Przekleństwo za dobro cz. 4


      Dźwięk tłuczonego szkła. Następnie powoli rozchodząca się fala ciepła. Ostatnie to znikająca ciemność. Te trzy rzeczy były pierwszymi odczuciami jakie doświadczyłem. Ale, czy ja przypadkiem nie utonąłem? Więc jak? Otworzyłem oczy. Debilizm. Przed moimi oczami pojawiła się biała plama. Nie dość, że biała to jeszcze jasna niczym świeży śnieg odbijający promienie słońca. Aż mnie oczy zaczęły boleć.
- Widzę, że się w końcu obudziłeś? - powiedział męski głos.
Nic nie odpowiedziałem.
- Odpoczywaj. - jego głos był naprawdę spokojny. Kim on jest? - Zostałeś tu przywołany.
Przywołany? Niczym jakiś chowaniec? No pięknie. Po prostu pięknie. Niech mi dadzą jeszcze miotłę i każą stajnie zamiatać.
Pukanie do drzwi.
- Ojcze. - głos dziecka. Dziewczynki.
- Lizabeth. - odpowiedział mężczyzna.
- Kto to? Dziwnie wygląda. - dopytywało dziecko.
- Mogłabyś nas zostawić, kochanie? - poprosił ojciec.
- Dobrze. - trzaśnięcie drzwiami.
- Wdała się w matkę.
      Jeśli jego córka potrafiła tak trzaskać drzwiami, to chyba wolę nie znać jego żony.
Próbowałem usiąść. A biała plama powoli przestawała być białą. Obraz stawał się coraz wyraźniejszy. Zaczynałem dostrzegać zarysy mebli, kolory tapet na ścianach. Nawet mój rozmówca zaczynał nabierać kształtu i kolorów. Jedynymi białymi plamami musiały być okna. I to duże okna, ponieważ wtedy plama robiła się nie do wytrzymania. Kolejne pukanie do drzwi.
- Sir. - głos kobiety. - Ktoś do pana.
- Idę. - usłyszałem głos odsuwanego krzesła – A ty odpoczywaj.
      W łóżku pozostałem jeszcze przez dzień. Kolory stały się wyraźniejsze, ale sam obraz wciąż pozostawał rozmazany. Zaczynało mnie to denerwować. Co z tego, że umiem już „pełzać” na stojąco, skoro to dużo nie dawało. Nawet raz czy dwa razy słyszałem jak pokojówki nazywały mnie zombie. Czyli jednak umarłem. Chyba dobrze, że siebie nie widzę.
Huk. Głośny niczym uderzenie pioruna. Dom rozbrzmiał krzykami. Wychyliłem głowę z mojego pokoju.
- Hallo? - zawołałem. Będąc na wpół ślepy jak kret wolałem nie ruszać się z pokoju.
      Jeszcze więcej wrzasków. Złapałem coś metalowego i ruszyłem przed siebie korytarzem. Potem następnym. Schodami w dół. Poczułem dym. Coś się paliło i chyba już wiedziałem co. Dom. Dom w którym się znajdowałem.
- Puście ją! - znajomy męski głos. Bez namysłu ruszyłem w jego kierunku. Głośny trzask a po nim głuchy odgłos. Ktoś upadł.
- OJCZE!!!!!!!!!! - dziewczynka krzyczała ile tylko miała sił.
Podbiegłem i z całych sił w coś uderzyłem. To coś tylko zaklnęło i upadło.
- Chroń ją. - usłyszałem za sobą.
- Proszę pana? - odwróciłem głowę.
- Ojcze? - głos dziecka załamał się.
- Chroń ją. - powiedział – Chroń moją Liz. Moją Elizabeth.
Poczułem jak wbija mi coś w nogę. A potem poczułem falę zimna.
- To mój prezent dla Ciebie, przyjacielu. - to były jego ostatnie słowa.
      Chwilę potem zostałem odepchnięty. Tylko poczułem jak dziewczynka zostaje porwana. A ja nie mogłem z tym nic zrobić. Znowu zrobiło się ciemno.
Gdy się obudziłem, leżałem na trawie. Mój wzrok działał już prawidłowo. Chociaż wolałbym by nadal szwankował. Zgliszcza czegoś co musiało być wspaniałym dworkiem. Pod jedną z kolumn widziałem zwęglone ciało mężczyzny. Po sprawcach tej zbrodni nie było śladu. Ani po nich ani po córce nieszczęśnika. Spojrzałem na swoją dłoń. Była nie naturalnie blada. To nie była jedyna zmiana. Czułem się inaczej.
- Nie martw się. - rzuciłem do nieboszczyka - Znajdę ją.
- A ja Ci pomogę. - kolejny głos. Rozejrzałem się, ale nikogo tu nie było. - Ale najpierw przydało by się Ciebie w coś ubrać.
Spojrzałem w dół. Byłem w samej bieliźnie.
- Chyba nie będę protestował.
- Chodź.- powiedział głos.
Bez namysłu ruszyłem za wskazówkami jakich mi udzielał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz