Sen nieumarłego




        Nic nie jest takie jak się wydaje. Każdy słyszał to określenie, ale w tym jednym momencie nabrało ono dla mnie całkiem nowego znaczenia. Głos, który kazał mi iść przed siebie nagle kazał się zatrzymać. Zatrzymać przed...ścianą. I to pośrodku jakiegoś lasu.
- Ciekawe, nieprawdaż? - zapytał głos.
- Ściana jak ściana. - odparłem. Ale to był mój błąd.
        Ziemia się zatrzęsła. Z otaczającego nas lasu w powietrze wzbiło się kilka ptaków, a potem zapadła cisza. Kolejne tąpnięcie i ściana przed mną zaczęła wznosić się na wyrastającym pod nią górce. Najpierw było to niewielkie wzniesienie. Potem przypominało większy pagórek. Gdy przestało rosnąć stał przed mną dziesięcio metrowy golem. Kępki traw wisiały bezwładnie na jego ranieniach. Ściana, która stała przed mną stała spokojnie na jego głowie. Tak spokojnie, że nawet jeden kamień się z niej nie osunął. Golem zakasłał i wypluł kawałek kamienia, który wylądował obok mnie.
- Wydajesz się być zaskoczony. - odezwał się głos w mojej głowie.
Nic nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów.
- Mówiłem, że go zatka.
- Cicho bądź.
Nie wiadomo skąd pojawił się starzec. Opierał się o długą sękatą laskę. Purpurowy płaszcz był brudny na brzegach.
- Czekałem na Ciebie. - odpowiedział.
- Jak to czekałeś? - mowa w końcu do mnie wróciła.
- Tamten głupiec Cię uratował łamiąc taboo.
- Co łamiąc?
- Umarłeś Ethanie. Ale mimo to żyjesz.
        Umarłem. No tak, przecież utonąłem. Spojrzałem na kamień wypluty przez golema. Przeniosłem wzrok z tego „kłaczka” na mistyczną postać. Cały czas mnie obserwował. Pewnie jakbym zagroził starcowi to jednym pacnięciem zgniótłby mnie jak muchę.
- Do czego zmierzasz? -zapytałem starca.
- Oddam Ci część Twojego człowieczeństwa. Ale nie za darmo.
- Czego chcesz? -czyżby stał przed mną demon?
- Przysługi. - odparł starzec wyciągając dłoń - To jak?
Jak ten ostatni idiota, bez namysłu uścisnąłem mu dłoń. Podpróchniały i żółty uśmiech pojawił się na twarzy starca.
- Ten kamień – wskazał to co wypluł golem – Był do Ciebie przywiązany. W środku jest pełno małych kamieni dusz. To one rozerwały twoją duszę. To przez nie stałeś się tym czym jesteś.
- Nieumarłym. - wyszeptałem.
W tamtym momencie dotarło do mnie o jakim taboo mówił starzec. Taboo polegającym na przywracaniu zmarłych do życia. Coś co jest zakazane w każdej dziedzinie, a mimo to każdy tego pragnie. Tylko, że ja nie jestem jak normalny zombie.
- Pomogę Ci nim twoja natura nieumarłego się obudzi.
- Zgoda. - nie miałem wyboru. Musiałem ratować resztki mojego człowieczeństwa.

       Otworzyłem oczy. Świat lekko się kołysał. Dopiero po dłuższej chwili przypomniałem sobie, że przecież jadę na wozie z sianem. Coś uderzyło mnie w głowę. Było to kolano Elizabeth. Kobieta spała. Jej oddech był płytki co wskazywało na głęboki sen. Wyciągnąłem dłoń przed siebie. Sen. Sen nieumarłego. Los bywa naprawdę kapryśny.
- Już prawie jesteśmy. - odpowiedział woźnica.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz