tag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post3271643892092301591..comments2023-07-09T17:26:49.853+02:00Comments on Królestwo Keronii: Nie kop się po tyłkach z jeżozwierzemNefrythttp://www.blogger.com/profile/14822288888992270066noreply@blogger.comBlogger76125tag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-92043346659519758212020-01-01T07:34:41.916+01:002020-01-01T07:34:41.916+01:00Bardzo ciekawie napisane. Gratuluję i pozdrawiam s...Bardzo ciekawie napisane. Gratuluję i pozdrawiam serdecznie !!!Dominika Starańskahttps://www.blogger.com/profile/14216898280005163039noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-83727918703062874272018-02-17T01:30:06.381+01:002018-02-17T01:30:06.381+01:00- Gojenie przebiega prawidłowo. – Mając do wyboru ...- Gojenie przebiega prawidłowo. – Mając do wyboru dobre i złe wiadomości, Alaryk zaczął od tej dobrej. – Naruszone płuco, ale pozostałe narządy wewnętrzne całe. Żebra… – medyk zawahał się przez krótką chwilę, ale szybko zreflektował się i podjął przerwaną wypowiedź. – Żebra mogą być złamane, jedno lub dwa, ale bez przemieszczenia. Być może są po prostu mocno obtłuczone. Przez opuchliznę nie da się tego jednoznacznie stwierdzić – dodał.<br />Najważniejszą informację zostawił sobie na koniec.<br />- Aha, i najważniejsze. Przez najbliższy tydzień nie ma mowy o wstawaniu z łóżka.<br />Spojrzał jej prosto w oczy i nie spuścił wzroku, póki nie upewnił się, że zrozumiała.<br />Wstał z jej siennika i przyniósł sobie skrzypiące krzesło o rozchwianych nogach.<br />- Odpoczywaj – powiedział. Wyjął z kalety plik papierów, obustronnie i równomiernie pokrytych pochyłym pismem, i zaczął je przeglądać. – Posiedzę przy tobie.<br />***<br />- Co ci powiedziała?<br />Ishoye znała swojego podopiecznego, była świadoma jego dociekliwości i obsesyjnej niemalże skrupulatności. Domyślała się, że przepytał już nieznajomą.<br />Patynki postukiwały, przywodząc na myśl kołatki pokutników.<br />- I o co ją zapytałeś, a na co odpowiedzi ci nie dała?<br />Przeorysza była wyczerpana. Ale chciała wiedzieć. To mogło być ważne.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-25636661229373492042018-01-09T00:43:02.010+01:002018-01-09T00:43:02.010+01:00- Tajemnica lekarska. Wiesz, co to?
Alaryk podniós...- Tajemnica lekarska. Wiesz, co to?<br />Alaryk podniósł na nią wzrok. Przyglądał jej się badawczo, w zamyśleniu skubiąc rąbek koszuli.<br />- Wiem – odrzekł, przerywając milczenie. – Ale wiążą mnie śluby posłuszeństwa wobec Wielkiego Mistrza – dodał płynnie, jakby powtarzał utartą formułkę, która w jego ustach zatraciła już swoje znaczenie. – Gdy Mistrz zapyta mnie o coś, co dotyczy moich pacjentów, muszę udzielić mu odpowiedzi. Szczerej – dookreślił, by wątpliwości nie zmąciły tego, co usiłował przekazać. – Bez obaw, nie będę niczego rozgadywał na prawo i lewo. Sagires także. Medyk, mój nauczyciel – dodał.<br />Czeladnik zerknął ukradkiem na rannego z sąsiedniego łoża. Mężczyzna miał zamknięte oczy, ale czy na pewno spał? Tego nie wiedzieli, toteż Alaryk nie wyrywał się, by powiedzieć, że będzie w rozmowie z Mistrzem unikał jakiegoś tematu. Preferował oględniejsze słowa.<br />***<br />- Matko.<br />Ishoye podniosła na mężczyznę wzrok osoby psychicznie wyczerpanej; osoby, która rzuciła wyzwanie, wiedząc, że nie dotrzyma kroku swojemu przeciwnikowi. I nie dotrzymała, zgodnie z przewidywaniami, ale przewidywania nie złagodziły goryczy porażki.<br />- Już idę – odpowiedziała, a nienaturalnie wysoki, wątły ton jej głosu zaskoczył ją. Przełknęła suchość w ustach. – Poczekaj na mnie w korytarzu.<br />Ujęła pulpit klęcznika oburącz i wsparła się nad nim, by wstać. Pociemniało jej przed oczyma, przytrzymała się kurczowo mebla, odczekała chwilę. Otuliła ją miękka bezdźwięczność. Poczuła, że ktoś bierze ją pod rękę. Oparła się na justycjariuszu i pozwoliła się mu poprowadzić.<br />Podziemną kaplicę, wspartą na kolumnach z malowanej na biało i niebiesko cegły, przez chwilę wypełniało jedynie szuranie obuwia i towarzyszący mu cichy odgłos sunącej po posadzce sukni. Reinm nie pytał. Ishoye milczała także.<br />Mężczyzna – okutany czarnym płaszczem, wtopiony w cień osnuwający róg kaplicy – również nic nie mówił. Pożegnał Matkę Przełożoną pełnym szacunku skinieniem głowy, ale ona nie mogła już tego widzieć.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-72017390228161851452017-12-11T00:10:47.638+01:002017-12-11T00:10:47.638+01:00- Siostro. – Alaryk nieco zbyt głośno wypowiedzian...- Siostro. – Alaryk nieco zbyt głośno wypowiedzianym słowem przeciął przyciszoną rozmowę, prowadzoną przez mniszkę oraz rannego mężczyznę. – Niech siostra przyniesie dzban wody i kubek – czeladnik nie spuszczał z tonu. – A kiedy siostra wróci, niech przyniesie z kuchni coś do jedzenia. Coś lekkiego.<br />Mniszce, ma się rozumieć, nie spodobało się takie traktowanie i nie bardzo wiedziała nawet, czym sobie na nie zasłużyła. Otworzyła usta i, zdało się, chciała coś powiedzieć, ale w końcu zaniechała i tego, i dalszej konwersacji. Poświęciła mężczyźnie z sąsiedniego łóżka ostatnie spojrzenie przenikliwie jasnych oczu, nim zarzuciła na twarz woal. Splotła dłonie, zaczepiając kciuki o pasek, i oddaliła się pospiesznie.<br />Wróciła po chwili, niosąca dzban wody. Nalała jej do kubka, postawiła naczynie obok łoża i napoiła ranną.<br />- Dziękuję, siostro.<br />Z nanizanej na pasek kalety Alaryk wydobył czystą chustkę. Złożył ją w podłużny prostokąt i zwilżył. Położył kompres na czole kobiety.<br />Nie mówił już nic. Pozwolił swojej pacjentce odpoczywać. Utkwił wzrok w czubkach swoich butów i nad czymś się zamyślił.<br />***<br />Matka Przełożona opuściła złożone do modlitwy dłonie i otworzyła oczy.<br />Nie, nie bała się, a przynajmniej bardzo nie chciała się bać. Ale problemem nie był umysł. Opór stawiało ciało, które – czując zbliżającą się śmierć – rwało się do szaleńczej ucieczki. Serce kobiety trzepotało niczym wróbel w sidłach, dłonie drżały, choć Matka Przełożona klęczała na mozaikowej posadzce kaplicy niewzruszona niczym słup pokutny.<br />Czarny uśmiechnął się ujmująco.<br />- Chciałaś widzieć się ze mną.<br />Ishoye skinęła głową. Minę miała niewzruszenie zaciętą; jej wąskie, zaciśnięte usta tworzyły cienką linię, wyglądającą niczym muśnięcie precyzyjnym pędzelkiem, umoczonym w rozwodnionym karminie. Biła od niej pewność siebie, nawet teraz, gdy z trudem panowała nad dygotaniem całego ciała.<br />Może to dlatego się nie odezwała? Może bała się, że załamie się jej głos?<br />- Wiesz, mam słabość do tej dziewczyny – powiedział mężczyzna, gdy nie doczekał się odpowiedzi ni zadanego pytania. – Do Izurii. Pewnego dnia uroniłem łzę, widząc umierające słoneczniki – zaczął snuć opowieść. Spojrzenie jasnych oczu utkwił gdzieś w dali, w czasie i przestrzeni, których Ishoye nie mogła teraz widzieć. – Tu, w przyklasztornym ogrodzie. Miały poskręcane płatki, ich nasiona były puste, a łodygi obrzmiałe… – Mężczyzna wyrzucił z siebie te słowa jedne po drugich, beznamiętnie, aż nie drgnął mu głos. Umilkł na chwilę. – Tylko jedną łzę – podjął po chwili, kiwając przy tym głową. – A ta wpadła do oka ślicznej Izurii, która tylko bogów się od tej pory boi. Zaczął wtedy padać deszcz, a ona spojrzała w niebo. – I wtedy się to stało. Pewnie nawet nie zauważyła. – W głosie Tego, Który Przywdziewa Czerń pobrzmiało echo smutku. Tak jakby mężczyzna chciał powiedzieć: “Chciałem, by zapamiętała tę chwilę, ale nie mogłem postąpić inaczej, musiałem ściągnąć chmurę nad ogród i teraz bardzo tego żałuję.” – Ale od tej pory jest moją...<br />- ... oblubienicą – dokończyła Matka Przełożona. – Jest twoją oblubienicą.<br />Czarny uśmiechnął się ładnie. Spuścił przy tym wzrok, jakby nieco się zawstydził.<br />- A ja jestem jej oblubieńcem – dodał po chwili, ale w jego głosie nie dało się już usłyszeć czułości, która do tej pory przepełniała każde jego słowo. Słowa – które nie odbiły się echem od ścian wspartej na kolumnach kaplicy bogini Myrmidii, które wpadły w pustkę niczym wrzucony do suchej studni kamień – zdawały się być ciężkimi niczym ołów. Zwiastowały to, co nieodwracalne. To, co zapisane, z czego ani jedna litera nie może zostać odjęta i do czego żadnej litery dodać nie wolno.<br />W tym czasie Izuria czekała w swojej celi. Miała tam pozostać, aż nie wezwie jej Matka Przełożona.<br />Z początku nie wspominała jej ani o śnie, ani o znalezionym na szyi amulecie. Ale gdy podczas porannych modłów straciła przytomność i spłynęły na nią wizje, i zaczęły nią targać dreszcze, i zaczęła krzyczeć, krzyczeć, krzyczeć...<br />Nie mogło to w żaden sposób ujść uwadze Matki, która modły te prowadziła i która była owego zdarzenia naocznym świadkiem.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-60006685926440902272017-11-23T21:49:46.502+01:002017-11-23T21:49:46.502+01:00- Alaryk – przedstawił się mężczyzna, lekko się pr...- Alaryk – przedstawił się mężczyzna, lekko się przy tym uśmiechając. A może po prostu zmrużył oczy od intensywnego światła? – Terminuję w tutejszej infirmerii.<br />Położył dłoń na czole kobiety, potem na policzku, w końcu na szyi, robiąc to niemalże płynnym ruchem. Tym razem bez pytania.<br />- Gorączka nie jest wysoka – stwierdził fakt. – To dobrze rokuje.<br />W jego głosie cały czas słychać było odległą nutę zawahania, jakby… powątpiewania?<br />Młody czeladnik bał się. Bał się fatalnej w skutkach pomyłki. Albo nawet i nie pomyłki, ale tego, że w najmniej oczekiwanym momencie wszystko wyrwie mu się spod kontroli.<br />- Co chciałbym usłyszeć? – powtórzył niczym echo. – Zawroty głowy, dreszcze, uczucie zimna, mdłości? Wszystko.<br />Na usta cisnęło mu się mnóstwo pytań. Nawet teraz, kiedy ujął rękę kobiety, czuł, jak lekkie jest jej ciało. Widział, jaki kolor mają jej oczy. Pozostałe cechy fizyczne także nie uszły jego uwadze. Słyszał o incydencie, który nieopatrznie spowodował Mistrz Oniromancji.<br />Powstrzymał jednak ciekawość. Wciąż był wściekły na Reinma, że ryzykował życie tej kobiety, by czegoś się od niej dowiedzieć. Na Mistrza Oniromancji także. Pytania każdego z panów winny były poczekać na odpowiedni moment.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-29429145275677395372017-11-20T02:08:56.313+01:002017-11-20T02:08:56.313+01:00- Między innymi. Choć twoje ocalenie przypisywałby...- Między innymi. Choć twoje ocalenie przypisywałbym raczej boskiej opatrzności, bo naprawdę źle z tobą było.<br />Alaryk był bezpośredni. Zawsze taki był, co przejawiało się na rozmaite sposoby. Mówił to, co myślał. Pytał o to, co chciał wiedzieć, a nie o co zapytać wypadało. Zastanawiał się na głos, a jego myśli wyprzedzały nieskładne, chaotyczne wypowiedzi. Kłamca i krętacz był z niego kiepski, nie potrafił nawet porządnie ściągać na uczelnianych egzaminach.<br />Wyglądał na lat dwadzieścia parę. Czarne, niesfornie kręcące się włosy luźno wiązał rzemieniem. Ogolony był owszem, gładko, ale ostatnio tak ze trzy, cztery dni temu. Koszulę nosił wymiętą, z dyndającymi, niezawiązanymi trokami i upapranymi czymś mankietami, i w ogóle nie wyglądał na kogoś, kto przejmuje się swoim wyglądem. Najdobitniej świadczyło o tym paradowanie bez tuniki, z gaciami błyskającymi spod przydługiej koszuli i nogawic.<br />- Mogę? - zapytał medyk, by grzeczności uczynić zadość, po czym, wcale nie czekając na odpowiedź, ujął nadgarstek kobiety. Opuszkiem kciuka odnalazł słabo pulsującą tętnicę.<br />- Przepraszam za niego. Długo ci się narzucał? - zapytał znów, chyba dla zabicia czasu rozmową.<br />Kłamca był z niego kiepski, toteż trudno mu było ukryć, że przyglądał się swojej pacjentce z nieskrywaną, natarczywą wręcz ciekawością. Owszem, i tak spojrzałby jej w oczy, obserwując, jak źrenice reagują na światło. Ale nie patrzyłby na nie w taki sposób.<br />Wstał z łóżka i sięgnął po stojącą pod stolikiem butelkę. Przeczytał etykietę, marszcząc przy tym czoło. Potrząsnął nią, odkorkował i nieznacznie przechylił, zaglądając do środka.<br />- To słaba substancja - powiedział cicho, na wpół do Zorany, na wpół do siebie - a Reinm nie użył jej wiele. Nie powinna była ci znacząco zaszkodzić. Jak się czujesz? - powtórzył, oprzytomniawszy nieco.<br /><br />[Reakcję Reinma dorzucę do wątku zebranego w dokumencie. Skróciłam nieco tę pierwszą wypowiedź, ale ja widzę Alaryka jako takiego wyszczekanego smarkacza, co za dużo gada. :3]Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-45120077917086075682017-11-12T20:31:13.194+01:002017-11-12T20:31:13.194+01:00[Z zawstydzeniem przyznaję, że to raczej szkic, bo...[Z zawstydzeniem przyznaję, że to raczej szkic, bo nie chciało mi się pisać reakcji Reinma. Potem je dopiszę. Bo składamy to w opko, prawda?]<br /><br />Reinm zamilkł wreszcie. Przestał pytać.<br /><i>Wystarczy</i>, powiedział sobie w myślach. <i>Wystarczy. Dość usłyszałeś.</i><br />Zastępca Mistrza zamknął więc szkatułę i odstawił ją na miejsce. Zamknął ją, ale klucz – zamiast schować do kieszeni – położył obok niej. Wstał i splótł dłonie za plecami. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie ktoś zamaszyście otworzył drzwi. Ów ktoś w ostatnim momencie chwycił je za klamkę, nim wyrżnęły o świeżutko pobieloną, nieobłupaną jeszcze i nieokopconą ścianę. Tym kimś był Alaryk.<br />Młody medyk przemierzył infirmerię kilkoma wydłużonymi, zamaszystymi krokami. Zatrzymał się dopiero przy łożu rannej, nieomal napierając ciałem na jego oparcie.<br />Szybko ocenił sytuację. W mig doszukał się wszystkich elementów układanki, których potrzebował.<br />- Kiedy następnym razem będziesz wykradał mi medykamenty – wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby czeladnik – upewnij się, że potrafisz je stosować. To nie jest pierwszy raz, kiedy przedwcześnie wybudzasz mi pacjenta. – Kiedy mówił, okrążył łóżko i podszedł do stolika, na którym stała szkatuła. Przyklęknął. Podniósł niewielką, glinianą butelkę, do tej pory ukrytą za nogą stołu. – Ale zazwyczaj masz na tyle przyzwoitości, by nie kraść.<br />Był wściekły, niemalże krzyczał. Gdy wyrzucił z siebie, co mu na sercu leżało, ochłonął nieco. Obejrzał się na rozmawiającą parę, siedzącą na łóżku obok. Ani pokiereszowany jeździec, ani mniszka nie zwracali na nich najmniejszej uwagi.<br />Wzrok Alaryka powędrował ku muszelce, którą wciąż obracał w dłoniach Reinm.<br />- I przestań bawić się tymi cholernymi szpiegowskimi amuletami!<br />Reinm uśmiechnął się łagodnie. Ukłonił im się lekko, najpierw Zoranie, potem Alarykowi.<br />- Zostawię was.<br />I poszedł.<br />Alaryka ten pokaz grzeczności rozwścieczył jeszcze bardziej, ale nie pozwolił sobie na kolejny wybuch gniewu. Przysiadł na krawędzi łóżka i przyjrzał się Zoranie.<br />- Jak się czujesz?Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-72313130860127836682017-11-06T01:23:45.476+01:002017-11-06T01:23:45.476+01:00Nie naciskał. Raz poruszone tematy porzucał, by mó...Nie naciskał. Raz poruszone tematy porzucał, by móc wrócić do nich potem. Gdy nadejdzie właściwa pora.<br />- Gdy mnie znaleźliście, czy miałam coś na szyi?<br />Wzrok Reinma powędrował ku skrzynce z jasnego drewna, która stała na przysuniętym do szpitalnego łóżka stoliku. Urzędnik położył ją sobie na kolanach. Z noszonej u pasa sakwy wydobył kluczyk, którym otworzył zamek. Uchylił wieko.<br />W środku nie było nic cennego. Jedynie kilka drobiazgów które miała przy sobie Zorana, gdy ją znaleziono. Nic cennego, poza…<br />- Gdzie on jest? – zastanowił się głośno Reinm. Ściągnął brwi. – Był tu naszyjnik, sam go tu włożyłem.<br />***<br /><b>Zeszłej nocy</b><br /><br />Mężczyzna w czarnym płaszczu przyklęknął obok łoża, na którym spała młoda dziewczyna. Przypatrywał jej się przez dłuższą chwilę. Sen zmorzył dziewkę ciężki, męczący i znać było po niej, że była wyczerpa. Głowę miała krótko ostrzyżoną. Mężczyzna położył dłoń na jej czole.<br />Jednym okiem obserwował dziewczynę, a drugim jej sny. Zupełnie jakby patrzył w gwiazdy przez teleskop, drugą powiekę mając otwartą. A potem zesłał na nią utkany przez siebie sen.<br />Dziewczyna – która jeszcze przed chwilą biegła długim, zbyt długim korytarzem, będącym zlepkiem różnych ciasnych pomieszczeń – teraz zatrzymała się. Tam, gdzie przed chwilą była ściana, teraz ziała aksamitna ciemność, rozdzierana światłem jednej świecy. Świeca stała na stoliku, przy którym siedzieli kobieta i mężczyzna. Kobieta miała na sobie męską koszulę i nogawice. Twarz mężczyzny skrywał kaptur. Grali w kości.<br />- Zabrałaś mi ją – powiedział nieznajomy, gładząc dziewczynę po głowie. W jego głosie nie pobrzmiewał choćby cień żalu czy pretensji. – To nie tak, że to tylko twoja zasługa. To głównie ich wina, bo oni mi ją darowali i oni mi ją zabrali. – Do tej pory radosny, teraz mężczyzna jakby posmutniał. – Ale moje relacje z nimi są, cóż… skomplikowane. A z tobą mogę porozmawiać – dodał, a na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech.<br />To mówiąc, powiesił jej na szyi kamień oprawiony w srebro.<br />- Proszę, przyjmij go – powiedział, uderzając teraz w ton uroczysty. – Zwą go świątynią gwiazd. Niektórzy twierdzą, że przynosi ulgę i zsyła jasność myśli.<br />Gdy wychodził, zatrzymał się jeszcze w progu.<br />- Kici, kici? Idziemy!<br />***<br /><b>Tego ranka</b><br /><br />Siostra Izuria ocknęła się, a ocknąwszy, usiadła na łóżku. Zasnęła. Ocknęła się o świcie, ale sen ją musiał zmorzyć. Która mogła być godzina? Późna, zbyt późna. Z całą pewnością przespała poranne modły.<br />Zerwała się z siennika, by czym prędzej ubrać się i dołączyć do reszty mniszek. Wciąż była wyczerpana po udzieleniu pomocy rannej kobiecie. Najwyraźniej matka przełożona wiedziała o tym, skoro zabroniła pozostałym siostrom budzić ją. W innym wypadku jej nieobecność zostałaby zauważona i posłanoby kogoś po nią.<br />Przez pośpiech nie zauważyła, że coś kołysze jej się u szyi. Zdjęła to coś czym prędzej, by móc się temu przyjrzeć.<br />Oprawiony w srebro kamień mienił się kolorami, od brązów, poprzez zielenie, aż do błękitów. Zieleni było najwięcej, jarzyła się niczym przygaszony płomień.<br />Izuria pospiesznie schowała znalezisko do skrzyni, troskliwie zawijając je w rąbek grubej, wełnianej sukni. Wybiegła z celi, by dołączyć do reszty mniszek.<br />***<br />- Znajdę go – zobowiązał się Reinm. – Jest tylko parę osób, które mogą go mieć.<br />Zamilkł. W dłoniach cały czas obracał muszelkę. Niewielką, białą, karbowaną muszelkę, taką, jakie morze wyrzucało na brzeg.<br />- Ale przedtem muszę coś wiedzieć – zastrzegł. Mówił spokojnie, pewnie, cały czas patrząc kobiecie w oczy. – Muszę wiedzieć, kto ci to zrobił. Inaczej udzielenie ci schronienia będzie zbyt ryzykowne, skoro nie wiemy, jakie to pociąga za sobą konsekwencje.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-91813535463602054762017-11-04T03:40:51.974+01:002017-11-04T03:40:51.974+01:00- Zama… Zorana.
Reinma bardzo zaciekawiło to zawah...- Zama… Zorana.<br />Reinma bardzo zaciekawiło to zawahanie. Nie, nie było to krętactwo. Reinm był bowiem bardzo głęboko przekonany o tym, że szczerości nie da się udawać. Można udawać jej prawdziwie przekonujące udawanie, ale nigdy udawać dobrze. A teraz patrzył na potwierdzenie swojej tezy w przyrodzie.<br />Nie, tu chodziło o coś innego niż zwykłe kłamstwo. Ale o to postanowił zapytać w swoim czasie.<br />- Bogini. Bogini Myrmidia? Znaczy, jesteśmy w klasztorze? <br />- Tak, Myrmidia – odpowiedział zdawkowo. Nie ględził o tym, co patronat Myrmidii nad obydwoma zakonami wnosi do życia tychże zakonów, bo byłoby to zwyczajnie bez sensu. Nie zamierzał przeciążać swojej rozmówczyni zbytecznymi informacjami. Zwłaszcza że wspomniane przeciążenie zdawało się nadchodzić szybciej niźli się spodziewał. – Jesteśmy w klasztorze, który mieści się w zamku.<br />- Skąd się tu wzięłam?<br />To dopiero było szczere.<br />- Przyjechałaś na czarnym ogierze, ranna – odrzekł powoli Reinm, starannie rekonstruując historię ze strzępów opowieści jej świadków. – Było źle. Do tego stopnia, iż wartownicy sądzili, że nie żyjesz. Albo że żyjesz, ale wkrótce się to zmieni. – Tu mężczyzna pozwolił sobie na mniej urzędowy wtręt. Reszta relacji nie była już tak swobodna. – Wydawało im się, że tuż za grzbietem sąsiedniego wzgórza ktoś ci jeszcze towarzyszył, ale panował półmrok, mogli się więc mylić. Do bram podjechałaś sama. Spadłaś z konia, który spłoszył się, gdy chciano chwycić go za uzdę, i stanął dęba. Strażnicy przenieśli cię do wartowni, gdzie założono ci opatrunek. Następnie przeniesiono cię do infirmerii. – Mężczyzna zawahał się, nie wiedząc, na czym winien był się koncentrować. Uznał jednak, że aspekt medyczny całego zajścia powinien kobietę interesować. – Tam zmniejszono krwawienie, zszyto niektóre naczynia oraz częściowo brzegi rany, zaaplikowano maści i podano leki. W tym czasie wartownicy starali się zaprowadzić karosza do zamkowej stajni – Reinm zajął się teraz innym aspektem tej historii, z pozoru prozaicznym, a w rzeczywistości o wiele bardziej skomplikowanym niż by się zdawać mogło. – W skrócie starania te zakończyły się fiaskiem, poturbowaniem jednego z nich i ucieczką konia. Potem widziano zwierzę z blanków kilkakrotnie, jak pokazywało się na brzegu okolicznych lasów i zaraz do nich wracało. – Tu celowo użył słowa „zwierzę”. Liczył, że uda się mu sprowokować nieznajomą, by to określenie zanegowała. Koniec końców, żadne normalne zwierzę nie chłepcze ludzkiej krwi, zebranej w zagłębieniu drogi. – Nie sądzę, by próbował uciec, raczej na coś czeka. Na kogoś.<br />Na razie nie pytał o nic. Chciał dać jej coś, o co mogła zaczepić myśl, by tę myśl rozwijać. A także dać jej czas, by poukładała sobie wszystko w głowie. Wydawała się tego czasu bardzo potrzebować.<br />Przypomniał sobie wyjątkowo obrazowy i obfity w szczegóły opis Sagiresa. <i>Ktoś, kto zadał to pchnięcie, chciał się jej pozbyć. W klatkę piersiową nie celuje się, by ranić, ale by zabić.</i><br />Przygarnęli czyjąś ofiarę. Musieli wiedzieć, przed kim przyjdzie im się bronić, gdy dadzą tej ofierze schronienie. Musieli wiedzieć, czy wolno im dawać jej schronienie.<br />- Opowiesz mi, co się wydarzyło? – zapytał Reinm po dłuższej chwili błądzenia wzrokiem po stropie. – Byłaby to pełniejsza odpowiedź na pytanie, jak ci na imię.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-75562937833645176052017-11-03T20:10:53.434+01:002017-11-03T20:10:53.434+01:00Słysząc pytanie, mężczyzna uśmiechnął się lekko. K...Słysząc pytanie, mężczyzna uśmiechnął się lekko. Kobieta miała prawo wiedzieć, kto i gdzie ją przetrzymuje, zanim odpowie na jakiekolwiek pytania. Racja i prawo gościny były po jej stronie. W ogóle miała prawo wiedzieć, przesłuchiwana czy też nie. I czymkolwiek by nie była.<br />- Jesteś w Twierdzy Myrmidii, posadowionej na Czarcim Ogonie w Górach Przodków, w siedzibie Zakonu Sióstr Miecza, kapłanek bogini - odpowiedział mężczyzna w czerni. - Zajmujemy się Tobą za zgodą matki przełożonej, Ishoye. Mam na imię Reinm.<br />To, że zastępuje Wielkiego Mistrza Zakonu Wśród Wzgórz, że tenże Wielki Mistrz zdaje sprawę przed parą królewską Keronii i że wbrew woli tegoż Wielkiego Mistrza z Twierdzy nikt nie wyjdzie, mężczyzna na razie przemilczał. Podczas przesłuchań wskazanym było wszak to, by przesłuchiwany nie wiedział, kto go przesłuchuje i przez to nie mógł przewidzieć, które kłamstwo sprzedawać powinien, a którego sobie oszczędzić. Oczywiście znajda mogła wszystkich tych informacji mieć świadomość. Reinmowi chodziło jednak raczej o wykorzystanie jej obecnej kondycji i dezorientacji. On po prostu nie chciał jej przedwcześnie o czymkolwiek ostrzegać.<br />- Teraz twoja kolej - zachęcił.<br />Szczerość za szczerość. A raczej odrobina szczerości za odrobinę szczerości.<br />Obserwował ją uważnie przez cały czas. Można by rzec, że studiował pieczołowicie najbardziej intrygujące elementy jej fizjonomii, tak jakby chciał je za chwilę naszkicować.<br />Oczy niczym płynne złoto. Zaostrzone kły. Oraz skrzydła, wcześniej imponujących rozmiarów, teraz niewidoczne, jeśli nie liczyć piór wytatuowanych na obojczykach. SKRZYDŁA.<br />Bardzo, ale to bardzo chciał dowiedzieć się, kim była ta kobieta.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-49320318826617140192017-10-31T22:43:21.009+01:002017-10-31T22:43:21.009+01:00Cz. III
***
- … zastosowaliśmy odpowiednie medyka...<b>Cz. III</b><br /><br />***<br />- … zastosowaliśmy odpowiednie medykamenty – dokończył relację medyk. – Nie zaobserwowaliśmy objawów gangreny, ale najtrudniejsze przed nami. Wydaje mi się… – mężczyzna zawiesił głos.<br />Reinm oderwał wzrok od przeglądanych listów i spojrzał na niego.<br />- Mów śmiało – zachęcił. Wstał od zasłanego papierami stołu, przeciągnął się. Ze stojącej na parapecie szkatułki wyjął świecę, zapalił ją od dogasającego ogarka, po czym zatknął na świeczniku.<br />- Gdyby była człowiekiem, nie przeżyłaby – odparł medyk.<br />Zastępca Wielkiego Mistrza skinął głową, zamyślił się, po czym skinął głową ponownie na znak, że rozumie, że przyjmuje to do wiadomości i że nie zaniedba tego szczegółu.<br />- Kiedy się obudzi?<br />- Wybudzimy ją za trzy dni.<br />Reinm ponownie skinął głową.<br />- Dziękuję ci, Sagires.<br />***<br />Obudziłaś się po dniach dwóch, przed południem.<br />… nie czujesz. Nie pamiętasz. Nie myślisz w żadnym ze znanych ci języków.<br />Gdzieś na brzegu świadomości pojawia się ból. Pulsuje w rytmie, w którym bije twoje serce. Zastanawiasz się, skąd pochodzi, ale nie pamiętasz.<br />Napływa jeszcze więcej bólu. Więcej i więcej, i bez końca, niczym morska woda podmywająca brze. Ale nie skarżysz się, nie krzyczysz, nie jęczysz nawet. Nie masz siły. Nie ruszasz się, bo każde, najdrobniejsze choćby drgnięcie mięśni promieniuje falami gorąca w klatce piersiowej i jamie brzusznej.<br />Potem czujesz ciepło. Ciepło promieni słońca na twojej twarzy i gorąco, bijące z wnętrza twojego ciała. Twój organizm walczy. Zaraz, zaraz…<br />Organizm? Ciało? Jakie ciało?<br />Potem zalewa cię światło. Najpierw ostra biel, drażniąca oczy i zwężająca źrenice. Z tej bieli zaczynają powoli wyłaniać się kształty, w płótno tej bieli wplatają się dźwięki. Drewniane belki. Biały prostokąt po lewej. Biały prostokąt po prawej. Dźwięk przyciszonej rozmowy. Śpiew ptaka. Nie, śpiew to za dużo powiedziane. Czego ta sroka się tak drze?<br />Mrużysz oczy. Przytępione zmysły przez dłuższą chwilę badają otoczenie, ale go nie rozumieją. Skąd sroka? Skąd te białe prostokąty? Dlaczego oni rozmawiają? Kto rozmawia?<br />Udaje ci się rozejrzeć dookoła.<br />Leżysz w łóżku. W jego nogach, na brzegu siennika siedzi nieznany ci mężczyzna. Ma ciemne włosy, oczy o ciemnobrązowych tęczówkach, ubrany jest w ciemną tunikę i w ogóle cała jego postać odcina się od rozmazanego, jasnego tła.<br />Twój wzrok powoli zaczyna koncentrować się także na dalszych obszarach. Na łóżku obok leży inny mężczyzna. Rękę podwieszoną ma na temblaku, a oko podbite tak paskudnie, że nie może go otwierać. Usztywnioną kończynę podwiązuje młoda kobieta, ubrana w granatową, nieco zbyt obszerną suknię, z chustą zarzuconą na twarz. Rozmawiają o czymś, ranny mężczyzna się uśmiecha.<br />Biała pościel, białe parawany i świeżo pobielane ściany raz po raz zlewają się w jedną jasną plamę.<br />Mężczyzna w czerni przygląda ci się nadal. Jego wzrok jest czujny, ale i ciekawski. Niczym u polującego zwierzęcia.<br />Najpierw docierają do ciebie barwa i ton jego głosu, dopiero potem sens wypowiedzianych słów.<br />- Jak ci na imię?Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-74832238109312042552017-10-31T22:42:40.996+01:002017-10-31T22:42:40.996+01:00Cz. II
Medycy spieszyli się. Rozkładali narzędzia...<b>Cz. II</b><br /><br />Medycy spieszyli się. Rozkładali narzędzia, starannie posegregowane w skórzanych przybornikach, raz po raz odrywając się od przygotowań. Przykładali opuszki palców do szyi kobiety, by sprawdzić, czy jej serce nadal bije.<br />Siostra odjęła ręce od pacjentki i zatoczyła się. Nogi się pod nią ugieły i wpadłaby na rozłożone na ławie narzędzia chirurgiczne, gdyby jeden z mężczyzn jej nie podtrzymał. Była wyczerpana.<br />Dzięki jej pomocy medycy mogli operować ranę zamiast zapchać ją wygotowanymi szmatami i zabandażować. Spróbowali zszyć jedną z przerwanych aort, najłatwiej dostępną, która jakimś cudem trzymała się na fragmencie swojej ścianki. W ruch poszły zakrzywione srebrne, cieniutkie igły, katgut, okular – zazwyczaj używany przez złotników do wykonywania precyzyjnych zdobień, teraz znalazł nowe zastosowanie – szczypce oraz opatrunki, bardzo dużo opatrunków. Szył młodszy z nich, czeladnik jeszcze, bardzo przejęty swoją rolą. Miał lepsze oko i pewniejszą rękę niż jego nauczyciel, a w dodatku wykazywał się dobrą intuicją. Pomagały mu dwie okutane granatowymi habitami nowicjuszki, po które posłano. Jedna z nich podawała i myła narzędzia. Druga trzymała nad łożem emanujący chłodnym, intensywnym światłem flakon. To dzięki niemu czeladnik mógł połączyć rozcięte ścianki. Także dzięki niemu dokładnie obejrzał ranę i odkrył, że aorta brzuszna zasklepiła się samoczynnie. To, że została uszkodzona wcześniej, nie ulegało wątpliwości. Jakim sposobem teraz wyglądała na nietkniętą – tu wątpliwości były nad wyraz liczne.<br />Flakonu użyczyła im na czas zabiegu Matka Przełożona. Matka Przełożona stała w drzwiach infirmerii i wszystkiemu się przyglądała. Kilka kroków za nią stał pomocnik Mistrza Zakonu Myrmidii, Reinm.<br />***<br />- Czy ona ma w ogóle jakieś szanse? – zapytał czeladnik. Starał się tuszować to, że się denerwuje i że jest bardzo zmęczony. Nie wychodziło mu to zbyt przekonująco i z pewnością nie doceniał swoich dokonań sprzed pół godziny.<br />- Ty mi powiedz – odrzekł medyk, sędziwego już wieku mężczyzna, w Zakonie sprawujący pieczę nad swym rzemiosłem.<br />Siedzieli na ławie, postawionej nieopodal szpitalnego łóżka, i przyglądali się kobiecie. Jej skóra była bardzo, bardzo blada, oczy miała obrysowane sinym fioletem. Oddychała płytko, ale regularnie.<br />Mężczyźni sączyli z kubków rozcieńczone wino i rozmawiali. Rozmawiali po raz pierwszy od paru godzin, bo podczas zabiegu wymieniali jedynie pojedyncze słowa, spojrzenia i gesty.<br />- Kanał rany wydaje się być czystym – stwierdził czeladnik. – Jedyne zabrudzenia to pył z drogi, na której ją znaleziono i który udało mi się w większości usunąć. Krwotok wewnętrzny mniejszy niż należałoby się spodziewać, ale nadal groźny. Uszkodzone płuco, ryzyko zapalenia otrzewnej. Ostrze ominęło wątrobę i żołądek. Maść z krwawnika zmniejszy ryzyko zakażenia. Zapewne uszkodzone chrząstki żebrowe, być może pogruchotane żebra, co zapewne zmniejszyło impet…<br />- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – wszedł mu w słowo medyk. – I przestań powtarzać „zapewne”.<br />Czeladnik odetchnął głęboko i zebrał się w sobie.<br />- Przeżyje. Nie można dopuścić do zakażenia, trzeba zastosować maść sporządzoną z <i>Achillea millefolium</i> oraz…<br />- Jak nie umiesz jednocześnie gadać i robić, to zamknij jadaczkę – warknął starszy mężczyzna. – Trzeba jej zmienić opatrunek, ten niedługo przesiąknie. Zróbże tę maść zamiast o niej gadać.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-1573871606577634222017-10-31T22:42:03.528+01:002017-10-31T22:42:03.528+01:00Cz. I
Tarcza słońca powoli wyzierało zza wzgórza....<b>Cz. I</b><br /><br />Tarcza słońca powoli wyzierało zza wzgórza. Wzniesienie rzucało długi cień na trakt, biegnący pod zamkową bramą. Było chłodno, lekki wiatr rozwiewał strzępki mgły. Nad leżącą w pyle drogi kobietą pochylało się czterech mężczyzn.<br />- Kto to jest? – zapytał cicho jeden z wartowników, raczej sam siebie niż swoich towarzyszy. Towarzysze zgodnie wzruszyli ramionami. Nie spodziewano się tego dnia nikogo.<br />- Nie wiem – odrzekł ich dowódca. – Ale wygląda na to, że się mu nie poszczęściło.<br />Mężczyzna przyklęknął obok poturbowanego ciała. Odgarnął splątane, posklejane krwią włosy koloru słomy. Przyłożył do szyi złączone palce. I skrzywił się.<br />- Cholera, ledwo dycha, ale żyje… – mruknął. Szybko powziął decyzję, o której głośno poinformował pozostałych: – Niech jeden z was pomoże mi ją przenieść. A drugi niech biegnie po medyka, byle żywo.<br />- Ale… – wyrwało się któremuś.<br />- Kurwa, zaraz będziemy tu mieli trupa przez twoje „ale”! – wściekł się wachtowy. Często się wściekał. Nie żeby nie miał powodu, bo wolał premię albo chociaż pochwałę za dobre wykonywanie obowiązków niźli kopanie dołu. Głębokiego dołu. – Roth, bierz ją za nogi. Do wartowni z nią. Ty, jak ci tam… poszukaj jakiegoś opatrunku. Kurwa, niech ktoś uspokoi tego konia, bo nas pozabija!<br />Dopiero w wartowni zlokalizowano ranę. O dziwo, tylko jedną. W klatce piersiowej, głęboką. Zbyt głęboką, by ktokolwiek przeżył jazdę na oklep. Pozostali na posterunku zrobili tyle, ile mogli zrobić – rozpięli i rozcięli odzienie, przycisnęli do rany kawałek złożonego płótna i czekali.<br />Po blisko kwadransie, gdy podenerwowani wartownicy myśleli już, że obca kobieta umrze na ich zmianie, w progu pojawił się mistrz medycyny ze swoim czeladnikiem. Naczelny Zakonny Konował obejrzał znajdę, kazał jednemu z wartowników przynieść nosze, po czym z pomocą ucznia mocno okręcił bandażem klatkę piersiową rannej. Tylko tyle mógł zrobić w ciemnym pomieszczeniu, bez narzędzi i bez wody.<br />- Alaryk, biegnij po siostrę. Sami nie damy rady.<br />Czeladnik skinął głową. Pobiegł.<br />***<br />- Siostra Izuria! – Alaryk wpadł do kapitularza. Zwróciło się ku niemu oczy kilkunastu sióstr, które nie zdążyły zgodnie z regułą zasłonić twarzy. Intruz wtargnął niespodziewanie. – Gdzie ona jest?<br />- W wirydarzu, w ogrodzie – odburknęła niechętnie starsza zakonnica. – Cichaj, młody człowieku, uszanujże…<br />- Siostro? – Młodzieniec nie uszanował. – Siostro! Proszę ze mną.<br />Izuria podniosła się z kolan, pospiesznie zarzucając na twarz chustę.<br />- Co się dzieje? – zapytała.<br />- Mamy pchnięcie w klatkę piersiową. – Alaryk nie czekał na nią. Kierował się w stronę infirmerii, ponaglając mniszkę gestem. – Trzeba zmniejszyć krwawienie, inaczej będziemy mieli trupa.<br />Siostra otrzepała dłonie z ziemi, zebrała granatowy habit w garście i pobiegła za młodym medykiem. Po drodze zrzuciła ze stóp patynki, by za nim nadążyć. Odrzuciła także welon. Zbytnio przeszkadzał.<br />***<br />Przypadek był beznadziejny. Gdyby znajda była skatowanym kotem albo psem, pewnie skręciliby jej kark, żeby się nie męczyła. Ale traf chciał, że była człowiekiem. A przynajmniej człowieka przypominała.<br />Krótka, wąska rana pulsowała gorącą, jasnoczerwoną cieczą, co niemal uniemożliwiało ocenę odniesionych obrażeń. Serce zdawało się być nieuszkodzone, główne aorty także, inaczej kobieta nie przeżyłaby minuty. Z pewnością odbyło się to jednak kosztem innych narządów. Płuca i pomniejszych tętnic, bo krew była spieniona, a krwioobieg wyrzucał ją z siebie rytmicznie. Być może także kosztem wątroby lub żołądka.<br />Nad powalanym krwią łożem w infirmerii przewinęło się wiele osób. Jako pierwsza do dzieła przystąpiła młodziutka siostra; tylko ona zdolna była ustabilizować stan rannej. Starannie obmyła ręce z ziemi, delikatnie położyła opuszki palców na prowizorycznym opatrunku i skórze wokół rany, po czym zamknęła oczy. Czas wlókł się i chwilę trwało, nim dało się dostrzec pierwsze rezultaty. Starszy medyk rozważał, czy nie powinien był odtrącić jej magicznej pomocy i zająć się problemem po swojemu. Po paru minutach jednak krwawienie wyraźnie się zmniejszyło.Olżuniahttps://www.blogger.com/profile/11816359628738513963noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-55526506289598313822017-04-20T10:37:40.124+02:002017-04-20T10:37:40.124+02:00[Wybacz "olanie" ale wtedy się trochę dz...[Wybacz "olanie" ale wtedy się trochę działo w życiu prywatnym. Teraz też się trochę dzieje ale może uda mi się znaleźć trochę czasu na jakiś wątek. Po za tym długo czekałem na odpis w sprawie "zaproszenia na piwo" czy co tam mieliśmy :D Masz jakieś pomysły na watek?]<br /><br />ZąbekAnonymousnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-25546364365091416532017-02-25T12:40:11.078+01:002017-02-25T12:40:11.078+01:00Twarz mężczyzny pojaśniała, gdy wybranka jego serc...Twarz mężczyzny pojaśniała, gdy wybranka jego serca raczyła na niego spojrzeć. W tej chwili wydawała mu się jeszcze piękniejsza niż chwilę wcześniej, gdy wypatrzył ją w tłumie. Wszak nie było to trudne. Jaśniała niczym gwiazda wśród tego motłochu. Zawsze gdy sięgał po swoją lutnię, robił to, aby zarobić. Każda dama, która stała się tematem jego i nie jego ballad, miała przynieść mu nic więcej niż trochę grosza i upojną noc z adresatką utworu. Teraz jednak przepadł zupełnie. Nie zależało mu ani na pieniądzach, ani na spędzeniu nocy z przepiękną Caireann. Chciał spędzić z nią resztę swoich dni! Całować ślady jej stóp! Ach, to przecież musiała być miłość!<br />Trącił zgrabnymi palcami struny lutni, a chwilę później zaczął śpiewać. Wokół zebrali się ludzie. Rozmowy umilkły, zamarła pięść, która lada moment miała znaleźć się na nosie nieuczciwego hazardzisty. Trzeba było przyznać, że trubadur, równie co był irytujący, tak miał niezwykle piękny, melodyjny głos. Wpatrzony w swoją wybrankę właściwie nie mrugał, aby nie spuścić jej nawet przez chwilę z oczu. Z prawdziwym natchnieniem, donośnym głosem, śpiewał:<br /><br /><i>Jej lico białe, długi włos<br />Tak piękna, wolna była<br />Na wietrze lekki był jej krok<br />Jak lot lipowych listków...</i><br /><br />Jego głos nie załamał się nawet przez chwilę, gdy sam dostrzegł i zrozumiał, że jego wybranka szuka drogi ucieczki. O nie! Dośpiewa jej pieśń do końca, choćby miał paść trupem!<br /><br />[Od razu się przyznam, że fragment ballady, zgodnie z charakterem naszego śpiewaka, jest kradziony :< Ja jestem poetycko upośledzona, jak się okazuje, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe... Jakbyś chciała przesłuchać całość, to jest to fragment z "Pieśń o Nimrodel" GreenWood<br />Co do Nocy Kupały, to kurde blaszka, jasne, że napiszemy! :D Noc Kupały i Czarodzielnica to takie wdzięczne tematy do wszelkich grupowców. Ja się piszę, bardzo bardzo baaardzo! <3]<br /><br /><b>Dobrawa</b>Whinchathttps://www.blogger.com/profile/10033035924124807228noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-85350056310413680482017-02-18T18:10:34.683+01:002017-02-18T18:10:34.683+01:00[Wiesz, to trochę jak Dar i pośladki, Wilk i zakat...[Wiesz, to trochę jak Dar i pośladki, Wilk i zakatarzony jasnowidz, Lu i kaczki. Przylgnęło i łatwo się nie odczepi. Do tego to elfy. Inna kultura. Dla nich Zorana jest rycerzem. I bo ja tak myślę czasem za dużo. Nawet czytając opka. Już się ze mnie Darrusowa śmieje, że by nie chciała takiego recenzenta, bom surowa :P Hmm… może coś w tym jest, bo nie każda przeczytana książka dostępuje zaszczytu znalezienia się na moich półkach xD]<br /><br />- Ludzie, jak wiecie, mówią różne rzeczy. Jednak zanim do tego… Obie… oboje… ech, wszyscy wiemy o… klątwie. Jesteście tu… więc problem to nie tylko Helrad? Bo to zmienia postać rzeczy.<br />- Czemu tak sądzisz? - zapytał Eredin. Teraz z kolei to elf przyglądał jej się dziwnie, zielonymi, ciepłymi oczyma przywodzącymi na myśl intensywną barwę koron drzew i późnowiosennej trawy. <br />- Ludzkie… - Lorelin parsknął. <br />- Nie mówiliśmy o klątwie. Powiedzieli to ludzie - sprostował, pochmurniejąc, Eredin. <br />- Ludzie pozbawieni daru - wtrąciła dotąd milcząca elfka. - Nazywam się Szept. - W przeciwieństwie do pozostałych zdawała się nie mieć problemu podczas rozmowy i porzucenia sztywnych form grzecznościowych. - I jeśli, podkreślam, jeśli to naprawdę klątwa, jesteśmy tutaj po to, by to stwierdzić. <br />Eredin uśmiechnął się.<br />- Lecz jak dotąd nikt z nas takiej informacji nie potwierdził. Mieszkańcy też nie mają takiego potwierdzenia. - Ton elfki był zdecydowany, nie było w nim jednak wrogości. - Moi towarzysze są Strażnikami Medrethu. Pilnują granic królestwa. To, co dzieje się tutaj, może dotknąć nas - ciągnęła poważnie. - Zwłaszcza, jeśli pogłoski o klątwie okazałyby się prawdą. Eredin jest dowódcą tego oddziału. Ja jestem tutaj w roli łącznika. Miałam kontakt z Kerończykami wcześniej. <br />Nic nie zataiła. Tylko kilka rzeczy przemilczała. Wśród elfów rola kobiety nie była tak stłamszona jak w Wirgini. Bardziej przypominała kerońskie równouprawnienie. Elfki były uzdrowicielkami, wojowniczkami, magami. Głowami rodów. Zasiadały w radzie, pośrodku Starszych. Były dowódcami, kurierami na równi z męskimi przedstawicielami rasy. Jedynie tron dawał tym ostatnim przewagę. Korona królestwa dziedziczyła się bowiem w męskiej linii rodu Raa’sheal. Nawet jednak patrząc na strukturę społeczną nie dało się nie zauważyć, że dowódca liczy się z opiniami wyrażanymi przez długouchą kobietę. <br />- Tamta kobieta w wiosce mówiła o śmierci - przypomniał sobie Eredin, wysłuchawszy opinii rycerza Zorany, jak nadal ją nazywał. .<br />- Mówili też o dwugłowym cielaku - Szept dobrze przyswoiła sobie informacje. - To nie magia, to biologia. Czasem się zdarza. Wada dziedziczna. Nie żyją długo. - Ostrożnie odnosiła się do uzyskanych informacji. Nagromadzenie takich wypadków mogło mieć przyczynę w magii. Wystarczyła dzika, uwolniona moc, niekontrolowana przez nikogo, by obudzić zmarłego. Ta sama moc mogła wywołać zmiany w ciele ludzi, zwierząt… czy w pogodzie. Ta sama albo ukierunkowana przez kogoś. <br />- Mówiła o śmierci swojej córki - poprawił Strażnik. Z jakiegoś powodu zdawał się przejęty szczególnie tą rewelacją. - A skoro mają wiedźmę i kapłana we wiosce… <br />- To będzie trzeba z nimi porozmawiać - wtrąciła Szept, taktownie przemilczawszy opinię, jaką miała o wiedźmach i ich kompetencjach w magicznych dziedzinach. - Tylko nie wszyscy na raz. Cały oddział elfów, nawet tak nieliczny, to więcej niż mogą znieść wieśniacy. <br />- Zbezczeszczenie świętego miejsca mogłoby rozgniewać waszych bogów? - zaciekawił się Eredin, wyraźnie zdziwiony. Nieznacznie przechylił głowę, chciwie wpijając wzrok w twarz rycerza. Coś niby wiedział o ludziach, lecz ich bóstw nie potrafił nawet nazwać, cóż dopiero powiedzieć więcej o ich naturze. - Na tyle, by zaczęli was karać plagami?<br />Teraz nawet Szept patrzyła pytająco na Zoranę, w myśli odnotowując, że to święte miejsce też wypadałoby zobaczyć. <br />Szepthttps://www.blogger.com/profile/14056077820598665873noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-68350158858424458662017-01-22T18:59:15.367+01:002017-01-22T18:59:15.367+01:00Zalegli w lasach, za granicą, na elfich ziemiach. ...Zalegli w lasach, za granicą, na elfich ziemiach. Decyzja była ostateczna. Tu działo się coś niedobrego. I póki siedziało po tamtej stronie granicy, im nic do tego. Gdy jednak niektóre symptomy przeszły do Królestwa, trzeba było sięgnąć do źródła.<br />Źródłem, miejscem, gdzie wszystko wydawało się mieć swój początek, była ludzka wioska, Helrad. Ta, z której właśnie wrócili, odrobinę nieopatrznie pojawiając się tam, nie spodziewając się miłego powitania, lecz nie oczekując aż tak wrogiego.<br />Szept wyjaśniła mu, że to normalne. <br />Przybyła przed dwiema godzinami. Za późno, by obserwować ich rozmowy z ludźmi, wystarczająco wcześnie, by zorientować się w sytuacji. Było niemal tak, jak kiedyś, jeszcze w Dolinie Ciszy, gdy razem przemierzali granicę, wtedy, gdy największym zagrożeniem wydawali się orkowie z Doliny Surany, a Ataxiar jeszcze nie istniało. <br />Wtedy nie był bratem królowej. <br />- Od granicy zbliża się jeździec. <br />Dłoń spoczęła na ramieniu strażnika. Szept rozległ się przy uchu. Elfy jak nikt inny potrafiły wtopić się w naturę. Ktokolwiek przekraczał granicę Królestwa prędzej czy później przekonywał się, że od dłuższego czasu śledzą go baczne oczy jego mieszkańców.<br />- Kto? – Elf nie zdradził niepokoju. Nadal siedział na kamieniu, z dłońmi splecionymi pod brodą. <br />- Nikt z naszych – brzmiała odpowiedź. <br />Nadal to on dowodził oddziałem strażników. Królowa była tutaj incognito. Magiczna konsultacja, jak wyjaśniła mu z uśmiechem, gdy chciał złożyć dowodzenie w jej dłonie. <br />- Ta twierdząca, że to jej sprawa. Ta z wioski. – Ton Lorelina pozostawał pogardliwy. Eredin mu się nie dziwił. Okazała się pomocna, ale też zdawała sztuczna. Twierdziła, że ledwie zna ich język, lecz rozumiała każde słowo, jakie padło. Twierdziła, że to jej sprawa, nie ich, lecz tak naprawdę nikt nie mówił jej, co tutaj robią. Mogła być prędzej zagrożeniem niż pomocą. Utrzymywała, pewnym, lekko zadufanym tonem, że wie… lecz co naprawdę wiedziała, jeśli oni gubili się w domysłach?<br />- Din? <br />- Pilnujcie jej. Jeśli zbyt się zbliży, pokażcie się i przyprowadźcie ją tutaj. – Chwila ciszy. – Broń miejcie w pogotowiu.<br />Teraz ona była intruzem. A elfy, jak nikt inny, nie lubiły intruzów.<br />- Popatrzę sobie na nią. – Szept podniosła się, ruszając za posłańcem. <br />Eredin uznał to za dobre posunięcie. <br />Las szumiał nad ich głowami. Zieleń i gołe gałęzie zakryły ich przed niepożądanym wzrokiem. I ujawniły ich, gdy wyłonili się z gęstwiny. Cienie lasu, przez niego wchłonięte i teraz oddane. Nie wydawali się grożący, lecz jednocześnie tacy byli, przez sam fakt, że śledzili ją i podążali jej śladem. Jedna celna strzała, tyle by wystarczyło. <br />- Pójdź. – Lorelin niechętnie wskazał jej drogę, prowadząc za sobą. Eredin chciał rozmawiać z obcą, niech porozmawia. Potem odstawią ją na granicę i niech lepiej jej nie przekracza bez zaproszenia. Obcy nie byli mile widziani. <br />Eredin nadal siedział na kamieniu, na którym go zostawił. Strażnik zapewne słyszał ich kroki, lecz nie obrócił głowy, zwracając twarz w stronę resztek ogniska. Jak statuetka, w której żyją tylko oczy, wodzące od jednej strony do drugiej. <br />- Ilna. Ta rocan – wyrzucił z siebie Lorelin, nie kryjąc pogardy. <br />- Ilna n’est Aszara elien. Ilna n’est magian. <br />Eredin podniósł się powoli, prawie zmęczonym ruchem. Obrócił się w stronę rycerza. Obojętność była najlepszym słowem na oddanie jego stosunku do nowo przyprowadzonej. Rzucił upewniające się spojrzenie na strażników skupionych za Zoraną, na Szept i wobec braku inicjatywy z jej strony, rozpoczął sam. <br />- Przybywasz z wioski. – Nie było to pytanie. – Z Helrad. Cóż mówią ludzie, co chcesz nam przekazać, rycerzu Zorano?<br /><br />[*nie cofałam się tak daleko w opisie, bo tutaj byłoby tylko jedno konkretne zdanie<br />Pozamarzają, bo są takie temperatury, przy których nie ma mowy nocować na zewnątrz. I nie ma znaczenia, czy zna się zimy czy nie. Przynajmniej ja tak uważam. Chyba, że by się uciekli do magii albo lepszego czegoś do nocowania niż tylko posłanie albo namiot.<br />Nie wszystkie iglaki zielenieją cały rok, taka mała uwaga.]<br />Szepthttps://www.blogger.com/profile/14056077820598665873noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-9292859066226878342017-01-20T13:08:28.455+01:002017-01-20T13:08:28.455+01:00Przyglądał jej się długo, z nie malejącym, a wręcz...Przyglądał jej się długo, z nie malejącym, a wręcz przeciwnie, coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem, które z czasem miało okazać się bardzo niezdrowe. Bez większego zainteresowania szarpał struny lutni, ignorując zafascynowane spojrzenia wiejskich dziewcząt. Na co mu jakieś pospolite, wiejskie dziewczęta, gdy przed oczami objawiło mu się prawdziwe dzieło sztuki?!<br />Był przystojnym młodzieńcem. Sięgające ramion, dłuższe, falujące włosy przewiązał ciemną, aksamitną wstążką na karku. Fikuśny kapelusik ozdabiały dwa barwne pióra, przyczepione do sztywnego filcu broszką z wielgachnym rubinem. Jego jaskrawy, mieniący się zieleniami i fioletami kubrak nie był mniej bogaty. Co jak co, powodziło mu się w życiu, w większości na kradzionej poezji. Był sławny, piękny, bogaty, poezja stanowiła sens życia, ale też swojego rodzaju kaprys. Pochodził z zamożnego rodu, a to, co teraz robił, wydawało mu się szalenie romantyczne i pociągające.<br />Czego, ach, czego kobiety mogły chcieć więcej? Bo on zdecydowanie chciał więcej kobiet. <br />A w tej chwili tę jedną, jedyną, wybraną, muzę jego serca, która teraz tkwiła tam, znudzona i zimna jak posąg. Wstał nagle z miejsca i podszedł bliżej. <br />- Caireann mego serca! - Zakrzyknął cicho, stając naprzeciw skrzydlatej. Chwilę później już klęczał, powalony blaskiem jej urody. Nie bez powodu przywołał imię jednej z najpiękniejszych kobiet, jaką widziała sztuka. Subtelną, nieuchwytną, kradnącą serca wszystkich młodzieńców, którzy choć raz na nią spojrzeli. - Jesteś cudem, który spadł niczym blask gwiazdy pośród maluczkich! Pozwól, ach, pozwól, bym ci zaśpiewał! - Jego zachwycone spojrzenie nie wydawało się udawane. Patrzył na nią teraz cielęcym wzrokiem, a z kolei cała reszta bywalców karczmy – z rozbawieniem. Tylko dziewczęta, które wcześniej przyglądały się mu z równym zachwytem jak teraz on patrzył na skrzydlatą, nie wiadomo dlaczego, miały sztylety w oczach. <br /><br />[Przepraszam, że tak późno :x]<br /><br /><b>Dobrawa</b>Whinchathttps://www.blogger.com/profile/10033035924124807228noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-84805413390689632692016-12-11T20:37:17.121+01:002016-12-11T20:37:17.121+01:00- Mylisz się - odparła chłodno. - Esse et elien om...- Mylisz się - odparła chłodno. - Esse et elien omna. Inaczej nie byłoby mnie tu. <br />Jeden z elfów prychnął w odpowiedzi. – Harissa – pogarda wkradła się w jego głos, a spojrzenie, z neutralnego stwardniało, zgoła wrogie.<br />- Emme imeúyo sinte tare. <br />- Nosirra. – Lonerin nadal spoglądał na nią podejrzliwie, mówił w obcym języku, wyszukanie, ale nie trzeba było znać mowę, by zrozumieć. Postawa ciała wyrażała wszystko: wrogość, dystans, brak zaufania, niechęć do współpracy. On nie chciał dowiadywać się więcej. Nie z nią.<br />Była dla nich obca. Nie wiadomo, skąd. Pojawiła się nagle. Ogłosiła, że zna ich kłopot. Oferowała pomoc. Pomoc była towarem deficytowym. Ludzie nie dawali jej ot tak obcym. Ludzie nie dawali jej ot tak elfom…<br />A elfy ludziom.<br />- Dosyć!<br />- Zmiłujcie! <br />- Będziesz odpowiadał za bezpieczeństwo naszych gości. Prowadź pod dach, nie będziemy strzępić języka na tym zimnie.<br />Goście wyglądali, jakby niewiele zrozumieli i wcale nie czuli się bezpieczni. Nie mieli zaszczutych spojrzeń, niemniej wciąż trzymali się razem. Eredin, z jego rozoranym policzkiem i znaczącą go krwią, do tego z tatuażami na twarzy, wyglądał nieco upiornie. Spojrzenia pozostałych wyrażały gniew, zwłaszcza gdy ich uwagę przyciągała krew na policzku Strażnika. <br />Dzieliła ich nie tylko bariera językowa. Dzieliła kultura. Strażnicy potrafili rozmawiać z elfami. Nie potrafili jednak zrozumieć ludzi, z ich pochopnym działaniem, pośpiechem, skłonnością do działania, już, teraz. Od razu. <br />Nawet rycerz. Przybyła, już mówiła o dowiadywaniu się – razem. O tym, że to także jej sprawa. A oni przecież wcale jeszcze nie doszli do wniosku, że powinni działać razem, że to dotyczy ich na równi. Przyszła im z pomocą, ale to jeszcze niczego nie dowodziło, nawet w oczach rozsądnego Dina.<br />- Zatrzymamy się dalej – wyjaśnił, wyraźnie nie pragnąc nocować we wiosce. <br />Niestety, to wzbudzało podejrzenia. Jeśli „przyczyna klątwy” nie chce tu zostać, jest źle, stanie się coś złego, a oni o tym wiedzą.<br />- Nie w wiosce. Poza – nieokreślonym gestem wskazał na las za nimi. Wiadomo. Elfy i natura. Zieleniejące za nimi drzewa były milej widziane niż zadaszone, ciepłe chaty ludzkich domostw. Biorąc pod uwagę serdeczne powitanie, nic dziwnego. Sami nie przyjęliby ludzi życzliwiej na swej ziemi, z łukami gotowymi do strzału i magami w pogotowiu. <br />- Z nami nie będą chcieli rozmawiać. Nie powiedzą – ściszył głos, czując się niekomfortowo. Mowa wspólna przychodziła mu niełatwo, czuł się obnażony, nie wiedząc, kto ze stojących obok go rozumie, nie mogąc przejść na elficki, bo wówczas nie zrozumiałaby go pani rycerz. <br /><br /> [O ten art Ci chodziło, co w kp? Myślę, że nie byłby zły na avka, gdyby go przyciąć.<br />To działa nie tylko do dzieci. Polecenia są lepiej wykonywane, jeśli wyznaczyć osobę odpowiedzialną, że tak powiem, wskazać ją palcem. Jeśli tego nie ma, ludzie oglądają się na innych, czasem coś zrobi kilku, czasem nikt.<br />Z buta… Zależy od twojej wizji postaci. Jeśli chcesz, by wchodziła z buta, bo taki jest jej charakter, nie ma się o co martwić. Chyba, że tego nie chciałaś i przenosisz niechcący. Wtedy inna sprawa.<br />Wydaje mi się, że pora roku… to nie była zima, nie? Bo inaczej elfy mi pozamarzają xD<br />Myślę nad przeniesieniem elfów do lasu i przeskoku, bo nie sądzę, by ludzie powiedzieli coś wartościowego. Ew mogę wcielić się w sołtysa i ludzi podczas wypytywania ich przez Zoranę, jak wolisz. Ale ostrzegam: to będzie mało konkretny bełkot, mieszanina zabobonów, pogłosek i b. mało prawdy]<br />Szepthttps://www.blogger.com/profile/14056077820598665873noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-70509653332725100532016-12-08T17:42:30.854+01:002016-12-08T17:42:30.854+01:00[o rany.. musze sie przestawić zatem do twego &quo...[o rany.. musze sie przestawić zatem do twego "systemu" zombie ^_^ To trudne. A tak powaznie wow, brzmi ciekawie *oczy sie swieca*. Az zaluje, ze mnie nie bylo. Troche to i mnie ciekawi *wzdycha*. No moze nie insekty i inne takie bo to troche obrzydliwe. Pamietam kiedys sen, w ktorym wszystkie sciany, oprocz lozka byly pokryte robalami. Fuj, fuj i jeszcze raz fuj.<br />Sie nie przejmuj krwistoscia opisow. Zawsze to latwiej jest to "zobaczyc" w takiej oprawie niz w 2-3 zdaniach z suchymi faktami. Coz.. zobaczyłabym, ale we Wroclawiu nie mieszkam niestety.<br />No ale wracajmy do watka/zarysu czy jak to tam nazwac.<br />Mnie sie to nawet podoba (ja bym obila, ja bym obila! - wyrewa sie Ysmay ^_^) <br />Region.. to moj bardzo rozlegly temat. Musiałabym zajrzec do mapy (swoja droga mialam sama klopot z lokalizacja niedostepnych w miare gor.), chyba ze zdalabym sie na cb. Albo tez zaczniemy od gor Ifrit, gdzie mieszkała ] <br /><br />YsmayPotwornahttps://www.blogger.com/profile/05731322300664282472noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-43636581346486549402016-12-06T17:41:28.793+01:002016-12-06T17:41:28.793+01:00[Teraz się będę bała, czy dam radę, ale zrobię wsz...[Teraz się będę bała, czy dam radę, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wyszło. No i uwielbiam wątki zaczynające się klasycznie w gospodzie <3]<br /><br /><b>Dobrawa</b>Whinchathttps://www.blogger.com/profile/10033035924124807228noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-15339125213086825832016-12-06T13:20:38.758+01:002016-12-06T13:20:38.758+01:00[ledwo.. to rozmawiam z zombie? ^_^ nie no żartuje...[ledwo.. to rozmawiam z zombie? ^_^ nie no żartuje. I jak było?<br />Cóż interesujący był ten powrót do przeszłości, wiec w sumie można spleść przeszłość obu pan, gdy np. Zo. walczyła by na jej terenie/uciekała/wędrowała ranna czy wyczerpana i padła po prostu gdzieś na pustkowiu. - lub coś w tym guście.<br />A klimaty? W sumie każde lubię mniej lub bardziej. Zależy od sytuacji.<br />btw. jedna z myśli, która mi się tu kojarzyła zanim do Was dołączyłam to była właśnie skrzydlata ;) Wiec w sumie aż tak bardzo opisówki nie są wymagane. Ja tam lubię trochę tajemnic do odkrycia.<br />Podobnie jest z założeniami - najpierw się umawiam na tyle detali ile zdołam przyswoić no ale potem wychodzi mi coś innego albo tez zbaczam z "kursu"]<br /><br />YsmayPotwornahttps://www.blogger.com/profile/05731322300664282472noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-46527574895070352872016-12-03T12:30:40.872+01:002016-12-03T12:30:40.872+01:00[hej ;)
To jak Zo.? Wącimy coś? ;)]
Ysmay[hej ;) <br />To jak Zo.? Wącimy coś? ;)]<br /><br />YsmayPotwornahttps://www.blogger.com/profile/05731322300664282472noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-86468814181586552852016-11-27T16:28:40.561+01:002016-11-27T16:28:40.561+01:00[Tutaj miałoby być bardziej na zasadzie szantażu, ...[Tutaj miałoby być bardziej na zasadzie szantażu, że Zorana nie miałaby za bardzo wyjścia, ale spoko, jak dla mnie może być wersja numer jeden ;) No i wiadomo, że jak eliksir wiedźmy narobił problemów, to tylko wiedźma może się go pozbyć, aby nieszczęsnego adoratora nie trzeba było uśmiercać. Podejrzewam, że tego skrzydlata mimo wszystko wolałaby uniknąć.<br />I pomysł jak najbardziej mi się podoba. Myślę, że mogę spróbować pobyć "nieszczęśliwym zakochanym" :D I bardziej myślałam tu o nim jako o postaci komicznej. Coś troszkę jak Jaskier z Wieśka. Myślę, że mogłabym wykorzystać tutaj jedną ze swoich starych postaci, która nigdy nie miała zbyt wielkiego pola do popisu.]<br /><br /><b>Dobrawa</b>Whinchathttps://www.blogger.com/profile/10033035924124807228noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8066596928163870581.post-65238741740334466452016-11-18T18:51:33.457+01:002016-11-18T18:51:33.457+01:00[Już wiem!
Jakiegoś przypadkowego amatora naśle je...[Już wiem!<br />Jakiegoś przypadkowego amatora naśle jedna z wiedźm z sabatu Dobrawy, która chce ją dopaść. Kim będzie amant, to naprawdę bez różnicy: najważniejsze, żeby męczył jak najwięcej, więc może to być np. jakiś wyjątkowo upierdliwy bard, który będzie zasypywał Zoranę balladami miłosnymi. Po jakimś czasie takiego słabego rzępolenia u Zorany pojawi się wiedźma i powie, że pozbędzie się natręta, jeżeli ta przyprowadzi do niej Dobrawę... Jak myślisz?]<br /><br /><b>Dobrawa</b>Whinchathttps://www.blogger.com/profile/10033035924124807228noreply@blogger.com