaka mistycznej więzi człowieka z praprzodkiem uznawanym za plemienne bóstwo. Ten tutaj, wyrzeźbiony w jednym kawałku drzewa, symbolicznie przedstawiał Kanati Niedźwiedzia, Szczęśliwego Myśliwego, mieszkającego ze swoją żoną Inu na najwyższym szczycie Masywu. Górną część totemu, najważniejszą, wyrzeźbiono na podobieństwo mocarnego niedźwiedzia, z uniesionymi łapami. Pod nim umieszczono głowę szopa, pierwszego szamana, a niżej znajdowały się wizerunki pomniejszych bóstw natury.
Wiatr był dzisiaj łaskawy, a góry miłosierne; nad wioską świeciło słońce, śnieg iskrzył się w jego promieniach, a od czasu do czasu słychać było beczenie owiec i nawoływania kóz. Wysokie szczyty Masywu sięgały nieba, górując nad skalną półką, na której przycupnęło Ti’Ran.
A oni wciąż nie weszli do wioski.
- Nie powinieneś niepokoić naszego wodza. Ani naszych ludzi - choć słowa były neutralne, kryło się w nich przesłanie: jeżeli zaatakujesz nas, gwałcąc prawa gościnności, będziemy się bronić. Jeżeli podniesiesz rękę na kogoś z naszych, sam ucierpisz. Jeżeli nas okradniesz, obciążysz tylko swe sumienie, bo sami niewiele mamy.

[Jak będę Ci lać wodę w komentarzu, to zignoruj, bo czasami lubię się rozpisać. I nic nie szkodzi, że czekałam, nie zawsze przecież można od razu odpisać :D]

Zorana pisze...

[Dowcip - jestem za! :D Mam strasznie ciężki styl pisania, ale jak porwie mnie jakaś komedyja, także potrafię się bawić. Skoro Twój pan ma skłonność do kleptomanii, to czemu nie napisać jakiejś parodii? Z mojej nadętej skrzydlatej zawsze można pokpić. Zawsze. Zacznijmy z nią, bo zanim opublikuję nową KP... no, to będzie dwie notki później. Zejdzie się ;)]

Nefryt pisze...

[Hej :) Napisałaś pod moją kartą coś o miejscu, nie bardzo rozumiem o co chodzi. Możesz wytłumaczyć? Chyba, że to nie było do mnie?]

Szept pisze...

[Miło mi to słyszeć xD To teraz pora na durne pytania.
Jak to jest u Eliasa ze zmianą w wendigo? Tj. coś to wymusza, panuje nad tym trochę, nie panuje, kontroluje to itp? Poza tym, jeśli jest w swej ludzkiej postaci, to nic nie wskazuje na jego odmienną naturę (dla przykładu niektórzy uważają, że np. psy nie lubią wilkołaków czy coś takiego).
Tak skrótowo, dla laika – szamanizm to odnośnie duchów, tj. umożliwianie im przejścia na drugą stronę, czy twoja wizja idzie w inną stronę? Jak u twojego pana ze współpracą, bo nie chcę wymuszać sytuacji, kiedy musiałby naginać swój charakterek, bo by się wątek urwał – np. sama prowadziłam swego czasu takie postacie, które za towarzyskie nie były i wtedy szukałam wspólnego celu.
Twój pan zarabia na życie przez bycie szamanem, kradzieże czy jeszcze parą się jakąś pracą i jeśli para, to jaką? Znaczy, ta biblioteka?
Bo z miejscem już podejrzałam przy kp któregoś autora, że różnicy to nie robi.]

Silva pisze...

- Dzień się dopiero rozpoczął - odparł mężczyzna, co było prostym stwierdzeniem, że to nie czas na legendy i opowieści o minionych dniach; było wiele rzeczy do zrobienia. - Zapracuj na jedzenie, a potem posłuchaj naszych historii - łowca oddalił się do swoich obowiązków; musiał oprawić i poporcjować upolowane zwierzęta, zająć się jurtą, która po silnych wiatrach ostatnich dni wymagała naprawy i kilku nowych łat. Jego towarzysz też miał zajęcia.
Mylił się jednak wędrowiec, jeśli sądził, że zostanie sam. Obcy w wiosce zawsze wzbudza ciekawość, przyciąga spojrzenia, zwłaszcza najmniejszych mieszkańców. Po tym, jak dorośli zeszli, podróżnika otoczyły dzieci, tworząc wokół niego kółeczko pełne zainteresowania. Kilkulatki i starszaki, wszystkie przyglądały się obcemu, a niektóre znalazły nawet odwagę, by pociągnąć go za fragment ubrania. Ich gość był inny niż oni i w niczym nie przypominał ludzi z plemienia; wyższy, odziany inaczej, o długich, rudych włosach, tak innych od jasnych, niemal białych wszystkich dookoła. Przynosił ze sobą okruchy innego świata, świata poza górami i szczytami.
Dzieciaki paplały między sobą, niektóre o coś się sprzeczały, wskazując twarz wędrowca, inne piszczały radośnie. W końcu wypchnęły chudego chłopaka, odzianego w skóry przed siebie. Dzieciak chwilę powiercił się w miejscu, uciekając spojrzeniem na boki, aż w końcu kuksańce jego towarzyszy i wyraźne ponaglenie w głosach innych sprawiły, że się odezwał. - Witaj... - mówił niewyraźnie, z mocnym akcentem, który zniekształcał jego głos; trochę zajmowało mu znalezienie odpowiednich słów we wspólnej mowie - Jesteś dzieckiem ognistych duchów? - dziewczynka obok szepnęła mu coś do ucha, wskazując na słowy obcego. - Jasne Słońce twierdzi, że tak. Wyglądasz dziwnie. Usmarowali cię ochrą? - dzieciaki były wpatrzone w niego jak w obrazek.

Nefryt pisze...

[Okej, już rozumiem :) Em... Mam zacząć wątek? Bo w końcu nie wiem, czy coś piszemy, czy nie.]

Zorana pisze...

[Oj, nie wiem, jak musiałbyś się namęczyć, żeby przypodobać się mojej skrzydlatej... ;)
Gdzie chciałbyś, aby rozegrała się akcja? Gdzie można Cię spotkać? A może masz konkretny pomysł?]

Silva pisze...

Chłopaczek mrugnął i chyba powtórzył odpowiedź obcego reszcie; chyba, bo w sumie nie wiadomo, co powiedział w języku plemienia. Potem kiwnął głową, zrobił poważną minę i znów spojrzał na mężczyznę; tym razem nie musiał zadzierać głowy wysoko, bo oczy nieznajomego były całkiem nisko - Polujesz w tych lasach? Nie wyglądasz na kupca.
Jasnowłosa dziewczynka szepnęła coś na ucho koledze; ta sama, co wcześniej, ale tym razem trzymała za rękę brata, który ledwo co nauczył się chodzić i stawiać pewne kroki; mały, pulchny berbeć, opatulony skórami.
- Chcesz się bawić? Pokażemy ci coś ciekawego! - chłopiec znajdując odwagę, ale będąc też odrobinę naiwnym, bo przecież nie myślał o tym, że obcy może mu krzywdę zrobić, złapał wędrowca za rękaw. Oczy mu lśniły, a buzia uśmiechała się od ucha do ucha z radości, tej dziecięcej, beztroskiej i szczerej. - Chodź, z nami - i pociągnął niecierpliwie męski rękaw.

Shel Arhin pisze...

[Przepraszam, że musiałaś tyle czekać na początek ode mnie. Nie wiem, czy taki obrót spraw będzie ci pasował. Pisałam mocno w ciemno. Zainspirował mnie twój komentarz pod kartą Szept (ten z odpowiedziami na jej pytania). Postanowiłam wykorzystać to, że Elias może się przemienić w wendigo, gdy emocje wezmą górę. Założyłam, że dwie postacie drugoplanowe, które opisałam, brały udział w rzezi wioski Eliasa, ale z jakiegoś powodu odłączyły się od grupy, którą zabił jako wendigo, więc jego zemsta nie była pełna.
Jeżeli coś jest nie tak, nie odpowiada twojej wizji itd., daj znać, to zacznę coś normalniejszego. Acha. W większości wątków pisze jako Nefryt, więc u ciebie zaczynam jako Shel – Nefryt prawdopodobnie pojawi się później.]

Cz.1.:

Zapadał zmrok. Końskie kopyta wzburzały miniaturowe kłęby kurzu, uniesionego z biegnącego przez las traktu. Między drzewami podnosiła się wieczorna mgła. Ciszy nie zakłócało najlżejsze tchnienie wiatru. Jedynym dowodem na to, że istnieje tu jakieś życie był szelest skrzydełek ciem, zwabionych magiczną iskrą, unoszącą się w powietrzu jak błędny ognik.
Jeźdźców było trzech. Ubrani w wirgińskie kolczugi, zmierzali do niewielkiego fortu na granicy z Prowincją Demarską. Prowadził ich jeden rozkaz, choć każdy z nich miał w rzeczywistości odrębny cel.
Shel Arhin nie włączał się do rozmowy towarzyszy. Udawał zajętego utrzymywaniem iskry, rozświetlającej ich drogę, choć w rzeczywistości nie było to dla niego trudne. Choć jego naturalnym talentem – czy też raczej przekleństwem, jak zwykł to określać jeszcze w swojej ojczyźnie, była nekromancja, potrafił w pewnym stopniu posługiwać się bardziej neutralną magią.
Wsłuchiwał się w ciszę. Przyłapał się nad tym, że od pewnego czasu podświadomie szuka w niej odgłosu pustynnego wiatru, który był tak typowy dla jego ojczyzny, jak drzewa dla Keronii. Kiedy sześć lat temu opuścił swój kraj, nie spodziewał się, że będzie tęsknił… i na początku nie tęsknił. Dopiero ta ostatnia wizyta… Odpędził od siebie wspomnienie domu. Nie powinien teraz o tym myśleć. Nie powinien martwić się podupadającym pałacem, kłopotami swoich lenników, stłumionym buntem niewolników… nie powinien myśleć o matce, która ostatnim razem chyba go nawet nie rozpoznała. Nie był tego pewien. Z nią już niczego nie można było być pewnym. Westchnął. Jego spojrzenie obojętnie prześlizgnęło się po twarzach towarzyszy.

Shel Arhin pisze...

[Cz. 2:]

Rumiana, chłopska gęba Gehena Shedy wyrażała wyłącznie radość ze zbliżającego się spotkania z żoną, mieszkającą z czwórka dzieci na Wielkiej Równinie. Shel mimowolnie zastanawiał się, czy traktuje ją podobnie, jak kobiety z podbitych wiosek.
Trójkątna twarz Herana Rartesa była posępna jak zawsze. Shel wiedział, że mężczyzna rozluźnia się jedynie nad kuflem porządnego piwa. Rozumiał to. Jeżeli przeżyło się kilka miesięcy na froncie, gdzie nawet pójście w krzaki za potrzebą skończyć się mogło zabiciem przez kerońskich partyzantów, trudno było o pogodę ducha. Co czekało go w forcie? Na pewno nie podwyżka. Nigdzie nie płacili gorzej, niż przy ochronie granic.
Shel nie wiedział o nich zbyt wiele. Kiedyś obiło mu się o uszy, że tych dwóch brało udział w pogromie jakiś dzikich, ale nie specjalnie się tym interesował. Mając do wyboru jechać sam lub z nimi, wolał to drugie. Nie znał kerońskich lasów.
To stało się nagle. Shel usłyszał jakiś szelest. Gehen i Heran rozmawiali w najlepsze. Chwilę później wierzchowce całej trójki stanęły, spłoszone. Gdzieś z boku trzasnęła gałązka.
- Co tam jest? – Głos Gehena drżał od niepokoju.
- Cicho bądź. – Shel popędził konia. Powinni się stąd ruszyć. Wierzchowiec szarpnął głową, nie pozwalając się opanować. Przez chwilę znów było cicho. Arhin czuł szum własnej krwi, nerwowe pulsowanie serca... Trzasnęła następna gałązka. Bliżej.
- Coś tam jest – Heran rozglądał się dookoła.
- Wiem – odszepnął Shel. Zaciskał dłonie na lejcach tak mocno, że zbielały mu knykcie. Wychował się w mieście, z jednej strony mając rzekę, a z drugiej wielką pustynię. Panicznie bał się lasu i tego, co mogło się w nim czaić.
- Może pójdę i sprawdzę..?
- Nie – Shel powiedział to głośniej, niż zamierzał. Znów coś zaszeleściło. Bardzo blisko. Tuż za nimi. Gehen wrzasnął i rzucił się do ucieczki. Pieszo, bo koń już dawno przestał go słuchać. Wtedy rozpętało się piekło. Shel nie potrafił określić, co dokładnie się stało. Czuł się, jakby las nagle zacisnął się wokół nich. Spomiędzy drzew coś wypadło. Coś, co ogłuszyło ich rykiem, co było na tyle wielkie i silne, by jednym ruchem zedrzeć Herana siodła i rzucić nim o ziemię. Shela ogłuszył wrzask bólu, zemdliło go od odgłosu mięsa rozdzieranego do samej kości. Popędził konia, w jego umyśle rozbrzmiewało tylko paniczne uciekaj, uciekaj. Nie zobaczył, w której dokładnie chwili to coś się na niego rzuciło. Poczuł tylko, że leci w powietrzu, że uderza o ziemię, że z rozoranego pazurami boku wypływa pulsująca krew, że jego wierzchowiec, jak przystało na wyszkolonego konia bojowego staje nad nim, gotowy do obrony pana. Magia obecna w ciele Arhina tamowała krew, jej iskierki skakały po brzegach rany, ale była ona zbyt głęboka. Moc wyczerpywała się. Wiedział, że zaraz umrze.
Następnym, co usłyszał, był ludzki głos.

Karou pisze...

[ Rudzi powinni trzymać się razem!
No w każdym razie witam oraz oczywiście zapraszam do siebie w razie chęci. Zawsze coś się może fajnego wymyślić ;)]

Paeonia

Silva pisze...

Nawet jeśli wędrowiec prosił, aby puścić jego rękę, dzieciaki i tak nie zareagowały, a jedyny, który go rozumiał też nie kwapił się, aby to zrobić; byli energiczni, hałaśliwi i cały czas paplali. Uśmiechali się, bo oto prowadzili kogoś dorosłego przez wioskę, zdradzając mu swoje dziecięce sekreciki.
Szli opłotkami, niemal się skradając. Po lewej mieli kamienie graniczne, a po prawej tyły jurt i pomieszczeń gospodarczych. Wioska była pełna dźwięków; odzywały się zwierzęta, kozy i owce czekały na wydojenie, ludzie rozmawiali, słychać było też hałasy i pokrzykiwania podczas łatania dachów. Dorośli przeganiali ciekawskie dzieciaki, matki krzyczały na pałętające się pod nogami psy, a mężczyźni poganiali młodych synów. Każdy coś robił.
- Kazali nam pomóc... - dzieciak wyraźnie nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa, więc znalazł inny sposób - Awahka'towa:ni potrzebuje naszej pomocy. A mój ojciec kazał ci pracować, a ty jesteś dorosły, a to dobrze... - chłopak mówił cały czas, paplał, gadał i nawet nie robił chwili na oddech, aż w końcu się zasapał i musiał uciszyć - Jesteś silny? A jak masz na imię? Bo Awahka'towa:ni ma też inne imię. Jak nas opuszcza z wilkołakiem. Bo ona wędruje daleko za góry i potem nam opowiada o różnych takich rzeczach i miejscach. Czasami jej nie wierzymy. Wiesz, że mówiła o wieeeelkich ludziach, co są jak góry? I podobno tam daleko śniegu nie ma cały czas. To prawda?

Shel pisze...

[Hej :) Nic się nie stało, że mało.
Póki co jestem zbyt zmęczona, żeby cokolwiek napisać. Odpiszę w weekend, jak troszkę odpocznę, chciałam po prostu dać znać, że żyję, pamiętam i nie zamierzam olać ;)
Aha. A'propos tego, że nie wiedziałeś, jak odpisać - jeżeli mój sposób wątkowania zacząłby ci w którymś momencie działać na nerwy, po prostu o tym napisz. Bywa, że piszę dziwnie i rozumiem, że nie każdemu musi się to podobać.]

Shel pisze...

Wirgińczyk był na tyle przytomny, by widzieć przemianę. Miał wrażenie, że krew zamarzła w jego żyłach. To już nie był strach. Nie można po prostu się bać, gdy widzi się bezgłowe ciało, które chwilę temu było towarzyszem podróży, kiedy posoki jest tyle, że nie chce wsiąknąć w ziemię, a czterometrowe, rogate monstrum nagle zmienia się w człowieka. Shel był przerażony tak skrajnie, że przestał cokolwiek odczuwać.
A przynajmniej cokolwiek poza świadomością, że będzie następny.
Zdołał unieść się na tyle, by spojrzeć w twarz tego… czegoś. Zobaczył człowieka. Zwykłą, ludzką twarz, przykuwające wzrok włosy, oczy, które w innych okolicznościach mógłby nawet uznać za szczere, w obecnych – jedynie za przerażające przez to, że tak zwyczajne, ludzkie.
- Nazywam się Shel Arhin – słowa ze ściśniętego lękiem gardła padały szybko, nerwowo. – Wiozę wiadomość dla królowej. – Powiedział prawdę. Wirgińczycy, przed którymi musiał grać, już nie żyli. Zresztą… skoro i tak umrze… jakie to ma znaczenie, jako kto? Nawet jeśli jako zdrajca własnego kraju, to…
To i tak wszystko jedno.
Skoro nie zdąży jej ostrzec.
Nie zdąży… nie zdąży...
Ogarnęła go rozpacz. Poświęcił całe życie, by jej służyć i chronić, a teraz, kiedy wiedział coś naprawdę ważnego, nie dotrze z tym do Królewca.
- Muszę ostrzec królową. Możesz mnie zabić, możesz zrobić ze mną cokolwiek, ale zamach nie może się udać. – Słabł. Upływ krwi był poważny, spomiędzy palców przyciśniętej do rany dłoni wypływało coraz więcej czerwieni. Przestawał widzieć ostro. – Proszę. Ona nie może umrzeć.
Uważał, że to bezcelowe, prosić o coś potwora. Do wypowiedzenia tych żałosnych słów pchała go desperacja, wzrastająca każda chwilą. Dopiero teraz, gdy sytuacja była tak beznadziejna, uświadomił sobie, jak bardzo może mu na kimś zależeć.

Shel pisze...

[Przepraszam, że musiałeś tyle czekać.]

Nie zapytał, czym była cuchnąca mikstura. Jako żołnierz w wirgińskiej armii i jako szpieg zdążył nauczyć się, że pewne polecenia należy wykonywać bez szemrania, bez zadawania zbędnych pytań. Przyjął korę. Na osobnika naprzeciwko patrzył ze strachem wynikającym z niezrozumienia.
- Byliśmy… - zastanowił się, jak to określić. - …towarzyszami podróży. – Spróbował przełknąć ślinę, zwilżyć wyschnięte na wiór, ściśnięte obawą gardło.
- Jechali na wschód, zabrałem się z nimi. Służyliśmy w tej samej armii. Stąd ich znam… znałem – poprawił się. Mówił w mowie wspólnej, nie wiedząc, czy ten osobnik (człowiek? potwór?) zrozumie jego ojczystą mowę. Kaleczył niektóre głoski. Przez cały czas starał się omijać wzrokiem miejsce, w którym leżało bezgłowe ciało. Zapomnienie o jego obecności było niemożliwe. Powietrze wypełniała woń krwi, a piasek obok Shela stopniowo czerniał od posoki wyciekającej z trupa.
- Pytałeś o zamach – Wirgińczyk wyraźnie się zawahał. Od początku był zdecydowany przekazać tę informację tylko komuś, kto może udaremnić zamach. Ale ta sytuacja była tak absurdalna, tak nieprzewidywalna, że chyba nie miało znaczenia, co powie. Więc powiedział prawdę. – Moi rodacy chcą zabić królową tego kraju. Jako władczyni miała być zależna od wirgińskiego króla. Nie jest. Oni to widzą. Chcą obsadzić na tronie kogoś innego, albo zająć ten kraj. Zamach zaplanowali na jutro. Jechałem do Królewca, żeby ostrzec królową. Muszę ją ostrzec.

Silva pisze...

I.
Chłopaczek zmarszczył brwi i przygryzł wargę - Takie miejsca, gdzie jest ciepło? - mimo, że bardzo się starał, nie potrafił wyobrazić sobie takiego miejsca; znał tylko te góry, wysokie szczyty, które nad ich głowami górowały, znał śnieg, mróz i zimny wiatr, a jedyne ciepło kojarzyło mu się z letnimi promieniami słońca na twarzy. Nie znał niczego innego, tylko ten skalny występ i to, dokąd prowadziły go nogi. W swej dziecięcej wyobraźni nie umiał ujrzeć miejsca, gdzie słońce grzeje i nie ma lodowego wiatru. - Ale to znaczy, że nie ma śniegu i nie jest zimno? To co wtedy jest? To tak, jakbyś wsadził rękę do ognia?
Część dzieciaków ich wyprzedziła, kilka wlokło się za nimi. Wokoło słychać było ich śmiechy i wesołe głosy.
Świerki i sosny otulone śniegiem, w swym cieniu ukrywały tipi. Umocowane na drewnianych drągach płócienne pokrycie, u dołu obłożone było ziemią, aby ciepło nie uciekało; materiał zdobiły motywy roślinne i zwierzęce, malowane ochrą. Z otworu dymnego u samej góry ulatywała smużka dymu; w środku musiał płonąć ogień, niezawodny znak, że właściciel jest w domu. Wejście zakrywane przez niedźwiedzie skóry, upięto u góry, odsłaniając środek. Tipi nie posiadało podłogi, jedynie klepisko wyłożone skórami owiec i kóz. W jesiennym słońcu, które wciąż mocno świeciło, suszyły się pęczki związanych ziół, w środku poprzez wejście, widać było pióra dzikich ptaków, kościane amulety i opartą o płachtę dębowa laskę z górskim kryształem na czubku, kamieniem duszy, ozdobionym piórami kvezala, kolorowego ptaka o długich piórach, mieszkającego w tych lasach.
Nie było tak duże jak pozostałe jurty, ale nie musiało, bo należało tylko do jednej osoby.
Młoda kobieta siedziała na ubitym śniegu, na pieńku ściętego drzewa; jasne, niemal białe włosy upięte miała z tyłu głowy, w uszach koraliki, a pod lewym okiem niewielki plemienny tatuaż: kropki i owalne linie. Miała jasne oczy w kolorze czystego lodu i równie bladą, choć ktoś mógłby powiedzieć, że porcelanową skórę. Była niewielkiego wzrostu, drobna, ale coś w jej postawie i ruchach sprawiało, że emanowała wewnętrzną siłą. Odziana była nie tak jak inni, w skóry zwierzęce, ale miała na sobie gruby płaszcz obszyty futrem, wysokie buty wiązane na rzemienie, takie jakie widuje się u konnych jeźdźców na północy; wygodny strój świadczący też o tym, że więcej czasu spędzała poza rodzinną wioską. Płaszcz spinała broszka w kształcie lisa.
Szamanka. Zraniona uzdrowicielka. Tarun'ara.

Silva pisze...

II.
Śmiechy dzieciaków wyprzedziły wesołą gromadkę, więc kiedy wyszli spomiędzy krzaków, młoda kobieta przestała pleść dziką miętę i ułożyła ją na kolanach, spoglądając na małych urwisów. Był z nimi ktoś obcy. Mężczyzna, po którego twarzy było widać, że cierpliwie znosi pytania ciągnącego go chłopca, ale wolałby ich nie słuchać i nie być prowadzonym za rękę. Było w nim coś... Coś takiego, że...
- Awahka'towa:ni! - chłopaczek puścił obcego i pomachał jej, dołączając do gromadki przyjaciół, która już obsiadła młoda kobietę. Dzieciak był zasapany i ledwo mówił - Przyprowadziliśmy ci kogoś do pomocy.
Zimno. I to uczucie...
- Leśny Ptaku, złap oddech, i idźcie za tipi, przynieście mi zioła - dzieciaki zerwały się do biegu, a ona spojrzała teraz na mężczyznę; mówiła do niego we wspólnej mowie, mając znacznie mniejszy akcent i naleciałości niż maluchy; widać posługiwała się nim znacznie częściej od współplemieńców. Nie miała uśmiechu na twarzy, ani nawet w oczach. To był lód i zimno - Jesteś naszym gościem - plemię nie mogło wiedzieć, kogo spotkało na leśnej drodze; ona to poczuła - I jeżeli wypuścisz na zewnątrz to, co w sobie nosisz, spalę cię z całą siłą duchów, które są ze mną.
Jakiś kształt poruszył się obok niej, coś zamajaczyło, jakby sylwetka lisa z dziewięcioma ogonami. Oto swą obecność zaznaczył duch opiekun szamanki.
Wendigo, w ich mowie zimne serce, w ich wierzeniach stwór, który kiedyś był człowiek, ale odrzucony przez ukochaną, zamienił się w lód. Ich plemię wierzyło, że zimą jada ludzkie mięso, polując po lasach na nieostrożnych wędrowców. W cieplejsze dni wyrywając swym ofiarom serca, atakując tych, których napotkał, szczególnie zwracając uwagę na związanych z ukochaną osobą; przez to był niebezpieczny, bo ten związek mógł być chociażby kolorem włosów, a nie pokrewieństwem. Ale każde plemię miało swoje wierzenia.
- Jesteś zagrożeniem, a nie pomocą przysłaną przez plemię - dbała o dobro bliskich, o wioskę, wendigo było nieobliczalnym szaleństwem, nieokiełznaną furią i wściekłością. Wszędzie gdzie podążał, ciągnął za sobą ślady krwi. Był zwiastunem śmierci.

[Wybacz, że z drobnym opóźnieniem]

Silva pisze...

Szamanka prychnęła - Dopóki tu jesteś, nie będę mieć spokojnego snu - i była to prawda, bowiem wendigo byli jak długi, zapalony lont; nie wybuchali od razu, ale w końcu to robili, zabijając wszystko wokoło. Szamani traktowali ich jak realne zagrożenie, które należy wyeliminować, bowiem nie dało się nad nim zapanować. Gdyby nie to, że znajdowali się w sercu wioski, nie prowadziliby ze sobą rozmowy, a szamanka robiłaby wszystko, aby przepędzić stąd upiora w ludzkim ciele. Już teraz, wezwany myślą swej pani, lisi duch o czterech ogonach, otaczał Ti'Ran duchową granicą; nie będzie ona wstanie zatrzymać zimnego serca wendigo, ale ostrzeże na czas uśpionych, czy pracujących ludzi. W tych górach nie było duchów ognia, aby spleść je z barierą i uczynić ją płomienną pułapką.
- Mówisz, że mogę, ale to jak kłaść się do snu z wilkołakiem. Jeśli będzie najedzony to przeżyjesz, a jak będziesz miał pecha, to świt odkryje same kości - szamanka zaczęła się martwić; jej czoło zmarszczyło się w strapieniu, ale zaraz te emocje zniknęły, zastąpione przez spokojną, opanowaną twarz. Duch opiekun, lisi mędrzec o dziewięciu ogonach, nie zniknął, wciąż był obecny, chociaż mniej widoczny; używał po prostu minimalnej ilości siły swej pani.
Szamanka usiadła, słysząc raz przybliżające się, a raz oddalające śmiechy dzieciaków. - To byakko - nazwa pochodziła z dialektu ich plemienia, we wspólnej mowie nie było odpowiednich słów, ale najbliższe tłumaczenie to biały lis silnie związany ze światem duchowym. - Jestem Awahka'towa:ni, ale jeśli kaleczysz sobie język, możesz mnie nazywać Silvą - nie było to jej imię; używała go jedynie za górami, poza plemieniem. - Pomożesz mi, wypoczniesz, a potem odejdziesz bez ociągania - tylko, że szamanka nie wiedziała, że dziwka Fortuna miała dla nich inne plany. - Ktoś musi oprawić królika. Potrzebuję jego łap.

Shel pisze...

- … „Czyli jednym słowem jesteś podwójnym szpiegiem?”
Nie odpowiedział. Nie było sensu. Wniosek na temat jego roli w tym wszystkim był aż nazbyt oczywisty. Służył w wirgińskiej armii, należał do kerońskiej siatki szpiegowskiej… powiedzmy, że na tym koniec jego działalności.
W pierwszej chwili, kiedy obcy się do niego zbliżył, Shel zamarł. Odezwała się niedawno opanowana panika, żołądek podjechał do gardła i sprawy przez chwilę wyglądały naprawdę beznadziejnie. Potem jasne stały się intencje nieznajomego i logiczne myślenie powróciło do łask.
- Alte – odruchowo podziękował w swoim ojczystym języku, wciąż jeszcze zaskoczony okazaną mu pomocą. – Jeśli wystarczy, żebym nie zdechł przez te kilka godzin, nie będę narzekał. – Miał nadzieję, że potem będzie mógł liczyć na pomoc medyczną ze strony kogoś z siatki, albo, ostatecznie, swoich rodaków.
- Jutro o świcie. Mamy pięć godzin.
Był zszokowany lekkim stosunkiem nieznajomego do sytuacji. Teraz, kiedy nieco ochłonął, nie nazwałby wprawdzie ostatnich wydarzeń jakąś osobistą tragedią, głównie dlatego, że ani nie znał tamtych ludzi, ani się do nich nie przywiązał, poza tym, każdy kiedyś umiera, zwłaszcza, jeśli akurat trwa wojna, trupy nie są rzadkim widokiem. To, co go przerażało, to sposób, w jaki zginęli. Tak nagle i… dlaczego. Przede wszystkim, dlaczego.
Zmusił się, by wstać. Przez dłuższą chwilę świat wokół niego wirował, skręcał się, próbował się usunąć… wreszcie udało mu się jako tako stanąć bez groźby omdlenia. Zmusił się, by spojrzeć na najbliższego trupa. Musiał się pozbierać. Już. Natychmiast. Miał zadanie do wykonania.
- Dlaczego to robisz? – tylko tyle udało mu się wyartykułować, choć na bezgłowe ciało patrzył już wzrokiem, który w zasadzie można by określić jako beznamiętny. Każdy widok powszednieje. Z czasem.

Silva pisze...

A więc wendigo miało imię. Zupełnie tak, jakby był normalnym człowiekiem, jakby w jego wnętrzu nie siedział żądny krwi upiór, który niósł tylko nieszczęście i rozlew krwi. Zachowywał się zwyczajnie, tylko ogień wywoływał w nim niepokój; płomień, który mógłby go strawić.
- Oczywiście, że na ciebie nie podziała - prychnęła, machnąwszy ręką; gdyby chciała, musiałaby spętać duszki ognia i przodkowie jej świadkiem, zrobiłaby to, gdyby nie fakt, że żadnych tu nie było. Jej lisie duchy pocierając swoimi ogonami, potrafiły zapalić lisie ognie, ale wciąż nie wystarczało - To dla naszych mężczyzn. W dniu pełni przejdą inicjację, aby z dziecka przejść w dorosłość. A nasze tradycje nakazują im upolować zająca. Te amulety dostaną, gdy wykażą się męstwem i sprytem - zając był zwierzęciem szybkim, czujnym i płochliwym, trudno było go trafić na polowaniu, a jeszcze trudniej odnaleźć jego ślad. Wierzono jednak, że ma szczególne właściwości. - Wiszą na postronku, po prawej - podniosła się, zajrzała do tipi i po chwili rzuciła mu pod nogi kociołek, nóż i miskę - Mięso pokrój i wrzuć do kociołka - miskę miał na wnętrzności, a królicze łapy powinny potem powisieć na sznurze.

Olżunia pisze...

[Koniec końców, przyturlałam się i ja. Aedówka, czyli Ta Która Zawsze Każe Na Siebie Czekać.
A więc witam, dobrej zabawy na KK i weny życzę i czuj się jak u siebie, bo jesteś u siebie. :D
To teraz karta. Bardzo mi się podoba sposób, w jaki poprowadziłeś narrację. Naprawdę brzmi jak pamiętnik. Powtórzę się po autorkach, które poprzednio komentowały, ale fajnie się to czyta. Natomiast ten kawałek wielbię: "Góry Mgliste, a raczej jakieś wygwizdowie z tamtych rejonów. Prawa zaspa na lewo od drzewa przy skale." Wielbię i kocham.
Masz ochotę na wątek z moim panem najemnikiem? Aed alias Kłopot (ten przydomek określa 75% tej postaci), również mający coś wspólnego ze złodziejskim fachem najemny miecz, włóczący się po całej Keronii w poszukiwaniu roboty. Jakieś wątkowe preferencje, życzenia? ;)
Dodam jeszcze, że na końcu KP została stara wersja nazwiska.]

Silva pisze...

On nic nie rozumie- pomyślała, zastanawiając się, czy jego wioska i plemię aż tak bardzo różnią się od jej. Stare porzekadło mówiło, że co plemię to obyczaj i to była prawda. Tutaj duchy dotykały wszystkiego; ludzie prosili ich o pomyślność w łowach, o dobrą pogodę, o przegonienie zamieci, nawet o udane targowanie się z przejezdnym handlarzem; proszono ich o pomoc w sprawach ważnych i tych najprostszych. Szyjąc, kobiety szeptały do duchów, by dobrze poprowadziły ich dłoń, aby wzór wyszedł zachwycająco; dzieci podczas zabawy wzywały duchy, aby pomogły im złowić większą rybę od innych. - Duchy przodków to tylko część całości. Bardziej złożona, silniejsza, bo od ludzi pochodząca, ale jednak część - mówiła o ich wierze, o tym, jak jej plemię to widzi; nie narzucała własnych ideałów, wyjaśniała, chociaż czuła jakiś wewnętrzny sprzeciw, który wynikał z miejsca i społeczności, w której wyrosła. - Wokół nas jest pełno duchów. Duszki natury, duchy ziemi, nieba i roślin. Wystarczy okazać im uwagę, a droga w lesie zaprowadzi nas do zajęczej jamy. Wszystkie należą do jednego kręgu - nawet jeśli duchy nie pomagały, wciąż się do nich zwracano i jej plemię będzie to robić po kres świata, Duchy były osią, wokół której kręciło się ich życie.
Każde plemię miało swoje racje i swoje wierzenia: część z nich narzucała je innym, widząc w swych bóstwach jedynych najwłaściwszych stwórców, obalając fałszywych bogów. Dla jednego plemienia istniały tylko duchy przodków, dla innego magia, którą parają się jej użytkownicy to kuglarskie sztuczki. Nie dziwota, że tyle plemion wypowiada święte wojny sobie nawzajem. Nie było sensu ciągnąć takich tematów. A i tak wendigo wkrótce odszedł i chociaż zniknął z zasięgu wzroku szamanki, wciąż pośrednio miała go na oku; niebezpiecznie było zostawiać go samego. Mógł mówić, że kontroluje tego potwora, ale Silva w to nie wierzyła.
Zniknęły gdzieś dzieciaki... miały pomóc, a najwidoczniej zajęły się czymś innym. Nie było wyjścia, musiała wrócić do tego, co przerwała i nawet nie zauważyła jak czas szybko minął.
- Mięso pokrojone, łapki uratowane a skóra wisi. Coś jeszcze?
Zaburczało mu w brzuchu. Cóż.
- Wendigo je coś więcej, niż ludzkie mięso?

Olżunia pisze...

[Alem się przecie przedstawiła! :D
Hmmm, konkretnego pomysłu nie mam (ostatnio jestem trochę zabiegana), więc zaczęłabym od ustaleń, co chcemy napisać. Zaczynamy od pierwszego spotkania czy idziemy w powiązanie? Może masz jakieś miejsce, w którym chciałbyś zacząć pisać albo wątek z historii postaci, który chciałbyś pociągnąć? Nasze postacie mają być przeciwnikami czy współpracować? Ja też się nad tym będę zastanawiać. Oczywiście nie na wszystkie pytania musimy odpowiadać. I nie musimy się tych odpowiedzi kurczowo w wątku trzymać.
Coś powinno mi wpaść do głowy, ale na razie to tyle. Nie chcę siedzieć cicho i nie dawać znaku życia tygodniami aż mi się przyśni rozpoczęcie wątku. ;)]

Olżunia pisze...

[Chyba pomyliłeś mnie z Nefryt, ja jeszcze nie pisałam z Tobą wątku. ;)]

Nefryt/Shel pisze...

[Hej. Przepraszam, że od jakiegoś czasu ci nie odpisuję. Nie chcę kończyć naszego wątku i zamierzam odpisać, tylko muszę najpierw zebrać pomysły, żeby bezsensownie nie lać wody. Może to potrwać jeszcze parę dni. Piszę, żebyś wiedział co jest grane i się nie przejmował, że niby cię olałam albo coś.]

Olżunia pisze...

[Yeah, mam coś. Rzecz ma się następująco: mój pan najemnik męczy się z dość często powracającymi snami zakrawającymi na wizje z przeszłości. Za tym stoi cała historia, nie chcę teraz nudzić ani spoilować. Dzieje się tak od kiedy spotkał pewną młodziutką (przynajmniej z wyglądu) czarownicę, można więc powiedzieć, że jest w jakiś sposób przeklęty, bo uwolnić się od tego nie potrafi. Podobnie jak Twój pan z siedzącym w nim wendigo.Dodatkowo najemnik specyficznie reaguje na obecność magii - odziedziczył po dalszych przodkach, których imion nawet nie zna, dar mocy w jakiejś szczątkowej, wypaczonej formie, nad którą nie potrafi zapanować. Można by to połączyć, wrzucając do wątku postać albo miesjce, która/które rzekomo pomoże im nad tym zapanować (rzekomo, bo niekoniecznie musi cokolwiek z tego opanowywania wyjść). Jeśli chcemy utrudnienie, możemy dodać następującą sytuację: ktoś widział Eliasa przemieniającego się w wendigo i postanawia wynająć kogoś, kto pozbyłby się zagrożenia. Z obawy przed wendigo nie obkleja jednak całego miasta i wszystkich okolicznych drogowskazów listami gończymi, a postanawia cichaczem kogoś opłacić. To nie robota w stylu Aeda, ale mógł się "przypadkiem" dowiedzieć. I tak: albo będzie wiedział, że Elias jest wendigo (chociaż tu nie będzie ewentualnego elementu zaskoczenia, więc smuteczek), albo będzie wiedział, że za jego głowę ktoś obiecał pokaźną sumę, może pojawić się propozycja współpracy z jakimś łowcą i takie tam.
Wygląda to jak pomysł na cały wątek, ale to nie tak, po prostu dobrze mi się myślało w łazience. XD Więc traktuj to jako zbiór luźnych pomysłów - jeśli coś chcesz wyrzucić, coś dodać, coś zmienić albo w ogóle pójść w innym kierunku, to śmiało.]

Silva pisze...

- Przesądni? - z początku nie miała pojęcia, o czym mówił. Przez chwilę myślała nawet, że może chodzi mu o zniknięcie dzieciaków, które pewnie czmychnęły nad staw, by się pobawić, zostawiając zioła w spokoju; zdarzało się im to często, więc się nie martwiła. Dopiero krakanie sprawiło, że podniosła głowę. Wielki, czarny kruk, uniknął właśnie śnieżnej kulki. - To tylko ptak. Moja przyjaciółka twierdzi, że mądrzejszy niż niejeden człowiek. Może cię polubił? - zaryzykowała stwierdzenie, chociaż na usta cisnęło jej się, że może ptaszysko posmakowało w mięsie ludzkim, które za sobą zostawiał wendigo; jak sęp.
Bardziej niż kruk martwiły ją ciemne chmury na niebie; słońce co chwila pojawiało się i znikało, zerwał się wiatr, a i temperatura spadła nieznacznie. Ludzie z plemienia też wyczuli zmianę pogody; zaczęli szybciej i bardziej nerwowo kończyć zaczęte czynności, a matki coraz głośniej nawoływały dzieciaki. Góry.
- Idzie śnieżyca - mruknęła podnosząc się, zbierając przy okazji pęczki ziół. Otrzepała materiał, przez chwilę słuchała wiatru, po czym zabierając mięso królika, weszła do tipi, opuszczając kotary. Nie było zaproszenia dla wendigo; skoro sam był niemal lodem i chłodem, śnieżyca nie powinna mu przeszkadzać. Najwyraźniej jednak szamanka zmiękła, poprzez przebywanie z pewnym zapchlonym wilkołakiem. - Właź - i o dziwo, czekało na niego miejsce przy palenisku; miski z posiłkiem nie było, bo mięso królika trafiało dopiero do kociołka ustawionego na trójnogu; plus fasola, kasza i jarzyny.

Szept pisze...

[Teraz moja kolej.
Możemy albo nakreślić nieco bardziej skomplikowaną fabułę albo dać im lekkie realia, spotkanie na spokojnie, niech sobie pogadają i te sprawy. Jedną z opcji jest dać, że oboje w tym samym czasie znajdują się w okolicy wioski, którą nęka jakiś potworek. Z jakiś przyczyn oboje się w to angażują bądź zostają do takowych działań zmuszeni.
Inna opcja to wplątać twojego pana w kłopoty elfów. Dać, że coś narusza granice ich królestwa, a wysłany patrol wpada na Eliasa i początkowo jego o to obwinia.
Oboje mogliby należeć do grupy poszukującej kogoś zaginionego w górach.
Mogliby schronić się w jednym, tym samym miejscu przed śnieżycą. Nie wiem, czy jaskinia czy coś w rodzaju ogólnodostępnego schronienia/obozu.
Mogliby oboje wpaść w łapy zbójów czy orków i musieć uciec.
Mogliby chcieć kogoś/coś (jeśli to rzadkie zwierzę lub bestia) ochronić przed pościgiem czy polowaniem.
Wybacz, że tyle czekania, wybacz, że ciągłe rzucanie brak pomysłu i te sprawy. Takie coś mogło zirytować. Naprawdę trafiłam na jakiegoś pomysłowego doła i albo nic nie chciało przyjść do głowy, albo przychodziło oklepane i zaraz była moja reakcja, że niee. W życiu. Te też są nieco na siłę – przynajmniej takie mam wrażenie. I mocno luźne, można je dowolnie połączyć.]

Anonimowy pisze...

[Hej. Już jakiś czas temu miałam do Ciebie napisać, jak przeczytałam notkę urodzinową ;) Przydałoby się, żeby nasze postacie jakiś kontakt nawiązały. W jakich okolicznościach spotkanie byłoby najbardziej prawdopodobne?

Tiamuuri]

Silva pisze...

Tipi było trochę zapomniane, bo szamanka korzystała z niego tylko w chwilach, gdy wracała do rodzinnej wioski; przez resztę czasu stało puste, zimne i ciche, pachnące jedynie ziołami i skórami zwierząt, na uboczu, gdzie kręcą się czasami dzieciaki, chociaż nie ważą się wejść do środka. Mimo wszystko, czuli strach. To też wywoływało w pewien sposób odtrącenie i wykluczenie ze społeczności, postawienia szamana ponad, jako tego, który ma kontakt z duchami, który działa poprzez nie i dzięki nim kreuje świat. Był tym, którego szacunek i obawa wyrzuciły z codzienności plemiennej.
- Dla niektórych są zwiastunem śmierci - mruknęła cicho, słysząc krakanie; jej dłonie sprawnie i szybko wrzucały do kociołka warzywa i zajęcze mięso. Woda już zawrzała, a kiedy sypnęła w ogień garść suszonych ziół, zapach w powietrzu stał się ostrzejszy. - Przyniosły śmierć, ostatnim razem? - spojrzała na niego ponad płomieniami, ponad kociołkiem; w jasnych, szarych oczach nie widać było emocji, ale to nie znaczyło, że ich nie ma. Pewien wilkołak powiedziałby, że jest ich aż za dużo.
Na zewnątrz zawył wiatr. Załopotał materiał tipi. Krakanie wciąż trwało, jakby czarne ptaszyska sprowadzały nieszczęście, jakby swym głosem je przyciągały tu i w to miejsce.

Szept pisze...

Twarze mieli pomalowane. Tatuaże zdobiły czoło, policzki, nos i brodę. Proste linie, kreski, kropki, zsuwały się na szyję, ginąc pod brunatnymi płaszczami zapinanymi zielonym liściem. Na plecach mieli kołczany, przy pasach miecze, misterna robota, delikatna, iście elfia. Pojawili się niemal znikąd, jak duchy wyłaniając się spomiędzy półnagich drzew. Oczy błyszczały podejrzliwością, stopy poruszały się cicho, lekko stąpając, nie wzbudzając opadłych na ziemię liści. Nie była to przechadzka kompanii znajomych, nie była grupa zwiedzających góry ludzi, nawet nie myśliwi z pobliskiej wioski. Były to elfy.
W tych stronach ludzie o elfach mówili różnie. Jedni twierdzili, że to dzikusy bez krztyny znajomości norm społecznych i zachowań. Inni, że wśród górskich szczytów wznosi się elfie miasto, z którym ludzkie stolice nie mogą się równać. Mówiono, że to nadęte, oporne na znajomości i obojętne na losy świata istoty. Mówiono, że trzymają się z daleka. Wspominano o walkach na granicy Larvenu z wojownikami długouchej rasy.
Oni nie wyglądali przyjacielsko, gdy przemieścili się, otaczając go. Twarze nie były wrogie, były obojętne. Dłonie spoczywały na cięciwach łuków, na głowniach mieczy. Patrzyli na niego tak, jakby znalazł się w miejscu, w którym nie powinien. Patrzyli.
- Kim jesteś? Co tu robisz?* - Blondwłosy elf wszedł w krąg. Mówią, że mowa elfów jest melodyjna i śpiewna. To pytanie nie brzmiało jak muzyka, raczej jak gniewne charczenie. – Człowiek. – Słowo to, również po elficku, nie mogło być przesycone większą pogardą.
Inny elf, brązowowłosy, wsunął się w krąg za drugim. Ten dla odmiany trzymał łuk. Padła szybka wymiana zdań w rodzimej mowie, ściszonym głosem. Brązowowłosy zdawał się spokojniejszy, jego mowa łagodniejsza, a postawa, chociaż pełna szacunku wobec dowódcy, zdradzała pewną dumę, możliwe że właściwą rasie, możliwe że wynikającym z pochodzenia.
Eredin był synem Elenarda, tego, który z ramienia elfie stolicy zarządzał Irandal.

*pytanie zadano po elficku, nie wiem, czy Elias zna tę mowę :D

[Na razie weszłam ogólnie elfami, wykorzystałam 1 poboczną z zakładki, która wciąż jest w edycji i na ten moment nic tam nie ma :D Szept wprowadzę pewnie jakoś w międzyczasie. Generalnie, z racji, że go nieszczególnie opisałam, podrzucam art, który figuruje jako Eredin link
Zaczęcie jest dowodem, że tak, wszystko mi się podoba i się zgadzam.]

Anonimowy pisze...

[Ok, jasne. Mogę zacząć, ale chciałabym wiedzieć, czy zaczynamy tak spontanicznie bez żadnego planu, czy z jakimś ogólnym pomysłem na akcję.]

Silva pisze...

Kruki. Były tutaj rzadkością. Przyleciały przypadkiem? Był złym omenem?
- Zastanawiałeś się kiedyś na tym, czy twoje słowa nie przyciągają zła? - spytała, siadając po drugiej stronie ognia, wyciągając ku niemu dłoni; poruszyła palcami, czując przyjemne ciepło. Nie zrezygnuje z niego, tylko dlatego, że wendigo go nie lubi. - Nazywamy to czarnymi słowami.
Wiatr huczał za ścianami tipi; teraz dziwnie słabymi, lekkimi, jakby zaraz miały ulecieć w niebo, porwane byle podmuchem. Drewniane drągi zaczęły się poruszać, jęczeć pod wpływem nacisku. Dym ulatujący przez dymnik kręcił się, nie mogąc wylecieć na zewnątrz.
Na twarzy szamanki pojawił się niepokój; jej oczy powędrowały do góry. Coś uderzyło w ściankę tipi. Potem drugi raz i trzeci. Przez dymnik do środka coś wpadło. Mała, gładka kulka. Grad. Zaraz się stopiła przy ogniu. Potem następna i jeszcze jedna.
- Cholera - szamanka zerwała się z miejsca, wyciągnęła rękę ku sznurowi przywiązanemu do drążka i pociągnęła. Dymnik zasłoniła wyprawiona skóra, lekko uchylona, tak aby był przepływ powietrza. - Przygaś ogień! - krzyknęła, kiedy wiatr dostał się pod materiał i próbował go porwać.

Anonimowy pisze...

[Ok.]

W zakolu strumienia, w miejscu, gdzie jeden z brzegów opadał stromo, chociaż na nieznaczną wysokość, drugi stanowiła piaszczysta łacha, siedziała ze skrzyżowanymi nogami drobna postać. Przed sobą miała płaski kamień, który dodatkowo został wygładzony, aby tworzył pozimoą powierzchnię. Na niej właśnie dziewczyna rozkładała lekko jeszcze wilgotne liście i płatki kwiatów, albo kroiła kiełki i bulwy na drobne kawałki. Zadanie Tiamuuri polegało właściwie tylko na znalezieniu i przygotowaniu odpowiednich roślin, jednak dziewczyna chciała zrobić więcej, dlatego właśnie szeptała prośby w pradawnym języku natury, próbując skłonić powiązane z określonymi roślinami duchy do szczególnego błogosławieństwa. Jeśli duchy okazałyby się pomocne, właściwości lecznicze tych ziół, gdyby później ich użyto, byłyby znacznie większe. Tiamuuri miała świadomość tego, że podobne praktyki zostały w znacznej części zarzucone i zapomniane, pewna ich część w jakimś stopniu zachowała się do obecnych czasów w klanach szamanów rozsypanych po świecie plemion.
Drzewna czuła obecność duchów, niektóre tak, jakby znajdowały się tuż za nią, czy nad jej głową, inne przybywały, lub przeciwnie, oddalały się. W którymś momencie zapanowało między nimi poruszenie.
Taimuuri drgnęła, mimowolnie potrząsając wąskimi listkami na odrastających nad czołem gałązkach. Powoli podniosła się z ziemi i rozejrzała dookoła. Żaden z duchów nie starał się przybierać widzialnej postaci, nie przemawiały też na głos, toteż Drzewna nie miała pojęcia, o co mogło im chodzić. Odbierała tylko zaciekawione ożywienie, jakby lekko zabarwione strachem. Pociągnęła nosem, szukając jakiejkolwiek woni zwiastującej zagrożenie. Odłożyła nożyk na skraj kamienia i chwyciła kij, pokryty zawiłymi ornamentami. Nie miały one żadnego znaczenia, stanowiły efekt czystego artystycznego natchnienia, jakie coraz częściej nachodziło dziewczynę w wolnych chwilach, ale co bardziej podejrzliwi doszukiwali się tam na siłę jakichś magicznych inskrypcji.
Obchodziła miejsce pracy powoli, zataczając coraz szersze kręgi, w końcu w którymś momencie wyczuła zapach człowieka. Zdziwiła się. To przecież nie mogłoby wywołać takiej reakcji leśnych duchów.
Zbliżyła się do słabo zaznaczonej ścieżki, kierując się węchem i nasłuchując. Po jakimś czasie zobaczyła w końcu samotnego wędrowca. Nie robiła nic, dopóki ten nie znalazł się w takiej odległości, z której automatycznie mogła wyczuć jego energię życiową. Teraz wyczuła już coś więcej. Coś obcego. Niosącego śmierć i skażonego śmiercią.

[Mam nadzieję, że nie jest tak bardzo źle.]

Szept pisze...

-E... A po ludzku nie łaska?
Obcy, człowiek, otrzymał dziwnie szorstkie spojrzenie przywódcy. Spojrzenie owo można było łatwo zinterpretować i zamknąć w jednym zdaniu. To mówi.
Drugi elf tylko parsknął.
- Jesteś człowieku na naszej ziemi – odezwał się brunet, przechodząc na mowę wspólną. W jego wymowę wkradał się elfi zaśpiew, miał tendencję do zmiękczania akcentów, poza tym jednak gramatyce i szykowi zdania nie można było nic zarzucić.
Ziemią tą było pogórze, tereny leżące za Górami Mgieł, w stronę Wielkiej Równiny. Ziemia sporna, którą elfy uznawały za swoją, lecz na której też osiedlali się i po której wędrowały inne nacje. Zwykle nie powodowało to konfliktów i spięć. Zwykle rasy egzystowały obok siebie, ignorując się nawzajem i udając nieświadomych swojej obecności.
Tym razem było inaczej.
- Kim jesteś i co tu robisz? – Grzeczność nakazywała, by pytający przedstawił się pierwszy, najwyraźniej jednak elf zapomniał o tych zasadach lub udawał, że zapomniał. – Skąd i dokąd zmierzasz? W jakim celu? – ciągnął uparcie, lekko napastliwie.

Nefryt pisze...

Czoło Shela przecięła pionowa bruzda. Wirgińczyk gorączkowo myślał nad jakimś planem, nad czymkolwiek, co mogłoby pomóc. I, oczywiście, nic nie przychodziło mu do głowy. Nie na zawołanie.
- Mów, jakie – popatrzył na niego nadzieją. W tym momencie nie miało znaczenia, kim on jest. Człowiekiem? Potworem? Hybrydą obydwu? W tej chwili był gotów sprzymierzyć się nawet z Duchami Pustyni, gdyby faktycznie istniały i chciały mu pomóc.
„Dlaczego najpierw nie zabiłeś mnie jak tamtych, a teraz mi pomagasz, pchając się w to bagno”, miał ochotę wtedy zapytać. Teraz powstrzymał się przed rozwinięciem myśli.
- Nieistotne – mruknął.
– Nie wiem, jaki masz plan, ale… udało mi się pociągnąć odpowiednich ludzi za język i wiem, którędy będą przejeżdżali zamachowcy. Sami nie zdążymy ich zatrzymać, ale wiem jak dotrzeć do bandy, która napada na tamten trakt. Gdybyś przekonał ich herszta, zyskalibyśmy czas. I konie. – Istniał jednak „niewielki” problem. Shel był boleśnie świadomy, że jeżeli pojawi się w zasięgu rozbójników, przynajmniej tej konkretnej bandy, nie wyjdzie z tego żywy. Elias musiałby to załatwić sam. – Jeżeli masz inny plan, mów. Przyda się coś mniej cuchnącego desperacją.
Na dźwięk ostatniego komentarza Shel zdrętwiał. Na krótką, ledwie dostrzegalną chwilę. W jego ojczystym kraju oskarżenie o nekromancję szło w parze takimi, nawet nie wiedział, jak to nazwać, insynuacjami? Tam bycie nekromantą było najgorszą hańbą, przekleństwem… tam nekromancję kojarzyło się z wiadomym zboczeniem, choćby nie wiem, jak te podejrzenia były nieprawdziwe…
…ale był tutaj. W Keronii.
- Chyba zgłupiałeś – warknął. - Nie.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri podbiegła do mężczyzny, kiedy ten usiadł. Widziała już, że był ranny i stracił sporo krwi. Nie wyglądało to dobrze.
Wokół siebie Drzewna odczuła atmosferę wrogości. Duchy lasu zdawały się kipieć nienawiścią do tego osobnika, wyraźnie życzyły mu śmierci. Dziewczyna nie miała jednak czasu, aby się nad tym zastanawiać. Ten człowiek naprawdę mógł umrzeć. Tiamuuri wzięła go pod ramię i z wysiłkiem przeniosła do kamienia, na którym przygotowywała zioła. Ignorując duchy i ich rosnące ożywienie, położyła rannego na wznak na ziemi i odsłoniła ranę. Skrzywiła się. To raczej wymagało szycia, prawdopodobnie także głębiej. A w takim przypadku przydałoby się coś na zagęszczenie krwi...
Z kawałka materiału zrobiła tymczasowy opatrunek, aby zatrzymać upływ krwi, po czym zajęła się przygotowywaniem wywaru. Z irytacją pomyślała o tym, że właśnie teraz najbardziej potrzebowała wsparcia duchów, na co raczej nie mogła liczyć. Ten nieszczęśnik będzie miał szczęście, jeżeli którejś z istot nie przyjdzie na myśl wyssać z niego resztek życia. Klnąc pod nosem po wirgińsku, Tiamuuri podsunęła naczynie z wywarem do ust półprzytomnego mężczyzny, jednocześnie częściowo podnosząc jego głowę z ziemi. Powoli zaczęła wlewać ciepły płyn do jego ust.
-Jak nie chcecie mu pomóc, odejdźcie - powiedziała ze złością do duchów, które, o dziwo, od razu znacznie większyły dystans, część z nich oddaliła się całkiem. Spoglądając po raz kolejny na ranę, którą zamierzała szyć, pomyślała smętnie, że to właśnie jedna z tych sytuacji, kiedy interwencja duchów natury byłaby wskazana. Ostrożnie zmyła krew ze skóry mężczyzny i wyjęła z sakiewki igłę. W obecnym stanie ranny prawie nie powinien odczuć dodatkowego bólu. Podczas szycia zwróciła uwagę na bladość skóry mężczyzny. To wyglądało bardzo źle. Ile krwi stracił, zanim tu dotarł?
Opatrzyła jego bok, tym razem już starannie, zużywając znacznie więcej bandaża. Okryła mężczyznę swoim płaszczem, aby zapobiec wychłodzeniu. Znów zajęła się przygotowywaniem kolejnej mikstury, po chwili zastanowienia wyjęła z sakwy małą fiolkę z lekko żółtawą cieczą. Zostało już niewiele, trochę przy dnie i tak małego naczynia. Ale jeśli byłaby jakaś sytuacja, w której powinna zużyć ten cenny i rzadki olejek, własnie nastąpiła. Zaciskając zęby, odkręciła fiolkę i wlałą całą jej zawartość do świeżego wywaru. Podała mężczyźnie kolejną miksturę, cierpliwie wlewając ją do jego ust. To mogło pomóc. Mogło.

Szept pisze...

- Więcej pytań nie było?
Blondwłosy wydął pogardliwie wargi, prawie oburzony brakiem odpowiedzi. Eredin trochę stracił rezon, raz jeszcze przyglądając się obcemu. Eliasowi. Wyglądał na człowieka, lecz niespecjalnie przypominał mieszkańców Zarzecza. Był też sam. Tamtejsi ludzie nie zapuszczali się samotnie na tereny elfów, chodzili gromadnie, grupkami.
- Jestem Eredin, strażnik królestwa. Obok mnie stoi Lethanas, nasz przywódca. Trafiłeś tu w niesprzyjających okolicznościach, wędrowcze, wybacz powitanie, jakim cię uraczyliśmy.
Lethanas, który widocznie rozumiał mowę wspólną, acz nie zamierzał jej używać, skrzywił się. Wciąż spoglądał podejrzliwie, nie ufając obcemu. Człowiek. Im nazbyt łatwo przychodziło kłamstwo. Ich słowom nie można było ufać. Nie zasługiwali na elfie przeprosiny i usprawiedliwianie się. Nie zasługiwali naprawdę, siewcy kłamstw, żonglujący słowami, naginający prawdę, ich słowa mówiły tylko fałsz.
- Eredin! – ostrzegawcze, wyrwało się z jego ust, napomnienie.
- Jakiego zielska szukasz, wędrowcze? – Jeśli Eredin usłyszał nutę napomnienia, wybrał udawanie głuchego i nierozumiejącego. Dotąd sądził, że lepiej niż oskarżenia, działa rozmowa. Obcy, nawet jeśli kłamał, mógł się zdradzić słowem. Zganiony za zbytnią natarczywość w oskarżeniach, zmienił taktykę, przyjmując postawę gospodarza tych ziem, uprzejmie zainteresowanego celem wędrówki.
Poza tym, naprawdę wątpił, by ten obcy był dlań zagrożeniem. Zapomniał, że oczy mogą mylić, a wędrowiec skrywać sekrety niewidoczne gołym okiem.


[wybacz tempo, wyskoczył mi wyjazd weekendowy i zalegam ze wszystkim :D ]

Sorcha pisze...

[Witam Cię bardzo serdecznie! Przeczytałam kartę i jestem chętna na wątek. Pomyślałam sobie, że Elias nadawałby się do drużyny Delviverów, o których możesz przeczytać w mojej karcie. Oczywiście nie zmuszam do dożywotniego członkostwa, mogłoby to być jedno z chwilowych jego zajęć, które potem by rzucił, albo jeżeli Ci się spodoba, mógłby osiąść w drużynie na dłużej. Jeżeli taka opcja odpada, to mogłoby być przynajmniej tak, że pośrednik Sorchy, czyli lord Kirk, obserwowały Eliasa od dłuższego czasu i marzyłoby mu się, aby dołączył do jego drużyny i czyniłby w tym kierunku wszelakie działania, chociaż Elias by się opierał, czy jakby Ci tam pasowało. Co Ty na to? Jeżeli masz inny pomysł lub chcesz dołożyć coś do tego lub jakoś go zmodyfikować to oczywiście jestem otwarta na wszelakie propozycje!
Pozdrawiam!]

Silva pisze...

Temperatura nie była problemem dla kogoś, kto od dziecka wychowywał się w śniegu Masywu. Tutaj biały puch nie znikał nawet latem, które było bardziej zimne niż na równinach. Silva, gdyby ją spytać, tak naprawdę dobrze czuła się właśnie w takich warunkach, choć to ogień kojarzył się jej z domowym ciepłem i bezpieczeństwem.
- Dawno go nie widziałam - odpowiedziała, obracając w palcach okrągłą kulkę lodu, powoli zamieniającą się w zimną wodę. - Mam nadzieję, że ludziom nic nie jest... - mówiąc to, spojrzała na wyjście z tipi; wiatr targał namiot, dmąc i wyjąc za cienkimi ściankami. Grad wciąż leciał, ale nie miał już jak wpaść do środka. Zmiana pogody przyszła nagle, jeśli plemię nie zdążyło się schować, jeśli byli poza wioską... Czarne myśli nie pomagały. Gdzieś blisko, ale nie aż tak, zawył wilk. - Skąd tu przyszedłeś? - pytanie padło nagle, niespodziewanie i było z innej beczki.

Szept pisze...

- Księżycowy Kruk – powtórzył Eredin, zerkając przelotnie na swego przywódcę. Opiekuna, bo tak nazywano tego, który kierował strażnikami. – Wybrałeś nienajlepszy okres na poszukiwania, wędrowcze. Mieszkający przy Larvenie ludzie nie powitają cię radośnie.
- Widział nas. – Opiekun wciąż patrzył na Eliasa z dozą podejrzliwości. – Powie ludziom. Nie możemy pozwolić mu odejść.
Szary wilk wsunął się pomiędzy oba elfy. Był wielki, gęsta sierść lśniła zdrowiem, z lekko rozwartego pyska wystawał czerwony jęzor, kły błyskały bielą. Ogon zwisał lekko, ku ziemi. Olbrzym zachłannie chłonął zapachy, węsząc. Patrząc na gabaryty i legendy, można było zgadnąć, że to nie zwykły wilk leśny, nie polarny czy szary, a wilczarz z Doliny Ciszy. Ponoć zostało ich w Górach Mgieł niewiele. Ludzie obawiali się ich, opowiadając o tym, jak rozszarpywały podróżników, łakome na krew i mięso istot człekokształtnych, ten jednak zdawał się znacznie bardziej zainteresowany zbiegowiskiem niż rządzą mordu na Eliasie. Może nie był głodny?
Eredin obrócił się powoli w stronę, od której nadbiegł wilczarz.
- Jest szpiegiem, a poszukiwania kwiatu mają nas tylko zmylić – upierał się Opiekun.
- Ludzie wdzierają się na nasze ziemie, niszczą, tratują, zabijają zwierzęta – Eredin obrócił się na powrót do Eliasa. – Nie szanują granic, nie szanują lasu. Zabiją cię tak, jak robią to z naszymi pobratymcami. – Ledwo skończył zdanie, obrócił się ponownie. Twarz elfa, wprawdzie nie wroga, stała się bardziej przyjazna, gdy rozjaśnił ją nieznaczny uśmiech.
Z lasu, z którego wcześniej wyłonili się strażnicy, teraz wyszła kolejna postać, szybkim, lekkim krokiem zbliżając się w stronę grupy. Sam krok, sposób poruszania się przywodził na myśl elfa, sylwetka, nawet skryta pod płaszczem, kobietę, a twarz zdradzała wyraźne podobieństwo do Eredina. Oczy miały inny kolor, szary, nie zielony, włosy bardziej kasztanowe niż brązowe, lecz rysy nie mogły kłamać.
Rodzeństwo.
- Człowiek – burknął na powitanie opiekun. – Z wioski. Kłamie, mówiąc, że szuka Księżycowego Kruka. – Opiekuna równie dobrze można było nazwać zakutym łbem. Nic do niego nie docierało. – Powinniśmy zrobić to samo, co oni z naszym posłańcem.
- Nie zabijamy wędrowców, którzy szanują nasze prawa, Lethanasie – skarciła go tak, jakby miała do tego prawo. – Nie chcemy wojny. Ostatnia zniszczyła Eilendyr i Irandal.
- Tamea, wojna już nadeszła.
- Znasz ludzką wioskę, Zarzecze? – zwróciła się bezpośrednio do Eliasa. Mową wspólną władała znacznie lepiej niż pozostałe elfy, nie kaleczyła jej tak mocno elfim zaśpiewem.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri głęboko westchnęła. Doczekała jakichkolwiek oznak poprawy. Może była jakaś szansa...
Usiadła na ziemi obok mężczyzny i przeniosła jego głowę i ramiona na swoje kolana. Zwróciła uwagę na jego blade, chłodne i pokryte kroplami potu czoło.
-Czas na kolejne paskudne lekarstwo -powiedziała cicho, niemal z czułością w głosie, z czego nie do końca zdawała sobie sprawę. Była skoncentrowana na tym, żeby ranny nie wyzionął ducha. Już miała przygotowaną kolejną fiolkę z miksturą, przelotnie pomyślała o tym, że zbyt wiele lekarstw na raz to może nieco za dużo jak na jego wytrzymałość. Powinna uważać, żeby zamiast pomóc, nie przynieść większej szkody.
-To ostatnie na razie- obiecała -Proszę, nie odpływaj.
Zawahała się, trzymając pękatą butelkę z cieczą o gryzącym aromacie w pobliżu twarzy rannego. Czekała na jakąś reakcję z jego strony, chciała się upewnić, czy nie traci przytomności.

Olżunia pisze...

Cz. I

Las milczał.
Czarne kamienie połyskiwały w świetle słońca na tle ciemnej gęstwiny łysiejących drzew i krzewów. Smukłe skały ustawione były w krąg. Próżno dociekać, czy został on uczyniony ludzką ręką, czy też nie. Po prostu trwał. W jego wnętrzu nie rosły żadne drzewa, żadne gałęzie nie przekraczały jego granicy. Leżały tam tylko gnijące liście, które tworzyły miękki, wilgotny dywan, uginający się przy każdym kroku.
Las milczał. Las patrzył.
Mimo że Aed szczelnie opatulił się płaszczem, czuł przenikliwy chłód, promieniujący od skały oraz wilgotnej ziemi. Oparł się plecami o jedną z kamiennych figur. To właśnie na niej namalowano zatarte przez czas i niesprzyjającą pogodę znaki. Po uważnym przyjrzeniu się można było dostrzec, że są to schematycznie, niezbyt wprawnie nakreślone kontury oczu, tyle że do góry nogami.
Najemnik zamknął oczy. Czekał.
„Chcesz wiedzieć, co oznaczają twoje sny? Udaj się do Wichrowego Kręgu, tam znajdziesz odpowiedź.” Tyle właśnie dowiedział się od zielarki mieszkającej w pobliskim miasteczku. Nie, nie poszedł tam od razu. Przez długi czas, między jednym zleceniem a drugim, studiował rozmaite pisma, traktaty o magii i fragmenty kronik. Nie przyniosło mu to nic poza poczuciem straconego czasu. To był czczy bełkot, napisany przez ludzkich uczonych dla innych ludzkich uczonych jakimś niezrozumiałym językiem, którym tylko utrudniano sobie życie. Nie miał nic wspólnego z elfim wyobrażeniem o magii, a to właśnie starożytna, długoucha rasa uważana była za powołaną do użytkowania mocy.
Aż w końcu najemnik trafił na krótką notatkę, która pomogła mu związać te dwa końce ze sobą. Według jej autora wywar, który Aed czasami stosował, miał inne, nieznane dotąd najemnikowi działanie, które doskonale uzupełniało zawiłą, niejasną opowieść starej zielarki.
W niewielkiej ilości skowyt odganiał senność i wyostrzał przytępione zmęczeniem zmysły. Choć paskudny w smaku i wywołujący chwilowe mdłości, był nieoceniony, gdy brakowało czasu choćby na krótką drzemkę, a trzeba było zachować skupienie. Jako narkotyk stosowano go niewiele więcej, ponoć widziało się po nim i słyszało rozmaite rzeczy. O tym najemnik nie miał okazji się przekonać.
W największej dawce przenosił postrzeganie na inny poziom. Otwierał umysł na to, co zazwyczaj było dlań niewidoczne, pozwalał przypominać sobie pogrzebane w pamięci wydarzenia, także te sprzed kilku pokoleń. Otwierał go na magię, o ile było się choć trochę na nią wrażliwym.
Aed był. Jako mieszaniec stał pomiędzy dwiema rasami. Wywodząc się z każdej nich, ale nie należał ani do jednej, ani do drugiej. Był nieprzewidywalny. Odziedziczył po dalszych przodkach, których imion nawet nie znał, dar mocy w jakiejś szczątkowej, wypaczonej formie, nad którą nie potrafił zapanować.
Elfia krew jego ojca odezwała się teraz, nieomal rozrywając mu żyły uwolnioną, nieokiełznaną magią.
Las milczał. Najemnik patrzył jego oczyma, czuł jego nerwami.
Ostatkiem świadomości uspokoił urywany oddech. Nie czuł już ciepła ani zimna. Oczy miał zamknięte, ale widział. Patrzył na to, co działo się na statku tuż przed napaścią. Patrzył na sny, które nawiedzały go przez wiele niespokojnych nocy. Biernie przyglądał się temu, jak Ilietta wpada w histerię i rzuca się w morze. Potem w pokład wbił się pomost uzbrojony w żelazny, zaostrzony hak, przez żeglarzy zwany krukiem. Piraci powiesili Inahiela, resztę wsadzili na szalupy i zostawili na pastwę losu na środku Morza Okavengo. Aed widział wyraźnie, jak jasne włosy elfa powiewały na słonym wietrze, smagającym jego siną twarz i jak pętla wżynała się mu w szyję.
Mieszaniec czuł to co Ilietta, gdy przykryły ją morskie fale. Chłód kąsał jego bezwładne, targane prądami ciało, rozszarpując je na strzępy, aż dogryzł się do płuc. Potem była już tylko ciemność... a raczej plątanina tylu obrazów i wspomnień, że po nałożeniu się na siebie tworzyły one czarną plamę, z której dało się wyczytać wszystko i nic.

Olżunia pisze...

Cz. II

Nie miał prawa tego pamiętać. Nie było go tam, nikt mu o tym nie opowiadał. Ale on wiedział, że się nie myli. To było coś więcej niż projekcja wyobraźni, znacznie, znacznie więcej.
Wizje zniknęły niczym zmieciony podmuchem sypki śnieg, został tylko las. Ogromna siatka splątanych nerwów, docierająca w najdalszy zakamarek ogołoconej z liści gęstwy. Aed nie widział ani nie słyszał gromad ptaków, przebiegającego obok stadka saren czy setek żyjących pod powierzchnią ziemi stworzeń, ale wiedział, że tam są. Przewijały się wokół Wichrowego Kręgu, przemijały, rodziły się i umierały. Krąg trwał.
Najemnik wyczuwał obecność dzikich zwierząt, wyczuł również kluczącą wśród drzew istotę. Czuł jej pragnienie odnalezienia tego samego miejsca i czuł podążającą za nim moc. Ciemną moc, z którą tamten człowiek był złączony, nierozerwalnie spleciony. Nie był potworem, ale nie był też do końca sobą. Co za sobą ciągnął? Gniew? Agresję? Poczucie winy i chęć zemsty? Czy może coś więcej, coś, o czym najemnik nawet w tym stanie nie miał pojęcia?
Na skraju postrzegania pojawiło się więcej istot. Znajdowały się daleko, Aed niemal ich nie czuł. Czuł natomiast ich pragnienie, które niczym nitka łączyło ich z człowiekiem, za którym zdążała mroczna, pierwotna siła. Było coś jeszcze, jakaś energia, ale inna niż za pierwszym razem.
Pusta żądza mordu.
Świadomość mieszańca przestała się rozgałęziać, sięgając coraz dalej i dalej. Czekał. Czekał niczym żeglarz, który wie, że po każdym przypływie przychodzi odpływ.

[Przepraszam za zwłokę. Splot rozmaitych czynników nie pozwolił mi zabrać się za to wcześniej – postaram się, żeby to się już nie zdarzało bez uprzedzenia.
Zaczęłam bardzo ogólnie, no i skupiłam się na chuchraku, ale to się zmieni, kiedy zaczniemy interakcję. Trochę zamotałam, więc już tłumaczę, o co chodzi. Z naszych wcześniejszych ustaleń: Można wrzucić do wątku postać albo miejsce, która/które rzekomo pomoże im nad tymi mocami zapanować (rzekomo, bo niekoniecznie musi cokolwiek z tego opanowywania wyjść). Postawiłam na miejsce, bo żadna postać nie przychodziła mi do głowy, a nie chciałam tworzyć kiepsko skonstruowanej pobocznej, która utrudniałaby nam życie. Założyłam, że Elias chce udać się do tego właśnie miejsca (do kręgu), a za nim podążają ci, którzy na niego polują – jacyś chętni do zgarnięcia nagrody łowcy, najemnicy czy po prostu banda chciwych głupców.
Pasuje Ci taki wstępniak? Wiesz, wszystko można zmienić. Po prostu mnie taka wizja naszła, nic zobowiązującego. ;)]

Anonimowy pisze...

-Błagam, nie umieraj -jęknęła Tiamuuri. Nie chciała tego, ale w jej głosie brzmiała bezsilna rozpacz. Nie miała już pojęcia, co powinna zrobić. Obrażenia wewnętrzne były chyba znacznie poważniejsze i żadna kolejna porcja mikstury zagęszczającej krew raczej nie poprawiłaby sytuacji. A gdyby Tiamuuri przesadziła, osiągnęłaby przeciwny skutek, posyłając pacjenta w zaświaty.
Taka właśnie była wola bogów? Czy podobnie jak duchy, chcieli unicestwienia tego osobnika? Kim on był, albo co takiego zrobił, że chyba sam los postanowił skrócić jego żywot?
W ostatnim geście rozpaczy dziewczyna położyła przed sobą glinianą miskę, w której połyskiwała resztka wody i wydobyła sztylet. Zaciskając zęby, szybkim ruchem rozcięła sobie przedramię, starając się przeciąć znajdujące się pod skórą przezroczyste naczynia wypełnione jaskrawopomarańczowym roślinnym sokiem.
Ciąć wzdłuż, nie w poprzek, przemknęło jej przez myśl. Gdzie to usłyszała? W tym momencie przypomniała sobie, nie bez gorzkiej ironii, że to technika samobójców.
Pomarańczowa krew płynęła powoli po przedramieniu, dłoni i palcach, spływając do naczyń i mieszając się z wodą. Drzewna zastanawiała się, ile właściwie uzyska w ten sposób substancji, która mogła pomóc.
Przydałoby się poprosić jakiegoś alchemika albo doświadczonego medyka, żeby tę substancję wydobył, oczyścił i należycie zbadać, myślała, unosząc miskę. Dłużej nie powinna czekać, zresztą rana zaczynała się już zamykać i spływ ustawał.
-Moja krew zawiera coś, co powoduje regenerację -powiedziała, wbrew woli prawie spanikowanym tonem -W niektórych przypadkach to działa. Spróbuj to wypić.
Nie miała gwarancji, że to pomoże tym razem i w jakim stopniu.

Szept pisze...

- Może tak grzeczniej! – Lethanas wysunął się do przodu, dotąd dumny i pyszny, teraz ewidentnie wściekły. Zmarszczył brwi, czoło, wyglądał, jakby chciał człowieka uderzyć. W taki sposób zwracać się do elfki, czystej krwi. Tamea zasługiwała na szacunek.
- Lethanas! – upomniała go gwałtownie. – Jestem Nira, siostra Eredina. Dla przyjaciół po prostu Szept.
Eredin nie powstrzymał uśmiechu. Dziwnego, osobliwego. Półprawda, której jednak nie zamierzał zaprzeczać.
- Mówiłam o Zarzeczu. To ludzka wioska przy Loarze, niemal przy granicy Larvenu. Nikt nie zarzuca ci szpiegostwa, wędrowcze. To niespokojne dni dla elfiego ludu, a tamtejsi ludzie dali się nam we znaki. Polują na naszej ziemi, kilku strażników zostało rannych z ich ręki. Nasz posłaniec został zabity – mówiła bez ogródek. – Źle się dzieje i będzie jeszcze gorzej, jeśli nie dojdziemy do porozumienia, Eliasie. – Odwzajemniła pozdrowienie elfią modłą, przykładając dłoń do serca i pochylając się nieznacznie. Byłem kiedyś szamanem kryło w sobie jeszcze jedną prawdę.
Już nim nie jestem. Tego, do czego zostało się powołanym, nie porzuca się łatwo.
- Gdybyś znał tamtejsze strony, mógłbyś, gdybyś zechciał, posłużyć za rozjemcę. W zamian ja weszłabym z tobą do Larvenu. Las nie jest bezpieczny, rządzi się swoimi prawami, nawet jeśli poszukuje się tylko jednej, małej roślinki.
Znamienne, lecz żaden z elfów nie zaprotestował, nawet jeśli Lethanas nie wyglądał na zadowolonego. Widocznie kobieta miała wśród tej gromadki posłuch.
- Z ludźmi nie ma sensu rozmawiać – wymamrotał tylko Lethanas, zapominając chyba, że Elias jest człowiekiem.

[Do usług – a mi się od razu Hobbit i krasnoludy przypominają, taki shiz :P I kłaniający się Bilbo. Ignoruj, ja maniak Tolkiena, więc czasem mogę rzucać takimi skojarzeniami.
Nawiasem, jak lustro poszło w maczek, to ile to lat nieszczęścia? Na moje powitanie lustro może nie poszło, ale za to pogoda zwariowała. Burza, wichura, grad, śnieg i deszcz w jednym. Jakbym była w domu u rodziców teraz, to pewnie by netu nie było :D]

Zorana pisze...

[Przepraszam, że to tak długo trwało. Naprawdę olśnienia dostałam dopiero wczoraj. Ale myślę, że warto było poczekać ;) ]

Może trudno w to uwierzyć, ale skrzydlata na podobną zaczepkę jeszcze parę lat temu zwyczajnie by nie zareagowała. Nie reagowała, bo znaczenie pewnych ludzkich 'zwyczajów' jeszcze do niej nie docierało. Do czasu.

Zorana zjeżyła się. Tak, tak można najlepiej określić pierwszą jej reakcję na niechciane łapsko w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Nim spostrzegła się, że ma ochotę osobnikowi przyłożyć, jej ręka już błądziła w poszukiwaniu głowni sztyletu. Sztyletu zaplątanego w fałdy sukni, szczerze powiedziawszy bardzo nieszczęśliwie - osobnik zdążył znaleźć się poza zasięgiem. Szlag by trafił Dukata, który uparł się, że z chodzącą - cytując - 'w pokutnych łachach' agentką nie pokaże się na mieście. Tutejszy 'złodziej nad złodziejami' miał gest - skrzydlata miała na sobie bodajże jedną piątą adamaszku z tutejszego przemytu. Ale choć faktycznie wyglądała jak dama, czuła się jak pajac. W dodatku pajac w za dużym na siebie kostiumie.

Dukat, świeżo upieczony boss miejscowej grupy przestępczej bez problemu dotrzymywał jej kroku w aksamitach i jedwabiach, kogucik w pawich piórkach. Był i czuł się panem na swych włościach, więc z właściwą szlachetce nonszalancją okazywał swoją wyższość nad przedstawicielką zdegradowanej organizacji. Trudno było z kimś takim prowadzić interesy.

- Interes to interes, droga pani - kontynuował Dukat, dyskretnym gestem odwracając uwagę Zorany od sztyletu, wskazując natomiast na pustą przestrzeń w miejscu, w którym dotychczas znajdowała się sakiewka. Nie zwracając uwagi na jej wzburzenie zaprzestał spaceru i obrócił się. - Ktoś musi zyskać, a ktoś musi tracić. - zerknął na przechadzającą się nieopodal ladacznicę i ruchem głowy wskazał na stojącego doń plecami złodzieja. Prostytutka uśmiechnęła się wdzięcznie i przejęła inicjatywę względem obcego, nieznającego zasad ich rewiru. - Trzeba wiedzieć tylko co i kiedy wolno.

Kobieta lekkich obyczajów była ambitna, utalentowana i doświadczona. A przede wszystkim: odważna i skuteczna. Ponadto przekonująca, co było cenioną cechą w tym zawodzie. Wyglądającego na pijanego mężczyznę nietrudno było 'zająć'.

[Ta bohaterka jest do Twojej dyspozycji.
Twój pomysł ze szlachetką i damą był świetny, nawet nie sądziłam, że uda mi się go tak wykorzystać. I nie ukrywam, że liczę teraz na coś równie odważnego i szalonego :D Tak jak masz jakiś pokręcony pomysł, to pisz, jeśli nie - nie śpiesz się, ja poczekam. Liczę na Twoją kreatywność.]

Silva pisze...

Szamanka znalazłaby kilka innych określeń niż futrzak, ale życie wśród ludzi nauczyło ją, że czasami lepiej trzymać język za wargami, czy jakoś tak, nie pamiętała dokładnie tego ludzkiego przysłowia. Jeśli zaś zapomni, że ma przed sobą nieukojonego, może i nie wysypie mu na głowę popiołu. O ile on nie zrobi czegoś, co będzie zagrażać plemieniu, bo wtedy przyzwyczajenia i wyuczone zachowania nie będą nic dla niej znaczyć.
- Z jakiego jesteś plemienia? - w końcu padło to pytanie; poza tym nie potrzebowała wiedzieć co sprawiło, że jest teraz wendigo, nie interesowało jej to. Była ciekawa społeczności, w której wyrastał. Ostatnio zbyt wiele plemion wymierało.
Na zewnątrz zawył wiatr. Pośród jego huku zabrzmiał… Ludzki krzyk. Wrzask przepełniony przerażeniem i panicznym strachem. Umilkł po chwili, by zaraz wrócić pełen bólu; trwało to tylko chwilę. A może to wiatr płatał figle uszom? Gdzieś blisko zawyły wilki.
Załopotał podnoszony materiał; ktoś szamocząc się, próbował wejść. Kręcił się, nie mogąc zrobić kroku, ale w końcu ich oczom ukazała się kobieta z plemienia. Zakrwawiona twarz, przeraźliwie biała, mokre, lepkie od posoki włosy. Miała przecięte czoło i poszarpane ubranie; na przedramionach ślady po pazurach i kłach, jakby w odruchu obrony uniosła ręce, zasłaniając się nimi. Patrzyły na nich szalone oczy. Kobieta trzęsła się, mamrocąc coś niezrozumiałego pod nosem. Kiedy zaś szamanka podniosła się, ranna podskoczyła słysząc ruch, pisnęła przerażona i uciekła w bok, kuląc się. Jej głos na chwilę stał się wyraźniejszy.
- Nie rób mi krzywdy… nie rób mi krzywdy…
Silva poczuła niepokój, jej serce zadrżało w strachu. Sądziła, że zagrożeniem dla plemienia jest nieukojony, a ból i zło przybyły z zewnątrz, zupełnie niespodziewanie.
Uspokój się.
Kanen'tókon miał rację. Powinna posłuchać ducha opiekuna od razu, ale musiała minąć jeszcze chwila, nim zapanowała nad sobą całkowicie. Jej twarz znów była spokojna, jakby żadne emocje nie miały do niej dostępu. - Wymieszaj tez zioła z wodą - poleciła, ściągając wiszący pęk ziół; te były na ukojenie bólu i uspokojenie. Ostrożnie, nie wykonując gwałtownych ruchów, podeszła do skulonej kobiety. Jak głębokie zadano jej rany? - Sal’la, słyszysz mnie?

Anonimowy pisze...

Dziewczyna odetchnęła z ulgą. A jednak. Udało się.
Cofnęła się i skuliła, przyciskając kolana do klatki piersiowej i oplatając je rękami. Poczuła, że dłonie ma lepkie od soku z ziół i własnej krwi. Machinalnie próbowała wytrzeć je o nogawki spodni.
-Jesteśmy parę staj od Wielkiej Równiny -wyjaśniła. Starała się mówić spokojnym głosem, wolała, żeby mężczyzna na razie zachował opanowanie. Nie była pewna, czy proces regeneracji już się zakończył, dlatego gestem nakazała mu pozostać w miejscu.
-Nie wstawaj. I właśnie nie jestem pewna, co się stało. Ktokolwiek cię tak załatwił, prawie osiągnął swój cel.
Ktokolwiek. Biorąc pod uwagę reakcję duchów, chyba każdy z jakiegoś powodu miał ochotę tego osobnika uśmiercić.
Drzewna próbowała skoncentrować się na tym, co wcześniej w nim wyczuwała. Było to coś niepokojącego, ale nie potrafiła tego przypasować do czegoś, co mogła znać.

Szept pisze...

- Nie każdy człowiek rzuca nożem na powitanie.
- Nie każdy elf cechuje się nadmierną podejrzliwością. – Wymowne spojrzenie zostało skierowane na Lethanasa. I znów, skarcony, chociaż wyglądał na wzburzonego, nie zaprotestował. Nie palił się, by odejść, zostawiając elfkę samą z człowiekiem. Ani on, ani Eredin.
- Czyli mam być Waszym dyplomatą?
- Lepiej bym tego nie ujęła – oznajmiła prawie radośnie. Był człowiekiem. Lepiej niż ona pojmie zachowania ludzi, może będzie mu łatwiej do nich dotrzeć. Nie chciało jej się wierzyć, że wieśniacy nagle, ni z tego ni z owego, uznali elfy za kłopotliwych sąsiadów, którym trzeba dokuczyć i którym należy jak najbardziej zaszkodzić. Może była naiwna, a może po prostu włócząc się po Keronii widziała zbyt wiele, by przyjąć z góry, że to ludzie są tymi złymi i wina leży tylko po ich stronie.
Rzecz jasna tego powiedzieć głośno, w otoczeniu dumnych strażników, nie mogła. To by zostało źle przyjęte.
- Potrzebujesz zasuszonego Księżycowego Kruka, czy musi być świeży? – zagadnęła, usiłując ustalić plan działania.
- Szept, nie wiem, czy to rozsądne – zaprotestował Eredin. – Wchodzić do wrogiej nam wioski, samotnie. To… zbyt ryzykowne. Lepiej już, żebym ja poszedł. – Ewidentnie próbował ją chronić.
- Rozsądniejsze niż iść tam w towarzystwie oddziału gotowych do walki strażników. Nie. Tylko wzbudzilibyście niepokój. Nie martw się, braciszku, wszystko będzie dobrze. Przecież nie wpakujemy się w kłopoty, prawda Eliasie?
Jakby kłopoty nie były jej drugim imieniem. Jakby już w nich nie tkwili.

[Ja może nie, ale uroki wsi :D I albo kable zerwało, albo ktoś je ukradł, albo akurat zachciało się naprawy :D Nie powiem, zdarzało się, zazwyczaj w najmniej pożądanych chwilach.
Za to ja, specjalista inaczej, przeżyłam szok, gdy okazało się, że zginęła mi soczewka. Zakładałam 2, zdjęłam 1. Przeszukałam całe oko, czego efektem było nazajutrz przekrwione, czerwone oko, a soczewki nadal brak. Chyba się z okularami przeproszę, zwłaszcza że wada niewielka.]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri w pierwszej chwili roześmiała się. Dość szybko zdołała stłumić ten nagły wybuch wesołości, zatykająć dłonią usta.
-Wybacz -powiedziała -Ale naprawdę musisz mieć wielki... hmmm... talent. Zdołałeś spowodować takie obrażenia wewnętrzne, że myślałam już, że bez magii albo interwencji bogów nic nie da się zrobić.
Trudno było jej uwierzyć w to, że był to efekt pozornie niewinnego potknięcia.
-Ja jestem Tiamuuri. Przynajmniej tak wymawiają ludzie.
Duchy znów się zbliżyły, mniej licznie niż na początku, ale kilka znów ich obserwowało, chyba po to, żeby upewnić się, że Drzewna naprawdę uparła się ocalić tego osobnika. Dziewczyna poczuła ich pełen irytacji wyrzut, zanim ostatecznie oddaliły się, aby wrócić w głąb lasu.
-Właściwie dlaczego duchy lasu tak cię nienawidzą? -spytała -Masz coś na sumieniu?
Pomyślała, że jeśli ten człowiek uciekał i ciążyła na nim jakaś wina, nie zechce powiedzieć jej prawdy. I to coś, co w nim czuła.
-Nie jestem pewna... Jesteś szamanem? Wydaje mi się, że czuję coś... powiązanego z duchami?
Sama nie była pewna, jak to zinterpretować. W sprawach magii była bezradna jak każdy laik. Duchy powiązane z naturą i energią życiową mogła wyczuć, inne tak pośrednio i niepewnie albo wcale. Czuła siłę witalną, manę już nie za bardzo. Efekty klątw wówczas, kiedy urok odbijał się na stanie zdrowia zwierzęcia, rośliny czy istoty rozumnej.

Szept pisze...

- Świeży.
- Dobrze. Zatem najpierw pójdziemy do Zarzecza, potem do Larvenu – postanowiła. Nie było pewne, jak długo potrwają rozmowy i czy ludzie w ogóle będą skłonni rozmawiać. Jeśli kwiat miał być świeży, lepiej było zdobyć go na końcu. Księżycowy Kruk nie był tak rzadką rośliną jak ethral, niemniej nie był łatwy do zdobycia. Preferował piaszczyste gleby, lecz niezbyt mocno zakwaszone. Dlatego w grę nie wchodziła cała Wielka Równina, a jedynie Larven, do tego tylko w pobliżu jego rzek, by ziemia była odpowiednio nawodniona.
- Przemoc rodzi przemoc, mój drogi elfi przyjacielu. Czasami lepiej jest coś załatwić słowem niż stalą. Stal powie ci tylko to, co chcesz usłyszeć, a nie to, co powinieneś.
Spojrzała nań z uznaniem, ostatecznie przekonana, że znalazła kogoś, kto pomoże jej polubownie rozwiązać spór z wieśniakami. Taki słów prędzej oczekiwałaby po wiekowym elfie czy starcu, nie zaś człowieku. Zaskoczył ją, zaskoczył w pozytywny sposób.
- Słyszeliście. Odejdźcie, poradzimy sobie.
Trudno było polemizować z takim rozwiązaniem. Strażnicy, nawet jeśli z ociąganiem, zaczęli się oddalać, powoli niknąc wśród drzew. Tylko Eredin pozostał chwilę dłużej, a teraz, gdy stali obok siebie, podobieństwo między nim, a elfką, było jeszcze bardziej widoczne. Rodzeństwo.
- Uważaj na siebie. – Przeniósł spojrzenie na Eliasa, jakby zastanawiał się, czy to odpowiednia osoba, by powierzyć jej bezpieczeństwo upartej siostry. Czy mógł mu zaufać? Nie miał zbytnio wyboru. Skinął człowiekowi głową, gest pożegnania, nim ruszył w ślad za pozostałymi.
Szept i Elias pozostali sami.

[Ej tam, długością się przejmować. Ważne, że jest kilmat. Z Krukiem trochę improwizowałam odnośnie tego, gdzie go znaleźć. Z samą wioską w sumie też improwizuję, ale myślę, że wieśniacy mają jakieś kłopoty, których jeszcze nie wymyśliłam :D i tu będzie wskazana pomoc naszych. Słowem, spontan z mojej strony]

Karou pisze...

Padał śnieg. Padało go bardzo dużo tak że wszystko spowiła biel i nie było zupełnie nic prócz tej bieli widać. Zmierzchało. Temperatura nie rosła a wręcz malała. Mróz szczypał w odkrytą skórę plamy ściekającej krwi tworzyły na śniegu osobliwą ścieżkę. Znak jej obecności co stopnieje lub co zasypie go kolejna warstwa śniegu. Znak tego że przeminie. Znak że jeśli nie stanie się cud to umrze na tym pustkowiu zupełnie sama. Albo się wykrwawi albo się zamrozi albo ją przysypie. Z każdym krokiem jej chęci do życia malały. Drżała, nie czuła dłoni, stóp swojej twarzy. Łzy zaschły na policzkach. Była pewna że wygląda jeszcze bladziej niż zwykle. Może jak śnieżynka. Może jak posąg. Może zastygnie w jakiejś ładnej pozie? Czemu już się poddaje... Jak tu się nie poddać. Już nawet ze sobą samą gada. Była na siebie zła a nawet do pewnego momentu ta złość ją grzała. Taki będzie jej marny koniec. Kiepski był z niej detektyw. Niczego nie dokonała. Matki nie znalazła, mordercy swoich krewnych też nie. Okropnie poturbowana dźgnięta w brzuch przez szaleńca bo straciła czujność oraz swój płaszcz podbijany futrem pozostała jedynie w swoim zwykłym ubraniu już całkiem przez krew zniszczonym. Zwykłej cienkiej ciemnozielonej sukni. Pod nią miała jeden ze skromniejszych stroi paradnych. Biały stanik z kawałkami białego i srebrnego kamienia nic drogiego nic szlachetnego i dopasowany dół długą spódnice z rozcięciami po obu stronach aż do bioder. W takim stroju nie było jej ciepło. Nie przemyślała że może stracić swój płaszcz! Teraz głupia tu zamarznie. Jak zwykła dziewka. Nikt o niej już nie usłyszy. To ją dręczyło najbardziej. Zaczęło jej migać przed oczyma. Krwi wydawało się jakby więcej. Nie mogła już iść. Upadła. Nie protestując pogodziła się już że niestety umrze. Niestety... Taki jej koniec. Przekręciła się na plecy. Na tyle miała jeszcze siły. Nawet krzyczeć jej się nie chciało. Zamknęła oczy i straciła przytomność.

Paeonia

Anonimowy pisze...

Tiamuuri skrzywiła się.
- Parę narządów udało ci się przebić - wyjaśniła - Miałam nadzieję, że szycie i zatamowanie krwotoku wewnętrznego przez zagęszczenie krwi rozwiąże sprawę, ale to nie wystarczyło.
Spojrzała na leżące wokół nich puste naczynia i woreczki. Kiedy skupiała się na utrzymaniu Eliasa przy życiu, nie zwracała uwagi na to, gdzie je odkłada. Machinalnie zaczęła je zbierać, nie ruszając się z miejsca, w którym siedziała.
- Demona? - spytała cicho - Może właśnie dlatego nie jestem w stanie zidentyfikować tego do końca. To już wykracza poza moje zdolności wyczuwania...
Podążyła wzrokiem za spojrzeniem Eliasa, kiedy ten zauważył jednego z duchów przybierającego na chwilę widzialną postać.
- Zresztą tego, co jestem w stanie wyczuwać i tak teraz nie czuję tak dobrze jak wcześniej. Więc nienawidzą cię za to, co zrobiłeś i za co, jak powiedziałeś, musisz odpokutować?
Zastanawiała się, czy powinna pytać go o szczegóły. Możliwe, że Elias został ranny w czasie ucieczki. Czy w takim razie należało uznać, że jego upadek był boską karą, jakimś rodzajem sprawiedliwości przeznaczenia?
- Ten demon w tobie to jakiś rodzaj kary za zbrodnie?

Karou pisze...

Pierwsze co poczuła to ból. Ogromny ból niewygodny przeszywający jej plecy. Potem poczuła ból miejsca w które została ugodzona. To był moment który dał jej do zrozumienia że jeszcze jest w swoim ciele. Że jednak stał się cud a ona żyje. Ciekawa tylko była czy gdy otworzy oczy nie będzie tylko gorzej? Tak że wolałaby jednak śmierć? Nie wiedziała przecież co za istota ją odratowała i co będzie chciała za to w zamian... Czuła ból to znaczyło że żyje. Ból był dobry. Był pewien. Uderzysz się i zawsze boli.
Spróbowała otworzyć oczy. Z trudnością uniosła powieki i nie mogła do końca stwierdzić gdzie jest. Bez problemu ruszyła ręką by wymacać że leży na ziemi stąd ten ból niewygody. Wolała nie podnosić się do pozycji siedzącej. Dobrze pamiętała gdzie została dźgnięta. Wolała nie drażnić tego miejsca które już boleśnie zdawało o sobie znać. Dlatego wciąż leżąc dłonie skierowała na swoją największą ranę sprawdzając co z nią. Okazało się że ma tam coś na kształt opatrunku. Oraz jej suknia w tym miejscu jest rozdarta. Westchnęła ciężko i głośno. Do ostatniego momentu miała nadzieję że uda jej się odratować tą suknie. Cóż najwidoczniej dane jej będzie paradować przed swoim wybawicielem w paradnym, skąpym stroju w którym zazwyczaj występuje. Nie była to zbyt ciepła opcja.
Z resztką żalu mocniej rozdarła suknie. Rozdarła do końca porzuciwszy wadliwą osłonę przed zimnem i zostając bardziej rozebraną niż ubraną. Powinna się cieszyć że swój biały strój estradowy miała pod tą suknią. Inaczej musiałaby chyba paradować nago.
Teraz ostrożnie sprowadziła się do siadu i rozejrzała. Postękując z bólu chłonęła widok miejsca w którym się znalazła. Napotkała na dwoje oczu. Dwoje znajomych oczu.
- Dlaczego? - spytała nie do końca określiła czego miało to się odnosić.

Paeonia

Silva pisze...

- Wiedziałem, że kruczysko nie wróży nic dobrego. Ale jak zwykle nikt mnie nie słucha…
- Ludzkie gadanie, zabobonne - burknęła szamanka - Kruki nie zwiastują nieszczęść - irytacja zaczęła podchodzić jej do gardła, zmieszana ze strachem i niepewnością. Przez złość pociemniały jej oczy.
Kobieta, która wpadła do tipi była roztrzęsiona, nie potrafiła się uspokoić. Mamrotała cały czas pod nosem, niewyraźnie i bez ładu. Silva próbowała wyciszyć jej emocje, szepcząc cichą pieśń do duchów przodków.
- Nic jej nie będzie?
Odpowiedź nie padła od razu - Te rany są głębokie - szamanka nie była medykiem, ale widziała już wcześniej takie obrażenia - Nie powinny jej zabić, ale i tak powinna trafić do zielarki - chwila zastanowienia - Napój ją wywarem. Wychodzę na zewnątrz, a ty tu siedź - nie chciała by rozlana krew zbudziła to, co siedziało w jego ciele.

[Po dość długim czasie, ale odpisałam! ;)]

Anonimowy pisze...

-Sopel lodu? -podchwyciła Tiamuuri -Lodowy demon?
W jej głosie zabrzmiała ciekawość, rzadka dla osoby, która przeżyła ponad półtora tysiąca lat. Nie ze wszystkim zdążyła się zetknąć, pomimo łączności umysłowej z istotami z różnych stron świata, unieruchomienie w głębi lasu narzucało jednak swoje ograniczenia. Coś za coś.
Przypomniała sobie określenie pochodzące chyba z plemiennych języków.
-Wendigo? -spytała niepewnie. Czy coś takiego mogło opętać człowieka? Wytężyła kilka nienazwanych zmysłów, szukając śladów dwoistości w uczuciach Eliasa. Raz już miała do czynienia z osobą opętaną, wiedziała więc, czego powinna szukać. Tu jednak tego nie było.
-To nie opętanie -było to bardziej stwierdzenie niż pytanie -Jak w ogóle to możliwe? Lodowe demony mają materialną formę w tym świecie...
Zaciekawienie nie dopuszczało innych, negatywnych uczuć. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Zresztą chyba nie zdołałaby wzbudzić w sobie obrzydzenia do człowieka, o którego życie walczyła jeszcze przed chwilą.

Olżunia pisze...

- Od razu mnie zabijcie!
- Uważaj, jeden zachodzi cię od lewej - odezwał się mieszaniec cicho, by tamci go nie usłyszeli. Desperację zostawił sobie na potem, na deser, można by rzec; teraz analizował sytuację.
Nie uchylał zaciśniętych powiek. Czuł każde ciężkie stąpnięcie, czuł uszkadzanie, łamanie się i przerywanie nerwów płożących się po ziemi roślin, choć z każdą chwilą coraz słabiej i słabiej, jakby wsłuchiwał się w echo jakiegoś odległego dźwięku. Skowyt tracił swą moc. Pozostawało tylko coś na kształt sennego wspomnienia, bo gdy zmysły wracały do swej poprzedniej, zwyczajnej formy szybko okazywało się, że choćby wyobrażenie sobie poprzednich doznań wykraczało poza granice możliwości.
Mieszaniec otworzył oczy. Dopiero teraz poczuł, jak zmarzł, tkwiąc tu bez ruchu i opierając się o zimny kamień. Ubranie zawilgotniało, palce zdrętwiały od przenikliwego chłodu. W powietrzu czuć było nadchodzącą zimę.
Aed powiódł po otoczeniu wzrokiem rozszerzonych działaniem eliksiru źrenic. Zdał się na swoje ludzko-elfie zmysły. Te, którym ufał najbardziej.
Wypadli z lasu, próbując otoczyć swoją ofiarę koślawym półokręgiem. To nie byli zabójcy, nawet nie najemnicy. Obdarta, uzbrojona w co popadnie zbieranina. Pałki, drągi, jedna włócznia o przerdzewiałym, kiepsko doczyszczonym grocie. Mimo to jednego nie należało lekceważyć - ich przewagi liczebnej. Mężczyzn było sześciu. Pięciu dotarło już do Wichrowego Kręgu, szósty, ten ranny, został z tyłu. I mieli kuszę, którą jeden z nich właśnie naciągał, pomagając sobie lewarem. Należałoby dodać, że całkiem sprawnie mu to szło.
- Wendigo spękał, hm? - parsknął któryś.
Aed przyjrzał się mężczyźnie. Wyglądał jak zwykły człowiek, ale czuć było od niego moc. Ciemną, wijącą się, niespokojną. Demoniczną. To powiedziało najemnikowi działanie resztki skowytu. Potem eliksir przestał dawać o sobie znać.
Mieszaniec podniósł się, zwracając na siebie ich uwagę. Zatoczył się lekko. Ćpanie tego cholernego zielska jeszcze przez jakiś czas będzie mu się odbijać czkawką. Niedosłownie na szczęście.
Sięgnął po oparty o głaz miecz. Druga rzecz, zaraz po wyostrzonych przez elfią krew zmysłach, na której zawsze polegał.
- Odejdźcie, póki nikomu nie stała się krzywda - poprosił ładnie.
A więc tę rolę zapragnął teraz odegrać trubadur? Bohatera?
Cóż, niekonieczne. Jeżeli ten rudzielec potrafił powiedzieć mu cokolwiek o tym miejscu, był skłonny rozbić parę łbów więcej niż planował.
I ta cała otoczka, te kije i gończe psy szarpiące się na naprężonych smyczach... Paranoja. Polowali na człowieka, a zasadzali się jak na dzikie zwierzę. Przynajmniej w zamierzeniu, bo najwyraźniej o polowaniu jako takim nie mieli większego pojęcia.
Pytanie, jak zareagują na wtrącanie się do ich porachunków. Bo że nie będą pałać entuzjazmem - tego Aed był pewien.
Jeden parsknął śmiechem, drugi wywinął młynka nabijaną gwoździami pałką. I o ile ci dwaj wyglądali całkiem niegroźnie, o tyle trzeci kończył właśnie naciągać kuszę.
Ale to nie ułożony na łożu kuszy bełt i czekający na mechanizmie spustowym palec strzelca najbardziej zajmowały najemnika. Mieszaniec cały czas rozglądał się dookoła siebie ukradkiem, usiłując zlokalizować źródło tego tak dobrze znanego sobie uczucia. Działanie skowytu ustało, ale ucisk w skroniach pozostał. W dodatku te zawroty głowy… To oznaczało jedno.
Obecność magii.
- Cofnij się do kręgu - powiedział do wendigo. Nie miał pewności, że to wystarczy. Ale planu “B” też nie miał.

[Kocham poczucie humoru Eliasa. I duchów lasu swoją drogą też. xD Ależ może być krótko, bardzo treściwie piszesz. Ja po prostu mam ból duszy jak nie poleję wody i nie zanudzę współautora. xD]

Karou pisze...

Pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Jednak wciąż pozostała uważna i spięta na tyle na ile mogła by w razie co zaatakować. Choć tak formalnie nie miała na to siły. Na pewno by z nim nie wygrała. Wydawał się dziwnie znajomy co było dziwne. Rzadko kiedy odczuwała takie wrażenie. Może tańczyła przed nim, może go kiedyś okradła a może spędzili kiedyś ze sobą noc. Było dużo możliwości jednak nie była pewna żadnej z nich.
Spojrzała na proponowane jedzenie. Skrzywiła się momentalnie nie wyglądało ono zbyt apetycznie i pewnie też wcale nie było dobre ale chyba nie było tu nic innego a jej brzuch domagał się czegoś natychmiast. Zupełnie zapomniała jak to jest czuć głód czy chłód. Za bardzo się przyzwyczaiła do luksusów które sama sobie zapewniała by pamiętać te uczucia które kiedyś jej towarzyszyły. To były czasy gdy czasem nie dojadała ale była czysta i szczęśliwa otoczona rodziną. Trochę można powiedzieć że tęskniła. Ckliwo jej się zrobiło i była bliska rozpłakania się. Objęła się mocniej ramionami i schowała twarz by w razie co nie widział jej łez.
- Tak... Poproszę. - powiedziała trochę chrypiąc. - Dlaczego... Dlaczego mnie uratowałeś? - spytała nadal nie podnosząc wzroku. - Kim jesteś? - spytała podnosząc głowę by przechwycić miskę tej dziwnej mazi która wyglądem przypominała coś na kształt kleiku. Ostrożnie powąchała. Nie pachniała aż tak źle i spróbowała. Smak nie był przyjemny. Jednak do zniesienia. A była tak głodna i zmęczona utratą krwi i wędrówką przez śnieg że zjadła wszystko bardzo szybko.
Objęła się ścciślej ramionami.
- Odpowiedz mi na pytania. - Poruszyła głową by odgonić swoje włosy z twarzy.

Paeonia

Zorana pisze...

[Dobra, bujnę to wszystko przed egzaminami, żebyś nie czekał :) ]
Wszystko potoczyło się tak szybko, że jedyne, na co było ją stać w tej chwili, to skwitować:
- Ja też nie wiem. - Jak nigdy brakowało jej teraz spodni.
Skrzydlata ze zdziwieniem zacisnęła dłoń na woreczku. To, że nie obszyto go perłami na wzór kiecki nie świadczyło wcale, że jest bezwartościowy. Parsknęła, widząc z jaką łatwością nieznajomy pozbywa się stroju prostytutki. Jej suknia była zdecydowanie trudniejsza w obsłudze, bądź co bądź nie była tak nieprzyzwoicie rozchełstana.
- A to skurwesyn! - Dukat spurpurowiał, łapiąc kobietę za dłoń. Zorana subtelnie zabrała sakiewkę z zasięgu jego lepkich łapsk. Arogancja złodzieja ubodła także ją, ale akurat nie to zaprzątało jej teraz głowę. Jakim głupcem musi być demon, by odgrywać takie sceny pod nosem skrzydlatego? Wbrew pozorom nie każdy demon cuchnie siarką. Ten woniał burkiem tak silnie, że wmawianie sobie, że to zwyczajny pijaczyna było obrażaniem swojego siódmego zmysłu i inteligencji. Przynajmniej w mniemaniu Regentki, która z diabelskim pomiotem miała już do czynienia w przeszłości.
- Chłopcy, nauczcie tego wieśniaka kultury.
Dwóch osiłków, pełniących funkcję straży przybocznej i kręcących się zawsze w pobliżu Księcia Złodziei wymieniło się spojrzeniami. Dotychczas znudzeni, poderwali się na komendę i wyjątkowo rutynowym odruchem wyciągnęli noże. Puginały długości przedramienia.

Anonimowy pisze...

-Jesteśmy na zachód od Wielkiej Równiny -odpowiedziała Tiamuuri spokojnie -Z tonu wnioskuję, że chyba się zgubiłeś.
Usiadła bliżej niego. Nie była pewna, czy coś jej grozi z jego strony, być może popełniała błąd. Na chwilę obecną założyła, że czynnikiem, któ©y budził w Eliasie demona była bliska obecność ludzkiej albo zwierzęcej krwi. W takim wypadku raczej nie zdołałaby go sprowokować. A jeśli się myliła... Cóż, każdy, niezależnie od tego, jak wiele wieków przeżył, mógł się mylić.
-To już jest nieodwracalne? -spytała. Powoli dochodziło w niej do głosu to, co przez setki lat stało się częścią jej natury. Umiłowanie życia, pragnienie ochrony go przed tym wszystkim, co prowadziło do zniszczenia. Z tego powodu odczuwała awersję do plugawych odmian czarnej magii i niektórych istot przybywających z zaświatów.
Gdyby istniał jakiś sposób, aby uwolnić Eliasa od klątwy, uczepiłaby się tego z całych sił. Potem przyszła jej do glowy inna myśl, która w niej samej wzbudziła lekką niechęć.
-Ty dzięki temu będziesz nieśmiertelny? -spytała. Powiązania z różnymi potężnymi siłami daway czasem zdumiewające rezultaty, tym samym zachęcając adeptów mrocznych sztuk do eksperymentowania z nimi. A jej samej łatwo było oceniać, skoro miała to szczęście związać się z mocą pozytywną, twórczą...
Gdyby Elias wyznał jej, że celowo starał się zyskać demoniczne moce, być może z miejsca by go znienawidziła.

Silva pisze...

Kobieta uspokoiła się nieco, być może za sprawą ziół, które podał jej Elias, a może po prostu wyczerpana i zmęczona, nie miała sił reagować. Jej rana była głęboka, lecz nie zagrażała życiu; ot wystarczyło zszyć i utrzymywać w czystości.
W tipi dźwięki dobiegające z zewnątrz zdawały się być odległe, przytłumione; przypominały trochę burzę, którą się słyszy ze środka bezpiecznego domu, dającego człowiekowi wrażenie bezpieczeństwa.
A na zewnątrz nie działo się dobrze. Właściwie wszystko szło bardzo źle.
W górach Mgieł żyje wiele drapieżników, wszystkie stanowią zagrożenie dla plemion, wiosek u podnóża, karawan kupieckich i wędrowców zapomnianymi szlakami. Każdy pielgrzym wie, by omijać ścieżki wiodące ku Dzikiej Kniei, gdzie wieki temu zagnieździły się wilkołaki, by nie iść w stronę dzikołaczych jam, ani nie zbliżać się do gniazd roków.
Dzisiaj na płaskowyżu pojawiła się kolejna zmora tych ziem - dzikusy. Dzikie wilkołaki, które nie kontrolują swej przemiany, które wieki temu odłączyły się od stada tych bestii, które teraz żyją w Dzikiej Kniei. Agresywne, porywcze, wściekłe. Kąsały i gryzły tylko po to, by zadawać ból. Podgryzały gardła, zabijały i niszczyły, nie dając zapomnieć światu, że wciąż tu są.
Kiedyś wszystkie wilkołaki był dzikusami. Dawno, dawno temu.
- Nie wyją... - zabrzmiał ledwie słyszalny głos. I faktycznie, na zewnątrz zrobiło się dziwnie cicho.

[Ten pomysł zaczyna żyć własnym życiem xD]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri roześmiała się.
- To nie ma znaczenia, czy NAPRAWDĘ można uzyskać nieśmiertelność -powiedziała - Ważne jest to, że wielu poszukujących jest skłonnych w to uwierzyć. I jak wiele są gotowi poświęcić, jak daleko się posunąć.
Zauważyła, że Elias się nieco oddalił. Sama pozostała w miejscu, nie do końca pewna, dlaczego tamten to zrobił.
- Ducha albo demona można zniszczyć, nie przeczę - westchnęła - Stąd zdarzają się przypadki, kiedy szamani tracą swoich opiekunów.
Spojrzała nagle na Eliasa w taki sposób, jakby widziała go po raz pierwszy a jego twarz była jedynym w swoim rodzaju zjawiskiem.
- Powiedziałeś coś, że byłeś szamanem - zauważyła. Była coraz bardziej zaintrygowana dziwną myślą - Miałeś więzi z duchami, prawda? Miałeś jakiegoś ducha opiekuna... Po tym, co się z tobą stało, co stało się z więzią, która was łączyła? To tak jakbyś umarł? Czy nadal jesteście połączeni? Czy może on wyparł się ciebie?
Dziewczyna pominęła jeszcze jedną możliwość, według niej najmniej prawdopodobną. Że to duch opiekun sam przemienił swojego szamana w demona lodu.

Rosa pisze...

[Cześć. Zbliża się czas publikacji (15-16 luty) nowego numeru WPT. Na GG stworzyłam konferencję, na której ustalamy wszystkie szczegóły dotyczące tego wydania gazetki. Czy chciałbyś coś do niej dodać? Z wolnych działów zostały jeszcze: ogłoszenia, imiennik, reportaż. Można też dodawać plotki i informacje. Jeśli masz pomysł na nowy dział, napisz o tym na konferencji. :]

Anonimowy pisze...

-Tak właściwie... Za co duchy ci to zrobiły? -spytała Tiamuuri po chwili namysłu. Elias był przeklęty zapewne z jakiegoś powodu.
To kolejne szamańskie ryzyko, poza dręczeniem do momentu pogodzenia się ze swoim powołaniem albo groźbą przemiany w patrona? Tiamuuri nie wiedziała o tych sprawach zbyt wiele, nie miała wcześniej powodów, aby się tym interesować. Zdążyła poznać pewną szamankę z górskiego plemienia, osobę, która wzbudzała w niej respekt. Tamta stała się taką osobą przez te próby, które musiała przejść? O to Tiamuuri nie pytała i nadal nie wydawało jej się, że miałaby odwagę zapytać.
Być wybrańcem duchów to raczej nie był szczęśliwy los na loterii, chyba bardziej opłacało się już wierną kapłańską służbą przypodobać którymś bóstwom.
Przelotnie pomyślała o sobie, o tym, co wykraczało poza jej pamięć. Jak to było z nią, w jaki sposób zwróciła na siebie uwagę bóstw natury czy jakiegoś większego ducha? I dlaczego właściwie nie pamiętała niczego z poprzedniego życia? Inni nie mieli z tym problemów i to na podstawie ich opowieści mogła domyślić się niektórych epizodów z własnej przeszłości. Nadal jednak były to tylko przypuszczenia.
-Co musiałeś uczynić, żeby ściągnąć na siebie coś takiego, skoro wielu zbrodniarzy dożywa kresu swoich dni w spokoju? Czy szamanów obowiązuje jakiś szczególny kodeks etyczny?

Silva pisze...

Śnieżyca nie ustawała; wiatr wciąż dął, szumiąc w koronach drzew. Śnieg nadal padał grubymi płatkami, pokrywając płaskowyż i plemienne tipi. Biel kłóciła się z szarością nieba, które już dawno musiało zrobić się granatowe, kiedy dzień ustąpił nocy. Trudno było się zorientować w kierunkach przy takiej pogodzie; człowiek nie wiedział, gdzie powinien iść i chociaż sądził, że kroki kieruje prosto, mógł zajść tam, gdzie wcale nie chciał. Wszystko dookoła wyglądało całkiem inaczej, a śnieżyce w Górach Mgieł nie ustępowały łatwo, nie słabły od razu, potrafiąc zasypać świat w jedną noc.
Na centralnym placu wioski, tam gdzie obierając się wiatrom, deszczom i niepogodzie, trwając w miejscu od wieków, spoglądając na swoje dzieci, stał totem. Kanati Niedźwiedź patrzył teraz na rozerwane ciała, poszarpane ludzkie powłoki, z których uleciały dusze. Puste skorupy, zmarnowane życia, które przyjmie do siebie. Obok leżały dwa kudłate cielska, zimne jak lód, równie martwe co plemienne siostry i bracia. Dookoła było pełno wilczych łap odbitych w śniegu.
- Dzikusy wróciły.
- To tylko ich młodziki. Vraat dobija ostatnie sztuki.
- To także twoi bracia.
- Wieki temu, na archipelagu, kiedy byliśmy tacy sami.
Dwa ciemne kształty pochylały się nad truchłami dzikich wilkołaków, które odłączyły się od swej rasy, odmówiły zawarcia sojuszu i ujarzmienia ich dzikiej natury. Dziś te włochacze, które rozbiegły się po świecie i były jego szkodnikami, wróciły w pobliże miejsca, które stało się domem wilkołaków. Ich gwałtowność, dzikość, szaleństwo i nieokiełznanie znów zaszkodziło.
- Będziemy potrzebować waszej pomocy, gdyby wróciły - szamanka usiadła na ośnieżonej ławie, opierając dębową laskę o ziemię, zostawiając ją na wyciągnięcie ręki. Miała zadrapania na policzku i twarzy, potargane ubranie.
- Nasze młode samce chcą się wykazać. Pomogą - obok niej przysiadł wielki, masywny wilkołak; miał czarną sierść, naderwane ucho i ślepia niczym dwa węgielki. Niczym pies położył ogromny łeb na kolanie szamanki i pozwolił drapać się za uchem.
Padający śnieg zaczął przysypywać także ich.
- Ilu?
- Zginął tylko jeden. Staruszek - wilkołak nadstawił uszy, wyraźnie łowiąc dźwięki z otoczenia - Zbliża się coś... Cuchnie śmiercią.
- Zimny wyszedł z tipi.

[Ależ oczywiście, że tak jest ciekawiej :D]

Karou pisze...

- A kim ty tak naprawdę jesteś? - zapytała i posłała mu przeszywające spojrzenie. - Może jestem zwykłą zabłąkaną duszą która chce cię zwieść? Może zwykłą kryminalistką którą ocaliłeś przed kimś kto chciał dokonać na niej sprawiedliwości? A może jednak... Jestem całkiem normalna. Całkiem zwyczajna. - westchnęła ciężko i objęła się ramionami. - Czemu się tak patrzysz? Uważaj bo zobaczysz swoją śmierć w moich oczach. - wzruszyła ramionami. - Tak się mówi w moich terenach gdy zbyt uważnie patrzysz komuś obcemu prosto w oczy. Eh... W każdym razie mówiono... Z resztą to naprawdę nie jest istotne. - posmutniała nagle. Same wspomnienie przeszłości tak odległej wciąż bolało. Nawet takie niewinne.
- Tak naprawdę... Szukam prawdy. Jestem jedyną która pragnie prawdy. Jedyną która jest w stanie ją wydobyć. - powiedziała mu. - Był taki czas kiedy to wszystko było prostsze. Jakiś nawiedzony mężczyzna nie ganiał cię z bronią wokół budynku, nie było tej bezsensownej tułaczki wszystko było proste. Zajęcia codzienne też choć powtarzające się. Jednak wszystko się zmienia a na powrót czasem jest za późno. Mam racje prawda? - spojrzała na niego. W dziwny sposób rozwiązał się jej język. - Nie musisz odpowiadać jasne że mam racje. Zawsze ją mam. Choć raz nie miałam... To ten którego najbardziej żałuje. Co mi dosypałeś do tego ? Zwykle nie rozwlekam się na takie tematy. - fuknęła i od razu jęknęła gdyż zabolała ją rana.
- Twoja kolej. Co tu porabiasz? Przeszkodziłam pewnie w samotni...

Paeonia

Silva pisze...

- Już się bałem, że będę musiał grzebać w śniegu za Tobą.
- Wendigo się martwi? - pierwsze słowa szamanki nie były przychylne; naznaczone zmęczeniem i wyczerpaniem, zabrzmiały dość ostro i zimno, chociaż w jej oczach były tylko szczerością i tym, jak myślała. W jej plemieniu wendigo było najgorszą zarazą, a gdyby bracia i siostry się dowiedzieli kogo ugościli, nie obeszłoby się bez ognia. - Mam osobistego psa, który mnie wykopie - to też było wredne, na co siedzący u jej stóp wilkołak szczeknął, nie zgadzając się z rolą, którą mu właśnie narzucono, po czym stwierdził, że nie może tego tak zostawić, więc wziął i się przemienił.
Teraz obok szamanki siedział wysoki, sięgający prawie dwóch metrów mężczyzna; miał kruczoczarne włosy, równie ciemne oczy i bliznę przecinającą nos; naderwane ucho też się zgadzało.
- Żaden pies - powiedział twardo, wciąż obierając brodę o jej kolano - Przypomnę ci: ten pies uratował ci krtań - wilkołaczy węch podpowiadał Dravowi, że coś jest nie do końca tak, jak powinno z młodzikiem, który do nich przyszedł. Pachniał też ziołami i tym specyficznym zapachem, którym przesiąknięte było tipi Silvy. Czy on tam był? Sam z JEGO szamanką? Och...

Silva pisze...

- Masz trochę więcej sierści, a od razu robią z ciebie pupila.
- Zapchlonego kundla - sprostowała szamanka.
- Wilkołaka! - sprostował w tym samym momencie Drav.
- Trochę chłodno traktujesz e... Chłopaka, narzeczonego? Albo cokolwiek was tam łączy.
- Tego śmierdzącego jak mokry pies powsinogę, co wącha tyłki? - Silva prychnęła, machnąwszy ręką - To tylko kula u nogi.
- Ta baba, co jej lód płynie w żyłach, a serce ma zamrożone? - Drav prychnął nieco głośniej, spoglądając na Eliasa - To tylko sopel, co do mnie przymarzł.
Żadne z nich, ani szamanka, ani wilkołak, nie przyznają się do tego, że od czasu ich pierwszego spotkania, kiedy byli siłą, przymusem i presją swoich przywódców zmuszeni do wspólnej podróży szukając sług Mrozu, wiele się zmieniło. Dawniej ich uczucia mocno odbiegały od tego, co ludzie nazywają sympatią. Szli obok siebie, bo musieli, bo nie mieli innego wyjścia. Teraz w życiu się nie przyznają, że wszystko się zmieniło. Mało kto wiedział, że wzięli rytualny ślub, za pozwoleniem Sokolego Oka i Mogaby, łącząc nie tylko swoje serca, ale i dusze. Chociaż nie lubili tego pokazywać, kochali się, a jeśli inni nie widzieli tego w drobnych gestach, oni nie czuli potrzeby, aby to wyjaśniać.
- Czyżby powtórka z rozrywki?
Wisielec na krótką chwilę uniósł głowę, łowiąc uchem dobiegające do nich dźwięki. Znał to wycie. Ich wycie. Wycie Tęskniących do Księżyca, jak nazywano tutaj wilkołaki. Wycie nakazujące zachowanie ostrożności. Znajome wycie brata.
- To jeszcze nie koniec.
- Ostrzeżenie?
- Zapowiedź kłopotów - Drav spojrzał na cuchnącego chłopaka - Idziesz się ukryć, czy walczysz? To nie są zwykłe wilki. Dzikusy są gorsze niż my. Szalone. Zdeterminowane i otępione chęcią kąsania. Rwą ciało na strzępy dla samej radości krzywdzenia.

Szept pisze...

Patrzyła za odchodzącymi, lekko zatroskana; teraz, gdy nie obserwowały jej czujne oczy strażników pozwoliła sobie na niepokój, zapominając, że jest ktoś obok, kto może go dostrzec. Ludzie nie pałali sympatią do elfów, to był fakt, zazwyczaj te dwie rasy trzymały się osobno, nie poszukując kontaktów. Dodatkowo, ludzie obawiali się magii. Była przydatna, lecz była też pewnego rodzaju przekleństwem, inaczej niż elfy, dla których była to rzecz godna szacunku. To, co działo się teraz… To nie pasowało do tego, co nauczyła się o ludziach.
- To, w którą stronę?
To przypomniało jej, że nie jest tu sama. Bacznym, uważnym spojrzeniem obrzuciła obcego. Bez wątpienia nie był jej współplemieńcem, bez wątpienia był człowiekiem.
- Nie jestem z tych okolic, więc nie za specjalnie wiem gdzie iść. Co więcej, musimy się jakoś przygotować do drogi.
- Dobrze więc, że to ja prowadzę, ty rozmawiasz. – Jak dla niej brzmiało jak uczciwy układ. – Musimy iść na północ, trzymając się krańca lasu, potem przeprawić się przez Loarę i skręcić odrobinę na wschód. Zarzecze będzie już widoczne. Na drogę nie potrzebujemy wiele, las nas wspomoże – ciągnęła, ruszając powoli, równy, lekki krok, póki nie znalazła się obok Eliasa, wtedy przystanęła. – Byłeś w drodze, na pewno masz coś przy sobie. Droga nie jest daleka. Mam elfi chleb i nieco suszonego mięsa, bukłak z wodą, a w razie czego, źródeł tu niemało. Potrzebujesz czegoś więcej? – Zmierzyła go wzrokiem, bardziej pytającym niż oceniającym. Pochodziła z tych stron, wiedziała, gdzie szukać wody, na owoce było jeszcze za wcześnie, lecz pędy i jadalne korzenie, bulwy już można było znaleźć.

[Wybacz zwłokę. Przydarzył mi się wyjątkowo długi urlop, w każdym razie długi jak na mnie. Mam nadzieję, że pomimo tego, że długo minęło odkąd zaczęłyśmy pisać, uda ci się przypomnieć sobie, o co tam w ogóle chodziło i pociągnąć to dalej.]

Olżunia pisze...

Aed z każdą chwilą był coraz bardziej zaniepokojony. Ani banda, ani jej ofiara nie wyglądali jakby zamierzali odpuść. Wszystko wskazywało na to, że zamierzają rzucić się na siebie i okładać tym, co pod ręką mieli – byleby wyglądało to wystarczająco zjawiskowo i brutalnie. Ale chwilę potem okazało się, że rudzielec miał swój własny plan “B”.
Aed został w kręgu, dokładnie tak jak zapowiedział. I siedział w nim sobie, nikt mu nie zakłócał spokoju.
Wszystko rozegrało się w kilka sekund. W jednej chwili łowcy stali się zwierzyną – znikła cała ich pewność siebie; rzucili swoje zabawki i rzucili się do ucieczki, potykając się o wystające z ziemi korzenie. Jeden z nich nawet zgubił filcową czapkę z piórkiem.
- Teraz mogę wykreślić z listy zostanie żywym kołczanem.
Najemnik uważnie przyglądał się mężczyźnie. Widział jego przemianę w demona i z demona z powrotem w człowieka, przyglądał się temu nadzwyczaj uważnie. Ale gdy tylko proces ustał, mieszaniec stracił pewność, czy aby na pewno zobaczył to, co zobaczył. Niecodziennie widuje się wendigo ot, tak spacerującego jak na grzybobraniu. Nic tylko dać mu wiklinowy koszyk z pałąkiem i niech szuka prawdziwków.
Aed opuścił broń. Po tym co zobaczył byłby głupcem, gdyby sądził, że ta stalowa igiełka w czymkolwiek mu pomoże. Jednak miecza nie schował. Jakoś tak nie mógł się przełamać, by pozbawić się ostatniej nadziei na uniknięcie rozszarpania na strzępy i pożarcia, by za całą obronę mieć gołe ręce.
- W porządku…? – zapytał niepewnie. Widział, jak jeden z oprychów zrobił użytek ze swojej kuszy, widział krew na odzieniu nieznajomego i bełt sterczący z jego ramienia, ale jego twarzy nie wykrzywiał już grymas bólu, a rękę miał całkiem sprawną. Czyżby jego rany szybciej się goiły…?
Powoli, bardzo opornie przypominał sobie, co czuł po wypiciu tego gorzkiego cholerstwa. Więź, która łączyła go z tym mężczyzną, słaba, dopiero co powstała… Najemnik dotknął skroni jak ktoś cierpiący na migrenę. Myśli umykały mu, gorliwością dorównując w tym pierzchającej przed demonem bandzie. Więź. Myśl, mieszańcu, wysil tę pustą makówkę. Więź… A raczej cel. Tak, cel. To samo pragnienie. Szukali tego samego.
Gdy czuł to wszystko, miało to jeszcze jakiś sens. Teraz, kiedy działanie skowytu ustało, wnioski Aeda brzmiało absurdalnie, jeśli nie komicznie. Albo psychicznie, jak kto woli.
- Szukałeś tego kręgu, prawda…? – zaczął ostrożnie, starając się nie brzmieć jak obłąkany, a do łatwych zadań to to nie należało. – Mnie przywiodły tu sny, ale poza tym, że wyśniłem je sobie jeszcze raz, tyle że na jawie, nic się nie wydarzyło.
No i próba niewyjścia na wariata spełzła na niczym, panie najemnik. Trudno, nie takie rzeczy się wygadywało po jednym głębszym. A skoro już o gorzale mowa, to Aed chętnie napiłby się czegoś dla zabicia tego obrzydliwego, cierpkiego posmaku, jaki pozostawiał skowyt.

[“Robaczki” i “elfi pijaczyna”, kocham. <3
Oczywiście aedowe wnioski nie muszą być zgodne z prawdą, w końcu był na “lekkim” haju i sam nie wie, co się wydarzyło, a co mu się uroiło. Inna sprawa, że perfidnie wykorzystuję to, że przeczytałam Twoje opowiadania i tam było o snach pana sopla. xD
Z tą szybciej gojącą się raną też się trochę pospieszyłam, mam nadzieję, że nie schrzaniłam i nic nie przekręciłam. Jak coś to mów.]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zrobiła krok w stronę Eliasa, zawahała się i odwróciła, próbując dojrzeć któregoś z leśnych duchów. Nie było żadnego, uciekły albo zamaskowały się. Wzniesiona jakby w bezsilnej groźbie pięść Drzewnej zawisła w próżni. Dziewczyna znów spojrzała na Eliasa, podeszła do niego, przykucnęła obok i objęła go ramieniem.
Teraz mu współczuła. Nie oskarżała, nie był winny. Nie prosił świadomie o klątwę.
- Wasze duchy... Duchy należące bardziej do innych wymiarów... są takie złośliwe. Przewrotne... - nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
Smutek Eliasa odczuwany przez Tiamuuri promieniował wokół jak chmura niewyczuwalnej woni.
-Zrobiły to i tak po prostu cię zostawiły? Nie próbowały prowadzić cię dalej, nie wskazały celu dalszej drogi?
Nie pojmowała boskich wyroków. Poczuła, że mimo przeżytych wieków, dowiedziała się niewiele, to, co zdołała pojąć, było zaledwie ułamkiem, kroplą w oceanie.
-Jeśli żyjesz, może to oznaczać, że bogowie nie odwrócili się od ciebie całkowicie -mruknęła -Nie potępili cię, może dali jakąś szansę. Albo mają wobec ciebie plan.
Nie była pewna, czy mówiła to dlatego, że w to wierzyła, czy ulegała wspólnej dla wszystkich żywych istot skłonności do pocieszania i uspokajania się iluzją.
Pomyślała przelotnie, czy Elias mógłby pójść za nią. Nie chciała zostawiać go samego, a i jego pomoc, jako byłego szamana, mogła okazać się cenna. Postanowiła poczekać, aż mężczyzna odzyska opanowanie.

Karou pisze...

Zaśmiała się.
- Ty przynajmniej coś zyskałeś. Ja tylko traciłam. Rodzinę, przyjaźń, miłość nawet straciłam swoją godność. Wszystko stracone. A ty budzisz się i nagle ktoś wbija ci siekierę prosto w plecy. I to dosłownie. Oddajesz wszystko co ci pozostało za marne dobra materialne. Za klejnoty. Ty przynajmniej niby kogoś masz. Ja wszystko straciłam. I jestem sama. - przerwała i zapatrzyła się w ognisko. To wszystko było prawdą. Prawdą która ją dusiła teraz przynajmniej mogła się wyżyć. Opowiedzieć i uwolnić się choć od części tego ciężaru. - Jeny... To brzmi tak bardzo smętnie jakby spadła na samo dno... - uśmiechnęła się smutno. - Każdy jest po części martwy gdy doznał tego świata. Ja naprawdę nie mam do czego wracać. Moja rodzima wioska... Jakby znikła z powierzchni ziemi. Wróciłam tam kiedyś i nie było nic. Żadnego śladu że ktoś tam żył. Nawet kości... Kości nie widziałam. Jakby zupełnie jej nie było. Ja wiem że tam była. Dobrze pamiętam widoki i jak wyglądało tamte miejsce. Opowiem ci o tym. I tak nie mamy nic do roboty. - usadowiła się wygodniej. - Mój ojciec... Był rzeźnikiem. Nie miał szczęścia z trzech różnych żon miał trzy różne córki. W końcu został sam bez żadnej żony moja matka ostatecznie złamała mu serce. Podobno. Moja była ostatnia. Poprzednie albo umarły albo pozdradzały albo w sumie nie wiem. Pomagałyśmy mu. Żyłyśmy spokojnym życiem. Były ładne domki z bielonymi okiennicami. Starsze kobiety siadywały przed swoimi domami i wykonywały swoje prace domowe. Zawsze świeciło słońce. Nawet kiedy nie to wydawało się że świeci. Aż któregoś dnia przybył wóz a na wozie strojna kobieta. Tańczyła zauroczyła i pojechałam z nią. Świat zwiedzałam a gdy wróciłam nie było nic. Nikt nawet nie chciał mówić z okolicy co tam się stało. Bredzili tylko coś. Mówili od rzeczy. I tyle... - odetchnęła. - A ty?

Paeonia

Szept pisze...

- Jeśli nie będę musiał gotować, to Twoja obecność będzie wystarczająca.
- A jeśli powiem, że nie umiem gotować? – nie mogła się powstrzymać, lekko kpiąc. Jakoś sobie radziła, zdarzało jej się coś przepierzyć, coś przesolić, coś doprawić za słabo czy za mocno, ale przynajmniej przypominało to danie, jakim miało być. A i w drodze nie było skomplikowanych, wymagających czasu posiłków, proste, szybkie, takie, które wymagały ogromnego talentu, by je skiepścić.
Chociaż i to jej się zdarzało, na początku.
- I faktycznie, coś tam mam. To prowadź, o Pani.
- Szept, po prostu Szept – poprawiła, używając zdania, jakim przedstawiła się kiedyś Aedowi.
Podróż skrajem lasu nie była wymagająca. Śnieg w znacznej mierze stopniał, jedynie pod drzewami, tam gdzie nie docierało słońce, leżały białe, brudne płaty. Trawa nie była wysoka, częściowo przegnita, brunatna, nie stawiała zbytniego oporu i nie zatrzymywała kroków. Drzewa świeciły łysymi gałęziami, tylko świerki i sosny ożywiały ten krajobraz zielenią.
Elfka milczała, dopóki nad jej głową nie rozległo się krakanie. Wówczas przystanęła, wyciągając dłoń; na tę zaraz sfrunęło czarne ptaszysko o masywnym dziobie. Kruk. Kruk o żywych, inteligentnych oczkach przypominających czarne paciorki.
- Jesteś więc zielarzem? – zagadnęła wówczas, tak, jakby fakt siedzącego jej na ręku kruka nie był niczym niezwykłym. W istocie, nie był. Corvus był chowańcem, przyjacielem i towarzyszem maga. Łączyła ich więź.

[Kamień z serca. Co do dyskusji na sb – naprawdę nie ma co się przejmować. My na KK taka mała rodzinka: ten popsioczy, ten powrzeszczy, czasem ktoś się z kimś pokłóci albo chlapnie bzdurę, ale generalnie to wszyscy równie uzależnieni :D
A na poważnie, problem mocno złożony: ci aktywni bardziej, ci mniej. Ci komentują, ci nie. Siedzę tu jeszcze jak KK było na Onecie, więc wiem za dużo i może przez to mam spaczoną opinię, ale naprawdę, nie bierz do siebie. Bo co jak co, ale są tacy, dla których twoje notki naprawdę ożywiają bloga i bez nich byłaby, co tu mówić, tragedia.
Dobra, zasłodziłam się czekoladą, to teraz słodzę tobie. Ale na serio: prawdę mówię.]

Karou pisze...

- Jestem pewna. - rzuciła ostro. - Był rzeźnikiem. Były białe okiennice. Przestań tak mówić jakbyś coś wiedział. Nie wiesz nic. Przeszłość to przeszłość nie warto do niej wracać. Trzeba żyć a nie z duchami się kłócić. - fuknęła nagle wielce obrażona. Objęła ramionami kolana i położyła brodę na swoich właśnie kolanach. Wpatrywała się w ogień.
- Jeszcze mi powiedz że z tej samej wioski jesteś. To by była dopiero niespodzianka. Niezłe zagranie fortuny która tak bardzo umiłowała sobie zabawę ze mną. Szkoda tylko że zawsze jestem pod wozem i zawsze w błocie. - westchnęła ciężko. Nie znała go. Choć ją opatrzył i nakarmił choć ją ocalił nie wiedziała czy powinna mu ufać. Życie nauczyło ją że najczęstszą taktyką by kogoś zranić jest najpierw zdobycie jego zaufania stworzenia złudnej otoczki bezpieczeństwa i dobroci by potem ranić podwójnie. Wiedziała. Ona znała świat. Sama takie taktyki stosowała. Niezbyt chwalebne ale jak dla niej miały one jeszcze uczyć. Uczyć że nikomu nie wolno ufać. Ona ufała i jak to się skończyło? Na pewno niezbyt dobrze. Może on tylko czeka aż będzie mieć w niej godnego przeciwnika?

Paeonia

Olżunia pisze...

Mieszaniec w osłupieniu obserwował poczynania nieznajomego. Wendigo w swojej demonicznej formie pożerający ludzkie serce – to jeszcze było do zaakceptowania. Ale ten tutaj zmienił się z powrotem w człowieka i właśnie wgryzał się z upodobaniem w jeszcze ciepły, surowy, ociekający krwią organ. Ten widok sprawił, że zatarła się pewna granica. Przedtem można byłoby utworzyć sobie wygodny skrót myślowy: wendigo – trzeba się bać, człowiek – nie trzeba. Teraz… teraz już nie było to takie pewne. Cóż, po prawdzie to nie było ani trochę.
- A tak na marginesie to mam dwa pytania. Pierwsze, kim jesteś? Drugie, po co szukałeś tego miejsca?
Aed był na tyle zaskoczony całą tą sytuacją, że odpowiedział niemalże od razu i zgodnie z prawdą, nie bawiąc się w wykręty czy kłamstewka (co w jego przypadku nie było takie oczywiste), w mig zapominając, że nieznajomy jego pytanie zignorował. Ten dzień i tak zaliczał się do tych cholernie dziwnych; mieszaniec nie widział sensu w tym, by jeszcze bardziej go komplikować.
- Po pierwsze, najemnikiem – zaczął. Wsunął swoje narzędzie pracy do futerału, by następnie przypiąć miecz do pasa. Szło mu to powoli, bo momentami zdawało mu się, że widzi podwójnie. Serio, czas najwyższy skończyć z tymi ni to magicznymi, ni to alchemicznymi psychotropami. – A po drugie…
Tak, drugie pytanie było bardzo trafne. Odszukanie tego miejsca stanowiło akt jakiejś chorej desperacji i nie miało nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Ubranie tego w słowa tak, by zabrzmiało sensownie, nie było łatwe.
- Po drugie… – zawahał się Aed. – Powiedzmy, że od kiedy poznałem pewną czarownicę, w snach widzę przeszłość. Przeszłość, o której nie mam prawa wiedzieć, bo świadków zdarzeń, o których mowa, od dawna nie ma wśród żywych. A że z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej, zacząłem szukać sposobu na uwolnienie się od tego. Notatki znalezione w jakiejś zatęchłej księdze zaprowadziły mnie tutaj… i tu ślad się urywa.
Tak, określenie “jakiś elfi pijaczyna” pasowało idealnie.
- W tym miejscu cuchnie magią – prychnął, rozglądając się dookoła siebie. Zwykły las, w środku lasu parę głazów, pewnie pozostałości jakiegoś lodowca. A jednak gdy tylko Aed wszedł do kręgu, pojawiło się to trudne do nazwania uczucie, jak za każdym razem, gdy w pobliżu dochodziło do wyładowania mocy. – Tylko co w nim takiego specjalnego…?
Wzrok najemnika zatrzymał się na stratowanej trawie i połamanych gałązkach krzewów. To tam zniknęła banda.
- Myślisz, że wrócą?
Wreszcie jakieś normalne pytanie.

[“Bełtem wyciąłem serce biedaka, który niedawno stracił dla mnie głowę.” No padłam w zachwycie. xD
Zerknęłam na moje wcześniejsze odpisy… Bosz, ile niecelowych powtórzeń. Nie wiem, jak to robię, że przed wysłaniem sprawdzam teksty po kilka razy, a tego nie wyłapuję. Czas zacząć się pilnować. xD Tak więc z góry za nie przepraszam, bo mam z nimi problem.]

Aed

Szept pisze...

- W takim razie mów mi Elias.
- To jest Corvus – uchwyciła spojrzenie Eliasa i wyjaśniła, jakby nigdy nic, udając lub nie widząc ciarek i niezwykłego entuzjazmu na widok czarnego ptaszyska. Wśród Kerończyków kruki uchodziły za zły omen, śmierć. Ich krakanie niosło się nad polami bitew, nad padliną zwierzęcą, krążyły, szukając żeru. Jej rasa widziała jeszcze mądrość i inteligencję, jaką przejawiały mało które ptaki. Zadziwiające. Ludzie byli zadziwiający. Sowy określali jako mądre tylko na podstawie okularów wokół ich oczu, nie dostrzegali oczywistości.
Dobrze, że teraz miała kogoś spośród nich do rozmów.
- Byłem kiedyś szamanem. Ale, po pewnym...incydencie przestałem nim być.
- Rozumiem. – Nie rozumiała ani trochę, ale takich rzeczy nie mówi się na głos, a nowo poznanej osoby nie wypytuje się nachalnie o jej przeszłość. Coś takiego podobno uchodziło za niegrzeczne.
Elfka nie była ociągającym się towarzyszem podróży, nie zostawała w tyle, nie wybiegała na przód, by za chwilę padać i sapać, że już nie może, że za szybko. Równy, lekki elfi krok, oczy, które zdawały się patrzeć raz w jedną, raz w drugą stronę, nieustannie czujna. Niewiele po południu zatrzymała się w cieniu rozłożystej, starej sosny. Posiłek nie był wyszukany, skromny, bulwy, nieco przypominające z wyglądu ziemniaki, pieczone w popiele, odrobina mięsa, bo siły trzeba skądś brać, a przy okazji obalić mit na temat elfiego wegetarianizmu.
- Odpoczniemy w wiosce – obiecała, nie wiedząc, jak bardzo się myli.
Nie trzeba było być miejscowym, by widzieć, że coś jest nie tak. Loara świeciła pustkami, nikt nie łowił ryb, nikt nie wyszukiwał jadalnych wodorostów. Łąki świeciły pustkami, żadnych krów, świń, kóz czy owiec. Tak, jakby w wiosce nie trzymano zwierząt. Podchodząc bliżej, gdy zawiał wiatr, można było poczuć woń zgnilizny, duszącą, ostrą i, pomimo jeszcze nie ich pory, dostrzec kłębiące się muchy.
- Niechby… - Elfka zwolniła kroku, niezdecydowana. Do ogarniętej zarazą wioski pcha się tylko głupiec i skończony idiota, poszukiwacz kłopotów. Kłopoty ją kochały, ale głupią się nie czuła. Nikt nie powiedział przecież, że to zaraza, a może trzeba jakoś pomóc? – Nasi zwiadowcy nie mówili nic o żadnej klęsce. Tylko o gniewnych nastrojach.
Rozum podpowiadał, by nie pakować się do wioski, nie znając sytuacji. Łatwiej jednak było iść na przód niż stać w miejscu i zastanawiać się, co dalej. Cokolwiek by się nie wydarzyło, mogła… mogli reagować na bieżąco.
Szept poczuła się pewniej, doceniając obecność towarzysza innego niż kruk.

[W zasadzie już nie mam, się zjadło i poszło w biodra :D Następnym razem się podzielę. Tutaj większość osób zaczynała na Onecie, czasem nawet obracaliśmy się na tym samych blogach, czasem nawet o tym nie wiedząc. Ostatnio Paeonia mnie uświadomiła xD A ja Zoranę.
Ej, kolego, nie wymagaj za dużo, z aktywnością to ty jesteś w czołówce tutaj.
Do biustu mówisz? Oj, coś czuję wpływ Xian.]

draumkona pisze...

[Z racji tego, że odżyłam blogowo, przychodzę z pytaniem czy nadal chcesz coś pisać panie Ząbku jak to Cię nazywają na sb. Bo jak tak to coś pomyślę, jak nie to nie xd]

Anonimowy pisze...

-Lepiej?-spytała Tiamuuri, chociaż odpowiedź już częściowo znała. Czuła, że Elias był już w lepszym nastroju, nie wyglądał już na tak załamanego. I prawdopodobnie mógł już wstać i chodzić.
-Tak się zastanawiam... Czy mógłbyś mi w czymś pomóc?- spytała Drzewna po dłuższej chwili -Byłeś kiedyś szamanem. Tym, który niósł pomoc plemieniu. Czy służyłeś też swoim ludziom pomocą jako uzdrowiciel i zielarz?
Dziewczyna wyczuła nadarzającą się okazję. Gdyby jej przypuszczenia były słuszne, mogłaby przyswoić nową wiedzę. Znała się na roślinach pod kątem tego, co zawierały i jakie owe substancje miały działanie. Ale praktyczną wiedzę zielarską, związaną z mieszaniem ziół w odpowiednich proporcjach i przygotowywaniem leków zyskała od Savardi, pomagając jej i obserwując przy pracy. Podejrzewała, że wiele może nauczyć się od uzdrowicieli żyjących w innych rejonach, mających dostęp do innych roślin i receptur.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri uśmiechnęła się serdecznie. Czyżby co jakiś czas trochę go onieśmielała?
Przez chwilę zastanawiała się nad jego pytaniem.
-Na początek najlepiej receptury charakterystyczne dla stron, z których pochodzisz -zadecydowała. Były małe szanse, że do tej pory w tej dziedzinie wiedziała cokolwiek, do tej pory nie miał kto ją tego nauczyć.
Spojrzała na chwilę przez ramię na płaski kamień, na którym suszyły się zioła, bulwy i posiekane korzonki. Jeśli mieliby się od niego oddalić, przydałoby się, gdyby ktoś tego pilnował...
Drzewna przymknęła oczy i skoncentrowała się. Wyczuła kilka pomniejszych leśnych duchów, w większości powiązanych z roślinami. Aby zwrócić ich uwagę, wyrzuciła z siebie kilka krótkich, jakby urywanych dźwięków. Poczuła, że wrażenie ich obecności się przybliża.
-Popilnujecie czegoś dla mnie? -spytała, używając już zwykłego języka natury. Nie lubiła Języka Czynu, nie stosowała go zbyt często. Wolała zwyczajnie się dogadać, jeśli miała taką możliwość.
Wyczuła zgodę. Uśmiechnęła się z aprobatą i znów odwróciła do Eliasa.

Zorana pisze...

Można o skrzydlatych powiedzieć wiele słów krytyki, jednak nie to, że są to istoty nerwowe. Ba, trudno wśród nielotów znaleźć rasy równie opanowane. Warto jednak pamiętać o jednym: każdy jest spokojny, dopóki ktoś go nie zdenerwuje.
- Patafiany! Niedojdy!
Dukat zdejmował z pasa lekką, ręczną kuszę, gdy zza jego ramienia rozległ się ponury, kpiący śmiech. Nie zniechęciło go to, dopóki czyjaś ręka omal nie wytrąciła mu broni z ręki. Bełt uderzył rykoszetem o mur kamienicy. Leżący na ziemi mięśniak skurczył się, gdy pocisk minął go o włos.
- C0, do diabła…
- Nie klnij. I zostaw to.
Dukat splunął i przygładził dłonią dublet. Odwrócił się wyraźnie skonsternowany i z wyraźnym zamiarem wyładowania na kimś swojej złości. Z rozczarowaniem cofnął dłoń, którą chciał spoliczkować kobietę, bo ta chwilę wcześniej znalazła się poza jego zasięgiem.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
Skrzydlata uśmiechnęła się kącikiem ust, nie oglądając się za znikającym za rogiem demonem. Była pchlarzowi na swój sposób wdzięczna, bo miała już wyżej uszu tej scenki z kiepskiego romansu.
- Spróbujesz unieść na mnie rękę, a moi ludzie naszpikują cię strzałami.
Mężczyzna na moment zawahał się, ukradkiem rozglądając się za ukrytymi łucznikami. Nie dostrzegł ich za żadnym z zaułków, instynktownie przyjął więc, że nie powinien spoglądać w górę. Zaśmiał się, bądź co bądź trochę nerwowo.
- Chyba sobie kpisz - obserwując kobietę, wsunął kciuki za pasek, tak, by były one na widoku. Starał się nie tracić twarzy. - Nie pozwolisz im mnie zastrzelić. Nie opłaca ci się to.
- Doprawdy? - uniosła brew by wyrazić swoje powątpiewanie.
- Nie będziesz miała z kim pertraktować, a przecież po to przyszłaś.
Wzruszyła ramionami.
- Umarł król, niech żyje król. Czasu mamy pod dostatkiem.
- Myślisz, że Podziemie zgodzi się drugi raz na nawiązanie kontaktów?
- Podziemie także może znaleźć się w niekomfortowej sytuacji, a wtedy przyda mu się każdy sojusznik - w głosie kobiety dawało się usłyszeć znużenie. - Skoro jednak tak ci zależy... co masz nam do zaoferowania ty, który właśnie skompromitowałeś się nie tylko przed nami, ale i przed swoimi podwładnymi? Nie na darmo mówi się, że hołdujecie prawu siły.
Dukat wyglądał, jakby nie potrafił podjąć decyzji, czy zblednąć, czy spurpurowieć. Generalnie ocena tego w świetle księżyca i latarni była bardzo utrudniona.
- Za jaką cenę mogę więc… liczyć na waszą protekcję?
Zorana rozluźniła się. Wreszcie rozmowa była na właściwych torach.
- Zacznijmy od tego, że oddasz mi mój sygnet.

Rozmowa nie trwała długo. Pertraktacje mogły zaczekać, za to odnalezienie złodziejskiego nasienia już niekoniecznie. Srebrny sygnet z szarym kryształem i grawerunkiem zakonnego herbu nie był ozdóbką i za żadną cenę nie mógł wpaść w niepowołane ręce. Zorana tym razem postanowiła odprawić obstawę i korzystać z uroków nocy sama. Znalazła kundla całkiem szybko, jak gdyby wcale się nie ukrywał. Wylądowała przed nim na lekko ugiętych nogach. Nie śpieszyła się.

[Przepraszam za zwłokę. Ostatecznie lekiem na brak weny okazała się 3-godzinna podróż na studia z laptopem na kolanach.
Jakby co, wszelkie narracyjne nieprzyjemności mają swoje źródło w mentalności postaci, to nic osobistego :3]

Zorana pisze...

[Długość nie równa się jakość, a lepiej pisać krócej a częściej. I nie sugeruj się moim trolejbusem (tak, na moje standardy tamten odpis był bardzo długi), bo to był jedyny sposób na wyjście z niekomfortowej sytuacji, jaką jest pisanie w dwóch różnych lokacjach.
A’propos poniższego: stracharz - specjalista zajmujący się likwidacją wiedźm, opętaniami itd. Tak, dopiero wprowadzam to na KK. I skrzydlaci mają do tego naturalne predyspozycje.]

Deszcz kobiet. Żarty z demonem. Absurd goni absurd.

Gdyby nie zajmowała się przez wiele lat stracharstwem, rzekłaby, że stojący przed nią człowiek przejął kontrolę . A tak była pewna, że delikwent ledwie tłumi demoniczny instynkt. Który bardzo przydałby mu się w tej sytuacji.

- Mnie również nikt nie przestrzegł o durniach mnożących się po zmroku niczym grzyby po deszczu.

Złożyła skrzydła, wbrew zasadom pozwalając im na moment rozbłysnąć w ciemnościach i załopotać na wietrze. Kończyny poblakły, skurczyły się i schowały za niemal do połowy zniszczone sznurowanie sukni na plecach. Tatuaże zapiekły.

Powiodła wzrokiem po spiętej sylwetce mężczyzny. Jego mowa ciała zdradzała gotowość do walki… lub ucieczki. Tak, zdecydowanie do ucieczki. Nie chodziło wcale o nagłe pojawienie się skrzydlatej. Demon już wcześniej wiedział, z kim ma do czynienia. Każdy każdy z nich wie.
Nie miała w planach walki. Nie wynikało to z pozostawienia broni przy siodle, skrzydlaty to chodząca broń na demony. Nie opłacało jej się teraz atakować. Rozluźniła się.

- Mięśniaka? - powtórzyła. - Raczej kukiełki w watowanym kaftanie. Ale to już powinieneś wiedzieć, panie Lepkie Rączki.

Pochwyciła spojrzenie rudzielca. Trudno powiedzieć, na ile świadomie skupiła jego uwagę na żółtozłotych oczach połyskujących w ciemnościach.

- Chcę zwrotu mojej błyskotki. Którą prawdopodobnie zabrałeś tamtemu bawidamkowi.

[Mówi i pisze się ‘w każdym razie’, nie w ‘w każdym bądź razie’, ‘niepewnie’ pisze się łącznie, bo to przysłówek w stopniu równym, a przed powtarzającym się ‘albo’ stawia się przecinek. Sprawdzaj takie rzeczy przed publikacją :)]

Szept pisze...

- A mówią, że pola bitew to śmietnik.
Nie odpowiedziała. Jako elf czuła więcej, dotkliwiej. Jako mag, czuła silniej. Śmierć. Zniszczenie. Rozkład. Byli tacy, którzy czerpali siłę ze śmierci. Byli tacy magowie, którzy potrafili wykorzystać uwolnione siły życiowej, którzy pętali duchy, nie pozwalając im pójść dalej, gdziekolwiek to dalej było. Tego drugiego zasadniczo nie robiła; w każdym razie nie była tak głupia, by zrobić coś takiego w towarzystwie szamana, nawet jeśli byłego. To pierwsze się zdarzało.
- Cokolwiek się tu stało, nie oszczędziło nikogo. Może mieszkańcy byli agresywni by chronić innych przed tym co ich spotkało?
- Mieliby chronić elfy? – Nie bardzo w to wierzyła, ale to mogło mieć sens. Może coś się tu działo i tutejsi faktycznie próbowali trzymać innych z daleka.
- Chcesz wejść do wioski?
Lubię go usłyszała słowa kruka. Naprawdę go lubię
Nic dziwnego. Większość osób traktowała chowańca jak zwierzaka. Elias patrzył niemal tak, jakby Corvus miał swoje własne zdanie i prawo do decydowania na równi ze swoją towarzyszką.
- Chcę wiedzieć, co się tam wydarzyło – przyznała z ociąganiem. – To ludzie i nie mieliśmy z nimi najlepszych stosunków – delikatnie mówiąc – ale mogą potrzebować pomocy. Jeśli jest tam ktokolwiek ocalały.

[„Muszę ugotować na nich zupę” oj, Elias wraca do gotowania, może własne przepisy wyda :D Książka kucharska na wesoło ]

Olżunia pisze...

Aed od dość dawna sumiennie trzymał się postanowienia, że na zalanie się w pestkę może pozwolić sobie tylko podczas spotkania z pewnym rudobrodym krasnoludem, który nie rozstawał się z bukłakiem grzybowej gorzałki. Poza tym jednym wyjątkiem najemnik z alkoholem nie przesadzał, bo głowę miał słabą i wiedział, że jak sobie pofolguje, może wylądować na drugim końcu wirgińskiej pustyni. I mimo że nie tknął od rana nic mocnego, cały czas miał wrażenie, że wszystko, co się wydarzyło, było niczym więcej jak pijackim snem.
- W przeszłości można znaleźć wiele odpowiedzi, drogi przyjacielu.
Parsknął stłumionym śmiechem – i to była jedyna odpowiedź, na jaką się zdobył. Owszem, można. Ale szukał już tyle lat, że śmiało mógł powiedzieć, iż do niczego go to nie prowadziło. I wcale nie zapowiadało się, by sytuacja miała ulec zmianie. Potrzebował klucza – czegoś, co pomogłoby mu się od tego uwolnić. Czegoś, czego dotąd mu brakowało w układance. Gdy próbował sam to przepracować, czuł tylko frustrującą niemoc. To wszystko zdawało się nie mieć sensu.
Musiał znaleźć brakujący element.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi, czego tu szukasz – przypomniał się Aed. Zaczął zbierać swoje rzeczy. Torba, jakaś sakwa. Prawie pusta butelka po eliksirze.
Gdy nagle...
Tąpnięcie. Nie, nie ziemi, a sfer magicznych. Delikatne, rozwibrowane, rozchodzące się niczym kręgi na wodzie. Chwila bezdechu, mrowienie koniuszków palców dłoni. Obraz na moment rozdwoił się, by wrócić do swojej poprzedniej formy.
- Tutaj aż śmierdzi mocą – mruknął najemnik, rozglądając się dookoła siebie. Powtarzał się jak katarynka; gadał o tej cholernej magii z uporem godnym lepszej sprawy. Instynkt bowiem mówił mu, że czas brać nogi za pas, bo inaczej pewien spiczastouchy mieszaniec znów wpakuje się w jakieś kłopoty i będzie z tego więcej szkody niż pożytku.
Pan trubadur trafił na zagadkę i postanowił zabawić się w detektywa. To nie mogło skończyć się dobrze.
A wścibstwu jego i ciekawskości nie było końca. Bogowie, dopomóżcie.

[Bez jakichkolwiek uczuć spojrzałem na najemnika. Nah, nie będzie love story. xD
A co byś powiedział na to, że próbuje ich znaleźć ktoś, kto babra się magią, niekoniecznie białą?]

Szept pisze...

- Nie ważne, kogo chcemy chronić. Ważne, by nie podzielił naszego losu.
Wzruszyła ramionami. W jej mniemaniu, niektórych po prostu chciało się chronić, inni należeli do tych nam obojętnych. Byli tacy ludzie, których nie obeszłaby śmierć elfa. Elfy, zwłaszcza miejskie, biedota, często umierały. Głód, choroba, przemęczenie. Widziała tego wiele w Królewcu.
Były też takie elfy, których nie obeszłaby śmierć człowieka. Osobliwe, kiedyś myślała, że nie ma nic złego w rasowym zamknięciu i izolacji, jaką starało się trzymać królestwo.
Teraz wcale nie była tego taka pewna.
- Tu nawet ziemia jest martwa. Ale w jednym masz rację. Coś się tu stało. Coś złego. A my możemy być kolejnymi ofiarami tego czegoś. Nadal chcecie tam iść?
- Nie mam wyboru. – Zacisnęła mocniej wargi. – To mój obowiązek, do tego się zobowiązałam – wyjaśniła. – Nie mogę wrócić do elfów, nie wiedząc, czy ludzie wciąż nam zagrażają i co się tu wydarzyło. Jeśli jest tu śmierć, nie pomoże sprowadzenie całego oddziału zwiadowców, coś, co zniszczyło całą wioskę, poradzi sobie i z nimi. Niemniej… poprosiłam byś poszedł ze mną jako rozjemca – ton nabrał powagi – nie byś ryzykował. Nie mogę wymagać, byś wszedł tam ze mną. Jeśli tego nie zrobisz, zrozumiem.

[Nawiasem, czy jest coś, co planujesz, że Elias wywąchał? Nie musisz zdradzać co to już teraz, chciałam tylko mniej więcej wyczuć, na ile popuszczać wodze fantazji, a na ile uważać, by nie popsuć twoich planów, jeśli takowe są. No, chyba że akcja spontan :D]

Szept pisze...

- Ryzyko wliczone w cenę.
- Czyżby? – Uniosła nieco głowę, przyglądając się jak śmieje się pod nosem. Sytuacja nie nakłaniała do rozbawienia, a jednak towarzysz obok, nawet jeśli nieco szalony był lepszym niż samotna wędrówka i stawianie czoła temu, co kryło się wśród chat.
Zaczerpnęła głębszy wdech i ruszyła do wioski. Zaraz tego pożałowała. Otaczała ich cisza. Cisza. Nic. Zero ludzi, rozkrzyczanych dzieci, wiejskich, ujadających psów. Ptactwa. Cisza. Tylko wiatr zawiewał od czasu do czasu, podnosząc z ziemi… Pył? Kurz?
- Popiół. Czysty popiół. Zupełnie jak piasek.
- Pożar? – zapytała sama siebie, ale nie. Chaty miejscami były bardziej lub mniej zniszczone, ale żadna nie posmakowała ognia. Nie widziała zwęglonych desek i nie czuła woni dymu.
- Widzisz coś?
- Bardziej czuję. – Podobno elfy miały predyspozycje do magii. To miejsce nie emanowało nią otwarcie, a mimo to czuła coś, niemal jak delikatne muśnięcie piórka na skórze. Magia mówiła dzień dobry. Brudna, gęsta, charakterystyczna. Śmierć.
To wcale nie był dobry dzień.
- Niektórzy magowie potrafią czerpać siłę, moc ze śmierci – zaczęła. – A ja czuję tu dużo śmierci. – Gdzie jednak były ciała? Rozejrzała się, przypominając sobie martwą krowę. Przed wioską. Nie we wiosce. Nie czuła też woni gnijących zwłok. – Widzisz jakieś ciała?

Olżunia pisze...

[Hejhej. :) Wiem, że siedzisz na urlopie, ale piszę póki pamiętam i mam na to wenę, bo potrafię odkładać w nieskończoność.
Ja właśnie o tej akcji, co to nią ma śmierdzieć z mojego ostatniego odpisu. Mianowicie chcę zrobić (zainicjować przynajmniej) burzę mózgów odnośnie dalszej fabuły. Bo jeśli tam jakąś akcją śmierdzi, to tylko potencjalną, ja jadę na spontanie. xD Żeby to był kreatywny, wątkotwórczy spontan, to byłoby spoko. Tylko że może nas ten mój spontan zaprowadzić donikąd i zaczniemy kręcić się w kółko. Dlatego wolę skonsultować.
Mi chodzi po głowie jakaś akcja z czarnym magiem. Właściwie… marzy mi się mag jakiś fajny w pobocznych, więc możemy go zrzucić na mnie. Chyba że Tobie też się marzy, to albo Ty go weźmiesz, albo się podzielimy. Ale do rzeczy. No więc taki mag mógłby naszych panów ściągnąć do tego kręgu, podsuwając mojemu chuchru notatkę znalezioną w księdze, a na Twojego futerkowca napuszczając obławę, która wcale nie miała go chwytać ani zabić, a po prostu zapędzić do kręgu (jak ekonomicznie - wynająć takie poczciwiny, przecież i tak skończą jako karma dla wendigo… o, może magowi potrzebny jest nażarty demon? xD). Tylko trzeba zastanowić się, co z tym dalej zrobić. Ja to przemyślę, a tymczasem pytam o Twoje propozycje. Bo kto zrobi lepszy plot twist niż Ty? :D
Kurczę, ostatnio mam fazę na składanie wszystkiego w notki. Spamujemy stronę główną bloga? :D
Niech moc będzie z Tobą!]

Olżunia pisze...

[Żądanie zamiany maga w wendigo - podoba mi się. :D Mamy kamienny krąg, mamy Twojego Eliasa, mamy kilka trupów… Z tego można zrobić rytuał. Przynajmniej mag może chcieć zrobić (naszym niekoniecznie się to spodoba). Dodatkowo z Aeda może chcieć zrobić sobie pomocnika i/lub kolejną ofiarę, tym razem na potrzeby rytuału. Najemnikowi już się wydaje, że wariuje, więc jak pan mag zacznie mu grzebać w snach i na ich podstawie budować iluzje), to już w ogóle… syndrom pod tytułem “zabierz to ode mnie, zrobię, co zechcesz”. :D Te iluzje mogą oddziaływać albo tylko na najemnika (wtedy +10 do wrażenia obłędu), albo na ich dwójkę (wtedy czarodziej zamknie ich w iluzorycznej pułapce, utkanej z ich koszmarów i będzie miał ich w garści).
Niech mnie, zaraz mnie najdzie na stworzenie jakichś Tkaczy Snów czy czegoś podobnego. xD Albo… Hej! Weźmy Koszmar, ten z jednej z Twoich notek!
Guldora można wmieszać, bo ciekawa z niego postać… Masz na to jakiś pomysł? Chwilowo nic mi nie świta, ale może kolejny chory pomysł przyjdzie mi do głowy. xD A ogarnąć ogarniemy! Yolo. Wątków w wątku nigdy za wiele.
A z notkami no problemo, ze składaniem zawsze się sporo schodzi. No i możemy poskładać i poczekać, aż będzie przestój, bo zdarzają się takowe.
“Mistrzyni Ołmużno” - to serio fajnie brzmi. xD <3]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri potrząsnęła głową.
-Wiedzy o toksynach potrzebuję na tyle, żeby znać główne składniki -wyjaśniła -Wiedzieć, czego szukać, kiedy będę podejrzewać, że ktoś coś szykuje. Jakiego smaku albo woni. Receptury nie mają znaczenia.
Kiedy były szaman ruszył z miejsca, szybko podążyła za nim. Naszło ją znane już uczucie koncentracji na czekającym ją zadaniu.
Mając Eliasa najczęściej przed sobą, siłą rzeczy spoglądała na jego plecy i długie włosy. Wtedy powracały mieszane uczucia. Szaman, człowiek służący innym i demon, istota żądna krwi, kierująca się zwierzęcymi instynktami. Przypadkowy błąd, albo część większego planu. Myślenie o tym sprawiało Drzewnej pewien dyskomfort.
-Znaleźć zamiennik nie będzie też wyjątkowo trudno wśród takiej różnorodności -stwierdziła. Tak, zdecydowanie prościej było skupić się na tym, co robili.
-Możemy iść w głąb lasu, znam te tereny, więc nie grozi nam, że się tu zgubimy.

Szept pisze...

- Mówisz o nekromancji, prawda?
- Nekromancji. Może przywołaniu. Energii śmierci. – To nie był dobry moment na wykład o magii i jej dziedzinach. – Czuję, że ktoś… lub coś tutaj korzystało z mocy. I czuję, że coś lub ktoś tutaj zginął. Krew i śmierć, ofiara, wzmacnia wiele zaklęć i czarów. Niektórzy korzystają z tego nazbyt ochoczo, nazbyt chętnie – zakończyła nieco gorzko.
- Wiem, że tu jesteś! Wyłaź!
Elfka obok Eliasa drgnęła. Zatrzymała się, tocząc spojrzeniem dookoła, odrobinę spięta, odrobinę zaniepokojona. Usta poruszały się nieznacznie, tak, jakby coś mamrotała i nawet fakt, że ta dwójka zdawała się znać nie uspokoił jej obaw. Tam na górze siedział bowiem mroczny elf, czciciel Nazary i Hazary. Ten, który nie obawiał się składać żywych ofiar nie mógł zasługiwać na zaufanie.
Ona nie mogła sobie pozwolić na zaufanie. Nie będąc tą, którą była.
- To nowa przyjaciółka.
Nowa przyjaciółka nadal się nie odzywała, mierząc tego, którego Elias nazwał Guldorem, uważnym spojrzeniem. Nieco zbyt uważnym i zbyt bacznym. Jakoś mocno się nie wyróżniał od jego pobratymców. Nosił się trochę jak wojownik. Niewątpliwie miał jakiś talent magiczny. Nic niezwykłego, biorąc pod uwagę, że należał do rasy mającej szczególne predyspozycje do magii. Nie była pewna, co o nim myśleć. Powitał ją dwornie, niemal jakby wiedział, kim jest. Poczucie zagrożenia nasiliło się.
- Ale radziłbym wam tu długo nie zabawić. Chyba, że lubicie mocne kłopoty.
- Co wiesz o… - zaczęła, bo wydawało jej się, że mroczny elf wie coś więcej o tym, co miało tu miejsce. Niestety, ten już zniknął, obiecując jedynie, że zapamięta to imię. Jej imię.
Nie była pewna, czy się z tego powodu cieszy. Guldor był w istocie specyficzny. I nadal podejrzewała, że mógł mieć związek z Zarzeczem.
- Kocham jego iluzje. Tylko przynajmniej mógł powiedzieć, czego mamy szukać. Co nie?
- Najwidoczniej nie chciał… Jak dobrze go znasz? – Utkwiła baczne spojrzenie w towarzyszącym jej człowieku. Wyglądali na zżytych, niektórych aluzji nie pojęła, tak mogli rozmawiać tylko ci, którzy naprawdę zdążyli się poznać. – Nie chcę obrażać twoich… przyjaciół… ale znalazł się w miejscu, tym miejscu… Specyficzne. Dziwne. Gdybym wierzyła w zbieg okoliczności, mogłabym się na niego powołać… tyle, że w niego nie wierzę. Znasz go. Wiesz lepiej ode mnie, czy mógł… może mieć coś wspólnego z tym, co tu się stało – dokończyła twardo, świadoma, że po części ocenia po pozorach. Wiadomo, mroczny elf. Wiadomo, akurat tutaj i teraz. Do tego… specyficzny.
Zdecydowanie nie było jej do śmiechu.

[Haha, to faktycznie niespodzianka. I powiem, że Elias i Guldor razem robią robotę i są naprawdę niesamowici.]

Olżunia pisze...

- Co masz na myśli? Co się dzieje?
Aed jeszcze raz rozejrzał się dookoła, spoglądając to na kamienny krąg, to na ścianę lasu. Zwykłe drzewa, zwykłe kamienie. Nic, co przykułoby jego uwagę. Nic, co potwierdziłoby jego wcześniejsze przypuszczenia albo sugerowało, że nie, nie naćpał się aż tak, by wciąż nie móc odseparować odczuć swoich ludzko-elfich zmysłów od wpływu eliksiru, połączonego z rozwodnioną starszą krwią.
- Magia – odparł mimo narastających z każdą chwilą wątpliwości. – Nie wiem, od kogo albo od czego pochodzi, ale jest silna. Na tyle silna, żebym nawet ja ją wyczuł. A jak ja czuję magię, to znaczy, że to nie jakaś tam sobie magia. Tylko że trzeba brać nogi za pas.
Gdy mówił, z rękoma skrzyżowanymi na piersi łaził w kółko wewnątrz kręgu, gapiąc się na czubki swoich butów. Łaził, łaził, aż w końcu jego stopa natrafiła na coś twardego. Aed przyklęknął, odgarnął dłonią zbutwiałe liście. Kamienna płyta, w której ktoś wykuł inskrypcję. Sądząc z wielkości i szerokości kroju czcionki, tekst był dość długi.
- “... li chcesz się wyzwolić...” – odczytał najemnik sylaba po sylabie. – Jeśli – domyślił się początku. Reszta linijki niknęła pod ziemią porośniętą gęstą trawą. – “... brama jest zawsze ot...” – odcyfrował fragment kolejnego wiersza. – Otwarta? – dopowiedział.
Drgnął, wsparł się drugą ręką, przyklęknął na drugie kolano. Na płytę z jasnego kamienia kapnęła kropla krwi. Jedna, druga.
Kolejne tąpnięcie na granicy sfer, rozchodzące się jak kręgi na wodzie.
Aed, walcząc z kłującym bólem w skroniach, stanął na chwiejnych nogach. Grzbietem dłoni otarł strużkę krwi, która popłynęła mu z nosa i sączyła się nadal. Zamrugał, próbując pozbyć się mroczków przed oczyma. Pole widzenia powoli się rozszerzało, czerń cofała się do jego krawędzi.
Najemnik podniósł wzrok. I znieruchomiał.
Przez ten krótki moment jakimś cudem drzewa rozstąpiły się, tworząc wąską ścieżkę. W wyższych partiach konary splatały się, formując się w ostry łuk. W bramę. W tunel o żebrowym sklepieniu.
- Więc jak bardzo jesteś zdesperowany, by znaleźć odpowiedź? – zapytał Aed, walcząc z ochotą, by uszczypnąć się w rękę. Albo dać sobie w twarz. Ot, dla pewności, że nie śni.

["Nie śpimy po nocach bo musimy zmienić oblane prześcieradło i przeprać majtki." <333
Widzę, że w spontanie tkwi siła. :D Lećmy więc z nim. Ewentualnie będę podpytywać i marudzić o swoich niestworzonych koncepcjach. Jeśli chcesz wprowadzać postać maga – wprowadzaj. :D Założyłam, że panu magowi zależy, by przeszli przez bramę – by dokonał się sam rytuał przejścia, coś w rodzaju wyrażenia zgody i postawienia wszystkiego na jedną kartę. I tym samym dopuściliby pana Tkacza Snów do tego, co im w głowach siedzi. A on będzie sobie mógł tam grzebać. Ale to pomysł, możemy go wykorzystać lub nie.]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri obserwowała i słuchała go uważnie. Nie miała przy sobie nic do pisania, może źle zrobiła... Chyba swojej pamięci mogła zaufać?
Brała do rąk liście i korzenie, wąchała, próbowała. Smak nieprzyjemnego pomarańczowego owocu został jej na języku na dłużej. Przynajmniej nie było to nic szkodliwego... Zupełnie jak te owoce, które w dość dramatycznych okolicznościach zastosowała kiedyś w celu zmylenia tropu.
Słysząc ostatnie słowa Eliasa, usmiechnęła się figlarnie, a w jej bursztynowych oczach pojawiły się ogniki.
-Zapach pieczonego chleba? -spytała z rozbawieniem -Pójdziemy za tropem?
Pociągnęła nosem, mrużąc oczy jak węszące zwierzę.


[Czym dokładnie jest ta roślina? Jest w opisach, czy ja też mogę coś na potrzeby wątku wykreować?]

Szept pisze...

- Ten błazen prędzej załatwi się pod czyimś oknem, niż wybije całą wioskę.
Powiedziałaby, że jej ulżyło to osobliwe porównanie, o ile rzecz jasna było ono trafne. Trudno jej było wyobrazić sobie widzianego przed chwilą elfa, nawet jeśli był to mroczny elf, kucającego pod cudzym oknem i stawiającego klocka.
Uh.
- Ale jedno muszę mu przyznać. Jeśli chodzi o biżuterię, to lepszego jubilera nie znajdziesz.
Najpierw o potrzebach fizjologicznych, potem o biżuterii. Szept musiała przyznać, Elias był nieco specyficzny… i lubiła go. Dziwne, osobliwe, biorąc pod uwagę, że dopiero co się spotkali i jak dotąd nie zdążyła sobie nawet wyrobić opinii na jego temat, nie chcąc bazować na zwykłym, upraszczającym wiele i jakże często krzywdzącym, pierwszym wrażeniu.
No i proszę. Lubiła go.
- I tak, znam go dość dobrze. W końcu raz mi pomógł. I to bardzo. Chyba powinniśmy poszukać czegoś, co pozwoli nam ustalić co się tu wydarzyło.
To ucinało temat. Wiadro zimnej wody wylane na głowę nie otrzeźwiłoby jej tak bardzo jak wzmianka o przyczynie nieszczęścia. Przyklękła, spoglądając na ziemię i szary pyłek, jakby miało jej to przynieść odpowiedzi. Sięgnęła dłonią, przeczesując marne resztki trawy, popiół. Zapiekły ją oczy, poczuła kwaśny posmak na języku.
Niektórzy utrzymywali, że zaklęcia, oprócz efektu, mają swój zapach i smak. Traktowała to z przymrużeniem oka, do czasu. Do teraz.
Zakręciło jej się w głowie, gdy sięgnęła mocą w głąb wioski, przemieszczając się bardziej w świecie niematerialnym, samą energią, myślą… Energia uciskała ją, gęsta, ciężka, miała wrażenie jakby przedzierała się przez smołę.
Wycofała się. Odetchnęła, pozbywając się ciężaru z piersi, dziwiąc się lekkości otaczającego ich powietrza.
- Myślisz, że to możliwe… - zaczęła z wahaniem. – Nie czuję żadnej szczeliny, wyrwy, ale czy to możliwe, by w jakiś sposób dostały się tu otchłańce?
W normalnych okolicznościach można było demona wezwać, gdy zaś przez nieostrożność lub słabość wzywającego ten się uwolnił, mógłby poczynić różne spustoszenia. Patrząc zaś na efekt, całą wioskę, powiedziałaby, że albo była to cała horda demonów, albo też jeden, niezwykle potężny.
Albo to, albo szalony, opętany żądzą mordu mag.
Nie była pewna, co gorsze.
- Może też to jakiś rodzaj… ofiary? – Śmierć i życie uchodziły za coś, co dawało potężną moc przy wszelakich rytuałach i zaklęciach. Kto jednak i w jakim celu posunąłby się do takich okropności?

[I znów się kajam, bo czekałeś. Wena tak bardzo niechętna, tak źle z pomyślunkiem.]

Silva pisze...

- Wiesz, może kiedy możemy się ich spodziewać?
Wilkołak uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając kły. Wycie dziukusów było dla niego jak dobrze znana mowa, jak język, którym władał. Znał te dźwięki, sam je wydawał od szczeniaka. I chociaż dla szamanki i wendigo były tylko wyciem, on słyszał je jak coś, co można porównać do rozmowy. - Samo wycie powinno ci powiedzieć, skąd nadchodzą - on potrafił rozróżnić ile jest wilków; każdy głos brzmiał inaczej, a im więcej ich było, tym sytuacja robiła się groźniejsza. Ale skoro Drav wciąż siedział u stóp szamanki w ludzkiej, słabej postaci, dzikusy wciąż musiały być daleko.
- Zima była ciężka. Jeśli się tu zapuścili z głodu... - szamanka miała złe przeczucia.

[Hm, powracam do życia]

Szept pisze...

- Szept, uważaj.
Ostrzeżenie przyszło o jedną chwilę za późno. W takim miejscu jak to, nie mogła stracić czujności. Nie mogła stać biernie, jak kołek. Zaczęła się obracać, oczy już szukały zagrożenia, w uszach słyszała tupot butów człowieka i lżejsze…
Uderzenie było gwałtowne, silne, pęd zwalił ją z nóg, powodując, że upadła w pył. To, co początkowo wzięli za popiół, w istocie zaś było szczątkami ofiar złożonych na ołtarzu magii i mocy. Uderzenie pozbawiło ją tchu, wciągnęła mocniej powietrze, wraz z nim do ust dostało się nieco uniesionego pędem powietrza popiołu.
Zakasłała, chcąc się go pozbyć.
- Mówiłem, wam byście stąd poszli.
- Jesteś cała?
Zdążyła już podeprzeć się ręką, podnosząc z ziemi. Pierwsze zdezorientowanie minęło. Chwyciła podaną jej dłoń, pociągnięta, szybciej stanęła na nogi.
Osłonił ją. Nie wiedziała, czy jest z tego powodu zaskoczona czy rozgniewana. Osłonił ją. Jeszcze przed chwilą podejrzewała go, mrocznego elfa, o całe to zamieszanie. Ona, która tak nie lubiła, nie potrafiła przyjmować pomocy, która tak bardzo chciała wyglądać na kogoś, kto sobie poradzi.
Osłonił ją. I kto wie, co by się stało, gdyby tego nie zrobił.
- Nic mi nie jest – bąknęła, a przypominając sobie o dobrych manierach, pośpiesznie dodała: - Dziękuję.
- Co to jest?
Nie był to sztylet. Nie była strzała. Był to kolec. Duży, pokaźnych rozmiarów, na bieli odznaczały się czerwone krople. Krew.
- Jego zapytaj.
- Opętaniec. Zabierz ją stąd. Kupię trochę czasu.
- Chyba śni. – Szept podkasała rękawy i spojrzała w górę. W pierwszej chwili szok trzymał ją przykutą na miejscu. Ten, w którego towarzystwie podróżowała, ten, którego polubiła, zmieniał się w wendigo. W wendigo. Potwora.
I ten potwór starał się ją osłaniać, kupić nieco czasu. Czasem nie było większych potworów niż ludzie i żadna bestia, magiczny potwór nie mogły się z nimi równać.
- Chyba śni, jeśli myśli, że zostawimy go samego – podsumowała. I już wysunęła się do przodu, patrząc w górę. Opętaniec zdawał się materialny. Wiedziała, że ten rodzaj demona materialny nie jest, chyba że posiądzie ciało.
W takim wypadku mieliby przed sobą … Przełknęła. Elias uderzył, zderzył się z opętańcem. Byli zbyt blisko, by mogła ryzykować, by mogła cisnąc czar, nie była pewna, czy poszkodowanym nie zostałby szaman.
- Białe kolce – mruknęła. – Może być demonem lodu. – Wówczas naturalne byłoby użycie przeciwko niemu wszystkich czarów ogniowych, te jako przeciwieństwo lodu zadałyby mu jak najwięcej obrażeń.
Niestety, pokonanie demona równałoby się zniszczeniu tego, w kogo ciało wstąpił.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri już zdołała przywołać mgliste wspomnienie. Owalne liście, przy końcu postrzępione jak szpony. Chyba ciemnoczerwone... Nie ręczyła za to, widziała je w ciemności, podczas deszczu. Po liściach spływała woda...
Słysząc głos Eliasa, potrząsnęła gwałtownie głową.
-Niebezpieczne? -spytała -Dlaczego? Przecież chyba nie zamierzamy zrobić z tą rośliną... No właśnie, czego? A co może być niebezpiecznego w tropieniu czegokolwiek w tym lesie.
Poza natknięciem się na drapieżnika, pomyślała Drzewna przelotnie. Ale największe drapieżniki polowały wieczorem albo nocą, już po zachodzie słońca.
Spojrzała na Eliasa z niewinnym uśmiechem. Zauważyła nad jego ramieniem jakiś ruch. Po pokrytym porostami pniu za plecami byłego szamana powoli wspinał się wielki pająk. Nic groźnego.
-Dobrze, możemy poszukać na razie czego innego -zgodziła się -Może przy okazji natkniemy się na tamto. W końcu teraz ty tu rządzisz, mistrzu.
Iskierki rozbawienia znów pojawiły się w jej oczach.

Olżunia pisze...

- W maga krwi się bawisz?
Najemnik parsknął stłumionym śmiechem.
- Nie. Nie ja.
Podniósł się z klęczek, korzystając z pomocy Eliasa. Zmarszczył brwi. Jak to “dlaczego pytasz”? Przecież las… Spojrzał na pana wendigo, na tunel, znów na rudzielca. Elias patrzył w tym samym kierunku, ale nie widział. Jego wzrok błądził po ciemniejącej ścianie drzew, poszukując przyczyny, dla której półelfi popapraniec plótł swoje wyssane z palca bzdury i… nie znajdował jej.
Najemnik stanął o własnych siłach, rozejrzał się dookoła. Znów cisza. Las układający się do snu. Właśnie, ta cisza… Przejmująca. Nienaturalna.
W jednej chwili Aed czuł się już dobrze; w drugiej zgiął się w pół, zachłystując się powietrzem. Tyle że w ustach i w płucach nie czuł powietrza, a lodowatą, morską, słoną wodę. Wizje wróciły ze zdwojoną mocą. Ale przecież działanie skowytu już ustało, więc jak…?
Gdy otworzył oczy, leżał skulony w wysokiej trawie. Podniósł się powoli, polana znów rozhuśtała się w najlepsze.
- Krąg? – zastanowił się na głos. – Nie, to nie krąg… To musi być… ktoś. Mag.
Gdyby kamienna konstrukcja przesycona była aż tak potężną magią, wyczułby ją wcześniej. Impulsy rozchodziłyby się od swojego źródła jak kręgi na wodzie. Im bliżej centrum, tym byłyby silniejsze. Ale to… to było jak strzelenie z bata. Nagłe, niespodziewane. I precyzyjnie wymierzone.
Nie byli tu sami.
- Eliasie Ainsworth – odezwał się ktoś za ich plecami. Tyle że teraz to Aed zdawał się nie słyszeć i nie widzieć, skąd dochodził głos.

Szept pisze...

- Elias! Mam pozwolić Cię spalić Twojej dziew....
Syknęła, zirytowana. Jakby nie potrafiła wycelować kuli ognia. Dobra, było ryzyko, ale bez przesady, by traktować ją tylko jako ozdobę towarzystwa i księżniczkę z listą roszczeń.
- Ona nie jest moją dziewczyną!
Przynajmniej w tej materii się zgadzali.
- Uważa… - nie zdążyła skończyć. Za późno. Opętaniec wykorzystał sytuację. Wycie Eliasa targnęło otoczeniem. Magiczka zaklęła, zgoła nie po elfiemu, zgoła nie po kobiecemu i ruszyła do przodu, mamrocząc pod nosem słowa czaru.
Kilka pocisków, drobnych iskier pomknęło w stronę opętańca, łącząc się przed nim. Nie poczuła swądu palonego ciała, może to coś nie było do końca materialne?
-Elias, nie!
Krzyk, wrzask demona, mocny uścisk, z którego początkowo próbowała się uwolnić, nim pojęła, że to nie wróg, że to Elias w jego futrzastej postaci. Wtedy przestała się szarpać i zgasł pomysł o użyciu magii przeciwko „atakującemu”.
- Przynajmniej znamy powód, dla którego nikogo nie wpuszczali do wioski.
- Wariat! Idiota! Co ty myślałeś, żeby samemu atakować? Życie ci niemiłe? – naskoczyła na dyszącego Eliasa, próbując podejrzeć, jak wygląda jego rana. Ten drugi, mroczny elf, też był ranny, przypomniała sobie z opóźnieniem.
I gdzie był medyk, kiedy go potrzebowali? Rzecz jasna wszędzie, tylko nie tutaj. Rzecz jasna. Dlaczego, och dlaczego taki kiepski był z niej mag-uzdrowiciel?
- Pokaż tę ranę – złagodniała nieco, już uspokojona, oceniwszy, że raz znajdują się poza kręgiem zniszczeń we wiosce, dwa, może uda jej się jakoś pomóc za pomocą ziół. Tyle zrobić mogła, tyle zrobić potrafiła.
Hmm… czy wendigo leczy się szybciej niż zwykły człowiek?

Olżunia pisze...

- Ktoś mnie woła.
Aed, nawet zamroczony wizją do złudzenia przypominającą rzeczywistość, pewien był, że usłyszałby owo nawoływanie. Zakłóciłoby skomponowaną ze szmerów ciszę, wybiłoby się ponad nią, dało o sobie znać, mniej lub bardziej subtelnie. Może wendigo miał po prostu czulszy słuch…? Owszem, miał. Z pewnością miał. Ale czy aż tak? Elfia krew ojca Aeda swoje wszak robiła, mieszaniec głuchy nie był. Usłyszałby? A może jednak nie…?
Nie znajdując odpowiedzi w żadnym z elementów otoczenia, znów przyjrzał się Eliasowi. Szaman mrużył oczy. Zupełnie jak ktoś, kto stoi twarzą w kierunku, z którego wieje wiatr. Najemnik skarcił się w duchu za własną bezmyślność. Bzdura, przecież to nic nieznaczący szczegół, równie dobrze aedowy towarzysz niedoli mógł wypatrywać czegoś w ciemności... Ale chwilę potem ledwo zauważalnie się zachwiał, jakby pod wpływem gwałtownego podmuchu.
Jaki znowu wiatr? Nie było żadnego wiatru.
- Cholera… – mruknął do siebie mieszaniec. Albo tak srogo się naćpał tego gorzkiego obrzydlistwa, że narkotyczne wizje wciąż nie minęły, albo Elias nie próżnował zanim go tu przywiało i uraczył się tym i owym, albo i jedno, i drugie, albo… – Cholera.
Albo to wszystko była ściema.
Przypomniał sobie wędrowne trupy magów-iluzjonistów, jeżdżących od miasta do miasta i zarabiających na przedstawieniach teatralnych. Nie trzeba było widzieć ich spektaklu, by znać bieg fabuły; mieścina huczało o nim przez bite dwa tygodnie. Użytkownicy many, przyodziani w pstrokate, kuse stroje obszyte dzwonkami, potrafili wmówić swojej publice co tylko chcieli, w zależności od jej nastroju, swojego nastroju, pogody albo innego widzimisię.
- Iluzja – zgadł w końcu Aed, wkładając w to jedno słowo całe przekonanie o swojej racji, na jakie potrafił się w tym momencie zdobyć. – Ktoś tu tka iluzję. Dobrą iluzję. Ty nie widzisz tunelu, ja nie słyszę głosu. Ktoś…
Tunel, brama, korytarz... Przejście. I głos. Wołanie, wezwanie...
- Ktoś próbuje nas wyciągnąć z kręgu, Elias.
Polanę rozświetlił blask wschodzącego księżyca, którego tarcza z wolna wyłaniała się zza koron drzew. Do pełni brakowało ledwie kilku dni. Zalegające na wysokiej trawie cienie straciły na głębi.

Anonimowy pisze...

-Znam -przytaknęła Tiamuuri -Może jak będzie to konieczne, zacznę dorabiać jako przewodnik...
Przelotnie pomyślała o elfach, które jakieś prawa do tej ziemi sobie rościły. Jakie byłoby ich zdanie na ten temat? Uznaliby, że działa na ich szkodę, prowadząc wędrowców przez ich tereny? Dla Drzewnej te wszystkie polityczno-społeczne sprawy wydawały się nazbyt zawiłe.
Rośliny były znacznie prostsze.
W woreczku przy pasie miała już parę próbek, które zebrała w czasie ich wędrówki przez puszczę. I jeszcze mnóstwo wolnego miejsca...
Gdzieś między drzewami coś zaszeleściło. Trzasnęły suche gałęzie i szelest zaczął się zbliżać.
Dziewczyna znieruchomiała, nasłuchując. W końcu w prześwicie między drzewami na krótką chwilę pojawiła się płowa sierść sarny i jej krótki biały ogon. W oddali poruszały się jeszcze co najmniej trzy zwierzęta. Jeszcze dalej rozlegała się kolejna seria trzasków.


[Zastanawiam się, czy możliwe jest, żeby w którymś momencie w akcję włączyła się Twoja druga postać, Guldor. Bo jakbyś nie miał nic przeciwko, to można by zrobić coś w tym humorystycznym stylu Twoich notek. Elias w akcji <3]

Szept pisze...

Drobna kobieta w tej chwili przeżywała prawdziwą traumę. Nie, żeby bała się krwi, ran i widocznego na zewnątrz mięsa. Bardziej przerażało ją, że ma to połatać. Niby taka stanowcza, niemniej wewnątrz trzęsła się. A jak o czymś zapomni? Zrobi nie tak? A jak będzie bolało? W ogóle, jak ją to przerośnie? Byłam magiem, lecz magia uzdrawiania była tym, czego nie pojmowała należycie i do czego nie miała serca. O ziołach coś tam wiedziała, ale daleko jej było do uzdrowicieli i zielarzy.
- Trochę nici i będziesz jak nowy.
Skrzywiła się mimowolnie. Nici. To ona będzie musiała to szyć? Faktycznie, rana wyglądała na głęboką, krwawiła mocno. Całe szczęście, ciemnoczerwona, nie jasno, żywo, to zmniejszało ryzyko wykrwawienia. Niestety, kto wiedział, jakie ząbki miał opętaniec. Szept wątpiła, by dbał o higienę i czyścił je regularnie.
Rana mogła być zakażona. Najpewniej, zakażona była.
- Nie martw się, będziesz następny – zagroziła mrocznemu elfowi. W końcu, ten ją osłonił. Nadal nie wiedziała, czy bardziej jej ten gest szarmanckości imponował, czy irytował, bo wychodziło, że jest bezbronną kobietką.
- Jak pozbyć się tego czegoś?
- Najpewniej niszcząc tego, kto go przyzwał. Albo pętając runami – rzuciła pośpiesznie, przeszukując sakwy. Chwilę później przemywała ranę wodą – niestety, gorzałki nie miała, zagryzała wargi, szykując się do szycia. Głęboka rana, a więc lepiej zbliżyć jej brzegi, ładniej się zagoi. Do tego nałożyć kilka liści wierzbówki, pomoże w gojeniu i zwalczaniu bólu, jaki zwykle powodowały świeże obrażenia. No i będzie trzeba uważać na rękę. Ranna, oznaczała także słaby punkt. Tego nie musiała uczyć jej kuzynka, Heiana, zielarka z powołania i serca, tego nauczył ją brat, wskazując, jak najlepiej się bronić i walczyć. – Jeśli jesteś kapłanem, możesz próbować modlitw. Ponoć pomaga. – Ona bywała sceptyczna, może dlatego, że gdy chodziło o demony, wolała polegać na magii. - Gorzej, jeśli przedostały się same. Wtedy pewnie jest jakieś przejście, które trzeba załatać, a potem szukać uciekinierów, zanim narobią więcej szkód. – Jej jednak wioska… to wszystko stało się na ogromną skalę. Może uwolnione demony uderzyły na pierwszych mieszkańców. Może. To była jakaś myśl. Znacznie bardziej przerażające było jednak celowe działanie. Znacznie bardziej przerażająca była myśl, że ktoś mógł za tym stać.

[Haha, teraz to ja cię przynudzę. Ty mi dałeś postać do leczenia :D Normalnie, aż biedakowi współczuję. Już zacieram rączki. Normalnie to nie przed Szept się powinno uciekać, a przede mną. A że poczekałam… normalnie, oj tam, się zdarza. Poza tym, taka chwila posuchy i ciszy na blogu, a tu patrzę, odpis. Mało co potrafi tak ucieszyć.]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri w pierwszej chwili pomyślała, że właśnie wywołała wilka z lasu, potem w duchu odetchnęła z ulgą, że Elias najwyraźniej zna tego elfa. Powoli wyprostowała się.
Przebywała z ludźmi wystarczająco długo, żeby zrozumieć, co miał na myśli tamten. Nie dotknęło jej to w najmniejszym stopniu, tylko parsknęła, krótkim śmiechem, kiedy Elias zaczął się usprawiedliwiać.
-Elias, może jemu właśnie o to chodzi -powiedziała Drzewna z rozbawieniem, spoglądając na muchomory w koszyku -Może kogoś trzeba otruć?
Sama osobiście nie pochwalała takich zapędów, ale w końcu trwała wojna. Na razie jeszcze nie jawna, bez oficjalnego wypowiedzenia...
-Ale po co właściwie zbierać i kupować kamienie? -zdziwiła się. W końcu eliksiru nie dawało się z tego zrobić... Ani użyć w leczeniu w inny sposób. Chyba, że elf poszukiwał rzadkich okazów do kolekcji, dla gromadzących zbędne rzeczy nadętych bogaczy, których stać było na opłacenie kogoś do brudnej roboty, gotowego włóczyć się po pustkowiach i grzebać w ziemi. Tylko w Larven raczej jakichś szczególnie cennych klejnotów nie było...

AnneU pisze...

// Hej. Chciałabym wprosić się z wątkiem, albo z Vanją, albo z Solveig, albo z obydwoma naraz jeśli masz chęć. Ta pierwsza mieszka w Królewcu, jest magiem i ma znajomych z doświadczeniem w dziedzinie demonów i opętańc, ta druga... cóż. Niezbyt za demonami i potworami przepada, ale może mogłaby się do Eliasa przekonać :D
Chyba, że wolisz wątki z Guldorem, to też mogłoby wyjść ciekawie. Daj znać.

Szept pisze...

- Wyglądacie naprawdę słodko, gdy tak Cie szyje, mój drogi przyjacielu.
Zdenerwowana, usiłująca zapanować nad nerwami i strachem magiczka wcale nie czuła się słodko. Rzuciła Guldorowi ostre spojrzenie, które w teorii miało mrocznego elfa powstrzymać przed dalszym gadaniem, zamknąć mu usta; w praktyce nie odniosło większego sukcesu. Jak przyjdzie kolej wesołka, będzie musiała przyszykować grubszą igłę, mściwie wyobraziła to sobie, wiedząc, że wcale tego nie zrobi, była zbyt miękka i litościwa, mogła wiele mówić, rzucać spojrzenia, ale nie lubiła świadomie zadawać bólu i kogokolwiek krzywdzić.
- Przynajmniej moja twarz nie wygląda jak zbiorowy seks gołębi. Niby coś się dzieje, a nie wiadomo co.
- Mam za to większe jaja.
- Ego też – burknęła Szept, powracając do znęcania się nad raną Eliasa. Przebić tuż przy brzegu rany, wyjść w środku, przebić znów w środku i wyjść z brzegu, tyle że po drugiej stronie. I wrócić. Im więcej szyła, tym wydawało się to prostsze. Nie za słabo ściągać, bo się rozejdzie, nie za mocno. Im więcej szyła, tym mniej drżały dłonie, a delikatna, subtelna czynność nawet cieszyła. Dłonie, śliskie od krwi, śliska igła i nić, to nie ułatwiało sprawy. Jeśli ktoś myślał, że tylko przez to, że potrafi haftować i wyszywać, bez problemu poradzi sobie z raną i scalaniem tkanek, byłby w błędzie; umiejętność ta nie zaszkodzi, ale też nie sprawi, że wszystko pójdzie jak z płatka.
Tyle, że bliżej już było końca niż początku.
- Ale chyba mamy inny problem. Zauważyliście, że nie ścigał nas po opuszczeniu wioski?
- Może było przywiązane do miejsca? – rzuciła na głos. – Albo coś go trzyma konkretnie tam. Magia, rytuał, runy. Może właśnie pakt? – Ładnie, w końcu, dotarła do końca rany. Jeszcze ładny węzełek, podwójny na wszelki wypadek i mogła podziwiać swoje dzieło. Lepiej, że Elias nie wiedział, iż szyła dopiero drugi raz w życiu.
- Jeszcze ci to obwiążę, żebyś nie urażał… A ten, gdzie poszedł? – Zniknięcie Guldora zostało zauważone, a jakże. Nie zostało jednak należycie docenione. Nic dziwnego. Guldor miał być pacjentem numer trzy. A ten sobie uciekł, bezczelny jeden.

[Chyba bo się domaga pytajnika na końcu, że niby od jak się zdanie zaczyna xD Mi tak czasem robi jak zaczynam od co albo kiedy. A teraz uwaga, wyzwanie zaakceptowane. Spróbujemy cię znudzić :P A ty możesz mnie zadowalać dalej – jakkolwiek to nie zabrzmi.]

Silva pisze...

[Halu? Pod moją kartę trafił chyba komentarz nie do mnie od ciebie :D ]

Zorana pisze...

[No, w końcu spięłam pośladki. A starczyło 10min porządnej weny
Przed ‘patrząc’ stawiamy przecinek, jak w większości przypadków, gdy mamy imiesłów z końcówką -ąc.]
Przyglądała się wygłupom demona z lekkim wyrazem znudzenia, a może pobłażania. Nie wdawała się w dyskusję. Mimowolnie przeszło jej przez myśl. że jeśli demon chce zrobić człowiekowi naprawdę wielką krzywdę, odbiera mu rozum. Nie przypuszczała jednak, że jest tak w tej właśnie sytuacji. Poprawiła płaszcz; było chłodno.
- Kim jesteś?
Mimo iż cały czas zdawała się być rozluźniona, zmiana dystansu zmieniła coś w jej postawie. Skrzydlata poczuła, że włoski na jej karku jeżą się mimowolnie, ściągnęła łopatki, czując drgające pod skórą mięśnie.
- Moje ludzkie imię brzmi Zorana - czuła, że jest badana, jednak nie cofnęła się. Pozostała w swojej nieruchomej, żołnierskiej postawie także, gdy stanął z nią twarzą w twarz. Namierzyła badawcze spojrzenie rudego. Odchyliła głowę lekko do tyłu. Jej oczy przypominały bursztynowe ślepia jakiegoś drapieżnika. - I jestem dokładnym przeciwieństwem tego, co w tobie siedzi. Wzięła do ręki sygnet. - Cieszę się. Dziękuję.
Wysupłała z sakiewki kawałek rzemienia i przewlekła go przez otwór w pierścieniu, subtelnie nie spuszczając mężczyzny z oczu. Zawiesiła sznurek na szyi.
To był długi wieczór. Dasz się namówić na grzane wino?
[Z tego wszystkiego zapomniałam, w jakiej porze roku piszemy. Ostawiam, że zimą lub późną jesienią?]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri przez chwilę patrzyła za oddalającym się elfem. Kiedy zniknął z pola widzenia, jeszcze przez jakiś czas mogła czuć jego obecność. Nie podejrzewała go o to, że ich śledził, zresztą nie było powodów. Natknęli się na siebie przypadkiem.
-Czy on do końca wie, co robi? -spytała po chwili wahania. Nie podobało jej się to. Muchomory, kamienie szlachetne w Larven?
Także, mimowolnie, poczuła niepokój. Tamten tak niefrasobliwie poruszał się po lesie... Jak dotąd nie wpadł w kłopoty, ale ludzie mawiają o niektórych, że mają więcej szczęścia niż rozumu. Czy jakoś tak...
-Nie darzysz go zbyt ciepłymi uczuciami, prawda? -spytała Drzewna.

Olżunia pisze...

Ciemność zapadła znienacka, niczym ciężka, aksamitna kurtyna. Gęsta, lepka, przytłaczająca.
Aed omiótł spojrzeniem polanę. Nie potrafił dostrzec choćby zarysu tego, co się na niej znajdowało. Krąg zniknął mu z oczu. Zniknął również Elias, który przed chwilą darł się jak opętany, najwyraźniej najemnika nie widząc. Teraz zamilkł. Ta cisza była niepokojąca.
W ciemności coś się czaiło. Blisko, a zarazem poza granicą postrzegania. Nie mógł tego widzieć, ale czuł to całym sobą. Strach narastał gdzieś z tyłu jego głowy – tkwił tam uparcie niczym cierń, który wbijał się coraz głębiej i głębiej. Mieszaniec czuł, jak bezmyślna panika usiłuje przejąć nad nim kontrolę.
Zacisnął powieki. To nie było naturalne, wszak nie bał się ciemności. To była jedna z osnów, na których tkano tę iluzję. Nie mógł dać się zwieść, inaczej nigdy nie wyjdą z tego ży…
Uchylił powieki. Na końcu tunelu rozbłyskiwało światło. Przekaz był jasny. Tymczasem Aed uparcie tkwił na polanie, w samym jej centrum. Krąg był jego jedyną tarczą. Nie wolno mu było go opuścić.
- Często śnisz.
Syczący szept dobiegał zewsząd i znikąd. Ten, kto wypowiedział te słowa, przez chwilę czekał na odpowiedź, lecz nie doczekał się. Aed zawzięcie milczał, zaciskając usta w wąską kreskę i wodząc wzrokiem dookoła, na próżno próbując cokolwiek dojrzeć.
Najemnik poczuł żelazny, chłodny uchwyt na swojej kostce; coś szarpnęło go za nogę. Upadek odebrał mu oddech.
Poczuł, jak spada na niego masa lodowatej wody. Chłód kąsał, prąd szarpał przemoczone ubranie i ściągał go w dół, posmak soli dostawał się do ust, do gardła, palił w płuca…
Jego najgorsze koszmary znów się spełniały. Ponownie wpadł w pętlę sennego obłędu, z którego można było się wybudzić, ale od którego nie dało się uciec.
Półkrwi elf zachłysnął się chłodnym, wieczornym powietrzem o zapachu mchu i butwiejących liści. Wciąż był na polanie. Leżał na trawie, na wilgotnej ściółce.
Wiedział, że to było ostrzeżenie, demonstracja siły. Krótka wiadomość: “Nie wypuszczę cię, nie masz nawet co próbować.”
Podniósł się na chwiejnych nogach.
- Czego chcesz? – rzucił w przestrzeń.
- Jego demona – padła odpowiedź z nieskończoności stron świata.
***
Mag zaciskał powieki w skupieniu.
Rozproszył swoją obecność i rozproszenie to podtrzymywał. Był wszędzie, a zarazem nie było go nigdzie. Jego głos dochodził zewsząd, jego oczy zdolne były dostrzec najdrobniejszy ruch. Głos milionem głosów, oczy milionem oczu. Jednak to nie wszystko.
Był tkaczem. Brał to, co odkryła przed nim jego ofiara, przędł z tego nici, a z nich tkał iluzje.
Z tym tutaj mieszańcem poszło mu łatwo. Brudna krew była bardzo podatna na działanie magii; ponadto ten, tfu, “człowiek” właściwie nie potrafił się przed tym działaniem bronić. Jakby tego było mało, przez długi czas pozostawał pod działaniem skowytu. Był niczym otwarta księga, z której każdy, kto władał słowami mocy, mógł swobodnie czytać.
Długouchego już prawie miał – skoro raz odpowiedział na jego głos, reszta była kwestią czasu i perswazji. Teraz należało zająć się wendigo.
Skupił się na nieprzytomnym mężczyźnie, powoli, delikatnie ciągnąc go ku światłu. Nie chciał, by wybudził się zbyt wcześnie. Obawiał się go… a raczej tego, co w nim drzemało. Bardzo możliwe, że rudzielec nie miał nad tym czymś kontroli. Bardzo możliwe, że demon zbudziłby się, gdyby jego nosicielowi zaczęło grozić niebezpieczeństwo. Nie stało się to wszak dalej jak godzinę temu.
Trzeba było go najpierw złamać.
- Często śnisz – rozbrzmiał ten sam głos w głowie Eliasa, przebijając się przez otaczającą mężczyznę miękką ciemność.

[Wreszcie mam dłuższą przerwę przed kolejnymi egzaminami i mogę trochę ruszyć głową. Wcześniej porządnie przyblokował mnie stres. Wybacz, że musiałeś tyle czekać.
Jeśli masz swoje pomysły na pana maga lub chcesz nim kierować – śmiało, jest to dobro komunalne.
Mam nadzieję, że nie przeginam ze stopniem porypania tego wątku. Jak coś to krzycz. A jak nie, to dokładaj do pieca, będzie śmiesznie. xD Chociaż robi się na tyle choro, że możemy tu potrzebować Guldora, który wyciągnie ich z tej klatki... Heh. Zobaczymy.]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zaśmiała się krótko. Spróbowała znów skupić się na zadaniu, na powodach, dla których się tu znaleźli. Rozejrzała się wokół, korzystając z tego, że znaleźli się w miejscu dość obficie zarośniętym wszelakimi gatunkami. Jej uwagę zwróciła kępka jasnobrązowych grzybów o małych, zielonkawo nakrapianych kapeluszach.
-A to? -spytała, dotykając ich palcem, po czym wskazała inny, większy grzyb rosnący obok -Albo ten ciemnoróżowy... Same w sobie jakoś nie wykazują szczególnych właściwości. Nawet nie są wykorzystywane w celach spożywczych, podobno walory smakowe mają nieszczególne... Istnieje jakaś receptura, która je wykorzystuje i wydobywa jakieś specjalne działanie?
Drzewna starała się niczego nie wykluczać z góry. Znieruchomiała w oczekiwaniu i odruchowo zaczęła nasłuchiwać. Wydawało jej się, że coś słyszy. W końcu las był żywy, nie było to niczym dziwnym. Żyły tu zwierzęta... Równie dobrze mogła to być przebiegająca sarna, zresztą dźwięki dochodziły z daleka. Może to nic takiego i nie było sensu siać niepokoju...

Szept pisze...

- Wyglądacie naprawdę słodko, gdy tak Cie szyje, mój drogi przyjacielu.
Zdenerwowana, usiłująca zapanować nad nerwami i strachem magiczka wcale nie czuła się słodko. Rzuciła Guldorowi ostre spojrzenie, które w teorii miało mrocznego elfa powstrzymać przed dalszym gadaniem, zamknąć mu usta; w praktyce nie odniosło większego sukcesu. Jak przyjdzie kolej wesołka, będzie musiała przyszykować grubszą igłę, mściwie wyobraziła to sobie, wiedząc, że wcale tego nie zrobi, była zbyt miękka i litościwa, mogła wiele mówić, rzucać spojrzenia, ale nie lubiła świadomie zadawać bólu i kogokolwiek krzywdzić.
- Przynajmniej moja twarz nie wygląda jak zbiorowy seks gołębi. Niby coś się dzieje, a nie wiadomo co.
- Mam za to większe jaja.
- Ego też – burknęła Szept, powracając do znęcania się nad raną Eliasa. Przebić tuż przy brzegu rany, wyjść w środku, przebić znów w środku i wyjść z brzegu, tyle że po drugiej stronie. I wrócić. Im więcej szyła, tym wydawało się to prostsze. Nie za słabo ściągać, bo się rozejdzie, nie za mocno. Im więcej szyła, tym mniej drżały dłonie, a delikatna, subtelna czynność nawet cieszyła. Dłonie, śliskie od krwi, śliska igła i nić, to nie ułatwiało sprawy. Jeśli ktoś myślał, że tylko przez to, że potrafi haftować i wyszywać, bez problemu poradzi sobie z raną i scalaniem tkanek, byłby w błędzie; umiejętność ta nie zaszkodzi, ale też nie sprawi, że wszystko pójdzie jak z płatka.
Tyle, że bliżej już było końca niż początku.
- Ale chyba mamy inny problem. Zauważyliście, że nie ścigał nas po opuszczeniu wioski?
- Może było przywiązane do miejsca? – rzuciła na głos. – Albo coś go trzyma konkretnie tam. Magia, rytuał, runy. Może właśnie pakt? – Ładnie, w końcu, dotarła do końca rany. Jeszcze ładny węzełek, podwójny na wszelki wypadek i mogła podziwiać swoje dzieło. Lepiej, że Elias nie wiedział, iż szyła dopiero drugi raz w życiu.
- Jeszcze ci to obwiążę, żebyś nie urażał… A ten, gdzie poszedł? – Zniknięcie Guldora zostało zauważone, a jakże. Nie zostało jednak należycie docenione. Nic dziwnego. Guldor miał być pacjentem numer trzy. A ten sobie uciekł, bezczelny jeden.

[Chyba bo się domaga pytajnika na końcu, że niby od jak się zdanie zaczyna xD Mi tak czasem robi jak zaczynam od co albo kiedy. A teraz uwaga, wyzwanie zaakceptowane. Spróbujemy cię znudzić :P A ty możesz mnie zadowalać dalej – jakkolwiek to nie zabrzmi.
Nie wiem, jakim cudem, na dysku miałam gotowy odpis... Chyba blogspot zrobił psikusa. Albo mój net i nie doszło.]

Szept pisze...

- Ładnie Ci to wyszło.
- Ujdzie. - Krytycznie rzuciła okiem, jedną chwilę, przelotnie. Na widok takiego szycia Heiana złapałaby się za głowę i rzuciła parę słów o tym, że magiczka powinna uczyć się na słoninie, nie na żywej istocie, której trzeba pomóc. Widziała Wilka w akcji, widziała, jak pracuje prawdziwy uzdrowiciel. Tę dokładność, staranność, wyczucie. Delikatność.
Kiedyś ich – uzdrowicieli, nie lubiła. Nie chciała mieć styczności, uprzedzona. Potem wiele się zmieniło. Może zmieniła się po prostu ona?
- Często mieliście problemy z ludźmi z TEJ wioski?
- Dotąd niewielkie. Oni trzymali się swoich spraw, my naszych. My nie wchodziliśmy im w drogę, oni nam. Ostatnio to się zmieniło. Ostatnio… myślę, że coś zaczęło się dziać we wiosce. Demony. A oni, mieszkańcy, mogli winić nas. W końcu, elfy i magia… - Byłaby machnęła ręką, ale w tej chwili ujął ją za dłoń. Zaskoczenie odbiło się w szarych oczach, nutka zakłopotania, potem irytacji. I znów zakłopotania, gdy złożył pocałunek na jej dłoni. To, że był szarmancki i uprzejmy zauważyła wcześniej. To, że bronił słabszej płci także, jednak sam gest wydał jej się zbyt intymny, zbyt bliski jak na ich, stosunkowo krótką znajomość.
- Dziękuję, za zszycie. NASZA krew jest niebezpieczna. Gdyby dostała się do Twojego organizmu mogłabyś stać się taka jak ja. Byłabyś potworem.
- Wystarczyło powiedzieć, wiem jak się myje ręce – burknęła, cofając dłoń, mimo woli zastanawiając się, czy nie miała tam jakieś małej, mikro ranki. To byłaby idealna droga wejścia. I kolejny kłopot. Elfi starsi nie cieszyli się mając za królową byłego wygnańca, jeszcze mniej by ich ucieszyła królowa okazjonalnie porastająca futrem i lubująca się w krwistym, surowym mięsie.
- Jesteś potworem, bo chcesz nim być. Bo sam się tak widzisz i nazywasz. Gdybyś widział w sobie człowieka i szamana, nie patrzyłbyś na to, jak nazywa cię świat. Nie dotknęłoby cię to w taki sposób – wygłosiła, już łagodniej, w chwili, gdy zawstydzenie minęło. Ostatecznie, to co uchodziło za normalne wśród ludzi, mogło wydawać się dziwne elfom. I na odwrót.
Różne światy. Różne kultury i zwyczaje. A mimo to dziwnie się czuła wiedząc, że jakby nie patrzeć, czuł, kosztował jej krwi. Czy przez to będzie mógł ją znaleźć? Jako mag krwi wiedziała, że ta ostatnia potrafi być kluczem i teraz nic nie mogła poradzić na podejrzliwą nutę, jaka zrodziła się w jej umyśle. Może to wszystko było pułapką, w jaką wdepnęła, tak bezmyślnie? Tylko czemu by ją próbował chronić, tam, we wiosce?
Nie była strachliwa, a mimo to poczuła dreszcz. Dreszcz, który postarała się stłumić. Czy jak wilkołaki, jak wilki, jako wendigo, miał znacznie bardziej wyczulone zmysły i czuł jej strach?
- Poszedł do wioski? – spróbowała zmienić temat, oderwać swoje i jego myśli. – Ten Guldor? – To byłoby niezbyt mądre, iść tam samotnie, bez wsparcia, ale słuchając Eliasa można było pomyśleć, że Guldor taki właśnie był. Ryzykant. Na krawędzi. I jakby nie patrzeć, już był we wiosce wcześniej. Sam. Przed nimi.
Szept pomyślała, że będzie musiała go przycisnąć. Gdy wróci. Jeśli wróci.
- Jeśli mam wiedzieć, co się tam wydarzyło, będę musiała wrócić. Jeden demon nie dokonałby takiego zniszczenia, chyba że bardzo potężny.

[No wiesz co, a ja już uwierzyłam w istnienie magii, a ty mi tu z logicznym wyjaśnieniem :P Normalnie, brutalne.]

Silva pisze...

Zbliżała się kolejna pełnia, pełnia Koźlego Księżyca. Dla wilkołaczych watah to czas godów, rytuałów, przejścia w dorosłość i nadawania imion. Czas wypełniony szalejącymi emocjami, kiedy nie wychodzą ze swojej Kniei. Dla dzikich wilkołaków pełnia jest czasem furii, gniewu i kąsania; atakują, podgryzają gardła i niszczą, pobudzeni przez księżyc, przypominając, że wciąż są zarazą tych ziem.
- Nasi myśliwi mogą nam pomóc - plemię nie miało wojowników, nie było agresywne, nie wszczynało bójek, a rolę jaką sprawowali wojownicy u innych plemion, tutaj w pewien sposób pełnili myśliwi. Silva zerknęła na Eliasa. - Jeżeli nie chcesz, nie musisz nam pomagać - nie powiedziała tego, ale nawet nie oczekiwała, że im pomoże. Wciąż się nie przekonała, że można mu zaufać i na nim polegać; te uczucia wymagały czasu i wzajemnego poznania. - Być może sądzisz, że duchy się od ciebie odwróciły, ale pomogą ci znaleźć drogę do Maliaru.
Wilkołak przysłuchiwał się ich rozmowie jednym uchem, drugim słuchają rozbrzmiewającego wycia dzikusów. Było dziwne. Niepokojące. Wszyscy Tęskniący do Księżyca komunikowali się tym samym językiem. W tym, co słyszał Drav więcej było niepewności niż agresji, chociaż i ona pobrzmiewała w wysokich dźwiękach. Słyszał chęć ataku, długie, rozdzierające brzmienia, przeplatane rządzą mordu. Dzikusy same się nakręcały, gnały i popychały do działania. Ale Drav poczuł wątpliwość. Czy one są wściekłe na plemię?

[Ej, a może się okaże, że dzikie wilkołaki coś wypłoszyło z ich nor, coś gorszego?]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zamknęła oczy i kilka razy wzięła głęboki oddech. Potem oddychała szybciej, płytko. Węszyła. Jak zwykle, zwłaszcza w miejscach tak tętniących życiem otaczała ją nieprzeliczona różnorodność woni. Wszystkiego po trochu tak właściwie.
-Hmmm... czuję -odpowiedziała, teraz już pełna wątpliwości i poważnie zaniepokojona -Mnóstwo różnych rzeczy. A najbardziej szlaki pozostawione w powietrzu przez owady.
Chciała zażartować, ale nie było jej do śmiechu. Zaczęła się zastanawiać, co mogło kryć się pomiędzy drzewami. Kryptony polowały nocami, więc raczej było to mało prawdopodobne. Wielkie wilki, które zeszły z nieco wyższych partii gór i ruszyły na wschód szukając pożywienia?
Drzewna spojrzała na Eliasa z wyrzutem, prawie jakby to on wywołał tę sytuację.
-Czy myślisz, że twój... znajomy mógł coś obudzić albo zwabić swoim tropem? -spytała.

Silva pisze...

Wilkołak przez chwilę przyglądał się odchodzącemu mężczyźnie, po czym zerknął na szamankę - Przesadziłaś, wiesz? On tylko chciał pomóc. Ty akurat nie powinnaś mieć nic przeciwko włochaczom - dodał nieco żartobliwi i szturchnął ją łokciem w bok.
Silva nie zareagowała. Wydawała się być zbita z tropu, jakby czegoś nie rozumiała. Patrzyła na wilkołaka i nie potrafiła pojąć. - Powiedziałam mu tylko, że nie musi ryzykować dla plemienia, którego nie zna. Po co ma ucierpieć?
- Ale powiedziałaś to tak, jakby był czymś najgorszym na świecie i nie chciałaś jego pomocy.
- Nie powiedziałam tego.
- Powiedziałaś, ale miałaś coś innego na myśli - westchnął, kręcąc kudłatą głową.
- Uraziłam go? - to, jak funkcjonowało się w plemieniu nie zawsze przekładało się na resztę świata. A Silva wciąż nie potrafiła ogarnąć wielu rzeczy i spraw, nie rozumiejąc, że to co ma na myśli nie zawsze dobrze wypowiada.
Zrezygnowane westchnięcie wilkołaka było jeszcze głośniejsze. - Jego dumę na pewno.
- Ale... - pewna siebie szamanka właśnie się zawahała - Ja nie chciałam.
- Wiem. Powiesz mu o tym potem. Trzeba coś zrobić.
- Jeśli wioskowi są w szałasie wodza, może będę w stanie ich ochronić - szamanka już szła w tamtą stronę. - Sprawdź dzikusy!

Szept pisze...

- Nie widzę siebie jako demona. Po prostu świat mnie takim widzi. Takim jak "JA" ciężko znaleźć miejsce, które możemy nazwać domem. Mi się udało.
- Każdy ma ciemną stronę – zauważyła lekko filozoficznym tonem. – Każdy szuka własnego miejsca, czasem wbrew wszystkiemu i wszystkim. Każdy ma własne potwory.
Dalszą rozmowę przerwało przybycie mrocznego elfa. Przez chwilę wyłączona ze słownych przepychanek elfka poruszyła się dopiero, gdy Guldor zwrócił się bezpośrednio do niej. Podeszła, wyciągając ręce, chwytając maleńki przedmiot w dłonie. Zimny, jakby ciepło dłoni Guldora nie było w stanie go ogrzać, okrągły, z maleńkim oczkiem, w całości wykonany z kryształu.
Pierścień. Kryształowy pierścień.
W magii kamienie miały moc. Niektórzy wierzyli, że sam kamień może wiele zdziałać: odpędzić słabość ciała, dać jasność umysłu, wzmocnić siły witalne. Wierzono, że niosą spokój umysłu, koją ból, łagodzą rany i dają spokojny sen. Wiele z nich służyło jako magazyn many, wzmacniacz zaklęć. Czasem więzienie dla pomniejszych istot, spętanych wolą czarnoksiężnika. Duchów. Duszków. Istot magii. Ogników i żywiołaków. Rzadziej demonów. Te, jako istoty magii, uwięzić było trudno.
Co nie oznaczało, że wielu tego nie próbowało, często przepłacając taki czyn życiem.
- Zamierzasz … je spętać? – zapytała z wahaniem, zerkając uważniej na Guldora. Dotąd brała go za kogoś, kto w jakiś sposób posiada dar magii, nie odkryła jednak sztuki, jaką się parał. Zachowywał się nieco niestabilnie, trochę trącało to szaleństwem…
Jeśli zamierzał spętać demony, musiał być szaleńcem. Oni też, wchodząc do opętanej wioski. Dobrali się jak w korcu maku. No i Elias ręczył za Guldora, a pomimo krótkiej znajomości, Szept ufała wendigo. Więcej, lubiła go.
- Bardziej współczuję Szept takiego męża. Ale możesz sobie wmawiać.
- Pani jeszcze nie powiedziała magicznego „tak, chcę” – wtrąciła magiczka, odrzucając na bok wątpliwości. Dłoń zwinęła się w piąstkę, w której bezpiecznie leżał, schowany, pierścień. Nadal chłodny. Mimo woli lekko sondowała go magią, usiłując sprawdzić, czy coś w nim jest, czy przeciwnie, to dopiero naczynie, czekające aż coś je wypełni. – Poza tym, brakuje kwiatów – przekomarzała się lekko, wybrednie kręcąc noskiem.
Atmosfera zdecydowanie poprawiła się. Na tę krótką chwilę jakby zapomnieli o grozie wioski i czekającym na nich niebezpieczeństwie. Było jasne, że żadne z nich nie zawróci z obranej ścieżki.

[Troszkę zamulam ostatnio, wybacz, że nie pociągnęłam akcji dalej. Postaram się poprawić.]

Olżunia pisze...

- Wynocha z mojej głowy!
Mag uśmiechnął się do siebie nieskończonością uśmiechów, lekko wykrzywiając cielesne wargi.
- Jak nie po prośbie...
Miał dwa wyjścia. Musiał przekonać do siebie albo demona, albo jego nosiciela. Nosiciela, by pozwolił zawładnąć swoim umysłem i oddał mu demona. Demona, by przestał chronić nosiciela i pozwolił nad sobą zapanować. Trudno było orzec, które rozwiązanie wymagało więcej szczęścia, wysiłku i współpracy istot, które do współpracy były cokolwiek nieskore.
Gdyby można było dostrzec klatkę, w którą ich schwytał, składałaby się z tysięcy luster, w których widać byłoby zwielokrotnione, wykrzywione odbicia uwięzionych śmiertelnych. Tak, to trafne określenie. Lustra.
Skupił się na elfim mieszańcu. Pajęczyna jego wspomnień, jego koszmarów i lęków była niemalże gotowa. Teraz wystarczyło tylko szturchnąć muchę, by ta zaczęła się szamotać – by w skazanej na porażkę walce straciła jak najwięcej sił i dała się pożreć własnemu strachowi. Aż stanie się posłuszna.
- … to po groźbie.
Teraz Elias mógł usłyszeć cichy jęk, przeradzający się w dławiony w zaciśniętym gardle krzyk, aż odgłosy nocy zagłuszył schrypnięty wrzask. Mag mocniej pociągnął nosiciela wendigo ku światłu, pozwalając mu się wybudzić. Pozwolił zadziałać panice.

[No to ciągnę te klimaty. Tym razem krócej, żeby nie przeciągać niepotrzebnie. Twój ruch. ;)]

Szept pisze...

- No proszę. Jednak poczucie humor w końcu Cię dorwało.
- Ponoć jest specyficzne, więc nie wiem, czy jest się z czego cieszyć – wyszczerzyła się w odpowiedzi. W nowych znajomościach momentami niepewna, z czasem nabierała odwagi. To zaś wiązało się z większym otwarciem i przekomarzaniem się, co dla kogoś, kto nie znał dobrze magiczki, mogło sugerować wredny charakterek i niezbyt przyjazną osóbkę.
Osóbkę, która znów nie nadążała za rozmową towarzyszących jej panów.
- Mowy nie ma. Nie zrobię tego. Ostatnim razem niemal zginąłem.
- Ostatnim razem? – wtrąciła. – O czym wy dwoje mówicie?
- Ilu?
- Tylko jeden.
- Jeden? – powtórzyła za Eliasem, nie wierząc w to, co słyszy. Tylko jeden? Jeden, by zmasakrować całą wioskę, jeden, który pozostawił tutaj taki odór śmierci, zniszczenia. Nie wierzyła… to musiałby być otchłaniec z najwyższych kręgów, potężniejszy niż inne. A przecież, chociaż czuła odór śmierci i czarnej magii, nie poczuła aż tak silnego demona…
Tylko jeden.
- Jaki kształt ma wioska?
Pytanie Eliasa wdarło się pomiędzy jej myśli, przerywając ich ciąg. Skierowała początkowo rozproszone spojrzenie na Eliasa, skupiając wzrok na jego twarzy.
- Chyba owal. Albo okrąg? – zastanowiła się głośno, żałując, że geografii ludzkich terenów nie zna tak dobrze, jak elfickich. – Coś pomiędzy jednym a drugim. Chyba.
Zastanowiła się, usiłując sobie przypomnieć. Czy owal miał coś wspólnego z magią? Kręgi miały zazwyczaj kształt okręgu, lecz tak naprawdę nie kształt miał tu znaczenie, a zamknięta linia, której uwięziony nie mógł przekroczyć. Lecz może kształt sprzyjał w jakiś sposób rozprzestrzenianiu się mocy?
Tylko jeden otchłaniec. Jeśli był silny, przedostał się tu sam. Może też ktoś go wezwał, zaprosił, myśląc, że go opanuje, a ten wyrwał się spod kontroli?

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair