Ponieważ wiem, że keronijskie historie nie będą miały swojej kontynuacji ani końca.
Oto fragment, z którym wiąże się silny ładunek emocjonalny, przez co nie chciałam, by zaginął na dysku google.
~ Zorana
Reinm, mistrz Zakonu Wśród Wzgórz, w dniu przekroczenia przez Wirginię granicy został okrzyknięty zdrajcą stanu oraz przeklętym spiskowcem. W niepamięć poszły zasługi, wierność i oddanie koronie. Zmiana władzy oznaczała zmianę praw i zmianę stanowisk. Dawnych asów nietrudno było usunąć.
Ludzie Reinma wiedzieli dokąd trafił ich dowódca. Każdy z nich dobrze znał drogę do Kansas, do więzienia, do którego sami sprowadzali na powrozach najgorszych opryszków, morderców czy szpiegów. Teraz jednak sami byli banitami - porzuconymi, zaszczutymi, zdradzonymi przez kraj. Byli wściekli. Byli zdeterminowani. Jednak nie bez powodu Reinm trafił do Kansas. Zbieranie informacji, infiltracja załogi, dostanie się do środka i wydostanie z jednym człowiekiem więcej - niemal rok zajęło im odbicie go.
Zwycięstwo to jednak okazało się przynieść im tylko kolejną porcję goryczy.
Zorana otworzyła ostrożnie drzwi. Nie miała przy sobie żadnych niebezpiecznych przedmiotów, nawet noża. Nie miała pojęcia, jakiej spodziewać się reakcji - nie po tym, co usłyszała.
Siedział skulony w rogu pomieszczenia. Przypominał dziecko pozbawione opiekuna, przerażone i wciśnięte w najdalszy kąt pokoju, próbujące wtopić się w ścianę. Zastukała delikatnie w uchylone drzwi, próbując ostrzec go przed swoim przyjściem. Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna skurczył się jeszcze bardziej. Odnotowała to z rosnącym niepokojem, ale - niestety - bez większego zdziwienia. Przymknęła drzwi najciszej jak się potrafiła, jednocześnie nie odrywając wzroku od mężczyzny.
- Reinm?
Nie zareagował. Przyciskał kolana do piersi, mając twarz zwróconą w stronę ściany. Było kwestią czasu, by zaczął kołysać się jak dziecko. Zorana zbliżyła się do niego wolnym krokiem. Przyklęknęła przy nim, zachowując jednak bezpieczny dystans. Nie wiadomo było, czy nie wpadnie w szał, a jeśli miało do tego dojść - wolała mieć pole do manewru.
- Sokolniku - powiedziała miękko. - Jesteś bezpieczny, wśród swoich.
Reinm ani drgnął. Spod poplątanych i zmierzwionych włosów dostrzegła zaciśnięte, spierzchnięte wargi, zagryzione do krwi. Chciała ogarnąć te zaniedbane, siwe strąki z jego twarzy. I zabić każdego, kto przyczynił się do jego stanu.
- Reinm - powtórzyła cierpliwie. - Proszę, spójrz na mnie.
Spróbowała dotknąć jego ramienia. Czuła lęk. To normalne, tłumaczyła sobie, nie mogła być przecież pewna konsekwencji. Był jak zaszczute zwierzę. A zwierzęta gryzą, gdy są osaczone. Zanim jednak jej dłoń zdążyła znaleźć się przy mężczyźnie, on odtrącił ją gwałtownie i odskoczył. Zabolało, ale to nie to było ważne. Reinm, a raczej to, co z Reinma zostało, patrzył na nią. Prawdopodobnie na nią, bo równie dobrze mógł patrzeć na ścianę za jej plecami. I dopiero wtedy skrzydlata uświadomiła sobie, że nie ma tu już człowieka, którego znała. Nie było przed nią żadnego człowieka. Istota, która przed nią stała, nie miała duszy.
- Wiem.
- To była jego decyzja i…
- I twój akt dobrej woli, wiem. Nie po to tu jestem, Czarny.
W Karczmie na Rozstajach było gwarno jak zwykle. Skrzydlaty strażnik pozdrowił ją gestem. Teraz on pełnił tu rolę wykidajły, choć tu, na granicach światów, naprawdę rzadko dochodziło do burd. Odwzajemniła uniesienie ręki, jednak to nie jego szukała w tym miejscu.
Czarny kontynuował wywód.
- Zresztą, chciałbym zobaczyć, jak przekonujesz go do powrotu. Nie mówię, że…
- Czarny, proszę. Znamy się dość długo. Wiesz, że nie musisz wykładać panujących tu zasad. Byłam tu zarówno gościem, jak i strażnikiem.
Rozejrzała się raz jeszcze. Gości było w bród. Bądź co bądź zmarłych nigdy nie brakowało, choćby tych wpadających tu zaledwie na chwilę.
- Tylko jedno chciałabym wiedzieć. Jak długo będzie musiał tu zostać?
- Tak długo, jak wciąż będzie tam.
Przełknęła tę informację niechętnie, mimo że spodziewała się tego.
- Rozumiem. - Wypatrzyła w końcu upragniony punkt. -Wiem już, gdzie go znajdę. Po prostu pozwól mi się z nim rozmówić.
- Kiedy tylko chcesz.
Siedział zwrócony do wszystkich tyłem, mimo że był sam. Nie zdarzało mu się to... przedtem. Lubił mieć oko na wszystko wokół. Jego nawyki śledczego często graniczyły z przesadą w czasach, gdy… ale to było już dawno.
- Reinm?
Sylwetka mężczyzny drgnęła. Siedzący obrócił się wolno, spoglądając nieśpiesznie przez ramię. Jak gdyby miała zniknąć, wzorem snu, przez jego pośpiech.
- Ty tutaj? - Chwila zawahania się. - A, nie… wy nie umieracie, prawda? - wskazał na strażnika swobodnie kręcącego się wśród gości.
Nie do końca. Zorana zaniemówiła. Patrzyła na jego twarz - taką jak dawniej, tak niepodobną do jego obecnego wyglądu: zmierzwionych włosów, rozbieganych oczu… obłędu.
- Czarny mi powiedział - wyjaśnił. Nie to ją zdumiało, bo czego jak czego, właściwej mu dociekliwości spodziewała się nawet w zaświatach. - Jest w porządku. Dogadaliśmy się ze względu na starą… znajomość. - Brzmiał na zrezygnowanego. Ale nie słyszała w jego głosie pretensji. - Może usiądziesz? - Spytał wreszcie, nie mogąc znieść przedłużającego się milczenia.
Pogodzony, przeszło jej przez myśl. On już jest pogodzony ze swoim losem.
Skinęła głową i usiadła, odgarniając płaszcz na plecy. W tym miejscu każdy był w swojej roli. Ona była tylko wędrowcem, a on… justycjariuszem w czerni.
- Nie sądziłam - pewność była, ostatnim, czego można było szukać w jej głosie - że w ten sposób wykorzystasz nasze stare znajomości.
Przełknęła ślinę.
- Ja również nie przypuszczałem - przytaknął, a jego ton zmiękł. - Skrzydlata, wiem, że nie jesteś tu pierwszy raz. Weź się w garść, Zorano.
Racja. Nie był to pierwszy raz. Przed chwilą tłumaczyła to Czarnemu. Zebrała się w sobie.
- Musimy pomówić.

Było pusto i cicho, a krew wsiąkała w ziemię powoli. Pewnie miała zostać tam długo, ale to już nie było ważne. Sztylet w sercu zakończył sprawę niemal natychmiast. Szpilka łącząca światy została wyjęta. A Sokolnik śpiący bez tchu na jej kolanach mógł w końcu odejść.
Stali z Alem w milczeniu, wpatrując się w kojący widok za oknem. Oboje, mimo że z całkiem różnych przyczyn, wiedzieli, że dla Reinma nie było ratunku. Dlatego żadne z nich nie chciało o tym rozmawiać. Byli sami po tym, gdy Shanley wyszła. Meryn wyprowadził ją chyba tylko dlatego, że Zorana zupełnie nie zareagowała, gdy dziewczyna rzuciła się na nią, pełna bezsilnej wściekłości i rozżalenia. W przeciwnym razie sam pewnie ukarałby skrzydlatą za podjęcie decyzji bez konsultacji z kimkolwiek.
- On cię kochał - powiedział wreszcie medyk, przerywając milczenie.
- Kto?
- Reim - powiedział Alaryk, jak gdyby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
- Co za pomysł…
- Nie pożądał. Kochał cię miłością czystą, braterską. Więcej niż siostrę - podkreślił. - ale też nie jak kochankę. Miłował cię jak coś, czego się pragnie, a o czym nie ma się odwagi marzyć.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń