Pogoda:
Noc zapadła szybko, przykrywając słabo świecące słońce trudną do przejrzenia ciemnością. Ludzie niespokojnie siedzą w swoich chałupach, zerkając przez uszczelnione kocami okna i błagając w duchu, by ta noc przebiegła spokojnie, nie zabierając żadnego życia ze sobą. Dzieci rozsiadając się wygodnie wokół ogniska, słuchają trzasku płomieni pochłaniających kolejne szczapki drewna, nie zaprzątając sobie jeszcze głowy problemami dorosłych. Starsi zamykają szczelnie drzwi, zastanawiając się czy nieznany im przejezdny został w wiosce tak jak mu radzili. Bez strachu chciał nocą wyruszyć w dalszą podróż, lekceważąc niebezpieczeństwa. Wyglądał jakby zapomniał, że w zimowe noce lasy należą do Lodowych Piechurów.
Poranek przywitał Kerończyków grubą warstwą białego puchu, przykrywającego dachy chat ciężką czapą. Pod osłoną nocy śnieg skrył trakty prowadzące do większych miast Keronii, w i tak srogiej zimie, tworząc kolejne niebezpieczeństwo. Niewprawni podróżni często zbaczają z niewidocznych dla nich traktów, zapominając, że łatwo znaleźć drogę przyglądając się równo wyciętym drzewem, wskazującym bieg traktu. Wielu już zamarzło, nie mogąc odnaleźć drogi, w ostatnim tchnieniu żałując, że nie wydali kilku monet na miejscowego przewodnika, który bez trudu zaprowadziłby go traktem na miejsce.
Lód skuł Wężowy Przylądek i Zatokę Memorii. Bardzo niska temperatura nie pozwala rozpuścić się grubej warstwie, wróżąc, że pozostanie tak aż do wiosny. Przeszywający zimnem wiatr nadchodzący z nad Kresów Północnych przynosi wiele zamieci śnieżnych. Piaski Pustyni Lavay przyprószył śnieg, noce są zimniejsze o kilka stopni.
Przebycie Gór Mgieł stało się niemożliwe. Ostatnie przełęcze zostały zasypane śniegiem, górskie szczyty przykryły białe czapy. Wygłodniałe zwierzęta i bestie wyglądają tych, którzy mimo lodowatego wiatru i śniegu wybrali się w góry.
W Wirginii pogoda zmieniła się nieznacznie, na Wielkiej Pustyni Wirgińskiej noce stały się chłodniejsze, a temperatura w całym kraju zmalała o kilka stopni.
W Quinghenie trwa pora deszczowa. Mieszkańcy wyspy mogą spodziewać się powodzi w okolicach miasta Antor.
Na Wedze rozpoczęła się łagodna zima, która w tym roku zaskoczyła Wegańczyków większymi opadami śniegu i temperaturą od -1 do -5 stopni.
Informacje:
Halo, tu świat!
*Zamieszanie w Wirgini?
Gdy król wirgiński ducha oddał, ferment się w królestwie poczynił. Testament stanowi, jakoby to królewska córka rządy objąć miała, co dysputy gorące w Zgromadzeniu Lordów wzbudziło. Króla nowego po dziś dzień nie obrano i choć oficjalnie bezkrólewie panuje, coraz pewniejszym się zdaje, że namiestnik królewski w istocie państwem włada, Zgromadzeniem umiejętnie sterując, a jedynie pozory władzy podziału zachowując. Wojna z Keronią dalej toczona będzie, na wieść o czym część ludu tumulty wznosi, na coraz wyższe podatki dla zapełnienia pustek w państwowym skarbcu się nie godząc. Takoż i niewolnicy, szansę na poprawę swego losu widząc, powstanie w lennie Leres Shame zaczęli. Słuchy chodzą, że władyka tamtejszy do El-ehmro uszedł, seniora swego o pomoc prosząc.
Halo, tu Keronia!
* Ostrzeżenie dla wielbicieli importowanych trunków!
Zupełnie niedawno na jaw wyszło, że tajemnicza niemoc, jaka panią na zamku Askad dopadła, nie chorobą była, a trucizny skutkiem, jaką w białym winie umieszczono. Trunek z Demaru jako podarunek kurtuazyjny przywieziono, o obecności w nim jadu Pełzacza nie wiedząc. Takoż o ostrożność prosim, gdy o wino z Prowincji Demarskiej idzie, możliwym bowiem, że beczułek skalanych więcej było i również w inne świata strony rozejść się one mogły.
* Kandydaci na szpiegów poszukiwani!
Kiedy Szafira Escanor władzę w Keronii obejmowała, w niełaskę słudzy Marvolów popadli. Wieść głosi, iż królowa własną siatkę szpiegów utworzyć nakazała, co przez kolejnych lat parę uczyniono. Dziś wiadomym jest, że na świecie kilka nazywających siebie keronijskim wywiadem sił działa. Prócz Zakonu Wśród Wzgórz, Ruchu Oporu i grup innych, wokół starej dynastii skupionych, a w konspiracji działających, do głosu słudzy Szafiry dochodzą, w niej legalną władzę upatrujący . Siatka ta informatorów poszukuje, agentom swoim godziwe wynagrodzenie oferując. Potrzebni zwłaszcza tacy, co w Wirgini się urodzili i zwyczaje tamtejsze znają, oraz Kerończycy, którzy do struktur Ruchu Oporu przeniknąć by mogli.
* Teatr śmierci
Do Królewca zawitał uliczny teatr, jeden z wielu przewijających się przez stolicę. Początkowo kryty połataną płachtą wóz i jego nieco hałaśliwi, lubujący się w jaskrawych, pstrokatych strojach mieszkańcy nie zwracali uwagi nikogo poza gromadką dzieci. Przedstawienia z wykorzystaniem poruszanych sznurkami lalek przyciągały przechodniów, kapłani grzmieli o grzechu i rozpuście, jakie niesie z sobą teatralna sztuka, ale nic ponadto się nie wydarzyło. Do czasu, aż trupa zainteresowała się przygotowaniami do publicznej egzekucji przetrzymywanego w stołecznym więzieniu złodzieja, który dopuścił się trzeciej w swoim życiu, karanej śmiercią kradzieży. Podest z szubienicą wzniesiono w jednej z bogatszych dzielnic Królewca, jednak w dniu egzekucji ściągnęło doń mnóstwo mieszkańców pośledniejszych dzielnic. Nie spodziewali się oni jednak, że z wyroku śmierci przez powieszenie ktoś poważy się zrobić komedię. Podczas całego zdarzenia raz po raz dało się słyszeć wybuchy gromkiego śmiechu, ale napięcie było aż nazbyt wyczuwalne. Kaznodzieje ucichli i nie wypowiadali się na ten temat, jednak po raz pierwszy od kilku miesięcy na ulicach pojawili się wyznawcy Horb, bogini skazańców. Nie wznoszą modłów, nie przemawiają - jedynie przywdziewają białe szaty jako oznakę domniemanej niewinności, do której ich zdaniem każdy ma prawo.
Wyrok na przestępcę uprawomocniła królowa Szafira. Może pozostałoby to niezauważone, gdyby nie pogłoska, że monarchini podpisała również rozkaz zamienienia opuszczonego kamieniołomu, położonego w pobliżu Norgate, w więzienie. Wieść jest niepotwierdzona, jednak, jak to z plotkami bywa, żyje własnym życiem i obrasta w otoczkę zbieżnych informacji.
*Nadeszła zima…
… a wraz z nią siarczyste mrozy i zamiecie. Redakcja przypomina, że zimowe miesiące to czas szczególnie ciężki dla wszystkich bezdomnych i dzikich zwierząt, zamieszkujących miasta i osady. Ważne, by koty i psy miały dostęp do czystej, ciepłej wody. Koty wpuścić można do przedsionka lub do domu, by ogrzały się przy piecu lub palenisku i zażyły nieco regenerującego snu. Psów pod żadnym pozorem nie należy trzymać na krótkim łańcuchu, ruch przy niskich temperaturach jest dla nich niezwykle ważny. Mniejsze zwierzęta w czasie zimy powinny mieć możliwość ogrzania się w domu, gdy będą tego potrzebować. Jeśli mają budę, warto wyłożyć ją kocem lub innym grubym materiałem, a także zasłonić nim wejście. Apelujemy, by podczas dokarmiania ptaków, do którego zachęcamy, nie wrzucać kawałków pieczywa do wody, gdyż nasiąka ono i zamarza, co niekorzystnie wpływa na ptasi układ pokarmowy.
*Pożoga
Miesiąc temu w północnej dzielnicy Demaru wybuchł pożar, który, mimo chłodów oraz opadów deszczu i śniegu, strawił kilkanaście drewnianych budynków mieszkalnych. Na szczęście straży miejskiej udało się okiełznać żywioł - akcja przebiegła sprawnie, gdyż została w nią zaangażowana większość czuwających nad porządkiem strażników. Niestety, w tym samym czasie odnotowano zwiększoną liczbę kradzieży. Wieść niesie, że pożar był następstwem nielegalnych i niebezpiecznych eksperymentów z prochem strzelniczym, przemyconym z Quingheny.
*Uzbrojone kapłanki
Zarówno w większych miastach, jak i miasteczkach i większych osadach spotkać można kobiety odziane w proste, granatowe suknie, noszące szkaplerze - wąskie pasy tkaniny z otworem na głowę, podobnie jak suknie spięte paskiem - z wyhaftowaną na nich złotą dziesięcioramienną gwiazdą, a do boku troczące miecze. Kapłanki, bo tak o sobie mówią, oddają cześć bogini Myrmidii. Pracują jako misjonarki, choćby podczas pogrzebów, gdy rodzina zmarłego chce, by w jego ostatniej drodze towarzyszył mu sługa jednego z bóstw; są również dobrymi zielarkami. Zapytane, czemu noszą broń, odpowiadają, że do fanatyzmu im daleko, lecz niejednokrotnie są zmuszone bronić siebie lub prostych ludzi, uciekając się przy tym do użycia siły. Nie wiadomo, czy tworzą jeden zakon, czy rozrzucone po Keronii i rzadziej Wirginii wspólnoty ani kto jest ich przełożoną.
Wróżka Pierdziuszka radzi:
Tej zimy los nie był przychylny tym, którzy w okresie świątecznym postanowili zajrzeć w skromne progi Wróżki. Zza jej okiennic nie dochodziły żadne dźwięki czy światła, z komina nie unosiła się smużka dymu, a na zamkniętych na cztery spusty drzwiach wisiała tabliczka "Wróżki nie ma. Wróżka wyjechała na zasłużone wakacje. Podarki zostawiać w redakcji". Tyle wiedziano i tyle słyszano.
Wróżka wyjechała w góry i wszelki ślad po niej zaginął.
Wróżka siedziała na fotelu z parującą filiżanką herbaty z rumem w ręku. Ceramikę zdobił motyw różyczek i rozbieganych kotków. Mina Wiedzącej wyrażała pogardę i oburzenie. Była związana.
- To jest skandal.
Postać w długim ciemnym płaszczu, ogrzewająca dłonie przy kominku wzruszyła ramionami.
- Wiemy. - Zorana uśmiechnęła z przekąsem. - Niemniej zaatakowanie kolegi szklaną kulą nie było najlepszym z pani pomysłów. Musieliśmy sięgnąć po środki przymusu.
- Jak śmieliście napaść na Pogromczynię Gnomów…
- Mika’el, błagam, pogadaj z nią.
Członkom wszelkich tajnych organizacji wewnętrzne oko przewiduje sroższe niż ubiegłego roku kary za spiskowanie ze stroną przeciwną. W związku z tym przewiduje się większy odsetek śmierci…
Tym, którzy do owych organizacji nie należą, wróżka także wieszczy niebezpieczeństwo i rychłą wizytę kostuchy, a to z racji nawiązywania znajomości z niewłaściwymi ludźmi, czyli spiskowcami.
Tym, którzy ani nie spiskują, ani spiskujących nie znają, wróżka przyszłości przepowiedzieć nie chce, bo twierdzi, że takowi nie istnieją.
Wszyscy spiskują.
Spisek w spisku.
A w nim jeszcze jeden.
I wszystko rzecz jasna przeciw Wróżce!
Ploteczki szurniętej dzieweczki:
* Ostatnimi czasy daje się zauważyć wzmożoną aktywność turystów w lesie Larven. Kilkuosobowe wycieczki spędzają niekiedy całe dnie na spacerowaniu leśnymi ścieżkami i podziwianiu piękna przyrody. Apelujemy jednak, by uważać podczas zbierania grzybów - niektóre z nich mogą działać odurzająco, a teren jest niebezpieczny. Wszak nikt, wybierając się na przechadzkę, nie chce skończyć w wykrocie i ze złamaną nogą.
* Ostatnimi czasy na ceramicznych naczyniach często zobaczyć można stale powtarzający się motyw pewnego warzywa - cebuli. Ta malowana bulwa stała się bardzo popularna zarówno wśród klienteli, jak i malarzy pracujących przy pracowniach garncarskich. Jak twierdzą rzemieślnicy, przedstawienie zostało zapożyczone z ceramiki pochodzącej z Cesarstwa Środka Świata oraz z Akshary. Problem w tym, że cesarskie naczynia są zdobione podobnym motywem, ale przedstawia on nie cebulę, a… peonię.
* Chodzi plotka, że podróżujący po Keronii wendigo pierdzi śniegiem!
* W piwnicy karczmy Pod Rozbrykanym Kurczakiem odnaleziono gnoma. Świadkowie jego uwolnienia mogli słyszeć, jak rozprawiał on o mamucie i wielbłądzie, a na pytanie o swoje imię odpowiadał, że zwą go Anonim. Według opinii medyka biedaczyna postradał zmysły. Redakcja WPT rozpoznaje w nim gnoma Jędrzeja, który przepadł bez wieści dwa miesiące temu, choć zdania są podzielone.
* W dzielnicy czerwonych latarni Królewca coraz głośniej mówi się o złodzieju okradającym nie tylko bogom ducha winnych cywili, ale i samych przedstawicieli miejscowych szajek. Wieść niesie, że jego ofiarą padł nie kto inny jak Dukat, świeżo upieczony 'książę złodziei'. Ofiarą demona padają nie tylko przestępcy, ale i damy, co więcej, potwór ma mieć skłonność do kobiecych strojów, przez co staje się zagrożeniem dla okolicznych kurtyzan. Dowódca przestępczego podziemia uspokaja, iż potwór nie stanowi zagrożenia dla klienteli i że wkrótce zatrudni odpowiednich ludzi, by uporali się z problemem.
* Mimo iż rektorat Uniwersytetu w Królewcu stanowczo zaprzecza takim informacjom, coraz więcej dowodów wskazuje na to, że w murach uczelni odbywają się nie tylko wykłady, ale i wątpliwie moralne zajęcia praktyczne z udziałem osób zimnych i śmiertelnie poważnych - tak, dochodzi tam do sekcji zwłok ludzkich. Nasi informatorzy uparcie milczą na ten temat, wspominają jednak, że sprawą zainteresowały się miejskie służby śledcze. Być może kiedyś nielegalne badania pozwolą im na rozwiązywanie spraw najgorszych przestępstw?
Mniszek lekarski
Części używane w zielarstwie: żółte kwiaty, liście i korzeń, który należy zbierać jesienią
Działanie: Mniszek pomaga w walce z wszelkimi wysypkami i plamami pojawiającymi się na ciele. Łagodzi kaszel i osłabienie, któremu często towarzyszy niezdrowa bladość. Udaje się nim leczyć szkorbut. Jest moczopędny, dzięki czemu staje się bardzo przydatny przy zatruciach, ułatwia choremu w pozbyciu się z ciała trucizny. Spożywanie mniszka pomaga w unikaniu tych lżejszych jak i cięższych chorób, ludzie stają się silniejsi.
Uwagi: Należy uważać na biały sok wypływający ze złamanej łodygi mniszka – jest trujący.
Napar z korzenia i ziela mniszka lekarskiego
Składniki:
· 2 garści ziela z korzeniami
· 1l wody
Do wody dorzucić 4 łyżki rozdrobnionego ziela z korzeniami i zagotować pod przykryciem. Po 2 minutach od zagotowania napar z mlecza odstawić i zostawić do nasiąknięcia wodą na 10 minut. Pić 3 razy dziennie przed posiłkami przy problemach niestrawności lub skóry. Napar z większą ilością wody można użyć do przemywania twarzy z wysypką lub plamkami.
Napar z kwiatów mniszka
Składniki:
· niepełna garść kwiatów
· 0,5 l wody
Przez 10 minut parzyć pod przykryciem kwiaty w gorącej wodzie. Odcedzić napar. Pić 2-3 razy dziennie po ½ kubka podczas długotrwałego, nieustępującego kaszlu lub kataru.
Orzeźwiające piwo z mniszka lekarskiego
Składniki:
· 9 garści zmieszanego ziela, kwiatów i korzenia mniszka
· 1 kubek miodu
· 1 cytryna
· 9 garści imbiru
· 4 l wody
· zakwas chlebowy (1 łyżka na 1 kubek płynu)
Dobrze wymyte ziele, kwiaty i korzeń (najlepsze są te soczyste, włókniste należy odłożyć) mniszka razem z imbirem i startą skórką cytryny zalać wodą. Gotować przez 15 minut. Przecedzić. Dodać miód do ciepłego, lecz nie gorącego wywaru. Na samym końcu do letniego wywaru dodać zakwas chlebowy i sok z cytryny. Przykryć tkaniną. Po trzech dobach przelać wywar do beczułki. Po odczekaniu siedmiu dób piwo nadaje się do spożycia. Przechowywać w ciemnych i chłodnych miejscach.
WPT w terenie:
Opowieści z keronijsko-wirgińskiego pogranicza
Według oficjalnych kalendariów II wojna keronijsko-wirgińska zaczęła się przeszło dziewięćdziesiąt lat temu. W świadomości większości Kerończyków trwa jednak od niespełna dwudziestu, wciąż żyją więc ci, którzy pamiętają czasy „pokoju”. Przygotowując ten reportaż usiłowałam dociec, jak wojna wpłynęła na relacje między obiema nacjami, na zachowania zwykłych ludzi. Podróżując po Keronii, zebrałam historie osób, których to „keronijsko-wirgińskie pogranicze” dotyczy w sposób szczególny.
Pogranicze to miejsce, w którym stykają się ze sobą dwa różne obszary. Kultura, język, ale przede wszystkim ludzie. Ci, których opowieści wybrałam nie mieszkają przy granicy. Ich „pogranicze” jest bardziej metaforyczne.
Część I. Pani dowódco...!
Z daleka wydaje się ładna, dopiero z bliska widać, że jej długie, jasne włosy są połamane, a twarz prócz zmarszczek znaczą blizny. Kiedy staje naprzeciwko mnie, ubrana w kolczy pancerz, jakby to była jej druga skóra, trudno mi myśleć o niej inaczej, niż jako o wojowniku. Wrażenie to pogłębiają powściągliwe, oszczędne ruchy i pewność siebie.
Nevina jest dowódcą w wirgińskiej armii. Dowódcą, nie dowódczynią, bo w formacjach tego kraju nie ma miejsca dla kobiet. Przyjmuje mnie w białym, przestronnym namiocie na planie koła, nad którym powiewa chorągiew rodu shi’Meir. Jego wnętrze sprawia surowe, ascetyczne wrażenie. Stół, wokół niego kilka niskich składanych krzeseł. Pod ścianą namiotu kilka zamkniętych skrzyń, o jedną z nich oparte są tarcza i miecz. Najdalej od wejścia znajduje się posłanie z narzuconych na siennik baranich skór. Nie ma nic więcej, żadnych drobiazgów niezwiązanych z jej profesją.
Na pytania odpowiada konkretnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie przekształcić jej wypowiedzi w płynną opowieść.
1. Urodziłaś się w czasie między dwiema wojnami. Czy masz jakieś wspomnienia sprzed II wojny keronijsko-wirgińskiej? Jaka atmosfera panowała wtedy w twoim kraju?
Trwały przygotowania do wojny. Nikt nie mówił o niej wprost, ale wszyscy zdawali się wiedzieć, że prędzej czy później dojdzie do otwartego konfliktu. Wówczas byłam w chorągwi nikim, niemalże ciurą obozową. To i tak znaczna poprawa, bo udało mi się wybić z głowy większości moich towarzyszy, że nie znalazłam się tam, by kupczyć swoim ciałem. W przeciwieństwie do reszty rycerstwa i szeregowych żołnierzy, starałam się gromadzić napływające zewsząd informacje. Wiedziałam, że mogą mi się przydać. I przydały, choć przekonanie ojca, w dodatku listownie, że nadaję się do czegoś więcej niż gnicia w garnizonie, nie należało do łatwych zadań.
2. Co sprawiło, że zaciągnęłaś się do wirgińskiej armii? Czy wstąpiłaś do niej pod kątem wojny z Keronią? Co wtedy sądziłaś o wojnie?
Nie myślałam o tym, z kim ani dlaczego będę walczyć. Spokoju nie dawało mi to, że chorągiew mojego rodu będzie stawiać czoła wrogiemu wojsku, że moi krewni będą narażać życie i ginąć, a ja… No właśnie, co będę robić? Siedzieć w domu i pisać do nich listy, czekając miesiącami na odpowiedź? Nienawidzę bezczynności i poczucia bezsilności. A nade wszystko nie potrafię znieść, gdy ktoś odbiera mi ideały, w których mnie wychował. Z dziada pradziada wszyscy pełnoletni shi’Meirowie stawali w szeregach rodowej chorągwi. Kobietę jednak uważa się za pełnoletnią, gdy wyjdzie za mąż. Takie małżeństwo może sprawiać pewne problemy, nieprawdaż? Jakoś do tej pory nikt tego nie zauważył.
3. Jakie było twoje pierwsze wrażenie, kiedy trafiłaś do Keronii?
Czułam się obco. Nauczyłam się planować działania na otwartej przestrzeni, na pustynnym, skalistym terenie, rzadziej w niewielkich oazach. Ten kraj to w dużej mierze góry i gęste lasy, przecinane całym mnóstwem strumieni i rzek. Miasta i wioski diametralnie różnią się od wirgińskich. Cały czas się uczę. Kontaktów z miejscową ludnością nie nawiązuję, od tego mam informatorów. W oczy rzuca mi się jednak większa swoboda obyczajów, która wynika zapewne z braku kast.
4. Czy doświadczenia w Keronii zmieniły twoje początkowe poglądy na kwestię tej wojny?
Tak naprawdę dowództwo objęłam w momencie przekroczenia granicy z Keronią. To wtedy zaczęłam podejmować decyzje o wysyłaniu ludzi na śmierć, właśnie wtedy ryzyko zaczęło być prawdziwe, namacalne. Nigdy wcześniej nie widziałam tyle krwi ani nie słyszałam tylu ludzkich krzyków. Tu nie chodzi o tę konkretną wojnę, ale o każdy inny zbrojny konflikt. Bo wojna dzieje się naprawdę, nie rozgrywa się na mapach i w listach, a już na pewno nie na kartach ksiąg. Dopiero gdy to zrozumiałam, pojęłam, na co się zdecydowałam. Nie, nie żałuję.
5. Kerończycy twierdzą, że wirgińska armia jest okrutna, bezwzględna, brutalna. Ty do niej należysz, znasz to wszystko – można chyba powiedzieć – od podszewki. Jesteś w stanie się z tym zgodzić?
Wojsko ma być karne. Nie zwykłam przymykać oka na czyjeś zachcianki, nie w takiej sytuacji. To obcy kraj z jego wrogo nastawionymi mieszkańcami. Nie pozwolę, by czyiś wybryk naraził na niebezpieczeństwo oddział. Zwłaszcza, że nad pozostałymi dowódcami nie mam władzy, nie mogę im niczego zabronić. I, tak samo jak oni, ponoszę tego konsekwencje. Odpowiedzialność zbiorowa za samowolę niektórych, do której na dodatek nie powinnam się przyznawać, dbając o dobre imię dowódców. O sobie mogę powiedzieć, że nie wydaję bezsensownych rozkazów.
6. Kobieta w wirgińskiej armii to nie jest częsty widok. Wasze społeczeństwo w ogóle wydaje się zdecydowanie patriarchalne – to prawda, czy pozory? Czy to, że jesteś kobietą ma znaczenie, gdy dowodzisz? Czy podejmujesz inne decyzje, niż mężczyźni?
Tak, to prawda, nie znam drugiego takiego przypadku. Kobietom nie pozwala się walczyć, a tym bardziej dowodzić. Posłuch i autorytet budowałam latami, a i tak obawiam się, że mój najmniejszy błąd obróci zaufanie, jakim darzą mnie podwładni, w niwecz. Z ryzykiem wybuchu buntu liczyć się musi każdy, kto kimkolwiek dowodzi, ale ja myślę o nim cały czas. Czasami - choć mogłabym wydać rozkaz osobiście, bo mam pod sobą stosunkowo niewielki oddział - wydaje go któryś z moich doradców. By rozkaz wydał mężczyzna. A czy podejmuję inne decyzje niż mężczyźni? Być może. Ale wśród mężczyzn są i dobrzy, i przeciętni, i mierni dowódcy. Decyzje to decyzje, mogą być dobre i złe, bez względu na to, kto je podejmuje. Skupiam się na tym, by moje były dobre, innym na ręce nie patrzę. Niech popełniają swoje błędy i uczą się na nich. Ja uczę się na swoich.
7. Jak wygląda twoja współpraca z mężczyznami z wirgińskiej armii? Podporządkowują ci się jako dowódcy?
Każda armia to w przytłaczającej większości mężczyźni, nie ucieknę przed współpracą z nimi, choćbym chciała. Dowodzę, mam swoich zaufanych ludzi, którzy służą mi radą i pomocą, gdy tego potrzebuję i nie zważają na to, że jestem kobietą, a przynajmniej nie robią mi złośliwych uwag. Mam pod sobą również tych, którzy muszą się podporządkować, bo taki jest ich status. Początki nie były lekkie, nie miałam posłuchu, przed buntem chroniła mnie właściwie wyłącznie reputacja wpływowego ojca. Z czasem to się zmieniło. Nawet jeśli moi ludzie gardzą mną ze względu na to, że urodziłam się kobietą, potrafię wzbudzić ich szacunek ze względu na doświadczenie i umiejętności. I wiek, choć tym ponoć kobiety nie lubią się chwalić.
8. Która z akcji lub walk w których brałaś udział najbardziej zapadła ci w pamięć? Dlaczego?
Niedługo po tym, jak przybyłam do Keronii, wpadłam w zasadzkę. Początkowo sądziłam, że to partyzanci. Miałam już z nimi do czynienia i wszystko wskazywało na to, że to ich sprawka. Ale czekała mnie niespodzianka. To nie banda, nawet nie Kerończycy, a mój ojciec próbował wysłać mnie i moich ludzi na tamten świat. Nigdy nie zaakceptował mojej decyzji ani nie patrzył przychylnie na moje poczynania. Dowodów na jego udział w tej sprawie mam aż nazbyt wiele, ale nie o tym chcę mówić. Zapadło mi to w pamięć, bo tego ciosu się nie spodziewałam, nie wymierzonego przez kogoś, kto do tej pory był dla mnie swego rodzaju autorytetem. Ledwie uszłam z życiem, ale wiele się wtedy nauczyłam. Teraz wiem, że niczego nie mogę być pewna, że nic nie jest oczywiste.
9. Zakładając, że wojna skończy się wygraną Wirgini, jakie masz plany na przyszłość? A co, jeśli to Keronia zwycięży?
Będę dowodzić, dopóki starczy mi na to sił. Wiem, że z moimi doradcami jestem w stanie osiągnąć bardzo dużo i razem możemy uniknąć wielu błędów, a rola wojska nie kończy się wraz z wojną. Co, jeśli Keronia zwycięży? To zbyt ogólne pytanie, dlatego odpowiedź brzmi: “To zależy.”
Część II. Kerończyk z wyboru.
Nazywa się Aed, wygląda na trzydzieści lat, choć zapewne ma więcej. Jest najemnikiem, z pochodzenia Wirgińczykiem. Trudno nie zauważyć jego szpiczastych uszu, pamiątki po jednym z rodziców. Mieszana krew. Kiedy spotykamy się w karczmie w Królewcu, nie wiem o nim wiele więcej.
Namówienie go na udział w wywiadzie nie było proste. Do tej pory się ociąga, nie patrzy mi w oczy. Nie jestem w stanie ocenić, kiedy mówi całkiem szczerze, a kiedy zachowuje coś dla siebie.
Dzieciństwo spędziłem pływając na Stepującym Szubieniczniku, ojciec oddał mnie pod opiekę kapitanowi statku. Gdy Wirginia zaczęła zdobywać pierwsze ziemie Keronii, opuszczałem Sevillę, która znajdowała się na drugim końcu kraju niż granica, na której toczyła się wojna. Stosunki kerońsko-wirgińskie w ogóle mnie nie interesowały. Do portu dotarły wieści, że statek zatonął; jego załoga, która przez wiele lat zastępowała mi rodzinę, zaginęła. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Kilkanaście miesięcy spędziłem na ulicach cuchnącego rybami portowego miasta, imając się każdej roboty, która wpadła mi w ręce. Każdej. Co miała mnie obchodzić wojna tocząca się całe tygodnie drogi stamtąd? W konflikt wmieszałem się wiele lat później. Wówczas nie chciałem o nim nawet słyszeć. Była tylko obawa, że komuś nie spodoba się moje pochodzenie. Pracowałem nad swoim kerońskim, by nikt nie dosłyszał w nim wirgińskiego akcentu. Dziś prawie go nie ma. – niechętnie opowiada o swojej przeszłości – tej sprzed wojny. Przed tym, jak walki w Keronii rozgorzały na dobre, nie miał do czynienia z polityką w żadnej formie. - …Załogę Szubienicznika interesowały wyłącznie podatki nakładane na towary sprowadzane z Wegi, Cesarstwa czy Akshary, nic ponadto. Nie wiedziałem, co myśleć o tej wojnie, jakie będą jej skutki ani jaka jest moja rola w tym wszystkim. Keronia pogrążona była w chaosie i nieudolnych próbach zdziałania czegoś tam, gdzie na działanie było za późno. Chciałem pozostać bezstronny, nie mieszać się w to. Szybko okazało się, że to po prostu niemożliwe. Płacili mi Kerończycy, którzy chcieli obrony przed Wirgińczykami, przed ich wojskiem, przed Myśliwymi.
Zapytany o to, która ze stron ma według niego rację, odpowiedział:
Nie wiem. To, że stoję po stronie Keronii, jest wynikiem jednego osądu. Złożyło się na to wiele czynników i decyzji.
Nie czuje do nikogo nienawiści ze względu na pochodzenie, obie strony ocenia po czynach. Nie uogólnia, nie wrzuca wszystkich do jednego worka. Nie sądzi, by jego życie miało się zmienić po zakończeniu wojny. - Tułaczka od miasta do miasta, jak dawniej – stwierdza. Płatne zlecenia, jak dawniej, ta sama profesja co dawniej. A jeśli Keronia przegra… po prostu czeka mnie dłuższa niż zwykle podróż. Morska.
Część IV. Ina i Arpad.
Ina skończyła dziewiętnaście lat. Ma miłą, upstrzoną jasnymi piegami twarz, okoloną rudymi jak ogon wiewiórki włosami. Jest Keronijką, matką kilkorga małych dzieci. Jej mąż, Arpad, jest starszy. Wygląda jak typowy Wirgińczyk. Pochodzi z okolic Kaneańskiego Portu. Do wirgińskiej armii dostał się z poboru, potem został ranny i opuścił front. Poznał Inę… Obecnie pełni funkcję strażnika w Etir. Kiedy zaprowadził mnie do ich domu, opadły go dzieciaki. Ina śmiała się, że tak jest za każdym razem. Arpad nieczęsto dostaje wolne.
Dla mnie wojna zaczęła się, kiedy wojsko zajęło wieś, w której mieszkałyśmy z matką – wspomina Ina. – Wcześniej to ja nawet nic nie wiedziałam, nie wiedziałam, że w kraju wojna. Myśmy się nie interesowali polityką, bo i po co. A jak wojsko weszło, to na początku też było normalnie. Tylko żeśmy ich karmić musieli. Jak kto znał wspólną mowę, to i dogadać się szło. Kłopoty to się zaczęły potem, jak inny oddział przyjechał. Myśmy z matką uciekły, bo oni dziewki strasznie gwałcili.
Arpad wydaje się decydowanie bardziej skryty. W odpowiedzi na pytanie o przeszłość wspomina walki o Rivendall. To tam został ranny. Inę spotkał w drodze – ona szła z matką, on z przyjacielem.
- On potem wrócił na front, a mae Iny zmarła na tyfus. Znam się trochę na ziołach, w armii trochę widziałem, ale nie potrafiłem pomóc. – Czule obejmuje żonę. Mową wspólną posługuje się płynnie, tylko czasem wplata jakieś słowo w ojczystym języku. Ina uśmiecha się do niego. Naprawdę go kocha, czy wyszła za niego z myślą o polepszeniu własnego bytu? Trudno ocenić, ale przynajmniej teraz coś między nimi jest.
Kiedy zostajemy z Iną same, pytam ją o męża.
- Jest dla mnie dobry – znów uśmiech. – I nie, nie ma dla mnie znaczenia, że to Wirgińczyk. Dlaczego miałoby? Arpad mówi, że wojny to prowadzą ci, co mają w tym interes, czyli politycy. Rody. Królowie. A gdzie mi do królów? Niech tam sobie robią, co chcą, ja to tylko żyć chcę. I spokoju, bo jak spokój jest to i reszta jakoś… – wzdycha. – A co myślę o tych, co walczą? Jedne i drugie szkody robią. Mi to już jest wszystko jedno, tylko żeby nasze dzieci… żeby się żyć dało.
Część III. Rację każdy ma swoją.
Spotykamy się niejako po drodze, bo przyjechała do miasta przede wszystkim po to, by wymienić kilka kamieni szlachetnych na gotówkę. Potrzebuje głównie pożywienia i leków. Jedzenia pewnie nie kupi. Podrożało, jak zwykle na zimę. Pyta, czy wiem, gdzie można wymienić atłas (ma taki ładny, drobno tkany – domyślam się, że kradziony) na płótno namiotowe. Ewentualnie może być żaglowe.
Sama jest ubrana w spodnie ze zmiękczonej skóry i bawełnianą koszulę, chyba przerobioną z męskiej. Grzeje zmarznięte dłonie, wsuwając je pod długi, futrzany płaszcz. Nefryt, pani herszt.
- Ja prawie nie pamiętam czasu przed wojną – przyznaje bez większej zachęty. Siedzi spokojnie, widać, że w tej karczmie jest częstym bywalcem. Interesy? Przypuszczam, że tak, bo raczej nie lubi trunków. - W zasadzie tylko tyle, że wtedy nie trzeba było się bać. Nie było wojska na ulicach, w miastach. Jako dziecko nie bałam się straży, a teraz sama pani widzi, co tu się dzieje.
Więcej o swojej przeszłości nie mówi. Dopiero potem wspomina, że miała siostrę. Z kontekstu wnioskuję, że zabili ją Wirgińczycy. O reszcie rodziny nic nie mówi. Pilnuje się.
Dlaczego zostałam hersztem? – chyba dziwi się, że o to pytam. – Bo chciałam coś robić, działać, zanim te – tu określa Wirgińczyków bardzo niecenzuralnym słowem – do cna zrujnują mój kraj. Nie wstąpiłam do armii, bo honor nie pozwala mi podlegać obecnej królowej. Poza tym nie jestem tak silna jak pełnoprawni rycerze, a partyzancka walka też ma swoje dobre strony. Jakie? Działamy z ukrycia. Często, ale małymi krokami. Rozbijamy pojedyncze grupy zbrojnych, przechwytujemy zaopatrzenie, szkolimy też ludzi, żeby sami mogli się bronić. Czasami uda się odbić więźniów albo pomóc przy obronie jakieś mieściny…
Czy moja płeć ma znaczenie przy dowodzeniu bandą? Ma. Kobietom jest trudniej, nawet w Keronii. Nie wszyscy chcą się podporządkować, do tego jak mieszkamy w lesie, to mężczyzn jest kilkakrotnie więcej, niż kobiet. Wtedy różne rzeczy się w głowach roją… Ale miałam szczęście skupiać wokół siebie także bardzo porządnych ludzi, więc byłyśmy bezpieczne. Na dodatek mnie chronił autorytet, jakim darzą mnie jak herszta. Starałam się wydawać mądre rozkazy i słuchać… to bardzo zjednuje ludzi. Do tego stopnia, że w obozie czuję się bezpieczna. Wiem, że nikt mnie nie ruszy – śmieje się.
Kiedy pytam ją, kto ma rację w keronijsko-wirgińskim konflikcie, marszczy brwi w zamyśleniu.
- Rację każdy ma swoją – odpowiada w końcu. – Moja jest taka, że to oni nas najechali. Nie wiem, dlaczego. Widzę za to, co robią w Keronii. Widziała może pani, jak palą wsie? Tak, żeby ludzie nie mogli uciec. Ja widziałam. Nie raz. Oni są gorsi, niż potwory, bo bestia przynajmniej zabija, żeby zjeść.
Poruszam temat mieszanych małżeństw, bo przecież czasami się zdarza, że Wirgińczycy biorą za żony Keronijki.
- Zdrada na równi z klasyczną – w jej głosie słychać odrazę. – Chwilami zastanawiam się, czy te kobiety mają oczy. I czy kiedykolwiek zastanawiają się, co ich mężowie robili wcześniej. Pani mówi, że przecież nie wszyscy przyszli z wirgińskiej armii. Oczywiście, że nie. Tylko że skoro przyszli w ogóle, to znaczy, że uznali te ziemie za swoje. Uznali tę wojnę, jej zdobycze, a więc i wszystko, co zrobili ich pobratymcy w imię walki z nami. A czy nawiązałam bliższe relacje z kimś Wirgini? Nie. Nie mogłabym być z kimś, kto… Nie.
Zapytana o plany na przyszłość, ożywia się.
- Jeśli Keronia wygra, jeśli będziemy wolni, postaram się dopilnować, żeby nikt nam tego nie odebrał. Chciałabym, żeby ten kraj był piękny, jak w tych starych legendach. I… trzeba będzie rozwiązać Zakon Myśliwych Ulotnych Energii. I zdjąć niektóre obciążenia z chłopstwa, bo pańszczyzna i jeszcze daniny to za dużo. I jeszcze szkoły, trzeba założyć ich tyle, żeby więcej ludzi mogło uczyć się czytać. Gdybyśmy mieli sojusz z elfami dobre kontakty z Quingheną… Tylko że najpierw musimy pozbyć się Wirgini. Pozbyć się ostatecznie, nie tylko na naszych terenach.
- Podbić ich? Przecież to to samo, co Wirginia robi teraz z Keronią.
- To konieczność – głos Nefryt staje się twardy, nieustępliwy. – Kiedy skończyła się I wojna keronijsko-wirgińska, wywołali drugą. Myśli pani, że coś ich powstrzyma przed trzecią?
- A jeżeli Keronia przegra?
- Zabiję się. Kiedy już nic nie będę mogła zrobić.
Imiennik
Wszystkie niezgodności z blogowymi postaciami i zdarzeniami są rzecz jasna całkowicie przypadkowe ;).
* Sorcha pochodzi od słowa „so aracha”, co w języku elfickim oznacza „podnosząca się”. Słowo to jest odnoszone do sytuacji odradzania się czegoś lub wstawania z klęczek, rozumianego, jako nie poddawać pomimo wszystko. Sorcha jest więc imieniem oznaczającym, że jego właścicielka nigdy nie zgina karku, a po każdym upadku podnosi się. Sorcha jest odmianą, używaną głównie przez niższą kastę elfów, chociażby krętouchych. Elfy z wysokich rodów rzadko nadają tego typu imiona swoim potomkom w ich skróconej, mniej eterycznie brzmiącej formie.
Imię to wiążę się z pewną legendą, jakoby bogini Rota ukazała się umierającej elfce krętouchej, która oddała życie, broniąc rodu szlachetnych elfów, którym służyła, dając w ten sposób wyraz swej wierności oraz posłuszeństwa. Ponoć bogini Rota miała wyciągnąć ku niej rękę i zwrócić się do niej „So Aracha”, co przez świadków zajścia - niższej kasty elfów, w połowie znających rodzimy język, zostało mylnie zrozumiane „Sorcha”. Zgodnie z przekazami elfka została uzdrowiona i ocalona od śmierci. Od tamtej pory legenda ta trwale zapisała się w folklor elfów krętouchych, a imię Sorcha stało się popularne wśród ich plemion.
Sorcha pozostaje zdania, że paczka z wozu, posłańcowi lżej (na sumieniu), a najlepszy przyjaciel człowieka ma cztery nogi (łóżko).
* Tomoe to imię wywodzące się z Cesarstwa. Jego etymologia wskazuje na dwa znaczenia: ziemia lub śmierć. Tomoe to numerologiczna 5. Zgodnie z Bardzo Poważną Interpretacją Numerologiczną Tomoe to tradycjonalista, często przywiązany do podziałów społecznych. Cynik. Człowiek raczej stroniący od nauki, a już na pewno od dzielenia się widzą z innymi. Osoba niekoniecznie atrakcyjna, ale za to towarzyska i przywiązana do… używek. Na szczęście tych mniej groźnych dla zdrowia.
Tomoe to osobnik, którego życiową misją jest lanie wody. Uważa, że co za sucho to niezdrowo, stąd sypanie suchymi żartami idzie mu jak krew z nosa. Szczwany, zwykle chwyta kilka lisów za ogon i na ogół wychodzi na tym korzystnie. Panicznie boi się gromu z jasnego nieba.
Ogłoszenia parafialne:
- Jej Ekscelencja Regentka Zakonu Wśród Wzgórz poszukuje niebieskiej skarpety. Znalazca proszony jest o kontakt z wysłannikiem Zakonu lub samą zainteresowaną.
- Królewiecki strzech kamieniarski poszukuje kandydatów na czeladników. Oferuje posłanie w przybudówce i zaszczyt wieczerzania z mistrzem cechowym. W zimie praca w ogrzewanym pomieszczeniu.
- Poszukiwany skazaniec zainteresowany rolą niemą w spektaklu “Wisielec”. Gwarantujemy jedno ostatnie życzenie więcej. – Trupa teatralna “Pętla”
- Oddaj urynę do banku moczu! Moczowa kuracja gratis. Działa na wszystko!
- Znalazłem niebieską skarpetę niewątpliwej urody, bawełnianą. Moja babcia nosiła podobne. I kożuszek też nosiła, i kraciastą chustkę. – Odrin
- Nagroda za głowę wendigo! Uwaga, potwór przemienia się w człowieka. – Wójt gminy Pierdziśniegi Dolne
Czy wiedziałeś, że:
...źrenice Lamii - demona o wyglądzie węża - mają kształt klepsydry?
...dorosłe osobniki Serrasa (piranii występujących w rzece Yok) żerują o brzasku i o zmierzchu?
...w pierwszym roku Wieku Przybyłych zza Morza ery Dawnych Dni do Keronii przybyły Elfy?
...w czternastym roku Wieku Burz ery Świetlnych Dni został aresztowany Alastair - keronijski mag?
...miejscem zgromadzeń na Kresach Północnych jest neutralna osada Ting Torph?
...władcą Jalgsi Hattarna, a właściwie Wodzostwa Olbrzymów jest Watażka Dahrlir Potężny Pięściarz?
...każda z Sióstr Miecz - oprócz Matki Przełożonej - musi ukrywać swoją twarz?
...justycjariusz, zwany też psem gończym czy oprawcą, jest urzędnikiem zajmującym się ściganiem złoczyńców, prowadzeniem śledztw i karami za mniejsze przewinienia?
...miąższ chleba, przeżuty i zagnieciony z pajęczyną to okład leczący skaleczenia i mniejsze rany?
...wirydarz to rodzaj klasztornego dziedzińca?
Dodatek świąteczny:
Wesołych świąt!
Aed:
Było srebrzystobiało. Pojedyncze płatki śniegu wirowały, niesione podmuchami wiatru, a rozświetlone ubywającym księżycem chmury pędziły po granatowym niebie. I nawet można byłoby się tym zachwycać, gdyby nie to, że było tak cholernie zimno.
Huczący w uszach, targający gałęziami wiatr spadał z nieba z szumem przywodzącym na myśl rozbijające się o klif morskie fale. Chłód wdzierał się pod poły płaszcza, kąsał dłonie, wyciskał łzy z piekących od zmęczenia oczu. Śnieg osiadał na włosach, twarzy i odzieniu, po czym topniał, wychładzając ciało. Spod przymrużonych powiek, spoza targanych wiatrem włosów i przez pryzmat kropel wody na rzęsach niewiele było widać. Właściwie tyle co nic.
Klaczka parła przed siebie z godnym podziwu uporem. Tak długa podróż bez odpoczynku była niemalże ponad jej siły. Jeździec nie miał pojęcia, czemu wątłe konisko jeszcze nie zatrzymało się, zostawiając go w szczerym polu, pośród wszechogarniającej, przytłumionej mrokiem bieli i huczącego, napierającego ze wszech stron wiatru. Drugi wierzchowiec, znacznie silniejszy, wyrwał mu lejce z rąk i tyle go widział, nie miał zresztą czasu go szukać. Srokata zdawała się wiedzieć, że spoczywa na niej odpowiedzialność za życie tego popaprańca, co nie dość, że się w kłopoty pakuje, to jeszcze wywinąć się im nie potrafi.
Aed zawalił. Znów wetknął haczykowaty nos tam, gdzie go nie chcieli i oberwał. Wypadek przy pracy, jak to zwykł nazywać. Albo krócej: kłopoty.
I tak został z jednym koniem, na którym ledwo mógł się utrzymać i którym kierował jedną ręką. Drugą, pulsującą bólem, przyciskał do piersi.
Srokata wyraźnie zwolniła, zaczęła przystawać. Ściągnął wodze, klaczka zatrzymała się. Przerzucił przez jej grzbiet zdrętwiałą od długiej jazdy nogę, zsunął się na zasypany śniegiem trakt. Nogi się pod nim ugięły; chwycił się łęku, odzyskanie równowagi zajęło mu dłuższą chwilę. Odetchnął głęboko raz i drugi, choć nie było to łatwe, gdy wiatr wiał mu prosto w twarz. Przetarł załzawione oczy, zaklął. Nie mógł nawet poratować się skowytem, butelka z eliksirem rozbiła się, zalewając przy tym zapas czystego papieru i barwiąc go na brązowo. A papier był niesamowicie drogi. Tak samo jak konie i wyroby zielarzy czy alchemików.
Najemnik dotknął czubka prawego ucha. Nic. Zero czucia, pewnie znowu je sobie odmroził. Chuchrakowi zdecydowanie brakowało kogoś, kto do znudzenia powtarzałby, że ma założyć czapkę.
Rozejrzał się dookoła. Nic. Parę ogołoconych z liści drzew, jakaś kępa krzaków, jakiś wbity w ziemię badyl…
Zmusił się, by zrobić kilkanaście kroków w sięgającym kolan białym puchu i poprowadzić stawiającą opór srokatą za uzdę. Spojrzał na swoje znalezisko. Drogowskaz. To był drogowskaz.
Starł śnieg z przybitych do słupa desek. Napis na jednej z nich głosił “Nyrax, cztery dni drogi”, napis na drugiej - “Królewiec, dzień drogi”. Drogowskaz musiał znajdować się na wysokości stolicy i Zamku Duor. Cholera, przez tę zamieć zboczył za bardzo na południe. Nie uda mu się dotrzeć ani do stołecznego miasta, ani do Żagwicy - sporej osady, leżącej na północny-wschód od Królewca. Zmylił drogę i minął ją, być może ledwie o parę stajań. A teraz był na pomniejszym trakcie, którym nigdy przedtem nie podróżował.
Szarpnął nim kolejny konwulsyjny dreszcz. Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Najemnik wziął klaczkę za uzdę i ruszył przed siebie. Nie zamarznie tu. Nie zamarznie, na złość całej reszcie świata nie sczeźnie w śniegu. On miał jeszcze sprawy do załatwienia. A że sprawy te czekały na niego w Królewcu, ruszył w kierunku wskazywanym przez drugą strzałkę. I tak nie wiedział, co znajdzie na swojej drodze, dokądkolwiek by ona nie prowadziła. Było mu wszystko jedno.
***
Gdy otworzył oczy, nadal była noc. Przez chwilę leżał nieruchomo, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt między nogą stołu a pieńkiem do ciosania drewna na opał. Klepisko, na którym leżał, było twarde, a posłanie niezbyt wygodne, ale najemnik rozkoszował się chwilą bez bólu zmarzniętych na kość palców i spuchniętego nadgarstka. Płonący w palenisku ogień migotał hipnotyzująco.
Ktoś otworzył drzwi, zaszurały drewniane chodaki.
- Co z klaczą? - wychrypiał.
- Dycha, choć mało brakowało, a padłaby i zostałbyś sam śród zamieci – odpowiedział mu niski, kobiecy głos.
- Wiem.
Podniósł się z posłania, wspierając się na drżącej ręce.
Gospodyni stojącej na skraju lasu, niemal zupełnie zasypanej śniegiem chatki, kobieta w wieku kanonicznym, o ciemnych, przetykanych srebrnymi nitkami włosach rozsiadła się w wypłowiałym fotelu o powyciąganych – prawdopodobnie przez kota – nitkach. Szczelniej otuliła się kraciastym pledem i przyjrzała się swojemu niespodziewanemu gościowi.
- Jak ci na imię? – zapytała, stukając długimi paznokciami w poręcz fotela.
- Aed – odparł najemnik, opierając się o ścianę i również owijając się kocem. Mimo płonącego na palenisku ognia w izbie było dość chłodno… albo nie tyle chłodno, co wilgotno.
- Mi Ozylia - zdradziła kobieta bez ceremonii. - Ile wiosen?
- Hm? - Mieszaniec w pierwszej chwili nie zorientował się, o co go pytają.
- Ile masz lat.
- Będzie z czterdzieści – odparł powoli, nie bardzo rozumiejąc, co to ma do rzeczy.
- No, no, elfia krew ci służy. Ale ja wolę młodszych.
- A ty? – zapytał najemnik, uśmiechając się lekko.
- Co “ja”?
- Ile masz lat?
- Sto osiemnaście – odparła po chwili, wzruszając ramionami. Wyglądała na pięćdziesiąt, góra pięćdziesiąt pięć. – Tylko nie udawaj zdziwionego – uprzedziła go nim zdążył coś odpowiedzieć. – Wiesz przecież.
Miała rację. Czuł wypełniającą to miejsce magię, skupiającą się wokół jej osoby.
- To dlatego nie wygnałaś mnie na cztery wiatry.
- Bo jestem wiedźmą? – parsknęła, szczerze rozbawiona. – Chociaż gdyby się zastanowić… miałoby to sens. Ty nie sądzisz mnie za bycie wiedźmą, ja nie sądzę cię za bycie mieszańcem. Lub odwrotnie. – Przyjrzała mu się dokładniej, marszcząc czoło. Podniosła się z fotela i podeszła do niego, rąbkiem sukni zmiatając z podłogi kurz i trociny. – Pokaż no tę rękę, bo dopiero teraz widzę, że coś z nią nie tak.
Podwinął rękaw koszuli.
- Skręcony – mruknął, przyglądając się opuchniętej dłoni.
Kobieta pokręciła głową.
- Złamany – sprostowała.
Spojrzał na nią spode łba. Złamanie jednej z kości nadgarstka było znacznie poważniejsze niż jego skręcenie.
- Skąd wiesz?
- Kto tu jest wiedźmą – ja czy ty? – Podniosła się z klęczek, podeszła do ustawionego pod ścianą stołu.
- Lampiony… – mruknął Aed. Dopiero teraz zauważył trzy ustawione na parapecie latarnie. W jednej z nich – czerwonej – świeca była zapalona, pozostałe – niebieska i biała – stały zgaszone, czekając na nadejście kolejnych dni święta.
Karance zwykle zastawało go gdzieś na trakcie albo w którymś z kerońskich miast. Podczas podróży, w obcym miejscu, samego. O święcie przypominały mu właśnie kolorowe lampiony, czasami zasłyszana przypadkiem rozmowa. Gdyby nie to, pewnie by zapomniał.
A przecież na Szubieniczniku podczas Karance świętowano hucznie jak przy żadnej innej okazji. Odszpuntowywano antałek najlepszego wina, którym wyjątkowo częstowano również spiczastouchego chudzielca. Lampiony kołysały się na jednej z lin, choć woskowe świece służyły im przeważnie za obciążniki, ich płomień gasł na wietrze. Grano, śpiewano, tańczono, żartowano, opowiadano zasłyszane w portach historie i plotki. Nawet urodziny kapitana nie były obchodzone z taką pompą. Żeglarze prosili bogów o pomyślność w nadchodzącym roku, o sprzyjające wiatry i dobrą pogodę. Tylko Aed o nic nie prosił. Cieszył się chwilą bycia na równi z resztą załogi. Żartował jak oni, śmiał się jak oni, pił jak oni. Przez te trzy dni w roku.
A teraz zapomniał. To było dawno. Stare dzieje.
- Ach, tak. Karance – rzuciła kobieta. Mieszaniec poczuł ukłucie w gardle. Nie, nie zapomniał. Po prostu bardzo chciał nie pamiętać. – Usztywnię ci dłoń i po krzyku, zrośnie się – ciągnęła wiedźma, ucierając coś w moździerzu. – Widzę przecież, że palce drugiej ręki miałeś wybite, a ruszać nimi możesz, nawet miecz u lewego boku nosisz. Wierzaj mi, wiem, co…
Urwała, gdy obejrzała się przez ramię.
Najemnik wierzchem dłoni otarł strużkę krwi, która popłynęła mu z nosa. Oddychanie, do tej pory bezwiednie wykonywana czynność, nagle okazało się wysiłkiem. Obraz izby rozmył się i pociemniał. Jak przez mgłę Aed usłyszał tupot chodaków, pomarszczone dłonie o długich paznokciach podtrzymały jego podbródek i zmusiły go, by spojrzał w górę.
- Zranili cię? Odpowiadaj, na bogów, odpowiadaj, póki możesz, mieszańcu. Zranili?
Dopiero teraz sobie przypomniał. Niewielkie zadrapanie na szyi, ledwie muśnięcie sztyletem. Żadnych niepokojących objawów, zwykła rana. Osuszył ją i przemył, zakażenie się nie wdało.
Skinął głową.
Nim otuliła go ciemność, poczuł ten charakterystyczny ucisk w skroniach, sprawiający, że wszystko wokół zakołysało się niczym rzucany sztormem statek. Elfia krew jego ojca odpowiedziała na wezwanie. Na zew skumulowanej w zaklęciu magii.
- Ładne mi Karance – warknęła wiedźma. – Dla nas obydwojga, przybłędo.
Isleen:
Leżała z szeroko otwartymi oczami, próbując dojrzeć coś w otaczającej ją ciemności. Usilnie próbowała uspokoić szaleńcze bicie serca i niespokojny oddech, który towarzyszył jej już od przebudzenia. Elfka powoli usiadła, opierając się o twardą ramę jej wąskiego łóżka. Potarła o siebie zmarznięte dłonie, próbując choć trochę je rozgrzać. Od wczorajszego wydarzenia, większość ludzi bała się na nowo rozpalić kominki i piece…
Promienie słońca nieśmiało zajrzały do środka pomieszczenia przez niewielkie okienko. Isleen dojrzała kolejne łóżka ze spokojnie śpiącymi ludźmi. Wszyscy oddychali głęboko. Każdy w swoim, tak różnym od pozostałych tempie. Wspomnienia wczorajszego wieczoru powróciły. Trzask ognia. Krzyki, błagania o pomoc, tych których przysypały deski… I upiorne gorąco razem z duszącym dymem wkradającym się w oczy, nos….
Elfka przycisnęła do piersi obandażowaną prawą dłoń. Oparzenie nie było poważne, płomień lewie liznął jej rękę, pozostawił jednak bolesny ślad.
Kilka łez spłynęło jej po policzkach. Zacisnęła wargi w cienką linię. Straciła prawie wszystko. Zasuszone zioła, uparcie zbierane przez cały rok… Obraz kupiony na rynku Królewca od jednego z miejskiej biedoty. Elfka patrzyła jak mężczyzna pozbawiony nóg, pomarszczoną dłonią stawia kolejne kreski, które zaczynały tworzyć piękną całość. Smutne oczy na starczej twarzy patrzyły na nią z nadzieją. Nie po to, by wzbudzić poczucie obowiązku by dać biednemu pieniądze. Z pytaniem o to, czy jego obraz się spodobał. Wtedy Isleen z trudem powstrzymując łzy kupiła dzieło, mówiąc jak jej się podoba. Obiecała, że przyjdzie następnego dnia.
Przyszła. Kiedy dotarła na rynek starca nie było. Władze zabroniły mu przesiadywać na rynku? Czy zamarzł gdzieś w zaułku uliczki, nocując na mrozie, patrząc w gwiazdy, wyszukując w nich natchnienia na kolejny szkic, wyszukując tej, która zabłyśnie mocniej, chociaż raz przynosząc staremu sercu radość i spokój.
Kilka bogato zdobionych sukni obróciło się w szary popiół. Może gdzieś tam w zgliszczach zaplątała się delikatna złota nitka… Może wiatr porwał ją ze sobą, z czasem gubiąc w rzece pełnej ścieków i brudów tego miasta.
Naszyjnik z niebieskim klejnotem – jej jedyna pamiątka z poprzedniego życia. Srebro rozpłynęło się pod wpływem ognia… Klejnot zabrały czyjeś zwinne ręce, których właściciel cieszył z łatwego łupu.
Nic nie zostało.
Pożar karczmy szybko przeniósł się na drewnianą chatę, w której wykupiła mieszkanie. Udało się jej spłacić długi, wykupić pokoje, by poczuć, że coś należy do niej, bez ciągłego strachu, że zostanie jej zabrane… Po to, by wszystko pochłonął ogień.
Wstała, starannie ścieląc po sobie łóżko. Narzuciła na siebie płaszcz, przy pasku wyczuła sakiewkę z monetami, które przyjemnie jej ciążyły. Reszta za zadanie, które wykonała dla Donavana… Została jeszcze połowa tego co dostała. Powinna starczyć… Na jakiś czas.
Wyszła ze schroniska pozostawiając zapłatę za nocleg. Mimowolnie poszła w kierunku swojego spalonego domu. Zgliszcza już nie dymiły. Przeklęła w myślach keronijskie święto. Karance… Pierwszy dzień, który świętowali, miało upamiętniać tych, którzy polegli w mijającym roku. Ludzie zamiast chociaż na kilka chwil pogrążyć się w zadumie, zaczęli bawić się, korzystając z okazji do picia. W karczmie koło jej mieszkania schlali się jak świnie, nie zauważyli nawet kiedy kilka krzeseł przewróciło się, przyjmując iskry pryskające z pieca.
Isleen prychnęła cicho. Ze złością, z niezrozumienia. Zwyczaje tego państwa były dziwne, tak inne od tych z jej kraju. Nie mogła przypomnieć sobie całych obchodów święta. Pamiętała tylko tysiące lekkich lampionów unoszonych wiatrem ku górze. W niebo, gdzie spełniały się prośby.
Elfka drgnęła widząc niebieski błysk wśród tak szarego popiołu. Przełykając łzy podeszła bliżej, pochyliła się. Ukruszony w kilku miejscach klejnot z jej naszyjnika. Błękitny, noszący nadzieję… Tak potrzebną jej w nowym roku.
Śnieg skrzypiał po jej stopami, gdy szybkim krokiem szła w kierunku straganów. Kupiła mały niebieski lampion. Był o wiele droższy niż w inne dni. Kupcy zdążyli już znaleźć okazję do większego zarobku… Isleen westchnęła odchodząc od kramiku. Słyszała śmiechy ludzi, którzy kontynuowali wczorajszą zabawę. Skrzywiła się nieznacznie, po czym machnęła na to ręką. Miała już dosyć tych wszystkich zmartwień, smutków…
Szła ochraniając płomyczek świecy ręką. Zanim wypuści lampion, chciała dojść na obrzeża miasta. Na Wedze te chwile miały być dla każdego wyciszeniem. Przez jej głowę przemknęło krótkie wspomnienie. Dotyk małej rączki dziecka, które razem z jej dotykały lampionu, który miał wzlecieć w górę. I duże oczy pełne iskierek radości i nadziei na lepsze jutro.
Isleen ocknęła się, zamrugała szybciej, by odegnać wizję. Czując na policzkach powiew zimnego wiatru uniosła wyżej swój lampion, chcąc by napełnił się powietrzem. Uniósł się leniwie ku górze.
Jasnowłosa opatuliła się szczelniej płaszczem, nakładając na głowę kaptur. Lampion jako jedyny na tym niebie wzlatywał coraz wyżej, zabierając ze sobą choć na chwilę troski elfki. Jej serce napełniło się spokojem, zatlił się tam płomyczek nadziei, która uparcie nie chciała gasnąć. Dlaczego? Dzięki lampionowi, czy… przez wspomnienie dziecięcych oczu?
Kim jesteś, Mały…?
Nefryt:
Nad przetykanym strzępami śnieżnej pierzyny borem wschodziły gwiazdy. Ich blask pozłacał oblodzone konary, kładł się na pniach jak hafty na gorsetach bogatych panien. W niższych partiach lasu panował lepki mrok. Gdzieś daleko zawodził wiatr, od którego zimnych podmuchów odgradzał obozowisko ulepiony ze śniegu wał.
Ci, spośród członków zbójeckiej bandy, którzy mieli w kraju rodziny, wyjechali, by spędzić święta w ciepłych domach. Podczas Dremad obowiązywało zawieszenie broni. Tak było od lat. Pozostało ich niewielu, zaledwie kilka osób pośród leśnej głuszy, odległej od najbliższego sioła o kilka stajań.
Leylith krzątała się przy ognisku, dorzucając do zawieszonego nad nim kociołka kolejne składniki. Tuż obok, nad drugim paleniskiem tkwił nadziany na ruszt połeć dziczyzny. Mieli dość jedzenia, by świętować. Morgan grzał się przy ogniu. Kawałek dalej Szrama i Markus przywiązywali sznurami pakunki do drewnianych sań. Paczek była cała sterta – worki, niekształtne zawiniątka, kosze i wystrugane z drewna puzderka…
- Przestań! To łaskocze! – Z namiotu służącego za zbrojownię, w którym kilkanaście minut temu zniknęli Nefryt i Neth dochodził drżący ze śmiechu głos pani herszt. W tym roku padło na nią.
Stała nieruchomo, z odchyloną do tyłu głową, by gęsta farba nie spłynęła jej z twarzy. Jej włosy zasłaniał futrzany kaptur doszytymi okrągłymi uszkami. Ubrana była w dość niefortunnie uszyty, workowaty kombinezon, przefarbowany na kolor, który w zasadzie można by nazwać zbliżonym do różu. Na dłoniach i stopach tkwiły rękawice bez palców, za to z doczepionymi pazurkami. Neth przechylił głowę, ważąc w dłoni pędzelek. Poprawił malunek na nosie herszt. Zawahał się.
- Nie jestem pewien, czy to wygląda jak koala.
Herszt powstrzymała się przed otwarciem oczu i sprawdzeniem co on z niej zrobił.
-Ja mam ci powiedzieć? Nie wiem, jak wyglądają koale. Nie wiem nawet jak sama teraz wyglądam.
Poniekąd wystarczał jej widok Netha. Ubrany był prawie normalnie. To znaczy z dużym naciskiem na „prawie”, bo zazwyczaj nie nosił onuc na wierzchu ani nie doczepiał sobie kłów, w zabawny sposób opierających się o dolną wargę. W tym roku padło także na niego.
- Hej! Wąpierz! – Szrama zawołał do niego z zewnątrz. – Gotowi? Sanie już czekają.
***
Chodzili od chaty do chaty. Ich odwiedziny wyglądały podobnie w każdej z nich. Otwierał im zdumiony dorosły, rodzic, na którego twarzy ostatecznie pojawiał się uśmiech. Do drzwi podbiegały dzieciaki. Te iskierki w ich oczach… Nasłuchały się historyjek o wąpierzu i koali, którzy przynoszą prezenty. Siedziały, kończąc lampiony na następne dni. Niekiedy zaczynały już kolację, troszkę mniej biedną, niż zazwyczaj…
…i wtedy naprawdę przychodzili, ciągnąc za sobą te parszywie ciężkie sanie. Rozdawali prezenty. Dzieciarnia ciągnęła ich za nogawki, piszczała. Śmiech, bieganina, odpakowywanie prezentów. Ilekroć Nefryt widziała, jak drobne paluszki tych dzieci niemal nabożnie dotykają najpierw opakowań, jakby sprawdzały, czy podarki są prawdziwe, jakby piękna była sama chwila ich trzymania, czuła, że w gardle narasta jej duszące wzruszenie. Tam nie było nic cennego. Trochę ładniejsze materiały, z których ich matki uszyją potem ubrania na następny sezon. Porcja słodkości, worek mąki tam, gdzie gospodarstwo było zbyt małe, by jedzenia starczyło do przednówka. Do tego szmaciana lalka, strugany z drewna koń na biegunach albo kukiełka elfa na sznureczkach, jakie czasem można było znaleźć na targu. Czasem jakaś fujarka, dziecinna wersja łuku o strzałach z barwionymi lotkami, naszyjnik z paciorków…
Dla tej chwili, dla tej radości w ich oczach warto było leźć kilka stajań przez kopny śnieg, odkładać po napadach materiały, wymieniać niektóre rzeczy na zabawki albo robić je samemu.
Nefryt uśmiechnęła się. W sercu czuła przyjemny spokój. Wychodzili z ostatniej wioski. Czekała ich droga powrotna przez las. Oddalali się od śpiewów, od gwaru ludzkich głosów. Wracali do obozu, do ich domu. Podobnie jak tamci ludzie zjedzą wieczerzę, choć zamiast rodzin będą mieli wokół innych zbójców. Złożą sobie życzenia, następnego dnia zapalą pierwszy lampion…
Między drzewami przeświecało światło gwiazd. W ich mlecznozłotej poświacie musieli wyglądać jak zjawy, snujące się pośród ostępów. Zatrzymali się. Nieporęczne sanie znowu utknęły w sięgającym miejscami powyżej kolan śniegu.
Mężczyzna obserwował, jak herszt patrzy w niebo, na jedną z gwiazd północy. Podobno jeżeli dwoje ludzi w czasie Dremad nie może być razem, ale spojrzą na tę samą z miliona gwiazd, spotkają się we śnie. Nagle poczuł złość. Zapragnął przerwać to jej zamyślenie. Kto teraz? Za kim tęskni? Komu oddała swe myśli, kto był na tyle durny, by tego nie docenić i nie zostać tu z nią? Bodaj spróbować tu z nią być?
- Nefryt.
Drgnęła. Spojrzała na niego nieobecnie, wciąż jeszcze mając przed oczami obraz kogoś innego. Księżniczka. Co z tego, że ciągną razem sanie, że mieszkają w tym samym obozie. Królewska córka. Gdzie mu do niej… Spuścił wzrok.
- Wesołych świąt, Nefryt.
Shel:
W Wirginii święta obchodzono inaczej. Shel zdążył przyzwyczaić się do śniegu, do ciasnoty przy rozpalonym w wojskowym obozie ognisku, do zawieszenia broni, z którego korzystali namolni handlarze i do pijanego w belę Lorlena, rokrocznie wyśpiewującego keronijskie świąteczne pieśni tak głośno, by słyszeli go sami bogowie. Czuł się nieswojo w cichym El-ehmro, ubrany w strojny strój ichniego. Strój niechroniący przed zimnem, bo nawet klimat tutaj był inny. Temperatura spadła ledwie o kilka stopni… Westchnął i pchnął masywne, okute dla ozdoby miedzią drzwi.
- Mamo? – Wsunął się do zalanej mdłym światłem kinkietów salki. – Mamo, wróciłem.
Samira Arhin siedziała pochylona nad jakimś misternym haftem. Wokół leżały inne, wszystkie z tym samym motywem. Shel zdusił westchnienie. Matka podniosła na niego wzrok dopiero, gdy przysłonił jej światło. Zobaczył w jej oczach tak dojmujące nierozumienie, że miał ochotę zawyć.
- Mamo, to ja, Shel. Wróciłem z Irandal. – Objął ją delikatnie. Była tak sucha, że aż krucha. – Pokażesz, co wyhaftowałaś? - Znał ten motyw na pamięć. Lilie. Przebrzydłe, żółte jak schorowana skóra, uwiądłe. Wyjął jej materiał z rąk. Miał wrażenie, że wyraz jej oczu się zmienił.
- Isha znowu przypaliła mleko – jej głos ociekał naganą. – Powinniśmy wyrzucić tę dziewuchę na bruk i to jak najszybciej.
- Mamo, Isha nie żyje. Umarła kilka lat temu na dżumę. Przecież wiesz – tłumaczył cierpliwie.
- I koszule pogniotła. Za rzadko pojawiasz się w domu. Majątek marnieje.
Shel zaniechał dalszych wyjaśnień. Poznała go. Chociaż tyle. Matka spojrzała na niego z ukosa.
- I syn nasz też marnieje. Na wojnę pojechał. I po co komu ta wojna? I po co..? Ja wiedziałam, że z niego nic nie będzie, ja wiedziałam. O rodzinę nie dba. Majątek marnieje. Taki to syn… dobrze, że chociaż ty wróciłeś.
Zrozumiał. Myślała, że mówi do jego ojca. „ …z niego nic nie będzie”.
Wyszedł. Pusty korytarz niósł echo jego kroków. Zamknął się w łaźni. Grube drzwi, żelazna zasuwa. Oparł czoło o zimną, pokrytą kamienną mozaiką ścianę. Pozwolił sobie na krótki płacz, stłumiony jego własną dłonią, przyciśniętą do ust, by nikt nie słyszał. Niepotrzebnie. Pałac był całkowicie głuchy.
Godzinę później sam wszedł do świątyni, tej samej, w której niegdyś przeszedł Ceremonię Ofiarowania. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz… chyba właśnie wtedy. Nie był zbyt gorliwym wyznawcą. Rozejrzał się po wnętrzu. Te same mury z piaskowca. Te same sześć ołtarzy. Nisko sklepiony, przytłaczający swym ciężarem budynek był pusty. Nabożeństwo skończyło się pół godziny temu.
W Wirgini obchody Nowego Roku zaczną się dopiero jutro. Dopiero o świcie, kiedy ludzie będą już całkowicie pewni, że nie umrą w czasie starego. Dzień dzisiejszy był czasem zadumy, modlitw, przygotowaniem ducha a potem ciała na nadchodzący nowy rok. Był także dniem nadziei, i tak jak Kerończycy wywieszali swoje niebieskie lampiony, tak oni tutaj zapalali świece wokół posażków swoich patronów, jednocześnie wyrażając pamięć i prosząc o coś. Shel obrzucił obojętnym spojrzeniem jarzący się dziesiątkami ogników ołtarz Alfara. Popatrzył w bok. Tylko jedna z sześciu figur pozostała nieoświetlona. Zważył w dłoni zwyczajną, szarawą świecę z długim knotem. Skrzywił się, a potem zapalił światełko przy ołtarzu Khaine. Wychodząc, wciąż miał przed oczami ten pojedynczy, durny, samotny płomyk w ciemności.
Wracał okrężną drogą, obok slumsów. Zatrzymał się, widząc jak zza grupy pospolitych lepianek wznoszą się lampiony. Kerończycy. Przesunął ręką po przyszarzałej, zmęczonej twarzy.
- Wesołych świąt, Shel – mruknął w pustkę.
Dodatek fotograficzny
Jak moglibyśmy wyglądać, gdyby kerońska technika ruszyła o paręset lat do przodu?
 |
Charlotte |
 |
Darrus |
 |
Devril |
 |
Dyjanna |
 |
Elias |
 |
Iskra |
 |
Isleen |
 |
Lucien |
 |
Meryn vel Marianna (bo Aeda nigdzie nie było) |
___________________________________
1. Ogromne podziękowania dla Aedówki, Isleen i Zorany za ogromne zaangażowanie w ten numer. Bez was nie starczyłoby mi sił.
2. Wielka, publiczna pochwała dla Isleen, która mimo iż zwykle nie angażuje się w WPT, w tym miesiącu napisała jedną czwartą numeru bez żadnej zachęty z mojej strony. Brawa za to, że się nie utopiłaś w głębokiej wodzie, na jaką cię rzuciłyśmy.
3. Zorana, wiem, że miało być rozwijane, ale poległam w gąszczu kodów. Będę wdzięczna, jak w wolnej chwili ogarniesz rozwijanie dodatku świątecznego, WPT w terenie i zielnika.
4. Ostatnie choć nie najmniej ważne - SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, drużyno ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz