styczeń, 12 rok Ery Świetlnych Dni
Obudził go stukot drewna o drewno. Zastukało raz. Potem drugi. A potem trzeci.
Aed ocknął się w izbie zalanej światłem świec. Ogromnej ilości świec.
W pomieszczeniu oprócz niego znajdowały się dwie osoby. Rozmawiały między sobą, słyszał ich głosy, ale odbierał je jako puste dźwięki. Ich sens wymykał się mu w ostatniej chwili, wydawały się być śliskie i obłe...
Kręciło mu się w głowie.
Jeden z mężczyzn – ten siedzący dalej, odziany w czerwień – podszedł do niego i zakrył mu oczy dłonią. Złota nić, którą wyhaftowano rękaw jego obszernej szaty, była szorstka w dotyku.
Siennik, na którym leżał Aed, rozkołysał się niczym łódka pod wpływem łagodnych fal. Więcej nie pamiętał.
♦
- Alaryk... obudził się.
- Bogowie, to go uśpij. Chyba potrafisz to zrobić?
Zagracona izdebka zalana była światłem kilkunastu porozstawianych po niej świec. Na zewnątrz panowała ciemność. Księżyc był w nowiu.
Zastukała ostatnia para zamykanych okiennic.
Odziany w czerwone, powłóczyste szaty elf położył rannemu mężczyźnie dłoń na twarzy, zasłaniając mu oczy, i wyszeptał krótką inkantację. Mieszaniec zapadł w głęboki sen, mierzony płytkimi, równymi oddechami.
- Kim on jest? – mag zwrócił się do towarzyszącego mu człowieka. – I co ci przyjdzie z tego, że będzie żył? Niemało ryzykowaliśmy, zabierając go ze sobą. Nadal ryzykujemy.
Brunet zajęty był wyławianiem kawałków płótna z wiszącego nad paleniskiem kotła.
- Poprosiłem cię o przysługę – odpowiedział, nie przerywając czynności. – Nie o możliwość wyspowiadania się.
- Dobrze już, dobrze. – Elf machnął ręką. – Każdy ma swoje tajemnice, jedni ukrywają mniej, inni więcej...
- Skończ, Moyrlay, bo jestem coraz bliższy uznania, żeś jest bardziej wkurzający niż wymawianie twojego imienia.
Człowiek umilkł na chwilę i zamyślił się, przyglądając się mieszańcowi.
- Poskładam mu tę pogruchotaną nogę, nastawię palce i opatrzę rany, ale żebra... – zastanawiał się głośno medyk. – Źle to wygląda. Boję się, że przebiję mu płuco... Poradzisz sobie z tym?
Człowiek umilkł na chwilę i zamyślił się, przyglądając się mieszańcowi.
- Poskładam mu tę pogruchotaną nogę, nastawię palce i opatrzę rany, ale żebra... – zastanawiał się głośno medyk. – Źle to wygląda. Boję się, że przebiję mu płuco... Poradzisz sobie z tym?
Moyr skinął głową.
- Prawdopodobnie tak.
Sięgnął do sakwy i wyjął z niej podłużny, obwiązany rzemieniem bursztyn. Wewnątrz jantaru połyskiwał cienki, metalowy odłamek, tkwiący w skurczonej ptasiej kostce. Elf obwiązał sobie rzemień wokół dłoni. Zacisnął powieki.
Nastała chwila ciszy. Usta maga poruszały się bezgłośnie, układając się w słowa pradawnej mowy – meandrujące między szorstkimi i miękkimi dźwiękami, powtarzane od setek pokoleń, nabrzmiałe od mocy. Bursztynowy amulet delikatnie się kołysał. Płomienie świec muskały go delikatnie, niczym umoczony w złotej farbie pędzel miniaturzysty.
Oddech rannego przyspieszył, stał się nieregularny. Ale tylko na chwilę.
Oddech rannego przyspieszył, stał się nieregularny. Ale tylko na chwilę.
- Nic mu nie jest. – Moyr otworzył oczy. – Złamał trzecie i czwarte żebro, piąte porządnie obił, ale płuco ma całe. Szczęściarz z niego, skoro zawisł na linie parę metrów nad ziemią, inaczej nie byłoby chyba co zbierać... – dodał, intensywnie mrugając. Jego aura i aura tego amuletu nie działały na siebie dobrze. Mag miał wrażenie, że zbyt długo patrzył na słońce i widzi pod powiekami jego powidoki. – Poskładaj go i nastaw mu, co trzeba, a zajmę się resztą.
Alaryk spojrzał na niego z wdzięcznością. Podwinął rękawy.
- Może chcesz wyjść, elfi pięknisiu? – zapytał przekornie, nogą przysuwając sobie zydel. Ujął dłoń rannego i nastawił mu palce, wszystkie trzy, jeden po drugim. Zrobił to z pozorną niedbałością, która w rzeczywistości była mieszanką doświadczenia, wprawy, talentu i precyzji.
Mag jedynie odwrócił wzrok, może trochę za szybko jak na kogoś, kto nie chce dać po sobie niczego poznać.
Wyciszony amulet powoli cichł.
Wyciszony amulet powoli cichł.
Medyk przytargał siedzisko do drugiego końca łóżka.
- Wieloodłamowe? – zainteresował się Moyrlay, szukający czegoś w swoich rzeczach.
- Nie, proste – odrzekł Alaryk. – I nie otwarte. Popatrz no, ładnie się złożyło...
Elf wyłowił z garnka spłachetek lnianej tkaniny. Poczekał, aż ostygnie, wyżął go, po czym przysiadł na skraju łóżka i zaczął obmywać poharataną twarz mieszańca.
- Zdrowo się chłopak poobijał – powiedział, bez zbędnej delikatności zrywając kolejne skrzepy krwi i brudu. – Jak dobrze pójdzie, to i tym się zajmę.
- Zajmij się – przytaknął mu Alaryk. – Może się jeszcze ożeni.
Moyr stanął przy łóżku i zakasał haftowane rękawy bordowej szaty. Wyjął z zanadrza przygotowany wcześniej kawałek pergaminu, chyba wyrwany z jakiejś księgi. Zaczął czytać, najpierw szeptem, potem coraz głośniej. Powieki miał półprzymknięte, po chwili przestał patrzeć na kartę. Recytował z pamięci, spod jasnych rzęs błyskały białka oczu.
Płomienie świec rozjarzyły się i wystrzeliły w górę, po czym zgasły, jeden po drugim, pozostawiając po sobie cienkie, wijące się smugi dymu. Żar na palenisku przygasł jeszcze mocniej. Gęsta, lepka ciemność wpełzła przez szparę pod drzwiami i między okiennicami. Wytarte tatuaże na nadgarstkach Moyra jaśniały w ciemności, roztaczając zielonkawą, miękką poświatę.
Moyrlay był samoukiem. Nie miał nigdy światłego mentora, nie przejawiał również niespotykanego talentu. Był przeciętny. Wykonane podczas magicznego rytuału tatuaże pomagały mu stabilizować zaklęcia, a także regulować ich siłę i natężenie w czasie. Elf pomagał sobie amuletami, gotowymi magicznymi formułami oraz elementami alchemii. Sam co najwyżej zbiłby nieco gorączkę lub na chwilę uśmierzył ból zęba.
Alaryk wsłuchał się w monotonne zaklęcie. Czytał w języku starszej rasy, ale ten tekst musiał być o wiele starszy niż jakakolwiek księga, którą medyk miał w dłoniach.
Mijały minuty, w izbie robiło się coraz chłodniej. Jakiś – chyba pobudzony przez pradawną magię – pierwotny instynkt kazał obawiać się tej wijącej się, niespokojnej ciemności, tęsknił do ognia, do płomieni świec. Sprawiał, że bijący od paleniska żar hipnotyzował, nęcił...
Mag pstryknął palcami. Knoty świec rozżarzyły się i ponownie zapłonęły.
Człowiek spojrzał na elfa.
Człowiek spojrzał na elfa.
- To pstryknięcie palcami było na pokaz?
- Trochę tak.
_____________________________
O postaciach pojawiających się w opowiadaniu można przeczytać w zakładce, opisującej moich bohaterów pobocznych.
Ulubione kawałki:
OdpowiedzUsuń"[...]podszedł do niego i zakrył mu oczy dłonią. Złota nić, którą wyhaftowano rękaw jego obszernej szaty, była szorstka w dotyku. Siennik, na którym leżał Aed, rozkołysał się niczym łódka pod wpływem łagodnych fal." - ja to nie tyle widzę, co czuję za pomocą wyobraźni.
"Skończ, Moyrlay, bo jestem coraz bliższy uznania, żeś jest bardziej wkurzający niż wymawianie twojego imienia." - borzeee... jakie to jest stare xD
"- Popatrz no, ładnie się złożyło..." - płakłam na tym. Znam te postacie jak swoje, ale wciąż mam z nich bekę.
"- Zdrowo się chłopak poobijał." - jak wyżej.
Podoba mi się akapit o magii, bo chyba dawno już jakoś nikt technicznych spraw z nią związanych nie pisał, a mnie już przestały zadowalać akcje, których jedynym uzasadnieniem jest "Magic, motherfuckers!". Nie żebym sama się nie leczyła z tej tendencji...
Myślę, że to dobra forma - krótka scenka, sam klimat. Nie mam pojęcia, jak wygląda to dla osób nierozeznanych w kontekście, ale ja bawiłam się świetnie. :)
Widzisz za pomocą wyobraźni, ponieważ byłam uczestniczką pewnych Warsztatów Z Opisywania Wrażeń Zmysłów Innych Niż Wzrok! *puszcza oko do prowadzącej warsztaty*
OdpowiedzUsuńTak, pewne fragmenty tego tekstu mają po pięć lat, a inne kilka tygodni. Mam nadzieję, że udało mi się to zatuszować. Jeśli się nie udało, to nie ma dla mnie nic cenniejszego ponad krytyczne podejście do mojego tekstu. Proszę mi pisać swoje spostrzeżenia, bardzo ładnie proszę!
Chętnie przeczytam komentarz kogoś mniej wtajemniczonego. Jestem ciekawa opinii, jakiego mam skilla we wprowadzaniu nowych bohaterów. :) No i zastanawiam się, czy skoro wprowadzam pobocznych od zera, to głównej postaci też nie powinnam wprowadzić od zera.